Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część druga/Księga trzecia/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Konwencja.

Zbliżamy się do Konwencyi, najokropniejszego, i może największego, jakie kiedykolwiek było, Zgromadzenia prawodawców. Za jej życia, bo Zgromadzenia takie żyją jak człowiek, nie oceniano należycie jej znaczenia. Okropności Konwencyi zbyt przerażały, by mogły pozwolić na sąd bezstronny. A jednak w tej Konwencyi była pewna wielkość. Wszystko, co wielkie, budzi świętą zgrozę. Łatwo podziwiać miernostki i ładne wzgórza; ale wielkość pełna grozy, wielkość geniuszu czy góry, zgromadzenia czy arcydzieła — przeraża. Wyniosłe wyżyny zdają się być przesadą. Wdzierać się na nie, nuży. Zadyszysz się, wstępując na strome skały, a gdyś się zachwiał na pochyłości, przeraża cię w dole potok spieniony, pędzący w przepaść, a na szczytach gęste obłoki; u góry i u dołu równa groza, równe przerażenie. I czujesz więcej przestrachu niż podziwu. Osobliwem to uczucie jest i wstrętnem. Widzisz otchłań piekielną, a szczytów wyniosłych nie dostrzegasz; widzisz potwora ohydnego i ze zbytku wstrętu nie dopatrujesz w nim dziwu. Tak współcześni patrzyli na Konwencyę. Dla nich była ona tylko nadmiarem okropności. Dziś jest ona dla, nas w perspektywie, patrzymy na nią zdaleka i widzimy w niej wielki a tragiczny obraz Francyi, głęboko w posadach swoich w strząśniętej...


II.

Dla każdej idei potrzeba widzialnej obsłony, dla każdej zasady mieszkania. Gdy Konwencya powstała, pierwszem do rozwiązania zagadnieniem było jej pomieszczenie. Zrazu wybrano Maneż, potem Tuilerye. Urządzono naprędce dekoracye, wielkie kartony sepiowe, malowane przez Davida, ławy symetryczne, trybunę kwadratową, filary równoległe, piedestały podobne do klocków rzeźniczych, komórki prostokątne, do których cisnęły się tłumy i które nazywano trybunami publicznemi, firanki nakształt rzymskiego velarium, osłaniającego amfiteatry, wreszcie draperye greckie. W tych kątach prostych i w tych liniach prostych pomieszczono Konwencyę; w tej geometryi osadzono nawałnicę. Czerwona czapka na trybunie była umalowana na szaro. W początkach rojaliści śmiali się z tej szarej czapki czerwonej, z tej sali cudacko urządzonej, z tego pomnika kartonowego, z tej świątyni z tektury, z tego panteonu błota i plwocin. Wszystko to miało tak prędko zniknąć! Kolumny były z klepek bednarskich, sklepienia z tarcic niezheblowanych, płaskorzeźby z gliny i szklarskiego kitu, tabulatury kolumn z prostej jedliny, posągi z gipsu, marmury malowane, ściany obite płótnem — i w tej to tymczasowości Francya dokonała rzeczy wiekami niespożytych.
Ściany sali Mąneżu, gdy Konwencya odbywała w niej swe posiedzenia, były pokryte wszelkiemi afiszami, których w owe czasy pełno było na rogach ulic paryzkich.
Do Tuileryj, przezwanych Pałacem Narodowym, Konwencya przeniosła się 10-go maja 1793 r. Sala posiedzeń zajmowała całą przestrzeń między pawilonem Zegaru, który nazwano pawilonem Jedności, a pawilonem Marsan, przezwanym pawilonem Swobody. Pawilon Flory zwał się wtedy pawilonem Równości. Do sali posiedzeń wchodziło się po wielkich schodach Jana Bullant[1]. Pod pierwszem piętrem, zajmowanem przez Zgromadzenie, cały dół pałacu był jakby jedną długą kordegardą, gdzie było pełno karabinów ustawionych w kozły i łóżek obozowych dla żołnierzy wszelkiej broni, czuwających nad bezpieczeństwem Konwencyi. Zgromadzenie miało straż honorową, którą nazywano „grenadyerami Konwencyi.“
Wstęga trójkolorowa oddzielała pałac, gdzie było Zgromadzenie, od ogrodu, kędy lud się przechadzał.


III.

Opowiedzmyż, jaką była sala posiedzeń. W tem strasznem miejscu wszystko zajmuje i zaciekawia.
Gdyś wchodził, najprzód wpadał ci w oczy wielki posąg Wolności, umieszczony między dwoma oknami szerokiemi.
Czterdzieści dwa metry długości, dziesięć metrów szerokości, a jedenaście metrów wysokości — takie miała rozmiary sala, która poprzednio była teatrem króla, a potem stała się teatrem rewolucyi. Wytworna, wspaniała sala, zbudowana przez Vigaraniego dla dworaków, zniknęła pod grubą robotą ciesielską, która w r. 93 miała dźwigać ciężar ludu. Wiązanie to, na którem wznosiły się trybuny publiczne, miało — rzecz godna zaznaczenia — za jedyną swoją podporę słup. Słup ten był z jednej sztuki i miał dziesięć metrów obwodu. Mało karyatyd pracowało tak ciężko, jak ten słup, który przez lat kilka dźwigał ciężkie brzemię rewolucyi. Okrzyki, zapał, obelgi, wrzawę, zgiełk, niezmierny odmęt szaleństw i rokoszów — wszystko to dźwigał i nie ugiął się. Po Konwencyi dźwigał jeszcze radę Starszych. Dopiero go zluzował 18-ty brumaire’a[2].
Wówczas Pecier zamiast słupa drewnianego postawił kolumny marmurowe, które jednak krócej trwały.
Osolliwy mają niekiedy ideał architekci. Dla budowniczego przy ulicy Rivoli ideałem była linia, po której bieży kula armatnia; dla budowniczego z Karlsruhe ideałem był wachlarz; olbrzymia zaś szuflada komody była, jak się zdaje, ideałem architekta, który zbudował salę, gdzie Konwencya zasiadła dnia 10-go maja 1793 r.; było to długie, szerokie a płaskie. Do jednego z wielkich boków równoległościanu przyparte było rozległe półkole; był to amfiteatr ławek dla reprezentantów, ławek bez stołów i pulpitów. Gavan-Coulon, który lubił wiele pisać, pisywał na swojem kolanie; naprzeciw ławek trybuna; przed trybuną popiersie Lepelletiera Saint-Fargeau[3]; za trybuną fotel prezesa.
Głowa popiersia przewyższała nieco krawędź trybuny i z tego powodu później ją ztamtąd usunięto.
Amfiteatr składał się z dziewiętnastu ławek półkolistych, wzniesionych coraz wyżej jedne za drugiemi; końce ławek przedłużały ten amfiteatr w obu kątach ściennych.
Na dole, u stóp trybuny siedzieli woźni na ławie w kształcie podkowy.
Z jednej strony trybuny wisiał na ścianie oprawiony w czarne ramy drewniane wielki arkusz papieru, dziewięć stóp długi, na którego dwóch stronicach, przedzielonych berłem, napisana była deklamacya o Prawach człowieka; z drugiej strony było miejsce próżne, które później zajęły równej wielkości ramy; w tych ramach pomieszczono konstytucyę roku II-go, której dwie stronice były przedzielone mieczem. Ponad trybuną i nad głową mówcy, wysunięte z głębokiej o dwóch przepierzeniach loży pełnej ludu, powiewały trzy ogromne chorągwie trójkolorowe, prawie poziomo zawieszone, a wsparte na ołtarzu, na którym czytałeś wyraz: PRAWO. Za ołtarzem, jakby na straży wolności słowa, sterczały godła rzymskich konsulów, pęki rózg z toporem, wysokie jak kolumna. Olbrzymie posągi, przyparte do ściany, były twarzą do reprezentantów zwrócone. Prezes miał po swojej prawej stronie Likurga, po lewej Solona; ponad miejscem, w którem zasiadało stronnictwo „Góra,“ stał Platon.
Piedestałami tych posągów były proste sześciany, ustawione na długim gzemsie wystającym, który okrążał całą salę i oddzielał lud od Zgromadzenia. Widzowie wspierali się na nim jak na balustradzie.
Czarne ramy z ogłoszeniem „Praw człowieka“ sięgały do gzemsu i zasłaniały rysunek tabulatury pilastru, co było naruszeniem linii prostej, na które szemrał Chabot.
— Ależ to szkaradne — mówił do Vediera.
Na głowach posągów były kolejno wieńce z liści dębowych i wawrzynów.
Zielona draperya, na której ciemniejszą barwą zieloną odmalowane były takież same wieńce, spuszczała się od gzemsu w grubych fałdach prostych i osłaniała ściany całego dołu sali, zajmowanej przez Zgromadzenie. Ponad tą draperyą ściany były białe, nagie i zimne. W tych ścianach były dwa piętra trybun publicznych, jakby oskardem powybijanych, bez futryn i ozdób; kwadratowe na dole, a okrągłe w górze; archiwolty nad architrawami, jak każą prawidła sztuki. Na każdym z długich boków sali było po dziesięć trybun, a w dwóch ważkich końcach po dwie loże ogromne, razem dwadzieścia cztery. Tam cisnęły się tłumy.
Widzowie trybun niższych wysuwali się z loży i stawali na gzemsach i wszelkich wystających za ścianę ozdobach architektonicznych. Na wyższych zaś trybunach długi, silnie przymocowany drąg żelazny, po pas widzom, służył im za baryerę bezpieczeństwa przeciw ciśnieniu tłumów, które się na schodach tłoczyły. Mimo atoli tę baryerę, pewnego razu zleciał człowiek z tych trybun na Zgromadzenie, lecz się nie zabił, upadłszy potrosze na deputowanego Massieu, biskupa z Beauvais.
Sala Konwencyi mogła pomieścić dwa tysiące osób, a w dniach powstania trzy tysiące.
Konwencya miewała dwa posiedzenia: jedno dzienne, drugie wieczorne.
Fotel prezesa miał grzbiet okrągły z gwoździami pozłacanemi. Stół jego podtrzymywały cztery skrzydlate potwory na jednej nodze, które, jak się zdawało, umyślnie wyszły z Apokalipsy, ażeby patrzeć na rewolucyę. Rzekłbyś, że wyprzężono je z rydwanu Ezechiela, ażeby ciągnęły wózek Sansona[4].
Na stole prezesa był duży dzwonek, prawie dzwon, stał także duży kałamarz miedziany i leżała księga in folio, oprawna w pergamin, a służąca do zapisywania protokułów posiedzeń.
Na stół ten ściekała krew z głów ściętych, które na dzidach obnoszono.
Na trybunę wchodziło się po dziewięciu stopniach. Schody te były wysokie, stały na sztorc i trudno było wejść na nie. Jednego razu Gensonne potknął się na nich i rzekł: — A to istne schody do rusztowania! — A więc zawczasu naucz się po nich chodzić! — krzyknął Carrier.
Gdzie ściana wydawała się zbyt nagą w kątach sali, budowniczy, jako ozdoby, umieścił pęk rózg z toporem na przodzie.
Po prawej i po lewej stronie trybuny stały na podstawach dwa kandelabry, dwanaście stóp wysokie, a mające u wierzchu po cztery pary lamp. W każdej loży publicznej był taki kandelabr. Na ich podstawach wyrzeźbione były kręgi, które lud nazywał „naszyjnikam i gilotyny.“
Ławy Zgromadzenia sięgały aż do gzemsu try bun; reprezentanci i lud mogli więc z sobą rozmawiać.
Wyjścia z trybun prowadziły do labiryntu korytarzy, niekiedy pełnych dzikiej wrzawy.
Konwencya zalegała i ten gmach i sąsiednie jeszcze pałace, jak pajac Longueville i pałac Coigny. Do tego pałacu po 10-ym sierpnia, jeśli mamy wierzyć listowi lorda Branfoord, przeniesiono ruchom ości królewskie. Trzeba było dwu miesięcy na opróżnienie Tuilleryów.
Komitety pomieszczone były w sąsiedztwie sali posiedzeń; w pawilonie Równości wydziały: prawodawczy, rolnictwa i handlu; w Pawilonie Wolności: marynarki, kolonij, finansów, asygnat i Ocalenia publicznego; w pawilonie Jedności — wojna.
Komitet Bezpieczeństwa powszechnego stykał się bezpośrednio z Komitetem Ocalenia publicznego, gdzie przechadzały się szpiegi wszystkich stronnictw. Zawsze tam mówiono pocichu.
Kratki Konwencyi kilkakrotnie przenoszono na inne miejsce; zwykle jednak były po prawej stronie prezesa.
Na obu końcach sali były przepierzenia pionowe, które z prawej i z lewej strony zamykały półkola dośrodkowe amfiteatru, a miały między sobą i ścianą dwa korytarze wązkie i głębokie, do których otwierało się dwoje ponurych drzwi kwadratowych. Tędy wchodzono i wychodzono.
Reprezentanci ludu wchodzili wprost do sali przez drzwi wychodzące na taras klubu Feuillants[5].
Ta sala, mało oświetlona w e dnie przez blade okna, a o zmroku źle oświetlona lampami przyćmionemi, miała w sobie coś nocnego. To oświetlenie połowiczne powiększało ciemności wieczoru; posiedzenia przy lampach były ponure. Nie widziano się z dwu końców sali; z prawej ku lewej stronie lżyły się i znieważały grupy o twarzach niewyraźnych. Spotykano się, nie poznając. Jednego dnia Laignelot, biegnąc do trybuny, potrąca kogoś w korytarzu. — A, przepraszam cię, Robespierze — mówi. — Za kogoż ty mnie bierzesz? — odpowiada mu głos chrapliwy. — O, przepraszam cię, Maracie — poprawił się Laignelot.
Na dole, po prawej i po lewej stronie prezesa, były dwie trybuny dla osób uprzywilejowanych; rzeczą dziwną bowiem za czasów Konwencyi byli widzowie uprzywilejowani! Te tylko trybuny miały draperyę. W środku architrawu dwa złote chwasty podtrzymywały tę draperyę. Trybuny ludu były nagie.
Cały ten ogół był gwałtowny, dziki a prawidłowy. Poprawność połączona z dzikością. Taką była potrosze cała rewolucya. Sala Konwencyi była najzupełniejszym okazem tego, co później architekci nazwali „architekturą messidora;“ było to grube i ciężkie a wątle. Budowniczowie owego czasu brali symetryczność za piękność. Ostatnie słowo stylu Odrodzenia wypowiedziane zostało za Ludwika XV-go, później była już reakcya. Szlachetność stylu posuwano do ckliwości, a jego czystość do znudzenia. Skromność fałszywa istnieje i w architekturze. Po olśniewającej rozpuście kształtów i barw, w osiemnastem stuleciu sztuki piękne skazały się na dyetę i pozwalały już sobie tylko linii prostej. Ten rodzaj postępu prowadzi do brzydoty. Ze sztuki robi się szkielet — takie jest tego następstwo. Jest to ujemną stroną tego rodzaje powściągliwości; styl jest tak wstrzemięźliwy, że staje się chudym.
Pomijając wszelkie wzruszenia polityczne, już sam widok architektury tej sali przejmował dreszczem.
Jakby przez mgłę przypominałeś sobie dawny teatr, loże ozdobione wieńcami, sufit z błękitu i purpury, świeczniki na ścianach błyszczące, żyrandole z odblaskiem dyamentowym, obicie o mieniących się barwach, mnóstwo amorków i nimf na kurtynie i na draperyach, całą sielankę królewską i zalotną, malowaną, rzeźbioną i złoconą, która uśmiechem swoim napełnia to miejsce surowe — a tu wszędy dokoła siebie patrzyłeś na twarde kąty proste, zimne i ostre jak stal; było to coś, jakby Dawid gilotynował Bouchera[6].


IV.

Kto widział Zgromadzenie, ten już nie myślał o sali. Kto widział dramat, ten już nie myślał o teatrze. Trudno wyobrazić sobie coś niekształtniejszego a wznioślejszego. Stek bohaterów, trzoda nikczemników. Drapieżne zwierzęta na górze, gadziny w bagnisku. Tu roili się, potykali, wyzywali, grozili sobie walczyli i żyli wszyscy owi zapaśnicy, którzy dziś są już widmami tylko.
Poczet olbrzymi.
Na prawicy: Żyronda, legion myślicieli; na lewicy. Góra, gromada atletów. Z jednej strony Brissot, co dostał klucze Bastylii; Barbaroux, któremu posłuszni byli Marsylczycy; Kervélégan, który miał pod ręką batalion Brestu, zajmujący koszary na przedmieściu Saint-Marceau; Gensonné, który zaprowadził przewagę reprezentantów ludu nad generałami; chimeryk Salles, który posądził Górę o tajemne stosunki z Austryą; Sillery, kuternoga prawicy, jak Courthon był kulasem lewicy; Lause-Duperret, który, nazwany „zbrodniarzem“ przez jednego dziennikarza, zaprosił go na obiad, mówiąc: „Wiem, że zbrodniarz znaczy poprostu człowiek, który inaczej myśli, niż my; Rabaut-Saint-Etienne, który swój kalendarz na r. 1790 zaczął od słów: „Rewolucya skończona;“ jansenista[7] Camus, który ułożył konstytucyę cywilną dla duchowieństwa, wierzył w cudy dyakona Parisa[8] i co noc padał krzyżem przed Chrystusem siedm stóp wysokim, przybitym do ściany w jego pokoju; Fauchet, ksiądz, który razem z Kamilem Desmoulins wywołał wypadki 14-go lipca; Isnard, którego zbrodnią było, że powiedział: „Paryż będzie zniszczony“ w chwili właśnie, gdy książę Brunszwicki mówił: „Paryż będzie spalony;“ Jakób Dupont, pierwszy, który zawołał: „Jestem ateuszem,“ a któremu Robespier odpowiedział: „Ateizm jest wyznaniem arystokratycznemu Lanjuinas, twarda, rozumna i tęga głowa bretońska; Ducos, Euryales[9], Boyer-Fonfréde’a; Rebecqui, Pylades Barbaroux’a; Rebecqui, który podał się do dymisyi z powodu, że jeszcze nie zgilotynowano Robespiera; Richaud, który powstawał na nieustające posiedzenia sekcyj; Biroteau, na którego wniosek uchwalono zniesienie nietykalności reprezentantów i który w ten sposób, sam niejako, nie wiedząc o tem, ukuł nóż gilotyny i postawił rusztowanie sam dla siebie; Karol Villate, który sumienie swoje zabezpieczył protestacyą: „Nie chcę głosować pod groźbą nożów“; Louvet, autor „Faublasa“[10], który miał w końcu zostać księgarzem w Palais-Royal, z Lodoïską za kantorkiem; Mercier, autor „Obrazu Paryża;“ dziennikarz Carra, który u stóp rusztowania powiedział do kata: „Nie na rękę mi to, że umieram, chciałbym wiedzieć, co dalej będzie; “ Vigée, który się tytułował grenadyerem drugiego batalionu Mayenny i Loary i który, gdy mu trybuny publiczne groziły, zawołał: „Żądam, abyśmy za pierwszem szemraniem trybun wszyscy opuścili salę i szli do Wersalu z pałaszem w ręku!“ Buzot, którego czekała śmierć głodowa[11]; Valaze, który się miał sam przebić sztyletem; Condorcet, który miał zginąć w Bourg-la-Reine, przezwanem Bourg-Egalité, zdradzony przez poezye Horacyusza, które nosił w kieszeni; Pétion, któremu przeznaczone było być ubóstwianym przez tłum w r. 1792, a pożartym przez wilki w r. 1794[12]; dwudziestu innych jeszcze: Pontécoulant, Marboy, Lindon, Saint-Martin, Dussaulx tłómacz Juwenalisa, który odbył kampanię hanowerską; Boilleau, Bertrand, Lesterp-Beauvais, Lesage, Gomaire, Mainvielle, Duplantier, Lacaze, Antiboul i na ich czele wielki mówca, nowy Barnave[13], który nazywał się Vergniaud.
Z drugiej strony, Antoni Ludwik Leon Florelle Saint Just, blady, z czołem nizkiem, z regularnemi rysami twarzy, z oczyma tajemniczemi i z wyrazem smutku głębokiego, lat dwadzieścia trzy; Merlin z Thionville’u, którego Niemcy nazywali Feuer-Teufel, „ognistym dyabłem;“ Merlin z Douai, występny autor prawa o podejrzanych; Soubrany, którego lud paryzki dnia pierwszego prairiala żądał na generała; były proboszcz Lebon, co trzymał pałasz w ręce, która dawniej kropiła wodą święconą; Billaud-Varennes, który przewidując sądownictwo przyszłości, zalecał sądy polubowne; Fabre d’Églantine, którego pięknym pomysłem był kalendarz republikański, jak natchnieniem Szczytnem Rougetta de Lisie była Marsylianka, ale ani jeden, ani drugi nic już podobnego nie utworzył; Manuel, prokurator Komuny; Goujon, który wszedł do Tripstadt, do Newstadt i do Spiry i patrzył na ucieczkę armii pruskiej; Lacroix, adwokat przemieniony w generała, mianowany kawalerem orderu Św. Ludwika na sześć dni przed 10-m sierpnia; Freron-Thersyt, syn Frérona Zoila; Ruth, któremu przeznaczone było wielkie samobójstwo republikańskie, gdyż miał odebrać sobie życie w dniu śmierci rzeczypospolitej; Fouché, dusza szatańska z twarzą trupią; Camboulas, przyjaciel Ojca Duchesne, który mówił do Guilotina: „Ty jesteś z klubu Feuillants, ale twoja córka[14] należy do klubu Jakobinów;“ Jagot, który, gdy się żalono na nagość więźniów, powiedział te słowa srogie: „Więzienie jest odzieżą kamienną, Javogues, straszny wygrzebywacz trumien w Saint-Denis[15]; Osselin, prześladowca, który ścigał wyjętych z pod opieki prawa, a sam ukrywał u siebie wyjętą z pod opieki panią Charry; Bentabol, który gdy prezydował w Konwencyi, sam dawał znak trybunom, kiedy mają bić oklaski, a kiedy gwizdać; dziennikarz Robert, mąż panny Kéralio, która pisała: „Ani Robespier, ani Marat nie przychodzą do mnie; Robespier niech przychodzi do mnie kiedy zechce, ale Marat nigdy;“ biskup Grégoire, zrazu godzien należeć do kościoła pierwszych wieków chrześciaństwa, ale później za cesarstwa, zostawszy hrabią Grégoire, zatarł ślady republikanina Grégoire; Chenier, brat poety Andrzeja; Vadier, jeden z tych, co kładli pistolet na trybunie; Panis, który mówił do Momoro: Chcę, żeby Marat i Robespier pocałowali się u mnie na obiedzie. — A gdzie mieszkasz? — „W szpitalu waryatów.“ — Bo też dziwiłoby mnie, gdyby gdzieindziej odrzekł Momoro; Legendre, który był rzeźnikiem rewolucyi angielskiej. — Chodź-no, zabiję cię — krzyknął raz do Lanjuinais’a, a Lanjuinais mu odpowiedział: — Przeprowadź wprzód dekret stanowiący, że jestem wołem; Collot d ’Herbois, ów złowrogi komedyant, co miał na twarzy maskę starożytną o dwu ustach, mówiących „tak“ i „nie,“ co jednemi chwalił, a drugiemi ganił, co w Nantes piętnem hańby znacz}d Carriera, a w Lyonie robił bożyszcze z Châliera, co wreszcie wysłał Robespierr’a na rusztowanie, a Marata do Panteonu; Leonard Bourdon, bakałarz; Topsent marynarz; Goupilleau, adwokat, Wawrzyniec Lecointre, kupiec; Duchem, lekarz; Sergent, rzeźbiarz; David, malarz; Józef Egalité, książę. Inni jeszcze: Lecointe-Puiraveau, który żądał, aby w dekrecie ogłoszono, iż Marat oszalał; Robert Lindet, niepokojący twórca owego potworo, którego głową był Komitet Bezpieczeństwa ogólnego, a którego dwadzieścia jeden tysięcy nóg zwanych Komitetami rewolucyjnemi, pokrywało całą Francyę; Leboeuf, na którego Girey-Dupré w swojej „Jasełce fałszywych patryotów“ ułożył ten wierszyk: „Leboeuf ujrzał Legendré’a i zaryczał;“ Tomasz Payne, Amerykanin, dobry i łaskawy; Anacharsys Cloots, Niemiec, baron, milioner, ateusz, hebercista, naiwny marzyciel; prawy Lebas, przyjaciel Duplay’a; Rovère, jeden z rzadkich ludzi, co są złośliwymi dla złośliwości, bo sztuka dla sztuki istnieje więcej, niż się zdaje; Charlier, który chciał, ażeby do arystokratów mówiono „pan“; Tallien, tkliwy a srogi, który z miłości zrobił 9 go thermidora[16]; Cambacérès, prokurator, który miał zostać księciem (za Cesarstwa), i Carrier, prokurator, który będzie tygrysem; Laplanche, który jednego dnia zawołał: — Żądam pierwszeństwa dla armaty strzelającej na trwogę; — Thuriot, który chciał, ażeby sędziowie Trybunału rewolucyjnego łosowali publicznie; Bourdon z Oisy, który wyzwał na pojedynek Chambona, denuncyował Payena i z kolei był denuncyowany przez Heberta; Fayan, który zalecał wysłanie „armii podpalaczy“ do Wandei; Tavaux, który dnia 13 kwietnia był prawie pośrednikiem między Żyrondą i Górą; Vernier, który żądał, aby przywódcy Żyrondy i przywódcy Góry szli służyć w armii, jako prości żołnierze; Revbell, który się zamknął w Moguncyi; Bourbotte, pod którym ubito konia przy zdobyciu Saumur; Guimberteau, który kierował armią brzegów szerbuskich; Jard-Panvilliers, który kierował armią brzegów roszelskich; Lecarpentier, który kierował eskadrą kankalską; Roberjot, którego czekała zasadzka rasztadzka; Prieur z Marny, który w obozie nosił stare szlify dowódcy szwadronu; Levasseur z Sarlhe, który jednem słowem skłonił dowódcę batalionu Saint-Amand do odebrania sobie życia; Reverchon, Maure, Bernard de Saintes, Karol Richard, Lequinio — a na szczycie tej grupy, nowy Mirabeau, którego nazwisko było Danton.
Za obrębem tych dwóch obozów, a trzymając je oba w karbach, stał jeden człowiek — Robespier.


V.

Poniżej Góry i Żyrondy schylały czoło: Przestrach, który może jeszcze być szlachetnym, i Bojaźń, która jest poziomą. Pod namiętnościami, pod heroizmem, pod poświęceniem i pod zapalczywością, ponura tłuszcza bezimiennych. Niziny Zgromadzenia nazywały się Równiną. Było tu wszystko chwiejne: ludzie, co wątpią, co się wahają, co się cofają, co odraczają, co czekają; każdy bał się kogoś. Na Górze i w Żyrondzie byli ludzie wyborowi, w Równinie była tłuszcza. Równina streszczała się i skupiała w Sieyèsie.
Sieyès, umysł głęboki, który stał się pustym. Zatrzymał się przy Trzecim Stanie i nie mógł się wznieść do ludu. Przeznaczeniem jest pewnych umysłów, aby się zatrzymały w połowie drogi! Sieyès nazywał tygrysem Robespiera, który zwał go kretem. Metafizyk ten doszedł nie do mądrości, lecz do roztropności. Był on dworakiem, a nie sługą rewolucyi. Brał łopatę i szedł z ludem pracować na Polu Marsowem, zaprzężony do tego samego woza, co i Aleksander Beauharnais. Doradzał energię, której wcale nie praktykował. Do Żyrondystów mówił: „Miejcie armatę po swojej stronie.“ Bywają myśliciele, co są zarazem szermierzami; ci byli, jak Condorcet z Vergniau’dem, lub jak Kamil Desmoulins z Dantonem. Bywają zaś myśliciele, co chcą żyć, i ci to byli z Sieyèsem.
Kadzie z winem najszlachetniejszem mają swe męty. Poniżej Równiny było jeszcze Bagno, trzęsawisko ohydne, z którego wyzierało samolubstwo. Tu drżało nieme oczekiwanie tchórzów. Nic nędzniejszego wyobrazić sobie nie można. Wszystkie sromoty, a żadnego wstydu; ukryte gniewy i bunty pod służalczością. Były one bezczelne a przerażone, i miały wszelką odwagę nikczemnego tchórzostwa; wolały Żyrondę, a wybierały Górę; od nich zależało rozwiązanie, a zawsze przechylały się na stronę, która miała widoki powodzenia; wydały stronników królewskich Vergniaud’owi, Vergniaud’a Dantonowi, Dantona Robespierowi, a Robespiera Tallienowi. Stawiały Marata pod pręgierzem póki żył, a ubóstwiały go, gdy umarł. Popierały wszystko do dnia, w którym wszystko obaliły. Instynktowo zadawały cios stanowczy wszystkiemu, co się chwiało. Oddając się w usługi temu tylko, co miało warunki trwałości, uważały chwianie się władzy za zdradę. A miały liczbę za sobą, były siłą i trwogą. Ztąd zuchwalstwo sromoty i podłości.
Ztąd katastrofy 31 maja, 11 germinala i 9 thermidora; tragedye, zawiązane przez olbrzymów, a rozwiązane przez karłów.


VI.

Z tymi ludźmi, pełnymi namiętności, zmieszani byli ludzie pełni marzeń. Utopia ukazywała się tu we wszystkich swoich postaciach; w formie wojowniczej przyjmowała rusztowanie, a w formie niewinnej znosiła karę śmierci: widmo po stronie arystokracyi, anioł po stronie ludów. Obok umysłów walczących, były umysły knujące. Jedne miały w głowie wojnę, drugie pokój; mózg Carnota zrodził czternaście armij; inny mózg, Jana Débry, rozmyślał o federacyi demokratycznej, powszechnej. Pośród owych ludzi zapalczywie Wymownych, pośród owych głosów grzmiących i rozszalałych, były płodne milczenia! Lacanal milczał... i w myśli swojej układał plan narodowej edukacyi publicznej; Lanthenas milczał... i tworzył szkoły elementarne; Revellière-Lèpeaux milczał... i marzył o podniesieniu filozofii do godności religii. Inni zajmowali się kwestyami szczegółów, kwestyami mniejszemi a praktyczniejszemi. Guyton-Morveaux rozmyślał... o sposobach oczyszczania powietrza w szpitalach; Maire o zniesieniu służebności rzeczowych; Jean Bon-Saint-André o zniesieniu więzień za długi i przymusu osobistego; Duboë uporządkował archiwa; Coren-Fustier utworzył gabinet anatomiczny i muzeum historyi naturalnej; Guyomard urządził żeglugę rzeczną i opłaty celne na Skaldzie, Sztuki piękne miały swoich fanatyków i nawet monomanów; w okropnym dniu 21 stycznia, Bézard, reprezentant Oisy, najspokojniej poszedł sobie oglądać obraz Rubensa, znaleziony na poddaszu przy ulicy Ś-go Łazarza. Artyści, mówcy, prorocy, ludzie-olbrzymy jak Danton, ludzie-dzieci jak Anacharsys Cloots, szermierze i filozofowie, wszyscy dążyli do jednego i tego samego celu — do postępu. Nic ich nie zrażało. Wielkością Konwencyi było poszukiwanie rzeczywistości w tem, co ludzie nazywali niemożliwością. Na jednym z jej kresów Robespier utkwił wzrok w Prawa, a na drugim krańcu Condorcet zwracał oczy na Powinności.
Condorcet był człowiekiem marzeń i jasnych myśli; Robespier był człowiekiem czynu i wykonania; a w ostatnich przesileniach zestarzałych społeczeństw wykonanie niekiedy znaczy — wytępienie. Rewolucye mają dwa stoki: jeden do wejścia na górę, drugi do zejścia; na obu stokach rozłożone są piętrami wszystkie pory roku, od lodu do kwiatów. Każdy pas tych stoków wydaje ludzi zgodnych ze swoim klimatem: od tych, co żyją na słońcu, aż do tych, co żyją wśród grzmotów i piorunów.


VII.

Pokazywano sobie zakątek korytarza z lewej strony, gdzie Robespier rzekł zcicha do Garata, który był przyjacielem Clavière’a, te groźne słowa: „Clavière spiskował wszędzie, gdzie oddychał.“ w tym samym zakątku, dogodnym do rozmów na uboczu i gniewów półgłosem wypowiadanych, Fabre d’Elegantine kłócił się z Romme’em i wyrzucał mu, że przekształcał pomyślany przezeń kalendarz republikański, zmieniając nazwę pierwotną „Fervidor“ na „Thermidor.“ Pokazywano sobie miejsce narożne, gdzie siedziało obok siebie owych siedmiu reprezentantów Wyższej Garonny, którzy. powołani byli pierwsi do głosowania w dniu 21-ym stycznia i odpowiadali jeden za drugim: Mailhe, Delmas, Projean, Calès, Ayral, Julien, Desaby — „śmierć.“ Wiekuisty to odzew, wypełniający całą historyę, i który od czasu, jak sprawiedliwość ludzka istnieje, przytwierdza echo grobów na murach trybunałów. Pokazywano sobie w tłumnej mieszaninie twarzy wszystkich tych ludzi, których usta wyrzuciły nawałnicę wotów tragicznych; takiego Millaud, który wyrzekł: „Gdyby śmierć nie istniała, trzebaby było dziś ją wynaleźć“, — i podobnych jemu, objawiających swój głos na różny sposób, do których należeli: stary Rafforn du Trouillet, Goupilleau, Sieyès, Thuriot, Augustyn-Bon-Robespier, po bracie swym głos zabierający, Foussedoire zastępujący Bernardyna de Saint-Pierre. Jan Bon-Saint-André, Lavicomterie, Chateauneff-Randon, Guyardin. Wskazywano sobie miejsca zajęte przez pobłażliwych, którzy z różnych powodów głosowali za więzieniem lub wygnaniem, jak: Gentil, Bancal, Albouys, Ziangiacomi, Chaillon.
Ci ludzie burz i ognia gardzili i szafowali śmiercią. Była ona ich żywiołem i obojętnie, niemal wesoło wysyłając drugich na rusztowanie, sami kładli swe głowy pod nóż gilotyny. Ta sama obojętność na trybunach. Kiedy krwawe wyroki, jedne po drugich, jak pioruny padały z tamtych ust burzliwych, na trybunach kobiety wygorsowane i wystrojone liczyły głosy, trzymając w ręku listę reprezentantów i — znaczyły je szpilkami. Kędy weszła tragedya, tam zgroza i litość pozostają za drzwiami.
Widzowie posiedzenia z dnia tego opowiadali innym, jak Kersaint i Roland podali się do dymisyi; jak Duchatel, deputowany z Sèvres, kazawszy się przynieść z łóżkiem na Zgromadzenie głosował przeciw karze śmierci, chociaż sam umierał niemal, z czego śmiał się Marat. Szukano wzrokiem owego deputowanego, zapomnianego już przez historyę, który po tem trzydziesto-siedmiogodzinnem posiedzeniu, upadając ze znużenia i senności, rozbudzony przez woźnego, gdy nadeszła na niego kolej głosowania, otworzył na pół oczy, zawołał: śmierć — i znów zasnął.
Krótko żyli ci straszni szafarze śmierci. W dniu katastrofy 21 stycznia Robespier miał już tylko ośmnaście miesięcy do życia, Danton tylko piętnaście, Vergniaud. tylko dziewięć, Marat tylko pięć miesięcy i trzy tygodnie, a Lapelletier Saint-Fargeau tylko dzień jeden. Krótkie a straszliwe tchnienie ust ludzkich!


VIII.

Trybuny publiczne, niby okno, lud miał otwarte do Konwencyi, a gdy okna nie wystarczało, otwierał drzwi i ulica wchodziła na Zgromadzenie. Te najścia tłumu na senat są jednem ze zjawisk najbardziej w historyi zdumiewających. Zwykle takie wtargnięcia były serdecznie przyjacielskie. Zaułki bratały się z krzesłem kurulnem. Straszna to jednak ta serdeczność ludu, który jednego dnia, w ciągu trzech godzin, zabrał armaty u Inwalidów i czterdzieści tysięcy karabinów. Co chwila defilady przerywały posiedzenie; były to deputacye dopuszczane do kratek, petycye, hołdy, ofiary. Honorowa dzida przedmieścia Świętego Antoniego wchodziła niesiona przez kobiety. Anglicy ofiarowali dwadzieścia tysięcy par trzewików dla bosych nóg naszych żołnierzy. „Obywatel Arnoux pisał „Monitor“ — proboszcz z Aubignan, dowódca batalionu z Drôme, chce iść ze swoim oddziałem do granicy i prosi, żeby zachowano mu jego probostwo.“ Delegowani sekcyj przybywali, dźwigając na noszach tace, patyny, kielichy, monstracye, stosy złota, srebra, pozłacane drogie srebra, ofiarowane ojczyźnie przez ów tłum w łachmanach, a w nagrodę żądali, by im pozwolono potańczyć karmaniolę wobec Konwencyi. Chénard, Narbonne i Vallière przychodzili śpiewać strofki na cześć „Góry.“ Sekcya Góry Białej przyniosła popiersie Leppelletiera, a jedna kobieta włożyła czerwoną czapkę na głowę prezesa, który ją^ pocałował. „Obywatelki Sekcyi Palanta rzucały kwiaty pod nogi prawodawców“; „Wychowanki ojczyzny“ przychodziły z muzyką na czele dziękować Konwencyi za to, że „przygotowała pomyślność wieku“; kobiety Sekcyi Gwardyj-Francuskich ofiarowały róże; kobiety Sekcyi Pól Elizejskich ofiarowały wieniec z liści dębowych; kobiety Sekcyi Temple przychodziły do kratek przysięgać, „że zaślubią tylko prawdziwych republikanów Sekcya Molier’a przyniosła model Franklina, który na mocy dekretu Konwencyi zawieszono na wieńcu posągu Wolności; Podrzutki, uznane Dziećmi Rzeczypospolitej, defilowały ubrane w barwy narodowe; panny Sekcyi Dziewięćdziesiątego Drugiego roku przyszły w długich białych sukniach, a nazajutrz „Monitor“ zawierał te słowa: „Prezes otrzymał bukiet z niewinnych rąk młodej piękności“. Mówcy kłaniali się tłuszczy i niekiedy jej pochlebiali, mówiąc do tłumu: „Jesteś nieomylny, jesteś nieskazitelny, jesteś bez zarzutu, jesteś szczytny.“ Lud jest trochę dzieckiem; lubi słodkie łakocie. Czasami rokosz przemknął przez Zgromadzenie; wpadał tam wściekły, a wychodził uciszony, jak Rodan, co przebiega jezioro Leman, w które wpadając błotnisty, wychodzi czysty i lazurowy.
Czasami znów działo się nie tak spokojnie i Henriot kazał przynosić przed drzwi Tuileryów ruszty do rozpalania kul.


IX.

Zgromadzenie to zresztą po swojemu służyło postępowi. Konwencya ogłosiła zasadę: „wolność obywatela kończy się tam, gdzie się wolnoć drugiego obywatela zaczyna,“ co w kilku wyrazach streszcza podstawy społeczności ludzkiej. Uznała świętość ubóstwa; uznała świętość kalectwa w ślepym i głuchoniemym, których powierzyła szczególnie pieczy państwa; uznała świętość macierzyństwa w uwiedzionych dziewczętach;, świętość dzieciństwa w sierotach, które przybierała w imieniu ojczyzny; świętość wreszcie niewinności w oskarżonym, a przez sąd uwolnionym, którego w takim razie wynagradzano. Potępiła handel murzynami; zniosła niewolnictwo. Ogłosiła solidarność obywatelską. Zadekretowała nauczanie bezpłatne. Uorganizowała wychowanie narodowe za pośrednictwem szkoły normalnej w Paryżu, szkoły centralnej w głównem mieście departamentowem i szkoły elementarnej w gminie. Utworzyła konserwatorya i muzeum. Zadeklarowała jedność kodeksu, jedność miar i wag i jedność rachunku przez wprowadzenie system u dziesiętnego. Dźwignęła finanse Francyi i po długiem bankructwie ustaliła kredyt publiczny. A wszystko to Konwencya zrobiła, mając we wnętrznościach swoich: hydrę Wandei, a na karku koalicyę europejską.


X.

Konwencya — to miejsce wyjątkowe w dziejach, niezmierne. Były tu wszystkie typy ludzkie, nieludzkie i nadludzkie. Gromada antagonizmów godna epopei. Guillotin unika Davida, Bazire lży Chabota, Guadet wyszydza Saint-Justa, Vergniaud gardzi Dantonem, Louvet napada na Robespiera, Buzot ciska podejrzenia na Filipa Egalité, Chambon zniesławia Pache’a, wszyscy zaś nienawidzą i przeklinają Marata. A ile to jeszcze jest nazwisk godnych wspomnienia! Armonville, przezwany Czerwoną Czapką, bo podczas posiedzenia zawsze miał na głowie czapkę frygijską; był przyjacielem Robespiera, a jednak chciał, żeby po wielu innych zgilotynowano i jego także, jak mówił, dla utrzymania równowagi; Massieux, kolega i sobowtór poczciwego biskupa Lamourette, który z charakteru podobny był do swojego nazwiska i mógł je pocałunkowi przekazać; Lehardi z Morbihanu, który piętnem hańby znaczył księży bretońskich; ksiądz oratoryanin Dounou, który mawiał: „Zyskajmy na czasie“; Dubois-Crancé, do którego ucha zwykł był szeptać Marat; margrabia Chateauneuf, Laclos, Herault de Sechelles, który cofał się przed Henriotem, wołając: „Kanonierzy, do armat!“; Julien, który porównywał Górę do Termopylów; Gamon, co chciał, żeby jedną trybunę publiczną przeznaczono wyłącznie dla kobiet; Laloy, co w imieniu Zgromadzenia uczcił biskupa Gobel, który przybył do Konwencyi złożyć mitrę, a wdziać czapkę czerwoną; Lecomte, co przy tej sposobności zawołał: „Jak widzę, każdy dziś wypiera się charakteru kapłańskiego;“ Ferraud, przed którego ściętą głową skłonił się Boissy d’Anglas, zostawiając w historyi to pytanie: czy Boissy d’Anglas uczcił głowę, to jest ofiarę lub też dzidę, to jest morderców? dwaj bracia Duprat, jeden Góral, drugi Żyrondysta, którzy się nienawidzili podobnie jak bracia Chénier.
Z trybuny tej Konwencyi padają słówka tajemnicze, które niekiedy bez wiedzy mówcy, zdają się być wyrokami przeznaczenia i wskutek których czyny materyalne zdają się nabierać nagle jakiejś goryczy i roznamiętnienia, jakby się gniewały na usłyszane słowa. To, co się dzieje, zdaje się złościć na to, co się mówi; katastrofy wpadają wściekłe i jakby do ostateczności przywiedzione słowami ludzi. Zupełnie tak samo jeden odgłos w górach wystarcza do oberwania lawiny; jedno słówko pośpieszne sprawia straszne zburzenie. Gdyby nie mówiono, nie byłoby tego nieszczęścia. Rzekłbyś niekiedy, że wypadki są zapalczywe i gniewne.
W ten to sposób, wskutek źle zrozumianego słowa mówcy, spadła z rusztowania głowa królewnej Elżbiety[17].
Niepowściągliwość języka w Konwencyi była jakby prawem przepisana.
Pogróżki leciały i krzyżowały się w dyskusyi, jak iskry i płomienie w czasie pożaru. — Pétion: „Robespierze, przejdź do przedmiotu obrad.“ — Robespier: „Przedmiotem właśnie ty jesteś, Pétionie. Zobaszysz to zaraz.“ — Głos: „Śmierć Maratowi!“ — Marat: „ W dniu, w którym Marat zginie, nie będzie już Paryża, a w dniu, w którym Paryż zginie, nie będzie już Rzeczypospolitej.“ — Billaud-Varennes wstaje i mówi: „Chcemy...“ Barère mu przerywa: „Przemawiasz jak arystokrata.“ — Innego dnia Philipeaux żali się: „Jeden z członków dobył na mnie pałasza.“ — Audoin: „Prezesie, przywołaj zbójcę do porządku!“ — Prezes: „Poczekaj, aż go zabiję.“ — Panis: „Prezesie, więc ja ciebie przywołuję do porządku.“
Trybuny mieszały się do rozmowy i poufale tykały Zgromadzenie. Jednego dnia reprezentant Ruamps wchodzi na ^trybunę. Był on ułomny, miał jedno „biodro“ nierównie grubsze od drugiego. Jeden z widzów zawołał: — Hej, obróć-no się tym „tłustym policzkiem“ do prawicy! — Takich poufałości pozwalał sobie lud z Konwencyą. Raz jeden, w zgiełku 11-go kwietnia 1793 r., prezes kazał aresztować jednego krzykacza w trybunach.
Pewnego dnia — a świadkiem tego posiedzenia był stary Buonarotti[18] — Robespier zabiera głos i prawi dwie godziny, patrząc na Dantona już to prosto w oczy, co było groźnem, już to z ukosa, co było jeszcze groźniejszem. Pociski padają prosto w piersi Mówca kończy wybuchem oburzenia, pełnym słów złowrogich: „Znamy intrygantów, znamy przekupujących i przekupionych, znamy zdrajców; są oni w tem Zgromadzeniu. Słyszą nas, widzimy ich i nie spuszczamy z oczu. Niech spojrzą nad swoją głowę, a zobaczą tam miecz prawa; niech zajrzą w swoje sumienie, a zobaczą tam hańbę. Niech-że się więc strzegą! — A gdy Robespier skończył, Danton, z twarzą obróconą do sufitu, z oczyma na wpół przymkniętemu, zwiesiwszy jedną rękę na poręcz — swej ławki, rozparł się na niej niedbale i zaśpiewał półgłosem:

Prawi Robespierek móweczki milutkie,
Które nie są długie, jeżeli są krótkie.

Złorzeczenia i przekleństwa wywołały repliki. — Spiskowcze! — Zbójco! — Zbrodniarzu! — Buntowniku! — Umiarkowańcze! — denuncyowano się przed popiersiem Brutusa które stało w sali. Apostrofy, groźby, obelgi, wyzywania. Wściekłe spojrzenia z obu stron, wygrażania pięścią, pistolety sterczące z kieszeni, sztylety nawpół dobyte z pochwy. Niezmierne rozpłomienienie trybuny. Niektórzy mówili tak, jakby już byli pod nożem gilotyny. Głowy kołysały się przerażone i straszne. Górale, Żyrondyści, Feulianci, Moderantyści, Terroryści, Jakobini i Franciszkańcy; ośmnastu księży.
Wszyscy ci ludzie — to kłęby dymu, rozwiane w przeróżnych kierunkach!
Taką była ta Konwencya.
Dziś, po ośmdziesięciu latach, ilekroć przed myślą człowieka, filozofa, czy historyka, ukaże się to Zgromadzenie, człowiek ten zatrzymuje się i rozmyśla. Niepodobna nie zamyśleć się wobec tego wielkiego korowodu cieniów.





  1. Sławny budowniczy I rzeźbiarz paryzki w 16-ym wieku; za panowania Franciszka I-go zbudował pałac Tuilerye.
  2. Zamach stanu d. 9 i 10 listopada r., dokonany przez Bonapartego, przybyłego niespodziewanie z Egiptu — początek Konsulatu.
  3. Prezes największego trybunału paryzkiego w r. 1789 deputowany szlachty do Stanów Generalnych, przeprowadził uznanie tytułów szlachty za zniesione. Konwencyi głosował za śmiercią króla, co głosy innych pociągnęło za sobą i dało im większość liczebną za co go gwardzista pałacowy, Paris, zabił w Palais-Royal d. 30 stycznia 1790 r. Konwencya sprawiła mu wspaniały pogrzeb, ciało jego do Panteonu złożyć kazała, a jego córkę uznała za adoptowaną przez naród.
  4. Kat paryzki. Wózek miał kształt kary.
  5. Przed rewolucyą klasztor Bernardynów, od r. 1791 klub rewolucyonistów umiarkowanych.
  6. Franciszek Boucher, stawny malarz nadworny w Paryżu; umarł 1770 r. Dawid był artystą Konwencyi.
  7. Jenseniści, tak zwani od biskupa Jansena, byli surowymi katolikami, którzy ściśle trzymali się nauki Św. Augustyna i odrzucali naukę Jezuitów o „Łasce wystarczającej.“
  8. Franciszek de Paris, sławny w XVII wieku dyakon paryzki, słynął z wielkiej dobroczynności i świątobliwego życia Janseniści utrzymywali, że po jego śmierci działy się cuda na cmentarzu Św. Medarda.
  9. Przyjaciel Nisusa (Eneida V i VI), jak Pylades był przyjacielem Oresta.
  10. Powiastki rozpustne.
  11. Według najnowszych historyków rewolucyi francuskiej, Buzot odebrał sobie życie razem z Petionem, któremu towarzyszył w ucieczce.
  12. Po upadku Żyrondystów, Pétion uciekłszy z więzienia, schronił się ze swoim kolegą Buzotem w okolice Bordeaux; tu, na polu pod St. Emilion, znaleziono ich ciała, nawpół przez wilków pożarte. Prawdopodobnie sami odebrali sobie życie.
  13. Barnave był stronnikiem władzy królewskiej, po Mirabeau najznakomitszy mówca konstytuanty. Zginął na rusztowaniu r. 1793.
  14. Aluzya do gilotyny, której wprowadzenia w użycie Guilotin był powodem.
  15. Były tam groby królów Francyi.
  16. Początek upadku Robespierą,
  17. Mężnej i pełnej poświęcenia siostry króla Ludwika XVI-go, którego nie opuszczała w chwilach najniebezpieczniejszych. Zginęła na rusztowaniu w 30-ym roku życia.
  18. Filip Buonarotti, potomek sławnego Michała-Anioła rewolucyonlsta włoski, dekretem Konwencyi mianowany obywatelem francuskim, przyjaciei Robespiera; umarł w roku 1835 mając lat 76.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.