Księga miłości/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bô Yin Râ
Tytuł Księga miłości
Wydawca Księgarnia Ludwika Fiszera
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne Grapowa i Mazurkiewicza
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Das Buch der Liebe
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Bô Yin Râ
KSIĘGA
MIŁOŚCI


♦ ♦  Przełożył  ♦ ♦
Marceli Tarnowski






1923


Nakładem Księgarni Ludwika Fiszera, Łódź-Katowice
Warszawa — Tow. „Ignis“ E. Wende i S-ka.
Zakłady Graficzne
Grapowa i Mazurkiewicza
w Łodzi.





Słowo wstępne.

W czasach, gdy zamulone fale nienawiści plugawią wszystkie niwy ludzkości, książka ta ma ci mówić o miłości!
Ty, który chcesz przeżyć samego siebie, znaleźć masz tutaj najwyższą, wolność!
wolność, której potrzeba ci, jak płucom twoim potrzeba powietrza do oddychania, dać ci może tylko miłość, zaś bez miłości zemrze w tobie zarodek życia, z którego powstać masz do wzrostu, nie znającego w sobie końca. — — —
Będzie tu mowa o sile, władającej wszelkiemi siłami tej ziemi, — o sile, którą bardzo niewielu tylko ludzi przeżywa w sobie, gdy inni znają wprawdzie wiele rzeczy, które nazywają „miłością“, ale zbyt łatwo się zadawalają, na zbyt małem przestają, nie wnikając w najgłębsze głębie...
Atoli ten tylko, kto wniknie w głębie najgłębsze w sobie, znajdzie tam uzasadnienie owych mądrych nauk miłości, które kryją w sobie święte księgi i teksty starożytne, — które on wprawdzie „zna“, o ile dosięgnąć go mogły słowa tych ksiąg, lecz które rzadko tylko pojmuje w duchu, bowiem nie przeczuwa, że w naukach tych prawo staje się objawieniem, przed którem kłonić się musi najpotężniejszy nawet człowiek, jeśli nie chce, mimo całej swej mocy, wcześniej czy później ulec rozbiciu. — — —
Gdyby wiedziano, czem jest wistocie miłość, tedy oblicze ziemi dawnoby się zmieniło, a wszelkie życie dawno wyzwoliłoby się z coraz to odnawiającej się męki. — — — — —

Słowa mądrości boskiej, traktujące o miłości, są dziś jeszcze, jak niegdyś, przesłonięte gęstemi zasłonami, a zrzadka tylko i rzadkim wybrańcom udawało się unieść zasłony dla poznania swego. — —
To, co poznawał taki człowiek, nie było już ową „miłością“, którą przedtem poznać zamierzał, bowiem objawiała mu się prasiła, która dreszczem przenikała go do szpiku kości, — która wprawiała go w drżenie w najwewnętrzniejszem przeżyciu i czyniła go władcą tam, gdzie był pierwej niewolnikiem! — — — — — — —
Taką miłość wieścić ci ma ta książka!
Do tej miłości wieść ona ma twą duszę!
Z tej miłości żyje ten, kto ci tutaj o tej miłości prawi! —

Ten tylko, kto żyje z tej miłości, dać może świadectwo o miłości...
Niejeden istniał człowiek, co mniemał, iż żyje w miłości, bowiem nie umiał nienawidzieć.
Atoli ta niezdolność nie jest jeszcze poręką, że się zna miłość! — — —
Nienawiść jest biegunem przeciwnym miłości, jest tą samą siłą w jej odwrocie, — a kto nie jest zdolny nienawidzieć, choć poznał zdawna, że głupota jeno poddaje się nienawiści, ten nigdy też nie znajdzie w sobie owej miłości, o której rzekł niegdyś pewien miłujący:

Chociażbym mówił językiem ludzi i aniołów, a nie miałbym miłości, podobien byłbym do spiżu grzmiącego i dźwięczącego dzwonu“. —

Z pewnością nie pojmie on też sensu owej legendy, opowiadającej o Shakya-Muni, iż razu pewnego jakiś nieprzyjaciel mędrca poszczuł nań rozjuszonego słonia, zaś światły mędrzec ku powszechnemu zdumieniu zwyciężył zwierzę, tak iż uklękło przed nim drżąc, bowiem skierował przeciw niemu siłę miłości, jaką nosił w sobie...

Zarówno legenda ta, jak i słowa „nauczyciela ludów“, pozwalają głębiej wnikającemu człowiekowi przeczuwać, że wistocie mowa tu nietylko o uczuciu“, — że idzie tu raczej o wysoką siłę, która, jak powiedziałem na początku: — panią jest wszystkich sił ziemi! — — — — — — — — — — —

Różnoraką jest forma objawienia tej siły w życiu ziemskiem.
Odnajdziesz ją w każdej roślinie i w każdem zwierzęciu, a wszelki instynkt zachowania gatunku jest świadectwem jej wszechmocy...
Atoli w ten sposób odnajdziesz ją jedynie na najniższym szczeblu jej działania i z pewnością nie rozpoznasz tu jej najwyższej formy działania, aczkolwiek i tu już znacznie więcej występuje, niż dotąd zdołałeś może podpatrzeć. — — —

Gdybyś kiedykolwiek dopatrzył się już w tej najniższej formie miłości świadectwa dreszczu twórczego wszelkiego popędu do zachowania gatunku, — tedy dawno już pojąłbyś, iż taka prapotęga potrafi z pewnością więcej, niż płodzić ziemskie z ziemskiego! — — — —
Dawno pojąłbyś zarazem, że ten dreszcz twórczy właściwy musi być i najwyższej formie miłości, i z pewnością nie uległbyś owemu miłemu złudzeniu, które sprawia, iż łagodne uczucie przychylności i zbożnej czułości wydaje ci się już dostatecznem, aby nie być wedle słów owego mędrca „dzwonem dźwięczącym“ i „grzmiącym spiżem“. —
Wszystko to, co miłujący mówi jeszcze o miłości, są to tylko oznaki, które towarzyszyć będą miłości tam, gdzie się ona w najwyższej postaci objawia. —
Atoli ty uważałeś te oznaki za miłość samą i oto usiłujesz wywołać te oznaki, które same przez  się stałyby się twym udziałem, gdybyś posiadał miłość! — — — — — — —

Będę cię musiał uleczyć z niejednego błędu, aby uczynić cię zdolnym do miłości...
Jesteś jeszcze, od wczesnej młodości, wplątany w obłęd tysiącoletni!
Ci, co cię niegdyś mieli nauczać, sami to samo słyszeli, co dawali tobie. —
Gniewać się o to na nich byłoby z twej trony złą głupotą!
Dali oni tobie to, co im dano, tak jak ja oto daję ci teraz, co mnie niegdyś dano. —

Może poznasz, iż nie jest to obojętne, z jakiego źródła czerpią puhary nauczających! — —
Jeśli znasz już nauki, które dane mi było wypowiedzieć w innych swych książkach, będziesz wiedział, iż dla mnie płynęły najgłębsze źródła skalne. —
Błogo ci, gdy cię orzeźwią żywe“ wody tych źródeł! — — — — — — —

Bô Yin Râ.


Największy Miłujący.

Jeśli oczom twym ukazać się ma tutaj świetlana siła miłości, tedy koniecznem jest, abyśmy nasamprzód wspomnieli największego Miłującego z pośród wszystkich, co kiedykolwiek nosili na ziemi oblicze ludzkie.
Możesz być sam jego wyznawcą, lub też dalekim być od owych form wiary, które na podłożu jego nauki wykwitły w biegu stuleci i kryją w sobie jego naukę częstokroć tylko w pełnych sprzeczności obrazach nauki z ruin dawnej świątyni; — atoli nie przejdziesz obojętnie obok niego, kiedy ci obraz jego życia objawi naukę jego.
Prawda, — wieść o życiu jego jest w znacznej mierze skażona i niewiele tylko słów znaleźć w niej będziesz mógł w ich pierwotnej czystości, tak jak je niegdyś mistrz do uczniów swych powiedział...

Atoli, nawet w tem skażeniu błyszczy jeszcze dość prawdziwego, a jeśli przygotowałeś się wewnętrznie do odróżniania tego, co prawdziwe, tedy pył starych kultów ani sposób rozumienia starych pisarzy tych oznajmień nie potrafi ci wypaczyć prawdziwego obrazu Mistrza. — —
Ponieważ nie ważono się tykać owej starej wieści, w której nauka, dana ustami Mistrza, już od najwcześniejszych czasów w obcem się znajdowała ujęciu, tedy wszelka ułuda wiary, która chciała sobie naukę tę na swój sposób tłumaczyć, miała wolną drogę, tak iż dzisiaj daremnym jest trudem pytać powstałych w ten sposób wierzeń o ostateczną prawdę tej nauki. — — — — —
Głębiej będziesz tu musiał ryć, jeśli chcesz znaleźć, a kiedy wreszcie znajdziesz, będziesz mógł dopiero dać wierzeniu, które cię wiodło od najwcześniejszej młodości, ową głębię, dającą uzasadnienie...
Dalekiem jest ode mnie radzić ci, abyś uciekał z kręgów swej wiary, i błędnie tłumaczyłbyś naukę, którą wieszczę, gdybyś miał sądzić, że zamierzam nową wiarę rozpowszechniać. — —
Nic nie jest bardziej ode mnie odległe, jak głupie i próżne pragnienie, aby stare wierzenia pomnożyć jeszcze o jakieś nowe wierzenie!
Chcę — i muszę wedle ciążącego na mnie obowiązku — dać tylko wszelkiej wierze pogłębienie, które jest jej potrzebne, chociażby, pewna swej wartości, nazywała siebie jedyną prawdziwą“ wiarą...

To, co ma ci do ofiarowania głoszona przeze mnie nauka, znajdziesz u podstaw wszelkiej religji, jeśli raz to poznałeś, — — tam, gdzie formy twojej wiary religijnej są ci zaufanymi pomocnikami. — — —
Prastara to mądrość oznajmia ci się przeze mnie, i najgłębsza zasada wszystkich „zasad wiary“ objawi ci się tutaj. —

Nie bądź zbyt porywczy w swym sądzie, którym natchnęli cię inni, tak iż dziś wydaje ci się, jakoby pochodził on od ciebie samego!
Zaufaj sobie samemu, jeśli chcesz zbudzić się do zdolności sądzenia! — —
Niechaj cię nie wprowadza w błąd to, co powiedzieli inni, jeśli pragniesz się sam zbliżyć do prawdy! — — —
Tylko w swej własnej prawdzie odróżnić możesz światło prawdy od złudnego blasku i omamu!

Szukajmy tedy obrazu Mistrza, o ile odsłonić nam go jeszcze może owa wieść, która pomieszała „ludzką, arcyludzką“ świętość z własnem mniemaniem!

— — Mądry Nauczyciel, kroczący tam oto po kraju swoim, jest Żydem i chce być nasamprzód przez Żydów pojętym.
Jako Żyd musi on czerpać ze skarbu duchowego swego ludu, jeśli dobro prastarej mądrości dostępnem się ma stać dla ludzi, których chce być Nauczycielem.
To dało już zarodek pierwszego błędu, gdyż słuchacze pojmować go usiłowali jako nauczyciela ich wiary i każde słowo, dosięgające ich prosto, naginali do wiary swych ojców. — —
W nieustannym trudzie usiłuje on przeciwstawić się temu błędowi, atoli on sam jest już zbyt daleki od ich cieśni, aby mógł pojąć stopień „głuchoty“ swych słuchaczów.
Przez mowy jego przebija często skarga, że lud jego nie potrafi go „słuchać“. —
Przeklina on lud, który „uszy ma, iżby nie słyszał“, i który sam stacza się w swój upadek. —
A kiedy koniec jego życia zbliża się doń w przeczuciu, załamuje się cała jego wysoka odwaga w skardze, — opłakuje on Jeruzalem, iż nie poznało za dni jego, co chciał ludowi swemu dać...

Nieliczni, których sobie wszelako wybrał, muszą często słyszeć twarde słowa gwoli ciasnoty swych serc, a rzadko zawierza on ich sile pojmowania.
Dokłada wszelkich starań, by być właściwie zrozumianym przez oddanych napozór uczniów, — ażeby wnet w bólu i współczuciu ujrzeć, jak dalekie były jednak te serca od jego nauki. — — —

Tak tedy wędruje przez ziemie Palestyny, — przemawia w szkołach, aby wykazać ślady mądrości w starych pismach, — przemawia do ludu w mowie ludu, aby budzić serca, — powierza przyjaciołom tajemnicę, której nie potrafią wyjaśnić, — — i przez nikogo, prócz tego, „kogo miłował“, nie jest rozumiany. — — —

Mówi on o Ojcu“ swoim, a oni myślą, że mówi o Bogu ich plemienia, aczkolwiek dobitnie i wyraźnie wyrzeka się służby owego „Boga zemsty“, który przemawiał do „starych“, co więcej, unicestwia siłą swego ducha jego przykazania, nauczając: — „Atoli ja wam powiadam...“
Mówi o swem wysokiem posłannictwie, a oni sądzą, iż chce on odbudować na nowo zewnętrzne panowanie ich ziemskiego państwa, aczkolwiek dawno już obwieścił im, że jest królem królestwa, które potęgę swą zawdzięcza mocy „nie z tego świata“. — —
Mówi o tem, co stało się w nim ciałem i krwią“, i naucza ucieleśnienia ducha, — oni zaś rozumieją, iż ciało jego, które mu niegdyś ziemia dała, stać się ma ich ziemską potrawą. — — — —

Tylko owi ubodzy, których leczyć potrafił z kalectwa mocą uzdrawiającą, właściwą jego ciału ziemskiemu i prawie nie dotyczącą duchowości, którą uznawał za swój prawdziwy byt, — tylko oni ufali mu jako swemu pomocnikowi, atoli nie domyślali się oni, że taką samą pomoc mógłby im dawać, nawet gdyby nie był tem, czem był. — — —
Czyż można mu za złe poczytać, że ziemskość jego stała się łupem chwili słabości, tak iż zaufał wołaniu hosannah“, które obiecywało mu moc ziemską, aczkolwiek on chciał ją jeno na dobro dusz zużyć?!
— To było jego krótkotrwałe uwikłanie się w winie, której nawet to życie uniknąć nie mogło, bowiem nikt z tych, kogo ziemia ta kiedykolwiek nosiła, nie jest wolny od winy!

Prawda, iż szukał on śmierci z rąk ludzkich, bowiem tylko w takiej śmierci mógł dać wszystko, co miał do oddania; — ale zaiste, śmierć ta zbyt wcześnie nań przyszła i największej mocy trzeba było, aby ją przyjąć dobrowolnie. I prosi on „Ojca“ swego z całej duszy, aby inaczej losem zechciał pokierować, — „jeśli to jest możliwe“. —
„Wiele“ miał on jeszcze swym uczniom do powiedzenia w przyszłości, gdyż wówczas, jak widział wyraźnie, nie mogli jeszcze „znieść tego“. — — —
Atoli gdy wysłannik owej Społeczności światła, do której należał, wyjawił mu wreszcie owej nocy straszliwej, że droga jego, jak on ją w sobie samym stworzył, nie może już być odmieniona nawet przez Ojca“ tych wszystkich, co w Społeczności tej działają, — wówczas wraca on do siebie samego, aby odnaleźć w sobie kapłańskie królestwo Świecącego, i wkracza jak bohater na ostatnią ciężką drogę, obarczony jarzmem krzyżowej szubienicy. — — — — —
W tym krzyżu męczeńskim, który nadał potem nowe znaczenie prastaremu, świętemu symbolowi, spełnił on ostatnie dzieło miłości — — tajemnicze dla wszystkich, prócz rzadkich jasnowidzów, aż po dni dzisiejsze. — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —

— — Niechaj nikt nie mniema, iż ta śmierć sama przez się była treścią owego ostatniego dzieła miłości! — — —
Kryje się tu misterjum, które już na innem miejscu, acz z trwogą, poważyłem się odsłonić, — i to dlatego jedynie, że wyższy obowiązek nakazywał mi to uczynić...
Kto potrafi to pojąć, niechaj pojmie!
Tutaj rozwarł się przez miłość, którą wieści ci ta książka, dla wszelkiego ducha człowieczego prąd siły duchowej, który tylko przez ofiarę przepotężnie Miłującego mógł się rozewrzeć. — — — — — — — — — —
To, co oznajmia ci jeszcze wieść o wydarzeniach, jakie zaszły po śmierci tego największego Miłującego, jest z historycznego punktu widzenia — mitem, atoli mit ten zawiera w sobie najgłębszą prawdę. — — —
Wprawdzie Mistrz powstał“ istotnie z grobu, lecz ciało ziemskie nie mogłoby mu już służyć przy tem. —
Wprawdzie młodzieniec w białej szacie“ nie był złudzeniem przerażonych niewiast, — atoli bacz na wątek prawdy, której pisarz tej starej wieści nie mógł zatrzeć i którą zapisać musiał wbrew swej woli, jakkolwiek się potem starał zatrzeć ją! —
Coprawda nie uczniowie nauki jego zabrali jego zwłoki ziemskie, tak iż kronikarz słusznie mógł utrzymywać, że otrzymano tu wieść fałszywą. —
Atoli Mistrz spotykał często za swych dni ziemskich zdala od siedzib ludzkich, w samotności gór i innych ludzi, którzy nie pochodzili z jego ludu, lecz byli jemu podobni, zjednoczeni z nim w owej Społeczności światła, której był Bratem...
Kiedy owego razu zabrał trzech z pośród swych dwunastu uczniów na górę, gdzie pragnął się „modlić“ i kiedy ci ujrzeli go potem w „przemienieniu“ jego postaci duchowej, tedy sądzili wierni uczniowie, ujrzawszy owych mężów, iż muszą to być z pewnością dwaj z pośród starych proroków, — „Mojżesz“ i „Eljasz“, — tak iż Mistrz, spostrzegłszy z rozczarowaniem ich pomyłkę, — zabronił im mówić o tem komukolwiek. — —
Ujrzał on, iż cała nauka jego nie zdoła ich wyzwolić z ciasnoty wiary ich plemienia, i że chcąc błędy wyjaśniać, siać będzie tylko pomieszanie. —
Atoli mężowie owi i „młodzieniec“, którego dojrzały niewiasty u grobu, nie byli sobie obcy, a że nie chcieli, aby wokół ciała wysokiego Brata powstał kult religijny, tedy uczynili to, co wedle obyczaju ich kraju i dziś jeszcze czyni się ze szczątkami ziemskiemi człowieka. — — —

— — Mówię tu pouczony przez tego, kto mógł o sobie zaprawdę powiedzieć, iż pozostanie przy ludziach „aż do końca świata“, — pouczony przez tych, których wolno mi nazywać swymi wysokimi Braćmi, a którzy owej nocy sami pogrążyli strażników w śnie głębokim, aby przezornie wypełnić wolę Brata, która była zarazem ich własną. — —

Wiem dobrze, iż wielu zarzuci mi, że ja to sam się mylę, iż co gorsza nawet skierowane mogą być przeciw mnie słowa o „ślepym przewodniku ślepców“. —
Wiem dobrze, że poruszam tu sprawy, które niejednemu wydają się nietykalne“, — atoli zbawcza nauka największego Miłującego bardziej będzie przez prawdę wyjaśniona, niżeli przez stary, tym, co go stworzyli, nieświadomy omam! — — —
Podobnież owo ukazanie się tłumowi, które miało miejsce w Jerozolimie podczas „Zielonych Świątek u Żydów“, nie było w stanie zdjąć zasłony z dusz tych, co oto uwierzyli w Mistrza, „widząc“ go znowu po śmierci. —
Zbyt ciasno związane były te dusze, ażeby duch prawdy“, przyobiecany im niegdyś przez Mistrza, mógł je sam przez się napełnić.
A ów prawdziwie miłujący, którego zwie się „nauczycielem narodów“, a który niegdyś w najgłębszem drżeniu istotnie przeżył w sobie ducha prawdy“ i wiedział odtąd, kim był wysoki Mistrz, — ów miłujący ciężki miał los, spotykając tych, co mogli się mienić uczniami „Pomazańca“! —
A jednak i on nie był zupełnie wolny od uprzedzeń i w dobrej wierze dołączył z biegiem czasu do nauki Mistrza niejedną starą i znaną mu prawdę, aczkolwiek patrzył on znacznie jaśniej, niżeli ci inni, co nazywali siebie „posłami“ nauki, o której niegdyś mówił sam Mistrz jako o radosnej nowinie“. — —
Ten, kogo — wedle słów starej wieści — Mistrz miłował“, żył w ciszy i cisi garnęli się do niego. —
On tylko posiadał to, co mu niegdyś Mistrz sam własnoręcznie napisał, a później dopiero pozwolił uczynić z tego odpisy nielicznym uczniom, którzy zdawali mu się tego godni.
Zarówno pierwowzór, jak i odpisy zostały później — o czem już w innem miejscu wspominałem — zniszczone przez tych samych, co posiedli w tych pismach mistrzów swój skarb najwyższy, zniszczone z obawy, że świętość mogłaby ulec zbezczeszczeniu. —
I ten fakt wyjawiony mi został przez tych, co jedynie mogą tu coś wiedzieć, atoli może się zdarzyć, że przyszłe pokolenia wpadną na ślady, które pozwolą im i zewnętrznie stwierdzić prawdę moich słów...
Pewne ślady widzialne są dla wszystkich w owej części starej wieści, która przypisywana jest temu, kogo Mistrz niegdyś „miłował“. —
Braki tej części starej wieści staną się wnet zrozumiałe, gdy się pojmie, że autor ich opierał się na „pismach mistrzów“ i chciał tylko powiązać z niemi ułomki wiedzy, jakie pozatem jeszcze posiadał. — — —
Z tego, co się przypisuje uczniowi, którego Mistrz „miłował“, nic nie jest wprawdzie jego ręką pisane, atoli rodzaj pism, którym nadaje się jego imię, jest bardzo bliski tego, co mógłby on napisać, — gdyby był pisał.

Atoli wszystkie te pytania ważne są dla tych jedynie, co chcą z zewnątrz pojąć to, co tylko z wewnątrz da się pojąć. —
Oni to tylko pytają, kto dał niegdyś wysokiemu Mistrzowi naukę, oni to chętnem uchem dają posłuch baśniom, głoszącym, iż w czasie, o którym wieść milczy, był Mistrz w Indjach, — albo znowu, że posiadł wtajemniczenie w Egipcie.
Nic z tego nie jest prawdą! —
Wprawdzie ojciec jego szukał niegdyś w Egipcie, gdzie dobrze wynagradzano rzemiosło, pracy, aby wyżywić swą rodzinę i z pozostałym dorobkiem powrócić do ojczyzny, jak czynią dziś jeszcze rzemieślnicy włoscy; jednakże w czasie owym ten, komu później jego świetlane przyrodzenie miało się ukazać, był jeszcze dzieckiem, niedojrzałem zaprawdę do znalezienia doskonałości ziemskiej. —
Do Indyjzaś nie potrzebował zaiste kierować swych kroków, bowiem to, co miało doń przyjść z Indyj, przyszło doń, a owo cudowne podanie o „mędrcach wschodnich“, o królach, co dostrzegli „jego gwiazdę“ i dary mu przynieśli, — zostało tylko przeniesione do czasu wczesnego dzieciństwa, gdyż piszący sami mieli tu jedynie wieści niejasne, przytem ten sposób przedstawienia rzeczy odpowiadał bardziej cudowności, jaką chcieli sprząc z dzieciństwem Mistrza. — — —
Atoli lata dziecięce Mistrza nie zawierały nic „cudownego“.
Był on dzieckiem, jak wszyscy jego współtowarzysze zabaw, a kiedy posiadł dość sił, aby pomagać ojcu w ciężkiem jego rzemiośle, nauczył się rzemiosła, jak każdy cieśla.
Atoli rozwój wewnętrzny pozostał ukryty, jak u każdego, kto jest jednego z nim rodu duchowego, i nie przeszkadzał mu bynajmniej w jego życiu zewnętrznem. — —
Jako człowiek ziemi nauczył się on pojmować swą moc duchową, która dojrzała była na długo przedtem, zanim ciało matki dało mu szatę ziemską, ale nie stronił od życia, bowiem nigdy nie mógłby był osiągnąć wysokiego celu, pozostając obcym życiu. — — —
Był on rzemieślnikiem, póki nie nadeszła dlań godzina, która powołała go do czego innego, w której pokazać miał, iż lepiej niż „uczeni w piśmie“ potrafi „pismo“ czytać“, — acz nigdy się go jak oni nie uczył“. —
Cudów, jakie przypisują mu kronikarze, nie spełnił nigdy, — atoli niejeden z przypisywanych mu „cudów“ jest głęboko pojętym symbolem, zatem prawdą, podczas gdy wrodzona mu moc uzdrawiania pozwoliła mu dokonać niejednego czynu, który w oczach otoczenia uchodził za wielki cud“. — — —
Gdyby on sam, który istotnie wiedział, co należy do ciała, a co do ducha, miał się na „cudy“ swoje powoływać, żądając przeto wiary w swoje słowa, — byłoby to dlań niesłychaną hańbą, i tylko naiwna niewiedza przypisać mu mogła te słowa, przez które udowodnić chciano prawdę jego nauki. — —
W ten sposób popełniono niewypowiedziany grzech wobec jego nauki gwoli połowu ludzi, a dziś jeszcze działają te grzechy szerzycieli przeinaczonej nauki i nie widać końca tego błędu! — — —
Oby mi się udało nieco to rozjaśnić tym, co są jeszcze dobrej woli“!
Ubóstwo wiary tych wielu, co znają naukę Mistrza tylko w tem zniekształceniu, a przez zewnętrzne badanie starej wieści w coraz nowe popadają zwątpienia, jest zaiste oddawna już tak nieznośne, że potrzeba wreszcie wyjaśnienia, którego oczekiwać można jedynie od tych, co sami znają głosiciela tej nauki, żyjącego i wplecionego w ich krąg, — ten krąg, z którego był wyszedł, wysłany przez Ojca“, i do którego powrócił, gdy jego dzieło ziemskie zostało dokonane! — — —
Stąd tylko wychodząc, może się stać teraźniejszość i przyszłość rozwiązaniem niejednej zagadki, zaś nauka odnajdzie kiedyś to, co może odnaleźć, aby to rozwiązanie uczynić wiarogodnem i dla tych, którzy to jedynie potrafią pojąć, co się daje zrozumieć“. —




Jakże fałszywie pojęli wysoką naukę tego mędrca ci, co dopatrują się w niej owego wątłego uczucia, które się powszechnie zwie miłością ludzi“! —
Trudno było im częstokroć wyjaśnić postępowanie Mistrza, jak je podaje wieść, tak, aby zgodne było z ich mniemaniem. —
Wiele rzeczy nie zgadza się ze sobą, gdy się chce wpleść w legendę tkliwą czułość pobożnych kazań...
Nauczyciel pełen mocy, który mimo całego wyinaczenia legendy żyje w niej jeszcze, nie daje się upodobnić do mdłych obrazów, które sobie bezsilna wiara, słaba i czuła, wymarzyła na własną miarę...
Niejedno słowo „pisma“ wówczas dopiero daje się z takiemi obrazami pogodzić, kiedy rozliczne skrupuły wypaczą w wyjaśnieniu“ to „słowo pisma“ wedle własnej potrzeby, aż zniknie ta resztka prawdy, jaka się zachowała w legendzie. — — —
Blużnierczą wydałaby się takiemu czułemu wyjaśniaczowi „pisma“ myśl, że Mistrz mógł w swem życiu odczuwać w sobie siłę miłości, którą „sługa“ jego odczuwa wprawdzie w swem ciele, bez względu na to, czy jest mu ona dozwolona wedle mniemania jego wiary, czy nie, — a którą musi jednakże nazwać „grzeszną“, gdyż nie wie nic o jej boskości! — — —
Bluźnierstwem wydaje mu się, że ta forma miłości płynąć ma z tej samej siły, która stwarza ową najwyższą miłość, co stała się w życiu wysokiego Mistrza nauką i czynem, co dała mu moc do czynu miłości, przez który ukoronował on całą ludzkość na krzyżu! — — — — —
— — A jednak, przyjacielu mój, nie znajdziesz nigdy tej miłości, którą znał Mistrz, jeśli budzić w sobie będziesz tylko mdłe uczucia, zaś swą życzliwość dla ludzi łącznie ze współczuciem nazywać będziesz — miłością! — — — — — — — — —
Nie zgadza się z tym obrazem bezsiły jako miłości“ Mistrz, który w otoczeniu swych uczniów kręci powrozy, aby wypędzić ze świątyni kalających ją przekupniów, — który depcze złoto lichwiarzy, a kapłanom swego ludu rzuca owe złe słowa, których mu w mściwości swej nigdy nie przebaczą! — — —
Aby uzgodnić to postępowanie z własnem niepowołaniem, trzeba było wynaleźć słowa o „gniewie Bożym“, nie zawahano się przypisać Bogu Mistrza owej nieprawości, cechującej ponurego Boga plemiennego, którego pokonał niegdyś Mistrz swemi grzmiącemi słowami:
Atoli ja wam powiadam...!“
Ach nie, — jeśli chcesz, aby miłość spłodziła w tobie rzeczywistość i życie, innemi musisz iść drogami, niż te, które ci ukazano! —
Czyż nie rozumiesz, że siła miłości na swym najwyższym szczeblu z pewnością nie okaże się w słabszych przejawach, niż tam, gdzie w niskiej już postaci tak potęguje twe myśli i czyny, iż często zrywasz więzy, które wydawały ci się niezmożonemi?!? —
Tylko gdy szukać będziesz w sobie czegoś, co i w najwyższej duchowości te same siły budzi i rządzi wszystkiem, co cię trzyma w więzach, będziesz mógł znaleźć w sobie miłość, którą żył Mistrz! —
Wówczas osiągniesz wolność dzieci Światła“ i ów pokój, którego świat nie może dać“! — —
W słowach wieści prastarej nie wolno ci widzieć jeno przykazań“!
Wierz mi i nie daj się zwieść spaczonym wieściom: — — Mistrz nie użył nigdy słowa przykazanie“ i nigdy przykazań“ nie dawał! —
Nawet „przykazania“ miłości, które podaje wieść, nie sformułował nigdy! —

Tylko przywiązanie uczniów jego do przykazań“ i spełniania przykazań“ stworzyło taką formę jego nauki! Nie potrafili oni rad jego rozumieć inaczej, niż jako „przykazania“! —
Wierni starym zwyczajom żydostwa, potrzebowali oni przykazań — — i groźby kary za pogwałcenie przykazania! —
Jeśli Mistrz mówił o szczęśliwości, oni tworzyli wedle słów jego receptę“ szczęśliwości! — —
(Ufam, że wybaczysz mi tutaj ten wyraz?! — )
To, co zawiera ta stara wieść już w najwcześniejszych rękopisach, jest tylko oddźwiękiem nauki Mistrza...
Występnem przedsięwzięciem byłoby czynić ducha wieczności odpowiedzialnym za takie zapisanie nauki, przy którem pisarze sami, opanowani już przez obłęd dawnej nauki o Bogu, przenikającej ich epokę, i nie wyzwoleni z pod panowania okrutnego Boga plemienia, usiłowali odtworzyć na nowo z własnego skażonego poznania naukę Mistrza, która słabo żyła w ich pamięci, i nie mogli nawet spostrzec, jak bardzo ją przeinaczają! —
Nigdy nie dawał wysoki Mistrz uczniom swoim przykazań“, inaczej bowiem nie byłby Świecącym, którym był i jest!
Nauka jego była: Błogo ci!“ i Biada ci!“ —, jak nauka wszystkich tych, co są jego Braćmi. — — —
Umiał on błogosławić i umiał potępiać, ale daleki był od „rozkazywania“! — — —
Jako Świecący wiedział aż nadto dobrze, że z „przykazań“ nie może nigdy płynąć błogosławieństwo, — i że szczęście osiągnąć można tylko pożądając go z wolnego wyboru. — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —

Chcąc sobie w ten sposób uratować naukę Mistrza ze starej wieści, będziesz musiał odrzucić niejedno, co od młodości stało ci się drogie i cenne! — —
Strzeż się, abyś nie odrzucił zbyt wiele jako błędne!
Czekaj pierw chwilę, aż prawdziwy sens moich słów zbudzi w tobie własne przekonanie! —
Dałem ci wszystkie kryterja prawdziwych „słów Pana“! — — —
Kyrios“ = Pan“, — tak i dziś jeszcze nazywają wszędzie, gdzie mówią po grecku, człowieka, który nie jest żebrakiem!
Kyrie eleyson“ błaga cię żebrak!
Niechaj cię to pouczy, abyś z fałszywej trwogi nie tłumaczył sobie błędnie słowa: Pan“ w owej starej wieści! — — —
Rabbi“ nazywali uczniowie Mistrza swego, a i ten wyraz spowodować może błędne tłumaczenie, bowiem tytuł ten nosi dziś jeszcze przed wszystkimi kaznodzieja synagogalny. —
Muszę ci jednak powiedzieć, że dziś jeszcze w gminie żydowskiej nazywa się biegłego w piśmie honorowem imieniem Rabbi“, choćby zajmował się on rzemiosłem lub handlem. Nie inaczej też używał tego tytułu cieśla, który był Mistrzem wysokiego Światła, członkiem świetlanej Gminy na tej ziemi, o której dana ci była wieść, jako o Białej Loży“! — — —
Ci, którzy są jego Braćmi w Zjednoczeniu duchowem, nazywają go wielkim Miłującym“, bowiem nikt przed nim nie spełnił tak wielkiego czynu miłości, jak on, który się z wolnej woli poświęcił na ofiarę, i nikt po nim nie spełni czynu, któryby można porównać z jego czynem, przez który po wszystkie czasy i dla wszystkich ludzi zmieniła się „aura“ duchowa tej ziemi. — — — — —
— Świadom jestem, że słowa moje nie mogą ci powiedzieć, czem jest owa miłość, która się stała życiem w tym największym Miłującym, jakiego kiedykolwiek nosiła ziemia...
Mogę ci tylko wskazać, jak znaleźć możesz ślad tego życia, mimo wszelkich zasłon, pod jakiemi ukryta jest wieść, oznajmiająca ci o tem życiu. —

Obyś odczuł nieskazitelnie w swem wnętrzu życie tej nauki, iżby Mistrz znalazł w tobie godnego ucznia! — —
Lecz wiedz, że i to wszystko, co ja ci mogę dać, pochodzi z tego samego źródła, z którego niegdyś czerpał Jehoszuah, jako Świecący Praświatła! — — —
Niema ani słowa, które powiedział niegdyś „wielki Miłujący“, a którego i ja nie mógłbym w tej samej mierze powiedzieć, gdyby tego było trzeba...
Pod jednym jednak względem muszę przed nim skłonić głowę, a że wiem o tem istotnie, tedy wiem także, iż niema pośród mych Braci nikogo, ktoby pod tym względem nie musiał przed nim kornie głowy schylić. —
Mam tu na myśli miarę miłości, która dokonała się w nim i w jego dziele! — —
Z jego miłości przyjdzie i dla ciebie życie, jeśli potrafisz pojąć, co staram ci się we wszystkich swych pismach obwieścić! — — —
Błogo ci, jeśli nie będziesz się gniewał“ na moje słowa, gdyż stał się on Bogiem“ dla ciebie! — — —




O praogniu miłości.

Nie mów, iż posiadasz miłość, póki nosisz jeszcze w sobie troskę o siebie samego! — — — — — —
Podobnie „liljom polnym“, — co rosną dziko na dalekich przestrzeniach Wschodu, — i „ptakom niebieskim“ podobnie, nie wolno ci znać więcej troski o siebie samego, jeśli chcesz się stać zdolnym do miłości w jej najwyższej postaci! — — —
Póki dręczy cię jeszcze troska o siebie i swój los ziemski, zaiste, nie wiesz jeszcze nic o miłości, której nauczał niegdyś wysoki Mistrz, — o tej miłości, która jedynie zdolna jest obdarzyć cię wolnością. — — —
Sam oddajesz się w niewolę trosk swoich i nic wobec nich zdobyć nie możesz!
Boska siła leży w tobie odłogiem, bowiem nie umiesz jej używać! — — —
A może „kochasz“ „z całego serca“ wszystkich, co ci są „drodzy“, których nigdy w tem życiu ziemskiem nie chciałbyś utracić, może stworzyłeś w sobie „powszechną miłość do ludzi“, — ba, może „kochasz“ zwierzęta i rośliny, może „kochasz“ wszystko, co tylko widzisz? — —
Zdziwisz się, gdy ci powiem, że mimo to nie żyjesz jeszcze w miłości!!
Gdy o człowieku, którego „kochasz“ na swój sposób, powiadasz: kocham go“, zawarte jest w tem pewne uczucie posiadania. —
Do tego właśnie posiadania“ i do zadowolenia z „posiadania“ sprowadza się wszystko w twojej „miłości“, — choćby to „posiadanie“ polegało jeno na tem, że go widzisz i słyszysz! — — — —
Atoli miłość, o której mówi nauka „wielkiego Miłującego“, miłość, którą wieścić ci ma ta książka, jest siłą praświatów, która tak cię powinna przeniknąć, jak przenika cię w dreszczu wszechmożnym niższa postać tej samej siły, kiedy płoną w tobie ognie miłosne twej ziemskiej zwierzęcości! — — — — — — — — — — —
W tej ziemskiej“ miłości pożądasz jeszcze, bowiem tu miłość pragnie przedmiotu miłości; atoli w jej „niebiańskiej“ postaci staje się ona sama sobie przedmiotem miłości, tak iż wszelkie pożądanie opuszcza cię! — — —
W ziemskiej“ postaci jest miłość po-żądaniem, żądaniem, — chwytaniem w zewnętrzności i ściąganiem ku sobie; — — w postaci „niebiańskiej“ staje się ona światłem wewnętrznem, promieniowaniem i darowaniem ciepła, — wypływem z wnętrza ponad wszelką zewnętrznością...
Dopiero ta wysoka postać miłości sprawia wszystkie prawdziwe cuda duchowe wewnętrznego przebudzenia, powoduje, iż samo przez się“ powstaje w tobie wszystko to, o zdobycie czego teraz tak się starasz. —
Twa życzliwość dla ludzi i duchowe pragnienie posiadania, które nazywasz „miłością“, nigdy nie mogą cię obdarzyć mocą, która zaiste silniejsza jest niż śmierć“! — — —
Lecz wszystko to, co dotąd określałeś wyrazem „miłość“, nie myśląc tylko o najniższym szczeblu miłości, gdzie pożądają się ciała, — wszystko to wówczas dopiero udoskonali się prawdziwie, gdy ty sam napełniony zostaniesz praogniem miłości!
Z całej twej istoty będzie wówczas wypływać to, co teraz usiłujesz jeszcze z trudnością urzeczywistnić. — —
Co dzisiaj jest dla ciebie obowiązkiem“ lub cnotą“, stanie ci się wówczas zrozumiałem dopełnieniem twego bytu! —
Nie możesz rozpłomienić w sobie praognistej siły miłości, nie wylewając z siebie w ciągłym potoku jej promieni, a wszystko, co ci jest bliskie, odczuwać będzie to ciągłe promieniowanie. — — — —
Lecz jeśli chcesz zapłonąć słonecznym ogniem najwyższej miłości, wymagane jest od ciebie nawrócenie wewnętrzne. —
Będziesz musiał chcieć się zmienić, jeśli chcesz widzieć się zmienionym! — — —

Dotąd byłeś nawet w sferze duchowości żądającym, — lecz dać można ci to tylko, czego jeszcze nie posiadasz. —
Że jednak posiadasz w sobie wysoką siłę miłości, o której mówię, tedy nie trzeba ci jej dopiero dawać i od ciebie tylko zależy, czy zechcesz jej używać! — — — — —
Musisz chcieć stać się słońcem“, — „słońcem“, które świeci samo z siebie, — — a wnet zapłoniesz w najwyższej miłości!
Odczuwasz jeszcze zbyt wielką trwogę przed tem zapłonięciem!
Odczuwasz może w sobie umiarkowane ciepło i zadawalniasz się tem, — a potem dziwisz się, że promienie tego słabego ciepła nie zdołają zdziałać nic w tobie ani nazewnątrz, że nawet w twym losie ziemskim są zupełnie bezsilne! —
Nie przeczuwasz jeszcze, jaką moc promieniowania mógłbyś osiągnąć, gdybyś chciał zamienić się sam w słońce“, a nie oczekiwać tylko gnuśnie promieni innych słońc! — —
Wszystko w tobie musi chcieć stale dawać, jeśli pragniesz otrzymać z siebie najwyższe, co w tobie samym jest zawarte!
Choćby to, co masz do oddania, wydawało ci się szczupłem, jednak wystarczy to, aby cię doprowadzić do stanu promieniowania. —

O pewnym księciu indyjskim głosi podanie, iż zapytał on razu pewnego yogina, jakie są uczucia człowieka doskonałego. Atoli yogi odparł, iż podobnie pytano go kiedyś o uczucia miłującego, on zaś mógł odpowiedzieć tylko:
Dowiesz się o tem, gdy będziesz miłującym“. —
Tak i ja mogę tu mówić o najwyższej formie miłości, jako wieczystej mocy praświatów, jedynie obrazowo, bowiem tak samo nie mogę ci wyjaśnić“ w słowach tej niebiańskiej“ miłości, jak nie potrafiłbym ci w słowach uprzystępnić owej innej postaci miłości, którą — że w ziemskim tylko bycie się objawia — zwie się miłością ziemską“. — — —
W obudwu wypadkach musisz zapłonąć miłością, jeśli chcesz wiedzieć, czem jest w rzeczywistości miłość w tej czy innej postaci! — — — — — — — — — — —
Podobnie jak nosisz w sobie ziemską“ postać miłości, choć żar jej chwilowo może cię jeszcze nie przenika, tak jest też w tobie każdej chwili i owa niebiańska“ postać tej samej siły, która w działaniu swem wykracza daleko poza ten byt ziemski i daje ci na ziemi wolność boską, bowiem wszystko, co cię może spotkać, musi jej być posłuszne. — —
O takiej miłości i jej wszechmocy mówił niegdyś ów wysoki Mistrz z Nazaretu, a i on sam czerpał całą swą potęgę z takiej miłości...
O takiej miłości mówił ów miłujący, który był największym głosicielem nauki Mistrza, taką miłość miał on na myśli powiadając o sobie: „Gdybym nie miał w sobie miłości, byłbym spiżem grzmiącym lub podobien byłbym do dźwięczącego dzwonu!“ — I jedno i drugie wydaje dźwięk pod uderzeniem zewnętrznem, ale jednemu i drugiemu brak wewnętrznego życia, któreby zdolne było spłodzić z siebie dźwięk. — — —

Jak długo jeszcze zamykać ma człowiek ziemi swe serce przed taką miłością?! —
Nieliczni tylko wiedzieli o niej, — nieliczni tylko stali się jej naczyniem, — z pośród wszystkich pokoleń, które darzyło światłem to słońce ziemskie. —
Siły zewnętrznej przyrody ziemskiej zdawna nauczyły się uznawać człowieka za władcę, atoli w swem królestwie wewnętrznem zadawala się on bezsilnemi próbami paktowania ze swemi siłami, bowiem nie zna w sobie wysokiej mocy, dzięki której mógłby nietylko stać się panem wewnętrznych sił swej natury fizycznej, — ale mocen byłby wywierać najwyższy wpływ nazewnątrz. —
Gdziekolwiek dusze budziły się z ciemności, gdziekolwiek dokonywał się czyn wysoki, gdziekolwiek zwierzę w człowieku poddawać się musiało człowiekowi ducha, — tam budziła się w jednostkach owa moc dostojna i płynęła ku innym, aby ich rozpłomienić...
Podobnie i dla tych dni obłędnej nienawiści, gdy wzrasta znowu w moc „Bóg zemsty“, obezwładniony niegdyś przez naukę wielkiego Miłującego z Nazaretu, — dla tych dni babilońskiego pomieszania umysłów, — jadowitego szału zniszczenia, przeciwstawiającego się woli twórczej, — dla tych dni, co jak ciosy młota piekielnego obłędnych szatanów spadają na biedną ludzkość, aby zamienić w chaos barbarzyński, w gruz plugawy to, co zbudowało światło ducha w walce z ciemnotą zwierzęcą, — i dla tych dni koniec nastanie wówczas dopiero, gdy wszechmoc miłości koniec ten przyniesie. — — — —
Wzbierającej pożogi, co śle dziś na lądy i morza czarne opary duszących dymów zatrutych, nie zgaszą upusty wodne wielkich mówców. —
Zielone listowie, co tli się oto, pragnęło ciepła słonecznego, — a nie znajdując słońca“ w dniach dzisiejszych, stało się w tęsknocie swej do światła i ciepła: łupem podziemnych pożarów. — — — — — — — —
Błogo temu, kto nie musi tu wyznać o sobie samym: — I ja byłem kiedyś jednym z tych, co odmówili ciepła słonecznego temu młodemu lasowi, który teraz niszczeje w ogarniającym świat pożarze lasu!“...
Teraz nie czas już gasić“ tego, co spłonąć musi samo w sobie; — ale niechaj się nikt nie łudzi: — tęsknota do światła i ciepła nie opuści i serc tych, co nie stali się ofiarami tej pożogi, bowiem tęsknotę tę zbudziła pragłęboka wola, a żadna moc ziemi nie przeszkodzi woli tej, aby się spełniła! —

To, co płonie, jest oczywiście stracone, a z niem i dobro drogocenne, co stało się niegdyś udziałem ludzkości, atoli młoda zieleń ziemi nie ulegnie po raz drugi zniszczeniu, nie stanie się na nowo chciwie zdobytym, pożądanym żerem ognia podziemnego! — — —

I tutaj czynni są zaiste wysocy strażnicy, choć nie wolno im było przeszkodzić, aby uległo zniszczeniu to, co nosiło w sobie samem wolę zniszczenia...

A ci wysocy strażnicy, co tu są czynni, potrafią rozumnie uchronić przed ogniem zniszczenia ową młodą zieleń, i jako prawdziwi przyjaciele ludzi, pełni zrozumienia i pełni rady, we współczuciu odeślą napowrót do grobów chrzęszczące kościotrupy, co niby potworne nietoperze ogromnym płaszczem zakrywają słońce, a światło słoneczne będzie mogło wreszcie dać wszelkiemu życiu całe ciepło swych promieni. — — — — — — —

Nie wobec upadku Zachodu stoi teraz ludzkość, jak mniemają niektórzy, lecz najwyższe jego wzniesienie się zażądało ofiary, którą opłakuje dziś trzeźwy człowiek Zachodu!!!
Kto uszy ma, iżby słyszał, — niechaj słucha!“ — — — — — — —
Znaki czasu obecnego zaiste inaczej należy tłumaczyć, niż chce mędrkujący sceptycyzm, żonglujący akrobatycznie kulami myśli i czyhający na poklask tłumu!! — — —
Potrzebna tu jest „cierpliwość i wiara świętych“!
Nie tych, co uważają się za „świętych“, bowiem napodób gadów pełzających wykręcają się od wszelkiego uwikłania się w winę, lecz tych, co jako prawdziwi synowie ziemi śniąc o szczęściu, byli po wsze czasy solą ziemi“! —

Już wnuki nasze nie będą znać więcej tych dni ślepego obłędu, kłoniących się ku końcowi, choć ostateczny koniec wydawać się może jeszcze daleki. Co więcej, nie potrafią oni już zrozumieć tego stanu chorobliwego umysłów, na modłę których odbywają się dziś tańce obłędne. — Tych umysłów, co w uwikłaniu ciemnych mocy, którym się same oddały, otwierają głupocie drzwi i wrota, jak gdyby człowiek“ był tylko biednem zwierzęciem ziemi, znacznie biedniejszem, niż wszystkie inne zwierzęta ziemi, do których sam się zalicza, póki nie wie, że jest furtą zbawienia dla człowieka ducha, że najwyższa postać miłości dała mu moc cudowną, co może tak odmienić oblicze tej ziemi, iż wszelkie zło, spotykające człowieka na ziemi, — choroba, nędza i ból, zniknąć z niej będą musiały, jak znikły owe potwory, przed któremi pierwotne zwierzę człowiecze początkowo uciekało, a potem nauczyło się je pokonywać. — — — —

My, nad głowami których ciąży cień śmierci tych dni ponurych, jesteśmy grabarzami starego czasu, a zarazem płodzicielami nowego życia, co ziemię tę kiedyś ma o-żywić! — — — — —

Od nas zażąda odpowiedzialności ludzkość, którą ziemia ta kiedyś nosić będzie, gdy owo kosmiczne:

Stań się!“

zagrzmi poprzez wszystkie sfery, które się stały schroniskiem człowieka ducha, kiedy się niegdyś sam pozbawił Boskości i skazał na nieprzeczuwany los tułaczy! — —

My to zmienimy oblicze ziemi, albo też staniemy się hamulcem dla tej zmiany, acz późniejsze dopiero pokolenia zebrać będą mogły plon naszego siewu! — — — — —

Nie sądź jednak, jakobyśmy my sami już nie mogli ujrzeć spełnienia naszego czynu, choćby nam dane było tylko kwitnienie, tam gdzie nasi spadkobiercy zbierać będą owoce! — — —
Im wcześniej skłonimy siebie samych do trzeźwego czynu, tem pewniej ujrzymy pąki kwietne, rozwierające się z tego czynu, który jest czynem serca; pąki kwietne, co kiedyś staną się owocami dla naszych następców! — — — — —
Los powierzył woli naszej w tych dniach poważnych coś niepojęcie wielkiego, i — zaiste: rozkoszą jest żyć“ w takich czasach, — dla każdego, kto potrafi trzeźwo i odpowiedzialnie ocenić wartość swego jednostkowego życia dla całej przyszłości nadchodzących pokoleń! — — — — — — — — — — —

I gdzież są owi głupcy, co wierzyli niegdyś, że dzieło ich mózgów tworzy wieczne trwanie! — — —

Znikając, jak ostatni żebrak, którego imienia nie zachowała żadna wieść, zamiera dzieło ich w nowym okresie, którego oni, mimo całej swej opiłości wiedzą, nie mogli nawet przeczuć, którego przyjścia nie potrafili dojrzeć, bowiem wierzyli, iż jaśń ich myśli świecić będzie wszystkim przyszłym pokoleniom. — — —
Tak i dziś jest pośród nas wielu próżnych głupców, co uważają się za mądrych i zadowolenie znajdują w wielkim geście mądrych wiedzących. —
Nie wszyscy wiedzą, że się mylą, a niejeden wierzy, iż jest sługą prawdy, — atoli w dzisiejszych dniach przewartościowania wszystkich wartości stworzył czas nazbyt wielu ludzi, którym już sumienie“ przeszkodzić nie może tam, gdzie opętał ich szał ich złudzenia, i przez naukę swą pociągają tysiące ludzi ku zgubie, oszołomieni mocą tej nauki, mocą uwodzenia dusz, i otoczeni obłokiem próżności na widok mnogości słuchaczy, zdążających za ich sztandarem. — — —
„Atoli przyjdą fałszywi pomazańcy i fałszywi prorocy...“
— Jak nie powierzysz się znachorowi, gdy idzie o życie twego ciała ziemskiego, podobnie nie wolno ci powierzać swej duszy każdemu, kto twierdzi, iż potrafi zachować życie twej duszy! — — —
A jeśli nawet w niewielu tylko sprawach czujesz się pewny, posiadasz jednakże w sobie pewność, która cię nigdy nie opuści, gdy iść będzie o zachowanie twego biednego ciała ziemskiego! — — —
Taką samą pewność posiadasz, gdy idzie o życie twej duszy, ale — że możesz utracić duszę bez szkody dla życia ciała ziemskiego, — tedy prawie nie zwracasz już uwagi na znaki ostrzegawcze, które powstają w twem wnętrzu, ilekroć życie twej duszy popada w niebezpieczeństwo. —
Lecz jak powstaje w tobie wnet nieufność, gdy w przypadku niedoli twego ciała zbliża się do ciebie niepowołany, tak też uczujesz ostrzeżenie, gdy w niedoli twej duszy zaofiaruje ci się nauczyciel, który zaprawdę sam bardziej potrzebowałby nauki, niż ty, który wezwałeś go na pomoc, nie wiedząc nic o innej pomocy! — — — — — — —
Nie jesteś przeto bynajmniej bez winy, gdy ufnie powierzasz się błędnym naukom, bowiem praprzyroda dała ci zdolność rozpoznawania, i tylko własna twa opieszałość jest winna, jeśli nie rozpoznajesz wnet, że poddałeś swą duszę przewodowi“, któryby sam jeszcze potrzebował przewodu! — — —

W tych dniach poważnych winieneś podwójnie być przezornym, bowiem wiesz, iż postępowanie twe pchnąć może lub zahamować niezliczone przyszłe pokolenia! — — — — —
Praogień miłości chce się stać w tobie życiem, ażeby życie jego, płodząc dalej z ciebie, stworzyło kiedyś nowe życie. —
Jeśli nie stałeś się sam z miłości życiem, jakże chcesz się stać źródłem nowego życia? — —
— Dlatego musiałem ci tu pokazać, czem jest miłość, — ta miłość, o której powiada ci stara wieść, co daje ci oznajmienie o miłujących w najwyższym sensie. — — —
Dlatego musiałem odsłonić ci życie owego „wielkiego Miłującego“, który dokonał niegdyś najpotężniejszego czynu miłości. — — — — —
W ostatecznem dokonaniu swej miłości z łatwością zerwał on owe pęta, co od czasu, gdy człowiek ducha wcielił się w postać zwierzęcia ziemi, żelaznemi skręty otaczają wszelki byt człowieczy. —
Atoli on nauczał:
Kto chce być uczniem moim, niechaj pójdzie za mną!“ — — —
Śmiesznie głupimi są owi marzyciele, co sądzą, iż wystarczy im naśladować w sprawach zewnętrznych tryb postępowania prapotężnego Mistrza, aby być przezeń uznanymi za wyznawców, za „uczniów“, w tym sensie, w jakim mówi o tem pismo. — —
Gdyby mogli domyśleć się, kim był on i jest, zaprawdę, zarzuciliby swą głupotę. —
Atoli ty, do którego tu mówię, — nie bądź również powolnym słuchaczem takiego obłędu! —
Zaiste, dość już jesteś pouczony!
Jeśli chcesz się istotnie okazać godnym cieśli, który był Świecącym Praświatła, podobnie jak ten, komu te słowa zawdzięczają swe ukształtowanie, tedy bądź gotów zbudzić w sobie wysoką miłość, która musi cię strawić, jeśli chce ciebie samego zamienić na nowy byt!
Wówczas dopiero będziesz naprawdę jego uczniem, jego wyznawcą! — — —
Wówczas dopiero będzie on znał ciebie w swej miłości, jak znał siebie samego w miłości swego Ojca“! —
Wówczas dopiero będzie on mógł uznać cię za jednego z tych, kogo miłuje Ojciec“, bowiem znaleźli oni dokonanie w Synu“...
Wówczas dopiero stanie ci się Jehoszuah, cieśla z Nazaretu, o którym opowiada ci stara wieść, a który obcym ci się stał z winy głosicieli starych legend o bogach, co go w swą złudę udrapowali, gdyż zdawał im się zbyt bliskim ludzkości, — — wówczas dopiero stanie ci się on bliski, i wówczas dopiero będziesz mógł w prawdzie powiedzieć: — —
Wiem, iż zbawiciel mój żyje!“ — — żyje „Syn“ człowieczy, co niegdyś mógł był powiedzieć swym uczniom, iż zostanie przy nich „aż do końca świata“! — — — — — — — — — — — — — — — — — — —




Światło zbawienia.

Ci, co w czasach dzisiejszych czytają te słowa, są wyznawcami rozmaitych wierzeń, i trudno jest skierować ich serca do owego jedynego celu najwyższego, z którego wiecznie płyną w świat dusz jasne promienie miłości, — wyzwalając, co było związane, aby potem powrócić do praźródła wszelkiej miłości, które szafuje miłością, bowiem samo jest tylko miłością. — — —
Znajdzie się niejeden wierzący“, co z uśmieszkiem wyższości wyrzeknie się takiej nauki...
A inni, których dawno już nie krępują więzy jakiejkolwiek wiary, w ślepem podejrzeniu bronić się będą chcieli, jak gdyby nauka, którą głosi tu słowo moje, była jeno zmartwychwstaniem starego obłędu ludzkości, przekształconego w nowem błędnem wierzeniu, które, — gdyby tak było, — z pewnością roztoczyłoby nowe ciemności nad duszami.
Atoli ja daję tu jednemu jak i drugiemu tylko uzasadnienie jego własnego poznania, — tego bowiem uzasadnienia ostatecznego brak wszelkiej wierze, która nie dosięga najgłębszych podstaw swej nauki, a wszelka wiedza wówczas tylko jest uzasadniona, gdy zapuści korzenie w głębie skalne, zawdzięczające swe powstanie wieczności...
Światłem wyzwolenia jest owa wysoka miłość, którą rozniecić chcą w tobie słowa moje, bez względu na to, czy żyjesz pobożnie wedle starych dogmatów, czy też stworzyć chcesz sobie własne dogmaty. — — —
A kiedy świadczę ci o owym wielkim Miłującym“, o którym ciasna wiara sądzi, iż dla niej jedynie zmartwychwstał, acz w czynach jej dość często służył obraz jego za tarczę nienawiści, — tedy świadectwo moje jest dziełem jego własnej woli. Bowiem w ostatnim swym czynie miłości przed śmiercią ziemską dał on święcenia całej ludzkości i stał się „zbawicielem“ dla wszystkich, wyzwalając ludzkość z więzów, które zerwać mógł tylko miłujący, co przewyższył wszystkich, żyjących na tej ziemi w miłości, pod względem rozwoju siły ognia miłości. — — — — — — — — —
On, który w doskonałości świetlanej darował niegdyś siebie samego całej ludzkości, acz pierwej chciał tylko dać szczęście ludowi, z którego pochodziło jego ciało ziemskie, bliski jest wszystkim, co go wzywają, a jeśli szukasz go w jego miłości, znajdziesz go, czy praktykujesz stare obrzędy, kryjące w sobie tak wiele wysokiej mądrości, której cześć winieneś oddawać, gdy ci ją duch twój odsłoni, — — czy też, wedle swego usposobienia, czujesz się obcy takim obrzędom, a tylko w tęsknocie swego serca na swój sposób go wzywasz. —
Z tymi, w których krąg świetlany był wpleciony, zanim jeszcze otrzymał ciało ziemskie, żyje on tutaj w duchowej dziedzinie ziemi w całej rzeczywistości duchowego ukształtowania, które stało się jego udziałem, gdy dusza jego zpowrotem oddała się w ręce Ojca“. —
Powiedziałem ci już w innej książce, — o ile daje się to w słowach powiedzieć, — że ten Ojciec“ wszystkich Świecących Praświatła jest owym wiecznie z prasłowa świetliście płodzonym człowiekiem ducha, sam „słowem“ w „słowie“ i „Bogiem u Boga“ — wielkim Starcem“, który jest w początku“, który stanowi sam pierwsze samoukształtowanie prasłowa, — człowiekiem wieczności“, trwającym wieczyście w swem pierwszem spłodzeniu, pojmowanym w starej nauce jako najwyższy z „aniołów“, — koroną owej hierarchji duchów, która stworzyła sobie tu na ziemi w Świecących Praświatła budowniczych“ owego „wielkiego mostu“, wiodącego człowieka ziemi z królestwa zwierzęcia, tak iż może on odnaleźć swą ojczyznę duchową, którą utracił był przed eonami. — — — — —
W każdym ze Świecących Praświatła jest Ojciec“ ten wistocie, — wiecznie płodząc dalej Syna“ swego, Świecącego, — zjednoczony z jego świetlanem przyrodzeniem, dla którego to ciało ziemskie jest tylko zewnętrznym wehikułem, występującym w ziemsko-człowieczem życiu poto jeno, aby móc oddziaływać po ziemsku na to, co wymaga ziemskiego ukształtowania. —
Tak więc mógł zaprawdę powiedzieć Mistrz z Nazaretu do uczniów swoich: „Kto widzi mnie, widzi i Ojca mego“, — i: „Nikt nie dotrze do „Ojca“, jeno przeze mnie“. — — —
Chętni pomocnicy dani ci są tak oto w twym bycie ziemskim, — zawsze bliscy duchowi twemu, jeśli czynem potrafisz ich „wzywać“! —
„Nie ten, kto mówi do mnie: Panie, Panie! przyjęty będzie do Królestwa Niebieskiego, lecz ten kto czyni wolę mego Ojca“, — kto czuje w sobie tę wolę i spełnia ją w swym czynie! —
Nic ci nie pomoże samo tylko pragnienie; — będziesz musiał „wzywać“ całem swem postępowaniem w życiu, całym czynem i działaniem, a niejeden biedny i niepozorny człowiek, który spełniał tylko wiernie dzieło swych rąk, lepiej „wzywał“ częstokroć, niż inny, dostojny, który znał wszystkie pisma i zdawna uważał się za godnego, aby się doń pomocnik „musiał“ zbliżyć, dodając mu przez to więcej jeszcze „dostojeństwa“ w oczach innych! — — — — — — —
— — Rozum ludzki wymyślił teleskop, w którym zawarty jest układ rozmaitych szkieł i luster, sprawiających łącznie w swem mądrem uporządkowaniu, iż najodleglejsze dale wydają się oku bliskie i cielesne.
Używając takiego teleskopu, musisz patrzeć tylko przez małą soczewkę, którą przeznaczył wynalazca na to, aby była najbliższa twemu oku.
Promienie świetlne ze świata zewnętrznego dotrą do ciebie wówczas w taki sposób, iż dal stanie ci się bliską.
Tak i w duchowości pojąć możesz Boskość wówczas jedynie, gdy zwrócisz się nasamprzód do tych, kogo wieczyste Praświatło samo przeznaczyło do tego, aby byli dla ciebie pośrednikami jego promieni. —
W Świecącym będziesz widział jedynie pierwiastek boski, on zaś sam znikać będzie przytem, podobnie jak kiedy patrzysz przez teleskop, nie widzisz soczewki jako takiej, lecz przedmiot, którego szukasz woddali. —
Jak jednak soczewka teleskopu, która najbliższa jest dla oka twego, sama przez się nie mogłaby ci pomóc, gdyby w teleskopie nie były zawarte inne systemy szkieł i luster, tak i Świecący nie mógłby ci pomóc, gdyby nie było pomiędzy nim a najwewnętrzniejszym prabytem Boga, o zrozumienie którego idzie, owej wysokiej hierarchji ducha. — — —
Kiedy objawia ci się Świecący Praświatła, patrzysz poprzez całą tę hierarchję w najwewnętrzniejszą Boskość. — —
W obrazie tym może ci się stać zrozumiałem niejedno słowo Mistrza z Nazaretu, nauczysz się też w ten sposób odróżniać, co mówił on niegdyś od siebie, jako człowiek ziemski swego czasu, — a gdzie na innych miejscach znika zupełnie jako człowiek, i głosi ci tylko najwewnętrzniejszą treść Boskości, pra-słowo, — — bowiem co w obrazie tym dotyczy widzenia, z łatwością możesz też sobie zastosować do słyszenia...

A oto inny obraz, aby ci coś innego wyjaśnić:

Jak ze studni o wielu rurach ujściowych z każdej rury płynie stale ta sama woda z tego samego źródła, a jednak jedna rura nadać może strumieniowi wody wedle swego kształtu odmienną postać, niż inna, która zkolei odmiennej udziela mu postaci wedle własnego kształtu, tak też i każdy zoddzielna z pośród owej Społeczności światła, w imieniu której przemawiam, dawać ci będzie stale tę samą mądrość, tę samą naukę, acz zewnętrznie, zgodnie z właściwościami nauczającego, może ona nosić postać nader różnoraką. — — —
Jest dla ciebie rzeczą wielkiej wagi pamiętać o tem, abyś nauczył się znajdować pod najrozmaitszemi postaciami zewnętrznemi zawsze tę samą, jedyną wieczną prawdę, która może się podporządkować wszelkim właściwościom jej głosiciela, a jednak nigdy się nie odmieni. — —
Tak więc wszelka nauka, czerpiąca ode mnie swą postać zewnętrzną, z pewnością nie da ci nic innego, jeno to, co płynęło z nauki Jehoszuah, wielkiego Miłującego“, i nauczysz się tu rozmaitych rodzajów czerpania strawy z tego samego źródła...
Co więcej, nauczysz się dopiero prawdziwie tłumaczyć potężne słowo tego wielkiego Miłującego“, gdy poznasz moją naukę, moją zaś naukę zrozumiesz aż do głębi ostatecznej, jeśli pojmiesz jego słowa tak, jak je pojąć musisz, o ile nie chcesz sobie wskutek uzupełnień wszystkich wieków stworzyć takiego obrazu Mistrza, iż nic w nim nie będzie go przypominało takim, jakim był i jest. — — — — — — — — —

Człowiekowi czasów dzisiejszych (a w takim charakterze muszę występować), trudno jest zaiste utorować drogę dla prawdy i rozjaśnić mroki tysiącoletnie, — atoli trudniej jest usunąć wszystkie zewnętrzne obsłonki własnego przyrodzenia i ukazać byt swego życia duchowego w nagiej prostocie sępim oczom, których niepodobna uniknąć tam, gdzie się na ziemi tej ukazuje prawda, zanim wysoka miłość nie rozpromieniła wszystkich dusz w żarze światła miłosnego. — —
Spełniono tu najcięższy i najboleśniejszy obowiązek, a nikt nie może przedstawić sobie walk, jakie stoczyć tu musiała wewnętrzność z zewnętrznym człowiekiem, aby zmusić go do wyznania o sobie samym. — —
Oczywiście nauka, która stać się miała przeze mnie udziałem ludzkości, pod żadnym względem nie przestałaby być świadectwem prawdy, gdybym ani słowem nie wspomniał o sobie, jako przynależnym do owej wielojedności duchowej, z której czerpał niegdyś naukę wielki Miłujący“.
Atoli prawo wymagało tu spełnienia, i zaiste powstałaby z tego gra w ciuciubabkę czy w chowanego, gdybym chciał powiedzieć, co musiałem powiedzieć, nie wspominając przytem nic o własnej możliwości sądu, — o prapewnej wiedzy z siebie samego, — jako danem założeniu swej nauki. —
Nazbyt wiele tego, co ciemne i co długo trzymało dusze w błędzie, zostanie przez wyznanie me wyjaśnione, aby życzeniu memu mogło się stać zadość, aby wolno mi było ukryć starannie tajemnicę istoty swojej. — — —
Musiałem więc być posłusznym nakazowi...
Atoli nie na wszystkich mych Braci nałożony jest taki obowiązek wyznania, dzieje się to tam tylko, gdzie wymaga tego prawo miłości. —
To, co mam dać światu w słowach swej nauki, świecić winno najodleglejszym jeszcze czasom, gdy wyczerpie się zdawna to, co dzisiaj widzi dla siebie niebezpieczeństwo w takiej nauce. —
Jak ów wielki Miłujący“, tak muszę i ja wyznać: — nie nauczam zaprawdę z siebie samego“, — ze swego poznania ziemskiego, lecz daję wam to, co mnie dał Ojciec“, któremu służę w miłości! —
Jest to naświętsze dziedzictwo wszystkich tych, co są w świetle spłodzonymi SynamiOjca“!
Tako was nauczam z pełni „słowa“, jak każe mi nauczać „Ojciec“, i wieszczę wam zbawienie w wysokiej miłości!
Błogo tym, co naukę mą nietylko czytają, lecz pozwalają jej w sobie osiągnąć spełnienie, tak iż rozjaśnić ona może sens ich życia i zapłodnić ich czyny! — —
Znajdą oni wnet miłość, a rozgorzawszy w miłości, kiedyś wieczyste osiągną światło! — — — —




Siła twórcza miłości.

Z prapotężną mocą objawia się miłość już w swej ziemskiej niższej postaci i tu już ukazuje się ona jako siła twórcza, tak iż kulty prastare sądziły, że znajdą już w tej niższej postaci miłości tajemnicę ostateczną...
Kulty takie zachowały się aż do czasów dzisiejszych, a błędne nauki przyswoiły sobie urojenie, rozpowszechniając je i w Krainie Zachodu.
Fatalne siły niszczycielskie, wysłane z czarnych sklepień świątynnych satanicznych Azjatów, szukają w ten sposób ofiar wśród białej rasy!
Atoli biedni oszukani nie widzą ani tego, że wodzeni są na pasku niewidzialnym, ani że zbliżają się w ten sposób do celu, do któregoby zaprawdę nie dążyli, gdyby go znali.
Wierzą, iż są na tropie rozwiązania zagadki wszystkich zagadek, i pozwalają sobie wmawiać przez oszukujących samych siebie „adeptów“, że na tej drodze osiągnąć mogą boską wolność. Wistocie zaś lecą nieświadomie naprzeciw zgrai piekielnych psów otchłani“, którym już ślina ciecze z pysków, tak pali ich żądza rozszarpania ich dusz, podobnie jak rozszarpały już dusze tych, którzy się tym nieświadomym ludziom wydają świętymi w ich szatańsko skażonem wierzeniu. — — — — —
Wprawdzie Phallus i Yoni były od najdawniejszych czasów świętemi symbolami, a oba te bieguny przeciwne tworzą świętą kotwicę najgłębszych misterjów w życiu ziemskiem, ale — kto chciałby tu szukać, zanim jego będą szukali, niechaj się strzeże, aby nie pomieszał regjonów działania i nie wyciągnął z głębi zamiast „świętej kotwicy“: wężów oślizgłych! — — —
Zaiste, niema zakresu sił okultywnych, któryby taką dawał możliwość omyłki, jak dziedzina misterjów seksualnych. — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —
Biada tym, co chcą tutaj znaleźć, czego szukają! — — —
W najlepszym razie zbudzą oni swe somnambuliczne siły, które chętnie obdarzą ich każdym omamem, żywiącym ich złudę, aż — uroiwszy sobie w tem uwikłaniu, iż są znowu jako bogowie“, — zapóźno, kiedy zbawienie ich będzie już niemożliwe, odkryją kiedyś w zwątpieniu, iż dawali posłuch wężowi rajskiemu“. — — — —
Kto wie, iż jest na tych drogach, niechaj się śpiesznie wyrwie z więzów, przykuwających go do dróg tych, bowiem niebezpieczeństwo jest nienazwanie wielkie! —
Atoli kto nie potrafi porzucić w potrzebie wszystkiego, co mu było miłe, gwoli Królestwa Niebieskiego“, ten zaiste nie jest godzien „Królestwa“. — Nie zdoła on zapobiec temu, iż wyrzucony zostanie w ciemności najgłębsze“, — jeśli nie na trwałe zniszczenie, to jednak na nieskończenie długą, ponurą mękę w świadomości własnej winy! — — — — — — — — —
— — Wszystko, co mówią wysokie, często niejasne słowa o tej tajemnicy, otaczającej ziemską siłę płodzenia i jej organy, wtedy dopiero może być pojęte w prawdzie, kiedy się wie, że ukryte tu siły udzielają się w swej błogoczynnej postaci tylko dokonanym Praświatła, i tylko jako nieoczekiwany skutek dokonania! — — —

Kto jednak nie należy do tych, co osiągnęli najwyższą godność „mistrzów“, zanim zrodzili się na ziemi, niechaj nie szuka niczego w tej dziedzinie, gdyż tego, co pragnie znaleźć, nie znajdzie nigdy, co zaś może znaleźć, uczyniłoby go tylko łupem mocy ponurych, w sieci których popadły z praczasów tysiące i tysiące tysięcy. Częstokroć podziwiani za życia jako prawdziwi adepci“, służyli oni swym niszczycielom za przynętę dla dalszych ofiar. — — — — — — — — — — —

Nie potrzebuję chyba dodawać, że znam wszystkie tajemne „metody“, zdolne rozpętać takie domniemane „siły duchowe“. —
Atoli znam też los tych, co je rozpętali, i dlatego obowiązkiem mym jest ostrzegać, — wszystkich, co chcą się pozwolić ostrzegać. — —
Kto uszy ma, iżby słyszał, niechaj słucha!“
Ci, których to dotyczy, nie będą mogli podnieść zarzutu, że nie podkreśliłem dość dobitnie, czego nie chciałbym dobitniej jeszcze podkreślać. — —

Zasie wam wszystkim, którzy szukacie światła i oświecenia i nie chcielibyście poddać się złudnym siłom zwodniczym, mogącym wam dać to jedynie, co nagromadzone zostało w komórkach waszego ciała przez długie szeregi przodków, — wam wszystkim chcę ukazać siłę twórczą miłości, która was już na tej ziemi może napełnić, chcę wam ją ukazać przy pracy tam, gdzie może się ona stać waszym udziałem bez najmniejszego niebezpieczeństwa, w owem wysokiem niebiańskiem“ oznajmieniu wieczystej miłości, wlewającej w was żywe światło i świecący ogień słoneczny, tak jak w ziemskiej“, niższej postaci roznieca tylko płomień zmysłów, aby zachować wasz gatunek i dać wam w tym żarze przeczucie, że potrafi ona i coś wyższego zdziałać. — —
I w niższej jej postaci można zaiste znaleźć pierwiastek boski, jeśli się pojęło już, iż ta postać miłości i najwyższa jej postać są w istocie swej jednakie, różnią się zaś jedynie w sposobie działania.
Ludzie, którzy to pojęli, nie będą oczywiście szukali w „ziemskiej“ miłości sił okultywnych“, — mogą jednakże znaleźć w niej, gdy odczuwanie duszne przewyższy zjednoczenie cielesne, pierwsze przeczucie, które powiedzie ich wzwyż do najwyższej postaci miłości, gdzie staje się ona niebiańską“, bowiem działanie jej wznosi się wysoko ponad to życie ziemskie, ponad najodleglejsze gwiazdy, — w czyste królestwo świetlane wiecznego kształtowania się, które staje się udziałem tych tylko, co są czystego serca“. — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —
Atoli nie jest ci konieczną na ziemi ziemska“ miłość, abyś mógł osiągnąć najwyższą, niebiańską“ postać tej samej siły!
Wprawdzie nie masz oczywiście potrzeby uciekać przed ziemską“ postacią miłości, gdy chce się ona zbliżyć do ciebie we wzniesieniu duszy, gdybyś ją mógł jednakże znaleźć jedynie jako pożądanie cielesne, tedy i ja radzę ci powściągliwość, chociaż zaprawdę daleki, daleki jestem od tego złudzenia, jakoby powściągliwość w stosunku do miłości „ziemskiej“ była koniecznym warunkiem wyższego rozwoju duchowego. — — —
Raczej jednak winieneś w świadomej woli wyrzec się jednej z możliwości szczęścia ziemskiego, niż gdybyś w żądzy zwierzęcej zbezcześcić miał święty płomień. — — — — — — — — — —
— Najwyższa niebiańska“ postać miłości odsłonić ci się może nawet w twej najbłahszej pracy codziennej. Niejeden z tych, co siedzieli przy warsztacie tkackim lub szli za pługiem, posiadł ją w całej jej prostocie, podczas gdy inni głosili ją przez całe swe życie z wysokich kazalnic, a jednak nigdy jej w sobie nie znaleźli. — — —
Nawet tam, gdzie sądzisz, że istotnie spełniasz tylko swą mozolną pracę powszednią, może się ona w tobie twórczo rozwinąć...
Znacznie silniej jeszcze odczuwa ją przy pracy każdy, kto czuje się powołany do pracy twórczej, kto tworzy to, do czego prze go duch. —
Żadne wielkie dzieło sztuki nie powstało tu na ziemi bez twórczej siły miłości, która przenikała artystę!
Atoli błędem byłoby, gdyby artysta mniemał, iż on sam tylko doznaje takiej łaski...
Wiele istnieje dzieł ludzkich w tem życiu ziemskiem, przy których w inny sposób, mniej widocznie, napełnić musi siła twórcza miłości człowieka działającego, jeśli dzieło jego życia nosić ma najwyższe święcenia. A niejedno dzieło, dalekie od zakresu sztuki, może z wyższego punktu widzenia wykazać objawienie tych samych praw pierwotnych, które się objawiają w sposób łatwo dostrzegalny w dziele artysty. — —
Niema dla człowieka dzieła ziemskiego, któregoby siła twórcza miłości nie mogła wyzwolić z cieśni jego więzów!
— Atoli, jeśli chcesz poznać siłę twórczą „niebiańskiej“ miłości w jej cudownem działaniu, tedy musisz siebie samego ofiarować jej jako materjał do kształtowania! — — —
Napróżno usiłować będziesz z siebie samego znaleźć tę najwyższą postać, póki nie pragniesz chętnie, aby cię zmieniła siła twórcza miłości! — —
Napróżno usiłować będziesz z dnia na dzień wygładzać się i szlifować, póki przeszkadzasz sile twórczej niebiańskiej“ postaci miłości w kształtowaniu z ciebie samego obrazu Bożego, który duch twój ukazać musi ucieleśniony w tobie, a który pod wpływem twojej tylko siły twórczej nigdy nie może się ukształtować, acz siła twórcza miłości potrzebuje do swego dzieła sił twego działania, które ci sama dała! —
Nie znaczy to oczywiście, abyś się miał stać gnuśnym, a własne twe siły tylko przez ciągłe ćwiczenie mogą się stać dotyla potężne, by posłużyły istotnie wysokiej sile twórczej miłości za narzędzie przy kształtowaniu ciebie samego; — atoli narzędzie to powierzyć możesz mistrzowskim tylko rękom, jeśli chcesz ujrzeć siebie samego w najwyższej postaci! — — — — — — —

I wówczas jeszcze, póki życia twego na ziemi, niejeden pierwiastek zewnętrzny nie będzie się chciał stale poddawać najwyższemu kształtowaniu. Ciągle więc utrzymywać musisz w napięciu to narzędzie, aby udzielona ci postać wysoka nie znikła, pozostawiając jeno bolesne wspomnienie o tem, co było niegdyś...
Każdemu, kto na tej ziemi udoskonalony został przez siłę twórczą miłości, groziły wiecznie żywe siły niszczycielskie tego życia ziemskiego zburzeniem jego wysokiej postaci, a jeśli sądzisz, iż Świecący Praświatła wolni są pod tym względem od obaw, — tedy pozwól sobie powiedzieć, że i oni, jak każdy, kto usiłuje zjednoczyć życie zwierzęcia ze swym pierwiastkiem wiecznym, ciągle muszą się mieć na baczności, jeśli nie chcą wypaść z wysokiego światła, jak gwiazda, spadająca nagle w otchłań i rozsypująca się tam na atomy! — — — — — — — — — —
Musisz się nauczyć widzieć i w Świecącym Praświatła brata człowieczego, — który zaiste nie jest wolny od błędów człowieka ziemi i walczyć musi jak ty, aby z walki światła z ciemnością, wyjść jako zwycięzca, gdy się kiedyś jego życie ziemskie dokona. — — —
Nauczono cię uważać owego wysokiego Świecącego, którego my nazywamy wielkim Miłującym“, za bezgrzesznego Boga“, pozbawionego wszelkiej zdolności winy, — i to właśnie zaciemniło twój sąd i rzuciło cię w głębie królestwa niemocy i nędzy, w którem radzi cię widzą ci, co potęgę swą znajdują w tem jedynie, iż narzuciwszy duszy twej nędzę niewolniczą, uchodzić mogą za panów jej losu. —
Wprawdzie nie wszyscy, co cię tak nauczają, są świadomi swego postępowania.
Większość sądzi, iż wiodą cię do szczęścia, do wiecznego zbawienia. — — —
Nie widzą oni jeszcze dzisiaj znikomości pychy ludzkiej, która w biegu stuleci dawno stała się przyzwyczajeniem, i wierzą istotnie, iż zbawienie twej duszy jest zagrożone, ilekroć chcesz się od nauk ich odwrócić, gdyż w najgłębszem przeczuciu prawdy w sercu twem jasnem się wreszcie stało, że nauki te są błędne. —
Proszę cię, nie żądaj, aby tacy łudzący samych siebie nauczyciele ponosić mieli karę za błędy ich nauki, której służą w dobrej wierze!
Z pewnością potrafią ci oni dobrze przewodzić na lepszych drogach, gdy tylko sami znajdą lepsze drogi, bowiem przenika ich wysoka wola pomagania ci. — — —
Skieruj ich ty sam na lepsze drogi, — a wnet okaże się, czy należą oni istotnie do prawdziwie czystych, czy też oszołomieni są jedynie przez moc, którą im dała ich nauka. — —
Kto prawdziwie dba o duszę twą i duszy twej wieczne zbawienie, nie zabroni ci próbować wszelkich dróg, które znalazłeś bez niego, bowiem zdawna zna on już przecież ciężkie jarzmo odpowiedzialności, które nań wkłada urząd jego. — Ten tylko, kim kieruje pycha, kto boi się, iż dzięki twemu poznaniu utraci swą moc, zarzuci cię „w gniewie“ potokiem słów, płynących „zgóry“, — wymieni ci tysiąc powodów“, aby cię skłonić do powrotu w więzy tak drogiej mu nauki, — o jednym tylko powodzie nie wspomni, choć ten jest istotną pobudką tego, że pragnie on zatrzymać cię tam, gdzie stałeś, zanim dosięgnąć cię zdołała prawda z miłości. — — —
Zaiste, zdawna pozbawiony on jest siły twórczej miłości!
Istotnie nie widzi on, iż dawno już wykopano grób dla owej błędnej nauki, którą on zuchwale uważa za tak ugruntowaną, że poważył się szydzić z prawdy! — — — — — —
Nie chodź za nim w labirynty, wymyślone mądrze przez niego i jemu podobnych, wymyślone dla wszystkich, co chcą wyzwolić się z mocy, cennej dla tych, którzy ją posiadają, — nawet gdy oni sami, jako ci potężni“, w głębi swych serc wiedzą dobrze, że moc ich polega jedynie na nieświadomości ich niewolników. — — — — — — —

Ci, co zakosztowali raz szału takiej mocy, zgubieni są dla świętego głosu prawdy, zgubieni są dla nieubłaganego nakazu prawdy! —
Ale i na nich nie wolno ci się oczywiście gniewać, jeśli chcesz, aby siła twórcza miłości pomocną ci była w twem własnem, najwyższem kształtowaniu!
Stworzyłbyś bowiem hamulec, któryby ci w twem kształtowaniu siebie wielkie szkody musiał wyrządzić! —

O ty, który pragniesz światła i świecenia, — — naucz się być miłosiernym nawet dla tych, którzy radziby cię utrzymać w swych ciemnościach!
W najczęstszych wypadkach nie są oni sami winni temu, że musieli się stać takimi, jakimi są dzisiaj, — a dla wielu jest rzeczą nader trudną wyzwolić się ze straszliwych więzów, które częstokroć były dla nich jedynym ratunkiem przed upadkiem w głębsze jeszcze ciemności. Czuli oni aż nazbyt dobrze, że tylko najsilniejsze więzy mogły ich jeszcze powstrzymać. — — — — — — —
Ludzkość winna w nich opłakiwać jeno ofiary za „grzechy“ dawnych ojców, zaś winić nieszczęsnych za to, że dźwigają więzy przeszłości, byłoby to dodawać nową winę do starych! — — —
Ci, co mogą jeszcze dopomóc tym nieszczęsnym, jednego dnia zadziwią świat, a nikogo z nich nie zabraknie przy dziele!
W ciszy przygotują oni sobie dzień, w którym zerwą ich więzy, — nie zbezczeszczając dawnych świętości!
Nie zniosą oni dłużej „zgrozy zniszczenia na świętych miejscach“ i na nowo zbudują „świątynię“!
Nie uwierzą tym, co im powiedzą: tam i ówdzie jest „pomazaniec“, a niejednego, co przyszedł „w jego imię“, pozbawią zdobytego rozgłosu! —
Zaiste, nie będą oni burzyli, a jednak to, co zgrzybiałe, odnowi się, bowiem prześwietlą oni dopiero starą formę pełnią wszelkiego życia, jakie może ona w sobie zawrzeć! — —

Daj nauczycielom swym czas do szukania, a kiedy znajdą, lub zgoła sami zostaną znalezieni, z pewnością inaczej cię poprowadzą, niżeli to potrafią dzisiaj. —
Najlepsi z nich wyznają sami, że i oni szukają jeszcze tego, o czem niegdyś sądzili, iż znaleźli, kiedy w świętym zapale wzięli na siebie brzemię swego zawodu. — — —

Nie sądź też, iż znajdziesz nieskazitelny ślad świetlanej prawdy w jakiejkolwiek innej gminie na tej ziemi, — choćby się ona głęboko ukryła w znoszonym płaszczu starej mistyki i z gestem wieloznaczącym oznajmiała ci, że ona jedna tylko strzeże prastarej „tajemnicy“! — —
Wprawdzie i tam jest wielu poważnych poszukiwaczy przy pracy, szukając w hieroglifach starych rękopisów świątynnych owego słowa, co może ich kiedyś zbawić, — ale i tu wszyscy świadomi wiedzieli zdawna, że otworzyć się muszą nowe drogi, jeśli tłumy poszukiwaczy nie mają zbłąkać się w ciemnych kryptach, co ciągle na nowo obiecują światło“ ostateczne, a jednak na końcu drogi gotują poszukującemu jeno rozczarowanie...
I tu szuka już niejeden wątpliwej namiastki, gdyż — nieświadom wzniosłego planu budowy wysokich hal świątyni, mniema, iż złoty skarb, ukryty w jej wnętrzu, jest nie do znalezienia. —
Ale i tu nadejdzie odnowienie przez siłę twórczą miłości w jej najwyższej niebiańskiej“ postaci, chociaż tu pewne dobudowane hale boczne są już podryte przez ową naukę, co szuka ostatecznego rozwiązania wszelkiej zagadki w dziedzinie niższej, z ziemią związanej postaci miłości......

Kogo to dotyczy, ten mię zrozumie, a dla kogo mowa tu jest o rzeczach obcych, niechaj wie, iż tych ostatnich słów nie napisałem dla niego. —
To, co daję w tej książce, ma wszystkim dać światło na ich drodze, a każdy niechaj tu szuka tego, co jego drodze może być przydatne!
Nikt nie będzie szukał napróżno, a każdy może swoje znaleźć. — —

Atoli siła twórcza miłości dozwoli stać się światłem i życiem wszystkiemu, co tu mogłem tylko wypowiedzieć w słowach, aby tym, co w dniach dzisiejszych znajdują się jeszcze w ciemnościach, wskazać ślad światła, na którym życie może się z promienną jasnością rozwinąć w szczęście i radość. — —

Ci, co żyją ze mną z Ojca“ w miłości, uznali, że chwila dojrzała już do przyjęcia takiej nauki.
Nie wypowiedziałem tu ani słowa, któregoby nie mógł pochwalić każdy z mych dostojnych Braci, a oni tylko zdolni są ocenić, czy wywiązałem się z nałożonego mi zadania tak, jak mi nakazano, — czy nauczałem tak, jak kazał mi nauczać Ojciec“. — — —
Oby ludzie, którym wysokie zrządzenie, — zwane przez nich „przypadkiem“, — da książkę tę to ręki, pozwolili słowom moim skierować siebie do najwyższej miłości! —
Oby światło, co wedle zbożnej legendy zaświeciło niegdyś pasterzom podczas straży nocnej, dosięgło serc wszystkich, i przyniosło w ten sposób po tych dniach pełnych walk pokój dla wszystkich, co są w tych czasach pełni dobrej woli“! — —
Wysoka siła twórcza miłości nauczy potem tak przebudzonych tworzenia nowych form dla życia!
Dalecy będą oni wówczas od urojenia, iż dostojna świątynia ludzkości zbudować się da tylko z gruzów, a każdy poświęci siebie samego na „kamień budowlany“, gdy tylko pozna, że najwyższa świątynia życia zbudowana być może tylko z tego, co żywe! — — — — — — — — — — — — — — — — —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Anton Schneiderfranken i tłumacza: Marceli Tarnowski.