<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Teraz
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom X
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


TERAZ.
SZKIC DRAMATYCZNY
W JEDNYM AKCIE.
OSOBY:
BARONOWA MALSKA, wdowa lat 40.
AGATA  jej siostrzenice, kuzynki Leona.
JOHANNA
LEON CHWIEJSKI.
BENJAMIN PODZIEMSKI.
LEOPOLD WINER.
ERNEST WIRSKI.
JÓZEF, służący.
Rzecz dzieje się w mieście.

TERAZ.


Salon drzwi na prawo, lewo i w głębi — na przodzie sceny kanapa, stół dywanem zakryty, na nim, co trzeba do pisania i dzwonek, przy stronie szafka żelazna, po lewej stronie sceny stoliczek z kwiatami i duży fotel.


SCENA I.
Leon, potem Józef, później Podziemski.
(Leon stoi zamyślony, idzie ku drzwiom, staje, wraca, nareszcie kładzie kapelusz i dzwoni — Józef wchodzi.)
Leon.

Damy już po śniadaniu?

Józef.

Już, proszę Pana.

Leon.

Ciotka już wstała?

Józef.

Nie wiem, ale Kasia powiedziała, że Pani Baronowa dziś tęgo słaba na midrenę.

Leon.

A kuzynki?

Józef.
Panna Agata rozmawia w przedpokoju z Abrahamkiem faktorem, a panna Johanna wyjechała konno.
Leon.

Dobrze, możesz odejść. (Józef odchodzi we drzwiach spotyka Podziemskiego.) Dzień dobry, panie Podziemski... Chciałem właśnie iść podobno do ciebie.

Podziemski.

Masz jaki interes?

Leon.

To jest właściwie mówiąc... zdaje mi się, że tak dalece nie... Ale chciałem pójść ot tak, na pogadankę.

Podziemski.

Ja zaś mam ci list udzielić, który odebrałem od twojego wuja Mateusza. Tyczy się po części i ciebie, więc pozwolisz, że go w całości przeczytam. (Czyta.) „Kochany Sąsiedzie! Na twoją składkę nic nie dam.“ Egoista! „Za wiadomości o mojéj rodzinie dziękuję, ale córki moje są pełnoletnie i mają własny swój niepodległy majątek, mogą zatem robić, co im się podoba. Jak sobie pościelą, tak się wyśpią.“ Dobry tatuś! „Leon byłby wprawdzie stosowną partyą dla Agaty, ale nim się ten mazgaj... “

Leon.

O!.. O!.. mazgaj.

Podziemski.

Przepraszam, ale czytać muszę, jak napisane czarno na białem.

Leon.

Dobrze, dobrze, czytaj bez ceremonii i komentarza.

Podziemski (czyta.)
Ale nim się ten mazgaj...“
Leon.

Już słyszałem.

Podziemski (czyta.)

„Nim się wyguzdrze i pannie włosy posiwieją.“

Leon.

I on to telegrafował?

Podziemski.

Nie, ale napisał. Słuchaj dalej. (Czyta.) „Nareszcie pani Baronowa, moja kochana bratowa, miała już dwóch mężów, a zatem będzie mogła moim córkom w każdej okoliczności udzielić praktycznych i wiernokonstytucyjnych rad. Całuję wszystkich serdecznie, najserdeczniej i błogosławię stokrotnie, ale nikomu nic nie dam, zawczasu powiadam. Zostaję twoim etc. etc. Mateusz.“ Pięknie i wyraźnie... Cóż ty na to?

Leon.

Ja na to, że mój szanowny Wujaszek raz za gorąco, a raz za zimno kąpany. Prawdziwie już na tym świecie niema teraz rozsądnych i rozważnych ludzi. I jakiejże to odmówił ci składki?

Podziemski.

Składki na tajne cele. Spodziewam się, że i ty obfitej nie odmówisz pomocy.

Leon.

Zobaczę, zobaczę... ale na cóż ta składka?

Podziemski.

Powiedziałem, na tajne cele.

Leon.
Tak... ale zdaje mi się przecie...
Podziemski.

Jużci dla siebie nie schowam.

Leon.

O tego jestem pewny — i z tego względu wszyscy... podobno... mogą być spokojni... Ale jednak należałoby się zastanowić pierwej... Tajne! tajne... to dobrze dla tych, co biorą, ale nie dla tych, co dają.

Podziemski.

Teraz trzeba tylko dawać. Jak mi nie dasz, dzienniki ogłoszą żeś gałgan.

Leon.

O! o! Wyrok bez sądu, ależ to okropny, obrzydliwy teroryzm.

Podziemski.

Teraz taki zwyczaj i obyczaj. Dzienniki przeciwne zdanie mogą obrzucać błotem, ale teroryzmu niema — wszakże wolno dać, albo nie dać.

Leon.

Prawda i to... wolno dać albo nie dać... a może tylko obiecać.

Podziemski.

O! tego nie zrobisz.

Leon.

Zapewne, że podobno nie zrobię, lubo to teraz zwyczaj i obyczaj.

Podziemski.

Daj kwita.

Leon.
Daj daj, łatwo mówić, ale jak dawać nie stanie.
Podziemski.

Wtenczas brać będziesz.

Leon.

Nie rozumiem... podobno.

Podziemski.

I rozumieć nie potrzebujesz — dziś saltum mortale na dziennym porządku.

Leon.

Tak!.. Do góry nogami... ale jak się na nogi nie wróci?

Podziemski.

To się spadnie na głowę.

Leon.

Piękne aspekta!

Podziemski.

Piękne, nie piękne, tak będzie.

Leon.

Co nagle to po djable. Ja zawsze powtarzam, zastanowić się pierwej trzeba.

Podziemski.

Namyślać się bardzo dobrze, ale wszystko ma swoje granice. Już rok cały namyślasz się i bałamucisz pannę Agatę.

Leon.
Jakto bałamucę? Bałamuciłbym, gdybym powiadał raz biało a raz czarno, ale nigdy nie powiadam, bo sam nie wiem.
Podziemski.

Zdecydować się jednak trzeba. Pani Baronowa jest ci bardzo przychylną... nawet powiem bardzo cię kocha. Panna Agata nie byłaby także od tego, ale wierz mi mój Leonie, ja wiem z różnych stron, co się dzieje — staraj się zakończyć ten interes prędko.

Leon.

Prędko!.. jakto prędko? co to prędko? Ja tego wyrazu nienawidzę. Nigdy nie jadę koleją żelazną, nigdy nie telegrafuję... wszystko to ruchy piekielne. Prędko! prędko! Łatwo głupstwo prędko zrobić, ale nie prędko można odrobić.

Podziemski.

Cóż można zarzucić pannie Agacie?

Leon.

Ach, nic zupełnie. Bardzo kocham moją kuzynkę Agatę... Nie wiem tylko... czy może... jak się zdaje, nie więcej kochałbym Johasię.

Podziemski.

Oho! Panna Agata, panna Johanna — dwie razem — to już siadać na dwóch stołkach, ale między dwoma łatwo pieprza utłuc.

Leon.
Między dwoma, między dwoma!.. ja i jednego jeszcze nie mam... Agata bardzo rozsądna... ale podobno... zdaje mi się... czy trochę... cokolwiek nie rezolutna. W każdej okoliczności puszcza się zaraz cwałem... i to z kopyta!.. fe!.. to nie ładne dla panny.
Podziemski.

To weź Johannę.

Leon.

Johasia trochę... podobno... trochę trzpiotowata... ale wesoła... a ja podobno lubię wesołość — lubię nawet śmiać się czasami serdecznie... Ha!.. ha!.. ha! (wstrzymując się nagle.) Ale powoli... powoli... nic krzykliwie.

Podziemski.

Zatem wolisz Johannę.

Leon.

Tego sobie jeszcze sam nie powiedziałem. Dwie kuzynki.. obie ładne... to kara boska! Agata brunetka, Johasia blondynka... Róbże teraz, co chcesz!

Podziemski.

Przynajmniej możesz powiedzieć, co wolisz, włos czarny, czy jasny.

Leon.

Ach, gdybym to wiedział... mógłbym się zdecydować. Prawdziwie ten stan niepewności staje się nieznośnym.





SCENA II.
Leon, Podziemski, Agata.

Dobry dzień Leonie. Jak się masz panie Podziemski — żona, dzieci zdrowe?

Podziemski.
Dziękuję Pani, wszyscyśmy zdrowi.
Agata.

Cóż tam konspirujesz z moim kuzynkiem.

Podziemski.

Prawda, prawda, konspirujemy i to nie żartem.

Leon.

Tak jest... zdaje się... w samej rzeczy... że podobno nie żartem. I zdaje się, że będę ci mógł wyjawić rezultat naszej narady.

Agata.

Coś zatem ważnego?

Leon.

Bardzo ważnego... jak się zdaje.

Agata.

A mnie się zdaje... podobno... że będę mogła was wysłuchać ale nie teraz — za pół godziny.

Leon (z przestrachem.)

Za pół godziny?

Agata (otwiera szafę.)

Tylko kupony obetnę.

Leon.

Ale ja się nie spieszę — możemy pomówić dziś wieczór... albo jutro... albo pojutrze.

Agata.

Kochany Leon nigdy z jutra nie wychodzi.

Podziemski.
Kiedy Pani będziesz miała do czynienia z kuponami, prosiłbym o mały datek na moją składkę.
Agata.

Ależ nie dawno panu dałam.

Podziemski.

I bardzo jestem wdzięczny, ale to była składka na moją szkółkę astronomiczną, szkółkę czysto ludową.

Agata.

A teraz Pan zbierasz?

Podziemski.

Na sześć posągów wielkich ludzi tegoczesnych w Galicyi.

Agata.

A tymi są?

Podziemski.

Klub nasz jeszcze nie zawyrokował — zdania są podzielone.

Agata.

Będę więc czekała, aż zgoda nastąpi. (Na stronie.) Mogę spać spokojnie.

Podziemski.

Całuję rączki — mam obietnicę. A teraz nie będziemy przeszkadzać.

Leon.

Możemy pójść do siebie i cygara zapalić.

Agata.
Jakto? Bez najmniejszego zastanowienia się poprzedniego?
Leon.

Żartuj sobie, ale rozważnym być nie przestanę.

(Odchodzą we drzwi na lewo — na stronie.)

Za rezolutna... podobno...

(Agata siada i obcina kupony.)




SCENA III.
Agata, Winer.
Winer.

W najprzyjemniejszem zastaję Panią zatrudnieniu. Czy mogę pomagać?

Agata.

Nie, dziękuję — ale proszę siadać... Cieszę się, że przyszedłeś, Panie Winer, bo właśnie rady potrzebuję.

Winer.

Co Pani każesz?

Agata.

Pan jesteś bankierem?

Winer.

Uczestnikiem w kilku bankach.

Agata.

Więc możesz wiedzieć najlepiej — czy prawda, że Alföldery znacznie spadły?

Winer.

Bynajmniej, utrzymują się w kursie.

Agata.
Abrahamek zatem chciał mnie oszukać.
Winer.

Dlaczegóż Państwo wdajecie się z tymi pokątnymi cyganami?

Agata.

Ach, bo patentowi nadto kosztują. A teraz za moje kupony jakie papiery radzisz mi Pan kupić? Priorytety jakie? co?

Winer.

Mało ruchu. To dobre tylko dla starych panien i starych kawalerów.

Agata.

Losy tureckie?

Winer.

Chyba tylko dlatego, aby zostać kiedyś świętym tureckim.

Agata.

Może Czerniowieckie?

Winer.

Za późno — za późno — obdarto już je z łyka z kretesem. (Patrząc na zegarek.) Ale co Pani mam powiedzieć, będzie w niejakim stosunku z jéj zapytaniem. Panno Agato, tak wysoko cenię jéj praktyczne usposobienie, że pozwolę sobie przemówić teraz bez wszelkiej ogródki: Panno Agato, ja się w Pani nie kocham.

Agata (śmiejąc się.)
Wiem o tem.
Winer.

Proszę mnie zrozumieć — powiedziałem nie kocham się, to jest nie ulegam temu sentymentalnemu, romantycznemu, rozpaczliwemu zawrotowi, który gorączką wzbudzony długo trwać nie może, ale kocham Panią, szanuję, poważam, a zwłaszcza uwielbiam jéj rozum praktyczny.

Agata.

Dziękuję Panu za pochlebne zdanie; ale do czegóż Pan sięgasz tą przedmową?

Winer.

Zaraz powiem. Mam lat trzydzieści sześć — mam udział w kilku bankach i spekulacyach. Acz pięć lat już bankierem nie zdarzyło mi się jeszcze nikogo obedrzeć. Moja reputacya czysta. Mam nadzieję korzystnego Vervaltungsratostwa, albo zaszczytnego baronostwa, albo i ministerstwa... Bo teraz u nas wszystko możliwe... nawet dobre finanse i dziennikarstwo uczciwe.
Tyle o sobie. Pani jesteś pełnoletnią, masz niezawisły majątek macierzysty, wszak prawda?

Agata.

Tak w samej rzeczy. Jestem zupełnie niezawisłą.

Winer.

Gdybyśmy zatem połączyli nasze losy?

Agata.
Ależ to deklaracya formalna.
Winer.

Najformalniejsza. Byłbym nader szczęśliwy, gdybym pomyślną otrzymał odpowiedź.

Agata.

Hm! hm!.. Nie odmawiam, ale muszę pierwej zastanowić się nieco. Ta myśl jest dla mnie całkiem nową.

Winer.

I właśnie dlatego dobrą, że jest nową. Tylko nowe akcye mogą korzyść obiecywać.

Agata.

Być może, ale jednak to trochę za nagle.

Winer (patrząc na zegarek.)

Czas płaci, czas traci. Pani masz w różnych pewnych papierach 50,000 złr. w srebrze.

Agata.

Pan to wiesz?

Winer.

Nie byłbym bankierem, gdybym nie wiedział, co kto ma w kieszeni, a prawdę mówiąc cudza kieszeń jest poniekąd i naszą. Mogę wykazać czystego dochodu do 3000 złr.; nasze majątki mniej więcej stosowne. Co zaś do osobistości racz Pani dać wyrok łaskawy.

Agata.
Hm!.. hm!.. wyrok, wyrok — ale pierwej trzeba porozumieć się dobrze. Pan mi powiedziałeś, że się we mnie nie kochasz.
Winer.

Nie kocham się romantycznie, sentymentalnie, rozpaczliwie, ale kocham Panią ze wszelkiem uwzględnieniem rozsądku.

Agata.

Rozumiem, rozumiem, inaczej bym nawet nie wierzyła. Ale, co mi Pan powiedziałeś, ja toż samo powtórzyć muszę.

Winer.

Ach Pani, jakżebym śmiał to pomyśleć.

Agata.

Tak, tak, teraz — ale potem, kto wie. Gdybym poszła za mąż, chciałabym, aby w naszem małżeństwie wszystko zawsze było wet za wet.

Winer.

Bardzo słusznie.

Agata.

Romansów nienawidzę.

Winer.

Czyste złoto!!!

Agata.

Chcę pozostać Panią mojego majątku, to wyraźnie oświadczam.

Winer.
Ja też zupełnie tak rzeczy pojmuję. Wiem z kim mówię; proponuję Pani to, co nazywają w salonowym świecie Un mariage de convenance, a my nazwiemy korzystny, wspólny Geschäft.
Agata.

Chcę być Panią mojego majątku.

Winer.

Wspólnie nim zawiadywać będziemy.

Agata.

Wspólnie, ale gdzież gwarancya, że wspólnie?

Winer.

To rzecz adwokata, określić dokładnie. Pan Leon Chwiejski, jak mnie wieści dochodzą, może większą na pozór dać Pani gwarancyą. Jest człowiek uczciwy i ma dobrą a raczej dużą wieś. Ależ o mój Boże! co to teraz wieś znaczy — kłopot nic więcej — nieustanny tyfus agronomiczny; pracujesz rok cały, a jak przyjdzie do zbioru: gorączka, a najczęściej konsumpcya.

Agata.

To rzecz męża.

Winer.

Rzecz przyjemnego, albo nieprzyjemnego pożycia. Na wsi teraz każdy jest bezwzględnym panem, a właściciel tylko sługą i niewolnikiem zobowiązań nigdy nie odwzajemnionych.

Agata.

I wieś ma swoje zalety.

Winer.

Żadnych, żadnych, ręczę Pani. Tam kradnie, kto może i to nie jutro ale dziś zaraz — wszędzie zawiść i nienawiść. A te ciągłe szykany niższych urzędników a te nienasycone żołądki powiatowe, a to nieustające jak woda płynące żebractwo, wszystko to teraz na wsi nie pomaga do strawności. Moja Panno Agato, wierz mi, kuponek, kuponek, to arkan swobody i nieomylnego dochodu. No, Panno Agato (patrząc na zegarek) daj mi rączkę i niech koniec będzie. Ze strony Pani Baronowej spodziewam się że żadnej nie będzie przeszkody.

Agata.

Żadnej.

Winer.

Rzecz skończona. (Całuje ją w rękę.) Prawda?

Agata.

Ha!.. takto niby. Reszta przy transakcyi.

Winer.

Do ojca zatelegrafuję.

Agata.

Niema potrzeby — mego ojca telegrafy zawsze straszą, a na list będzie dość czasu i z pewnością można się spodziewać pomyślnej odpowiedzi.

Winer.

Wierz mi Pani, że nie będziesz żałowała swojego przedsięwzięcia. Bo to teraz mąż rozsądny, rzadki feniks. Nie chcę obmawiać, ale prawdę powiem, że teraz na mężów spadła, jakby jaka zaraza. Iść za mąż teraz równa się cholerze. Raz, dwa, trzy i fiu! do góry nogami. A kto winien zawsze Jegomość. No idź Pani teraz do Baronowej — trzeba zawsze wszystkie formalności wypełniać sumiennie. (Wracając się.) Ale... ale... widziałem wchodzącego tu Podziemskiego. Strzeżcie się, bo to niebezpieczny obywatel. Wszędzie jest, wszystko chce wiedzieć. Agitator niezmęczony, ale tylko w granicach słowa, bo jak przyjdzie do czynu, niknie jak kamfora. Lubi sztuczne ognie ludowych demonstracyi — za popularnością duszęby sprzedał! Dobrze się przytem nazywa Podziemski, bo pod ziemią tylko nurtuje; śliski i giętki jak glista, jak cień się przesuwa.

Agata.

Znamy my go dobrze i nie wiele cenimy.

Winer.

Zgoda?

Agata.

Zgoda.

(Winer odchodzi, Agata sama)

Prawdziwie zdaje mi się, że dobry zrobiłam interes — nie było czego czekać, moje wszystkie rówiennice już mają po kilkoro dzieci. Nareszcie teraz jak się oglądam na młodzież, rozpacz bierze; albo kwindeczowi rycerze, którym przygrywają lichwiarskie fujarki albo sami tacy wielcy ludzie, którym teraz Kluby posągi stawiają. Wiatr, wiatr, nic prócz wiatru!





SCENA IV.
Agata, Leon, Podziemski.
Agata.
No, panowie, nim wypaliliście wasze cygara, ja skończyłam wielki interes, który będzie miał wpływ na całe moje życie.
Leon.

Tak prędko?

Podziemski.

Możnaż się zapytać jaki ten interes tak wielkiej wagi.

Agata.

Leopold Winer prosił mnie o rękę, a ja ją przyrzekłam.

Leon.

O!.. o! co ja słyszę!

Podziemski.

Pan Leon miał ten sam zamiar.

Agata.

Doprawdy?

Leon.

Świadczę się Podziemskim i o tém właśnie chciałem z tobą dziś jutro pomówić.

Agata.

Ależ kochany Leonie, zdaje się, że miałeś ku temu dostatecznie czasu.

Leon.

No, prawda nie łatwo się decyduję, ale jak raz wezmę przedsięwzięcie...

Agata (śmiejąc się.)

Tak, jak wezmę.

Leon.
To ręczę za stałość niezłomną.
Agata.

Byłabym twoją rękę przyjęła bez wątpienia, ale lepiej, że się tak nie stało. Będę zawsze kochać cię jak brata, ale bylibyśmy ze sobą pewnie nieszczęśliwi. Ty musiałbyś mnie zawsze hamować, a ja ciebie podganiać.

Podziemski.

Ale moja panno Agato, pozwól sobie zrobić uwagę, że to z bankierem śliska sprawa. Wyłącznie przeciwko Winerowi nic nie mam, ale teraz bankierów jak grzybów po słocie — same bankiery — miasto przeistoczone. Dawniej nie było żyda bez brody, teraz niema brody bez żyda. A wszyscy pokazują gruszki na wierzbie; biada, kto uwierzy!

Agata.

Wiemy, wiemy to wszystko.

Podziemski.

Nie chcę rzucać kamienia na nikogo, ale tylu finansistów po giełdach włóczy się wolno i swobodnie, że dla równouprawnienia zapewne i w kryminałach zdjęto teraz łotrom kajdany.

Agata.

Być może, być może — ale nie o tem mowa. Nareszcie wszelka rozprawa zbyteczna, bo rzecz skończona.

Leon.
Tak prędko, tak nagle! — galopem! — cwałem — to nie do pojęcia!
Podziemski.

Ha! Taką rzeczą trzeba tylko teraz życzyć wszelkiej nadal pomyślności. Ale chciej Pani przynajmniej opisać się dokładnie. Może mógłbym parę słów napisać...

Agata.

Dziękuję Panu — mamy swojego adwokata.





SCENA V.
Ciż sami, Winer, później Johanna i Wirski.
Winer.

Pani Baronowa nie skończyła jeszcze toalety.

Podziemski.

Winszuję ci panie Leopoldzie, winszuję serdecznie.

Winer.

I masz czego, to mogę śmiało powiedzieć.

Leon.

Ja ci teraz podobno zazdrościć muszę.

(Słychać śmiechy za sceną, Johanna wbiega w amazonce, za nią Wirski. Rzuca się i rozciąga na fotelu po lewej stronie sceny — bawi się batożkiem ścinając czasem kwiaty — śmieje się często i głośno.)
Wirski (do Podziemskiego.)

A!.. nasz uczony publicysta!

Podziemski.

A nasz słynny finansista!

Agata.
Nie zaczynajcieże tak wcześnie waszej zwyczajnej wojny.
Wirski.

Niema żadnej nigdy wojny, bo ja nigdy się nie bronię. Podziemski prześladuje mnie zawsze, że mam trochę długów.

Podziemski.

Trochę!..

Wirski.

Że mam dużo długów. A wiesz dlaczego? Bo zawsze dawałem, a nigdy nie brałem.

Winer.

To bardzo nierozsądnie.

Wirski.

Rozsądnymi wszyscy być nie mogą. Nareszcie moje długi nikomu nie szkodzą.

Podziemski.

O! bardzo przepraszam — bo jak dłużnik ma gorączkę, wierzyciela febra trzęsie.

Wirski.

Taką rzeczą będziesz zawsze zdrów jak słoń, bo ci nic winien nie jestem.

Podziemski.

Bogu dzięki.

Wirski.

A także Bogu dzięki, że są tacy, (spoglądając na Johannę) którzy na to nie uważają. (Johanna się śmieje.)

Podziemski.
Może komu jaki tytulik zapachnął.
Wirski.

Słuchajno panie Podziemski — masz wielki rozum i czynność nieustającą, ale masz jedną wielką wadę.

Podziemski.

Dobrze, że tylko jedną. A jakaż to wada?

Wirski.

Zawiść przeszłości.

Podziemski.

Nie rozumiem.

Wirski.

Masz znaczny majątek i znaczną wziętość, ale gdybyś wszystkiego miał i w dwójnasób nie uśmierzyłoby to twojéj złości „żeś nie wyrósł tak wysoko, jak sięgało twoje oko.“ Gdybyś mógł, chciałbyś wytruć jak szczury całe pokolenie tych, których ojcowie pamiętają, że im twój ojciec niegdyś co tydzień brodę golił. To twój nagniotek mój panie Podziemski — ale bez słusznego powodu. Raz niema nic krzywdzącego (zwłaszcza, jeżeli dobrze golił), a powtóre, że ani ty, ani twój syn nie będziecie już nigdy w podobném położeniu. Tem pewniej, że teraz moda, całe brody zapuszczać.

Podziemski (ściskając mu rękę.)

Erneście, tych słów nigdy nie zapomnę.

Wirski.

Nie wątpię, nie wątpię.

(Podziemski odchodzi. Johanna śmieje się do rozpuku.)




SCENA VI.
Ciż sami, bez Podziemskiego.
Winer.

Dobrze mu powiedziałeś, ale zrobiłeś sobie nieprzebłaganego wroga.

Wirski.

Wiem o tem. Ale gdyby wszyscy nie zawsze omijali, ale czasem i deptali mniej byłoby w świecie takich podziemnych zawiścią i jadem pryskających szkorpionow. Z tem wszystkiem powiem szczerze, że długi już mi się przykrzyć zaczęły.

Winer.

Nie jeden to powiada.

Wirski.

Nie chcę stawać w rzędzie tych tegoczesnych reformatorów, którym nie tyle idzie o wzbogacenie się własne, jak o zubożenie tych, co więcéj od nich mają. Chcę po trosze moje długi amortyzować.

Winer.

Bardzo rozsądnie.

Wirski.

Pochwalasz?

Winer.

Zupełnie.

Wirski.
A więc proszę cię na moją pierwszą finansową operacyę o 15000 na 10%.
Winer.

Kochany Erneście kocham cię jak brata rodzonego, ale ci nie dam ani grosza. Byłoby to wtrącać cię jeszcze w głębszą przepaść.

Wirski.

Nie chcesz mi pożyczyć na 10%.

Winer.

Nie.

Leon.

Prędko się zdecydował.

Winer.

Sumienie mi nie pozwala.

Wirski.

Sumienia zanadto, do stu djabłów!

Johanna.

A gdybym ja dała potrzebne zaręczenie?

(Śmieje się.)
Wszyscy.

A!.. a!.. a!..

Winer.

Na Pani zaręczenie każdego czasu służyć będę.

Agata.

Ależ moja Johasiu — czy się zastanowiłaś, że cię to skompromituje moralnie i materyalnie.

Leon.
Niezawodnie i bardzo.
Wirski.

Tak jest, niezawodnie. Ale panna Johanna nie jest z tych panien, które, jak im kto powie: Kocham Panią odpowiadają: Co Pan masz?

Winer.

Bardzo rozsądnie.

Wirski.

Wyspowiadałem się szczerze i dokładnie z wszystkich moich grzechów i otrzymałem rękę Panny Johanny. (Johanna się śmieje.)

Leon.

Ależ zastanowić się trzeba.

Wirski.

Zastanowiliśmy się i rzecz skończona.

Winer (patrząc na zegarek.)

Ha! kiedy tak... winszuję. Teraz panie szwagrze...

Wirski.

Szwagrze?

Winer.

Panna Agata raczyła mnie uszczęśliwić ręką swoją.

Johanna.

Agato!.. Co ja słyszę?.. Co za szczęście niespodziewane; dwa wesela w jednym dniu.

Winer.

Idźmy zatem pro forma do Pani Baronowéj, należy podziękować za pieczołowitą opiekę naszych panien.

Wirski.

Prawda, należy pójść do Pani Baronowéj.

(Całuje w rękę Johannę i odchodzi z Winerem.)



SCENA VII.
Agata, Johanna, Leon.
Agata.

Moja Johasiu wszystko to dobrze, ale zdaje mi się, żeś się teraz trochę pospieszyła.

Leon.

I bardzo, i bardzo!

Johanna.

Bynajmniej.

Agata.

Tak nagle.

Johanna.

I ty moja Agatko, nie namyślałaś się zbyt długo.

Agata.

Tak, ale Winer...

Johanna.

Ma pieniądze.

Agata.

I to coś znaczy.

Leon.

Za prędko, za prędko... nic do pojęcia!

Agata.

Ernest wprawdzie bardzo miły, przyjemny.

Leon.

Nie uważałem.

Agata.
Ale Ernest trochę lekkomyślny.
Leon.

Trochę za wiele.

Johanna.

Wszyscy chwalą jego dowcip.

Agata.

Dowcip moja Johasiu, nie rentuje się zawsze.

Johanna.

Tańcuje jak anioł, mówi po francusku jak francuz.

Leon.

I zadłużony teraz jak francuz.

Johanna.

Zadłużony!.. zadłużony!.. Co to znaczy... przez to można żyć przyjemnie. Oto państwo Starogrodzcy całe życie gospodarują, zbierają, oszczędzają i wiecznie się kwaszą. A państwo Niezapłatyńscy, o których już w dzieciństwie słyszałam, że bankruci, żyją sobie wesoło, dają bale i obiady i wszyscy ich kochają. Nareszcie Vogue la galère. Nikt jutra nie zgadnie... a na troskę zawsze będzie dość czasu. Ernest przy tem dał mi solenne słowo honoru, że teraz już długów będzie się starał nie robić.

Leon.

Ależ moja Johasiu, ja byłbym się może podobno zdecydował ożenić się z tobą.

Johanna (śmiejąc się.)
Ty!.. ze mną? Dlaczegóż tego pierwej nie powiedziałeś — miałeś zdaje się dość czasu do namysłu. A teraz, jak przysłowie powiada „Kto pierwszy do młyna, ten pierwej miele.“
Leon (na stronie.)

A pytlu nie brak jak uważam.

Johanna.

Kocham cię jak brata.

Leon.

Zawsze jedna piosnka.

Johanna.

Ale twoją żoną nie mogłabym być nigdy.

Leon.

Dlaczego?

Johanna.

Bo zanudziłbyś mnie na śmierć. Ty zawsze powoli, powoli, a ja zawsze źle czy dobrze, ale prędko.

Leon.

Te kobiety szaleją z tem prędko — ależ kiedy nie zawsze można prędko.





SCENA VIII.
Ciż sami, Winer, Wirski, Baronowa.
Winer.

Otóż nasza szanowna, kochana Baronowa przychodzi udzielić błogosławieństwa siostrzenicom swoim.

Baronowa.
Dobrze, dobrze moje dzieci. Nie wiem tylko, czy moje słabe nerwy wystarczą na te emocye. (do Johanny.) Winszuję ci kochana Johasiu twojego wyboru tak świetnego, tak eleganckiego. (Ściskają się.) Agato! Niech cię pobłogosławię.
Agata.

Zaraz kochana Ciociu, tylko kasę zamknę.

(Baronowa siada na kanapie i słabym głosem.)
Baronowa.

Wypełniłam sumiennie powierzoną mi opiekę — chciałabym obszernie do was przemówić, ale nie wiem, czy mi na to sił wystarczy. Ale pozwolicie mi, że się cofnę w trochę dalsze czasy. Kiedy boginie Olimpu stanęły przed sądem Parysa, on oddał jabłko Wenerze, udowodnił tym czynem, że miłość jest wyższą nad wszystkie potęgi. I w saméj rzeczy...

(Podziemski wchodzi.)
Winer (patrząc na zegarek.)

Doskonale, wybornie — każde słowo warte dukata na wielki kamień, ale godzina zmusza mnie iść do banku.

Wirski.

I ja muszę udać się do jubilera. Panna Johanna zgadnie pewnie po co.

Leon.

A wszystko galopem, galopem!

Johanna.

Agato, możemy odprowadzić tych panów przez ogród do bramy.

Winer (do Agaty.)

Służę Pani.

Wirski.

Jestem i będę zawsze na rozkazy.





SCENA IX i ostatnia.
Baronowa, Leon, Podziemski.
Podziemski.

Wszystko słyszałem — zdaje się, że nie zupełnie stało się podług woli pani Baronowej.

Baronowa.

Cóż miałam robić? Moje biedne nerwy! Jestem tak cierpiącą!

Podziemski.

Ale ty panie Leonie nie dobrze wyprowadziłeś ten interes. A mówiłem, radziłem, ostrzegałem; ale teraz młodzi panowie idą krok naprzód, krok w tył, a potem się dziwią, krzyczą w niebogłosy, że ich omijają i wymijają. Ależ duch czasu pędzi, trzeba iść z czasem, nie pomoże, kto staje, ten się cofa.

Leon.

Niech się zdrów cofa, jeżeli może.

Podziemski.

A tak, jeżeli może! Ruch wsteczny zawsze niebezpieczny.

Leon.
Szalony jeszcze niebezpieczniejszy. Ale rozumiem, rozumiem, co teraz nazywają iść z czasem, to dawniej oznaczano przypowiastką: „Kiedy wleziesz między wrony, trzeba krakać jak i ony.“ Ale taką rzeczą liczba tylko znaczy. Człowiek sam przez się póty jest nulą, póki jakiej kreski przed sobą nie dostanie i nie zmieni w kwotę.
Podziemski.

Staraj się więc o taką kreskę.

Leon.

Starałem się i o dwie, obie spadły jak kamień w wodę, teraz będę musiał decydować się da capo.

Podziemski.

Nie, nie, musisz raz wyjść z tego przykrego położenia. Leonie i ty, szanowna pani Baronowo, wiecie co wam poradzę? pobierzcie się z sobą. (Na stronie.) Niech się dudki mnożą.

Baronowa.

O dla Boga! Co ty mówisz Podziemski... jestem tak nerwową...

Leon.

Ale... ale...

Baronowa.

Jestem gotowa przynieść wszelkie możliwe ofiary.

Leon.

Ale... ale...

Baronowa.

Ale Leonie ty jesteś trochę młodszy.

Leon.

To fraszka, że ja młodszy, gorzéj, że Ciocia o wiele starsza.

Podziemski.
Co to wszystko znaczy — to rzecz losu — starzy częstokroć żyją kiedy umierają młodzi. No Leonie, spodziewam się przecie, że nie powiesz wyraźnie nie.
Leon.

Zapewne... ale...

Podziemski.

A więc kto nie powiada „nie,“ ten powiada „tak.“ Pani Baronowa proszę o rączką — zbliż się tu Leonie. Tak ręka w rękę. Niech was Pan Bóg błogosławi. Teraz zaraz rozeszlę dziesięć telegrafów na wszystkie strony.

Leon.

A to na co?

Podziemski.

Abyś nie mógł już cofnąć swojego szczęścia. A w dzienniku palnę taki artykuł, że długo o nim mówić będą. A propos dziennika mam obietnicę łaskawej Pani przyczynić się do wydawnictwa mego nowego dziennika „Emancypacya kobiet.“

Leon (na stronie.)

O dla Boga! Kometa i Emancypacya kobiet!. zginęliśmy jak rude myszy!

Baronowa (do Podziemskiego.)

Nie zapomniałam obietnicy i proszę do siebie. Leonie! Leonie!.. kocham się!.. więcej nic nie powiem.

(Odchodzi z Podziemskim.)
Leon (sam, po długiem milczeniu.)

A teraz... a teraz... „zamienił byka za indyka.“ Ale... telegram nie ślub — zobaczymy!

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.