Czarna godzina/Tom II/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Czarna godzina
Tom II
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1888
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Od bardzo dawna Lubachowski zięcia swego nie widział. W początkach stosunki były jeszcze znośne, chociaż wysoki urzędnik im wyższe dla zdolności swych zajmował posady, tém coraz zimniejszym stawał się dla starego, a nareszcie zupełnie z nim zerwał.
Nie było ani sporu, ani poróżnienia; ale ani Marya do ojca dojeżdżać nie mogła, ani Treuberger zgłosił się kiedykolwiek. Wychowanie dzieci, uparte milczenie, skargi córki, Lubachowskiego odepchnęły od zięcia.
Widzieliśmy, jak się to skończyło.
Człowiek: co szczęście swe domowe, rodzinę, żonę, poświęcił dla służby, która świetne stanowisko w hierarchii urzędniczéj obiecywała, potrafił Maryą zmusić do zapomnienia prawie swych obowiązków córki. Dla niego wszystkie te ofiary zdawały się naturalnemi, bo w życiu celu innego nie miał nad podźwignięcie się wysoko — tak wysoko, jak jego talent, karność, pracowitość, doprowadzić mogły.
Rósł téż ogromnie, bo w nim widziano ideał cywilnego urzędnika, który po żołniersku spełniał swe obowiązki i żołnierski porządek zaprowadził w swoim wydziale.
Treuberger nigdy nie zrobił żadnéj trudności, nie był przyczyną zwłoki, z energią żelazną wykonywał, co mu polecono, ani na włos nie pozostając w tyle, ani rwąc się naprzód. Nie chorował nigdy, nie żądał urlopu, nie zaprzątał sobą; jak kółko dobrze wysmarowane obracał się cicho i żywo w biurokratycznéj mechanice. Wśród tego zaprzątnienia, zajęcia, znużenia, serce mu się nigdy nie odezwało. Szło wszystko doskonale aż do chwili téj katastrofy i przełomu.
Tu dopiero cała siła, jaką miał Treuberger, nie wystarczyła na zwyciężenie oporu, który mu stawiła żona i jedno z dzieci. Sądził że pokona Maryą — i nie zdołał jéj złamać.
Opuszczała go...
W głębi tego zastygłego człowieka, którego posądzić-by nikt nie mógł o jakieś przywiązanie, o tkliwsze uczucie, obudzała się późno miłość i żal po tém, co miał utracić...
Kochał żonę na swój sposób; czuł, że pozbawiony téj towarzyszki, téj niezrównanéj pani domu, damy, która umiała mieszczańskiemu jego kółku nadać arystokratyczną barwę i podniosła je tak wysoko, jak on się wybił w hierarchii urzędniczéj, — będzie dla niego zabójczém.
Wspomnienia życia, spędzonego z nią, przymiotów, które wysoko w niéj cenił, dobroci jéj i łagodności, przywiązania do dzieci, wierności i miłości dla niego — zatruwały mu życie.
Nadzieja, że powróci mu, złamana jego nieubłaganą surowością — zawiodła go. Naprzód zawód, jakiego doznał od Grzesia, teraz jego zuchwała ucieczka, oddalenie się córki do ojca, uczyniły go nieszczęśliwym.
Zamierzał wytrwać, wyrzec się młodszego syna, czekać aż mu powróci Marya; lecz po kilku dniach, gdy nawet zajęcia, praca, łamanie się z sobą, nie doprowadziły do niczego, uczuł opuszczające go siły. Po dwudziestu kilku leciech, piérwszy raz był zmuszonym — podać się za chorego i nie iść do biura.
Przywołany lekarz, znalazł wyczerpanie nadzwyczajne, nerwowo rozdrażnienie, posunięte do najwyższego stopnia, i zalecił spoczynek absolutny. W chwili, gdy właśnie jego współpracownictwo było najpotrzebniejszém — zabrakło go. W najwyższych sferach domagano się koniecznie — nikt go nie mógł zastąpić.
Powoływano go; gotów zginąć na wyłomie, Robert zwlókł się z łóżka, poszedł do biura i... wyniesiono go omdlałego.
Nazajutrz odwiedził go minister i, zmusiwszy do spowiedzi, bo znano jego położenie, na żądanie dał mu urlop na dni kilkanaście.
Treuberger miał nadzieję, że, sam pojechawszy do żony, potrafi skłonić ją do powrotu.
O zabezpieczeniu od wygnania starego ojca Robert ani pomyślał, ani przypuszczał, ażeby tą powolnością dać mógł zły przykład. W godzinę po otrzymaniu urlopu, jechał już do Lubachówki.
Z przerażeniem niemal żona zobaczyła go wysiadającego. Lubachowski nie poznał. Był to przed czasem zestarzały, wyschły, poważny, sztywny, jak żołnierz pruski, mężczyzna. Nawykły do rozkazywania i słuchania, nie miał w sobie nic ze swobodnego człowieka, obdarzonego wolą i kierującego samym sobą; obracał się powolnie, jakby mu brakło impulsyi jakiéjś, głosu z góry i tego świata podwładnego, którym kierować był przyzwyczajony. Sam sobie oddany, poruszał się ciężko i nieśmiało.
Marya, ujrzawszy go bladym, z piętném choroby wycieńczenia na twarzy, wybiegła do niego.
Zmusił się do przyjęcia jéj zimno, chociaż drżał cały. Rozmowę z nią miał już rozpocząć natychmiast, ale zjawiający się stary wprowadził go do wnętrza dworku.
Powitanie było nieme, nikt nie śmiał rozpocząć.
— Przyjechałem — odezwał się wreszcie cichym głosem — po ciebie pani Maryo... Gotów jestem nawet wyjednać przebaczenie Grzesiowi i ulgę kary... To, co się z nami stało, nie było do uniknięcia. Potrzeba się poddać wyższéj woli... my dla siebie wyjątkowego prawa żądać nie możemy.
— Proszę cię — głosem bólem przejętym przerwał stary — nie posądzaj mnie, abym żądał ofiary dla siebie, wywołał ją i dobrowolnie przyjął. Prosiłem Maryą, ażeby powróciła do was... Co się tycze Grzesia, młodzieńczy wybryk z poczciwych pobudek może mu być przebaczonym.
— Nieszczęściem — dodał surowy ojciec — Grześ jest recydywistą... Spodziewam się jednak...
— Grześ jest już za granicą — odezwała się żona, która na chwilę utraconą siłę woli odzyskiwała. — O nim być mowy nie może, a ja ani ojca, ani jego nie opuszczę...
Stanowcze to oświadczenie zamknęło na chwilę usta Treubergerowi: pobladł.
— Nie wiem, czym zasłużył na to — począł drżącym głosem po krótkim namyśle — ale śmiem cię prosić, Maryo moja, abyś miała litość nade mną. Jestem złamany... nie wiem, czy te straty potrafię przenieść. Wierz mi, że nie dla postrachu to mówię... Idzie tu nietylko o mnie, ale o nas wszystkich... Wszystko więc ma być straconém?...
— Jam wszystko od dawna utraciła... — wybuchnęła Marya, powstając — a nie poskarżyłam się nigdy... Kazaliście mi zaprzéć się starego ojca, odebraliście mi dzieci, czyniąc je obcemi... Ty sam — nie byłeś dla mnie, czém spodziewałam się miáć ciebie... Ocal mi ojca — dodała gorąco — a pozostaniemy ci wszyscy...
Treuberger zbladł, spuścił oczy.
— Jest to wprost niemożliwe — rzekł — niéma wyjątku dla nikogo, ja go się nie mogę domagać dla mnie... Wolą jest tego, którego wola wszystkiém rządzi, aby to prawo było nieubłaganém... Cień ustępstwa jakiegoś wszystko-by zniweczył... Zażądać tego — dosyć-by było, żeby zabić siebie i zniszczyć dzieło pracy życia całego...
— Ale ja tego nie żądam! ja-bym łaski wyjątkowéj nie przyjął, wstydził-bym się jéj — rzekł stary, poruszając się. — Maryo, proszę cię...
Zamilkli wszyscy. Treuberger patrzał zadumany w okno, ale nie widział nic. Milczał, podparłszy się na ręku, jakby szukał w myśli, co na swą obronę powiedziéć może, czém sprawę swą podźwignąć.
— Życie uczynisz mi nieznośném — zamruczał, obracając się do żony. — Wszystko, com tak długo budował rozpadnie się w gruzy...
— Musimy się rozdzielić — nie dając mu mówić, poczęła żona. — Pozostawiam ci dziecię jedno, możesz mi drugie poświęcić... Oddałam ci młodość moję, służyłam wiernie, nie słyszałeś skargi z ust moich... niech-że mi choć teraz wolim będzie służyć ojcu i spełnić najświętszy obowiązek.
Lubachowski powtórnie zaprotestował:
— Ofiary téj nie mogę przyjąć...
Nie ustępował nikt; na wszystkich twarzach, oprócz najmniéj wyrazistéj Roberta, widać było rezygnacyą, ale i siłę nieprzełamaną.
Marya podeszła do ojca, uklękła przed nim, objęła go i słodkiemi wyrazy błagała, ażeby się oddalił.
— Pozwól mi z nim pozostać, pożegnać go — rzekła. — Nie słuchaj, nie gryź się tém, czemu nie ty, alem ja jedna winna.
Lubachowski chciał wstać, ale siły mu zabrakło chwilowo.
Marya zwróciła się nagle do męża i, wskazując na pogrążonego w sobie ojca, rzekła żywo:
— Uproś mu nie łaskę, bo on jéj nie żąda, ale ulgę... Mogą mu przedłużyć ten nieszczęsny termin... a potém... Widzisz, że chory, wiész jego wiek...
Zadumany głęboko Treuberger, nareszcie zdawał się złamanym.
— Sprobuję... — odparł cicho, tonem, który kazał wątpić, ażeby próba ta powieść się mogła — sprobuję...
Marya chciała mu się do nóg rzucić — odskoczył przestraszony.
— Sprobuję — powtórzył raz jeszcze.
Lubachowski usiadł, uważając wszystko za skończone, i chcąc od siebie i własnych cierpień odwrócić uwagę, odezwał się do zięcia:
— Nie rozumiem tego prawa, chociaż wszystkiego się spodziewać mogliśmy po nienawiści... Nie rozumiem szczególniéj chwili, w któréj ono stało się tak nagle potrzebném... Pobudki muszą leżéć po-za sferą naszéj świadomości politycznych stosunków państwa, bo się ich domyślić nawet niepodobna. Nowych win zarzucić nam nie mogą...
— Ja nic téż nie wiem — odezwał się Treuberger. — Nie śmiał-bym nigdy ani żądać tłómaczenia rozporządzeń, ani ich badać. Wiem to tylko, że bez powodów żadnego ważnego kroku się nie stawia...
— A! nienawiść! nienawiść! tłómaczy wszystko — wtrąciła Marya. — Na cóż więcéj szukać nad nią?...
Rozmowa, zwichnięta w ten sposób, w któréj Treuberger brał udział bardzo mały, przeciągnęła się do obiadu. Zięć Lubachowskiego, ochłonąwszy nieco, rad ze zbliżenia się do żony, odzyskał trochę swobody umysłu. Sprobował kilka razy zapytać o Grzesia, lecz żona go zbyła milczeniem.
Zaraz po obiedzie, Robert zapowiedział odjazd swój, gdyż chciał pośpieszyć z wyjednaniem przedłużenia terminu. Lecz koni nie zaprzężono jeszcze, gdy niewidywane tu pono nigdy ekwipaże sąsiadów zjawiać się zaczęły we wrotach.
Przybycie do Lubachówki Jego Excellencyi było wypadkiem zbyt wielkiéj wagi, aby się rozgłosić natychmiast nie miało. Wszyscy chcieli z téj sposobności korzystać i upiec przy tém pieczeń swoję.
Najpierwszy zjawił się hrabia z Żarnowa, poprzyjaźniony z Treubergerem, który, pomimo zimnego przyjęcia starca ostatnim razem, nie wahał się przybyć, aby dworować potężnemu urzędnikowi.
Gość przyjął go z wyszukaną grzecznością, ale nadzwyczaj ceremonialnie. Zmieszany tém nieco, hrabia, pomimo, że się czuł obrażony chłodem, pośpieszył uniewinniać się ze wszystkiego, co na jego lojalność cień rzucić mogło.
Poszedł tak daleko, iż nowego prawa apologią, z trudnością obmyślaną, wygłosił z wyrazistością wielką, dowodząc, że rozporządzenie to za prawdziwe dobrodziejstwo dla kraju uważać należało.
Treuberger, roztargniony, nic nie odpowiedział. Wszedł potém hrabia na wyższe przedmioty, na dworskie nowiny, i starał się bawić Jego Excellencyą, ale i to mu się nie powiodło.
Jego Excellencya była milczącą i wielce w sobie zamkniętą. Za hrabią z Żarnowa przybywający inni goście w końcu tak zniecierpliwili Treubergera, iż, jak najprędzéj mógł, pożegnał gospodarza, żonę i, nie wznawiając już przy obcych rozmowy o tém, co go bolało najmocniéj, odjechał.
Gościnny zawsze Lubachowski, tym razem przeprosić musiał natrętów i kazawszy przynieść wina, uprosiwszy córkę, aby go zastąpiła, sam się usunął do swego pokoju.
Było to hasłem dla wszystkich do pośpieszniejszego może, niż chcieli, opuszczenia dworku, w którym bywali rzadko. Hrabia piérwszy, zaledwie najkonieczniejszym formom grzeczności uczyniwszy zadość, odjechał nie bez zdumienia, iż w córce tego, dosyć lekko traktowanego Lubachowskiego, znalazł osobę z najwyższemi kołami społeczeństwa berlińskiego oswojoną i imponującą mu pańskim tonem.
Dla wszystkich w ogóle był to dzień zawodów, omyłek i niezadowolenia z siebie.
Jedna tylko Marya cieszyła się tém, iż męża zmusiła do pewnego ustępstwa, w którém jakąś pokładała nadzieję.
W Lubachówce napływ gości, odwiedziny zięcia, przyjęcie osób prawie nieznanych, pannie Żabskiéj i całemu dworowi było straszliwym ciężarem. Panna Żabska szczególniéj rozpaczała nad tém, że w nieładzie zastali dwór i mieli najgorsze o nim wywieźć wyobrażenie.
Stary Grzegorz, usunąwszy się do sypialni, siadł na łóżku, a znalazłszy przy niém rozłożonego Tomasza à Kempis, oderwał się nim od bolesnéj teraźniejszości.
Nie wątpiła pani Marya o tém, że mężowi próba musi się powieść pomyślnie. W przypadku tym, potrzeba było Grzesia wycofać nazad i przygotować do powrotu.
Przywołano Krzysią do rady...
Wysłuchawszy, co jéj objawiono, piękna ekonomowa z pokorą się wyraziła, że... może-by lepiéj było... poczekać...
— Grzesiowi się tam nic nie stanie — dodała — ja za to ręczę; zresztą, gotowani przekraść się, aby go zobaczyć, i jeżeli mu na czém zbywa, dostarczyć. A nuż powtórnie mu trzeba będzie ułatwiać ucieczkę...
— Ojciec wyrobi, co obiecał... — przerwała pani Marya.
— Obiecał? — zapytała Krzysia.
— Przyrzekł sprobować... — poprawiła się Marya — a że ma przyjaciół i wpływy, nie wątpię, że łaskę, o którą prosić będzie, uzyska.
Zostało wszystko w zawieszeniu po bytności Jego Excellencyi Treubergera w Lubachówce. Urzędnicy w miasteczku, przekonawszy się, że stosunki nie były zerwane, łagodniejszymi się stali dla starego, przewidując, że dla niego zrobiony będzie wyjątek — że mu pobytu dozwolą.
Skorzystała z tego ekonomowa, obracając się swobodniéj i czyniąc przygotowania... na wszelki wypadek, najmniéj jednak rachując, aby pozostali.
Stosunkowa cisza i wypoczynek dozwoliły rozpatrzéć się w tém co się działo w sąsiedztwie.
Tu szał formalny ogarniał, co żyło. Z obu stron pudbudzana, jątrzona, rosła niechęć, nienawiść, dawały się słyszéć odgróżki, wyśmiewano łzy i nieszczęśliwych.
Żabska nic nie miała pilniejszego nad zbieranie wszelkich plotek, chociaż pan Grzegorz powtarzania ich zakazywał. Codzień oczekiwano na wiadomość od Treubergera, ale ten — milczał.
Zaraz po powrocie do Berlina, z którego wyjazd okrył pozorem poufnéj misyi rządowéj, namyśliwszy się w ciągu podróży, Treuberger prosił o prywatne posłuchanie zwierzchnika swego, który sam jeden dzielił go od najwyższéj władzy, i postanowił zwierzyć mu się poufnie, prosząc o pomoc.
Służył zbyt długo, ażeby mógł przypuścić, iż o położeniu jego w górze nie wiedzą; ale pewne szczegóły mogły objaśnić je... chciał wiedziéć, czego się może spodziewać.
Przyjętym został natychmiast.
Zwierzchnik, co do karności i sposobu postępowania, co do charakteru swego urzędniczego, był drugim tomem jego samego. W doskonale urządzonéj biurokracyi jest jedném z zadań uczynić wszystkie narzędzia tak do siebie podobnemi, tak pozbawionemi samoistności, aby wyglądały, jak żołnierze w szeregach.
Baron W. podobnym był do Roberta, jak brat rodzony, nie żeby się takim urodził, ale obu długie urzędowanie urobiło na typ jednakowy. Ten sam chłód, taż sama niezbłagana surowość, była w obu. Twarze ich nawet nabrały do siebie podobieństwa.
Powitali się bardzo grzecznie. Byli sami.
— Masz mi coś do powiedzenia we cztery oczy... — odezwał się baron podając mu krzesło — służę ci. Jakże poszła podróż?
— Dziękuję, dobrze — odparł Treuberger. Jestem w przykrém położeniu... Nie może ono być wam obcém.
Baron skinął głową potakująco.
— Jestem w położeniu bardzo smutném — powtórzył Robert — ale nie zajmował-bym was niém, gdybym nie był przywiedziony do ostateczności. Młodym będąc, ożeniłem się z kobietą, do któréj miałem i mam najżywsze przywiązanie. Znacie żonę moję: jest to istota tak dystyngowana, tak uposażona...
Baron dał znak, iż podzielał zupełnie uwielbienie jego.
— Lecz — ciągnął daléj smutnie Robert — ciężył na niéj grzech pierworodny. Była Polką. Sądziłem, że, wyszedłszy za mnie, potrafi o tém zapomniéć. Starałem się o to, aby w domu moim żaden z ziomków nie bywał. Dzieci wychowałem tak, aby ojczyzna miała z nich pociechę... nie mam sobie nic do wyrzucenia... Wszystko to szło dobrze po myśli mojéj, aż do ogłoszenia nowego prawa...
Twarz barona przybrała wyraz surowy. Treuberger mówił śpiesznie:
— Żyje ojciec mojéj żony, starzec... zatwardziały Polak, niestety... Nie wiedziałem o tém, że nie był urodzony w Księztwie i prawo do niego zastosowane być mogło...
Syknął baron.
— Cały gmach, tak starannie przeze mnie wzniesiony, cały spokój mój i szczęście domowe runęło: żona mnie odbiegła dla ojca, za nią poszedł jeden z synów... Stracę kobietę, któréj ubytek uczuje całe towarzystwo; ale co gorzéj, rozbudzi to niechęci, rozwiąże języki.
Baron nie znajdował potrzeby słuchać więcéj; niespokojnie na zegarek spoglądał.
— Kochany mój kolego, — odezwał się — naturalnie, wiem wszystko; ale jakaż rada na to? Sam zważ... Chcesz-że, aby dla ciebie uczyniono wyjątek, który-by tobie zaszkodził i wywołał słuszną krytykę?
— Bądźcie sprawiedliwi, baronie — przerwał Robert. — Od dawna cierpię... nigdy mi na myśl nie przyszło żądać dla siebie łaski, wyjątku...
— Właśnie my, urzędnicy, powinniśmy dać przykład z siebie posłuszeństwa prawu.
— Nie inaczéj ja to pojmuję — dodał Treuberger — nie żądam téż nic...
Zdziwienie barona zdało się mówić: „Pocóż się zwierzasz z tego przede mną?“
Robert spuścił głowę.
— Ojciec mojéj żony jest chory, może na to złożyć świadectwa; szło-by tylko o przedłużenie mu terminu.
Podniósł głowę i spojrzał na barona, który stał z jedną ręką w kieszeni, drugą o stół opartą, posępny i milczący.
— Jestem przyjacielem waszym — odezwał się baron — od dawna razem służymy, nie powątpiewasz o mojéj życzliwości, szanowny Robercie. Jeżeli chcesz rady ode mnie, powiem ci jedno: ignorować powinieneś to wszystko... tak jest, ignorować.
— Łzy żony, męczarnie tego starego, strata syna... — wtrącił Robert.
— Cóż chcesz? co chcesz? Ja-bym ci nie mógł poradzić inaczéj. Dosyć najmniejszego poruszenia twojego, aby ci wydrzéć owoc kilkudziesięciu lat pracy. W takiéj chwili, okazać się słabym dla — Polaka!...
Umilkł.
— Uważasz to za niemożliwe? — począł biedny Robert.
— Nie wiem nie — odparł baron — ale uważam za niewłaściwe, abyś ty się w to mieszał, a choćbyś o tém miał wiedziéć i popierać.
— Masz słuszność — rzekł, wstając, Treuberger. Baron chwilkę milczał.
— Poufnie ci powiem, że książę się mnie pytał o... twoje rodzinne stosunki. Coś go doszło.
— Wié wszystko... — zamruczał Robert.
— Odpowiedziałem mu, że co do ciebie, ręczę, iż nie dasz się żadnym ująć wpływom.
— Dziękuję... — szepnął Treubcrger, wyciągając do niego rękę.
— Ustępstwa są rzeczą niebezpieczną... — dodał baron — poczynają się one łatwo, ale końca im niéma potém.
Nie śmiał już więcéj nic się odezwać Robert; wziął za kapelusz.
— Przewidywałem skutek naszéj konferencyi... — dołożył.
— Prawo to jest daleko większéj doniosłości, niż się powierzchownie sądzącym wydawać mogło — odezwał się poufnie baron. — Nie wątpiłem nigdy i nie wątpię o usposobieniu patryotyczném narodu naszego; ale, bądź-co-bądź, są chwile ostygnięcia, osobliwie gdy patryotyzm ofiar wymaga. Znika on, gdy idzie o oclenie tytoniu, o nałożenie podatku na piwo, o obłożenie nim fabrykacyi spirytusu i t. p. Natenczas skrzętna gospodyni rzuca trochę drożdży do kadzi, aby mocniéj fermentowała. Niéma skuteczniejszych drożdży do wprawienia naszego patryotyzmu w fermentacyą — nad hecę przeciwko Polakom. Niewiele dla nas znaczy wydalenie kilkunastu, dajmy na to, kilkudziesięciu tysięcy biedaków, którzy w przyszłém pokoleniu Polakami stać-by się musieli; ale akcya przeciwko nim porusza, roznamiętnia, upaja i ułatwi uchwałę innych praw, nam potrzebnych. Polacy są kozłem ofiarnym. W dodatku, jest to materyał, którym bezkarnie możemy się posługiwać, jak się nam podoba. Nikt się nie ujmie za nich... są słabi i bezbronni... Sąsiad rad będzie z precedensu, Austrya trochę swą powolność dla nich może podnieść w cenie...
Nic nie odpowiedział Robert.
Baron inną kwestyą w sprawach bieżących zamknął drażliwą konferencyą, z któréj Treuberger wyszedł poruszony, zakłopotany, nie wiedząc, jak ma sobie postąpić.
Tegoż wieczora, jeden z podwładnych mu urzędników, w którego sekcyi były raporta i sprawozdania, tyczące się wyganianych, przyszedł z referatem do zwierzchnika. Znał on położenie i zdawało mu się, że małą powolnością mógł-by sobie wielką wyrobić zasługę.
Wyjazd z Berlina żony Roberta, powtórna ucieczka syna, były mu znane. Nie żądał rozkazów, ale chciał skazówki tylko, a gotów był starego Lubachowskiego wyrwać ze złéj toni. Treuberger był w tym stanie ducha, który jasnowidzenie daje, i gdy asesor wszedł z teką do jego kancelaryi, wiedział już, że niechybnie będzie badanym.
Nawyknienie do bezwzględnéj karności przywróciło mu cały hart duszy. Zimno, urzędowo, sucho, referent rozłożył statystyczne swe rubryki i wskazał szczególne w nich wypadki. Choroba starego stała tu zanotowaną; szło o to, czy go kwalifikowała do przedłużenia terminu pobytu. Treuberger stał, słuchając, oczy wlepiwszy w papiery; nie zdradził się z najmniejszą oznaką niepokoju lub zajęcia...
Asesor trzymał długo palec na rubryce, imieniu i nazwisku, dając czas zwierzchnikowi do odezwania się choćby słowem jedném, do porozumienia poruszeniem; ale Robert, z krwią zimną, uwagę jego przeniósł na wypadek inny: młodzieży, niemającéj praw obywatelstwa pruskiego, która w wojsku służbę odbyła.
— Władze wojskowe muszą być wezwane do udzielenia zdania w tym przedmiocie — rzekł. — W ogóle idzie tu o obostrzenie zawsze, nigdy o złagodzenie litery prawa...
Referent zdumiony, zatrzymał się jeszcze, i widząc w końcu, że milczenie nie jest przypadkowém, ale obmyślaném i umyślném, posunął się daléj. Staremu Lubachowskiemu terminu nie można było przedłużyć...
Urzędnik, o którym mowa, był, jak na biurokratę, dosyć osobliwą postacią. Zamiast się rozkochać w tém powołaniu, które mu otwierało szerokie podwoje przyszłości, chorował na literackie mrzonki, pisywał feljetony pod imieniem Plautulus, a nawet stworzył był już romans kryminalny. Szło mu o poznanie różnych warstw społeczeństwa, o wślizgiwanie się do salonów, a pani Treubergerowa otworzyła mu drzwi swojego. Miał za to dla niéj wdzięczność wielką, a Marya zaufanie w nim, bo go dobrém sercem sądziła. Pragnął jéj usłużyć, wiedząc, że los ojca mocno ją obchodził.
Tegoż dnia odebrał pocztą kartkę bez podpisu, cyframi M. T. oznaczoną tylko. W kilku słowach mieściła ona prośbę za chorym starcem. Pocztowy stempel dozwalał odgadnąć, zkąd pochodziła. Ona go skłoniła do przyjścia pośpiesznego z referatem; a gdy to żadnego nie miało skutku, do rozmyślania, czy mógł i czy powinien był poświęcić się dla mało co go obchodzącéj rodziny? Ale miał prawdziwe uwielbienie dla arystokratycznego zjawiska, jedynego w swym rodzaju, jakiém dla niego była pani Marya. Ubogi, żonaty, pewnie-by się był nie poświęcił; szczęściem, był... kawalerem, i ojca miał kupca majętnego, służył tylko dla dogodzenia fantazyi jego.
W parę dni potém, przyniesiono już popodpisywane przez zwierzchników listy proskrypcyjne. Stało na nich imię Lubachowskiego, z notą, iż pobyt miał mu być dozwolonym, ze względu na świadectwa lekarzy, nie dłużéj jednak, jak do piérwszych dni wiosny.
Czytając to, uradował się Robert; ale razem nastraszył. Kto był sprawcą téj łaski? kto się o nią starał? Nie możnaż było właśnie jego posądzić o to, że wywołał te folgę?...
Treuberger zatrzymał papiery i nie położył podpisu. Wezwano do niego referenta.
— Kto rozstrzygnął w tym wypadku? — zapytał, palcem wskazując.
— Precedens nie jeden, ale kilku — odparł urzędnik. — Nie można odmówić jednemu tego, co otrzymał drugi.
— Przepraszam pana... — przerwał Robert — jeżeli wypadki są podobne, a nie równe... a wymagania chwili wskazują surowość...
Z wielką przytomnością umysłu, dowodzącą, iż był na odparcie zarzutów przygotowanym, referent przywiódł precedensa.
Po namyśle pewnym, zmieszany nieco Robert, rzekł cicho:
— Podpis mój był-by tu zbytecznym i niewłaściwym...
— Ale brak, choć konieczności położenia go niéma, uwagę na wypadek zwrócić może — rzekł urzędnik.
Pot zimny oblewał czoło Jego Excellencyi.
— Przejdźmy do innych punktów — wyjąknął z trudnością Robert.
Skończyło się na tém, ale nie bez następstw, których usłużny asesor przewidziéć nie mógł. W tych sferach, które zdają się stać wyżéj nędznych kancelaryjnych rywalizacyi, bliżéj upragnionego celu, dobiegający do mety wzajem sobie zazdroszczą tego, czego się dobili.
Robert otoczony był zawistnymi ludźmi, i nazajutrz już szeptano, że dopuścił się pobłażania w interesie własnym, wyrobiwszy ojcu żony pozwolenie pobytu, chociaż sekretne raporta malowały starego jako zakamieniałego Polaka.
Z téj drobnostki zrobiono rzecz wielką, która w wyższych sferach nabrała rozgłosu. Wcale nie domyślając się tego, Robert właśnie winszował sobie energii, z jaką się oparł pokusie, gdy przestrzeżono go, iż... został posądzonym.
Brak podpisu jego nawet wskazywano jako dowód niezmiernéj przebiegłości. Tymczasem z pośpiechem, jaki cechował piérwsze kroki w téj sprawie, rozkazy zostały wydane, i w miasteczku powitano z radością wiadomość, że Lubachowski folgę uzyskał.
Ekonomowa, która na czatach więcéj przebywała w miasteczku powiatowém, niż w domu, dowiedziawszy się o tém późno wieczorem od Riedla, nie miała nic pilniejszego nad pośpieszenie z tém do domu.
Stary Grzegorz, który już miał czas ochłonąć, na wszystko się przygotować i ukołysać wzburzone myśli, przyjął doniesienie z obojętnością prawie. Córka widziała w tém swe zwycięztwo, chociaż listu od męża nie otrzymała.
— To w najmniejszéj rzeczy nie zmienia mego położenia — rzekł Lubachowski — tylko zamiast berlaczy, do podróży będę musiał włożyć kalosze...
Ruszył ramionami.
— Myślmy, co poczniemy z Grzesiem — dodał stary — o mnie wiele nie chodzi; on ma życie przed sobą. Siedziéć tam zamknięty w jakiéj dziurze, nie wiedziéć z kim obcując, nie może. Dla mnie zwłoka wydaje się łaską, dla niego będzie klęską. Co on tam robi?
Przytomna temu ekonomowa, starała się uspokoić starego, że pan Grzegorz miał tam przyzwoite towarzystwo, że mu dostarczano książek, że litościwy p. Leon Wodziński miał go do siebie wziąć na wieś; ale to wszystko nie starczyło staremu.
Matka zdawała się spokojną, chociaż i ona troszczyła się o Grzesia.
— Dajmy pokój tym zwłokom: ruszajmy... — dokończył Lubachowski.
Żabska zaprotestowała, że ona nie była gotową.
— Ja-bym tymczasem dostał się do Warszawy — rzekł stary — Marya-by wróciła do męża...
— Wiész dobrze, mój ojcze — przerwała córka — iż ja cię nie opuszczę.
Spór, tysiąc razy już wznawiany, odżył. Pan Grzegorz nie chciał przyjąć ofiary córki, ani ona się jéj wyrzec... W ostatku, pozwalał towarzyszyć sobie do Warszawy, z warunkiem, aby ztamtąd wracała do męża.
Od niego — zawsze spodziewany list nie przychodził. Trzeba było wiedziéć, co myśli, co przedsiębierze.
Po długich ponawianych rozprawach, pani Robertowa postanowiła sama jechać do Berlina. Godził się na to ojciec, czekać obiecując na jéj powrót. Wprzódy jednakże chciała widziéć się z Grzesiem.
Bez ekonomowéj i tu się obejść nie mogło; ona jedna przy swych licznych stosunkach ułatwić mogła przeprawienie się przez granicę. Nie przewidywała nowych trudności...
Oprócz téj niezmożonéj, niestrudzonéj, biegającéj ciągłe Krzysi, wszystko w Lubachówce było pognębione i przybite. Dydak, który upadał na duchu wprzódy już, od pożaru Frejera chodził jak noc smutny. Służył swemu panu z gorączkową jakąś gorliwością rozpaczliwą, i zapadał potém w apatyczne zobojętnienie.
Chodzibój w nieustannéj był trwodze o żonę. Ile razy wyrwała się za interesom, aż do powrotu jéj nie miał spoczynku.
Sprzedaż Lubachówki, którą stary pan uważał za dokonaną, ani na krok daléj nie postąpiła. Zrozumiéć nie było można Orochowskiego, który z takim pośpiechem podpisywał punktacyą, miał pieniądze potrzebne, a zwlekał z ich oddaniem.
Przyczyny tego nawet najlepiéj znający spekulatora odgadnąć nie mogli. Stało się, co się dzieje nadzwyczaj rzadko — sumienie go ruszyło. Po tém, co usłyszał od dziekana, co widział na oczy własne, wahał się popełnić nikczemność... Kupował Lubachówkę, aby ją oddać z zarobkiem dla siebie w ręce Frejera i Brausego... Taką miał myśl w początku, nie dbając, co ludzie powiedzą. Dziekan go nastraszył.
Być pociągniętym do rachunku przez ludzi, nic go nie obchodziło; ale z Panem Bogiem, który wiedział myśli najskrytsze... a mógł protegować Lubachowskiego... nie życzył sobie. Z drugiéj strony, stracić przy punktacyi dany zadatek, było mu nadzwyczaj boleśnie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.