Płodność (Zola)/Księga druga/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Płodność
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Fécondité
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

W kilka dni później, Mateusz nieco się zasiedziawszy przy żonie, szedł spiesznie do biura około godziny dziewiątej, gdy w ogrodzie oddzielającym pawilon od fabrycznego podwórza spotkał Konstancyę z Maurycym. Ciepło ubrani w bogate futra szli na poranną przechadzkę, korzystając z pięknej, chociaż mroźnej pogody.
Beauchêne odprowadzał żonę i syna do furtki. Był z gołą głową, w wybornym humorze i wesołym głosem zalecał Konstancyi:
— A niech malec dobrze się nabiega i nałyka świeżego powietrza! Niema jak ruch i apetyt dla podtrzymania zdrowia!
Mateusz zatrzymał się, pytając:
— Czy Maurycy znów niedomagał?..
— O nie! — z żywością zaprzeczyła matka, sama przed sobą potrzebująca zapewnienia, że niektóre jej obawy o zdrowie jedynaka są zupełnie płonne. — Idziemy na przechadzkę, bo doktór Boutan zalecił, by Maurycy używał ruchu... A dziś właśnie jest sprzyjająca pogoda. Oboje lubimy takie szczypiące zimno...
— A nie idźcie wybrzeżem! — zawołał Beauchêne. — Dojść wam trzeba przynajmniej do gmachu Inwalidów. Dłuższe będzie on robił spacery, jak będzie żołnierzem!
Gdy matka z synem zniknęli na zakręcie ulicy, Beauchêne poszedł z Mateuszem do zakładu, mówiąc z zadowoleniem:
— Maurycy jest silny jak dąb... ale matki zawsze się niepokoją o zdrowie dzieci... ja zaś, jak widzisz, jestem o niego najzupełniej spokojny.
A po chwili dodał:
— Jak się ma tylko jedno dziecko, to się go pilnuje!
Tego samego poranku, w godzinę później, wynikła hałaśliwa kłótnia w pracowni kobiet. Noryna była w szóstym miesiącu ciąży, lecz dotąd zdołała to ukryć przed oczyma wszystkich, ściskając się gorsetem w obawie przed ojcem, który byłby ją obił a także i w obawie, że zostałaby zmuszona do opuszczenia fabryki. Ale Eufrazya, młodsza jej siostra, która z nią sypiała w jednem łóżku wiedziała o wszystkiemi, dokuczała jej aluzyami, mogącemi zdradzić ukrywaną tajemnicę. Noryna drżała z obawy przed tą siostrą zazdroszczącą jej urody, płakała, zrozpaczona swym stanem, zwłaszcza, że ojcem jej dziecka był człowiek, który już ją porzucił i przed którym nie śmiała wypowiedzieć prawdy. I oto właśnie dziś rano ta niegodziwa siostra spowodowała skandal, którego dotąd Noryna zdołała uniknąć chociaż codziennie nim była zagrożona. Kłótnia pomiędzy siostrami wybuchła z drobnej przyczyny, wprost dlatego, że Eufrazya szukała zaczepki.
W obszernej, podłużnej pracowni, pięćdziesiąt kobiet polerowało jak zwykle, stały pochylone każda przy swoim warsztacie, gdy rozległy się swarliwie głosy zwracające ich uwagę. Eufrazya posądzała Norynę, że jej zabrała papier od szlifowania.
— Powiadam ci, że był tutaj! widziałam jak wyciągnęłaś po niego rękę! A ponieważ go niema, więc ty go zabrałaś!
Noryna nie odpowiadając, wzruszyła ramionami. Wiedziała, że nie wzięła owego papieru i że Eufrazya chce się z nią kłócić. Milczenie Noryny podburzyło jeszcze swarliwą dziewczynę, która głośniej teraz zawołała:
— Wczoraj wzięłaś mi flaszkę z oliwą!.. Wszystko mi łapiesz z przed nosa, jak prawdziwa złodziejka! Tak złodziejka z ciebie, czy słyszysz! jesteś złodziejka!
Sąsiadki zaczęły się uśmiechać, przyzwyczajone do ciągłych sprzeczek pomiędzy dwiema siostrami, co było rodzajem rozrywki dla wszystkich tych kobiet. Noryna, nie mogąc dłużej znieść wymyślania Eufrazyi, tracąc cierpliwość, krzyknęła:
— Nie zanudzaj mnie, ty żmijo! Chuda jesteś i brzydka, więc się złościsz, jakby ci miało przez to przybyć urody! Cóż chcesz, abym zrobiła z twoim papierem, kiedy go nie potrzebuję!
Eufrazya dotknięta w samo serce, aż pozieleniała z gniewu. Była brzydka, sucha i chorowita więc nienawidziła siostrę za jej świeżą, jasnowłosą urodę. Zemściła się teraz, krzycząc:
— Papier może ci się przydać chociażby do szlifowania brzucha żeby przestał ci pęcznieć!
Wszystkie robotnice zachichotały, patrząc na bledniejącą Norynę. A więc stało się! wszyscy już teraz będą wiedzieli, że jest w ciąży! I zawdzięcza to Eufrazyi, tej niegodziwej młodszej siostrze, która się nie zawahała spuścić na nią takie nieszczęście! Nie namyślając się, Noryna spoliczkowała zdrajczynię, Eufrazya, rzuciwszy narzędzia trzymane w ręku, wpiła się teraz paznogciami w ładną twarz siostry, rozdrapując jej policzki. Zaczęły się bić i obie upadły na ziemię, gryząc się, wyjąc a hałas ogólny stał się tak zaciekły, że Beauchêne, Mateusz i Morange, nadbiegli ze swoich biur będących w sąsiedztwie.
Słychać było głosy robotnic:
— Jeżeli to prawda, że ona jest w ciąży to tamta uśmierci jej dziecko!
Ale zabawione bójką pomiędzy siostrami, nie myślały się w to wdawać i z nikczemnością zdarzającą się w podobnych razach, wszystkie były przeciwko nieszczęśliwej Norynie, dumne, że są od niej zręczniejsze w unikaniu dziecka. Żadna nie była od tego, by sobie na wiele pozwalać, lecz mieć dzieci! nie! tego każda się strzegła.
— Niech się biją, kiedy mają na to ochotę! Pewnikiem, że Noryna coś w sobie lęże... bo zrobiła się brzuchata! tem gorzej dla niej, kiedy taka głupia...
Trzej mężczyżni wpadli pomiędzy spektatorki i przedostawszy się przez stado cisnących się robotnic, chcieli rozłączyć bijące się siostry. Lecz takie było ogólne rozciekawienie, że pomimo obecności Beauchêne’a, tłoczono się, krzyczano, nie widząc go i zapominając o jego władzy. By wziąć nad niemi przewagę, musiał wrzasnąć całą siłą swego basowego głosu:
— Do pioruna, cóż to takiego?.. Uciszcie się natychmiast, bo was wszystkie za drzwi wyrzucę!
Mateusz i Morange, rzuciwszy się na dwie siostry, usiłowali je rozłączyć a grzmiący głos Beauchêne’a i sroga groźba spowodowały nagłe i ogólne uspokojenie. Przerażone robotnice cofnęły się i zasiadały przed warsztatami, ukradkiem przypatrując się dalszej scenie. Noryna i Eufrazya stały teraz na nogach, lecz ubranie miały na sobie porozdzierane, włosy w nieładzie, twarze podrapane a wściekłość jeszcze je nie opuściła, patrzały nieprzytomnie, zaledwie że poznając obecnych.
Beanchêne z powagą pryncypała, którego władza jest nieograniczona, mówił do nich:
— Cóż to za szaleństwo was ogarnęło?.. Do czego to podobne, by siostry tłukły się pomiędzy sobą jak para pijaków! Przynajmniej mogłybyście obrać sobie ku temu inne miejsce a nie zakład i to w godzinach pracy!
Wtem nadszedł ojciec Moineand, którego ktoś zdążył zawiadomić, by biegł ratować córki, zabijające się wzajemnie. Moineand szedł ociężale, zobojętniały, jak człowiek drętwiejący ćwierć wiekową, nieustającą pracą fabryczną. Lecz córki jeszcze go nie dostrzegły a Eufrazya, szlochając w obawie, że może być wydalona z zakładu, starała się usprawiedliwić przyczyną kłótni, wyrzucając siostrze i krzycząc na nią z nowym wybuchem złości:
— Tak, posądziłam ciebie, żeś mi zabrała papier od szlifowania i prawdą jest, żeś mi go wzięła! A także nie skłamałam, mówiąc, że możesz sobie nim brzuch szlifować, by ci przestał boki rozsadzać!
Znów robotnice zachichotały, tłumiąc wszakże wybuchy śmiechu, przez wzgląd na obecność pryncypała. Nastąpiła cisza. Norina jest w ciąży! Wieść ta zastanowiła Mateusza, który pomimo woli spojrzał na Beauchêna. Lecz Beauchêne obojętnie przyjął to do wiadomości i zaledwie że się nieco zachmurzył, niezadowolony, że tak niespodziewanie odkryła się rzecz, która i tak prędzej czy później byłaby się stała ogólnie wiadomą. Wyprostowany, majestatyczny, patrzał z góry, podczas gdy Eufrazya w dalszym ciągu znęcała się nad siostrą, krzycząc:
— Śmiej zaprzeczyć, ty, brudasie! śmiej powiedzieć, że nie nosisz dziecka w brzuchu! Wiem o tem oddawna, chociaż się i przedemną kryjesz! Patrzcie, że nie kłamię! Patrzcie!
Gwałtownym ruchem wsunęła rękę w jedną z dziur w bluzie Noriny i rozdarłszy ją aż do dołu, zawinęła po bokach, ukazując figurę siostry, jej nieszczęsny, torturowany brzuch, który pomimo ściśnięcia, rósł z dniem każdym a dotychczasowo uszedł ludzkiej uwagi, będąc zasłonięty długą, fałdzistą, czarną bluzą roboczą. Brzuch, który Norina byłaby pragnęła rozgnieść siłą pięści, był teraz odsłonięty. Opinała go nędzna jakaś spódnica, po nad którą otwierał się niedopięty stanik o haftkach powyrywanych. Norina, drżąc całem ciałem, zakryła twarz rękoma i rzewnie płakała.
— Prawdziwy skandali skandal nie do przebaczenia! — wołał Beauchêne głosem oburzonym. — Eufrazyo, milcz, bo nie zniosę ani jednego słowa więcej!
Zamilkł a twarz miał zakłopotaną. Był w obawie, czy aby Eufrazya nie zna całej historyi, bo gotowa w złości wszystko głośno opowiedzieć. Lecz Norina zbyt się obawiała niegodziwego charakteru młodszej siostry, by jej zwierzać swoje tajemnice. Beauchêne odgadł to w spojrzeniu załzawionych oczu Noriny, która czując się istotą słabą i nędzną, z prawdziwą pokorą zdawała się błagać go, by w zupełności jej nie opuszczał. Wyczytawszy na twarzy Noriny tę całkowitość zdania się na jego łaskę, Beauchêne odzyskał spokój wszechwładnego pana i władcy, podczas gdy Eufrazya kończyła piskliwym głosem:
— Teraz już wszystko powiedziałam... A dławiło mnie to, żem wiedziała a nie mogła mówić... temgorzej, że i ojciec o tem się dowiedział!
Ojciec Moineaud rzeczywiście teraz dopiero poznał tajemnicę Noriny. Może żałował, że go tutaj przywołano, bo był to człowiek unikający zajść burzliwych, zmęczony życiem w nieustającej pracy i kłopotach, przekonany, iż więcej się spotyka złego niż dobrego i że osobiście nic zdziałać nie zdoła, by lepiej było na tym świecie. Poddawał się temu, co uważał za nieuniknione, wiedział, że tak synowie jak i córki najczęściej złą drogę sobie obierają, więc chętnie zamykał oczy, by nie mącić sobie chwil wypoczynku. A tu zmuszają go do wystąpienia z ojcowską grozą! Lecz zrozumiał, że ponieważ wszystkie oczy są na niego zwrócone, zatem powinien sumiennie odegrać swoją rolę i rzeczywiście wpadł w oburzenie, iż córka przynosi taką ujmę jego honorowi. Rzucił się na Norinę z podniesioną pięści, krzycząc:
— A więc to prawda?.. nie zaprzeczasz?.. Poczekaj, nędznico, będziesz miała za swoje, na miejscu cię zatłukę!
Znów Mateusz i Morange musieli wystąpić, zatrzymali ojca, który krzyczał dalej:
— Niech się ztąd wynosi, bo ją zabiję! A niech się ona nie waży wracać do domu! przez okno na bruk wyrzucę, jeżeli ją w domu zastanę!
Przerażona Norina uciekła, ścigana przekleństwami ojca. Zatrzymawszy się przy drzwiach, skręcała długie, piękne włosy w torsadę z tyłu głowy i obciągała na sobie bluzę, porozdzieraną w szmaty. Wyszła wśród lodowatego milczenia wszystkich swoich koleżanek.
Beauchóne, łaskawie patrząc na ojca Moineaud, rzekł do niego pojednawczo:
— Uspokój się mój kochany i miej potrzebną odwagę... Rozumiesz, że po tem co zaszło, nie mogę zatrzymać Noriny w zakładzie, wreszcie, stan, w jakim się znajduje, zmusiłby ją wkrótce do porzucenia roboty... Ale wiesz, mój kochany, że ciebie bardzo poważamy... A to, co się wydarzyło twojej córce, nie umniejsza twoich zalet i uważam cię, jak dawniej, za dobrego i poczciwego robotnika.
Moineaud był widocznie wzruszony uprzejmością pryncypała i odrzekł:
— Tak... zapewne... Ale to jednak trudno strawić, gdy człowiek dozna takiego afrontu od rodzonego dziecka...
Pryncypał nie przestawał go pocieszać:
— Mój kochany, to nie twoja wina... Ty w niczem nie przewiniłeś... Słuchaj, przyjacielu, podaj mi rękę!
Beauchêne uścisnął dłoń starego robotnika, który mocno pochlebiony taką oznaką łaski, odchodził ku swemu zajęciu, mając łzy wdzięczności w oczach. Eufrazya z miną tryumfującą stała przy swoim warsztacie. Robotnice zagrożone wydaleniem z zakładu za wszelki hałas, pracowały nie śmiejąc oddychać, z twarzą pochyloną nad osełkami.
Mateusz był wzburzony, nie odzywał się z uwagami, które mu się nasuwały, sam sobie nie śmiejąc odpowiadać na własne pytania. Wiódł wzrokiem za Beauchênem, który powolnym krokiem kierował się do swego biura, zadowolony z siebie jak tyraniczny mocarz, któremu powiodło się uśmierzyć bunt w granicach własnego państwa.
Powracając do swojego stołu, Mateusz zdziwił się, gdy przechodząc przez biuro Morange’a, spostrzegł go rzucającego się na fotel z oznakami głębokiej rozpaczy.
— Co tobie?.. spytał.
W pracowni kobiet Morange nie rzekł ani jednego słowa, lecz z bladej jego twarzy łatwo było poznać, iż bardzo był wzruszony całem zajściem.
— Ach, mój drogi — szepnął, odpowiadając Mateuszowi — nie mżesz sobie wyobrazić, do jakiego stopnia jestem teraz wrażliwy na widok brzemiennej kobiety... Wogóle jestem niemożliwie zdenerwowany.
Mateusz przypomniał sobie zwierzenie uczynione Maryannie przez zrozpaczoną Waleryę a które tego samego wieczoru żona mu opowiedziała. Współczuł zmartwieniu biednego Morange’a, jakkolwiek nie pojmował, by można było cierpieć z radosnej nadziei zapowiadającego się dziecka. Życzliwością powodowany, spytał przyjaźnie:
— Wiem, moja żona powtórzyła mi zwierzenie twojej żony. A więc to już rzecz pewna?..
— Ach, tak, mój drogi! już nie możemy powątpiewać o spadłem na nas nieszczęściu! Równa się to naszej ruinie, bo pojmujesz, że teraz nie mogę myśleć o porzuceniu zakładu i przyjęciu posady w banku kredytu Narodowego, gdzie początkowo zarabiałbym znacznie mniej. A więc jesteśmy skazani na wieczną nędzę, jak mówi moja biedna żona... Zapłakuje się ona teraz od rana do wieczora... Dziś rano wychodząc z domu, pozostawiłem ją tonącą we łzach i to mnie samego do rozpaczy doprowadza... Jabym się prędzej niż ona pogodził z położeniem, ale nabrałem ambicyi przez miłość dla mojej Waleryi... ona ufa w moje zdolności, więc cierpię, że nie mogę jej dać tego, czego się odemnie spodziewa... i że obecnie nie zdołam ją otoczyć zbytkiem, ku któremu ona ma tak namiętne upodobanie... A wszak prócz niej jest Regina.. Jakże zebrać dla niej posag by ją wydać ca mąż, jak, byśmy pragnęli?.. Regina jest nietylko ładna, ale i niezwykle inteligentna, godna być chociażby księżną... Teraz wszystkie nasze marzenia zniweczone! Nie śpię po nocach, bo żona wciąż mi powtarza te rzeczy, które i mnie samego bezustannie nurtują... Już sam nie wiem, jak żyję i czy żyję!
Morange załamał ręce a na jego twarzy widać było najwyższe udręczenie, któremu poddawał się skutkiem słabości łagodnego swego charakteru, ulegającego wpływowi żony, uparcie obstającej w podniecaniu w nim ambicyi dojścia do wysokiego stanowiska, do majątku, w czem Walerya upatrywała najwyższe szczęście życia.
— Pogodzicie się z losem — rzekł Mateusz przekonywająco. — Zobaczysz, że będziecie oboje miłować waszego malca!
— Nie! nie! — zawołał Morange z — wielkiem wzburzeniem. — Nie mów tego! Dobrze, że Walerya ciebie nie słyszy, bo byłaby przekonana, że życzysz nam jak najgorzej... Ona nie chce przypuścić, że to dziecko może się urodzić.
Zniżył głos i tajemniczo, jakby bojąc się aby kto nie usłyszał, dodał, drżąc ze wzruszenia:
— Jestem nawet w wielkiej obawie z tego powodu... Bo ona gotowa na wszystko się narazić... wprost odchodzi od przytomności z nadmiaru rozpaczy...
Zamilkł, wystraszony, że za wiele powiedział. Lecz po rozmowach i łzach dzisiejszej nocy, czuł się wyczerpany, przerażony i wciąż prześladowała go myśl niebezpieczeństwa, na jakie narazić się może Walerya. A wreszcie, czyż on sam nie był już na wszystko zdecydowany?..
— Co chcesz przez to powiedzieć?.. spytał Mateusz.
— Nic... nic, szaleństwa snujące się po głowie rozpaczającej kobiety. Wiedz, mój drogi, te masz teraz przed sobą najnieszczęśliwszego człowieka na świecie... Zazdroszczę losu nędzarzom tłukącym kamienie na szosie...
Dwie wielkie łzy powoli spływały mu po twarzy. Zapanowało przygnębiające milczenie. Uspokoiwszy się nieco, mówił o Norinie, nie wymieniając jej imienia:
— Albo ta ładna blondynka! Dla niej dziecko jest także niemałą groźbą! Prawdziwe nieszczęście, że zwykle mają dzieci te kobiety, które za wszelką cenę chciałyby tego uniknąć. Cóż z nią teraz będzie? jest na bruku bez pieniędzy, bez chleba, bez możności znalezienia pracy, bez nikogo, ktoby chciał przyjść jej z pomocą... a dziecko o to wszystko się nie pyta i rośnie w jej łonie... O mało co nie rozpłakałem się, widząc ją z tym brzuchem... A pryncypał wyrzucił ją za drzwi! Doprawdy, że niema sprawiedliwości!
Mateusz chciał zbadać, o ile Morange czego się domyśla.
— A może ojciec dziecka spełni swoją powinność.
— Czyż naprawdę to przypuszczasz? — odrzekł Morange ze smutnym uśmiechem świadczącym, że wiele wiedział. Postanowiłem o tem milczeć bo nie należy mi się wtrącać w cudze sprawy... ale ma się uszy i oczy, więc często się zdarza coś zobaczyć lub usłyszeć o czem by się wolało nic nie wiedzieć... Wszystko to są brzydkie, wstrętne historye... Ale główną winowajczynią jest natura! Pocóż zesyła dziecko za chwilowe zapomnienie się, za ulotny szał, od którego rzadko kto potrafi się obronić i nie uledz... A dziecko spadające nie w porę, może popsuć najszczęśliwsze życie!
Morange Machnął ręką z filozowicznem rozczarowaniem i znużony wewnętrzną katuszą, zasiadł przed swoim stołem a Mateusz podążył do swojego biura znajdującego się w przyległym pokoju.
W kilka godzin później, po południu, gdy powróciwszy z drugiego śniadania, znów sam się tutaj znajdując, wykończał rysunek nowego siewnika, drgnął, usłyszawszy niespodziewanie lekkie kaszlnięcie za swojem krzesełkiem. Odwróciwszy się, zobaczył dziewczynkę, mogącą mieć lat dwanaście, musiała tu wejść cichutko i zamknąwszy za sobą drzwi, może oddawna już stała, nie mając odwagi się odezwać.
— Któż ty jesteś?.. i czego ci odemnie potrzeba?..
Nie zmieszała się i z dyskretnym uśmieszkiem rzekła:
— Mama mnie do pana przysłała, proszę by pan był tak dobry i zechciał zejść na chwilę.
— Ale któż ty jesteś?..
— Cecylka...
— Cecylka Moineaud?..
— Tak, panie.
Mateusz odgadł, że miało to jakiś związek z dzisiejszem wyrzuceniem Noriny z zakładu.
— A gdzież twoja mama na mnie czeka?..
— Czeka na pana na dworzu, na ulicy... ztąd niedaleko... I kazała mi panu powiedzieć, że jeżeli pan nie zechce przyjść, to staną się wielkie nieszczęścia dla wielu osób...
Popatrzył na nią. Była wysoka i cienka jak tyczka, twarz miała nijaką, o zrezygnowanym wyrazie, przypominającym starą Moineaud i trzęsła się z zimna w mizernej sukience i w chustce, zarzuconej na bezbarwne włosy. Mateusz ulitował się i rzekł, że za nią pójdzie. Dziewczynka prześlizgnęła się przez korytarz i schodziła ze schodów rozglądając się z ostrożnością, widocznem było, że zdołała tu wejść niedostrzeżona i pragnęła teraz ujść, nikogo nie spotykając. Przed drzwiami zakładu stała ośmioletnia jej siostra, która mrugnąwszy znacząco, poszła przodem dla wskazania drogi.
— Któż to jest?.. spytał Mateusz Cecylkę.
— To moja siostra, Irma.
— Dlaczegóż ona stała na ulicy?.. dlaczego nie weszła razem z tobą?..
— Pilnowała, by nas kto nie szpiegował... Obie znamy zakład pana Beauchêne’a... i mama nas wysłała do pana, bo wie, że nie jesteśmy głupie i nie damy się złapać.
Odbiegła od Mateusza za Irmą, która była ładna, podobna do Noriny, tylko delikatniejsza i chorobliwie blada. Pierwej wszakże rzekła tajemniczo:
— Nie trzeba by mnie kto widział idącą razem z panem... Niechaj pan idzie za nami...
Poszedł więc za niemi. Starały się być oddalone od niego o jakie kilkanaście kroków, rozglądając się obojętnie, jak dzieci wałęsające się bez celu. A jednak nie był to dzień do spacerowania po ulicach, słońce się ukryło a mroźny wiatr dął przeraźliwie, unosząc drobny szron, bielący się na bruku. Podczas zimy długie, puste ulice tej roboczej dzielnicy, miały w sobie coś przygnębiająco smutnego. Po obu stronach chodników ciągnęły się szare mury zakładów przemysłowych, z których dolatywały rytmiczne odgłosy pary, jak charczące oddechy pełne nadmiernego wysiłku i cierpienia. Wśród tego przykrego pustkowia, na rogu dwóch ulic, jakby dla pilnowania, by ich kto nie podpatrywał, stała matka i córka, wyczekiwały cierpliwie pomimo ostrego wiatru, nawskroś je przeszywającego przez nędzne ubrania. Stara miała na głowie czarny czepek a młoda czerwoną włóczkową chustkę.
Spostrzegłszy Mateusza, Norina zaczęła płakać. Ładna, świeża jej twarz, o cerze białej jak mleko, była dziś oszpecona znakami bójki z siostrą i nabrzmiała wylewanemi łzami. Rozpaczała teraz z przesadą, chcąc wywołać tem większe współczucie.
— Ach, jaki pan dobry, że nam nie odmówił swego przyjścia! jęknęła płaczliwie matka. Cała nasza nadzieja jest tylko w panu!
Odwróciła się ku Cecylce i Irmie, które mocno rozciekawione, co to będzie teraz, stanęły przy starszej siostrze, chcąc się przysłuchiwać rozmowie.
— A was tutaj niepotrzeba... niech jedna biegnie tą ulicą a druga tamtą... i pilnujcie uważnie... a gdy kogo zobaczycie to zaraz dawajcie znać.
Dziewczynki ani drgnęły z miejsca, lecz matka przestała się niemi zajmować. Pozostały więc a oczy aż im błyszczały na myśl o tem co teraz usłyszą.
— Pan wie, jakie nieszczęście na nas spadło, mówiła dalej matka Moineand. Jakby nie dość było biedy!.. Cóż my teraz poczniemy nieszczęśliwe!..
I ona się teraz rozpłakała, nie mogąc tchu złapać. Mateusz nie widział jej od roku i znajdował, że się bardzo postarzała. Miała lat czterdzieści trzy a wyglądała na zupełnie starą kobietę. Przyczyniły się do tego jej liczne ciąże, podczas których pracowała nad siły a po połogu wstawała zaraz do roboty, co stopniowo nadwerężało jej zdrowie. Utraciła zęby i włosy a ciało jej stało się bezkształtne. Pokorna i łagodna, znosiła w cichości swoją niedolę, lecz gdy zdarzyła się okazya, lubiła się rozwodzić nad doznawanemi nieszczęściami. Uległa i teraz tej pokusie i zapominając o Norinie, zaczęła wyliczać biedy, jakie ją dotknęły w przeciągu ostatnich kilku miesięcy.
— Prawda, że zdołaliśmy umieścić Wiktora w zagładzie pana Beaucbêne’a... ale dopiero gdy skończył lat szesnaście... Wiktor więc teraz zarabia i to nam nieco ulżyło, bo jeśli w domu jest ośmioro, to coś znaczy gdy jedno więcej pracuje na siebie... Ale jest jeszcze troje próżnujących, te dwie dziewczyniny i mały Alfredek... mój ostatni synek, bez którego byłabym się obyła z wielką ochotą. A jest to dziecko chorowite... myślałam niedawno, że nam zamrze i może lepiejby z tem było tak jemu jak i nam... Już mamy Irmę wiecznie kwękającą... a w aptece nie dają lekarstw darmo... O śmierci Eugeniusza, naszego najstarszego syna, nawet nie wspominam... Umarł daleko... w koloniach... posłali go tam jako żołnierza... Pan go zapewne pamięta?.. bo przecież przed służbą wojskową był kilka lat w zakładzie... Niedawno przysłali nam papier rządowy, w którym nas zawiadamiano, że umarł z dysenteryi... Czyż warto mieć dzieci, kiedy je nam zabierają i zabijają jak dorosną! Nawet pocałować je nie można przed śmiercią i nie wie się w jakim dole leżą ich kości!
Norina głośniej zaszlochała, przypominając matce, że o niej powinna mówić.
— Tak, tak... pamiętam i o tobie.. zaraz, niechaj skończę... Tak, proszę pana, nie warto rodzić i chować dzieci w takich paskudnych warunkach... na szczęście, że teraz mam już pewność, iż więcej nie będę ich miała! Doczekałam się krytycznego wieku... a wyglądałam tej chwili, nie wiedzieć od jak dawna... Teraz już nie jestem pod ciągłym strachem i mój Moineaud może używać ile mu się podoba... bo jesteśmy spokojni, że to nam ujdzie bez żadnych złych skutków...
Wiatr był dokuczliwy a powietrze tak mroźne, że Mateusz czuł na wąsach osadzające się lodowate igiełki. Postanowił skrócić rozmowę.
— Cecylka i Irma mogą się przeziębić, stojąc na ulicy. Proszę więc powiedzieć, czego pani życzy sobie odemnie?..
— Chciałam się z panem rozmówić o nieszczęściu Noriny. Przecież pan wszystko wie... Tylko tej biedy nam brakowało! Prawdziwa jakaś pomsta!.. Norina opowiedziała mi wszystko... bo przecież wie, że ja jedna jej nie opuszczę... bo proszę pana, cóżby to pomogło, gdybym i ja przeciwko niej powstała i kijem zaczęła ją okładać?.. Ale cóż ona z sobą pocznie nieboga, kiedy ojciec jej znać nie chce i grozi, że ją zabije, jeżeli ją zdybie u nas w domu... On nie jest zły, ale czyż można mu się dziwić, iż przenieść na sobie nie mógł takiej zniewagi, spadającej znienacka w obec tylu osób!.. Dzieci, proszę pana to niewiedzieć jak przybywają w małżeńskim stanie... a potem rosną i rodzice przywiązują się do każdego... ale z synami mniej kłopotu gdy dorosną, bo chłopcy to jak wróble, lecą, gdzie się im podoba i nie potrzeba się troszczyć, co robią po za domem... a z córkami jest ciężej, bo jeżeli która da się zbałamucić i zajdzie w ciążę, to rodzicom wstyd... rozumiem, że Moineaud wpadł w złość.. to bardzo naturalne ze strony ojca...
Mateusz mimowoli potakiwał głową, była to bowiem zwykła historyą licznej rodziny ludu roboczego: ojciec, w gruncie dobry człowiek, nie dbał o losy swego potomstwa; matka zbyt zajęta i przeciążona gospodarskiemi sprawami, nie była w możności roztoczenia opieki nad dziećmi już rozpierzchłemi z rodzinnego gniazda, które z konieczności uległszy pokusie, wywoływały gniew rodziców dowiadujących się o prawdzie. A smutnem tego następstwem było rozproszenie się familii, ten zwykły bolesny rozdźwięk w życiu społecznem, nędznie się rozkładającem i marniejącem.
Norina znużona, iż matka tak źle wywiązuje się z misyi, którą jej powierzyła, zaczęła głośniej płakać i chcąc, by przystąpiono do mówienia o dotyczącej ją sprawie, szepnęła łkając:
— Mamo... powiedz panu Froment, że ci wszystko opowiedziałam...
Matka, przynaglona przez córkę przystąpiła do trudnej kwestyi, zniżając głos:
— Tak, proszę pana... Norina mi wyznała, że pan jesteś jedyną osobą, mogąca nas poratować... bo pan widział ją czekającą na schadzkę wieczorną z ojcem jej dziecka... zatem pan może zaświadczyć, że ona nie kłamie... Ale pan rozumie, że mojego męża nie należy mieszać w to wszystko... Nigdy mu nie powiemy nazwiska uwodziciela Noriny... a jeżeli kiedy wypadkowo o tem się dowie, to ja pierwsza będę go błagać, by postępował tak, jakby o niczem nie wiedział... już długi szereg lat jest w tym zakładzie, więc gdyby musiał porzucić miejsce, to nastąpiłby dla nas prawdziwy koniec świata... Zatem pan widzi, że my nie chcemy rozgłaszać, kto jest ojcem dziecka Noriny... Ani ona, ani ja, nikomu o tem nie piśniemy ani słowa, bo to jest przeciwne naszym interesom... Ale przecież Norina nie może zostać na bruku... chcę wierzyć, że ojciec jej dziecka nie jest tak zły i okrutny, by na to dozwolić. Pana postanowiłyśmy prosić, by pan raczył z nim o tem pomówić i wymódz na nim jakie wsparcie, któregoby nie odmówił zapewne nawet obcej kobiecie w tem położeniu, gdyby ją spotkał marniejącą na bruku podczas takiego zimna...
Pokorna, biedna stara kobieta, zmordowana nędzą całego swego życia, trzęsła się z obawy, że zbyt śmiało wypowiedziała się, że miała odwagę oskarżać potężnego człowieka, od którego woli są zawisłe losy całej jej rodziny. Jakby teraz dopiero dostrzegłszy obecność Cecylki, oraz Irmy, które chciwie przysłuchiwały się rozmowie, ulżyła sobie, krzyknąwszy na nie:
— Czego tu stoicie, kiedy wam kazałam pilnować, czy kto nie nadchodzi?.. Precz mi ztąd! idźcie tam, gdzie macie wyznaczone stać na straży... dzieci nie powinny podsłuchiwać o czem mówią z sobą starsze osoby...
Dziewczynki nie ruszyły się z miejsca, bo zbyt dobrze się bawiły, więc postanowiły pozostać a matka znów o nich zapomniała, mając myśl zajętą ważniejszemi sprawami.
Mateusz był wzruszony, lecz wahał się cośkolwiek przyrzekać, przewidywał bowiem aż nadto dobrze, jaką odpowiedź otrzyma od Beauchćêne’a. Szukając więc sposobu wymówienia się od swej interwencji, rzekł:
— Moja dobra kobieto, wy się mylicie przypuszczając, że mogę wam być pomocny... Lękam się, że na nic wam się nie przydam, wdając się w tę sprawę...
Ale Norina przerwała mu, uznając, że powinna osobiście się odezwać. Przestała płakać i zaczęła mówić coraz energiczniej:
— Mama nie powiedziała panu tego, co powinna była powiedzieć... Otóż nie ja bałamuciłam owego pana, ale on za mną latał jak opętany, dopóki nie zgodziłam się na to, na co miał taką ochotę... A teraz, gdy złe się stało, to mnie opuścił i udaje, że mnie nie zna... Jednak niech się zastanowi, że gdybym chciała, mogłabym mu narobić niemało kłopotu. Jestem uczciwą dziewczyną i przysięgam, że dopiero z nim byłam tak głupia, że...
Już miała skłamać, mówiąc, że Beauchêne był pierwszym jej kochankiem, lecz musiała wyczytać w oczach Mateusza, iż on wiedział jak to było, zamilkła więc nie chcąc tej sprawy poruszać w obecności matki, przed którą nie uznała za potrzebne zwierzać się ze swoją poprzednią miłostką. Norina nie była gorszą od innych ładnych dziewczyn pracujących w fabrykach, od dzieciństwa wychowując się na ulicy a potem w towarzystwie innych robotnic, od dwunastego roku życia była zepsutą i wszystko wiedziała a jeżeli strzegła swej cnoty, to jednynie przez wyrachowanie, znając swoją wartość. Była sprytna i przebiegła, postanowiła więc czekać na korzystną okazyę, lecz nie dotrzymała danego sobie przyrzeczenia i jak wiele innych lekkomyślnych dziewcząt, uległa jednemu z młodych robotników, nie mając na swe usprawiedliwienie ani miłości ani jakichkolwiek zysków. Ten pierwszy kochanek opuścił ją raz na zawsze tego samego wieczora. Chcąc powetować to głupstwo, rzuciła się w objęcia bogatego swego pryncypała, sądząc, że to jej dozwoli wznieść się wyżej i zakosztować bogatego życia, zapoznać się ze zbytkiem, o którym marzyła, pożerając oczyma wystawy sklepowe przy głównych ulicach Paryża. Ale srodze się zawiodła, albowiem Beauchêne był głuchy na wszystko co wprost nie zadawalniało jego zmysłowych pociągów i postąpił z nią z tak krańcowym egoizmem, że Norina została przez niego opuszczona nic nie zyskawszy a raczej będąc wyzyskaną, okradzioną, bo dała mu ona swoją młodość, swe świeże, wiosenne ciało, białe jak mleko, swój wdzięk i wesołość a wzamian pozostawił jej tylko dziecko i zerwanie z nią stosunku. Jest to zwykły koniec tego rodzaju miłostek, lecz młode kochanki nie przewidując, by stać się tak mogło, pozostają nim rażone jak niespodzianie spadającym gromem.
Zawahawszy się przez chwilę, Norina dalej mówiła:
— Przecież nie będzie śmiał przeczyć, że dziecko jest nie jego... Byłoby to wstrętnem oszczerstwem... Niechaj sobie przypomni daty a prawda stanie się jasną jak słońce... Zrobiłam obliczenia i dowiodę mu w każdej chwili... Chyba pan mi wierzy, iż nie chciałabym dopuszczać się oszukaństwa w sprawie tego rodzaju... Otóż przysięgam panu, że on był tylko jeden, zatem on a nie kto inny jest ojcem dziecka... Proszę niechaj pan zechce zapamiętać, że klnę się na moją matką, iż mówię prawdę... i gotowa jestem przysiądz to samo nawet, gdyby mnie zabić zaraz chciano... Panie, proszę mu to powiedzieć... błagam! niechaj mu pan powtórzy moje słowa a chyba, że to trafi do jego serca i nie pozostawi mnie na bruku...
Czuć było, że mówiła z zupełną szczerością i Mateusz był głęboko przekonany, że teraz nie skłamała. Stara Moineaud płakała, postękując, nawet dwie małe dziewczynki, wzruszone całą tą sceną, szlochały, rozmazując łzy zamorusanemi łapinami, Mateusz, nie mogąc dłużej się opierać, uległ prośbom rozpaczających kobiet:
— Postaram się coś dla was uzyskać, ale nie przyrzekam, by ztąd wynikło dla was co pomyślnego... Dam wam znać, gdy się rozmówię...
Już matka i córka chwyciły mu ręce, chcąc je całować, dziękując. Uradzono, że Norina pójdzie dziś przenocować do jednej z przyjaciółek, oczekując decyzji o swoim losie. Mateusz rozstał się z kobietami i poszedł pustą ulicą, pełną dyszących ciężkich tchnień maszyn parowych, naglących pracę, po za długiemi, szaremi murami zakładów przemysłowych. Odwrócił się, pomimo świszczącego, gwałtownego wiatru, smagającego twarz ostrym, pruszącym śniegiem. Cztery sylwetki kobiece podążały w przeciwnym kierunku, skulone, przeziębnięte i zbolałe, z twarzami rozognionemi od łez, z rękoma kostniejącemi z zimna, szły jakby pchane zimową zamiecią, chłoszczącą nędzne, ubogie ich spódnice. Mateusz stał i patrzał dopóki nie znikły trzy postacie nieszczęsnych córek, otaczające biedną matkę, wciąż jeszcze szlochającą.
Wróciwszy do zakładu, Mateusz żałował danego przyrzeczenia, lękał się bowiem, że biedne kobiety będą się niepotrzebnie łudziły nadzieją. Cóż teraz począć?.. co powiedzieć i jak rzecz przedstawić?.. Zdarzyło się, że zastał Beauchêne’a w swojem biurze, czekał on tutaj na niego, chcąc się rozpytać o jakiś szczegół projektowanej nowej maszyny.
— Gdzież ty byłeś, mój drogi?.. Od kwadransu kazałem cię wszędzie szukać...
Mateusz chciał znaleźć jakąś wymówkę, lecz przyszło mu na myśl, że najlepiej skorzystać z okazyi i powiedzieć prawdę. Wręcz zatem opowiedział, jak dziewczynki przyszły po niego i co mówił z Noriną i z jej matką.
— Mój kochany Aleksandrze, proszę, nie bierz mi za złe, że się pomimo woli wplątałem w tę sprawę. Lecz okoliczności tak się złożyły, że nie mogłem się wymówić, chociaż wiem z góry, że z tego nie będziesz zadowolony. Przypuszczam, że byłbym się powstrzymał od mówienia ci o tem wszystkiem, gdybyś mnie sam nie był wtajemniczył w różne szczegóły...
Beauchêne słuchał początkowo ze zdziwieniem a powoli ogarniał go gniew tłumiony, lecz ujawniający się na twarzy, która mu aż brzękła od gwałtownego napływu krwi w żyłach. Dusiło go coś w gardle i zaciskał pięści, jakby chcąc wszystko w nich zmiażdżyć. Udał wreszcie wybuch wzgardliwej wesołości i śmiał się, niby nie mogąc się powstrzymać, lecz w tem jego śmiechu czuć było fałszywą nutę.
— Ależ, mój kochany, jakże tego nie rozumiesz, że to jest najwidoczniejszy szantaż! Po co się wmięszałeś w taką brzydką historyą?.. Nie przypuszczałem byś był taki naiwny i by ci z taką łatwością można narzucić taką brzydką rolę! Więc matka a nawet małe siostrzyczki występują w tej komedyi?.. Całe scenario i prawdziwie komiczne! I niezawodnie powierzono ci misyę postawienia mi ultimatum?.. Powiniem uznać dziecko za moje, bo inaczej narażam się na niebezpieczeństwa! Wszak tak?.. Doprawdy, że to paradne!
Zaczął chodzić wielkimi krokami po biurze, parskając śmiechem, krzycząc a w gruncie był zaniepokojony, zły, że jemu, tak zwykłe przebiegłemu w podobnych kwestyach, wydarza się bardzo niemiły wypadek. Nagle zatrzymał się mówiąc:
— To wszystko nie ma sensu! Powiedz, ty na mojem miejscu, czyż byś się zgodził na przyznanie się do takiego ojcostwa?.. Przecież ta dziewczyna sama mi wyznała, że w przeszłym roku zadawała się z posługaczem od szynkarza! A odtąd najniezawodniej, że przechodziła przez różne ręce z bylekim się zadając. Wreszcie łatwość z jaką ją miałem na pierwsze skinięcie, najlepiej dowodzi, co należy sądzić o jej cnocie! Takich cnotliwych jak ona pełno można spotkać wieczorem na każdym chodniku...
Mateusz chciał mu przerwać, broniąc Norinę i zapewniając go o jej szczerości, lecz Beauchêne nie dał mu dokończyć, wołając:
— Mylisz się, nie wiesz o czem mówisz! posłuchaj co ci powiem... Otóż zapewniam cię, słyszysz, zapewniam cię, że w stosunkach z nią zachowałem wszelkie potrzebne środki ostrożności a w tem jestem biegły i pewien siebie! Byłoby prawdziwym cudem, gdybym ja, umiejący uniknąć podobnej katastrofy z żoną, zgapił się jak sztubak, mając do czynienia z kochanką. Dziecko tej dziewczyny niechaj sobie szuka innego ojca, bo ja napewno jego ojcem nie jestem!
Jednakże nie musiał być pewnym swego twierdzenia, bo zaczął przypominać sobie daty, zaplątał się, przeczył sam sobie i łatwo się mógł dać złapać na kłamstwie. Dziecko nie mogło być poczęte pierwszego wieczoru, gdy zwierzywszy się Mateuszowi, doszedł z nim do ulicy Caumartin gdzie Norina już na niego wyczekiwała przed domem. Lecz często się z nią spotykał następnemi czasy, bo prawdziwą zmysłową żądzą zapałał do tej dziewczyny a rozstał się z nią dopiero, gdy się przekonał, że zaszła w ciążę, to jest po upływie trzech czy czterech miesięcy. Wtedy obrzydła mu, znalazł, że się zmieniła na niekorzyść i zerwał z nią stosunek może wyłącznie ze względu, by uniknąć wszelkiej odpowiedzialności. Obecnie zaczął obniżać jej wdzięki, znajdując, że miała tylko zwykłą krasę młodości i nie pojmował, że chociażby chwilowo mógł na nią zwrócić uwagę.
Wpadłszy w zapał we własnej obronie, zawołał z pychą pryncypała uważającego się za wyższy rodzaj człowieka, któremu jest dozwolone autokratyczne panowanie:
— Można sobie pozwolić na jakąś ulotną słabostkę względem jakiejś robotnicy, chociaż już i to jest niedorzecznością, lecz mieć z robotnicą dziecko! to byłoby za głupio! Każdyby miał wtedy prawo kpić ze mnie prosto w oczy i byłbym zgubiony w opinii, straciłbym przynależną powagę!
Milczenie Mateusza zaczynało go niepokoić i nie śmiał już twierdzić, że Norina kłamie. Mateusz zaś milczał, chcąc mu dozwolić na spędzenie porywu złości, by następnie, gdy się uspokoi przedstawić smutne położenie biednej dziewczyny i uzyskać dla niej jakąkolwiek pomoc. Beauchêne był wystraszony tem spokojnem zachowaniem się Mateusza i sapiąc usiadł, by rzec:
— A wreszcie zróbmy na chwilę przypuszczenie, że się zapomniałem w zachowaniu środków ostrożności... Bo cóż chcesz... zdarza się, że po wesołym obiedzie traci się zwykłą przytomność... Ale nawet w takim razie, czyż należy, by ta dziewczyna, mająca kochanków tuzinami, mnie właśnie przypisywała dziecko, które podobało się jej znaleźć! Dziecko! ależ to jej rzecz a nie moja! Tem gorzej dla niej, że jest niem zagrożona! ale to zwykłe ryzyko dziewczyn złego prowadzenia! Przecież nie może mi nikt zapewnić, że ona mając stosunki zemną, nie miała innych kochanków?.. Więc któż może zawyrokować, że ten a nie inny jest ojcem jej dziecka,.. Najniezawodniej ona sama nie wie, kto jej złożył taki ładny podarunek! Ale nie dziwię się, że mnie chce to przypisać i że w tym celu ułożyła cały plan postępowania... Jestem bogaty, jestem pryncypałem znanego przemysłowego zakładu, więc sobie umyśliła, że się ulęknę skandalu i sypnę jej pieniędzy, ile tylko zechce! Powiadam ci, mój drogi, że to szantaż na wielką skalę, nic innego jak tylko szantaż!
Zapadło przygnębiające milczenie. Teraz Mateusz zaczął chodzić po biurze, w którem było dusznie gorąco z powodu silnie rozpalonego wielkiego fajansowego pieca. Chciał jeszcze przeczekać nim zacznie mówić, więc tylko słychać było łoskot zakładu, będącego w pełnym biegu codziennej pracy. Odezwał się wreszcie, wyrażając w prostych słowach swoje przekonanie, że Norina nie okłamała go, ze współczuciem wspomniał o łzach tych kobiet, płaczących wśród zimowej zamieci i że okrucieństwem byłoby nie udzielić pomocy nieszczęśliwej dziewczynie, pozbawionej jak nateraz możności pracy. Przypuściwszy nawet, że dziecko nie jest jego, pozostaje fakt, że była jego kochanką, więc nie powinien jej odmawiać ratunku, gdy się znalazła w tak okropnem położeniu.
— Mój Aleksandrze, dlaczego chcesz udawać gorszego niż jesteś?.. Jestem pewny, że się zastanowisz i uwzględnisz przyczyny, które ci nakazują zrobić coś powinien. Porządny człowiek nie wymawia się od tak prostego obowiązku...
— Ale jeżeli cośkolwiek uczynię i przyjdę jej z pomocą, to każdy powie, że jestem ojcem jej dziecka! zawołał Beaucbêne zniecierpliwiony, ale już zachwiany. A wtedy łatwo jej będzie wpakować mi wszystko na kark! A od tego muszę się bronić!
Znów nastąpiło milczenie, przerywane ostrem świstaniem wypuszczanej pary w głębi podwórza. Zawahawszy się, Beauchêne spytał:
— Czy ona grozi zrobieniem skandalu? Byłem w obawie, że pójdzie wszystko opowiedzieć mojej żonie... Byłaby to bardzo nieprzyjemna historyą.
Mateusz uśmiechnął się, czując teraz, że sprawa wygrana.
— Za to ręczyć nie mogę... Ona nie jest zła, ale kobieta popchnięta do ostateczności jest zdolna na wszelkie szaleństwo... Lecz mówiąc ze mną, nie stawiała żadnych warunków, nalegając tylko, że przecież nie może pozostać na bruku a nie ma się gdzie schronić, bo ojciec ją wypędził... Mojem zdaniem najlepiej byłoby umieścić ją natychmiast, zaraz jutro u jakiej akuszerki... Jest w ciąży od sześciu miesięcy, zatem mieszkałaby u niej przez cztery do pięciu miesięcy, coby ciebie kosztowało nie więcej niż pięćset franków. Podług mnie, jest to najgładszy sposób załatwienia całej sprawy...
Beauchêne zerwał się, podszedł do okna i po chwilowym namyśle, odwróciwszy się, rzekł:
— Mam niezłe serce... wszak o tem wiesz?.. a pięćset franków mniej, albo więcej, przecież mnie nie zuboży... Uniosłem się gniewem bo mnie oburzyła myśl, że chcą mnie wyzyskać... Ale jeżeli kwestya się przedstawia w postaci miłosiernego uczynku, to się nie uchylam... i owszem, zajmij się załatwieniem wszystkiego... Stawiam wszakże warunek: osobiście nie chcę się w to mieszać, nie chcę nawet wiedzieć, w jaki sposób rzecz przez ciebie będzie zrobiona... Wybierz akuszerkę, osadź u niej ową pannę a ja tylko rachunek zapłacę... i raz na zawsze niechaj będzie temu koniec...
Odetchnął swobodniej, uszczęśliwiony, że z taką łatwością pozbył się kłopotu, który go silnie zaniepokoił, chociaż się do tego nie chciał przyznawać. Wróciła mu pewność siebie i wiara w przekonanie, że jest człowiekiem wygrywającym najniebezpieczniejsze bitwy, jakie życie może wydawać. Zaczął nawet żartować: nie ma urazy do Noriny, bo nigdy jeszcze nie spotkał u żadnej kobiety tak delikatnej skóry, ciało miała atłasowe i świeże jak róża, lecz sama sobie winna, że może te wdzięki utracić, bo pocóż się postarała o dziecko?.. Dla przekonania Mateusza, jak mało jest przejęty sprawą tej biednej dziewczyny, zaczął z nim mówić o projekcie nowej maszyny, o której chciał zasięgnąć jego rady, gdy tu przyszedł. Starał się wyrażać z wielką ścisłością i jasnością, wdawał się w szczegóły techniczne odnoszące się od ogólnego zakresu interesów zakładu, był olśniewający rzutkością pomysłów ujawniających w nim chciwość pryncypała, dbałego o jaknajwiększe dla siebie korzyści.
Już odszedł, lecz z korytarza zawrócił i otworzywszy drzwi biura, powtórzył nalegająco:
— Mój drogi a pamiętaj położyć nacisk na postawiony przezemnie warunek... O dziecku nie chcę nic wiedzieć... nic... nawet czy się urodziło... Niechaj z niem zrobią co się im podoba, ale mnie niechaj nigdy o niem nie wspominają...
Tegoż samego wieczora był wielki popłoch w domu państwa Beauchêne, albowiem w chwili gdy siadano do obiadu, Maurycy padł na ziemię zemdlony. Przez kilkanaście minut nie można go było docucić a przez cały ten czas wystraszeni rodzice kłócili się pomiędzy sobą, wzajemnie na siebie winę zwalając, iż chłopiec był dziś rano na spacerze pomimo mrozu: tak, to niedorzeczna ta przechadzka jest tego przyczyną, przeziębił się; tak twierdzili, chcąc uspokoić swe wewnętrzne zatrwożenie. Zwłaszcza Konstancya była wylękła. Trzymając zemdlałego syna na kolanach, była chwila, że drgnęła w obawie, czy aby nie umarł?.. Po raz pierwszy stanęło w jej umyśle przypuszczenie, że Maurycy może wogóle umrzeć. Ból targnął ją silnie za serce i jako matka teraz dopiero odczuła całą głębię swej macierzyńskiej miłości. Lecz może na równi cierpiała w niej i ambicya kobiety, marzącej dla syna jedynaka o książęcym losie, zapewnionym zbieranemi dla niego milionami. Jakto?.. więc ten ukochany przez nią Maurycy może umrzeć?.. i ona wtedy pozostanie bez dziecka?... bez dziedzica rodzicielskiego majątku?.. A może byłoby rozsądniej zabezpieczyć się posiadaniem drugiego dziecka?.. Dlaczego tak zawzięcie tego się strzeże?... Myśli te lotem błyskawicy przemknęły przez umysł Konstancyi, lecz poczuła, iż w niej nazawsze pozostawią ślad niezatarty, jakby nadmiarem bólu piętnujący jej serce. Lecz Maurycy odzyskał przytomność i nawet apetyt miał przy obiedzie. Beauchêne, widząc go jedzącego, wpadł w wyborny bumor i wzruszając ramionami żartował z przerażenia żony. W parę dni później i Konstancya zapomniała o przebytej trwodze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.