Król Henryk VI. Część I (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VI. Część I
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KRÓL HENRYK VI. CZĘŚĆ I.



KRÓL HENRYK VI.
CZĘŚĆ I.

M

Mówiliśmy już o genezie historycznego dramatu Szekspira. Poeta wziął myśl jego od swoich poprzedników, zastał tkankę i treść gotową, na niej tylko, mniej lub więcej ją zmieniając i przerabiając, wyciskał piętno swoje. Tak samo i w tragedyach; w komedyach nawet posługiwał się częstokroć starymi dramatami; ale tam mógł sobie postąpić swobodniej, gdy historye, do których scen, już niemal uświęconych, nawykli słuchacze, mało się przerabiać dawały; częstokroć zmiany, jakie czyni poeta, są na pozór małe, lecz siła w nich leży wielka, która jednem słowem przetwarza całkowicie, nową nadaje postać osobom działającym, nowy charakter scenom.

Treść historyczna, którą poprzednicy Szekspira wzięli z kronik i podań, trzymała poetę w żelaznych okowach; słuchacze wymagali scen znanych im, jako rzeczy należnej; poprawiający autor stare nieforemne dramata, musiał się trzymać z góry mu narzuconego wątku, gdyż odstępując od niego słuchaczomby się naraził. Chcieli mieć tę historyę przeszłości chlubnej i nieszczęśliwej, całą w tych luźnych i źle spojonych scenach przedstawioną i uobecnioną. W historyach Szekspir był tylko korektorem bezimiennych po większej części pisarzy, co pierwsi te widowiska dziejowe wyprowadzili na scenę.
Gdyby sama natura sztuk, o których mowa, nie dowodziła tego, co twierdzimy, świadectwo piszącego w roku 1592 Tomasza Nashe, poparłoby domysły komentatorów. Duchowieństwo w pierwszych początkach rozwijania się teatru angielskiego, gdy ten zaczął ściągać tłumy i stał się powszechnie ulubioną rozrywką, oskarżało scenę o demoralizacyę, płochość i nieobyczajność. Aby się z tego zarzutu oczyścić, ówcześni poeci postanowili scenie nadać powagę i użyteczność, wyprowadzając na nią całą niemal kraju przeszłość i dramatyzując kroniki. Nashe pisze: „Większa część sztuk naszych, wyjęta jest z kronik krajowych; w sztukach tych czyny ojców, oddawna pogrzebione w zardzewiałym bronzie, w zbutwiałych księgach, zmartwychpowstają, i powołane są z grobu zapomnienia, aby same broniły swojej czci prastarej. W nich wszelkie szalbierstwa, wszystkie łotrowstwa zewnątrz świętością pozłacane, wszystkie robactwo gryzące, co żyje rdzą pokoju (sic), żywcem się ćwiertują. Pokazuje się w nich, jak złe następstwa prowadzi za sobą zdrada, jak padają ambitni, kwapiący się zbytnio do celu, jak nędznie kończą przywłaszczyciele, jakie klęski sprowadzają rozterki domowa, jak surowo zawsze Bóg morderców karze“.
Taki był cel moralny i narodowy, który teatr sobie założył przed zjawieniem się Szekspira, a narzekania Green’a na tych, co przywłaszczają sobie treść cudzą, co się w obce pióra stroją, dowodzi także, iż Szekspir przerabiał dla swojego teatru i poprawiał popularne dramata.
Zastał on już owe nieforemne na sceny przybrane kroniki gotowemi: króla Jana przez nieznanego autora, Edwarda I przez Peele, Edwarda II przez Christoph: Marlowe, Edwarda III żywot i śmierć Jakóba Straw (epizod za panowania Ryszarda II), sławne zwycięstwa Henryka V, panowanie Henryka VI i tragedyę Ryszarda III przez nieznanych pisarzy.
W owych czasach dramat, który teatr nabywał u autora, stawał się jego własnością, dyrekcya miała nad nim prawo życia i śmierci: obcinała, dodawała i skracała, przedłużała nowymi epizodami sztukę; artyści improwizowali całe ustępy, jak dziś częstokroć kuplety; nikt się nie upominał o to. Dramat przeszedłszy tak przez rąk kilka, jak pieśń ludowa, stawał się utworem zbiorowym. Nikt do ojcostwa nad nim przyznać się nie miał prawa. W rejestrach teatru Henslowe spotykają się często wzmianki podobne: Dnia 7 sierpnia 1602 roku 40 szylingów zapłacono Tomaszowi Dekker za poprawianie Sir Johna Oldcastle. Temuż, później, za Faetona, za Tassa. Wspomniano podobnie o zapłacie Williamowi Barde i Tom. Rowley za przerobienie Fausta Marlowa, Tom. Heywood’owi za dodatki do Cutting Dick’a i t. p.
Istnienie sztuki, której bohaterem był Henryk VI, przed Szekspirem, stwierdza znaleziony w Dulwich dziennik teatralnego towarzystwa FIlipa Henslow’a, w którym zapisano, że w roku 1591 od dnia 3 marca, komedyanci lorda Strange, przedstawiali trzynaście razy w teatrze „Róży“ historyę Henryka VI.
Artyści ci, domownicy lorda Strange od lat kilkunastu byli współzawodnikami teatru na Blackfriars. Dla Henslowa właśnie pracowali owi mistrze za klasycznych uchodzący, Greene i Marlowe, z których pierwszy oskarżał umierając Szekspira (Shake-scene) o przyswajanie sobie cudzej własności.
Nashe w roku 1591 pisał o tej sztuce Henryka VI: „Jakażby to radość była dla tego mężnego Talbota, tej trwogi Francyi, gdyby pomyśleć mógł, że po dwustu latach spoczynku w grobie, będzie tryumfował na scenie a kości jego zabalsamują znowu łzy najmniej dziesięciu tysięcy widzów, którzy tylekroć razy zdają się patrzeć na krwawe jego rany w osobie tragika, co go przedstawia“[1].
Nashe mówi tu niechybnie o sztuce, którą Szekspir później przerobił. Malone już zauważał, że wyrażenie: the terror of the French (o Talbocie) jest wyjęte dosłownie ze sceny III Henryka VI. Nashe, przyjaciel Green’a i Marlowa, nie byłby chwalił ich współzawodnika Szekspira, lecz mówi tu o pierwotnym tekscie, który, jak z całego widać toku, mało został zmieniony.
Na tej pierwszej części Henryka VI, ślady jej pochodzenia i pierwotnej nieforemności są najwidoczniejsze, tak dalece, że wielu jej nawet Szekspirowi przyznać nie chce. W istocie budowa, prowadzenie rozmów język, same formy, gęste porównania mitologiczne, niezwyczajne u Szekspira, archaizmy pewne w wierszowaniu, nadają temu dramatowi odrębną fizyognomię.
Nie można zaprzeczyć, że argumenta za i przeciw autorstwu Szekspira są prawie równie silne, lecz, według nas, wszystkie sprzeczności godzi i tłómaczy ta znana i dowiedziona okoliczność, iż poeta opracował mniej więcej rzecz dawną, nie wszędzie równe na niej zostawiając ślady swej ręki. Jest to dramat-historya poprawiona przez poetę, w istocie mniej opracowana, gdzieniegdzie tylko dotknięta, i dlatego od innych mniej doskonała, słabsza jednem słowem.
Szekspir tak mało przyłożył ręki do gotowego już Henryka VI (część I), że w niej pozostawił sprzeczności jawne z własnymi dramatami Henryka IV i Henryka V, wcale nie troszcząc się o to. Krytycy użyli ich jako argumentu przeciwko autorstwu Szekspira.
Sprzeczności te uderzają w charakterze Mortimera, który w części I Henryka VI występuje w postaci poważnej i szanownej, obudzającej współczucie, gdy w Henryku IV jest pretendentem chciwym tylko cząstki łupu i zawczasu dzielącym się zdobyczą, wstrętliwym i oburzającym. W Henryku VI, hrabia Cambridge wspomniany jest jako poległy na polu sławy, w obronie sprawy szwagra swojego Mortimera, gdy w Henryku V ten sam Cambridge ginie na rusztowaniu, przekonany o zdradę kraju.
Wszystko to pozornie zdaje się mówić za tem, że Szekspir nie jest autorem Henryka VI. Ale wydawcy pierwszej całkowitej edycyi dzieł jego, artyści, którzy razem z nim należeli do składu towarzystwa teatru Globus, drukując w r. 1623 pośmiertny spadek poety, włączyli doń Henryka VI.
„Przyznajemy — mówią w przedmowie — iż rzeczą byłoby wielce pożądaną, ażeby autor dożył był do tego czasu i sam mógł pisma własne wydać i przepatrzeć. Lecz gdy inaczej zrządziło przeznaczenie, a śmierć wydarła mu to prawo, prosimy was, abyście przyjaciołom jego starania ich i trudu za złe nie brali, iż się czuli w obowiązku zebrać pisma te i ogłosić, i że je tak, jak są, ogłosili, gdy przedtem oszukiwano was różnymi powykradanymi, podchwyconymi drukami, popsutymi i poprzekręcanymi przez fałszerstwa i grabieże szkodliwych oszustów, co je wydawali. Teraz i te sztuki poprawione, w całości mieć będziecie przed oczyma i wszystkie inne, w pełnej liczbie tak jak on je stworzył, on, który szczęśliwszym będąc natury naśladowcą, szlachetnym też jej był tłómaczem“.
Opierając się na tak stanowczem świadectwie Heminga i Condell’a, należy Henryka VI, przynajmniej w znacznej części, przyjąć za dzieło przez Szekspira przerobione, które zamieszczono w zbiorze dzieł jego, aby nic nie uronić ze spadku.
Jakoż, obok wielu miejsc słabych, obok często mdłych i bezbarwnych ustępów, są też takie, co niewątpliwie noszą Szekspira geniuszu piętno. Godzą się na to komentatorowie, iż czuć go w samym początku dramatu, w pogrzebie Henryka V, w scenie w ogrodzie klasztoru Templaryuszów o czerwone i białe róże, w scenach między ojcem i synem Talbotem przed zgonem obu, w spotkaniu Suffolka z Małgorzatą Andegaweńską, w ostatniej naradzie, gdy słaby król przyjmuje za żonę córkę króla Reignier’a.
W Henryku VI tkanina z kawałków zszywana, nieustanne przerzucanie się z miejsca na miejsce, sceny bez żadnego z sobą związku, rażą i niecierpliwią; ale zawsze pamiętać potrzeba, iż to jest kanwą, którą Szekspir wziął w spadku i zmieniać jej nie mógł, bo do niej widzowie byli nawykli. Z powodów wyżej wymienionych Malone pierwszy zaprotestował, aby w części tej był choć najmniejszy ślad udziału Szekspira. Opierał się też i na tem zapewne, że ta część pierwsza wcale za życia Szekspira drukowaną nie była i ukazała się dopiero w wydaniu Heminga i Condella, po śmierci jego.
Pierwsza ta część Henryka VI stanowiąca wstęp do obrazu krwawej i straszliwej epoki w dziejach Anglii — walki o tron i upadek Plantagenetów — łączy się niemal z poprzedzającym ją Henrykiem V. Zwycięzca z pod Agincourt umiera, z trumny jego rodzą się zaraz do tronu pretendenci, którzy z małoletności spadkobiercy chcą korzystać. Wierna drużyna Henryka V osłania kolebkę dziecięcia. Lecz spory i niezgody, które zakłóciły Anglię, dozwalają się wyzwolić Francyi. Następuje wojna Dwu Róż, upadek Lancastrów domu, krótkie Yorków panowanie, naostatek wstąpienie na tron dynastyi Tudorów, której potomkowie rządzili Anglią za czasów Szekspira.
Dynastyczne spory różnych gałęzi jednego rozrosłego drzewa nie zdają się nam wymagać szczegółowych objaśnień, które czytelnik znajdzie łatwo w pierwszej lepszej historyi Anglii; w dramatach poety widzimy raczej dzieła sztuki, niż właściwe dzieje. Szekspir i tu idzie za Holinshedem, którego malowniczą kronikę zużytkowali jego poprzednicy, dopełniając ją tylko podaniami, zbliżając ku sobie, i łącząc wypadki, dla teatralnej perspektywy. Dramat nie liczy się ściśle z latami, skraca zbyt długie czasu przeciągi, wiek czasem osobom działającym nadaje nie godzący się ściśle z chronologią. Teatr wymagał i nakazywał te licencye. Henryk VI, który w chwili zgonu ojca miał zaledwie dziewięć miesięcy, tu występuje jako dorastający już młodzian; wojna z Francyą trzyletnia tu się ogranicza jedną szybką wyprawą. Oswobodzenie Orleanu przez Joannę d’Arc, ujęcie jej w niewolę, spalenie, koronacya Henryka w Paryżu, pojednanie z księciem Burgundyi, śmierć ks. Bedforda, niezgody magnatów, Suffolka pośrednictwo w zawarciu małżeństwa z Małgorzatą Andegaweńską, utrata Bordeaux, śmierć Talbotów, wszystko tu szybko i dość bezładnie przeplata się, następuje po sobie... Cała budowa zdaje się być raczej dziełem przypadku niż kunsztu. Chronologia nie wiąże bynajmniej dramaturga, który śmierć Orleańskiej Dziewicy, wcześniej przypadłą, dla scenicznego efektu odkłada na później, poprzedzając ją bitwą pod Pathay, — zgonem Talbota, który przypada we dwadzieścia dwa lata po spaleniu Joanny. Tak samo charakterystyka Gloucestera i kardynała Beaufort z prawdą historyczną nie jest zgodna.
Przykro i boleśnie rażąca jest rola i charakter Dziewicy Orleańskiej, który dzieje przedstawiają w takim blasku, a dramat w kolorach tak poczwarnych i brudnych. Nadaje to całej tej części znamię odrażające, stronnicze, namiętne; ale w przekonaniu Anglików, nawet epoki Szekspira, Dziewica Orleańska, której bohaterskich dzieł zaprzeczyć nie mogli, przedstawia się wszędzie jako opętana od szatana i cuda sprawiająca z pomocą jego. Czynów jej przechodzących siły ludzkie, niepodobna nie widzieć i nie uznać było; musiano się więc po wykład ich udać do tego wybiegu. Angielskie kroniki mówią, że szatan zmienił się w anioła światłości, ażeby ją podejść i opętać. Za nim idzie nieznany autor dramatu poprawionego przez Szekspira[2].
Wypadek Talbota na zamku hrabiny Auwergnii, przeciągnięcie księcia Burgundyi na stronę Francyi przez Joannę d’Arc, scena w ogrodzie Templaryuszów, nie znajdują się wcale w Holinshedzie. Skąd je zaczerpnął pisarz dramatyczny, niewiadomo; niewątpliwie jednak są to sceny nie zmyślone, ale na jakiemś podaniu historycznem oparte.
Nawrócenie ks. Burgundyi, list Dziewicy Orleańskiej do niego, są historycznymi faktami. Wszystkie inne szczegóły są napomknięte w kronice Holinsheda.
Godna uwagi, iż charakter Suffolka w scenie niewątpliwie Szekspirowskiej, z Małgorzatą Andegaweńską, jest już tu tak narysowany, aby rozwinięcie się jego w następującej części przygotować. Miłosna ta scena na pobojowisku, walka z budzącą się nagle namiętnością, — przechodzą już ramy pierwszej części, wciągnięte tu są, dla powiązania jej z następującą, w której Suffolk tak znaczną ma grać rolę. Układ ten o małżeństwo z Małgorzatą, przymierze z Francyą, inaczej się przedstawia u Holinsheda. Tu do wymagań sceny nagiąć się musiały dzieje. W kronice stoi, że Suffolk miał sobie tylko poleconem zawarcie zawieszenia broni i skorzystał z tego, by nie pytając o rozkazy, zawrzeć z Henrykiem układ o pokój i zaślubienie piętnastoletniej Małgorzaty, córki Reigniera Andegaweńskiego, który nosił czczy tytuł króla Neapolu, Sycylii i Jerozolimy, ale nie miał nic nad księstwa Andegaweńskie i Maine, zajęte przez Anglików. U Holinsheda, udział Suffolka w tej sprawie, gorliwość jego w pośrednictwie, nie bardzo jest zrozumiałą. Pisze on:
„Nie umiem powiedzieć, czy hr. Suffolk dał się pozyskać podarkami czy zbytkiem gorliwości dla tego niekorzystnego małżeństwa; ale zgodził się na to, ażeby księstwa Andegawy i Maine ojcu narzeczonej zwrócone zostały, nie żądał ani szeląga, ani feniga posagu, jakgdyby to nowe pokrewieństwo wszelkie przenosiło skarby, droższe być miało nad złoto i kosztowne kamienie. Jakkolwiek małżeństwo to królowi i niektórym z rady jego przypadło do smaku, jednakże Humphrey ks. Gloucester, protektor państwa, był bardzo mu przeciwnym; mówił, że się przeciwiło prawom Bożym, a wstydliwem było dla panującego, ażeby łamał swe przyrzeczenia i kontrakty małżeńskie, zawarte przez umocowanego posła hr. Armagnac, z jego córką, na korzystnych i uczciwych warunkach. Ale słowa księcia nie zostały wysłuchane, gdyż hrabiego tylko czynności zyskiwały poklask i zgodę. Suffolk został mianowany margrabią i z żoną swą i wielu znacznemi osobami, mężczyznami i kobietami, popłynął do Francyi, aby wybraną królowę do Anglii sprowadzić“.




OSOBY:

Król Henryk VI.
Książe Gloucester (Gloster), stryj króla i protektor.
Książe Bedford, stryj króla, regent Francyi.
Tomasz Beaufort (Bofor), Książe Exeter, prastryj króla.
Henryk Beaufort (Bofor), prastryj króla, biskup Winchester, później kardynał.
Jan Beaufort (Bofor), Hrabia Somerset, później książe.
Ryszard Plantagenet, najstarszy syn Ryszarda hrabiego Cambridge (Kembrydż), później książe Yorku.
Hrabia Warwick.
Hrabia Salisbury.
Hrabia Suffolk.
Lord Talbot, później hrabia Shrewsbury (Szrewsbury).
Jan Talbot, jego syn.
Edmund Mortimer, hrabia Marchii.
Sir John Fastolfe.
Sir William Lucy.
Sir William Glandsdale.
Sir Tomasz Gargrave.
Lord Mer Londynu.
Woodvile (Wudwil), gubernator Toweru.
Vernon, stronnik białej róży, czyli Yorków.
Basset, stronnik czerwonej róży, czyli Lancastrów.
Karol Delfin, później król francuski.
Reignier, książę d’Anjou (d’Anżu), nominalny król Neapolu.
Książe Burgundyi.
Książe Alençon.
Gubernator Paryża.
Bękart, książę Orleanu.
Puszkarz w Orleanie i jego syn.
Dowódzca wojska francuskiego w Bourdeaux.
Sierżant francuski.
Odźwierny.
Stary Pasterz, ojciec Joanny d’Arc.
Małgorzata, córka Reignier’a, później żona króla Henryka.
Hrabina d’Auvergne (d’Owern).
Joanna d'Arc.
Dyabły pokazujące się Joannie.
Panowie, Straż Toweru, Heroldzi, Oficerowie, Żołnierze, Posłańcy, Służba królów Anglii i Francyi.

Scena częścią w Anglii, częścią we Francyi.


KRÓL HENRYK VI.
CZĘŚĆ I.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Opactwo Westminsterskie.
(Marsz pogrzebowy. Ciało Henryka V leży odkryte, przy nim książęta: Bedford, Gloucester, Exeter, hrabia Warwick, biskup Winchester; heroldzi i t. d.)

Bedford.  Niechaj niebiosa wdzieją kir żałoby!
Komety, ludów wróżące upadek,
Roztoczcie w górze warkocz kryształowy,
Chłoszczcie nim gniewno zbuntowane gwiazdy,
Które sprzysięgły się na zgon Henryka!
Zbyt on był sławny, aby żyć mógł długo;
Anglia nie miała równego mu króla.
Gloucest.  Raczej nie miała Anglia przed nim króla.
Cnota do władzy dawała mu prawo;
Błysk jego miecza ludzkie ślepił oczy,
A ramię większą ocieniało przestrzeń
Niż skrzydła smoka; jasne jego oczy,
Gdy groźne gniewu ciskały płomienie.
Silniej od słońca odpychały wrogów,
Gdy południowych promieni strugami
Twarz im paliło. Co więcej powiedzieć?
Nad wszelką mowę czynów jego wielkość;
Ręki nie podniósł, żeby nie zwyciężył.

Exeter.  Z kiru żałobę, czemu nie z krwi nosim?
Henryk nasz umarł i nie zmartwychwstanie.
Stoim boleśnie przy drewnianej trumnie
I obecnością naszą podnosimy
Zwycięstwo śmierci upokarzające,
Jak do zwycięzcy przywiązani wozu
Jeńcy. Czy mamy przeklinać planety,
Że chwała nasza sprawą ich zagasła?
Czy myśleć mamy, że od strachu drżąca
Czarnoksiężników francuskich czereda
Magicznych wierszy zabiła go siłą?
Winchest.  Król królów czynom jego błogosławił;
Sąd ostateczny nie będzie tak straszny,
Jak widok jego francuskim rycerzom.
Pana zastępów Henryk zwodził bitwy,
Tryumf mu dały kościoła modlitwy.
Gloucest.  Kościoła? Gdyby nie modły kościoła,
Nie takby prędko dni jego nić pękła.
Wam drogi tylko zniewieściały książę,
Którym pomiatać możecie jak dzieckiem.
Winchest.  Cobądź nam drogie, tyś jest protektorem,
I pragniesz rządzić królem i królestwem.
Dumna twa żona, silniej tobą rządzi,
Niż Bóg i święte jego duchowieństwo.
Gloucest.  Nie mów o świętych, bo ty ciało kochasz,
A do kościoła tylko wtedy śpieszysz,
Kiedy chcesz błagać o twych wrogów zgubę.
Bedford.  Zgoda i pokój! Zakończcie te swary!
Naprzód, heroldzi! Idźmy do ołtarza,
Broń zamiast złota w ofierze złożymy,
Bo na co broń nam po Henryka śmierci?
Gotuj się, Anglio, na lata utrapień!
Gdy niemowlęta pić będą łzy matek,
Które tę wyspę zmienią w słone morze,
I same tylko zostaną niewiasty
Płakać umarłych. O, Henryku Piąty,
Niech twój duch broni od domowych waśni
Tę biedną ziemię! Niechaj opór stawi

Zawistnych planet wpływowi na niebie!
Dusza twa będzie potężniejszą gwiazdą,
Niż Juliusz Cezar, lub jasna — (Wchodzi Posłaniec).
Posłaniec.  Panowie,
Smutne wam z Francyi przynoszę nowiny
O stratach, rzezi i krwawych potyczkach.
Reims i Orlean, Gwienna, Szampania,
Paryż, Poitiers i Guysors stracone.
Bedford.  Ha, coś powiedział przy trupie Henryka?
Mów ciszej, albo na wieść o tych stratach
Strzaska swą trumnę i zmartwychpowstanie.
Gloucest.  Stracony Paryż? Rouen się poddało?
Gdyby do życia Henryk Piąty wrócił,
Na takie wieści powtórnieby skonał.
Exeter.  Strat tych przyczyną jaka była zdrada?
Posłaniec.  Nie zdrada, ale brak ludzi i złota;
Po naszem wojsku głuche krążą wieści,
Że was stronnicze podzieliły waśnie;
Gdy należało słać ludzi i walczyć,
Wy się swarzycie o dowódzców wybór.
Jeden chce przewlec wojnę małym kosztem;
Inny chce lecieć, lecz skrzydeł mu braknie;
Inny znów myśli, że pokój otrzyma
Podstępnem słowem, bez straty szeląga.
Obudź się, obudź, o, szlachto angielska!
Nie plam ospalstwem świeżej twojej chwały!
Już z herbów waszych wykoszone lilie;
Angielskiej tarczy odcięta połowa.
Exeter.  Gdyby łez na ten nie stało nam pogrzeb,
Ta wieść potoki ichby wywołała.
Bedford.  To moja sprawa; jam jest Francyi rządcą;
Dajcie mi zbroję, śpieszę za nią walczyć.
Precz ty niewieście żałobne ubranie!
Nie ócz swych łzami ale krwią ran swoich
Zapłacze Francuz nad swoją niedolą
Chwilę przerwaną. (Wchodzi inny Posłaniec).
2 Posłan.  Przejrzyjcie, panowie,
To pismo pełne bolesnych powieści:

Bunt cała Francya przeciw nam podnosi,
Z wyjątkiem kilku bez znaczenia mieścin.
Już Karol w Reims się królem koronował,
Już się z nim złączył bękart Orleanu,
Po jego stronie stanął Reignier d’Anjou,
Książe Alençon leci mu na pomoc.
Exeter.  Już Karol królem i wszystko doń leci!
Gdzież my polecim przed taką ohydą?
Gloucest.  Gdzie my polecim? Na kark nieprzyjaciół,
Bedfordzie, jeśli dłużej będziesz zwlekał,
Ja biegnę walczyć.
Bedford.  Dlaczego, Gloucesterze,
O pochopności mojej powątpiewasz?
Już zgromadziłem w myśli mej zastępy,
Które francuskie zaleją dzielnice.

(Wchodzi trzeci Posłaniec).

3 Posłan.  Do łez, któremi, dostojni panowie,
Rosicie trumnę Henryka Piątego,
Nowy przynoszę powód, gdy opowiem
Morderczą bitwę, którą z Francuzami
Stoczył lord Talbot, wódz nieustraszony.
Winchest.  A w której Talbot zwyciężył, nie prawda?
3 Posłan.  O nie, lecz w której Talbot był pobity.
Wszystkie szczegóły obszerniej wyłożę:
Na dniu dziesiątym sierpnia, lord waleczny
Z pod Orleanu cofając się murów,
Z armią liczącą ledwo ośm tysięcy,
Był przez francuską nagle obskoczony
Dwadzieścia i trzy tysiące liczącą.
Nie było czasu szykować żołnierza;
Gdy włóczni brakło, przed łuczników czołem
W nieładzie ostre zabijano koły
Powyrywane z sąsiednich opłotków,
By się nie mogła jazda na nich rzucić.
Bój trwał zacięty przeszło trzy godziny;
Talbot, nadludzką natchnięty odwagą,
Mieczem i włócznią dokazywał cudów,
Setkami wrogów do piekła wyprawiał,

Tu i tam, wszędzie jak szalony rąbał.
To dyabeł walczy! krzyczeli Francuzi,
I z zadziwieniem stanęli jak wryci,
Gdy nasi, wodza ożywieni duchem,
Z okrzykiem: Talbot! Talbot! w zamęt boju,
Nie licząc wroga, rzucili się pędem.
Na szablach naszych zwycięstwoby siadło,
Lecz sir John Fastolfe, który z tylną strażą
Miał przyjść nam w pomoc, serce nagle stracił
I pierzchnął, ciosu nie dając jednego.
To było hasłem porażki i rzezi:
Francuz otoczył garstkę naszych mężów;
Żeby na łaskę Delfina zarobić,
Podły Wallończyk, dzielnego Talbota,
Skradłszy się, w plecy uderzył swą lancą;
Bo Francuz, z całą zastępów swych siłą,
W oczy mu spojrzeć nie znalazł odwagi.
Bedford.  Więc zginął Talbot? To ja się zabiję,
Gdy tu w przepychu i próżniactwie żyłem,
A tam, waleczny nasz wódz opuszczony,
Zdradzony, wrogów nikczemnych był pastwą.
3 Posłan.  Nie, Talbot żyje, ale w jassyr poszedł,
A z nim lordowie Scales i Hungerford;
Reszta zginęła lub była zabrana.
Bedford.  Więc ja Francuzom okup jego spłacę,
Delfina z tronu własną ściągnę ręką,
Koroną jego okupię Talbota,
Ich czterech panów dam im za jednego.
Żegnam was; lecę powinność mą spełnić,
Zapalić ogień na francuskiej ziemi,
Aby dzień uczcić świętego Jerzego.
Dziesięć tysięcy biorę z sobą luda,
A świat zatrwożą odwagi ich cuda.
3 Posłan.  Czas już, bo Francuz Orlean oblega;
Angielska armia na duchu upada;
O pomoc woła hrabia Salisbury,
Bo ledwo trzyma w karbach posłuszeństwa
Garstkę walczącą z tysiącami wrogów.

Exeter.  Pomnijcie teraz na waszą przysięgę,
Że albo Delfin z waszej zginie ręki,
Albo pod wasze jarzmo kark uchyli.
Bedford.  Nie zapomniałem; bywajcie mi zdrowi!
Przygotowania moje śpieszę naglić (wychodzi).
Gloucest.  Ja też co prędzej do Tower się udam
Lustrować cały rynsztunek wojenny,
A potem królem Henryka ogłosić (wychodzi).
Exeter.  Ja, mianowany króla opiekunem,
Idę do Eltham, gdzie teraz przebywa,
By tam nad jego czuwać bezpieczeństwem (wychodzi).
Winchest.  Każdy z nich godność ma i stanowisko,
A mnie jednemu nic już nie zostało;
Niedługo będę Jankiem bez posady;
Potrafię z Eltham króla uprowadzić,
I silną ręką ster rządów uchwycić (wychodzi).

SCENA II.
Francya. Pod murami Orleanu.
(Wchodzą: Karol na czele armii, Alençon, Reignier i inni).

Karol.  Jak bieg prawdziwy Marsa na niebiosach
Tak i na ziemi do dziś jest nieznany:
Niedawno świecił pomyślnie Anglikom,
Dziś na nas spojrzał i dał nam zwycięstwo.
Gdzie ważne miasto, co nie w naszych ręku?
Pod Orleanem koczujem bezpiecznie,
Gdy nas godzinę na miesiąc oblega
Zgłodniały Anglik, niby duchy blady.
Alençon.  Bo im brak zupy, tłustej wołowiny;
Albo ich tuczyć jak muły potrzeba,
Ciągle do pysków obrok przywiązywać,
Lub wyglądają jak mysz utopiona.
Reignier.  Czemu tak długo bezczynnie tu stoim?
Od oblężenia zmuśmy ich odstąpić.
Wróg najgroźniejszy: Talbot, naszym jeńcem,
Został szalony tylko Salisbury;

W bezsilnym gniewie niech sobie żółć psuje,
Bo mu do wojny brak ludzi i złota.
Karol.  Daj znak ataku. Rzućmy się więc na nich,
Pomścijmy honor Francyi poniżony.
Kto mnie zobaczy krok cofającego
Może bezkarnie odebrać mi życie. (Wychodzą).

(Alarm. Odparci są z wielką stratą przez Anglików. Wchodzą: Karol, Alençon, Reignier i inni).

Karol.  Czy widział kiedy kto coś podobnego?
Cóż to za wojsko? Psy, tchórze, zające.
Gdyby mnie pośród wrogów nie odbiegli,
Nie jabym pierzchnął.
Reignier.  Ich lord Salisbury,
Zbój to rozpaczny; on walczy jak człowiek,
Któremu życie zdaje się ciężarem.
Inni lordowie, niby lwy zgłodniałe,
Jak na swą pastwę rzucili się na nas.
Alençon.  Froissart mówi, że Anglia płodziła
Za panowania Edwarda Trzeciego
Tylko Rolandów, tylko Oliwerów;
Za naszych czasów lepiej się to sprawdza,
Bo śle na wojnę tylko Goliatów,
Tylko Samsonów. Jeden na dziesięciu!
Ktoby przypuścił w tych chudych hultajach
Tyle odwagi, tyle poświęcenia?
Karol.  Opuśćmy miasto; szalone te pułki
Z głodu na wszystko gotowe się ważyć.
Znam ich od dawna, wprzódy też zębami
Mury te zwalą, niż od nich odstąpią.
Reignier.  Myślę, że jakaś ukryta sprężyna,
Jak zegar w biegu, ramiona ich tęży,
Inaczej takby wytrzymać nie mogli.
Radziłbym tu ich w pokoju zostawić.
Alençon.  Zgoda. (Wchodzi Bękart Orleański).
Bękart.  Gdzie Delfin? Przynoszę mu wieści.
Karol.  Witaj, Bękarcie Orleański, witaj!
Bękart.  Lica twe blade, smutne twe spojrzenia;
Czy to ostatniej skutek jest przegranej?

Więc rozjaśń czoło, bo zbliża się pomoc.
Świętą Dziewicę przyprowadzam z sobą,
Która widzeniem przez niebo zesłanem
Przychodzi długie skończyć oblężenie,
Z francuskich granic wypędzić Anglików.
Duch jej proroczy potęgą prześciga
Starożytnego Rzymu dziewięć Sybil:
Przeszłość i przyszłość równie są jej znane.
Czy ją wprowadzić? Wierzaj memu słowu,
Bo ci zwiastuję prawdę nieomylną.
Karol.  Niech wejdzie. (Wychodzi Bękart).
Wprzódy, na wiedzy jej próbę,
Reignier, na mojem miejscu bądź Delfinem,
Mów do niej dumnie, poglądaj surowo;
Z jej odpowiedzi osądzim jej wiedzę.

(Odchodzi na stronę).
(Wchodzą: Bękart Orleański, Dziewica i inni).

Reignier.  Czy ty, Dziewico, masz te cuda spełnić?
Dziewica.  Czy myślisz, Reignier, że mnie zwieść potrafisz?
Gdzie Delfin? Wystąp z twojego ukrycia;
Znam cię, choć nigdy wprzódy nie widziałam.
Nie dziw się, nie ma dla mnie tajemnicy.
Tobie jednemu pragnę coś powiedzieć:
Panowie, chwilę zostawcie nas samych.
Reignier.  Jak na wstęp, śmiało sobie rozpoczyna.
Dziewica.  Jestem pasterza córką, o Delfinie,
A nie ćwiczony w naukach mój umysł;
Lecz okiem łaski Przenajświętsza Panna
Na stan wzgardzony mój raczyła spojrzeć.
Bo gdym owieczek moich pasła trzodę,
Mą twarz paliło słońce południowe,
Zstąpiła do mnie Boga Rodzicielka,
I w objawieniu pełnem majestatu
Mój stan mi podły rzucić nakazała,
A od klęsk moją ziemię wyswobodzić;
Przyrzekła pomoc, zapewniła tryumf.
W całej ją chwale widziałam na jawie.
Gdy opalone były wprzód me lica,

Ledwo jej blasku upadł na mnie promień,
Dał mi tę piękność, którą teraz widzisz.
Jakie chcesz tylko zadaj mi pytanie,
A bez namysłu na każde odpowiem.
Jeśli śmiesz, męstwo moje weź na próbę,
A ujrzysz, że me siły nad płeć moją;
Za towarzyszkę przyjmij mnie, Delfinie,
A na sztandary twe zwycięstwo spłynie.
Karol.  Dumne twe słowa przejmują mnie dziwem.
Twe męstwo stawię na jedyną próbę;
Zmierzysz się ze mną w pojedynczej bitwie;
Jeśli zwyciężysz, prawdą słowa twoje,
Lecz zwyciężonej nie mogę zaufać.
Dziewica.  Jestem gotowa; to miecz mój, okryty
Na każdej stronie pięciu liliami,
Wybrany w stosie starego żelastwa
W Touraine, gdzie cmentarz Świętej Katarzyny.
Karol.  Więc w imię boże! Nie drżę przed niewiastą.
Dziewica.  Ja, póki żyję, nie pierzchnę przed mężem.

(Walczą. Dziewica zwycięża).

Karol.  Stój! wstrzymaj rękę! Jesteś Amazonka,
Debory mieczem walczysz.
Dziewica.  Matka Boska
Moją pomocą; bez niej jestem słabą.
Karol.  Ktobądź cię wspiera, ty bądź mą podporą.
Miłości żądzą goreję ku tobie;
Jak moją rękę, tak podbiłaś serce.
Dzielna Dziewico, gdy takie twe miano,
Pozwól mi sługą twoim być nie królem,
O to francuski Delfin cię uprasza.
Dziewica.  W sercu na miłość miejsca nie zostało,
Niebo mi święte posłannictwo dało;
Niechaj ostatni wróg twój zginie wprzódy,
Potem ci powiem, jakiej chcę nagrody.
Karol.  Spójrz wprzód łaskawie na twojego sługę.
Reignier.  Delfin zbyt długo, zda mi się, rozmawia.
Alençon.  Na wskroś zapewne spowiada Dziewicę,
Bo nie wiem, coby tak długo z nią szeptał.

Reignier.  Czasby już przerwać długi ich rozhowór.
Alençon.  Może on teraz więcej ma na myśli,
Niż się nam biednym zdawać może ludziom.
Niewiasty język, chytry to kusiciel.
Reignier.  Co myślisz, książę? jakie twe zamiary?
Czyś postanowił opuścić Orlean?
Dziewica.  Nie, nie, powtarzam. Nędzniki bez wiary,
Tu walczyć trzeba póki tchu wam stanie;
Ja tarczą waszą.
Karol.  Potwierdzam jej słowa.
Dziewica.  Mem przeznaczeniem być Anglików biczem;
Od murów miasta dzisiaj ich odpędzę.
Liczcie na lato Świętego Marcina,
Dnie halcyońskie, gdy ja z wami trzymam.
Chwała podobna jest kołu na wodzie
Co coraz większym fałdzi się promieniem,
I ginie zbytkiem własnego przestworu;
Z Henryka śmiercią koniec koła Anglii;
Dziś ginie cała zamknięta w niem chwała.
Jam teraz barką zuchwałą i dumną,
Cezara z jego fortuną niosącą.
Karol.  Jeśli gołąbek natchnął Mahometa,
Toś ty jest orłem natchnięta, Dziewico.
Ni ci Helena, matka Konstantyna,
Ni równe córki świętego Filipa.
Wenery gwiazdo, na ziemię tę spadła,
Jakże cię mogę uczcić dość pobożnie?
Alençon.  Odpędźmy wroga od murów bez zwłoki.
Reignier.  Ocal nasz honor, uratuj Orlean,
Na nieśmiertelną zarób sobie chwałę.
Karol.  Naprzód! Jeżeli ona mnie zawiedzie,
Żaden nie znajdzie prorok u mnie wiary.

(Wychodzą).
SCENA III.
Londyn. Wzgórze przed Tower.
(Wchodzi, zbliżając się do bramy, Książe Gloucester i jego służba w niebieskiej barwie).

Gloucest.  Przychodzę Toweru lustrować rynsztunek;
Od śmierci króla lękam się kradzieży.
Lecz gdzie są straże? Nikogo nie widzę.
Otwórzcie bramy, Gloucester rozkazuje.

(Sługa stuka).

1 Stróż  (za sceną). Kto tak natrętnie szturmuje do bramy?
1 Sługa.  Szlachetny książę Gloucester.
2 Stróż  (za sceną).Ktobądźkolwiek,
Wejść tu nie może.
1 Sługa.  Taką odpowiedzią
Śmiesz zbywać rozkaz lorda protektora?
1 Stróż.  Niech protektora pan Bóg proteguje:
My tylko dane pełnimy rozkazy.
Gloucest.  Czyje rozkazy? Jeden ja tu panem,
Jeden ja Anglii jestem protektorem.
Wysadźcie bramę; ja za was odpowiem;
Banda fagasów żartować chce ze mną?

(Służba Gloucestera rzuca się ku bramie; z drugiej strony porucznik Toweru Woodvile zbliża się do bramy).

Woodvile  (za sceną). Co to za wrzawa? Co to są za zdrajcy?
Gloucest.  Twójże głos słyszę, poruczniku w Tower?
Otwórz, bo tego książę Gloucester żąda.
Woodvile  (za sceną). Przebacz mi, książę, nie mogę otworzyć.
Rozkaz mi przysłał kardynał Winchester,
Abym pod żadnym nie wpuścił pozorem
Ni ciebie, książę, ni żadnego z twoich.
Gloucest.  Tchórzliwy sługo, toż nad moją wolę
Przenosisz rozkaz dumnego prałata,
Którego nie mógł ścierpieć Henryk Piąty?
Ni Boga, ni ty króla przyjacielem;
Otwórz, lub wkrótce wyrzucę cię z Tower.

1 Sługa.  Wykonaj rozkaz lorda protektora,
Inaczej bramy wysadzimy gwałtem.

(Wchodzi Winchester, otoczony służbą w żółtej barwie).

Winchest.  Co się to znaczy, ambitny Humphreyu?
Gloucest.  Strzyżony mnichu, czyś to ty rozkazał,
Aby przede mną bramy te zamknięto?
Winchest.  Ja rozkazałem, okrutny tyranie
Nie protektorze króla lub królestwa.
Gloucest.  Precz stąd, nędzniku, co jawnie knowałeś
Spiski na życie naszego monarchy,
Jawnogrzesznicom dawałeś odpusty.
Z twym kardynalskim wielkim kapeluszem,
Mym domownikom wychuśtać cię każę,
Jeśli się uprzesz stać przy twem zuchwalstwie.
Winchest.  Ty raczej ustąp, ja kroku nie cofnę.
Miejsce to nowym niech będzie Damaszkiem,
Ty bądź Kainem, zabij brata Abla,
Jeśli chcesz.
Gloucest.  Nie mam chęci cię zabijać,
Spłoszę cię tylko; jak dziecko w pieluchach
W twym purpurowym wyniosę cię płaszczu.
Winchest.  Rób, co chcesz sobie; drwię z twoich pogróżek.
Gloucest.  Ja mam cierpliwie twe znosić zuchwalstwo?
Do szabli! Mimo przywilejów miejsca,
Dalej niebieskie mundury na żółte!

(Gloucester i jego ludzie atakują biskupa).

Radzę ci, mnichu, pilnuj twojej brody,
Bo ją porządnie wytargać zamierzam.
Twój kardynalski podepczę kapelusz;
Mimo papieża, kościelnych godności,
Tu i natychmiast wytargam ci uszy.
Winchest.  Zdasz przed papieżem, Gloucesterze, rachunek,
Gloucest.  Gąsię z Winchester! Przynieście postronek!
Łotrów tych w żółtym wypłoszcie mundurze.
Precz z moich oczu, wilku w owczej skórze!
Precz, purpurowy, precz mi obłudniku!

(Zgiełk. Wchodzi lord mer Londynu i oficerowie).

Mer.  Wstyd wam, narodu pierwsi dostojnicy,
Że tak publiczny zakłócacie pokój!
Gloucest.  Nie takbyś mówił, gdybyś znał me krzywdy.
Patrz, Beaufort, szydząc i z Boga i z króla,
Na swój użytek Tower skonfiskował.
Winchest.  Patrz, to jest Gloucester, wróg obywateli,
Co zawsze wojny niepokoju szukał,
Co ogromnemi wycieńczał strofami
Wasze sakiewki wolne, a chce teraz,
W to ufny, że jest kraju protektorem,
Religię w naszem królestwie obalić,
Wyciągnąć z Toweru wojenne rynsztunki,
Zrobić się królem, zamordować księcia.
Gloucest.  Nie słowem na to, lecz szablą odpowiem.

(Walczą znowu).

Mer.  Śród tych rozterek nic mi nie zostaje,
Jak proklamacyę publicznie ogłosić.
Wystąp, heroldzie, głos natęż, jak możesz.

Herold.  Wszelkiego rodzaju ludzie, zbrojnie tu dziś zgromadzeni, gwałcący boski i królewski pokój, wzywam was i rozkazuję wam, w imię jego książęcej mości, abyście się rozeszli natychmiast do waszych domów, abyście odtąd nie nosili, ani dobywali, ani używali żadnej szabli, żadnej szpady, żadnego sztyletu, pod karą gardła.

Gloucest.  Nie chcę praw naszych gwałcić, kardynale,
Lecz się spotkamy jeszcze, a otwarcie
Myśl ci mą powiem.
Winchest.  Spotkamy, Gloucesterze,
A to spotkanie drogo mi zapłacisz.
Wszystką krwią serca twojego obmyję
Ohydę, którą dziś mi wyrządziłeś.
Mer.  Jeśli natychmiast się nie rozbiegniecie,
Halabardników zwołam. Ten kardynał
Od Lucypera samego dumniejszy.
Gloucest.  Bądź zdrów, majorze, zrobiłeś, co mogłeś.
Winchest.  Pilnuj twej głowy, obrzydły Gloucesterze,
Z bark bowiem twoich zdejmę ją niebawem. (Wychodzą).

Mer.  Nie odejdziemy, aż się tłum rozproszy.
Że też w tych panach tyle gniewu żyje!
Ja na czterdzieści lat raz się nie biję. (Wychodzą).

SCENA IV.
Francya. Pod Orleanem.
(Pokazują się na wałach: Puszkarz i jego syn).

Puszkarz.  Wiesz, jak Orlean nasz jest oblężony,
I jak przedmieścia zajęli Anglicy.
Syn.  Wiem, ojcze, nieraz strzelałem już do nich,
Lecz wciąż na moje chybiałem nieszczęście.
Puszkarz.  Nie chybisz teraz; słuchaj mojej rady:
Naczelnym miasta jestem ja puszkarzem,
Więc dobrym muszę odznaczyć się strzałem.
Właśnie książęce szpiegi mi doniosły,
Że Angielczycy, silnie na przedmieściu
Oszańcowani, zwykle z tamtej wieży
Patrzą na miasto, jakby to najlepiej
Prażyć nas ogniem, albo szturm przypuścić.
By to szpiegostwo przerwać raz na zawsze,
Działo naprzeciw wieży postawiłem,
I dzień już trzeci czatuję tu na nich.
Na mojem miejscu zajmij posterunek,
Bo już na nogach trzymać się nie mogę;
Jeśli ich ujrzysz, co tchu mnie zawołaj;
W gubernatora domu idę spocząć. (Wychodzi).
Syn.  O, bądź spokojny, ojcze. Bylem tylko
Dojrzeć ich zdołał, nie będę cię trudził.

(Wchodzą do izby na szczycie wieży lordowie Salisbury i Talbot, sir William Glansdale, sir Tomasz Gargrave i inni).

Salisbury.  Talbot, me życie, radość moja, wrócił!
Jak cię w niewoli twojej traktowano?
Jakim sposobem wolność odzyskałeś?
Opowiedz wszystko na wieży tej szczycie.
Talbot.  Miał książę Bedford jeńca w swoich ręku
Którego imię sir Ponton de Santrailles,

Jego wolnością książę kupił moją.
Już i poprzednio chcieli mnie wymienić,
Jak na pogardę, za nędznego giermka,
Lecz tę wymianę z dumą odrzuciłem,
Bo umrzeć raczej wolę, niż zezwolić,
By mnie w tak nizkiej trzymać kto miał cenie.
Wkońcu, jak chciałem, byłem wykupiony.
Ten zdrajca Fastolfe serce mi zakrwawia;
Gdybym go teraz w mojej trzymał mocy,
Sam, własną ręką, byłbym jego katem.
Salisbury.  Ale nie mówisz, jak cię traktowano?
Talbot.  Z ciągłem szyderstwem, wzgardą, przygryzkami.
Na plac publiczny byłem powleczony,
Na widowisko pospolitej rzeszy.
Patrzcie, wołano, to postrach Francuzów,
To dzieci waszych zwyczajne straszydło.
Z rąk moich stróżów wyrwałem się wściekły,
Kamienie z bruku paznogciami rwałem,
Aby je miotać na hańby mej widzów.
Na widok twarzy mej gniewnej pierzchnęli,
I nikt przybliżyć do mnie się nie ważył.
Żelazne mury nie dość były silne;
Taką w nich trwogę moje siało imię,
Iż przypuszczali, że ręki mej siłą
Stalowe kraty potrzaskam jak próchno,
Dyamentowe powyrywam słupy.
Zawsze też wybór strzelców mnie pilnował,
Oczu ode mnie straż nie odwracała,
Gotowa kulę w moje posłać serce,
Bylem się z łoża mojego śmiał ruszyć.
Salisbury.  Twoje cierpienia łzy mi wyciskają;
Ale nie długo pomsty będziesz czekał.
Jest teraz w mieście godzina wieczerzy,
A przez tę kratę łatwo nam policzyć
Nad okopami pracujące tłumy;
Spójrz tylko, widok może cię zabawić.
Tomaszu Gargrave, Wilhelmie Glansdalu,

Jak wam się zdaje, w którą stronę miasta
Skierować ogień najkorzystniej będzie?
Gargrave.  Na tę północną bramę, moim sądem;
Tam są panowie.
Glansdale.  Jabym jednak radził,
Obrócić działa na mostowy bulwark.
Talbot.  Najlepiej będzie miasto wprzód ogłodzić,
A utarczkami osłabić załogę.

(Strzał z miasta; Salisbury i sir Tomasz Gargrave upadają).

Salisbury.  Panie! grzesznikom pokaż miłosierdzie!
Gargrave.  Wszechmocny Boże, zlituj się nade mną!
Talbot.  Co za nieszczęście krzyżuje nam plany!
Mów, Salisbury, mów, jeżeli możesz;
Co ci jest, cnoty żołnierskiej zwierciadło?
Kula wyrwała oko i pół twarzy!
Przeklęta wieża i ręka przeklęta,
Co dokonała tej krwawej tragedyi!
Trzynaście bitew wygrał Salisbury,
Do wojny wprawiał Henryka Piątego;
Gdzie zagrzmiał bęben, trąbka się ozwała,
Tam oręż jego postrach i śmierć rzucał.
Czy żyjesz jeszcze? Choć straciłeś mowę,
Masz oko jedno, by je wznieść do nieba:
Słońce świat cały jednem widzi okiem.
Niech nikt nie znajdzie miłosierdzia w niebie,
Jeśli nie znajdzie go tam Salisbury!
Wynieście ciało; ja pogrzeb mu sprawię.
Tomaszu Gargrave, czyli żyjesz jeszcze?
Mów do Talbota, lub spojrzej choć na mnie.
Duszę twą pociesz myślą. Salisbury,
Że wprzód nie umżesz, nim —
Znak daje ręką, uśmiecha się do mnie,
Jakby chciał mówić: „Gdy już mnie nie będzie,
Śmierć mą, Talbocie, pomścij na Francuzach!“
Plantagenecie, przysięgam tę pomstę;
Jak drugi Neron grać będę na lutni,
W płomieniach widząc miasta ich i sioła.
Me imię będzie ruiną Francuzów.

(Słychać grzmot piorunu i alarm).

Co to za wrzawa? Co znaczy ten piorun?
Co mi ten alarm, te krzyki zwiastują?

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Milordzie, Francuz wszystkie siły zebrał,
Delfin z niejaką Joanną Dziewicą,
Świeżo zjawioną świętą prorokinią,
Od murów miasta odpędzić nas przybył.

(Salisbury wydaje jęk).

Talbot.  Jak konający jęknął Salisbury!
Cierpi, bo pomścić nie może swej śmierci.
Francuzi, będę dla was Salisburym.
Dziewka, dziewica — delfin czy tam rekin,
Mniejsza; ja serca wasze napiętnuję
Podkową mego rumaka, kopytem
Rozdepczę wasze mózgi na garść błota.
Ponieście jego zwłoki do namiotu;
Zobaczym potem, na co się odważą
Francuskie tchórze przeciw naszym mężom.

(Wychodzą, wynosząc ciała poległych).
SCENA V.
Pod bramami Orleanu.
(Alarm. Utarczki. Talbot przebiega scenę, ścigając uciekającego Delfina. Wbiega Joanna, pędząc przed sobą Anglików. Wchodzi Talbot).

Talbot.  Gdzie siła moja? gdzie męstwo i dzielność?
Wstrzymać nie mogę naszych pierzchających;
Kobieta w zbroi z placu ich spłoszyła.

(Wchodzi Dziewica).

To ona; teraz zmierzyć się z nią muszę.
Ja cię zażegnam, dyable, czy dyablico,
Krwi ci utoczę; jesteś czarownicą;
Do twego pana duszę twoją poślę.
Dziewica.  Ja jedna dumę twoją upokorzę. (Walczą).
Talbot.  Pozwoliż niebo piekłu tryumfować?
Niech pierś ma pęknie męstwa wysileniem,

Niechaj ze stawów me wyskoczy ramię,
Bylem szurgota tego tylko skarcił.
Dziewica.  Bądź zdrów! Nie przyszła twa jeszcze godzina;
Muszę Orlean w żywność zaopatrzyć;
Jeżeli możesz, puść się za mną w pogoń;
Szydzę z twej siły. Leczbym ci radziła
Twoich zgłodniałych pokrzepić żołnierzy,
Salisburemu pomódz, by co prędzej
Testament pisał. Przy nas dziś zwycięstwo,
Jak i na przyszłość długo jeszcze będzie.

(Wchodzi do miasta z wojskiem).

Talbot.  Myśl się ma kręci jak koło garncarza;
Nie wiem, gdzie jestem i nie wiem, co robię.
Nie siłą ale strachem czarownica,
Drugi Annibal, wojsko me rozpędza:
Tak pszczoły dymem z ulów wypędzają
A gołębice smrodem z gołębnika.
Dla zaciekłości dogami nas zwano,
Dziś, jak szczenięta, skomląc, uciekamy.

(Krótki alarm).

Lub bój na nowo zacznijcie, rodacy,
Lub na angielskim herbie lwy zatrzyjcie,
A na ich miejsce wyryjcie jagnięta.
Jagnię przed wilkiem nie pierzcha tak trwożnie,
Ni koń, ni woły na widok lamparta,
Jak wy na widok waszych niewolników,
Których tak często gromiliście wprzódy.

(Alarm. Utarczki).

Tak być nie może. Schrońcie się do szańców.
Za waszą zgodą zginął Salisbury,
Skoro nie chcecie śmierci jego pomścić.
Dziewica w mury Orleanu weszła
Mimo oporu i naszych wysileń.
Ach, z Salisburym czemuż nie zginąłem!
Od wstydu chciałbym głowę skryć przed światem.

(Alarm. Odwrót. Wychodzą: Talbot i jego żołnierze).
SCENA VI.
Orlean.
(Pokazują się na wałach: Dziewica, Karol, Alençon, Reignier i żołnierze).

Dziewica.  Na murach sztandar zatknijcie powiewny —
Angielskie wilki od miasta odparte:
Joanna swego dotrzymała słowa.
Karol.  Boska istoto, ty córko Astrei,
Jak zdołam godnie uczcić twe zwycięstwo?
Twe przyrzeczenie to sad Adonisa,
Dziś kwieciem, jutro już strojny owocem.
Tryumfuj, Francyo, w twojej prorokini!
Uratowany jest przez nią Orlean;
Nigdy szczęśliwszych dni kraj ten nie widział.
Reignier.  Czemu się jeszcze dzwony nie ozwały?
Radosne ognie niech mieszkańcy palą,
Niech na ulicach uczty zastawiają
Na znak wesela, które Bóg nam zesłał.
Alençon.  Francya się cała radością napełni,
Gdy o dzielności swych usłyszy synów.
Karol.  Joanny dziełem zwycięstwo nie naszem,
Z nią się też moją podzielę koroną;
Królestwa mego kapłany i mnichy
Będą jej chwałę na procesyach śpiewać.
Szczytniejszą dla niej wzniosę piramidę
Od piramidy Rodopy i Memfis.
Na jej pamiątkę, gdy ją śmierć zabierze,
Święty jej popiół, w urnie kosztowniejszej
Od Daryusza szkatułki, zamknięty,
W dniach uroczystych będzie obnoszony
Przed królem Francyi i Francyi królową.
Nie Dyonizy święty naszem hasłem,
Naszą patronką Joanna Dziewica.
Idźmy, niech bankiet zastawią wspaniały,
By dzień czcić złoty zwycięstwa i chwały.

(Wychodzą przy odgłosie trąb).



AKT DRUGI.
SCENA I.
Orlean.
(Pokazują się w bramie: francuski sierżant i dwóch szyldwachów).

Sierżant.  Tu wasze miejsce, a czujność, koledzy!
Gdy się do murów żołnierz jaki zbliży,
Dajcie natychmiast znaki odwachowi.
1 Szyldw.  Dobrze, sierżancie. (Wychodzi sierżant).
Zawsze biedny ludek,
Kiedy w wygodnych chrapią inni łożach,
Straż musi trzymać na słocie i mrozie.

(Wchodzą: Talbot, Bedford, książę Burgundyi z drabinami szturmowemi; ich bębny biją marsz głuchy).

Talbot.  Lordzie regencie i książę Burgundyi,
Z którym przymierze zapewnia nam przyjaźń
Ziemi Wallońskiej, Artois i Pikardyi,
Francuz używa sobie teraz wczasu,
Bo pił i hulał cały dzień poprzedni.
Z przyjaznej pory trzeba nam korzystać,
Aby ich dumę skarcić ze zwycięstwa
Odniesionego sztuką i czarami.
Bedford.  Tchórzliwy Francuz! jak swej szkodzi chwale,
Gdy rozpaczając o sile swej ręki,
Z czarownicami, z piekłem się sojuszy.
Ks. Burg.  Zwykli to wszystkich zdrajców sprzymierzeńcy.
Lecz ta Dziewica, o której czystości
Tyle nam prawią, kto ona prawdziwie?
Talbot.  Dziewka, jak mówią.
Bedford.  Dziewka, a tak bitna?
Ks. Burg.  Bodaj nie była tylko dla nas mężem,
Jeżeli zbrojna i później jak teraz
Będzie pod Franków służyła sztandarem.
Talbot.  Niech z piekielnymi łączą się duchami;
Bóg naszą twierdzą; w jego święte imię

Po szczeblach drabin na mur się ich drapmy.
Ks. Burg.  Bądź pierwszym, pójdziem za tobą, Talbocie.
Talbot.  Nie wszyscy razem i nie w jednem miejscu.
Lepiej próbować losu w różnych stronach;
Jeśli jednego zawiedzie fortuna,
Drugi, szczęśliwszy na karki im wpadnie.
Bedford.  Zgoda. Ja w tamten pójdę kąt.
Ks. Burg.  Ja w tamten.
Talbot.  A tutaj Talbot na mur się ich wdrapie,
Lub grób swój znajdzie. Teraz, Salisbury,
Walczę za ciebie, za prawa Henryka;
Z bożą pomocą pokażę tej nocy,
Jak mi są drodzy: król mój i przyjaciel.

(Anglicy wdzierają się na mury z okrzykami: Święty Jerzy! Talbot i wszyscy wbiegają do miasta).

Szyldwach  (za sceną). Do broni! Anglik szturmuje do miasta!

(Francuzi przeskakują mury w koszulach. Wbiegają z różnych stron: Bękart, Alençon, Reignier, na pół ubrani).

Alençon.  Jak to, panowie wszyscy rozebrani?
Bękart.  Radzi, że mogli i tak się ratować.
Reignier.  Zbudzić się czas był i opuścić łoże,
Gdy słyszeliśmy u drzwi naszych alarm.
Alençon.  Jeszcze, jak oręż noszę, nie słyszałem
O przedsięwzięciu tak jak to zuchwałem.
Bękart.  Ten Talbot musi być dyabłem z dna piekieł.
Reignier.  Jeśli nie z piekła, to niebo z nim trzyma.
Alençon.  To Karol! Patrzcie tylko, jak on pędzi.

(Wchodzą: Karol i Dziewica).

Bękart.  Święta Joanna była jego stróżem.
Karol.  Toż sztuki twoje, zdradliwa niewiasto?
Najprzód schlebiałaś małą nam wygraną,
Ażeby teraz strata nasza była
Dziesięćkroć większa?
Dziewica.  Dlaczego się Karol
Na przyjaciołkę swoją niecierpliwi?
Zawszeż jednaką ma być ma potęga?
Mamże zwyciężać i śpiąc i czuwając?
Mamże za wszystkich błędy odpowiadać?

Gdyby czujniejszą straż trzymało wojsko,
Nagła ta klęska nie spadłaby na nas.
Karol.  Książe Alençon, odpowiesz mi za to,
Że będąc straży dowódzcą tej nocy,
Twoich szyldwachów nie dojrzałeś pilniej.
Alençon.  Gdyby tak wszystkie były posterunki,
Jak mój strzeżone, hańbiący ten napad
Nigdy Anglikom nie byłby się udał.
Bękart.  Mój był bezpieczny.
Reignier.  I mój, mości książę.
Karol.  Co do mnie, większą nocy tej połowę,
Między Dziewicy a mem stanowiskiem,
Obchodząc wartę po warcie, spędziłem.
Jakąż więc drogą wdarli się do miasta?
Dziewica.  Jak, jaką drogą, nie pytajcie teraz,
Dosyć wam wiedzieć, że znaleźli miejsce
Słabo strzeżone i wbiegli do miasta.
Dla nas jedyne zostaje zbawienie:
Zebrać co prędzej rozproszone wojsko,
O nowym planie ataku pomyśleć.

(Alarm. Wchodzi jeden angielski żołnierz wołając: Talbot! Talbot! Francuzi uciekają, zostawiając odzież).

Żołnierz.  Pozwolę sobie wziąć, co zostawili.
To imię Talbot, za oręż mi służy;
Zostałem panem bogatego łupu,
Za broń jedyną mając jego imię (wychodzi).

SCENA II.
Orlean. W mieście.
(Wchodzą: Talbot, Bedford, książę Burgundyi, kapitan i inni).

Bedford.  Zaczyna świtać, a noc już ucieka,
Co czarnym płaszczem ziemię otuliła.
Wstrzymajmy pogoń, dajmy znak odwrotu.

(Trąbią na odwrót).

Talbot.  Salisburego przynieście tu zwłoki,
Złóżcie je w środku przeklętego miasta,

Na jego rynku. Dopełniłem teraz
Ślubów złożonych wielkiej jego duszy:
Za każdą kroplę krwi z niego wylanej
Pięciu przynajmniej poległo Francuzów;
Ażeby wiekom potomnym przekazać,
Jaką ruiną śmierć jego pomściłem,
W ich katedralnym wystawię kościele
Grobowiec, w którym ciało jego złożę,
A jego napis czasom najpóźniejszym
Opowie grabież miasta Orleanu,
Zdradziecki sposób gorzkiej jego śmierci,
I jak był groźnym Francuzów postrachem.
Ale, panowie, dziwna, że wśród rzezi
Ni się Delfina zdarzyło nam spotkać,
Ni nowej jego cnotliwej rycerki,
Ni wiarołomnych jego sprzymierzeńców.
Bedford.  Mówią, że ledwo poczęła się bitwa,
Z sennego łoża nagle rozbudzeni,
Z tłumem żołnierstwa, by ratunek znaleźć,
Przez mury skacząc uciekli na pole.
Ks. Burg.  Ja sam, o ile zdołałem rozpoznać
Pośród mgły gęstej i śród kłębów dymu,
Delfina z kumą jego wypłoszyłem,
Właśnie gdy, ręka w ręce, nadbiegali,
Niby turkawek zakochanych para
Nierozłączonych i we dnie i w nocy.
Jak tylko w mieście wszystko urządzimy,
W pogoń za nimi z całą pójdziem siłą.

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Pozdrawiam panów. W tem książęcem kole,
Którego dzielnym zowiecie Talbotem,
Przez wielkie czyny w całej słynnym Francyi?
Talbot.  Oto jest Talbot; co mu chcesz powiedzieć?
Posłaniec.  Cnotliwa dama, hrabina Auvergne’i,
Ze skromnem chwały twojej uwielbieniem,
Przez moje usta prosi, byś ją raczył
W biednym jej zamku nawiedzić, milordzie,
By się poszczycić mogła, że widziała

Wielkiego męża, który swoją sławą
Cały świat jasnym napełnia rozblaskiem.
Ks. Burg.  Czy tak? To widzę, że się nasze wojny
Wkrótce w spokojne zmienią krotofile,
Gdy na spotkanie zapraszają damy.
Nie możesz, lordzie, grzeczną wzgardzić prośbą.
Talbot.  Ani też myślę. Czegoby wymową
Świat cały mężczyzn nie wymógł ode mnie,
Uprzejmość jednej każe mi niewiasty.
W mem też imieniu złóż jej naprzód dzięki,
Powiedz, że będę woli jej posłuszny.
Czy towarzyszyć chcecie mi panowie?
Bedford.  Nie, to jest więcej, niż zwyczaj pozwala.
Wszak powiadają, że gość nieproszony
Najmilszy wtedy, gdy się z nami żegna.
Talbot.  Skoro więc niema już na to ratunku,
Sam grzeczność damy tej na próbę stawię.
Mam ci powiedzieć słowo, kapitanie.

(Rozmawia z nim na stronie).

Pojmujesz?
Kapitan.  Całkiem, i co trzeba, zrobię. (Wychodzą).

SCENA III.
Auvergne. Dziedziniec zamku.
(Wchodzi: Hrabina i jej Odźwierny).

Hrabina.  Odźwierny, pomnij wykonać rozkazy,
A gdy wykonasz przyniesiesz mi klucze.
Odźwier.  Przyniosę, pani (wychodzi).
Hrabina.  Zrobiona zasadzka.
Jeżeli wszystko po mej pójdzie woli,
Tak sławną będę, jak przez śmierć Cyrusa
Była scytyjska królowa Thomyris.
Wielkie ma imię straszliwy ten rycerz,
I równie wielka czynów jego sława.
Świadectwo uszu okiem pragnę stwierdzić,
I dziwne wieści własnym sprawdzić sądem.

(Wchodzą: Posłaniec i Talbot).

Posłaniec.  Pani, powolny twemu zaproszeniu,
Lord Talbot przybył.
Hrabina.  Z radością go witam.
To on?
Posłaniec.  Tak, pani.
Hrabina.  Toż jest bicz Francuzów?
Toż jest ów Talbot którego imieniem
Francuskie matki dzieci swoje straszą?
Widzę, że błędną, bajeczną wieść była.
Myślałam ujrzeć surowe oblicze
Alcyda, albo drugiego Hektora,
W ogromnych ciała i członków rozmiarach,
A tu ja widzę małego karzełka.
Nie, pomarszczony i słaby łokietek
Nie mógł siać trwogi w szykach nieprzyjaciół.
Talbot  Daruj mi, pani, natrętną wizytę;
Gdy do rozmowy wczasu teraz nie masz,
Pozwolę sobie powrócić w czas lepszy.
Hrabina.  Co on zamierza? Idź, spytaj, gdzie idzie?
Posłaniec.  Lordzie Talbocie, pani moja pyta,
Co do nagłego skłania cię odejścia?
Talbot  Gdy się twa pani tak w swych myli sądach,
Idę jej dowieść, że Talbot jest w zamku.

(Wchodzi odźwierny z kluczami).

Hrabina.  Jeśli nim jesteś, to wiedz, żeś jest jeńcem.
Talbot  Jeńcem? A czyim?
Hrabina.  Moim, krwawy lordzie,
Do mego zamku na to cię zwabiłam.
Cień twój oddawna w mojej już był mocy,
Twój bowiem portret w mej galeryi wisi:
Los cienia teraz podzieli istota.
W kajdany ujmę nogi te i ręce,
Co tak okrutnie, przez tak długie lata,
Kraj mój niszczyły, mordowały ludzi,
Mężów i dzieci nasze w jassyr słały.
Talbot  Ha! ha! ha!
Hrabina.  Jak to? Śmiejesz się, milordzie?

Śmiech twój niedługo na jęk się przemieni.
Talbot.  Twoja mnie, pani, rozśmiesza prostota,
Jeśli przypuszczasz, że co więcej trzymasz,
Niż cień Talbota, by się nad nim pastwić.
Hrabina.  Czyż nim nie jesteś?
Talbot.  Jestem niewątpliwie.
Hrabina.  Więc oprócz cienia trzymam i istotę.
Talbot.  Nie, nie, ja tylko cieniem moim jestem;
Lecz wierzaj niema tu mojej istoty,
Bo co tu widzisz, najmniejszą jest cząstką,
Drobnym jest tylko człowieka ułomkiem.
Gdybym tu stanął w całej mej postaci,
W takbym olbrzymich zjawił się rozmiarach,
Że zamek cały objąćby mnie nie mógł.
Hrabina.  U ciebie, widać, zagadek jak w sklepie:
Jest tu i nie jest; jakże to pogodzić?
Talbot.  Natychmiast, pani, wszystko wytłómaczę.

(Uderza w róg. Słychać bębny, a następnie odgłos działa. Przez wysadzone bramy wchodzą żołnierze).

Co mówisz, pani? Czy wierzysz mi teraz,
Że Talbot cieniem samego był siebie?
Oto istota, żyły, dłonie, siły,
Któremi zgina buntownicze karki,
Pali i z ziemią miasta wasze równa,
I spustoszenie na około sieje.
Hrabina.  Przebacz obeldze, zwycięski Talbocie;
Czuję, że sławie twojej jesteś równy,
A wyższy nad twej postaci świadectwo.
Nie karć surowo mej zarozumiałości,
Bo płaczę nad tem, że cię nie przyjęłam
Z poszanowaniem, jakie ci należy.
Talbot.  Nie trwóż się, pani, i nie sądź tak mylnie
Duszy Talbota, jak sądziłaś ciało.
W uczynku twoim nie widzę obrazy.
A na odpłatę wymagam jedynie,
Żebyśmy mogli z twojem pozwoleniem,
Win twych skosztować i twoich łakoci,
Bo zawsze głodny żołnierski żołądek.

Hrabina.  Z całego serca. Honorem jest dla mnie,
Gościa takiego w mym częstować domu.

SCENA IV.
Londyn. Ogród Templaryuszów.
(Wchodzą: hrabiowie Somerset, Suffolk i Warwick; Ryszard Plantagenet, Vernon i inny prawnik).

Plantag.  Co to milczenie znaczyć ma, panowie?
Nikt serca nie ma prawdzie dać świadectwo?
Suffolk.  Zbyt wrzawy było w Templaryuszów sali;
Ogród ten zda się na to dogodniejszy,
Plantag.  Powiedzcie śmiało, czy mówiłem prawdę,
Czy nie był w błędzie kłótnik ten Somerset?
Suffolk.  Nigdy ja w prawie zbyt nie byłem mocny,
Nigdym do niego woli nie mógł ugiąć,
Do mej też woli uginałem prawo.
Somerset.  Lordzie Warwicku, bądź więc naszym sędzią.
Warwick.  Może mam dosyć rozumu, by sądzić,
Który z sokołów dwóch wzbija się wyżej,
Który z ogarów dwóch lepiej cukruje,
Która z dwóch szabli hart lepszy posiada,
Który z dwóch koni jeźdźca lepiej nosi,
Która z dwóch dziewczyn wzrok ma swawolniejszy
Lecz w prawnych kruczkach wyznaję, panowie,
Gawron wam lepiej ode mnie odpowie.
Plantag.  Ba, ba, chcesz tylko zręcznie się wywinąć,
Bo tak mej sprawy słuszność oczywista,
Że i krótkowidz musi ją zobaczyć.
Somerset.  Z mojej jest strony prawda tak dowodna,
Tak czysta, jasna i tak wyrazista,
Że blask jej nawet ślepego uderzy.
Plantag.  Skoro wam usta tak trudno otworzyć,
To niemym znakiem myśl waszą objawcie;
Niech każdy, który prawym jest szlachcicem,
A dba o honor swego urodzenia,
Jeśli uznaje, że przy mnie jest prawda,

Niech ze mną razem białą uszczknie różę.
Somerset.  Kto tchórzem albo pochlebcą być nie chce,
Dosyć ma serca, aby prawdy bronić,
Czerwoną różę niech uszczknie wraz ze mną.
Warwick.  Nie lubię wcale rzeczy farbowanych,
A więc baz farby podłego pochlebstwa
Z Plantagenetem białą zrywam różę.
Suffolk.  A ja czerwoną z młodym Somersetem,
Uznając głośno sprawy jego słuszność.
Vernon.  Stójcie, panowie, nim rzecz pójdzie dalej,
Zgódźmy się wprzódy, że po czyjej stronie
Mniej róż się znajdzie, ustąpi drugiemu.
Somerset.  Mości Vernonie, przyjmuję twój wniosek,
Z róż mniejszą liczbą ustąpię w milczeniu.
Plantag.  I ja.
Vernon.  Więc w imię szczerości i prawdy
Zrywam ten kwiatek dziewiczy i blady,
I sąd wydaję na rzecz białej róży.
Somerset.  Tylko zrywając nie ukłuj się w palec,
Bo krwią zamienisz białą na czerwoną,
I mimowoli będziesz mym stronnikiem.
Vernon.  Jeśli wyleję krew dla mych przekonań,
Me przekonania będą mi lekarzem,
Przy mej mnie stronie wiernie utrzymają.
Somerset.  No, dobrze, dobrze; rwij różę. Kto więcej?
Prawnik.  Jeśli mnie sąd mój, książki me nie mylą,

(Do Somerseta).

Twój mi argument słabym się wydaje,
I białą różę wybieram na dowód.
Plantag.  A gdzie są teraz twoje argumenta?
Somerset.  Tu, w mojej pochwie; z dobrą ich pomocą
Czerwoną różę biało pomaluję.
Plantag.  Tymczasem kwiat mój na twych nosisz licach;
Zbladły od strachu, jakby chciały świadczyć
Za moją stroną.
Somerset.  Nie, Plantagenecie,
Gniew to nie trwoga. Lecz twoje oblicze
Od wstydu płonie, jest jak moja róża,

Chociaż twój język błędu nie chce wyznać.
Plantag.  Czy niema na dnie róży twej robaka?
Somerset.  A na twej kolca?
Plantag.  O! jest ostry kolec,
Który potrafi słuszności mej dowieść,
Kiedy twój robak własne toczy kłamstwo!
Somerset.  Znajdę przyjaciół mojej krwawej róży
Gotowych czynem prawdę słów mych poprzeć
Tam, gdzie fałszywy nigdy Plantagenet
Stanąć nie zechce.
Plantag.  Na ten kwiat dziewiczy,
Gardzę, dzieciuchu opryskliwy, tobą
I twą czeredą.
Suffolk.  Ku tej tylko stronie
Nie zwracaj wzgardy twej, Plantagenecie.
Plantag.  Zwrócę, Suffolku dumny, a w dodatku
I tobą gardzę.
Suffolk.  Moją część pogardy
W twe gardło wtłoczę.
Somerset.  Skończ, dobry Wilhelmie,
Zbytkiem honoru dla tego jest chłystka
Rozmowa z nami.
Warwick.  Nie, nie, Somersecie,
Krzywdzisz go; wszakże jego jest pradziadem
Lionel, książę Klarencyi, syn trzeci
Naszego króla, Trzeciego Edwarda;
Jakże z nasienia takiej dostojności
Mógł wykiełkować chłystek nie herbowy?
Plantag.  Gdyby nie ufność w przywileje miejsca,
Zajęcze jego serceby nie śmiało
Słów tych wymówić.
Somerset.  Jak jest Bóg na niebie,
Słów moich prawdę gotów jestem poprzeć,
W jakim chcesz kącie chrześcijańskiej ziemi.
Czyliż twój ojciec, Ryszard hrabia Cambridge,
Zdrad swych i spisków gardłem nie zapłacił?
A jego zdrada czy twej krwi nie kala,
Czy nie odziera z szlachectwa honorów?

W twojej krwi dotąd zbrodnia jego żyje;
Nim ci cześć zwróci rehabilitacya,
Zostaniesz chłystkiem.
Plantag.  Ojciec mój o zdradę
Był oskarżony, lecz nie przekonany;
Nie był też zdrajcą, choć jak zdrajca zginął.
Tego dowiodę, skoro czas dojrzeje,
Lepszym od ciebie mężom, Somersecie.
Ciebie zaś, z twoim sprzymierzeńcem Polem,
Do mej pamięci zaciągam tu księgi,
By za dzisiejszą skarać was obelgę.
Więc ostrzeżeni miejcie się na pieczy.
Somerset.  Nie trwóż się, zawsze znajdziesz nas gotowych,
Po tej nas farbie rozpoznasz jak wrogów,
Którą na przekór tobie będziem nosić.
Plantag.  I ja też różę tę, od gniewu bladą,
Na nienawiści mej znak krwi łaknącej,
Dopóty będę z przyjaciołmi nosił,
Dopóki ze mną w mym nie uschnie grobie,
Lub nie wybuja do mej wysokości.
Suffolk.  Pnij się, aż twoja zdusi cię ambicya.
A do pierwszego bywaj zdrów spotkania (wychodzi).
Somerset.  I ja cię żegnam, ambitny Ryszardzie (wychodzi).
Plantag.  Co za zuchwalstwo! i ja muszę znosić
Takie przechwałki.
Warwick.  Plamę twego domu
Zmaże parlament zwołany, by stwierdzić
Zgodę Gloucestera z biskupem Winchester.
Jeśli nie będziesz razem kreowany
Księciem Yorku, nie jestem Warwickem.
Tymczasem, jako miłości mej dowód,
Wróg Somerseta i Wilhelma Pola,
Znak twych przyjaciół, różę tę przypinam;
A przepowiadam, że spory w tej chwili
W Templaryuszów poczęte ogrodzie
Pomiędzy różą białą a czerwoną,
Tysiące ofiar rycerskich pochłoną.
Plantag.  Mości Vernonie, szczerze ci dziękuję,

Żeś uszczknął kwiatek na rzecz mojej sprawy.
Vernon.  I na rzecz sprawy twej nosić go będę.
Prawnik.  Jak ja.
Plantag.  Dziękuję, dostojny mój panie.
Czas już na obiad. Nie minie czas długi,
A spór ten ludzkiej krwi wypije strugi. (Wychodzą).

SCENA V.
Londyn. Pokój w Tower.
(Dwaj stróże wnoszą Mortimera na krześle).

Mortimer.  Starości mojej stróże litościwi,
Konającemu spocząć tu dozwólcie.
Długie więzienie sparaliżowało
Członki me, niby bolesne tortury;
Zwiastuny śmierci, siwe moje włosy,
Przepowiadają koniec Mortimera,
Co w troskach przeżył lata Nestorowe.
Jak lampa resztą oliwy płonąca
Już oczy moje ciemnieją i gasną;
Ramiona słabną pod smutków brzemieniem;
Ręce bezsilne, są jakby winograd
Uschłe gałązki chylący ku ziemi.
Nogi me jednak, chociaż odrętwiałe,
Tej garstki gliny utrzymać nie zdolne,
Skrzydlatą żądzą do mogiły lecą,
Jakby wiedziały, że tylko tam spoczną.
Lecz powiedz, stróżu, przyjdzież mój synowiec?
1 Stróż.  Przyjdzie, milordzie, Ryszard Plantagenet,
Właśnie mi przyniósł odpowiedź posłaniec,
Że cię nawiedzi.
Mortimer.  To jest dla mnie dosyć;
Uspokojenie dusza moja znajdzie.
Biedny synowiec! Wszak i jego krzywdy
Moim są równe: od dnia tego bowiem,
W którym koronę włożył Henryk Monmouth,
Ja, com wojenną chwałą przed nim jaśniał,

Za dom więzienie mam to obrzydliwe.
W dniu tym i Ryszard spadł z swej wysokości,
Swoje dziedzictwo, swe honory stracił,
Ale nakoniec, ten rozpaczy lekarz,
Śmierć dobroczynna, wyswobodzicielka,
Więzienia mego otwiera mi wrota.
Bodaj i jego skończyły się smutki!
Bodaj odzyskał wszystko co utracił!

(Wchodzi Ryszard Plantagenet).

1 Stróż.  Twój przywiązany zbliża się synowiec.
Mortimer.  Przyszedł mój drogi Ryszard Plantagenet?
Plantag.  Tak jest, mój stryju, przyszedł twój synowiec,
Ryszard, przed chwilą ciężko pokrzywdzony.
Mortimer.  Przyjdź w me objęcia, niechaj cię uścisnę,
Niechaj wyzionę ducha na twych piersiach.
Powiedz, gdy usta moje lic twych dotkną,
Bym ci ostatni dać mógł pocałunek.
Wielkiego szczepu Yorków gałązko,
Coś mi powiedział przed chwilą? że byłeś
Ciężko skrzywdzony?
Plantag.  Na mem wprzód ramieniu
Ciało twe oprzej, potem ci opowiem
Moje strapienie. Dziś w prawnej dyskusyi
Ostro się ze mną przemówił Somerset,
Pośród tysiąca wyrzeczonych obelg
I śmierć mojego ojca mi wyrzucał;
To oskarżenie zamknęło mi usta,
Wzbroniło obelg obelgą odpłacić.
A więc przez pamięć na mojego ojca,
Na pokrewieństwo nasze i na honor
Plantagenetów, opowiedz mi, stryju,
Z jakich powodów na pień swą dał głowę
Ojciec mój, hrabia Cambridge?
Mortimer.  Mój synowcze.
Tenże sam powód, który mnie tu wtrącił
W lat moich kwiecie, w tem czarnem więzieniu
Kazał usychać w troskach i boleści,
Przeklętą śmierci jego był przyczyną.

Plantag.  Mów jaśniej, stryju, powodów tych nie wiem,
Ani domyślić się ich jestem w stanie.
Mortimer.  Opowiem wszystko, jeśli ręka śmierci
Ust mi nie zamknie przed powieści końcem.
Dziad dzisiejszego króla, Henryk Czwarty,
Wytrącił berło z rąk swego synowca
Ryszarda, który najstarszym był synem
Księcia Edwarda, a prawym następcą
Swojego dziada, Edwarda Trzeciego.
Lordowie Percy, w sumiennej pewności,
Że Henryk grzesznym był przywłaszczycielem,
Na jego tronie chcieli mnie posadzić.
Walecznych lordów to było podnietą,
Że skoro Ryszard, występnie strącony,
Nie pozostawił żadnego dziedzica,
Ja byłem jemu najbliżej pokrewnym;
Bo przez mą matkę ród mój wywodziłem
Od Lionela, książęcia Klarencyi,
Trzeciego syna Edwarda Trzeciego,
Gdy on pochodził od Jana z Gandawy,
Czwartego syna króla bohatera.
Ale, gdy w śmiałem chcieli przedsięwzięciu
Berło prawemu wrócić dziedzicowi,
Ja wolność, oni utracili życie.
Długi czas potem, kiedy Henryk Piąty
Rządził po ojcu swoim, Bolingbroku,
Ojciec twój, hrabia Cambridge, pochodzący
Od księcia Yorku, Edmunda Langleya,
Gdy siostrę moją, a matkę twą pojął,
Nad moim twardym litując się losem,
Miecz znowu podniósł w moich praw obronie,
I chciał znów berło w ręce moje złożyć,
Lecz gardłem zamiar szlachetny opłacił.
Z nim zgasnął tronu dziedzic prawowity,
Dom Mortimerów.
Plantag.  Z którego, milordzie,
Jesteś ostatnim.
Mortimer.  Tak jest, a jak widzisz,

Nie mam potomstwa. Mój głos konający
Blizką mi śmierci zwiastuje godzinę.
Ty mym dziedzicem — a domyśl się reszty,
Lecz bądź ostrożny w trudnem przedsięwzięciu.
Plantag.  Twoje przestrogi nie zmarnieją u mnie.
Ale mym sądem, śmierć mojego ojca
Tyranii tylko krwawej była czynem.
Mortimer.  Mądrze, ze skrytą działaj polityką,
Bo dom Lancastrów na silnej podstawie
Stoi jak skała niczem niewzruszona.
Lecz twój stryj teraz w inne idzie strony,
Jak monarchowie, gdy ich zacznie nudzić
Na jednem miejscu przedłużony pobyt.
Plantag.  Ach, stryju, gdybym młodych lat mych cząstką
Mógł twej starości przedłużyć godziny!
Mortimer.  Nie bądź okrutnym jak rzeźnik, co ciosy
Zadaje mnogie, gdy mógł jednym zabić.
Jeśli cię dobro me nie smuci, nie płacz;
Pogrzebu tylko mego wydaj rozkaz.
Bywaj zdrów teraz! Niech Bóg błogosławi
Twym przedsięwzięciom w pokoju i wojnie! (Umiera).
Plantag.  A duszy twojej da pokój nie wojnę!
Twoją pielgrzymkę w więzieniu odbyłeś,
Dnie twoje zbiegły, jak dnie pustelnika.
W głębinach piersi rady jego zamknę,
Jak myśli moje i moje marzenia. (Do stróżów)
Wynieście ciało, a ja mu wyprawię
Pogrzeb świetniejszy od jego żywota.

(Stróże wynoszą ciało Mortimera).

Tu zgasła blada Mortimera lampa
Nizkiej ambicyi przygaszona wpływem.
Lecz ja, za krzywdy, za gorzkie obelgi,
Przez Somerseta na mój dom rzucone,
Potrafię jeszcze z honorem się pomścić.
Do parlamentu co najprędzej śpieszę,
By, lub krew moją oczyścić od plamy,
Lub na mej krzywdzie wielkość mą gruntować.

(Wychodzi).



AKT TRZECI.
SCENA I.
Londyn. Parlament.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, Exeter, Gloucester, Warwick, Somerset i Suffolk; biskup Winchester, Ryszard Plantagenet i inni. Gloucester chce złożyć bil oskarżenia, Winchester wyrywa mu go z rąk i drze w kawałki).

Winchest.  Z pismem głęboko obmyślonem wchodzisz,
Z paszkwilem długą wyrobionym pracą,
Humphreyu Gloucester? Chceszli mnie oskarżać?
Chceszli publiczne robić mi zarzuty?
Przemów z natchnienia, bez przygotowania,
Jak ja zamierzam twe zbijać zarzuty.
Gloucest.  Cierpliwość miejsce mi to nakazuje,
Zarozumiały księże, bo inaczej
Uczułbyś skutki słów twych obelżywych.
Nie myśl, że chociaż na piśmie przyniosłem
Długi rachunek twoich czarnych zbrodni,
Że są zmyślone, lub żem nie jest zdolny
Powtórzyć ustnie pióra mego dzieło.
O, nie, prałacie, bo o twej rozpuście,
Twej złośliwości, jad szerzących sprawkach,
O twojej dumie i dzieci szczebiocą.
Twoje lichwiarstwo zgubiło tysiące,
Wrogiem pokoju jesteś przez swój upór,
A twa lubieżność krwawą jest satyrą
Twojego stanu i godności twojej.
A co jawniejsze jak są twoje zdrady?
Czyś na me życie nie godził podstępem
W londyńskiej Wieży, na londyńskim moście?
A gdyby można twoje myśli zbadać,
Nie wiem, czy nawet król twój jest bezpieczny
Przed złośliwego serca twego dumą.
Winchest.  Z twoich skarg szydzę. Dostojni panowie,

Raczcie wysłuchać mojej odpowiedzi.
Jeślim tak chciwy, tak dumny, przewrotny,
Jak mnie malujesz, dlaczegom tak biedny?
Dlaczego, wierny memu powołaniu,
O wyniesieniu mojem nie myślałem?
Ja pokój burzę? ja, co święty pokój
Kocham nad wszystko, jeślim nie wyzwany?
Nie to, panowie, nie to go obraża,
Nie to książęcia do gniewu zapala;
Ale on jeden chciałby wszystkiem rządzić,
On jeden zostać przy króla osobie:
To w piersiach jego wywołało grzmoty,
Swe oskarżenia dlatego wyryczał,
Lecz wkrótce pozna, żem jest jak on dobry.
Gloucest.  Jak ja? ty dziada mojego bękarcie!
Winchest.  Jak ty, mój panku; bo czemżeś jest, proszę,
Jeśli nie królem nie na swoim tronie?
Gloucest.  Czyż protektorem nie jestem, zuchwalcze?
Winchest.  A jaż nie jestem prałatem kościoła?
Gloucest.  Jak za murami fortecy bandyta,
W których pilnuje skarbów ukradzionych.
Winchest.  Także szanujesz godność mą, Gloucesterze?
Gloucest.  Twoja duchowna godność jest szanowną,
Nie twoje życie.
Winchest.  Rzym temu zaradzi.
Gloucest.  Idź się tam zżymać.
Somerset.  Twoją powinnością
Byłoby, lordzie, miarkować się trochę.
Warwick.  Niechże i biskup nie przechodzi miary.
Somerset.  Milord religię winienby szanować,
I co religia nakazuje, pełnić.
Warwick.  Wielebny biskup winien być skromniejszy:
Spór nie przystoi godności prałatów.
Somerset.  Czemu nie, jeśli święty ich charakter
Jest pokrzywdzony?
Warwick.  Święty czy przeklęty,
Co nam to znaczy? Czyż Jego Łaskawość
Nie jest królestwa tego protektorem?

Plantag.  (na stronie). Milczeć, jak widzę, musi Plantagenet,
By kto nie krzyknął: Mów, gdyś zapytany,
Czy śmiesz do lordów mięszać się rozmowy?
Inaczej, miałbym słówko dla biskupa.
Król Henr.  Stryju Gloucesterze, stryju Winchesterze,
Wybrani stróże publicznego dobra,
Jeśli co moje prośby mogą wskórać,
Połączcie serca miłością i zgodą.
Jakiem zgorszeniem dla mojej korony
Swary dwóch panów waszej dostojności!
Wierzcie, panowie, mym niewinnym ustom:
Wojna domowa zjadliwą jest żmiją,
Toczącą kraju naszego wnętrzności.

(Krzyk za sceną: Precz z żółtymi mundurami!).

Co to za wrzawa?
Warwick.  Bójka, jestem pewny,
Złością biskupa dworzan wywołana.

(Krzyki za sceną: Kamieni! kamieni! — Wchodzi lord mer Londynu z orszakiem).

Mer.  Dobrzy panowie, cnotliwy Henryku,
Okażcie litość dla nas, dla Londynu!
Ludzie biskupa i księcia Gloucestera,
Gdy im wzbroniono wychodzić orężnie,
Z pełnym kamieni zapasem w kieszeniach,
Na dwie się bandy groźne rozdzielili,
Teraz się z taką prażą zaciekłością,
Że mózg niejeden szalony już prysnął;
Rozbite szyby na wszystkich ulicach,
I strach nas sklepy przymusza zamykać.

(Wchodzą, ucierając się, domownicy księcia Gloucester i biskupa Winchester, zakrwawieni).

Król Henr.  Na wierność naszej osobie należną,
Szanujcie pokój, dłoń wstrzymajcie krwawą.
Stryju Gloucesterze, uśmierz te zatargi.
1 Sługa.  W braku kamieni zostaną nam zęby.
2 Sługa.  Róbcie co chcecie, dotrzymamy placu. (Utarczka).
Gloucest.  Dworzanie moi, skończcie bój ten śmieszny,
I osobliwszą tę odroczcie wojnę.

3 Sługa.  Wiemy, milordzie, żeś pan sprawiedliwy,
Że przez królewskie twoje pochodzenie
Prócz króla nie znasz od siebie wyższego,
Nim też zezwolim, aby taki książe
Miał być zelżony przez jakiegoś żaka,
Wprzód za broń chwycim z dziećmi i żonami,
Wprzód na kawałki damy się posiekać.
1 Sługa.  A jeśli zginiem, to nasze paznogcie
Będą plac boju z zaciekłością ryły. (Utarczka).
Gloucest.  Stójcie! powtarzam. Jeśli, jak mówicie,
Do mej osoby macie przywiązanie,
Bądźcie posłuszni, wstrzymajcie się chwilę.
Król Henr.  Jak ta niezgoda zasmuca mi duszę!
Lordzie biskupie, czyż na me westchnienia,
Na me łzy patrzeć możesz obojętnie?
Gdzież litość znajdę, jeśli nie u ciebie?
Kto będzie szukał zgody i pokoju,
Jeśli tak kocha wojnę święty kapłan?
Warwick.  Ustąp, biskupie; ustąp, protektorze,
Chyba, że chcecie uporną odmową
Zburzyć królestwo, zamordować króla.
Czyż nie widzicie, jakie mordy, klęski
Waszej niezgody gorzkim są owocem?
Pokój! jeśliście na krew nie łakomi.
Winchest.  Niech on się podda, bo ja nie ustąpię.
Gloucest.  Litość dla króla ugiąć mi się każe,
Inaczej, księdza tego wprzódbym serce
Widział wydarte, niżby na mnie wymógł
Takie ustępstwo.
Warwick.  Patrz, lordzie biskupie,
Książe wściekłości burzę wygnał z piersi,
Na czoło jego wróciła pogoda,
Czemu na twojem chmury jeszcze wiszą?
Gloucest.  Biskupie, rękę moją ci podaję.
Król Henr.  Wstydź się, mój stryju. Częstoś mnie z ambony
Uczył, że grzechem śmiertelnym nienawiść,
A teraz nie chcesz pełnić twej nauki,
Chcesz jej upornym zostać gwałcicielem.

Warwick.  Jaka łaskawość w króla upomnieniach!
Ustąp, biskupie, czy ci nie wstyd jeszcze,
Że powinności dziecko cię naucza?
Winchest.  Niech i tak będzie; oddaję ci, książę,
Miłość za miłość i rękę za rękę.
Gloucest.  Bodajby tylko z serca to płynęło!
Patrzcie, rodacy, oto jest zadatek
Naszej i naszych drużyn świętej zgody.
Jak mówię szczerze, tak pomóż mi Boże!
Winchest.  (na stronie). A mnie tak pomóż, jak nie mam zamiaru
Słowa dotrzymać!
Król Henr.  Stryju mój, Gloucesterze,
Jaką pociechą zgoda dla mnie wasza!
I wy, dworzanie, zapomnijcie swarów,
Idźcie w pokoju, jak wasi panowie.
1 Sługa.  Zgoda! A teraz biegnę do doktora.
2 Sługa.  Ja pójdę z tobą.
3 Sługa.  Ja wolę próbować,
Czyli nie znajdę w szynkowni lekarstwa.

(Wychodzą dworzanie, lord mer i t. d.)

Warwick.  Łaskawy królu, racz przyjąć suplikę,
Którą składamy u stóp twego tronu
W Plantageneta Ryszarda imieniu.
Gloucest.  Lordzie Warwicku, słusznej sprawy bronisz.
Dobry mój królu, byleś chciał rozważyć
Okoliczności, przyznasz, że należy
Stracone prawa wrócić Ryszardowi,
Dla przyczyn, które w Eltham już poprzednio
Waszej królewskiej mości wyłożyłem.
Król Henr.  Całą ich słuszność uznaję, mój stryju;
Jest przeto wolą naszą, aby Ryszard
Do praw straconych swojej krwi powrócił.
Warwick.  Powrót Ryszarda do krwi praw straconych
Płaci mu wszystkie ojca jego krzywdy.
Winchest.  Co przyjmą inni, podpisze Winchester.
Król Henr.  Niech Ryszard wiernym będzie mi wasalem,
A całe domu Yorków dziedzictwo,
Z którego ród swój w prostej wiedzie linii,

Chętnie mu wrócę.
Plantag.  A za to do śmierci
Pokorny sługa wierność ci ślubuje.
Król Henr.  Schyl się więc, ugnij przede mną kolano:
Za ten znak hołdu, królowi złożony,
Miecz ci Yorków groźny przypasuję.
Wstań jak prawdziwy teraz Plantagenet,
Wstań teraz, książę Yorku, Ryszardzie.
Plantag.  Niechaj na wrogów upadku twych rosnę!
Niechaj z rosnącą wiernością mą ginie,
Kto złą myśl jedną przeciw tobie chowa!
Wszyscy.  Witaj nam, księże Yorku potężny!
Somerset  (na stronie). Przepadnij, książę Yorku nikczemny!
Gloucest.  Czas nagli teraz, królu, przebyć morze,
Włożyć na głowę koronę francuską;
Obecność króla zwykła budzić miłość
W sercach poddanych i wiernych przyjaciół,
Nieprzyjaciołom odbierać otuchę.
Król Henr.  Henryk tam pójdzie, gdzie Gloucester prowadzi,
Bo wróg tam ginie, gdzie przyjaciel radzi.
Gloucest.  Twoje okręty gotowe czekają,

(Przy odgłosie trąb wychodzą wszyscy prócz Exetera).

Exeter.  Możem do Francyi iść, czy w Anglii zostać,
Niepewni losu, jaki na nas czeka.
Niezgoda panów świeżo zapalona
Tli pod popiołem fałszywej miłości,
I lada chwila płomieniem wybuchnie.
Jak zwolna gniją członki gangreniste,
Aż ciało, kości i żyły opadną,
Tak się ich zawiść zwolna będzie wzmagać.
Daj Boże, by się nie sprawdziło teraz
Proroctwo w czasach Henryka Piątego
Przez niemowlęta nawet powtarzane!
Henryk, zrodzony w Monmouth, zyska wszystko,
Henryk, zrodzony w Windsor, wszystko straci;
Oby Exeter oczy wprzódy zamknął,
Nim ten fatalny dzień zaświta Anglii! (wychodzi).

SCENA II.
Francya. Pod murami Rouen.
(Wchodzi: Dziewica przebrana i żołnierze w ubiorze wieśniaków, z workami na barkach).

Dziewica.  Oto są bramy miasta, bramy Rouen,
Które nam dowcip nasz musi wyłomać.
Na każde słowo wasze bądźcie baczni,
Mówcie językiem zwyczajnych przekupni,
Na targ niosących zboże swe na sprzedaż.
Jeśli, jak myślę, wolny znajdziem przystęp,
A straż niedbała będzie i nieliczna,
Dam znak ukrytym naszym przyjaciołom,
By Delfin Karol wpadł na nią znienacka.
1 Żołnierz.  Worków tych sprawą zworoszymy miasto,
Będziem panami i władcami Rouen.
Lecz czas zastukać (stuka).
Straż  (za sceną). Qui est la?
Dziewica.  Paisans, pauvres gens de France:
Biedny lud zboże na targ przynoszący.
Straż  (otwiera bramę). Śpieszcie się tylko, już dzwon dał znak targu.
Dziewica.  Rouen, murami wstrząsnę teraz twymi.

(Wchodzi z orszakiem. — Wchodzą: Karol, Bękart Orleański, Alençon, wojsko).

Karol.  Pomóż fortelom, święty Dyonizy!
Znów będziem mogli spać w Rouen bezpiecznie
Bękart.  Tędy Dziewica z swym orszakiem weszła.
Już w mieście teraz. Jak nam wskaże drogę,
Gdzie najłatwiejszy przystęp dla nas będzie?
Alençon.  Jeśli pochodnię z tamtej rzuci wieży,
To będzie znakiem, że najmniej strzeżoną
Jest brama, która i jej dała przystęp.

(Pokazuje się Dziewica na wieży z gorejącą pochodnią).

Dziewica.  Oto szczęśliwa ślubna jest pochodnia,
Która kojarzy Rouen z rodakami,
Ogniem i mieczem grozi Talbotystom.
Bękart.  Patrz, patrz Karolu! To znak przyjaciołki,

Na tamtej wieży płonąca pochodnia.
Karol.  Świeci nam teraz jak kometa zemsty,
Prorok upadku naszych nieprzyjaciół.
Alençon.  Więc naprzód! Każda zwłoka niebezpieczna.
Naprzód! do miasta! naszem hasłem „Delfin!“
Lecz przedewszystkiem w pień wytnijmy straże.

(Wchodzą. Alarm. Wchodzi Talbot z oddziałem Anglików).

Talbot.  Francyo, tę zdradę zapłacisz mi łzami,
Byle twe przeżył wiarołomstwo Talbot.
Ta czarownica, przeklęta guślarka,
Tak nas podeszła swą piekielną sztuką,
Żeśmy zaledwo uszli dumie Francyi.

(Wchodzą do miasta. Alarm. Utarczki. Wychodzą z miasta Bedford, niesiony na krześle, Talbot, książę Burgundyi, wojsko angielskie; pokazują się na murach: Dziewica, Karol, Bękart, Alençon i inni).

Dziewica.  Dzień dobry! Czy wam na chleb trzeba zboża?
Książe Burgundyi będzie musiał pościć,
Nim je po takiej znowu kupi cenie.
Pełne kąkolu było; jak smakuje?
Ks. Burg.  Szydź, kortezano bezwstydna, dyablico;
Niedługo tak cię twem zadławię zbożem,
Że będziesz jego przeklinała żniwo.
Karol.  Wprzód może z głodu umrzesz, mości książe.
Bedford.  Czynem nie słowem zdrady się tej pomścim.
Dziewica.  Czy chcesz na ostre gonić, siwa brodo?
Chcesz lance trzaskać przykuty do krzesła?
Talbot.  Szpetna dyablico, przeklęta guślarko,
Rozpustnych gachów otoczona kołem,
Tobież przystoi urągać starcowi,
Pół umarłemu wyrzucać tchórzostwo?
Jeśli się z tobą, raz jeszcze, panienko,
Nie zetrę w boju, niech zginę wzgardzony.
Dziewica.  Czyś tak gorący? Lecz cicho, Dziewico,
Skoro grzmi Talbot, deszcz niedługo spadnie.

(Talbot i inni naradzają się).

Sejm! szczęść mu Boże! Kto będzie marszałkiem?
Talbot.  Czy śmiecie z murów na pole wystąpić?
Dziewica.  Czy my szaleni dowodzić na nowo,

Że to, co w ręku jest naszem, jest nasze?
Talbot.  Nie do szydzącej mówię tej Hekaty,
Ale do ciebie, Alençon, lecz do was
Panowie Francyi, chcecież, jak żołnierze
Pod sąd oręża sprawę oddać naszą?
Alençon.  Nie myślę, signior.
Talbot.  Nie myślisz, wisielcze?
Ha, te przeklęte francuskie mulniki!
Jak banda chłopów za murami siedzą,
Zamiast, jak szlachta, szablą się rozprawiać.
Dziewica.  Czas już panowie, opuścić nam szańce,
Bo wzrok Talbota złego nam coś wróży.
Bóg z wami! Tylko potośmy tu przyszli,
By wam powiedzieć, że jesteśmy w Rouen.

(Schodzą z murów: Dziewica i t. d.).

Talbot.  I my za krótką będziemy tam chwilę,
Lub niech Talbota chwałą będzie hańba!
Przez honor domu twojego, Burgundyo,
Przez krzywd we Francy i wycierpianych pamięć,
Ślubuj lub zginąć, albo zdobyć miasto;
Bo jak jest pewna, że król Henryk żyje,
Że ojciec jego był tutaj zdobywcą,
Jak pewną, że w tych zdradą wziętych murach
Spoczywa serce wielkiego Lwie-Serce,
Lub zginę, albo miasta będę panem.
Ks. Burg.  Ślub twój, Talbocie, i moim jest ślubem.
Talbot.  Lecz spojrzyj wprzódy na konającego
Książęcia Bedford. Dostojny mój książe,
Na bezpieczniejsze poniesiem cię miejsce,
Twemu wiekowi i siłom właściwsze.
Bedford.  Lordzie Talbocie, nie rób mi tej krzywdy,
Pozwól mi zostać pod Rouen murami,
Zwycięstwo z wami dzielić lub przegraną.
Ks. Burg.  Waleczny książę, słuchaj naszej rady.
Bedford.  Stąd się oddalić? Nie, nigdy, panowie;
Czytałem kiedyś, że wielki Pendragon[3]

Chory, na noszach na plac boju przyszedł,
I wrogów pobił. Tak i mnie się zdaje,
Że dodam życia sercom mych żołnierzy,
Bo zawsze zgodnie z sercem mojem biły.
Talbot.  Duch nieugięty w konającej piersi!
Niech i tak będzie. Strzeż Boże Bedforda!
Więc dzielny książę Burgundyi, bez zwłoki
Zgromadźmy nasze siły rozprószone,
Na nieprzyjaciół uderzmy chełpliwych.

(Wychodzą: książę Burgundyi, Talbot i wojsko, zostawiając Bedforda i innych. Alarm. Utarczki. Wchodzą sir John Fastolfe i Kapitan).

Kapitan.  Sir John Fastolfie, gdzie pędzisz tak spiesznie?
Fastolfe.  Gdzie pędzę? Szukam w ucieczce ratunku,
Widzę, że znowu grozi nam przegrana.
Kapitan.  Chcesz, uciekając, Talbota opuścić?
Fastlfe.  Opuścić wszystkich Talbotów na świecie,
Ratować życie (wychodzi).
Kapitan.  Tchórzliwy rycerzu,
Bodaj nieszczęście za tobą goniło! (wychodzi).

(Odwrót. Utarczki. Wychodzą z miasta: Dziewica, Alençon, Karol i t. d. uciekając).

Bedford.  Uleć do nieba teraz duszo moja,
Gdy oczy wrogów widziały porażkę!
Co jest szalonych ludzi moc i dufność?
Ci, co przed chwilą nam się urągali,
W ucieczce teraz szukają zbawienia.

(Umiera. Straż wynosi go na krześle. Alarm. Wchodzą: Talbot, książę Burgundyi i inni).

Talbot.  Stracone w jednym dniu i odzyskane!
Książe Burgundyi, honor to podwójny.
Lecz Bogu tylko sława z tej wygranej!
Ks. Burg.  W me cię oprawiam serce, dzielny lordzie!
Tam z czynów twoich buduję monument
Chwały i męstwa.
Talbot.  Dziękuję ci, książę,
Lecz gdzie Dziewica? Wszystko mi się zdaje,
Że jej przyjaciel dyabeł sobie zaspał.
Gdzie się podziały Bękarta przechwałki?

Karola żarty? Jak to, wszystko ścichło?
Rouen ze smutku głowę obwiesiło,
Że takich zuchów uciekła czereda.
Zostawim w mieście uczciwą załogę
Pod oficerów doświadczonych wodzą,
Sami w Paryżu z królem się połączym,
Bo tam się udał Henryk z całym dworem.
Ks. Burg.  Z wolą Talbota we wszystkiem się zgadzam.
Talbot.  Nie zapomnijmy jednak przed wymarszem
O zmarłym księciu, szlachetnym Bedfordzie,
I w Rouen pogrzeb należny mu sprawmy.
Nigdy dzielniejszy mąż nie składał kopii,
Piękniejsze serce dworu nie zdobiło.
Lecz i na świata panów trumna czeka:
Wspólny to koniec utrapień człowieka. (Wychodzą).

SCENA III.
Równina pod murami Rouen.
(Wchodzą: Karol, Bękart, Alençon, Dziewica, wojsko).

Dziewica.  Nie traćcie serca, ani rozpaczajcie,
Żeśmy na nowo Rouen utracili;
Troska nie leczy, lecz tylko rozjątrza
Chorobę, której nie można wyleczyć.
Niechaj do czasu Talbot tryumfuje,
Jak paw’ swój ogon roztacza w szaleństwie,
Niebawem dumne pióra mu wyrwiemy,
Byle chciał Delfin dobrej słuchać rady.
Karol.  Byłaś mi dotąd wiernym przewodnikiem,
I zawsze twojej ufam przezorności;
Chwilowa klęska uczuć mych nie zmieni.
Bękart.  Tajnych fortelów w twym szukaj dowcipie,
A my twą sławę po świecie rozsiejem.
Alençon.  Na świętem miejscu twój wzniesiemy posąg,
Cześć ci oddamy należną niebianom.
Szukaj więc dla nas ratunku, Dziewico!
Dziewica.  A więc słuchajcie, co Joanna radzi:

Słów cukrowanych ujmującą siłą
Burgundyi księcia skłońmy, by odstąpił
Talbota sprawy, a złączył się z nami.
Karol.  Gdyby ten zamiar udał się nam, droga,
Pierzchłoby z Francyi rycerstwo Henryka,
Na ziemi naszej lud dotąd zuchwały
Marnieby zginął.
Alençon.  Byłby niewątpliwie
Z francuskich dzielnic na wieki wygnany,
Jednego hrabstwa u nasby nie dzierżył.
Dziewica.  Wnet zobaczycie, dostojni książęta,
Upragnionego jak dobiegniem celu. (Słychać bębny).
Słyszycie? Bębnów odgłos zapowiada,
Że do Paryża zastępy ich ciągną.

(Marsz angielski. Przeciąga przez scenę w odległości Talbot na czele armii).

To rozwinięte Talbota chorągwie;
Ciągnie na czele swoich sił angielskich.

(Marsz francuski. Wchodzi książę Burgundyi na czele swej armii).

Książe Burgundyi posuwa się za nim;
Dzięki fortunie, w tylnej został straży.
Uderzcie w trąbkę; wejdźmy z nim w rozmowę.

(Odgłos trąbki).

Karol.  Wzywam Burgundyi księcia na rozhowor.
Ks. Burg.  Kto rozhoworu domaga się ze mną?
Karol.  Karol, francuski Delfin, a twój rodak.
Ks. Burg.  Czego chcesz? powiedz; lecz śpiesz się, czas nagli.
Karol.  Przemów, Dziewico, zachwyć go twem słowem.
Dziewica.  Książe, nadziejo Francyi niewątpliwa,
Stań, służebnica twa chce mówić z tobą.
Ks. Burg.  Mów, tylko nie bądź w słowach zbyt przewlekłą.
Dziewica.  Spójrz na twą ziemię, na tę żyzną Francyę,
Patrz na jej miasta i sioła zburzone
Okrutną ręką srogich nieprzyjaciół!
Jak matka patrzy na drogie niemowlę,
Gdy mu gasnące oczy śmierć zamyka,
Tak ty na Francyę spójrz cierpieniem bladą,
Przeciw naturze wszystkie policz rany,

Które jej łonu ręka twa zadała!
O, szabli ostrze ku innej zwróć stronie!
Bij napastników, nie rań jej obrońców!
Jedna krwi kropla z żył matki ojczyzny
Więcej powinna na sercu twem ciążyć,
Niźli posoki nieprzyjaciół rzeka.
Powróć więc, książę, z potokiem łez żalu,
Powróć i obmyj rany twej ojczyzny.
Ks. Burg.  Albo mnie słowem swem zaczarowała,
Lub nagle serce me natura miękczy.
Dziewica.  Francya na ciebie z oburzeniem patrzy,
Wątpi o rodu twojego prawości.
Z kimżeś się złączył? Z ludem pełnym buty,
Który ci ufa, pókiś mu potrzebny,
Lecz gdy się Talbot w Francyi usadowi,
Kto będzie panem? Henryk, król angielski,
A ciebie czeka hańba i wygnanie.
Nie chcesz mi wierzyć? Pomyśl o przeszłości;
Wrogiem był twoim książę Orleanu;
Czy nie był jeńcem na angielskiej ziemi?
A gdy w nim wroga twojego poznali,
Na przekór tobie i twym przyjaciołom,
Czy bez okupu nie wrócił do Francyi?
Przeciw rodakom twoim broń podniosłeś,
I walczysz w sprawie twoich przyszłych katów.
Wróć, wróć do swoich, zabłąkany książę!
Karol i wszyscy podadzą ci rękę.
Ks. Burg.  Jestem pobity. Ogniste jej słowa
Jak grzmiące działa gniew mój potrzaskały;
Ze skruchą prawie na kolana padam,
Przebaczcie, bracia! przebacz mi, ojczyzno!
A wy przyjmijcie uścisk mój serdeczny.
Do was należą wszystkie moje siły.
Żegnaj, Talbocie! nie ufam ci dłużej.
Dziewica.  Co dzień inakszy; Francuz to prawdziwy.
Karol.  Twoja nas przyjaźń ożywiła, książę.
Bękart.  I nowe męstwo do serc naszych wlewa.
Alençon.  Jak dobrze swoją rolę odegrała!

Dziewica złotej warta jest korony.
Karol.  Do naszych teraz pośpieszmy zastępów,
Myślmy, jak wrogom śmiertelny cios zadać.

(Wychodzą).
SCENA IV.
Paryż. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Henryk, Gloucester i inni lordowie; Vernon, Basset i t. d., za nimi Talbot z kilku oficerami).

Talbot.  Łaskawy książę, dostojni panowie,
Na wieść o waszem do Francyi przybyciu,
Na chwilę prace wojny zawiesiłem,
Aby hołd złożyć mojemu monarsze;
Na znak, to ramię, które powróciło
Pięćdziesiąt zamków pod władzy twej jarzmo,
Dwanaście grodów, siedem miast obronnych,
Pięciuset jeńców wysokiego rodu,
Teraz pod stopy twoje miecz swój rzuca,
I z poddańczością wiernego ci serca
Całą podbojów swych przynosi chwałę
Bogu najpierwej, potem tobie, królu.
Król Henr.  Stryju Gloucesterze, czy to jest lord Talbot,
Co czas tak długi we Francyi przebywał?
Gloucest.  Tak jest.
Król Henr.  Więc witaj o! dowódzco dzielny!
Pamiętam, kiedy dzieckiem jeszcze byłem,
Jak mawiał ojciec, że nigdy na ziemi
Dzielniejszy rycerz nie władał orężem.
Od dawna twoje służby oceniałem,
Twą długą wierność i prace wojenne;
Jednak wdzięczności mej nie skosztowałeś,
Nie usłyszałeś nawet mych dziękczynień,
Bom dotąd twego nie widział oblicza.
Wstań teraz; w usług twych dobrych nagrodę
Daję ci tytuł hrabiego Shrewsbury:
Na koronacyi mej jak hrabia staniesz.

(Wychodzą: król Henryk, Gloucester, Talbot i lordowie)

Vernon.  Teraz, mopanku, coś z takim przekąsem,
Na morzu o tych przemawiał kolorach,
Które na honor księcia Yorku noszę,
Czy śmiesz obstawać jeszcze przy twem słowie?
Basset.  W całości, jeśli i ty śmiesz popierać
Twego języka złośliwe szczekanie
Przeciw Somerset księciu, memu panu.
Vernon.  Czczę pana twego wedle jego zasług.
Basset.  Równie on jednak dobry jak twój książę.
Vernon.  Kłamiesz! na dowód, przyjmij co ci daję (uderza go).
Basset.  Nędzniku, dobrze znane ci jest prawo,
Że gardłem płaci, kto szabli dobywa,
Inaczej, krwiąbyś swoją ten raz omył.
O pozwolenie spieszę króla błagać,
Abym mą krzywdę pomścić mógł na tobie.
Niedługo z lichwą wszystko mi zapłacisz.
Vernon.  Nędzniku, długo nie będziesz mnie czekał;
Będę przy tobie prędzej, niżbyś pragnął.

(Wychodzą).



AKT CZWARTY.
SCENA I.
Paryż. Sala koronacyjna.
(Wchodzą: król Henryk, Gloucester, Exeter, York, Suffolk, Somerset, Winchester, Warwick, Talbot, gubernator Paryża i inni).

Gloucest.  Biskupie, włóż mu na głowę koronę.
Winchest.  Boże, zachowaj nam króla Henryka
Tego imienia Szóstego!
Gloucest.  Złóż teraz,
Gubernatorze Paryża, przysięgę, (Gubernator klęka)
Że on jest tylko twym panem i królem,

Jego przyjaciel twoim przyjacielem,
A wrogiem twoim, ktobądź się poważy
Przeciw potędze jego knować spiski.
A jak dotrzymasz złożonej przysięgi,
Niech sprawiedliwy Bóg ci tak pomoże!

(Wychodzą gubernator i jego orszak. — Wchodzi sir John Fastolfe).

Fastolfe.  Królu mój, kiedy z Calais pośpieszałem,
Aby być świadkiem twojej koronacyi,
List mi wręczono, przez księcia Burgundyi
Waszej królewskiej mości przeznaczony.
Talbot.  Hańba książęciu Burgundyi i tobie!
Nędzny rycerzu, dawno ślubowałem,
Że gdziebądź pierwszy raz spotkam się z tobą,
Zerwę podwiązkę z twej tchórzliwej nogi.

(Zrywa mu ją).

I widzisz, mego dotrzymuję słowa,
Boś nie był godny takiej dostojności.
Przebacz mi, królu, przebaczcie lordowie.
W bitwie pod Patay tchórz ten obrzydliwy,
Gdy ledwo miałem wojska sześć tysięcy,
Francuz dziesięciu na jednego liczył,
Zanim się jeszcze nasze starły szyki,
Uciekł, jak chłopię, jak giermek lękliwy.
W tej bitwie naszych tysiąc dwieście legło,
Ja, z licznem gronem walecznych rycerzy,
W nieprzyjacielskie dostałem się ręce.
Sądź teraz, panie, czy źle postąpiłem,
Lub czy podobni tchórze mają prawo
Nosić zaszczytne znamię to rycerstwa.
Gloucest.  Musimy wyznać, czyn ten był haniebny,
Pospolitego niegodny człowieka,
A nie dopiero rycerza i wodza.
Talbot.  Kiedy ten order był ustanowiony,
Kawalerami pierwszymi podwiązki
Byli panowie cnotliwi i dzielni,
Na placu boju wsławieni orężem;
Żaden z nich kroku przed śmiercią nie cofnął,
Żaden nie zadrżał przed niebezpieczeństwem.

Kto ich przykładu nie jest naśladowcą,
Ten profanuje order honorowy,
Nieprawnie tytuł kawalera nosi,
Degradowany być musi, mym sądem,
Jak chłop pod wiejskim urodzony płotem,
Gdy krwią szlachecką chełpić się poważy.
Król Henr.  Ziemi twej hańbo, słyszałeś twój wyrok
Precz z moich oczu, niegodny rycerzu!
Pod karą gardła, nie waż się tu wracać.

(Wychodzi Fastolfe).

List teraz zobacz, lordzie protektorze,
Który Burgundyi książę do nas pisze.
Gloucest.  (patrząc na adres). Czemuż to książę tak swój styl odmienił?
Za cały napis, po prostu: „Do króla“.
Alboż zapomniał, że to król jest jego?
Lub czy ten adres zuchwały ma znaczyć,
Że się uczucia jego odmieniły?
Ale zobaczmy (czyta). „Dla ważnych powodów,
Tknięty litością nad ojczyzny losem,
Nad cierpieniami ubogich tysięcy
Twojem Żelaznem przyciśnionych berłem,
Krwawe stronnictwo twoje opuściłem,
A z prawym Francyi złączyłem się królem“.
Przeklęta zdrada! Ach, czyliż być może,
Aby przymierze, przyjaźń i przysięgi
Tyle osłaniać mogły przeniewierstwa?
Król Henr.  Mój stryj, Burgundyi książe się zbuntował?
Gloucest.  Tak jest, mój królu, twoim został wrogiem.
Król Henr.  Czy nic gorszego pismo nie zawiera?
Gloucest.  To wieść najgorsza, to cała treść listu.
Król Henr.  Niechże lord Talbot z zdrajcą się rozmówi,
Niech zasłużoną wymierzy mu chłostę.
Co mówisz na to, milordzie, czy zgoda?
Talbot.  Czy zgoda, królu? Zgoda, niewątpliwie,
I gdyby rozkaz twój mnie nie uprzedził,
Byłbym się pierwszy łaski tej domagał.
Król Henr.  Więc zgromadź siły; niech pozna co prędzej,
Z jakiem tę zdradę widzę oburzeniem,

Jaką jest zbrodnią z swych przyjaciół szydzić.
Talbot.  Idę, mój królu, z całej pragnąc duszy,
Byś ujrzał wrogów twych upokorzenie (wychodzi).

(Wchodzą: Vernon i Basset).

Vernon.  Łaskawy panie, błagam cię o szranki.
Basset.  I mnie gonitwę ostrą pozwól, królu.
York.  To jest mój sługa, wysłuchaj go, panie.
Somerset.  To mój, Henryku, bądź na niego względny.
Król Henr.  Tylko cierpliwość; niech się wytłómaczą.
Objawcie, proszę, jasno wasze myśli,
Z kim i dlaczego o szranki prosicie?
Vernon.  On mnie pokrzywdził, z nim chcę pojedynku.
Basset.  A ja z nim, królu, bo on mnie pokrzywdził.
Król Henr.  Na jakie krzywdy skargę zanosicie?
Nim wam odpowiem, wprzód wiedzieć je muszę.
Basset.  W czasie przeprawy morskiej ten pachołek,
Śmiał uszczypliwym kąsać mnie językiem
Z powodu róży, którą tutaj noszę,
Mówiąc, że krwawa kwiatka tego farba
Była obrazem wstydu mego pana.
Gdy oczywistej prawdy nie chciał przyznać
W sporze o pewne artykuły prawa
Między nim wszczętym a księciem Yorku;
W innych obelgach nie był także skąpy;
By go więc skarcić za to grubijaństwo,
W obronie pana mojego honoru,
Pozwól mi, królu, gonić z nim na ostre.
Vernon.  I ja tej samej domagam, się łaski,
Bo choć zmyśloną chce ubarwić mową
Cały brzydotę swojego zuchwalstwa,
Pierwszy mnie wyzwał słowem uczczypliwem,
Pierwszy z przekąsem o tym znaku mówił,
Że blady kolor róży tej obrazem
Małoduszności mojego jest pana.
York.  Czy się nie skończy nigdy, Somersecie,
Złośliwość twoja?
Somerset.  Zawsze na jaw wyjdzie,
Chociaż obłudy przyodziany płaszczem

Gniew twój, Yorku.
Król Henr.  Wszechmogący Boże!
Ileż szaleństwa w słabym ludzkim mózgu,
Gdy dla powodów tak lichych, tak błahych,
Tyle zajadłych zapala się sporów!
Drodzy mi krewni, Yorku, Somersecie,
Zawrzyjcie zgodę, bądźcie przyjaciółmi.
York.  Niech spór ten wprzódy w szrankach się rozstrzygnie,
A potem, królu, pokój nam nakażesz.
Somerset.  Dwóch nas jedynie kłótnia ta dotyczy,
Niechże ją bitwa między nami skończy.
York.  A więc mój zakład przyjmij, Sommersecie.
Vernon.  Niech spór zostanie, gdzie się spór rozpoczął.
Basset.  Łaskawy królu, potwierdź to żądanie.
Gloucest.  Potwierdź żądanie! Niech wasz spór przepadnie,
I wy z nim razem, z waszą gadaniną!
Nie macież wstydu, zuchwali wasale,
I nas i króla nieprzystojnym krzykiem
Nudzić daremnie? Mojem także zdaniem
I wy, lordowie, źle postępujecie,
Ich waśń powagą podpierając waszą,
Co gorsza, z ust ich czerpając powody
Do osobistej między wami wojny.
Zmieńcie zamiary; słuchajcie mej rady.
Exeter.  Króla to boli, zgoda więc, panowie!
Król Henr.  Zbliżcie się do mnie wy, co walczyć chcecie:
Jeżeli droga wam jest łaska moja,
Puśćcie w niepamięć spór i jego powód,
A wy, lordowie, miejcie na pamięci,
Że wśród zmiennego Francyi ludu stoim.
Jeśli nam z oczu poznają niezgodę,
Jaką podnietą do buntu im będą
Nasze niesnaski i wojna domowa!
Jaka nam hańba, gdy się wieść rozbiegnie
Po obcych dworach, że dla nędznych cacek,
Króla Henryka szlachta i panowie
Stracili Francyę, mordując się wzajem!
Na mego ojca pomnijcie podboje,

Na moją młodość, a co krew kupiła,
Niechaj dla fraszki z rąk nam nie wypadnie.
Za sporów waszych weźcie mnie rozjemcę.
Nie wiem, dlaczego miałby kto przypuścić,

(przypinając czerwoną różę).

Że gdy tę różę przypinam, me serce
Dla Somerseta przychylniejsze będzie.
Obaj są krewni moi, obu kocham.
Równieby słuszny robił mi kto wyrzut,
Że mam koronę, skoro i król Szkocyi
Nosi koronę. Lecz własna rozwaga
Lepiej od moich przekona was nauk.
Więc jak w pokoju przybyliśmy tutaj,
Tak i na przyszłość w świętej żyjmy zgodzie.
York, w twe ręce składam namiestnictwo
Mojej królewskiej godności we Francyi;
A ty, mój dobry lordzie Somersecie,
Z jego piechotą twoją połącz jazdę,
I jak rycerze przodków waszych godni,
Jak wierni króla waszego poddani,
Pracujcie społem, a na wrogów głowy
Waszego gniewu niechaj spadnie ciężar.
Dwór nasz, my sami z lordem protektorem
Po krótkiej chwili do Calais wyruszym,
Stamtąd do Anglii, gdzie, jak mam nadzieję,
Niedługo wasze przyślą mi zwycięztwa
Karola z całą buntowników bandą.

(Przy odgłosie trąb wychodzą: król Henryk, Gloucester, Somerset, Winchester, Suffolk i Basset).

Warwick.  Lordzie Yorku, na honor, mem zdaniem
Król rolę mówcy wybornie odegrał.
York.  Nie przeczę, tylko to mi nie po myśli,
Że sobie przypiął godło Somerseta.
Warwick.  Ba, rzecz fantazyi; nie gniewaj się książę,
Bo jestem pewny, że nie miał złej myśli.
York.  A gdyby miał ją — lecz nie myślmy o tem;
Inną się teraz zająć musim sprawą.

(Wychodzą: York, Warwick, Vernon).

Exeter.  Dobrze zrobiłeś, Ryszardzie, żeś zamilkł;
Bo gdyby wybuchł ogień twego serca,
Więcej podobno zdradziłbyś zawiści,
Wściekłego gniewu, zawziętej urazy,
Niż wyobraźnia ludzka może stworzyć.
Bądźcobądź, każdy prostak nawet, widząc
Niezgodę szlachty i dworskie kabały,
I faworytów związki i stronnictwa,
Musi jedynie klęski przewidywać.
Źle tam, gdzie berło ręka dziecka trzyma,
Ale tam gorzej, gdzie zazdrość jest panią:
Upadek śpiesznym krokiem bieży za nią (wychodzi).

SCENA II.
Francya. Pod Bordeaux.
(Wchodzi Talbot z wojskiem).

Talbot.  Do bramy Bordeaux przybliż się, trębaczu,
Gubernatora wywołaj na mury.

(Trębacz trąbi, pokazuje się na murach francuski Generał z orszakiem).

Talbot, Henryka, króla Anglii, sługa
Tak do was w jego przemawia imieniu:
Otwórzcie bramy, korne schylcie czoła,
Nazwijcie króla mego waszym królem,
I hołd winnego złóżcie mu poddaństwa,
A ja z mem krwawem oddalę się wojskiem.
Jeżeli moją wzgardzicie ofiarą,
Wnet rozkiełznana wściekłość trzech sług moich,
Chudego głodu, wszystkosiecznej stali,
I żarłocznego ognia, w jednej chwili
Z ziemią zrównają dumne wasze baszty,
Za odrzucenie zgody i pokoju.
Generał.  Złowróżbna sowo ruiny i śmierci,
Strachu mej ziemi i biczu jej krwawy!
Twojej tyranii przybliża się koniec,
Tylko przez wrota śmierci do nas wejdziesz,

Bo siły nasze zdolne opór stawić,
Mierzyć się z tobą na otwartem polu.
Jeśli się cofniesz, Delfin już gotowy
W sidła wojennych ująć cię forteli.
Po każdej stronie wiją się szwadrony,
Wszelką ucieczki zamykają drogę.
W którąbądź stronę twoje zwrócisz kroki,
Śmierć na cię paszczę łakomą otwiera,
Blada zagłada w oczy ci zagląda.
Dziesięć tysięcy Francuzów przysięgło,
Że głowa tylko jednego Talbota
Będzie ich groźnej artyleryi celem.
Stoisz przede mną, mąż nieustraszony,
Niezwyciężony, nieugiętej duszy,
Ten hołd ostatni, choć twój nieprzyjaciel,
Chętnie ci składam, jako ci należny;
Lecz nim klepsydra, co teraz zaczyna,
Swoją godzinną dopełni przesypkę,
Oczy, co widzą twoich lic rumianość,
Ujrzą je zwiędłe, blade i umarłe.

(Odgłos bębnów za sceną).

Słyszysz? Delfina bęben znak ci daje,
Śmierć blizką twojej zapowiada duszy.
Pieśń ci tę samą powtórzą me bębny.

(Wychodzi Generał i t. d.).

Talbot.  Nie skłamał; trąbkę nieprzyjaciół słyszę;
Niech lekka jazda liczbę ich wyczyta.
Jak nierozważny manewr i niedbały!
Lękliwe stado angielskich danieli
Owiła psiarnia francuskich ogarów!
Bądźmyż przynajmniej rasową zwierzyną,
Nie chudą sarną, szczypnięciem zabitą,
Lecz wściekłym raczej rozpaczą jeleniem,
Psów krwawą zgraję trzymającym w dali
Groźnym połyskiem stalowego wieńca.
Niech każdy sprzeda drogo, jak ja, życie.
A drogo swoją zapłacą dziczyznę;

Kto w dobrej sprawie dobywa oręża,
Z bożą pomocą, choć słaby, zwycięża (wychodzi).

SCENA III.
Płaszczyzna w Gaskonii.
(Wchodzi York z wojskiem, z przeciwnej strony posłaniec).

York.  Czy już wróciły wyprawione zwiady
W trop za Delfina potężnym zastępem?
Posłaniec.  Wróciły, książę, i przyniosły wieści,
Że Delfin z wojskiem ku Bordeaux wyruszył,
Aby uderzyć na lorda Talbota.
Widziały także, że Delfin w pochodzie
Złączył swe siły z dwoma korpusami
Potężniejszymi od swego zastępu,
I ciągnie z całą potęgą do Bordeaux.
York.  Niechaj przepadnie nikczemny Somerset,
Tak zwlekający pomoc przyrzeczoną
Na tę wyprawę zaciągniętej jazdy!
Talbot wygląda mojego przybycia,
A tu mnie durzy ten zdrajca przeklęty.
Dopomóż, Boże, w tej ciężkiej potrzebie
Opuszczonemu przez nas rycerzowi!
Żegnaj, francuska wojno! gdy on zginie.

(Wchodzi Sir William Lucy).

Lucy.  Obecność twoja na francuskiej ziemi
Nie była nigdy, wodzu, potrzebniejszą.
Leć Talbotowi na pomoc, leć, książę!
Bo go żelazny pas w koło owinął,
I ze stron wszystkich grozi mu zagłada.
Do Bordeaux, książę! lub żegnaj Talbota,
I żegnaj Francyę i honor angielski!
York.  Czemuż, o Boże! na Talbota miejscu
Nie jest Somerset, który w dumie serca
Na miejscu trzyma wojsko me przykute!
Zginąłby tylko tchórz jeden i zdrajca,
A wyszedł cały rycerz nieulękły.

Ze źrenic moich łzy wściekłości płyną,
Gdy zdrajca drzemie, a waleczni giną,
Lucy.  O, nieś mu pomoc!
York.  Talbot legnie w grobie,
Ja słowo łamię, Anglia jest w żałobie,
Francya z uśmiechem wznosi głowę krwawą,
A wszystko zdrajcy Somerseta sprawą!
Lucy.  Więc się ulituj nad duszą Talbota,
Wszechmocny Boże, i nad jego synem,
Któregom widział, dwie temu godziny,
Jak biegł z walecznym połączyć się ojcem!
Raz pierwszy syna przyciśnie do łona,
Po siedmiu latach, i razem z nim skona.
York.  Ach, jak bolesna dla ojca godzina
Na wspólnym grobie ucałować syna!
Jak smutno myśleć, że tylko przy zgonie
Dwaj przyjaciele ścisną sobie dłonie!
Niezdolny pomódz, w gorzkiej mogę męce
Kląć tylko zdrajcę, że mi związał ręce.
Maine, Tours, Poitiers, jakie tracim włości
Somersetowej sprawą ospałości! (wychodzi).
Lucy.  Gdy sęp niezgody toczy wodzów serca,
Z rąk nam wytrąca drzemiące lenistwo
Podboje króla ledwo ostygłego,
Wiecznej pamięci Piątego Henryka,
I kiedy oni krzyżują się wzajem,
Ziemie i honor, wszystko wrogom dajem (wychodzi).

SCENA IV.
Inna płaszczyzna gaskońska.
(Wchodzi Somerset z wojskiem, z nim oficer Talbota).

Somerset.  Za późno! Wysłać nie mogę ich teraz.
Plan ten wyprawy nazbyt nieroztropnie
Z Talbotem książę Yorku ułożył.
Jedna wycieczka z miasta była w stanie
Obsaczyć wszystkie siły nasze razem.

Tym rozpaczliwym, tym szalonym krokiem
Blask swojej przeszłej chwały przyćmił Talbot;
York go posłał, by w niesławie zginął,
A z śmiercią jego on jeden zasłynął.

(Wchodzi sir William Lucy).

Oficer.  Sir William Lucy, który ze mną razem
Opuścił obóz, by szukać pomocy.
Somerset.  Skąd wracasz? jakie przynosisz nowiny?
Lucy.  Przynoszę wieści, że Talbot sprzedany,
Talbot, co zewsząd zagrożony śmiercią,
Woła, by książę York, by Somerset
Przybyli w pomoc słabym jego pułkom.
Lecz gdy znużone bohatera członki
Pot krwawy sączą w nierównych zapasach,
Gdy was w zawodnej swej czeka nadziei,
Wy, dziś honoru angielskiego stróże,
Przez grzeszną zazdrość w dali się trzymacie.
O, niech niezgoda wasza osobista,
Niech mu należnej nie zwleka pomocy,
Gdy on poświęca bohaterskie życie
W boju z przeważną siłą nieprzyjaciół!
Alençon, Reignier, bękart Orleański,
Karol i cała moc księcia Burgundyi
Gniotą go zewsząd, i przez waszą winę
Nieustraszony Talbot marnie zginie.
Somerset.  York go popchnął, niech York ocali.
Lucy.  York, z swej strony, ciebie skarży, książę,
Na ciebie zwala wymarsz opóźniony
Na tę wyprawę zaciągniętych pułków,
Somerset.  Kłamie! miał jazdę, byle jej zażądał;
Małom mu winien względów, mniej miłości,
I nikczemnością z mej byłoby strony
Z pochlebstwa jego zgadywać życzenia.
Lucy.  Zdrada angielska nie francuskie siły
W sidła dzielnego uwikłały męża.
Już on do Anglii żywy nie powróci,
Bo w grób go wasza dziś niezgoda rzuci.
Somerset.  Nie troszcz się, jazdę natychmiast wysyłam,

Stanie mu w pomoc nim sześć minie godzin.
Lucy.  Za późno! On już jeńcem jest lub zginął,
Bo uciec nie mógł, choćby uciec pragnął,
A Talbot, mogąc, nie chciałby uciekać.
Somerset.  Żegnaj, Talbocie, jeśliś stracił życie!
Lucy.  Świat chwałę jego, wy wstyd dziedziczycie.

(Wychodzą).
SCENA V.
Obóz angielski pod Bordeaux.
(Wchodzą: Talbot i Jan, syn jego).

Talbot.  Synu mój młody, jam cię tu przywołał,
Aby w wojennych ćwiczyć cię fortelach,
By w tobie imię Talbota odżyło,
Gdy wiek żywotne wyczerpawszy soki,
Członki me rzuci na boleści łoże.
Ale, okrutnych gwiazd złowrogim wpływem,
Na święto śmierci przybywasz, mój synu,
Nieuniknionej, niewątpliwej śmierci.
Dosiądź więc mego najszybszego konia,
A ja ci powiem, jak z rąk nieprzyjaciół
Śpieszną ucieczką możesz się ratować.
Nie trać więc czasu, Janie, drogi synu!
Jan.  Czym jest twym synem? czy me imię Talbot?
Ja mam uciekać? Jeżeli, mój ojcze,
Matkę mą kochasz, plamy tej nie rzucaj
Na honor dotąd jej niepokalany;
Nie rób bękarta, niewolnika ze mnie.
Nie krew Talbota w żyłach tego płynie,
Co śmie uciekać, kiedy Talbot ginie.
Talbot.  By śmierć mą pomścić, dziś synu uciekaj.
Jan.  Kto raz śmiał pierzchnąć, tego już nie czekaj.
Talbot.  Jeśli zostaniesz, obu śmierć nie minie.
Jan.  Więc ty się ratuj, a twój syn niech ginie.
Twe wielkie imię postrachem jest świata,
Mnie Anglia nie zna, niczem jej ma strata.

Zgon mój Francuzów nie podniesie ducha,
Z tobą angielska umiera otucha.
Ucieczka starej twej nie przyćmi chwały,
Mój honor splami, bom zbyt jeszcze mały.
Świat, w twej ucieczce mądry plan zobaczy,
A moją, trwogi imieniem zaznaczy.
Do serca tego dzielność już nie wróci,
Co w pierwszej próbie plac boju porzuci.
Na klęczkach błagam, pozwól mi, Talbocie,
Ginąć z honorem, a nie żyć w sromocie.
Talbot.  Więc na raz matki twej nadzieja skona?
Jan.  Lepiej niż honor pokalać jej łona.
Talbot.  Jeśli mej nie chcesz klątwy, idź mój Janie.
Jan.  Idę, mój ojcze, na wroga spotkanie.
Talbot.  Część twego ojca ocali się z tobą.
Jan.  Lecz hańby wiecznej okryta żałobą.
Talbot.  Nie możesz stracić chwały, bo nie miałeś.
Jan.  Lecz mogę shańbić imię, co mi dałeś.
Talbot.  Ojcowski rozkaz obroną ci będzie.
Jan.  Czy wstaniesz z grobu na moje orędzie?
Gdy śmierć tak pewna, uciekajmy razem.
Talbot.  A ma drużyna zginie pod żelazem?
Hańby tej nie zna stare czoło moje.
Jan.  A jaż w tę hańbę młodość mą ustroję?
Nic mnie od ciebie rozdzielić nie może,
Bo z tobą razem jedno ciało tworzę.
Razem ja z tobą jak twój cień popłynę,
Żyć będę z tobą, albo z tobą zginę.
Talbot.  Więc cię ostatni raz cisnę do łona
Gwiazdo przy wschodzie zgasnąć przeznaczona
Żyć będziem razem, lub, jeśli potrzeba,
Razem dwie dusze ulecą do nieba.

(Wychodzą).
SCENA VI.
Plac boju.
(Alarm. Utarczki. Talbot ratuje syna otoczonego przez nieprzyjaciół).

Talbot.  Śmiało żołnierze! z nami święty Jerzy!
Regent mi daną gwałci dzisiaj wiarę;
Francuskim mieczom dał nas na ofiarę.
Wytchnij, mój synu, boś się dzielnie sprawił;
Jam ci dał życie, jam śmierci cię zbawił.
Jan.  Dwakroć, mój ojcze, synem twoim byłem;
Już pierwsze moje życie zakończyłem;
Ty mieczem twoim, mimo przeznaczenia,
Kres nowy znaczysz mojego istnienia.
Talbot.  Gdyś iskry z hełmu posypał Delfina,
Ojcowskie serce zagrzał ogień syna,
Jakby owiany młodości znów szałem
Od dumy Gallów cię uratowałem,
Na widok bowiem połysków mej stali
Książęta Francyi kroku nie dostali.
Bękart zakrwawił pierwszy twoje ciało,
Jemu dziewictwo bitw się twych dostało;
Lecz go wnet szabla moja mściwa karci,
Wytacza strugi jego krwi bękarciej;
Z gniewem doń wołam: Wylewam potoki
Twojej nieczystej, twej podłej posoki
Za czyste krople żył mojego syna.
Z mych go rąk liczna wyrwała drużyna. —
Jakże się czujesz, synu mój kochany?
Czy twych sił twoje nie zmniejszyły rany?
Czy chcesz uciekać, gdy już w tej potrzebie
Sam na rycerza pasowałeś siebie?
Uciekaj! Będziesz mścicielem rodzica;
Jedna mnie więcej nie zbawi prawica,
O, zbytku tylko szaleństwa dowodzi
Dwa życia nasze jednej zwierzać łodzi;
Jeśli francuski miecz dziś mnie oszczędzi,
To jutro starość do grobu mnie wpędzi.

Co zyska Francuz, jeśli dzisiaj legnę?
Dniem tylko wprzódy do mety dobiegnę.
Z tobą twa matka, imię nasze kona,
Przyszły mój mściciel i Anglii obrona.
Zostań, a krwawy Anglii los gotujesz;
Ratuj się, jeszcze wszystko uratujesz.
Jan.  Miecz Orleana drasnął tylko ciało,
Twe słowo duszę zakrwawia mi całą.
Nie takim kosztem zysk taki zapłacę:
Za chwilę życia honoru nie stracę;
Nim Talbot młody rodzica odbiegnie,
Niechaj tchórzliwy koń mój wprzódy legnie,
Niech wprzód jak nędzarz zrodzony pod płotem
Będę pogardy i śmiechu przedmiotem.
Cofając kroku, przed światem ogłoszę,
Żem nie twym synem, choć twe imię noszę;
Lecz jeśli w żyłach mych krew twoja płynie:
U stóp Talbota syn Talbota zginie.
Talbot.  Idźmy więc razem, młody mój Ikarze,
Na śmierć rycerską, kiedy honor każe,
Lub sobie drogę wyrąbiem żelazem,
Lub z dumą chwały polegniemy razem. (Wychodzą).

SCENA VII.
Inna część placu boju.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi Talbot ranny, oparty na słudze).

Talbot.  Moje już zgasło, gdzie me drugie życie?
Gdzie jest Jan Talbot, waleczne me dziecię?
Dzielności syna ogrzany widokiem,
Uśmiechającem na śmierć patrzę okiem.
Kiedy kolana osłabione giąłem,
On mi zaświecił szablą swą nad czołem,
I jak lew głodny, szaloną prawicą,
Siał śmierć do koła szabli błyskawicą.
Gdy wszystko pierzchło, gdy mu nikt nie sprostał,
Przy konającym ojcu gdy sam został,

Jakgdyby nagłą chwycony wściekłością,
Odbiegł ode mnie z piorunu szybkością,
W odmęt się rzucił, i w krwi wrogów rzece
Szukał ochłody duszy swojej spiece,
I tam, na stosach francuskich rycerzy,
Mój kwiat, mój Ikar, w chwale swojej leży.

(Wchodzą żołnierze niosący ciało Jana Talbota).

Sługa.  To ciało syna twego, drogi panie.
Talbot.  O, śmierci! marne twoje urąganie:
Za chwilę, z twojej mocy wyzwoleni,
Wieczności węzłem na wieki złączeni.
Szybując błękit niebios przeźroczysty,
Nad śmiertelności wzlecim padół mglisty.
Przystojnych śmierci ran odzian tysiącem,
Przemów do ojca słowem konającem,
Urągaj śmierci, synu, pomyśl sobie,
Że stoi w wroga Francuza osobie.
Twój uśmiech zda się mówić: gdyby była
Dziś śmierć Francuzem, jużby śmierć nie żyła.
W moje objęcia złóżcie jego ciało...
Sił na klęsk tyle duszy mej nie stało,
Ale szczęśliwy stary Talbot kona,
Gdy syna grobem, jego są ramiona (umiera).

(Alarm. Wychodzą żołnierze i słudzy, zostawiając dwa ciała. Wchodzą: Karol, Alençon, książę Burgundyi, Bękart, Dziewica, Wojsko).

Karol.  Gdyby Somerset i York nadbiegli,
Krwawoby dla nas dzień się ten zakończył.
Bękart.  Z jaką wściekłością to Talbota szczenię
Siało szabelką śród naszych zniszczenie!
Dziewica.  Spotkał mnie, rzekłam: „Śmierć tu cię nie minie,
Dziewiczy rycerz z Dziewicy rąk zginie“.
A on z pogardy odrzekł mi spojrzeniem:
„Nie, nie, Talbota nie jest przeznaczeniem,
Aby od pustej dziewki ginął stali“.
Rzekł, i utonął w pułków naszych fali,
Mnie, jak niegodną walczyć z nim pominął.
Ks. Burg.  Wielki to rycerz w pączku samym zginął.
Patrz, jak w rodzica śpi teraz objęciach,

Który go w krwawych ćwiczył przedsięwzięciach.
Bękart.  Posieczmy ciała, które żyjąc, siały
Nam strachu żniwo, a Anglikom chwały.
Karol.  Nie, nie, po śmierci nie krzywdźmy zwłok męża,
Co żyjąc, błyskiem płoszył nas oręża.

(Wchodzi sir Wiliam Lucy, z pocztem, poprzedzony przez francuskiego herolda).

Lucy.  Heroldzie, pokaż namiot mi Delfina,
Niech wiem, kto palmę zwycięstwa otrzymał.
Karol.  Jakie poddaństwa niesiesz mi poselstwo?
Lucy.  Poddaństwa, książę? To wyraz francuski,
Niezrozumiały angielskim rycerzom.
Przychodzę pytać o jeńców nazwiska,
I ciała naszych poległych rozeznać.
Karol.  Pytasz o jeńców? Piekło naszą turmą.
Powiedz mi jednak, kogo chcesz odszukać?
Lucy.  Lecz gdzie jest wielki potyczek Alcydes,
Hrabia Shrewsbury, waleczny lord Talbot?
W nagrodę licznych mianowany zwycięstw
Hrabią Waterford, Washford i Walencyi,
Lordem Talbotem z Goodrig i Urchinfield,
Lordem Strange z Blackmere, lordem Verdun z Alton,
Lordem Furnival z Sheffield, Cromwel z Wingfield,
Trzykroć zwycięski, gdzie jest lord Falconbridge,
Rycerz orderu świętego Jerzego,
Złotego runa, świętego Michała,
Wielki marszałek Henryka Szóstego,
Wódz jego armii w królestwie francuskiem?
Dziewica.  Cóż to za język śmiesznie napuszony!
Turek, pan królestw dwóch i pięćdziesięciu,
Tak nudnym stylem nie pisze o sobie.
Mąż, co go tylu zdobisz tytułami,
U nóg nam śmierdzi jedzony przez muchy.
Lucy.  Więc zginął Talbot? zginął bicz Francuzów,
Groźna Nemezys waszego królestwa?
Czemuż źrenice me nie są kulami,
Bym je z wściekłością w oblicza wam cisnął!
Gdybym umarłych mógł tylko tych wskrzesić,

Dośćby to było na strach całej Francyi,
Sam jego obraz śród was postawiony
I najdumniejszych trwogąby przeniknął.
Dajcie mi zwłoki, abym mógł im sprawić
Pogrzeb wielkości i chwały ich godny.
Dziewica.  Zuchwalec musi być Talbota duchem,
Gdy prosi jakby rozkazy wydawał.
Dajcie mu jednak trupy, by nie truły
Dłużej powietrza smrodem swej zgnilizny.
Karol.  Idź, weź ich ciała.
Lucy.  Uniosę je z sobą,
Ale z popiołów Fenix ich wyleci,
Który przestraszy znowu wasze dzieci.
Karol.  Rób, co chcesz z nimi, byleś je stąd zabrał:
Zwycięstwo zbiegnie na nasze sztandary,
Nasz będzie Paryż, bo legł Talbot stary. (Wychodzą).




AKT PIĄTY.
SCENA I.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Henryk, Gloucester, Exeter).

Król Henr.  Czy już papieskie czytaliście listy,
Listy cesarza i hrabi Armagnac?
Gloucest.  Czytałem, królu, a treść ich jest taka:
Proszą, pokornie, abyś raczył, panie,
Z królestwem Francyi święty pokój zawrzeć.
Król Henr.  Sam o tym wniosku co myślisz, milordzie?
Gloucest.  Pochwalam z serca; jedyny to środek
By chrześcijańskiej wylew krwi zatrzymać,
Dać dwom królestwom słodki wypoczynek.
Król Henr.  Prawda, mój stryju, zawsze ja myślałem,
Że bezbożnością było to wyrodną,

Gdy tak okrutne, tak krwawe zapasy
Tej samej wiary dzieliły wyznawców.
Gloucest.  Prócz tego, królu, aby spieszniej związać,
Potężniej ścisnąć ten węzeł przyjaźni,
Hrabia Armagnac, pokrewny Karola,
Mąż niepośledniej we Francyi powagi,
Swoją ci córkę jedynaczkę daje
Z wielką wyprawą.
Król Henr.  Małżeństwo, mój stryju?
Ach, ja tak młody! Mnie lepiej przystoją
Moje papiery, książki i nauka,
Niż czułe z piękną kochanką zabawy.
Przywołaj jednak posłów, daj każdemu
Do twojej myśli stosowną odpowiedź;
Chętnie potwierdzę wszystko, co ma służyć
Bogu na chwalę, mym ludom na szczęście.

(Wchodzą: legat papieski i dwóch posłów, z nimi Winchester, w ubiorze kardynała).

Exeter.  Co? w kardynalskiej purpurze Winchester?
Więc przepowiednie Henryka Piątego
Sprawdzą się, widzę; król ten prorokował:
„Jeśli zostanie kiedy kardynałem,
Swój on kapelusz z koroną porówna“.
Król Henr.  Żądania wasze, dostojni panowie,
Były przedmiotem narad i rozwagi;
Równie nam dobre jak słuszne się zdają;
Naszem niezmiennem jest postanowieniem
Skojarzyć pokój na słusznych warunkach,
Które bez zwłoki poniesie do Francyi
Nasz ambasador, kardynał Winchester.
Gloucest.  A co do pana waszego ofiary,
Wszystkom królowi przedstawił obszernie,
A on, ujęty dziewicy pięknością,
I jej cnotami, blaskiem jej posagu,
Chce ją na tronie angielskim posadzić.
Król Henr.  Na potwierdzenie słów mojego stryja (do posła)
Nieś jej ten klejnot, mej zakład miłości.
Teraz dopilnuj, lordzie protektorze,

By się do Dover bezpiecznie dostali,
Bez opóźnienia wybiegli na morze.

(Wychodzą: król Henryk i jego poczet, Gloucester, Exeter i posłowie).

Winchest.  Lordzie legacie, zatrzymaj się chwilę,
Odbierz wprzód summę, którą obiecałem
Przesłać do Ojca świętego szkatuły
Za mej godności poważne oznaki.
Legat.  Chętnie do waszej przychylam się woli.
Winchest.  Teraz Winchester nie uchyli czoła,
I będzie równy parom najdumniejszym.
Humphreyu Gloucester, wkrótce się przekonasz,
Że ni godnością, ani rodu chwałą
Nie będziesz dłużej kardynała panem;
Albo mnie zgiętem powitasz kolanem,
Lub buntem ziemię zamącę tę całą. (Wychodzą).

SCENA II.
Francya. Płaszczyzny Anjou.
(Wchodzą: Karol książę Burgundyi, Alençon, Dziewica, wojsko w marszu).

Karol.  Wieść ta w nas wszystkich ducha może podnieść,
Powstali bowiem dzielni Paryżanie,
I na francuską przeszli znowu stronę.
Alençon.  Więc śpiesz co prędzej do Paryża, książę,
Nie trzymaj armii w zgubnej bezczynności.
Dziewica.  Pokój im, jeśli do nas wrócą znowu,
Lub ich pałace niech w gruzy upadną!

(Wchodzi Posłaniec).

Posłaniec.  Szczęście naszemu dzielnemu wodzowi,
Pomyślność wszystkim jego towarzyszom!
Karol.  Jakie nam wieści przednia straż nadsyła?
Posłaniec.  Dwa sił angielskich oddzielne korpusy
Znowu się w jeden wielki zlały zastęp,
I lada chwila chcą na was uderzyć.
Karol.  Trochę za późne twoje ostrzeżenie;
Gotowych jednak znajdzie nieprzyjaciel.

Ks. Burg.  Toć duch Talbota z siłą tą nie ciągnie,
A niema trwogi, gdzie niema Talbota.
Dziewica.  Strach z wszystkich ludzkich uczuć najpodlejszy.
Rozkaż zwycięstwu, zwycięstwo usłucha
Na postrach światu, na złość Henrykowi.
Karol.  Naprzód, panowie! a szczęść Francyi, Boże!

(Wychodzą).
SCENA III.
Francya. Pod murami Angers.
(Alarm. Utarczki. Wchodzi Dziewica).

Dziewica.  Regent zwycięża, pierzchają Francuzi.
Pomóżcie teraz czary, amulety,
I dzielne duchy, których głos proroczy
Daje mi znaki i przyszłość objawia! (Grzmot).
Wy, szybkie sługi, posłuszne rozkazom
Waszego pana, monarchy Północy,
Przybądźcie w pomoc moim przedsięwzięciom!

(Pokazują się dyabły).

Wasze zjawienie nowym jest dowodem
Waszej na służbę moją gotowości.
Teraz więc, moje sprzymierzone duchy,
Z podziemnych sklepów na głos mój przybądźcie,
Raz jeszcze dajcie zwycięstwo Francuzom!

(Duchy przechodzą się w milczeniu).

Dłużej mnie waszem nie dręczcie milczeniem!
Krwią moją własną żywić was przywykłam,
Jestem gotowa rękę moją uciąć,
Dać ją wam w przyszłej nagrody zadatek,
Tylko pomocą bądźcie mi w tej sprawie!

(Spuszczają głowy).

Żadnej nadziei? Usłuchajcie prośby,
A dam w zapłatę całe moje ciało. (Potrząsają głową).
Więc ciało moje, krwi mojej ofiara
Zwykłej pomocy od was nie otrzyma?
Weźcie więc duszę; ciało, duszę, wszystko,
Tylko niech Anglik zwycięzcą nie będzie! (Znikają).

Patrzcie, zniknęli! Zbliżają się czasy,
Francuz uchylić dumną musi kitę,
Na łono Anglii korną złożyć głowę.
Straciły dawną siłę me zaklęcia,
Piekło za silne, bym walczyć z niem mogła;
W prochu się, Francyo, chwała twoja tarza!

(Wychodzi. — Alarm. Wchodzą Francuzi i Anglicy ucierając się, Dziewica i York walczą, ręka na rękę. Dziewica pojmana, Francuzi uciekają).

York.  Panienko Francyi, trzymam cię nakoniec;
Wywołaj teraz czarami twe duchy,
Spróbuj, czy wolność zdołają ci wrócić.
Przepyszna zdobycz, dyabłów godna łaski!
Patrz, jak się marszczy szpetna czarownica,
Jak druga Cyrce chciałaby mnie zmienić.
Dziewica.  Na coś brzydszego zmienić cię nie można.
York.  O, Karol Delfin młodzik to nadobny,
On jeden przystał twym oczom wybrednym.
Dziewica.  Bodaj ten Karol przepadł z tobą razem!
Bodaj uśpionych podeszła was obu
Krwawa mordercy ręka ze sztyletem!
York.  Wstrzymaj bluźnierczy język, czarownico!
Dziewica.  Dozwól mi, proszę, na chwilę przeklinać.
York.  Na stosie będziesz klęła, bisurmanko. (Wychodzą).

(Alarm. Wchodzi Suffolk, prowadząc Małgorzatę).

Suffolk.  Bądź, kim chcesz sobie, jesteś moją branką.

(Patrzy na nią).

Piękności cudzie! nie drżyj, nie uciekaj,
Bo tylko dłonią dotknę cię pokorną.
Na wieczny pokój całuję te palce,
I lekko składam je na twoim boku.
Kto jesteś? powiedz, abym cześć ci oddał.
Małgorz.  Wiedz, że nazwisko moje Małgorzata,
Że jestem córką króla Neapolu.
Suffolk.  A jam jest hrabią, imię moje Suffolk.
Cudzie natury, nie gniewaj się, proszę,
Branką być moją twem jest przeznaczeniem:
Tak łabędź broni piskląt swych puszystych,

Gdy je pod skrzydłem jak w więzieniu trzyma.
Lub jeźliś branką zostać nie jest zdolną,
Idź, przyjaciółką bądź Suffolka wolną.

(Małgorzata odwraca się, jakby chciała odejść).

Stój! Nie, nie mogę z mej puścić cię dłoni:
Dłoń chce dać wolność, ale serce broni.
Słońce igrając na morza zwierciadle,
Odbija obraz swych jasnych promieni;
Tak się jej piękność w mych odbija oczach.
Chciałbym w zaloty iść, lecz mówić nie śmiem.
Mamże wziąć pióro, myśl jej mą wypisać?
Wstydź się, Suffolku! Nie rób sobie krzywdy,
Masz przecie język, wszak to branka twoja,
Dasz się zwyciężyć niewiasty spojrzeniom?
Tak jest; piękności potężny majestat
Zmysły me mąci i krępuje język.
Małgorz.  Hrabio Suffolku, gdy takie twe imię,
Jakiego żądasz ode mnie okupu?
Postrzegam bowiem, żem branką jest twoją.
Suffolk  (na stronie). Skąd wiesz, że twoje odrzuci zaloty,
Zanim na próbę miłość jej stawiłeś?
Małgorz.  Dlaczego milczysz? Jaki mam dać okup?
Suffolk  (na stronie). Jest piękną, a więc zalotów jest godną,
A jest niewiastą, więc i kochać może.
Małgorz.  Przyjmujesz okup? tak czy nie? odpowiedz.
Suffolk  (na stronie). Pomnij szaleńcze, żeś zostawił żonę;
Możeż kochanką twą być Małgorzata?
Małgorz.  Najlepiej milczeć, gdy słuchać mnie nie chce.
Suffolk  (na stronie). To wszystko psuje; to karta nieszczęścia.
Małgorz.  Mówi od rzeczy, musi być szalony.
Suffolk  (na stronie). A przecie mogę dyspensę otrzymać.
Małgorz.  A przecie pragnę, byś mi odpowiedział.
Suffolk  (na stronie). Wygrać ją jednak muszę, lecz dla kogo?
Dla mego króla. Drewniana to sprawa.
Małgorz.  Mówi o drewnie; pewno jaki cieśla.
Suffolk  (na stronie). A tak i miłość moją uspokoję,
I dwom narodom błogi wrócę pokój.
Lecz i w tem przecie trudności niemało;

Bo choć jej ojciec królem Neapolu,
Księciem jest Anjou i Maine, jest ubogim;
Związek ten szlachta odrzuci z pogardą.
Małgorz.  Nie chcesz mnie ani słuchać, kapitanie?
Suffolk  (na stronie). Ale tak będzie, mimo ich pogardy:
Henryk jest młody, więc łatwo ustąpi.
(Głośno) Wielką ci powiem tajemnicę, pani.
Małg.  (na str.). Cóż stąd, żem branką? W twarzy jego czytam,
Że jest rycerzem, a więc mnie nie skrzywdzi.
Suffolk.  Racz mnie, o pani, krótką chwilę słuchać.
Małgorz.  (na stronie). Może Francuzi zdołają mnie odbić,
I względów jego nie będzie mi trzeba.
Suffolk.  Racz, piękna pani, wysłuchać mnie w sprawie —
Małgorz.  (na stronie). Ba, wszakże były branki i przede mną.
Suffolk.  Dlaczego, pani, mówisz sama z sobą?
Małgorz.  Racz mi to, proszę, qui pro quo przebaczyć.
Suffolk.  Czy ci niewola nie wyda się słodką,
Jeśli w niewoli zostaniesz królową?
Małgorz.  Stokroć nędzniejszą królowa w niewoli,
Niż najnędzniejszy w łańcuchach niewolnik.
Król być powinien wolnym.
Suffolk.  Wolną będziesz,
Jeśli szczęśliwy król Anglii jest wolnym.
Małgorz.  Co może dla mnie wolność jego znaczyć?
Suffolk.  Zrobię cię króla Henryka królową,
I złote berło w twoją złożę rękę,
I głowę twoją koroną ozdobię,
Byleś raczyła być moją —
Małgorz.  Kim, twoją?
Suffolk.  Jego kochanką.
Małgorz.  Jestem niegodną być żoną Henryka.
Suffolk.  O nie, nie, pani! Jam to jest niegodny
Tak piękną damę za żonę mu swatać,
A w tym wyborze żadnej cząstki nie mieć.
Czyli ofiarę przyjmujesz mą, pani?
Małgorz.  Jeśli się zgadza z ojca mego wolą.
Suffolk.  Więc naprzód nasze posuniem chorągwie,
A pod murami zamku twego ojca

Trąbką go wezwiem na rozhowor z nami.

(Słychać parlamentarską trąbkę; Reignier pokazuje się na murach).

Patrz, o, patrz, Regnier, córka twoja branką.
Reignier.  A czyją?
Suffolk.  Moją.
Reignier.  Suffolku, co począć?
Jestem żołnierzem i nie mogę płakać,
Albo na zmienność żalić się fortuny.
Suffolk.  Jest przecie na to lekarstwo nie trudne;
Przychyl się choćby dla własnej swej chwały,
Do ślubnych związków córki twej z mym królem.
Jej pozwolenie z trudnościąm otrzymał,
Daj teraz twoje, a ta jej niewola
Wkrótce książęcą stanie się wolnością.
Reignier.  Czy Suffolk mówi, to co ma na myśli?
Suffolk.  Piękna twa córka powie ci, że Suffolk
Nie może kłamać, łudzić lub pochlebiać.
Reignier.  W twe ufny słowo, idę z mego zamku
Na twe żądanie słuszne odpowiedzieć (schodzi z murów).
Suffolk.  A ja na twoje czekam tu przybycie.

(Przy odgłosie trąb wchodzi Reignier).

Reignier.  Witaj mi, hrabio, na moich dzielnicach,
I w Anjou wedle twej rozkazuj woli.
Suffolk.  Dzięki ci, szczęsny ojcze takiej córki,
Godnej być króla mego towarzyszką.
Co odpowiadasz książę na mą prośbę?
Reignier.  Skoro jej lichą swatać raczysz wartość
Na tak wielkiego pana narzeczoną,
Byłem przy mojem dziedzictwie pozostał,
Byle na przyszłość hrabstwa Maine i Anjou
Wolne od gwałtów, od klęsk wojny były,
Jeśli chce, Henryk może wziąć mą córkę.
Suffolk.  A za ten okup ja wolność jej wracam.
W dwóch hrabstw spokojnem, pewnem posiadaniu,
Mą będzie sprawą zostawić cię, książę.
Reignier.  Ja znowu w króla Henryka imieniu,
Jak potężnego monarchy namiestnik,
Na znak jej wiary rękę ci jej daję.

Suffolk.  Podziękowanie składam ci królewskie,
Bo działam w sprawie mojego monarchy.
(Na str.). Choć mi się zdaje, że chętniebym przystał
Moim tu własnym być pełnomocnikiem.
(Głośno). Śpieszę do Angli z wielką wiadomością,
Idę przyśpieszyć ślubną uroczystość,
Bywaj zdrów, Reignier! a wedle wartości
Klejnot ten w złotych chowaj nam pałacach.
Reignier.  Przyjmij ten uścisk, który daćbym pragnął
Chrześcijańskiemu panu, Henrykowi,
Gdyby był tutaj.
Małgorz.  (odchodząc). Bywaj zdrów, milordzie!
Życzenia, modły, wdzięczność Małgorzaty
Będą ci zawsze, wszędzie towarzyszyć.
Suffolk.  Żegnam cię, pani! Ale, Małgorzato,
Żadnych pozdrowień dla mojego króla?
Małgorz.  Pozdrów go słowem, jakie może przystać
Młodej dziewicy, jego służebnicy.
Suffolk.  Uroczy rozkaz, natchniony skromnością.
Ale raz jeszcze kłopotać cię muszę;
Czy nie poniosę mojemu królowi
Żadnego twojej miłości zadatku?
Małgorz.  I owszem, serce czyste i bez plamy,
I obce dotąd miłości.
Suffolk  (całuje ją).To przytem.
Małgorz.  To jest dla ciebie; nie jestem dość śmiałą,
Tak lichy datek królowi przesyłać.

(Wychodzą: Reignier i Małgorzata).

Suffolk.  O, gdyby była moją! — Stój, Suffolku!
W tym labiryncie myśli twoich nie gub,
Gdzie Minotaur i ohydne zdrady
Czyhają skryte. Sprawą twoją teraz
Wdzięków jej blaskiem króla oczarować.
Marz pośród drogi o cnót jej potędze,
O przyrodzonych wdziękach, którym sztuka
Niegdy nie sprosta, abyś za powrotem,
Kiedy przed królem Henrykiem uklękniesz,
Twoją powieścią rozum mu odurzył (wychodzi).

SCENA IV.
Obóz księcia York w Anjou.
(Wchodzą: York, Warwick i inni).

York.  Na stos skazaną wprowadź czarownicę.

(Wchodzi: Dziewica i Pasterz).

Pasterz.  To ojca twego dobije, Joanno!
Na toż po tylu szukałem cię ziemiach,
Abym cię znalazł i tylko był świadkiem
Twojej okrutnej, twej przedwczesnej śmierci?
Ach, umrę z tobą, słodka moja córko!
Dziewica.  Precz, podły starcze, nikczemny nędzarzu!
Krew szlachetniejsza w moich płynie żyłach,
Ni ojcem moim, ni mym jesteś krewnym.
Pasterz.  Nie, nie, panowie, nie wierzcie jej słowom.
Że to me dziecko, cała wie parafia.
Matka jej żyje i może powiedzieć,
Że była naszą córką pierworodną.
Warwick.  Nędznica, ojca swego się wypiera!
York.  To nam dowodzi, jaki był jej żywot:
Podły i grzeszny, końca tego godny.
Pasterz.  Wstydź się, Joanno! Wstydź twego uporu.
Bóg wie, że jesteś cząstką mego ciała;
Łzę ja niejedną dla ciebie wylałem,
Twego się ojca nie wypieraj córko.
Dziewica.  Precz stąd! wy chłopa tego przekupili,
Ażeby rodu mojego blask przyćmić.
Pasterz.  To prawda, dałem błyszczącą monetę
W dzień mego ślubu memu plebanowi.
Uklęknij, moje przyjm błogosławieństwo.
Nie chcesz się schylić? Niech będzie przeklęty
Dzień opłakany twego urodzenia!
Ach, czemu mleko, które z piersi matki
Ssałaś, nie było dla ciebie trucizną!
Czemuż, gdy jagniąt moich pasłaś trzodę,
Wilk cię żarłoczny na pastwę nie pożarł!
Ojca się wstydzisz, przeklęta włóczęgo?

Spalcie ją, nie dość dla niej szubienica (wychodzi).
York.  Na stos ją wiedźcie, zbyt długo już żyła,
Świat napełniając swoją złośliwością.
Dziewica.  Słuchajcie, kogo na stos skazujecie:
Nie jestem córką biednego pasterza,
Jestem gałązką królewskiego szczepu,
Świętą, cnotliwą, darem bożej łaski
Na wielkich cudów spełnienie wybraną.
Lecz wy, rozpustą waszą pokalani,
Krwią niewiniątek bezgrzesznych zbroczeni,
Tysiącznych przywar popsuci zgnilizną,
Że łask nie macie innym udzielonych,
Sądzicie zaraz, że kto cuda robi,
Tylko z dyabelską robi je pomocą.
Lecz sąd wasz mylny, Joanna d’Arc bowiem
Była dziewicą od lat niemowlęcych,
I w myślach nawet jest niepokalaną,
A krew jej czysta, okrutnie wylana,
O pomstę będzie do bram niebios wołać.
York.  To bardzo pięknie. Na stos ją prowadźcie.
Warwick.  A pamiętajcie, skoro jest dziewicą,
Nie szczędzić drzewa; na fatalnym stosie
Polejcie smołę, by jej męki skrócić.
Dziewica.  Nicże okrutnych serc waszych nie wzruszy?
A więc, Joanno, wyjaw twoją słabość,
Która ci prawa zapewni przywilej.
Jestem ciężarną. Krwawi rozbójnicy,
Jeśli na straszną śmierć mnie posyłacie,
Nie zabijajcie dziecka w mojem łonie.
York.  Broń Boże! Święta Dziewica ciężarną?
Warwick.  To cud największy z wszystkich twoich cudów;
Na toż surowej twojej przyszło cnocie?
York.  Znając jej figle z Delfinem, wiedziałem,
Że to jej będzie ostatnią ucieczką.
Warwick.  Lecz my nie chcemy bękartów, a zwłaszcza
Gdy tych bękartów Karol ma być ojcem.
Dziewica.  Nie Karol mego dziecięcia jest ojcem;
Alençon umiał zyskać moją miłość.

York.  Alençon? Jawny Francyi Machiawel?
Choćby żyć tysiąc miało, dziecko umrze.
Dziewica.  Czekajcie chwilę! Zwodziłam was dotąd,
Bo ani Karol, ni książę Alençon,
Lecz Neapolu król Reignier jest ojcem.
Warwick.  Człowiek żonaty! Grzech nieprzebaczony.
York.  A to mi dziewka! Zda się sama nie wie,
Kogo oskarżyć z wielkiej liczby winnych.
Warwick.  Wielki to znak jest jej szczodrobliwości.
York.  A mimo tego czystą jest dziewicą.
Własnem wyznaniem siebie i bachora
Swego potępiasz. Skończ twoje błagania,
Wszystko na próżno.
Dziewica.  Na stos mnie prowadźcie!
Moje przekleństwo w spuściznie wam daję!
Niech nigdy słońce jasnych ócz nie zwróci
Na ziemię, która waszem jest mieszkaniem!
Niech was noc wieczna, cień śmierci owinie,
Aż samobójczy skręci wam postronek
Szalona rozpacz po tysiącznych klęskach!

(Wychodzi pod strażą).

York.  Niechaj płomienie na proch cię przepalą
Grzeszna, przeklęta piekieł wysłanniczko.

(Wchodzi kardynał Beaufort z orszakiem).

Kardynał.  Lordzie regencie, przyjmij pozdrowienie
I listy, które przynoszę od króla.
Wiedzcie, że wszystkie państwa chrześcijańskie,
Tknięte litością na sporów tych widok,
O wspólny pokój błagają natrętnie
Pomiędzy nami, a Francyą ambitną.
Zbliża się Delfin z całym swoim dworem,
By się naradzić z nami o warunki.
York.  Takiżto owoc wszystkich trudów naszych?
Za krew przelaną tylu parów Anglii,
Tylu żołnierzy, szlachty, kapitanów,
Poległych w boju dla dobra swej ziemi,
Mamy dziś przyjąć pokój zniewieściały!
Ileż to grodów już utraciliśmy

Przez zdradę, podstęp i chytre knowania!
O Warwick, Warwick! z boleścią już widzę
Królestwa Francyi stratę nieodzowną.
Warwick.  Cierpliwość, książę! Jeśli zawrzem pokój,
To na warunkach tak ścisłych i twardych,
Że małe zyski Francya z nich wyciągnie.

(Wchodzą: Karol z orszakiem, Alençon, Bękart, Reignier i inni).

Karol.  Lordowie Anglii, gdy na tem stanęło,
Że dwa narody pokój znów skojarzy,
Przychodzę pytać, na jakich warunkach
Zawrzeć przymierze jesteście gotowi.
York.  Mów, kardynale, gniew mi ścisnął gardło
I zamknął przejście słowom uwięzionym.
Kardynał.  A więc słuchajcie, co u nas zapadło:
Skoro król Henryk zgadza się łaskawie
W swem miłosierdziu, aby ziemię waszą
Od krwawej wojny spustoszeń wyzwolić,
I dać jej wytchnąć w swobodach pokoju,
Będziecie berła jego lennikami;
A ty, Karolu, jeśli mu przysiężesz
I roczny haracz i twe posłuszeństwo,
Będziesz we Francyi jego namiestnikiem,
Z przywilejami królewskiej godności.
Alençon.  Więc ma samego siebie cieniem zostać?
Ma skronie swoje ozdobić koroną,
A gdy o władzy idzie rzeczywistość,
Pozostać w szrankach prywatnego męża?
To niedorzeczny, bezrozumny wniosek.
Karol.  Alboż nie wiecie, że jestem już panem
Większej połowy francuskiego kraju
Z prawego króla władzą i powagą?
I żeby posiąść resztki nie podbite,
Mam już nabytych zrzec się przywilejów
I być królestwa tylko namiestnikiem?
Nie, kardynale, wolę trzymać raczej
Co już posiadam, niż na więcej chciwy,
Stracić nadzieję zdobycia wszystkiego.
York.  Zuchwały książę, tajnemi drogami

Orędowników szukałeś przymierza,
Teraz, gdy wszystko chyli się do zgody,
Szukasz wybiegów w błędnych porównaniach?
Lub przyjmij tytuł, dzisiaj przywłaszczony,
Jak dar łaskawy naszego monarchy,
Nie jak następstwo praw ci przynależnych,
Albo się gotuj na nowe zapasy.
Reignier.  Źle robisz, książę, jeśli chcesz upornie
Subtylizować warunki pokoju:
Bo sto na jeden, że nie znajdziesz później,
Gdy tę z rąk puścisz, lepszej sposobności.
Alençon.  (na str. do Karola). I mojem zdaniem, radzi polityka
Twoich poddanych od klęsk uratować,
Od krwawych mordów, rabunków i rzezi,
Na które wojna codzień ich naraża.
Przyjm więc, choć twarde pokoju warunki,
W stosownej porze zerwać je gotowy.
Warwick.  Czy te przyjmujesz warunki, Karolu?
Karol.  Zgoda. Jedynie to sobie zastrzegam,
Że do miast, w których stoją me załogi,
Żadnych praw sobie rościć nie będziecie.
A teraz hołdu wykonaj przysięgę,
Jak prawy rycerz przysiąż posłuszeństwo,
Przysiąż, że nigdy ni ty ni twa szlachta
Na króla Anglii szabli nie wzniesiecie.

(Karol i inni pełnią akt hołdu).

Teraz możecie pułki wasze zwinąć,
Uciszyć bębny, zawiesić sztandary,
Bo uroczysty zawarliśmy pokój. (Wychodzą).

SCENA V.
Londyn. Sala w pałacu.
(Wchodzą: król Henryk rozmawiając z Suffolkiem, za nimi Gloucester i Exeter).

Król Henr.  Powieść o cudach wdzięków Małgorzaty,
Szlachetny hrabio, w zdumienie mnie wprawia.

Cnota jej, kwiatem piękności wieńczona,
Serce me ogniem miłości zapala;
A jak gwałtownych wichrów silne tchnienie
Wspak przypływowi wielkie niesie nawy,
Tak i ja, tchnieniem sławy jej porwany,
Albo rozbity pośród skał utonę,
Albo owoce miłości jej uszczknę.
Suffolk.  Łaskawy królu, powieść ta pobieżna
Jest tylko lichą pochwał jej przedmową;
Bo niezrównane jej doskonałości
(Gdybym potrafił ująć je w wyrazy)
Byłyby księgą czarujących wierszy,
Zdolnych zachwycić najtępsze umysły.
Lecz nie dość na tem: przy bóstwa urodzie,
Przy całej pełni wdzięków i ułudy,
Z całą skromnością dziewiczej pokory
Twoich rozkazów słuchać jest gotową,
Rozkazów w myśli uczciwej wydanych,
Kochać Henryka i czcić jak małżonka.
Król Henr.  Innych też Henryk nie przypuszcza myśli.
Pozwól więc, lordzie, aby Małgorzata
Była mą żoną a królową Anglii.
Gloucest.  Ja mam przyzwolić na grzeszne zachcianki?
Wszakże wiesz, królu, żeś już zaręczony
Innej dziewicy wysokiego rodu;
Możemyż teraz dane słowo łamać
Bez czarnej plamy na twoim honorze?
Suffolk.  Możem, jak władca nieprawną przysięgę,
Lub jak zapaśnik, który na turniejach,
Ślubował w szrankach próbować swej siły,
Cofa się widząc przeciwnika wyższość;
Z córką biednego hrabi ślub nierówny
Możemy jeszcze bez hańby odrzucić.
Gloucest.  Czem, proszę, od niej wyższa Małgorzata?
Alboż jej ojciec lepszy od hrabiego
Mimo całego blasku swych tytułów?
Suffolk.  Lepszy, milordzie. Ojciec jej jest królem
Jerozolimy, królem Neapolu,

A wielka jego we Francyi przewaga
Ustali pokój i Francyę utrzyma
W wiernem przysięgi hołdu zachowaniu.
Gloucest.  To nam i hrabia Armagnac wyświadczy,
Bo i on blizkim Karola jest krewnym.
Exeter.  A jego skarby świetny ręczą posag,
Gdy Reignier chętniej brałby, niźli dawał.
Suffolk.  Posag! Nie krzywdźcie tak waszego króla,
Tak go nikczemnym, tak nędznym nie róbcie,
By skarbów w związku nie miłości szukał.
Henryk zbogacić może swą królowę
A nie królowej złotem się bogacić.
Niech się chłop nędzny targuje o żonę
Jak o barana, o konia lub krowę.
Za nadto świętą sprawą jest małżeństwo,
By w niem meklera brać za pośrednika.
Nie nasza wola ale serce króla
Oznaczy wybór jego towarzyszki;
Skoro więc król nasz Małgorzatę kocha,
Czy to nie dosyć, by i naszem zdaniem
Nad wszystkie inne przenieść Małgorzatę?
Alboż nie piekłem zmuszone małżeństwo,
Nie długim ciągiem sporów i zgryzoty?
Gdy wolne stadło źródłem błogosławieństw
I niebieskiego wzorem jest pokoju.
Kogóż za żonę Henrykowi damy,
Jeśli nie córkę króla Małgorzatę?
Przez swoją piękność, swoje urodzenie
Jest godną króla tylko być małżonką.
Wielkie jej serce, duch nieustraszony,
Obce słabościom zwyczajnej niewiasty,
Wróżą nam godnych monarchy dziedziców;
Bo król nasz Henryk, syn króla zdobywcy,
Łatwiej i synów zdobywców da Anglii,
Jeśli łańcuchem zwiąże się miłości
Z panią wielkiego ducha Małgorzatą.
A więc się wszyscy na me zgódźcie zdanie,
Że ona żoną Henryka zostanie.

Król Henr.  Czy to powieści twej skutek, Suffolku,
Czy to dlatego, że młode me serce
Ogniem miłości dotąd nie płonęło,
Nie wiem; wiem tylko, że całą mą duszą
Miota dziś burza niepohamowana,
I myśli moje to drżą, to się cieszą
Kolejnym wpływem trwogi i nadziei.
Więc płyń do Francyi co prędzej, milordzie,
Podpisz, co zechcesz, byle Małgorzata
Przebyła morze i raczyła zostać
Henryka żoną wierną, namaszczoną;
A na pokrycie twych wszystkich wydatków
Zbierz między ludem moim dziesięcinę.
Leć, leć, powtarzam, do twego powrotu
Będę igraszką mnogich niepokojów.
Ty zaś, mój stryju, nie gniewaj się, proszę,
Sądź mnie nie wedle tego, czem dziś jesteś,
Lecz wedle tego, czem byłeś przed laty,
A łatwo moim przebaczysz rozkazom.
Wiedźcie mnie teraz na ciche ustronie,
Gdziebym mógł cały mym oddać się troskom (wychodzi).
Gloucest.  Lękam się, żeby troski dziś poczęte
Do końca twego nie trwały żywota.

(Wychodzą, Gloucester i Exeter).

Suffolk.  Suffolk wziął górę i płynie, jak niegdyś
Do brzegów Grecyi młody płynął Parys,
Z nadzieją równych tryumfów w miłości
A lepszą dolą w niej od Trojańczyka.
Gdy królem rządzić będzie Małgorzata,
Ja będę rządził nią, królem i Anglią (wychodzi).









  1. Pierce Pernilesse, his suplication to the Devil. 1591.
  2. W teatrze hiszpańskim występuje także Joanna d’Arc, wprawdzie nie z taką złośliwością odmalowana, i owszem w apoteozie, ale w równie fałszywem świetle jak na scenie angielskiej. W spisie dzieł dramatycznych Lope de Vega przez niego samego sporządzonym, w chwili gdy nie więcej napisał był dramatów nad tysiąc ośmset (!), znajduje się niedrukowana komedya: »Joanna z Francyi«. Zdaje się, że jak kilka innych, rękopism Lope de Vega, został przerobiony przez Zamorę i Canizaresa i wydany w r. 1721 pod tytułem: La poucella de Orleans. Komedya ta we trzech dniach, wedle obyczaju sceny hiszpańskiej, pod względem historycznym jest utworem najbałamutniejszym w świecie. Występują w niej osoby umarłe jako żywe, a ledwie narodzone jako dorosłe. Sam charakter Dziewicy słabo i nieudolnie narysowany, wypadki dla wymagań sceny poprzekręcane. Wspominamy tu o dramacie tym dlatego tylko, że w nim także występuje Talbot dowódzca angielski. Ostatni dzień kończy się męczeństwem na stosie. Karol VII chcąc zapobiedz spaleniu Joanny, napada na Anglików, zdobywa plac boju; ale Joanna kona na jego ręku, i od ognia ocaloną już być nie może.
  3. Ojciec króla Artura.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.