Bunt Napierskiego/Akt drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kasprowicz
Tytuł Bunt Napierskiego
Pochodzenie Dzieła poetyckie Tom 2
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze E. Wende i Sp. (T. Hiż. i A. Turkuł)
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.


Sala w zamku czorsztyńskim. Na lewo i prawo drzwi, prowadzące do komnat i pokoi służby. W głębi, w środku, drzwi oszklone wychodzą na taras zamkowy i dziedziniec. Sala dość bogata. W środku wielki stół, krzesła i t. d.


NAPIERSKI dwudziestokilkoletni, w stroju szwedzkim, stawiając sobie krzesło przy stole.
Atak odparty!... Chcieli lwa ugodzić
w młodzieńcze boki, a tu lew pustynny
ino się otrząsł...
Siada.

ZDANOWSKI lat około sześćdziesięciu, ubrany po polsku, siedzi przy stole.
Chwała-ć Panu Bogu...
Ale że człowiek nigdy nie jest pewien,
kiedy go czeka ciemny kir...

NAPIERSKI.
Znów kraczesz?
Ktoby o kirach myślał w takiej chwili,
kiedy możemy na basztach czerwone
zatknąć proporce tryumfu!...
Zwrócony ku drzwiom na prawo.
Hej! żydzie!

ZDANOWSKI.
Co chcesz od żyda?

NAPIERSKI.
Co chcę? Trzeba z prochu
przepłukać gardło, przytem człek się dosyć
nawrzeszczał dzisiaj.

ZDANOWSKI.
Prawda! dzielnieś krzyczał,
chamstwo na głos twój pędziło pod mury,
jak głuszce leśne za gwizdawką strzelca.
Wchodzi Mojsze, lat około trzydziestu, w jupicy, z jarmułką na głowie, trwożliwy, a udający odważnego.

MOJSZE.
Jaśnie wielmożny panie jenerale!
Co mi rozkaże wasza mość?

NAPIERSKI.
Puhary
z kutego srebra wydobyć ze skrzyni,
przedniego wina postawić gąsiorek...

MOJSZE.
Nu, tak usłużę, że i sam majestat
lepszego trunku, mówię, nie kosztował.

NAPIERSKI.
Przywołać mi tu moich poruczników,
pana Jarząbka, oraz Łętowskiego.

MOJSZE.
Tych zbójów?

NAPIERSKI.
Milczeć!...

MOJSZE.
Ja przepraszam...
Wychodzi, za drzwiami podśpiewuje.

NAPIERSKI.
Cóż to?
Słyszysz?... Ten żydek śpiewać się ośmiela
w mej obecności... Niech go!... Innym razem
jabym ci takie śpiewanie wyprawił,
żebyś ostatnim swym się trelem zdławił —
lecz dziś...
W zamyśleniu.
Mój stary...
Z wymuszonym śmiechem.
Ha! ha! Imć pan Jordan
z maślanką przyszedł pod czorsztyńskie mury
i z słowem klechy... Maślanki nie sprzedał,
bo mu te nasze kamienie potłukły
gliniane garnki, a księże kazania
na wiatr mu rozniósł poświst naszych kulek...
Wchodzi Mojsze z winem.
Jesteś!... Nalewaj!...
Do Zdanowskiego, trącając.
Więc pijmy na zdrowie
Jego Królewskiej Mości... Niech nam żyje!

ZDANOWSKI.
O, niech nam żyje w długie, setne lata!...
Dobry piwniczny z pana Platemberka,
a tylko kiepski starosta... Odbieżał
swojego grodu; zdał na łaskę żydów
i kilku dziewek czorsztyńskie komnaty.

NAPIERSKI.
Dziewek?... A! prawda!... Widzisz, panie żydzie,
podczaszy z ciebie nie świetny... Z rękawa
strzępy ci wiszą! Ponoć na swym dworze
masz frauencymer — same starościanki,
czy kasztelana krakowskiego córy...
Dajże nam tutaj ten słodki rarytas!

MOJSZE.
Nu, jedno słowo, Jaśnie oświecony
panie hetmanie! Pan hetman żartuje
z biednego żydka... Jakie kasztelanki?
Chociaż, ja mówię...
Szepce mu do ucha.

NAPIERSKI.
Co? po Baranowskim?
Po tym staroście, który... Daj mu Boże!
Zapominając się — groźnie.
Nie starościńskie, ale i królewskie
włóczą się dzieci bez tronu po ziemi...
Tylko, że mają przy sobie krzesiwo,
którem rozniecą pożar niebosięgły,
ażeby potem na zgliszczach sromoty,
wyganiającej za pałacu węgły
proles Wazową...

ZDANOWSKI.
Mości pułkowniku,
jakoś mi dziwnie przemawiasz... Zwycięstwo
niespodziewane oszałamia... W oczach
błysnął ci ogień złowieszczy... Jan Kaźmierz,
pan miłościwy, juści nie wypędzon,
tron Wazów przy nim, lubo nędzne chłopstwo
chce nań posadzić opoja Bohdana.
Do czegoś zmierzał?...

NAPIERSKI.
A właśnie... do tego...
Zresztą nie pora w godzinie uciechy
mówić o sprawach, które miecz rozstrzyga,
ujęty ręką bohaterów... Żydzie!
nalewaj wina!
Mojsze przyskakuje i napełnia kielichy.
Zdrowie bohaterów!

ZDANOWSKI.
Tych, co walczyli jak wysłańcy boży,
pod Beresteczkiem...

NAPIERSKI.
Owszem... tych... i... innych,
co walczyć będą, jak boży mściciele...
Ojcze Zdanowski...
Usiłując być żartobliwym.
Ale słuchaj, Mojsze!
Coś ci się, widzę, chude nogi trzęsą,
a tam przed chwilą śpiewałeś majufes...
Miałem ochotę wlać ci cały garniec
wina do gęby, byś więcej szanował
moją przytomność.

MOJSZE.
Oj! oj! Co żydkowi
takiego wina!... Toć na tych gąsiorkach
to ino skrobać palcami, tak grubo
tego paskudztwa!... A pachnie! Przepraszam,
bardzo przepraszam, jaśnie oświecony
panie hetmanie! Śpiewałem — nu, prawda —
z wielkiej bojaźni... Nogi mi się trzęsą,
a moje nogi — one się nie trzęsą
na dzień powszedni, a tylko na święto...
Jest wielka radość, albo wielki smutek,
albo strach taki, jak dzisiaj...

NAPIERSKI.
Ze strachu
możebyś tu nam zatańczył... No, hejże!
śpiewaj-że dalej!... Jest dziś po czem śpiewać
i po czem tańczyć...

MOJSZE.
Oj! oj! ja to czuję:
jest po czem śpiewać i jest po czem tańczyć...
Jak ten pan Jordan — a niech on połamie
te swoje nogi, zanim się dowlecze
tam! do Krakowa — za ten strach, nu, za to,
że się dotychczas trzęsą moje nogi
i że ja śmiałem nucić tam za drzwiami...
Wchodzą Wojtek Łętowski i Jarząbek, obaj młodzi junacy, w strojach góralskich.

NAPIERSKI.
Pewnie jesteście strudzeni, panowie!
Podając im puhary, które wziął z kredensu i trącając się.
Pijcie!... Na szczęście!

JARZĄBEK.
Dziękujemy!
Pije.

NAPIERSKI wychyliwszy puhar i stawiając go na stole.
Czas wam
chwilę wypocząć — po takiej wiktoryi,
o której ludzie w późne jeszcze wieki
wspominać będą... Lecz zanim spoczniecie,
rozstawcie straże na basztach... Odstąpił
wróg od tych murów, uląkłszy się waszej
rysiej odwagi — za co was mianuję
porucznikami wojsk królewskiej mości, —
ale któż wiedzieć może, czy też jutro
albo pojutrze znów nas nie podejdzie...

JARZĄBEK.
Haj!... anoć słychać, jako się gotuje
świeża wyprawa... Nam się ino widzi,
że mają dosyć świstaczego sadła.

NAPIERSKI.
I mnie się zdaje... Dość im zalaliśmy
tego za skórę...
Spogląda na zegar wiszący na ścianie.
Hm! godzina czwarta.
Do Łętowskiego.
Panie Wojciechu! Ojca czy nie widać
pod naszym grodem?... Powinni już nadejść...
Imć pan marszałek Stanisław Łętowski
dobrze się sprawił...

WOJTEK ŁĘTOWSKI.
Jeszcze pogonili
za dragonami, ale już wracają;
za pół godziny, lebo za godzinę
będą na zamku...

NAPIERSKI.
Hucznie ich przyjmiemy!
Z okiem zwróconem na Mojszę, do Łętowskiego i Jarząbka.
Mości panowie, każcie im wytoczyć
wódkę z piwnicy...

JARZĄBEK zabierając się z Łętowskim do wyjścia.
Żegnają!

NAPIERSKI za odchodzącymi przez drzwi środkowe.
Żegnajcie!
Zróbcie co każę, potem na spoczynek.
Wojtek Łętowski i Jarząbek, pokłoniwszy się jeszcze we drzwiach, wychodzą.

ZDANOWSKI.
Jak ty przemawiasz do chamów? Szlachecką
pospolitujesz krew, mój panie Kostko!

NAPIERSKI.
Ja wiem: brat szlachcic najlepiej przemawia
do chłopskich pleców batogiem.

ZDANOWSKI.
Nie, synu!
I ja się do nich zniżam, wszak-ci nawet
do chrztu trzymałem córkę Łętowskiego...
Ale-ć tak było od wieków i w bożem
tak przyrodzeniu leży, by nam chłopstwo
do nóg padało, dziękując za łaski,
które im czynić raczymy... Prawdziwie!
Koniec już świata, jeśli z prostych chamów
i prostych zbójów robi się marszałków
i poruczników...

NAPIERSKI.
Od nich świat się pocznie!

ZDANOWSKI.
Chamy i zbóje!...

MOJSZE wysuwając się z kąta.
Nu, i ja tak myślę.
Napierski mierzy go wzrokiem.
Mojsze spostrzegłszy się, przerażony.
Przepraszam... bardzo przepraszam... Ja tylko
chciałem powiedzieć, nu, za przeproszeniem...

NAPIERSKI.
Mojsze, ty dzisiaj taką świecisz miną,
jakbyś miał dużą ochotę ubawić
swojego pana. Wielce krotochwilnie
jest mi na sercu.

MOJSZE.
Ja wiem, krotochwilnie,
ale mnie było bardzo źle... Oj! oj! oj!
Zaczyna opowiadać z zabawnymi ruchami.
Jak ten pan Jordan wystrzelił do murów,
tak ja gwałt zrobił... Jest nas pięciu żydków
na całym zamku! — co się stanie z nami?
Aj! myślę sobie: on będzie darł pasy
z nas, pięciu żydków, będzie jeszcze gorszy,
nu, od tych chamów, od tych prostych zbójów,
których — przepraszam jaśnie jenerała —
sam pan jenerał sprowadził ze sobą,
coby nam wszystką wódkę wypijali
i jeszcze bili... Aj! tak myślę sobie,
nu, i odrazu skoknę pod pierzynę...

NAPIERSKI.
Widać, że lubisz ciepło?

MOJSZE.
Jakie ciepło?
Anim się zagrzał!... A kto temu winien?
Nu, moja Sura... Ona jest odważna
jak sama Judyt, albo jak Debora,
a jaka mądra!... Aj, jak nie przyleci
ta moja Sura, jak nie wrzaśnie na mnie:
Mojsze! ty głupi! ja nie leżę w łóżku,
a ty się kładziesz pod pierzynę?... Mojsze!
ty głupi Mojsze! Co ci jest? Ty nie wiesz,
ty głupi Mojsze, że pomiędzy nami
jest sam Joszua, który nas obroni?
Niech się on tylko pokaże na murach,
tak zaraz padną wszystkie Filistyny,
tak ten pan Jordan i jego dragony
będą zmykali, jak Moab... — Joszua?!
Jaki Joszua?! — krzyknę w niebogłosy
z wielkiego strachu i wyskoknę sobie
odrazu z łóżka. — Co? może ten szajgec,
o którym nasze wymyślają żydki,
że on jest święty, bo się ciągle kiwa —
dzień i noc całą nad naszym talmudem
i ciągle śpiewa: »Awinu malkenu« —
pieśń konających, chociaż nikt nie kona?

NAPIERSKI, któremu widocznie opowiadanie żydka sprawiało zadowolenie, nagle z miną pochmurną.
Cicho!... Dość tego!...
Opanowuje się.

MOJSZE.
Ja bardzo przepraszam...
Widząc, że Napierski powrócił do dawnego stanu:
Ino, że Sura, jak ja to powiedział
w swojej głupocie tak się zapaliła,
jak sucha jodła, i trzasła: pan hetman!
On każe słońcu zatrzymać się w górze...
Aj, ja się zaśmiał — przepraszam: ja zaraz
tak pomyślałem: Joszua — on trefnem
zawsze się brzydził, a pan hetman kazał
bić wczoraj wieprza i razem z chamami
tfu! spluwa jadł świninę...

NAPIERSKI z wybuchem wesołości.
Ha! ha! ha! ha! ha!
Nagle poważnie i w zadumie.
Panie Zdanowski! Pomnisz: w Nowym Targu,
kiedym się zjawił we waścinym dworze,
list przepowiedni króla jegomości
mając przy sobie, którym mi rozkazał
zaciągi czynić dla księcia z Wiśniowca
na tę wyprawę multańską, na przyzbie
usiadłszy społem, zapatrzeni w gwiazdy,
rozmawialiśmy o zegarze dziejów...

ZDANOWSKI.
Pomnę, o pomnę... Od tego wieczora
jam cię ukochał jak syna... Bohater
wyrósł przedemną, grożący na miazgę
zetrzeć zuchwalca Rakoczego. Granic
naszej nieszczęsnej Rzeczypospolitej
obiecywałeś ustrzedz z kupą chłopstwa...
I wtedyś także z rąk sprawiedliwości
wyrwał dwóch zbójów...

NAPIERSKI.
Tak, Sawkę i Czepca.
Ludzie to mężni, szkoda, by ich męstwo
miało tak zmarnieć, zamiast iść na służbę
wielkiego dzieła... Ojcze Wiktorynie!
Jeszcze o jedno chciałem cię zapytać:
Prawda, że zegar idzie swą machiną,
ale że staje, gdy go nie nakręcisz?
A kiedy stanął, wówczas trzeba człeka,
któryby jego posunął wskazówki...
Prawda? A!...

ZDANOWSKI.
Prawda!... Mości pułkowniku!
Dlaczego teraz przyszło mi to na myśl? —
być może, troska o ten kraj nasz biedny —:
Gdyśmy o jego mówili nieszczęściach
i jego zbawcach, zgasła jakaś gwiazda...
Coś mną wstrząsnęło, a i ty pobladłeś...

NAPIERSKI.
Zbladłem?... Być może.
Zagadując.
Ale wiesz, ten Jordan...
Ha! ha!

ZDANOWSKI.
Zuzannik! tchórz! ten świniobrzuchy,
zajęczonogi pyszałek biskupi
w juchtowe buty schował swoją pychę,
zgraję — owczarzy usłyszawszy zdala...

NAPIERSKI niemile dotknięty.
Zgraję — owczarzy?
Nagle, udając wesołość.
No, ty mój — Joszua!
przepraszam, Mojsze! Drogi panie Mojsze!
Czyś się zamienił w słup soli, jak żona
twojego imci prapraszczura Lota?
Wszak mi się widzi, iż żoną nie jesteś,
a tylko mężem swojej mądrej Sury...
Miałeś zatańczyć, zaśpiewać majufes!
Wiesz, że jest po czem i śpiewać i tańczyć!
Czy ci się nogi nie trzęsą? — Masz dzieci?

MOJSZE.
Jasny pan hetman żartuje...

NAPIERSKI.
Samsonów
chybaś nie spłodził, ani Absalomów.
Ginąć nie będą ani pod gruzami
filistyńskiego kościoła, zapewne,
ani na własnych zawisnąwszy włosach
gdzieś na gałęzi...

MOJSZE przerażony.
Oj! oj!

ZDANOWSKI do Mojszy, podając mu gąsiorek.
Masz! świeży
przynieś gąsiorek... A tego samego!
Na stare kości i na melancholię
dobre to wino...

NAPIERSKI za odchodzącym.
Idź! pokłoń się Surze —
powiedz, że słońce stanęło na niebie,
a nam tu przyślij którą z starościanek...
Ambrozyę Bogom podawała Hebe...

MOJSZE śpiewnie.
Idę! już idę!
Wychodzi drzwiami po prawej.

ZDANOWSKI.
Mości pułkowniku!
Krew ci się perli w żyłach, jak w kielichu
najszlachetniejszy z napojów, podniesion
w górę ku blaskom słonecznym... Mnie troska
odbiera humor, oczy mam przymglone,
a brzegi powiek ogień mi opala...
Starość i smutek, niepewność i rozpacz!
Na ziemi polskiej zamęt, jak w dzień sądny.
Pożar się rozlał krwawymi potoki
wskróś naszych łanów. Buta, samolubstwo
nędznych królików uderza bezwstydnie
o tron piastowy. Bratu rodzonemu
nie uwierzyłbyś, azaż nie jest zdrajcą...

NAPIERSKI.
O czem tu mówić?... Pale są na zdrajców,
a na królików...

ZDANOWSKI.
Mój panie Napierski!
Mózg mi pożera szarpiąca rozterka...
Patrząc naokół — zbłąkaną źrenicą,
bo dziś człekowi trudno nie oszaleć, —
straciłem miarę dobrego i złego:
nie wiem, kto poczciw, a kto jest zbrodniarzem,
kto jest zaprzańcem, a kto wiernym synem...
Nie wiem, zaprawdę! czy i ja nie wrogiem,
i czyś ty także nie jest wróg...

NAPIERSKI zapominając się.
Szalejesz,
mości Zdanowski! szalejesz! szalejesz!
Ja tu nie wrogiem...

ZDANOWSKI uspakajając, ale znacząco.
Ja-ć nie mówię tego...
Ale ksiądz biskup może ma i słuszność,
że tak przyjaciel zamku nie zajmuje...

NAPIERSKI niecierpliwie, prędko.
Jeśli inaczej nie można? jeżeli
upór królewiąt gnieździ się na skalnych
szczytach, na które wspiąć się — li przemocą
albo podstępem?...

ZDANOWSKI.
I zdrajca Chmielnicki
z królewiąt ukuł sobie miecz na całość
i nietykalność Rzeczypospolitej.

NAPIERSKI.
Lecz my tej świętej strzeżemy całości.

ZDANOWSKI.
Prawda! jak orły siedliśmy w tem gnieździe,
aby odpędzać krwawodziobe sępy
podłego Węgra, co z królewskich trumien
w żałobnej dzisiaj stolicy Jagiełłów
chciałyby sławne powyciągać trupy,
by je na hańbę roznieść po swych polach!
Prawda! gałęźmi zielonej jedliny
wywabiliśmy z pod hal i z pod grani
czeredę łotrów, ażeby ich strzelby
i ich siekiery, skrwawione w rozbojach,
zmienić na święte, nieskalane bronie
dla spraw ojczyzny i króla.

NAPIERSKI W zamyśleniu.
Masz słuszność!
Dla spraw ojczyzny i króla!

ZDANOWSKI.
Lecz powiedz:
Kto nam zaręczy, iż ten tłum niesforny
nie spłynie jutro z gór czerwcowym śniegiem
i, jak wezbrany Poprad lub Dunajec,
swą dziką falą nie zaleje naszych
łąk i pól, krwawą uznojonych pracą
długich pokoleń, co, sterawszy siły,
marły z nadzieją radosnego żniwa
dla swych następców?!... Odpowiedz! odpowiedz!
Kto nam zaręczy, że, jak tam, na kresach,
skąd nas dochodzą jęki mordowanych
przez zgraję Chmiela, skąd niemal że słyszym
trzaski walących się w pożogach grodów —
kto nam zaręczy, że i tu nie padniem
z wielkiej rozpaczy, widząc, jak siekiery
i jak te strzelby mierzą w własnych braci,
by się objuczyć złotem i bisiorem?...
Kto mnie zaręczy — tak! kto mnie zaręczy,
mnie, stojącemu nad grobem starcowi,
że się nie znajdzie ktoś, co własną dumę,
choćby skrzywdzoną, zechce unieść w górę
na tej straszliwie rozhukanej fali?
Kto mnie zaręczy, że ty...

NAPIERSKI w najwyższym gniewie.
Mości panie!
Mitygując się, prawie błagalnie.
Ojcze Zdanowski!...

ZDANOWSKI.
Tak! straciłem miarę
w tem, co jest dobre, a co złe — kto zdrajcą,
a kto jest wiernym...

NAPIERSKI.
Wino nazbyt mocne
oszołomiło coś i mnie i ciebie...
Wchodzi Mojsze, prowadząc ze sobą dziewczynę.

MOJSZE z ruchem wskazującym na dziewczynę.
Jest!... Najpiękniejsza!... Sam pan król...

NAPIERSKI.
Precz!

MOJSZE zabierając się ku drzwiom.
Idę!
Zatrzymuje się przed drzwiami po prawej.
Ja tylko jeszcze chciałem coś powiedzieć...
coś tak ważnego...

NAPIERSKI.
Precz!...

MOJSZE.
Idę! już idę!
Znika, odepchnąwszy dziewczynę, która chciała za nim odejść, nie zostawiwszy gąsiorka.
Dziewczyna stoi bezradna.

NAPIERSKI podchodząc do niej, łagodnie.
Postaw!
Dziewczyna stawia wino na stole i j. w.
Napierski napół nieprzytomnie, zwrócony ku Zdanowskiemu.
Spoczniemy... Tak...
Zwracając się ku dziewczynie, j. w.
Jak ci na imię?

DZIEWCZYNA.
Hanusia, jaśnie oświecony panie!

NAPIERSKI jakby sobie coś przypominając, czoło ręką pociera.
A tak!... Hanusia... Łętowska...

DZIEWCZYNA.
Nie, panie!

NAPIERSKI j. w.
Tak... prawda, prawda!... Panna starościanka,
czy kasztelana krakowskiego córka...
Nagle zmieniając ton, jakby oprzytomniał, napół z ironią, napół z wyrzutem.
Mości Zdanowski! Racz popatrzeć waszmość,
jak wyglądają dzisiaj kasztelanki!...

ZDANOWSKI.
Nie żartuj sobie z prostego dziewczęcia...

NAPIERSKI popadając w zadumę, jak nieprzytomny.
Tak, prawda, prawda! Owoć i królewskie
włóczą się dzieci bez tronu po świecie...
Do dziewczyny, machinalnie.
Odejdź...
Dziewczyna wychodzi drzwiami po prawej.
Napierski do Zdanowskiego.
A może wypijemy jeszcze?
Nie... lepiej spocząć... Ojcze Wiktorynie!
Wypocznij sobie... I ja spocząć pójdę.
Wszakże nas wszystkich czeka zasłużony
tutaj spoczynek...
Wychodzi drzwiami po lewej.

MOJSZE wkradając się drzwiami z prawej.
Wyszedł? Wiem, że wyszedł...
Panie jenerał...

ZDANOWSKI.
Jeszcze-ć te awansy
nie spadły na mnie.

MOJSZE.
Nu, ja wiem? Jak może
być porucznikiem ten Wojtek, ten zbójnik,
co wczoraj kazać rozebrać do naga
jednego żydka i oblać go wódką,
by go zapalić — on go nie zapalił,
bo się zlitował na ten płacz, — a za co?
że on, ten żydek, ośmielił się bąknąć,
coby te chamy nie były tak chciwe
na szabasówkę — kiej taki się zrobił
na królewskiego porucznika, — panie,
a któż ma zostać jenerałem?

ZDANOWSKI.
Nie masz
do powiedzenia nic więcej?

MOJSZE.
Aj! aj! aj!
Po to bym tylko przychodził?... Pan hetman,
on mnie wyrzucił — tak ja myślę sobie,
niech pan dobrodziej jemu to opowie,
co ja opowiem — coś bardzo ważnego...
Czy jest na świecie jaki Wasyl Czepiec?...

ZDANOWSKI.
Jest.

M0JSZE.
Ja wiem dobrze, że on jest... On idzie
ku Czorsztynowi i pali po drodze
karczmy i dwory...

ZDANOWSKI.
Kłamiesz!

MOJSZE.
Może kłamię,
jak waść tak mówi... Panie dobrodzieju!
Czy jest na świecie jaki pan Gosławski?

ZDANOWSKI.
Jest... jest... przyjaciel pana pułkownika...

MOJSZE.
Jemu się stało nieszczęście...

ZDANOWSKI.
Nie duża
to chyba szkoda... Zawszem tej przyjaźni
szczerze odradzał panu Napierskiemu.

MOJSZE.
Nu, on się upił...

ZDANOWSKI.
Nudzisz...

MOJSZE.
On się upił
i jakieś ważne pokazywał listy
któremuś księdzu... A ten ksiądz, on zaraz
gwałt wielki zrobił... Oddał je biskupim
i w okolicy mocno hałasuje,
że pan Napierski — aj! aj! ja się boję...

ZDANOWSKI z zaciekawieniem i jakby z przeczuciem.
Nie bój się... gadaj!...

MOJSZE.
Nu, że pan Napierski...
jasny pan hetman... nu, że on jest — zdrajca!

ZDANOWSKI.
Zdrajca!?... Ty podły żydzie!...

MOJSZE.
Nie mówiłem,
że ja się boję...

ZDANOWSKI z objawami rozpaczy i zdumienia.
Zdrajca!!...

MOJSZE.
Nu, ja tego...
spluwając
tfu! nie powiadam... Tylko jeden żydek,
co on miał ze mną gieszefty — uczciwe,
żebym tak skonał — on chodził na handel
i dzisiaj wrócił, wpuściłem go furtką.
On tak się lubi tu i tam pokręcić,
niby nie widzi nic, a wszystko widzi
i wszystko słyszy, chociaż nic nie słyszy,
bo to dla żydka jest zawsze interes —
on mi powiedział w wielkiej tajemnicy,
że pan Napierski jest — zdrajca... Ja myślę:
Co tajemnica? Może to paskudztwo —
niech jasny hetman wywrze swoją zemstę,
jak nasz Joszua, na tych swoich wrogach,
że takie brzydkie rzeczy o nim mówią...
Ja go się teraz boję — bardzo boję...
Niech pan dobrodziej sam mu to opowie.

ZDANOWSKI.
Zdrajca!... Nie!... Boże!...

MOJSZE.
Panie dobrodzieju!
Pan się tak zmienił?... Co się panu stało?...
Nic już nie powiem...

ZDANOWSKI chwytając go za bary.
Gadaj! gadaj wszystko...
Co było w listach? Od kogo te listy?

MOJSZE.
Niech pan dobrodziej mnie puści... ja proszę —
ja biedny człowiek! ja mam żonę, Surę,
mogę mieć dzieci... ja wszystko opowiem. —
Niech pan dobrodziej mnie puści...
Zdanowski puszcza go.
Ten żydek
on mnie wyjawił w wielkiej tajemnicy,
że listy były od tego zbójnika —
uroczyście
niech on przepadnie! niech jego nazwisko
i jego imię będzie na wiek wieków
przeklęte w bożym narodzie! Niech dzieci
i jego wnuki i prawnuki wnuków
nawiedza czarna choroba! Z mogiły
niech wygrzebują psy ich świeże kości —
zmieniając ton
przepraszam — listy te były od Chmiela,
co on — my żydki, my to wszystko wiemy —
co on tam pali karczmy i bożnice
i na gałęziach wiesza psa i żyda,
nu — ja przepraszam — i szlachcica... Panie!
on chce być królem...
Zdanowski pobladł ze wzruszenia i grozy.
Panie dobrodzieju!
Co waść tak pobladł? aj! aj! waść tak patrzy!
waść chce mnie pożreć tym okropnym wzrokiem.
Przepraszam... nic już nie powiem, nic...

ZDANOWSKI.
Gadaj!
bo ci bebechy wytrzęsę!... Co było
w tych strasznych listach?... Ja wiem, co być mogło,
ale ty gadaj! gadaj!

MOJSZE.
Nu, ten gałgan,
ten łotr, ten złodziej, rabuś, szubienicznik —
on tam napisał, że on będzie królem,
że on z tych chamów zrobi samych szlachtę —
czy pan dobrodziej to słyszał? on z chłopów
chce zrobić szlachtę! — ino, tak on pisał,
niech powstawają przeciw swoim panom,
niech się gromadzą w takie wielkie bandy —
aj! aj! niech wezmą widły i topory,
kosy i strzelby, na swoich dziedziców
i na swych żydków, i że on im same
rozda wolności...
Tłum górali zjawia się w dziedzińcu.
Panie dobrodzieju!
Czy waszmość słyszy?... To jest gwar!... To oni!
Oni nas wyrżną!... Oni już w dziedzińcu!
Podchodzi trwożliwie ku oknu, zaraz się cofa.
Niech pan dobrodziej popatrzy przez okno —
oni śpiewają!

CHÓR w dziedzińcu zamkowym.
Od buczka do buczka,
zasię do jawora,
będzie z pieniążkami
niejedna komora!

MOJSZE.
Aj! aj! co za kierdel!
Oni nas wyrżną!... Co ja biedny zrobię?!
Co zrobi Sura?! Co zrobią żydkowie?!
aj! aj! aj! aj! aj!

ZDANOWSKI z gorzką ironią.
To są żołnierze króla jegomości,
pójdą odpędzać wroga od granicy.
Mojsze wychodzi przestraszony drzwiami na prawo.
Zdanowski sam.
Zdrajca!... Ten młodzian, za którym poszedłem,
jako za zbawcą ojczyzny, jest — zdrajcą!
W spółce z Chmielnickim!... Panie Jezu Chryste!
Chce Rakoczego wyganiać — on, zdrajca!...
Królowi wojsko formuje — tak! wojsko,
co pali dwory!...

ŁĘTOWSKI nie spostrzegłszy Zdanowskiego, we drzwiach z prawej, głośno.
Gdzież jest pan naczelnik?

ZDANOWSKI.
Dyabłu się oddał!

ŁĘTOWSKI.
Witam, panie kumie!

ZDANOWSKI.
Rabowi wara kumać się z szlachcicem,
choć ci dopomógł z pogańskiego błota
oczyścić dziecko świętym chrztem...
Do Czepca.Tyżeś to,

ŁĘTOWSKI podczas tego, klaszcząc w ręce.
Haj! naczelniku! haj! haj!

CZEPIEC niemal równocześnie, do Zdanowskiego.
Sława Bohu!

ZDANOWSKI.
Tyżeś to Czepiec? któregom ratował
z pod szubienicy... tak!
wskazując na drzwi na lewo, prowadzące do komnaty Napierskiego
do spółki z tamtym!
Złodziej! podpalacz! morderca pan Czepiec!

ŁĘTOWSKI.
Mój panie kumie! Juści jabym dla was
w Ciemne Smreczyny szedł lub do Niechcyrki,
by wam niedźwiedzich kudłów na posłanie
nabrać z tych strasznych pustaci... Lecz wiedzą:
hnuśnie i szpetnie gwarzyć tak o moich
harnych junakach...

ZDANOWSKI.
Stawiasz się?

ŁĘTOWSKI.
Nie stawiam,
a ino mówię, jako idą czasy,
gdzie wy panowie szlachta z czapką w ręku
będziecie prosić w kumy...

ZDANOWSKI.
Poruczników
albo marszałków w guniach i serdakach.

RADOCKI.
Święty Jan Chrzciciel włosieniem okrywał
swe chude lędźwie, a sam Jezus Chrystus,
Pan nasz i Zbawca, nie miał i na kerpcie,
czy na sandały, a tylko swe stopy
ranił o pychę możnych i uczonych
faryzeuszów... Kontusz nie jest jeszcze
wszystkiem na świecie...

ZDANOWSKI.
I ty, mości klecho,
błogosław zbrodni... Niech was!
Zabiera się do wyjścia.

ŁĘTOWSKI za odchodzącym.
Panie kumie!
A my-ć tam waszą krew uszanujemy,
choć inna lać się będzie...
Drzwiami z lewej wchodzi

NAPIERSKI i spotkawszy się we drzwiach ze Zdanowskim, czule.
Drogi ojcze!

ZDANOWSKI.
Pies ci jest ojcem! pies!... Zdrajca! buntownik!
Wychodzi na lewo.

NAPIERSKI do Łętowskiego i reszty.
Za dużo wina wypił po zwycięstwie.

RADOCKI z namaszczeniem.
Pijany Noe ukazał swą nagość —
tak mówi Pismo.

ŁĘTOWSKI zdumiony.
Janosik! co widzę!

NAPIERSKI podając mu rękę.
Panie marszałku! Królewski pułkownik,
który was przyszedł wyswobodzić z jarzma
żydów i szlachty, coby także chcieli
i jego świętość, ten wolny majestat,
skować w żeleźce...
Zwracając się do Radockiego i Czepca.
Witam, mości panów!
Panie Radocki! miło mi zobaczyć
męża, co poznał ewangelię bożą
i dziś, jak Pana naszego Chrystusa
święty apostoł, głosi ją po świecie.

RADOCKI.
Ucho, otwarte na karność żywota,
w pośrodku mądrych zamieszka, a oto
serce mądrego roztropnie sprawuje
swe grzeszne usta.

NAPIERSKI do Czepca.
Dzielny mój Wasylu!
Podaj mi wierną dłoń...
Potrząsając.
Tak!

CZEPIEC.
Sława Bohu!

NAPIERSKI.
Wam ja to wielkie zawdzięczam zwycięstwo,
które jest słupem na granicy światów...
Zmierzch jest za nami, a przed nami słońce!

RADOCKI.
Kto był poniżon, wywyższony będzie.

NAPIERSKI.
Już wywyższony... Znikli niewolnicy,
odkąd rycerska rozpiera się dusza
w zgnębionej piersi bożych sług... Tumany
białego kurzu w górę się uniosą
z pod stóp lecących w przepaść wrogów...

ŁĘTOWSKI, który przedtem bez ceremonii usiadł sobie na jednem z krzeseł.
Anoć
uciekał Jordan, że aż się kurzyło...

NAPIERSKI.
I inni będą uciekać, niech tylko
żołnierze pańscy wyrastają z ziemi
jako ten owies po wiosennym deszczu.
Niech tylko czołem zachwieją odważnem,
jak te wierzchołki zielonych smereków
ponad waszemi halami, gdzie wolność
nieustraszona władnie.

ŁĘTOWSKI powstaje z krzesła.
Jest nas sporo
tęgiego chłopa, a zaś w lasach wżarskich
jeszcze-ć nas więcej zostało ze Sawką.
A jako spojrzeć na całe Podhale,
hań od Orawy, aż tam gdzieś ku Rabce
i jeszcze dalej, aż popod Baranią,
lud się już zrywa i przy jasnej łunie
widzi, co robić, a każdy odważny,
jakby sto razy z śmiercią się szamotał
nad ciemnym źlebem i ją zmógł i skoczył,
niby kozica, na wirszyczek.

NAPIERSKI.
Bracie!
Wykorzenimy niezbożnych ze ziemi
i wygładzimy przewrotników...

ŁĘTOWSKI.
Juści!
Ale na dzisiaj jeszcze jedno słowo!
Pięknie gwarzycie! Jak miód, tak wam płyną
słodkie wyrazy z waszych ustek kraśnych.
A listy takie piszecie, że człowiek —
choć mu już włosy mocno posiwiały —

RADOCKI.
Rzetelne listy — kaznodzieja boży...

ŁĘTOWSKI.
Panie rektorze! pozwolą — ja teraz,
widzą, przemawiam...
zwrócony ku Napierskiemu
anoć, że haw! w sercu
czuje się młodość i fryśną ochotę
nie na Węgierskie k'Budzinu, a dalej,
aż tam na krańce ogromnego świata,
by go podważyć i, widzą, wywrócić,
jak wóz ze sianem... Czy słuchacie?

NAPIERSKI.
Słucham.

ŁĘTOWSKI.
Moc luda-m zebrał...
Z ruchem ku Radockiemu.
Pan rektor wam powie,
o co mu idzie — o królestwo boże...
Ja-ć prosty gazda, któremu zajmują
krowy z pastwiska i łypią oczami
na piękną córkę — szlachcice —
Napierski objawia niepokój, wnet się jednak miarkuje.
— — ja patrzeć
wcale nie mogę, jak się starostowie
i ich hajduki pastwią bez litości
na pokoleniach, jakby chłop nie człekiem,
a ino psem był albo jeszcze gorzej.
Ja chcę to zmienić... Czy słuchacie?

NAPIERSKI.
Słucham.

ŁĘTOWSKI.
Idziem na wojnę...

RADOCKI.
Na krzyżową wojnę.

ŁĘTOWSKI.
Krzyż swój schowajcie!... U mnie jest ciupaga.

CZEPIEC.
A u mnie...

ŁĘTOWSKI.
Cicho! Z panem naczelnikiem
mówię, nie z wami...
Do Napierskiego.
Ja widzę naocznie,
iżeście chcieli poznać naszą biedę,
boście nieomal poszli juhasować
w tych naszych halach... Aleć tak bywało,
że lach niejeden zbiegł ku nam, buntował,
a potem zdradził... Panie naczelniku:
Moc luda-m zebrał, bez nas jesteś niczem,
a gdybyś stanął przeciw naszej sprawie,
albo ją rzucił dzisiaj, gdy mnie w domu —

NAPIERSKI.
Groźba?

ŁĘTOWSKI.
Czy groźba?... Wiedzą: ja-ć za młodu
chodziłek w regle rubać smereczynę,
rubałek z góry a mocno, że kłody
padały z jękiem — od rzutu!... Nie byłek
nigdy we dworach marnym pacholikiem,
wełny-m paniętom nie zwijał, więc mówię,
jako i myślę: U mnie dzisiaj w domu
zapewne zgliszcza — pana Biczyńskiego
ubił tam Czepiec; nie mam poco wracać...

RADOCKI.
I mój kominek zburzony... Z Krakowa-m
otrzymał wieści, jako już odjęte
jest mi rektorstwo — tak ksiądz biskup kazał...
Ale co dla mnie rektorstwo, gdy dzisiaj
Jezajaszowych mogę nadsłuchiwać
proroctw, jak prawdą się stają.

NAPIERSKI drwiąco.
A Czepiec?
Może i ty mnie pogrozisz gniazdeczkiem,
które ci wicher wywrócił?

CZEPIEC.
Mem gniazdkiem
jest szubienica, tej, wiedzą nie szkoda...

ŁĘTOWSKI.
O haj!... Tak mówię: nie mam poco wracać,
tem raźniej pójdę choćby pod sam Wawel
lub pod Warszawę — na ogień, na wodę,
na miecz, na kule... A zaś biada temu,
ktoby z nas zadrwił... Słuchacie?

NAPIERSKI.
Czy słucham?
Przemawiasz do mnie, marszałku Łętowski,
jak gdybym nie był pułkownikiem króla,
lecz twym — parobkiem.

ŁĘTOWSKI.
Nie prawda!

RADOCKI.
Człek prosty,
a zaś tak twardy jako krzesanica.

ŁĘTOWSKI.
Ale uczciwy... Tak im powiem jedno:
Mości królewski panie pułkowniku!
I my-ć pomożem królowi, niech tylko
broni nas, gazdów, od krzywdy... A z wami
na szubienicę pójdę lub gdzie chcecie —
gdzie nas powiedzie wasza mość hetmańska,
a ino szczerze godnie i bez zdrady...
My waszym wojskiem, waszym regimentem,
którym możecie wojować do końca,
póki ostatnia krew z nas nie pocieknie...
Mości hetmanie! czy słuchacie?

NAPIERSKI.
Słucham...

ŁĘTOWSKI.
U was odwaga jest, jako i u nas,
a większy rozum, bo my nie uczeni —
tak wam dajemy dowództwo... Lecz jedno,
widzą, trza zrobić: przysięgnąć!...

NAPIERSKI.
Przysięgnąć?!!
Więc mi na słowo wierzyć nie raczycie?
Mnie, którym dla was rzucił dwór królewski
i szedł w juhasy między was, by ujrzeć
rany na waszych grzbietach? Nie wierzycie
mnie, com się zamknął w tym czorsztyńskim grodzie
i z garstką wiernych rzucałem tą ręką
głazy na wojska waszych twardych wrogów,
choć między nimi mogłem — syn królewski —
jak paw się puszyć, opływać we wszystko,
czego-by tylko zapragnęła dusza,
przyzwyczajona — panować?

ŁĘTOWSKI.
Wierzymy...
Ino, że u nas gazdów ten obyczaj:
My-ć z Panem Bogiem bardzo i nie bardzo:
zmówimy pacierz, a jak człek nagrzeszy,
to się i czasem wyspowiada. Przecie
jedno jest dla nas największą świętością:
święta przysięga!... Ruszym na wyprawę
poprzez przełęcze, granie i pustacie,
przez straszne żleby i kolczaste wirchy,
tak przysięgamy na wierność. My wiemy,
że kto ma zamiar niedotrzymać, w drodze,
nim się spodzieje, jak głaz spadnie z turni
na wieki wieków... Przejasny hetmanie!
zamek czorsztyński wysoki i stroma
jest krzesanica, na której się wspina —
Dunajec pod nim szumi wieki wieków!
Zwrócony do Radockiego.
Panie Radocki, dajcie krzyż!
Do Napierskiego.
Przysięgasz,
jako nam wiary dochowasz?

NAPIERSKI machinalnie, jakby z rezygnacyą.
Przysięgam,
jako że wiary dochowam.

ŁĘTOWSKI.
Do śmierci?

NAPIERSKI j. w.
Do — śmierci.

ŁĘTOWSKI.
Panie! my zaś przyrzekamy,
że pójdziem z tobą — jeżeli potrzeba,
na szubienicę, czy na pal, do lochu
czy na tortury...

RADOCKI.
Amen!
Do sali wpadają od strony dziedzińca junacy.

GŁOSY Z POŚRÓD JUNAKÓW.
Gdzie nasz hetman?
My przez wykroty biegli i kamienie,
aż się krwawiły nam stopy; czekamy,
aby zobaczyć hetmana, a hetman
zapija sobie z starszyzną...

ŁĘTOWSKI.
Przysięgał...

KILKU JUNAKÓW przyskoczywszy do stołu i nalawszy sobie wina do puharów, zwróceni do Łętowskiego i Czepca.
Na zdrowie, panie marszałku! na zdrowie,
Czepcze, junaku!

ŁĘTOWSKI gromko.
Cóż to?!

NAPIERSKI.
Tak witacie
swego hetmana? Ja was za tę czelność
każę wywieszać...

GŁOSY Z POŚRÓD JUNAKÓW.
Jeszcze-ć nie wyrosły
jedliczki dla nas! O haj!...

ŁĘTOWSKI j. w.
Odejść! odejść!
Czepiec i Jarocki dają znak ręką, aby wyszli.
Junacy wychodzą.

NAPIERSKI do Łętowskiego, wskazując ręką na odchodzących.
To bunt?

ŁĘTOWSKI.
Nie, panie! krew harnasiów naszych...

RADOCKI.
Lud niecierpliwy czeka u Horebu,
pragnie zobaczyć swojego wybrańca...
Podczas całej tej sceny dolatuje gwar z dziedzińca, gwar ten ku końcowi wzmaga się coraz bardziej.

NAPIERSKI przystąpiwszy do okna, na dół ku dziedzińcowi.
Bracia!

RADOCKI przystąpiwszy również do okna.
Narodzie!... Pierwszy i Ostatni,
ten, który umarł i znów ożył!

NAPIERSKI.
Bracia!
Wita...

TŁUM W DZIEDZIŃCU.
Niech żyje nasz hetman!

NAPIERSKI.
Witajcie!
Bracia! na wielką przybyliście ucztę —
jutro wam większą zgotuję! Nasz wspólny
wróg, co ostatnie zdzierał łyko z biednych,
ten wróg zdeptany!

GŁOS HANUSI przerażony i zdumiony.
Janosik!

TŁUM W DZIEDZIŃCU.
A żyj nam!
żyj nam! Janosik powstał z swej mogiły
i w bój nas wiedzie, w wielki bój!

NAPIERSKI do tłumu w dziedzińcu.
A teraz
użyjcie wczasu!...
Do Łętowskiego.
Panie Stanisławie!
panie marszałku! cóż to za dziewczyna?

ŁĘTOWSKI.
To moja córka, Hanusia.

NAPIERSKI.
Hanusia?!!

ŁĘTOWSKI przy oknie, wskazując na tłum.
A to jest, widzą, Salucha... Jak rzekłem,
imć pan Biczyński na dom nasz najechał,
ale mu Czepiec ozbił mudru hlawku.
Zemsty się bałek, tak ją wiodę z sobą —
bo, wiedzą, myślę: matce, starej babie,
nic tam nie zrobią, zaś młodej dziewczynie...
A tę Saluchę zeszliśmy po drodze...

NAPIERSKI woła na dół ku dziedzińcowi.
Hanusiu!

ŁĘTOWSKI.
Wielki to jest zaszczyt dla mnie,
że pan naczelnik wzywa moją córkę
przed swe oblicze.

RADOCKI.
Pobożnie przemawia
człowiek ubogi, a w uściech bogaczów
odpowiedź bywa surową, lecz tutaj
ramię, ubrane w złoto i aksamit,
sięga miłośnie ku maluczkim.

NAPIERSKI.
Wszakże
ja brat wasz...

ŁĘTOWSKI.
Mamy i jeńców ze sobą,
panów hajduków, abyś ich sam, bracie,
wywieszał na tych gałęziach.

NAPIERSKI.
Nie, puścić!
Nie chcę wesela zamącać ich śmiercią!
Po małej chwili.
Tylko potrzeba wziąć — przysięgę od nich...

ŁĘTOWSKI.
O, haj! przysięgę! przysięgę! przysięgę!

NAPIERSKI.
...że broń w ich ręku nigdy się nie zwróci
przeciw ich panu i przeciw ludowi.

RADOCKI.
Pan swą mądrością ugruntował ziemię
i roztropnością umocnił niebiosy.

NAPIERSKI.
Panie marszałku! zarządziłem wszystko,
by jadła było i picia do syta.
Sam ty ugaszczaj... Żegnajcie, druhowie.
Łętowski i Radocki przodem ku drzwiom środkowym, znikają; za nimi zwolna Czepiec.

CZEPIEC po zniknięciu Łętowskiego i Radockiego, odwracając się do Napierskiego.
Dziewkę-ś mi uwiódł, panie pułkowniku.

NAPIERSKI.
Twoją?

CZEPIEC z tłumioną zawziętością.
Ha! moją! moją...
Chcąc odejść, pokornie.
Sława Bohu!

NAPIERSKI.
Poczekaj, Czepcze!...
Czepiec odwraca się od drzwi, podchodzi ku Napierskiemu.
Dzielny z ciebie junak —
najwaleczniejszy, rzekłbym, pośród naszych...
Trzeba odwagi twej na przywitanie
nieprzyjaciela... Weź mołodców swoich
i zabierz drogę biskupim... boć chyba
miejmy nadzieję, że przyjdą...

CZEPIEC.
Mołodcy
moi strudzeni. Trza im wypoczynku.
Zostaw nas, panie, na zamku. To lepiej. —
W lasach jest Sawka, a ten wam wystarczy.

NAPIERSKI.
Jeśli ci każę...

CZEPIEC.
Ha! pójdę... Lecz proszę:
zostaw nas, panie, na zamku. Junacy
mogą się łatwo zbuntować... Chcą zostać
przy waszym boku, a waść ich wypędzasz.
Zostaw ich, panie, na zamku.

NAPIERSKI.
Zostawiam.
Czepiec pokłoniwszy się, odchodzi głównemi drzwiami.
Napierski sam, ręką pociera czoło w zadumie.
Zda mi się prawie, że stałem się piłką,
którą podrzuca ten tłum...
Po chwili.
Hm!... Łętowski
niedźwiedź, lecz szczery...
Przechadza się po sali, potem staje, opiera się o krawędź stołu.
Po chwili wchodzą Hanusia Łętowska i Salka Nieznana.

HANUSIA, prowadzona przez Salkę, wszedłszy głównemi drzwiami od dziedzińca, wyciągając ręce, wyrwawszy je Salce.
Janosik!
Cofa się, napół nieprzytomna, prawie bezwładna, słaniając się.
Królewski,
jasny pułkownik!... królewski pułkownik!...
Po chwili, po cichu, nawpół do siebie.
A kto kołysać będzie nasze dziecię?!
Po chwili.
Królewski, jasny pułkownik!...

NAPIERSKI ku drzwiom na prawo.
Hej! służba!
Do Hanusi.
Upadasz z drogi, a i strach przebyty
z panem Biczyńskim...

HANUSIA.
O, z panem Biczyńskim!...
Po chwili.
Królewski, jasny pułkownik...

NAPIERSKI czule.
Ty — dziecko!
Wchodzi służba; do służby.
W pana starosty sypialnej komnacie
zgotować łoże... Godzi się jedynej,
imci marszałka Łętowskiego córce
spocząć na puchach — po trudach przeprawy —
i na jedwabiach...
Do Salki Nieznanej.
Dopomóż jej, stara!
Salka wyprowadza słaniającą się Hanusię przez drzwi na lewo.
Napierski sam, przechadza się po sali, po chwili przystępuje do okna, wychodzącego na dziedziniec zamkowy i w zamyśleniu przyciska czoło do szyby. Mała przerwa. Powraca

SALKA NIEZNANA.
Śpi... nieprzytomna... ponadmiar zmęczona...
Lecz to przeminie... Teraz pójdź w ramiona,
mój królewiczu! W ramiona piastunki,
która dla ciebie troski i frasunki
zniosła niejedne i śród twardej drogi
do krwi kaleczy bose, słabe nogi,
pod chamską strzechą chleb owsiany zjada
i przez biskupie szyki się przekrada,
i z widmem zimnej śmierci się szamota,
byś ty się palił ogniami żywota!
Ale twa dusza już gasnąć zaczyna,
jak wilgna słoma...

NAPIERSKI napół do siebie.
Ta biedna dziewczyna,
z którą mnie serce związało, a może —
a może tylko lekkomyślność...

SALKA.
Boże!
Ta cię zasmuca?! Ona niech ci służy
w tej ku podniebnym wyżynom podróży,
jak wszystko w świecie winno służyć tobie...
Toć król Władysław i mnie... Na tym globie,
w okrąg, jak słońce zakreśla swe koło,
ty jeden jesteś!... A więc podnieś czoło!
Długie na ciebie pracowały wieki,
ażebyś powstał ty jeden — daleki,
a już tak blizki... Wszystko, co twe oko
zobaczyć zdolne w głębiach i wysoko,
wstecz poza tobą i przy tobie — wszystki
rozstrój i wszystko zdźwięczenie to listki
na drzewie świata, które rwij bez lęku
i zdepc stopami, albo rozgnieć w ręku —
wszystko to środek: ty do celu zmierzaj,
a celem jesteś ty sam...

NAPIERSKI.
Wierzaj! wierzaj!
Tylu przedemną było sobie celem,
a przecież padli przed kresu weselem,
klątwą zwiedzionych, jak sforą ścigani,
ich łzy i smutek otrzymawszy w dani.
Potem zostaje dzieci tłum sierocy,
by im w złowróżbnej, potępieńczej nocy
szepnął ukrytej szatan świadomości,
że z krwi królewskiej wyrosły, że włości
ich królewskiego dziedzictwa na ziemi
dłońmi wydarła przywłaszczycielskiemi —
zgraja rabusiów, że prawo posiadły,
aby tak piły i aby tak jadły,
jak ci, co błyszczą na wszechwładnych górach
tronów złocistych, i aby w purpurach
mogły się puszyć i w słodkiej swobodzie
kierować mogły swoje strojne łodzie
na jasne tonie wszelakiej rozkoszy...
Potem w ich wnętrzu dziki zwierz się spłoszy
i ryczeć pocznie. I z rozwartem okiem,
w którem za iskier czerwonym potokiem
kryje się chyłkiem ciemna, niewstrzymana
potęga końca, gnane przez szatana,
pędzą, jak burza, jak szaleńców rzesze,
co wyłamały w zabójczej uciesze
kraty cel swoich!... I nie bacząc wcale,
ilu podepcą w rozhukanym szale,
nad brzeg otchłani ilu porwą z sobą,
już zarażonych straszną ich chorobą,
wciąż pędzą naprzód... I, ślepotą zbrojne,
wypowiadają swoim losom wojnę,
bunt przeciw własnej podnoszą naturze
i przeciw Bogu, i, podobne chmurze,
w której są gromów łyskliwe zaczątki,
lecą, jak gromy, na boskie porządki —
jeśli porządkiem ktoś nazywać raczy
hańbę krwi naszej, co płodzi w spokoju
i szał radości i klątwę rozpaczy,
zwyciężających i ginących w boju,
tych, co tchórzliwi i tych, co są śmieli,
uciemiężonych i ciemiężycieli,
i cnych i podłych...

SALKA, która podczas tego objawiała zniecierpliwienie i gniew — ironicznie.
Ha! ha!... Skry się żarzą!
Jeszcze się palisz!...
Urągliwie.
Choć tam,
wskazując na drzwi środkowe
z zimną twarzą
stojąc przed tłumem, nie miałeś już siły,
aby zahuczeć nad wzgórzem mogiły,
jako te gromy, bez żalu i trwogi
bijące w wilków przerażone stado...
Bądź, jak pioruny, twardy i złowrogi
i hucz pieśń jedną: »Zagłado! zagłado!«
hucz ją bez końca, aż — dobiegniesz końca...
Wiem, wiem: ten zachód dzisiejszego słońca
nad miarę kształtu człowieka wydłużył
cień twej postaci, i tyś przed nim stchórzył,
przed własnym cieniem — tyś go się przeraził,
synu królewski!

NAPIERSKI.
Widzisz: przerażenie,
tak mi się niemal wydaje — jest dzisiaj
treścią mej duszy... Pod jego ciężarem
gnę się i kurczę, maleję, zapadam
w ziemię, jak robak...

SALKA.
A przecież ty jeden
wziąć powinieneś rozbrat z przerażeniem!
Masz prawo rosnąć, choćbyś swoim cieniem
nie kraj ten okrył, ale i glob cały...
Lecz to ci mówię, że twój blask wspaniały —
nie cień! — nad miarę w okrąg się rozszerzy
i promieniami w przyszłe czasy sięgnie...
Cóż to za mądrość w twej duszy się lęgnie?
Tyś syn królewski! W tobie przyszłość leży,
jakiej dotychczas nie dano nikomu!
Z królewskich ojców wypędzony domu,
nie mędrkuj żaków dobrodusznych wzorem,
którzy w swem wątłem rozumieniu chorem,
okaleczałem na szkolarskiej ławie,
dlatego tylko prawo i bezprawie
za przyrodzoną mają tu konieczność,
ponieważ wzrok ich, uwiązłszy snać wieczność
na martwych głoskach butwiejącej księgi,
z poza katedry nie widzi potęgi
złotego tronu... Ty, królewskie dziecię,
tak wzdyć rozumuj: na to są na świecie
ciemiężyciele, aby ciemiężeni
wywarli na nich swą pomstę... Nie zmieni
nic tego prawa: kto krzywdę posieje,
niech zbiera krzywdę...

NAPIERSKI.
A jeśli nadzieje
zwiędną przed czasem? Jeżeli skrzywdzony
padnie, nim zemsty dopełni?... Fatalność
chodzi drogami człowieka... Przed chwilą
obdarty żydek, tutaj, w tej komnacie,
wspomniał, tak sobie, nie wiedząc, co czyni,
pieśń konających — »Awinu malkenu« —
i ja... zadrżałem... Dlaczego?

SALKA.
Boś tchórzem!

NAPIERSKI.
Nędzna żebraczko! skąd-że ta bezczelność?

SALKA.
Mam tutaj prawo być nawet bezczelną,
jeśli potrzeba: — Jestem twoją — matką!

NAPIERSKI.
Matką?!... Łżesz podle!... nigdym ja swej matki
nie widział w życiu!...

SALKA.
I ją z królewskiego
wygnano dworu, aby król przed sobą
nie miał żywego wyrzutu sumienia,
który-by patrzał nań oczami — krzywdy.
Lecz gdy tę krzywdę puszczono na wichry,
na śnieg, na burze, na spiekotę słońca,
nikt jej nie umiał zagasić gryzących
ogni w źrenicach, nikt jej nie odebrał
władzy w tych nogach,
pięść ściśniętą podnosząc do góry
ni w pięściach, nikt w gardle
nie umiał zdławić jej głosu — strasznego,
jak stal brzytewna krającego głosu!...
Biegła, pełzała, wiła się w rozpaczy,
krzycząc ku niebu o pomszczenie...

NAPIERSKI podchodząc ku niej.
Matko!...

SALKA odpycha go.
Cicho!... Nie jestem twą matką... Piastunką
jestem-li twoją, a może i... Zresztą:
Mało-ż jest ludzi na świecie, dla których
krzywda nie była piastunką — czy matką? —
to wszystko jedno!...

NAPIERSKI.
Nieszczęście!... nieszczęście!...
I ja skrzywdziłem —
wskazując ku drzwiom na lewo
tamtę!... Biegać będzie,
pełzać i wić się i krzyczeć w rozpaczy
k'niebu o pomstę — niech się tylko zbudzi
z nieprzytomności...

SALKA.
Dzieckiem ją nazwałeś!...
Dziecko!... Tak! dziecko! I zostanie dzieckiem...
zawsze... do końca... Wiecznie marzyć będzie
o tych aniołach, schodzących na ziemię,
aby prowadzić ku krainie złudy
wierzące dusze... A gdy się zawiedzie,
jeszcze swej wiary zemstą nie opłaci...
Dziecko... tak, dziecko...

NAPIERSKI.
Nieraz w takich dzieciach,
tulących w łonie różowe marzenia,
budzi się groza, tem niebezpieczniejsza,
im większą była ich złuda...

SALKA.
Jak owca
grzechotem węża, tak ona pobita
czarem twej władzy, którą naokoło
rozsiewasz okiem, licem i postacią,
odwagą, siłą i wielką nadzieją
rajskiego życia, co ich z upodlenia,
z pyłu niewoli, z głodu, niedospania —
tych psów w obroży, bitych i kopanych —
podnosi naraz ku wyżynom ludzi.
Wdzięczną ci będzie, żeś jej w biednem sercu,
w tem chłopskiem sercu, rozżegnął świadomość,
jako jest godnem, by je miłowały
syny królewskie...
Mała przerwa.

NAPIERSKI po chwili, w zamyśleniu.
A Czepiec?...

SALKA.
»Awinu
malkenu«?!... Boisz się Czepca?... Posłuchaj:
Raz przeznaczenie, u siebie samego
będąc za sługę, pędziło
woły na rzeź...
Co się nie dzieje?... Ot, żal uczuło,
chciało się wrócić z swej drogi,
ale nie mogło...

NAPIERSKI.
Ha!... Ale nie mogło!...
Straszna przypowieść... dobrze ją rozumiem...
I bez zdziwienia usłyszałbym dzisiaj,
że uraczyłaś nią i — Czepca... Ha! ha!...

SALKA.
I to być może. — Jest Czepiec na świecie
i po wiek wieków zostanie... Lecz nigdy —
nigdy bohater, idący na poprzek
średnicy ziemi, Czepcom nie ustąpi...
A takie bywa ludzkie przeznaczenie,
że nieraz skon swój uwalniamy z stryczka,
by się tem prędzej przybliżył...

NAPIERSKI.
Wiesz o tem,
żem ja uwolnił Czepca od pętlicy?...
Skon odwiązała ze stryczka ta ręka!

SALKA.
Żaden bohater skonu się nie lęka!...
A może... Boisz się Czepca?... Więc daléj!...
Sprzątnij go z drogi... Nie! nie!... dom się pali!
Cała ta zgraja stanie przeciw tobie!...
Zresztą odpowiedz: czy na ziemskim globie
jeden jest Czepiec?...

NAPIERSKI po chwili.
Ha! gdyby to człowiek
posiadał w duszy moc niepowstrzymaną,
aby mógł dążyć milami do celu!
On wielką żądzą chce ogarnąć ziemię,
a kroki jego mierzą się na łokieć.
Giętkie ramiona do lotu rozkłada,
złudę-olbrzyma uczuwa w swem wnętrzu,
a na podwórku skacze, jak ten wróbel,
któremu ptactwo, równie, jak on, liche,
umiało pióra wydziobać ze skrzydeł...

SALKA.
Zaczynasz znowu mędrkować... Czy sądzisz,
że mędrkowaniem rozbudził Chmielnicki
tę straszną trwogę?... Czy sądzisz, ty starcze,
z poza katedry nie widzący tronu,
iż mędrkowaniem on zawiódł te tłumy
do takich zwycięstw, że jeszcze po wiekach
piać o nich będą krwawe, dzikie pieśni
siwi lirnicy, siadłszy na kurhanach,
kryjących zmarłą waleczność rycerzy,
co tutaj byli — ciemiężcami ludu?

NAPIERSKI.
Chmielnicki wrogiem — i kraju i — ludu —
i nie o jego myśli on zbawieniu...

SALKA.
Więc ty go zbawiaj! ty lud ten wyprowadź
na wielkie światło — i niech w jego blaskach
tron twój jaśnieje.

NAPIERSKI.
Nie mów mi o tronie,
dopóki żyje stryj!...

SALKA.
Twój stryj?! Hahaha!
Ty lud wybawiaj i nie drzyj! Wybawiaj
lud z tego jarzma, które kraj ten gubi —
wybawiaj lud ten...
Wchodzi drzwiami od dziedzińca:

STANISŁAW ŁĘTOWSKI.
Panie pułkowniku!
Jędrek Mocarny, co był na prześpiegach,
wrócił i mówi, jako od Krakowa
z panem Jarockim idą już biskupi.
Mają się w drodze złączyć z Lubowieckim
i wraz uderzyć na zamek... Dzień jeden
lub dwa najwyżej, a będą przy fosach.

NAPIERSKI.
Trzeba ich przyjąć... Niech Jaśko Jarząbek
i syn wasz, panie marszałku, a zasię
wierny przyjaciel mój i druh, wraz z swymi
opuszczą zamek i pójdą naprzeciw
księżych dragonów. Trza im odciąć drogę.
Czepiec zostanie...

ŁĘTOWSKI.
Za mało nas będzie...

NAPIERSKI.
A czem twe męstwo, marszałku?... Wystarczy!
Z czterykroć mniejszą garsteczką odparłem
szturm Jordanowy...

ŁĘTOWSKI.
Kiedy ma wystarczyć,
to juści musi... Pożreć się nie damy.

NAPIERSKI.
Umocnić baszty i czuwać... Ja będę
gotów...
Łętowski odchodzi.
Napierski do siebie.
Nie zadrżę! nie! nie!
Do Salki.
O, nie zadrżę
i lud ten z mroków wywiodę. Na tory
wszedłszy chwalebne, z nich się już nie wrócę,
choćby u kresu była ciemna brama
straszliwej śmierci...

SALKA z zapałem.
Tak mówi bohater!
Widać, że w tobie krew płynie królewska!
Lew się obudził i grzywą potrząsa!...
Z pokutnym sznurkiem na szyi nie pójdziesz
błagać o litość, ty, synu królewski!
Wchodzi Zdanowski drzwiami od lewej, powoli, z śladami głębokiej troski..

SALKA do Zdanowskiego.
Aj! co ja widzę!... panie podstarości!
Znasz swój interes!... Na zamek czorsztyński
z osełką masła przyszedłeś i z serem...
Widno, jegomość przewąchał, że dosyć
będzie różnego tu luda... No, ile
poszło gomółek?... A może pan handlarz
zmienił się naraz — anoć — w bohatera?!...
Winszuję! bardzo winszuję!... O cuda
dzisiaj nie trudno...

ZDANOWSKI do Napierskiego.
Panie pułkowniku!
Stara żebraczka, przyjaciółka twoja,
nie będzie mi tu urągać bezkarnie —
chocia-m u ciebie w gościnie...

SALKA.
O, idę!
Stara żebraczka dosyć ma już sińców
na krzywym grzbiecie, nie chce nowej krzywdy!
Do Napierskiego, zabierając się ku drzwiom środkowym.
Mości Napierski! przejasny hetmanie!
twa skrzętna pszczółka idzie w świat, na wrzosy,
a ty pamiętaj: w dziedzińcu czorsztyńskim
nie ma wróblików! Orzeł tu się zrywa,
aby wypocząć na wawelskiej wieży
albo w Warszawie!

NAPIERSKI za odchodzącą.
Zostań!...

SALKA we drzwiach, odwrócona ku scenie.
Nie! nie mogę:
Raz przeznaczenie, u siebie samego
będąc za sługę... Tutaj niech się spełni,
co się ma spełnić...
Znika.

NAPIERSKI.
Ha!...
Po chwili, do Zdanowskiego.
Spocząłeś, ojcze?
Zdanowski milczy.
Powiedz, spocząłeś?

ZDANOWSKI.
Zaprzaniec, lub człowiek,
któremu serce zjada lekkomyślność,
mógłby pamiętać dzisiaj o spoczynku...

NAPIERSKI zmieniając ton, poirytowany.
Nie wiem, dlaczego?... Nie rozumiem waści.

ZDANOWSKI.
Panie Napierski!... Druh twój, łotr Gosławski,
wydał twe listy...

NAPIERSKI.
Co?...

ZDANOWSKl.
I dzisiaj wszyscy
wiedzą już o tem, żeś zdrajca!... Najemnym
służalcem Chmiela jesteś!...

NAPIERSKI.
Bardzo proszę!
zmityguj-że się... Przed chwilą myślałem,
żeś jest pijany, ale teraz widzę...

ZDANOWSKI.
Że jestem trzeźwy... O tak, straszna trzeźwość...
Znasz Chmielnickiego?...

NAPIERSKI.
Znam.

ZDANOWSKI.
Dla niegoś
lud ten zbuntował?

NAPIERSKI.
Nie! dla ludu!... Chmiela
zdepcę, jak płaza — tą nogą!

ZDANOWSKI.
Ty — kłamco!

NAPIERSKI.
Racz waćpan milczeć!...

ZDANOWSKI.
Dla ludu — ażeby
mógł już bezkarnie palić i rabować...

NAPIERSKI.
Przywilej wojny.

ZDANOWSKI.
Z kim prowadzisz wojnę?

NAPIERSKI.
Z kim?... Z ciemięzcami!

ZDANOWSKI.
Dla siebie!

NAPIERSKI.
Być może.

ZDANOWSKI.
I tak spokojnie to mówisz?!... O rzuć to
piekielne dzieło!... Patrz!
Rzuca się na kolana.
Ja siwy człowiek
klękam przed tobą! błagam cię: o nie gub
siebie i kraju!

NAPIERSKI.
Wstań! nie myślę gubić!

ZDANOWSKI.
Przyszedłeś do mnie, pod nędzną mą strzechę,
i jam cię przyjął na serca uciechę,
bom wierzył słowu, co z ust ci płynęło,
zapowiadając wielkie, święte dzieło.
Ale niestety! dziś dopiero widzę,
że to był gorzki jad, którym się brzydzę...
Ta dziwna wiedźma, co się przekomarza
z swem bezpieczeństwem, dała mi handlarza
tytuł przed chwilą... Prawda! Aleć jednem
wszak nie handluję: mem sumieniem biednem!
I ty nie handluj! zejdź z tej ścieżki krętéj
i nie dokładaj wiórów pod zajęty
stos ten ogromny, na który wrogowie
chcą rzucić ciało Rzeczypospolitéj...
Posłuchaj, synu, co ci starzec powie:
boisz się kary? Jest jeszcze obfity
zdrój przebaczenia... Ukorz się, mój synu!
Ukorz się, ukorz!...

NAPIERSKI.
Nigdy się królewski
syn nie ukorzy...

ZDANOWSKI.
Czyj ty syn?... Królewski?!

NAPIERSKI.
Władysławowy!

ZDANOWSKI.
Ha! jeśli-ć to prawda,
jeżeli królów ślepa lekkomyślność
jest twym początkiem — słuchaj: ojciec ojcem,
więc dziś przez pamięć i przez cześć dla niego
zaprzecz, o panie! że on spłodził zbrodnię!

NAPIERSKI.
Nie zbrodnię spłodził, tylko krzywdę... Powstań!
Pójdę na przebój z moim wiernym ludem,
jak ja, skrzywdzonym.

ZDANOWSKI zrywając się z ziemi i jednym ruchem dobywszy szabli.
A więc giń, ty — łotrze!
Rzuca się na niego.
Błogosławioną będzie ręka starca,
która przeleje krew podłego zdrajcy,
i kraj wybawi od sromotnej klęski.

NAPIERSKI dobytym rapierem parując cięcie.
Mości Zdanowski! Nie jak zbój! Otwarcie
zmierzyć się ze mną!... Nie jak zbój!... Krew twoja...
Biją się, Napierski wytrąca szablę Zdanowskiemu, raniąc go w rękę.

ZDANOWSKI.
O Boże! zdrajca szablę mi wytrącił
z osłabłej dłoni, co przeciw podłości...
Na brzęk szabli wpada z lewej:

HANUSIA, spostrzegłszy krew Zdanowskiego.
Tyś krew niewinną przelał, Janosiku!...
Ojciec mój chrzestny ranny!... siwy starzec!...
Podbiegłszy ku drzwiom oszklonym i nagle je otwarłszy.
Ludzie! Janosik przelał krew niewinną!
Ludzie! ratunku!...
Wpadają:

JUNACY.
Kogo tu ratować?
Spostrzegłszy Napierskiego, który z dobytym, błyszczącym rapierem w ręku, stoi na środku pokoju.
Nasz hetman cały!... Cudną ma szabliczkę —
tysiąc hajduków otrząśnie ze siebie...

NAPIERSKI do junaków, wskazując Zdanowskiego.
Imć pan Zdanowski oszalał...
Wskazując ku drzwiom po lewej.
Tam! do tej
wziąć go komnaty, trzymać go pod strażą,
byle szanować jego włos...

ZDANOWSKI idąc pod strażą ku drzwiom odwraca się i wskazuje ręką na Napierskiego.
Ten zdrajca —
on chce być królem!...
Napierski w majestatycznej postawie stoi przed junakami.

JUNACY.
A niech nam króluje!
Króluj nam, króluj!... Janosik z mogiły
powstał i żyje... i będzie królował...
Króluj nam, króluj!...
Poza sceną słychać zamierające echo okrzyków górali.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kasprowicz.