<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol May
Tytuł Jego Królewska Mość
Pochodzenie cykl Ród Rodriganda
Wydawca Spółka Wydawnicza Orient R. D. Z. East
Data wyd. 1926
Druk Zakł. Druk. „Bristol”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI
JEGO KRÓLEWSKA MOŚĆ

Kiedy Kurt się ocknął, jasne słońce zaglądało do okna. Łóżko było nietknięte; przespał całą noc na kanapie. Wyszedł na krótką przechadzkę do ogrodu. Gdy wrócił do jadalni na śniadanie, wszyscy już byli zebrani. Szybko, przenikliwie spojrzał na Różyczkę. Wyglądała blado, jakgdyby spała niewiele, i opuściła przed nim oczy. Czy to myśl o pocałunku pozbawiła ją snu?
Matka jej wpatrywała się w niego swemi pięknemi, spokojnemi oczami. Czytał w nich niemą obietnicę, że sekret jego będzie zachowany.
Czas było udać się do szwadronu. Ludwik, odniedawna służący Kurta, osiodłał konia. Był to wspaniały andaluzyjski ogier, podarunek hrabiego. Unger dosiadł go i ruszył do koszar. Gdy wjeżdżał w podwórze, zebrały się już szwadrony. Wszyscy prawie oficerowie byli obecni i czekali na pułkownika, aby rozpocząć ćwiczenia.
Spojrzenia wszystkich przeszyły Kurta. Ravenow, który czuł się już dobrze po wczorajszym wypadku, odwrócił głowę, skoro zobaczył zbliżającego się przeciwnika.
— Do licha, co za rumak! — szepnął Branden, adjutant. — Za czyje pieniądze ten syn marynarza kupił to djabelnie cenne zwierzę. I na tym rumaku zamierza jeździć podczas zwykłej służby?
Kurt ukłonił się kolegom, którzy mu ledwo odpowiedzieli. Jedynie Platen podjechał bliżej, podał przyjaźnie dłoń i rzekł tak donośnie, aby wszyscy słyszeli:
— Dzieńdobry, Ungerze. Przepyszny ogier! Czy ma pan więcej takich w swej stajni?
— Jest to mój koń służbowy — odpowiedział Kurt. — Pozostałe muszę oszczędzać.
— Do pioruna! — mruknął adjutant do swego sąsiada. — Ten plebejusz mówi tak, jakgdyby inne jego konie były cenniejsze. Mam wrażenie, że łajdak puszy się tylko. Ale ten Platen, jak on się rzuca! Trzeba go będzie ująć w karby.
Nadjechał pułkownik. Miał twarz posępną, jakgdyby usiłował okiełzać wściekłość. Adjutant, salutując, podjechał doń.
— Czy jest coś do zameldowania poza codziennym raportem? — zapytał dowódca.
— Według rozkazu, nie, panie pułkowniku, — brzmiała odpowiedź. — Podporucznik Unger stawił się do służby.
— Podporucznik Unger, wystąpić! — rozkazał ostrym głosem pułkownik.
Kurt podjechał i w milczeniu zatrzymał się przed pułkownikiem. Wyglądał, jakgdyby wraz z koniem był ulany z bronzu. Pułkownik zbadał jego ubranie i konia. Chętnie skarciłby go za coś niezgodnego z regulaminem, ale nie było pretekstu. Z wzgardliwem mrugnięciem odezwał się:
— Może pan odjechać. Zawiadomię pana, czy będziesz wogóle potrzebny i kiedy.
Kurt zasalutował; pełnemi susami pomknął przez wrota.
— Świetny jeździec! — mruknął adjutant, śledząc go spojrzeniem. — Gdzie się wyuczył?
Unger przejrzał zamiar pułkownika. Nie chciał go dopuścić do służby, gdyż dwa wyzwania są dostatecznym powodem, aby podporucznika przynajmniej chwilowo usunąć. Gdyby nawet Unger wyszedł z obu pojedynków zwycięsko, oczekiwało go długie zamknięcie w twierdzy.
Kurt uśmiechnął się. Wrócił do domu i oświadczył, aby wytłumaczyć wczesny powrót, że nie uważano jego wstąpienia dziś za konieczne. — —
Ćwiczenia trwały niemal dwie godziny. Zaledwie pułkownik wrócił i wygodnie się zadomowił, przyszedł Platen.
— A, dobrze, że pana widzę, podporuczniku v. Platen, — rzekł szef opryskliwym tonem. — Muszę zwrócić panu uwagę, że nie pojmuję jego wczorajszego postępowania. Czemu pozwolił pan temu człowiekowi zająć miejsce przy sobie? Co więcej, grał pan z nim w szachy?
— Ponieważ jestem zdania, że niegrzeczność hańbi każdego człowieka, zwłaszcza oficera. I ponieważ przypuszczam, że minister, przydając nam nowego kolegę, chyba spodziewa się po nas godnego przyjęcia.
— Ale znał pan naszą zmowę!
— Nie brałem w niej udziału.
— Poszedł pan za nim nawet, jak mi się zdaje.
— Pewnie. Uważam go za człowieka zewszechmiar godnego szacunku. Zostaliśmy przyjaciółmi.
Ach! — zawołał wściekle pułkownik. — To dziwne. Czy wie pan, że źle usposobisz względem siebie kolegów? A może myśli pan, że nie będzie się na to zważać, iż bierze pan pod swoją opiekę parszywą owcę?
— Wspomniałem, że podporucznik Unger zyskał sobie mój szacunek i przyjaźń, proszę przeto, aby pan zechciał wstrzymać się w mojej obecności od tego rodzaju porównań. Zresztą, na jego prośbę pozwoliłem sobie pana pułkownika odwiedzić.
Ach, chyba nie jako sekundant?
— Owszem.
— Do pioruna, a więc naprawdę ośmielił się mnie wyzwać?
— Z jego polecenia mam prosić pana o zadośćuczynienie.
— To wielce nierozsądny czyn ze strony pana. Czy wie pan, że jestem pana przełożonym?
Pytanie to było wypowiedziane w tonie groźby. Platen odpowiedział z godnością:
— W stosunkach służbowych jestem podwładnym pana, ale w sprawach honoru, przypuszczam, dorównuję każdemu. Mój przyjaciel żąda satysfakcji i prosił, abym ułożył z panem pułkownikiem warunki.
Pułkownik podniecony chodził po pokoju. Dał się wciągnąć w wielce nieprzyjemną sytuację, z której istniało tylko jedno, bardzo wątpliwe zresztą, wyjście. Skorzystał z niego, oznajmiając:
— Pojedynkuję się tylko ze szlachcicem.
— Nie uważa więc pan Ungera za człowieka honoru i odmawia pan satysfakcji?
— Odmawiam.
— A zatem z jego polecenia zwrócę się do majora v. Palm, radcy w sprawach honorowych naszego regimentu, aby zwołał sąd honorowy, który orzeknie, czy mój przyjaciel nie jest zdolny do dania satysfakcji. Ponieważ służba już się skończyła, sąd odbędzie się jeszcze dziś po obiedzie. Mam nadzieję, że wyrok zapadnie przychylny dla mego przyjaciela.
Wyszedł. Niebawem wyszedł również pułkownik, aby zabiegać u członków sądu o wyrok przeciwny pojedynkowi.
Platen udał się przedewszystkiem do podporucznika v. Ravenowa, który przyjął go chłodno i zapytał:
— Czemu zawdzięczam tę zaszczytną wizytę, Platenie?
— Zaszczytną wizytę? Hm, tak obco i formalnie?
— Skoro przeszedłeś do wroga, mogę z tobą być tylko chłodnym i uprzejmym, proszę cię, byś mi odpłacił tą samą monetą.
Platen skłonił się.
— Jak chcesz. Kto broni niewinnego wobec przesądów, ten musi być przygotowany na wszystko. Nie będę cię zresztą długo deranżował, chciałem tylko zostawić adres mego przyjaciela Ungera.
Aha! Poco?
— Sądzę, że powinieneś znać go, aby Ungerowi oznajmić coś dosyć śpiesznego.
— Zgadłeś. Ale nie muszę chyba znać adresu, gdyż przypuszczam, że masz od niego pełnomocnictwo.
— Masz słuszność. Jest do twej dyspozycji.
— Doskonale. Golzen jest moim zastępcą. Jaką broń wybrał twój tak zwany przyjaciel?
— Pozostawia tobie wybór.
Oko Ravenowa błysnęło gniewnie.
Aha, — rzekł — a więc tak pewny siebie? Czy powiedziałeś, że jestem najlepszym szermierzem regimentu?
— Nie. Obraziłbym go. Zresztą nie lęka się ciebie; dowiódł tego, jeśli się nie mylę.
— Ba, oszołomił mnie! A więc ja wybieram?
— Oczywiście.
— No dobrze. W takim razie przeliczył się grubo. Przez dłuższy czas ćwiczyłem się z pewnym Czerkiesem, mistrzem we wschodniej szermierce. Wybieram krzywe szable tureckie, grube i ciężkie, przechodzące wprost w rękojeść. To najlepsza broń do odsiekania głowy.
— Czy cię djabeł opętał! — krzyknął przerażony Platen. — Nie używa się tutaj takiej broni.
— Dał mi prawo wyboru; tak więc zostaje.
— Niema tu handżarów, czy jataganów, czy jak te szable się zowią!
— Mam parę.
— Ależ to nieuczciwość! Masz wprawę we władaniu tą bronią, a on jej wcale nie zna.
— Był tak bezczelny, że dał mi prawo wyboru. Musi teraz żałować. O nieuczciwości niema zgoła mowy.
— A więc walka na śmierć i życie? To straszne!
— Nie lamentuj! Znieważył mnie śmiertelnie, powalił na ziemię. Ponieważ nie powinien zostać w regimencie, przeto stawiam warunek, aby póty walczyć, póki jeden z nas nie legnie martwy, lub, co najmniej, niezdolny do służby.
— Zbyt ostro sobie poczynasz. Muszę ci przypomnieć, że Unger ciebie oszczędzał, chociaż mógł shańbić spoliczkowaniem, właśnie jak tyś zamierzał.
— Każde przypomnienie umocni mnie tylko w powziętych zamiarach. Nie zadawaj sobie trudu.
— Dobrze, wszystko spadnie na twoje sumienie! A czas i miejsce?
Hm! — namyślał się Ravenow. — Czy wyzwał pułkownika?
— Tak, dopiero co. Pułkownik odmawia zadośćuczynienia. Udaję się właśnie do sądu honorowego.
— Nie pojmuję pułkownika. Jego postępowanie może się wydać albo tchórzliwem, albo niekonsekwentnem. Obraża oficera, pozwala się przez niego ośmieszyć i wkońcu chce uniknąć rozprawy. Pragnąłbym, aby obydwa spotkania odbyły się kolejno. Jeśli sąd wypowie się za pojedynkiem, przyjmuję to samo miejsce i ten sam czas, co pułkownik; w przeciwnym razie określę sam. Czy masz mi co jeszcze powiedzieć?
— Nie. A zatem powinienem cię pożegnać z zimną życzliwością. Dozobaczenia!
Udał się wprost do majora v. Palm, radcy spraw honorowych, który przyrzekł natychmiast poczynić odpowiednie zarządzenia. Wreszcie poszedł do Kurta i zdał mu sprawę ze swoich wizyt. Kurt na wiadomość o tureckich szablach wzruszył tylko ramionami:
— Ten gentleman chce mnie usunąć. Nie zna pobłażliwości, niech więc się przekona, że ja będę bardziej wspaniałomyślny. Pułkownik jest tchórzem. Niepodobna, aby sąd honorowy wydał potępiający wyrok. Pułkownik zdecyduje się zapewne na pistolety i to na duży dystans. Jestem gotów go oszczędzić. Twierdza to kara wystarczająca. Kiedy mam się spodziewać rozstrzygnięcia?
— Przed wieczorem.
— Przyniesie mi pan wiadomość?
— Tak, jeszcze zanim pójdę na bal Wielkiego Księcia do Monbijou. Znowu wyrządzono panu złośliwą krzywdę. Miał pan prawo do zaproszenia, a jednak pominięto pana.
— Niech się pan z tego śmieje! — odpowiedział Kurt wesoło. — Obejdę się bez ich zaproszenia; mam prywatne zaproszenie od Wielkiego Księcia.
A! — zawołał Platen. — A więc przyjdzie pan?
— Tak. Muszę panu powiedzieć, że cieszę się względami Wielkiego Księcia. Dowiedział się, jak mnie przyjęto; wczoraj wieczorem oświadczył, że urządza bal jedynie w tym celu, aby mi dać publiczne zadośćuczynienie.
Platen wykonał gest najwyższego zdumienia.
— Szczęśliwiec! — zawołał. — Jesteś ulubieńcem Wielkiego Księcia?
— Był zawsze przychylnie względem mnie usposobiony. Ale proszę panu, abyś nikomu nie wspominał, że przyjdę. Cieszę się zgóry rozczarowaniem panów kolegów, którzy uważają mnie za niepożądanego intruza. — Może mi pan więc przynieść wiadomość do Monbijou; wzamian przedstawię pana Wielkiemu Księciu, hrabiemu de Rodriganda oraz ich damom.
— Wielkie nieba, co za szczęście! Jesteś pan, na Boga, zagadką! Przyznaję jednak, że z przyjaźni pana można ciągnąć pożytek. Czy zechce mnie pan także przedstawić owej przepięknej damie, której dotyczył zakład?
— Owszem. Teraz pożegnamy się, mój drogi Platenie, aby się przygotować do balu. — —
Po południu zebrał się sąd honorowy. Członkami byli wyłącznie przedstawiciele arystokracji, którzy uważali Ungera za parszywą owcę, według wyrażenia pułkownika. Poza tem, osobiste zabiegi pułkownika przyczyniły się do stronniczego wyroku. Stwierdzono że: obraza była wzajemna; pułkownik zaparł się podporucznika, lecz podporucznik wytknął przełożonemu słabą pamięć; obie te obrazy wzajemnie się równoważą. Zatem: Podporucznik Unger nie miał prawa żądać zadośćuczynienia, a pułkownik baron v. Winslow udzielać; że co za tem idzie o pojedynku niema mowy. Dodano uwagę, iż postępowanie podporucznika Ungera było bezwzględne i nie mogło pozyskać przychylności oficerów; powinien to sobie wyperswadować i prosić o inny przydział, ile że jego pochodzenie oraz usposobienie nie odpowiada towarzyskim zwyczajom korpusu oficerów gwardji.
Wyrok byt ujęty w formę protokółu. Platen otrzymał odpis dla Ungera. Widział, że oczekują od niego jakiejś uwagi; nie odezwał się jednak, schował odpis i odszedł. Był przeświadczony, że posiedzenie sądu nie zakończy sprawy.
Pułkownik zato czuł się zwycięzcą. Przypuszczał, że Kurt nie ośmieli się po takiem orzeczeniu nalegać na przystąpienie do służby. Z uczuciem satysfakcji wrócił do domu, aby się przebrać w mundur galowy i przynaglić damy, gdyż wieczór już nastawał, a nie wypadało się spóźniać.
Letni zamek Monbijou, leżący nad Sprewą, na przedmieściu Szpandawa, w uroczej okolicy, był tego wieczora odświętnie udekorowany. W ogrodzie płonęły niezliczone lampjony, ukryte pośród krzewów i kwiatów. W salonach falowało morze świateł. Służba krzątała się; mistrz ceremonji stał pod drzwiami i witał licznych gości.
Zgodnie z zasadą, że pora przybycia powinna odpowiadać skali godności, ukazali się naprzód podporucznicy, poczem inni, w kolejności rangi. W przedpokoju witał ich adjutant Wielkiego Księcia, który wskazywał każdemu właściwe miejsce. Nakoniec przybyli jenerałowie brygady i dywizji wraz z małżonkami.
W dużym salonie ujrzano orkiestrę, która miała przygrywać do tańca. Panowała atmosfera oczekiwania, która uspasabia do szeptów. Służący roznosili chłodzące napoje; z jadalni rozlegały się dźwięki porcelany i szkła, zapowiadając smakoszom oczekującą ich rozkosz podniebienia.
Wreszcie otworzyły się drzwi, oznajmiono Wielkiego Księcia. Wszedł, prowadząc pod rękę Rosetę de Rodriganda, obecnie panią Sternau. Za nimi szli don Manuel, Amy Dryden i matka Sternaua, za tymi, Kurt i Różyczka.
Ujrzawszy Kurta, huzarzy wybałuszyli oczy. Nosił na torsie austriacki order Żelaznej Korony, wojskowy order Marji Teresy, haski Ludwika, order Lwa i order Żelaznego Hełmu obok krzyża zasług wojennych.
Oczy kobiet spoczęły na młodym, zgrabnym podporuczniku. Znały go tylko nieliczne. Panowie zato wlepili oczy w młodziutką kobietę, która opierała się na ramieniu Ungera z wdziękiem i takiem zaufaniem, jakgdyby była jego siostrą.
Obecni, oczywiście, zerwali się z miejsc. Wielki Książę podszedł do jenerała dywizji, zalecając aby go przedstawiono kobietom; wymienił przytem członków swojej świty.
Łatwo zrozumieć wrażenie, jakie wywarła obecność Kurta na podporucznikach. Adjutant v. Branden wytrzeszczył oczy i szepnął do Golzena:
— Ty, czy dobrze widzę... Czy to nie Unger?
— Na Boga, to on... Masz słuszność... — odpowiedział zapytany.
— Skąd Unger do świty Wielkiego Księcia?
Zdumiał się jeszcze bardziej, skoro zobaczył tors Ungera.
— Niech mnie licho porwie! Pięć orderów i jeden krzyż zasługi! Czy jestem zaczarowany?
— Trzyma pod rękę tę córkę stangreta! Zdaje się, Branden, że kpią z nas.
— Zobaczymy, zobaczymy! Jego Wysokość przedstawia ich właśnie. Do pioruna! Co on powiedział teraz naszemu jenerałowi en chef? — zapytał Branden.
Platen, który stał wpobliżu, objaśnił ich z uśmiechem:
— Polecił jenerałowi podporucznika Ungera i jego damę; kazał przedstawić ich oficerom gwardji.
— Niech mnie wszyscy djabli porwą, jeśli coś podobnego przeżyłem! — krzyknął niemal głośno Branden. — Wygląda to na wspaniałe zadośćuczynienie dla tego podporucznika.
— Tak jest — odpowiedział Platen. — Wiem z pewnych ust, że bal został wyprawiony jedynie dla Ungera. Wielki Książe daje świetną nauczkę oficerom gwardji za to, że odtrącili jego ulubieńca. Pułkownik zapomniał wczoraj nazwiska podporucznika; dziś przypomina jemu i nam wszystkim szef całej gwardji.
— Nigdy nie oglądałem tak pysznej sceny, na honor! — mruczał Branden. — Teraz podporucznik przechodzi z rąk do rąk. Teraz zbliża się do pułkownika. Słuchajcie! Ten łotr otwiera usta. Błyska oczami.
Jenerał podszedł właśnie z Ungerem i Różyczką do pułkownika.
— Panie pułkowniku, — oświadczył jenerał — mam honor przedstawić panu pannę Sternau i pana podporucznika Ungera. Wstąpił do regimentu pana; polecam go łaskawej życzliwości pana, baronie v. Winslow!
Pułkownika dusiło w gardle; nie mógł wykrztusić ani słowa; zdobył się jedynie na ukłon. Unger odezwał się:
— Ekscelencjo, za bardzo nadużywaliśmy dobroci pana; pozwoli pan, że pan pułkownik zastąpi Ekscelencję i przedstawi mnie pozostałym panom?
— Istny djabeł! Przeczuwałem to, widziałem z jego oczu! — mruknął adjutant Branden. — Teraz zmusza pułkownika, który uznał go za niezdolnego do dania satysfakcji, aby przeczył swemu wczorajszemu postępowaniu i przedstawił go nam, zachowując tradycyjną formę.
Jenerał ukłonił się i rzekł przyjaznym tonem:
— Sprawiło mi to jedynie przyjemność; ale skoro pan sobie życzy, poruczniku, odstąpię pana pułkownikowi.
Odszedł, a pułkownik, chcąc nie chcąc, musiał wypić nawarzone przez siebie piwo. Na skinienie zbliżyli się oficerowie regimentu. Był zmuszony obrażonemu podporucznikowi wymienić długi szereg nazwisk.
— Dziękuję, panie pułkowniku, — rzekł Kurt chłodno. Następnie podszedł do Platena, przedstawił go Różyczce i dodał: — To mój przyjaciel. Czy nie zechcesz go polecić Wielkiemu Księciu?
Podała Platenowi rączkę, którą ucałował, i rzekła:
— Czy pan tańczy, panie podporuczniku?
— Namiętnie, łaskawa pani! — odpowiedział z rumieńcem radości.
— A więc niech Kurt przyniesie karnet, aby się pan mógł wpisać. Jego przyjacielowi przyrzekam pierwszy po nim taniec. Teraz zaś podejdziemy do Wielkiego Księcia i przedstawię pana.
Oddalili się. Pułkownik został sam wśród oficerów. Wyjął chustkę, otarł czoło i, głęboko oddychając, wyznał:
— Myślałem, że zemdleję. Muszę usiąść!
Podszedł do żony, aby się pocieszyć. Utworzyły się gromadki. Rozmowa toczyła się przeważnie na temat Ungera i nauczki, jakiej ten mieszczanin udzielił oficerom gwardji. Damy były zachwycone. Dowiódł przecież, że jest nietylko pięknym mężczyzną, ale mężczyzną w pełnem tego słowa znaczeniu. Panowie też zaczęli inaczej na niego spoglądać. Ale największa sensacja miała ich dopiero spotkać. Otworzono naoścież drzwi i rozległo się donośnie:
Jego Królewska Mość.
Wielki Książe natychmiast podszedł do drzwi, aby przyjąć wysokiego gościa, który wszedł w towarzystwie Bismarcka. Za nimi szli minister spraw wojskowych i szambelan dworu. Ten trzymał w ręku przedmiot, w którym zbliska poznano skórzany futerał.
— Nie mogłem sobie odmówić spędzenia paru chwil u Waszej Wysokości — rzekł król do Wielkiego Księcia. — Przedstaw mi pan swoich gości.
Najwybitniejsi goście skupili się natychmiast dokoła króla, pozostali stanęli w odpowiedniem oddaleniu, szeptem komentując zachodzące wypadki.
Branden nie mógł utrzymać języka za zębami.
— Król, Bismarck, minister spraw wojskowych tutaj? — rzekł. — To wielkie wyróżnienie dla naszego regimentu. Możemy być dumni. Widzicie szkatułkę w ręku szambelana? Dam sobie głowę odrąbać, jeśli to nie jest order. Na pewno otrzyma go Wielki Książę publicznie, a więc podwakroć zaszczytnie. Spójrzcie, hrabia Rodriganda wraz z ministrem spraw wojskowych stanęli w niszy okiennej! Rozmawiają szeptem, mają poważne miny, spoglądają na pułkownika. Moi panowie, podejdźmy do pułkownika; coś tu się święci, wyczuwam! Jako adjutant mam doświadczenie.
Miał słuszność, gdyż niebawem minister spraw wojskowych podszedł do pułkownika. Ten podniósł się z lękliwym szacunkiem i postąpił parę kroków na spotkanie.
— Panie pułkowniku, czy dostał pan moje pismo, dotyczące podporucznika Ungera? — zapytał minister niezbyt przyjaznym tonem.
— Miałem zaszczyt — brzmiała odpowiedź.
— I przeczytał pan?
— Natychmiast, jak wszystko, co otrzymuję z rąk Waszej Ekscelencji.
— A więc dziwić się należy, że to pismo wywarło wręcz przeciwne skutki. Przypomina pan sobie, że poleciłem panu z naciskiem pana podporucznika?
— Tak jest.
— A jednak dowiedziałem się, że okazywano mu niechęć. Niejedna dobrze urodzona głowa jest pusta wewnątrz i znajduje się w szeregu tylko dzięki urodzeniu. Kierownik spraw wojskowych bywa zawsze wielce zadowolony, kiedy znajduje człowieka odpowiedniego. Tem bardziej bywa zmartwiony, kiedy tacy właśnie ludzie natrafiają na nieusprawiedliwione, a najczęściej złośliwe trudności. Jestem święcie przekonany, że niebawem usłyszę coś wręcz przeciwnego temu, co, niestety, słyszałem ku memu wielkiemu zdumieniu.
Odwrócił się ostro na obcasie i odszedł. Pułkownik stał przez kilka chwil jak nieprzytomny, poczem dopiero wrócił na swoje miejsce. Widać było, że dostał straszliwą naganę.
— Ten jest na dzisiaj moralnie i fizycznie zmiażdżony — szepnął adjutant. — Nie chciałbym znaleźć się w jego skórze. Podporucznik wpadł jak bomba w nasze ciche życie, a teraz odłamki walą nam się na głowy. Gdzież jest ten bohater?
— Tam, przy zwierciadle. Bismarck z nim rozmawia — odpowiedział Golzen.
— Bismarck? Na Boga, to prawda! Co za zaszczyt! Dałbym dwadzieścia pensyj miesięcznych, gdyby Bismarck chciał mi tylko skinąć głową. Niebiosa, dochodzi do niego — Bóg wie, co to ma znaczyć, — sam król.
Spoglądano ze zdziwieniem na młodego człowieka, z którym rozmawiali tak łaskawie obaj potężni mężowie. Nie można było słyszeć ich rozmowy, ale widać było z twarzy, że słowa są przychylne dla podporucznika.
Naraz król skinął na szambelana. Ten wyszedł na środek sali i oznajmił donośnym głosem:
— Moi panowie, mam honor oznajmić panom, że Jego Królewska Mość raczył mianować pana podporucznika Ungera rycerzem drugiej klasy orderu Czerwonego Orła, a to ze względu na wielce ważne zasługi, które podczas swej krótkiej bytności w Berlinie położył dla ojczyzny. Jego Królewska Mość rozkazał równocześnie wręczyć wymienionemu panu podporucznikowi insygnja orderu i zastrzec sobie dalsze postępowanie.
Otworzył szkatułkę, podszedł do Ungera, bladego ze wzruszenia, i przypiął mu gwiazdę na piersi.
Panowała cisza głucha jak w kościele. Jakież to zasługi? W tym krótkim czasie? Musiały być ważne, gdyż Czerwony Orzeł posiadał cztery klasy. Ten podporucznik był formalnie obsypany szczęściem!
Dokoła młodzieńca skupiło się grono winszujących dostojników, na których czele był sam król, Bismarck i minister spraw wojskowych; poczem wszyscy trzej wraz z szambelanem opuścili zamek.
Odejście króla i dygnitarzy ożywiło młodzież. Wielogłosy rumor świadczył o zapale, z jakim omawiano wypadki. Wszyscy wyżsi oficerowie winszowali Kurtowi. Kiedy przez chwilę został sam, podeszła doń Różyczka.
— Drogi Kurcie, co za radosne oszołomienie! — rzekła. — Czy myślałeś o takim zaszczycie?
— Nigdy! Jestem jeszcze wciąż znieruchomiały ze zdumienia. Zdaje mi się, że śnię.
— Słuchaj Kurcie, usługa, o której wczoraj mówiłeś, musi być bardzo ważna, lecz nie chcę wystawiać na próbę twej dyskrecji. Winszuję ci z całego serca. Twoi wrogowie zostali strasznie skompromitowani. Ale, powiedz, co tam z pojedynkiem? Czy pułkownik przyjął twoje wyzwanie?
— Nie, jak mi oznajmił Platen. Odbył się sąd honorowy; orzekli, że nie mam prawa żądać zadośćuczynienia. Na początku uroczystości wręczył mi Platen protokół, zawierający przebieg sądu i wyrok.
— Pokaż mi, proszę, drogi Kurcie!
— Tu, w tem otoczeniu? Czy nie chciałabyś poczekać, aż wrócimy do domu, Różyczko?
— Nie. Ta sprawa jest tak ważna, że nie mogę czekać długo. Zastanów się, że jesteś moim rycerzem; musisz zatem prędko spełniać prośby swej damy.
— No dobrze, oto protokół.
Dał jej kopertę z odpisem protokółu. Ukryła ją pod chustką, aby nikt nie widział, i znikła w bocznym pokoju. Niebawem stanęła w drzwiach. Jej piękna twarzyczka była zarumieniona ze złości; jej oczy błyszczące szukały pułkownika. Stał oto z majorem v. Palm, adjutantem v. Brandenem i podporucznikiem v. Ravenowem. Szybko zbliżyła się do nich, ukłoniła sucho i rzekła:
— Panowie wybaczą, że im przeszkadzam. Muszę z panem pomówić, panie pułkowniku.
— Jestem do usług, łaskawa pani, — odpowiedział z nader grzecznym ukłonem, zamierzając z nią odejść.
— O proszę, — rzekła — możemy zostać. Ci panowie powinni słyszeć, co chcę panu powiedzieć. Pan podporucznik Unger wyzwał pana?
— Niestety, tak, — odpowiedział z zakłopotaniem pułkownik.
— I oświadczył pan, że uważa go za niezdolnego do dania satysfakcji?
— Łaskawa pani, — szepnął — muszę pani powiedzieć...
— Dobrze! Złożono sąd honorowy, który wypopowiedział się przeciw podporucznikowi. Oto jest protokół. Pan podporucznik nosi uniform króla; w kwestjach honoru dorównywa panu. Oświadczam, że będę pana uważała za tchórza, jeśli odmówisz satysfakcji. Człowiek honoru musi tak samo odeprzeć obrazę, jak bezczelne napaści na kobiety, które się czyni przedmiotem grubjańskiego zakładu. Rozstrzygnięcie sądu honorowego nie świadczy bynajmniej, aby panowie sędziowie wiele sobie robili z honoru. To mówi panu kobieta, panie pułkowniku! Rozerwę tu, wobec świadków protokół i rzucę do nóg pana, jeśli nie załączę do osobistej prośby do króla. Skoro pan dziś nie oświadczy panu podporucznikowi Ungerowi, że przyjmujesz jego wyzwanie, jutro rano udam się do Jego Królewskiej Mości, aby mu powiedzieć, jaką odwagę mają pułkownicy jego gwardji. Bardzo mi przykro, że nie jestem mężczyzną, pułkowniku, i że nie mogę poprzeć słów swych szpadą, czy pistoletem.
Odeszła dumnie i zostawiła oficerów w niedającem się opisać zmieszaniu. Pułkownik był blady jak kreda.
— Mnie, mnie! — zgrzytał. — Ten łotr dał jej odpis. Zastrzelę go, jak wściekłego psa!
— A mnie — dodał Ravenow — miała na myśli, mówiąc o bezczelności i grubjaństwie. O, ubolewam, że nie jest mężczyzną! Jużbym ją umiał poskromić. Lecz ulubieniec jej drogo mi za to zapłaci!
— Przeklęta sekutnica! — rzekł adjutant. — Niech mnie licho porwie, jeśli nie odważy się pójść do króla. Co pan uczyni, panie pułkowniku?
— Jak pan mniema, panie majorze v. Palm? Jesteś radcą w tych sprawach — odezwał się pułkownik.
— Sądzę, że niepodobna się teraz upierać przy wyroku sądu honorowego. Dzisiaj okazało się, że Unger może dać zadośćuczynienie. Zresztą, napaść tej damy jest tak zuchwała, że krwią należy ją zmyć.
— I ja tak sądzę — rzekł pułkownik. — Skoro się przekonałem, że nie poniosę szwanku na honorze, stawiając się do dyspozycji Ungera, nie odmawiam mu tego prawa. Daję panu słowo honoru, że się postaram go zabić.
— Pozostaw to pan mnie, panie pułkowniku, — wtrącił Ravenow. — Wyzwałem go na tureckie szable; nie ujdzie mi zatem. Bijemy się, dopóki jeden z nas nie padnie martwy, lub co najmniej niezdolny do służby.
— Gdzie, kiedy nastąpi spotkanie? — zapytał pułkownik.
— Jeszcze nie określono — odpowiedział Ravenow. — Oczekuję waszego rozstrzygnięcia, gdyż dobrze byłoby, aby obie sprawy zostały załatwione jednocześnie. Jak panowie mniemacie?
— Podzielam zdanie pana. Powiem Platenowi, że przyjmuję wyzwanie. Jakie miejsce proponuje pan, podporuczniku?
— Co pan powie o parku za browarem na Kreuzbergu?
— Doskonale się nadaje. A czas?
— Nie chciałbym tracić ani minuty, gdyż pragnę jak najprędzej rozpłatać temu Ungerowi czaszkę. Opuścimy zamek niedługo po północy. Godzina wystarczy na załatwienie osobistych spraw. Co sądzi pan o godzinie czwartej nad ranem?
— Wyśmienicie.
— Ale mam prośbę, panie pułkowniku. Jesteś ojcem rodziny, ja kawalerem; poza tem pańskie stanowisko jest inne, niż moje. Jakkolwiek wypadnie rozstrzygnięcie, pan poniesie większą karę, niż ja. Proszę więc pana, abyś mi ustąpił pierwszeństwa.
Przez wzgląd na rangę pułkownik nie powinien był na to przystać. Atoli pomyślał o swojej rodzinie, o karach, które pociąga za sobą pojedynek; zmiarkował, że może nie dojść do walki, jeśli Ravenow zabije przeciwnika. Odpowiedział więc:
— Jesteś pan zuchem, podporuczniku; nie odmówię prośbie pana. Majorze v. Palm, jako radca spraw honorowych musisz być przytem obecny. Brandenie, zechce mi pan sekundować?
— Z największą przyjemnością, panie pułkowniku, — odrzekł zapytany.
— A więc idźże pan natychmiast do Platena, sekundanta Ungera, i powiedz, że oczekuję przeciwnika jutro o czwartej rano w oznaczonem miejscu. Przyniosę ze sobą pistolety. Odległość — dwadzieścia kroków. Będziemy strzelać, dopóki jeden z nas nie będzie martwy, lub niezdolny do służby. Postaram się o lekarza.
— W jakim porządku padną strzały?
— Na komendę i równocześnie.
— Pańskie warunki są równie surowe, jak moje, — rzekł Ravenow. — Unger nie opuści placu. Pomówię natychmiast z Golzenem. Jako mój sekundant pójdzie do Platena i zakomunikuje nasze warunki.
Po kilku minutach v. Golzen, adjutant i Platen podeszli do Kurta, który siedział z Różyczką na kanapie.
— Panie podporuczniku, chcemy z panem pomówić — rzekł Platen.
— Chodź pan do pokoju bocznego — powiedział Kurt. — Pani wybaczy mi tych kilka chwil.
— Nie, bynajmniej, — rzekła Różyczka. — Przypuszczam, że rozmowa wasza będzie się tyczyła pojedynku; czyż nie tak, moi panowie?
Adjutant skinął głową i, spojrzawszy na Kurta, oświadczył:
— Słusznie pani przypuszcza, łaskawa pani. Ponieważ pan Unger obrał niezwykłą drogę i wtajemniczył damę w sprawę honorową, przeto nie widzę powodu, aby pani nie znała celu naszej rozmowy.
— Przyjaciela mego nie może spotkać żaden zarzut za szczerość wobec mnie — odpaliła Różyczka. — Przycisnęłam go w taki sposób, że nie mógł zaprzeczyć, o ile nie chciał kłamać. Zresztą, mam zupełne prawo wejść w tę sprawę, gdyż to ja zostałam obrażona przez jednego z przeciwników. Spodziewam się przeto, że i teraz się nie cofniecie i omówicie sprawę w mojej obecności.
Panowie zamienili ze sobą pytające spojrzenia. Golzen zwrócił się do Kurta:
— Co pan podporucznik powie o tem?
— O, mnie wszystko jedno! — odrzekł chłodno Kurt. — Cała sprawa nie wydaje mi się tak poważna i ważka, abym się miał nad tem zastanawiać.
Ze złością odezwał się adjutant:
— Wkrótce stwierdzi pan, że jednak jest dosyć poważna, przynajmniej dla pana. Będzie pan miał przeciwko sobie dwóch przeciwników w walce na śmierć i życie. W naszem środowisku nie uważa się pojedynku za zabawę. Może pan być pewny, że żaden z pańskich przeciwników nie zechce pana oszczędzić.
— Wiem — rzekł spokojnie Unger.
— Dobrze, więc streszczajmy się!
Obaj sekundanci zakomunikowali warunki.
— Widzę, — rzekł Unger, skoro skończyli, — że przeciwnicy godzą w moje życie. Podporucznik v. Ravenow zaproponował cudzoziemską broń, myśląc, że nią nie władam. Moi panowie, już chłopcem będąc, ćwiczyłem się w tureckich szablach, a zatem nie lękam się Ravenowa. Przyjmuję wasze warunki. Nie będąc wszelako rzeźnikiem, oświadczam, że chętnie dam posłuch próbom pojednania, które pan major v. Palm, jako radca spraw honorowych, przedsięweźmie. Szczere odwołanie lub odpowiednie oświadczenie ma dla mnie, jako człowieka, taką samą wartość, co satysfakcja.
Oficerowie spokojnie przysłuchiwali się tym słowom. Adjutant rzekł z dwuznacznym uśmiechem:
— Kolego, o odwołaniu nie będzie mowy, o ile znam obu panów. A co się tyczy pańskiej gotowości do pojednania, to wolę o niej nie wspominać mojemu mandatarjuszowi, bo pomyśli, że wypływa z braku odwagi.
— O, proszę, niech pan powie! Co myśli v. Winslow przed walką o mojej odwadze, to mnie zgoła nie obchodzi. Dopiero po spotkaniu będzie mógł mnie ocenić. Zastanie mnie pan na miejscu punktualnie o czwartej.
— Załatwione — rzekła Różyczka. — Teraz jednak, panie podporuczniku v. Golzen, zechce pan oznajmić panu podporucznikowi v. Ravenow, że i ja będę obecna.
Ach! — zawołali ze zdumieniem panowie.
— Nie można, Różyczko, — odparł Kurt. — To jest sprzeczne ze zwyczajem.
— Nie mów mi o tem, Kurcie, — odpowiedziała. — Ten bezczelny człowiek napadł na mnie publicznie, publicznie kłamał, teraz więc niech będzie ukarany w moich oczach. Czy jest to zgodnie ze zwyczajem, czy nie, — ja tego chcę i słusznie! Na placu, gdzie odbędzie się pojedynek, będzie musiał wyznać, że jest kłamcą i że musiał wyskoczyć z powozu, aby nie wpaść w ręce policjanta. Ja tego żądam!
— Nie możemy przystać na obecność pani — rzekł, potrząsając głową, Golzen.
Podniosła się z błyszczącemi oczyma, spojrzała mu prosto w twarz i rzekła:
— Panie v. Golzen, nazwano mnie tylko nazwiskiem Sternau, ale w żyłach moich płynie krew hrabiego de Rodriganda. Nalegam na obecność moją przy pojedynku. Pomów pan ze swymi mocodawcami! Jeśli nie usłyszę waszej zgody, zanim zasiądziemy do stołu, to daję panu słowo, że przy stole opowiem na głos, w jaki sposób byłam zmuszona odbyć spacer z niejakim panem v. Ravenowem. Przeciwnicy mego przyjaciela nie znają pobłażliwości; niechże więc nie liczą również na moją wyrozumiałość.
Pożegnała ich krótkim gestem i z taką godnością, że odeszli, nie śmiąc się odezwać. Kurt z podziwem spoglądał na nią. Czyżby to była ta słodka, cicha i łagodna istota, z którą tak często dawniej się bawił?
— Żądałaś zbyt wiele, Różyczko.
— Przystaną na te żądania — odparła z pewnością w głosie. — Ravenow nie zechce się wystawić na kompromitację.
— Ale przeżyje straszną walkę wewnętrzną. To nie szopka przyznać się wobec sekundantów do kłamstwa. Chciałem na miejsce pojedynku pojechać konno, aby mnie nikt nie zauważył; z tobą będę musiał wziąć pojazd, a to rzuca się w oczy.
— Poprosisz swego sekundanta, aby załatwił powóz i czekał na nas w oznaczonem miejscu. Będziemy zatem mogli wyjść, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Nie sprzeciwiał się dłużej. Wiedział, że jej postanowienie jest niezłomne. —
Pułkownik stał we wnęce salonu wraz z Golzenem, Ravenowem i adjutantem. Uważny obserwator mógłby spostrzec, że toczą ożywioną rozmowę w sprawie, w której nie mogą się zgodzić.
Tymczasem poproszono gości do stołu. Wielki książę wziął pod rękę matkę Sternaua, a za nim utworzył się długi szereg par.
— Nie można tracić ani chwili — rzekł Golzen do Ravenowa. — Czy mam zakomunikować twoją zgodę, czy też chcesz się narazić na kompromitację?
Na twarzy Ravenowa malowała się wściekłość i zakłopotanie, złość i zawstydzenie. Z widocznem samoopanowaniem odpowiedział wreszcie:
— Dla mnie, tam do licha! Idź i powiedz tej sekutnicy, że nic nie stoi na przeszkodzie jej obecności.
Golzen odszedł. Pozostali oficerowie odwrócili się. A więc słusznie powiedział Kurt, że Ravenow kłamie. Zezwoleniem, danem Różyczce, sam przyznał się do łgarstwa. — —
Potrawy były wyszukane, nastrój bardzo ożywiony.
Potem rozpoczęły się tańce. Różyczka tańczyła to z Kurtem, to z Platenem. Tańczyła tylko z nimi oraz z kilkoma wyższymi oficerami, którym zwyczaj dworski nakazywał taniec z damami, znajdującemi się w orszaku Wielkiego Księcia.
Na krótko przed północą wycofał się Wielki Książę; hrabia de Rodriganda pojechał również ze swojem towarzystwem do domu. Tak samo uczynili dostojnicy. Zabawa nabrała więcej swobody i werwy. — —



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol May i tłumacza: anonimowy.