Moralność pani Dulskiej (1923)/Akt trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Moralność pani Dulskiej
Podtytuł Tragikomedia kołtuńska
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom IV
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
Scena przedstawia ten sam pokój. Story podniesione. Pod piecem drzemie Hanka, owinięta w czarną chustkę. Wchodzi Mela w barchanowej spódniczce, trzyma bułkę i garnuszek z kawą. Biegnie do drzwi sypialni, chwilę słucha, wraca, pochyla się nad Hanką i delikatnie budzi ją.
SCENA I.
MELA, HANKA, później HESIA.
ஐ ஐ
MELA.

Andziu! Andziu! Zbudź się!

HANKA.

Ha, co!...

MELA.

Zbudź się moja biedna Andziu!

HANKA.

A... to Wielmożna panienka, ja zaraz po mleko...

MELA.

Nie, nie. Ty już teraz nie pójdziesz po mleko. Już kucharka przyniosła, ja się śniadaniem zajęłam.

HANKA.

A Wielmożna pani?

MELA.

Mama słaba, leży... Masz trochę kawy. Napij się. I bułkę zjedz.

HANKA
(przypomina sobie).

A tak... tak zapomniałam, teraz już wiem

(zaczyna płakać).

O Jezu! Jezusieńku!

MELA.

Czego płaczesz? Teraz wszystko na najlepszej drodze. Najgorsze przeszło. Już mamcia wie o wszystkiem. Nie chce pozwolić ale musi. Tylko teraz ty i Zbyszko musicie być stałymi i przemódz wszystko swoją miłością. Mama sama będzie wzruszona.

HANKA.

Ja pójdę w piecach palić!

MELA.

Nie, nie, daj spokój. Lepiej żebyś już się do niczego nie mieszała. Bo jak zaczniesz znów być służącą, to będzie jeszcze gorzej. Siedź tu spokojnie i czekaj, co będzie.

HANKA.
A bielizna nie zmaglowana...
MELA.

Nie turbuj się. Teraz się przyjmie pokojową i ona już za ciebie to wszystko zrobi. Ty teraz jesteś narzeczona Zbyszka, to przecie nie możesz w piecach palić. Pij kawę... moja złota...

HANKA.

Dziękuję panience, nie mogę, mnie tak od tego wczorajszego, że aż no... ha...

(obciera nos).

O Jezu!

MELA
(przykuca przed nią).

Moja Andziu, ja wiem, że to przykre przejścia, ale to trudno. Zobaczysz, że jeszcze będziesz bardzo szczęśliwa ze Zbyszkiem. Ubierzesz się inaczej, natrę ci ręce gliceryną, nauczę cię ładnie pisać, nie będziesz nic robić.

HANKA.

E! Gnić bez roboty...

MELA.

Ha, będziesz mieć inne zajęcie. Potem ja będę zawsze z tobą i przy tobie. Ja za mąż nie pójdę, bo ja nie mam zdrowia. A mamcia mówi, że do zamążpójścia to trzeba mieć końskie zdrowie. I właśnie chciałam ci powiedzieć, że... co do tego jakiegoś dziecka, coś ty mówiła, a co ja nie rozumiem, to jeżeli ty już byłaś zamężna i boisz się, że niby podobno mężczyżni niechętnie się żenią z wdowami, co mają dzieci... to nie bój się. Ja się tem dzieckiem zajmę, wychowam. A co by mi mamcia dała na wyprawę, czy na posag, to dla dziecka oddam... Ja sobie tak umyśliłam dziś w nocy. Ja chciałam iść do klasztoru bo tam cicho i tak miło musi bycza murami, jak dzwonek rano dzwoni w maju. Ale przecie i na świecie można mieć ciszę. I wolę się dla ciebie poświęcić. No... jedz bułkę... jedz... A ty za to musisz być dla mnie bardzo dobra i mówić do mnie moja złota, dobra, kochana Mela... no... powtórz...

HANKA.

Co też panienka... co też panienka...

MELA.

Mów mi Melu, a ja tobie, Andziu.

HANKA.

Kiedy ja Hanka.

MELA.

Nie, jak Zbyszkowa żona to Andzia.

HESIA
(wpada w jednej pończosze skacząc).

Pycha... dziewiąta blizko w domu cisza... pensja się wściekła na dziś... pycha!..

MELA.

Cicho! Mamcia chora.

HESIA.
Dziś cały dom chory. Nikt nie idzie do roboty, tylko tatko naturalnie.
(do Hanki).

Cóż ty? Belle soeur a!... hi... hi... Servus czupiradło.

MELA.

Hesiu, jakże tak można.

HESIA.

Cóż ty to na serjo bierzesz? Przecież to cała komedja. Gzy nic więcej. Hu, zimno tu. W piecu nie palą. Co to są zaburzenia familijne.

(nagle siada przy Hance).

Powiedz, czy ty pierwsza zaczepiłaś Zbyszka, czy on ciebie?

HANKA.

Ze też się panienka Boga nie boi...

HESIA.

O już się nauczyłaś Boga wzywać nadaremno. Jeszcze do naszej familji nie należysz. Hi, hi! Czy sobie wyobrażasz ciućmo jedna, że Zbyszko z tobą naprawdę się ożeni?

HANKA
(płacze).
MELA.

Hesia, nie rób jej przykrości.

HESIA.
Ale nie, nie. Przyobiecuję być nawet drużką i powieść do ołtarza uroczą pannę młodą. Patrz Mela, jak mi nogi urosły od wczoraj.
MELA.

Zaziębisz się!

SCENA II.
TEŻ DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA
(blada w szlafroku, głowa zawiązana).

Co się tu dzieje? Tutaj? Nie na pensji?

HESIA.

Niema nas kto odprowadzić.

HANKA.

Ja pójdę.

DULSKA.

Ty! Odprowadzisz panienki? No! no!... Idźcie się ubrać.

HESIA.

Ale z pensji nici mamusiu.

DULSKA.

Naturalnie. Wszystko tak i to przez...

MELA
(całuje ją w rękę).

Mamciu złota daruj im, nie gniewaj się! Już ona ci całe życie...

DULSKA.

Proszę się do tego nie mieszać.

(Mela odchodzi).
DULSKA.
(do Hanki).

Ty idź do pokoiku, gdzie się składa brudną bieliznę. Tam siedź nie ruszaj się, aż cię zawołam. Z kucharką ani słowa, ani z nikim. Rozumiesz? Twoja matka chrzestna, ta Tadrachowa, co prała dwa razy, zawsze mieszka na św. Józefa?

HANKA.

Tak proszę Wielmożnej pani.

DULSKA.

Dobrze, a teraz idź.

(Hanka odchodzi do kuchni).
(do Hesi).

Posłałaś list do ciotki?

HESIA.

Posłałam i powiedziałam, żeby stróż prosił, że mamcia prosi, żeby ciocia zaraz przyszła.

(Dulska siada zgnębiona).
HESIA.

Proszę mamy, czy Zbyszko naprawdę się z tem czemś ożeni?

DULSKA.

Daj ty mi spokój!

HESIA.
Ja też myślałam, że to niemożliwe... Choćby ze względu na nas. Czy kto porządny starałby się później o mnie albo o Melę?
DULSKA

Daj ty mi spokój.

HESIA.

Zresztą Mela to mniejsza, bo ona i tak idzie na starą pannę, ale ja...

DULSKA.

A ja ci mówię daj ty mi spokój, bo się na tobie skrupi.

HESIA.

Tylko proszę mamy... ja nie rozumiem, jak mamcia tego nie wiedziała. Ja to już oddawna wypenetrowałam! Ja...

SCENA III.
TEŻ, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
ZBYSZKO
(ubrany jak do wyjścia).

Gdzie Hanka? Pytam się, gdzie Hanka?

HESIA.

Oblubienica z Lamermoru rondle myje.

ZBYSZKO.

Proszę więcej jej nie używać do kuchennych potrzeb. Gdzie Hanka dziś spała?

(milczenie).
Pytam się, gdzie Hanka dziś spała?
HESIA.

Na stołeczku pod piecem, ręce w małdrzyk, a buzia w ciup.

ZBYSZKO.

Trzeba inaczej się z nią obchodzić, ja wychodzę, za chwilę wrócę. Muszę jakiś porządek zrobić.

HESIA
(śmiejąc się).

Postaw łoże pod baldachimem w salonie.

ZBYSZKO.

Milcz!

HESIA.

Nie chce mi się, nie chce mi się... Cakewalk... Cakewalk...

(robi kilka pas).

Hanuś słodka narzeczona... dziewczę z buzią jak malina...

ZBYSZKO.

Idź ty...

(wychodzi).
HESIA.

Strach! Jeszcze czegoś podobnego, jak długo żyję, nie widziałam

(nadsłuchuje).

Stróż jest w kuchni... Dowiem się. Tylko wie mamcia, ja wątpię, czy ciocia przyjdzie, bo strasznie była wczoraj naindyczona.

DULSKA.
Idź, no idź...
(Chwilę siedzi nieruchoma. Słychać trzepanie dywanów. Nadsłuchuje. Potem zrywa się, biegnie do okna i krzyczy całkiem innym głosem).

Nie wolno... na dziedzińcu się trzepie... nie wolno...

(wraca).
HESIA.

Ciocia powiedziała, że zaraz przyjdzie.

DULSKA.

Teraz idź ubierz się.

HESIA.

A potem, żeby trochę na spacer, co?

DULSKA.

Co ci w głowie? Tu taki szkandał za pasem, a ona na spacer.

HESIA.

No dobrze... dobrze... już idę.

(wybiega).


SCENA IV.
DULSKA, JULJASIEWICZOWA
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Ciocia mnie zawezwała?

DULSKA.

Tak.

JULJASIEWICZOWA.

Właściwie nie powinnam przyjść po tak dotkliwej obrazie, ale w nieszczęściu powinno darować się winy. Cóż zatem ciocia sobie życzy?

DULSKA
(z wybuchem).

Zlituj się!... Ratuj! Wybaw mnie z tego położenia. Przecież taki ożenek dla Zbyszka, to ostatnia zguba. Jak ja ludziom w oczy spojrzę.

JULJASIEWICZOWA.

Moja ciociu... sama ciocia piwa nawarzyła. Ja radziłam odprawić Hankę.

DULSKA.

Ale kiedy ci wytłumaczyłam, dlaczego ją trzymam i sama się zgodziłaś, że tak lepiej. Ja to przecież zrobiłam dla jego dobra. Patrzeć już nie mogłam, jak się wisusował To się nie raz robi. Ja nie pierwsza i nie ostatnia.

JULJASIEWICZOWA.

Tak, zapewne.

DULSKA.

Radź! Ratuj! Ty masz doskonały złodziejski spryt, ty mi wymyślisz. Przedewszystkiem, weź ty tę Hankę do siebie. Wyrzucić jej nie mogę, bo nas obniesie po mieście. U ciebie będziesz ją pilnować, żeby z nikim nie pyskowała.

JULJASIEWICZOWA.

A już co to, to nie. Dziękuję za taki mebel. Z takim nigdy nie wiadomo co w trawie piszczy. Ale trzeba rzeczywiście coś zrobić, bo i dla nas samych to nieprzyjemne. Mój mąż aż jeść kolacji nie mógł, jak się o tem dowiedział. Czy ona ma jaką rodzinę?

DULSKA.

Ma tylko matkę chrzestną. Praczkę.

JULJASIEWICZOWA.

Trzeba ją tu sprowadzić.

DULSKA.

Posłałam po nią kucharkę.

JULJASIEWICZOWA.

Może się wyda coś o tej Hance, może ona już dobrze na wsi się bawiła. Jeżeli się Zbyszko dowie... Choć według mego przekonania, Zbyszko jedynie na złość cioci to wszystko zrobił.

DULSKA.

Na złość mnie! Matce? I miej tu dzieci! Takem go chowała. Woziłam się z nim do Rabki, jak była ta matura, to niby no... pokierowałam go do prokuratorji skarbu... a tu... a tu...

(płacze).
JULJASIEWICZOWA
(wstaje).

Proszę cioci się uspokoić. To nic nie pomoże. Tu trzeba radzić energicznie. Co ona mówi?

DULSKA.
A cóż ona może mówić? Nic!
JULJASIEWICZOWA.

To jeszcze całe szczęście, że ona zdaje się głupia, bo jakby tak wzięła na kieł. Niech jej ciocia da wódki i chleba z masłem.

DULSKA.

Co?

JULJASIEWICZOWA.

Już ja wiem, co mówię! Miodem się muchy bierze, nie octem.

SCENA V.
TEŻ, TADRACHOWA.
ஐ ஐ
TADRACHOWA.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

DULSKA
(wstaje).

A to wy!

(do Juljasiewiczowej).

To praczka.

TADRACHOWA.

Rączki całuję Wielmożnej pani gospodyni! A cóż to będzie znów pranie?

JULJASIEWICZOWA.
Niech mnie ciocia pozwoli. Nie, moja dobra kobieto. My tu was zawezwali całkiem o co innego.
TADRACHOWA.

Rączki całuję.

JULJASIEWICZOWA.

Tu chodzi o Hankę.

TADRACHOWA.

Aa...

JULJASIEWICZOWA.

Widzicie, tak się stało. Hance trafia się doskonały mąż.

DULSKA.

Cóż ty...

JULJASIEWICZOWA.

Zaraz ciociu, doskonały mąż. Otóż, ponieważ to jest poczciwy rzemieślnik, wychowanek cioci, więc my chcemy naprzód wiedzieć, jaka też uczciwość Hanczyna. Bo to w takiej małej mieścinie, to rozmaicie, jak to pani Tadrachowa wie...

TADRACHOWA.

No no... tak Wielmożna pani... niby... to swoja rzecz.

JULJASIEWICZOWA.

Właśnie... więc co do Hanki. Jak ona się tam sprawiała w domu. Tylko niech Tadrachowa powie pod przysięgą, jak na spowiedzi, bo to ważna sprawa.

TADRACHOWA.
Niby co do Hanki. A Wielmożna pani, to dziewczyna była, jak szklanka. Nawet rysy nie było.
JULJASIEWICZOWA.

Moglibyście na to przysiąc.

TADRACHOWA.

Przed ołtarzem. Za nią, jak za siebie!

JULJASIEWICZOWA.

No a ten finanzwach?

TADRACHOWA.

To insza inszość. On się z nią zaręczył. Ale co do tamtego to o!... tylko że nie było pieniędzy niby na gospodarstwo, bez to się ślimaczy. Ale to całkiem uczciwie i honorowo, to sam ksiądz proboszcz może poświadczyć.

JULJASIEWICZOWA.

No a tu w mieście?

TADRACHOWA.

A to już... chyba Wielmożna pani gospodyni wie, bo przecież dziewczyna niby tu... jakby pod opieką...

(milczenie).
JULJASIEWICZOWA.

Może się pani Tadrachowa wódki napije?

TADRACHOWA.
Rączki całuję Wielmożnej pani, przysięgałam od wódki!
(śmieje się).
JULJASIEWICZOWA
(śmieje się).
Ale od likieru?
TADRACHOWA.

No chyba...

JULJASIEWICZOWA
(do Dulskiej).

Daj Anielko coś słodkiego.

(Dulska wychodzi).

Pani Tadrachowa myśli, że Hanka może iść z czystem sumieniem za tego, co jej się trafia?

TADRACHOWA.

Proszę Wielmożnej pani jak się jemu podoba, to chyba nie będzie taki skropulant. To u państwa takie wymysły. A potem, czy ja wiem?

DULSKA
(wraca z kieliszkiem i stawia przed Tadrachową).
JULJASIEWICZOWA.

Pijcie!

TADRACHOWA.

Rączki całuję, rączki całuję!

(pije).

Hi! no hi!

JULJASIEWICZOWA.

Dobre?

TADRACHOWA.

Aż mgli takie dobre.

JULJASIEWICZOWA.

Więc...


SCENA VI.
TEŻ, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
TADRACHOWA.

Rączki całuję Wielmożnemu młodemu panu gospodarzowi... Rączki całuję.

ZBYSZKO.

Czekajcie no! To wyście mi kiedyś nosili ubranie do krawca?

TADRACHOWA.

Ja Wielmożny panie, po ostatniem praniu.

ZBYSZKO.

Wy jesteście krewna Hanki?

TADRACHOWA.

Matka Chrzestna!

ZBYSZKO.

A to się doskonale składa. Muszę was uwiadomić, że ja się żenię z Hanką.

TADRACHOWA.

Wielmożny pan ze mnie głupią robi.

ZBYSZKO.

Żenię się!

(patrzy na Dulską).

Żenię się i to bardzo prędko. Chodziłem się dowiedzieć, jakie formalności. Gdzie Hankę chrzczono? Trzeba prędko jej metrykę. Rozumiecie? Zresztą przyjdziecie jutro, to się wszystko ułoży

(wychodzi do siebie).
TADRACHOWA.

W Imię Ojca i Syna... Chyba Wielmożny młody gospodarz jest pomylony, albo bardzo na honorze delikatny.

JULJASIEWICZOWA.

Jak wy to rozumiecie?

TADRACHOWA.

Ano... proszę Wielmożnych pań, to ja ślepa nie jestem. Ja przecie widziałam, co i jak jest. Dość było popatrzeć jak to Hanka przymizerniała. A beczy po kątach, a do mnie wpadała... Ja jej zawsze mówiłam. Nie becz, pan jest godny, z rodziców świętych, pan cię zabezpieczy. Ale żeby się aż żenił...

DULSKA.

A cóż wy myślicie, że ja na to małżeństwo pozwolę?

TADRACHOWA.
A broń Boże? Bez błogosławieństwa mamusi my ta do ołtarza nie pójdziemy. Ale chyba Wielmożna pani gospodyni nie będzie dęba stawać, żeby się uczciwa rzecz stała... Skoro młody pan to chce, to już od Boga natchniony, aby sierocie krzywdy nie robił. Całe jej wiano była ta uczciwość, a dziś nikt jej nie weźmie, bo bogactwem swego pohańbienia nie przykryje a jeno jeszcze pieniądzami ludziom oczy mydlić można.
JULJASIEWICZOWA.

Tak macie rację... pieniądzami... Może jeszcze kieliszeczek? Anielciu?

DULSKA.

Nie mam więcej.

JULJASIEWICZOWA
(odprowadza Dulską.

Ciociu! Może ofiarować pewną sumę...

DULSKA.

Jezus Marja! Tylko się za kieszenie trzymaj!

JULJASIEWICZOWA.

Trudno!

DULSKA.

Pomów ty jeszcze ze Zbyszkiem, moja droga, może on ciebie usłucha. Bój się Boga płacić... Jak on powie, że nie chce, to wszystko się ułoży. Pomów z nim.

JULJASIEWICZOWA.

Dobrze. Ale wie ciocia, że to będzie twardo.

(do Tadrachowej).

Więc powiadacie, że pieniądze...

TADRACHOWA.

To grunt Wielmożna pani. Taki już teraz świat. Jeden Judasz drugiego za pieniądze sprzeda. Oj czasy! czasy nastały. Ani paszy dla bydła, ani uczciwości ludzkiej.

JULJASIEWICZOWA.
Macie rację... My tu jeszcze z panią gospodynią chcemy się naradzić.
TADRACHOWA.

Co do Hanki? Jakaż tu rada. Młodzi chcą jedno drugie. Wielmożna pani nie będzie twarda. Przecie dzieje się to i po hrabskich domach, że się z niższemi żenią, a Hanka znów jest i ślubna i znowu nie takie tam co, bo też z familji zasiedziałej, choć stanu murarskiego.

DULSKA.

Idźcie no tylko do kuchni i czekajcie, jak was zawołamy.

TADRACHOWA.

Całuję rączki pani gospodyni. Idę już, Panu Jezusowi oddaję. Całuję rączki. A niech mamusia nie będzie twarda

(wychodzi).


SCENA VII.
TEŻ, MELA.
ஐ ஐ
DULSKA.

Słyszałaś? Mamusia, jak to sobie prędko taka pani pozwala... Dusi mnie formalnie. No... no...,

JULJASIEWICZOWA.

Będę mówić ze Zbyszkiem. Niechże ciocia idzie — do swego pokoju, proszę cioci.

DULSKA.

Zlituj się, rób wszystko, co można... powiedz, że ja i Felicjan tego nie przeżyjemy, że się go wydziedziczy, że złamanego centa nie dostanie nigdy... że...

JULJASIEWICZOWA.

Dobrze... dobrze... już wiem. Tylko niech ciocia mnie zostawi samą.

DULSKA.

Idę, idę... mojaś ty, zrób wszystko... ja już z sił opadam

(wychodzi).
MELA
(we drzwiach).

Pst! pst! ciociu!

JULJASIEWICZOWA.

A czego chcesz?

MELA.

Cóż, mama pozwala.

JULJASIEWICZOWA.

Proszę Meli iść do siebie i nie pokazywać się tutaj.

MELA.

Ach Boże! Boże! Co to będzie?

(znika).


SCENA VIII.
JULJASIEWICZOWA, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA
(chwilę się waha, potem podchodzi do pokoju Zbyszka).
Zbyszko! Proszę cię tu na chwilę.
ZBYSZKO.

O co chodzi?

JULJASIEWICZOWA.

No, wejdźże tu. Trudno, ażebym ja do ciebie wchodziła. Jestem na to i za stara i za młoda.

ZBYSZKO
(we drzwiach).

Właściwie czego chcesz?

JULJASIEWICZOWA.

Przedewszystkiem nie patrz na mnie, jak na wroga, bo ja twoim wrogiem nie jestem, mimo twego obchodzenia się ze mną. Mnie się zdaje, że ty nawet będziesz rad pomówić z kimś, kto ma zdrowy rozsądek i z boku patrzy na twoje postępowanie. Chodźno tu... nie ciskaj się. Przecież o wszystkiem można dyskutować.

ZBYSZKO
(wchodzi).

Jeżeli o Hance, to niema żadnej dyskusji. Tak będzie i basta!

JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie. I nie wyobrażaj sobie, że ja jestem przeciwna twemu projektowi. Owszem skoro chcesz „naprawiać“, namawiać cię tylko należy. Ciocia chciała, żebym twoją narzeczoną wzięła do siebie... ale...

ZBYSZKO.
No?
JULJASIEWICZOWA.

Odmówiłam.

ZBYSZKO.

Czemu?

JULJASIEWICZOWA.

Mam męża i... est le premier pas qui conde, a tam, gdzie niema zmysłu moralnego, jak u takiej dziewczyny, to nigdy niewiadomo, co i jak...

ZBYSZKO.

Hanka ma więcej zmysłu moralnego, jak ja i ty.

JULJASIEWICZOWA
(bierze go pod ramię).

Nie dowiodła. Pod bokiem matki i sióstr. Powiesz, to rzecz zwyczajna. Ale skoro się chce już z niej zrobić żonę, to powinno się wymagać pewnej niezwyczajności, choćby w tym kierunku. A zresztą, ty sam to czujesz i masz pewien niesmak. No, no, nie ciskaj się!

ZBYSZKO.

Czy to mi miałaś do powiedzenia?

JULJASIEWICZOWA.
Ach czekaj! coś trzeba z Hanką zrobić. Na nową służbę nie pójdzie. Na „stancję“ ją oddasz? Boże drogi! Takie milieu to ostatnia zgnilizna i rozpusta, a przy takich instynktach do dnia ślubu. Może na pensję, ale wątpię, czy wezmą... a potem wątpię, czy mamcia ją będzie mogła dłużej trzymać... Cóż więc zrobisz?
ZBYSZKO
(milczy).
JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie już o jakichkolwiek stosunkach ze światem mowy być nie może.

ZBYSZKO.

Gwiżdżę na świat.

JULJASIEWICZOWA.

Masz racjęl Ja także. Ale żyjemy w ciągłym kontakcie,

ZBYSZKO.

Pluję na kontakt!...

JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie. Tylko... musicie sobie sami wystarczyć. Nie znam jej, musi mieć dużą inteligencję wrodzoną.

ZBYSZKO
(milczy).
JULJASIEWICZOWA.

Ty to rozwiniesz, — więc z moralnej strony niema obawy. Tylko materjalna.

ZBYSZKO.

Mam ją w pięcie.

JULJASIEWICZOWA.

Tak się mówi, ale ty masz pensję 60 zł. I oprócz tego masę długów. Kondykt w powietrzu. Z tego we dwoje to nędza. Hanka nie zarobi nic, chyba że będzie u siebie samej sługą... no ale i to... a ty przyzwyczajony do puszczania pieniędzy swoich i nie swoich.

ZBYSZKO.

Tak będzie jak powiedziałem!

JULJASIEWICZOWA.

Tak, ale głównie o te pieniądze. Bo niby z czego żyć?... Wieczorami możesz pisać... Mój mąż ci da jakie kawałki do odrabiania w domu, ale i to...

ZBYSZKO.

Daj ty mi spokój!

JULJASIEWICZOWA.

Bądźmy logiczni. Mieszkanie, już jeden pokój z kuchnią 25 do 30 zł. Na życie guldena, co jest nędzą, ale skoro się kochacie... To już cała pensja. A gdzie reszta?

ZBYSZKO.

Będę robił długi.

JULJASIEWICZOWA.

Mamcia ogłosi, nikt centa nie da. A rodzice jeszcze żyć mogą i 30 lat. Będziesz nędzarzem, długo, bardzo długo, no ale.

ZBYSZKO.

Daj ty mi spokój!

JULJASIEWICZOWA.
Boże drogi! Gdyby to można tak życiu powiedzieć, daj mi spokój, ale ono włazi na kark, jak hydra i zdławi. Zbyszko popatrz mi w oczy. Ty żałujesz tego, coś zrobił.
ZBYSZKO.

Puść mnie!

JULJASIEWICZOWA.

Nie puszczę... Tu się rozchodzi o coś więcej, jak o głupie na złość matce.

ZBYSZKO.

To nie na złość... Ja chciałem raz zetrzeć w proch ten podły, ten marny brud, co to jest duszą złych czynów w tych ścianach. Chciałem raz wziąść się za bary z tem czemś nieuchwytnem.

JULJASIEWICZOWA.

I wziąłeś się za bary, pokazałeś kły a teraz musisz uledz.

ZBYSZKO.

Nie muszę, nie ulegnę!

JULJASIEWICZOWA.

Masz siły do takiej, ciągłej walki? Aha! aha! nawet nie odpowiadasz. Ty jesteś zupełnie już wyczerpany. Ciebie ta jedna noc zmogła, a cóż dopiero całe takie życie.

ZBYSZKO.

Ach ty! Ach ty!

JULJASIEWICZOWA.
Cóż ja? Ciocia powiedziała, że ja mam złodziejski spryt. Tak! Bo zgodziłam się z życiem i biorę to, co jest najmilszego. To jest szczyt mądrości. Walczyć? Don Kichot! Śmieszne! Zresztą sam powiedziałeś wyciągniemy kopytka.
ZBYSZKO.

Ty umiesz budzić we mnie kołtuna,

JULJASIEWICZOWA.

Ależ on na chwilę w tobie nie zasnął. Ty się z nim nie borykaj. To na nic. Zresztą, co ty od cioci chcesz? Ona cię kocha, dała ci życie.

ZBYSZKO.

Ha! ha! Ja się na świat nie prosiłem.

JULJASIEWICZOWA.

To komunał. Wychowała cię według niej najlepiej.

ZBYSZKO.

Najlepiej!... To zgroza słuchać, co ty mówisz.

JULJASIEWICZOWA.

Według niej, wszystko to robiła przez miłość dla ciebie.

ZBYSZKO.

E!

JULJASIEWICZOWA.

Nie, e... to jest... matka. No i co będzie Zbyszku? no, no!

ZBYSZKO.

Jest jeszcze czas.

JULJASIEWICZOWA.
Nie, nie, takie rzeczy przecina się odrazu, raz dwa. Zobaczysz, odetchniesz, jak z tem skończysz.
ZBYSZKO.

Ale jak?

JULJASIEWICZOWA.

Już my na to poradzimy.

ZBYSZKO.

Będzie skandal.

JULJASIEWICZOWA.

A widzisz! A mówiłeś, że ci o świat nie idzie

(chwila milczenia).

Więc nie będziesz się żenił?

(Zbyszko milczy).

I przeprosisz matkę?

ZBYSZKO.

Za co?

JULJASIEWICZOWA.

Zrób to, obraziłeś ją bardzo. Ona chora, ona biedna

(do drzwi).

Ciociu!

ZBYSZKO.

Ale krzywda jej się nie stanie?

JULJASIEWICZOWA.

Proszę cię, już ja w tem będę. Ciociu!


SCENA IX.
CIŻ, DULSKA.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Ciociu Zbyszko cofa, co powiedział. Powrócił do rozumu... i przeprasza ciocię.

DULSKA
(płacze).
ZBYSZKO
(podchodzi do niej, bierze rękę).

Przepraszam mamę za to. — A psia krew... psia krew!

DULSKA
(do Juljasiewiczowej).

No widzisz... znów klnie.

JULJASIEWICZOWA.

Ach to głupstwo. To niema znaczenia.

ZBYSZKO
(z wybuchem).

Ma, ma! znaczenie! ma!

JULJASIEWICZOWA.

Cofasz się?

ZBYSZKO.

Tak... tak... będę tym, kim byłem! A! Możecie być dumni. Ach jak ja się będę teraz łotrował! Jak ja się będę łotrował!

JULJASIEWICZOWA.
Dopóki się nie ożenisz, dobrze nie ożenisz... z panną fajną z dobrego domu.
ZBYSZKO.

Dopóki się nie ożenię z posagiem, z kamienicą, z djabłem... czortem...

(wybiega do swego pokoju).
DULSKA.

Boże! Boże!

JULJASIEWICZOWA.

Niech ciocia pozwoli mu wyburczyć się. Główna rzecz zrobiona. Teraz trzeba się wziąść do niej... Ciocia mi daje carte-blanche?

DULSKA.

Nie rozumiem!

JULJASIEWICZOWA.

Tadrachowa!

(Tadrachowa wchodzi).


SCENA X.
TEŻ, TADRACHOWA.
ஐ ஐ
TADRACHOWA.

Rączki całuję, — jestem, jestem.

JULJASIEWICZOWA.

Moja Tadrachowa zaszły pewne zmiany. Młody pan żenić się z Hanką nie chce.

TADRACHOWA.

Jakże to! Sam mi to godnie oświadczył.

JULJASIEWICZOWA.
Ale się namyślił.
TADRACHOWA.

Tak niby — mir nichs — dir nichs.

DULSKA.

Pod błogosławieństwem matki.

TADRACHOWA.

To duże słowo. No ale to krzywda dla Hanki, a ja przecie dziecka, com go do Chrztu świętego podawała, ukrzywdzić nie dam.

JULJASIEWICZOWA.

Nikt jej ukrzywdzić nie chce. Pani gospodyni jest bardzo zacna osoba i może tam coś nie coś da Hance jako odszkodowanie.

DULSKA
(cicho).

Nie galopuj się.

TADRACHOWA.
(milczy).
JULJASIEWICZOWA.

No... czy ja wiem co i jak.

TADRACHOWA.

Proszę Wielmożnej pani. Święty związek małżeński a pieniądze, to całkiem insza inszość.

JULJASIEWICZOWA.
No... tak. Ah dobra i to każda inna matka, toby dziewczynę wygnała bez dobrego słowa. A tu się jeszcze troszczą i chcą coś dodać.., No moja Tadrachowa przyznajcie że takich ludzi mało na świecie.
TADRACHOWA.

Ja zawsze mówiłam, że to święte państwo, ale krzywda, krzywda.

JULJASIEWICZOWA.

E! samiście mówili, że pieniądze wszystko kryją. Jak Hanka będzie miała coś, w szparkasie, to ani się nikt o resztę nie spyta.

TADRACHOWA.

Może być.

JULJASIEWICZOWA.

Jak myślicie co i jak?

TADRACHOWA.

Proszę Wielmożnej pani, to już Hanki rzecz, trzeba mi z nią pogadać.

JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie, zaraz wam Hankę przyślemy. Chodźmy ciociu.

TADRACHOWA.

Całuję rączki Wielmożnym paniom.

DULSKA
(wychodzi).
JULJASIEWICZOWA.

I miejcie rozum. Bo to tylko dobre serce pani a żaden mus. Rozumiecie?

TADRACHOWA.
Niby...
HANKA
(wchodzi).
JULJASIEWICZOWA.
(wychodzi).


SCENA XI.
TADRACHOWA, HANKA.
ஐ ஐ
TADRACHOWA
(ogląda się).

Chodzi tu, chodzi...

HANKA.

Jak się macie?

TADRACHOWA.

A to ci dopiru, a to ci dopiru.

HANKA.

Wiecie? no!

TADRACHOWA.

A jakże chciał się żenić!

HANKA.

E!

TADRACHOWA.

A teraz nie chce.

HANKA.
A niech go pokręci z jego żenieniem, co mi tam po takiem ożenku. Ja do tego, czy co? Poniewierają mną już od wczoraj. Myśleli, że wielki cymes.
TADRACHOWA.

Zawszeć to honorowo.

HANKA.

E!

TADRACHOWA.

I byłabyś panią kamieniczną.

HANKA.

E!...

TADRACHOWA.

Lepiej jak za tego twego financa. Bo choć to niby coś ale zawsze trebilulka.

HANKA.

To moja rzecz. Ale by mną nikt nie poniewierał. Każden ma swój honor.

TADRACHOWA.

To ty nie obstajesz, żeby się pan z tobą żenił?

HANKA.

Powiedziałam, co mi taki morowiec... Niech ta będzie moja krzywda.

TADRACHOWA.

Oni cię ta nie ukrzywdzą, chcą ci dać coś na rękę.

HANKA
(płacze).

Daj ta matka chrzestna pokój.

TADRACHOWA.

Ty jesteś durna, durna. Młoda jesteś i nie wiesz co to świat. Jak będziesz mieć pieniądze to będziesz mocarna, i o czego beczysz? Ta już tamto przepadło. Teraz jeno żeby cię nie skrzywdzili.

HANKA
(jak wyżej).

Daj ta matka chrzestna spokój.

TADRACHOWA.

Ta to żadna łaska, ja już za ciebie będę gadać... ja cię skrzywdzić nie dam.

HANKA.

Daj ta matka chrzestna spokoj.

SCENA XII.
TEŻ, DULSKA, JULJASIEWICZOWA.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

No i cóż naradziłyście się? Trzeba się spieszyć, bo już późno. Czas iść do miasta.

TADRACHOWA
(ostro).

Proszę wielmożnych pań, to tak — Hanka gada, że wielmożny pan sam obiecywał ożenek.

JULJASIEWICZOWA.

Pan żartował. Hanka tego na serjo nie myśli.

TADRACHOWA.
Byli świadkowie proszę łaski pani.
DULSKA.

Kto?

TADRACHOWA.

Wielmożna pani gospodyni.

DULSKA.

To bezczelność!

JULJASIEWICZOWA.

Zaraz, zaraz. Tu już mowy niema o ożenku. Pan żartował powtarzam wam. Hanka dobrze wiedziała co robi.

TADRACHOWA.

Ja za nią jak za siebie...

JULJASIEWICZOWA.

A że ciocia chce coś z łaski zrobić, to powinniście być wdzięczni... Więc ja tak myślę... że...

DULSKA
(cicho).

Nie galopuj się.

JULJASIEWICZOWA.

No kilkadziesiąt koron.

(nagle Hanka podchodzi i staje zuchwale pomiędzy nimi).
HANKA.

Ja ta będę gadać!...

TADRACHOWA.
Hanuś czekaj!... ja...
HANKA.

Daj ta matka chrzestna pokój. Jak chcą mi moją krzywdę płacić, niech płacą.

DULSKA.

Patrzcie, jak się rozzuchwaliła.

HANKA.

A ino... płaćcie... płaćcie. A nie, to chodź matka chrzestna i tak zapłacą. Są sądy, alimenta a ja przysięgnę.

DULSKA.

Jezus Marja! tego tylko brakowało!

JULJASIEWICZOWA.

Dziewczyno i ty miałabyś sumienie?

HANKA.

O! a ze mną mieli sumienie zrobić to co zrobili? Jak nie mieli sumienia niech teraz płacą!

TADRACHOWA.

Hanka... ta nie krzycz!

HANKA.

Daj ta matka chrzestna spokój. Ja ta sama się o moją krzywdę upomnę. A Jadwisia Wajdówna nie wyprawowała to u nas alimentów? co? Jak kto był bez sumienia nade mną, to i ja nad nim sumienia mieć nie będę.

DULSKA
(do Juljasiewiczowej).
Zlituj się, daj jej co chce, tylko nie dopuść do skandalu.
JULJASIEWICZOWA.

Ileż chcesz?

HANKA.

Dajcie tysiąc koron!

DULSKA.

Co?

HANKA.

Tysiąc koron!

(chwila milczenia).
JULJASIEWICZOWA.
(cicho).

Niech ciocia da bo będzie skandal.

DULSKA.

Boże mój drogi!

(do Hanki)).

Cóż ty ze skóry chcesz mnie obedrzeć?

HANKA.

A mnie tu w tym domu nie odarli z uczciwości? Ja prosiłam się, żeby mnie puścić! Chodźcie matko chrzestna!

DULSKA.

Czekajcie... ale musicie się podpisać, że nie macie do nas żadnego żalu i że jesteście załagodzeni.

HANKA
(ponuro).

Podpiszę!

DULSKA.
I nigdy się nas czepiać nie będziesz?
HANKA.

Ja nigdy, ale co ta ono zrobi jak dorośnie, to juź jego rzecz i Pana Boga.

DULSKA.

Do tej pory ja już żyć nie będę. Chodżcie!

(wychodzą do sypialni).


SCENA XIII.
JULJASIEWICZOWA, MELA.
ஐ ஐ
MELA.

Ciociu!

JULJASIEWICZOWA.

Czego?

MELA.

Ciociu co się dzieje? Hesia cały czas podsłuchuje i tak się śmieje... co się dzieje?

JULJASIEWICZOWA.

Nic... wszystko w porządku.

MELA.

Chwała Bogu!

JULJASIEWICZOWA
(wchodzi do sypialni, po chwili wychodzi Hanka, Tadrachowa, Dulska).


SCENA XIV.
HANKA, TADRACHOWA, DULSKA, JULJASIEWICZOWA, później ZBYSZKO, HESIA, MELA.
ஐ ஐ
DULSKA.

A teraz kuferek i jazda, żeby mi was w minutę nie było.

TADRACHOWA.

Idziemy proszę łaski pani. Całujemy rączki.

HANKA.

Chodźcie matka chrzestna, co się kłaniacie.

(wychodzą z Tadrachową).
DULSKA.

Ach!

(upada na sofę).

Jezus Marja! co za dzień!... no!... ledwie żyję żyję... przecież to straszne, co ja przejść musiałam. Tysiąc koron.

JULJASIEWICZOWA.

Widziała ciocia, że był nóż na gardle.

DULSKA.

Tak! tak!

JULJASIEWICZOWA.

Do widzenia ciociu. Idę do siebie. I ja dostałam migreny z tego wszystkiego. Ach... może ciocia teraz mogłaby nam mieszkanie wynająć.

DULSKA.

Nigdy... u mnie dom spokojny moja droga... potem możecie nie zapłacić a ja już teraz muszę odbić to, co mi wydarli.

JULJASIEWICZOWA.
Ciocię to nic już nie nauczy...
DULSKA
(wyniośle)

A czegóż to ma mnie nauczyć i kto? Ja sama dzięki Bogu wiem, co i jak się należy.

(Juljasiewiczowa wzrusza ramionami i wychodzi).
DULSKA
(biegnie do drzwi Zbyszka).

Zbyszko idź do biura!

(do dziewcząt).

Hesia kurze ścierać!... Mela gamy...

(do sypialni).

Felicjan... do biura!

HESIA
(wpada do swego pokoju).
DULSKA.

Żywo Mela!

MELA
(wchodzi).
DULSKA.

Otwieraj fortepjan... no! będzie znów można zacząć żyć po Bożemu.

(wychodzi).
HANKA
(przechodzi przez przedpokój z Tadrachową, niosą kuferek).
MELA
(biegnie ku niej).

Andziu! Andziul gdzie ty idziesz? Ty idziesz całkiem.

HANKA.

Całuję rączki panience... jedna panienka tu coś warta. Niech się ta panience powodzi... a innym to niech...

(robi groźny gest ręką).
MELA
(biegnie do drzwi Zbyszka).

Zbyszku! Hanka się wyprowadza! Zamknął... się Zbyszko!

HESIA.

Mela zwarjowałaś.

(słychać ciężkie zamknięcie drzwi).
MELA.

Mama ją wyrzuca! Gdzie ona poszła? ona była zapłakana.

HESIA
(tarza się po scenie, śmieje się).

A ja wiem! a ja wiem!

MELA.

Hesia nie śmiej się... tu stało się coś bardzo złego. Ona się jeszcze utopi!

HESIA
(przewrając się po podłodze).
Ona się nie utopi! Wzięła tysiąc koron i pójdzie za swojego finanzwacha.
MELA
(z jakąś tragiczną rozpaczą).

Cicho Hesia! cicho, nie śmiej się Hesia!

HESIA.

Ona wzięła tysiąc koron i pójdzie za swojego finanzwacha!

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.