Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Rozdział IX
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.

Jakież w téy Sprawie, będzie twoie zdanie?
Czyż iutro Klaudio straconym zostanie.

Chytry nad chytrego.
SZEKSPIR.

Po ogłoszeniu wyroku Sądu wojennego, skazany miał sobie pozwolone kilka godzin, przepędzić na łonie familii swoiéy. Pan Warthon utracił zwykłą swą w smutkach wytrwałość, i płakał iak małe dziecko nad haniebnym syna swego losem. Franciszka widząc nadaremne prośby swoie, wpadła w głęboką rozpacz, któréy nikt wyobrazić sobie nie iest w stanie, kto żadnéy straty serca nie poniósł, komu droga osoba wszystkie iego zaymuiąca uczucia, wydartą nie była, kogo zresztą niebo od tak okropnego zachowało nieszczęścia. — Sara zostaiąc w ciagłém obłąkaniu, nie wiedziała nawet co się przed iéy oczyma działo. Jedna tylko Miss Peyton upatrywała ieszcze promień nadziei, albo raczéy zachowała dość zimnéy krwi do niepoddania się żalowi, w podobnéy okoliczności; nie dlatego, aby ią los siostrzeńca nie obchodził, lecz że całe zaufanie swoie, pokładała w charakterze Washingtona. Oboie urodzili się w iednéy kolonii, i chociaż go nigdy nie widziała w swém życiu, nie tayne iéy iednak były cnoty tego męża, który ieżeli nieugiętą sprawiedliwością odznaczał się w publiczném życiu, w domowém był wzorem łagodności, i dobroci. Nim ieszcze zorze sławy iego zeszło, znano go powszechnie w Wirginii, iako człowieka słodkiego, pełnego szlachetnych uniesień, i Miss Peyton nie bez pewnéy dumy, widziała w współziomku swoim, bohatera dowodzącego woyskiem, i wpływaiącego na przeznaczenie Ameryki. Nie mogła ona dopuścić, aby Henryk miał bydź winnym téy zbrodni, o którą go oskarżano, zdawało iéy się, iż we wszystkich to przekonanie ugruntowane bydź powinno, a że wyrok skazuiący na śmierć Henryka niemógł bydź wykonanym bez zatwierdzenia Washingtona, nie sądziła przeto aby on miał podpisać, to dzieło krzywdzące ludzkość i honor narodu.
Dunwoodi wypełnił dane sobie na odiezdzie przez Pułkownika Syngleton zlecenia, i nic iuż mu więcéy nie zostawało, iak tylko połączyć się ze swym oddziałem czekaiącym z niecierpliwością na siebie, aby iak naypredzéy uderzyć na nieprzyjaciela, który w znacznéy liczbie postąpił znad brzegów Hudsonu, celem wyszukania furażów i żywności. Miał on przy sobie kilku iedynie dragonów z szwadronu Lawtona, którzy równie pociągnięci na świadków do sprawy Kapitana Warthon, nic stanowczego na iego korzyść nie zeznali. Porucznik Mason obeymował nad niemi tymczasowe dowództwo. Szukaiąc on Majora aby zapytać się o rozkaz wymarszu, znalazł go, iż zamyślony, przechodził się przededrzwiami folwarku, w którym Henryk uwięziony siedział.
Równie iak Miss Peyton tak Dunwoodi, nie tracił nadziei w łasce Washingtona. Rachował on, iż pułkownik Syngleton odieżdzaiąc zapewnił go, że wchodząc w rodzay i skutki przewinienia, dzieląc smutne położenie sędziwego oyca, i stroskanéy familii, niczego nie oszczędzi, aby wyjednać przebaczenie dla Kapitana Warthon. Z tém wszystkiém wiedząc, iż Washington, tam gdzie szło o dobro służby, lub o wypełnienie obowiązków powołania swego, proźbami naylepszych swych przyjaciół ubłagać się nie dał, znaiąc smutne położenie swego przyiaciela, wahał się między obawą, a nadzieią, i nie śmiał weyść do folwarku, dopókiby nie nadszedł goniec, od którego rozwiązanie losu Henryka zawisło.
— Sądziłem rzekł Mason, iż zapomniałeś Majorze iakąśmy dziś rano odebrali wiadomość, i dla tego kazałem oddziałowi stanąć pod bronią.
— Jaką wiadomość? zapytał roztargniony Dunwoodi.
— Że John Bull zbliżył sic o kilka mil, i ieżeli go natychmiast ztamtąd nie wyruguiemy, nie będziem mieli nawet słomy na posłanie.
— Bez rozkazu attakować go nie mam prawa, rzekł Dunwoodi.
— Daruiesz Majorze! lecz na to nie potrzeba rozkazu, aby zabronić nieprzyiacielowi, zaboru produktów, bez których utrzymać się nie będziem w stanie.
— Mości Poruczniku! zawołał wyniośle Dunwoodi, zapominasz, iż tylko rozkazy twego Kapitana i moie wypełniać winieneś?
— Wiem o tém Majorze, i żałuię żeś o tém zapomniał, gdy w nich nigdy nikomu, uprzedzić się nie dałem.
— Przepraszam cię Masonie, przepraszam, rzekł Dunwoodi, ściskaiąc go za rękę, szanuię równie gorliwość twoią iak twe męztwo, lecz ta nieszczęśliwa sprawa..... miałeś kiedy przyiaciela?
— Rozumiem cię, Majorze, to bardziéy do mnie przeprosić cię należało. Pomyślmy iednak o rzeczy. Anglicy nie są dopiero iak w Sing-Sing, gdybyśmy pośpieszyli do Kinsbridge, zastąpilibyśmy im na drodze, i w własne wpaśćby nam sidła musieli.
— Żeby tylko ten goniec przybył, rzekł Dunwoodi, nic bardziéy smutnieyszego bydź nie może, iak w niepewności zostawać.
— Właśnie życzenia twe spełnione Majorze! patrzay iak pędzi ku nam galopem. Bóg by zrządził, żeby przywiózł z sobą ułaskawienie, bo cierpieć nie mogę, kiedy młody człowiek, a do tego woyskowy dzwoni nogami w powietrzu.
Wysłany goniec, nadjechał téż w tym momencie.
— Jakież przywozisz nowiny? zawołał Dunwoodi wybiegaiąc naprzeciw niemu.
— Wyborne! odpowiedział dragon, który dowiedział się, iż oddział nieprzyiacielski o iakim Mason mówił, pierzchnął przed dywizyą Jenerała Heath, i że wszystkie zabory wpadły w moc zwycięzcy, oto są moie depesze!
Dunwoodi nie posiadaiąc się z uciechy, wyrwał mu list z ręku, i iak był zapieczętowany, pobiegł ku folwarkowi, i wpadł do izby nieszczęśliwego więźnia.
— Ah Dunwoodi! zawołała Franciszka, spoyrzawszy na niego, zdaiesz mi się żeś z nieba zesłany! powiedz cóżeś tak pomyślnego odebrał?
— Patrzay Franciszko! patrz Henryku! patrz Miss Peyton, macie ten list, słuchaycie.
Drżącą ręką ze zbytniego ukontentowania, rozerwał trzema pieczęciami, opatrzone pismo: radością uśmiechnęły się serca wszystkich, lecz niestety, w mgnieniu oka sen nadziei zniknął, a okropniéyszym ugodzeni ciosem spostrzegli, iż Dunwoodi z przerażaiącą postacią zadrżał, i iak trup blady stanął. List ów nie obeymował wsobie, tylko wyrok wydany na Henryka, pod spodem którego podpisane były te słowa:

“Zatwierdzam
Jerzy Washington.”

— Zgubiony! zgubiony na zawsze! zawołała Franciszka w nayżywszéy rozpaczy, padaiąc na ręce swéy ciotki.
— Synu móy! synu drogi, zawołał oyciec, iedyna podporo starości moiéy! znajdziesz sprawiedliwość w niebie, kiedy iéy więcéy nie ma na ziemi. Bogdayby Washington niepotrzebował przebaczenia, którego niewinności odmawia!
— Washington! powtórzył Dunwoodi, obłąkanym na około siebie spoglądaiąc wzrokiem. Ale tak iest, to iego podpis; iego ręka! wszystko mnie przekonywa, że on ten straszny wyrok potwierdził?
— Okrutny człowiek! rzekła Miss Peyton, tak iuż nawykł do krwi rozlewu, że iuż sprawiedliwość niczém iest u niego.
— Nie sądźcie tak o nim! zawołał Dunwoodi, nie Washington ten wyrok podpisał, ale naczelny dowódzca woyska. Zaręczam za niego życiem moiém, iż sam równie nad tem nieszczęciem cierpi, którém nas wszystkich dotknąć był zmuszony.
— Jakem się na nim zawiodła, rzekła Franciszka, widziałam w nim bohatyra wolności, szanowałam go iak oswobodziciela kraiu moiego, teraz poznaię w nim srogiego tyrana, który nad iedną żądzę dumnéy swéy sławy, innego nie zna uczucia.
— Nie unoś się siostro moia, nie obwiniay go podobnie, rzekł Henryk, który zaczął przychodzić do siebie z pierwszego wrażenia, iakie na nim okropna losu iego wiadomość sprawiła: ia sam chociaż ofiarą nieugiętego iego charakteru zostaię, oskarżać go o niesprawiedliwość nie mogę: wszystkie pozory mnie potępiaią, nie mam żadnego dowodu niewinności moiéy, a któż przeniknąć może, com zamyślał, i iakie w sercu miałem zamiary? czekam przeznaczenia moiego, nie lękam się śmierci, bo mnie sumienie nie zatrważa, i do ciebie Majorze Dunwoodi piérwszą moią proźbę zwracam.
— Mów Henryku, mów czego po mnie żądasz?
— Zastąp syna, temu nieszczęśliwemu starcowi, który innéy po mnie spodziewał się pociechy; broń go, zasłaniay od wszelkich prześladowań, na iakie śmierć moia wystawić go może. Niema on przyiaciół pomiędzy tymi, którzy teraz rządzą tym kraiem: niechay w tobie choć iednego znaydzie. Przyrzekasz mi to Dunwoodi?
— Przysięgam ci honorem, iż poświęcę dla niego wszelkie moie usługi, i że w nim drugiego oyca uważać będę.
— A ta biedna! dodał Henryk pokazuiąc na Sarę siedzącą w kącie izby, i ponurym oddaną marzeniom, miałem chęć pomścić się iey krzywdy; lecz teraz w zbliżaiącéy się ostatniéy życia moiego godzinie, przebaczam sprawcy iéy cierpień; zaręcz mnie tylko Dunwoodi, iż dla niéy bratem się staniesz.
— Nie zawiodę zaufania twoiego, odpowiedział Maior na wpół przerywanym głosem.
— Ciotka moia, ma prawo do twego serca, mówić ci o niéy nie będę; lecz siostra, siostra moia, rzekł Henryk biorąc za rękę Franciszkę, obym przed śmiercią miał tę iedyną pociechę połączyć ręce wasze, i zapewnić dla niéy opiekuna, którego ze wszech miar iest godną.
Dunwoodi nie był panem téy niepoiętéy władzy, co iego rękę zbliżyła do téy, iaką mu iego przyiaciel podawał, lecz Franciszka cofaiąc się, i kryiąc zapłomienione lica, na łonie swéy ciotki, zawołała: nie! nie! nie! nigdy należeć nie myślę do tego, ktokolwiek wpływał na zgubę brata moiego! Henryk spoyrzał na nią pełném czułości okiem, i obracaiąc się w tym momencie do swego przyiaciela:
— Zawiodłem się Dunwoodi, rzekł do niego, sądziłem iż twoie zasługi, poświecenie twoie do méy sprawy, staranie dla mego oyca, kiedy był uwięziony, przyiaźń twa dla mnie, przywiązanie twe zresztą do méy siostry, kazało mi się spodziewać po niéy, iż uiścić zechce, nayszczersze serca mego życzenia.
— I któż ci powiedział..... kto powiedział..... chciała cóś mówić Franciszka, lecz nadto wiele czuła, aby ze swoich myśli wylłómaczyć się mogła.
— Sądzę kochany Henryku, rzekł Major, iż przedmiot ten nie powinienby nas zayinować, w podobnych chwilach.
— Zapominasz, iż moie są policzone. — Myślisz że umrę spokoyny, zostawiaiąc me siostry, bez opiekuna w tym wieku, w którymby właśnie naywięcéy starania w ich prowadzeniu, poświęcić należało? ieżeli ieszcze śmierć oyca im zabierze, cóż poczną? gdzie się podzieią?
— Nie pamiętasz więc o mnie Henryku, odezwała się Miss Peyton.
— Nie! droga ciotko! lecz któż wie w iakich czasach żyć będziesz, i na iakie niebezpieczeństwa wystawioną bydź możesz. Poczciwa kobieta, do któréy folwark ten należy, poszła przywołać mi Kapłana, aby mnie przygotował na drogę, na któréy tysiące lat i ludzi stykaią się z sobą, i zkąd cała nicość człowieka naylepiéy poznać się daie. Franciszko! ieżeli chcesz abym umarł spokoynie, i ostatnie myśli moie zwrócił do Boga, zaklinam cię, niech przed grobem usłyszę przyrzeczenia twe Dunwoodiemu, iż towarzyszką życia iego będziesz.
— Nie, Henryku, nie! zawołała Franciszka, niepodobna abym w tym razie wyrzec miała, postanowienie losu moiego, którenbym opłakiwała w całém swém życiu.
Dzięki niech będą opatrzności, rzekł Henryk po chwili namysłu, iż boleść twoia Franciszko, która cię od moich życzeń zrażała, uspokaiać się teraz nieco zaczyna. Przyrzecz mi więc, iż skoro śmierć dni moie zakończy, ty los twóy, z loscm moiego przyiacicla połączysz.
Franciszka spuściwszy oczy, słowa nie odpowiedziała.
— Przyrzekam za nią, rzekła Miss Peyton.
— Poprzestaię na tém zapewnieniu, prosząc abyście mi teraz dozwolić raczyli, zostać samemu z przyiacielem moim, i na łono iego wynurzyć me uczucia, któreby was nadaremnie tylko zasmucać mogły.
— Lecz iestże ieszcze czas widzieć się z Washingtonem, rzekła Miss Peyton podnosząc się z swego mieysca. Muszę w tym momencie udać się do New-Windsor; Generał nie powinienby odmówić wysłuchania kobiéty, zrodzonéy z nim w iednéy kolonii: tém więcéy iż pomiędzy nami pewne familiyne stosunki zachodzą.
— I czemu kochana ciociu nie szukać Pana Harpera? zawołała Franciszka, czyż nie przypominasz sobie co nam powiedział, kiedy od nas odieżdzał.....
— Harpera! powtórzył Dunwoodi obróciwszy się ku niéy z szybkością błyskawicy; znaszże Harpera! widziałaś go kiedy?
— Bawił u nas przez dwa dni właśnie w tym samym czasie, kiedy Henryk uwięzionym został.
— I.... i... wprzódy nie znaliście go państwo?
— Nigdy w życiu. — Przybył on do Szarańcz podczas gwałtownéy burzy, i przez cały czas iéy trwania z nami przepędził, przywięzuiąc wiele interessu, a nawet przyiaźni dla brata moiego.
— Jak to! widział Henryka?
— Bez wątpienia. Sam go namawiał do zrzucenia z siebie ubioru, który go mógł w iakie podeyrzenie wprowadzić.
— Ale nie wiedział, iż Henryk zostawał w woysku królewskiém?
— Jakże nie: rzekła Miss Pcylon, wystawiał mu niebezpieczeństwo, na iakie się narażał.
Dunwoodi podniośł z ziemi okropną sentencyą, która mu z rąk wyleciała, i rzuciwszy okiem na fatalne słowa “zatwierdzam” oraz na podpis, pod témże umieszczony, wpadł w głębokie zamyślenie, iakby ieszcze szukał sposobów ratowania Henryka. Nieszczęśliwi naymnieyszego nie tracą zdarzenia, co ich stan osłodzić może: wszystkich przeto oczy zwróciły się na niego, i każdy pochlebiał sobie, iż cień nadziei szlachetną duszę Maiora ożywiał.
Lecz cóż powiedział? Cóż przyrzekł? zawołał nakoniec z uniesieniem.
Zapewnił nas, iż może będzie szczęśliwym, stać się użytecznym bratu moiemu, i że radby okazać w czém wdzięczność swoią, za gościnność, iaką w domu oyca moiego znalazł.
— I gdy to mówił wiedziałże on, iż Henryk zostawał w służbie Angielskiéy?
— Musiał wiedzieć, kiedy mu o niéy wspominał.
— W takim razie, zawołał Dunwoodi z zapałem, uratowani iesteśmy. Natychmiast iadę go szukać, pewien będąc, iż Harper nikogo ieszcze w swém słowie nie zawiódł.
— Ale, rzekła Franciszka, nie śmieiąc ieszcze wróżyć pomyślnego skutku, maże on dosyć zaufania, aby.....
— Dość zaufania! przerwał Maior, Grecne, Steath i Hamilton niczém są w porównaniu z Harperem. Lecz, dodał zbliżaiąc się do Franciszki, i serdecznie iéy rękę ściskaiąc, powtórz mi ieszcze, przyrzekł że co uczynić dla brata twoiego? mówił co o tém?
— Bądź pewnym Dunwoodi, iż ieżeli iest takim, iakim mi go wystawiasz, słowo, które wyrzekł powinno bydź prawem dla niego.
— Uspokóy się więc, rzekł Major, przyciskając ieszcze raz iéy rękę do serca swoiego: iadę, i Henryk uratowanym bydź musi.
Wyszedł czém prędzéy z izby, a tentent konia którym podędził w galopie, o iego oddaleniu się oznaymił. Po odieździe Dunwoodiego, wszyscy na nowo iego zapewnieniem ożyli: skołatani iednak srogością losu, uważali ie, iak to dobroczynne słońce, co po długich burzach, ledwie że przyświecać zaczyna, i sama tylko Franciszka pokładała w nim pewność zupełną. Zaufanie z iakim odieżdzał natchnęło w iéy duszy, tę czystą i niewinną pociechę, iak gdyby ułaskawienie dla brata iuż niezawodnie wyiednaném bydź miało.
Nie tyle Miss Peyton, przywiązywała znaczenia do usiłowań Maiora. Zdawało iéy się prawie niepodobném, aby ieden nieznaiomy, który ani się swoiemi czynami wsławił, ani do liczby dowodzców wóysk Amerykańskich należał, mógł uzyskać od Washingtona przebaczenie, które on wysłużonemu w oyczyznie Pułkownikowi Syngleton odmówił. Nie taiła nawet swych uwag w téy mierze siostrzenicy swoiéy, która widząc znikaiące na nowo swe nadzieie, w niepewności różnym marzeniom oddana, do okna się zbliżyła. Stanęły iéy przed oczyma góry, i wierzchołek téy, gdzie pierwszy raz uyrzała, nieznanego odludka mieszkanie. Nie więcéy iak o pół mili, góra ta oddalona od folwarku, łatwo od innych rozróżnioną bydź mogła po wywyniosłym szczycie, budowie swoiéy do namiotu podobnéy, i po skalistéy powierzchni, gdzie niegdzie tylko krzewami zarosłéy, które iakby z kamiennego gruntu wyciągnąć nie mogły potrzebnych do wzrośnienia swoiego żywiołów, po urwiskach iedynie wisiały. Jedną razą Franciszka spostrzegła na tym niedostępnym olbrzymie natury, stoiąecgo człowieka, który ledwie że się pokazał, zniknął w momencie. Kilka to razy powtórzył, i zdawało się, iż nieinne miał zamiary iak tylko zapewnić się o stanowisku woysk pod Fishkill stoiacych, i następnie rozpoznać ich poruszenia. Mimo znacznego oddalenia, przekonaną była, iż w nim widziała niepoiętego Kramarza, i iak iéy się zdawało, nie dźwigał on na sobie w tym razie odznaczającego go kramiku. Harwey Birch, zawsze okazywał się przywiązanym do familii Warthona: gdyby Henryk usłuchał iego rady, i zaraz z nim nie czekaiąc swego uwięzienia wyiechał, byłby nie podległ smutnemu przeznaczeniu, które mu niebezpieczeństwem życia groziło: on uratował Sarę podczas pożaru, cóżby go sprowadzało w te strony? miałżeby znowu zamiar, i środki ocalenia iéy brata?
— Czemu tak pilnie wpatruiesz się Franciszko? rzekła Miss Peyton przystępuiąc do okna, czyż chcesz dowiedzieć się czego z obrotów woyskowych? zapewne ciekawość ta w małżonce żołnierza, nie iest naganną.
— Nie iestem nią ieszcze, odpowiedziała Franciszka i nie mamy powodu, dodała pokazuiąc na Sarę, życzyć sobie małżeńskich związków, w naszéy familii.
— Franciszko! zawołał iéy brat, podnosząc się, i szybkim po pokoiu przebiegając krokiem, proszę cię nie wznawiay tego przedmiotu, pomnąc na swe przyrzeczenie i na niepewność losu moiego.
— Właśnie téż, rzekła Franciszka, stoiąc w oknie, niepewność ta skończyła się, gdyż iak widzę Dunwoodi powraca.
Maior w tymże momencie nadiechał. W rysach swéy twarzy nie pokazywał on, żeby był bardzo uradowany, ani téż smutkiem obarczony, iedynie widać w nim było unużenie, po prędkiéy podróży. Ścisnąwszy za rękę Franciszkę, upadł bez sił na krzesło.
— Nie powiodło ci się zapewne, rzekł smutnie Pan Warthon, nie okazuiąc iednak naymnieyszego po sobie wzruszenia.
— Nie widziałeś się z Harperem? zapytała blednąc Franciszka.
— Nie; kiedym przepływał przez Hudson, widziałem go, iak na barce przebierał się na drugą stronę rzeki. Pośpieszyłem za nim, ścigałem go po górach, lecz mi na drodze zniknęły iego ślady, i wrócić musiałem; z tém wszystkiém ieszcze niestracona nadzieia, iadę natychmiast do obozu, aby wykonanie wyroku, przynaymniéy do dni kilku odłożone bydź mogło.
— Ale widziałżeś Washingtona? rzekła Miss Peyton.
Danwoodi spojrzał na nią z nieiakiém roztargnieniem, i udał że nie słyszy; lecz gdy powtórzyła zapytanie, odpowiedział oboiętnie.
— Naczelny Dowódzca wyiechał z głównéy kwatery.
— Lecz zlituy się Dunwoodi, zawołała Franciszka z nową obawą, ieżeli Harper z nim się nie zobaczy, iuż będzie za późno.
— Wszakżeś mi mówiła, że przyrzekł ratować Henryka?
— Powiedział, iż tym sposobem zechce dowieść wdzięczności swoiéy za gościnność, którą w domu mego oyca otrzymał.
— Słowo to gościnność iest dość zimne, potrzebaby cóś bardziéy obowiązuiącego. Proszę cię Franciszko! chciéy mi dokładnie opowiedzieć wszystkie stosunki, iakie zaszły pomiędzy Harperem, a twoią familiią.
Franciszka zadość czyniąc temu żądaniu, opisała w krótkości przybycie Harpera, bytność iego w Szarańczach przez dwa dni, rozmowę iaką miał z iéy oycem, nadeyście tego samego dnia Henryka, sposób iakim namawiał go do zrzucenia pożyczanego ubioru, uprzeyme iego naleganie o wyiawienie mu powodów, dla czego i w iakim celu, przebrany do domu oyca przychodził, nakoniec szczere zaięcie się i dobroć rodzicielską, z iaką się dla niéy saméy okazał.
Dunwoodi słuchał pilnie wszystkich szczegółów, uśmiechał się czasami, i gdy Franciszka opowiadanie swe skończyła, zawołał z uniesieniem: uratowany: uratowany! Harpera słowo iest więcéy, niż stu innych zapewnienia.
Dalsza rozmowa, przerwaną została wypadkiem, z którego zdamy sprawę, w następuiącym rozdziale.



KONIEC TOMU TRZECIEGO.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.