Erotyki (Zbierzchowski)/całość
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Erotyki |
Podtytuł | Poezje |
Wydawca | Spółka Nakładowa „Odrodzenie“ |
Data wyd. | 1923 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W. A. Skrzyczyńskiego.
Łowca jestem przedziwny,
Pleć się niteczko pleć!
Z misternych węzłów splataj
Do łowów zdatną sieć.
Na świecie cudów tyle,
Tylko czuwaj i patrz,
I każdy łów szczęśliwy
Na karcie życia znacz.
Cudna jest siatka moja
Dzieło troskliwych rąk.
Nicie snute ze serca
Wśród łez i krwawych mąk.
Włożyłem w dzieło moje
Najwyższy ducha trud.
Zdradzę ci tajemnicę,
Lecz musisz umrzeć wprzód.
Przelałem w dzieło moje
Cały za szczęściem głód
Zdradzę ci tajemnicę,
Lecz musisz umrzeć wprzód.
Stałem długo na czatach
Gdzie mlecznej drogi szlak.
Czekając czy nadleci
Marzony rajski ptak.
Gdym w przestrzeń sieć zarzucał
Serce me wstrząsnął dreszcz:
Przez oczka mojej sieci
Sypał się gwiezdny deszcz.
Przez oczka mojej sieci
W nocnej godzinie czat,
Prószył wonną ulewą,
Biały czeremchy kwiat.
Wszystko, co nieuchwytne,
Jak duszy ludzkiej toń,
Cała poezji bajka,
Melodja światło i woń.
Aż wreszcie w sidła zdradne,
W których gwiazdy się lśnią,
Wpadło własne me serce
Biedne, zbroczone krwią.
Widzę, jak się trzepoce,
Jak miota się bez tchu,
Ręce łamię bezsilny
Nie mogąc pomóc mu.
Łowca jestem przedziwny
Pleć się niteczko, pleć!
Łowię siebie samego,
W snutą ze serca sieć.
Czy ty pamiętasz droga, tego króla,
Co na księżycu swe królestwo miał?
Dziś mgła zmęczone me serce otula
I wiatr jesienny wiele kwiatów zwiał.
Lecz drzemie we mnie jeszcze ta złocistość,
Z jaką zachodzi słońce w blasku łun
I pozostała dawna serca czystość
I miłość pierwszych wyśpiewanych strun.
Bo chociaż kwiatów tyle czas spopielił,
Coś jeszcze w duszy mojej płacze w głos...
Z tobą jam piołun gorżkiej chwili dzielił
I słodycz serca brylantowych ros.
Za błędne ścieżki wśród nocy omamień,
Gdy czart mnie wodził nad przepaści brzeg,
Czyż rzucisz na mnie wzgardy ciężki kamień,
Gdym oto w prochu u twych kolan legł?
Pozwól niech duszą przed tobą uklęknę
I sercu twemu złożę, jako dar,
Wszystko, co we mnie pozostało piękne,
Smętny młodości odchodzącej czar.
I twoją słodką, rozmarzoną głowę,
Gdy nas upoi czar zawrotnych słów,
Ustroję w róże ostatnie wrześniowe,
Rwane w ogrodach najpiękniejszych snów.
Dość już najdroższa tęsknoty i bolu!
Do serca swego moje serce tul —
U cudnych kolan księżny z Neapolu
Upił się szczęściem księżycowy król.
Tyś piękna, jak na obrazku,
Który w godzinach tęsknoty
Malował w samotnej celi
Mnich średniowieczny.
W oczach twych pełnych blasku,
Gdy tkliwość je rozanieli,
Płomyczek żarzy się złoty
Nieutulonej tęsknoty,
Żądzy kochania serdecznej.
W duszy twej młodej drzemie
Życia bogactwo szczodre,
Zdolność łez i zachwytu,
Więc patrzą oczy twe modre,
Jak dwa kawałki błękitu,
Spadłego rankiem na ziemię.
Nadchodzi już twoja chwila,
Nad życiem kwitnącem młodem
Czarne anioły łopocą,
I tak, jak z słońca zachodem,
W duszy się twojej przesila
Mrok z światłem, dzień z nocą.
Dopełnia się tajemnica
Twojej życiowej zagadki,
A żeś jest kwiatów siostrzyca,
Nad słodką treścią kielicha
Zawisł już motyl i czyha,
Kiedy otworzysz swe płatki.
Kwitnij jabłonko kwitnąca!
Jak długo wiosna się śmieje,
Swą krasą upajaj jeszcze.
Gdy burza przyjdzie hucząca,
Po całym świecie rozwieje
Kwiatów pachnące deszcze.
Nie trzeba nam słów
Dziewczyno,
Nie trzeba nam słów.
Uczucia — zanim zgasną,
Mają swą mowę własną,
Ujęte w słowa giną.
Więc w oczy me patrz
Dziewczyno,
Więc w oczy me patrz.
W złotym blasku źrenicy
Dojrzysz treść tajemnicy,
Ciesz się szczęścia godziną.
Nim przejdzie nasz dzień
Dziewczyno,
Nim przejdzie nasz dzień,
Przed miłości pogrzebem
Łammy się szczęścia chlebem
I pijmy ust swych wino.
Są u mojej pieszczotki
Śliczne wdzięki i cuda.
Nie wiem czy mi się uda
W spiewne zamknąć je zwrotki.
Usta mojej pieszczotki:
Kwiat pęknięty granatu.
Niby z kielicha kwiatu
Miód wypijam z nich słodki.
Włosy mojej pieszczotki,
Gdy je dłońmi rozpuszczę,
Owijają jak bluszcze
Kształt jej smukły i wiotki.
Oczy mojej pieszczotki,
Są jak tonie jeziorne,
W których gwiazdy wieczorne
Zapadają w sen słodki.
Piersi mojej pieszczotki,
Któż opisze wierszami?
Z różowymi pyszczkami
To dwa bielutkie kotki.
Życie przed nami się pieni,
Jak wino w złotym kielichu.
Kradnij swe szczęście po cichu,
Zanim się w ocet przemieni,
Jak wino w złotym kielichu.
Pókiśmy z sobą złączeni,
Przystępu nie dajmy lichu,
Zanim nadleci po cichu
Mrożący powiew jesieni,
Przystępu nie dajmy lichu.
Więc warg nie żałuj czerwieni
Zatonę w nich jak w kielichu.
Choć zdrada idzie po cichu,
Jak długo krew się twa pieni,
Utonę w niej jak w kielichu.
W zachodu złoty blask,
W słońce wiszące nisko,
Szliśmy raz w dłoni dłoń.
Wieczór był pełen łask,
Szczęście tak blisko, blisko.
Chmurki jak stado owiec
Na nieba oceanie,
Wiosna i kwiatów woń.
Dotąd cichy i niemy
Spytałem wreszcie słońca:
— „Ach powiedz słońce, powiedz
Jak długo tak iść będziemy?“ —
„Do końca bracie do końca...“ —
W jej złotych oczu krąg
Dla mej miłości ślepych,
Rzucałem w próżnej grze,
Rubiny serca krwawe,
Wszystkie stygmaty mąk,
Cały mej duszy przepych.
Nie miały tyle mocy,
By oczy niełaskawe
Spojrzały w serce me.
Przed nocą więc uklęka
Duch mój po zgonie słońca
— „Ach powiedz czarna nocy,
Jak długo potrwa ta męka?“ —
— „Do końca bracie do końca!“ —
Wieczór dziś taki cichy...
Słyszę jak w sieci pajęczej
Złapana muszka
Brzęczy.
Wieczór dziś taki cichy.,
Jak serce moje.
W ogrodu pachnący mrok
Weszła już dobra wróżka;
Słyszę jej lekki krok
W alejach i spiącym sadzie;
Zamyka kwiatów kielichy,
Na róże swe ręce kładzie,
Rosą napełnia powoje,
I serce moje.
Wiem... oto przyszła chwila
Cudownych przeobrażeń.
Coś się we mnie przesila,
Coś zrywa się do marzeń.
Znikają gdzieś nieukoje,
Myśli, podobne do trutek,
Zgryzoty, żale, rozpacze.
Zostaje zaś cichy smutek —-
Czy ogród tak rosą płacze,
Czy serce moje?
Dlaczego mię odpędzasz?
Byłem dotąd jak nędzarz,
Z wszystkiem co niskie zbratan,
A druhem mym był szatan.
Wśród mego życia zielisk
Błysnęłaś jak obelisk,
Jak dzień dla oczu ślepych,
W młodości strojna przepych.
I jakże było nie paść
W uroków takich przepaść?
Jak bronić przed jassyrem,
Serce okryte kirem?
Bądź dla mnie jak Ariadne,
Bo wiem, że nie przepadnę,
Choć czarem twym omamion.
W powoju białych ramion.
Wszak zbladłaby Sulamith,
Ujrzawszy ich aksamit,
Biel lilji i hjacyntu,
Wśród żyłek labiryntu,
Więc nachyl ust twych kielich
I białość lic anielich,
Więc podaj piersi róże,
Dwie z alabastru kruże,
Ogniem swej krwi je nalej
Ostatni raz poszalej,
I za ten szczęścia zenit,
Na pastwę rzuć Eumenid —
Gdy białych rąk lilije
Zapleciesz mi na szyję
A powróz z twych warkoczy,
Gdy gardło me otoczy.
Ostatni raz przed zgonem,
Zabije serce dzwonem.
W pustki idąc olbrzymie,
Wyszeptam twoje imię,
I skona dusza biała
Na krzyżu twego ciała.
W łąki idziemy,
W kwitnące sady,
W mej dłoni twoja dłoń.
Ze szczęścia blady,
Ze wzruszeń niemy
Patrzę w twych oczu toń.
Szeleści przed nami łan,
Jak srebrne morze.
Mój Boże!
Taki się czuję pan,
Takie sny cudne roję.
Spojrzyj! wszystko to moje:
To szeleszczące zboże,
Te wody przeczystej zdroje,
Ta łąka, tych kwiatów woń,
I drzewa szumiące w borze.
Wszystko to mojem jest!
Znaj mój królewski gest:
Zanim się w sercu przesili
Czar tej jedynej chwili
Poznaj, że jestem pan,.[1]
Władca, co wszystko może,
Hojniejszy niźli król,
Bogatszy nad mocarze:
Oto ci daję w darze
Ten szeleszczący łan,
Te drzewa szumiące w borze,
Te kwiaty wiosennych pól,
Te chmury, te srebrne zdroje.
Wszystko, wszystko co moje
I co nie moje.
Wiosenna na niebie chmurka,
Ciągle swe kształty zmienia:
To stroi się w białe piórka
Jak w przestwór lecący ptak,
To kształty dostaje cienia
I daje jakiś znak,
Srogi nakaz milczenia,
Lub przeobraża się w kwiat,
W ogromny bukiet mimozy,
Wszystkie te metarmofozy
Śledzę z mych okien rad,
Bo srebrna chmurka na niebie,
Przypomina mi ciebie!
Lecz skoro wiatru, tchnienie,
Niby drapieżne sępy
Rozedrze chmurkę na strzępy,
Kończy się me marzenie,
Chmurka się zmierza w zwierzę
Z paszczą co żeru żąda,
Porasta w sierść lub pierze,
Przybiera kształt wielbłąda,
Cielsko swoje wygina,
W długie przeguby węża —
I wtedy mi przypomina
Już tylko... twojego męża.
Spotkali się w owym dniu,
Między więdnięciem bzu
A rozkwitaniem jaśminu.
Spijał z jej ust karminu
Wszystką słodycz miłości,
Piękny jej składał ślub,
W który wierzył niezbicie,
Że miłość ich przetrwa przez życie
I poza grób.
O piękna złudo młodości,
Zrodzona w pięknych słów chrzęście
Pod czarem ustek karminu!
Ty nie wiesz, że ludzkie szczęście
Ma coś z krótkości dnia,
Ma coś z żywota motyla,
Lub przemijania snu
I tylko tak długo trwa,
Jak długo trwa owa chwila
Między więdnięciem bzu,
A rozkwitaniem jaśminu.
Na marzeń mych cichej łące
W ten moment jedyny, krótki,
Gdy smutek wieczornej chwili
Serce ku tobie przechyli,
Zrywam dla ciebie kwiaty
Na marzeń mych cichej łące,
Bukiet barwami bogaty:
Maki purpurą płonące,
Lilije i niezabudki,
Narcyzy, róże, bławaty.
A potem — to cudnie roję,
Że owych kwiatów przepychem,
Które me ręce rwały
Na marzeń mych cichej łące,
Dziewczęce twe łóżko stroję,
Gdzie w śnieniu słodkiem i cichem
Drzemie twych członków cud biały:
Piersi — liljowem kielichem,
Usteczka — róży płatkami
Włosy — polnymi makami,
W maków przepychy gorące,
A ramion twych alabastry
W narcyzy i białe astry.
A potem w tej cudów chwili
Tajemne moje tęsknoty
Zmieniam w rój barwnych motyli,
Zmieniam w motyli rój złoty
I widzę królewskie psoty:
Gdy sen twe usta rozchyli,
To każdy motyl się myli;
Ten spija ustek twych kruże,
Za wonne biorąc je róże,
Ten białość twych ramion pije,
Biorąc je za lilije,
Ten z piersi dziewczęcej, młodej
Wypijać chce słodkie miody,
A inny nad cudem łona
Gdzie opal skóry zabłysnął
Bez ruchu martwo zawisnął
I żarem strawiony kona.
Lecz skoro ze snu zbudzona
Przez promień słoneczny, złoty,
Otworzysz oczy w tej chwili,
Nie znajdziesz kwiatów, motyli,
Bo kwiaty owe pachnące
Jeno na marzeń są łące
A te motyle pieszczoty
Igraszką jeno tęsknoty.
O twej młodości czemuż nie mogę
Myśleć bez drżenia?
Rzuciłaś kwiaty na moją drogę
Kwiaty z płomienia.
Więc wiecznie tęsknić za tobą muszę,
Choć myśli parzą.
Noce bezsennie patrzą mi w duszę
Swą czarną twarzą.
Patrzą mi w duszę noce bezsenne
Noce tęsknoty,
Wiją się niby węże płomienne
Twych włosów sploty,
I jako dzwony mocne ze spiżu,
Dzwonią me żądze,
Na białym ciała twojego krzyżu
Wargami błądzę
Lecz kiedy ranek szyby rozpala
Światłem gorącem,
Znowu na wizję czekam Tantalą
Z sercem bijącem.
I błogosławię rękę, co plecie
Wieńce z płomienia,
Bo nie oddałbym za nic na świecie
Męki pragnienia.
Przyszłaś, jak błyskawica w cichy wieczór letni
Na martwych łanów śnicie i na pól bajeczność,
Kiedy po zgonie słońca gwiazd rozkwita wieczność
A w ciszy gra daleki ton pastuszych fletni.
Przyszłaś, jak poszum wiatrów z ponad drzew wierzchołków,
Jak cudna wizja dzieci wśród marzeń gorączki,
Które z poduszek drobne wyciągają rączki
Do zamarzłych na szybach kwiatów i aniołków.
Przyniosłaś mi spojrzenie swych źrenic wilgotnych,
Dobroć rąk kochających, które drżąc w mych rękach,
Mówiły mi o wszystkich duszy twojej mękach
I o smutku, jedynej ucieczce samotnych.
Rozstaliśmy się cicho, bez skarg i bez płaczy,
Nie było rąk załamań, ni gestów tragicznych,
Nie zaszkliła łza jedna w twoich oczach ślicznych,
A moje biedne serce nie pękło z rozpaczy.
I tylko nieraz, kiedy dusza zajdzie łzami
Za zmarnowanem życiem, co się czołga nisko,
Żal mi, żeśmy raz wielkie szczęście mieli blisko
I żeśmy je własnemi zabili rękami.
Mów, czem są dla ciebie
Przepychy kwitnących bzów,
Wiosenne zapachy ziemi,
Białe obłoki na niebie:
Z skrzydłami srebrzystemi
W wieczność płynące ładzędzie?[2]
Czy cichą pieśną[3] bez słów?
Czy szczęścia powitaniem?
Czy może wiosny żegnaniem,
Jakiej już drugiej nie będzie?
Dziewczyno ma!
Czemu wśród kwiatów przepychu
W twoim serduszku pocichu
Coś żali się i łka?
Czemu na smutek twój
Pod myśli przykrych ciężarem,
Na łez twych przeczysty zdrój
Patrz milczący i niemy
Z sercem rozdartem na ćwierci?
Bo wiemy oboje, wiemy,
Że kwiaty wiosenne są darem
Zarówno miłości, jak śmierci.
Tobie, ach tobie, duszo bezimienna
Chciałbym napisać dobry, piękny list.
Wszędzie do koła mąk krwawa Gehenna,
Jęki i rozpacz i kul zdradny świst.
Więc litościwa, widząc grób przy grobie
Płaczesz, objąwszy głowę w ręce obie.
Nad łożem rannych, co cierpią katusze,
Schyla się w trosce twoja dobra twarz,
Ciche spojrzenie twoje leczy duszę,
Bo powierzono tobie świętą straż
Nad tymi, którzy w bolesnym szeregu
Odchodzą, niknąc gdzieś po tamtym brzegu.
Odwróć na chwilę wzrok od tamtych światów,
Gdzie jest nadziei ludzkiej kres i zgon;
Połóż swe ręce, jak kielichy kwiatów
Na serca mego rozdzwoniony dzwon,
I zadziwiona jego głośnem biciem
Pomyśl nad swojem i nad mojem życiem.
Czeka nas praca wskrzeszenia z popiołów
Życia, nad którem wisi teraz noc.
Ty wniesiesz dobroć i łaskę aniołów,
Ja serca godność i ramion mych moc,
I przed przyszłości owej świetnej progiem
Nigdy nie będziesz myśli moich wrogiem.
I jeśli szczęście w domu mym zagości,
I każdy w progi nasze wstąpi, rad,
Będzie to szczęście zrodzone z wolności,
Dwojga serc czystych najpiękniejszy kwiat.
Coś, co żyć będzie dalej w naszych synach:
Błogosławieństwo życia na wyżynach.
(Stanęła raz księżniczka Ilajali przed sądem.
Oskarżało życie — surowy prokurator; bronił poeta.)
Więc przejdźmy uważnie szereg jej wad
A każdy zawoła: za dużo!
Dlatego, że kolce ma róży kwiat.
Czyż róża przestaje być różą?
Po pierwsze; by serca mieć chociaż ćwierć
Wszak na to jest ona za piękna.
Jest jako wiosna i jest jako śmierć,
Przed czarem jej bogi uklękną.
Po drugie ten upór: za piękny gest
Stal oczu, ściśnięte wciąż pięście.
Ach ileż mądrości w tym geście jest:
Po trzecie: pogardza jutrzejszym dniem
A żyje wciąż chwilką błękitną.
Istnienie człowieka jest tylko snem,
Są kwiaty co jeden dzień kwitną.
Po czwarte: twe serce niech umrze wprzód,
Nim z ust jej wyznanie usłyszy.
Wszak milczy noc letnia i głębia wód,
A ileż jest treści w tej ciszy?
Kto kocha, ten przetrwa tysiące prób,
Twej duszy już nic nie ocali.
Choć umrę, kamienny pokruszę grób,
Znowu się do mnie uśmiechnęłaś smutna
I znowu z duszą moją bierzesz ślub.
Strojna w mgły białe jak z całunów płótna
Padłaś do moich umęczonych stóp.
Wszystko wróżyło dzisiaj twoje przyjście:
Szelest uwiędłych przez noc jedną traw,
Ze szklanym płaczem spadające liście,
W rdzawym rumieńcu skamieniały staw.
Jak cichy wieczór... na leśnych polanach
Dogasa słońce czerwone jak krew.
Głowę złożyłaś na moich kolanach...
Słuchamy szumu rozmodlonych drzew,
Jakieś się wielkie słowa w duszy ważą,
Lecz nigdy ścichłych nie opuszczą warg,
Zda się że słychać, jak pod nocy strażą
Rodzą się gwiazdy i przekwita park
Parzysz[4] mi w oczy... w włosów moich srebrze:
Błądzą lilije białe twoich rąk.
Twoje spojrzenie łka i o coś żebrze,
Łakniesz łez nowych i nowych chcesz mąk.
A potem cicho odchodzisz w dal ciemną...
Noc już? do stóp mych liść uwiędły spadł.
Przecieram oczy — przebóg! ktoś był ze mną,
Ktoś na me włosy dobre dłonie kładł.
Sen to czy jawa? słowa w ciszy głuchną
I tylko dziwnie szumi w mrokach park.
Jeszcze mi świeci twoich oczu próchno
I jeszcze czuję całus zimnych warg.
Fatinka tańczy — leżę w miękkiej trawie
I chłonę ciała jej bronzowy cud.
Cyganów bandę zaraz precz odprawię,
Dziewczynę jednak zatrzymam w zastawie,
Bo sama pragnie, bym ją w dom swój wiodł[5].
Jak Pasza, albo jak pan się zabawię,
Zielony, strojny turban sobie sprawię,
Będzie mych sennych ziomków w oczy bódł.
Fatinka tańczy...
Dzwoneczki skrzą się w słonecznej oprawie,
Czasami derkacz krzyknie w gęstej trawie
A wśród pagórków szemrzą zdroje wód,
Wszystko w uciesznej nurza się zabawie,
I nawet palma spogląda ciekawie...
Fatinka tańczy...
Umarło lato... znów samotność czarna;
Z palmy dojrzały owoc, dawno spadł,
Z łanów nie płynie woń kwiatów ofiarna ...
Odbiegła moja przyjaciółka czarna,
Której pod stopy jam swe serce kładł,
Pomknęła szybko na południe sarna
Zanim szron zwarzył te ostanie ziarna.
Na które zimny wiew północny padł.
Umarło lato...
Za ciasna dla niej była i za marna
Sala z marmuru i mej baśni świat,
I w pewien wieczór, tak szybko jak sarna,
Strojna w ostatnich róż wrześniowy kwiat,
Znikła — i noc ją pochłonęła czarna...
Umarło lato...
Skrył ziemię całą
Pierwszy śnieg.
Przeczuty sercem
Lekki, srebrzysty
Lżejszy od tchu.
Cudnym kobiercem
Na wszystkiem legł.
Jest cicho biało
I coraz jaśniej...
Coś niby z baśni,
Z białego snu,
Jaki się miało
W młodości dniu.
Pierwszy śnieg.
Coś w sercu taje,
Coś się rozprzęga...
Przeżycia księga
Jak anatema
Przed wzrokiem staje.
Dusza się rwie,
Wędrować chce
W te białe kraje
Za życia brzeg,
Gdzie już nic niema,
Tylko ten śnieg,
Milczący śnieg.
Więc cudnie roję,
Że już niedługo
Na serce moje
Skąpane w krwi,
Zżarte szarugą
Przeżytych dni,
Jak dobry lek
Spadnie ten śnieg,
Ostatni śnieg.
Znów jesień...
Przyszła tak nagle.
Rozpędów i uniesień
Zwinąłem żagle,
Karmi mą duszę smutek
Dali czystych, bezdennych.
Znam siłę owych trutek
Jesiennych.
Jakieś wspomnienie gra...
Myśleć o niem boleśnie.
Znowu się żegnać trza
Z czemś, co więcej nie wskrześnie,
Choćbyś w strasznej rozterce
Do krwi poranił serce,
Swe biedne serce.
Podle jakoś na świecie
I życie dziwnie pieskie,
Pozwólcie dziś poecie
Na sentymentu łezkę,
Bo gdy się człek wyżali
Lżej mu się robi przecie
I taczkę swą pcha dalej.
Gdzieś jest morze niebieskie,
W kraju kwiatów i wina,
Któreśmy tak kochali,
Gdzieś tam żyje dziewczyna,
Która ma dobre ręce,
Zdolne ukoić w męce.
Gdzieś jest taka godzina,
Która serca nie straszy
Wspomnień twarzą okrutną,
Tylko w tej Polsce naszej
Tak jakoś smutno...
Wśród patyczków i czarek,
W klatce całej ze szkła,
Zdechł mi dzisiaj kanarek,
Cała przyjemność ma.
Czy za pełnym był kubek,
Z którego siemię jadł?
Zamilkł na zawsze dziubek,
Cisza wśród klatki krat.
Smutne życie mi płynie
Bez jego słodkich pień.
Co się stało ptaszynie?
Myślałem noc i dzień.
Odpowiedź dała wróżka,
Zjawiona mi przez sen,
Że chorobie serduszka,
Uległ kanarek ten.
Długo walczył z tęsknotą,
Długo w klateczce marł,
Aż pewną wiosną złotą
Upił go słońca czar.
Wtedy począł się gniewać
Na klatki swojej cieśń,
Raz jeszcze chciał zaśpiewać
Swą najpiękniejszą pieśń.
Każdy powietrza atom,
Zamienić w dźwięczny tryl,
Ludziom, drzewom i kwiatom,
Osłodzić szarość chwil.
Zapatrzył się w błękitu
Rozsłoneczniony skłon,
Serce pękło z zachwytu,
Gdy brał najwyższy ton.
Ubodzy jesteśmy oboje
Dziewczynko ma.
Skromne na tobie stroje
I ja nie jestem szarmantem,
O strój nie stoję.
Jedynym twoim brylantem,
To chyba ta cudna łza,
Co czasem wśród rzęs zawiśnie,
Z serca dobyta żalem.
Jedynym twoim koralem
Usteczka krwawe jak wiśnie
I róż rumieńca na licu.
Ja także bogactwa mam:
Lutnię, na której gram,
Płaszcz z zachodu purpury,
Łąki gdzieś na księżycu,
Gdzie pasą się białe chmury,
Jak stada wełnistych kóz,
Za powóz zaś Wielki Wóz,
Co w noce letnie, gwiaździste,
W przestworza wozi nas czyste.
Oto nasze bogactwo
Dziewczyno,
Które tyle jest warte,
Że świat przed nami uklęka.
Cóż, że skromna sukienka,
Że buciczki podarte —
Wiosna zawsze jest wiosną.
My żyjemy jak ptactwo
Swej miłości godziną
I na drodze kwiaty nam rosną.
My oboje żyjemy
W kraju baśni i czarów
I z królewskich puharów
Napój szczęścia pijemy
Najdroższy, bezcenny.
I idziemy przez życie
Zawieszeni w niebycie.
Ty — jak gwiazda o świcie
Ja — jak piorun płomienny.
Ubodzy jesteśmy oboje
Dziewczyno ma.
Skromne na tobie stroje
I nie mam dostatków ja.
Lecz tak cudne twe liczka,
Że cię król by mógł gościć,
Król młody,
I że nawet księżniczka
Mogłaby ci zazdrościć
Urody.
Pytasz mię, co to jest szczęście,
Dziewczyno cudna,
Co to jest szczęście człowieka?
Odpowiedź trudna,
Jest jak wiatr — zaciśnij pięście
A on przez palce ucieka,
Jak lot białego motylka
Przez promień tęczy,
Jak owa zachodu chwilka,
Gdy dusza ludzka klęczy,
Zrzuciwszy z siebie grzechy,
Aniołów łowiąc uśmiechy,
I czuje się w swej radości
Kropelką nieskończoności:
A może jeszcze czemś innem,
Owem spojrzeniem niewinnem,
Z jakiem przez życia katusze
Patrzą w siebie dwie dusze,
Lub ogniem, który uśmierca
I spala dwa ludzkie serca,
Że złączone pospołu
Stają się garstką popiołu;
Lub wreszcie dążeniem ptaków,
Co w skrzydeł srebrnych chrzęście
Późną jesienią płyną
Do jakichś słonecznych szlaków.
A może tylko widziadłem
Zrodzonem we śnie z gorączki?
Pytasz mię, co to jest szczęście
Cudna dziewczyno?
Stań przed lustra zwierciadłem,
Spojrzyj i klaśnij w rączki.
Jeden twój uśmiech tylko,
Jedno twe dobre słowo,
A serce z oną chwilką
Odradza się na nowo.
Znowu jestem radosny,
Życie cudnie się kwieci.
Dusza w dawny czar wiosny
Jakby na skrzydłach leci.
Bo gdy w sercu zagości
Siejba złego zdradziecka,
Ile cudnej mądrości
Uczy nas uśmiech dziecka?
Bo gdy w duszy żal krzyczy
I trawiące cierpienie,
Ile dobrej słodyczy
Ma dziecięce spojrzenie?
Płaczę za szczęścia chwilką,
Chciałbym odżyć na nowo.
Jeden twój uśmiech tylko,
Jedno twe dobre słowo.
O czem ci pisać mam Przejasna Pani
Pyta dziś ciebie moja zwrotka śpiewna?
Czy mam ci kwiaty siać w pokornej dani
Tobie, coś białym kwiatom jest pokrewna,
Czy gwiazdy nocnej ukraść mam otchłani,
Kiedyś ty sama złotych gwiazd królewna?
Myślę i serca trwożne tłumię bicie.
Za jeden uśmiech twój oddałbym życie.
Więc śmiej się! rozchyl słodkich ust korale,
Gwiazdami oczu w duszy rzucaj czary.
Raz jeden zechciej żyć młodo, zuchwale,
Rozpłomień serca zagaszone żary,
Boś nie stworzona na smutki i żale
I na ten żywot przyziemny i szary,
Jeno na jakieś przeogromne szczęście,
Które przychodzi w złotych skrzydeł chrzęście!
Bo wiem, że kiedyś ta chwila przybędzie,
Która twe serce uśpione odrodzi.
Na srebrnych falach, w wichru młodym pędzie,
Wśród tonów pieśni i kwiatów powodzi
Przywiozą tobie dwa białe łabędzie
Rycerza-dziwo w pozłacanej łodzi,
Co wzrokiem w Twoje uderzy źrenice
I w zimnem sercu wskrzesi błyskawice!
Ty Złotogłówko! Ty Panienko słodka!
Ty Białonóżko! daruj słów zuchwałość,
Lecz już się żegna z Tobą moja zwrotka
I duszę zwykła chwyta skamieniałość,
Szczęśliwy, komu Ty będziesz pieszczotka
I komu oddasz duszy swojej białość;
I komu pierwsza zarzucisz na szyję
Wśród pocałunków białych rąk lilije.
Duszyczko złota,
Gdy gwiazdy migocą
Brylantami łez,
Moja tęsknota
Niby czarny pies
Leży cichą nocą
U progu twych drzwi,
Księżyc dziś jak złota kula
Cyt, cyt
Niech mała śpi.
Bo wiedz duszyczko złota:
Nocą ta cicha mgła,
Co sny twe otula,
To ja,
Rankiem ten mleczny świt,
Co na pierś twą padł,
Jak czeremchy kwiat,
To ja,
Pierwszy ptasząt śpiew,
Który z szumem drzew
U okien twych gra
To ja!
W blasku zachodnich łun
Wiszę nad twoim snem
Jak zjawa cicha,
Jestem powietrzem tem,
Którem twa pierś oddycha.
I taką władzę mam,
Że harfę z pajęczych strun
Rozpinam o gwiazd krawędzie
I do twych marzeń gram.
Jestem nigdzie i wszędzie.
Jesień dłonią rozrzutną
Sypie skarby bezcenne,
O! jak złote są dnie,
Noce jakie promienne.
Słońce łaską ostatnią
Złoci trawy i drzewa.
Sypie, sypie się deszcz,
Zwiędłych liści ulewa.
Serce dobre swe skarby
Rzuca dłonią bogacza,
Nie pamięta już krzywd,
Wszystkie winy przebacza.
Na uwiędłym listeczku
Cudna barwa pąsowa,
Tam dotknięciem swych ust
Napisałem dwa słowa.
Wiatr go wyrwał z mej ręki,
W krąg jesiennej zamieci
Niesie, niesie go w dal...
Lecz czy tylko doleci?
Dzisiaj ach dzisiaj żegnam się z tobą
Poto — by jutro znowu się witać.
Dzisiaj me serce okryte żałobą
A jutro znowu zacznie rozkwitać
I błysk nadzieji rozpacz mą zdławi,
Gdy spojrzysz na mnie trochę łaskawiej.
Wiem, że nie jestem całkiem bez winy
I żem tak wiele tobie jest dłużny,
Spijałem słodycz szczęścia godziny
I odchodziłem tak jak podróżny,
Który za serce i dach nad głową
Ma tylko w sakwie uśmiech i słowo.
Pocóż te słowa „nigdy“ — „na zawsze“?
Los nas połączył i los rozdzielił.
Są międy[6] nami te łzy najkrwawsze,
Jest ból, co włosy moje pobielił.
Próżno me serce żegnaniem straszysz —
Żyje w niem wspomnień przesłodki haszysz.
Więc choć nie jesteś najdroższa ze mną,
Gdy tylko przymknę zmęczone oczy
Zjawiasz się z twarzą dziwnie tajemną
I znowu rzucasz czar swój uroczy
I wstajesz w swojej mocy straszliwa,
Jak wczoraj piękna, jak wczoraj żywa!
Pierwsze wiosny podmuchy
Pieszczą ziemię zmarzniętą,
Jakieś gody się czynią,
Jakieś czyni się święto.
Świat się robi podobny
Do kwietnego kielicha.
Nocą w całej naturze
Coś się czai i wzdycha.
Słyszę głosy tajemne,
Słyszę duchów potyczkę,
Dziś znalazłem na polu
Pierwszą białą śnieżyczkę.
Zanim kwiaty wiosenne
Swe kielichy rozwiną,
Ten najpierwszy kwiatuszek
Składam tobie dziewczyno.
Na twej piersi dziewczęcej
Złóż ten szczęścia zadatek,
Gdy zobaczy ich białość,
Niech zawstydzi się kwiatek.
I zatruty potęgą
Królewskości i czaru
Niech rozpłacze się rosą
I uwiędnie od żaru.
Kowałem serce w stal
I sercem chciałem gryźć!
Daremny trud.
Odtajał uczuć lód
I został jeno żal,
Że czuję się jak liść
Wichurą gnany w dal,
Jako jesienny liść...
Zgryzoty duszę żrą,
Więc ten przeklinam dzień,
Gdy między duszą twą
A moją stanął cień
I zburzył cudny gmach,
Marzony w naszych snach.
O! jak niedobry dzień!
Straszna dokoła noc
Bez końca i bez dna
Aż po istnienia kres.
Gdzie moja dawna moc?
Coś w duszy mojej łka,
Coś wyje niby pies.
Spojrzenie daruj mi!
Skurczem tęskniących rąk
Chwytam się twoich szat.
Samemu sobie kat
Wymyślam tysiąc mąk.
W serca bijący dzwon
Zatapiam ostry szpon
I szarpię aż do krwi.
Na ból i męki me
Patrzą jak żywy szyd
Twe oczy zimne, złe,
Wieczne niesyte prób!
Z trzaskiem kamiennych płyt
Zamknął się za mną grób.
O! oczy, oczy złe!
Stacyjka mała, uboga
W wieńcu lasów i wzgórz.
Długo na pociąg się czeka,
Tak długo już...
Czemu do szczęścia droga
Jest tak daleka
Ach tak daleka?
Wieczór... słońce gasnące
Obłoków złoci krawędzie,
Prześwietla je wzdłuż i wszerz,
Że niby złote łabędzie
Płyną po niebios łące.
Może w tej samej chwili,
Nim dzień się z nocą przesili,
Ty patrzysz na mnie też
I dusze nasze tęskniące,
Jakby na znak zaklęcia,
Na ich złocistym szlaku
Padają sobie w objęcia?
Może w tej samej chwili,
Wpatrzona w blask ich złoty
Ty czekasz także znaku
Mojej żrącej tęsknoty,
Ty czekasz także dzieweczko
Echa mych marzeń i snów?
Dobywam z serca słóweczko
Małe i krótkie tak,
Lecz najpiękniejsze ze słów,
Jakie są w ludzkiej mowie.
Słowo to jasne i czyste
Przystrajam w piórka srebrzyste,
Jakie mają ptaszkowie
I niech ten serca posłaniec
Leci przez modry szlak
Hen aż za gór tych kraniec
I niechaj ci wszystko powie
O mej tęsknocie i męce,
A ty swe usta dziewczęce
Przytul do jego piór,
Bo ta ptaszyna uboga
Z serca powstała człowieka...
Czemu do szczęścia droga
Jest tak daleka
Ach tak daleka?
Ustał deszczyk wiosenny...
Jeszcze na liściach drży
Cudna, srebrzysta rosa,
Jak łzy.
Rozpękły się niebiosa
I błekit[7] tak przeźroczy
Tak czysty i bezdenny
Wyjrzał na moment krótki,
Zwiastując szczęście światu,
Jak twoje, droga, oczy,
W których jest coś z bławatu
Lub polnej niezabudki.
Znowu coś w sercu taje
Tak jak za dawnych lat,
Znowu dusza radosna
Rwie się w marzenia kraje,
W baśni tęczowy świat,
I znowu z ową godziną
Myśli jak ptaki płyną
W dal opalowych przeźroczy,
Bowiem cudną jest wiosna,
I cudne są twoje oczy
Dziewczyno!
Wszystko, wszystko utraciłem,
Żem pozostał dziś bez złudzeń,
W szarej pustce mego życia
Niema marzeń i przebudzeń,
Miejsce żaru i miłości
Zajął wampir codzienności.
Jestem jak przydrożny żebrak.
Wierz mi mała przyjaciółko.
Dzień podobny do drugiego
I tak ciągle w kółko, w kółko,
Tak przyziemnie, płasko, nudno,
Żyć nie miło, umrzeć trudno.
Rozburzone gmachy marzeń
W proch upadły ideały.
Wśród Sahary mojej duszy
Został jeno klejnot mały,
Jak kropelka srebrna rosy
Na uwiędłe spadła wrzosy.
Jak się zowie ten klejnocik
Zaraz powiem ci wyraźniej:
Czar ostatni mego serca
To najsłodszy dar przyjaźni,
Co przechował się zwycięsko,
Niedotknięty życia klęką[8].
Ten klejnocik mego serca
Życia mego dobro całe
Wraz z braterskim pocałunkiem
Składam w twoje rączki białe.
Wiem, że skarbu nie utracisz,
Ale sercem go wzbogacisz.
I jak puhar kryształowy,
W którym tęczy gra odbicie
Moja biała przyjaciółko
Będziesz niosła go przez życie,
Aż rozpadnie się na ćwierci,
Gdy go dotkną usta śmierci.
A gdy po długiej niebytności
Powrócisz droga w progi swe,
Spotka cię znowu wzrok miłości,
Słowo ze ściśniętego gardla[9],
I ta tęsknota, co mię żarła
Przez długie rozłączenia dnie.
I niewiem, co mi los przyniesie
Czy zbliża się nieszczęścia kres?
Błąkam się w przeczuć ciemnym lesie,
Gdy mię porzucisz, w prochu legnę,
Gdy mię zawołasz, to przybiegnę
Znowu do twoich stóp, jak pies.
Więc oto czekam pełen lęku,
Wiedząc że cała dola ma
Jest teraz w twojem białem ręku
I że się do mnie już przybliża
Godzina najcięższego krzyża
I że ją jednak przeżyć trza.
Śpiewa ci las dzieweczko
Swe cudne hymny,
W poranek czysty zimny
Biegasz nad srebrną rzeczką,
Bosemi nożętami
Strącając ros djamenty,
Rozmawiasz z ros kwiatami,
Pachną ci wrzos i mięty.
A kiedy śpisz wśród łąki
Na aksamicie mchu,
Brzęczeniem swojem bąki
Kołyszą cię do snu.
I dąb stuletni w jarze
Roztacza swe wachlarze,
Że w granatowym cieniu
I w srebrnych łusek blasku
Podobnaś jest widzeniu
Księżniczki na obrazku.
W lesie w trawach i kwiatach
Przeżywasz sen uroczy,
A jeśli deszcz cię zmroczy,
W swych przeźroczystych szatach
Świecąc karnacją ciałka
Wyglądasz jak rusałka,
Boginka leśnych mroczy.
Pośród lasu gęstwiny,
Gdzie las jak turkus świeci
I krwawią się maliny,
Dzwoni twoja piosenka.
Czasem młoda sarenka
Przez drogę ci przeleci,
Lub zając się potula
Przez gąszcz jak szara kula.
To znowu ponad lasem
Taka jest cisza czasem,
Że pierś dziewczęcą, małą,
Przyciskasz rączką białą,
Jakbyś pragnęła skrycie
Zatrzymać serca bicie.
A letnią cichą nocą,
Gdy gwiazdy się rozzłocą
I płynie kwiatów zapach
Po lesie i po sadzie
Hen aż do mlecznych dróg,
Tęsknota ma się kładzie
Jak wierny pies na łapach
Na twej sypialni próg
I czuwa nad twym snem —
Przeto napewno wiem,
Że, ma księżniczko słodka,
Nic złego cię nie spotka.
Jakiż dam ci podarunek
Ja, co jestem tak ubogi,
Że sprzedaję ludziom słońce,
Jak przekupień wedle drogi?
Jakim uczczę ciebie darem,
Złotogłowiu skąd ci utnę
Ja, co niemam nic prócz serca,
Które jest tak bardzo smutne?
Niepoprawny ja wędrowiec,
Ciągle naprzód gnam w rozterce.
Śpiewam ludziom dźwięczne piosnki,
Na liczmany zmieniam serce.
Lecz gdy trud mi skrwawi nogi
I na popiół się rozetlę,
Wtedy czuję się najlepiej
W twoich dobrych źrenic świetle.
One są latarnią morską,
Gdy już statek ma iść na dno,
A śmierć po ostatnie kwialy[10]
Z toni dłoń wyciąga zdradną.
Gdy położysz na mem sercu
Swoje białe, miękkie ręce,
Marzą mi się nieprzeżyte
Lata słodkie i chłopięce.
Przeto nigdy nie przepadniesz,
Chociaż życie mię obłąka.
Serce twoje mię osnuło
Jak subtelna nić pająka.
Więc ci daję dar królewski:
Oczyszczoną w łzach i męce
Złotą jesień mego życia
Składam droga w twoje ręce.
Nie warto
Z sercem się swojem nosić
Niby z książką otwartą
I o uczucie prosić —
Wszystko wszak ma swój kres.
Biedne serce człowieka
Od doli złej ucieka
Niby kopnięty pies.
Nie warto
Rozdać wszystkie bogactwa
I w suknię kryć podartą
Nędzę swego żebractwa.
Nad światem rządzi bies —
Śmiech jego szydem dzwoni,
Skoro kochanka trwoni
Brylanty naszych łez.
Nie warto
W miłosnym bezrozumie
Walczyć z złością upartą,
Co tylko kąsać umie.
Krótki jest wiosny czas —
Zraniona raz boleśnie
Dusza więcej nie wskrześnie,
Gdy skamienieje w głaz.
Nie warto
Łamać z rozpaczy ręce,
Z piersią chodzić rozdartą,
Pławić się w krwawej męce.
Wszak żyjesz bracie raz —
Złą tylko czara pusta.
Słodkie są każde usta,
Które całują nas.
Życie jest jedną chwilką,
Życie jest tylko snem
Pomiędzy dobrem i złem —
Dwa słówka tylko,
A ileż tajemnej treści
Skrywają w brzmieniu swem,
Jaki ogrom boleści
Ja jeden wiem...
Dwa słówka tylko:
Ostre ukłucie szpilką
Bez jednej kropli krwi,
Ból, który nie uśmierca,
Skowyt bolesny serca,
Żałobny dzwonu dźwięk,
Wdowi sierocy jęk,
Tragedja wojennych dni.
Życie jest jedną chwilką,
Życie jest tylko snem
Między dobrem i złem.
Przez szarość i przez mgły
Płynie, płynie z daleka
Przeznaczeń szumiąca rzeka,
Przez ludzkie karmiona łzy,
Te łzy najkrwawsze.
Nigdy i na zawsze
Dwa słówka tylko...
Świat przystroił kolorami
Wielki malarz wrzesień.
Czemuż szara i bezbarwna
Życia mego jesień?
Rozdawałem wokół skarby,
Gdy byłem bogaty.
Pozostała garstka wspomnień,
Niby zwiędłe kwiaty.
Dłuży się przed moim wzrokiem
Szara droga życia.
Gdzie popatrzę wróg się czai,
Co strzela z ukrycia.
Gdzie popatrzę warzą dla mnie
Truciznę tajemną.
Czemu w tej bolesnej chwili
Ty nie jesteś ze mną?
Wróć, nim strzały swe wypuszczą
Ukryci morderce,
I swą dobrą, białą rączką
Zasłoń moje serce.
Ciągle w myślach przesypuję
Włosów twych najczystsze złoto.
Noce moje są czuwaniem,
Dnie — udręką i zgryzotą.
Taki sobie jestem obcy,
Jak spotkany gdzieś przechodzień.
List posłałem twemu sercu,
Na odpowiedź czekam codzień.
Na odpowiedź czekam próżno
I dzielące nas dnie liczę.
Serce, żyjąc znów jałmużną
Wizje snuje tajemnicze.
Widzę jak w sukience białej
Snujesz się wśród leśnych polan,
Widzę jak paprocie srebrne
Biel całują twoich kolan.
Jak odpędzasz od twej twarzy
Rój natrętnych leśnych muszek,
Jak paluszkiem głaszczesz bąka,
Który ma jedwabny brzuszek.
Widzę jak na niebo patrzysz
Pełna jakichś cichych zdumień,
Widzę jak twe białe stopy
Pieści srebrny leśny strumień.
A gdy w serca głąb przenikam
Przez koronki i woale,
Widzę także to ostatnie:
Że nie myślisz o mnie wcale.
Zjawiłaś się jak sen
Słodka dziewczyno ma.
Pobladłem — oczu blask
Pokryła nagle mgła.
I stałem długi czas,
Jak lichy drżący liść,
Przybity wręcz do ziemi,
Zamiast ku tobie iść
Z dłońmi wyciągniętemi.
I czując marcie tętn,
Tężęnie nagłe krwi,
Uczułem w chwili tej
Jak drogą jesteś mi.
Miłość jest tak jak śmierć,
Co gasi życia żar
Iskierka po iskierce.
O słodki uczuć czar!
O serce, moje serce!!
Jesienne słońce się złoci
Na zwiędłych liści kobiercu.
Pozwólcie, że moje pióro
Umaczam w tęskniącem sercu.
Uczułem miłości dotyk,
Więc muszę pisać erotyk.
Gdzie jesteś biała księżniczko
Tak bliska a tak daleka?
Choć los mię z tobą rozłączył
I życia szumiąca rzeka,
Na chmurach w oparów dymie
Wciąż piszę Twe słodkie imię.
I myślę, że gdy dostrzeżesz
Ten jawny dowód tęsknoty,
Powrócisz znowu do gniazdka
Mój ptaku śliczny i złoty,
I znowu będziemy razem
Po chmurach latać Pegazem.
A tętent naszego szczęścia
Wśród gwiazd rozniesie się echem
Ty jesteś w życia jesieni
Ostatnim złotym uśmiechem.
Więc wracaj piękna wieczyście,
Nim spadną ostatnie liście.
Dziewczyno ustek nie żałuj,
Gdy masz ochotę to całuj:
Słodkie swe wargi daj.
Pamiętaj — życie jest chwilką
W przepływie nieskończoności,
Kropelką w morzu wieczności
A naszem jest dzisiaj tylko.
Spiesz się, bo kończy się maj,
Cudowny miesiąc miłości.
Spojrzyj, nad wodą błękitną
Białe czeremchy kwitną,
Słodko pachnący gaj.
Pamiętaj — szczęście człowieka
Jest jak to wątłe kwiecie.
Wiatr biały okwiat zmiecie
I w dal go poniesie rzeka.
Spiesz się, bo kończy się maj
A szczęście ludzkie ucieka.
Nie skąp więc ust ni lica
Biała siostrzyczko księżyca,
W marzeń polećmy kraj.
Tacyśmy piękni i prości,
Jak pierwsze kwiatów pąkowie,
Że cieszą się aniołowie,
Patrzący na nas z wieczności.
Spiesz się, bo kończy się maj,
Cudowny miesiąc miłości.
Już zesmutniałem tak ogromnie,
Że pióro wyleciało z rąk,
Lecz gdy uczułem zapach łąk,
Gdy wiosna przemówiła do mnie
Po długich, ciężkich chwilach zimy,
Znów się zaczęły wiązać rymy.
Na jeden moment chociaż krótki,
Z niedźwiedzich swoich leż się zwłócz.
Patrzy ci w duszę dwoje ócz
Koloru modrej niezabudki,
I o pierwiosnków bukiet prosi
Serduszko Jadzi albo Zosi.
Duszyczki moje, ptaszki z nieba,
Czem wysłać wnętrza waszych gniazd,
Gdy na mej drodze tylko chwast,
Kwiatów nie rodzi serca gleba,
Bo ją orały przez czas długi,
Cierpienia bezlitosne pługi?
Ale w obronie tych ostatków
Młodości, która kochać chce,
Pierwiosnków ci bukiecik szlę,
Lecz nie otwieraj białych płatków,
Bo w każdym gdzieś na dnie kielicha,
Łza mego serca drzemie cicha.
Dzwońcie dzwoneczki, dzwońcie!
Kwiaty główki pokłońcie,
Od dzisiaj, od poranka
Królewna ma kochanka.
Dziwią się kwiaty siostrzyce,
Ogród zaszumiał rozgłośnie.
Zdradził tę tajemnicę
Bluszcz, co pod oknem rośnie,
A wietrzyk, plotkarz młody,
Wieść rozniósł przez ogrody.
Czy znacie wy królewnę?
Jest biała jak lilji kwiat,
Oczy ma słodkie, rzewne,
Z światła gwiazdom pokrewne —
Jest biała, jak lilji kwiat.
Gdy stanie pośród kwiatów,
Drżących w porannych rosach,
Z złotem słońca we włosach,
W bieli przejrzystych szat —
Jest sama jako kwiat,
Wizja z nieziemskich światów.
Kochał ją ogród cały,
Więc kwiaty się pytały:
— „Bluszczu, gdy jesteś pewny,
Jeśli to nie jest kłam
Ach powiedz, powiedz nam,
Kto jest kochankiem królewny?
Czy jaki srogi król
Z północnych, zimnych pól,
Czy książę, pan niezłomny,
Władca nad stu wyspami,
Czy rycerz ze skrzydłami?„ —
— „Ni książę, ni król ogromny,
Co włada nad narody,
Ni rycerz w srebrnej zbroi,
Wiecie ludkowie moi,
Tylko nasz pazik młody,
Nasz pazik złotowłosy“. —
— „Bluszczu! to chyba kłam,
Trudno uwierzyć nam“. —
Był czysty, świeży ranek.
Na puchach, wśród firanek,
Spała jak ścięty kwiat.
Promyk słońca się kładł
Na piersi jej, których ruch
Mówił, że jeszcze żyje.
Spała, a lotny jej duch
Błądził gdzieś za gwiazdami
W światach, co są niczyje.
Wtem pazik nasz się wkradł,
Zatrzymał się przed drzwiami,
Lecz widząc ten spiący cud,
Wnet na kolana padł
I modlił się w pokorze:
Dopomóż mi Amorze!!
W powietrzu wszczął się szum,
Jakby wypuścił kto
Białych gołębi sto
W ciche przestworza błękitu.
Cudna jakaś muzyka
Duszę mi w głąb przenika
Budząc rozkoszny dreszcz.
Róże.[11] róż cały tłum
Z różanych płatków deszcz
Jął sypać się z sufitu.
Królewna rozbudzona
Białe rozwarła ramiona,
Aż pośród deszczu róż,
Pośród migotań i barw,
Grania cudownycp [12]arf
Wszedł w czarodziejski krąg
Rozwartych, białych rąk
Na szczęście nie wyśnione....
I na tem koniec już,
Moi ludkowie mili,
Bo Amor figlarz zły
Zjawił się skądś w tej chwili,
Wieszając wnet zasłonę
Z różowej gęstej mgły...
Dzwonią dzwoneczki dzwonią,
Róże ogniem się płonią,
Fontanna cicho pluszcze,
Mdleją na słońcu bluszcze,
A bratki nad wodną tonią
Upadły w swe objęcia....
Lecz cóż to? ktoś w ogród kroczy.
W ziemię spuszczone oczy,
Twarz blada, smutna boleśnie.
Idzie, jak człowiek we śnie.
Rzuca się w traw kobierce,
Dłonią przyciska serce
I płacze w głuchej rozpaczy.
Dziwią się kwiaty na nowo,
Kłonią się ponad głową,
Szepcą szumnemi głosy:
— „Paziku złotowłosy
Ach powiedz co to znaczy?
Skąd taki jęk rozpaczy?
Czemu zaciskasz pięście?
Przecież posiadłeś szczęście,
Największe w życiu szczęście?!“
— „Kwiaty ja byłem w niebie!
Więc jak mi teraz żyć
Tu z wami na tej ziemi,
Z troskami codziennemi,
Wśród waszych błahych spraw?!
Nle[13] nagnę się, nie nagnę
I tylko śmierci pragnę!“
Dziwią się kwiaty z łąk,
Szmer jakiś płynie wkrąg...
Dziwy! słuchajcie dziwy!
Płacze człowiek szczęśliwy!!
Komedji dość i żartów dość!
W nierównej padam walce,
Taka się w sercu zbiera złość,
Że gryzę własne palce.
Kto jesteś teraz wreszcie wiem,
Do nóg się twych nie zniżę
I już nie będę więcej psem,
Co bity, rękę liże.
Na swą obronę nie mów nic.
Co było, wszystko marzę,
Dlaczego nigdy gładkość lic
Nie idzie z duszą w parze.
Skąd bierze się ten źrenic żar?
Skąd postać ta wysmukła?
W szatański się przystraja czar
Najczęściej zwykła kukła.
I tylko mi tych skarbów żal,
Com po królewsku dawał.
Kto niema serca niby stal
Ten branym jest na kawał.
Za miłość, za oddanie twe
Wychowasz sobie kata,
Kto do kobiety zbliża się,
Niech nie zapomni bata.
Kto na fałszywej strunie grał
Ten się przy końcu zbłaźni,
Że Henryk ósmy rację miał
Dziś widzę najwyraźniej.
Wszystkiemu winna owa chuć,
Co szczęścia szuka w trunku,
Kobietę się powinno truć
Po pierwszym pocałunku.
Już widzę, jak się śmiejesz ty
Mej duszy biała siostro,
Jestem na ciebie trochę zły,
Więc napisałem ostro.
Na czoło połóż dłoni kwiat,
Odegnaj żar gorączki,
A znów jak dawniej będę jadł
Z twej słodkiej białej rączki.
Spisałem na listku róży
Wszystko co w sercu się mieści.
List był, co prawda, nieduży,
Lecz słodkiej ileż miał treści?!
Złociłem sercem gorącem
Marzenia mojego światy.
Maj jest poetów miesiącem,
Więc słowa pachły, jak kwiaty.
List ten dostała dziewczyna,
Która jest oczkiem w mej głowie.
Z sercem płonącem miłością
Czekałem, co mi odpowie.
Odpowiedź przyszła nareszcie,
Lecz był to dla mnie grom z nieba:
„Poeto! twojej królewnie
Nowej sukienki potrzeba“.
„Epoka raju minęła
I więcej się nie powtórzy.
Trudno, ażebym chodziła
Zakryta listeczkiem róży“.
Wszystko dziś się wzorem dzieje
Wilsonowskich not,
Więc i we mnie kamienieje
Stanowczości grot.
Dość wahania i wykrętu
Serce ku mnie skłoń —
Gdy masz trochę sentymentu
Droga! składaj broń.
Za tęsknotę i czekanie
I za krwi mej głód
Znajdę ja odszkodowanie,
Pijąc ustek miód.
Na nic zda się tu obrona
Ni na trwogę dzwon,
Skoro jesteś osaczona
Tak ze wszystkich stron.
Daruj, że przemawiam tonem,
Który obcym ci,
Lecz przejąłem się Wilsonem,
Jego mam w swej krwi.
Zwłoka miłość wszak uśmierca,
Wahanie jest złe —
Szlę ci ultimatum serca
Droga! poddaj się!!
Pani mię prosi o wierszyk?
All right! twa wola rozkazem.
Dla kobiet serce mam miękkie
I nigdy nie byłem głazem,
Gdy spojrzysz mi w oczy czule
Ostatnią dałbym koszulę.
Tyle jest we mnie dobroci
I tyle pięknego gestu —
Zresztą tak miło jest kłamać
Wśród słów wartkiego szelestu.
Kłamstwo, to cecha ogólna
Kobietom i wieszczom wspólna.
Że jesteś piękna, już o tem
Śpiewają wróble na dachu.
By wdzięki twoje opiewać
Nigdy nie braknie rozmachu.
Lecz mię najwięcej rozczula
Twa słodka, czarna zazula.
Pani się pewnie zapyta
Co to za miłe stworzonko?
Ach pozwól, że swoje myśli
Ukryję dziś pod osłonką,
Drażniąc cię najnieznośniej
Użyciem nowej przenośni.
I za nic za nic na świecie
Intencji mych nie odkryję,
Chyba, że ramion swych lilie
Zapleciesz na moją szyję
I zechcesz miła dziewuszko
Bym szepnął prawdę... na uszko.
Ach! w co ja dziś ustroję
Złocistą ma panienkę?
Z babiego lata nitek
Uprzędę jej sukienkę
Tak wiotką i srebrzystą,
Tak niesłychanie piękną,
Że ludzie zachwyceni,
Jak przed zjawiskiem klękną.
Pod szatą tą ukryte
Jej piersi alabastry
Przeświecać będą cudnie,
Jak wśród trawnika astry.
A jej maleńkie nóżki
Swój biały czar odsłonią,
Jak lilie zadumane
Nad własnych marzeń tonią.
We włosy jej zaplotę
Dwie srebrne chryzantemy,
A potem alejami
Więdnących drzew pójdziemy,
Na głowę naszą spadną
Więdnących liści deszcze
I pić będziemy słońce
Po raz ostatni jeszcze.
Panienko moja biała
Królowo mej jesieni!
Gdzie spojrzę po za siebie,
Korowód bladych cieni,
Tyś jedna pozostała,
Jak jakaś pieśń bez końca,
Ostatni kwiat jesienny,
Ostatni promyk słońca.
Litość w duszy twej zamarła,
Serce skamieniało w głaz,
Nigdyś pierwsza nie otwarła
Ramion swych w kochania czas.
A gdy strasznej męki koło
Duszę mą porwało w splot,
Uśmiechałaś się wesoło,
Tak jak się uśmiecha trzpiot.
Ktoś ty? nieraz się pytałem,
Duszo! daj mi jakiś znak!
Czy w tem ciele pięknem, białem
Serca najzupełniej brak?
Marmurowy kawał głazu
W świat rzucony przez zły los,
W którym dotąd ani razu
Boski się nie ozwał głos.
Cudnych piersi twych marmury
Ranią tak jak twarda stal.
Jabym wziął cię na tortury,
Smażył w ogniu, wbił na pal,
Palce dziko wplótł w warkoczach,
W których połysk miedzi drga.
Patrzył czy w twych zimnych oczach
Nie zabłyśnie jedna łza.
Czy pamiętasz Tuhaj-Beja
Straszną i powolną śmierć?
Mgła co chwila oczy skleja,
Rani wyostrzona żerdź.
Obraz straszny i ponury,
Na myśl samą chwyta ziąb...
Takiej życzę ci tortury
Za cierpienia mego głąb.
Choć szatana jesteś siostrą,
Co do piekła ciagnie[14] bram,
Przecież sądzę cię za ostro,
Więc przekleństwo inne mam.
Oby nigdy serca manną
Karmić się nie dano ci
I pozostań starą panną
Aż po koniec swoich dni.
Myślę o przeszłości swojej,
Pełnej złud i oszołomień,
Na papieru białą kartkę
Padł jesienny słońca promień.
Lecz na próżno mi doradza,
Aby kwiaty rwać uniesień...
Dusza moja tak zmęczona
Modli się o cichą jesień.
Modli się o cichą jesień,
Której burza nie zamąca,
Której pragnień wiatr nie dotknie,
Ani fala krwi gorąca.
Kiedy chwile monotonne,
Niby krople wody płyną,
I gdy z trzech młodzieńczych pasji
Pozostało tylko wino.
Pozostało tylko wino —
W niem się cała prawda mieści.
Zastępuje ono cudnie
Śpiew i złudny czar niewieści.
Już nie znęci mię spojrzenie
Twoich źrenic tak anielich.
Nawet usta twoje oddam
Za Falerna złoty kielich.
Za Falerna złoty kielich,
W którym słońce na dnie drzemie
Oddam wszystkie oddaliski,
Jakie w moim są haremie,
Oddam księżnę z Neapolu
O alabastrowem licu
I rozległe moje dobra,
Które leżą na księżycu.
Jam nie Asnyk ni Słowacki
Jam nie Staff ani Tetmajer,
Lecz, że jestem chłopak chwacki
Pegazowi wkładam rajer,
Silnie bijąc go ostrogą,
By poezyj pognał drogą.
Więc mój Pegaz rozhukany,
Jakby dostał nagle bzika,
Rozwaliwszy wszystkie ściany
Wpadł do twego pamiętnika
I tak długo nóżką grzebie,
Aż wygrzebie wiersz dla ciebie.
Patrzysz na mnie wzrokiem sarny,
Widzę w oczach twych zdumienie.
Tak jest! jestem dziś figlarny,
Duszę twoją rozpłomienię,
Porzuć droga ziemię podłą,
Na Pegaza siadaj siodło.
Cudne nas czekają jazdy
Choćby na złamanie karku.
Będziem łowić ręką gwiazdy
W księżycowym jakimś parku,
Tam gdzie mleczna droga zwisa,
Będziem razem grać tennisa.
Zalśnią w włosach twych światełka,
Brylant, topaz i rubiny.
Będziesz łapać za skrzydełka
Uskrzydlone cherubiny
I na srebrnym Wielkim Wozie
Pojedziemy, jak w powozie.
Utoniemy w oceanach,
Gdzie lśni mlecznej drogi lilia
A do ślubu na organach
Święta zagra nam Cecylia,
I Piotr, siwy nieba książę
Stułą nasze dłonie zwiąże.
Hej! porwała mię fantazya
Do nadludzkich jakichś rzeczy.
Wiersz tak działa, jak małmazja
A tu rzeczywistość skrzeczy
I znów ściąga mię za nogi
Na zwyczajne ziemskie drogi.
Z światów, gdzie harmonja gości
Spadam nagle jak Lucyfer
Na dolinkę codzienności,
Tam gdzie rządzą prawa cyfer.
Połamane pióropusze...
Stłukłem sobie nagą duszę.
Gdzie mam pisać? w domu żona
I codzienny życia szałas,
Gdy przychodzę do redakcji
Telefony, flirt i hałas —
Próżno szukam dzisiaj kąta,
Gdzie się życie me zapląta.
Każdy sobie, rzepkę skrobie,
To rozumiem doskonale —
Lecz do kąta samotnego
Ja się dziś tak strasznie palę,
Że szukając w Julii wzoru,
Chciałbym wstąpić do klasztoru.
I przeżyciem chwil bogaty,
Które rodzą się z uniesień,
Sadziłbym te cudne kwiaty,
Które wymyśliła jesień,
I wypijałbym bez końca
Złoto jesiennego słońca.
Krótką chwilę byłem wściekły,
Teraz znowu jestem cichy,
Marzą mi się jakieś usta
Mokre, niby róż kielichy,
Słodkie, jako małmazyja,
Którą nawet śmierć się spija.
Co się stanie, to się stanie,
W słońcu śmieje się firmament,
Oto moje winobranie,
Oto duszy mej testament.
W gwarnym i hałaśnym tłumie
Kto go pojmie i zrozumie?
Więc gdy słońce zachodzące
Złoci się wśród leśnych polan,
Tulę swą zmęczoną głowę
Do twych białych, dobrych kolan
I na serce, które bije
Składam twoich rąk lilije.
Tęsknię do światła, do blasku,
Do tego, co ciche, czyste,
A życie tak pełne wrzasku.
Co krok nastąpisz na glistę,
Co krok ktoś umysł ci kazi,
Żądełko zatrute wwierca,
Albo w kaloszach ci włazi
Do serca.
Każdy z nas własny swój ma kir,
Otula nim duszy strzępek.
O! jak szczęśliwy jest fakir,
Co patrzy w swój własny pępek.
Niby straszydło na ptaki
Tkwi bez zmrużenia on powiek,
Wyprany z żądzy wszelakiej,
Choć człowiek.
Lecz to nie każdy potrafi,
Wielką jest siła nawyczek,
Zwłaszcza gdy w jego parafji
Jest tyle cudnych księżniczek.
Wszak nawet dusza dziewczęca
Cierniowe koło uplecie.
Głupi, kto wszystko poświęca
Kobiecie.
Czasem się prawdę wygrzebie,
Lub morał jakiś z ukrycia,
Wszedłem nareszcie raz w siebie,
Więc zmienić trza fason życia.
Co było, to wszystko zburzę,
W negacji skąpię się beczce.
To rzekłszy posyłam róże
Janeczce.
Na twych ustach uśmiech drży,
Ząbki twe jak sznur perełek,
Raz jak anioł jesteś ty,
Drugim razem jak djabełek.
Czarem, który lica twe
Stroi w barwy tak gorące,
Pasą się źrenice me,
Jak koniki dwa na łące.
W twem pobliżu więdnę tak,
Jak kwiat polny w letni upał.
Gdyby nie odwagi brak,
Tobym cię jak ciastko schrupał.
Tak się złota wije nić,
Niewolnika czynisz z króla,
Chciałbym tą sukienką być,
Która kształty twe otula.
Chciałbym się rozpłynąć w zdrój,
W którym kąpiesz swoje nóżki,
Wcisnąć się w tych myśli rój,
Które marzysz do poduszki.
Gdyby można młodość swą
Przeżyć jeszcze raz powtórnie!
Są dziewczęta młode, są,
Lecz są także stare durnie.
Dziś, jak co roku, są me imieniny,
Będą podarki, sentymentom zadość,
Lecz kto mi szczerą chce uczynić radość
Niechaj daruje trochę... nikotyny.
Życzeń nie pragnę i tego do tonu
Dobrego zasad wcale nie zaliczę,
Niejeden w gębie ma same słodycze,
A w myślach życzy mi rychłego skonu.
A więc za wszystkie prezenta i dary
(Ciągle mię myśl ta nachodzi tak pusta)
Niech mię dziewczyna pocałuje w usta
Bym czuł, że jeszcze nie jestem tak stary.
Wieniec mię bowiem nie nęci laurowy,
Poklask już nuży i dni nie umila,
Lepsza za życia jedna szczęścia chwila,
Niźli po śmierci pomnik marmurowy.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – tylko przecinek.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – łabędzie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – pieśnią.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – patrzysz.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – wiódł.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – między.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – błękit.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – klęską.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – gardła.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – kwiaty.
- ↑ Bład w druku; powinien być przecinek
- ↑ Błąd w druku; powinno być – cudownych.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Nie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – ciągnie.