Płodność (Zola)/Księga czwarta/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Płodność
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Fécondité
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Minęły dwa lata i w owych dwóch latach Mateusz i Maryanna mieli znowu dziecko, tym razem dziewczynkę. I znowu równocześnie z tem powiększeniem się rodziny, powiększyła się i włość Cbantebled na wschodzie płaskowzgórza o cały obszar lasów, będący na sprzedaż, aż do odległych folwarków Mareuil i Lillebonne. Posiadali więc teraz całą północną część włości, nieomal dwieście hektarów lasu, poprzecinanego rozległemi polankami, połączonemi ze sobą siecią dróg. Zamienione na pastwiska otoczone drzewami i użyźnione sąsiedniemi źródłami, dozwalały owe polany potroić liczbę bydła i rozpocząć hodowlę na wielką skalę. Było to niepowstrzymane zdobywanie coraz nowego życia, płodność rozrastająca się w promieniach słońca, praca stwarzająca ciągle i bez wypoczynku, wbrew piętrzącym się przeszkodom i bólom, wlewająca w żyły świata, coraz to więcej energii, więcej zdrowia i więcej radości.
Odkąd Froment’owie stali się zdobywcami, zajęci położeniem podstaw do nowego maleńkiego królestwa, dążący do najpewniejszej z fortun, majątku opartego na ziemi, Beauchene’owie nie drwili już z ich dziwacznej myśli osiedlenia się na wsi, zostania wieśniakami z upodobania i przygodnemi rolnikami, jak ich początkowo nazywali. Zdziwieni, ale sprzyjający z góry każdemu powodzeniu, oszczędzali ich, szanowali teraz i traktowali jako bogatych — krewniaków a nawet zaszczycali od czasu do czasu odwiedzinami, zachwyceni wielką ruchliwością, pełnego życia folwarku, gdzie wszystko mówiło o dobrobycie i powodzeniu. Podczas jednej z letnich wizyt, odnalazła tu Konstancya panią Augelin, dumną przyjaciółkę z pensyi, której zresztą nigdy zupełnie z oczu nie była straciła. Młode małżeństwo, które dziesięć lat temu przybyło tutaj, obnosząc po ścieżynach Janville swą miłość i całując się po za każdym niemal krzakiem, nabyło wreszcie na końcu wioski domek, w którym corocznie spędzało teraz lato. Ale dziś nie pozostało już nic z owej dawnej ich beztroski; pani Angelin kończyła trzydziesty szósty rok życia; od sześciu lat zaś, odkąd wraz z mężem dotrzymywali danego sobie przyrzeczenia, że po skończonej trzydziestce przestaną być oszukującymi naturę kochankami, od sześciu lat więc żyli jak poważni małżonkowie, w oczekiwaniu dziecka, które sobie obiecywali, mimo to, dziecko nie chciało jakoś się urodzić. Nic nie pomagało, że pragnęli go i wyczekiwali z całą namiętną miłością, jaką wciąż oboje dla siebie żywili nawzajem, uściski ich były bezpłodne, rzekłbyś wyjałowione przez egoizm, z jakim tak długo szukali wyłącznie tylko zmysłowej rozkoszy. Dom ich stawał się w swej pustce coraz to smutniejszym: on, ów piękny muszkieter przed laty, siwiał, tracił wzrok i czuł się nieszczęśliwym, że zaledwie widzi tyle, by módz malować swe wachlarze; ona zaś, dawniej tak wesoła, zdjęta była obawą wobec grożącej mężowi ślepoty i zmrożona ponurem milczeniem, które się powoli wślizgiwało do stygnącego już domowego ogniska.
Teraz, odnowiwszy dawne stosunki, pani Angelin, przyjeżdżając do Paryża za sprawunkami, zachodziła od czasu do czasu do Konstancyi około czwartej na szklankę herbaty, bawiąc u niej aż do chwili, w której czas było jechać na pociąg. Pewnego dnia, gdy się znalazły same, wybuchnęła głośnym płaczem, zwierzając jej całą swą troskę i niedolę.
— Ach! moja droga, nigdy nie pojmiesz jak bardzo cierpimy. Mając dziecko, wyobrazić sobie nie można, co cierpi małżeństwo, nie mogące go mieć a pragnące je mieć tak bardzo, tak ze wszystkich swych sił i chęci! Biedny mój mąż kocha mnie zawsze, ale widzę po nim, że jest przekonany, że moja wtem wina, iż dziecka nie mamy i to zakrwawia mi serce, całemi godzinami, płaczę z tego powodu, nie mogąc się uspokoić. Moja wina! ale czyż to można z wszelką pewnością twierdzić, czyja w tem winy, kobiety czy mężczyzny? Nie mówię mu już tego jednak wcale, bo toby go mogło przyprowadzić do rozpaczy. Ach! gdybyś pani nas widziała oboje w naszym pustym domu, tak bardzo opuszczonych, szczególniej odkąd pogarszający się wzrok czyni go zgryźliwymi Ach! oddalibyśmy pół życia, gdyby tam było dziecko, by hałasowało i ogrzewało nam serca, teraz, gdy życie w nas i wokoło nas krzepnie!
Konstancya patrzała na nią z wielkiem zdziwieniem.
— Czy być może, miałabyś pani nie módz mieć dziecka, licząc zaledwie trzydzieści sześć lat? Myślałam, że skoro się pragnie je mieć, można je mieć zawsze, kiedy się jest tak zdrową i silną jak pani... A potemu są odpowiednie kuracye, lekarze, przecież ciągle można czytać podobne ogłoszenia w dziennikach.
Nowy strumień łez popłynął z oczu pani Angelin.
— Zmusza mnie pani do wypowiedzenia się zupełnie... Niestety! moja ukochana przyjaciółko, już od trzech lat poddaję się takiej kuracyi a od pół roku oddałam się pod opiekę pewnej akuszerki, mieszkającej przy ulicy Miromesuil a jeżeli pani widzisz mnie tak często latem, to dlatego właśnie, że przybywam do niej na konsultacye. Obietnicami zasypuje mnie ona po prostu, ale, jak dotąd, rezultatu niema żadnego... Dzisiaj była jakoś otwartszą, zdawała się zniechęconą i dlatego nie mogłam powstrzymać łez przed chwilą.
A składając ręce, dodała z wrastającą egzaltacyą:
— Boże! Boże! i powiedzieć, że są kobiety tak szczęśliwe, kobiety, które mają tyle dzieci ile chcą! naprzykład kuzynka pani, pani Froment! Ileż to z niej nie zażartowano a ja byłam w tem pierwsza! Ale już przeprosiłam ją za to, bo w końcu to wielka i piękna rzecz te ciągłe takie spokojne i takie zwycięzkie porody. Ach zazdroszczę jej tak bardzo, tak bardzo, moja kuzynka, że doprawdy poszłabym kiedy wieczorem i ukradła jedno z jej dzieci, które wyrastają, niby obfity owoc na bujnie rosnącem drzewie!.. Mój Boże! mój Boże! czy to może dlatego żeśmy zbyt długo się powstrzymywali? może wspólną naszą winą jest, żeśmy wyjałowili drzewo, niepozwalając mu wydawać owoców na wiosnę, w okresie zdrowych soków?
Gdy Angelin wymawiała imię kuzynki Maryanny, Konstancya, spoważniała i potrząsnęła przecząco głową. Potępiała zawsze tę bezustanna brzemienność, skandaliczną naprawdę i za którą Maryanna odpokutuje jeszcze kiedyś.
— Ależ, kochana przyjaciółko, nie wpadaj w przesadę. Dziecko, zapewne niema kobiety, niema takiej matki, którąby go sobie nie życzyła, którąby nie odczuwała konieczny potrzeby posiadania dziecka. Ale cała ta hałastra, całe stado dzieci, nie, nie! przenigdy! to wstyd, to szaleństwo... Zapewne, że dziś, czując się bogatą, może Maryanna odpowiedzieć, że wolno jej być nieopatrzną. Przyznaję, że okoliczność ta ją nieco uniewinnia. Ale, bądź co bądź, zostaję przy mojem zdaniu i zobaczy pani, że prędzej lub później, odpokutuje ona to srodze.
Jednakże tego wieczora po wyjściu pani Angeliny, czuła się Konstancya zaniepokojoną i wzruszoną jej zwierzeniami. Była zdumioną, że w ich wieku można już nie módz mieć dziecka, skoro się je mieć zechce. Zkądże się brał ów dreszcz zimny, który jej wtedy przebiegał po żyłach? Jakież to nieznane i złowrogie przeczucie musnęło najtajniejsze struny jej serca? Czuła się jakąś nieswoją, ale było to coś tak nieokreślonego i niesformułowanego, że zaledwie można to było nazwać przeczuciem, był to lekki dreszcz instynktowny na myśl o nadwątlonej a może utraconej już płodności i nie byłaby się wcale nad tem zastanawiała, gdyby już raz dawniej nie uczuła była żalu, że ma tylko syna jedynaka a stało się to owego dnia, gdy biedny Morange złamany tragiczną śmiercią swej jedynej córki, został sam na świecie. Od czasu owego ostatecznego osamotnienia, żył biedak w jakimś półśnie, w ogłupieniu małostkowego, tuzinkowego biuralisty, oddanego mechanicznie swoim zajęciom. Zawsze uprzejmy i łagodny, ledwo odzywał się, cały oddany pracy buchalteryjnej, czuł się człowiekiem na zawsze złamanym, czuł, że nie opuści już nigdy fabryki, w której pensya jego podniosła się do ośmiu tysięcy franków. Trudno było wiedzieć, co wogóle robi z tą sumą tak znaczną dla człowieka samotnego i prowadzącego tak skromne życie, nie mającego ani wydatków, ani jawnych i znanych fantazyj oprócz tego, że zatrzymywał z uporem dawne mieszkanie, chociaż było dla niego dziś już za wielkie. Zamykał się tam, wiodąc życie zazdrośnika zasklepiającego się w swem samotnem pustkowiu. Ten przygniatający ból wzruszył na chwilę Konstancję tak, iż się rozczuliła i płakała w pierwszych dniach razem z Morangem, chociaż łzy przychodziły jej z trudem. Bezsprzecznie, wejście w siebie samą i myśl o drugiem dziecku, które mieć mogła, utkwiły w niej i powracały chwilami, kiedy z głębi jej zbudzonego i zaniepokojonego macierzyństwa, powstawał jakiś nagły lęk, jakieś niejasne obawy, których dawniej nie znała. A jednak syn jej Maurycy, przebywszy, jako bardzo delikatne chłopię, wymagające wielu starań pacholęce lata, był dziś przystojnym dziewiętnastoletnim młodzieńcem a choć zawsze nieco blady, wyglądał krzepko; ukończył dość dobrze szkoły i był już pomocny ojcu w kierowaniu fabryką; uwielbiająca go zaś matka, nigdy tylu wielkich nie pokładała w swym jedynaku nadziei, jak właśnie teraz. Widziała go już panem przedsiębiorstwa, przez którego znaczne rozszerzenie osiągnie zczasem pieniądze i władzę..
Ów kult Konstancji dla syna, bohatera dnia jutrzejszego, wzmógł się szczególniej od chwili, w której coraz bardziej poczęła gardzić i brzydzić się jego ojcem. Był to upadek z żelazną postępujący konsekwencyą, którego powstrzymać nie mogła, przeciwnie, jeszcze sama przyspieszając fatalnie jego przebieg. Gdy początkowo zamykała oczy na pierwsze jego niewierności, na spędzane po za domem z ladacznicami noce, chciała tylko dać ujście jego zbyt wielkim apetytom, które ją zamęczały a zarazem pragnęła uniknąć o ile możności niefortunnego przypadku, jakim jej się wówczas wydawało nowe dziecko. Mimo to znosiła go długo z poczucia obowiązku a przytem także, aby go zupełnie nie stracić i uchronić od kroków, nie dających się naprawić, wreszcie atoli rozeszli się zupełnie; on stawał się coraz brutalniejszym w swych wymaganiach, których nabywał po za domem, ona zaś zbuntowana nakoniec, brzydziła się temi pieszczotami, wobec których pozostawała zupełnie zimną, zresztą bolała ją już jego zawzięta chęć oszukiwania natury, gdy powracał po dobrych obiadach, libacjach i cygarach. Miał lat czterdzieści dwa, pił przytem za wiele, jadł za wiele i palił za wiele. Tył też z tego powodu, stawał się ociężałym, wargi miał miękkie, powieki obwisłe, nie był już tak starannym i dbałym o siebie, jak dawniej, wybuchał głośnym i grubiańskim śmiechem, któremu towarzyszyły karczemne żarty. Ale przedewszystkiem łajdaczył się coraz bardziej po za domem, nurzał się w brudnej rozpuście, która zawsze dla niego miała powab, zaspakajając jego pożądania łatwych do zdobycia i zupełnie, bez żadnych zastrzeżeń oddających się kobiet. Teraz więc coraz bardziej ograniczany przez żonę w domu, puszczał się na najgorsze awantury uliczne. Znikał na całe noce, kłamał potem niezręcznie, albo wcale nawet nie starał się kłamać. Jakże przeciwko temu mogła walczyć ona, która miała zaledwie odwagę poddawać się od czasu do czasu wstrętnemu aktowi, aby zerwanie ich z sobą nie stało się zupełnem? Czuła się wobec tego bezsilną i pozostawiła mu w końcu zupełną wolność, choć życie pełne brudnych rozkoszy, jakie teraz wiódł, nie było dla niej tajemnicą, nawet w swych szczegółach. Największym ciosem dla niej przecież było, że stopniowa dezorganizacja tego tęgiego dawniej mężczyzny, degeneracja fizyczna i moralna, do której go przyprowadziła rozpusta, odbijała się w sposób dotkliwy na fabryce, która zaczynała się chwiać. Ów dzielny swego czasu pracownik, ów szef, pełen energii i hartu, stawał się ociężałym, tracił szczęśliwą rękę w operacyach i nie miał już ani odwagi, ani energii do wielkich przedsiębiorstw. Zamiast wstać wcześnie, wylegiwał się rano w łóżka, przez trzy i cztery dni czasem nie oglądał warsztatów, pozwalał, że nieporządek i kradzieże wzrosły do tego stopnia, że owe dawniej tak świetne inwentarze, z roku na rok coraz to dotkliwsze wykazywały klęski. Jakże smutnie kończył ten dawniej tak wesoły i głośny, chciwy używania egoista, który mawiał, że pieniądz, że kapitał dziesięciokrotnie się mnożący, dzięki pracy bliźnich, jest jedyną, godną pożądania potęgą a którego teraz zbytek używania i pieniędzy skazywał sprawiedliwie na powolną ruinę i ostateczną niemoc impotentów.
Jeszcze jeden cios spadł na Konstancyę i pogłębił tłumiony wstręt, który czuła do męża. Bezimienne listy odprawionych sług, pisane przez zemstę, powiadomiły ją o miłostkach Beauehêne’a z Noriną, dziewczyną z fabryki, zaszłą wskutek tego w ciążę, która urodziła potajemnie chłopca, który znikł bez śladu. Dziś nawet, po dziesięciu latach, nie mogła jeszcze myśleć o tej brudnej sprawie spokojnie, tak, iżby się cała jej istota nie buntowała. Bezwątpienia, nie chciała, aby owo dziecko było jego, ale co za wstyd, co za paskudztwo, że chodził do tej dziewczyny! I gdzież je podzieli? czy dziecko żyło jeszcze i na jakiem śmietnisku? Czuła się wstrząśniętą tem macierzyństwem, zrodzonem z rozpusty, tem macierzyństwem, które on ukradł jej i dziwiła się, że przeboleć tego nie może, chociaż z taką stanowczością się temu wtedy opierała. Zdawało się, że w miarę, jak ją od męża oddalało obrzydzenie, potężniała w niej matka, pełna zazdrosnych uczuć, poświęcenia się i abnegacyi, pełna tego serdecznego ognia, którego nigdy nie doświadczała jako żona. Takim więc sposobem oddawała dzisiaj całe swe życie ukochanemu nadewszystko Maurycemu; był on dla niej bogiem, dla którego zapominała nawet o głębokim żalu, o słusznych swoich niechęciach. Postanowiła, że nie powinien cierpieć z powodu nikczemności ojca i ztąd tak dumnie nosiła czoło, z taką mocą duszy panowała nad sobą, zdawała się o niczem nie wiedzieć, nie robiła nigdy mężowi wyrzutów, była wobec ludzi dla niego zawsze pełną szacunku żoną. Nawet sam na sam, w sypialni jeszcze milczała, unikając wyjaśnień i sprzeczek. Pełna pruderyi mieszczka, szanująca się kobieta, nie myślała wcale ani o kochanku, ani o możliwej zemście, zdawała się przeciwnie przez nienawiść do rozwiązłości męża, tembardziej trzymać się domowego ogniska, tym wyłącznie] przywiązywać do syna, broniła zaś ją tak samo oschłość serca, jak i brak temperamentu. Zraniona, przejęta wstrętem, ukrywająca pogardę, którą czuła, czekała na tryumf syna, mającego oczyścić i uratować dom, wierząc święcie w jego siłę zupełnie; zdziwioną i zaniepokojoną się czuła, gdy niekiedy, nagle, bez żadnej przyczyny mroził ją ów nieokreślony dreszcz, jawiący się niewiedzieć zkąd i przepełniający jej serce wyrzutami błędów, których sobie nie przypominała.
Konstancya tedy powróciła pierwsza do zwierzeń, uczynionych przez panią Angelin, litując się bardzo i okazując wielkie zainteresowanie. A gdy nieszczęsna bezpłodna niewiasta, roznamiętniona pragnieniem posiadania dziecka zwierzyła się jej, że każda wizyta u akuszerki była dla niej nowem rozczarowaniem, zdawała się szukać jakiejś pociechy i ofiarowała jej z wielką serdecznością swoje usługi.
— Czy pozwolisz, kochana przyjaciółko, towarzyszyć sobie kiedykolwiek? Może ona powie mi to, czego się wzdraga powiedzieć pani.
Pani Angelin ze zdziwieniem zrobiła gest przeczący.
— Ale, po co? Nie dowiedziałabyś się pani więcej odemnie. A mnie wielką sprawiłoby przykrość, że pani traci czas z mojego powodu.
— Bynajmniej, bynajmniej! niech pani zupełnie rozporządza moim czasem w tak ważnej okoliczności. Przyznam się zresztą, że chętnie pomówiłabym z ową akuszerką, po tylu zadziwiających rzeczach, które mi pani o niej opowiada.
Umówiły się więc o spotkanie, zadecydowawszy, że w następny czwartek po południu, pójdą razem do pani Bourdieu na ulicę Miromesuil.
Właśnie owego czwartku około drugiej po południu, spotkał się Mateusz, który przybył do Paryża dla obejrzenia u Beauchêne’a młockarni, idąc pieszo ulicą la Boëtie, z Cecylią Moineaud niosącą małą, starannie owiązaną paczkę. Kończyła dwadzieścia i jeden lat i była od czasu operacyi, którą przebyła, szczupłą, bardzo bladą i bardzo słabą, ale nie chorowała jednak. Od owych kilku pełnych bólu miesięcy, które spędziła na folwarku, miał dla niej Mateusz wiele życzliwości, do czego przyłączyło się później jeszcze i współczucie wobec jej rozpaczy i bólu, że już nigdy więcej nie będzie mogła być matką. Skoro wyszła ze szpitala, zajął się nią wtedy, szukając dla niej łatwej pracy, znalazł takową u pewnego znanego sobie fabrykanta wyrobów kartonowych. Było to klejenie pudełek, jedyna nie męcząca praca, do której zdolne były wątłe jej ręce, nie wyrosłe i łatwo się męczące jak ręce podlotka. Odkąd przestała być kobietą, można ją było brać za dużą dziewczynkę, która wystrzeliwszy, nagle przestała rosnąć, nigdy jednak nie przechodziła obok dziecka, żeby ją nie zdejmowała ochota wziąć je na kolana i popieścić. Przy wielkiej zręczności drobnych swych palców zarabiała dwa franki dziennie za pomocą klejenia pudełek. A ponieważ żle jej było u rodziców, gdzie raziła ją bezustannie brutalność otoczenia i gdzie ją ograbiano co tydzień z pieniędzy otrzymywanych przy wypłacie, marzyła więc wciąż, aby się usamodzielnić, znaleść trochę pieniędzy, któreby jej pozwoliły na wynajęcie izdebki, gdzieby się czuła tak spokojną i tak bardzo szczęśliwą, nie będąc już popychaną. Mateusz miał zamiar zrobić jej miłą niespodziankę, dając przy sposobności potrzebne na to pieniądze.
— Dokądże tak śpiesznie? zapytał żartobliwie.
Przystanęła, zdziwiona trochę niespodziewanem spotkaniem i zawstydzona odpowiedziała z początku wymijająco.
— Idę tam, na ulicę Miromesuil z wizytą.
Ale widząc jego dobrotliwość, zawsze skorą do podania jej pomocnej ręki, opowiedziała mu niebawem całą prawdę. Biedna Norina, siostra jej, zległa po raz trzeci u pani Bourdieu: Była to znowu pełna niedoli historyą. Zaszła w ciążę, żyjąc wesoło z pewnym bardzo przyzwoitym panem, który jej umeblował pokój a ponieważ ów bardzo przyzwoity pan zniknął natychmiast, gdy tylko spostrzegł jej stan, była zmuszoną, aby nie umrzeć z głodu, sprzedać swoje meble, szczęśliwa, że za ostatnie dwieście franków mogła przynajmniej odbyć połóg u pani Bourdieu a nie w szpitalu, którego się lękała nadewszystko. Ale skoro niebawem opuści zakład, znajdzie? się znowu na bruku bez środków do życia W jej latach, bo miała już trzydzieści i jeden, przestawało to być zabawnem.
— Ona zawsze dla mnie była dobrą — ciągnęła dalej Cecylia — poszłam więc odwiedzić ją, bo z duszy mi jej żal. Teraz niosę jej trochę czekolady... Ach! a gdyby pan widział jej chłopca, milutki jak aniołek.
Oczy jej błyszczały, gdy to wymawiała a usta okrasił uśmiech, rozpromieniający jej drobną i bladą twarzyczkę. Było w tem coś dziwnego, że ta dawna trzpiotka, ta ulicznica z przedmieścia Grenelle, stała się pod wpływem operacyjnego noża istotą o dziwnie wydelikaconych uczuciach, niewykształconą matką, która pozostała dziewczynką czułą a tak wiotką, że się zdawało, iż zbyt głośny łoskot mógłby ją rozbić jak szkło. Po zniszczeniu funkcyi — instynkt macierzyństwa tembardziej u niej się spotęgował.
— Jaka szkoda, że Norina chce się go pozbyć tak samo jak dwóch poprzednich. Jednakże tym razem mały tak krzyczał, że musiała wziąć go do piersi. Ale to tylko tymczasowo, bo mówi, że nie chce patrzeć jak umiera przy niej z głodu... Aż coś mi się robi na taką niepoczciwość, żeby mieć dziecko i nie chcieć go zachować przy sobie. Powzięłam więc projekt pomyślnego załatwienia całej tej sprawy. Pan wie, że zamierzam rozstać się z moimi rodzicami. Więc najęłabym w takim razie dość dużą izbę, wzięłabym do siebie moją siostrę z jej synkiem, nauczyłabym ją wykrawać i kleić pudełka, które sama robię i żylibyśmy sobie we troje bardzo szczęśliwie.. Wtedyby szła dopiero robota od ręki, z uciechy, że się jest swobodnym i że nie potrzeba już robić rzeczy, któremi się brzydzi!
— I cóż, nie chciała? zapytał Mateusz.
— Powiedziała, żem szalona i jest w ten trochę racyi, bo nie mam jeszcze ani grosza na wynajęcie owej izby. Ach, gdyby pan wiedział jak mnie to martwi!
Mateusz, starając się ukryć wzruszenie, rzekł spokojnie:
— Izdebkę wynająć nie trudno. Znalazłabyś może kogoś życzliwego, któryby ci dopomógł. Ale wątpię bardzo, czy potrafisz skłonić siostrę, by zatrzymała przy sobie dziecko, zdaje mi się, że znam dostatecznie pod tym względem jej zapatrywania. Chybaby się stał cud jakiś.
Cecylia, pojąwszy od razu wszystko swoim bystrym umysłem, popatrzała na niego, więc on był tym życzliwym. Boże! marzenia jej były bliskie urzeczywistnienia, rzekła więc z serdeczną otwartością.
— Panie, pan taki dobry dla nas, że powinieneś pan wyświadczyć nam jeszcze jedną wielką łaskę. To jest pójść zaraz ze mną zobaczyć Norinę. Pan jeden potrafi do niej przemówić i może nawet nakłonić ją... Ale chodźmy powoli, bo tchu mi brak, taka jestem wzruszona i szczęśliwa!
Bardzo ujęty tem przemówieniem zgodził się Mateusz pójść z nią razem.. Skręcili na ulicę Miromesuil, biło także i jego serce, gdy wchodzili na schody, wiodące do kliniki położniczej. Więc to już dziesięć lat temu! myślał. A z tem razem wracało obrzydzenie, którego tu przed laty doświadczył, przesunęła mu się w myśli drobna i wylękła twarzyczka Wiktoryi Coquelet, zaszłej w ciążę z synem rodziny, u której służyła, sama nie wiedząc jak, ujrzał promienną główkę dziewiczej a mimo to kazirodnej Rozyny, podobnej do zdeptanej lilii, widział krwawe zjawisko pani Karoliny, jeszcze ociekającej krwią i porozrywanej, przez cudzołóżczy płód i powracającej tak do małżeńskiej sypialni, by tam kłamać a może i umrzeć nawet. A gdy już owe nieszczęsne dzieci przyszły na świat, jawił się niepokój wzbudzający profil wstrętnej Couteau, zbrodniarki, gotowej zawsze zabierać niemowlęta, niby rodzaj zawadzających tobołów, które się ładuje, lub których się pozbywa wedle potrzeby. Wydawało mu się, że to wszystko było wczoraj, bo dom nie zmienił wcale wyglądu, nawet te same tłuste plamy rozpoznawał na drzwiach po rozmaitych piętrach.
Znalazłszy się na górze w izdebce, ogarnęło Mateusza jeszcze wyraźniej toż samo wrażenie, że był tutaj wczoraj. Wygląd jej nie zmienił się wcale. Na ścianie były też same perłowo szare tapety, upstrzone niebieskiemi kwiatami, stały tam te same nędzne mebelki, każdy z innej wsi. Nawet znajdujące się trzy łóżka tak samo były ustawione dwa jedno obok drugiego a trzecie na poprzek. Na jednem z nich leżała upakowana walizka obok torby podróżnej, na które początkowo nie zwrócił uwagi, ale które dopełniały podobieństwa. Zaś naprzeciw oświetlonych słońcem okien, po za wysokim szarym murem, trąbili tak samo trębacze w poblizkich koszarach, te same wojskowe pobudki.
Na nieposłanem łóżku siedziała Norina, która się właśnie ubrała, czując się już dość silną, by powstać i karmiła dziecko.
— Czyż być może! to pan! — zawołała — poznawszy Mateusza. To bardzo ładnie ze strony Cecylii, że pana tu przyprowadziła.. Mój Boże, ileż to lat! Ale to nas nie odmładza wcale.
Patrzał na nią badawczo i w istocie znajdował, że bardzo się podstarzała, ulegając raptownemu przekwitowi niektórych blondynek, które gdy skończą trzydziestkę, zdają się już mieć jakieś nieokreślone lata. Pomimo to, robiła miłe wrażenie, twarz była trochę nalana i miała wyraz bardzo zmęczony, zachowała przecież dawną swobodę, połączoną teraz z rezygnacją.
Cecylia postanowiła wypowiedzieć wszystko odrazu bez ogródki.
— Oto twoja czekolada... Spotkałam pana Froment na ulicy i był tak dobry i tak bardzo dla mnie życzliwy, że zainteresował się myślą wynajęcia pokoju, gdziebyś mogła razem ze mną zamieszkać i wspólnie pracować.. Poprosiłam go więc, aby wstąpił na chwilę, żeby z tobą pomówić i skłonić cię do zatrzymania u siebie tego biednego malca. Widzisz, że ciebie nie chcę podchodzić, mówię otwarcie.
Norina, poruszona, protestowała, rzucając się niespokojnie.
— Cóż znowu za historye! Nie chcę, nie chcę, żeby mnie dręczono, jestem i tak dosyć nieszczęśliwa!
Na to wmieszał się zaraz Mateusz, tłomacząc jej, że trudno w jej latach wyżyć z rozpusty, że jeżeli znowu do niej powróci, to staczać się będzie coraz to niżej w kał uliczny. I znalazł, że się z nim zgadzała co do tego punktu zupełnie, mówiła mu o zawodzie prostytutki z goryczą i bez iluzyi i zdawała się nie oczekiwać od mężezyzn niczego, prócz kłamstwa, nędzy i poniewierki. Była to naga i szorstka rzeczywistość, o którą się rozbija tyle marzeń o dostatkach młodych i ładnych robotnic paryzkich, co zepsute już w pracowni i warsztacie, starają się sprzedać jaknajdrożej, aby posiąść zbytek, który pożerają ich oczy w oknach wystawowych wielkich magazynów; stopniowo spadają one coraz niżej i zostają na bruku, nie uzyskawszy od mężczyzn wzamian za swą piękność nic, oprócz strasznego zawodu owych przypadkowych brzemienności, owych nieszczęsnych dzieci, których pozbyć się starają co prędzej w swej wściekłości, że je okradziono. Była obecnie w położeniu rozpaczliwem, bez chleba, bez sposobu do życia, bez młodości i bez nadziei. Ale cóż mogła przeciwko temu zdziałać? Gdy się już raz jest w błocie, trudno się zeń wydobyć.
— Tak, gardłem już mi wychodzi to przeklęte życie, które gdy się jest młodą, wydaje się wesołem i zabawnem a w którem nieraz i głodem się przymiera, już nie mówiąc o wstrętnych obrzydliwościach różnego rodzaju, jakie znosić trzeba... Wie pan, dzisiaj wydaje mi się ono kamieniem u mojej szyi, ciągnącym mnie w przepaść, w której zdechnąć już muszę. Ach, zresztą ratunek już niemożliwy, wracam do tego, co mnie zdawna czeka, aż wreszcie zabiorą mnie z ulicy gdzie w jakim kącie i wyprawią na tamten świat w lazarecie.
Słowa te wymawiała z dziką energią kobiety spostrzegającej nagle wyraźnie los, którego uniknąć nie może, potem spojrzała na swoje dziecko i dodała:
— Lepiej, że ono pójdzie swoją drogą i ja swoją. Tym sposobem nie będziemy sobie przynajmniej zawadzali.
Głos jej zmiękł przy tem a na smutnej twarzy odbił się wyraz wielkiej słodyczy, tak, że Mateusz, ździwiony, czując ogarniające ją nieznane jej dotąd wzruszenie, którego nie wypowiadała, podjął rzecz nanowo.
— Niech idzie swoją drogą, to znaczy teraz, gdy pani zaczęłaś go karmić, skazywać go na jaknajprędszą śmierć.
Poczęła się znów niecierpliwić.
— A czyż to moja wina? Nie chciałam mu dać piersi. Pan zna moje plany, więc rozgniewałam się bardzo i omało, że się nie pobiłam z panią Bourdieu, gdy mi go gwałtem przyłożyła do piersi. Ale potem, tak bardzo z głodu krzyczało biedactwo, zdawał się tak bardzo cierpieć z powodu mego wzbraniania się, że cóż pan chcesz, byłam tak słabą, że mu pozwoliłam ssać troszkę, przyrzekając sobie, że na drugi dzień na to nie pozwolę. Ale następnego dnia krzyczał znowu, więc trzeba było karmić go dalej chcąc nie chcąc... Ach, wszystko to na moje nieszczęście. Nie miano nademną litości i uczyniono mnie o wiele nieszczęśliwszą jeszcze, niż byłam, bo oto zbliża się dzień, gdy będę zmuszona pozbyć się go tak, jak się pozbyłam dwóch innych.
Łzy jej stanęły w oczach. Była to dość zwykła historyą dziewczyny-matki, którą nakłoniono do karmienia dziecka przez dni kilka, w nadziei, że się do niego przywiąże i że potem już się z niem rozstać nie będzie mogła. Chodziło o to, aby uratować dziecko, bo niema lepszej karmicielki jak karmicielka naturalna, matka. Więc też instynktywnie poznała się na zastawionej jej sentymentalnej pułapce, broniąc się i krzycząc zupełnie słusznie, że się takich rzeczy nie rozpoczyna, by ich później zaniechać. Gdy wreszcie ustąpiła, schwyciła się sama w zastawione sidła, egoizm jej został przełamany pod wpływem uczuć litości i nadziei, które zalewały wezbraną falą jej serce. Maleńkie biedactwo nie ważyło wiele, tak wątłe i blade było pierwszego dnia, gdy je karmić poczęła. Od tej chwili codziennie rano ważono dziecko i zawieszono w nogach łóżka na ścianie graficzną tabelę z linią, wyobrażającą wachanie się wagi. Z początku mało się tem interesowała, rzucając tylko niekiedy obojętne spojrzenie. Ale w miarę, jak się linia wznosiła, mówiąc wyraźnie jak bardzo dziecko zyskiwało, poczęła ją śledzić ze wzrastającem zainteresowaniem. Nagle, wskutek małej niedyspozycyi, waga spadła; od tego dnia wyczekiwała chwili ważenia z niecierpliwością, rzucała się natychmiast na zapisany świstek, aby się przekonać, czy linia znów się wznosi a gdy zaczęła się stale wznosić, śmiała się z radości. Zapalała się do tej nikłej i drobnej linii, która się wciąż wznosiła która mówiła jej, że dziecko jej uratowane, że całą swą wagę, całą siłę z niej brało, z jej mleka, z jej ciała, z jej krwi. Dopełniała tym sposobem jego narodzin na świat, rozbudzone nareszcie macierzyństwo zakwitało u niej kwiatem miłości.
— Jeżeli pani chcesz go zabić — powtarzał Mateusz — to oderwij go tylko od piersi. Ale patrz, z jakiem skupieniem ssie to ukochane maleństwo!
I rzeczywiście ssał ze wszystkich sił swoich, wybuchnęła więc głośnym płaczem.
— Ach, Boże! Boże! znowu zaczyna pan mnie męczyć!.. Czy pan myśli, że mi to zrobi przyjemność pozbyć go się teraz? Zmusza mnie pan do wypowiedzenia rzeczy, które mi tylko wyciskają łzy po nocach, gdy o nich myślę. Przecież nigdy całkowicie złą nie byłam, pan o tem wie, czyż nie? Gdy przyjdą mi wziąć tego dzieciaka, czuję, że będzie tak, jakby mi wyrywano wnętrzności... No, czyście teraz kontenci oboje, teraz, kiedy wam to powiedziałam? I na co to się zda doprowadzać mnie do takiego stanu, kiedy nikt tu nic zmienić nie może, gdy trzeba żeby on przeszedł między podrzutków a ja, bym powróciła na śmiecie, czekając aż mię kiedyś wymiotą!
Celina, także płacząca, uściskała ją, ucałowała dziecko, powracając do swoich projektów, tłomacząc szeroko, jak niezmiernie szczęśliwi byliby wszyscy troje w pięknej izdebce, którą widziała już pełną radości bez końca, jednem słowem, istnym rajem. Pudełeczka wykrawać i kleić nie było trudno. Skoro się Norina tego nauczy, to i ona, będąc zwinną, zarabiałaby zapewne ze trzy franki. Pięć franków na nich dwie, czyż te nie był dostatek, toć za to można było i dziecko wychować, dać raz pokój tym wszystkim paskudztwom i zapomnieć o nich? Norina słabła coraz bardziej w oporze i zwyciężona, przestała w końcu już wciąż przeczyć.
— Odurzacie mnie, już nic nie wiem — róbcie jak chcecie... Ach, zapewne! będzie to dla mnie ogromne szczęście módz zachować to ukochane maleństwo!
Celina uradowana klaskała w dłonie, podczas gdy Mateusz, bardzo wzruszony, rzekł tylko:
— Pani uratowałaś je a teraz ono ciebie ocali.
Ale właśnie w tej chwili ukazała się we drzwiach, wysoka czarna postać, wyschłej i chudej dziewczyny z twarzą surową, przygasłemi oczyma i blademi ustami. Gdzieżto widział tę długą, ledwie ociosaną deskę, tę płaską figurę bez piersi i bioder? I nagle, zgiełkiem zdumieniem poznał ją Mateusz, była to angielka Anny, Którą odnajdował zupełnie taką samą po dziesięciu latach; ten sam wygląd, ta sama suknia, ta sama swoboda cudzoziemki, nieznającej nawet języka kraju, do którego przybyła pozbyć się płodu. Teraz rozpoznawał także na sąsiedniem łóżku i upakowaną walizkę i małą torbę podróżną. Już po raz czwarty rodziła w tym domu; i tak samo jak pierwszym razem zjawiła się i teraz pewnego pięknego poranku, bez zawiadomienia, na tydzień przed samym połogiem. A przebywszy trzy tygodnie w łóżku i uprzątnąwszy dziecko, oddane do domu podrzutków, powracała spokojnie do swej ojczyzny, dążąc na statek, który ją tu przywiózł.
Zabierającą się do wyjścia z lekkim swoim pakunkiem, zatrzymała Norina.
— To pani już uregulowała rachunki na dole i teraz nas opuszcza? Proszę, niech pani uściska mnie i mojego malca.
Angielka końcem warg dotknęła czoła niemowlęcia, jak gdyby się brzydziła tem świeżem, tak ciepłem i delikatnem ciałkiem.
— Więc szczęśliwej drogi, rzekła jeszcze Norina.
— Yes... do widzenia, do widzenia, rzekła angielka. I wyszła, nie rzuciwszy nawet raz ostatni okiem na tę izbę, w której cierpiała. I Mateusza ogarnęło na nowo zdziwienie, które wywoływała ta dziewczyna, tak nieodpowiednio zbudowana, zda się, do miłości, przybywająca peryodycznie na swoje rozwiązania do Francyi i odbywająca je w przerwie między odpłynięciem dwóch parostatków. I któż mógł być sprawcą tych brzemienności, wielki Boże! i z jakąż to ona czyniła oschłością serca, jak spokojnie, bez wzruszeń, myśl jej ani na chwilę nie była z dzieckiem, które zostawiała wśród podrzutków.
— Będzie ich miała pewno z czasem z jakie pół tuzina — rzekła Norioa, gdy angielka wyszła. Zabawne, że przybywając do nas rodzić, wcale się przy tem nie nauczyła po francuzku, wypytywałam ją napróżno, co robi w Anglii, nie mogłam z niej wydobyć choćby słów kilku. Jeśli to prawda, co mówią, że jest w jakimś klasztorze, to dowodzi tylko, że można się źle prowadzić wszędzie... Ot, tej przydałoby się, żeby karmiła swe dziecko, nie pozwoliłoby jej to na tak częste przejażdżki do nas statkiem.
Śmiała się już i czuła się szczęśliwą, bo wielki ciężar spadł jej z serca. Chciała więc koniecznie powstać i zejść z dzieckiem na ręku na dół, pragnąc odprowadzić siostrę i jej przyjaciela aż na pierwsze piętro.
Już od przeszło pół godziny odbywały Konstancya i pani Angelin, zamknąwszy się z panią Bourdieu, wielką konferencyę. Pierwsza z nich nie wymieniła wcale swego nazwiska, odgrywając rolę uprzejmej przyjaciółki, która przyjaciółce służy swem towarzystwem w drażliwej sytuacyi. Ale akuszerka, zwietrzyła odrazu w tej tak bardzo ciekawej pani, zarzucającej ją dziwnemi pytaniami przyszłą klientkę. Bardzo bolesną była chwila, w której znużona rozpaczliwemi domaganiami się pani Angelin, nie mogąc dłużej kołysać ją ułudną nadzieją, zdecydowała się wprost jej powiedzieć, że wszelką dalszą kuracyę uważa za niepotrzebną i bezskuteczną. Nieszczęśliwa kobieta zalała się łzami, opłakując swą bezpłodność, Konstancya tymczasem oburzała się, żądała wyjaśnień, zdziwiona i przerażona, że coś podobnego możliwem było w ich latach. Dało to pohop pani Bourdieu, do zachwalania swej metody, cytowała nadzwyczajne wypadki, wymieniła nawet dwie damy, które dzięki tejże zaszły w ciążę, mając już pięćdziesiąt lat skończonych. Dzięki Bugu, w najczęstszych wypadkach można było pomódz, w ośmiu razach na dziesięć leczyła ze skutkiem i trzeba było naprawdę tak szczególnych komplikacyj, jak właśnie tutaj, aby się uznała bezsilną. Z bólu, że się znajduje właśnie pomiędzy drobną liczbą owych wyklętych, płakała pani Angelin tem rzewniej. Napróżno starała się ją pocieszyć Konstancya, której ta konsultacja wielką przyniosła ulgę: jeżeli mając lat pięćdziesiąt jeszcze można mieć dzieci, to pozostawało jej jeszcze dziesięć lat w razie poprawy i skruchy. Dawała więc akuszerce znaki, aby była litościwą i przez litość łudziła dalej jej przyjaciółkę.
Więc pani Bourdieu, gdy się obie panie podniosły ze swych miejsc, postanowiła naprawić smutną swoją prognozę. Liczyła lat czterdzieści dwa, przytyła trochę i zachowała swoją okrągłą wesoło uśmiechniętą twarz, która się bardzo do powodzenia jej przyczyniała. Rzekła więc z wielką uprzejmością:
— Ach, zresztą proszę pani, pani tak jest zbudowaną, jakby pani mieć miała nie jedno, lecz tuziny dzieci. To prawda, że pani zbyt się z tem ociągała, organ obrzękł i niepokoję się trochę, czy nie zdegenerował. Ale źlem się wyraziła przed chwilą, nigdy nie trzeba się uważać za zwyciężoną i bezradną. Mojem zdaniem, trzeba teraz popróbować elektryczności... Niech pani zajrzy do mnie w tych dniach.
W tej chwili właśnie Mateusz i Cecylia znadowali się w sieni, zatopieni w długiej rozmowie z Noriną, której malec zassął roskosznie na ręku. Wszyscy troje debatowali nad kwestyą natychmiastowego najęcia pokoju, kiedy ukazała się Konstancja z panią Angelin. Tak były obie zdumione, spotykając go tutaj w towarzystwie tych dwóch dziewczyn, że uznały za stosowne udać, iż go nie widzą. Ale Konstancja nagle, wysiłkiem pamięci, poznała Norinę, świadoma tego, że przed dziesięciu laty on właśnie służył za pośrednika w sprawie tej dziewczyny z jej mężem. I natychmiast podniósł się w jej duszy bunt, gorączka szalonych urojeń: co on tu robi teraz w tym domu? czyje to dziecko trzyma ta dziewczyna znów na ręku? Tamto drugie wyłoniło się przed nią z przeszłości i ujrzała je tak samo w poduszce, jak to obecnie, i zmieszały się oboje w jej pojęciach, nie wiedziała już, czy to nie tamto właśnie trzyma teraz Norina na ręku. I cała jej radość spowodowana pomyślnemi obietnicami pani Bourdieu odrazu już była zepsutą, odeszła rozjątrzona, przejęta wstydem, zda się zbrukana tą groźbą jakichś nieokreślonych, ohydnych rzeczy, które od pewnego czasu wciąż czuła dokoła siebie, nie mogąc sobie zdać sprawy, zkąd pochodzi ten dreszcz, co ją przejmuje wciąż zimnem.
Mateusz zrozumiawszy, że ani Norina, ani Cecylia nie poznały pani Beauchêne za woalką, w dalszym ciągu spokojnie tłomaczył tej pierwszej, że zajmie się uzyskaniem dla niej z Dobroczynności kołyski, wyprawki dla dziecka, oraz natychmiastowego wsparcia, skoro pragnie dziecko zatrzymać przy sobie i karmić. Następnie postara się dla niej o zapomogę jakich trzydziestu franków na miesiąc, przez pierwszy rok przynajmniej. Będzie to dla obu sióstr znaczną już pomocą, zwłaszcza też na początek tego gospodarstwa w troje w pokoju, którego wynajęcie już zostało postanowionem. Kiedy też jeszcze dodał, że bierze na siebie pierwsze koszta skromnego umeblowania i instalacyi, Norina omal go nie uściskała.
— Ach, to z prawdziwie dobrego serca. Taki człowiek jak pan, to może mnie pojednać z ludźmi... Nie! pocałuj pan go, mego biednego malca, to mu przyniesie szczęście.
Na ulicy La Boëtie, Mateuszowi, który miał udać się do fabryki Beauchêne’a, przyszła myśl wzięcia powozu i zaproponował Cecylii, że ją odwiezie do rodziców, ponieważ jedzie właśnie do tej samej dzielnicy. Ale wymówiła się, twierdząc, że pierwej mnsi zajść jeszcze na ulicę Caroline do siostry swej Eufrazyi. A ponieważ była to przyległa ulica, namówił ją, żeby i tak wsiadła do fiakra, to ją wysadzi przed bramą siostry.
W dorożce tak była przejęta, tak szczęśliwa myślą, że wreszcie spełnić się ma jej marzenie, że nie wiedziała jak mu ma dziękować. Miała łzy w oczach i na przemiany, to śmiała się, to płakała.
Jednakowoż niech pan nie uważa mnie za złą córkę, że okazuję taką radość z powodu możności wyprowadzenia się od rodziców... Ojciec pracuje zawsze w fabryce ile może, nie mając za to bynajmniej nagrody. Mama także robi co może w domu, jakkolwiek nie ma już tyle sił, by robić dużo. Odkąd Wiktor powrócił z wojska, ożenił się, ma także z kolei swoje dzieci a o ile mi się zdaje, mieć ich będzie więcej niż wyżywić zdoła, bo w pułku jak mi się widzi, rozpróżniaczył się porządnie. Najmądrzejsza jeszcze z nas, to ten leniuch Irma, młodsza odemnie, która może dlatego jest taka ładna i taka delikatna, że wiecznie choruje. Przypomina pan sobie, że mama zawsze bała się o to bardzo, żeby nie skończyła tak źle jak Norina? No i widzi pan, stało się inaczej, jej jednej się powiodło, wyjdzie za mąż za urzędnika pocztowego, którego umiała rozkochać w sobie, nie pozwoliwszy mu nawet ucałować koniuszczków swych włosów... Tak, że ja jedna tylko pozostałabym w domu z Alfredem. Och ten znów, to istny bandyta. Mówię co myślę. Niedawno temu pokradł tam coś i nie mało mieliśmy kłopotu, żeby go wydobyć z rąk komisarza policyi. A tu jeszcze mama dla niego dziwnie jest słabą, tak, że pozwala mu zabierać wszystko, co tylko ja zarobię. Nie, nie! dość mam już tego, tem więcej, że nabawiają mnie niemałego strachu swemi groźbami, że mnie bić będą, że zabiją, wiedząc dobrze, że od czasu operacyi najmniejszy hałas przyprawia mnie o słabość. A wreszcie doprawdy! ponieważ ani ojcu, ani mamie nie jestem potrzebną, można mi wybaczyć, że pragnę żyć na własną rękę, spokojnie... Nieprawdaż? panie, wszakże mam słuszne do tego prawo.
Następnie zaczęła mówić o swej siostrze Eufrazyi.
— Biedna ta moja siostra, gdybyś pan wiedział co się z niej stało, odkąd ją zoperowano!.. Ja bo jeszcze nie mogę się skarżyć tak bardzo na nic, oprócz tej jednej okropnej rzeczy, że już nigdy nie mogę mieć dziecka. Widzi pan, chodzę, jestem zdrowa, choć niezbyt silna wprawdzie. Muszę przyznać, że owe bóle w lędźwiach już nigdy mi nie powróciły. Ale czuję czasami i dotąd jeszcze coś jak gwóźdź wbijany w tył głowy a i do dziś dnia kłąb jakiś, co z żołądka podchodzi mi aż pod samo gardło i dusi okropnie... Ale to znieść można i to raj jeszcze w porównaniu do okropnego stanu, w jaki popadła ta nieszczęśliwa Eufrazya. Nie może pan mieć pojęcia o podobnej ruinie; całe jej gospodarstwo, dom cały, rodzina, wszystko rozsypało się w gruzy, mąż jej żyje w tej samej izbie z inną kobietą, która mu gotuje i dogląda trojga dzieci. Ona, postarzała o lat dwadzieścia, bezsilna jak szmata, nie może nawet pomieść izby... Nie podobna patrzeć na to i nie zadrżeć.
Potem po chwili milczenia, ponieważ dorożka wjeżdżała w ulicę Caroline, spytała:
— Czy nie zechciałbyś pan zajść na górę aby ją zobaczyć? Przemówiłbyś pan do niej kilku poczciwemi słowy... Taką zrobiłbyś mi pan przyjemność, bo mam do niej właśnie dość przykry interes. Sądziłam, że będzie miała dość siły do wyrabiania takich pudełeczek, jakie ja robię, byle zarobić choć kilka groszy; ale otóż od miesiąca już przeszło leży u niej robota a skoro widocznie nie może sobie i z tem dać rady, muszą ją od niej odebrać.
Mateusz przystał na uczynioną sobie propozycyę. Na górze, w mieszkaniu Eufrazyi czekał go jeden z najbardziej przejmujących, najstraszniejszych widoków, jakie oglądał kiedykolwiek w życiu.
Pośrodku jedynej tej izby, w której sypiano, jedzono, Eufrazya siedziała na wyplatanem krześle; każdy przysiągłby, że to pięćdziesięcioletnia kobieta, jakkolwiek nie przeszła jeszcze trzydziestu; tak wychudła, tak zwiędła, że przywodziła na myśl owe owoce, co nagle pozbawione wszystkich soków, uschły na drzewie. Zęby powypadały jej, na głowie pozostało zaledwie trochę rzadkich włosów, zupełnie posiwiałych. Co wszakże znamionowało najbardziej tę zgrzybiałość przedwczesną, to niepojęta utrata sił muskułów, zanik kompletny niemal woli, energii, możności działania do tego stopnia, że siedziała teraz tak po całych dniach, bezczynna, zniedołężniała, nie mając odwagi podnieść choćby palca.
Kiedy Cecylia wymieniła jej nazwisko pana Froment, dawnego naczelnego rysownika fabryki, zdało się, że go nawet nie poznaje; nic ją już nie zajmowało. A kiedy siostra powiedziała jej po co przyszła, żądając zwrotu pozostawionej u niej roboty, odpowiedziała z gestem niezmiernego znużenia:
— Ach, cóż chcesz, toby długo trzeba kleić wszystkie te drobne kawałki tektury. Ja już nie mogę poty występują na mnie.
Wtedy otyła kobieta, która zajęta była rozdzielaniem podwieczorku dzieciom, złożonego z kromek chleba, wmięszała się z wyrazem spokojnej wyższości.
— Powinnabyś zabrać napowót tę robotę, panno Cecylio. Ona nie może sobie z tem dać rady. Zbrudzi się tutaj jeszcze i nie zechcą ci jej potem odebrać.
Była to pani Józefowa, wdowa czterdziestoletnia, która przyjmowała posługi w tej dzielniecy i którą August Bènard, mąż, prosił żeby przychodziła do nich z początku na dwie godziny z rana, dla zrobienia porządku w domu, kiedy żona nie miała już tyle siły, by obuć dziecko, przystawić garnek do ognia, ani nawet zamieść podłogę. W pierwszych dniach opierała się gwałtownie temu wejściu w dom obcej kobiety, walczyła, oburzała się, chora na manię porządku i czystości, której nie mogła już zadowolnić. Potem w miarę jak się pogarszał jej upadek fizyczny, musiała poddać się temu, że obca po trochu, coraz więcej zagarnia jej miejsce. I oczywiście, jak to się dzieje w domach ludzi ubogich, gdzie wszelkie potrzeby załatwia się sumarycznie, bez wielkich ceregieli, pani Józefowa niebawem zajęła je całkowicie, to jej miejsce, w obec dzieci, w obec męża nawet. Okaleczała, po przejściowem podrażnieniu, doszła do tego stopnia zniedołężnienia, że nie mogła już być małżonką dla swego męża, mimo straszliwej zazdrości, która przeżyła jej niemoc. Inna kobieta była w domu, Bènard posłużył się nią, poprostu jak zdrowy a niewybredny mężczyzna, niezdolny do posłów, bez wszelkiej złośliwości zresztą. Z początku przerażające sceny miały miejsce aż do dnia, w którym jąkająca się i drżąca nędzna kastratka doszła do rezygnacji istoty zahukanej, staruszki wykreślonej z liczby żyjących. I wtedy własnowolnie już ustąpiła małżeńskiego łoża i schroniła się do dawnej ciemnej alkowy dwóch swych córeczek, ze strachu, z chęci zakopania się w norze jak zwierz pokonany, pozwalając, by dzieci sypiały przy swej zapasowej mamie. A co dowodziło, że ani pani Józefowa, ani Bènard nie mieli w gruncie złego serca, to to, że ją zatrzymali przy sobie acz bezużyteczną, zawadzającą tylko, zamiast ją wyrzucić z domu jakby to uczynili inni.
— No i znowu siadasz pani na samym środku! — zawołała szorstko otyła kobieta, która kręcąc się żwawo, chodząc tam i napowrót po pokoju, musiała za każdym razem okrążać to krzesło. Nie śmieszneż to, że nigdy nie może sobie pani usiąść w jakim kącie!.. August powróci zaraz na przekąskę o czwartej i wcale nie będzie rad jeśli nie zastanie zwykłej szklanki wina i kawałka sera na stole.
Zaniepokojona, nic nie odpowiadając, Eufrazya podniosła się chwiejnym krokiem i całego potrzebowała wysiłku, aby zawlec cokolwiek dalej krzesełko, obok stołu. Potem zaraz usiadła na niem napowrót, śmiertelnie znużona.
Właśnie kiedy Józefowa wniosła ser, pojawił się Bènard, którego warsztat znajdował się w sąsiedztwie. Był to zawsze ten sam tęgi wesoły chłopak, zaczął dowcipkować z siostrą żony, okazał się niezmiernie grzecznym dla Mateusza, któremu dziękował, że się interesuje losem biednej jego kobiety.
— Boże mój! proszę pana, nie jej w tem wina, powtarzam jej to często. Winni tu są ci zbóje, którzy z niej wyjęli wszystko, nieuprzedziwszy mnie nawet. Przez rok można było przypuszczać, że zupełnie wyzdrowiała a potem patrz pan, co się z niej stało. Surowo powinno być wzbronionem takie zaprzepaszczenie kobiety, kiedy ta kobieta ma męża i dzieci, zwłaszcza też kiedy niema majątku, z któregoby żyć mogła... Wiadomo panu, co oni zrobili z Cecylią. A jest jeszcze jedna, którą także pięknie, ubrali, ta baronowa, którą pan zna także z pewnością. Poznać niepodobna dziś tej tak pięknej dawniej osoby, ach okropność! toż dziś wygląda na lat sto chyba... Mnie się zdaje, że ich powinniby skazywać na więzienie za to złe, jakie nam wyrządzili.
Potem kiedy chciał usiąść do stołu i on z kolei potknął się o krzesło Eufrazyi, która ścigała go wciąż oczami zaniepokojona w swem osłupieniu.
— I znowu leziesz mi pod nogi! Jak ty to robisz, że wiecznie na ciebie tylko natykać się trzeba? No, nie zawalajże nam wciąż drogi.
Nie był on tam znów tak bardzo groźny. Ale biedna kaleka poczęła drżeć, zdjęta dziecinną trwogą, jakby jej grożono co najmniej ciężkiemi razami. Na ten raz znalazła w sobie tyle siły, że zawlekła sobie krzesło aż do ciemnej alkowy, gdzie sypiała. Drzwi do niej stały otworem, schroniła się więc tam i ukryła w cieniu, zkąd niewyraźnie już tylko rysowała się drobna jej postać, wyszczuplała, skurczona, niby jakaś bardzo stara prababka, która przez długie lata jeszcze konać musi powolnie, nie mogąc umrzeć.
I Mateuszowi aż ścisnęło się serce na widok tej trwogi zgrzybiałej, tej wylękłej, dygocącej uległości kobiety, której nieznośne usposobienie przypominał sobie dobrze; pamiętał ją jako zapalczywą, oschłą i twardą w wieczystych zajadłych kłótniach, dawniej z siostrą, później z mężem. Długo terroryzowała ona tego ostatniego, naginała go do każdego swego kaprysu. Teraz to na odwrót ona drżała przed najlżejszym objawem jego niezadowolenia. Kobieta w niej, istota woli, pracy, życia zanikła wraz z ustaniem funkcyi małżeńskich i macierzyńskich. Od chwili utraty płci pozostał z niej tylko ot ten łachman nędzny. I powiedzieć, że operacya tej kobiety w rocznikach klinicznych uchodziła jeszcze za udałą, za jeden z cudów Gaude’a, który chełpił się tą robotnicą, zamężną, uczciwą, ocaloną od niechybnej śmierci, którą powrócił bez porównania zdrowszą i silniejszą mężowi i dzieciom. Jakąż słuszność miał Boutan, kiedy twierdził, że należy poczekać, aby osądzić istotne rezultaty tych świetnych operacyj zwycięzkich!
Cecylia uścisnęła z uczuciem żywego przywiązania troje dzieci, które wzrastały mimo wszystko pośród tego zburzonego domowego ogniska. Łzami zaszły jej oczy, uciekła, zabierając z sobą Mateusza, skoro tylko pani Józefowa zwróciła jej robotę. Potem na trotuarze już na dole, rzekła:
— Dziękuję panu, panie Froment, powrócę już teraz pieszo do domu... Jakież to okropne! Czyż nie mówiłam panu, że dla nas rajem będzie ten spokojny pokoik, o który obiecałeś nam pan się postarać.
W fabryce Mateusz, który wprost udał się do warsztatów, nie mógł otrzymać żadnych objaśnień co do swej młockarni, zamówonej już przed kilku miesiącami. Powiedziano mu, że ponieważ syn szefa, pan Maurycy wyszedł za interesami, nikt nie mógł mu pod tym względem powiedzieć nic pewnego, tem więcej, że szef od tygodnia blizko nie pokazał się był w fabryce. Nakoniec dowiedział się, że ten ostatni, powróciwszy przed chwilą z podróży, musi niezawodnie obecnie znajdować się z panią na górze. Postanowił przeto zajść do Beauchênów, nietyle ze względu na młockarnię co dla załatwienia sprawy, która leżała mu na sercu, sprawy przyjęcia do fabryki jednego ze swych bliźniąt, Błażeja.
Wyrosły już chłopiec, dziewiętnastoletni, nazajutrz niemal po wyjściu z liceum zamierzał się żenić z młodą panienką bez żadnego majątku, Karoliną Desvignes, na skutek miłości, powstałej jeszcze w dzieciństwie. Rodzice rozrzewnieni, nie chcieli doprowadzać go do rozpaczy, odnajdując w nim ową boską nieopatrzność własnej młodości. Ale by go ożenić zaraz, trzeba było pierwej postarać mu się o gniazdko. I kiedy drugi z bliźniąt, Dyonizy, wstępował właśnie do szkoły specyalnej, Beauchêne świadomy wszystkiego, ochotnie podjął się wziąć do siebie Błażeja, rad, że w ten sposób może okazać poszanowanie, jakie w nim budził wzrastający wciąż majątek tych poczciwych krewniaków, jak ich teraz nazywał.
Mateusz, którego wprowadzono do żółtego saloniku Konstancyi, zastał ją właśnie przy herbacie, którą tu piły wraz z panią Angelin po powrocie od akuszerki. Niezawodnie niespodziewane przybycie Beauchêna przerwało w nieprzyjemny sposób wzajemne zwierzenia obu wzruszonych kobiet. Pod pozorem niedalekiej podróży, powracał on prawdopodobnie z jakiejś orgii, jednego ze zwykłych raczeń się jasnowłosem ciałem, jednej z tych przygód miłosnych, których zawiązku trzebaby szukać było na ulicznym chodniku i zanudzał teraz obie kobiety hałaśliwemi kłamstwami, niecałkiem wytrzeźwiały jeszcze, ledwie obracający językiem, z oczyma podbitemi i zgorączkowanemi, rzucając bezwstydnie w oczy wszystkim swe nadmierne zamiłowanie w życiu.
— A! mój kochany — zawołał — opowiadałem tu paniom właśnie mój powrót z Amiens... co tam za znakomite przyrządzają pasztety z kaczek.
Potem kiedy Mateusz wspomniał mu o Błażeju obsypał go zapewnieniami o swej przyjaźni: to już rzecz ułożona, niech mu przyprowadzi tylko młodzieńca, umieści go się naprzód w biurze Morange’a, aby sobie mógł zdać sprawę z całego mechanizmu fabryki. I sapał, spluwał, ziejąc tym pomieszanym wyziewem tytuniu, alkoholu i piżma, który przynosił z sobą zawsze od dziewczyn ulicznych; żona tymczasem, która uśmiechała się doń życzliwie, jak zwykle wobec ludzi, od czasu do czasu, skoro pani Angelin odwróciła głowę, rzucała nań zrozpaczone, pełne niezmierzonego wstrętu spojrzenia.
Ponieważ Beauchêne wciąż gadał zbyt wiele, przyznając się, że nie wie, jak daleko postąpiła budowa młockarni, Mateusz spostrzegł, że Konstancya zaniepokojona nadsłuchuje bacznie. Wstąpienie Błażeja do fabryki już ją obeszło niepomiernie, teraz odczuła wielką przykrość, widząc jak mąż jej jest mało świadomym robót, dokonywanych w fabryce; a obok tego przed jej oczyma wciąż stał obraz Noriny, żywe przypomnienie dziecka, obawa nowego jakiegoś porozumienia między tymi dwoma mężczyznami. To też Mateusz, który odgadywał to wszystko, rozpoczął rozmowę o pięknych rezultatach operacyi Gaude’a, opowiedział swoje spotkanie z Cecylią, wreszcie odwiedziny u Eufrazyi. Panie przeraziły się, drżąc całe, choć Beauchêna, podnieconego ogromnie, bawiły nadzwyczaj szczegóły drażliwe, do opowiadania których zmuszał kuzyna Wtem nagle matka okrzykiem ulgi powitała wchodzącego syna:
— Ach! przecież Maurycy!
Syn powracał, jej bóstwo jedyne, ten w którym złożyła dziś wszystkie swe uczucia serdeczne, przedmiot jej dumy, dziedzic fortuny, który tu będzie królował jutro, który ocali zagrożone upadkiem królestwo, który podniesie ją i postawi po swej prawicy w chwale. Znajdowała, że jest piękny, wysoki, silny, niepokonany w latach dziewiętnastu, jak owi bohaterowie legend. Kiedy począł tłomaczyć, że zawarł właśnie układ korzystny w pewnej przykrej sprawie, źle rozpoczętej przez ojca, widziała już jak naprawia wszelkie klęski, odnosi zwycięztwa. Potem prawdziwym już było dla niej tryumfem, kiedy posłyszała jak przyrzeka, że młockarnia odstawioną będzie przed końcem tygodnia.
— Mój drogi, powinienbyś wypić filiżankę herbaty, zabardzo męczysz sobie głowę tem wszystkiem, to cię uspokoi.
Przystał. I zawołał wesoło:
— Wiesz, mateczko, że przed chwilą o mało nie zostałem przejechany przez omnibus, na ulicy Rivoli.
Pobladła śmiertelnie, filiżanka wypadła jej z ręki. Wielki Boże! więc całe jej szczęście było zależnem od jakiegoś wypadku? I raz jeszcze poczuła tę straszliwą groźbę, ten dreszcz, co przebiegał jej ciało, niewiedzieć zkąd się biorąc i mroził ją aż do szpiku kości.
— Ależ dziecinna jesteś — zawołał Beauchêne z wybuchem śmiechu — toć to on raczej zgniótł omnibus, skoro tu jest i opowiada ci tę przygodę... Ach! mój Maurycy, masz strasznie śmieszną matkę. Ja, co wiem jak cię porządnie zbudowałem, widzisz, że jestem spokojny.
Tego dnia pani Angelin powróciła do Janvilie z Mateuszem. W wagonie, gdzie byli sami, łzy znów trysnęły z jej oczu, pozornie bez wszelkiej przyczyny. Poczęła się usprawiedliwiać, szepcząc jak w półśnie:
— Mieć dziecko i stracić je, ach! z pewnością to musi być straszna boleść. A jednak ono przyszło na świat, wzrastało, dało nam zaznać przez lata całe tę pociechę jedyną, niezmierną. Ale, kiedy się niema dziecka nigdy, nigdy... Ach! jakaż to boleść, jaka żałoba, wszystko raczej jak ta nicości ta próżnia!
W Chantebled Mateusz i Maryanna zakładali podwaliny bytu, tworzyli i wydawali na świat dzieci. I przez ciąg lat dwóch, które ubiegły, nowe odnieśli zwycięztwo w wieczystej walce życia z śmiercią, jakiem był bezprzestanny przyrost rodziny i ziemi żyznej, będącej dla nich samemże istnieniem, siłą ich i radością. Żądza obejmowała ich niby płomień, boska żądza, co ich zapładniała dzięki potędze miłości, dobroci i zdrowia; energia ich własna dokonywała reszty, wola czynu, spokojna wytrwałość w pracy, ten czynnik twórczy i kierujący światem. Ale przez ciąg tych dwu lat nie bez trudności im przyszło utrzymać się przy zwycięstwie. Za to jednak tem obszerniejszem ono się stawało, tem większem i pewniejszem w miarę jak podbój rozciągał się na cały obszar ziem. Małostkowe troski i kłopoty pierwszych czasów zniknęły zupełnie, chodziło o to teraz, aby umieć rządzić wszystkiem rozumnie i sprawiedliwie. Na północy, na wyżynie od folwarku Mareuil do Liliebonne dokonaną była akwizycya zupełna, nie było już ani jednej kępki drzew, któraby do nich nie należała; obszerny szmat ziemi, około dwustu hektarów, który dodawał do uprawnych pól sąsiednich, do falującego morza zbóż, park iście królewski drzew stuletnich. Mateusz po za zregulowanemi wyrębami leśnemi, uważał, że nie należy mu zachowywać tego parku, wyłącznie dla jego piękności tylko, powziął przeto myśl połączenia z sobą alejami obszernych polan, przetworzonych na pastwiska i wpuszczono na nie bydło, całe odchowane stado, które udało się znakomicie. Arka życia mnożyła się, wzrosła o te setki zwierząt, przekroczyła niebawem granice wielkich drzew. Był to nowy napływ płodności, obory wzrosłe w dziesięcioro, nowo powstałe owczarnie, wielkie wozy gnoju, użyźniającego ziemię urodzajnością wprost bajeczną. Mogły się więc wciąż rodzić dzieci, mleko płynęło falą. istniały olbrzymie stada bydła, co je będzie żywić i odziewać. Obok dojrzewających plonów lasy darzyły cieniem, drżały wieczystym posiewem, drzemiącym w ich cieniu, pod wspaniałym blaskiem słońca. I pozostawała już teraz tylko jedna część do nabycia, obszar krańcowych steków piaszczystych na wschodzie, aby królestwo stało się całkowitem. To opłacało wszystkie łzy dawniejsze, wszystkie dojmujące kłopoty pierwszych lat pracy.
A kiedy Mateusz dokonywał swego podboju, Maryanna przez ciąg tych dwu lat patrzyła z radością na małżeństwo pierworodnego swego dziecka, sama równocześnie oczekując przybycia na świat nowego jeszcze. Na równi z tą urodzajną ziemią pozostawała ona płodną nawet w epoce dojrzałości. To małżeństwo Błażeja dziewiętnastoletniego z uroczą osiemnastoletnią dziewczyną, cała ta miłość jak kwiat świeżości pełna, zrodzona wśród ukwieconych ścieżyn Chantebled od dwunastego już roku życia, było przepiękną uroczystością nieskończonej nadziei. Ośmioro pozostałych dzieci było obecnych na niej: dorośli bracia, Dyonizy, Ambroży, Gerwazy, kończący teraz studya; Róża, najstarsza córka, która w latach czternastu zapowiadała, że będzie piękną i zdrową kobietą, o szczęśliwem usposobieniu wiecznie wesołem; dalej Klara, dziecko jeszcze, Grzegorz, który zaledwie wstąpił do liceum, nie licząc dwojga całkiem małych Ludwiki i Magdaleny. Przez ciekawość zbiegła się masa ludzi z wsi sąsiednich, żeby widzieć jak wesoła ta gromadka prowadzić będzie najstarszego brata do merowstwa. Osobliwy był to orszak kwiatów, ciał wiośnianych, obraz pomyślności, która wzruszała serca patrzących. Zresztą w dni wakacyjne, kiedy cała rodzina robiła sobie wycieczkę gromadnie, udając się na targ do której z wiosek sąsiednich, na drogach taki panował gwar, taka gonitwa w powozach, konno, na rowerach, pośród wybuchów śmiechu, że ludzie zatrzymywali się, ubawieni, tak przyjemnie było patrzeć na ten obraz. Kumoszki wołały żartem: „Patrzcie wojsko pędzi!“ jakby chciały powiedzieć, że nic im się nie oprze, że okolica cała do nich należy prawem podboju, odkąd co dwa lata jeszcze jeden nowy bojownik im przybywa. Cała okolica w końcu cieszyła się tą ich radością, tem zdrowiem i tą siłą, co się rozmnażała tak wesoło, zagarniając cały widnokrąg.
I na ten raz po upływie dwu lat Maryanna urodziła córkę, Małgorzatę, z kolei dziesiąte jej dziecko. Połóg odbył się szczęśliwie, ale po nim wywiązała się niepokojąca gorączka pokarmowa, która przez chwilę przywodziła ją do rozpaczy, była bowiem w obawie, że nie będzie mogła wykarmić ostatnio urodzonego dziecka, jak wykarmiła wszystkie inne. To też, kiedy Mateusz ujrzał ją wreszcie na nogach i uśmiechnioną z kochaną maleńką Małgorzatą u piersi, ucałował ją namiętnie, tryumfując nad wszystkiemi zmartwieniami i wszystkiemi cierpieniami. Jeszcze jedno dziecko, to o tyleż więcej bogactwa i potęgi, to nowa siła rzucona w świat, nowe pole na posiew dnia jutrzejszego.
I było to zawsze toż samo wielkie dzieło, dobre dzieło, dzieło płodności ziemi i kobiety, tych dwu potęg, zwycięzko opierających się zniszczeniu; i wraz z każdem nowem dzieckiem przybywało dlań utrzymanie; żyli kochając, walcząc, pracując w cierpieniu, dążąc bezprzestannie do rozwoju życia, do rozszerzania kresów nadziei.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.