Moralność pani Dulskiej (1923)/Akt drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Moralność pani Dulskiej
Podtytuł Tragikomedia kołtuńska
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom IV
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
Scena przedstawia ten sam pokój. Ściemnia się powoli. Automatycznym ruchem z zegarkiem w ręku chodzi po scenie Dulski w szlafroku. Zamyka oczy i chodzi tak, jak lalka drewniana. Wreszcie ustaje. Zaraz otwierają się drzwi sypialni małżeńskiej, ukazuje się Dulska w gorsecie i spódnicy.
SCENA I.
DULSKI, DULSKA, HESIA.
ஐ ஐ
DULSKA.

Felicjan! Felicjan!

DULSKI
(budzi się i patrzy na nią).
DULSKA

Chodź, czemu nie chodzisz. Jeszcze niema dwóch kilometrów. Ja tam rachuję!

(Dulski pokazuje jej zegarek).
DULSKA.

Co mi zawracasz głowę zegarkiem, ja mam najlepszy zegar w głowie. Nie chodź! Nie chodź! Dobrze! Powiem doktorowi, umyślnie ci każę tu w pokoju chodzić na Kopiec Kościuszki, a nie po ulicy, żeby mieć nad tobą oko, czy się zachowujesz... a ty... zresztą to twoja rzecz.

(Dulski poczyna znów chodzić. Wpada Hesia, ubrana strojnie jasno-niebiesko, pantofelki, błękitne pończoszki. Całuje ojca w mankiet).
HESIA.

Ojciec idzie na Kopiec?

(Dulski kiwa głową)
HESIA.

A ma jeszcze ojciec daleko?

(Dulski pokazuje 5 palców).
HESIA.

Pięćset?

(Dulski kiwa głową).
HESIA.

To ojciec już koło Parku Jordana?}}

(Dulski mruczy).
HESIA
(śmiejąc się).

Ale tak! Ale tak! A niech ojciec prędko idzie, bo tam rozbijają.

(Dulski patrzy na nią nerwowo i wzrusza ramionami).
HESIA.
(wskazuje na kanapę i przegląda się w lustrze).
DULSKI
(podchodzi do niej i ściąga ją z kanapy).
HESIA.

Mama nie widzi

(biegnie do drzwi pokoju dziewcząt).
GŁOS DULSKIEJ.

Hesiu! Czy Mela ubrana?

HESIA.

Jeszcze się pichci!

DULSKI
(zgorszony mruczy coś).
HESIA

Ojciec tego nie rozumie? No stroi się! Za ojca czasów tak nie mówiono? No to co? Teraz mówią.

DULSKA.
(wychyla się ubrana odświętnie).

Felicjan przestań chodzić, już jesteś na Kopcu. Jutro pójdziesz do groty Twardowskiego.

(Znika).
HESIA
(idzie do okna i chucha na szybę, śpiewa).

Pozamarzało jakby w jakim zlewie.

DULSKI.
(Ogląda się i cicho idzie do pieca. Włazi na krzesło i kradnie cygaro. W tej samej chwili Hesia się odwraca i widzi to. Dulski chrząka i idzie do przedpokoju, odziewa się, wraca, podchodzi do drzwi Dulskiej, stuka. Ona wychyla się).
DULSKA.

Już cię niesie do kawiarni. No masz swoje 20 centów. Teraz będę codzień dawać po 20 centów. Tygodniowo nie... na nic. Zaraz wszystko przetracasz z koleżkami. A wracaj na kolację.

(znika).
DULSKI.
(chwilę stroi się przed lustrem, potem wychodzi).
HESIA.
(biegnie do pieca, włazi na krzesło i kradnie cygaro).


SCENA II.
HESIA, MELA.
ஐ ஐ
(Mela wchodzi, ubrana jak Hesia, blada, chora, zatrzymuje się we drzwiach zgorszona, poczem biegnie ku Hesi, która pokazuje jej język i ucieka ku kanapie).
MELA.

Hesiu! Pokaż coś ty wzięła?

HESIA.

No, cygaro! Wielka afera!

MELA.

Ukradłaś?

HESIA.
Ach! Przed chwilą ojciec kradł także, jak taki kamienicznik może to robić, czemu ja nie mogę.
MELA.

Po co lobie cygaro?

HESIA.

Po co? Wy-pa-lę!

MELA.

Och! Kiedy?

HESIA.

W niedzielę! A potem pojadę!

MELA.

Gdzie?

HESIA.

Nad Bałtyk, albo nie, dam cygaro kochankowi kucharki, powiadam ci widziałałam go, — jest pucerem, no rozumiesz u leitnanta... bardzo... bardzo...

MELA.

Jak ty możesz przyglądać się takim?

HESIA.

Czemu? Czemu? Cóżeś taka blada!

MELA.

Głowa mnie strasznie boli.

HESIA.

Może i ty buchnęłaś cygaro?

MELA.

Och nie, ja ciągle jestem taka słaba, tylko bym spała.

HESIA.

Lepiej spróbuj ze mną chassé’s moja złota, ja ciągle zapominam, z której nogi, moja droga... znów ten nauczyciel będzie mnie wstydził... masz rozwiązał mi się pantofelek. Hanka! Hanka!

(Wchodzi Hanka, blada, zmieniona).


SCENA III.
TEŻ, HANKA.
ஐ ஐ
HESIA.

Zawiąż bucik! Cóż znowu i ty jesteś chora? Patrz Mela, jak ta wygląda.

HANKA

Panience się tylko zdaje.

HESIA.

Ale, ledwo się włóczysz... A teraz możesz iść!

(Hanka wychodzi, Hesia kręci głową).
MELA

To nic dziwnego, ja wiem dlaczego ona taka zmieniona.

HESIA.

Wiesz? Powiedz!

MELA.
Nie Hesiu, to jej tajemnica, mnie nie wolno nic powiedzieć, przynajmniej do czasu.
HESIA.

Jak chcesz, taka tam tajemnica. No... no... daj łapę, jakto chasse’s un deux, un deux.

(gwiżdże).

No a teraz walca, moja droga, brylantowa.

(walcuje).
MELA.

Dlaczego mnie tak ściskasz?

HESIA.
(tańcząc).

Bo ja jestem mężczyzną.

MELA.

Ale ja nie mogę oddychać.

HESIA.

Właśnie... a jak za kobietę to tak, o!

(przerzuca się na rękę Meli).

Omdlewająco, omdlewająco, a potem w oczy.. w oczy, ja tak zawsze robię.

MELA.

Ty?

HESIA.

Ja! Powiadam ci, studenty czerwienią się, jak buraki!

MELA.

Puść mnie!

HESIA.

Co tobie?

MELA.
Nie wiem ale...
HESIA.

No to zagraj cichutko, żeby mama nie przyszła. Ja nie mogę wpaść w tempo.

(popycha Melę do fortepianu).

Walca!

(Mela gra cichutko, Hesia robi pas, śmieje się, wpada w Cake-walka).
HESIA.

Mela cake-walka!

MELA.
{gra cichutko. Hesia skacze, wchodzi Zbyszko).


SCENA IV.
TEŻ, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
ZBYSZKO.

A to co?

HESIA.
(tańcząc).

Cake-Walk, Cake-Walk, Cake-Walkî A co prawda, że jest we mnie materjał na szansę.

ZBYSZKO.

Na dwie, nie na jedną.

HESIA.
(tryumfująco).

A co?

ZBYSZKO.
(siada).
Skąd ty to umiesz?
HESIA.

Ignania mnie nauczyła. No wiesz Ignania Olbrzycka. jej brat ciągle w tinglach siedzi, więc ją nauczył, a ona mnie.

ZBYSZKO.

Myślałem, że cię twoja kucharka nauczyła.

HESIA.

Ona?

ZBYSZKO.

Przecież dopełnia twojej edukacji!

HESIA.

Co znowu? Jak Bozię kocham, nie!

ZBYSZKO.
(wstaje, z pasją).

Jak to kłamie! Ech, tu wszyscy kłamią. Ale Boga to choć zostaw w spokoju, ty przynajmniej.

HESIA.
Znów się złościsz? A byłeśł już jakiś lepszy. No Mela jeszcze trochę. Powiedz Zbyszko, czy dobrze, mój królu tak?
(tańczy).
ZBYSZKO.

Ależ nie, przegnij się trochę jeszcze!

HESIA.

Jak? jak?

(tańczą oboje).

Jak dobrze, jak miło, jakby po powietrzu się latało.


SCENA V.
CIŻ, DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA.
(wpada).

Co się tu dzieje! Co tu za balet?

ZBYSZKO.

Dopełniam edukacji mej siostry.

(przestaje tańczyć).
DULSKA.

Hesia, jak możesz tak, co to?

(do Zbyszka).

Z tobą to też jest krzyż pański, albo chodzisz jak dzik, albo wyprawiasz warjacje. Dziewczyny w to wciągasz.

ZBYSZKO.

Dobrze, już dobrze. Po co tyle słów. Gdzież to was niesie w takiej paradzie?

DULSKA.

Przedewszystkiem nie niesie.

ZBYSZKO.

Nogi was nie niosą?

DULSKA.

To jest nieprzyzwoite i o tem się nie mówi.

ZBYSZKO.
A to przyzwoite, ubrać dziewczęta, jak jakie baletnice. O! Jakie ażury!
DULSKA.

To są dzieci, im wolno.

ZBYSZKO.

Ładne dzieci, pannice, że aż ha!

DULSKA.

Wszystkie panienki z dobrych domów, tak na lekcje tańców chodzą.

ZBYSZKO.

Niech się zaprawiają, niech się zaprawiają.

HESIA.

Do czego? Do czego?

ZBYSZKO.

Jak dorośniesz, będziesz się dekoltować na bal od góry, a teraz, jako dziecię naiwne, od dołu.

DULSKA.

Zbyszkol Milcz! jak śmiesz!

(do Meli).

Cóżeś taka biada?

ZBYSZKO.

Co dziwnego, zmarzła.

(ściemnia się).
MELA.

Głowa mnie bardzo boli. Mamciu, jabym nie poszła.

DULSKA.

Pokaż język! Biały, znów coś zjadłaś?

(przykłada jej rękę do głowy).
Rozpalona. No z tobą to też, może cię kłuje coś?
MELA.

Tu mnie boli.

DULSKA.

W lewej łopatce? Połóż sobie rigolo, jest tam używane, takie co ojciec przykładał i rozbierz się.

ZBYSZKO.

Z czego? Ona już rozebrana, niech się raczej ubierze.

DULSKA

Hesia! Płaszczyk, rękawiczki!

ZBYSZKO.

Piechtą idziecie? One tak? jeszcze was zaaresztują.

DULSKA.

Rany Boskie! Nie wytrzymam! A lampy jeszcze nie zapalać.

(do Zbyszka).

Wychodzisz?

ZBYSZKO.

Nie!

DULSKA.

To przypilnuj pieca, my wrócimy za godzinę. Mela idź się przebrać.

(Dulska i Hesia wychodzą, Mela, do swego pokoju).

SCENA VI.
ZBYSZKO, później HANKA.
ஐ ஐ
ZBYSZKO.
(chwilę stoi nieruchomy, później wyciąga ręce leniwym zmęczonym ruchem, otwiera drzwiczki od pieca, siada przy nim. Wchodzi Hanka, widzi go, przybliża się, przyklęka i delikatnie z jakąś psią pokorą całuje go w rękę. On głaszcze ją po głowie, nie patrząc na nią).
ZBYSZKO

No już dobrze... dobrze...

HANKA.

Proszę pana... ja...

ZBYSZKO.

Cc? Czego?

HANKA.

Ja idę tam, gdzie pan kazał.

ZBYSZKO.

A tak! Idź! Idź! A nie bój się. Tylko mów śmiało i wyraźnie, jak i co?

HANKA.
(klęczy nieruchomo).
ZBYSZKO.

No czemuż nie idziesz?

HANKA

Albo ja wiem, tak mi jakoś...

ZBYSZKO.
Ach nie marudź... Idź bo wrócą.
HANKA.

Idę...

(wychodzi).


SCENA VII.
ZBYSZKO, MELA.
ஐ ஐ
MELA.
(w kaftaniku, podchodzi cicho do Zbyszka i siada na małym stołeczku, naprzeciw niego, nieśmiało).
MELA.

Zbyszku!

ZBYSZKO.

Nie położyłaś się?

MELA.

Nie mogę, jeszcze mi gorzej. Czy ci nie przeszkadzam?

ZBYSZKO.

Nie, ty jeszcze z całej familji najmożliwsza. Może dlatego, że jesteś chora. Więc jest w tobie coś milszego, coś innego, jak w tamtych.

MELA.

Coś innego? I czy myślisz, że dlatego, że jestem chora?

ZBYSZKO.

Tak, nie masz dużo sił życiowych, więc nie idziesz rozbijając łokciami przez życie, ale się... skradasz, rozumiesz co?

MELA.

Tak, mnie się także zdaje, że ja się wszystkim usuwam, że mnie lada chwila ktoś potrąci... że...

ZBYSZKO.
(z ironją).

To źle, panna Dulska powinna iść naprzeciw tak... rozumiesz? Ktoś potrąci ty jego, to powinna być nasza zasada, jak najwięcej miejsca, für die obere zehn tauzend milionen kołtunen.

MELA
(patrzy na niego chwilę).

Zbyszku. Dlaczego ty nas wszystkich tak nielubisz?

ZBYSZKO.

Za mało nielubisz, ja was wszystkich nienawidzę i siebie razem z wami.

MELA.

Siebie nienawidzisz także? A ja znowu... Pozwól mi trochę z tobą porozmawiać, dobrze? Jak szara godzina nadejdzie, to ja dałabym wszystko, żeby módz z kimś dobrze, cicho, spokojnie porozmawiać, tylko, że u nas niepodobna, jak w tartaku. Mama mówi, że się pracuje, ale przecie można i myślą pracować, prawda Zbyszku?

ZBYSZKO.

Mów... Mów...

MELA.

Ty siebie nienawidzisz, a ja to siebie żałuję strasznie, nie dzieje mi się nic złego, mam ojca, mamcię, was, chodzę na pensję, jestem prosta, dbają o mnie, dają mi żelazo, nacierają wodą, cieszę się z wszystkiego, a, przecież, przecież Zbyszko, mnie się zdaje, że mnie się dzieje jakaś krzywda, że mnie ktoś więzi... że ja ci tego opowiedzieć nie mogę, ale...

ZBYSZKO.

To źle Melo, że ty tak czujesz, żle, najlepej pozbądź się tych sensacji, niedługo wyrośniesz, pójdziesz dobrze za mąż i będziesz świat rozbijać łokciami.

MELA.

Nie, ja pójdę do klasztoru.

ZBYSZKO.

Gadanie, głębsza warstwa weźmie górę, będziesz taką, jak mama.

MELA.

Ojciec przecież łokciami ludzi nie roztrąca.

ZBYSZKO.

Bo ojciec wybrał wygodniejszą drogę, mama za niego łokciami się przez świat przepycha, a on za nią.

MELA
(po chwili).

To wszystko bardzo jakieś smutne.

ZBYSZKO.

Końby się śmiał.

MELA.
Ty ze wszystkiego się śmiejesz.
ZBYSZKO.

Tak się śmieją wisielce.

(chwila milczenia).
MELA
(nieśmiało).

Zbyszku!

ZBYSZKO.

Co jeszcze?

MELA.

Chciałam ci coś powiedzieć, ale... nie będziesz krzyczał, bo widzisz z najlepszego serca... bo... wtedy jak ja widziałam...

ZBYSZKO.

Co?

MELA.

Ciebie i Hankę. Tak mnie skrzyczałeś strasznie, a ja właśnie...

ZBYSZKO.

Czego ty o tem mówisz?

MELA.

Bo mi żal ciebie i Hanki. Ja ciągle o was myślę, ja się nawet za was modlę, bo wy musicie być bardzo nieszczęśliwi.

ZBYSZKO.

My? Dlaczego?

MELA.
Jakże, ona prosta sługa, a ty urzędnik z prokuratorji skarbu... Jakże i kochacie się... To bardzo smutne, mamcia będzie się bardzo sprzeciwiać.
ZBYSZKO.

Sprzeciwiać?

MELA.

No jak się będziecie pobierać.

ZBYSZKO.
(zrywa się).

Czyś ty oszalała, ja z Hanką?

MELA
(siada na krześle).

Cóż z tego, że ona niżej, przecież Zygmunt August i Barbara.

ZBYSZKO.

Ty jesteś jeszcze głupsza jak ja myślałem.

MELA.

Proszę cię... Tylko mnie nie wymyślaj! Ja będę po waszej stronie, ja nauczę Hankę mówić po ludzku, jeść widelcem i będę ją uczyć tego, co umiem, aż ona będzie taka, jak my. Ja wam dopomogę.

ZBYSZKO.

Ty jesteś okaz!

MELA.

Tylko jest coś, co mnie bardzo martwi nie wiem, czy ci to powiedzieć.

ZBYSZKO.

No wyduś!

MELA
(wstaje).

Tylko ty Hance tego nie mów, daj słowo... Hanka ma na wsi narzeczonego. Tak, tak, ale się nie martw, ona go nie kocha. To finanzwach, ja znalazłam korespondentkę od niego do Hanki. Tam było ślicznie napisane „Panno Haniu! Szanowna pani! Gołębiem ślę tę kartkę pod nóżki panny i pytam, czemu pisanie od niej takie rzadkie“. Tak było... O! Gołębiem, to ładnie, choć na tej kartce nie było gołębia, tylko była różowa świnka i cztery prosięta, ale on zawsze tak z serca pisał... On ją musi kochać, tylko że ona mu nie odpisuje i to źle z jej strony, bo on tam pisze.

ZBYSZKO.

Proszę cię o jedno, nie wtrącaj się ty w te sprawy, głowa cię boli, idź połóż się.

MELA.

Ja tylko tak z dobrego serca.

ZBYSZKO.

Ja wiem!

MELA.

I nie gniewasz się?

ZBYSZKO.

Nie! Chodź! Pocałuj mnie!

MELA
(całuje).

To ty mnie nienawidzisz?

ZBYSZKO
(głaszcze ją).
Nie, teraz nie!
MELA.

Dziękuję ci... Tak miło, kiedy ktoś łagodnie mówi... dziękuję ci... Zbyszku.

(Wychodzi cichutko do swego pokoju).
(Zbyszko wstaje i idzie do okna, skąd pada światło zapalonej latarni, opiera czoło o szybę i tak zostaje. Wchodzi Hanka spłakana, otulona chustką, przystępuje do Zbyszka i mówi przez płacz).


SCENA VIII.
ZBYSZKO, HANKA.
ஐ ஐ
HANKA.

Proszę pana.

ZBYSZKO.

I co? i co?

HANKA.

Tak jest jak mówiłam.

(Zanosi się cicho od płaczu).
ZBYSZKO.

Ładna historja! A to pech!

(chodzi po scenie).
HANKA.

Co ja teraz zrobię?

ZBYSZKO.

Jedź do domu.

HANKA.
Ale! Żeby mnie tatko skórę zdarli, nie pojadę.
ZBYSZKO.

Zresztą nie becz, jeszcze daleko, może się co zmienić.

HANKA.

Acha! Takim jak ja to zawsze wiatr w oczy. Mnie to zawsze najgorsze się trafi. Potrzebne mi to było. Boże! Boże! To chyba się utopić.

ZBYSZKO.

Dużoby ci pomogło!

HANKA.

Śmierć na wszystko pomoże.

ZBYSZKO.

Głupia jesteś!

HANKA.

Ale!

ZBYSZKO.

Cicho bądź, nie płacz, bo mnie djabli wezmą.

HANKA
(stara się stłumić płacz chustką).

Proszę pana, co ja teraz zrobię?

ZBYSZKO
(patrzy na nią chwilę, potem odchodzi do swego pokoju).

A to pech! A to pech!

HANKA
(wybucha wielkim płaczem. Wchodzi Mela).

SCENA IX.
HANKA, MELA.
ஐ ஐ
MELA
(podchodzi do Hanki, staje przed nią zafrasowana).

Hanka! Ja słyszałam, że się Zbyszko o coś na ciebie gniewał. Prawda?

HANKA.

Nie!

MELA.

Ale słyszałam i boję się, że to przezemnie. Pewnie o tego narzeczonego, co go masz na wsi; ale dlaczego Hanka się z tem kryła? Tylko teraz trzeba już przestać do niego pisać. Co się tak na mnie patrzysz? Ja wszystko wiem.

HANKA
(patrzy na nią ze strachem).
MELA.

No wszystko, co ciebie i Zbyszka dotyczy, rozumiesz?

HANKA
(zakrywa twarz chustką).
MELA.

I nie trzeba się bać, ja będę z wami. Ojca też na waszą stronę przekabacę. Wszystko się zmieni, a gdy już ślub się odbędzie.

HANKA.
Ta co panienka mówi, któżby się ze mną teraz ożenił?
MELA.

Jakto kto?.

HANKA.

Ano któżby cudze dziecko wziął?

MELA
(zdziwiona).

Cudze dziecko? O czem ty mówisz Hanka, a może ty już wdowa, że masz dziecko i tego Zbyszkowi nie mówisz?

HANKA
(po chwili).

Cóż panienka mówi, że wszystko wie?

MELA.

No niby ty i Zbyszko, to będzie mezaljans, ale trudno.

HANKA
(patrzy w ziemię).
MELA.

Dlaczego nic nie mówisz Hanka? Dlaczego ciągle plączesz? Przecież ja do ciebie z najlepszą intencją, nie płacz, to się jakoś ułoży.

HANKA
(rycząc)

Nic się nie ułoży, pomsta na mnie nieszczęście, och czemuż ja się rodziłam!

MELA.
Boże! Nie płacz Hanka.
HANKA.

Ażebym nogi połamała, nimem tu nastała.

MELA.

Hanka, nie płacz, bo mnie serce pęknie.

(pochyla się nad nią).
HANKA.

Niech mnie panienka puści!

SCENA IX.
CIŻ, JULJASIEWICZOWA.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Jest tu kto? W kuchni ciemno, drzwi otwarte.

(Spostrzega ich).

Cóż wy tu robicie po ciemku?

HANKA
(ucieka).
JULJASIEWICZOWA.

Co Mela ma za konszachty ze sługą?

MELA
(podniecona).

To nie żadne konszachty, tylko to całkiem co innego. Hanka jest bardzo nieszczęśliwa, a ja ją pocieszam.

JULJASIEWICZOWA.

Najlepiej zapal lampę.

(Mela zapala).
JULJASIEWICZOWA.

I dlaczegóż to Hanka taka nieszczęśliwa?

MELA.

Och! To straszna historja!

JULJASIEWICZOWA.

Niech mi ją Mela opowie.

MELA.

Nie mogę ciociu, nie mogę, ale to jest okropne, to może się strasznie skończyć!

JULJASIEWICZOWA.

Najlepiej mi powiedzieć, może ja znajdę jaką radę.

MELA.

To prawda! Ciocia taka mądra, a najlepiej potrafi sobie z mamcią poradzić.

(siada).
JULJASIEWICZOWA.

A cóż tu mama będzie mieć do czynienia?

MELA.

Jakto? Ona głównie!

(po chwili).

Ja cioci wszystko powiem, jak na spowiedzi, ale ciociu, jeśli ciocia mnie zdradzi, że to ja... to... już nie wiem co. Ciociu, ciociu tu stało się nieszczęście. Zbyszko zakochał się w Hance.

JULJASIEWICZOWA
(parska śmiechem).
Tylko tyle!
MELA.

Ciociu, niech się ciocia nie śmieje! To Bóg wie, co z tego może być, bo mama nie pozwoli na małżeństwo. Zobaczy ciocia!

JULJASIEWICZOWA.

Naprzód, skąd to wiesz?

MELA.

Ja podpatrzyłam niechcąca! Jak Bozię kocham. Ja zaraz potem oczy zamknęłam.

JULJASIEWICZOWA.

Lepiej było przedtem. Cożeś widziała?

MELA.

Ciociu oni się muszą pobrać. Oni się już całują.

JULJASIEWICZOWA
(śmieje się).

No, skoro się już całują.

MELA.

Tak, tak. Ja odkąd to zobaczyłam, to sypiać nie mogę już zupełnie. Co sobie przypomnę, to mną tak dziwnie zatarga, i płakać mi się chce i smutno i miło... Ale to ja, a mama, to z pewnością Zbyszka przeklnie.

JULJASIEWICZOWA.

Nie bój się cielątko, mama Zbyszka za to nie przeklnie.

MELA.

Żeby jeszcze tylko to, ale jest jeszcze dużo komplikacji. Jest jeszcze finanzwach tam na wsi i potem to już nie wiem, jest jeszcze cudze dziecko.

JULJASIEWICZOWA.

Cudze dziecko?

MELA.

No taki Hanka mówiła

JULJASIEWICZOWA
(zainteresowana).

No... no... jak mówiła?

MELA.

Ja jej mówię, pójdziesz za mąż, niby za Zbyszka, ja ciągle myślałam, a ona nie płacze, ale ryczy i woła: „A kto mnie teraz z cudzem dzieckiem weźmie“!

JULJASIEWICZOWA.

Tak powiedziała?

MELA.

Ciociu, ja nigdy nie kłamię... Tylko ja tego wszystkiego, ani weź, pokombinować nie mogę. A ciocia co rozumie?

JULJASIEWICZOWA.

Rozumiem! Rozumiem!

MELA.

Niech mi ciocia wytłumaczy, moja najdroższa!

JULJASIEWICZOWA.

Nie panienko. Ja ci tego nie wytłumaczę. Tylko niech Mela pamięta: „Trzymać języczek za zębami. Ani słowa o tem do nikogo. Ani słowa. I dalej nie podpatrywać! Jakby się co znowu zobaczyło, oczy zamknąć.“

MELA.

A ciocia tem się zajmie?

JULJASIEWICZOWA.

Może!

MELA.

Moja ciociu święta. Oni się jeszcze wykradną, albo zabiją. Tak było w Kijowie, cicho! Zbyszko!

SCENA XI.
TEŻ ZBYSZKO
ஐ ஐ
ZBYSZKO
(ubrany jak do wyjścia).
JULJASIEWICZOWA.

Jak się masz? Wychodzisz?

ZBYSZKO.

Tak!

JULJASIEWICZOWA.

Znów się puszczasz?

ZBYSZKO.

Znów.

JULJASIEWICZOWA.
Siedziałeś już przecie częściej w domu.
ZBYSZKO.

Widocznie mam już dosyć.

JULJASIEWICZOWA.

Szkoda, lepiej wyglądasz utyłeś trochę.

MELA.

Zbyszko, zaraz wrócą wszyscy, będzie herbata.

ZBYSZKO.

Nie czekajcie na mnie.

MELA.

Mama będzie znów zła.

ZBYSZKO.

Dajcie mi spokój!

JULJASIEWICZOWA.

Mógłbyś być grzeczniejszy!

ZBYSZKO.

Po co?

JULJASIEWICZOWA.

Choćby ze mną... Tak się zachowujesz...

ZBYSZKO.

Moja droga, raz chcesz, by ci uchybiać i aż prosisz się o to, to znów, aby cię szanować. Wybierz już raz matronę, czy kokotę!

JULJASIEWICZOWA
(wściekła).
Najlepiej zrobię, jeśli z takim brutalem mówić nie będę.
ZBYSZKO.

Najlepiej. A przestań się malować, bo wyglądasz jak kamienica odnowiona na przyjazd cesarza. Bądź zdrowa!

JULJASIEWICZOWA.

Ej! Żebyś nie pożałował twojej brutalności.

ZBYSZKO.

Ja nigdy niczego nie żałuję.

(wychodzi).
MELA.

On znów taki zły, jak dawniej, i z Hanką się tak kłócili. O mama idzie przez kuchnię.

SCENA XII.
CIŻ, DULSKA, HESIA, później DULSKI
ஐ ஐ
DULSKA
(do Juljasiewiczowej).

Jak się masz, cała jestem wzburzona.

JULJASIEWICZOWA.

O cóż chodzi?

DULSKA.

W tramwaju znów awantura. Jak Hesia siedzi, to przecież wygląda na dziecko, co niema metra wysokości. Mówię jej skurcz się...

HESIA.
E proszę mamy!
DULSKA.

Ona na złość się wyciąga i zaraz potem z konduktorem secesja, wszyscy się patrzą.

JULJASIEWICZOWA.

Ach, bo o ten cent, czy dwa.

DULSKA.

Kto nie szanuje grosza, ten nie wart... Hanka nakrywaj. My tu pijemy herbatę, bo piec w jadalni coraz gorszy.

JULJASIEWICZOWA.

Czemu go ciocia nie naprawi.

DULSKA.

Albom ja głupia? I tak na przyszły rok nie będę tu mieszkać, tylko wynajmę. Wtedy mi lokator piec poprawi. Idę włożyć szlafrok. Hesia przebrać się! Mela zajmij się herbatą.

(Wychodzi, Hanka nakrywa, Juljasiewiczowa obserwuje ją).
HESIA.

Dziś była marna lekcja, dobrze zrobiłaś, żeś nie poszła. Same sztubaki.

(Wybiega).
JULJASIEWICZOWA.

Hanka! Cóżeś tak zmizerniała?

HANKA.

Zęby mnie bolą.

JULJASIEWICZOWA.
Zęby?
DULSKA
(wchodzi w szlafroku).

Żywo! samowar, bułki... Wypijesz z nami herbatę.

JULJASIEWICZOWA.

Dobrze!

(wchodzi Mela i Hesia z zeszytami).
DULSKA.

Szczęśliwa jestem, że już jestem w domu. Dla kobiety niema, jak dom. Ja to zawsze powtarzać będę. Zawołajcie Zbyszka!

MELA.

Zbyszko wyszedł!

DULSKA.

Wyszedł?

MELA.

Ale pewnie zaraz wróci.

JULJASIEWICZOWA.

A mówiła ciocia, że się poprawił.

DULSKA.

Bo też tak jest. Przekonał się, że niema, jak dom i rodzina. Musiało mu cość wypaść!

JULJASIEWICZOWA.

Wcale nie, mówił, że mu już obrzydł dom i ta rodzina.

DULSKA.

Mówił?

JULJASIEWICZOWA.

Tak przed chwilą. Zresztą nie mówił tak wyraźnie, co mu tam zbrzydło... dość że poszedł.

HESIA.

Będzie się znów lumpował.

DULSKA.

Patrz swego nosa! Z tym chłopcem już niema rady. Już mu tak dogadzam, żeby go tylko w domu przytrzymać.

JULJASIEWICZOWA.
(znacząco).

E! Proszę cioci, to dogadzam osiągnęło już przeznaczony cel.

DULSKA.

Nie rozumiem. Przecież gdzie może być mu lepiej, niż w rodzinnem kole!

JULJASIEWICZOWA.

Hm!

DULSKA
(do Meli).

Co to za miny do ciotki wyprawiasz.

JULJASIEWICZOWA.

Do mnie, zdaje się cioci. A co do tego rodzinnego koła...

DULSKA.

Co ty wiedzieć możesz o tem. Wiecznie tylko gdzieś latasz. I przyznam ci się nawet, że zaczynają już o tobie mówić.

JULJASIEWICZOWA.
O każdym mówią.
DULSKA.

O tobie mówią to, co sama chcesz, aby mówili.

JULJASIEWICZOWA.

Naprzykład?

DULSKA.

Że jesteś kokietką.

JULJASIEWICZOWA.

E!

DULSKA.

Wywołujesz taką opinję. Dlaczego o mnie tego nikt nie mówi.

JULJASIEWICZOWA
(podrażniona).

Mogłaby ciocia przy dziewczętach nauk mi nie dawać.

DULSKA.

To są dzieci, to nie rozumieją, a potem niech nawet słyszą, to będzie dla nich nauką na przyszłość, to ich nauczy, gdzie zaprowadzić może lekkomyślność i chęć przypodobania się.

(Wchodzi Dulski, wita się, wyjmuje gazetę, siada i czyta).
JULJASIEWICZOWA
(coraz bardziej zła).

Doprawdy, że ciocia dziwnie pojmuje gościnność.

DULSKA.

Moja droga, ja przedewszystkiem pojmuję moralność i tę mam na względzie, czy tu w domu... czy...

JULJASIEWICZOWA.

To znaczy, że moje życie jest niemoralne?

DULSKA

Na zewnątrz! Ciągle cię widzę na ulicy.

JULJASIEWICZOWA.

Nie mogę chodzić po dachach.

DULSKA.

Ufarbowałaś włosy na rudo, gdzie widziałaś uczciwą kobietę z rudemi włosami.

JULJASIEWICZOWA.

No tego już zanadto.

DULSKA.

Wczoraj naprzykład Krębowa mówiła...

JULJASIEWICZOWA.

E!

(wstaje).

Już dosyć tego, doprawdy ciocia uwzięła się, aby mnie denerwować. Ja do cioci spraw nie zaglądam, a może także nie jedno dałoby się powiedzieć.

DULSKA.

Proszę. Proszę! Moje sumienie jest czyste i nie boi się dnia białego.

JULJASIEWICZOWA.

No już lepiej tu w biały dzień nie zaglądać, dopatrzećby się tu można niejednego, a zresztą niech mnie ciocia nie wyzywa... bo doprawdy.

DULSKA
(wyzywająco).

Proszę powiedzieć, proszę się nie krępować.

JULJASIEWICZOWA.

Mam wzgląd na dzieci.

DULSKA.

Hesia! Mela! Proszę wyjść. Felicjan zabieraj się i ty także!

(Hesia, Mela i Dulski wychodzą).
DULSKA.

Proszę cię jesteśmy same, mów, co mi masz powiedzieć.

JULJASIEWICZOWA.

Doprawdy, że ciocia zasługuje no to, żeby się dowiedzieć, więc cioci powiem, że jeśli ciocia do mego domu zagląda, to przedewszystkiem ciocia powinna swój z brudów oczyścić.

DULSKA.

U mnie nic brudnego się nie dzieje, a przynajmniej po ulicach mój dom nie jest głośny.

JULJASIEWICZOWA.

Będzie, będzie, jak się porządnie rozkrzyczy w swoim czasie.

DULSKA.
Cóż to za iluzje?
JULJASIEWICZOWA.

Wytłumaczę, jak mnie ciocia na chrzciny zaprosi.

DULSKA.

Moja pani niesmaczny żart! Ja i Felicjan dawno już głupstwa wybiliśmy sobie z głowy.

JULJASIEWICZOWA.

Ja też nie mówię, że ciocia będzie matką, ale babką!

DULSKA.

Co? Jak?

JULJASIEWICZOWA.

Zbyszko się o to postarał.

DULSKA.

Zbyszko? Zbyszko?

JULJASIEWICZOWA.

I... Hanka!

DULSKA.

Jezus Marja! Co jak, kłamiesz! Kłamiesz! Chcesz mnie chyba zabić! Strach. Nie dość, że mi delożowali stróża... jeszcze takie coś wymyślają.

JULJASIEWICZOWA.

Ja kłamię? Najlepiej niech ciocia sama się Hankę spyta.

DULSKA.
Skandal! Hanka! Hanka! Chodź tu w tej chwili.
JULJASIEWICZOWA.

Ja wolę tego nie słyszeć, idę do dziewcząt, a jak ciocia się przekona, to mnie ciocia przeprosi!

DULSKA.

Jutro rano! Hanka! Hanka!

JULJASIEWICZOWA
(wychodzi szybko, wpada Hanka z bielizną).


SCENA XIII.
DULSKA, HANKA.
ஐ ஐ
HANKA.

Wielmożna pani wołała? Ja do magla.

DULSKA.

Hanka! Odpowiadaj, ale tak, jak przed księdzem, czy to prawda, że ty jesteś...

HANKA
(cofa się pod ścianę i stoi nieruchoma).
DULSKA.

Odpowiadaj.

HANKA
(z wysiłkiem).

Tak proszę Wielmożnej Pani.

DULSKA.

Może kłamiesz? Może chcesz naciągnąć?

HANKA.
Nie kłamię!
DULSKA.

Jak Boga chcesz mieć przy skonaniu?

HANKA.

Jak Boga chcę mieć przy skonaniu.

(Duża pauza, Hanka płacze).
DULSKA.

Oddam ci książeczkę, zapłacę do pierwszego, wynoś się.

HANKA.

Ja wolę pójść zaraz!

DULSKA.

Tak będzie lepiej. Ja takich dziewczyn co o swoją dobrą sławę nie stoją, nie mogę u siebie trzymać! Wyniesiesz się zaraz... idę po książeczkę.

(Wychodzi do sypialni).
HANKA
(stoi nieruchoma, ociera łzy i kieruje się w stronę kuchni).


SCENA XIV.
HANKA, JULJASIEWICZOWA, później MELA, ZBYSZKO.
ஐ ஐ
JULJASIEWICZOWA.

Hanka!

HANKA.

Co?

JULJASIEWICZOWA.
Co się stało?
HANKA
(z płaczem).

Wielmożna pani wyrzuca mnie.

JULJASIEWICZOWA.

Zobacz się z panem Zbyszkiem.

HANKA.

Ale... co mi tam! Niech ich za moją krzywdę.

(wypada do kuchni).
MELA.

Ciociu! Ciociu i co? I co? Ja się tak boję!

JULJASIEWICZOWA.

Idż do siebie, nie pokazuj się.

MELA.

Boże mój! Ciociu! Niech ich ciocia nie opuszcza.

(Juljasiewiczowa wypycha ją do pokoju dziewcząt, wchodzi Zbyszko).
ZBYSZKO
(do Juljasiewiczowej).

Ty tutaj? A to dziwne... Tam twój oficer spaceruje pod bramą i czeka.

JULJASIEWICZOWA.

A tobie co do tego? Patrz lepiej, żebyś ty nie miał to, na coś zasłużył.

ZBYSZKO.

Cóż to za ton!

JULJASIEWICZOWA.

To ty zmień twój ton, będziesz ty inaczej za chwilę śpiewał. Wydały się twoje sprawki z Hanką.

ZBYSZKO.

A... psia krew!

JULJASIEWICZOWA.

A klnij! Dużo ci pomoże. Matka Hankę teraz wypędza, ciekawa jestem, co twój honor uwodziciela, każe ci teraz zrobić dla twej... ofiary!

(śmieje się ironicznie).
ZBYSZKO
(chwyta za kapelusz).

Żmija!

JULJASIEWICZOWA.

Byłam pewna! Kapelusz w rękę i fiut! Najlepszy punkt wyjścia.

ZBYSZKO.

Milcz, nie doprowadzaj mnie do pasji.

SCENA XV.
CIŻ, DULSKA.
ஐ ஐ
DULSKA
(w ręku książeczka).

Hanka! A ty tu nie wychodź, mam z tobą do pomówienia.

ZBYSZKO.
Tak, tak, wiem już o co chodzi i... Pokazałaby mama więcej taktu, gdyby o tem nie mówiła więcej.
DULSKA.

Taktu! Taktu! Ty śmiesz mówić o takcie. Ty, który taki skandal wywołałeś pod rodzicielskim dachem. Jak się to rozniesie po ulicy, to chyba dom sprzedać i wynieść się na Dębniki albo na Krowodrę.

ZBYSZKO.

To moja rzecz!

DULSKA.

Bezwstydnik! Do tego doprowadzić, żeby mi potem byle kto oczy tem wykalał.

JULJASIEWICZOWA.

O przepraszam, ten byle kto, to mam być ja. Tego już zanadto i to ciocia tak mówi; a czy wie ciocia, że ja potrzebuję tylko dwa słowa powiedzieć... aby ta śliczna historja inaczej wyglądała.

DULSKA.

Co powiesz to będzie kłamstwo, takiej jak ty nikt nie uwierzy.

JULJASIEWICZOWA.

Jaka jestem, to jestem, ale nigdy nie dopuściłabym do tego, czego się tu dopuszczono.

(do Zbyszka).

Wiedz o tem, że ciocia o Hance od początku wiedziała.

DULSKA.
Nie prawda!
JULJASIEWICZOWA.

Aha! Nieprawda! Przez palce się patrzyło, przez palce! Dopiero teraz, jak grozi głośny skandal, to na Zbyszka na Hankę.

ZBYSZKO.

A to ładna historja! I to w jakim celu?

JULJASIEWICZOWA.

Żebyś w domu siedział...

ZBYSZKO.

A rozumiem!

DULSKA.

Ona kłamie!

ZBYSZKO.

Ona prawdę mówi. To bardzo na maminą moralność patrzy.

DULSKA
(wali pięścią w stół).

Kłamie!

JULJASIEWICZOWA.

Nie kłamie!

ZBYSZKO.

Prawdę mówi, ja to czuję, ja to wiem, to jest to, co tu pełza. To jest to, żeby tylko za ścianę nie wyszło! Ale kto wiatr sieje, ten burzę zbiera.

(biegnie do kuchni).

Hanka!

(Mela i Hesia ukazuje się na progu).
DULSKA.

Zbyszek!

ZBYSZKO.

A chce mama wiedzieć, co zrobię? Chce mama wiedzieć? Ja się z Hanką ożenię!

DULSKA.

Jezus Marja! Szlag mnie trafi.

MELA.

Mamo przebacz mu, pobłogosław!

DULSKA.

Odczep się!

ZBYSZKO
(wciąga Hankę).

Hanka rzuć te łachy, zostaniesz tutaj na zawsze!

HANKA.

Kiedy mi pani wypowiedziała.

ZBYSZKO.

Zostaniesz! Ja się z tobą żenię.

HANKA.

Rany Boskie!

DULSKA.

Ja nie pozwolę.

ZBYSZKO.

To się na nic nie zda.

DULSKA
(do Dulskiego który wszedł).
Felicjan, widzisz... jaką twój syn daje nam synowę.
(Dulski zafrasowany podchodzi).

No rusz się, ty ojciec... przeklnij go, to może się upamięta.

ZBYSZKO.

To na nic. Tak będzie. Niech taka szpetota nurza się we własnym błocie.

DULSKA.

Rany Boskie! Jak mi się kto spyta, jak moja synowa z domu?

ZBYSZKO.

To powie mama, że nie z domu, ale z chałupy. To będzie najgorsza kara! Hanka padnij do nóg, proś o „Błogosławieństwo!“

HANKA.

Proszę Wielmożnej pani ja przecie...

DULSKA.

Idź precz! Felicjan odezwij się!

DULSK!

A niech was wszyscy djabli!

(Wychodzi).
DULSKA
(pada na kanapę).

Nie wytrzymam, daję słowo nie wytrzymam.

ZBYSZKO.

Siadaj Hanka, siadaj rzędem obok mamy. Teraz tu twoje miejsce.

(Sadza gwałtem Hankę na kanapę).
JULJASIEWICZOWA.

Zbyszko!

(Dzwonek, Hanka się zrywa i chce biegnąć otworzyć).
ZBYSZKO.

Siedź! Nie ruszaj się!

HANKA.

Ja chcę otworzyć!

HESIA.

Ktoś idzie...

ZBYSZKO
(sadza gwałtem Hankę, idzie do kuchni i stojąc na progu przedpokoju mówi).

Niech kucharka idzie otworzyć i powie, że obie panie Dulskie przyjmują.

Zasłona spada. Koniec aktu II.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.