Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom IV/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom IV
Rozdział VI
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.

Niech cię obsypie ziemia dary wielu.
Dni mych szczęśliwych, drogi przyiacielu!
Z czuciem braterskiém, kochano cię wszędzie,
Do grobu twe wspomnienie, żyć w mém sercu będzie.

Haller.

Podczas kiedy w poprzednim rozdziale przytoczone wypadki miały mieysce, Kapitan Lawton przybył z częścią oddziału Dunwoodiego, ku górom Krotonu, dokąd dla wyparcia nieprzyiaciela, stoiącego! nad Hudsonem, wódz naczelny udać się mu rozkazał, z tém iednak zastrzeżeniem, aby nie wprzód attakować rozpoczął, dopókiby nie nadeszły dwa pułki piechoty z Konektikut, w tenże sam punkt wysłane.
Dopełniaiąc tego rozkazu Lawton, tak zręcznie siły garstki swéy ukrywać umiał, iż zawsze stawiał nieprzyiaciela, w obawie natarcia na siebie. Niepewność ta iednak, nie zgadzała się z żywym i prędkim charakterem Kapitana, i w duchu przeklinał opóźnianie się piechoty.
Betty Flanagan, która z niezmordowaną gorliwością odbywała zwykłe za oddziałem podróże, nie opuściła i teraz téy wyprawy, opatrzona, we wszystkie wiktuały iakie tylko w woynie żołnierz potrzebować może. Przeieżdzaiąc zatém przez góry West-Chester, gdy ieszcze obydwa woyska spokoynie naprzeciw siebie stały, to rozmawiała z sierżantem Hollister o naturze złych duchów; to się kłóciła z doktorem Sytgreaw, o niektóre praktyki iego szczegóły, na iakie zgodzić się nie mogła, i właśnie z najżarliwszym zapałem popierała zdanie swoie, gdy spostrzegła, iż ulubione dla niéy chwile rozmowy skończyć się musiały: piechota albowiem na którą oczekiwano, zbliżać się zaczęła.
Złączenie się Lawtona z posiłkowemi pułkami nastąpiło po północy, i obydwa dowódzcy ułożyli natychmiast plan pomiędzy sobą, attakowania równie ze dniem nieprzyjaciela, nieczekaiąc na przybycie Dunwoodiego, i każdy z nich dawszy rozkaz żołnierzom swoim, aby nad świtem byli w pogotowiu, resztę nocy spokoynie przepędzić im pozwolili.
Dragony będący z Lawtonem, poprzywiązywali do pik konie swe na łące, na któréy ieszcze kilka kóp siana zostało; sami zaś pokładli się przy koniach, iedni chwilowego używaiąc spoczynku, drudzy o przyszłéy bitwie rozmawiaiąc: w niewielkiéy od nich odległości doktór Sytgreaw, sierżant Hollister i Betty Flanagan, składaiąc nierozerwane towarzystwo, zasiedli z sobą na kołdrze, którą Szynkarka rozesłała na ziemi. Wkrótce przyszedł Lawton, siadł obok Doktora i okręciwszy się płaszczem, z podpartą na iednéy ręce głową wpatrywał się w koło Xiężyca, roztaczaiącego wspaniale promienie swoie na firmamencie. Sierżant z uwagą poszanowanie dowodzącą, słuchał mówiącego doktora: Betty zaś położywszy sobie pod głowę beczułkę z ulubionym swym Kok-tailem zdawała się podzielać chęć spania, i niepowściągnioną gadatliwości swéy żądzę.
— Wszak wiedzieć przecie powinieneś Sierżancie, rzekł doktór, któremu przybycie Kapitana śmiałość mówienia przerwało, że cięcie pałasza z góry na dół, dwa razy iest niebezpiecznieysze, bo wówczas podwóyną działasz siłą, i ręki, że masz uderzenie mocnieysze i wagi całego ciała, chociażbyś zatém nic chciał, musisz koniecznie ranić śmiertelnie swego przeciwnika, kiedy nie masz potrzeby, iak tylko uczynić go niezdatnym do boiu, siebie samego zabezpieczaiąc od szwanku.
— Nie słuchay sierżancie, swoie rób, iak dawniéy rzekła szynkarka. I cóż by to była za woyna, gdyby każdy o swoim ieszcze przeciwniku myślał. Alboż sądzisz że woyska królewskie, mieliby kiedy wzgląd na nasze. Zapewne żadnego, i zapytay się czyli chcąc kray wolnym uczynić, nie potrzeba wodza, coby dobrze pracował głową, a żołnierzy coby ieszcze lepiéy pałaszem robili. Gdyby nasze dragony pewni w ręku nie byli, zapewneby z nich żaden nie używał Kok-tailu przed bitwą?
— Ani myśléć, ani żądać można, aby kobieta równie iak ty ciemna, Mistress Flanagan, rzekł doktor z wyrazem pogardy i gniewu; mówić mogła rozsądnie o rzeczach, dotyczących niedocieczonéy nauki naszéy, tém mniéy sądzę, aby robienie pałaszem znaiomém iéy bydź mogło. Wszelkie zatém twoie zdanie, o użyciu téy broni, ani z teoryi, ani z praktyki pochodzić nie może, a kto czego nie zna, niech milczy i słucha.
— Co mnie tam po tych wszystkich baśniach waszych; albo mi co z tego przyidzie? odpowiedziała Betty: kładąc głowę na swą beczkę: bitwa nie iest igraszką, a każde uderzenie iest dobre, skoro od niego nieprzyjaciel upadnie.
— Sądziszże Kapitanie! iż będzie nam dziś ciepło? zapytał Sytgreaw Lawtona, nie chcąc nawet odpowiadać na uwagi szynkarki.
— Więcéy iak pewno, odpowiedział Kapitan, tonem smutnym i boiaźliwym, któren zmieszał doktora; rzadko bardzo, żeby krew nie płynęła potokami na polu bitwy, zwłaszcza téź kiedy z nieumieiętnemi rekrutami, działać przyidzie naprzeciw regularnego woyska.
— Czyś tylko czasem nie iest cierpiący Lawtonie? zapytał Sytgreaw, sięgaiąc zwolna ręką ku pulsowi, którego bicie żadnéy nie oznaczało zmiany.
— Tak Archibaldzie! odpowiedział Lawton, cierpię tyle iak nigdy w życiu moiém ieszcze. Ubolewam nad uprzedzeniem dowódzców naszych, wystawiaiących sobie, iż można stanąć do boiu i odnieść zwycięztwo z ludźmi, którzy karabinem robią iak cepem; którzy odwracaią się z boiaźni i zamykaią oczy, kiedy im wystrzelić przyidzie, którzy zresztą, gdy im każą uformować linie, oni w tróykąt staią. Zaufanie iakeśmy w nich położyli, niemało nas kosztuie, i możemy powiedziéć że w téy woynie straciliśmy przez nich kwiat naszéy młodzieży.
Sytgreaw nadzwyczaynie się zdziwił, nie tak rzeczą, bo Kapitan z pewną zawsze pogardą mówił o milicyi, iak własném iego powątpiewaniem. W chwili rozpocząć się mianego boiu, Lawton nigdy się nie namyślał: pełen zapału i żywości, śmiało śpieszył na pole sławy, którą oddychał, i która wszystkie iego zayinowała uczucia; lecz teraz tak mówił obojętnie, z taką na twarzy niespokoynością, iakby przeczuwał iż laury, które poświęcaniem całego życia zebrał, uschnąć na czole iego miały. Doktor sądząc że właśnie to był moment przypomnienia Kapitanowi, swych częstych w użyciu pałasza czynionych mu uwag, zręcznie zwrócił rozmowę, aby wprost od tego nie zaczął.
— Sadzę kochany Lawtonie rzekł, iż wypadałoby powiedziéć Pułkownikowi, aby rozkazał swym ludziom strzelać trochę zdaleka. Wiesz dobrze że aby nieprzyiaciela niezdolnym do boiu uczynić, dość iest kiedy kula może.......
— Nie! nie! i owszem niech sobie wąsy poosmalaią z nieprzyjacielskich panewek, ieżeli tak blisko dostąpić do nich potrafią. Lecz powiedz mi Archibaldzie, iak sądzisz, czyli w tym Xiężycu iest równie świat taki, iak tutay, i czy równe nam istoty w nim się znayduią?
— Nic nadto pewnieyszego bydź nie może. Człowiek który szerokość i odległość ciał niebieskich wyrachował, który każdą stopę ziemi obliczył, wnosić zawsze powinien, iż iego iestestwo z życiem się nie kończy; a ztąd analogicznie rozumuiąc, domyślać mu się wolno, że i w płanetach, zwłaszcza téż w Xiężycu są ludzie iemu podobni: chociaż może nie tyle oświeceni, co tutay, gdyż stan ich towarzyski i fizyczne usposobienie, inne zupełnie od naszego bydź może.
— Światło ich wcale mnie nie obchodzi, Archibaldzie; zastanawiam się i dziwię jedynie, iak wielka, iak cudowna być musi władza i mądrość tegó, który świat ton, ziemię, i wszystko co pod oko nasze podpada stworzył, i każdéy istocie bieg swóy i pewne przeznaczenie naznaczył. Nie wiem dla czego, ale mnie smutek przenika, kiedy się wpatruię w tę wspaniałą gwiazdę, któréy plamy, górom i morzom są podobne. Zdaie mi się, iż nayszlachetnieysza część człowieka, dusza iego, w niéy swóy spoczynek znayduie, skoro rzuciwszy z siebie znikome więzy, wyższą bydź zacznie.
— Napiy się Kapitanie! rzekła Betty podnosząc głowę, i podaiąc mu butelkę: zimno dzisicyszéy nocy oziębiło krew w tobie, przez co w dziwne i różne wpadasz marzenia: niegodziwa przytém sprawa, dragonowi Wirgińskiemu obozować z piechotą, podobać ci się nie może. Napiy sie, powtarzam ci Lawtonie, zaśniesz aż do dnia spokoynie, a ia iuż sama napasę Roanoke, który pewna iestem, nie mało się tego poranku utrudzi.
— Jakże wspaniały widok niebo nam przedstawia, dodał Kapitan, tymże samym tonem, nie zważaiąc na naleganie szynkarki. Spóyrz tylko na te piękną gwiazdę, która z zachmur wychodzi. Sądziszże, iż tam iest równie świat zamieszkały, że się równie biią, i że krew płynie? mieliżby takie iak my robaczki, myśleć równie nad zniszczeniem naypięknieyszego Stwórcy dzieła.
— Dobrze mówisz Lawtonie, gdyby każdy chciał żyć w pokoiu, świat iest dość obszerny, aby wszystkich pomieścić nie miał. Woyna iednak ma swoie także korzyści, rozszerza światło nauk, szczególnie téż W chirurgii wielkich wiadomości udziela.
— Jeżeli wolno odezwać mi się słowo, rzekł sierżant Hollister podnosząc rękę do kaszkieta, wyznać muszę iż woyna nie musi bydź tak złą, skoro widziemy przykład w piśmie świętem, iż gdy Jozue prosił Boga, aby słońce aż do skończenia bitwy zatrzymać się mogło, Pan wysłuchał iego proźby, i słońcu wstrzymać się w swym biegu rozkazał. Lecz czego poiąć i rozumieć nie mogę, że dawnieysze wojska na wózkach ieździli: wszakże do boiu lepsi zawsze dragony, któremi przecie liniie wyciągnąć i szyki boiowe ustawić można. Jakimże zaś sposobem takie mi wózkami obroty woienne robić mogli? to rzecz niezmiernie ciekawa.
— Dla tego, że się nie znasz na budowie, i wyrachowaniu, sierżancie! rzekł doktor z powagą. Wózki te bowiem opatrzone były kosami i narzędziami ostremi, które na piechotę zwrócone, wielki w niéy nieład i zamieszanie sprawiać musiały. Gdybyś tylko tym sposobem urządził wózek Mistressy Flanagan, zobaczyłbyś sierżancie, iakiby to przestrach pomiędzy nieprzyjacielem rzuciło.
— Narobilibyście sobie, gdybyście klacz moię w ogień puścili! rzekła Betty. Zdarza się, iż gdy uciekaiących ścigacie, a ia po poboiowisku ieżdzę, i chorych iak mogę zabieram, radabym żebyście ią wtenczas widzieli, iak stuliwszy uszy, ucieka i pędzi, słysząc zdaleka wystrzały.
Jutrzenka właśnie tez iuż wschodzić zaczynała, i odgłos bębnów na górach zaymowanych przez Anglików, zapowiadał iż niedługo w obronie, lub w attaku stanąć mieli do boiu. Lawton zerwał się czém prędzéy, i woienną pobudkę zatrąbić rozkazał. Dowódzca zaś piechoty, pułki swoie w szeregi ustawiać zaczął. Amerykanie posiadali wprawdzie większe siły, lecz co do wprawy i broni żołnierza, Anglicy nierównie znacznieyszą mieli przewagę.
Tylko co słonce piérwsze na horyzoncie rzuciło promienie, piechota odebrała rozkaz, udania się naprzód. Położenie mieysca nie pozwalało rozwinąć się kawałeryi, i dragony musieli zostać w tyle, czekaiąc w pogotowiu do attaku, na pierwszy moment przyiazny, iaki im się tylko poda. Lawton zostawiwszy przy nich dowództwo Hollisterowi, sam pułki piechoty objeżdżał i nie mógł utaić w sobie pogardy, i trwogi, widząc że większa część żołnierzy nietylko że nie była dobrze umundurowana, ale nawet większa połowa właściwéy broni nie miała. Poiechał iednak za niemi, aby przypatrzyć się pierwszemu ich obrotowi, iako téż dla przywołania dragonów, gdyby Anglicy z gór spędzeni zostali. Amerykanie w dość dobrym ieszcze porządku, postąpili aż pod samą górę i pierwsi dali ognia, lecz gdy nieprzyiaciel ustawiwszy bankierów swych po bokach zeszedł z gór, sformował się liniiami, i wspierany szcześliwém od natury położeniem, bagnetami natarł, piechota z samych nowo-zaciężnych zebrana, od razu tył podała, i wszyscy w zupełną poszli rozsypkę.
Lawton nie mógł znieść dłużéy tak smutnego widoku, bez oburzenia i wstydu, ścisnął mocno ostrogami swego Roanoke, przypuścił galopem ku uciekaiącym, zawołał na nich, wskazał nieprzyiaciela, i zapewnił iż byle chcieli, zwyciężyć ieszcze mogą. Jakkolwiek zachęcenia iego nie były bez gniewu i wzgardy, uciekaiący w większéy iednak części na głos iego, iakby ocuceni z letargu stanęli, inni w około niego się zebrali, i widząc iak nieustraszoną pałał odwagą, iskierkę narodowego męztwa w duszy swéy uczuli, prosząc go, aby ich na nowo do bitwy prowadził.
— Naprzód więc waleczni bracia moi! zawołał Lawton piorunuiącym głosem, naprzód! nie strzelaycie dopóki się o dwa kroki do nich nie zbliżycie!
— W tych słowach kazał im uderzyć na stoiących śmiele Anglików, i właśnie iuż byli na sam strzał przyszli, gdy sierżant nieprzyiacielski, ukryty za skałą, rozgniewany zuchwałością Officera, który śmiał zatrzymać iuż rozpierzchnione swe woysko, o kilka kroków zbliżył się do Kapitana, i karabinem swym do niego się zmierzył.
— Jeżeli chybisz, zginiesz! zawołał Lawton, przypadaiąc cwałem ku niemu. W saméy rzeczy strzelił, upadł Roanoke a sierżant bagnetem uderzyć chciał na Kapitana, lecz Lawton iuż się podniósł z ziemi, pałaszem odepchnął bagnet od siebie a drugiém cięciem, Anglika położył na mieyscu.
— Naprzód! zawołał na nowo, podnosząc swóy oręż, kurzącą się ieszcze krwią zbroczony. Lecz Anglicy sami iuż wówczas uderzyli na piechotę, tysiącami strzałów, śmierć lub blizny roznosząc. Upadł i Lawton, iak ów dąb wspaniały, który burze wieków przetrwał, nie raz lasy wstrząsał, i ramionami swemi, rosnące krzewy przywalał. W ręku trzymał ieszcze swóy oręż, świadka męztwa i sławy swoiéy, i padaiąc na ziemię, umieraiącym iuż głosem, naprzód! wyrzekł i skonał.
Piechota uyrzawszy, iż wódz ich poległ, nie mogąc dłużéy dotrwać przemagaiącemu siebie nieprzyiacielowi, wkrótce broń rzuciła, i w różne rozproszyła się strony.
Dowódzca Angielski spodziewaiąc się, iż nowe posiłki Amerykańskie, od brzegów Hudsonu ściągnęły, ścigać ich nie kazał, i ograniczył się tak łaskawie na swém zwycięztwie, iż z całém woyskiem wsiadł na bryg przewozowy czekaiący siebie, na wypadek, gdyby mu się cofnąć przyszło. Dwudziestu nie upłynęło minut, po zgonie Lawtona, a iuż i Amerykanie i Anglicy z placu bitwy zniknęli.
Przy każdym pułku, po dwóch zwykle znajdowało sic chirurgów; lecz że w Ameryce, nauka tego rodzaiu była podówczas w kolebce, powołanie tak użyteczne, sprawowali naywiecéy ludzie młodzi, bez doświadczenia i wiadomości. Sytgreaw rzeźnikami téż ich nazywał, i tyle pogardzał niemi, ile Lawton piechotą. Z kilku właśnie takiemi uczniami, chodził właśnie po poboiowisku, wykładając im iak z rannemi przy ich opatrywaniu zachować się należy, i kiedy i w iakim stopniu operacya chirurgiczna, stósownie do mieysca rany, iéy wielkości i skutków, użytą bydź może.
Zaięty tak ważnym ludzkości czynem, spotkał się nakoniec z Hollisterem, stojącym wraz z dragonami w punkcie, w którym go Lawton postawił, i zapytał: czyby Kapitan nic wrócił? nikt go nie widział: wszyscy go nadto dobrze znali, aby sądzić mieli, iż równie do liczby uciekaiących należał: każdy przeto wnosił, iż pomiędzy rannemi znaydować się musi. Z troskliwością, iaką tylko przyjaźń, ten dar naydroższy nieba, natchnąć iest zdolną, udał się Sytgreaw na góry zaymowane niedawno przez Anglików, i tam uyrzał Betty Flanagan siedzącą na ziemi, i trzymającą na kolanach głowę człowieka, w którym po mundurze poznał Lawtona. Tem mocniéy go ten widok przeraził, gdy spostrzegł, iż szynkarka z rozpuszczonemi włosami, załamuiąc ręce ku niebu, iękami rozpaczy napełniała powietrze. Pobiegł czém prędzéy ku niéy, ukląkł, przechylił się do ciała Lawtona, i zbliżył rękę do serca, które iuż na zawsze dla przyiaciół i oyczyzny bić przestało.
— John! drżącym zawołał głosem, móy drogi John! gdzieżeś ranny? mów! mogęż cię ieszcze ratować?
— Tak, mów! rzekła szynkarka. Czyż nie widzisz, że iuż ci odpowiadać nie może, że iuż głosu iego nigdy nie usłyszysz? czyż ieszcze i po śmierci pokoiu mu dać nie chcesz? niestety! o nieba niestety! któż teraz bronić będzie wolności naszéy? któż dla niéy zwyciężać, i życie swoie poświęcać zechce? — Móy drogi John! zawołał Sytgreaw nie zważaiąc na narzekania Betty, przestałżeś iuż więc mówić do mnie? i iedne po drugich przeszedł wszystkie arterye, czyli w nich znaku życia nie znaydzie, dusza bowiem iego, nie przypuszczała téy smutnéy prawdy, o któréy go rozsądek przekonywał. Oh! móy Boże! rzekł nakoniec, stało się! wszelkie usiłowania moie iuż go uratować nie potrafią: i czemużeś mi o Boże! czuwać wraz z nim nie pozwolił.
— I któż teraz żołnierzy naszych do boiu prowadzić będzie? zapytała szynkarka, któż im męztwa i odwagi doda? kio z resztą podobny przykład zechce dać z siebie, aby głód, trudy i niewygodę cierpliwie znosił, byle oyczyzny swéy bronił.
— John! mówił daléy doktor, godzina twoia wybiła! znamienitszych rozsądkiem, i talentami ludzi więcéy iest zapewne od ciebie, lecz walecznieyszego niema! zginąłeś więc drogi przyiacielu! zginąłeś dla mnie na zawsze. Nie pamiętam, żebym kiedy płakał w mém życiu, i teraz ieżeli boleść łzy z oczu mych wyciska, niech te będą czcią popiołów twoich, i niech dowodem się staną, żem ciebie iak brata moiego kochał. W tych słowach twarz sobie zasłonił obydwoma rekami, zanosząc się aż z płaczu iak małe dziecko.
— Biedny Kapitanie! rzekła Betty Flanagan, gdybyś przynaymniéy widział iak ten który ręce i nogi z zimną krwią ludziom obcina, teraz płacze po tobie, przekonałbyś się, ile kraiowi naszemu potrzebny byłeś. I takiegoż to męża, takiego rycerza, te psy Angliki zabili! nie dość na tém doktorze! spoyrzyi ieszcze na leżącego przy nim konia, towarzysza wypraw i chwały Pana swoiego.
W tym momencie tentent kilkudziesiąt koni, oznaymjł przybycie Dunwoodiego, ze swym oddziałem. Zdaleka poznał on Sytgreawa i Betty, całą uwagę swoię zwracając na martwe ciało przyiacicla, który z nim trudy woienne podzielał, i do własnych mu laurów, swoich gałązkę przydał. Śmierć nie zmieniła bynaymniéy szlachetnych iego rysów. Ugodzony kulą w piersi poległ na mieyscu, i w swéy twarzy zachował ieszcze wyraz zapału i energii, z iaką szedł zwykle do boiu. Zdawał się bydź uśpionym, i marzyć o nieprzyiaciół zwycięztwie. Dunwoodi zsiadł z konia i ze łzami w oczach wpatruiąc się w zwłoki bohatera, zawołał: tym iego orężem zemścić się potrafię. Z zlodowaciałéy ręki, chciał mu pałasz odebrać, lecz trzymał on go ieszcze tak mocno, iakby nie chciał pozwolić, aby mu odbierano ten zaszczyt iego życia, którym się sławy swéy dobił.
— Pochowany z nim będzie, rzekł Major: Sytgreawie! pamietay uczcić szczątki przyiaciela naszego, a ia pomścić się iego śmierci póyde.
W tych słowach wsiadł na konia i na czele dragonów samą iedynie oddychających zemstą, udał się w pogoń za nieprzyjacielem, któren cofaiąc sie ku brzegom Hudsonu, przechodził przez niedostępne góry dla kawaleryi, iż Major żadnym sposobem zaattakować go nie mógł. Co tylko iednak wyszli na płaszczyznę przedzielaiącą iednę górę od drugiéy, wpadł na nich z gwałtownością pioruna: lecz Anglicy stanąwszy czworobokami, tak dzielnie przywitali Amerykanów, iż od pierwszego wystrzału padł Dunwoodi, i w zamieszaniu iakie zdarzenie to sprawiło, stali się panami góry prowadzącéy do oczekuiącego na nich brygu, na którym zasłonieni armatnym ogniem, spokoynie wsiedli, i odbili od brzegu.
Dragony musieli także ustąpić z pola, uprowadzaiąc znaczną liczbę swych rannych. Zwłoki Lawtona ze wszelkiemi honorami woyskowemi, w mieyscu gdzie zginął, przez towarzyszów iego pochowane zostały. Dunwoodi zaś, dość niebezpiecznie ranny, powierzony czułym staraniom młodéy małżonki, i niezmordowanéy troskliwości doktora Sytgreaw, otrzymał wkrótce od Washingtona stopień Pułkownika, i pozwolenie pozostania w domu, aż do zupełnego wyzdrowienia. Skoro przeto doktor uznał, iż droga szkodzić iego zdrowiu nie będzie, oboie wraz z żoną wyiechali do Wirginii. Pan Warthon i Miss Peyton towarzyszyli im w podróży, wraz z Sarą, która chociaż zupełnie przyszła do siebie, często iednak cierpiała rodzay melancholii. Z tém wszystkiém uważano, iż Kapitan Syngleton, zaczął zwolna uspokaiać rany iéy serca, i podchlebiano sobie nadzieią, iż z czasem zaymie mieysce Pułkownika Wellmer. Niegodny ten uwodziciel wyiechał do Anglii, wzgardzony od wszystkich kollegów swoich.
Upragnione zresztą oddawna życzenia Pana Warthona spełnione zostały. Dowiedział się, iż syn szczęśliwie stanął w New-Yorku: gdyby zatem Wielka-Brytania zwycięzkie swe zatknęła trofea, iuż w obcym rządzie, przez zasługi syna, miałby opiekę dla siebie; związek zaś iego córki z iednym z piérwszych Officerów Amerykańskiego woyska, czynił go wolnym od wszelkiéy obawy, gdyby rodacy iego, oyczyźnie swoiéy wolność, i swobody zapewnili.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.