Dzieje stosunku wiary do rozumu/Rozdział XII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Dzieje stosunku wiary do rozumu |
Podtytuł | Nadchodzący przewrót. |
Wydawca | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Jan Aleksander Karłowicz |
Tytuł orygin. | History of the Conflict Between Religion and Science |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Postępowanie soboru watykańskiego względem nieomylności papieża i wiedzy. — Rzut oka na dotyczące tych rzeczy postanowienia.
Zatarg pomiędzy rządem pruskim a papieztwem. Jest on walką państwa z kościołem o pierwszeństwo. — Skutki dwoistych rządów w Europie. — Oświadczenie soboru watykańskiego co do stanowiska jego względem nauki. — Dogmatyczny skład wiary katolickiej. — Jej pojęcia o Bogu, objawieniu, wierze i rozumie. — Ogłoszenie klątw. — Oskarżenie cywilizacyi nowożytnej.
Protestancki związek ewangeliczny i jego czyny.
Przegląd ogólny powyższych oświadczeń i postanowień.
Stan obecny zatargu; widoki na przyszłość.
Nikt, komu są znane obecne prądy myśli w chrześciaństwie, nie może zataić przed sobą oczekiwania nadchodzącego zwrotu umysłowego i religijnego.
Ze wszech stron widzimy nadciągające chmury i słyszymy szum zbliżającej się burzy. W Niemczech stronnictwo narodowe szykuje się przeciwko ultramontańskiemu; we Francyi postępowi ścierają się z wstecznikami, a wśród tej walki polityczne znaczenie tego wielkiego państwa prawie znika. We Włoszech, Rzym przeszedł do rąk wyklętego króla. Papież, udając więźnia, ciska z Watykanu klątwy i w obec najwidoczniejszych świadectw własnych błędów, dowodzi swej nieomylności. Pewien arcybiskup katolicki słusznie uważa, że cała świecka społeczność Europy zdaje się w życiu publicznem oddalać od chrześciaństwa. W Anglii i Ameryce ludzie religijni dostrzegają z przerażeniem, że duch wieku podkopał umysłowe podstawy wiary; gotują się więc najlepiej jak mogą do nadchodzącej klęski.
Najcięższą próbą, przez jakie przechodzić może społeczeństwo, jest osłabienie węzłów religijnych. Dzieje Grecyi i Rzymu świadczą dobitnie, jak wielkie grożą wtedy niebezpieczeństwa religiom. Ulegają one koniecznym przeobrażeniom, wraz z rozwojem umysłowym człowieka. Ileż krajów wyznaje dzisiaj tę samą religię, którą wyznawały w epoce narodzenia Chrystusa?
Przypuszczają, że cała ludność Europy wynosi około trzechset jednego miliona. W tej liczbie sto ośmdziesiąt pięć milionów jest rzymskich katolików, a trzydzieści trzy miliony wschodniego kościoła; protestantów liczą siedmdziesiąt jeden milionów, podzielonych na liczne sekty; żydów pięć milionów; mahometan siedm milionów.
Niepodobna podać ścisłych cyfr rozmaitych sekt amerykańskich. Cała Ameryka południowa jest katolicka, również i Ameryka środkowa, Meksyk, a także i posiadłości hiszpańskie i francuskie w Indyach zachodnich. W stanach Zjednoczonych i Kanadzie przeważa protestantyzm; podobnież i w Australii. W Indyach rozrzucona ludność chrześciańska prawie niknie wobec dwóchset milionów mahometan i innych wyznań wschodnich. Kościół rzymski najbardziej jest rozszerzonym i najpotężniej uorganizowanym ze wszystkich stowarzyszeń tegoczesnych. Posiada on daleko więcej politycznego, niż religijnego charakteru. Zasadą jego jest, że wszelka władza należy do duchowieństwa i że świeckim służy jedynie przywilej posłuszeństwa. Forma republikańska, w jakiej kościoły istniały za pierwszych czasów chrześciaństwa, znikła stopniowo w samowładnej centralizacyi. Kościół ten twierdzi, że posłannictwo boskie, które wypełnia, nakazuje mu przywłaszczać i władzę cywilną; że posiada prawo posługiwać się państwem dla swoich widoków, ale że państwo nie ma prawa wtrącać się w jego sprawy. Że nawet w krajach protestanckich jest nie tylko współwładnym rządowi, ale władzą naczelną. Dowodzi, że państwo nie ma żadnego prawa nad sprawami, które on ogłasza za należące do jego zawiadywania; że protestantyzm, jako owoc rokoszu, nie posiada żadnych praw zgoła; że nawet w okolicach protestanckich biskup katolicki jest jedynym prawnym pasterzem duchownym.
Oczywiście tedy z wyznawców chrześciaństwa ogromna większość należy do katolicyzmu; że zaś domagania się papiezkie o pierwszeństwo są bardzo groźne, więc wszelki pogląd na obecny stan chrześciaństwa powinien główną uwagę zwracać na postępowanie kuryi rzymskiej. Postępowanie to odznacza się niezmierną roztropnością i zręcznością. Katolicyzm ulega rozkazom jednego człowieka, a ztąd posiada jedność, solidarność i potęgę, jakiej nie ma żadna sekta protestancka; prócz tego spływa nań ogromna siła ze wspomnień przywiązanych do sławnego imienia Rzymu.
Papieztwo, nie zmącone żadnem uczuciem wahania, spoglądało na zbliżający się przełom umysłowy; ogłosiło swoje postanowienia i zajęło stanowisko, które uważa za najkorzystniejsze dla siebie.
Bliższe oznaczenie tego stanowiska widzimy na czynach ostatniego soboru watykańskiego.
Pius IX bullą z dnia 29 czerwca 1868 zwołał sobór powszechny do Rzymu na 8 grudnia 1869. Posiedzenia jego zakończyły się w lipcu 1870. Pomiędy innemi sprawami, które poddano jego rozpatrzeniu, dwie głównie na uwagę zasługują: zatwierdzenie nieomylności papieża i określenie stosunku religii do nauki.
Lecz zwołanie soboru wcale nie wywołało powszechnego uznania.
Głosy kościołów wschodnich były po większej części nieprzychylne; utrzymywały, że upatrują w papieżu chęć narzucenia się jako głowa chrześciaństwa; one zaś uznawały za takową jednego tylko Jezusa Chrystusa; mniemały, że sobór poprowadzi tylko do nowych kłótni i zgorszeń. Uczucia tych szanownych kościołów uwydatniły się w r. 1867, gdy patryarcha nestoryański Symeon, wezwany przez patryarchę chaldejskiego, aby wrócił do jedności rzymsko-katolickiej, w odpowiedzi swej dowodził, iż nie widać nadziei pogodzenia wschodu z zachodem: „Wzywasz mię, abym pokornie ucałował trzewik biskupa rzymskiego; lecz czyż on pod każdym względem nie jest takim, jak ty człowiekiem; czyż godność jego wyższą jest od twojej? My nigdy nie pozwolimy wprowadzić do naszych świątyń obrazów i posągów, które nie czem innem są, jak obrzydłemi i nieczystemi bałwanami“.
Na ogół patryarchów, arcybiskupów i biskupów ze wszystkich krajów świata zjechało się na sobór siedmiuset czterech.
Rzym dowodnie się przekonał, że nauka nie tylko szybko podkopuje dogmata papieztwa, ale gromadzi wielką siłę polityczną. Spostrzegł także, że po całej Europie w klasach oświeceńszych szybko się zagnieżdża myśl oderwania się od niego i że prawdziwem ogniskiem jej są Niemcy północne.
Z wielkiem przeto zajęciem przypatrywał się on wojnie prusko-austryackiej, udzielając Austryi wszelkiego rodzaju zachęty. Lecz bitwa pod Sadową przyniosła mu gorzkie rozczarowanie.
Znowu więc z radością powitał wybuch walki francusko-pruskiej, nie wątpiąc, że skutek jej będzie pomyślnym dla Francyi, a przez to i dla niego. Lecz znowu Sedan rozwiał nadzieje.
Nie prędko mogąc się czegoś doczekać od wojen zagranicznych, Rzym postanowił spróbować rozruchów domowych; jakoż obecne zamieszki w cesarstwie niemieckiem są owocem jego knowań.
Czyby Austrya, czy Francya zwyciężyła, wraz z Prusami zostałby obalony i protestantyzm.
Podczas ostatnich wojen rozpoczął się ruch odmiennej natury, ruch na polu teoryi. Dążeniem jego było wznowienie obumarłych wierzeń i praktyk średniowiecznych, doprowadzając je do ostateczności, bez względu na następstwa.
Zaczęto dowodzić, że papieztwo ma od Boga udzielone sobie prawo wtrącania się do rządów każdego kraju, wspólnie z władzami cywilnemi; że przyznać należy Rzymowi pierwszeństwo w tym względzie, oraz że w razie wątpliwości władza świecka musi się stosować do jego rozkazów.
Ponieważ zaś główne niebezpieczeństwo grożące Rzymowi wynikło z postępów wiedzy, postanowiono więc określić jej granice i stopień powagi, a nawet wyzwać do walki całą cywilizacyę tegoczesną.
Nad środkami temi zastanawiano się już po powrocie papieża z Gaety w r. 1848, przystąpiono zaś do nich za radą jezuitów, którzy, łudząc się nadzieją, że Bóg zdziała rzeczy niepodobne, spodziewali się odmłodzić zgrzybiałe papieztwo. Organ kuryi począł tedy głosić zupełną niezależność kościoła od państwa; zawisłość biskupów od papieża, a duchowieństwa od biskupa; wezwanie protestantów, aby porzucili bezbożność i wrócili do wspólnej owczarni; wreszcie potępienie wszelkiej tolerancyi. W grudniu 1854 na zgromadzeniu biskupów, papież ogłosił dogmat niepokalanego poczęcia. W dziesięć lat potem wydał słynną encyklikę i syllabus.
Encyklika nosi datę 8 grudnia 1864. Napisali ją uczeni duchowni, rozbierali w kongregacyi stolicy świętej, potem przejrzeli prałaci, a nareszcie papież i kardynałowie.
Wielu duchownych nie pochwalało zawartego w niej potępienia cywilizacyi tegoczesnej. Niektórzy kardynałowie odmówili swojego w niej udziału. Prasa katolicka przyjęła ją nie bez obaw i żalu. Rządy protestanckie nie przeszkadzały jej obiegowi; katolickie były w kłopocie. Francya zgodziła się na ogłoszenie tego tylko ustępu, który zapowiadał jubileusz; Austrya i Włochy pozwoliły ją obwołać, ale nie wyraziły swej przychylności. Prasa polityczna i sejmy krajów katolickich przyjęły ją nieżyczliwie. Wielu opłakiwało ją przewidując, że powiększy jeszcze rozbrat kościoła ze społeczeństwem nowożytnem. Dziennikarstwo włoskie uważało ją za wypowiedzenie nieubłaganej wojny cywilizacyi spółczesnej. Nawet w Hiszpanii niektóre gazety żałowały „uporu i zaślepienia dworu rzymskiego, który potępiał i zniesławiał cywilizacyę nowożytną“.
Encyklika nagania „owe zgubne a niedorzeczne mniemanie, jakoby wolność sumienia i wiary miała być prawem każdego człowieka, oraz jakoby to prawo, w państwie dobrze urządzonem, powinno być wyrażone i zapewnione przez ustawę; a także jakoby wola narodu, odbijająca się w tak nazwanej opinii publicznej, lub innemi drogami, stanowić miała najwyższe prawo, niezawisłe od wszelkich ustanowień boskich i ludzkich“. Zaprzecza ona prawa rodziców co do wychowania dzieci po za kościołem katolickim. Nazywa „bezwstydnikami“ tych, którzyby życzyli władzę kościoła i stolicy apostolskiej, „udzieloną im przez pana naszego Chrystusa zależną uczynić od prawicy świeckiej“. Jego Świątobliwość poleca szanownym braciom, do których encyklika jest skierowana, aby nieustannie się modlili, a „iżby Bóg tem łatwiej wysłuchał nasze i wasze modły, z całą ufnością udawajmy się, jako do pośredniczki, do Dziewicy Maryi Matki Boskiej, która zasiada jako królowa po prawicy jednorodzonego syna swojego pana naszego Jezusa Chrystusa, w złotej szacie przystrojona różnemi ozdobami. Niema rzeczy, którejby nie mogła otrzymać od niego“.
Oczywiście, wygłaszane teraz przez papieztwo zasady, musiały je poróżnić z takimi nawet rządami, które dotychczas utrzymywały z niem przyjazne stosunki.
Papież, niezrażony skutkiem bitwy pod Sadową (lipiec 1866), jakkolwiek widocznem było, że polityczny stan Europy głęboko jest wstrząśniony, a szczególnie stanowisko papieztwa zagrożone, wygłosił znowu przemówienie (27 czerwca 1867), potwierdzające encyklikę i syllabus; wyraził przy tem zamiar zwołania soboru powszechnego.
Jakoż, jakeśmy to nadmienili, następnego roku (29 czerwca 1868) ogłoszona została bulla, zwołująca sobór. Ale zaszły tymczasem nieporozumienia z Austryą. Austryacka rada państwa uchwaliła prawa, zapewniające równość cywilną wszystkim mieszkańcom cesarstwa, a miarkujące wpływ kościoła. Wywołało to wyrzuty ze strony rządu papiezkiego. Austrya, naśladując Rosyę, uchyliła konkordat z r. 1855.
We Francyi, jakeśmy powiedzieli, nie pozwolono ogłoszenia całego syllabusu; ale Prusy, pragnąc pozostawać w dobrych stosunkach z papieztwem, nie zabraniały tego. Tymczasem wymagania jego rosły. Otwarcie oświadczało ono, że wierni muszą teraz przynieść na ofiarę kościołowi mienie, życie, a nawet przekonania; protestantów i wschodni kościół wzywało do oświadczenia uległości.
W naznaczony dzień sobór został otwarty. Przeznaczeniem jego było: wprowadzenie w praktykę syllabusu, ustanowienie nieomylności papieża i określenie stosunku religii do wiedzy. Poczyniono wszelkie przygotowania do przeprowadzenia tych zasad. Zawiadomiono biskupów, że przybyli do Rzymu nie dla rozpraw, lecz dla zatwierdzenia postanowień wydanych już przez nieomylnego papieża. Nie przypuszczano ani myśli o wolności narad. Nie pozwalano rozpatrywać protokołów posiedzeń; prałatom z opozycyi zaledwie dozwalano mówić. 22 stycznia 1870 r. złożono petycyę, proszącą, aby nieomylność papieża została orzeczona; przedstawiono także przeciwną petycyę mniejszości. Poczem zakazano rozpraw opozycyi, a nawet ich ogłaszania. A chociaż kurya postarała się o znaczną większość, uznano jednak za rzecz stosowną wydać rozkaz, że dla uchwalenia wniosku niekoniecznie trzeba było prawie jednomyślności, lecz że prosta większość była dostateczną. Na przedłożenia mniejszości wcale nie zwracano uwagi.
Gdy tak sobór dążył prosto do celu, rządy zagraniczne przeraziły się niebaczną jego śmiałością. Petycya ułożona przez arcybiskupa wiedeńskiego, a podpisana przez wielu kardynałów i arcybiskupów, błagała Jego Świątobliwość, aby nie wnosił dogmatu nieomylności na soborze, „albowiem kościół obecnie ma do wytrzymania nieznaną dawnym czasom walkę z ludźmi, uważającymi samą religię za urządzenie szkodliwe naturze ludzkiej, oraz że jest rzeczą niewczesną obarczać ludy katolickie, wodzone na pokuszenie tylu podstępami, większą liczbą dogmatów od tych, które ogłosił sobór trydencki“. Petycya dodawała nadto: „że żądane orzeczenie dostarczyłoby nowego oręża wrogom religii ku obudzeniu względem kościoła katolickiego niechęci w najzacniejszych ludziach“. Pierwszy minister austryacki złożył protest rządowi papiezkiemu, odradzając mu wszelki krok, któryby mógł prowadzić do naruszenia praw Austryi. Rząd francuski wysłał także notę, oznajmiającą, że jeden z biskupów francuskich objaśni sobór o stanowisku i prawach Francyi. Na to rząd papiezki odpowiedział, że biskup nie może łączyć w swojej osobie obowiązków ambasadora i członka soboru. Na to znowu rząd francuski w nocie pełnej uszanowania oświadczył, że liczy na umiarkowanie biskupów i roztropność Ojca Świętego, iż mniemań krańcowych nie obrócą w dogmata; oraz że rachuje na rozsądek ogółu i patryotyzm katolików francuskich, iż obronią prawa swe cywilne i polityczne od wdzierania się teokracyi. Do tych przedłożeń przyłączył się związek północno-niemiecki, usilnie polecając je względom rządu papiezkiego.
23 kwietnia poseł pruski von Arnim, wspólnie z ministrem francuskim Daru zwrócili uwagę kuryi na niestosowność odżywiania pojęć średniowiecznych. Biskupi z mniejszości, ośmieleni tem, prosili teraz, aby stosunek władzy duchownej do świeckiej określony został przed roztrząsaniem nieomylności papieża, oraz aby rozstrzygnięto: czy Chrystus udzielił św. Piotrowi i jego następcom władzy nad królami i cesarzami.
Lecz na to nie zwrócono żadnej uwagi, nie zgodzono się nawet na odroczenie. Jezuici, którzy byli duszą całego ruchu, samowładnie się rządzili w stronniczem zgromadzeniu. Sobór nie zaniedbał żadnego środka, aby się uchylić od krytyki ogółu. Protokuły prowadzono w największej tajemnicy; wszyscy zasiadający związani byli uroczystą przysięgą do zachowania milczenia.
13 lipca zebrano wota. Na 601 głosów 451 było potwierdzających. Stosownie do dekretu o większości uznano uchwałę za przyjętą, a w pięć dni potem papież ogłosił dogmat swej nieomylności. Nieraz już zwracano na to uwagę, że tego dnia właśnie Francya wypowiedziała wojnę Prusom. W ośm dni potem wojska francuskie wydaliły się z Rzymu. A wszakże zdaje się, że i politycy i filozofowie zgodzą się na to, iż nieomylny papież mógłby być potężnem narzędziem pojednania, gdyby tylko zdrowy rozsądek mógł go za nieomylnego uznawać.
Następnie król włoski wysłał własnoręczny list do papieża, wyłuszczający w pełnych uszanowania wyrazach konieczność przybycia wojsk jego dla zajęcia stanowisk „niezbędnych do utrzymania bezpieczeństwa Jego Świątobliwości i porządku“, tak, iżby stosownie do pragnień narodu, zwierzchnik kościoła, otoczony przywiązaniem ludu włoskiego „mógł zachować na brzegach Tybru sławne swe siedlisko, w niezależności od wszelkiego panowania ludzkiego“. Na to papież odpowiedział krótkim, ale uszczypliwym listem: „Dziękuję Bogu, że pozwolił W. K. Mości napełnić ostatnie dni żywota mojego goryczą. Zresztą nie mogę się zgodzić na niektóre prośby i zastosować się do pewnych zasad, wyrażonych w liście W. K. Mości. Znowu więc wzywam Boga i w ręce jego oddaję sprawę moją, która jest jego sprawą. Proszę Boga, aby zesłał na W. K. Mość łaski swoje, aby wybawił Was z niebezpieczeństw i udzielił Wam miłosierdzia, którego tak bardzo potrzebujecie“.
Wojska włoskie nie spotkały oporu i zajęły Rzym 20 września 1870. Ogłoszony został manifest zawierający przepisy plebiscytu, który tajnem głosowaniem miał odpowiedzieć na pytanie co do „zjednoczenia Włoch“. Wynik jego okazał, do jakiego stopnia duch narodowy we Włoszech otrząsł się z teologii. W prowincyach rzymskich liczba głosów wynosiła 167,548, głosujących 135,291; z tych za przyłączeniem do Włoch 133,681, przeciwko temu 1507; głosów unieważnionych 103. Parlament włoski zatwierdził głosowanie ludu rzymskiego za przyłączeniem większością 239 głosów przeciwko 20. Dekret królewski ogłosił wcielenie państwa kościelnego do królestwa włoskiego, a manifest zamieszczał szczegóły wykonania. Oświadczał on, że „ustępstwami swemi rząd włoski stara się dowieść Europie, iż Włochy szanują zwierzchnictwo papieża zgodnie z zasadą: wolny kościół w wolnem państwie“.
Podczas wojny prusko-austryackiej papieztwo żywiło nadzieję odbudowania cesarstwa niemieckiego pod władzą Austryi, oraz uczynienia Niemiec narodem katolickim. W czasie wojny francusko-niemieckiej francuzi liczyli także na sympatye ultramontańskie w Niemczech. Nie zaniedbano żadnego środka do pobudzenia uczuć katolickich przeciw protestantom. Nie oszczędzano żadnej potwarzy: nazywano ich bezbożnikami niezdolnymi do uczciwości; o sektach ich mówiono, iż są dowodem, że odszczepieństwo znajduje się w stanie rozkładu. „Zwolennicy Lutra są najlichszymi ludźmi w całej Europie“. Sam papież nawet, myśląc, że świat zupełnie zapomniał historyi, nie wahał się głosić: „Niechaj naród niemiecki zrozumie, że jeden tylko rzymski kościół jest kościołem wolności i postępu“.
Tymczasem wpośród duchowieństwa niemieckiego zawiązało się stronnictwo, które postanowiło wystąpić przeciwko przywłaszczeniom papieża, a nawet im się opierać. Protestowało ono przeciwko „posadzeniu człowieka na tronie boskim“, wcale nie wyrzekając się przekonań naukowych dla powagi kościelnej. Niektórzy nie wahali się oskarżać samego papieża o herezyę. Lecz wkrótce na nieposłusznych posypały się klątwy, a potem kurya żądała usunięcia niektórych profesorów i nauczycieli od obowiązków, a zastąpienia ich zwolennikami nieomylności. Ale rząd pruski odmówił wykonania tego żądania. Szczerze chciał on utrzymać dobre stosunki z papieżem; nie życzył sobie wcale wdawać się w kłótnię teologiczną; ale powoli musiał przyjść do przekonania, że szło tu o sprawę nie religijną, ale polityczną, o to, czy władza państwa ma być skierowana przeciw samemu państwu. Wyklęty został pewien nauczyciel gimnazyum; kurya prosiła o usunięcie jego, rząd odmówił. Władze kościelne uznały to za napad na religię. Cesarz poparł swojego ministra. Organ stronnictwa nieomylności groził cesarzowi oporem wszystkich dobrych katolików, wmawiając mu, że w zajściach z papieżem zasady rządów mogą i powinny ustępować. Teraz każdy już mógł jasno zrozumieć, że pytanie tak stanęło: „Kto ma być panem w kraju, czy rząd, czy kościół rzymski? Czystem jest niepodobieństwem żyć pod dwoma rządami, z których jeden nazywa to złem, co drugi nakazuje. Jeżeli rząd nie ulegnie kościołowi katolickiemu, to staną się nieprzyjaciółmi“. Tak więc Prusy wciągnięte zostały w zatarg z Rzymem; w zatargu tym papieztwo, przejęte niechęcią ku cywilizacyi nowożytnej, jest oczywiście stroną zaczepną.
Rząd, przyjąwszy wezwanie, we własnej obronie skasował wydział katolicki w ministerstwie wyznań. Działo się to latem r. 1871. W listopadzie sejm cesarstwa uchwalił prawo nakazujące, aby duchowni, nadużywający urzędu swego ku zamieszaniu pokoju publicznego, karani byli kryminalnie. Podzielając zaś mniemanie, że przyszłość do tego należy, kto ma w ręku szkołę, rozpoczęto przygotowania do oddzielenia szkół od kościoła.
Stronnictwo jezuickie szerzyło i wzmacniało po całych Niemczech organizacyę swoją, opartą na zasadzie, że prawodawstwo cywilne nie obowiązuje w rzeczach kościelnych. Był to czyn jawnego nieposłuszeństwa. Czyż mógł rząd pozwalać tak siebie straszyć? Biskup warmiński oświadczył, że nie będzie ulegał prawom krajowym, zaczepiającym kościół. Rząd zawiesił wypłatę jego pensyi; przewidując zaś, że póty nie będzie pokoju, póki jezuitom wolno będzie w kraju przebywać, postanowił i wykonał ich wygnanie. Pod koniec r. 1872 Jego Świątobliwość wygłosił przemówienie, w którem nadmieniał o „prześladowaniu kościoła w cesarstwie niemieckiem“ i twierdził, że tylko kościół ma prawo oznaczać granice władzy swojej i państwa, — zasada niebezpieczna i niemożebna, ponieważ pod wyrazem moralność kościół rozumie wszystkie stosunki ludzi pomiędzy sobą i utrzymuje, że cokolwiek mu nie pomaga, to go uciska. Skutkiem tego w kilka dni później (9 stycznia 1873) rząd ogłosił cztery następne prawa: 1. Przepisujące sposoby, jakimi każdy może rozerwać związek swój z kościołem; 2. Ograniczające kościół w wykonywaniu kar duchownych; 3. Regulujące dyscyplinarną władzę kościoła, zakazujące kar cielesnych, określające grzywny i wygnanie, oraz udzielające pozwolenia odwoływania się do trybunału królewskiego do spraw kościelnych, którego wyrok ma być ostatecznym; 4. Przepisujący wychowanie szkolne i naznaczanie księży. Ci ostatni powinni mieć odpowiednie wykształcenie, zdać publiczny egzamin pod dozorem państwa i posiadać wiadomości z filozofii, dziejów i literatury niemieckiej. Zakłady, któreby odmawiały posłuszeństwa władzy krajowej, miały być zamknięte.
Prawa te dowodzą, że Niemcy postanowiły nie znosić woli i intryg kilku wielkich rodów włoskich; że chcą być panem we własnym domu. W zatargu tym widzą one nie sprawę wiary lub sumienia, lecz walkę panowania praw krajowych z panowaniem kościoła. Zapatrują się one na papieztwo, jako na władzę polityczną, ale nie religijną i mają mocne postanowienie utrzymać oświadczenie konstytucyi pruskiej, że „używanie wolności religijnej nie powinno przeszkadzać obowiązkom obywatela względem społeczeństwa i państwa“.
Słusznie powiadają, że papieztwo rządzi nie w duchu kościoła powszechnego, nie na korzyść wszystkich narodów, ale na pożytek kilku familij włoskich. Z kogoż się rząd ten składa? Z papieża, z kardynałów-biskupów i kardynałów-dyakonów, którzy w obecnej chwili wszyscy są włosi; kardynałowie-kapłani prawie wszyscy są włosi; ministrowie i sekretarze ś. kongregacyi w Rzymie, także sami włosi. Francya od czasu średnich wieków nie wydała papieża; toż samo Austrya, Portugalia i Hiszpania. Pomimo wszelkich usiłowań przełamania tego systemu wyłączności i otwarcia dostępu do tych godności wszystkim katolikom, cudzoziemiec nie może zasiąść na stolicy apostolskiej. Rzecz oczywista, że kościół jest dziedzictwem, nadanem przez Boga kilku książęcym rodzinom włoskim. Na pięćdziesięciu członków dzisiejszego kolegium kardynałów, czterdziestu jest włochów, to jest trzydziestu dwóch więcej, niżby na Włochy wypadało.
Prawdziwą zawadą postępu europejskiego był dwoisty system rządu. Dopóki każdy naród ma dwóch panów, jednego świeckiego w domu, a drugiego duchownego za granicą, przy czem każdy naród posiada oddzielnego świeckiego, a wszystkie razem mają jednego zagranicznego władcę w osobie papieża rzymskiego, czy podobna, aby dzieje opowiadały nam co innego, jak kłótnie tych dwóch współzawodników? Ktokolwiek się zastanowi nad tą sprawą, dostrzeże łacno, dlaczego narody, które się pozbyły rządów dwoistych, czynią największe postępy; zrozumie także, jaka przyczyna paraliżuje ruchy Francyi. Z jednej strony chciałaby ona przewodniczyć Europie, z drugiej nie może się oderwać od strupieszałej przeszłości. Dla przygłaskania niewykształconej klasy polityka jej chodzi takiemi drogami, które rozum musi potępiać. Dwie władze, pod któremi żyje, tak się równoważą, że ciągle to jedna, to druga bierze górę, a nieraz jedna drugiej używa za narzędzie do dopięcia swych celów.
Ale ten system dwoisty zbliża się ku końcowi. Dla narodów północy, mniej zabobonnych i wrażliwych, dawno już stał się on nieznośnym; odrzuciły go one raz na zawsze za czasów reformacyi, pomimo narzekania i uroszczenia Rzymu. W Ameryce sprawy świeckie zupełnie są oddzielone od duchownych; kościołowi nie wolno wtrącać się do polityki, chociaż we wszystkich innych rzeczach ma zupełną swobodę. Stan nowego świata przekonywa nas także, iż obie formy chrześciaństwa, katolicka i protestancka, straciły moc szerzenia się; żadna nie może przekroczyć oddawna ustalonej między niemi granicy; katolickie rzeczypospolite pozostają katolickiemi, protestanckie protestanckiemi. Pomiędzy temi ostatniemi znika coraz skłonność do sekciarskiego odosobniania się; osoby różnych wyznań łączą się bez wahania pomiędzy sobą. Przekonań zaś nabywają nie od kościoła, ale z dzienników.
Pius IX w ruchu, któryśmy rozpatrywali, dwie rzeczy miał na widoku: 1. Silniejsze ześrodkowanie papieztwa, z duchownym samowładcą na czele, przywłaszczającym sobie część władzy boskiej; 2. Dozór nad rozwojem umysłowym narodów, wyznających chrześciaństwo.
Logicznem następstwem pierwszego z tych dążeń jest wtrącanie się w politykę. Domagał się on, aby władza świecka w każdym razie ulegała duchownej; aby wszystkie prawa, niezgodne z widokami kościoła były uchylane jako nie obowiązujące wiernych. Poprzednio przejrzeliśmy już pokrótce niektóre zawikłania, które się zrodziły z obstawania przy takiej polityce.
Przechodzę teraz do rozpatrzenia, w jaki sposób papieztwo chce zaprowadzić swój dozór nad umysłami; jak określa ono stanowisko swe względem swej współzawodniczki, wiedzy, i jak, dążąc do wskrzeszenia średniowieczyzny, sprzeciwia się cywilizacyi nowożytnej i potępia społeczność tegoczesną.
Encyklika i syllabus zawierają zasady, które w życie wprowadzić celem było soboru watykańskiego. Syllabus napada na panteizm, naturalizm i czysty racyonalizm, potępiając takie zdania, jak np. że Bóg jest światem; że niema innego Boga prócz natury; że przedmioty teologiczne traktować należy tak samo jak filozoficzne; że metody i zasady, za pomocą których dawniej doktorowie kościoła uprawiali teologię, nie wystarczają dziś wobec wymagań wieku i postępów nauki; że każdemu człowiekowi wolno przyjmować i wyznawać religię, którą uzna za prawdziwą, idąc za światłem własnego rozumu; że do władzy cywilnej należy oznaczenie praw i granic władzy kościelnej; że kościół nie ma prawa używania siły, ani wywierania władzy świeckiej pośrednio lub bezpośrednio; że powinien być oddzielony od państwa, a państwo od kościoła; że już dziś nie przystoi, aby religię katolicką uważano za jedyną w państwie, z wyłączeniem wszystkich innych wyznań; że papież rzymski może i powinien pogodzić się i złączyć z postępem cywilizacyi nowożytnej. Syllabus prócz tego żąda dla kościoła prawa dozoru nad szkołami publicznemi, nie przyznając go państwu; domaga się też wglądania w małżeństwa i rozwody.
Pewne zasady, które sobór uznał za rzecz właściwą na teraz już sformułować, wyłożone są w „Składzie dogmatycznym wiary katolickiej“. Otóż rozpatrzymy główne punkta tego składu, o ile takowe dotyczą stosunku religii do wiedzy. Ma się rozumieć, że następne wyciągi nie wyczerpują całości, lecz zawierają tylko najważniejsze ustępy.
Pismo to rozpoczyna się surowym rozbiorem zasad i następstw reformacyi protestanckiej:
„Odrzucenie boskiej powagi kościoła w nauczaniu i oddawanie wszystkich spraw, dotyczących religii, pod sąd każdej jednostki, spowodowało powstanie wielu sekt, a gdy te się waśniły i sprzeczały pomiędzy sobą, w umysłach nie małej liczby ludzi upadła wszelka wiara w Chrystusa, a pismo święte zaczęło się wydawać jako mity i bajki. Odrzucono chrześciaństwo a na to miejsce postawiono panowanie tak nazwanego czystego rozumu, albo natury; wielu wpada w przepaść panteizmu, materyalizmu i ateizmu, a odrzucając rozumującą naturę ludzką, oraz wszelkie pojęcie dobrego i złego, sili się nad obaleniem samych podwalin społeczeństwa ludzkiego. Ponieważ bezbożne to odszczepieństwo szerzy się wszędzie, więc nie mało i katolików dało się mu złudzić: zmieszali oni ludzką wiedzę z wiarą boską.
„Lecz kościół, matka i mistrzyni narodów, zawsze gotów jest pokrzepić słabego, przyjąć na swe łono powracających i skierować ich ku lepszemu. Obecnie zaś, gdy biskupi całego świata zgromadzeni są na tym soborze powszechnym, gdy Duch Święty w nim przebywa i sądzi z nami, postanowiliśmy ogłosić z tej stolicy zbawczą naukę Chrystusa, oraz wygnać i potępić przeciwne jej błędy.
»O Bogu, stwórcy wszechrzeczy. — Kościół święty katolicki apostolski i rzymski, wierzy w jednego żywego Boga, stwórcę i pana nieba i ziemi, wszechmocnego, wiekuistego, nieogarnionego, niepojętego, nieskończonego w rozumie i woli, oraz we wszelkiej doskonałości. Odróżnia się on od świata. Z własnej najwolniejszej woli uczynił on z niczego dwie stworzone natury, duchowną i doczesną, anielską i ziemską. Później stworzył on istotę ludzką, złożoną z obu tych natur. Nadto Bóg opatrznością swoją opiekuje się i rządzi wszystkiemi rzeczami, sięgając potężnie od końca do końca i urządzając wszystko harmonijnie. Każda rzecz odkryta jest przed jego oczami, takie nawet, które mają się stać z wolnej woli stworzeń jego“.
»O objawieniu. — Święta matka, kościół wierzy, iż Boga można poznać niemylnie naturalnem światłem rozumu ludzkiego, lecz że też podobało mu się objawić siebie i odwieczne wyroki swej woli drogą nadprzyrodzoną. Objawienie to nadprzyrodzone, jak to wyrzekł święty sobór trydencki, zawiera się w księgach starego i nowego zakonu, wyliczonych w postanowieniach tego soboru, a znajdujących się w dawnem wydaniu wulgaty. Świętemi są one, ponieważ napisane z natchnienia Ducha Świętego. Bóg jest ich autorem i jako takie dostały się one kościołowi“.
„Aby pohamować niespokojne umysły, któreby mogły podawać mylne objaśnienia, wznawiając wyrok soboru trydenckiego, postanowiono, iż nikomu nie wolno tłumaczyć pisma świętego sprzecznie z wykładem matki świętej kościoła, do którego wykład ten należy“.
O wierze. Ponieważ człowiek zależy od Boga jako od pana swojego, a stworzony rozum podlega całkowicie niestworzonej prawdzie, więc gdy Bóg czyni objawienie, człowiek obowiązany jest ulegać mu z wiarą. Wiara ta jest cnotą nadprzyrodzoną i początkiem zbawienia człowieka, który wierzy w prawdziwość rzeczy objawionych nie dla ich wewnętrznej prawdy, o ile tej dosięga przyrodzone światło rozumu, lecz dlatego, iż Bóg je objawił. Lecz chociaż ta wiara zgodną być może z rozumem, Bóg raczył udzielić cudów i proroctw, które, wykazując, wszechwładzę, i wszechwiedzę jego, są dowodami dostępnymi pojęciu wszystkich. Mojżesz, prorocy, a nadewszystko Chrystus dostarczają nam takowych. Wierzyć zaś należy we wszystkie rzeczy, zapisane w słowie bożem, lub przekazane przez tradycyę, bo tylko kościół w nauce swej do wierzenia polecił.
„Nikt nie może być zbawionym bez tej wiary, ani też kto nie wytrwa w niej aż do końca nie może osiągnąć żywota wiecznego. Dlatego Bóg przez Syna swego jednorodzonego ustanowił kościół, jako stróża i nauczyciela objawionego słowa swojego. Albowiem jeden kościół katolicki posiada te wszystkie znaki, które udowodniają wiarygodność religii chrześcijańskiej. Sam nawet kościół, z powodu swego cudownego rozpowszechnienia, swej wysokiej świętości, niewyczerpanej płodności we wszystkiem dobrem, swej jedności katolickiej i niewzruszonej stałości, posiada wielkie i oczywiste znamiona wiarogodności i przedstawia niezaprzeczony dowód swego boskiego posłannictwa. Tak więc kościół okazuje dzieciom swoim, że wiara, której się trzymają, spoczywa na najmocniejszych podstawach. Dlatego też zupełnie odmiennem jest położenie tych, co przez niebieskie światło wiary przyjęli religię katolicką, od takich, którzy, kierując się myśleniem ludzkiem, poszli za fałszywą wiarą“.
»O wierze i rozumie. Prócz tego kościół katolicki mniemał zawsze i teraz mniema, że istnieje dwojaka wiedza, różna jedna od drugiej zasadą i przedmiotem. Zasadą, ponieważ jedna poznaje rozumem przyrodzonym, a druga wiarą boską; przedmiotem, ponieważ, oprócz rzeczy dostępnych przyrodzonemu rozumowi naszemu, mamy do wierzenia tajemnice w Bogu ukryte, które, nie będąc przezeń objawione, nie mogą dojść do naszej wiadomości.
„Rozum wprawdzie, oświecony wiarą, szukając pilnie i z bogobojnem umiarkowaniem, może za łaską bożą dojść do niejakiego pojęcia tajemnic, ograniczonego w stopniu, lecz bardzo zbawiennego w skutkach, kierując się tak podobieństwem rzeczy znanych drogą przyrodzoną, jak również związkiem tajemnic pomiędzy sobą oraz ostatecznem przeznaczeniem człowieka. Lecz nigdy rozum nie może być tak uzdolnionym, aby całkowicie pojął tajemnice, jak pojmuje prawdy właściwym jego celem będące. Gdyż tajemnice boskie samą istotą swoją tak dalece przechodzą zakres umysłu stworzonego, że wtenczas nawet, gdy są udzielone przez objawienie i przyjęte przez wiarę, pozostają jeszcze pod zasłoną tej wiary i niejako w ciemności przez ciąg życia doczesnego.
„Chociaż wiara wyżej stoi od rozumu, nie może być jednak istotnej niezgody pomiędzy niemi, bo ten sam Bóg, który odsłania tajemnice i wlewa wiarę, udzielił duszy ludzkiej światła rozumu, a Bóg nie może przeczyć sam sobie, ani też jedna prawda nie może sprzeciwiać się drugiej. Więc próżny pozór takiego przeciwieństwa z tego głównie powstaje, że albo zasady wiary nie są zrozumiane i wyłożone tak, jak je kościół pojmuje, albo że puste wymysły i mniemania ludzkie brane są mylnie za przepisy rozumu. Ogłaszamy więc za fałszywe wszelkie twierdzenie sprzeczne z oświeconą prawdą wiary. Prócz tego kościół, z apostolskiego swego obowiązku nauczania, oraz strzeżenia skarbu wiary, ma sobie również od Boga udzielone prawo i obowiązek potępiania fałszywej tak nazwanej nauki, iżby nikt nie był oszukany przez filozofię i omylne złudzenia. Dlatego wszystkim wiernym chrześcianom zakazuje się bronić, jako niby rzetelnych wyników nauki, takich zdań, o których wiadomo, że się sprzeciwiają zasadom wiary, a szczególnie potępionych przez kościół, lecz owszem wyraźnie się nakazuje poczytywać je za błędy, świecące złudnymi pozorami prawdy.
„Niepodobną jest rzeczą, iżby wiara i rozum kiedykolwiek sprzeciwiały się sobie; owszem, przychodzą one sobie wzajemnie z pomocą. Prawdziwy bowiem rozum stanowi podstawę wiary, a przy pomocy jej światła uprawia naukę rzeczy boskich; wiara zaś, z drugiej strony, uwalnia i ochrania rozum od błędów, oraz wzbogaca go różnemi wiadomościami. Kościół bowiem tak dalekim jest od sprzeciwiania się uprawie sztuk i nauk ludzkich, że raczej sprzyja im i pomaga rozmaitymi sposobami. Nie zapomina on bowiem i nie gardzi korzyściami, które z nich płyną dla życia ludzkiego; przeciwnie, przyznaje, że jako poszły one od Boga, pana wszelkiej wiedzy, tak też należycie pielęgnowane, z pomocą łaski Boga, do Niego prowadzą. Nie zabrania też on żadnej z tych nauk używać własnych zasad i metod w obrębie sobie właściwym; lecz dozwalając tej rozsądnej swobody, stara się, aby nie wpadały one w błędy przez sprzeciwianie się nauce bożej, oraz aby, przekraczając odpowiednie granice, nie napadały i nie mąciły dziedziny wiary.
„Albowiem zasady religii, objawione przez Boga, nie na to udzielone zostały, jak niektóre odkrycia filozoficzne, iżby się udoskonalały staraniem ludzkiem, lecz powierzone zostały oblubienicy Chrystusowej, jako skarb niebieski do wiernego strzeżenia i bezbłędnego ogłaszania. Zatem wszystkie zasady wiary świętej mają być zawsze tłumaczone zgodnie ze zdaniem i rozumieniem kościoła; i nigdy nie wolno oddalać się od tego i pod pozorem jaśniejszego tłumaczenia. Przeto jako pokolenia i wieki następują po sobie, tak niech rozum, wiedza i mądrość każdego człowieka w szczególności i całego kościoła wogóle wzrasta szybko i potężnie się wzmaga, lecz tylko we własnym zakresie, to jest tak, aby znaczenie, duch i wiara nauk jego pozostawały czystemi i nietkniętemi“.
Pomiędzy innemi ogłoszono następny wyrok:
„Niech będzie wyklęty:
Kto odrzuca jedynego prawdziwego Boga, Stwórcę i pana wszech rzeczy widomych i niewidomych.
„Kto bezczelnie twierdzi, że oprócz materyi nic więcej nie istnieje.
„Kto powiada, że substancya czy też istota Boga i wszystkich rzeczy jest taż sama.
„Kto utrzymuje iż rzeczy stworzone, tak cielesne jak duchowe, czy też tylko duchowe, są wypływem istoty boskiej; albo że istota boska, ujawniając się lub rozwijając, staje się wszystkiem.
„Kto nie uznaje, że świat i wszystkie zawarte w nim rzeczy stworzone zostały przez Boga z niczego.
„Ktoby dowodził, że człowiek może i powinien własnemi siłami, drogą ciągłego postępu, dojść nareszcie do posiadania wszelkiej prawdy i zacności.
„Ktoby nie chciał przyjmować za święte i kanoniczne ksiąg pisma świętego w zupełnej całości, jako wyliczone zostały przez ś. sobór trydencki, lub ktoby zaprzeczał, że zostały natchnione przez Boga.
„Ktoby mówił, że rozum ludzki jest tak niezależnym, iż Bóg nie może od niego wymagać wiary.
„Ktoby utrzymywał, iż objawienie boskie nie może być uczynione wiarygodnem przez dowody zewnętrzne.
„Ktoby dowodził, że cuda nie mogą być zdziałane lub z pewnością poznane, albo że boski początek chrześciaństwa nie może być przez nie dowiedzionym.
„Ktoby twierdził, że objawienie boskie nie zawiera żadnych tajemnic, lecz że wszystkie dogmata wiary można zrozumieć i dowieść rozumem należycie ukształconym.
„Ktoby powiadał, że nauki ludzkie uprawiane być winny w takim duchu wolności, że pozwolonoby było poczytywać twierdzenia ich za prawdziwe wtedy nawet, gdyby się sprzeciwiały nauce objawionej.
„Ktoby utrzymywał, iż może się kiedyś zdarzyć z postępem nauk, że zasady głoszone przez kościół będą musiały być pojmowane w rozumieniu różnem od tego, w jakiem kościół je zawsze pojmował i pojmuje“.
Niesłychane i rzec można, zuchwałe roszczenia, zawarte w tych kanonach, ukształceńsi katolicy przyjęli wcale nie radośnie. Uniwersytety niemieckie stawiły opór; a gdy z końcem roku powszechnie zgodzono się na nie, to nie z przekonania o ich prawdziwości, lecz z poczucia karności i posłuszeństwa.
Wielu najpobożniejszych katolików patrzyło na całą tę agitacyę i jej skutki z najszczerszym smutkiem. Ojciec Hyacynt, w liście do przełożonego swojego zakonu powiada: „Protestuję przeciwko temu bezbożnemu i bezrozumnemu rozbratowi, który usiłują zaprowadzić pomiędzy kościołem, odwieczną matką naszą, a społeczeństwem dziewiętnastego wieku, którego doczesnemi dziećmi jesteśmy i dla którego mamy obowiązki i względy. Głęboko jestem przekonany, że jeżeli Francya w szczególności, a szczep łaciński wogóle są pastwą nierządu społecznego, moralnego i religijnego, to główną przyczynę tego stanowi nie sam katolicyzm, lecz sposób, w jaki go od bardzo dawna pojmują i prowadzą“.
Pomimo nieomylność, która przypuszcza wszechwiedzę, Jego Świątobliwość nie przewidział wyniku wojny francusko-pruskiej. Gdyby dar proroczy był istotnie udzielony, toby spostrzegł niewczesność działań soboru. Król pruski odmówił prośbie jego co do przyjścia ze zbrojną pomocą władzy świeckiej. Wyklęty król włoski, jakeśmy widzieli, opanował Rzym. Gorzka encyklika papiezka, dziwnie się mijająca z wyszukaną grzecznością tegoczesnych pism dyplomatycznych, ukazała się 1 listopada 1870, potępiając czyny dworu piemonckiego, „który poszedł za radą zgubnego odszczepieństwa“. Dalej Jego Świątobliwość oświadcza, iż jest w niewoli i że nie chce zgody z Belialem; rzuca przytem większą klątwę, wraz z karami i pokutą na przeciwników, prosząc „wdania się przeczystej Dziewicy Maryi, Matki Boskiej, oraz ś. apostołów Piotra i Pawła“.
Pewna liczba sekt protestanckich stowarzyszyła się w celu naradzenia się, pod nazwiskiem Związku Ewangelicznego. Ostatnie zebranie jego odbyło się w Nowym-Yorku w jesieni r. 1873. Jakkolwiek na to zgromadzenie zjechało się wielu pobożnych przedstawicieli kościołów reformowanych z Europy i Ameryki, nie posiadało ono jednak ani uroku, ani powagi wielkiego soboru, który tylko co zakończył swe posiedzenia w kościele ś. Piotra w Rzymie. Nie mogło się ono powoływać na nieprzerywaną przeszło tysiącletnią swą dawność; nie mogło przemawiać tonem równości, a raczej wyższości od cesarzów i królów. Podczas gdy głęboki rozum i prawdziwie polityczna, światowa mądrość przebijała się w każdej sprawie, wykonanej przez sobór watykański, związek ewangeliczny zgromadził się bez jasnego i wyraźnego celu, bez żadnych określonych widoków. Życzeniem jego było ściślej połączyć różne odcienie protestantyzmu, lecz nie posiadał on zgoła pewnej nadziei dopięcia tak pożądanego zamiaru. Odbiły się na nim niezbędne skutki zasady, która dała początek tym sektom: zaczęły się one niezgodą i istnieją wyłącznością.
Jednakże w działaniach związku ewangelicznego dostrzedz można bardzo wybitnych objawów. Odwróciwszy oczy od dawnego przeciwnika, który świeżo osypał reformacyę potwarzą i obelgami, skierował on wzrok swój, podobnie jak sobór watykański na naukę. Pod tem przeraźliwem imieniem stało przed nim coś nakształt widma o niewyraźnych zarysach, coś szybko rosnącego, a wyglądającego groźnie. Związek przemawiał do tego okropnego straszydła to grzecznemi słowy, to znowu wyrazami potępienia.
Nie zrozumiał on, że wiedza tegoczesna jest siostrą, rodzoną siostrą reformacyi. Poczęte one zostały i urodzone jednocześnie. Nie zrozumiał, że chociaż niepodobieństwem jest pogodzić powaśnione sekty, w nauce jednak mogłyby one znaleźć wspólne ognisko; że zatem nie nieufny stosunek, lecz serdeczne połączenie powinno być celem ich dążenia.
Pozostaje nam jeszcze nakreślić kilka uwag o owym „Składzie wiary katolickiej“, ułożonym przez sobór watykański.
Ażeby te swe przedmioty zupełnie jednostajnie się wydawały różnym osobom, trzeba się na nie zapatrywać z jednego stanowiska. Lecz w tym razie, o którym mowa, człowiek religijny ma swój właściwy punkt widzenia, a człowiek naukowy ma inny i to bardzo różny. Żaden z nich nie może wymagać od drugiego, iżby panorama faktów, rozpościerająca się przed nim, wydawała się obudwu całkiem jednostajnie.
Skład Dogmatyczny domaga się przyjęcia wiary, że kościół katolicki działa z polecenia bożego, szczególnie i wyłącznie jemu udzielonego. Na mocy tak wysokiej powagi, żąda od wszystkich ludzi wyrzeczenia się przekonań rozumowych, a od wszystkich narodów uległości rządów cywilnych.
Lecz tak wygórowane roszczenia wsparte być powinny stanowczymi i niezbitymi dowodami; dowodami nie pośredniej i ubocznej natury, lecz jasnymi, dobitnymi i wystarczającymi, takimi, którychby nie można było poddać pod wątpienie.
Ale kościół oświadcza, że nie myśli oddawać roszczeń swoich na sąd rozumu ludzkiego; wymaga, aby się na nie zgodzono bez wahania, jako na artykuł wiary.
Dopuściwszy to, należałoby przystać na wszystkie jego wymagania, jakkolwiek wygórowanemi byćby mogły.
Z dziwną niekonsekwencyą Skład Dogmatyczny potępia rozum twierdząc, że on nie może rozstrzygnąć tych pytań, a jednak składa mu dowody przekonywać mające. W istocie możnaby powiedzieć, że całe to pismo jest namiętnem wezwaniem rozumu, aby zgłupiał na rzecz chrześciaństwa rzymskiego.
Przy takiej niezgodności w zapatrywaniu się niepodobna, aby religia i wiedza zgadzały się w wyobrażeniu o rzeczach. Niepodobna też, aby doszły do jakiegoś wspólnego wniosku inaczej, jak chyba odwołując się do rozumu, jako do najwyższego i ostatecznego trybunału.
Sobór watykański protestuje przeciwko temu. Podnosi on wiarę jako coś wyższego od rozumu; powiada, że oboje stanowią dwie oddzielne dziedziny wiedzy, mające każda swoje tajemnice i fakta. Do wiary należą tajemnice, do rozumu fakta. Przypisując przewagę wierze, stara się on uspokoić rozum, cofający się przed cudami i proroctwami.
Z drugiej znów strony nauka odwraca się od rzeczy niepojętych, opierając się na prawidle Wiklefa: „Bóg nie zmusza człowieka do wierzenia w to, czego on nie może zrozumieć“. W braku dostatecznych dowodów ze strony przeciwnika, poszukuje ona w dziejach papieztwa i w żywotach papieży czegośkolwiek, coby wyglądało na polecenie boskie, coby przekonywało o nieomylności papieża i nakazywało ślepe posłuszeństwo.
Jednym z najbardziej uderzających, choć sprzecznych z innymi rysów Składu Dogmatycznego jest niechęć w oddaniu należnej czci rozumowi ludzkiemu. Pismo to kreśli podstawę filozoficzną katolicyzmu, usuwając z przed oczu wstrętny obraz wierzeń gminnych. Opisuje ono przymioty Boga, stworzyciela wszech rzeczy, w słowach odpowiednich wzniosłości pojęcia, lecz powstrzymuje się od twierdzenia, że ta Przedwieczna, Przenajświętsza Istota narodziła się z matki ziemskiej, żony cieśli żydowskiego, która się później stała królową niebios. Bóg, którego pismo to maluje, nie jest owym Bogiem średniowiecznym, zasiadającym na złotym tronie, otoczonym chórami aniołów, lecz Bogiem filozofii. Nosi ono wyraźne ślady uznania myśli wieku i postępu umysłowego. Po takiem wyłuszczeniu przymiotów Boga, Skład oświeca nas o kierownictwie świata. Twierdzi on, że kościół posiada nadprzyrodzony dozór nad wszystkimi wypadkami materyalnymi i moralnymi. Duchowieństwo, wedle różnych stopni swoich, może przepowiadać przyszłe wypadki, mocą udzielonej sobie władzy, lub też skutecznem wzywaniem potęg niebieskich. Papieżowi dana jest moc związywania i rozwiązywania. Nie wolno jest odwoływać się od jego wyroków do soboru powszechnego, jako do wyższej niby od niego władzy na ziemi. Tego rodzaju władze istnieć mogą przy rządzie samowładnym, ale zgoła się nie zgadzają z panowaniem na świecie praw niewzruszonych. Stąd to Skład Dogmatyczny czepia się z całej siły teoryi ciągłego wtrącania się Opatrzności, nie chcą ani na chwilę przypuścić, iż w sprawach przyrodzenia znajduje się nieprzerwana łączność wypadków, a w sprawach ludzkich nieustający szereg czynów.
Lecz czyliż we wszystkich krajach świata pochód cywilizacyi nie był jednaki? Czy wzrost społeczeństwa nie jest podobny do wzrostu jednostki? Czy w nich obu nie dostrzegamy doby młodości, dojrzałości i zgrzybiałości? Czyż dla każdego, kto pilnie rozważał postępowy rozwój społeczeństw ludzkich w odległych od siebie okolicach, i kto dostrzegł jednostajności objawów tego rozwoju, czyż nie jest jasnem, iż postęp cywilizacyi ulega pewnym prawom? Pojęcia religijne Inków peruwiańskich i cesarzów Meksyku, oraz ceremonie ich dworów były takie same, tak w Europie, jak i w Azyi. Bieg myśli także był jednostajny. Rój pszczół, przeniesiony w daleką okolicę, buduje swoje plastry i urządza swe życie, jak każdy inny toby czynił na jego miejscu; tak samo się dzieje z oddzielnymi rozprószonymi rojami ludzi. Tok myśli i czynów tak dalece jest nieodmiennym, iż niektórzy filozofowie, przenosząc przykład z minionych dziejów Azyi na pole europejskie, gotowiby bez wahania dowodzić, że gdy dany będzie biskup rzymski i kilka wieków, to otrzymamy nieomylnego papieża; a gdy dany będzie nieomylny papież i cokolwiek więcej czasu, to otrzymamy lamaizm taki sam, jakim się Azya oddawna cieszy.
Co się tyczy początku rzeczy cielesnych i duchowych, to Skład Dogmatyczny z przesadną uroczystością wyklina wszystkich, którzy się trzymają zasad emanacyi czyli wypływu, lub którzy mniemają, że widome przyrodzenie jest tylko przejawem istoty boskiej. Autorowie pisma tego mieli tu do przebycia trudność niepospolitą. Musieli się potykać z potężnymi pomysłami starożytnymi i nowymi, które za naszych czasów tak silnie pociągają ku sobie ludzi myślących. Teorya zachowania i równoważności siły daje w logicznem następstwie od wieków znaną na wschodzie naukę wypływu; doktryna zaś rozwojowa obala teoryę pojedyńczych aktów tworzenia. Pierwsza gruntuje się na zasadzie, że ilość siły we wszechświecie pozostaje niezmienną, chociaż objawy jej mogą być rozmaite. Jakkolwiek teorya ta nie jest jeszcze całkowicie ugruntowaną, lecz dowody przytaczane na jej poparcie tak są liczne, przekonywające, że ma ona pozór niemylności. Otóż azyatycka teorya wypływu i zlania się, czyli emanacyi i absorbcyi, wydaje się zgodną z tym wspaniałym pomysłem. Mniema ona, że cząstka istniejącego już boskiego, powszechnego ducha jej się dostaje, a po skończonem życiu wraca i zlewa się z powszechnem źródłem, z którego pierwotnie wyszła. Autorowie Składu zabraniają takiego pojmowania rzeczy, pod karą wiecznego potępienia.
Podobnież postępują z teoryami ewolucyi i rozwoju, uporczywie głosząc, iż kościół wierzy w pojedyńcze akta tworzenia. Lecz zasada, że każda żyjąca forma pochodzi od jakiejś poprzedniej, zajmuje pod względem naukowym daleko pewniejsze stanowisko od teoryi siły, i zdaje się, iż może być uważana za ustaloną, cokolwiekbądź się stanie z dodatkami, któremi ją świeżo obarczono.
Potępiając reformacyę, kościół urzeczywistnia myśl swoją panowania wiary nad rozumem. W oczach jego reformacya jest bezbożnem odszczepieństwem, wiodącem do otchłani panteizmu, materyalizmu i ateizmu, oraz dążącem do obalenia samych podstaw społeczności ludzkiej. Pragnąłby więc kościół powstrzymać owe „niespokojne umysły“, które za przykładem Lutra, broniły dla każdego człowieka „prawa tłumaczenia biblii po swojemu“. Twierdzi on, że niegodziwym jest błędem dopuszczanie protestantów do jednostajnych przywilejów politycznych z katolikami, że owszem świętym jest obowiązkiem pokonać ich i usunąć; że jest rzeczą szkaradną pozwalać im utrzymywać zakłady naukowe. Grzegorz XVI nazywał wolność sumienia bezrozumnem szaleństwem, a wolność druku zgubnym błędem, którego nie można dosyć nienawidzieć.
Lecz jakimże sposobem wierzyć można w natchnienie i nieomylność owej wyroczni nad Tybrem, gdy się przypomni, że ciągle i ciągle jeden papież zaprzeczał drugiemu; że papieże potępiali sobory, a sobory papieżów; że biblia Sykstusa V zawiera takie mnóstwo jawnych pomyłek (około dwóch tysięcy), że sami wydawcy musieli ją z obiegu wycofać? Jakże mogą synowie kościoła „za złudne błędy“ poczytywać kulistość ziemi, stanowisko jej jako planety w układzie słonecznym, oraz obrót około własnej osi i około słońca? Jakże mogą oni zaprzeczyć istnienia antypodów, albo innych światów oprócz naszego? Jak mogą wierzyć, że świat nie ulegał żadnym zmianom?
Gdy nakazują nauce, aby się wyrzekła swych przekonań, możeby należało, aby ona prosiła kościół, iżby przeszłość sobie przypomniał? Spór co do kształtu ziemi oraz pomieszczenia nieba i piekła, skończył się dlań niepomyślnie. Utrzymywał on, że ziemia jest rozległą płaszczyzną, a niebo rozpostarciem, służącem za podstawę nieba, przez które widywano od czasu do czasu przeciskających się ludzi. Gdy kulistości ziemi dowiedziono, bez żadnej możności zaprzeczenia, faktami astronomicznymi i podróżą okrętu Magellana, wówczas kościół twierdził, że stanowi ona środek wszechświata, a że wszystkie inne ciała są niższemi od niej, jako będącej głównym przedmiotem troskliwości Boga. Wyparty i z tej pozycyi, utrzymywał kościół z początku, że ziemia jest nieruchoma, a że słońce i gwiazdy rzeczywiście koło niej się obracają. Wynalezienie teleskopu dowiodło wszakże, że i tutaj był on w błędzie. Więc znowu dowodził, że ręka Opatrzności reguluje wszystkie ruchy układu słonecznego; ale „Principia“ Newtona przekonały, że ruchy te ulegają niewzruszonym prawom. Otóż wówczas głosił kościół, że ziemia i wszystkie ciała niebieskie stworzone zostały około sześć tysięcy lat temu i że w sześć dni porządek przyrodzenia został ustalony, a rośliny i zwierzęta we wszystkich swych gatunkach ukształtowane. Naciśnięty mnóstwem dowodów przeciwnych, rozszerzył dni na okresy nieoznaczonej długości; okazało się jednak, że i ten środek był niedostateczny. Niepodobna było bronić dalej owych sześciu epok, z których każda mieścić miała inne stworzenia, kiedy odkryto, że gatunki, powstając zwolna w jednej dobie, dochodziły do szczytu w drugiej i stopniowo wymierały w trzeciej: takie przesięganie z jednej epoki do drugiej, wymagałoby nie jednorazowego, lecz wielokrotnego tworzenia. Dowodził kościół, że był potop, który zalał całą ziemię po nad wierzchołki gór najwyższych, i że wody ustąpiły przed wiatrem. Lecz dokładniejsze pojęcia o rozmiarach powietrzni i mórz, oraz o parowaniu, przekonały, jak bezpodstawnemi były te twierdzenia. O prarodzicach rodu ludzkiego opowiadał on, że z ręki Twórcy wyszli doskonałymi tak na ciele, jak na umyśle, a że później nastąpił ich upadek. Teraz się namyśla, co począć z coraz mnożącemi się świadectwami dzikości człowieka przeddziejowego.
Czyż mamy się dziwić, iż liczba takich, co nie wysoko cenią pojęcia klerykalne, szybko wzrasta? Czy można przyjąć kogoś za wiernego przewodnika w sprawach niewidomych, kto wpada w tyle błędów co do przedmiotów widomych? Czyż podobna mieć ufność w rzeczach moralnych i duchowych do tego, kto się tak grubo mylił w fizycznych? Nie można zbyć przecież faktów przeczących traktując je jako „próżne cienie“, „puste wymysły“, „brednie pochodzące z mniemanej nauki“, jako „błędy przykryte złudnymi pozorami prawdy“. Przeciwnie, są to świadectwa poważne, dobitne i niezawodne, występujące przeciwko klerykalnym roszczeniom do nieomylności, a rzucające na nie cień zaślepienia i nieuctwa.
Przekonane o tyle błędów papieztwo ani myśli się tłumaczyć; nie chce ani wiedzieć o tem; nawet, licząc na skuteczność zuchwalstwa, rości sobie prawo do nieomylności. Niepodobna jednak więcej ustępstw papieztwu uczynić nad te, które mu przyzna trybunał rozumu. Nie ma on prawa domagać się nieomylności w sprawach religii, wyrzekając się jej w naukowych. Nieomylność bowiem odnosi się do wszystkich rzeczy i przypuszcza wszechwiedzę. Jeżeli ma wagę w teologii, to się powinna sprawdzać i w nauce. Czyż można pogodzić nieomylność papieztwa z tem mnóstwem błędów, w które, jak wiadomo, ono wpadało?
Zdaje się przeto, że należy odrzucić papiezkie domagania się, używania przymusu do podtrzymania jego widoków; zdaje się, że z całej siły zaprzeczyć wypada twierdzeniu, jakoby „inkwizycya miała być niezbędnie potrzebną wobec tegoczesnego niedowiarstwa“; należy w imię natury ludzkiej głośno zaprotestować przeciw okrucieństwu i grozie tej instytucyi. Bo czyż sumienie nie posiada praw niezaprzeczonych?
Nieprzebyta a ciągle rosnąca przepaść staje pomiędzy katolicyzmem a duchem czasu. Katolicyzm upiera się przy twierdzeniu, że ślepa wiara wyższą jest od rozumu; że tajemnice ważniejszemi są od faktów. Pragnie on być jedynym tłumaczem przyrody i objawienia, najwyższym sędzią wiedzy; stanowczo odrzuca całą nowożytną krytykę pisma świętego i nakazuje przyjmować biblii twierdzenia, poglądy zgodne z pojmowaniem teologów trydenckich; wyznaje otwarcie swą nienawiść ku wolnym rządom i konstytucyom, oraz oświadcza, że w zgubny błąd popadają ci, którzy poczytują pogodzenie się papieża z cywilizacyą nowożytną za rzecz możebną lub pożądaną.
Ale duch czasu zapytuje: czy umysł ludzki ma być niewolnikiem ojców trydenckich, lub też urojeń nieuczonych i niekrytycznych ludzi, którzy pisali w pierwszych wiekach chrześciaństwa? Nie widzi on żadnej zasługi w ślepej wierze; owszem, niedowierza jej. Oczekuje od przyszłości oczyszczenia potocznego pojęcia o wiarogodności faktów w porównaniu z wymysłami. Nie czuje się obowiązanym do wierzenia w bajki i fałsze, wymyślone na użytek kościoła. Nie widzi dowodu prawdziwości tych tradycyi i legend w tem, że są dawnemi, gdyż pod tym względem znacznie one ustępują niechrześciańskim podaniom. Długowieczność swą kościół zawdzięcza zręczności, z jaką umiał stosować politykę swoją do otaczających okoliczności. Jeżeliby dawność miała być dowodem prawdziwości, to przyznaćby należało pierwszeństwo buddyzmowi, jako posiadającemu starsze o kilka wieków rękojmie. Niepodobna obronić rozmyślnego podrabiania dziejów, ani zatajania faktów historycznych, z czego kościół tak często ciągnął korzyści. W takich rzeczach cel nie uświęca środków.
Doszło bowiem już naprawdę do tego, iż zwolennicy tak kościoła rzymskiego, jak wiedzy, przekonali się, że są one wręcz sobie przeciwne; że nie mogą razem istnieć; że jedno musi ustąpić drugiemu, a że ludzkość musi wybierać, bo nie może posiadać obu.
Gdy taka jest, jak się zdaje, przyszłość katolicyzmu, to zgoda reformacyi z nauką nie tylko jest możebną, ale nawet łatwoby nastąpiła, gdyby kościoły protestanckie chciały się stosować do zasady głoszonej przez Lutra, a ustalonej przez tyle lat wojny. Tą zasadą jest prawo tłumaczenia biblii, służące każdemu. Stało się ono podwaliną wolności umysłowej. Lecz jeżeli każdemu wolno tłumaczyć sobie księgi objawione, czyż ma być wzbronionem tłumaczenie ksiąg przyrody? W nieporozumieniach przeszłości winniśmy zawsze mieć na baczeniu słabości ludzkie. Należy, zdaje się, przebaczyć pokoleniom, które żyły zaraz po reformacyi, że nie pojmowały całej doniosłości jej głównej zasady i że nie zawsze ją zastosowywały. Gdy Kalwin skazał Serweta na spalenie, powodował się zasadami nie protestantyzmu, ale katolicyzmu, od którego nie był w stanie otrząsnąć się całkowicie. To samo można powiedzieć o duchowieństwie większych kościołów protestanckich, gdy przezwało ono badaczów przyrodzenia niedowiarkami i bezbożnikami. Do pogodzenia się katolicyzmu z nauką zachodzą ogromne, prawie nieprzebyte przeszkody; dla protestantyzmu ich niema. W pierwszym razie przezwyciężyćby trzeba straszną, nieśmiertelną zawziętość; w drugim odnowić przyjaźń, zachwianą przez nieporozumienie.
Jakiekolwiek mają być przedwstępne wypadki nadchodzącego przełomu umysłowego, który chrześciaństwo wkrótce przebyć musi, tego przynajmniej możemy być pewni, że milczące odstępstwo od religii, znamionujące w tak złowieszczy sposób obecne pokolenie, z czasem znajdzie dla siebie wyraz polityczny. Nie bez znaczenia jest to, że Francya rozbudza ultramontańskie popędy w gminie swoim, urządzając pielgrzymki, cuda i znaki niebieskie. Zmuszona do tego przeznaczeniem, rumieni się jednak to czyniąc. Nie bez znaczenia jest także, że Niemcy postanowiły pozbyć się zmory rządu dwoistego, usuwając żywioł włoski, i dokonać reformacyi, którą trzy wieki temu pozostawiły niedokończoną. Nadchodzi czas, gdy ludzie wybierać będą musieli albo nieruchomą wiarę, albo bez końca postępującą wiedzę; wiarę z jej średniowiecznemi pociechami, z jej niewyczerpanym skarbem dobrodziejstw materyalnych, któremi drogę życia usiewa, podnosząc los człowieka na tym świecie i łącząc ród ludzki. Tryumfy jej stałe są i długowieczne. Blask zaś, któryby otoczył katolicyzm w walce z postępem materyalnym w najlepszym razie podobnyby był do blasku meteorów, stykających się z powierzchnią ziemi, blasku chwilowego i niepożytecznego.
Chociaż zdanie Guizota, że kościół przeciwny był zawsze swobodzie myśli, chyba zanadto jest prawdziwem, to jednak wyznać należy, że w polityce, której się trzyma, wiele jest konieczności politycznej. Przygniata go ciężar dziewiętnastu wieków. Gdy jednak konieczność rządzi jego czynami, to i w życiu dąży on do nieuniknionego celu. Z papieztwem dzieje się tak samo, jak z człowiekiem. Przebyło ono walki dzieciństwa, jaśniało potęgą dojrzałości, i spełniwszy swe dzieło, musi popaść w słabość i zrzędność starości. Młodość jego nie może się powtórzyć. Pozostanie tylko urok wspomnień. Jak Rzym pogański rzucił pożegnalny cień na cesarstwo i zabarwił wszystkie jego myśli, tak Rzym chrześciański ostatniemi promieniami oblewa Europę.
Czy cywilizacya tegoczesna zgodzi się opuścić drogę postępu, która jej tyle mocy i szczęścia udzieliła? Czy zgodzi się zawrócić pochód swój ku nawpół barbarzyńskiej ciemnocie i zabobonności wieków średnich? Czy ulegnie nakazom władzy, która przywłaszczając sobie powagę boską, nie jest w stanie złożyć wiarogodnych dowodów swojego posłannictwa, władzy, która przez długie wieki trzymała Europę w zastoju, stosem i mieczem karząc wszelką myśl o postępie; władzy, opartej na mgle tajemnic, wdzierającej się ponad rozum i zdrowy rozsądek, głośno oświadczającej nienawiść swą ku wolności myśli i rządów; nie tającej się z pragnieniem stłumienia pierwszej i zburzenia drugiej, gdziekolwiekby się to udało; władzy, przezywającej najszkodliwszem i najniedorzeczniejszem mniemanie, że wolność sumienia i religii jest prawem każdego człowieka; władzy, która protestuje przeciw temu prawu, gdy je ustawa dobrze rządzonego kraju wpisuje i zapewnia; która pogardliwie odrzuca zasadę iż wola ludu, wyrażona w mniemaniu powszechnem, lub inną drogą, powinna prawa stanowić; która przeczy, iż każdy ma prawo mieć swoje zdanie w rzeczach religii, lecz twierdzi, że obowiązkiem człowieka jest po prostu wierzyć w to, co mu kościół powiada i wypełniać jego rozkazy; która nie pozwala żadnemu rządowi świeckiemu określić prawa i granic władzy kościelnej; która oświadcza, że nie tylko może, ale będzie uciekać się do siły dla poskromienia nieposłusznych; która się wdziera do świętości życia prywatnego, czyniąc przez konfesyonał żonę, córki i sługi podejrzanego człowieka jego szpiegami i donosicielami; która go sądzi bez oskarżyciela i za pomocą tortur każe świadczyć przeciwko samemu sobie; która zaprzecza prawa rodzicom wychowywania dzieci po za obrębem własnego wyznania i dowodzi, że do niej jednej należy dozór nad życiem domowem, oraz opieka nad małżeństwami i rozwodami; która „bezwstydnymi“ przezywa tych, którzyby się ważyli poddać władzę kościoła władzy świeckiej, albo zachęcali do rozdzielenia kościoła od państwa, która stanowczo odrzuca wszelką tolerancyę i utrzymuje, że wyznanie katolickie powinno być uważane za jedyną religię w każdym kraju, z wyłączeniem wszystkich innych; która wymaga, aby wszystkie prawa, zawadzające jej interesowi, usunięto, a w przeciwnym razie nakazuje zwolennikom swoim ich nie słuchać?
Władza ta, czując że nie może zdziałać żadnego cudu na swój pożytek, nie waha się zakłócać społeczeństwa intrygami swemi przeciwko rządom i stara się dopiąć zamierzonego celu.
Takie dążenia są rokoszem przeciwko cywilizacyi nowożytnej, są wysiłkami na jej zburzenie, choćby kosztem najdotkliwszych ofiar społeczeństwa. Prawdziwie trzeba być chyba niewolnikiem, aby się temu poddawać!
Co się tyczy przyszłej walki, czy można wątpić o jej skutku? Cokolwiek się opiera na wymyśle i fałszu, obalonem będzie. Instytucye, które urządzają oszustwa, szerzą złudzenia, powinny pokazać, jakie prawa mają do istnienia. Wiara musi zdać sprawę sama z siebie rozumowi. Powinna zapanować zupełna wolność myśli. Duchowny winien się nauczyć nie przekraczać zakresu, który sobie wybrał i przestać ciemiężyć filozofa, który, świadomy będąc własnej siły i czystości swych pobudek, nie będzie znosił dalej takiego stosunku. Co przeszło dwadzieścia trzy wieki temu napisał Ezdrasz w cieniu wierzb, nad wodami babilońskiemi, to i dziś da się stosownie powtórzyć: „Prawda trwa wiecznie i zawsze jest silną; żyje i zwycięża wiekuiście“.