Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom II/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szpieg |
Podtytuł | Romans amerykański |
Tom | II |
Rozdział | V |
Wydawca | A. Brzezina i Kompania |
Data wyd. | 1829 |
Druk | A. Gałęzowski i Komp |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. H. S. |
Tytuł orygin. | The Spy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom II Cały tekst |
Indeks stron |
I pozwól mi pić i śpiewać!
I śpiewać, pić i nalewać!
Jam dziecię chwały, a dziécię
Musi przyśpieszać użycie —
Trzeba pić — życie przemiia,
Lecz, życie śpiewaniu sprzyia!
Pięć czy sześć nikczemnych spustoszałych domów, składało tak nazwane miasteczko Cztero-Kąty, gdzie Maior Dunwoodi założył swoię główną kwaterę, i które nazwisko swe, winno było czterém drogom, prowadzącym ku niemu. Na iednym z nayznakomistszych iego budynków, wznosił się szyld półtoraczny, z napisem wielkiemi literami: Tu dostanie wszelkich wygód dla podróżnych: dowcip zaś dragonów Wirgińskich, nie omieszkał dodać kredą pod spodem większemi ieszcze literami: dom zaiezdny Betty Flanagan.
Gospodyni tego domu, pierwsze w owém miasteczku posiaduiąca znaczenie, była szynkarką, praczką, i że użyiemy wyrażenia Katy Haynes, Birch doktorem zdrowia ludzkiego. Została ona wdową po żołnierzu, któren równie z nią urodzony w Antyllach, zabitym został w woynie, i śmierć tam znalazł, gdzie szczęścia szukać przyszedł. Odtąd nieodstępną stała się ona towarzyszką oddziału Dunwoodiego, i chociaż ten nigdy ciągle nad dzień, lub trzy dni, w mieyscu nie zabawił, ieździła za nim iednak wszędzie, małym wózkiem obciążonym różnemi wiktuałami, iakie obecność iéy miłą i pożądaną czyniły. Dniem zawsze wprzódy, gdzie woysko przyiść miało, ona ie wszędzie poprzedzała, obieraiąc sobie naypierwéy dogodne dla swych handlowych widoków schronienie. Biegłość w téy mierze miała nadzwyczayną. Często wózek iéy służył za oberżę, i często téż żołnierze wystawili iéy obszerny szałas, z gałęzi lub innych materyałów, iakie znaleźli pod ręką. W Cztero-Kątach zaymowała ona stare rudera, po dawnym w téy Palmirze właścicielu, któren przechodami, i rabunkiem woysk obydwóch nieustannie nękany, z połową mieszkańców wyrzekł się swego dziedzictwa. Nowa gospodyni, w iednym z kilku zniszczonych pokoi, kazała pozalepiać potłuczone w oknach szyby, trochę go pobieliła, i ten stanowił tak nazwaną izbę gościnną. Żołnierze stali po stodołach i domach w miasteczku, Officerowie zaś mieścili się razem w zaiezdnym domu Flanagan któren przez żart główną kwaterą nazywali.
W całym oddziale nie było ani iednego żołnierza, któregoby Betty nie znała z imienia, z familii, iego związków i czynów, słowem bijografią każdego umiała na pamięć, i chociaż zdawała się bydź nieznośną, dla tych którzy ociągali się z wypłatą iéy należności, lubioną iednak była od całego oddziału. Niepowściągniona skłonność do trunków, grubiaństwo bez miary, i wolność nieograniczona w wyrażeniach swoich, takie były iéy wady, które z drugiéy strony miłość przybranéy oyczyzny swéy, naylepsze serce, poczciwość i otwartość duszy nagradzała; te to przymioty, iakie prosty waleczny, dobrze myślący żołnierz, naypierwéy czuie i szanować umie. Obok tego miała ona tę zasługę, iż wymyśliła rzeźwiący trunek, znany do dziś dnia ieszcze podróżującym w zimie po Stanach Zjednoczonych, pod imieniem Koktail.
Taką była Betty Flanagan, która nie zważaiąc na wiatr mroźny, iaki dął z północy, wyszła przed bramę, na powitanie przybywaiącego Kapitana Lawton, wraz ze swym towarzyszem doktorem Sytgreaw.
— Na moię duszę, rzekł Lawton spoglądaiąc na szyld z uśmiechem, Betty mieszka tu sobie iak królowa. Ten nieznośny wiatr Kanadyiski zmroził mnie do żywego, ale mistress Flanagan od twego płomienistego oblicza, iak od pieca ogrzany zostałem.
— Wiem dobrze Kapitanie Lawton, rzekła Betty trzymaiąc cugle koniowi, z którego zsiadał, iż na grzeczności nigdy ci nie zbywa, ale podobno lepiéy będzie, gdy póydziesz rozgrzać się przedziwnym mym trunkiem, iaki dusze i ciało ożywia.
— Bardzom ci wdzięczen Betty, mocno ci dziekuię; lecz powracam ztakiego mieysca gdziem przyzwyczaił się pić z kryształowéy butelki srebrem oplatanéy, i tak sobie smak popsułem, że z miesiąc twego kok-tailu, w usta wziąść nie myślę.
— Alboż to tylko w kryształach i srebrze dobre się mieści, rzekła Betty z przenikaiącém weyrzeniem: móy kok-tail godny dyamentowego naczynia.
— Co ona mówi? zapytał z żywością Lawton doktora. Ta szczeblotliwa sroka sama nie wie co plecie, i któż ią zrozumiéć potrafi.
— Bez wątpienia, nieinny to iest skutek, tylko osłabienia władz umysłowych, zrządzony częstém używaniem mocnych napoiów, odpowiedział doktor podnosząc zwolna lewą nogę z konia, aby na prawą zsiadł stronę.
— Dobrze móy łaskawy doktorze, rzekła Betty przytrzymuiąc mu strzemię, i mrugnąwszy okiem na kapitana dodała: czekałam z téy strony, bom zawsze widziała dragonów, iż prawą nogą zsiadaią. Lecz po doktorsku może się inaczéy ieździ na koniu. Pamiętałam tu o Pańskich rannych, i spodziewam się że mi za to nagrodzić zechcesz. Wierzay mi Pan, iakem poczciwa, iakem Betty Flanagan żywiłam ich iak królów.
— Czyś zwaryiowała kobieto! zawołał doktór, iakżeś mogła ludzi w gorączce swym przeklętym kok-tailem opaiać? chyba chcesz w niwecz obrócić całe światło naszéy nauki.
— Co tu hałasu za kilka kropel niewinnego napoiu! rzekła niezmieszana Betty. Codzień im tylko wydzielałam garcami, nad dwadzieścia takich miarek więcéy nie wyszło. Na sen trunek nie zawadzi, a sam przecie mówisz doktorze, że byle chory miał apetyt, i spał dobrze, iest nadzieia że nie umrze.
Lawton z doktorem weszli do oberży Flanagan, i szynkarka wprowadziła ich na wielką salę, na środku któréy stał stół ustawiony w podkowę, i żelaznemi hakami przymocowany do ziemi. Wokoło niego gliniane miski, talerze, i żelazne sztućce leżały porozrzucane w nieładzie: odór zaś różnych potraw wychodzący z przyległéy kuchni, poznać dawał, czynione do kolacyi przygotowania. Lecz nie tyle nie zwracało uwagi kapitana, ile kilka garcowy gąsior, którego znaczna niepełność, i stoiący przy nim blaszany kubek, znaczne iuż iego nawiedziny dowodził.
Wszyscy Officerowie i Podofficerowie z oddziału, w liczbie dwudziestu do dwudziestu pięciu, zebrali się byli na téy sali, nie maiącéy innych mebli nad drewniane ławki, i kilka obdartych krzeseł.
Po piérwszém przywitaniu, chorąży, o którym iuż mieliśmy sposobność mówienia, widząc swego kapitana ciągle przypatruiącego się obiecuiącemu gąsiorowi, zbliżył się do niego, uwiadamiaiąc go, iż to był podarunek przez Henryka Warthon, przysłany Majorowi Dunwoodi.
— Ofiara godna Monarchy, dodał sierżant. Major chciał, żebyśmy uczcili pamiątkę odniesionego zwycięztwa, i iak widzisz Kapitanie, umieliśmy czuć tę tak ważną pobudkę. Łaskawy Boże! dodał klepiąc się, gdybyśmy zawsze nasze manierki mieli pełne tego nieoszacowancgo nektaru, niedługoby u nas Sir Henryk Klinton dosiedział.
Lawton nie gniewał sic wcale, iż znalazł sposobność zakończenia dnia tak przyiemnie, iak był zaczął; i otoczony wkrótce towarzyszami swemi, wszedł z niemi w poufałą rozmowę, gdy doktór rannych swych odwiedzić poszedł. Rozłożony ogień na ogromnym kominie, wznoszący się w płomieniach, iakby w Plutona królestwie, zarazem ogrzewał i oświecał izbę, iż świec zapalić nie miano potrzeby. Zgromadzeni woyskowi do téyże izby, byli to powiększéy części ludzie młodzi, dobrego urodzenia, niepospolitéy odwagi i znakomitych przymiotów, sposób ich iednak zachowania się w tém mieyscu, ich obyczaie, równie iak rozmowy, przedstawiały szczególnieyszą mieszaninę znaiomości świata, edukacyi i wychowania z obozową prostotą. Jedni rozciągnieni na ławkach, stoiących koło muru spokoynie drzymali, drudzy podzieliwszy się po kilku, przypominali sobie albo dawne zdarzenia, albo mówili o różnych przedmiotach, ściągaiących się do swego powołania: niektórzy wszerz i wzdłuż z zapalonemi faykami przechodzili się po pokoiu. Co moment otwierały się drzwi od kuchni, i odgłos skwierczących po rynkach tłustości, co raz mocniéy słyszeć się dawał. Nakoniec ucichły rozmowy, wszystkich oczy zwróciły się ku przybytkowi, wydaiącemu z siebie parę różnych przypraw i sosów: i sami nawet śpiący, ocknęli się długo oczekiwaném wezwaniem.
Sam tylko Dunwoodi, siedząc w kącie przy kominie zdawał się bydź głęboko zamyślonym, i żaden z Officerów przerywać mu iego dumania nie śmiał. Uyrzawszy wchodzącego Kapitana z Doktorem, wstał on naprzeciw nich, uścisnął serdecznie pierwszego za rękę, i z prawdziwą przyiacielską troskliwością, zapytał drugiego o stan zdrowia Kapitana Syngleton. Poważne wówczas panowało milczenie, lecz gdy powrócił na mieysce iakie wprzód zaymował, dawna poufałość, wolność wmówieniu, dowcipne żarty, wzaiemne opowiadania, ożyły na nowo i wciąż trwały, dopóki ie ważnieysza nie przerwała sprawa: Betty bowiem różne sporządzone przez siebie potrawy ustawiać zaczęła na stole, lecz z taką niezgrabnością, w takim nieładzie, iżby niezmiernie zgorszył się Cezar, gdyby widział ten brak porządku w zastawie stołu, któréy on, wyuczony przez Miss Peyton, klassyczną znaiomość posiadał. Z tém wszystkiém każdy siadaiąc uważał na mieysce, do iakiego mu stopień iego nadawał prawo; mimo to bowiem, iż w woysku Amerykańskiém wszyscy znayduiący się wspólnie w iedném towarzystwie równi sobie byli, iednakże uszanowanie dla starszych, do religiynych niemal obowiązków należało.
Większa cześć biesiaduiących od dawna iuż była po śniadaniu, i długo prosić się do stołu nie dała; lecz Kapitan Lawton, który przed kilką godzinami z zwykłym swym apetytem dorwał się był dobrego obiadu, niebardzo smakował w potrawach Betty, tém więcéy gdy spostrzegł na grabkach kryiące się po szparach brudu i różnych szczątków zabytki, oraz kurzem i paięczyną okryte talerze. Dobre iednak serce Betty, wrodzona iéy uprzeymość, ścierpiéć nie mogła, kiedy kto mało iadł i pił w iéy domu. Zdawało iéy się, iż proźby iéy i nalegania należały do apetytu iéy gości, i często ich nieszczędząc, tak ich niemi zmordowała, iż uprzedzaiąca z téy strony iéy gościnność, w nudzące zamieniała się natręctwo; w takiém samem będąc położeniu Kapitan Lawton, chciał co predzéy pozbyć się ustawicznie przymuszaiącéy go do iedzenia gospodyni, i w téy myśli przypuścił szturm do baszty mięsiwa wznoszącéy się na środku stołu, zdobył z niéy kawałek czarniawego mięsa, i żuiąc go ze dwie czy trzy minuty, gdy go żadnym sposobem przełknąć nie mógł, rzekł wesoło:
— Matko Flanagan, chciéy nam powiedzieć co było za iedne owo stworzenie, którego te smutne pożywamy szczątki.
— Niestety! to moia Yenny, odpowiedziała szynkarka nieukontentowana żartem Kapitana, równie iak przypomnieniem sobie straty biednego bydlęcia, które na śmierć skazała, widząc iż ze starości więcéy iuż mleka dawać nie mogła.
— Jakto, zawołał Kapitan prędkim głosem, właśnie w chwili, gdy iak pigułkę miał połknąć kawałek mięsa, którego żadną miarą przegryźć nie był w stanie, owa stara Yenny.
— Do tysiąca piorunów! zawołał Porucznik Masson, nóż swóy i widelec upuszczaiąc na ziemię; ta co z nami dwie kampanie odbyła?
— Ta sama, odpowiedziała żałośnie Betty. Panowie! iak iest przykro widzieć na stole starą swą przyiaciółke, która lat kilkanaście pożytek i korzyści przynosiła.
— Gdyby niebyła tak niemiłosiernie twarda, rzekł Lawton; przykrość ta byłaby cokolwiek mnieysza.
— Dwie przednie ćwierci sprzedałam naszym żołnierzom, mówiła daléy, lecz gdybym im powiedziała, że to z owego biednego stworzenia, które im latem i zimą, dostarczało nabiału, zapewneby żaden ani pokosztować chciał.
— Nazwę ich ludożercami, ieżeli choć kawałek z niéy się dotkną, rzekł Lawton.
— Pokazuie się zawołał Masson, iż w szczęce mam więcéy czułości niż w sercu, bo szanuiąc tak dawną znaiomość, żadną miarą ukąsić iéy nie mogę.
— Sprobuycie ieszcze popić: rzekła Betty zbliżaiąc się ku dwom Officerom, giną frasunki, porzucaią smutki człowieka, przybywa wesołość i zdrowie, kiedy kto często gardło odwilża. To mówiąc nachyliła gąsior i kilka z niego nalawszy szklanek, z iednéćy z nich sama skosztowała, i krzywiąc się rzekła: nie rozumiem co tu iest dobrego w tém winie, słodkie, nudne i słabe, boday to móy kok-tail, co to i w żołądku zagrzeie, i w głowie zaszumi.
Biesiaduiący iednakże nie zgodzili się na napóy swéy Bachantki. Wino iednomyślnie uznane zostało za doskonałe, i dobry humor pomiędzy niemi wprowadziło. Wnoszono różne zdrowia, śmiano się, śpiewano, powtarzano piosnkę doktora Sytgreaw, którą iak Kapitan Lawton mawiał, nucił głosem iakby ze słowika i sowy pochodził, kiedy wśrzód téy powszechnéy uciechy, Skinner pokazał się na sali.
Sądził on, iż Kapitan Lawton znayduie się ieszcze w Szarańczach, i prosto tam był przybył, aby Kramarza oddać mu w ręce, i zapewnioną za niego nadgrodę odebrać: lecz dowiedziawszy się, iż Kapitan do Cztero-Kątów wyiechał, pośpieszyć za nim natychmiast nie omieszkał.
— Chciałbym widzieć się z Kapitanem Lawton, rzekł Skinner, szukaiąc go pomiędzy Officerami siedzącemi przy stole.
— Czeka na twe rozkazy, odpowiedział ozięble Kapitan.
— Przychodzę oddać ci zdraycę, za dostawienie którego nagroda ogłoszoną została: Szpiega, Harweya Bircha, kupca kramarza. I w tych słowach wskazał ręką na Harweya, który otoczony pięcia czy sześcią swemi oprawcami, dźwigał na plecach kramik, iaki mu Skinner nieść kazał, w téy myśli, iż w końcu na swoię go korzyść zabierze.
Lawton obeyrzał się po za siebie, poznał dobrze znanego sobie Kramarza, zatrząsł się aż z radości, zmarszczył powieki, i gdy obracał się do Skinnera, aby mu cóś odpowiedział, zasady karności woyskowéy i porządku służby, w myśli mu stanęły: przepraszam Majorze, rzekł do Dunwoodiego, nie do mnie w tym momencie mówić należy. Oto masz dowodzącego Officera, dodał piorunuiącém weyrzeniem, mierząc Skinnera; uday się do niego.
— Wszystko iedno, odpowiedział grubiańskim tonem Skinner, ktokolwiek z was starszy, byle zapłacił, co mi należy.
— Nazywasz się więc Harwey Birch, zapytał Dunwoodi Kramarza, zbliżaiąc się ku niemu z miną nakazuiącą uszanowanie, samemu nawet Skinnerowi.
— Tak, iestem nim, odpowiedział Birch śmiele.
— Dopuściłeś się zdrady swoiego kraiu; wyrok twóy iest wyrzeczony. Wiesz o tém, iż mam prawo wykonać go w tym momencie.
— Niech się dzieie wola Boga, który przykazał, iż dusza bez oczyszczenia się z grzechów na tym świecie przed iego maiestatém stanąć nie powinna: odpowiedział kramarz poważnym tonem.
— Masz zatém darowane sobie kilka godzin życia, ale od śmierci nic cię uchronić nie zdoła. Szpiegostwo iest nayhaniebnieyszą zbrodnią. Prawa woienne przepisały na nią karę, i iutro z rana o dziewiątéy godzinie, odebrać ią musisz.
— Bez woli i przeznaczenia Boskiego nic się nie stanie na ziemi, odpowiedział Harwey z pokorą.
— Nie mało czasu strawiłem, nimem schwytał tego łotra, rzekł Skinner zbliżaiąc się ku majorowi, spodziewam się, iż zaliczyć mi teraz każesz nadgrodę, która podług przyrzeczenia, złotem wypłaconą bydź miała.
— Majorze Dunwoodi! rzekł Officer będący tego dnia na służbie wchodząc do izby, patrol nasz doniósł w téy chwili, iż przed dwiema godzinami, spalił się dom ieden w okolicy, gdzieśmy niedawno nieprzyiacicla pobili.
— To chałupa Kramarza, rzekł Skinner półgłosem do kapitana Lawton, na znak radości żeśmy go schwytali, kazałem zapuścić ogień w tę iamę, gdzie się ten lis chytry ukrywał.
— Zdaiesz się bydź bardzo gorliwym obrońcą kraiu swoiego, rzekł Lawton z pogardą. Maiorze Dunwoodi, chceszże, abym tym uczciwym ludziom zapłacił, co im należy. — Bardzo ci obowiązany będę kapitanie, i proszę abyś dopilnować raczył, iżby dłużéy nie znaydowali się w naszym okręgu.
— Spuść się na mnie maiorze. Daléy bracia, przywiązani, dbaiący iedynie o dobro oyczyzny swéy, chodźcie za mną odebrać swoię nadgrodę.
Skinner nim poszedł, dał znak dwom swym ludziom aby wzięli z sobą skrzynkę kramarza, i właśnie zdeymowali mu iuż ią z pleców, gdy kapitan Lawton pałaszem obydwóch płazuiąc:
— Wszystko pięknie, dobrzy przyiaciele, zawołał na nich, wszystko waszą gorliwość dowodzi! iakiém prawem śmiecie przywłaszczać sobie te skrzynkę? Dobrzeście zrobili żeście ią przynieść kazali, bo mogą bydź w niéy iakie ważne papiery, iaka znacząca korrespondencya, lecz żebyście ią teraz zabierać mieli, to wam nie wolno, i natychmiast mi ią zostawcie.
Skinnner nie bardzo zdawał się bydź kontent, z tego obeyścia się kapitana, lecz widząc, iż wszelkie domagania się byłyby nadaremne, wspólnie ze swemi towarzyszami po należącą mu wypłatę, za Lawtonem się udał.
— Co do ciebie, rzekł Major do Kramarza dowiedziono ci, iż iesteś nayszkodliwszym nieprzyjacielem wolności Ameryki.
— Dowiedziono! zawołał Harwey, obra caiąc się z pogardą ku tym, którzy mu iego skrzynkę wydzierać chcieli.
— Tak, dowiedziono. Przekonanym bowiem zostałeś, iż śledziłeś wszelkie poruszenia woysk Amerykańskich, uwiadamiałeś o nich nieprzyjaciół naszych, i podawałeś im środki do zniszczenia planów Washingtona.
— Sądziszże, iż Washington tak iest o moiém postępowaniu przekonany? zapytał Birch, mieniąc się cały.
— Bez wątpienia. Washington téż przez usta swoie, wyrzekł twóy wyrok na ciebie.
— Nie, nie, nie! zawołał Harwey z żywością mieszaiącą Dunwoodiego. Washington lepiéy zna serca ludzkie, bo i sam grał w kostki ze szczęściem swoiém?Jeżeli mnie skazał na szubienicę, czyliż zapomniał, że i dla niego przygotowaną także była? Nie, nie, nie! to bydź nie może, Washington nigdyby na mnie tych słów nie wyrzekł:
“Niech go prowadzą na szubienicę.”
— Wytłómacz się, rzekł Major tą odpowiedzią zdziwiony, maszże iakie powody odwołania się do łaski Naczelnego wodza?
W Birchu zatrzęsły się wszystkie członki, nie z boiaźni ale z zapału, iaki w nim walka różnych uczuć i wspomnień wzbudziła. Wydobył z zapiersi małéy ołowianéy puszki, drżącą otworzył ią ręką, wyciągnął z niéy kawałek zwiniętego papieru, postąpił krok naprzód dla oddania go Majorowi, i w tym momencie cofaiąc się zawołał:
— Nie! ta taiemnica ze mną zginąć musi. Znam całą iéy ważność: życia mego podobną ceną nie okupię. Wiem, na co się narażam, lecz umrę spokoyny, i mam nadzieię, iż popioły moie znieważone nie będą.
— Odday natychmiast ten papier, rzekł Major, sądząc, iż go do iakiego ważnego doprowadzi odkrycia: bydź może, iż w ostatniéy swéy chwili złagodzi twą karę, lub całkiem łaskę wyiedna.
— Nie, odpowiedział Harwey, którego żywy rumieniec mieysce bladości zaiął; on i ia powinniśmy bydź tylko o téy taiemnicy wiadomi.
— Porwiycie tego zdraycę! zawołał Dunwoodi, i ten mu papier wydrzyicie.
W tym momencie rozkaz wykonanym został, lecz Kramarz w mgnieniu oka połknął papier, nim go przytrzymać zdołano. Wszyscy Officerowie zdumieli widokiem téy nieugiętéy śmiałości i męztwa.
— Trzymaycie go, zawołał doktor, trzymaycie dobrze, niech mu tylko zadam kilka gran emetyku, wnet się cała taiemnica wyiawi.
— Nie, rzekł Major, iego występek iest nadto iawny, i odbierze za niego karę, na iaką zasłużył.
— Niech mnie więc prowadzą, rzekł Harwey z nayzimnieyszą krwią, kilka kroków postępuiąc ku drzwiom.
— Gdzie? zapytał zdziwiony Dunwoodi.
— Na szubienicę.
— Nie, przyrzekłem ci, iż do dziewiątéy godziny zrana, będziesz mógł przygotować się na śmierć, i słowa moiego nie cofnę. Masonie, odprowadź go i nayściśleyszy miéy nad nim dozór. Odbierz od niego skrzynkę, i z naywiększą skrupulatnością przeyrzyi w iego przytomności, papiery, iakie w niéy znaydować się mogą.
Mason rozkazał Sierżantowi, i dwóm dragonom otoczyć Kramarza, wziąść iego skrzynkę i wraz z niemi dobywszy pałasza wyszedł. Każdy z Officerów na swoię udał się kwaterę, i wkrótce nic więcéy słychać nie było nad pilnuiącego szyldwacha, który wołaiąc: “kto idzie? prędkim zagrzewał się krokiem przed bramą oberży Betty Flanagan.”