Moralność pani Dulskiej (1923)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Moralność pani Dulskiej
Podtytuł Tragikomedia kołtuńska
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom IV
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MORALNOŚĆ
PANI DULSKIEJ
TRAGIKOMEDJA KOŁTUŃSKA
W 3-ch AKTACH
OSOBY:
PANI DULSKA
PAN DULSKI
ZBYSZKO DULSKI
HESIA DULSKIE
MELA
JULIASIEWICZOWA z DULSKICH
LOKATORKA
HANKA
TADRACHOWA
Rzecz dzieje się w mieście.
AKT PIERWSZY.
Scena przedstawia salon w burżuazyjnym domu. Dywany, meble solidne, na ścianach w złoconych ramach rozmaite obrazy, sztuczne palmy, landszaft haftowany. Piękna stora i ekranik Empire. Lampa z abażurem z bibuły, stoliki, na nich fotografje. Rolety pospuszczane, na scenie ciemno. Gdy zasłona się podnosi, zegar w jadalni bije 6. W czasie pierwszych scen powoli się rozwidnia, wreszcie zupełnie, gdy story podniosą.
SCENA I.
ஐ ஐ
DULSKA
(sama).
(Chwilę scena pusta, słychać za kulisami cłapanie pantofli, z lewej sypialnia małżeńska, wchodzi Dulska z lewej, pierwszy plan, w stroju niedbałym, papiloty, z tyłu cienki kosmyk, kaftanik biały wątpliwej czystości, halka włóczkowa, krótka, podarta na brzuchu, idzie mrucząc, świeca w ręku, stawia świecę na stole, idzie do kuchni).
DULSKA.

Kucharka! Hanka! wstawać.

(wrzask w kuchni).

Co jeszcze czas? Księżniczki. Cicho kucharka nie rezonować. Palić pod kuchnią! Hanka! Chodź palić w piecu w salonie, a żywo!

(idzie ku drzwiom na prawo).
Mela! Haśka! wstawać, lekcje przepowiedzieć, gamy do grania... prędzej... nie gnić w łóżkach.
(idzie do pierwszych drzwi na prawo, zagląda, łamie ręce, wchodzi do pokoju ze świecą).


SCENA II.
DULSKA, HANKA.
ஐ ஐ
Hanka wchodzi z kuchni bosa, spódnica ledwo zawiązana koszula, kaftanik narzucony, niesie trochę węgli, przykuca przy piecu, rozpala, podciąga nosem, wzdycha).
DULSKA
(wchodzi zła).

Jak palisz? jak palisz? Skaranie boskie z tym tłumokiem, do krów nie do pańskich pieców. Czego rzucasz tyle smolaków, czekaj, ustąp się, ty doniczego, ja ci pokażę!

(pali w piecu).

Ruszaj zbudzić panienki, a jak nie zechcą wstać, pościągaj kołdry.

(Hanka idzie do pokoju dziewcząt, Dulska dmucha w jaskrawy płomień, który oświetla jej twarz tłustą nalaną. Wchodzi Hanka).

Cóż panny wstają?

HANKA.

Pościągałam kołdry. Panna Hesia kopnęła mnie w brzuch.

DULSKA.

Wielka afera, zgoi się do wesela.

(Chwila milczenia).
HANKA.

Proszę wielmożnej pani.

DULSKA.

Widzisz jak się w piecu pali?

HANKA.

Proszę wielmożnej pani...

DULSKA.

Ja o wszystkiem myśleć muszę, niedługo przez was to zejdę do grobu.

HANKA
(całuje).

Proszę wielmożnej pani... ja chciałam prosić... że ja już od pierwszego pójdę sobie.

DULSKA.

Co? jak?

HANKA
(ciszej).

Pójdę sobie...

DULSKA.

Ani mi się waż, ja za ciebie wypłaciłam w kantorze, musisz dalej służyć, a to mi się podoba!

HANKA.

Ja dam na swoje miejsce.

DULSKA.
Patrzcie ją jak się odgryzła. Już jej się w głowie przewróciło. Już miasto na nią działa. Może na pannę służącą się spieszy, co?
HANKA.

Proszę wielmożnej pani to... przez panicza.

DULSKA.

A!

HANKA.

Tak ja nie chcę... bo to...

DULSKA.

Znowu?

HANKA.

Ciągle... a to to, a to tak, ja przecie.

DULSKA
(nie patrząc na nią).

No dobrze, ja mu powiem.

HANKA.

Proszę wielmożnej pani to na nic. Przecie wielmożna pani już nie raz... nie dwa mówiła... Bo ksiądz mówił, żeby odejść.

DULSKA.

Czy ty u księdza służysz czy u mnie?

HANKA.

Ale ja księdza muszę słuchać.

DULSKA.

Idź po mleko i po bułki.

HANKA.

Idę proszę wielmożnej pani.

(wychodzi).
DULSKA
(idzie ku sypialni).

Felicjanie, Felicjanie! Wstawaj, spóźnisz się do biura.

(idzie do sypialni córek),

Hesia, Mela spóźnicie się na pensję.

HESIA
(za sceną).

Mamuńciu tak zimno, troszkę ciepłej wody.

DULSKA.

Jeszcze czego! hartujcie się.

(do drzwi 1 plan)

Felicjanie... wstajesz? Wiesz ten błazen twój syn, nie wrócił jeszcze do domu. Cóż nic nie mówisz? Naturalnie, ojciec toleryzuje. Niedaleko padło jabłko od jabłoni, ale jak będą dłużki, centa nie zapłacę.

HANKA.

Proszę wielmożnej pani stróż przyszedł o meldunki tych państwa, co się sprowadzili.

DULSKA.

Idę, Hesia! Mela! Felicjan! A to śpiąca facecja. No, no! z torbami poszlibyśmy, gdyby nie ja.

(wychodząc do kuchni).

Dlaczego stróż zostawia na dziedzińcu nową miotłę, deszcz leje.

(zamyka drzwi, słychać jak Dulska głośno wymyśla stróżowi)

SCENA IV.
HESIA, MELA.
(Zbiegają ze owego pokoju, krótkie spódniczki, jednakowe barchanowe kaftaniki, włosy rozpuszczone, biegną do pieca).
ஐ ஐ
HESIA.

Chodź! Chodź!

MELA.

Nie ma jej?

HESIA.

Niema, słyszysz przecie, jak myje głowę stróżowi. Ha! jak miło ogrzać się trochę.

MELA.

No nie pchaj się ja także.

(głos Dulskiej ginie).
HESIA.

Czekaj poprawię. A teraz daj grzebień to cię uczeszę.

MELA.

Daj spokój, jak zobaczy będzie krzyk!

HESIA.

Niech krzyczy, ja się nie boję.

MELA.

Ale ja się boję. To tak nieprzyjemnie, jak ktoś głośno krzyczy.

HESIA.
Bo ty jesteś sentymentalna, ty się wdałaś w ojca, lelum polelum.
MELA.

Skąd ty wiesz, jaki jest ojciec, przecież ojciec nic nie mówi.

HESIA.

E, już ja wiem, zresztą masz jego nos

MELA.

To dziwne.

HESIA.
(ciesząc się).

Co?

MELA.

Niby, że dziecko podobne do ojca, albo do matki? Jak się to dzieje?

HESIA.

A ja wiem, a ja wiem...

MELA.

Powiedz! powiedz!

HESIA.

Niema głupich nie powiem, ale wiem.

MELA.

Kto ci powiedział?

HESIA.

Kucharka.

MELA.

A kiedy?

HESIA.

Wczoraj! jak mama poszła do teatru, a nas nie wzięła, bo to niemoralna sztuka. Poszłam do kuchni i tam mi Anna powiedziała. Och Melu... Och Melu...

(tarza się po dywanie śmiejąc się).
MELA.

Hesiu, ja myślę, że to grzech.

HESIA.

Co?

MELA.

Mówić z kucharką o takich rzeczach.

HESIA.

Kiedy to prawda, tak jest naprawdę,

MELA.

Gdyby to mama wiedziała!

HESIA.

No to co, krzyczałaby, ona wiecznie krzyczy.

MELA.
(wstaje).
(po chwili).

A mnie nie powiesz!

HESIA.

Nie, nie chcę cię brać na swe sumienie, nie gorsz malutkich.

(idzie na palcach do sypialni Zbyszka podgląda i wraca do pieca).

No zrób teraz ze mnie dziewczę, z czarną kosą, z pod wiejskiej strzechy.

MELA.
To nie kręć się.
HESIA.

Wiem. Zbyszko znów poszedł na lumpkę.

MELA.

Nie ma go?

HESIA.

Nie ma! Cośbym ci powiedziała, ale przysięgnij, że nikomu nie powiesz. Nachyl się, Zbyszko lata za Hanką.

MELA.

Po co?

HESIA.

E... bo ty. Co z tobą gadać... No powiedz sama, czy z tobą można gadać?

MELA.

No bo mówisz, że lata...

HESIA.

No lata: czy zaczepia, czy kocha się, czy jak?

MELA.

Och Hesiu! Zbyszko?

HESIA.

No co? nie byłaś na Halce. Nie wiesz, jak się to dzieje, Panicz no i „Nieszczęsna Halka gwałtem tu idzie.“

MELA.
(śmieje się)

Ale to na scenie, potem to było wtedy, jak takie kontusze nosili, ale Zbyszko, och! Hesiu!...

(Wchodzi Hanka, klęka przy piecu).
HESIA.

O! Hanka, ja jej się zapytam, zobaczysz, czy ja kłamię.

MELA.
(ze strachem).

Hesiu nie pytaj się, ja proszę.

HESIA.

Dlaczego, to moja rzecz, zresztą mama nie słyszy.

MELA.

Hesiu, mnie czegoś przed Hanką wstyd.

(Milczenie).
HESIA
(cicho).

No to się nie będę pytać, ale ja widziałam wczoraj, jak on ją tu, o tu uszczypał.

MELA.

A mówisz, że się w niej kocha.

HESIA.

No, no, właśnie.

MELA.

Przecież, gdyby się w niej kochał, toby jej nie szczypał.

HESIA.

Wiesz co, ciebie pod klosz, no, no...

MELA.
Za co Hesiu pod klosz?
HESIA.

Za twoją głupotę.

(pauza, potem Hesia nagle).

Ach chciałabym wiedzieć, gdzie ten Zbyszko tak nocami chodzi?

MELA
(naiwnie).

Może do parku na spacer, teraz tak ładnie.

HESIA.

Głupia jesteś.

(nagle do Hanki).

Hanka, nie wiesz ty, gdzie tak panowie po nocach chodzą?

HANKA.

Zkądże ja?...

HESIA.

No tak jak pan Zbyszko do rana, prawie codzień.

HANKA.

Ano musi gdzieś...

HESIA.

Pytałam się go, mówił, na lumpkę, a kucharka śmiała się także i mówiła, że to do nocnych kawiarni. Och Boże, kiedy ja się naprawdę, czegoś porządnie dowiem? Kiedy ja już będę duża? Kiedy nie będzie przedemną tajemnic?!

MELA.
A ja tak wolę.
HESIA.

Co?

MELA.

Nie wiedzieć o niczem, to tak jakoś miło, ja wolę nic nie wiedzieć.

(siada przy stole).
HESIA.

Tuman!

SCENA V.
CIŻ i DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA
(przez scenę jak huragan przelatuje).

Czego wy tu, co tu, ubierać się, Mela gamy! Hanka sprzątać. Felicjanie!

(Wpada do sypialni małżeńskiej. Mela chce odejść).
HESIA.

Zostań jeszcze, już wicher przeleciał, Felicjanie!

(chodzi naśladując matkę).
MELA.

Hesiu!

HESIA.

Co rodzicielka? e, przesądy!

MELA
(zgorszona).
Hesiu, patrz, Hanka się śmieje.
HESIA.

No to co, niech się śmieje, cóź to, ja nie mam własnego sądu!

(do Hanki).

Czego się śmiejesz idjotko, sprzątaj, albo czekaj, byłaś ty kiedy w nocnej kawiarni?

HANKA.

Hi, hi! Panienka też... ja nawet nie wiem, gdzie to jest.

HESIA.

Boś głupia, kucharka była, jak była młoda. Mówi, że tam panowie siedzą, piją likiery i że tam bardzo wesoło. Kucharka mówiła, że tam są młode, ładne panny i że.-.

MELA.

Cicho Hesiu, jeszcze mama posłyszy.

(Hanka wychodzi do kuchni).
HESIA.

Idź! idź, to nie dlatego że mama, tylko, że ty nie chcesz, żeby ci się w głowie rozświetliło.

MELA.

Mówiłam, że wolę nie wiedzieć.

HESIA.

A przed chwilą się sama pytałaś.

MELA.

O co?

HESIA.
O te dzieci.
MELA.

To co innego.

HESIA.

Dlaczego?

MELA.

Bo tamto o dzieciach to ciekawe, a to brzydkie.

HESIA.

Wcale nie, to jeszcze ciekawsze.

MELA.

Może być, ale mnie to zaraz potem smutno.

(W przedpokoju słychać trzask otwieranych drzwi, wchodzi Zbyszko).
HESIA.

O idzie lampart!

SCENA VI.
CIŻ, ZBYSZKO, DULSKA.
ஐ ஐ
(Zbyszko ma kołnierz podniesiony, twarz zmięta, zmarznięty, skrzywiony.
HESIA.

Gdzie byłeś, gdzie byłeś?

ZBYSZKO
(odsuwa ją laską).

Poszła!...

HESIA.
Gdzie byłeś, lumpowałeś się, mój złoty powiedz... powiedz... powiedz, ja nic nie powiem mamie.
ZBYSZKO.

Poszła!...

HESIA.

Ładnie się wyrażasz! nie powiesz? a ja wiem. W nocnej kawiarni byłeś, likiery piłeś, ładne panny były... tak ładnie śmierdzisz cygarami, u... u... jak ja to lubię...

ZBYSZKO.

Mówiłem ci poszła!

MELA.

Hesiu daj spokój!

HESIA.

Tak, to tak ze mną? Poczekaj, ja też dorosnę, ja też pójdę na lumpkę. Ja też będę chodziła po kawiarniach i będę pić likiery. Po nocnych kawiarniach, jak ty, jak ty.

(skacze przed nim na jednej nodze).
ZBYSZKO.

Ładna edukacja, ślicznie się zapowiadasz.

HESIA.

A teraz, żeby cię nauczyć grzeczności w kole rodzinnem.

(woła).

Mamciu, mamciu! Zbyszko powrócił!

ZBYSZKO.

Cicho bądź!

DULSKA.
(wpada jak bomba).
Jesteś?!
ZBYSZKO.

Jestem i znikam! idę się przespać przed biurem.

DULSKA.

Nie, zostaniesz tu, mam z tobą do pomówienia.

ZBYSZKO.

Ale lecę z nóg!

DULSKA.

Wierzę.

(do dziewcząt).

Proszę iść się ubrać. Mela do gam!

MELA.

Już nie mam czasu.

DULSKA.

5-cio palcówki, na to starczy. Hesia znów podarła kalosze.

ZBYSZKO.

Nie ma tu gdzie czarnej kawy?

DULSKA.

Nie ma mój panie! Hesia nic nie szanuje, nigdy z ciebie nie będzie kobieta, jak należy.

(dziewczęta wybiegają do swego pokoju).
ZBYSZKO.

Nie ma czarnej kawy w tym zakładzie?}}

DULSKA.

Gdzie byłeś?

ZBYSZKO.
Hę?
DULSKA.

Gdzie byłeś do tej pory?

ZBYSZKO.

Gdybym mamci powiedział, toby mamcia tak skakała.

DULSKA.

Oo!

ZBYSZKO.

Najlepiej więc nie pytać.

DULSKA.

Jestem matką.

ZBYSZKO.

Właśnie dlatego.

DULSKA.

Muszę wiedzieć na czem trawisz czas i zdrowie.

ZBYSZKO.

Widzi mamcia co mam pod nosem, wąsy, a nie mleko, a więc...

DULSKA.

Jak ty wyglądasz?

ZBYSZKO.

Ee!

DULSKA.

Jesteś zielony.

ZBYSZKO.
To modny kolor. Mamcia kazała także balkony i okna pomalować na zielono.
DULSKA.

Która panna cię weźmie, jak będziesz tak wyglądał?

ZBYSZKO.

Jeszcze gorszych biorą!

(Dulska wzrusza ramionami).

Niema czarnej kawy w tym zakładzie?

DULSKA.

Wyrażaj się inaczej. Ciągle myślisz, że jesteś w towarzystwie kokocic.

ZBYSZKO.

Takie dobre towarzystwo, jak i inne. A potem co mamcia wydziwia na kokotki. Niby to i u nas niema kokotek w kamienicy. Jama mamcia wynajmowała tej z pierwszego piętra.

DULSKA.
(z godnością).

Ale jej się nie kłaniam.

ZBYSZKO.

Ale pieniążki za czynsz mamcia bierze od niej, że aż ha!

DULSKA.

Przepraszam, ja takich pieniędzy dla siebie nie biorę.

ZBYSZKO.

A co mamcia z niemi robi?

DULSKA.
(majestatycznie).
Podatki niemi płacę.
ZBYSZKO.

Ha, ha, ja idę spać.

DULSKA.

Czy ty się przestaniesz lampartować?

ZBYSZKO.

Jamais!

DULSKA.

Ja długów płacić nie będę.

ZBYSZKO.

E! to już o tem później.

DULSKA.

Zbyszko! Zbyszko! na tom cię mlekiem swojem karmiła, iżbyś nasze uczciwe i szacowane nazwisko po kawiarniach i knajpach włóczył?

ZBYSZKO.

Było mnie chować mączką Nestl’a. Podobno doskonała.

(Dulska siada przy stole zgnębiona. Zbyszko podchodzi do niej, siada na stole i mówi poufale).

No nie gniewajmy się pani Dulska, ale co mamcia chce, cobym ja tu z wami robił, nikt nie bywa, żyjemy jak ostatnie sobki.

DULSKA.

Ciężkie czasy, niema na przyjęcia.

ZBYSZKO.
E! człowiek jest zwierzęciem towarzyskiem, musi od czasu do czasu, myśl wyrzucić. O, widzi mamcia „myśl“ to wielkie słowo!
DULSKA.

Ja to nie mam czasu myśleć.

ZBYSZKO.

Prawda! Więc też ja wychodzę z domu, bo w domu właściwie cmentarz. A czego? myśli swobodnej... szerokiej myśli...

DULSKA.

A więc do kawiarni... do...

ZBYSZKO.

Tak, tak! Co mamcia może wiedzieć, któremi drogami chadza ludzka myśl nawet takiego, jak ja kołtuna.

DULSKA.

Jesteś głupi. Ty i twój ojciec to jedna dusza, on codzień w cukierni, a ty Bóg wie gdzie!

SCENA VIII.
CIŻ, DULSKI.
ஐ ஐ
Dulski wchodzi z sypialni, zasuszony urzędnik, ubrany bardzo porządnie do wyjścia, czyści kapelusz).
DULSKA.

No, wreszcie.

(Dulski przed lustrem).
ZBYSZKO.

Dzień dobry ojcu!

(Dulski gestem wita syna).
DULSKA
(do męża).

Dziś fasujesz?

(Dulski kiwa głową).

A uważaj, żebyś nie zgubił. Na co czekasz? A cygaro... Zbyszko, daj cygaro ojcu z nad pieca.

(Dulski bierze cygaro, próbuje je).

A czy wiesz, o której twój synek do domu wrócił!

(Dulski wzrusza ramionami, że mu to obojętne i wychodzi przez przedpokój.
DULSKA.

Zwarjować można z tym człowiekiem.

ZBYSZKO.

Tak go mama wychowała.

DULSKA.

Nie to już zanadto!

ZBYSZKO.

Dobranoc! Idę się zdrzemnąć!

DULSKA.

A biuro?

ZBYSZKO
(ziewa).

Nie ucieknie.

DULSKA
(zatrzymuje go).
Zbyszko! przyrzeknij mi, że się poprawisz.
ZBYSZKO.

Nigdy! Wolę raczej zdać egzamin państwowy.

(wychodzi).


SCENA IX.
DULSKA, HANKA, potem ZBYSZKO
ஐ ஐ
DULSKA.

Zetrzej fortepjan. Czy kucharka ubrana do miasta?

HANKA.

Tak, proszę pani.

(Dulska wychodzi do kuchni).
(Hanka chwilę sprząta, Zbyszko wychyla się ze swego pokoju).
ZBYSZKO.

Hanka? jesteś sama?

HANKA.

Daj mi pan spokój.

ZBYSZKO.

Cóź ci za mucha na nos siadła!

(Hanka milczy).

Chodź tu pokaż mordeczkę. Czegoś zła!...

(Hanka milczy, tylko coraz energiczniej sprząta).
Taka jesteś brzydka, jak się nadmiesz.
HANKA
(nagle).

Pewnie, te panny, co pan od nich wraca, to ładniejsze.

ZBYSZKO.

A... tędy ci wiedli... oto ci chodzi?

HANKA.

Mnie o nic nie chodzi, tylko nie chcę, żeby mnie pan sekował.

ZBYSZKO.

Jak będziesz dla mnie lepsza, to będę w domu siedział.

HANKA.

Ja to nie potrzebuję. Może se pan iść do tych pannów.

ZBYSZKO.

Albo to prawda, aż się za mną trzęsiesz.

HANKA.

Niech pan idzie, bo jeszcze starsza pani wejdzie.

ZBYSZKO.

Ale o! Pocałuj pana w rękę, za to żeś go rozgniewała.

HANKA
(śmieje się).

Figa!

(uderza go po łapie).
ZBYSZKO.
A ty szelmo!
(Chce ją objąć, wchodzi Mela, która wydaje lekki okrzyk, potem zaczerwieniona z oczami spuszczonemi idzie do fortepjanu. Hanka ucieka do kuchni. Mela gra ćwiczenia 5-cio palcowe. Zbyszko idzie do swego pokoju. Mela chwilę gra, potem wstaje, idzie do pokoju Zbyszka i puka).
MELA.

Zbyszko!

ZBYSZKO.
(wychyla głowę nieubrany).

Czego?

MELA
(tajemniczo).

Nie bójcie się ja nic mamie nie powiem.

ZBYSZKO.

Na czysto zwarjowała!

MELA.

Bo przecież to nie wasza wina...

ZBYSZKO.

Co?

MELA.
(nieśmiało).

No... Hanka i ty... jeżeli wy...

ZBYSZKO.

Ja ci dam mówić o takich rzeczach. Wstydź się, majtki widać, a taka popsuta.

MELA.

Ja? Ależ Zbyszko, ja właśnie myślę przeciwnie... ja...

ZBYSZKO.

Daj mi spokój.

(chowa się do swego pokoju).
(Mela stoi zamyślona i smutna, podchodzi do fortepianu i zaczyna grać gamy. W tej chwili wpada Hesia w płaszczyku i kapeluszu. Taki sam płaszczyk i kapelusz ma w ręku dla Meli. Na ziemię rzuca książki w paskach).


SCENA X.
MELA, HESIA, DULSKA, HANKA.
ஐ ஐ
HESIA.

Ubieraj się Ofelio! Żywo! już chłopcy idą do szkoły.

MELA.
(kładzie płaszczyk).

Hesiu, ty nie będziesz tak strzelała oczami na tego wysokiego studenta?

HESIA.

Będę robiła, co mi się podoba.

MELA.

Mnie za ciebie wstyd!

HESIA.

To się wstydź! A spróbuj co powiedzieć przed mamą, to ja zaraz powiem, że ty zamiast spać w nocy wzdychasz! Mama się będzie za to więcej gniewała, jak za studenta.

MELA.

To wątpię.

HESIA.
A ja nie. Mama mnie zna i wie, że ja znam granice i że się nie zapomnę.
MELA.

Jak ty to rozumiesz?

HESIA.

Już ja wiem, co mówię! O! Lelijo z pól rodzimych.

DULSKA.

Hanka! Chodź, odprowadź panienki.

HANKA.
(w kuchni).

Idę!

DULSKA.

Macie parasol? Iść prosto nie oglądać się. Pamiętać, skromność skarb dziewczęcia.

(do Hesi).

Nie garb się.

(Hanka wchodzi w chustce).
HESIA.
(rzuca Hance książki).

Bierz! Dowidzenia mamci.

(Wychodzą z Hanką. Dulska ściera prochy, stęka. Dzwonek w przedpokoju. Dulska idzie otworzyć, zobaczywszy lokatorkę cofa się).


SCENA XI.
DULSKA, LOKATORKA.
ஐ ஐ
DULSKA.
Przepraszam... jestem nieubrana. Proszę panią zaraz wrócę.
LOKATORKA.

Ja tylko na chwilkę. Niech się pani gospodyni nie krępuje..

DULSKA.

Tak, tak, wezmę tylko co na siebie.

(biegnie do swego pokoju).
LOKATORKA
(wchodzi powoli. Jest bardzo blada i smutna. Widocznie przeszła jakąś chorobę i moralne zmartwienia. Siada na najbliższem krześle, patrzy w ziemię i siedzi nieruchoma. Po chwili wchodzi Dulska, ubrana w barchanowy, dostatni szlafrok).
DULSKA.

Proszę panią na kanapę.

LOKATORKA.

Dziękuję, tylko parę słów, dostałam list pani.

(Urywa... milczenie).
DULSKA.

Pani zupełnie wyszła ze szpitala?

LOKATORKA.

Tak! Pozawczoraj mnie mama przywiozła.

DULSKA.

Widzę, że pani zdrowa.

LOKATORKA
(ze smutnym uśmiechem).

O jeszcze daleko!

DULSKA.

Och! W domeczku swoim wróci pani szybko do sił. Dla kobiety niema jak dom. Ja zawsze to powtarzam.

LOKATORKA.

Tak, skoro ktoś ma ten dom.

DULSKA.

Wszakże pani ma męża, stanowisko.

LOKATORKA.

Tak... ale...

(milczenie z wysiłkiem).

Proszę pani, czy rzeczywiście koniecznie, ażebym na przyszłego pierwszego się wyprowadziła?

DULSKA.

Proszę pani... ja mieszkanie pani koniecznie potrzebuję dla krewnych.

LOKATORKA.

Wolałabym pozostać. Trudno będzie znaleźć w zimie.

DULSKA.

Ach to niemożliwe. Powtarzam pani niemożliwe.

LOKATORKA.

Przecież przy dobrej woli, wiem, że pani kazała kartę na mieszkanie wywiesić, a więc krewni pani się nie sprowadzają.

DULSKA
(sznurując usta).
Niech pani nie zmusza mnie do sprawienia jej przykrości.
LOKATORKA.

Czy pani ma mi co do zarzucenia?

DULSKA
(z wybuchem).

A proszę pani to już przechodzi granicę, a skandal, który pani na froncie wywoała.

LOKATORKA.

A więc o to chodzi?

DULSKA.

A o cóż innego. Płacili mi państwo czynsz, dzieci i psów nie mieli, ostatecznie tyle co o te ranne trzepanie dywanów się rozchodziło i mogliby państwo mieszkać nadal, aż tu skoro o tem pomyślę, ponsy na mnie biją, pogotowie ratunkowe przed moją kamienicą. Pogotowie jak przed szynkiem, gdzie się biją.

LOKATORKA.

Ależ proszę pani, wypadek może się zdarzyć wszędzie.

DULSKA.

W porządnej kamienicy wypadki się nie trafiają. Czy pani widziała kiedy przed hrabską kamienicą pogotowie? Nie! A potem ta publika, w gazetach trzy razy wspomniano nazwisko Dulskich, nazwisko moich córek, Przy takim skandalu.

LOKATORKA.
Ależ proszę pani, chyba pani zna przyczyny... i...
DULSKA.

Wielka afera, u pani mąż i ta dziewczyna to swoja rzecz.

LOKATORKA.

Ależ to była moja sługa. To ohydne! Ja tego znieść nie mogłam. Skoro się przekonałam...

DULSKA.

Zażyła pani zapałek. Taka trywialna trucizna. Ludzie się śmieli i jeszcze jak się to skończyła cała komedja, gdyby pani była umarła, no!

LOKATORKA.
(cicho).

Sama żałuję.

DULSKA.

Nie mówię dlatego, tylko że niby śmierć, to zawsze coś niby... ale tak no... powiadam pani śmieli się. Kiedyś jadę tramwajem, przejeżdżamy koło naszej kamienicy, bo przystanek trochę dalej, a jacyś dwaj panowie, pokazują na mój dom i mówią „Patrz to ten dom, co się ta zazdrosna żona truła“ i zaczęli się śmiać. Myślałam, że mnie tam na miejscu szlag trafi!

LOKATORKA.

Ja panią bardzo przepraszam za te nieprzyjemności.

DULSKA.

E! moja pani, publika została publiką.

LOKATORKA.

Ja bardzo to przechorowałam, zresztą ja nie wiedziałam, co robię, ja byłam wtedy jak szalona.

DULSKA.

Pewnie moja pani, każdy samobójca musi być szalony i stracić uczucie moralności i wiarę w obecność Boga, ta to jest tchórzostwo. Tak jest tchórzostwo, a potem zagłada własnej duszy, dobrze, że samobójców chowają osobno, niech się nie pchają pomiędzy porządnych ludzi. Zabijać się i dla kogo, dla mężczyzny, a żaden mężczyzna nie jest wart, aby przez niego iść na potępienie wieczne.

LOKATORKA.

Proszę pani, to nie chodziło o mężczyznę, ale o męża.

DULSKA.

E!

LOKATORKA.

Nie mogłam tego ścierpieć pod moim dachem.

DULSKA.

Lepiej pod swoim, niż pod cudzym, mniejsza publika, nikt nie wie.

LOKATORKA.

Ale ja wiem.

DULSKA.

Moja pani, na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prac w domu i aby nikt o nich nie wiedział. Rozwłóczyć je po świecie, to ani moralne ani uczciwe. Ja zawsze tak żyłam, aby nikt nie mógł powiedzieć, że byłam powodem skandalu. Kobieta powinna przejść przez życie cicho i spokojnie. To już to jest tak, żadne nic nie pomoże.

LOKATORKA.

Gdyby jednak pan Dulski zapomniał się ze sługą.

DULSKA.

Felicjan, to niemożliwe... Pani go nie zna, a potem to już pani rzecz. Ja muszę strzedz siebie i swoich od publiki. Pani może znów taką bezbożność popełnić, bo to podobno taki szał to wraca... więc...

LOKATORKA.
(wstaje).

Rozumię! Wyprowadzę się. Chciałam pani jednak powiedzieć, że kazać mi teraz szukać mieszkania, to ani dobre, ani uczciwe, jestem taka osłabiona.

DULSKA
(obrażona wstaje.

Uczciwości mnie pani nie nauczy, ja wiem, co uczciwość. Pochodzę z zacnej i zasiedziałej rodziny i publiki nie wywołuję!

LOKATORKA.
Nie wątpię, jednak może być pani spokojna, drugi raz truć się nie będę. Na to trzeba wiele odwagi pomimo, że to pani nazywa tchórzostwem, a potem trzeba wiele cierpieć, a ja na to już nie mam sił... zresztą rozstaje się z mężem, więc to najlepsza gwarancja, że już zazdrosną nie będę.
DULSKA.

Rozstaje się pani z mężem, bardzo pani źle robi. To nowa publika i nikt pani racji nie przyzna, nawet z tej przyczyny nie mogłabym pani dłużej wynajmować mieszkania w swej kamienicy. Kobiety samotne, to nie tego... to no... pani rozumie...

LOKATORKA.
(ironicznie).

Tak rozumiem, jednak ta pani z pierwszego piętra, która po nocach wraca...

DULSKA.
(z godnością).

To jest osoba żyjąca z własnych funduszów. Ta mi jaszcze pogotowia przed dom nie sprowadziła.

LOKATORKA
(ironicznie).

Tylko gumy i automobile.

DULSKA.

Stoją zawsze kilka kamienic dalej, a potem zdaję się, iż ja nie mam obowiązku zdawać sprawy z mego postępowania przed panią.

LOKATORKA.

Zapewne, zawiodłoby to nas zadaleko. Żegnam panią.

DULSKA.
A proszę tych, co będą oglądać mieszkanie nie zrażać.
LOKATORKA
(wychodząc).

Powiem, że jest wilgoć, bo rzeczywiście jest wilgoć.

DULSKA.

Na to jest sąd łaskawa pani.

LOKATORKA.

Tak mi każe moje sumienie, żegnam panią.

(We drzwiach staje Juljasiewiczowa).
DULSKA
(wzburzona).

Maniu słyszysz, będziesz świadkiem, pani mówi, że...

LOKATORKA.

Żegnam panią!

(wychodzi).


SCENA XI.
DULSKA, JULJASIEWICZOWA.
ஐ ஐ
DULSKA
(wściekła).

A to!... a to... także... coś... takie...

JULJASIEWICZOWA.

Niechże się ciocia uspokoi.

DULSKA.
Jak tak dalej pójdzie, to będę musiała w lecie jechać do Karlsbadu.
JULJASIEWICZOWA.

Ja z ciocią pojadę.

DULSKA.

Obejdzie się.

JULJASIEWICZOWA.

O cóż poszło? Zdaje się mi, że to lokatorka z parteru, ta co się truła.

DULSKA.

Tak... tak... ta sama. Wyszła ze szpitala. Skandal... przecież po czemś podobnem trzymać jej nie mogę. Sama byłaś świadkiem, jak ją wynosili, to była prawie naga! Horrendum! Wymówiłam jej mieszkanie.

JULJASIEWICZOWA.

Tak, a to się dobrze składa, nam właśnie podwyższyli, my chętnie to mieszkanie weźmiemy.

DULSKA.

Obejdzie się!

JULJASIEWICZOWA.

Przecież mogłaby to ciocia dla nas zrobić, jako dla krewnych.

DULSKA.

Za ciężkie czasy na zbytki.

JULJASIEWICZOWA.
Rozumiem, ciocia przypuszcza, że nie będziemy płacili.
DULSKA.

Ja tam nic nie przypuszczam, tylko wiem, że żyjecie nad stan.

JULJASIEWICZOWA.

No! no!

DULSKA.

Chodzicie do teatru i to na same marne sztuki.

JULJASIEWICZOWA.

Trudno przecież...

DULSKA.

Prenumerujecie pisma...

JULJASIEWICZOWA.

To już ciocia daruje... ale...

DULSKA.

Ja zawsze pożyczę i wystarcza, nie pożyczę, to się świat nie zawali, ze tam drukowanych bajd nie będę czytała. Przyjmujecie z gorącą kolacją.

JULJASIEWICZOWA.

To konieczne.

DULSKA.

Ha no, jak konieczne, to się nie skarż, że ci nie wystarcza.

JULJASIEWICZOWA.

Nie możemy żyć jak...

DULSKA.

Jak my! Zobaczymy, jak będziecie śpiewali na starość, ja i Felicjan mamy inne pod tym względem zasady.

JULJASIEWICZOWA.

Mój mąż nie umie się oszczędzać, ja także...

DULSKA.

Skoro miałaś takie usposobienie, trzeba było wyjść za tego aptekarza z Dopczyc, co się o ciebie starał, namawiałam cię.

JULJASIEWICZOWA.

Przecież on rok temu umarł na suchoty.

DULSKA.

Właśnie, miałabyś kamienicę i byłabyś wdową.

JULJASIEWICZOWA.

O!

DULSKA

Niema co mówić, byt zabezpieczony, to podstawa życia. A co do męża, można go urobić, pensję zabierać, gdy zafasuje. Codzień dwie szóstki na kawę do łapy, a cygara samej kupować i suszyć na piecu, inaczej taki pan może cię zrujnować.

SCENA XII.
CIŻ, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
ZBYSZKO
Taki turkot, że spać nie można.
DULSKA.

Tem lepiej, pójdziesz może do biura.

ZBYSZKO.

E!

(do Juliasiewiczowej).

Jak się masz stara?

JULJASIEWICZOWA.

Jak się masz pokrako!

ZBYSZKO.
(patrzy w lustro).

Bardzom zielony.

JULJASIEWICZOWA.

Cóż to oświadczasz się dzisiaj?

ZBYSZKO.

Także! Tylko ten stary, no wiesz radca, będzie znów zgniłem okiem na mnie patrzał, a tam fury kawałków, fury!

DULSKA.

Zalegaj, zalegaj!

ZBYSZKO.

To nie ja zalegam, ale strony.

(Grzeje się przy piecu).
DULSKA
(zdejmuje szlafrok).
Darujesz moja droga, ale będę ścierać kurze, więc muszę oszczędzać szlafrok.
JULJASIEWICZOWA.

Ale proszę, niech się ciocia nie krępuje.

(Dulska ściera kurze, od czasu do czasu źle spogląda na Zbyszka).
ZBYSZKO.

To mama naprawdę wyrzuca tę, co się truła z kamienicy?

DULSKA.

A tobie co do tego?

ZBYSZKO.

Tak słyszałem piąte przez dziesiąte. Byłem zbudowany mamcinym uczynkiem. Potem ona nie jest bardzo sympatyczna ta kobieta.

DULSKA.

Bardzo wierzę. Skandalistka.

ZBYSZKO.

Zrobiła to z miłości do męża. To coś w guście mamy miłość małżeńska.

DULSKA.

Aha prawda, była za mężem? Ja tam w tę miłość nie wierzę!... Szumi jedwabiami pod spodem.

JULJASIEWICZOWA.

Cóż to dowodzi!

DULSKA
Uczciwa kobieta nie potrzebuje się pod spodem stroić dla męża.
ZBYSZKO.
(do Juliasiewiczowej),

Siedźże spokojnie, bo i ty szumisz. A zresztą co do tej z parteru, ja ręczę, że uczciwa.

DULSKA.

A ty skąd wiesz?

ZBYSZKO.
(obojętnie).

Bom się do niej brał i dostałem po nosie.

DULSKA

Mógłbyś też zostawić choćby lokatorki w spokoju. Usuń się, jak długo będziesz sterczał tu pod piecem.

(z pasją).

Gdy patrzę na ciebie, to chwilami wierzyć mi się nie chce, że jesteś moim synem.

ZBYSZKO.

No jeśli mama ma wątpliwości.

DULSKA.

Cicho!

(do Juljasiewiczowej).

Powiadam ci nie miej nigdy dzieci.

JULJASIEWICZOWA.

O my się nie staramy o to.

DULSKA
(do Zbyszka).
Nie, ty jesteś wyrodek, ty nie jesteś moim synem.
ZBYSZKO.

Jestem mamciu. Jestem niestety i to właśnie cała moja tragedja.

(gra na fortepianie).
DULSKA.

Słyszałaś? Mówi niestety.

ZBYSZKO.

Spodziewam się, być Dulskim, to katastrofa.

JULJASIEWICZOWA.

Doprawdy Zbyszko, zanadto sobie pozwalasz.

ZBYSZKO.

Daj ty mi spokój.

DULSKA,
(do Juljasiewiczowej).

Żadnej moralności, żadnych zasad...

ZBYSZKO.

Żadnego płaszczyka teoretycznego, jak mamcia.

DULSKA.

To się na tem skończy, że jeszcze do socjalistów przystanie.

ZBYSZKO.

Za głupi jestem na to.

JULJASIEWICZOWA.
(śmieje się).

Na socjalistę nie trzeba zdawać egzaminu.

ZBYSZKO.
Właśnie że trzeba i to najtrudniejszy.
JULJASIEWICZOWA.

Przed kim?

ZBYSZKO.

Przed swem sumieniem i własną duszą, słodki aniele!

DULSKA.

Na socjalistę nie trzeba mieć przedewszystkiem Boga w sercu.

ZBYSZKO.

Jest! Dawno nie było mowy o Bogu w tym domu.

SCENA XIII.
CIŻ, HANKA.
ஐ ஐ
HANKA
(z kuchni).
Proszę wielmożnej pani parasol.
DULSKA.

Postaw w przedpokoju, a potem idź sprzątaj do panicza. Czy kucharka wróciła?

HANKA.

Już!

DULSKA.

Ja tylko na chwileczkę.

(wybiega do kuchni).
JULJASIEWICZOWA.
Rzeczywiście ciocia ma rację. Mógłbyś się trochę ustatkować, wyglądasz jak śmierć angielska.
ZBYSZKO.

Ty także ładnie wyglądasz.

JULJASIEWICZOWA.

Ja? Ja wczoraj z domu nie wychodziłam.

ZBYSZKO.

To znaczy; że ja się lumpowałem poza domem, a ty w domu.

JULJASIEWICZOWA
(śmieje się).

Jesteś niemożliwy.

ZBYSZKO.

Jak kiedy.

(Hanka przechodzi przez scenę, Zbyszko patrzy za nią).
JULJASIEWICZOWA.

Cóż tak patrzysz za Hanką?

ZBYSZKO.

Bo mi się podoba.

JULJASIEWICZOWA.

Sługa?

ZBYSZKO.

A cóż to nie kobieta, zaręczam ci, że nawet bardzo...

JULJASIEWICZOWA.

Wiem już coś o tem.

ZBYSZKO.

Co ci do tego.

JULJASIEWICZOWA.
Myślałam, że masz gust wykwintniejszy.
ZBYSZKO.

Głupia jesteś z twoją estetyką kołtuńską, a zresztą ja jestem jak pianista, gdy zobaczy fortepjan otwarty, musi zaraz pasaż...

JULJASIEWICZOWA.

Tak ale fortepjan nie...

ZBYSZKO.

Moja droga... każda kobieta to fortepjan, tylko trzeba umieć grać! Ach! Jaki ja śpiący.

JULJASIEWICZOWA.

Czego ty po tych knajpach się włóczysz?

ZBYSZKO.

A gdzież się będę włóczył? Gdzieś muszę.

JULJASIEWICZOWA.

Ja na twojem miejscu starałabym się o jaką znajomość... solidną... no... tyle mężatek... co? Boże!

ZBYSZKO.

Dziękuję, mam dosyć kołtunerji w domu i w samym sobie.

JULJASIEWICZOWA.

Dlaczegóż jesteś kołtunem?

ZBYSZKO
(chodzi po scenie).

Bom się urodził po kołtuńsku aniele... bo w łonie matki już nim byłem, bo iżbym skórę zdarł z siebie, mam tam pod spodem w duszy całą warstwę kołtunerji, której nic wyplenić nie zdoła. Coś taki nowy, taki inny, walczy z tym podstawowym, szarpie się, ciska, ale ja wiem, że to do czasu, że ten kołtun rodzinny weźmie górę, że przyjdzie czas, gdy ja będę Felicjanem, będę odbierał czynsze... będę... Dulskim... Pradulskiem... Oberdulskim, że będę rodził Dulskich, całe legjony Dulskich, będę miał srebrne wesele i porządny nagrobek, zdała od samobójców i nie będę zielony, ale nalany tłuszczem i nalany teorjami i będę mówił dużo o Bogu...

(Urywa, idzie do fortepjanu, i gra nerwowo).
JULJASIEWICZOWA.
(podchodzi do niego).

Z kołtuństwa można się wyswobodzić.

ZBYSZKO.

Nieprawda! Tobie się zdaje, że jesteś wyzwolona, bo masz trochę politury po wierzchu, ale ty jesteś tylko zrobiona na mahoń, jak twoje secesyjne meble i twoje malowane włosy, to jest piętno... pani radczyni... piętno!

JULJASIEWICZOWA.

Czy ty się uczyłeś grać?

ZBYSZKO.

Ja? Nie znam ani jednej nuty, to tak we mnie coś gra, we mnie tłucze się takie coś... ale to się wszystko z czasem zatłucze e... co tam.

(obejmuje ją).
Wiesz co... jesteś wcale... wcale...
JULJASIEWICZOWA
(śmiejąc się).

Daj mnie spokój!

ZBYSZKO
(śmiejąc się).

Pasaże moja droga... pasaże...

(Hanka przechodzi, rzuca ponure spojrzenie na nich, wychodzi do kuchni).
JULJASIEWICZOWA
(patrzy na nią).

A wiesz to ciekawe.

ZBYSZKO.

Co takiego?

JULJASIEWICZOWA.

Ta dziewczyna... gdybyś widział, jak ona na nas popatrzyła, ja na twojem miejscu...

ZBYSZKO.

Ja też jak będę miał czas...

JULJASIEWICZOWA.

Nie rozumiesz mnie... Jabym się właśnie zdaleka od niej trzymała.

ZBYSZKO.

E!

JULJASIEWICZOWA.

Jest zazdrosna, będzie ci robić awantury.

ZBYSZKO.

Toby było kapitalne!


SCENA XIII.
CIŻ, DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA
(do syna).

Jeszcze jesteś tutaj, czy ci nie wstyd, ojciec twój pracuje, ja pracuję, siostry...

ZBYSZKO
(idzie do przedpokoju, bierze palto, ubiera się).

Mamciu, mamciu! czy się pracuje, czy nie, to wszystko idzie do jednego celu...

DULSKA.

Nieprawda, my ludzie pracy, a próżniacy... to...

ZBYSZKO.

A przecie i my i wy...

DULSKA.

Co? co?

ZBYSZKO.

Jednako wyciągniemy kopyta... Pa!

(do Juljasiewiczowej).

Pa lalu!

(wychodzi).


SCENA XIV.
DULSKA, JULJASIEWICZOWA.
ஐ ஐ
DULSKA.

Straszne rzeczy, straszne. Słyszałaś, jak on mówi? A to najgorsze, że taki zdolny, taki utalentowany. Ta żeby chciał, to przed nim karjera no... karjera, ale nie chce, nie chce... Zaraz dadzą drugie śniadanie... Nie chce mówię ci... nic... nic... tylko lumpuje i lumpuje. Jak weźmie te pare reńskich, tak ginie i nic tylko kawiarnia i spódnice.

(Hanka wnosi tacę z wódką i zakąską)

Proszę cię moja droga.

JULJASIEWICZOWA.

Dziękuję cioci.

(Siadają do jedzenia).

On jest jakiś podrażniony, niezadowolony.

DULSKA
(z wybuchem).

Czy on sam wie, czego chce? Powiadam, Bogu dziękować, prosty, zdrów... za twoje...

(pije).

Hanka, idź posprzątaj w przedpokoju.

(Hanka wychodzi, Juliasiewiczowa patrzy za nią).
JULJASIEWICZOWA.

Kontenta ciocia z Hanki?

DULSKA.

Tak sobie.

JULJASIEWICZOWA.
Niech ją ciocia odprawi.
DULSKA.

A to... czemu?

JULJASIEWICZOWA.

Ja coś dostrzegłam...

DULSKA.

Kradnie?

JULJASIEWICZOWA.

Nie... gorzej...

DULSKA.

No! no!

JULJASIEWICZOWA.

Zdaje mi się, że Zbyszko się do niej bierze.

DULSKA.

E! to!

JULJASIEWICZOWA.

Wiem co mówię! Niech ciocia ją oddali, póki czas.

DULSKA.

Moja kochana... pewnie ci się zdawało, a potem.

(patrzy w bok).

Wobec tego co się dzieje, że niby... no... rozumiesz... bo piwo co szumi.

JULJASIEWICZOWA.

A!...

DULSKA.
Słowem, że rozumiesz...
JULJASIEWICZOWA.

Lepiej w domu.

DULSKA.

Ja nic nie mówię... ale...

JULJASIEWICZOWA.

A wie ciocia, może ciocia ma rację.

(milczenie. Przez scenę przechodzi Hanka)

Trzeba jednak przyznać, że mężczyźni mają szczególny gust.

DULSKA.

A niech tam, byle się nie włóczył i nie tracił zdrowia, trzeba być matką, żeby zrozumieć, jaki to ból patrzeć, jak syn marnieje. Jeszcze sera?

JULJASIEWICZOWA.

Dziękuję! ale żeby ona potem...

DULSKA.

Ona także będzie kontęnta, to takie wszystkie bez czci i wiary. Pokażę ci tok, co sobie kazałam przerobić.

(Przynosi tok ubrany fiołkami, kładzie na głowę, co przy barchanowym kaftanie sprawia dziwny efekt).

Dobrze?

JULJASIEWICZOWA.

Wcale! Wcale!

DULSKA.
Muszę się oszczędzać, przerabiam stare łachy.
JULJASIEWICZOWA.

No, na cioci wszystko się dobrze wyda. Czy ciocia w tym roku podwyższa czynsze?

DULSKA.

Spodziewam się! Muszę! Wszyscy podwyższają. Pokażę ci szpeiscetel.

JULJASIEWICZOWA.

No! no!

DULSKA
(wydobywa z szufladki stolika papier, opiera się o stół, obie z zajęciem pochylają się nad papierem).

Parter i suteryny całe w rumel o 5. Do sieni wstawię magiel.

JULJASIEWICZOWA.

Ciasno... zęby sobie powybijają.

DULSKA.

To mi wszystko jedno. Ja tamtędy nie chodzę. Pierwsze piętro, kokocica o 10.

JULJASIEWICZOWA.

Kokocica, to za mało. Jabym podwyższyła co najmniej o 20.

DULSKA.

Tak myślisz?

JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie! Ma pieniądze, lekko jej przychodzą, niech płaci...

DULSKA
(rozjaśniona).
Niech płaci!
JULJASIEWICZOWA.

Niech płaci!

DULSKA.

A więc kokotka o 20, radca o 10... 2-gie piętro....

(obie zacietrzewione, pochylone nad stołem, czytają.
(Kurtyna wolno spada).
AKT DRUGI.
Scena przedstawia ten sam pokój. Ściemnia się powoli. Automatycznym ruchem z zegarkiem w ręku chodzi po scenie Dulski w szlafroku. Zamyka oczy i chodzi tak, jak lalka drewniana. Wreszcie ustaje. Zaraz otwierają się drzwi sypialni małżeńskiej, ukazuje się Dulska w gorsecie i spódnicy.
SCENA I.
DULSKI, DULSKA, HESIA.
ஐ ஐ
DULSKA.

Felicjan! Felicjan!

DULSKI
(budzi się i patrzy na nią).
DULSKA

Chodź, czemu nie chodzisz. Jeszcze niema dwóch kilometrów. Ja tam rachuję!

(Dulski pokazuje jej zegarek).
DULSKA.

Co mi zawracasz głowę zegarkiem, ja mam najlepszy zegar w głowie. Nie chodź! Nie chodź! Dobrze! Powiem doktorowi, umyślnie ci każę tu w pokoju chodzić na Kopiec Kościuszki, a nie po ulicy, żeby mieć nad tobą oko, czy się zachowujesz... a ty... zresztą to twoja rzecz.

(Dulski poczyna znów chodzić. Wpada Hesia, ubrana strojnie jasno-niebiesko, pantofelki, błękitne pończoszki. Całuje ojca w mankiet).
HESIA.

Ojciec idzie na Kopiec?

(Dulski kiwa głową)
HESIA.

A ma jeszcze ojciec daleko?

(Dulski pokazuje 5 palców).
HESIA.

Pięćset?

(Dulski kiwa głową).
HESIA.

To ojciec już koło Parku Jordana?}}

(Dulski mruczy).
HESIA
(śmiejąc się).

Ale tak! Ale tak! A niech ojciec prędko idzie, bo tam rozbijają.

(Dulski patrzy na nią nerwowo i wzrusza ramionami).
HESIA.
(wskazuje na kanapę i przegląda się w lustrze).
DULSKI
(podchodzi do niej i ściąga ją z kanapy).
HESIA.

Mama nie widzi

(biegnie do drzwi pokoju dziewcząt).
GŁOS DULSKIEJ.

Hesiu! Czy Mela ubrana?

HESIA.

Jeszcze się pichci!

DULSKI
(zgorszony mruczy coś).
HESIA

Ojciec tego nie rozumie? No stroi się! Za ojca czasów tak nie mówiono? No to co? Teraz mówią.

DULSKA.
(wychyla się ubrana odświętnie).

Felicjan przestań chodzić, już jesteś na Kopcu. Jutro pójdziesz do groty Twardowskiego.

(Znika).
HESIA
(idzie do okna i chucha na szybę, śpiewa).

Pozamarzało jakby w jakim zlewie.

DULSKI.
(Ogląda się i cicho idzie do pieca. Włazi na krzesło i kradnie cygaro. W tej samej chwili Hesia się odwraca i widzi to. Dulski chrząka i idzie do przedpokoju, odziewa się, wraca, podchodzi do drzwi Dulskiej, stuka. Ona wychyla się).
DULSKA.

Już cię niesie do kawiarni. No masz swoje 20 centów. Teraz będę codzień dawać po 20 centów. Tygodniowo nie... na nic. Zaraz wszystko przetracasz z koleżkami. A wracaj na kolację.

(znika).
DULSKI.
(chwilę stroi się przed lustrem, potem wychodzi).
HESIA.
(biegnie do pieca, włazi na krzesło i kradnie cygaro).


SCENA II.
HESIA, MELA.
ஐ ஐ
(Mela wchodzi, ubrana jak Hesia, blada, chora, zatrzymuje się we drzwiach zgorszona, poczem biegnie ku Hesi, która pokazuje jej język i ucieka ku kanapie).
MELA.

Hesiu! Pokaż coś ty wzięła?

HESIA.

No, cygaro! Wielka afera!

MELA.

Ukradłaś?

HESIA.
Ach! Przed chwilą ojciec kradł także, jak taki kamienicznik może to robić, czemu ja nie mogę.
MELA.

Po co lobie cygaro?

HESIA.

Po co? Wy-pa-lę!

MELA.

Och! Kiedy?

HESIA.

W niedzielę! A potem pojadę!

MELA.

Gdzie?

HESIA.

Nad Bałtyk, albo nie, dam cygaro kochankowi kucharki, powiadam ci widziałałam go, — jest pucerem, no rozumiesz u leitnanta... bardzo... bardzo...

MELA.

Jak ty możesz przyglądać się takim?

HESIA.

Czemu? Czemu? Cóżeś taka blada!

MELA.

Głowa mnie strasznie boli.

HESIA.

Może i ty buchnęłaś cygaro?

MELA.

Och nie, ja ciągle jestem taka słaba, tylko bym spała.

HESIA.

Lepiej spróbuj ze mną chassé’s moja złota, ja ciągle zapominam, z której nogi, moja droga... znów ten nauczyciel będzie mnie wstydził... masz rozwiązał mi się pantofelek. Hanka! Hanka!

(Wchodzi Hanka, blada, zmieniona).


SCENA III.
TEŻ, HANKA.
ஐ ஐ
HESIA.

Zawiąż bucik! Cóż znowu i ty jesteś chora? Patrz Mela, jak ta wygląda.

HANKA

Panience się tylko zdaje.

HESIA.

Ale, ledwo się włóczysz... A teraz możesz iść!

(Hanka wychodzi, Hesia kręci głową).
MELA

To nic dziwnego, ja wiem dlaczego ona taka zmieniona.

HESIA.

Wiesz? Powiedz!

MELA.
Nie Hesiu, to jej tajemnica, mnie nie wolno nic powiedzieć, przynajmniej do czasu.
HESIA.

Jak chcesz, taka tam tajemnica. No... no... daj łapę, jakto chasse’s un deux, un deux.

(gwiżdże).

No a teraz walca, moja droga, brylantowa.

(walcuje).
MELA.

Dlaczego mnie tak ściskasz?

HESIA.
(tańcząc).

Bo ja jestem mężczyzną.

MELA.

Ale ja nie mogę oddychać.

HESIA.

Właśnie... a jak za kobietę to tak, o!

(przerzuca się na rękę Meli).

Omdlewająco, omdlewająco, a potem w oczy.. w oczy, ja tak zawsze robię.

MELA.

Ty?

HESIA.

Ja! Powiadam ci, studenty czerwienią się, jak buraki!

MELA.

Puść mnie!

HESIA.

Co tobie?

MELA.
Nie wiem ale...
HESIA.

No to zagraj cichutko, żeby mama nie przyszła. Ja nie mogę wpaść w tempo.

(popycha Melę do fortepianu).

Walca!

(Mela gra cichutko, Hesia robi pas, śmieje się, wpada w Cake-walka).
HESIA.

Mela cake-walka!

MELA.
{gra cichutko. Hesia skacze, wchodzi Zbyszko).


SCENA IV.
TEŻ, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
ZBYSZKO.

A to co?

HESIA.
(tańcząc).

Cake-Walk, Cake-Walk, Cake-Walkî A co prawda, że jest we mnie materjał na szansę.

ZBYSZKO.

Na dwie, nie na jedną.

HESIA.
(tryumfująco).

A co?

ZBYSZKO.
(siada).
Skąd ty to umiesz?
HESIA.

Ignania mnie nauczyła. No wiesz Ignania Olbrzycka. jej brat ciągle w tinglach siedzi, więc ją nauczył, a ona mnie.

ZBYSZKO.

Myślałem, że cię twoja kucharka nauczyła.

HESIA.

Ona?

ZBYSZKO.

Przecież dopełnia twojej edukacji!

HESIA.

Co znowu? Jak Bozię kocham, nie!

ZBYSZKO.
(wstaje, z pasją).

Jak to kłamie! Ech, tu wszyscy kłamią. Ale Boga to choć zostaw w spokoju, ty przynajmniej.

HESIA.
Znów się złościsz? A byłeśł już jakiś lepszy. No Mela jeszcze trochę. Powiedz Zbyszko, czy dobrze, mój królu tak?
(tańczy).
ZBYSZKO.

Ależ nie, przegnij się trochę jeszcze!

HESIA.

Jak? jak?

(tańczą oboje).

Jak dobrze, jak miło, jakby po powietrzu się latało.


SCENA V.
CIŻ, DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA.
(wpada).

Co się tu dzieje! Co tu za balet?

ZBYSZKO.

Dopełniam edukacji mej siostry.

(przestaje tańczyć).
DULSKA.

Hesia, jak możesz tak, co to?

(do Zbyszka).

Z tobą to też jest krzyż pański, albo chodzisz jak dzik, albo wyprawiasz warjacje. Dziewczyny w to wciągasz.

ZBYSZKO.

Dobrze, już dobrze. Po co tyle słów. Gdzież to was niesie w takiej paradzie?

DULSKA.

Przedewszystkiem nie niesie.

ZBYSZKO.

Nogi was nie niosą?

DULSKA.

To jest nieprzyzwoite i o tem się nie mówi.

ZBYSZKO.
A to przyzwoite, ubrać dziewczęta, jak jakie baletnice. O! Jakie ażury!
DULSKA.

To są dzieci, im wolno.

ZBYSZKO.

Ładne dzieci, pannice, że aż ha!

DULSKA.

Wszystkie panienki z dobrych domów, tak na lekcje tańców chodzą.

ZBYSZKO.

Niech się zaprawiają, niech się zaprawiają.

HESIA.

Do czego? Do czego?

ZBYSZKO.

Jak dorośniesz, będziesz się dekoltować na bal od góry, a teraz, jako dziecię naiwne, od dołu.

DULSKA.

Zbyszkol Milcz! jak śmiesz!

(do Meli).

Cóżeś taka biada?

ZBYSZKO.

Co dziwnego, zmarzła.

(ściemnia się).
MELA.

Głowa mnie bardzo boli. Mamciu, jabym nie poszła.

DULSKA.

Pokaż język! Biały, znów coś zjadłaś?

(przykłada jej rękę do głowy).
Rozpalona. No z tobą to też, może cię kłuje coś?
MELA.

Tu mnie boli.

DULSKA.

W lewej łopatce? Połóż sobie rigolo, jest tam używane, takie co ojciec przykładał i rozbierz się.

ZBYSZKO.

Z czego? Ona już rozebrana, niech się raczej ubierze.

DULSKA

Hesia! Płaszczyk, rękawiczki!

ZBYSZKO.

Piechtą idziecie? One tak? jeszcze was zaaresztują.

DULSKA.

Rany Boskie! Nie wytrzymam! A lampy jeszcze nie zapalać.

(do Zbyszka).

Wychodzisz?

ZBYSZKO.

Nie!

DULSKA.

To przypilnuj pieca, my wrócimy za godzinę. Mela idź się przebrać.

(Dulska i Hesia wychodzą, Mela, do swego pokoju).

SCENA VI.
ZBYSZKO, później HANKA.
ஐ ஐ
ZBYSZKO.
(chwilę stoi nieruchomy, później wyciąga ręce leniwym zmęczonym ruchem, otwiera drzwiczki od pieca, siada przy nim. Wchodzi Hanka, widzi go, przybliża się, przyklęka i delikatnie z jakąś psią pokorą całuje go w rękę. On głaszcze ją po głowie, nie patrząc na nią).
ZBYSZKO

No już dobrze... dobrze...

HANKA.

Proszę pana... ja...

ZBYSZKO.

Cc? Czego?

HANKA.

Ja idę tam, gdzie pan kazał.

ZBYSZKO.

A tak! Idź! Idź! A nie bój się. Tylko mów śmiało i wyraźnie, jak i co?

HANKA.
(klęczy nieruchomo).
ZBYSZKO.

No czemuż nie idziesz?

HANKA

Albo ja wiem, tak mi jakoś...

ZBYSZKO.
Ach nie marudź... Idź bo wrócą.
HANKA.

Idę...

(wychodzi).


SCENA VII.
ZBYSZKO, MELA.
ஐ ஐ
MELA.
(w kaftaniku, podchodzi cicho do Zbyszka i siada na małym stołeczku, naprzeciw niego, nieśmiało).
MELA.

Zbyszku!

ZBYSZKO.

Nie położyłaś się?

MELA.

Nie mogę, jeszcze mi gorzej. Czy ci nie przeszkadzam?

ZBYSZKO.

Nie, ty jeszcze z całej familji najmożliwsza. Może dlatego, że jesteś chora. Więc jest w tobie coś milszego, coś innego, jak w tamtych.

MELA.

Coś innego? I czy myślisz, że dlatego, że jestem chora?

ZBYSZKO.

Tak, nie masz dużo sił życiowych, więc nie idziesz rozbijając łokciami przez życie, ale się... skradasz, rozumiesz co?

MELA.

Tak, mnie się także zdaje, że ja się wszystkim usuwam, że mnie lada chwila ktoś potrąci... że...

ZBYSZKO.
(z ironją).

To źle, panna Dulska powinna iść naprzeciw tak... rozumiesz? Ktoś potrąci ty jego, to powinna być nasza zasada, jak najwięcej miejsca, für die obere zehn tauzend milionen kołtunen.

MELA
(patrzy na niego chwilę).

Zbyszku. Dlaczego ty nas wszystkich tak nielubisz?

ZBYSZKO.

Za mało nielubisz, ja was wszystkich nienawidzę i siebie razem z wami.

MELA.

Siebie nienawidzisz także? A ja znowu... Pozwól mi trochę z tobą porozmawiać, dobrze? Jak szara godzina nadejdzie, to ja dałabym wszystko, żeby módz z kimś dobrze, cicho, spokojnie porozmawiać, tylko, że u nas niepodobna, jak w tartaku. Mama mówi, że się pracuje, ale przecie można i myślą pracować, prawda Zbyszku?

ZBYSZKO.

Mów... Mów...

MELA.

Ty siebie nienawidzisz, a ja to siebie żałuję strasznie, nie dzieje mi się nic złego, mam ojca, mamcię, was, chodzę na pensję, jestem prosta, dbają o mnie, dają mi żelazo, nacierają wodą, cieszę się z wszystkiego, a, przecież, przecież Zbyszko, mnie się zdaje, że mnie się dzieje jakaś krzywda, że mnie ktoś więzi... że ja ci tego opowiedzieć nie mogę, ale...

ZBYSZKO.

To źle Melo, że ty tak czujesz, żle, najlepej pozbądź się tych sensacji, niedługo wyrośniesz, pójdziesz dobrze za mąż i będziesz świat rozbijać łokciami.

MELA.

Nie, ja pójdę do klasztoru.

ZBYSZKO.

Gadanie, głębsza warstwa weźmie górę, będziesz taką, jak mama.

MELA.

Ojciec przecież łokciami ludzi nie roztrąca.

ZBYSZKO.

Bo ojciec wybrał wygodniejszą drogę, mama za niego łokciami się przez świat przepycha, a on za nią.

MELA
(po chwili).

To wszystko bardzo jakieś smutne.

ZBYSZKO.

Końby się śmiał.

MELA.
Ty ze wszystkiego się śmiejesz.
ZBYSZKO.

Tak się śmieją wisielce.

(chwila milczenia).
MELA
(nieśmiało).

Zbyszku!

ZBYSZKO.

Co jeszcze?

MELA.

Chciałam ci coś powiedzieć, ale... nie będziesz krzyczał, bo widzisz z najlepszego serca... bo... wtedy jak ja widziałam...

ZBYSZKO.

Co?

MELA.

Ciebie i Hankę. Tak mnie skrzyczałeś strasznie, a ja właśnie...

ZBYSZKO.

Czego ty o tem mówisz?

MELA.

Bo mi żal ciebie i Hanki. Ja ciągle o was myślę, ja się nawet za was modlę, bo wy musicie być bardzo nieszczęśliwi.

ZBYSZKO.

My? Dlaczego?

MELA.
Jakże, ona prosta sługa, a ty urzędnik z prokuratorji skarbu... Jakże i kochacie się... To bardzo smutne, mamcia będzie się bardzo sprzeciwiać.
ZBYSZKO.

Sprzeciwiać?

MELA.

No jak się będziecie pobierać.

ZBYSZKO.
(zrywa się).

Czyś ty oszalała, ja z Hanką?

MELA
(siada na krześle).

Cóż z tego, że ona niżej, przecież Zygmunt August i Barbara.

ZBYSZKO.

Ty jesteś jeszcze głupsza jak ja myślałem.

MELA.

Proszę cię... Tylko mnie nie wymyślaj! Ja będę po waszej stronie, ja nauczę Hankę mówić po ludzku, jeść widelcem i będę ją uczyć tego, co umiem, aż ona będzie taka, jak my. Ja wam dopomogę.

ZBYSZKO.

Ty jesteś okaz!

MELA.

Tylko jest coś, co mnie bardzo martwi nie wiem, czy ci to powiedzieć.

ZBYSZKO.

No wyduś!

MELA
(wstaje).

Tylko ty Hance tego nie mów, daj słowo... Hanka ma na wsi narzeczonego. Tak, tak, ale się nie martw, ona go nie kocha. To finanzwach, ja znalazłam korespondentkę od niego do Hanki. Tam było ślicznie napisane „Panno Haniu! Szanowna pani! Gołębiem ślę tę kartkę pod nóżki panny i pytam, czemu pisanie od niej takie rzadkie“. Tak było... O! Gołębiem, to ładnie, choć na tej kartce nie było gołębia, tylko była różowa świnka i cztery prosięta, ale on zawsze tak z serca pisał... On ją musi kochać, tylko że ona mu nie odpisuje i to źle z jej strony, bo on tam pisze.

ZBYSZKO.

Proszę cię o jedno, nie wtrącaj się ty w te sprawy, głowa cię boli, idź połóż się.

MELA.

Ja tylko tak z dobrego serca.

ZBYSZKO.

Ja wiem!

MELA.

I nie gniewasz się?

ZBYSZKO.

Nie! Chodź! Pocałuj mnie!

MELA
(całuje).

To ty mnie nienawidzisz?

ZBYSZKO
(głaszcze ją).
Nie, teraz nie!
MELA.

Dziękuję ci... Tak miło, kiedy ktoś łagodnie mówi... dziękuję ci... Zbyszku.

(Wychodzi cichutko do swego pokoju).
(Zbyszko wstaje i idzie do okna, skąd pada światło zapalonej latarni, opiera czoło o szybę i tak zostaje. Wchodzi Hanka spłakana, otulona chustką, przystępuje do Zbyszka i mówi przez płacz).


SCENA VIII.
ZBYSZKO, HANKA.
ஐ ஐ
HANKA.

Proszę pana.

ZBYSZKO.

I co? i co?

HANKA.

Tak jest jak mówiłam.

(Zanosi się cicho od płaczu).
ZBYSZKO.

Ładna historja! A to pech!

(chodzi po scenie).
HANKA.

Co ja teraz zrobię?

ZBYSZKO.

Jedź do domu.

HANKA.
Ale! Żeby mnie tatko skórę zdarli, nie pojadę.
ZBYSZKO.

Zresztą nie becz, jeszcze daleko, może się co zmienić.

HANKA.

Acha! Takim jak ja to zawsze wiatr w oczy. Mnie to zawsze najgorsze się trafi. Potrzebne mi to było. Boże! Boże! To chyba się utopić.

ZBYSZKO.

Dużoby ci pomogło!

HANKA.

Śmierć na wszystko pomoże.

ZBYSZKO.

Głupia jesteś!

HANKA.

Ale!

ZBYSZKO.

Cicho bądź, nie płacz, bo mnie djabli wezmą.

HANKA
(stara się stłumić płacz chustką).

Proszę pana, co ja teraz zrobię?

ZBYSZKO
(patrzy na nią chwilę, potem odchodzi do swego pokoju).

A to pech! A to pech!

HANKA
(wybucha wielkim płaczem. Wchodzi Mela).

SCENA IX.
HANKA, MELA.
ஐ ஐ
MELA
(podchodzi do Hanki, staje przed nią zafrasowana).

Hanka! Ja słyszałam, że się Zbyszko o coś na ciebie gniewał. Prawda?

HANKA.

Nie!

MELA.

Ale słyszałam i boję się, że to przezemnie. Pewnie o tego narzeczonego, co go masz na wsi; ale dlaczego Hanka się z tem kryła? Tylko teraz trzeba już przestać do niego pisać. Co się tak na mnie patrzysz? Ja wszystko wiem.

HANKA
(patrzy na nią ze strachem).
MELA.

No wszystko, co ciebie i Zbyszka dotyczy, rozumiesz?

HANKA
(zakrywa twarz chustką).
MELA.

I nie trzeba się bać, ja będę z wami. Ojca też na waszą stronę przekabacę. Wszystko się zmieni, a gdy już ślub się odbędzie.

HANKA.
Ta co panienka mówi, któżby się ze mną teraz ożenił?
MELA.

Jakto kto?.

HANKA.

Ano któżby cudze dziecko wziął?

MELA
(zdziwiona).

Cudze dziecko? O czem ty mówisz Hanka, a może ty już wdowa, że masz dziecko i tego Zbyszkowi nie mówisz?

HANKA
(po chwili).

Cóż panienka mówi, że wszystko wie?

MELA.

No niby ty i Zbyszko, to będzie mezaljans, ale trudno.

HANKA
(patrzy w ziemię).
MELA.

Dlaczego nic nie mówisz Hanka? Dlaczego ciągle plączesz? Przecież ja do ciebie z najlepszą intencją, nie płacz, to się jakoś ułoży.

HANKA
(rycząc)

Nic się nie ułoży, pomsta na mnie nieszczęście, och czemuż ja się rodziłam!

MELA.
Boże! Nie płacz Hanka.
HANKA.

Ażebym nogi połamała, nimem tu nastała.

MELA.

Hanka, nie płacz, bo mnie serce pęknie.

(pochyla się nad nią).
HANKA.

Niech mnie panienka puści!

SCENA IX.
CIŻ, JULJASIEWICZOWA.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Jest tu kto? W kuchni ciemno, drzwi otwarte.

(Spostrzega ich).

Cóż wy tu robicie po ciemku?

HANKA
(ucieka).
JULJASIEWICZOWA.

Co Mela ma za konszachty ze sługą?

MELA
(podniecona).

To nie żadne konszachty, tylko to całkiem co innego. Hanka jest bardzo nieszczęśliwa, a ja ją pocieszam.

JULJASIEWICZOWA.

Najlepiej zapal lampę.

(Mela zapala).
JULJASIEWICZOWA.

I dlaczegóż to Hanka taka nieszczęśliwa?

MELA.

Och! To straszna historja!

JULJASIEWICZOWA.

Niech mi ją Mela opowie.

MELA.

Nie mogę ciociu, nie mogę, ale to jest okropne, to może się strasznie skończyć!

JULJASIEWICZOWA.

Najlepiej mi powiedzieć, może ja znajdę jaką radę.

MELA.

To prawda! Ciocia taka mądra, a najlepiej potrafi sobie z mamcią poradzić.

(siada).
JULJASIEWICZOWA.

A cóż tu mama będzie mieć do czynienia?

MELA.

Jakto? Ona głównie!

(po chwili).

Ja cioci wszystko powiem, jak na spowiedzi, ale ciociu, jeśli ciocia mnie zdradzi, że to ja... to... już nie wiem co. Ciociu, ciociu tu stało się nieszczęście. Zbyszko zakochał się w Hance.

JULJASIEWICZOWA
(parska śmiechem).
Tylko tyle!
MELA.

Ciociu, niech się ciocia nie śmieje! To Bóg wie, co z tego może być, bo mama nie pozwoli na małżeństwo. Zobaczy ciocia!

JULJASIEWICZOWA.

Naprzód, skąd to wiesz?

MELA.

Ja podpatrzyłam niechcąca! Jak Bozię kocham. Ja zaraz potem oczy zamknęłam.

JULJASIEWICZOWA.

Lepiej było przedtem. Cożeś widziała?

MELA.

Ciociu oni się muszą pobrać. Oni się już całują.

JULJASIEWICZOWA
(śmieje się).

No, skoro się już całują.

MELA.

Tak, tak. Ja odkąd to zobaczyłam, to sypiać nie mogę już zupełnie. Co sobie przypomnę, to mną tak dziwnie zatarga, i płakać mi się chce i smutno i miło... Ale to ja, a mama, to z pewnością Zbyszka przeklnie.

JULJASIEWICZOWA.

Nie bój się cielątko, mama Zbyszka za to nie przeklnie.

MELA.

Żeby jeszcze tylko to, ale jest jeszcze dużo komplikacji. Jest jeszcze finanzwach tam na wsi i potem to już nie wiem, jest jeszcze cudze dziecko.

JULJASIEWICZOWA.

Cudze dziecko?

MELA.

No taki Hanka mówiła

JULJASIEWICZOWA
(zainteresowana).

No... no... jak mówiła?

MELA.

Ja jej mówię, pójdziesz za mąż, niby za Zbyszka, ja ciągle myślałam, a ona nie płacze, ale ryczy i woła: „A kto mnie teraz z cudzem dzieckiem weźmie“!

JULJASIEWICZOWA.

Tak powiedziała?

MELA.

Ciociu, ja nigdy nie kłamię... Tylko ja tego wszystkiego, ani weź, pokombinować nie mogę. A ciocia co rozumie?

JULJASIEWICZOWA.

Rozumiem! Rozumiem!

MELA.

Niech mi ciocia wytłumaczy, moja najdroższa!

JULJASIEWICZOWA.

Nie panienko. Ja ci tego nie wytłumaczę. Tylko niech Mela pamięta: „Trzymać języczek za zębami. Ani słowa o tem do nikogo. Ani słowa. I dalej nie podpatrywać! Jakby się co znowu zobaczyło, oczy zamknąć.“

MELA.

A ciocia tem się zajmie?

JULJASIEWICZOWA.

Może!

MELA.

Moja ciociu święta. Oni się jeszcze wykradną, albo zabiją. Tak było w Kijowie, cicho! Zbyszko!

SCENA XI.
TEŻ ZBYSZKO
ஐ ஐ
ZBYSZKO
(ubrany jak do wyjścia).
JULJASIEWICZOWA.

Jak się masz? Wychodzisz?

ZBYSZKO.

Tak!

JULJASIEWICZOWA.

Znów się puszczasz?

ZBYSZKO.

Znów.

JULJASIEWICZOWA.
Siedziałeś już przecie częściej w domu.
ZBYSZKO.

Widocznie mam już dosyć.

JULJASIEWICZOWA.

Szkoda, lepiej wyglądasz utyłeś trochę.

MELA.

Zbyszko, zaraz wrócą wszyscy, będzie herbata.

ZBYSZKO.

Nie czekajcie na mnie.

MELA.

Mama będzie znów zła.

ZBYSZKO.

Dajcie mi spokój!

JULJASIEWICZOWA.

Mógłbyś być grzeczniejszy!

ZBYSZKO.

Po co?

JULJASIEWICZOWA.

Choćby ze mną... Tak się zachowujesz...

ZBYSZKO.

Moja droga, raz chcesz, by ci uchybiać i aż prosisz się o to, to znów, aby cię szanować. Wybierz już raz matronę, czy kokotę!

JULJASIEWICZOWA
(wściekła).
Najlepiej zrobię, jeśli z takim brutalem mówić nie będę.
ZBYSZKO.

Najlepiej. A przestań się malować, bo wyglądasz jak kamienica odnowiona na przyjazd cesarza. Bądź zdrowa!

JULJASIEWICZOWA.

Ej! Żebyś nie pożałował twojej brutalności.

ZBYSZKO.

Ja nigdy niczego nie żałuję.

(wychodzi).
MELA.

On znów taki zły, jak dawniej, i z Hanką się tak kłócili. O mama idzie przez kuchnię.

SCENA XII.
CIŻ, DULSKA, HESIA, później DULSKI
ஐ ஐ
DULSKA
(do Juljasiewiczowej).

Jak się masz, cała jestem wzburzona.

JULJASIEWICZOWA.

O cóż chodzi?

DULSKA.

W tramwaju znów awantura. Jak Hesia siedzi, to przecież wygląda na dziecko, co niema metra wysokości. Mówię jej skurcz się...

HESIA.
E proszę mamy!
DULSKA.

Ona na złość się wyciąga i zaraz potem z konduktorem secesja, wszyscy się patrzą.

JULJASIEWICZOWA.

Ach, bo o ten cent, czy dwa.

DULSKA.

Kto nie szanuje grosza, ten nie wart... Hanka nakrywaj. My tu pijemy herbatę, bo piec w jadalni coraz gorszy.

JULJASIEWICZOWA.

Czemu go ciocia nie naprawi.

DULSKA.

Albom ja głupia? I tak na przyszły rok nie będę tu mieszkać, tylko wynajmę. Wtedy mi lokator piec poprawi. Idę włożyć szlafrok. Hesia przebrać się! Mela zajmij się herbatą.

(Wychodzi, Hanka nakrywa, Juljasiewiczowa obserwuje ją).
HESIA.

Dziś była marna lekcja, dobrze zrobiłaś, żeś nie poszła. Same sztubaki.

(Wybiega).
JULJASIEWICZOWA.

Hanka! Cóżeś tak zmizerniała?

HANKA.

Zęby mnie bolą.

JULJASIEWICZOWA.
Zęby?
DULSKA
(wchodzi w szlafroku).

Żywo! samowar, bułki... Wypijesz z nami herbatę.

JULJASIEWICZOWA.

Dobrze!

(wchodzi Mela i Hesia z zeszytami).
DULSKA.

Szczęśliwa jestem, że już jestem w domu. Dla kobiety niema, jak dom. Ja to zawsze powtarzać będę. Zawołajcie Zbyszka!

MELA.

Zbyszko wyszedł!

DULSKA.

Wyszedł?

MELA.

Ale pewnie zaraz wróci.

JULJASIEWICZOWA.

A mówiła ciocia, że się poprawił.

DULSKA.

Bo też tak jest. Przekonał się, że niema, jak dom i rodzina. Musiało mu cość wypaść!

JULJASIEWICZOWA.

Wcale nie, mówił, że mu już obrzydł dom i ta rodzina.

DULSKA.

Mówił?

JULJASIEWICZOWA.

Tak przed chwilą. Zresztą nie mówił tak wyraźnie, co mu tam zbrzydło... dość że poszedł.

HESIA.

Będzie się znów lumpował.

DULSKA.

Patrz swego nosa! Z tym chłopcem już niema rady. Już mu tak dogadzam, żeby go tylko w domu przytrzymać.

JULJASIEWICZOWA.
(znacząco).

E! Proszę cioci, to dogadzam osiągnęło już przeznaczony cel.

DULSKA.

Nie rozumiem. Przecież gdzie może być mu lepiej, niż w rodzinnem kole!

JULJASIEWICZOWA.

Hm!

DULSKA
(do Meli).

Co to za miny do ciotki wyprawiasz.

JULJASIEWICZOWA.

Do mnie, zdaje się cioci. A co do tego rodzinnego koła...

DULSKA.

Co ty wiedzieć możesz o tem. Wiecznie tylko gdzieś latasz. I przyznam ci się nawet, że zaczynają już o tobie mówić.

JULJASIEWICZOWA.
O każdym mówią.
DULSKA.

O tobie mówią to, co sama chcesz, aby mówili.

JULJASIEWICZOWA.

Naprzykład?

DULSKA.

Że jesteś kokietką.

JULJASIEWICZOWA.

E!

DULSKA.

Wywołujesz taką opinję. Dlaczego o mnie tego nikt nie mówi.

JULJASIEWICZOWA
(podrażniona).

Mogłaby ciocia przy dziewczętach nauk mi nie dawać.

DULSKA.

To są dzieci, to nie rozumieją, a potem niech nawet słyszą, to będzie dla nich nauką na przyszłość, to ich nauczy, gdzie zaprowadzić może lekkomyślność i chęć przypodobania się.

(Wchodzi Dulski, wita się, wyjmuje gazetę, siada i czyta).
JULJASIEWICZOWA
(coraz bardziej zła).

Doprawdy, że ciocia dziwnie pojmuje gościnność.

DULSKA.

Moja droga, ja przedewszystkiem pojmuję moralność i tę mam na względzie, czy tu w domu... czy...

JULJASIEWICZOWA.

To znaczy, że moje życie jest niemoralne?

DULSKA

Na zewnątrz! Ciągle cię widzę na ulicy.

JULJASIEWICZOWA.

Nie mogę chodzić po dachach.

DULSKA.

Ufarbowałaś włosy na rudo, gdzie widziałaś uczciwą kobietę z rudemi włosami.

JULJASIEWICZOWA.

No tego już zanadto.

DULSKA.

Wczoraj naprzykład Krębowa mówiła...

JULJASIEWICZOWA.

E!

(wstaje).

Już dosyć tego, doprawdy ciocia uwzięła się, aby mnie denerwować. Ja do cioci spraw nie zaglądam, a może także nie jedno dałoby się powiedzieć.

DULSKA.

Proszę. Proszę! Moje sumienie jest czyste i nie boi się dnia białego.

JULJASIEWICZOWA.

No już lepiej tu w biały dzień nie zaglądać, dopatrzećby się tu można niejednego, a zresztą niech mnie ciocia nie wyzywa... bo doprawdy.

DULSKA
(wyzywająco).

Proszę powiedzieć, proszę się nie krępować.

JULJASIEWICZOWA.

Mam wzgląd na dzieci.

DULSKA.

Hesia! Mela! Proszę wyjść. Felicjan zabieraj się i ty także!

(Hesia, Mela i Dulski wychodzą).
DULSKA.

Proszę cię jesteśmy same, mów, co mi masz powiedzieć.

JULJASIEWICZOWA.

Doprawdy, że ciocia zasługuje no to, żeby się dowiedzieć, więc cioci powiem, że jeśli ciocia do mego domu zagląda, to przedewszystkiem ciocia powinna swój z brudów oczyścić.

DULSKA.

U mnie nic brudnego się nie dzieje, a przynajmniej po ulicach mój dom nie jest głośny.

JULJASIEWICZOWA.

Będzie, będzie, jak się porządnie rozkrzyczy w swoim czasie.

DULSKA.
Cóż to za iluzje?
JULJASIEWICZOWA.

Wytłumaczę, jak mnie ciocia na chrzciny zaprosi.

DULSKA.

Moja pani niesmaczny żart! Ja i Felicjan dawno już głupstwa wybiliśmy sobie z głowy.

JULJASIEWICZOWA.

Ja też nie mówię, że ciocia będzie matką, ale babką!

DULSKA.

Co? Jak?

JULJASIEWICZOWA.

Zbyszko się o to postarał.

DULSKA.

Zbyszko? Zbyszko?

JULJASIEWICZOWA.

I... Hanka!

DULSKA.

Jezus Marja! Co jak, kłamiesz! Kłamiesz! Chcesz mnie chyba zabić! Strach. Nie dość, że mi delożowali stróża... jeszcze takie coś wymyślają.

JULJASIEWICZOWA.

Ja kłamię? Najlepiej niech ciocia sama się Hankę spyta.

DULSKA.
Skandal! Hanka! Hanka! Chodź tu w tej chwili.
JULJASIEWICZOWA.

Ja wolę tego nie słyszeć, idę do dziewcząt, a jak ciocia się przekona, to mnie ciocia przeprosi!

DULSKA.

Jutro rano! Hanka! Hanka!

JULJASIEWICZOWA
(wychodzi szybko, wpada Hanka z bielizną).


SCENA XIII.
DULSKA, HANKA.
ஐ ஐ
HANKA.

Wielmożna pani wołała? Ja do magla.

DULSKA.

Hanka! Odpowiadaj, ale tak, jak przed księdzem, czy to prawda, że ty jesteś...

HANKA
(cofa się pod ścianę i stoi nieruchoma).
DULSKA.

Odpowiadaj.

HANKA
(z wysiłkiem).

Tak proszę Wielmożnej Pani.

DULSKA.

Może kłamiesz? Może chcesz naciągnąć?

HANKA.
Nie kłamię!
DULSKA.

Jak Boga chcesz mieć przy skonaniu?

HANKA.

Jak Boga chcę mieć przy skonaniu.

(Duża pauza, Hanka płacze).
DULSKA.

Oddam ci książeczkę, zapłacę do pierwszego, wynoś się.

HANKA.

Ja wolę pójść zaraz!

DULSKA.

Tak będzie lepiej. Ja takich dziewczyn co o swoją dobrą sławę nie stoją, nie mogę u siebie trzymać! Wyniesiesz się zaraz... idę po książeczkę.

(Wychodzi do sypialni).
HANKA
(stoi nieruchoma, ociera łzy i kieruje się w stronę kuchni).


SCENA XIV.
HANKA, JULJASIEWICZOWA, później MELA, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Hanka!

HANKA.

Co?

JULJASIEWICZOWA.
Co się stało?
HANKA
(z płaczem).

Wielmożna pani wyrzuca mnie.

JULJASIEWICZOWA.

Zobacz się z panem Zbyszkiem.

HANKA.

Ale... co mi tam! Niech ich za moją krzywdę.

(wypada do kuchni).
MELA.

Ciociu! Ciociu i co? I co? Ja się tak boję!

JULJASIEWICZOWA.

Idż do siebie, nie pokazuj się.

MELA.

Boże mój! Ciociu! Niech ich ciocia nie opuszcza.

(Juljasiewiczowa wypycha ją do pokoju dziewcząt, wchodzi Zbyszko).
ZBYSZKO
(do Juljasiewiczowej).

Ty tutaj? A to dziwne... Tam twój oficer spaceruje pod bramą i czeka.

JULJASIEWICZOWA.

A tobie co do tego? Patrz lepiej, żebyś ty nie miał to, na coś zasłużył.

ZBYSZKO.

Cóż to za ton!

JULJASIEWICZOWA.

To ty zmień twój ton, będziesz ty inaczej za chwilę śpiewał. Wydały się twoje sprawki z Hanką.

ZBYSZKO.

A... psia krew!

JULJASIEWICZOWA.

A klnij! Dużo ci pomoże. Matka Hankę teraz wypędza, ciekawa jestem, co twój honor uwodziciela, każe ci teraz zrobić dla twej... ofiary!

(śmieje się ironicznie).
ZBYSZKO
(chwyta za kapelusz).

Żmija!

JULJASIEWICZOWA.

Byłam pewna! Kapelusz w rękę i fiut! Najlepszy punkt wyjścia.

ZBYSZKO.

Milcz, nie doprowadzaj mnie do pasji.

SCENA XV.
CIŻ, DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA
(w ręku książeczka).

Hanka! A ty tu nie wychodź, mam z tobą do pomówienia.

ZBYSZKO.
Tak, tak, wiem już o co chodzi i... Pokazałaby mama więcej taktu, gdyby o tem nie mówiła więcej.
DULSKA.

Taktu! Taktu! Ty śmiesz mówić o takcie. Ty, który taki skandal wywołałeś pod rodzicielskim dachem. Jak się to rozniesie po ulicy, to chyba dom sprzedać i wynieść się na Dębniki albo na Krowodrę.

ZBYSZKO.

To moja rzecz!

DULSKA.

Bezwstydnik! Do tego doprowadzić, żeby mi potem byle kto oczy tem wykalał.

JULJASIEWICZOWA.

O przepraszam, ten byle kto, to mam być ja. Tego już zanadto i to ciocia tak mówi; a czy wie ciocia, że ja potrzebuję tylko dwa słowa powiedzieć... aby ta śliczna historja inaczej wyglądała.

DULSKA.

Co powiesz to będzie kłamstwo, takiej jak ty nikt nie uwierzy.

JULJASIEWICZOWA.

Jaka jestem, to jestem, ale nigdy nie dopuściłabym do tego, czego się tu dopuszczono.

(do Zbyszka).

Wiedz o tem, że ciocia o Hance od początku wiedziała.

DULSKA.
Nie prawda!
JULJASIEWICZOWA.

Aha! Nieprawda! Przez palce się patrzyło, przez palce! Dopiero teraz, jak grozi głośny skandal, to na Zbyszka na Hankę.

ZBYSZKO.

A to ładna historja! I to w jakim celu?

JULJASIEWICZOWA.

Żebyś w domu siedział...

ZBYSZKO.

A rozumiem!

DULSKA.

Ona kłamie!

ZBYSZKO.

Ona prawdę mówi. To bardzo na maminą moralność patrzy.

DULSKA
(wali pięścią w stół).

Kłamie!

JULJASIEWICZOWA.

Nie kłamie!

ZBYSZKO.

Prawdę mówi, ja to czuję, ja to wiem, to jest to, co tu pełza. To jest to, żeby tylko za ścianę nie wyszło! Ale kto wiatr sieje, ten burzę zbiera.

(biegnie do kuchni).

Hanka!

(Mela i Hesia ukazuje się na progu).
DULSKA.

Zbyszek!

ZBYSZKO.

A chce mama wiedzieć, co zrobię? Chce mama wiedzieć? Ja się z Hanką ożenię!

DULSKA.

Jezus Marja! Szlag mnie trafi.

MELA.

Mamo przebacz mu, pobłogosław!

DULSKA.

Odczep się!

ZBYSZKO
(wciąga Hankę).

Hanka rzuć te łachy, zostaniesz tutaj na zawsze!

HANKA.

Kiedy mi pani wypowiedziała.

ZBYSZKO.

Zostaniesz! Ja się z tobą żenię.

HANKA.

Rany Boskie!

DULSKA.

Ja nie pozwolę.

ZBYSZKO.

To się na nic nie zda.

DULSKA
(do Dulskiego który wszedł).
Felicjan, widzisz... jaką twój syn daje nam synowę.
(Dulski zafrasowany podchodzi).

No rusz się, ty ojciec... przeklnij go, to może się upamięta.

ZBYSZKO.

To na nic. Tak będzie. Niech taka szpetota nurza się we własnym błocie.

DULSKA.

Rany Boskie! Jak mi się kto spyta, jak moja synowa z domu?

ZBYSZKO.

To powie mama, że nie z domu, ale z chałupy. To będzie najgorsza kara! Hanka padnij do nóg, proś o „Błogosławieństwo!“

HANKA.

Proszę Wielmożnej pani ja przecie...

DULSKA.

Idź precz! Felicjan odezwij się!

DULSK!

A niech was wszyscy djabli!

(Wychodzi).
DULSKA
(pada na kanapę).

Nie wytrzymam, daję słowo nie wytrzymam.

ZBYSZKO.

Siadaj Hanka, siadaj rzędem obok mamy. Teraz tu twoje miejsce.

(Sadza gwałtem Hankę na kanapę).
JULJASIEWICZOWA.

Zbyszko!

(Dzwonek, Hanka się zrywa i chce biegnąć otworzyć).
ZBYSZKO.

Siedź! Nie ruszaj się!

HANKA.

Ja chcę otworzyć!

HESIA.

Ktoś idzie...

ZBYSZKO
(sadza gwałtem Hankę, idzie do kuchni i stojąc na progu przedpokoju mówi).

Niech kucharka idzie otworzyć i powie, że obie panie Dulskie przyjmują.

Zasłona spada. Koniec aktu II.
AKT TRZECI.
Scena przedstawia ten sam pokój. Story podniesione. Pod piecem drzemie Hanka, owinięta w czarną chustkę. Wchodzi Mela w barchanowej spódniczce, trzyma bułkę i garnuszek z kawą. Biegnie do drzwi sypialni, chwilę słucha, wraca, pochyla się nad Hanką i delikatnie budzi ją.
SCENA I.
MELA, HANKA, później HESIA.
ஐ ஐ
MELA.

Andziu! Andziu! Zbudź się!

HANKA.

Ha, co!...

MELA.

Zbudź się moja biedna Andziu!

HANKA.

A... to Wielmożna panienka, ja zaraz po mleko...

MELA.

Nie, nie. Ty już teraz nie pójdziesz po mleko. Już kucharka przyniosła, ja się śniadaniem zajęłam.

HANKA.

A Wielmożna pani?

MELA.

Mama słaba, leży... Masz trochę kawy. Napij się. I bułkę zjedz.

HANKA
(przypomina sobie).

A tak... tak zapomniałam, teraz już wiem

(zaczyna płakać).

O Jezu! Jezusieńku!

MELA.

Czego płaczesz? Teraz wszystko na najlepszej drodze. Najgorsze przeszło. Już mamcia wie o wszystkiem. Nie chce pozwolić ale musi. Tylko teraz ty i Zbyszko musicie być stałymi i przemódz wszystko swoją miłością. Mama sama będzie wzruszona.

HANKA.

Ja pójdę w piecach palić!

MELA.

Nie, nie, daj spokój. Lepiej żebyś już się do niczego nie mieszała. Bo jak zaczniesz znów być służącą, to będzie jeszcze gorzej. Siedź tu spokojnie i czekaj, co będzie.

HANKA.
A bielizna nie zmaglowana...
MELA.

Nie turbuj się. Teraz się przyjmie pokojową i ona już za ciebie to wszystko zrobi. Ty teraz jesteś narzeczona Zbyszka, to przecie nie możesz w piecach palić. Pij kawę... moja złota...

HANKA.

Dziękuję panience, nie mogę, mnie tak od tego wczorajszego, że aż no... ha...

(obciera nos).

O Jezu!

MELA
(przykuca przed nią).

Moja Andziu, ja wiem, że to przykre przejścia, ale to trudno. Zobaczysz, że jeszcze będziesz bardzo szczęśliwa ze Zbyszkiem. Ubierzesz się inaczej, natrę ci ręce gliceryną, nauczę cię ładnie pisać, nie będziesz nic robić.

HANKA.

E! Gnić bez roboty...

MELA.

Ha, będziesz mieć inne zajęcie. Potem ja będę zawsze z tobą i przy tobie. Ja za mąż nie pójdę, bo ja nie mam zdrowia. A mamcia mówi, że do zamążpójścia to trzeba mieć końskie zdrowie. I właśnie chciałam ci powiedzieć, że... co do tego jakiegoś dziecka, coś ty mówiła, a co ja nie rozumiem, to jeżeli ty już byłaś zamężna i boisz się, że niby podobno mężczyżni niechętnie się żenią z wdowami, co mają dzieci... to nie bój się. Ja się tem dzieckiem zajmę, wychowam. A co by mi mamcia dała na wyprawę, czy na posag, to dla dziecka oddam... Ja sobie tak umyśliłam dziś w nocy. Ja chciałam iść do klasztoru bo tam cicho i tak miło musi bycza murami, jak dzwonek rano dzwoni w maju. Ale przecie i na świecie można mieć ciszę. I wolę się dla ciebie poświęcić. No... jedz bułkę... jedz... A ty za to musisz być dla mnie bardzo dobra i mówić do mnie moja złota, dobra, kochana Mela... no... powtórz...

HANKA.

Co też panienka... co też panienka...

MELA.

Mów mi Melu, a ja tobie, Andziu.

HANKA.

Kiedy ja Hanka.

MELA.

Nie, jak Zbyszkowa żona to Andzia.

HESIA
(wpada w jednej pończosze skacząc).

Pycha... dziewiąta blizko w domu cisza... pensja się wściekła na dziś... pycha!..

MELA.

Cicho! Mamcia chora.

HESIA.
Dziś cały dom chory. Nikt nie idzie do roboty, tylko tatko naturalnie.
(do Hanki).

Cóż ty? Belle soeur a!... hi... hi... Servus czupiradło.

MELA.

Hesiu, jakże tak można.

HESIA.

Cóż ty to na serjo bierzesz? Przecież to cała komedja. Gzy nic więcej. Hu, zimno tu. W piecu nie palą. Co to są zaburzenia familijne.

(nagle siada przy Hance).

Powiedz, czy ty pierwsza zaczepiłaś Zbyszka, czy on ciebie?

HANKA.

Ze też się panienka Boga nie boi...

HESIA.

O już się nauczyłaś Boga wzywać nadaremno. Jeszcze do naszej familji nie należysz. Hi, hi! Czy sobie wyobrażasz ciućmo jedna, że Zbyszko z tobą naprawdę się ożeni?

HANKA
(płacze).
MELA.

Hesia, nie rób jej przykrości.

HESIA.
Ale nie, nie. Przyobiecuję być nawet drużką i powieść do ołtarza uroczą pannę młodą. Patrz Mela, jak mi nogi urosły od wczoraj.
MELA.

Zaziębisz się!

SCENA II.
TEŻ DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA
(blada w szlafroku, głowa zawiązana).

Co się tu dzieje? Tutaj? Nie na pensji?

HESIA.

Niema nas kto odprowadzić.

HANKA.

Ja pójdę.

DULSKA.

Ty! Odprowadzisz panienki? No! no!... Idźcie się ubrać.

HESIA.

Ale z pensji nici mamusiu.

DULSKA.

Naturalnie. Wszystko tak i to przez...

MELA
(całuje ją w rękę).

Mamciu złota daruj im, nie gniewaj się! Już ona ci całe życie...

DULSKA.

Proszę się do tego nie mieszać.

(Mela odchodzi).
DULSKA.
(do Hanki).

Ty idź do pokoiku, gdzie się składa brudną bieliznę. Tam siedź nie ruszaj się, aż cię zawołam. Z kucharką ani słowa, ani z nikim. Rozumiesz? Twoja matka chrzestna, ta Tadrachowa, co prała dwa razy, zawsze mieszka na św. Józefa?

HANKA.

Tak proszę Wielmożnej pani.

DULSKA.

Dobrze, a teraz idź.

(Hanka odchodzi do kuchni).
(do Hesi).

Posłałaś list do ciotki?

HESIA.

Posłałam i powiedziałam, żeby stróż prosił, że mamcia prosi, żeby ciocia zaraz przyszła.

(Dulska siada zgnębiona).
HESIA.

Proszę mamy, czy Zbyszko naprawdę się z tem czemś ożeni?

DULSKA.

Daj ty mi spokój!

HESIA.
Ja też myślałam, że to niemożliwe... Choćby ze względu na nas. Czy kto porządny starałby się później o mnie albo o Melę?
DULSKA

Daj ty mi spokój.

HESIA.

Zresztą Mela to mniejsza, bo ona i tak idzie na starą pannę, ale ja...

DULSKA.

A ja ci mówię daj ty mi spokój, bo się na tobie skrupi.

HESIA.

Tylko proszę mamy... ja nie rozumiem, jak mamcia tego nie wiedziała. Ja to już oddawna wypenetrowałam! Ja...

SCENA III.
TEŻ, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
ZBYSZKO
(ubrany jak do wyjścia).

Gdzie Hanka? Pytam się, gdzie Hanka?

HESIA.

Oblubienica z Lamermoru rondle myje.

ZBYSZKO.

Proszę więcej jej nie używać do kuchennych potrzeb. Gdzie Hanka dziś spała?

(milczenie).
Pytam się, gdzie Hanka dziś spała?
HESIA.

Na stołeczku pod piecem, ręce w małdrzyk, a buzia w ciup.

ZBYSZKO.

Trzeba inaczej się z nią obchodzić, ja wychodzę, za chwilę wrócę. Muszę jakiś porządek zrobić.

HESIA
(śmiejąc się).

Postaw łoże pod baldachimem w salonie.

ZBYSZKO.

Milcz!

HESIA.

Nie chce mi się, nie chce mi się... Cakewalk... Cakewalk...

(robi kilka pas).

Hanuś słodka narzeczona... dziewczę z buzią jak malina...

ZBYSZKO.

Idź ty...

(wychodzi).
HESIA.

Strach! Jeszcze czegoś podobnego, jak długo żyję, nie widziałam

(nadsłuchuje).

Stróż jest w kuchni... Dowiem się. Tylko wie mamcia, ja wątpię, czy ciocia przyjdzie, bo strasznie była wczoraj naindyczona.

DULSKA.
Idź, no idź...
(Chwilę siedzi nieruchoma. Słychać trzepanie dywanów. Nadsłuchuje. Potem zrywa się, biegnie do okna i krzyczy całkiem innym głosem).

Nie wolno... na dziedzińcu się trzepie... nie wolno...

(wraca).
HESIA.

Ciocia powiedziała, że zaraz przyjdzie.

DULSKA.

Teraz idź ubierz się.

HESIA.

A potem, żeby trochę na spacer, co?

DULSKA.

Co ci w głowie? Tu taki szkandał za pasem, a ona na spacer.

HESIA.

No dobrze... dobrze... już idę.

(wybiega).


SCENA IV.
DULSKA, JULJASIEWICZOWA
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Ciocia mnie zawezwała?

DULSKA.

Tak.

JULJASIEWICZOWA.

Właściwie nie powinnam przyjść po tak dotkliwej obrazie, ale w nieszczęściu powinno darować się winy. Cóż zatem ciocia sobie życzy?

DULSKA
(z wybuchem).

Zlituj się!... Ratuj! Wybaw mnie z tego położenia. Przecież taki ożenek dla Zbyszka, to ostatnia zguba. Jak ja ludziom w oczy spojrzę.

JULJASIEWICZOWA.

Moja ciociu... sama ciocia piwa nawarzyła. Ja radziłam odprawić Hankę.

DULSKA.

Ale kiedy ci wytłumaczyłam, dlaczego ją trzymam i sama się zgodziłaś, że tak lepiej. Ja to przecież zrobiłam dla jego dobra. Patrzeć już nie mogłam, jak się wisusował To się nie raz robi. Ja nie pierwsza i nie ostatnia.

JULJASIEWICZOWA.

Tak, zapewne.

DULSKA.

Radź! Ratuj! Ty masz doskonały złodziejski spryt, ty mi wymyślisz. Przedewszystkiem, weź ty tę Hankę do siebie. Wyrzucić jej nie mogę, bo nas obniesie po mieście. U ciebie będziesz ją pilnować, żeby z nikim nie pyskowała.

JULJASIEWICZOWA.

A już co to, to nie. Dziękuję za taki mebel. Z takim nigdy nie wiadomo co w trawie piszczy. Ale trzeba rzeczywiście coś zrobić, bo i dla nas samych to nieprzyjemne. Mój mąż aż jeść kolacji nie mógł, jak się o tem dowiedział. Czy ona ma jaką rodzinę?

DULSKA.

Ma tylko matkę chrzestną. Praczkę.

JULJASIEWICZOWA.

Trzeba ją tu sprowadzić.

DULSKA.

Posłałam po nią kucharkę.

JULJASIEWICZOWA.

Może się wyda coś o tej Hance, może ona już dobrze na wsi się bawiła. Jeżeli się Zbyszko dowie... Choć według mego przekonania, Zbyszko jedynie na złość cioci to wszystko zrobił.

DULSKA.

Na złość mnie! Matce? I miej tu dzieci! Takem go chowała. Woziłam się z nim do Rabki, jak była ta matura, to niby no... pokierowałam go do prokuratorji skarbu... a tu... a tu...

(płacze).
JULJASIEWICZOWA
(wstaje).

Proszę cioci się uspokoić. To nic nie pomoże. Tu trzeba radzić energicznie. Co ona mówi?

DULSKA.
A cóż ona może mówić? Nic!
JULJASIEWICZOWA.

To jeszcze całe szczęście, że ona zdaje się głupia, bo jakby tak wzięła na kieł. Niech jej ciocia da wódki i chleba z masłem.

DULSKA.

Co?

JULJASIEWICZOWA.

Już ja wiem, co mówię! Miodem się muchy bierze, nie octem.

SCENA V.
TEŻ, TADRACHOWA.
ஐ ஐ
TADRACHOWA.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

DULSKA
(wstaje).

A to wy!

(do Juljasiewiczowej).

To praczka.

TADRACHOWA.

Rączki całuję Wielmożnej pani gospodyni! A cóż to będzie znów pranie?

JULJASIEWICZOWA.
Niech mnie ciocia pozwoli. Nie, moja dobra kobieto. My tu was zawezwali całkiem o co innego.
TADRACHOWA.

Rączki całuję.

JULJASIEWICZOWA.

Tu chodzi o Hankę.

TADRACHOWA.

Aa...

JULJASIEWICZOWA.

Widzicie, tak się stało. Hance trafia się doskonały mąż.

DULSKA.

Cóż ty...

JULJASIEWICZOWA.

Zaraz ciociu, doskonały mąż. Otóż, ponieważ to jest poczciwy rzemieślnik, wychowanek cioci, więc my chcemy naprzód wiedzieć, jaka też uczciwość Hanczyna. Bo to w takiej małej mieścinie, to rozmaicie, jak to pani Tadrachowa wie...

TADRACHOWA.

No no... tak Wielmożna pani... niby... to swoja rzecz.

JULJASIEWICZOWA.

Właśnie... więc co do Hanki. Jak ona się tam sprawiała w domu. Tylko niech Tadrachowa powie pod przysięgą, jak na spowiedzi, bo to ważna sprawa.

TADRACHOWA.
Niby co do Hanki. A Wielmożna pani, to dziewczyna była, jak szklanka. Nawet rysy nie było.
JULJASIEWICZOWA.

Moglibyście na to przysiąc.

TADRACHOWA.

Przed ołtarzem. Za nią, jak za siebie!

JULJASIEWICZOWA.

No a ten finanzwach?

TADRACHOWA.

To insza inszość. On się z nią zaręczył. Ale co do tamtego to o!... tylko że nie było pieniędzy niby na gospodarstwo, bez to się ślimaczy. Ale to całkiem uczciwie i honorowo, to sam ksiądz proboszcz może poświadczyć.

JULJASIEWICZOWA.

No a tu w mieście?

TADRACHOWA.

A to już... chyba Wielmożna pani gospodyni wie, bo przecież dziewczyna niby tu... jakby pod opieką...

(milczenie).
JULJASIEWICZOWA.

Może się pani Tadrachowa wódki napije?

TADRACHOWA.
Rączki całuję Wielmożnej pani, przysięgałam od wódki!
(śmieje się).
JULJASIEWICZOWA
(śmieje się).
Ale od likieru?
TADRACHOWA.

No chyba...

JULJASIEWICZOWA
(do Dulskiej).

Daj Anielko coś słodkiego.

(Dulska wychodzi).

Pani Tadrachowa myśli, że Hanka może iść z czystem sumieniem za tego, co jej się trafia?

TADRACHOWA.

Proszę Wielmożnej pani jak się jemu podoba, to chyba nie będzie taki skropulant. To u państwa takie wymysły. A potem, czy ja wiem?

DULSKA
(wraca z kieliszkiem i stawia przed Tadrachową).
JULJASIEWICZOWA.

Pijcie!

TADRACHOWA.

Rączki całuję, rączki całuję!

(pije).

Hi! no hi!

JULJASIEWICZOWA.

Dobre?

TADRACHOWA.

Aż mgli takie dobre.

JULJASIEWICZOWA.

Więc...


SCENA VI.
TEŻ, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
TADRACHOWA.

Rączki całuję Wielmożnemu młodemu panu gospodarzowi... Rączki całuję.

ZBYSZKO.

Czekajcie no! To wyście mi kiedyś nosili ubranie do krawca?

TADRACHOWA.

Ja Wielmożny panie, po ostatniem praniu.

ZBYSZKO.

Wy jesteście krewna Hanki?

TADRACHOWA.

Matka Chrzestna!

ZBYSZKO.

A to się doskonale składa. Muszę was uwiadomić, że ja się żenię z Hanką.

TADRACHOWA.

Wielmożny pan ze mnie głupią robi.

ZBYSZKO.

Żenię się!

(patrzy na Dulską).

Żenię się i to bardzo prędko. Chodziłem się dowiedzieć, jakie formalności. Gdzie Hankę chrzczono? Trzeba prędko jej metrykę. Rozumiecie? Zresztą przyjdziecie jutro, to się wszystko ułoży

(wychodzi do siebie).
TADRACHOWA.

W Imię Ojca i Syna... Chyba Wielmożny młody gospodarz jest pomylony, albo bardzo na honorze delikatny.

JULJASIEWICZOWA.

Jak wy to rozumiecie?

TADRACHOWA.

Ano... proszę Wielmożnych pań, to ja ślepa nie jestem. Ja przecie widziałam, co i jak jest. Dość było popatrzeć jak to Hanka przymizerniała. A beczy po kątach, a do mnie wpadała... Ja jej zawsze mówiłam. Nie becz, pan jest godny, z rodziców świętych, pan cię zabezpieczy. Ale żeby się aż żenił...

DULSKA.

A cóż wy myślicie, że ja na to małżeństwo pozwolę?

TADRACHOWA.
A broń Boże? Bez błogosławieństwa mamusi my ta do ołtarza nie pójdziemy. Ale chyba Wielmożna pani gospodyni nie będzie dęba stawać, żeby się uczciwa rzecz stała... Skoro młody pan to chce, to już od Boga natchniony, aby sierocie krzywdy nie robił. Całe jej wiano była ta uczciwość, a dziś nikt jej nie weźmie, bo bogactwem swego pohańbienia nie przykryje a jeno jeszcze pieniądzami ludziom oczy mydlić można.
JULJASIEWICZOWA.

Tak macie rację... pieniądzami... Może jeszcze kieliszeczek? Anielciu?

DULSKA.

Nie mam więcej.

JULJASIEWICZOWA
(odprowadza Dulską.

Ciociu! Może ofiarować pewną sumę...

DULSKA.

Jezus Marja! Tylko się za kieszenie trzymaj!

JULJASIEWICZOWA.

Trudno!

DULSKA.

Pomów ty jeszcze ze Zbyszkiem, moja droga, może on ciebie usłucha. Bój się Boga płacić... Jak on powie, że nie chce, to wszystko się ułoży. Pomów z nim.

JULJASIEWICZOWA.

Dobrze. Ale wie ciocia, że to będzie twardo.

(do Tadrachowej).

Więc powiadacie, że pieniądze...

TADRACHOWA.

To grunt Wielmożna pani. Taki już teraz świat. Jeden Judasz drugiego za pieniądze sprzeda. Oj czasy! czasy nastały. Ani paszy dla bydła, ani uczciwości ludzkiej.

JULJASIEWICZOWA.
Macie rację... My tu jeszcze z panią gospodynią chcemy się naradzić.
TADRACHOWA.

Co do Hanki? Jakaż tu rada. Młodzi chcą jedno drugie. Wielmożna pani nie będzie twarda. Przecie dzieje się to i po hrabskich domach, że się z niższemi żenią, a Hanka znów jest i ślubna i znowu nie takie tam co, bo też z familji zasiedziałej, choć stanu murarskiego.

DULSKA.

Idźcie no tylko do kuchni i czekajcie, jak was zawołamy.

TADRACHOWA.

Całuję rączki pani gospodyni. Idę już, Panu Jezusowi oddaję. Całuję rączki. A niech mamusia nie będzie twarda

(wychodzi).


SCENA VII.
TEŻ, MELA.
ஐ ஐ
DULSKA.

Słyszałaś? Mamusia, jak to sobie prędko taka pani pozwala... Dusi mnie formalnie. No... no...,

JULJASIEWICZOWA.

Będę mówić ze Zbyszkiem. Niechże ciocia idzie — do swego pokoju, proszę cioci.

DULSKA.

Zlituj się, rób wszystko, co można... powiedz, że ja i Felicjan tego nie przeżyjemy, że się go wydziedziczy, że złamanego centa nie dostanie nigdy... że...

JULJASIEWICZOWA.

Dobrze... dobrze... już wiem. Tylko niech ciocia mnie zostawi samą.

DULSKA.

Idę, idę... mojaś ty, zrób wszystko... ja już z sił opadam

(wychodzi).
MELA
(we drzwiach).

Pst! pst! ciociu!

JULJASIEWICZOWA.

A czego chcesz?

MELA.

Cóż, mama pozwala.

JULJASIEWICZOWA.

Proszę Meli iść do siebie i nie pokazywać się tutaj.

MELA.

Ach Boże! Boże! Co to będzie?

(znika).


SCENA VIII.
JULJASIEWICZOWA, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA
(chwilę się waha, potem podchodzi do pokoju Zbyszka).
Zbyszko! Proszę cię tu na chwilę.
ZBYSZKO.

O co chodzi?

JULJASIEWICZOWA.

No, wejdźże tu. Trudno, ażebym ja do ciebie wchodziła. Jestem na to i za stara i za młoda.

ZBYSZKO
(we drzwiach).

Właściwie czego chcesz?

JULJASIEWICZOWA.

Przedewszystkiem nie patrz na mnie, jak na wroga, bo ja twoim wrogiem nie jestem, mimo twego obchodzenia się ze mną. Mnie się zdaje, że ty nawet będziesz rad pomówić z kimś, kto ma zdrowy rozsądek i z boku patrzy na twoje postępowanie. Chodźno tu... nie ciskaj się. Przecież o wszystkiem można dyskutować.

ZBYSZKO
(wchodzi).

Jeżeli o Hance, to niema żadnej dyskusji. Tak będzie i basta!

JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie. I nie wyobrażaj sobie, że ja jestem przeciwna twemu projektowi. Owszem skoro chcesz „naprawiać“, namawiać cię tylko należy. Ciocia chciała, żebym twoją narzeczoną wzięła do siebie... ale...

ZBYSZKO.
No?
JULJASIEWICZOWA.

Odmówiłam.

ZBYSZKO.

Czemu?

JULJASIEWICZOWA.

Mam męża i... est le premier pas qui conde, a tam, gdzie niema zmysłu moralnego, jak u takiej dziewczyny, to nigdy niewiadomo, co i jak...

ZBYSZKO.

Hanka ma więcej zmysłu moralnego, jak ja i ty.

JULJASIEWICZOWA
(bierze go pod ramię).

Nie dowiodła. Pod bokiem matki i sióstr. Powiesz, to rzecz zwyczajna. Ale skoro się chce już z niej zrobić żonę, to powinno się wymagać pewnej niezwyczajności, choćby w tym kierunku. A zresztą, ty sam to czujesz i masz pewien niesmak. No, no, nie ciskaj się!

ZBYSZKO.

Czy to mi miałaś do powiedzenia?

JULJASIEWICZOWA.
Ach czekaj! coś trzeba z Hanką zrobić. Na nową służbę nie pójdzie. Na „stancję“ ją oddasz? Boże drogi! Takie milieu to ostatnia zgnilizna i rozpusta, a przy takich instynktach do dnia ślubu. Może na pensję, ale wątpię, czy wezmą... a potem wątpię, czy mamcia ją będzie mogła dłużej trzymać... Cóż więc zrobisz?
ZBYSZKO
(milczy).
JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie już o jakichkolwiek stosunkach ze światem mowy być nie może.

ZBYSZKO.

Gwiżdżę na świat.

JULJASIEWICZOWA.

Masz racjęl Ja także. Ale żyjemy w ciągłym kontakcie,

ZBYSZKO.

Pluję na kontakt!...

JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie. Tylko... musicie sobie sami wystarczyć. Nie znam jej, musi mieć dużą inteligencję wrodzoną.

ZBYSZKO
(milczy).
JULJASIEWICZOWA.

Ty to rozwiniesz, — więc z moralnej strony niema obawy. Tylko materjalna.

ZBYSZKO.

Mam ją w pięcie.

JULJASIEWICZOWA.

Tak się mówi, ale ty masz pensję 60 zł. I oprócz tego masę długów. Kondykt w powietrzu. Z tego we dwoje to nędza. Hanka nie zarobi nic, chyba że będzie u siebie samej sługą... no ale i to... a ty przyzwyczajony do puszczania pieniędzy swoich i nie swoich.

ZBYSZKO.

Tak będzie jak powiedziałem!

JULJASIEWICZOWA.

Tak, ale głównie o te pieniądze. Bo niby z czego żyć?... Wieczorami możesz pisać... Mój mąż ci da jakie kawałki do odrabiania w domu, ale i to...

ZBYSZKO.

Daj ty mi spokój!

JULJASIEWICZOWA.

Bądźmy logiczni. Mieszkanie, już jeden pokój z kuchnią 25 do 30 zł. Na życie guldena, co jest nędzą, ale skoro się kochacie... To już cała pensja. A gdzie reszta?

ZBYSZKO.

Będę robił długi.

JULJASIEWICZOWA.

Mamcia ogłosi, nikt centa nie da. A rodzice jeszcze żyć mogą i 30 lat. Będziesz nędzarzem, długo, bardzo długo, no ale.

ZBYSZKO.

Daj ty mi spokój!

JULJASIEWICZOWA.
Boże drogi! Gdyby to można tak życiu powiedzieć, daj mi spokój, ale ono włazi na kark, jak hydra i zdławi. Zbyszko popatrz mi w oczy. Ty żałujesz tego, coś zrobił.
ZBYSZKO.

Puść mnie!

JULJASIEWICZOWA.

Nie puszczę... Tu się rozchodzi o coś więcej, jak o głupie na złość matce.

ZBYSZKO.

To nie na złość... Ja chciałem raz zetrzeć w proch ten podły, ten marny brud, co to jest duszą złych czynów w tych ścianach. Chciałem raz wziąść się za bary z tem czemś nieuchwytnem.

JULJASIEWICZOWA.

I wziąłeś się za bary, pokazałeś kły a teraz musisz uledz.

ZBYSZKO.

Nie muszę, nie ulegnę!

JULJASIEWICZOWA.

Masz siły do takiej, ciągłej walki? Aha! aha! nawet nie odpowiadasz. Ty jesteś zupełnie już wyczerpany. Ciebie ta jedna noc zmogła, a cóż dopiero całe takie życie.

ZBYSZKO.

Ach ty! Ach ty!

JULJASIEWICZOWA.
Cóż ja? Ciocia powiedziała, że ja mam złodziejski spryt. Tak! Bo zgodziłam się z życiem i biorę to, co jest najmilszego. To jest szczyt mądrości. Walczyć? Don Kichot! Śmieszne! Zresztą sam powiedziałeś wyciągniemy kopytka.
ZBYSZKO.

Ty umiesz budzić we mnie kołtuna,

JULJASIEWICZOWA.

Ależ on na chwilę w tobie nie zasnął. Ty się z nim nie borykaj. To na nic. Zresztą, co ty od cioci chcesz? Ona cię kocha, dała ci życie.

ZBYSZKO.

Ha! ha! Ja się na świat nie prosiłem.

JULJASIEWICZOWA.

To komunał. Wychowała cię według niej najlepiej.

ZBYSZKO.

Najlepiej!... To zgroza słuchać, co ty mówisz.

JULJASIEWICZOWA.

Według niej, wszystko to robiła przez miłość dla ciebie.

ZBYSZKO.

E!

JULJASIEWICZOWA.

Nie, e... to jest... matka. No i co będzie Zbyszku? no, no!

ZBYSZKO.

Jest jeszcze czas.

JULJASIEWICZOWA.
Nie, nie, takie rzeczy przecina się odrazu, raz dwa. Zobaczysz, odetchniesz, jak z tem skończysz.
ZBYSZKO.

Ale jak?

JULJASIEWICZOWA.

Już my na to poradzimy.

ZBYSZKO.

Będzie skandal.

JULJASIEWICZOWA.

A widzisz! A mówiłeś, że ci o świat nie idzie

(chwila milczenia).

Więc nie będziesz się żenił?

(Zbyszko milczy).

I przeprosisz matkę?

ZBYSZKO.

Za co?

JULJASIEWICZOWA.

Zrób to, obraziłeś ją bardzo. Ona chora, ona biedna

(do drzwi).

Ciociu!

ZBYSZKO.

Ale krzywda jej się nie stanie?

JULJASIEWICZOWA.

Proszę cię, już ja w tem będę. Ciociu!


SCENA IX.
CIŻ, DULSKA.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Ciociu Zbyszko cofa, co powiedział. Powrócił do rozumu... i przeprasza ciocię.

DULSKA
(płacze).
ZBYSZKO
(podchodzi do niej, bierze rękę).

Przepraszam mamę za to. — A psia krew... psia krew!

DULSKA
(do Juljasiewiczowej).

No widzisz... znów klnie.

JULJASIEWICZOWA.

Ach to głupstwo. To niema znaczenia.

ZBYSZKO
(z wybuchem).

Ma, ma! znaczenie! ma!

JULJASIEWICZOWA.

Cofasz się?

ZBYSZKO.

Tak... tak... będę tym, kim byłem! A! Możecie być dumni. Ach jak ja się będę teraz łotrował! Jak ja się będę łotrował!

JULJASIEWICZOWA.
Dopóki się nie ożenisz, dobrze nie ożenisz... z panną fajną z dobrego domu.
ZBYSZKO.

Dopóki się nie ożenię z posagiem, z kamienicą, z djabłem... czortem...

(wybiega do swego pokoju).
DULSKA.

Boże! Boże!

JULJASIEWICZOWA.

Niech ciocia pozwoli mu wyburczyć się. Główna rzecz zrobiona. Teraz trzeba się wziąść do niej... Ciocia mi daje carte-blanche?

DULSKA.

Nie rozumiem!

JULJASIEWICZOWA.

Tadrachowa!

(Tadrachowa wchodzi).


SCENA X.
TEŻ, TADRACHOWA.
ஐ ஐ
TADRACHOWA.

Rączki całuję, — jestem, jestem.

JULJASIEWICZOWA.

Moja Tadrachowa zaszły pewne zmiany. Młody pan żenić się z Hanką nie chce.

TADRACHOWA.

Jakże to! Sam mi to godnie oświadczył.

JULJASIEWICZOWA.
Ale się namyślił.
TADRACHOWA.

Tak niby — mir nichs — dir nichs.

DULSKA.

Pod błogosławieństwem matki.

TADRACHOWA.

To duże słowo. No ale to krzywda dla Hanki, a ja przecie dziecka, com go do Chrztu świętego podawała, ukrzywdzić nie dam.

JULJASIEWICZOWA.

Nikt jej ukrzywdzić nie chce. Pani gospodyni jest bardzo zacna osoba i może tam coś nie coś da Hance jako odszkodowanie.

DULSKA
(cicho).

Nie galopuj się.

TADRACHOWA.
(milczy).
JULJASIEWICZOWA.

No... czy ja wiem co i jak.

TADRACHOWA.

Proszę Wielmożnej pani. Święty związek małżeński a pieniądze, to całkiem insza inszość.

JULJASIEWICZOWA.
No... tak. Ah dobra i to każda inna matka, toby dziewczynę wygnała bez dobrego słowa. A tu się jeszcze troszczą i chcą coś dodać.., No moja Tadrachowa przyznajcie że takich ludzi mało na świecie.
TADRACHOWA.

Ja zawsze mówiłam, że to święte państwo, ale krzywda, krzywda.

JULJASIEWICZOWA.

E! samiście mówili, że pieniądze wszystko kryją. Jak Hanka będzie miała coś, w szparkasie, to ani się nikt o resztę nie spyta.

TADRACHOWA.

Może być.

JULJASIEWICZOWA.

Jak myślicie co i jak?

TADRACHOWA.

Proszę Wielmożnej pani, to już Hanki rzecz, trzeba mi z nią pogadać.

JULJASIEWICZOWA.

Naturalnie, zaraz wam Hankę przyślemy. Chodźmy ciociu.

TADRACHOWA.

Całuję rączki Wielmożnym paniom.

DULSKA
(wychodzi).
JULJASIEWICZOWA.

I miejcie rozum. Bo to tylko dobre serce pani a żaden mus. Rozumiecie?

TADRACHOWA.
Niby...
HANKA
(wchodzi).
JULJASIEWICZOWA.
(wychodzi).


SCENA XI.
TADRACHOWA, HANKA.
ஐ ஐ
TADRACHOWA
(ogląda się).

Chodzi tu, chodzi...

HANKA.

Jak się macie?

TADRACHOWA.

A to ci dopiru, a to ci dopiru.

HANKA.

Wiecie? no!

TADRACHOWA.

A jakże chciał się żenić!

HANKA.

E!

TADRACHOWA.

A teraz nie chce.

HANKA.
A niech go pokręci z jego żenieniem, co mi tam po takiem ożenku. Ja do tego, czy co? Poniewierają mną już od wczoraj. Myśleli, że wielki cymes.
TADRACHOWA.

Zawszeć to honorowo.

HANKA.

E!

TADRACHOWA.

I byłabyś panią kamieniczną.

HANKA.

E!...

TADRACHOWA.

Lepiej jak za tego twego financa. Bo choć to niby coś ale zawsze trebilulka.

HANKA.

To moja rzecz. Ale by mną nikt nie poniewierał. Każden ma swój honor.

TADRACHOWA.

To ty nie obstajesz, żeby się pan z tobą żenił?

HANKA.

Powiedziałam, co mi taki morowiec... Niech ta będzie moja krzywda.

TADRACHOWA.

Oni cię ta nie ukrzywdzą, chcą ci dać coś na rękę.

HANKA
(płacze).

Daj ta matka chrzestna pokój.

TADRACHOWA.

Ty jesteś durna, durna. Młoda jesteś i nie wiesz co to świat. Jak będziesz mieć pieniądze to będziesz mocarna, i o czego beczysz? Ta już tamto przepadło. Teraz jeno żeby cię nie skrzywdzili.

HANKA
(jak wyżej).

Daj ta matka chrzestna spokój.

TADRACHOWA.

Ta to żadna łaska, ja już za ciebie będę gadać... ja cię skrzywdzić nie dam.

HANKA.

Daj ta matka chrzestna spokoj.

SCENA XII.
TEŻ, DULSKA, JULJASIEWICZOWA.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

No i cóż naradziłyście się? Trzeba się spieszyć, bo już późno. Czas iść do miasta.

TADRACHOWA
(ostro).

Proszę wielmożnych pań, to tak — Hanka gada, że wielmożny pan sam obiecywał ożenek.

JULJASIEWICZOWA.

Pan żartował. Hanka tego na serjo nie myśli.

TADRACHOWA.
Byli świadkowie proszę łaski pani.
DULSKA.

Kto?

TADRACHOWA.

Wielmożna pani gospodyni.

DULSKA.

To bezczelność!

JULJASIEWICZOWA.

Zaraz, zaraz. Tu już mowy niema o ożenku. Pan żartował powtarzam wam. Hanka dobrze wiedziała co robi.

TADRACHOWA.

Ja za nią jak za siebie...

JULJASIEWICZOWA.

A że ciocia chce coś z łaski zrobić, to powinniście być wdzięczni... Więc ja tak myślę... że...

DULSKA
(cicho).

Nie galopuj się.

JULJASIEWICZOWA.

No kilkadziesiąt koron.

(nagle Hanka podchodzi i staje zuchwale pomiędzy nimi).
HANKA.

Ja ta będę gadać!...

TADRACHOWA.
Hanuś czekaj!... ja...
HANKA.

Daj ta matka chrzestna pokój. Jak chcą mi moją krzywdę płacić, niech płacą.

DULSKA.

Patrzcie, jak się rozzuchwaliła.

HANKA.

A ino... płaćcie... płaćcie. A nie, to chodź matka chrzestna i tak zapłacą. Są sądy, alimenta a ja przysięgnę.

DULSKA.

Jezus Marja! tego tylko brakowało!

JULJASIEWICZOWA.

Dziewczyno i ty miałabyś sumienie?

HANKA.

O! a ze mną mieli sumienie zrobić to co zrobili? Jak nie mieli sumienia niech teraz płacą!

TADRACHOWA.

Hanka... ta nie krzycz!

HANKA.

Daj ta matka chrzestna spokój. Ja ta sama się o moją krzywdę upomnę. A Jadwisia Wajdówna nie wyprawowała to u nas alimentów? co? Jak kto był bez sumienia nade mną, to i ja nad nim sumienia mieć nie będę.

DULSKA
(do Juljasiewiczowej).
Zlituj się, daj jej co chce, tylko nie dopuść do skandalu.
JULJASIEWICZOWA.

Ileż chcesz?

HANKA.

Dajcie tysiąc koron!

DULSKA.

Co?

HANKA.

Tysiąc koron!

(chwila milczenia).
JULJASIEWICZOWA.
(cicho).

Niech ciocia da bo będzie skandal.

DULSKA.

Boże mój drogi!

(do Hanki)).

Cóż ty ze skóry chcesz mnie obedrzeć?

HANKA.

A mnie tu w tym domu nie odarli z uczciwości? Ja prosiłam się, żeby mnie puścić! Chodźcie matko chrzestna!

DULSKA.

Czekajcie... ale musicie się podpisać, że nie macie do nas żadnego żalu i że jesteście załagodzeni.

HANKA
(ponuro).

Podpiszę!

DULSKA.
I nigdy się nas czepiać nie będziesz?
HANKA.

Ja nigdy, ale co ta ono zrobi jak dorośnie, to juź jego rzecz i Pana Boga.

DULSKA.

Do tej pory ja już żyć nie będę. Chodżcie!

(wychodzą do sypialni).


SCENA XIII.
JULJASIEWICZOWA, MELA.
ஐ ஐ
MELA.

Ciociu!

JULJASIEWICZOWA.

Czego?

MELA.

Ciociu co się dzieje? Hesia cały czas podsłuchuje i tak się śmieje... co się dzieje?

JULJASIEWICZOWA.

Nic... wszystko w porządku.

MELA.

Chwała Bogu!

JULJASIEWICZOWA
(wchodzi do sypialni, po chwili wychodzi Hanka, Tadrachowa, Dulska).


SCENA XIV.
HANKA, TADRACHOWA, DULSKA, JULJASIEWICZOWA, później ZBYSZKO, HESIA, MELA.
ஐ ஐ
DULSKA.

A teraz kuferek i jazda, żeby mi was w minutę nie było.

TADRACHOWA.

Idziemy proszę łaski pani. Całujemy rączki.

HANKA.

Chodźcie matka chrzestna, co się kłaniacie.

(wychodzą z Tadrachową).
DULSKA.

Ach!

(upada na sofę).

Jezus Marja! co za dzień!... no!... ledwie żyję żyję... przecież to straszne, co ja przejść musiałam. Tysiąc koron.

JULJASIEWICZOWA.

Widziała ciocia, że był nóż na gardle.

DULSKA.

Tak! tak!

JULJASIEWICZOWA.

Do widzenia ciociu. Idę do siebie. I ja dostałam migreny z tego wszystkiego. Ach... może ciocia teraz mogłaby nam mieszkanie wynająć.

DULSKA.

Nigdy... u mnie dom spokojny moja droga... potem możecie nie zapłacić a ja już teraz muszę odbić to, co mi wydarli.

JULJASIEWICZOWA.
Ciocię to nic już nie nauczy...
DULSKA
(wyniośle)

A czegóż to ma mnie nauczyć i kto? Ja sama dzięki Bogu wiem, co i jak się należy.

(Juljasiewiczowa wzrusza ramionami i wychodzi).
DULSKA
(biegnie do drzwi Zbyszka).

Zbyszko idź do biura!

(do dziewcząt).

Hesia kurze ścierać!... Mela gamy...

(do sypialni).

Felicjan... do biura!

HESIA
(wpada do swego pokoju).
DULSKA.

Żywo Mela!

MELA
(wchodzi).
DULSKA.

Otwieraj fortepjan... no! będzie znów można zacząć żyć po Bożemu.

(wychodzi).
HANKA
(przechodzi przez przedpokój z Tadrachową, niosą kuferek).
MELA
(biegnie ku niej).

Andziu! Andziul gdzie ty idziesz? Ty idziesz całkiem.

HANKA.

Całuję rączki panience... jedna panienka tu coś warta. Niech się ta panience powodzi... a innym to niech...

(robi groźny gest ręką).
MELA
(biegnie do drzwi Zbyszka).

Zbyszku! Hanka się wyprowadza! Zamknął... się Zbyszko!

HESIA.

Mela zwarjowałaś.

(słychać ciężkie zamknięcie drzwi).
MELA.

Mama ją wyrzuca! Gdzie ona poszła? ona była zapłakana.

HESIA
(tarza się po scenie, śmieje się).

A ja wiem! a ja wiem!

MELA.

Hesia nie śmiej się... tu stało się coś bardzo złego. Ona się jeszcze utopi!

HESIA
(przewrając się po podłodze).
Ona się nie utopi! Wzięła tysiąc koron i pójdzie za swojego finanzwacha.
MELA
(z jakąś tragiczną rozpaczą).

Cicho Hesia! cicho, nie śmiej się Hesia!

HESIA.

Ona wzięła tysiąc koron i pójdzie za swojego finanzwacha!

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.