Gwałtu, co się dzieje!/Akt III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Gwałtu, co się dzieje!
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT III.

SCENA I.
Kasper, (później) Tobiasz.
(Kasper stoi na środku i płacze, potém szlocha).
Tobiasz.

Czegoż płaczesz?

Kasper.

Ach! ach!

Tobiasz.

Niebezpieczeństwo już minęło.

Kasper.

Ach! ach! (ustając)

Tobiasz.

Ciszej że u diaska! szlochasz jak pogrzebowa płaczka!

Kasper.
Blaciśku, źeby ciebie licho polwalo lazem z twoim Dolębą.
Tobiasz.

Dziękuję Waszeci. — Cóż się stało?

Kasper.

Moja źonka ach! ach! (znowu w płacz)

Tobiasz.

Cóż twoja żoneczka?

Kasper.

Niegźećność mi zlobila.

Tobiasz.

Ech! kto tam w tych czasach na niegrzeczność uważa.

Kasper.

Ale bo wielką niegźećność.

Tobiasz.

Zapomnij i kwita.

Kasper.

Tak, zapomnij, kiedy kalkiem nie mogę luśyć.

Tobiasz.

Ho, ho! to nie żarty.

Kasper.

Pewnie nie źalty!

Tobiasz.

I o cóżto wam poszło?

Kasper.
Niby nie wieś.
Tobiasz.

Jakże mam wiedzieć?

Kasper.

Niegadaliźeśmy pźeciw naśym Imościom?

Tobiasz.

A prawda.

Kasper.

Nie wyslalźeś mnie sam do Blaźeja?

Tobiasz.

Wysłałem.

Kasper.

Nie ześliśmy się tu na ladę, jakby moźna dawny poźądek pźywlócić?

Tobiasz.

Prawda, prawda, ale jakżeto twoja żona mogla wiedzieć?

Kasper.

A to ćo? jakiźeś ty dziwny, blaciśku. Jak mogła wiedzieć? śmieśne pytanie! — Juźci mogla wiedzieć kiedym jej powiedzial.

Tobiasz.

Powiedziałeś? co słyszę! wszystko zgubiłeś, człowieku bez litości, cóżeś ty zrobił?! i naco? po co?

Kasper.

Bo mi kazala powiedzieć wśystko, co tylko wiem.

Tobiasz.
A możeś ty i o mnie wspomniał.
Kasper.

Juźci, kiedy wśystko, wśystko co wiem, kazala powiedzieć.

Tobiasz.

A do diaska! będzież nam teraz.

Kasper.

Mnie już bylo.

Tobiasz.

To jeszcze mało, to jeszcze nic.

Kasper.

Zmiluj się blaciśku, bloń mię, ja twój blat.

Tobiasz.

A mnie kto bronić będzie? biada nam, biada!





SCENA II.
Tobiasz, Kasper, Doręba.
(wybiegając ogrodowemi drzwiami).
Kasper.

Święty Antoni! otóź jest!

Doręba.

Cicho! jestem ścigany.

Tobiasz.
Precz odemnie!
Doręba.

Słuchajcie, tylko dwa słowa.

Kasper (zatykając uszy).

Nic nie slyśę.

Doręba (zatrzymując go).

O was idzie.

Kasper (krzycząc).

Nie dotykaj mi się!

Doręba.

Czekaj!

Kasper.

Puściaj, bo będę kźyćeć! (wyrywa się i wybiega z zatkanemi uszami).





SCENA III.
Doręba, Tobiasz.
Tobiasz.

Wynoś się ztąd Waszmość bez popasu, bardzo proszę, Nieproszony, niedziękowany nabawiłeś nas kłopotu, i dość złe położenie sto razy pogorszyłeś. Ruszajże sobie z Bogiem!

Doręba.

Dla was tylko tu jeszcze jestem. Ale nie trać nadziei i słuchaj. Jestem ścigany — Grzegotka śledzi mnie zawzięcie, czaty wszędzie porozstawiane, trudno abym uszedł. Wam zaś powiadam, nie traćcie serca i jeżeli przyjdzie do tego, że wam żony władzę waszę wrócić zechcą, nie przyjmujcie jej — rozumiesz Waszeć?

Tobiasz.

Tak, tak! gadaj sobie Waszmość, ja wiem co myślę.

Doręba.

A teraz ukryj mnie gdzie.

Tobiasz.

Jeszcze czego?

Doręba (na stronie).

Ach Dyzmo, Dyzmo, że nie przybywasz! (do Tobiasza). Nic nie pomoże, musisz mnie ukryć, bo już wyjść nie mogę.

Tobiasz.

A mnie diasek do togo? możesz czy nie możesz.

Doręba.

Kiedy tak, więc tu zostanę.

Tobiasz.

Szczęść Boże! (chce odejść).

Doręba (zatrzymując go).

O nie! razem zostaniemy.

Tobiasz.

Ale bo ja niechcę.

Doręba.
Ale bo ja chcę.
Tobiasz.

Otóż masz!

(Słychać krzyki za sceną).
Doręba.

Idą.

Tobiasz.

Aj gwałtu! puść mię — Jasiu! serdeńko! dobrodzieju!

Doręba (obejmując go).

Niech nas zastaną, niech chwycą w serdeczném uściśnieniu. (Jak nawiasem) Ukryj mię.

Tobiasz.

Czy oszalał!

Doręba.

Mamy ginąć, gińmy razem przyjacielu; jedna dzida niech nas przebije. — (Nawiasem) Ukryj mię.

Tobiasz.

Ukryję! ukryję!

Doręba.

Prędzéj — gdzie?

Tobiasz (szukając koło siebie).
Koło spiżarni... już wiesz... jest... są, te, jak się, zowią... ten... dziedziniec na drzwiczki... na dziedzińcu, chcę mówić... ztamtąd furtka do rzéki nad sadem... ten... do sadu... gdzieżem furtkę podział... a to co... święty Antoni! ratujże mię — jest przecie... na, masz klucz... ruszaj! —
Doręba (wybiegając).

Bądź zdrów.

Tobiasz (wybiegając).

Kara Boska!





SCENA IV.
Agata, Grzegotka, Mieszczki.
(Krzyk za sceną).
Grzegotka (za sceną).

Wszedł, wszedł do domu.

Agata (do Grzegotki we drzwiach).

Wy tamtędy, a ja tędy — jeszcze tu być musi.

Grzegotka.

Daléj żwawo! za mną siostry! (We drzwi, któremi Doręba wyszedł. — Agata za sceną w tęż samą stronę).





Urszula, Barbara.
Urszula.

I chwili odpoczynku! W głowie mi szumi. — Ciężar rządów mnie gniecie. Obszerność i głębokość roztropności mojéj ledwie wydołać może co raz nowym, że tak rzekę, dolegliwościom.

Barbara.

Początki najtrudniejsze.

Urszula.

Zdrada otacza ustawy nasze.

Barbara.

Właśni mężowie spiski knują.

Urszula.

Niewdzięczni!

Barbara.

Byle tylko Doręba nam nie uszedł.

Urszula.

Ujść nie może, moje rozkazy dane, rozrządzenie niezawodne — ujść nie może, ja powiadam.

Barbara.

Po osądzeniu i skaraniu Doręby, do domowych winowajców przystąpimy.

Urszula.

Tak, co dzień jednego sądzić będziemy.

Barbara.

Do każdego przestępstwa nowe prawo napiszemy.

Urszula.
Nasza czynność przyszłym wiekom wzorem będzie.
Barbara.

Sława Osieka już zaginąć nie może, żeby tylko nie ten strój, bo przyznać trzeba, że wcale nam w nim nie do twarzy.

Urszula.

To mniejsza. Ale słuchaj siostro, mnie inna ważniejsza myśl niepokoi i wstrzymuje, że się tak wysłowię, zapęd mojego rozumu: jak winowajców skarzemy przykładnie, zostaniemy bez mężów.

Barbara.

Prawda, nad tém jeszcze się nie zastanawiałam.

Urszula.

Jednakowoż są potrzebni.

Barbara.

Są potrzebni, niema gadania.

Urszula.

Mąż, jest to złe konieczne.

Barbara.

Ach, konieczne!

Urszula.

Jakże tu postąpić?

Barbara.

Niema co myśleć, skarać musimy, ale taką karę wymyśleć potrzeba, która nam nie uwłoczy a nawet z korzyścią będzie.

Urszula.

Dobrze mówisz, roztrząśniemy to w przyzwoitym czasie. O dowcipie mądrości! któryś nam dotąd w łatwiejszych dziełach przewodniczył nie odstępuj teraz głowy nasze i umocnij w chwiejącym kroku. (krzyk za sceną).





SCENA VI.
Urszula, Barbara, Grzegotka.
Grzegotka (z papierkiem na nosie).

Palnął mię, palnął, ale jest Doręba, jest w naszym ręku, Bogu dzięki! już go wiedzie dzielna Agata. — Trzeba widzieć było natarcie i obronę — siła zbrojna okryła się nieśmiertelną sławą.

Urszula.

Mów, chcemy słyszeć szczegóły odniesionego zwycięztwa.

Grzegotka.

Kiedy ja z dobranym pocztem przeszedłszy ten dom w tropy go ścigałem, odważna Agata ze swoim hufcem przecięła mu drogę sandomierską. — Ujrzeliśmy go nareszcie, i on widząc się odkrytym, stanął grożąc dzielnym odporem. — Ten z mężczyzn, który przystąpił, doznał niebawem zamaszystości jego ręki, ale przed płcią piękną, gdy się cofać musiał, gałąź na drodze plącze mu nogi, pada jak dąb, a cały hufiec Agaty przykrywa go sobą. Pod ogromną niewieścią kupą, ani znaku szlachcica. Wstrząsł się jednak, dziesięć czapek spadło, wstrząsł się i był wolny. W témto niespodziewaném uwolnieniu, przystąpiwszy za blisko, zaczepiłem o pięść jego moim nosem. Ale powstały hufiec znów go otacza, przypiera, chwyta, kuje w łańcuszki i z okrzykiem radośnym przed twój sąd wiedzie, przemądra rządczyni gromnico rozsądku! studnio rozumu!

Urszula.

Miło nam jest przyjmować dowody poświecenia się waszego. Nagrodę zasług odkładamy na czas późniejszy. Teraz udaj się Waszeć do parocha, niech odśpiewanem będzie: Te deus laudabus. (za sceną krzyk ludu).
Wiwat! wiwat!

Grzegotka (odchodząc do wchodzącego Doręby).

Bliżej panie szlachcic — proszę bliżéj — panna młoda już go czeka — będę mu za drużbę. (odchodzi śmiech).





SCENA VII.
Urszula, Barbara (siedzą przy stole), Agata, Doręba (w łańcuszkach), Straż (w głębi) Mieszczki, i t. d.
Agata.
Ciszej! — Oskarżyłam, uwięziłam, teraz sądzić będę (siada).
Urszula.

Nie, Agato, dokończ dzieła chwalebnie zaczętego, teraz jeszcze nie będziemy sądzić, tylko badać winowajcę. Waszeć tymczasem gdzieindziéj jesteś potrzebną. Przejdź miasto wzdłuż, wszerz, wkoło i wróć wszystko do należytego porządku.

Agata.

Czyż nie lepiéj, abym badaniu przytomną była? abym przed sądzeniem wiedziała o co rzecz idzie?

Urszula.

Nacoto wiedzieć? już ja powiem, winny czy niewinny.

Agata.

Ale zastanów się Waszeć...

Urszula.

Oświadczyłam moją wolę.

Agata.

Ale jednak...

Urszula.

Rozkazuję.

Agata.

Idę więc, idę (na stronie). Patrzcie! jak urosła: „rozkazuję!“

Doręba. (do Agaty na stronie).
Nie zapomnij, królowo serca mojego!
Agata (odchodząc, do Doręby, na stronie).

Bądź spokojny.

Urszula.

Straż odstąpi.





SCENA VIII.
Urszula, Barbara, Doręba.
Urszula (krzycząc).

Bliżéj!

Doręba (przystępując).

Pani! ciebie dość blizko nigdy być nie można.

Urszula.

Napisz to, siostro. (Do Doręby). Jak się zowiesz?

Doręba.

Jan Kanty Doręba, herbu Strzała, Towarzysz Pancernéj Chorągwi.

Urszula.

Co tu robisz?

Doręba.
Szukam szczęścia.
Urszula.

Nikomu tu nie wolno ani być szczęśliwym, ani się smucić bez naszego rozkazu.

Doręba.

Gdzie twoja przytomność, pani, tam wzbronić szczęścia jest niepodobieństwem.

Urszula.

Napisz to, siostro. (do Doręby). Jakież zatrudnienie Waszeci?

Doręba.

Bić, pić i kochać.

Urszula (do Barbary).

Kochać?

Barbara (do Urszuli).

Kochać?

Urszula.

Bić, mniejsza z tém — pić, pij Waszmość zdrów. Ale kochać — kogo kochać?

Barbara.

Tak, to jest wielkie pytanie: kogo kochać i jak kochać?

Doręba.
Pani! ufny w twojej głębokiej mądrości, która objęła szerokie pole umiejętności — przezorności, której blask całe miasto oświeca, jak słońce, kiedy żadnej chmury niema — dobroci, która....
Urszula.

Pisz, pisz siostro. Trochę wolniej, Mości Towarzyszu.

Doręba.

Dobroci, która słodsza nad miód, głaszcze i rozgrzewa dusze otaczające ciebie — ufny, mówię, w te wszystkie wielkie przymioty, otworzę ci serce moje; powiem przypadki i nieszczęścia życia całego, wyznam zamiary i nadzieje moje, ale jednej łaski śmiem się wprzód domagać. Racz mi jej nie odmówić.

Urszula.

Niech ją słyszę, nieszczęsny młodzieńcze.

Doręba.

Abym przed tobą tylko samą złożył wyznania moje.

Urszula.

Przedemną samą?

Barbara.

To być nie może.

Urszula.

Byćby mogło, ale nie widzę, że się tak wyrażę, nieodzownej potrzeby.

Doręba.
O tej się przekonasz, jeśli zadość uczynisz żądaniu mojemu. Wszak zawsze zostaje wola twojej niezmierzonej roztropności kazać mi powtórzyć w obliczu całego miasta, to, co pałam wyjawić ci w tej chwili.
Barbara.

Cóż to być może?

Urszula.

Trafiają się podobne wypadki, wyczytałam to w aktach; nie odmawia się winowajcy tajemnego posłuchania.

Barbara.

Czyń, siostro, jak ci się zdaje. (na stronie) Skrytość w guście Jejmości.

Urszula.

Przystępuję do żądania Waszmości — otrzymasz łaskę, której śmiesz się domagać.

Doręba.

Dzięki, dzięki ci pani.

Urszula.

Siostro pisarzu, zostaw nas samych.





SCENA IX.
Urszula, Doręba.
Doręba (klękając).

U nóg twoich, pani, miejsce moje.

Urszula.
Wstań Waszmość.
Doręba.

Nie, skarz mię pani za przewinę, której ty sama winną jesteś.

Urszula.

Ja winną?

Doręba.

Tak jest — nieczas już taić, co serce lat kilka starannie ukrywało. Tak jest, wdzięki twoje przyczyną nieroztropności mojej: one mnie pokoju pozbawiły, natchnęły namiętnością, a razem tęsknotą niezwyciężoną za miejscem ożywioném twojém anielskiém wejrzeniem.

Urszula.

Co słyszę? śmiesz to mówić! (podnosząc go czule) Wstań Waszmość.

Doręba (ucałowawszy podnoszącą go rękę)

Wiem na co się odważam. Ale niech ginę z pociechą, że moje nieszczęścia wiadome ich sprawczyni, że może łzy litości nie odmówi temu, który w grobie jeszcze do niej wzdychać będzie.

Urszula.

Nieszczęsny szlachcicu!

Doręba.

Jednego tylko litośnego błagam wejrzenia; powiedz, że mi przebaczasz, a potem oddaj pod sąd, niech mrę. Ty mnie nienawidzisz, na cóż mi życie?

Urszula.
Nienawidzieć bliźnich nie godzi się. Ale pocóż tu przybyłeś?
Doręba.

Widzieć cię pani.

Urszula.

Nie wiedziałeś, jakie w tém niebezpieczeństwo?

Doręba.

Miłość nie zna niebezpieczeństwa.

Urszula.

Nieznanaż ci była zaszła tu odmiana?

Doręba.

Niech się zmienia świat cały, moje serce nigdy.

Urszula.

Nie widziałżeś przepaści, w którą śpieszyłeś?

Doręba.

Namiętność ślepa, ona mnie wiodła.

Urszula.

Gdzież rozsądek?

Doręba.

Tam, gdzie miłości niema.

Urszula.

Jakąż masz nadzieję?

Doręba.

Ty powiedz pani.

Urszula.
Jaki zamiar?
Doręba.

Żyć przy tobie.

Urszula.

Czemuż nie szedłeś prostą drogą? mogłeś przyjąć miejsce i zostać z nami gdy ci... gdy ci... Osiek tak miły.

Doręba.

Wojskowym będąc, nie mogłem tu osiąść a mniéj jeszcze poddać się prawom nowo ustanowionym, które jednak umiem cenić i szanować podług rzeczywistej wartości.

Urszula.

Czemuż buntowałeś mężów naszych?

Doręba.

Aby zostać uwięzionym. Jak zostanę, myślałem, w miejscu, gdzie ty błyszczysz, widzieć cię czasem choć z daleka będę, a nie złamię przez to powinności moich.

Urszula.

Dla mnie wyrzekłeś się wolności?

Doręba.

Reszty wolności, powiedz; jéj większą część dawnoś już wzięła.

Urszula.

Wzięłam?

Doręba.
Ach, wspomnij pani, przed kilku laty ów wieczór, w tydzień jak zostałaś żoną starego Tobiasza.
Urszula.

Ach, nie kończ!

Doręba.

Wtedyto roztopiłaś serce moje. Chciałem cię zapomnieć, ale daremnie — zawsześ stała przed myślą natężoną. Widziałem cię na niebie, gdy spojrzałem w górę; w powietrzu, gdy przed siebie; gdy na dół, w piasku. — Widziałem cię w misce, gdy jadłem; gdy piłem, na dnie szklanki — wszędzie, wszędzie cię widziałem.

Urszula.

Skończ Waszmość, skończ, dla Boga.

Doręba.

Chciałem umrzeć.

Urszula.

Ach!

Doręba.

Tak, chciałem umrzeć. Rzucałem się na oślep w szeregi nieprzyjaciół, ale i tam w każdym Tatarze twój obraz widziałem.

Urszula.

Dobry Janie!

Doręba.

Jeślim kiedy miał sen miły, to wtedy tylko, gdyś ty mi się śniła.

Urszula.
Ach, i mnie raz to spotkało.
Doręba.

Co słyszę? O rozkoszy! kochałaś mnie we śnie?

Urszula.

Rozczuliłam się, wyznać trzeba.

Doręba.

Chceszże tylko na jawie być okrutną?

Urszula.

Muszę.

Doręba.

Możesz mnie uszczęśliwić, królowo osoby mojéj.

Urszula.

Chciałabym, drogi Janie.

Doręba.

Od twojej woli zależy.

Urszula.

Jakim sposobem?

Doręba.

Wstrzymaj sąd do jutra.

Urszula.

Czemuż go na zawsze oddalić nie mogę! Ach! czemuż tak nagle, bez mojej wiedzy tu przybyłeś? — Czemuż się wdałeś z mężami, i do tego jeszcze z moim? o nieszczęśliwy!

Doręba.

Zbłądziłem, ale zbłądziłem z miłości. Przybywam, wkradam się do twego domu, spotykam niespodzianie Tobiasza, nie wiem co powiedzieć, przyrzekam ich uwolnić; wtém zawczesne pojmanie mojego szeregowca inny obrót rzeczom daje.

Urszula.

Ale jak sąd do jutra odroczyć? pod jakim pozorem?

Doręba.

Rządzisz w Osieku i pozoru ci trzeba?

Urszula.

Agata, Barbara, Grzegotka i całe miasto, wszyscy chciwi sądu i kary twojej.

Doręba.

Do jutra, do jutra tylko.

Urszula.

A jutro co?

Doręba.

Co?... co?... O, jutro, jutro, daleko — będziemy mieli czas naradzić się dokładnie.

Urszula.

Ale sposób, sposób?

Doręba.

Zleć badanie Barbarze, ja jej tak odpowiadać będę, że z protokołu nic dojść nie potraficie.

Urszula.
Prawda, ona bezemnie nic nie poradzi.
Doręba.

Będziecie więc musiały badanie powtórzyć; wieczór nadejdzie i nasza wygrana.

Urszula.

Truchleję o ciebie.

Doręba.

Z twoją łaską niczego się nie lękam.

Urszula.

Janie, ach Janie!

Doręba.

Urszulo, ach Urszulo! (jak nawiasem) Każ mi zdjąć okowy.

Urszula.

Hola! straż! Barbaro! — Zdjąć kajdany. — Muszę przeglądnąć powierzone mi papiery i aktów się zaradzić. Ty siostro potrafisz wybadać winowajcę. Spodziewam się, że twoja przenikliwość złączona, że się tak wysłowię, ze sprawiedliwością, ułatwi roztrzygnienie sądowi. Taka wola moja!

(odchodzi ze strażą).




SCENA X.
Barbara, Doręba.
Barbara (siadając, do siebie).

Jak widzę, rozmowa sam na sam pomyślny skutek wzięła. Wielkie zapewne, wielkie, ogromne tajemnice odkryte zostały; ja tego wiedzieć nie mogę, nie moja w tém głowa. Ale do rzeczy, Panie sam na sam! (pisząc) Pytam się...

Doręba (który od początku sceny w głębokiém zostaje zamyśleniu, jakby do siebie).

Co za rączka! cudna!

Barbara.

Pytam się...

Doręba (zawsze z założonemi rękoma, jak do siebie).

Co za białość! co za skład! nie, nic podobnego w życiu nie widziałem.

Barbara.

Pytam się...

Doręba.

Tysiąc całusów zdawałyby się tylko jednym. Usta same ciągną się do niej.

Barbara.

Proszę odpowiadać, pytam się...

Doręba.
Za jedno ściśnięcie tej rączki, niewola sama byłaby rozkoszą; ten tok, pulchność, giętkość!
Barbara.

Siadaj Waszmość i opowiadaj.

Doręba. (jak przebudzony).

Ach tak, ja mam odpowiadać. (siada i wznosi oczy) Ach! — O błagam cię pani, odwróć oczy twoje, tego wejrzenia nie zniosę.

Barbara.

Ależ młodzieńcze...

Doręba.

Czy myślisz, że serce moje kamienne? albo chceszże się pastwić nademną?! Ach odwróć, dla Boga, te siwe dwie gwiazdy palą wnętrzności moje.

Barbara.

Pomiarkuj się...

Doręba.

I cóż ci z tego przyjdzie, że powiększysz nieszczęście moje? cóż ci przyjdzie, że osłabione serce wdziękami twojemi do reszty ujarzmisz i oddasz strapieniom bezowocnej miłości? ach lituj się! lituj! odwróć oczy mordercze.

Barbara.

Ja lituje się, ale trudnoż; mam oczy zamknąć?

Doręba.

Ach zamknij je, zamknij, proszę cię zamknij; wtedy śmiało wpatrywać się będę w doskonałość nie do naśladowania rysów twoich: opatrzę nosek, oglądnę buzię, przejrzę bródkę i dalej... (spojrzawszy na nią i zasłoniwszy sobie oczy) Ach okrutna, ty się na mnie patrzysz!

Barbara.

Nie jestem okrutną, Bóg widzi, nawet chcę ci pomagać ile w mej mocy.

Doręba.

Chcesz mię ratować? dla ciebiem tu przybył.

Barbara.

Szczerze pragnę, ale jakim sposobem?

Doręba.

Mogłabyś sąd odwlekć. — Dla ciebiem tu przybył.

Barbara.

To być żadnym sposobem nie może, ale w czém inném.

Doręba (płaczliwym głosem).

Ach ty nie pomożesz, bo Urszula nie chce. I to, co o tobie powiedziała, ach!

Barbara.

Cóż powiedziała?

Doręba.

Że twój rozum płaski — Ach, ty nie pomożesz!

Barbara.

Mój rozum płaski, Urszula powiedziała?

Doręba (płaczliwym głosem).
Powiedziała: że Barbara czterdziestki sięga a w głowie jak u dziecięcia — Ach, ty nie pomożesz!
Barbara.

Czterdziestki sięga — i nie pomogę?

Doręba.

Że jeżeli ma pudłowatą głupią twarz, to jeszcze głupszą duszę — Nie, nie, ty nie pomożesz.

Barbara.

Pudłowatą duszę? głupią twarz? Urszula powiedziała? i nie pomogę? otóż pomogę, pomogę!

Doręba.

O zgrozo! Kałmucką facyatą cię nazwała.

Barbara (zrywa się).

Kałmucką... pomogę ci, pomogę, sąd odroczę... niech się wścieka ze złości... zaraz pójdę...

Doręba (zatrzymując).

Wstrzymaj się.

Barbara.

Wszystko jej wymówię...

Doręba.

Słuchaj mię...

Barbara.

Powiem że tego dmuchania już nadto...

Doręba.

Tylko słowo...

Barbara.
Że dłużej znosić nie będę, że nie tylko burmistrzem ale i parobkiem nigdy być nie może.
Doręba.

Ale...

Barbara.

Powiem jej zaraz...

Doręba.

Ale...

Barbara.

Powiem jej zaraz...

Doręba.

Ale...

Barbara.

Idę w ten moment...

Doręba (wstrząsając jej rękę mocno).

Chcesz więc mnie zgubić?

Barbara (przychodząc do siebie).

Hm?

Doręba.

Chcesz więc mnie zgubić?

Barbara.

Chce cię ratować jej na złość.

Doręba.

Jak tylko jawnie ujmiesz się za mną, to już niema ratunku — ale skrycie postępując, zemścisz się snadnie i mnie usłużysz.

Barbara.
Mów co mam robić, bylem się zemściła, byle tylko prędko, mów, co czynić?
Doręba.

Na teraz — sąd do jutra odłożyć.

Barbara.

Dobrze, dobrze, muszę odłożyć.

Doręba.

Tylko uspokój się — nieroztropnem uniesieniem wszystko popsujesz.

Barbara.

Jestem spokojną.

Doręba.

Nadchodzą. (na stronie) Truchleję, przebrałem miarki.

Barbara (na stronie).

Czterdziestki sięga — pudłowata twarz, kałmucka facyata.

Urszula (wchodząc z Agatą i strażą).

Na ustęp Mości Towarzyszu — do alkierza.

Doręba (odchodząc i kłaniając się każdej).

(do Urszuli) Pamiętaj! (do Barbary) Ostrożnie! (do Agaty) Nie zapominaj!





SCENA XI.
Urszula, Barbara, Agata.
Urszula.

Jakież było jego tłómaczenie?

Barbara.

Tłómaczenie?... co?.. co mówił?

Agata.

Protokół to okaże.

Urszula.

W samej rzeczy. (biorąc)

Barbara.

Nacóż kiedy... zaraz. —

Urszula.

Zaraz, zobaczmy — (czyta) „Jan Doręba...“ etc. etc. to już było — ztąd więc: (czyta) „pytam się... pytam się... rączka... usta... pytam się... siadaj... wcale grzeczny“ (milczenie) I nic więcej — cóżto jest? co znaczą te wyrazy bez związku?

Agata.

Dziwny protokół!

Barbara.
Cóż miał odpowiadać? Nawet nic mówić nie chciał, wszystko wprzód odkrywszy Jejmości Burmistrzowi która łaskawie zechce nam udzielić te ważne odkrycia.
Urszula.

Udzielę w przyzwoitym czasie.

Agata.

Nacóż ta tajemnica?

Urszula.

Taka wola moja.

Barbara.

Która nie jest bez granic.

Urszula.

Z większém uszanowaniem.

Barbara.

Jak kto zasługuje.

Urszula.

Podległości żądam z urzędu mego.

Barbara.

Urząd nie wieczny.

Agata.

Dla Boga, uspokójcie się prześwietni sędziowie.

Urszula.

Jak sądzić podług takiego badania?

Agata.

Możemy sąd do jutra odłożyć.

Urszula (na stronie).
Wygrałam.
Barbara (na stronie).

Tego mi trzeba. (głośno) Zapewne możemy odłożyć.

Urszula.

Hm! do jutra? mniejsza z tém — odłóżmy.

Agata.

Biorę go więc z sobą.

Urszula.

Dokąd?

Agata.

Do więzienia w domu moim.

Urszula.

Nie, Agato; lubo jest winowajcą, trzeba mieć dla niego niejakie względy, aby nie powiedziano, że tylko prześladować i karać umiemy; zatém, niech aż do rozstrzygnienia sprawy w moim domu zostanie, ja ręczę za niego.

Agata.

A jaż klucze od więzienia daremnie dźwigać będę?

Urszula.

Jego szeregowiec jest ci powierzony.

Agata.

Ja chcę Towarzysza, nie szeregowca.

Urszula.
To być nie może dla sławy całego miasta..
Agata.

Co mi sława miasta! ja go biorę i zamykam.

Barbara.

Aby ustała sprzeczka was niegodna, a jedna drugiej nie ustąpiła, ja przyjmuję ten ciężar na siebie. Niech zostanie pod moim dozorem.

Agata.

Pod niczyim, tylko pod moim.

Urszula.

Pod moim, nie pod niczyim.

Barbara.

Ja go strzedz będę.

Agata.

I ja potrafię.

Urszula.

Ja chcę, ja każę, tak być musi.

Agata.

Rozkazuj swemu mężowi, a nie mnie.

Urszula.

Milczeć!

Agata.

Tego niema w naszych prawach.

Urszula.
Straże! obie słuchać musicie.
Barbara.

Straże — proszę — na kogo?

Urszula.

Na was.

Agata.

Daj go katu! — to mi rządca! to mi rząd! nigdy dawniéj nic podobnego nie słyszano! — Wolę sześciu mężczyzn, niż jednę kobietę.

Urszula.

Koniec końców Doręba tu zostanie.

Barbara.

Nie zostanie.

Agata.

Nie zostanie ja go biorę.

Barbara.

Ja go biorę.

Urszula.

Musi, musi zostać.





SCENA XII.
Urszula, Barbara, Agata, Grzegotka.
Grzegotka (wbiegając).

Wiecie, wiecie co się dzieje? ja wiem wszystko, wszystko powiem. Dla Boga, ledwie mi tchu staje. Niemało mnie pracy kosztowało, niemało znoju, ale dowiedziałem się, wyśledziłem, wiem wszystko, włosy mi stają na głowie. Ale trzeba abyście wprzód wiedziały, co ja już wiem dawno, po co tu Doręba przybył.

Urszula (pociągając go ku sobie, na stronie).

Cicho!

Agata (podobnież).

Milcz!

Barbara (podobnież).

Ani słowa!

Grzegotka (zadziwiony).

Co? Co?

Urszula (jak wprzódy).

Będziesz miał Kasię — cicho!

Grzegotka.

Ale...

Agata (podobnież).

Dziesięć tynfów, milcz!

Grzegotka.

Ale...

Barbara (podobnież).

Ani słowa, bo ci oczy wydrapię.

Grzegotka.
Ale tylko słuchajcie.
Urszula (jak wprzódy).

Kasia.

Agata (podobnież).

Tynfy.

Barbara (podobnież).

Oczy.

Grzegotka.

A to co? muszę powiedzieć.

Wszystkie.

Milcz!

Grzegotka (krzycząc).

Dla miłostek!

Wszystkie.

Milcz!

Grzegotka.

Z Kasią.

Wszystkie.

Z Kasią?

Grzegotka.

A! — Ale to nic, ja to wiedziałem, ale skutki, skutki! — Zaburzenie, a w zaburzeniu wykradzenie.

Urszula.

Co Waszeć pleciesz?

Grzegotka.

Pletę, pletę, — już ją wykradł.

Barbara.
Wszak on tu jest.
Grzegotka.

Ale Kasi niema i Błażeja niema.

Agata.

Błażeja?

Grzegotka.

Z Błażejem uciekła. — Ale wiem, wiem gdzie są.

Agata.

Błażej z nią? — gdzież są?

Grzegotka.

W jego domu; téj nocy pewnie mieli się złączyć z Dorębą i daléj w drogę.

Urszula.

O hultaj!

Barbara.

Poczekaj łotrze!

Agata.

To lis!

Urszula.

Zemsta! zemsta! sądźmy go.

Barbara.

Co tam sądźmy — karzmy go.

Agata.

Bez zwłoki!

Grzegotka.
Dla lepszego przekonania, biegnę do domu Błażeja i Kasię za chwilę przyprowadzę. (Wołając) Mości Towarzyszu! Mości Towarzyszu pancerny! panie szlachcic! proszę bliżéj.
Doręba (wchodząc, na stronie).

Dyzmo! zgubiłeś mię.

Grzegotka.

Panna Katarzyna zaraz będzie. — Może potańcujesz drabanta? (odchodzi).





SCENA XIII.
Urszula, Barbara, Agata, Doręba.
(kobiety razem).
Urszula.

Takiśto paniczu? dla mnieś się poświęcał?

Agata.

Takiśto paniczu? dla mnie tu przybyłeś?

Barbara.

Takiśto łotrze? ja cię miałam ratować?

Doręba (w środku).

Ależ moje panie...

(kobiéty razem).
Urszula.

Moje wdzięki pozbawiły cię pokoju? tękniłeś za

miejscem ożywionem wejrzeniem mojém?
Agata.

Dla mnie wyrzekłeś się sławy, majątku? pragnąłeś tylko jednego mego uśmiechu?

Barbara.

A rączka biała, cudna i pulchna? nie mogłeś wytrzymać mojego wejrzenia palącego.

Doręba.

Ależ moje panie.

Urszula.

A Kasię kochasz.

Barbara.

Kasięś wykradł.

Agata.

Z Kasią chciałeś uciekać.

Doręba.

Jedno tylko słowo.

Barbara.

Poczekaj!

Urszula.

Poznasz mnie.

Agata.

Sądźmy go.

Barbara i Urszula.

Sądźmy!

(słychać krzyk za sceną i kilka męzkich głosów)
Na koń! na koń!
Urszula.

Cóż to jest?

Doręba (na stronie).

Oddycham.

Agata. (ode drzwi.)

Wojsko! proporce!

(głos za sceną).

Na koń! na koń! kto w Boga wierzy na koń!

Urszula.

Cóż to znaczy?

Agata.

Gdzież nasi mężowie? strach mnie bierze.





SCENA XIV.
Urszula, Barbara, Agata, Doręba, Bekiesz, Błażej, Tobiasz, Kasper, Dwóch szeregowców, Pospólstwo.
Bekiesz.

W imię króla i Rzeczypospolitéj, kto czapkę nosi niech na koń wsiada.

Urszula.

Poco? naco?

Bekiesz.

Liczny zagon Tatarów aż pod Jarosław sięga, nasze wojsko porażone — ogniem i mieczem wszystko niszczą i wkrótce tu będą, jeżeli im prędkiego nie da się odporu.

Kobiéty.

Tatary u nas? biadaż nam! cóż my poczniemy! cóż my będziemy robić! biada! biada! ratujcie! ratujcie.

Bekiesz.

Ciszej! tu płacz nic nie pomoże. Na koń prędko, kto czapkę nosi.

Kobiéty (zdejmując czapki).

Ratujcie! ratujcie!

Urszula.

Mężulku mój.

Barbara.

Kasperku.

Agata.

Błażeju, bierz broń.

Błażej.

Nie, kto przy rządzie, ten przy kordzie.

Urszula (do Tobiasza).

Nie chceszże mnie bronić?

Tobiasz.

Kto umie rządzić, niech umie i bronić.

Kasper.
Z dwojga źlego, wolę pźąść niź wojować; lźejsia kądziel niźeli dzida. Basiu, siadaj na koń, siadaj!
Urszula.

Zlitujcie się — rządcie a brońcie; oddajcie szablę panu Dorębie.

Błażej.

Uciekajmy.

Tobiasz.

Na koń i w nogi.

Urszula.

Mężu drogi — burmistrzu!

(słychać krzyk za sceną)
Jedna z Kobiét.

Tatary!

Kobiety (uciekając).

Tatary! gwałtu! gwałtu!

Bekiesz.

Nie, nie, nie! czekajcie! — Nie słyszą.





SCENA XV.
Bekiesz, Doręba, Tobiasz, Błażej, Kasper, Szeregowcy, Makary.
Makary.
(cofając się przed nacierającą strażą, łopata w jednym, miotła w drugim ręku).

Precz! precz mówię! precz odemnie! gwałtu, co się dzieje! A, jesteście przecie Waszmoście. A to Sodoma! Pókiż tego będzie? zamknęły mię do piwnicy — do próżnéj piwnicy, Mości Towarzyszu — drwinki i przekąski i śmiechy... A do stu paraliżów! jak się nie ruszę! straż w nogi, ja za nią — ja w nogi, straż za mną, to tak, to siak, aż się tu dostałem.

Doręba.

Spocznij sobie teraz.

Makary.

A jakie mam pragnienie! tfy!

Doręba.

Wy zaś idźcie zaspokoić wasze żony, że jeszcze Tatarów niema, jednak wkrótce być mogą i zmieńcie przytém z niemi piękne wasze ubiory.

Tobiasz.

Bóg ci to nagrodzi.





SCENA XVI.
Bekiesz, Doręba, Makary.
Doręba.

Bóg zapłać kolego, w sam czas przybyłeś: krucho już było koło nas.

Bekiesz.

W całkiem nowéj wojnie.

Doręba.
Ale nie najłatwiejszéj, muszę wyznać.
Makary.

Już chwiała się czupryna, Mości Towarzyszu.





SCENA XVII.
Ciż sami, Grzegotka prowadząc Kasię w swoim stroju.
Grzegotka.

Otóż jest — nie mówiłem — otóż jest — cóż to jest? cóż to jest?

Doręba.

Będzie drabant.

Kasia.

Ach Janie, co się tu dzieje?

Doręba.

Wszystko dobrze.

Kasia.

W jakim ja strachu byłam.

Doręba.

I ja nie w mniejszym.

Grzegotka.

Cóż to ja słyszę? co widzę? co to znaczy?

Doręba.

To znaczy, że Kasia będzie moją, a pan Filip Grzegotka na uzupełnienie weselnych zabaw dnia tego, tak ubrany, jak jest, czerwony jzyk na piersiach, na plecach skórka zajęcza, w jedném ręku kądziel a w drugiém miotła, przejedzie się na ośle trzy razy wkoło miasta.

Bekiesz.

A potém do gąsiora na dni parę, taka moja rada.

Makary.

A będziesz jadł cudzą szynkę?





SCENA XVIII.
Ciż sami, Kasper, Barbara, potém Agata i Błażej, potém Tobiasz i Urszula w swoich ubiorach.
Kasper.

Lóbcie co chcecie, w spodnicy nie w spodnicy, ja na Tatalów nie pójdę.

Barbara (wciąga za rękę Kaspra).

Pójdziesz, serce moje, pójdziesz!

Agata (do Błażeja).

Już się nie gniewaj, przebacz mi tym razem. Będę spokojną, dobrą jak baranek, ale siadaj na koń, siadaj na taranta.

Błażej.

Zobaczymy, zobaczymy!

Tobiasz.

Jestem więc znowu burmistrzem?

Urszula.
Jesteś, jesteś, mężulku kochany, ale Tatary, Tatary!
Grzegotka.

Co, Tatary? (chce uciekać, szeregowiec go zatrzymuje)

Doręba.

Uspokójcie się. My bierzemy na siebie obronę Osieka.

Urszula.

Dobry panie Dorębo!

Doręba.

Teraz słowo waszeci.

Tobiasz (łącząc go z Kasią).

Dotrzymuję — szczęść Boże!

Kasia.

Jestem twoją na zawsze.

Doręba.

Bądźcie zgodni, uprzejmi, stali w małżeństwie — wyrzeknijcie się wzajemnie władzy, znajdziecie przyjaźń; wyrzeknijcie się rządów, a znajdziecie szczęście.

Makary.

Teraz dajcie miodu. Wiwat państwo młodzi! —








  1. Przypis własny Wikiźródeł Brak w tekście oznaczenia — Scena V.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.