Tamten (Zapolska, 1924)/Akt III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Tamten
Podtytuł Dramat współczesny w 5 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom V
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
Scena przedstawia salę audencjonalną u generała Horna. W głębi duże okna — w rogach konsolki z kandelabrami — dokoła krzesełka. Z lewej drugi plan główne wyjście — przy niem żandarm w pełnym uniformie. Drugi plan, lewo, wejście do pokojów Horna — po prawej drzwi zamknięte, poza niemi słychać ciągły śmiech, gwar kilku głosów kobiecych, piskliwych, mówiących po rosyjsku i od czasu do czasu fortepjan grający jakąś dość skoczną melodję. Słychać również brzęk srebra i szkła.
SCENA PIERWSZA.
Cztery kobiety, czarno ubrane. — Dyżurny żandarm. (Długa chwila milczenia; słychać grę na fortepjanie, rozmowę — wreszcie 1. kobieta, czarno ubrana, podnosi się i idzie do żandarma).
ஐ ஐ

1. KOBIETA. Przepraszam pana, czy pan generał prędko nas przyjmie?
ŻANDARM. Siej czas.

(Kobieta siada — milczenie).

BOTKIN (przechodząc przez sceną w mundurze żandarma — kobiety Wstają — do kobiet). Pożałusta! — nie bezpakojties!
I. KOBIETA (do drugiej). To nie generał.
BOTKIN (do żandarma). Generał adiu?
ŻANDARM. Niet nasza błahorodje — tam gaspadin prezident warszawskich tieatrow.
BOTKIN. Pałkownik Korniłof zdieś?
ŻANDARM. Da wasze wysokobłahorodje — oni izwolili idti na beletaż.

(Botkin idzie do okna, wyjmuje z poza rękawa papier i czyta — pauza.

2. KOBIETA (wstaje i idzie do żandarma). Przepraszam pana, czy my długo będziemy czekać? Pan generał prędko wyjdzie?
ŻANDARM. Siej czas.
2. KOBIETA. Dziękuję panu (siada).

(Drzwi otwierają się szybko i wchodzi Korniłof w sztabowym mundurze jako urzędnik do szczególnych poruczeń przy generale Hornie. — Kobiety wstają, on uprzejmie kłania się im i podchodzi do Botkina)

1. KOBIETA. To nie generał.

SCENA DRUGA.
ஐ ஐ

KORNIŁOF (do Botkina). Dzień dobry — masz pan to, o co prosiłem?
BOTKIN. Tak. Trudno mi było wydostać, ale oto ów papier.
KORNIŁOF (chowa papier w rękaw). Dziękuję. Byłeś pan dziś w cytadeli?
BOTKIN. Byłem. Panna Lasocka ma się lepiej, tylko ta pani Korbiel aż zachorowała z tęsknoty za dziećmi.
KORNIŁOF. To zwykłe — zwykłe — dać walerjanu. Nerwy — zresztą zrozumiałe. A inni?
BOTKIN. Wielhorski przeczy wszystkiemu — inni milczą — a panny przeważnie płaczą.
KORNIŁOF. Bromu i walerjanu. Jedzą?
BOTKIN. Młode — więc jedzą. Tylko sługa modli się i nic jeść nie chce.
KORNIŁOF. Nie przymuszać... nie przymuszać — głód sam zmusi. Ale — tę Lasocką strzedz najbardziej. Żadnej komunikacji. Wczoraj sortowałem ich papiery. Czy ta dziewczyna z restauracji dziś tutaj przyjdzie?
BOTKIN. Siedzi w kurytarzu.
KORNIŁOF. Dobrze... (wyjmuje papier z rękawa). Czy to list prywatny Strełkofa?
BOTKlN. Tak! właśnie list pisany do tej panny Józi!
KORNIŁOF (czyta). Droga moja myszko! Ja kocham cię, jak szalony i zabiję ciebie, siebie i tego, który śmie za tobą chodzić. Ja... (mówi) dobrze!...
BOTKIN. Ośmielę się jednak zwrócić uwagę, że ten list chyba nie ma nic wspólnego ze sprawą Wielhorskiego...
KORNIŁOF. Pan jesteś jeszcze młody i niedoświadczony. Pan widzisz tylko powierzchownie — a ja widzę głąb rzeczy.

SCENA TRZECIA.
Ciż sami — Wielhorska, później Aktor.
(Wielhorska biednie, czarno ubrana, wsuwa się nieśmiało i kłania się żandarmowi).
ஐ ஐ

WIELHORSKA. Ja przepraszam pana, ale dziś podobno generała Horna można zobaczyć.
ŻANDARM. Saditieś rjadom. — Generał siejczas buaiet prinimat.
WIELHORSKA. Dziękuję panu! (siada nieśmiało na krzesełku — wchodzi aktor).
KORNIŁOF. A.. to pan Olszyński? co?
AKTOR. Panie pułkowniku... kara za paszport — sto pięćdziesiąt rubli — skąd wezmę — gaży w ogródku mam na lato 60! Ratuj dobrodzieju!
KORNIŁOF. Tu nie pasportnoje otdielenje.
AKTOR. Ja wiem, ale gdyby pan pułkownik zechciał...

(Rozmawiają po cichu. Przez scenę przechodzi Prezes teatrów w generalskim mundurze i kieruje się ku wyjściu).

KORNIŁOF (zwraca się do prezesa). Zdrastwujtie Walentin Walentinowicz.
PREZES. Zdrastwujtie... a! ja zabył... Wot siewodnia żur fix u generalszy; zajdu na mi-nutoczku. (Idzie ku drzwiom, za któremi słychać śmiechy i muzyką i wchodzi powitany okrzykami: zdrastwujtie — wot i on!).

(Aktor kłania się uniżenie i wychodzi).

KORNIŁOF (do Botkina). Zejdź pan jeszcze na dół i pilnuj, aby ta dziewczyna stąd nie odeszła. Chcę koniecznie, aby generał dziś ją przesłuchał.
BOTKIN. Generał dziś w złym humorze.
KORNIŁOF. Nie mogę na to uważać. Tam w cytadeli dziewięć osób czeka — należy o tem pamiętać.

(Botkin wychodzi).

KORNIŁOF (przypatrując się Wielhorskiej). Ot! i jego matka! (podchodzi do niej). Przepraszam, pani pozwoli na chwilkę.
WIELHORSKA. Idę, proszę pana (podchodzą naprzód sceny).
KORNIŁOF. Pani Wielhorska?
WIELHORSKA. Tak... ja dziś przyjechałam z Włocławka... Panie, panie... mój syn... on nic nie winien... moja córka... i ona niewinna... (dławi się łzami).
KORNIŁOF. Jeśli niewinni, to się przekonamy. Proszę pani usiąść tu osobno i czekać na generała... Poznałem panią, choć od przeszłego roku pani się bardzo zmieniła... Niech się pani uspokoi... Pani się nic nie stanie...
WIELHORSKA. Ja nie o siebie... ja o dzieci... czy one zdrowe? czy... żyją?
KORNIŁOF. Dzieci pani zdrowe. (Odchodzi do pokoju Horna).

(Milczenie, tylko słychać znów muzykę, śpiewy i śmiechy, głos kobiecy nuci „Razdzieli sa mnoj ty dolju“).
1. KOBIETA (do drugiej). Pani dawno tu czeka?

2. KOBIETA. Półtory godziny.
1. KOBIETA. A ja przeszło dwie godziny.
2. KOBIETA. Panie mają kogo... tam?
1. KOBIETA. Tak! ja mam córkę — wróciła z zagranicy — tam się w coś zamieszała... wzięli... ja tu już ósmy raz.
2. KOBIETA. O pozwolenie zobaczenia się z nią?
1. KOBIETA. Tak! zimno już — chciałabym jej dać trochę ciepłego ubrania.
2. KOBIETA. Ja mam tam już drugi rok syna... ale przyjeżdżam rzadko, i bo mieszkam aż za Kaliszem.

Cicho — prawie szeptem.

3. KOBIETA (młoda). Ja przyszłam pierwszy raz, chcę prosić za moim bratem, którego wydalili z górniczej szkoły w Dąbrowie... Ja nie wiem, czy ja zdołam przemówić słowo... ja się tak boję...
1. KOBIETA. Pan generał grzeczny człowiek... tylko...
2 KOBIETA. Och Boże! Boże! Tam przeszłego roku jedna panna popodrzynała sobie żyły kawałkiem szkła... (zakrywa oczy i płacze).
1. KOBIETA. Tak, ja to słyszałam!
2. KOBIETA. Ja nie mogę spać w nocy — ja ciągle o tem myślę...
1. KOBIETA. Bóg będzie czuwał. Nie dopuści..
2. KOBIETA. Och moja pani! moja pani!

(Drzwi się otwierają, staje w nich generał Horn — za nim Korniłof i dyżurny drugi żandarm. — Kobiety wstają).


SCENA CZWARTA.
Ciż sami — Horn — Korniłof. (Horn podchodzi do każdej z kobiet, słychać jak półgłosem pyta: „Czto wam ugodno?...“ — Kobieta cicho odpowiada: „Ja, panie generale o pozwolenie“... i t. d. Czwarta i trzecia podają papiery — on je oddaje dyżurnemu żandarmowi. W trakcie tego Korniłof podchodzi do Wielhorskiej).
ஐ ஐ

KORNIŁOF. Ja uprzedziłem pana generała o pani przybyciu. Pan generał dziś jest rozdrażniony i bardzo na pani syna rozgniewany. Niech pani nie płacze przed nim, bo go to rozdrażni jeszcze więcej.
WIELHORSKA. Postaram się panie pułkowniku.
KORNIŁOF. Niech pani tak manewruje, żeby się pani pozostała ostatnia.
WIELHORSKA. Postaram się panie pułkowniku.
4 KOBIETA (powoli, głos cokolwiek podnosząc). Oni mi dziecko maltretują w szkołach panie generale... ono robi, co może... uczy się, ja świadkiem — i ciągle złe stopnie...
HORN. Cóż pani chce, żebym jej na to poradził. Niech pani się uda do szkolnej władzy...
4 KOBIETA. Ja tu wolałam przyjść, bo pan generał jak zechce... to...

(zaczyna płakać).

WIELHORSKA (do Korniłowa). Czy nie mogłabym moje dzieci zobaczyć?
KORNIŁOF. Teraz są pod śledztwem — niepodobna...
HORN (do drugiej kobiety). Ja nie mogę tak często pozwalać na widywanie się. Pani ciągle tam chodzi.
2. KOBIETA. Panie generale... ubranie...
HORN. Niemożliwe, niemożliwe... a pani? (podchodzi do trzeciej).
3. KOBIETA. Ja o brata... uczeń z Dąbrowy.
HORN. A... żeby przyjąć napowrót? Nu, ładno — uwidim, jakie będzie zdanie dyrektora szkoły.
3. KOBIETA. Dyrektor się godzi. — Powiedział, że to od pana generała...
HORN. Dobrze! dobrze! (podsuwa się naprzód sceny ku Wielhorskiej, inne kobiety powoli wychodzą — do Wielhorskiej). A wy madame?
WIELHORSKA. Panie generale... ja w sprawie mojego syna i córki... Ja byłam tu już w przeszłym roku... Pan generał mnie nie poznał?... Wielhorska.
HORN (z pasją). Ach! eto wy mat etawo — ostanties! (do żandarma). Idź skażi baryszni, sztoby nie pięła... i zakrój dwieri.

(Żandarm idzie ku drzwiom generałowej — śpiew ustaje — żandarm zamyka drzwi na klucz i zapuszcza ciężką portjerę, poczem wychodzi — pozostaje Horn — Wielhorska i w głębi w oknie Korniłof, udający, że patrzy na ulicę).

HORN (chodzi po pokoju chwilę — wreszcie Wybucha). Jak on śmiał! Jak on śmiał! (milczenie). Pani wiesz, co pani syn zrobił?
WIELHORSKA. Nie, panie generale.
HORN. Pani syn zrobił podłość — podłość! Czy pani to słyszy?
WIELHORSKA (po chwili wahania). Mój syn mógł zbłądzić — ale nie popełnił podłości.
HORN (wściekły). Jak pani śmie zaprzeczać? Ja wiem, co mówię. Podłość! Pani jesteś taka sama, jak twój syn... Pani się buntujesz, pani mnie zaprzeczasz... a jak się pani dowie, to pani włosy do reszty zbieleją ze wstydu...
WIELHORSKA. Z bólu — nie ze wstydu, panie generale!
HORN. Pani syn złamał słowo honoru... (milczenie). Pani słyszy? on złamał słowo! Pan pułkownik Korniłof wypuścił go przeszłego roku z cytadeli jedynie na mocy słowa, jakie dał mu syn pani, że w nic więcej się mieszać nie będzie.
WIELHORSKA (cicho). Wiem o tem.
HORN. Pułkownik Korniłof zrobił to na swoją odpowiedzialność i ręczył mi za pani syna.
WIELHORSKA. My byliśmy bardzo wdzięczni panu pułkownikowi.
HORN. Ładnieście objawili tę wdzięczność.
WIELHORSKA. Panie generale, to okoliczności musiały się tak złożyć, że mój syn nie mógł dotrzymać danego słowa.
HORN. Tak... wy wszyscy się lubicie zasłaniać okolicznościami. On niewinien! okoliczności winne... A tymczasem karę odcierpieć musi on. I w taką hańbę, w taki brud wdał się pani syn, że aż dusza się wzdryga pomyśleć! (do Korniłofa). Opowiedz pani, o co chodzi. Ja mówić o tem nie mogę spokojnie.
KORNIŁOF. My już od miesiąca dostawali listy, że syn pani zdejmuje plany i donosi o tajnej mobilizacji wojsk na wypadek wojny.
HORN (który chodził po podoju — nagle). Czemo wy prjamo nie skażetie? (do Wielhorskiej). Nas listy bezimienne ostrzegły, że pani syn — to prosty szpieg.
WIELHORSKA (z krzykiem). Kłamstwo!
HORN. Co to? jak pani śmiesz?
WIELHORSKA. Kłamstwo... mój syn mógł się dopuścić wszystkiego: spisku, buntów, propagandy, czy jak tam wy to nazywacie, ale on szpiegiem być nie mógł... to nieprawda! to nieprawda. Pan Bóg świadkiem, że to nieprawda!
HORN. Są dowody. Aresztowaliśmy go w chwili, gdy pocztą nadesłano mu plan nowogieorgiewskiej fortecy. Dowód mamy w rękach, choć ukryty był we włosach panny Lasockiej. Rano zawiadomiono nas, że syn pani wieczorem odbierze taką przesyłkę. Myśmy czuwali, (milczenie). I cóż? teraz już pani nie krzyczysz, że kłamię? nie przeczysz? ha?
WIELHORSKA. Ale nie mniej w głębi duszy w to, co mówię — wierzę.
HORN. Pani syn był szpiegiem prawdopodobnie płatnym...
WIELHORSKA. Oh!
HORN. I dobrze płatnym.
WIELHORSKA. Panie generale — zastanów się pan sam! Mój syn zapracowywał się — dawał korepetycje, robił korekty w jakiemś piśmie. Utrzymanie mojej córki, choć jeszcze dziecka, kosztowało trochę — chcieliśmy ją wykształcić jako tako, ażeby sama zarabiała na siebie cokolwiek. Ja tam we Włocławku bardzo, bardzo biednie żyję... robię kwiaty — ale dobrze nie umiem i oczy mam słabe... Skądże więc te pieniądze? — pomyśl pan, — my biedni...
HORN. To do mnie nie należy. Niemcy swoim agentom dobrze płacą.
WIELHORSKA (nagle). Niemcy? to dla Niemców? Ależ mój syn nienawidzi jeszcze więcej Niemców, niż was! (chwila milczenia). Przepraszam, panie generale.
HORN. Pani nam i sobie możesz oddać dużą przysługę. Pani się musisz zobaczyć z synem i... namówić go, aby nam powiedział, skąd brał plany, kto mu je przysyłał... On musi mieć wspólników — to nie ulega kwestji. Jeżeli pani potrafi go skłonić, żeby nam wszystko powiedział, kto wie?... może... (milczenie). Pani milczy?
WIELHORSKA. Za ciężki pan generał kładzie na mnie obowiązek.
HORN. Dlaczego? Pani matka potrafi do niego przemówić, popłakać, poprosić. Trzeba mu wiedzieć, że pani się zostanie sama jedna, że pani będzie ciężko, że pani źle już widzi... tak trzeba gadać, żeby coś z niego wydobyć... A zresztą to już pani rzecz. Umiecie dzieci swoje namawiać do złego, potrafcie teraz je wyratować... Niech się syn pani przyzna, a... my... już mu to jako folgę policzymy... może — ja sam nic nie obiecuję... Słyszy pani?
WIELHORSKA (cicho). Słyszę.
HORN. Ja dam rozporządzenie, żeby zaraz panią powiedli do cytadeli — do syna — pułkownik Korniłof będzie obecny przy rozmowie. Niech pani pamięta, że syna pani, a może i córkę czeka Syberja, a jakby pani chciała pojechać za niemi, to na nic, bo oni i tam będą w zamknięciu... Skończyłem!
KORNIŁOF (do Horna). Ja mam jeszcze dwa słowa powiedzieć panu generałowi.
HORN (opryskliwie) W czem sprawa?
KORNIŁOF. Chciałem kogoś przesłuchać wobec pana generała.
HORN. Czasu nie mam.
KORNIŁOF (z naciskiem, ale silnie). Pan generał czas mieć musi. To właśnie w... tej (wskazuje na Wielhorską) sprawie.
HORN. Proszę odprowadzić panią na dół i proszę się wrócić tu na górę. Tylko prędko (do Wielhorskiej). Pani może teraz dużo — niech pani nie warjuje — nie wmawia w siebie, że pani obowiązek to i to... Niech pani tylko zrobi, co obowiązek matki każe.

(Wielhorska się kłania i nagle wybucha cichym, stłumionym płaczem).

WIELHORSKA. Przepraszam... żegnam pana generała.
HORN. Pani mi jeszcze nic nie przyrzekła... pani mi nic nie obiecała...
WIELHORSKA. Ja nic... ja nic nie mogę — ja przepraszam pana generała.

(Łkając cicho, wyghodzi — za nią Korniłof)


SCENA PIĄTA.
(Horn sam — później Korniłof. Horn chodzi po sali zamyślony — na fortepjanie w przyległym pokoju grają „Razdieli sa mnoj ty dolju“. Horn siada na fotelu i mówi kilkakrotnie do siebie: „da! da! potem zaczyna w zamyśleniu gwizdać melodje. — Ściemnia się. — Korniłof wchodzi).
ஐ ஐ

HORN (budzi się z zamyślenia). To wy, Piotrze Pawłowiczu?
KORNIŁOF. Ja.
HORN (siedzi). Co mi macie do powiedzenia? Mówcie prędko — mnie strasznie newralgia dokucza. Cóż? Hę?
KORNIŁOF. Ja panie generale Dowiem panu krótko moje zdanie w sprawie Wielhorskiego. Ja rękę w ogień włożę, że on i ci wszyscy ludzie są niewinni.
HORN (zrywając się). Wyście z rozumu zeszli Piotrze Pawłowiczu. Dowód jest na miejscu... złapany... czegóż więcej trzeba?
KORNIŁOF. To dowód materjalny, ale nie moralny.
HORN (z gniewem). Wy Piotrze Pawłowiczu chcecie być zawsze mądrzejszym odemnie, od wszystkich, od całej żandarmerji. Wy powinni byli w filozofy pójść, a nie w żandarmy... Cóż? papieru z planem niema? co?
KORNIŁOF. Jest.
HORN. A nie do niego przyszedł?
KORNIŁOF. Tak.
HORN. Nu i co jeszcze?
KORNIŁOF. Ale ten papier z planem mógł przyjść pocztą tak samo do mnie, jak do Wielhorskiego, tak samo do pana generała. Papier cierpliwy — on pójdzie tam, gdzie go poślą...
HORN. Wy głupstwa gadacie. Przyciśnijcie tylko tego Wielhorskiego, a on się do wszystkiego przyzna. Tak jest zawsze... oni się najczęściej przyznają.
KORNIŁOF. Można się przyznać, a winy nie popełnić...
HORN. Co? jak? Pan się ośmielasz krytykować i rzucać mi w twarz zarzut, że ja niewinnych skazuję?
KORNIŁOF. Panie generale — tylko Bóg jest nieomylny.
HORN (wściekły). Ja także mogę być nieomylny... ja muszę być nieomylny — moja władza na nieomylności musi być oparta, inaczej nie ma racji bytu... (chodzi po pokoju bardzo szybko). A ty, Piotrze Pawłowiczu, chcesz mną kręcić i nad generałem żandarmów przewodzić? Ty chytra jesteś sztuka, Piotrze Pawłowiczu!... Ty miałeś matkę Polkę, to ty masz swoje słabostki — ej ty! chytry!... Ot — urzędnik do szczególnych poruczeń... naszedł się... władca nad Hornem.
KORNIŁOF (po chwili). Ja kilka razy prosiłem, aby mnie uwolnić od tych obowiązków i przenieść na prowincję albo do Petersburga. Pan generał raczy sobie przypomnieć, że sam nie pozwolił oddalić się z Warszawy.
HORN. Bo się do pana przyzwyczaiłem — ale teraz...
KORNIŁOF. Ja mogę dziś ustąpić, panie generale!
HORN (z oczyma przymkniętemi). Piotrze Pawłowiczu!
KORNIŁOF. Słucham, panie generale.
HORN (j. w.). Ty mówisz, że oni niewinni.
KORNIŁOF. Ja nic nie mówię, panie generale.
HORN (j. w.). Hm! czort wie... Kogo to chciałeś w tej sprawie przesłuchać przy mnie?
KORNIŁOF. Oh!... dziewczynę z jednej restauracji. Chciałem światłego sądu pana generała w tej sprawie. Przytem pan generał ma potęgę wzroku, której ja nie mam — a taka potęga działa bardzo w badaniu.
HORN (zadowolony). Tak! tak! ja wiem — ja mam rysi wzrok.
KORNIŁOF. Więc pan generał jest tego zdania, że należy przesłuchać tę kobietę?
HORN. Nu... tak...
KORNIŁOF. I pan generał każe mi być obecnym przy tem przesłuchaniu?
HORN. Możesz pan zostać.
KORNIŁOF. Choć namyśliwszy się — to wszystko zbyteczne. Wielhorski musi być winny, bo dowód jest..
HORN. Nu — tak co, że jest?
KORNIŁOF. To dowód, panie generale — to dowód!
HORN. Co z tego? to dowód materjalny, nie moralny.
KORNIŁOF (z uśmiechem). Z pana generała filozof — nie... żandarm.
HORN. Nu — ja już taki. U mnie w głowie tak... ja się nie przerobię... A pan mi się nie sprzeciwiaj. Ja umiem prowadzić śledztwa i wiem, co robić. Pan mnie nie ucz!... (dzwoni).

(Dyżurny żandarm wchodzi).

Przyprowadzić mi tę kobietę, co ją pan pułkownik zawezwał!

(Żandarm wychodzi).

(Po chwili). Pan ją zaczniesz badać... ja będę tylko pana pytaniami kierował. (Siada).
KORNIŁOF. Według życzenia pana generała.

SCENA SZÓSTA.
Korniłof — Horn — Józia i Matałkowska.
ஐ ஐ

KORNIŁOF (do Józi). Proszę tutaj bliżej! (do Matałkowskiej). A pani tu po co?
MATAŁKOWSKA. Panie generale! panie pułkowniku... ja przyszłam, bo chciałam powiedzieć, że w mojej restauracji nigdy się nic złego nie dzieje. Ja sama pilnuję — pan generał się może przekonać... ja bardzo się boję, żeby z tej awantury jeszcze mi restauracji nie zamknięto...
HORN (do Matałkowskiej). Kto wy?
MATAŁKOWSKA. Julja Matałkowska, wdowa, panie generale, mąż mi umarł na wodną puchlinę i dzieci mam troje i restaurację nocną na Marszałkowskiej. Ja...
HORN. Aha... żeńska usługa...
MATAŁKOWSKA. Tak panie generale — bardzo porządna restauracja — mam kucharza i w politykę się nie mieszam. Dziewczyn usługujących mam cztery i taper u mnie gra, a nie żadna damska orkiestra. U mnie bardzo przyzwoicie i cicho — tylko jak panowie oficerowie przyjdą, to trochę hałasu — a tak... jak w kościele, panie generale — jak w kościele...
KORNIŁOF. Stań pani tam przy drzwiach i czekaj — może nam pani będzie potrzebna...

(Matałkowska dyga i cofa się w tył).

KORNIŁOF (do Józi). Panienka niech się nie boi, bo jej się tu nic złego nie stanie. Trzeba całą prawdę powiedzieć, nic nie zataić i nie kłamać!
MATAŁKOWSKA (od drzwi). Panie pułkowniku, ja za nią ręczę, jak za...
KORNIŁOF. Cicho! (do Józi). Panienka mi opowie czy panienka ma kawalerów?
JÓZIA (obrażona). Ja jezdem uczciwa dziewczyna.
KORNIŁOF. Ależ tak, tak... my wiemy. Tylko panna Józia ładna panienka, to chyba niemożliwe, aby tam w restauracji ktoś w pannie Józi się nie zakochał.. (Józia milczy — do Matałkowskiej). Pani Matałkowska nam powie, kto za Józią latał?
MATAŁKOWSKA. Różne kawalery, bo dziewczyna zręczna, ale ja panie pułkowniku, dziewczyny moje trzymam ostro.
HORN (ostro). Małczi!
KORNIŁOF (łagodnie). Pani Matałkowska będzie cicho! — (do Józi). Ot i widzi panna Józia, że za panną Józią biegali.
JÓZIA. To tylko takie, co się żenić chcieli...
KORNIŁOF, To też to właśnie — ja się o tych pytam. Tam był jeden Polak, młody, ładny... panna Józia pamięta...

(Józia milczy).

On miał małe wąsiki.... no... panna Józia go nie pamięta?
MATAŁKOWSKA (ode drzwi). No, Józka — ten, co pod oknem siadał, co zawsze pił angielską gorzką...
JÓZIA (do Matałkowskiej). Ten, co pił angielską gorzką, to nie do mnie — to do Honorki...
MATAŁKOWSKA. Nie prawda — ten do Honorki pił oczyszczoną, albo smirnówkę. Panie generale — jak dzieci kocham, tak ona nie wie co gada. (do Józi). Toż do Honorki był z komory, a oni smirnówki nie pijom.
JÓZIA. Moje goście pili albo francuską, albo przepalankę. Ino ruscy — smirnówkę.
KORNIŁOF. To właśnie doskonale panna Józia sobie przypomniała. Znaczy, że panna Józia miała gości i Polaków i Moskali. A którzy też więcej pannę Józię kochali?
JÓZIA. Żadne nie kochali, ino się chcieli żenić.
KORNIŁOF. To też ja pytam o tych, co się chcieli żenić. To i ruscy i polscy — no! no! mieli dobry gust. Trzeba było iść za którego.
JÓZIA. Kiedy (kręci nosem) oni mi nie byli do smaku.
KORNIŁOF. No, ten Polak, co pod oknem siadał, był ładny, młody i miał pozycję...
JÓZIA. E! taka tam pozycja, żył z lekcji — i ledwo tam na co mógł się zdobyć...
KORNIŁOF. Ten ruski był lepszy — o! lepszy.
JÓZIA. E! proszę panów — choć to oficer, ale co za los...
HORN. To oficer chciał się z tobą żenić?
JÓZIA. Jak Bozię kocham!
HORN. Łżesz!
KORNIŁOF (uspakajająco). Ależ tak, tak panie generale — to możebne — panna Józia ładna, on był zakochany, zresztą on pewno listy do panny Józi pisał.
JÓZIA. A jakże — pisał...
KORNIŁOF. O — widzi pan generał — listy pisał. I w tych listach klął się, że pannę Józię kocha i że tego, co mu stoi na drodze, zabije... prawda — no widzi pan generał — panna Józia nie kłamie, bo panna Józia to figlarka: pośmiała się trochę z tym, co korepetycje dawał, a zaraz ten ruski oficer w zazdrość wpadał i groził...
JÓZIA. A tak było... pan Kazimierz mnie odprowadza — to zaraz tamten leci za nami i tylko słychać, jak szpory o flizy dzwonią. Ja nieraz mówiłam panu Kazimierzowi, że będzie skandal, a pan Kazimierz w śmiech. Aż raz... (urywa).
KORNIŁOF. Ach tak — tak — wtedy już nad ranem.
JÓZIA. Nie — to było koło północy.
KORNIŁOF. Tak, tak, pomyliłem się... więc o północy.
JÓZIA. Wyszliśmy z panem Kazimierzem wcześniej z restauracji, bo ja miałam tego dnia wychodne — nagle pan Strełkof łapie mnie za rękę i krzyczy: — ty moja! ty moja! — Pan Kazimierz go odepchnął, a że pan Strełkof był pijany, więc się zatoczył — my wskoczyliśmy w dorożkę i pojechali.
KORNIŁOF. Tak, tak było. Ale potem Strełkof bardzo się na pana Kazimierza gniewał i odgrażał, prawda?
JÓZIA. O Jezu! strasznie... pani Matałkowska to nawet słyszała. Mówił ciągle: — „on pojedzie daleko — ten twój Polak... a ja ostanuś... i ty budiesz moju żenoj!“ Prawda, pani Matałkowska?
MATAŁKOWSKA. Sprawiedliwie, tak mówił. Na to mogę zaprzysiądz.
KORNIŁOF (gniewnie). My słowu panny Józi i pani Matałkowskiej wierzymy. A czy nie mówił Strełkof, gdzie to pan Kazimierz ma jechać?
JÓZIA. Nie — tylko śmiał się i mówił: „jemu tam będzie ciepło... aż mu nos i uszy odmarzną“.
KORNIŁOF. No — a teraz panna Józia nam powie, czy ten list pisał pan Strełkof? (wyjmuje list z rękawa i szybko go podaje Józi).
JÓZIA. Tak, to on na takim papierze pisuje. (czyta list).
KORNIŁOF. Bo pan generał mówi, że to nie może być, aby panna Józia dostawała takie miłosne listy od oficera...
JÓZIA. Żeby mnie tak szlag trafił, że to do mnie pisane. O! wszędzie „myszka, kotik, prosionok“. — On mnie tak nazywał,.. (po chwili). Ja te listy dawałam pani Matał-kowskiej, bo u mnie matka do wszystkiego noś wściubia... (do Matałkowskiej). To pani list dała?
MATAŁKOWSKA. Ja? cóż znowu! jak Bozię kocham...
KORNIŁOF. Nie trzeba się gniewać za to, panno Józiu. Teraz już pan generał wie dobrze, że panna Józia nie kłamała i nie chwaliła się, mówiąc, że ci panowie chcieli się z nią żenić.
JÓZIA. To jest ten pan oficer, bo ten pan Polak to właściwie jeszcze nic o ożenieniu nie mówił...
KORNIŁOF. Tak, tak! (idzie do Horna). Czy pan generał ma się jeszcze o coś zapytać?
HORN (wzrusza ramionami). Nie — i to, co powiedziały, nie ma żadnej wagi.
KORNIŁOF. Pan generał żartuje sobie ze mnie, a myśli co innego... Pan generał mnie chce wypróbować (do kobiet grzecznie). Mogą panie odejść.
MATAŁKOWSKA (lękliwie). Czy aby nie zamkną mi restauracji?
KORNIŁOF (j. w). To się zobaczy.
MATAŁKOWSKA. Panie pułkowniku, ja mam dzieci — ja...
KORNIŁOF. Proszę odejść... (do Horna cicho). Ja te kobiety kazałem za progiem aresztować.
HORN. Po CO?
KORNIŁOF. Mogą ostrzedz — wszystko przepadnie (odprowadza kobiety do drzwi). A! panna Józia bałamutka, oficerów nam bałamuci... — ej! ej! za ładne oczki, za ładne...

(Otwiera drzwi — ukazują się schody jasno oświetlone i 4 żandarmów, ustawionych rzędem).

KORNIŁOF. Wziat eti żeńszczyny!
MATAŁKOWSKA. Jezus Marja!

(Józia chce uciekać — żandarmi ją chwytają).

KORNIŁOF. Cicho! ani krzyku! bo każe usta pokneblować. Na dół z niemi — i czekać rozporządzenia, (zamyka drzwi wchodowe i wraca).


SCENA SIÓDMA.
(Horn — Korniłof).
ஐ ஐ

KORNIŁOF. Teraz już pan generał wie nazwisko tego, kto do nas listy pisał i kto plany Wielhorskiemu przysyłał.
HORN. Nie wiem.
KORNIŁOF. Toć jasne, jak słońce. Strełkof!
HORN (zrywa się jak szalony). Co? co? coś ty powiedział?
KORNIŁOF (śmiało patrząc Hornowi w oczy). Powiedziałem — porucznik konnej artylerji — Strełkof.
HORN. Nasz? ruski? oficer? Ty się wściekłeś, Piotrze Pawłowiczu! U ciebie dusza chora! Ciebie do szpitala warjatów. Ty śmiesz rzucić takie podejrzenia na ruskiego człowieka i oficera? Ty opluwasz nas wszystkich! Ty spotwarzasz matuszkę Rosję... ty... (wyczerpany pada na fotel).
KORNIŁOF. Nikogo nie spotwarzam, tylko chcę wyświetlić prawdę...
HORN. Gdyby nawet taka prawda była... to... (urywa).
KORNIŁOF. Zakryć ją? Nie, panie generale — ja do tego ręki nie przyłożę!
HORN. Ot, jaki szlachetny — pomnik mu Polaki postawią — pomnik razem z Kościuszką... — Ruskich będzie gubił, aby ich ocalić!... Wot gieroj!
KORNIŁOF (podnosząc głos). Panie generale — zostaw na boku Polaków, ruskich i plemienną nienawiść. My dwaj: — ty i ja — my płatni urzędnicy w tym kraju — nic więcej. My tylko mamy spełnić swój urząd, nic więcej — spełnić urząd — bo za to nam pensję płacą... (po chwili). Pan generał mi pozwoli zająć się aresztowaniem Strełkofa i zrobić rewizję w jego mieszkaniu?
HORN (gwałtownie). Za nic na świecie!
KORNIŁOF. W takim razie ja się podam do dymisji i później rozpocznę dochodzenia tej sprawy przez ministerjum spraw wewnętrznych. (chwila milczenia). Pan generał mi pozwoli aresztować Strełkofa?
HORN (już nie tak gwałtownie). To pan chcesz gubić ruskiego dla Polaka?
KORNIŁOF. Dla mnie to ani ruski, ani Polak, ale dwóch ludzi, panie generale.
HORN. Skąd masz pewność? bo w tej sprawie należy mieć pewność. Pan wiesz jeśli twoje podejrzenie niesłuszne, to my — żandarmerja odpowiadamy za twoją pomyłkę...
KORNIŁOF. Panie generale — ja trzecią noc nie śpię, ja z tych kartek (wyjmuje z poza rękawa listy, kartki, weksle), na których jest pismo Strełkofa, starałem się poznać prawdę. Ja ze szkłem powiększającem siedziałem nad niemi, równałem ciągle od zmierzchu do świtu... i panie generale — mnie boli samego — ruski oficer padlec — ale tak jest! przez dziewkę chciał zgubić człowieka...
HORN (chodzi po pokoju). Oh! Piotrze Pawłowiczu!... straszny z ciebie człowiek.
KORNIŁOF. Więc pan generał daje mi „carte blanche“ w tej sprawie?
HORN (stropiony). Rób, co chcesz!... ja umywam ręce.
KORNIŁOF. Dziękuje, panie generale.
HORN. Ale — ty pyszny jesteś, jak szatan, jak demon, Piotrze Pawłowiczu! Jeśli ty się pomylił, jeśli ty armję ruską zhańbił niewinnie ty żyć nie możesz. Nasz korpus za ciebie odpowiadać nie może. Ty jeden — słyszysz, ty jeden musisz w takim razie pomyłkę naprawić, (wyjmuje z konsolkj rewolwer). Masz! jeśli Strełkof niewinny, to to dla ciebie!
KORNIŁOF (po chwili — pasując się ze sobą, Wreszcie wyciąga rękę i bierze rewolwer). Przyjmuję, panie generale!

(Kurtyna spada).
KONIEC AKTU TRZECIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.