Płodność (Zola)/Księga druga/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Płodność
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Fécondité
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Nazajutrz, Mateusz pragnąc spełnić dość drażliwą misję, jakiej się podjął, przypomniał sobie nazwiska dwóch akuszerek, o których słyszał, gdy o nich wspomniała Celestyna, panna służąca pani Séguin. Na razie odsunął możność umieszczenia Noriny u pani Rouche, o które Celestyna tak tajemniczo rzekła, „że tam się wszystko prędko załatwia“ bo akuszerka „stara się dogodzić życzeniom klijentek“. Miał więc zamiar zebrać wiadomości o pani Bourdieu, owej akuszerce zajmującej cały niewielki domek przy ulicy Miromesuil i biorącej położnice nawet na czas dłuższy. Zdawało mu się, że nazwisko pani Bourdieu słyszał u państwa Morange, prawdopodobnie musiała ona doglądać Waleryę podczas połogu. Postanowił zapytać się Morange’a.
Ten, właśnie już nadszedł do biura, lecz dziwnie się zmieszał gdy Mateusz postawił mu to proste pytanie. Wreszcie odrzekł:
— Pani Bourdieu była przy urodzeniu się naszej Reginy... Jedna z przyjaciółek dała mojej żonie jej adres... Ale dlaczego mnie o to pytasz?
Patrzał na Mateusza wzrokiem wystraszonym, jakby nazwisko pani Bourdieu niespodziewanie wymówione, równoważyło się odkryciu przykrej tajemnicy. Może to dla niego samego było ujawnieniem, stwierdzeniem myśli boleśnie w nim nurtujących a dotąd nierozstrzygniętych. Przez chwilę usta mu się trzęsły i był bardzo blady.
Gdy Mateusz dał mu do zrozumienia, iż szuka odpowiedniego położniczego zakładu dla Noriny, Morange nieco już uspokojony, zrobił nieledwie że wyznanie;
— Moja żona dziś rano mówiła mi o pani Bourdieu... Już nawet nie wiem z jakiego powodu. Ale oddawna straciliśmy z oczu tę kobietę... zetem nic dokładnego nie mogę ci o niej powiedzieć... Lecz podobno umiejętnie prowadzi swoją klinikę... Warto, byś tam poszedł... bo prawdopodobnie znajdziesz to czego potrzebujesz.
Mateusz zastosował się do tej rady. Jednakże będąc ostrzeżony, iż pani Bourdieu stawia dość wygórowane ceny, postanowił osobiście się przekonać, jak się przedstawia zakład położniczy zarządzany przez panią Rouche. Chociaż był źle względem niej usposobiony, poszedł więc najpierw na ulicę du Rocher. Lecz widok domu zmroził go zaraz na wstępie. Był to stary, mroczny dom o ciemnej, smrodliwej i wązkiej sieni a raczej korytarzu, wiodącym na małe podwórze, w głębi którego akuszerka zajmowała kilka pokoi na parterze. Kał i zbrodnia zdawały się tutaj mieć siedlisko. Nad drzwiami, na zasmolonej, obdrapanej tablicy żółtego koloru, było wypisane wielkiemi literami nazwisko pani Rouche. Gdy zadzwonił, przyszła mu otworzyć służąca w brudnym fartuchu i wprowadziła go do tak zwanego salonu, umeblowanego z odrażającą pospolitością, dusznego stęchlizną i kuchennym swędem. Prawie, że zaraz nadeszła akuszerka. Była to kobieta mogąca mieć lat trzydzieści pięć, albo trzydzieści sześć, ubrana czarno, chuda, o cerze ołowiannej, o rzadkich, bezbarwnych włosach, o nosie potężnym, zajmującym nieledwie twarz całą. Mówiła powoli, pocichu, z miodowo słódkim uśmiechem, gesta miała ostrożne, kocie. Wywarła na Mateuszu wrażenie odrażające, kobiety zdolnej posługiwać się swojem rzemiosłem w celu niesienia zniszczenia życiu, które jeszcze dojrzeć nie zdołało. Lecz gdy mu oświadczyła, iż bierze na stancyę położnice, zaraz spodziewające się rozwiązania, nie mając dostatecznie obszernego mieszkania, by je przetrzymywać u siebie przez czas dłuższy, Mateusz, dalej jej nie badając, uciekł, bo porywały go mdłości a serce mu wzbierało trwogą i politowaniem.
Trzypiętrowy, niewielki dom pani Bourdieu przy ulicy Miromesuil, uczynił na nim przyjemne wrażenie czystością swych zewnętrznych murów, oknami o białych, muślinowych firankach. Starannie wymalowany szyld zapowiadał, że tu mieszka akuszerka pierwszej klasy, mająca zakład położniczy i mieszkania wraz ze stołem dla pań, pragnących dłuższego pobytu. Na parterze był sklep zajęty przez herborystę a wystawione wiązki suchych ziół pachniały zdaleka. Wchodowe drzwi domu były zawsze zamknięte, jak w prywatnym pałacyku a po za sienią utrzymaną w porządku, było widać dość obszerne i bardzo widne podwórze, otoczone szarym murem, oddzielającym je od dziedzińców sąsiednich koszar. Wszystko tchnęło tutaj pewną wesołością, do czego się przyczyniały odgłosy bębnów i trąbek wojennych, o dźwiękach stłumionych grubością murów. Na pierwszem piętrze, wzdłuż szerokiego korytarza, były drzwi do salonu, do gabinetu pani Bourdieu, do jej sypialni, do obszernego pokoju stołowego, po za którym znajdowała się kuchnia. Drugie piętro było pozostawione dla chorych. Pokojów było dwanaście, po dwa i trzy łóżka, zaś te chore, które sobie życzyły zajmować pokój oddzielny, płaciły znacznie drożej. Pani Bourdieu, okazała, przystojna brunetka lat trzydziestu dwóch, panowała jak królowa nad domem zaludnionym przez młode pacyentki a biała, uśmiechnięta, wesoła jej twarz, wzbudzała ogólne zaufanie. Uprzejma powierzchowność pani Bourdieu, niemało się przyczyniła do ustalenia dobrej opinii o prowadzonej przez nią klinice położniczej, chociaż mówiono, że nie należy dowierzać pozorom, bo bliżej się zapoznawszy z urządzeniem domu, możnaby się przekonać o wielu niedokładnościach; lecz czyż sam rodzaj zajęcia nie nadawał się do szerzenia nieprzychylnych pogłosek, częstokroć wywoływanych przez współzawodniczki, zazdroszczące powodzenia. A wiadomem wszakże było, iż o zakładzie położniczym pani Bourdieu nie kursowała żadna podejrzana historya, uwłaczająca spełnianemu przez nią zawodowi. Zarząd dobroczynności miasta Paryża umieścił ją na liście akuszerek, do których odsyłał położnice, w razie braku łóżek we własnych szpitalach. Było to widoczną oznaką uczciwości zakładu, który od tego czasu nabrał szerszego rozgłosu i zasłużonego powodzenia.
Rozmowa Mateusza z panią Bourdieu przedłużała się, bo zaraz na wstępie zażądała od niego dwieście franków miesięcznej pensyi a gdy uznał cenę za wygórowaną, oburzyła się, tłomacząc mu dobitnie, lecz z poczciwością:
— Szanowny panie, jakżeżbym ja inaczej mogła związać koniec z końcem?.. Akuszerki nigdy nie dochodzą do majątku! Musimy przez dwa lata praktykować w rządowych położniczych klinikach, bo inaczej nie otrzymalibyśmy dyplomu... to pociąga za sobą wydatek przeszło tysiąca franków... Następnie trzeba niemały włożyć kapitał w instalacyę... a czasami długo się czeka na wytworzenie sobie klienteli... Wiele mamy trudności do zwalczenia i to właśnie trochę uwzględnia koleżanki, które dopuszczają się różnych nadużyć. Ach a nawet mając trochę szczęścia, czy wytrwałości i zasobu i doszedłszy do takiego stanowiska jak moje, kłopoty trwają dalej! Niema się ani jednej chwili wytchnienia, trzeba ciągle być na służbie, w pogotowiu i to w poczuciu wielkiej odpowiedzialności, ze świadomością, że byle jaka nieostrożność może się stać przyczyną odebrania prawa praktyki. Nie wszystkie połogi są lekkie, to jest, że mogą się obejść bez operacyi, bez ożycia instrumentów położniczych... A prócz tego, trzeba panu wiedzieć, że jesteśmy pod nadzorem policyi i narażone na niespodziewane wizyty inspektorów... słowem, zawód akuszerki jest bardzo ciężkim zawodem!
Nie mogła się powstrzymać od uśmiecha, gdy Mateusz jej powiedział, że dobrze wie, iż wizyty inspektorów nigdy nie są straszne dla żadnej akuszerki, chociażby dla tego, że istnieją tylko programowo.
— Tak, tak, to prawda... Lecz zaręczam panu, iż co do mnie, bynajmniej się nie lękam wizyty inspektora... może przyjść, kiedy chce a nic zdrożnego tutaj nie napotka. Uczciwość jest jeszcze najprostszą drogą dojścia do czegoś... Więc też u mnie, chociaż jest trzydzieści łóżek dla chorych, zawsze są zajęte... moje chore należą do rozmaitych warstw towarzystwa i byle poddawały się regulaminowi domowemu, byle płaciły, albo administracya za nie płaciła, nie pytam ich, kim są... Mogą nie wyjawiać swego nazwiska, mogą nie podawać swego adresu... a jeżeli okoliczności tak się złożą, iż znam jakiś szczegół z ich życia, dochowywam tajemnicy, uważając, to za najświętszy mój obowiązek. Tak więc, jeżeli porozumiemy się co do osoby, w interesie której pan tutaj przyszedłeś, to możesz ją pan przyprowadzić w dniu oznaczonym bez obawy jakiejkolwiek niedyskrecyi z mej strony... Znajdzie ona tutaj pomoc lekarską a zarazem wygodne warunki życia...
Pani Bourdieu, nabytem doświadczeniem swego zawodu, od pierwszej chwili osądziła, iż ten pan przyszedł tu, by zapewnić przytułek jakiejś dziewczynie, zaszłej w ciążę. Tego rodzaju klientelę uważała za najlepszą. A gdy się dowiedziała, że przyszła młoda matka, pozostałaby u niej przez cztery miesiące, stała się uprzejmą i zrobiła ustępstwo, zgadzając się na cenę sześciuset franków za wszystko razem, jednakże pod warunkiem, że chora zadowolni się miejscem w pokoju o trzech łóżkach. Układ został zawarty i Norina zamieszkała u pani Bourdieu zaraz tego samego wieczoru.
— Na imię ci Norina... nazwiska twojego nie potrzebuję wiedzieć... Zaraz cię zaprowadzę do pokoju, który dzielić będziesz z dwiema towarzyszkami... Jesteś śliczna moje dziecko i jestem pewna, że obie będziemy z siebie zadowolone.
W pięć dni później Mateusz przyszedł się dowiedzieć, o ile Norina zadowoloną jest ze swego pobytu u pani Bourdieu. Mateusz, otaczający miłością swoją żonę a w razie ciąży, pielęgnujący ją z najtkliwszą starannością, był pełen współczucia względem nieszczęśliwych kobiet, zmuszonych ukrywać się ze swojem macierzyństwem. On czcił wtedy Maryannę i z nabożeństwem ją pielęgnował, podczas gdy one były narażone na katusze wstydu, ludzkiej pogardy, by wreszcie odbyć połóg w opuszczeniu, na łóżku szpitalnem. Serce miał wezbrane współczującą dobrocią na myśl, że macierzyństwo, podlegając takiej poniewierce, popycha tyle kobiet w moralną i materyalną nędzę, staje się przyczyną wielu zbrodni, z wykluczeniem poczucia ludzkiej solidarności. Bolał nad tem wszystkiem, jak nad profanacyą rzeczy najświętszych, najszanowniejszych. Wspomniał teraz o utarczce, jaką miał do przebycia z Beauchêne’m, gdy ten oburzył się, dowiedziawszy, że pięćset franków nie wystarczy na opłacenie kosztów pobytu i połogu Noriny. Wreszcie Beauchêne uległ i nawet zgodził się dawać dziesięć franków miesięcznie na osobiste drobne wydatki biednej dziewczyny. Mateusz niósł jej teraz pierwsze dziesięć franków.
Była godzina dziewiąta zrana, gdy zadzwonił do drzwi domu pani Bourdieu. Służąca, która poszła zawiadomić Norinę o jego wizycie, powróciła, mówiąc, że pani jeszcze leży w łóżku, lecz pan może tam pójść, albowiem nikogo innego niema w pokoju. Zaprowadziła go na trzecie piętro i otworzywszy jedne z pierwszych drzwi, zameldowała:
— Proszę pani, oto ten pan.
Poznawszy Mateusza, Norina wybuchnęła głośnym śmiechem, mówiąc z zuchwałością ładnej, młodej dziewczyny:
— Ona pana uważa za ojca... Szkoda, że tak nie jest, bo pan jesteś o wiele uprzejmiejszy od tamtego... od rzeczywistego ojca...
Piękne, złote włosy Noriny były starannie uczesane i skręcone w bogaty zwój na czubku głowy, miała na sobie czysty, biały kaftanik i siedziała pod kołdrą z plecami opartemi o dwie poduszki, w powłoczkach jaśniejącej białości. Na widok Mateusza, instynktownym ruchem kobiecej wstydliwości, pociągnęła kołdrę wyżej ku ramionom, co było, jakby wyraźnym dowodem, że pomimo swego lekkomyślnego prowadzenia, zachowała jeszcze wdzięk wrodzonej skromności.
— Czy jesteś chora?.. zapytał.
— Nie, ale się pieszczę. Wolno jest leżeć w łóżku, więc wstaję dopiero około południa. Jest to bardzo przyjemna dla mnie zmiana, bo dotąd, nawet podczas zimy, musiałam wstawać przed godziną szóstą, by zdążyć na czas do fabryki... Oj, trzęsłam się nieraz z zimna a tutaj mam ogień na kominku, wszelkie wygody, niechaj się pan rozejrzy po pokoju... żyję w dostatkach, jakby jaka księżniczka...
Mateusz spojrzał dokoła. Pokój był spory, ściany miał wyklejone szarym papierem w niebieskie drobne kwiaty. Stojące w nim trzy żelazne, wązkie łóżka, dwa rzędem jedno obok drugiego a trzecie wpoprzek, były oddzielone od siebie nocnemi szafkami i krzesłem. Prócz tego była komoda, szafa, stolik. Całość umeblowania przypominała pokój podrzędnego, podmiejskiego hotelu. Lecz przez dwa okna wychodzące na podwórze, na szary mur, po za którym były koszary, płynęło wiele światła a nawet wesołe ukośne promienie słońca, przeciskające się pomiędzy dwoma wysokimi domami.
— Tak, pokój jest dość przyjemny — rzekł Mateusz.
Lecz odwróciwszy się w stronę łóżka stojącego w głębi, zamilkł, dostrzegłszy wysoką, suchą postać kobiecą w czarnej wełnianej sukni. Z chudej, surowej twarzy o zagasłych oczach i bezbarwnych ustach, wieku nie można było oznaczyć. Kobieta pochyliła się nad łóżkiem, dociągając rzemienie walizki, coś układając w torbie podróżnej, stojącej na ziemi.
Po chwili, gdy skierowała się ku drzwiom, nawet nie rzuciwszy wzrokiem po za siebie, Norina ją zatrzymała:
— A, czy więc naprawdę zaraz odjeżdżasz?.. idziesz zapłacić rachunek?
Zapytana zastanowiła się, nie odrazu mogąc zrozumieć, wreszcie odpowiedziała z silnym angielskim akcentem:
— Tak, idę zapłacić.
— Ale wrócisz tutaj?.. jeszcze pożegnasz się zemną?..
— Yes, yes.
Gdy odeszła, Norina objaśniła, że Amy trochę rozumie po francuzku, lecz nauczyła się wymawiać tylko kilka najniezbędniejszych wyrazów. Norina byłaby opowiadała bez końca, lecz Mateusz jej przerwał:
— Widzę, że ci tutaj jest dobrze i że jesteś zadowolona?..
— A pewno, że mi dobrze! i że jestem kontenta! Jeszcze nigdy w życiu tak nieużywałam! Mam dobre jedzenie, wszelkie wygody i rozkoszuję się, nic nie robiąc od rana do wieczora... To mnie tylko martwi, że to się urwie... chciałabym, aby potrwało jak można najdłużej...
Zaczęła się śmiać, była wesoła, zapominając o przyszłości i o dziecku, które się miało niedługo urodzić. Próżno Mateusz chciał w niej rozbudzić poczucie macierzyństwa, pytając, jakie ma zamiary. Nie zrozumiała go nawet i przypuszczając, że robi on aluzye co do ojca jej dziecka, wzruszyła ramionami mówiąc, iż nigdy nie była tak głupią, by wierzyć, iż on się zajmie jej losem. Wspomniała, że matka odwiedziła ją wczoraj. Lecz te odwiedziny były jej dość obojętne, rodzina nie przyjdzie jej z pomocą, chociażby dlatego, że w domu ledwo że starcza chleba dla wszystkich. Więc jakież może robić projekta?.. dość będzie miała czasu, by o tem pomyśleć. Ładna dziewczyna w jej wieku nie potrzebuje się frasować, co z sobą począć. Mówiąc to, przeciągała się w miękkiej, czystej pościeli, zadowolona ze świadomości o swej urodzie. Miło jej było wylegiwać się w łóżku, próżnować i pragnęła, by zawsze tak być mogło, bo teraz, gdy zaznała tych rozkoszy, już nie będzie umiała się ich wyrzec.
Z upodobaniem zaznaczała jak szanowną osobą jest pani Bourdieu i jak dobrej opinii używa klinika, przez nią administrowana. Norinie zdawało się, że oddając te pochwały, siebie samą wywyższa.
— Nigdy się tutaj nie słyszy kłótni, ani brzydkiego słowa. Jest to jeden z najprzyzwoitszych domów położniczych... a przytem jaka czystość! może pan zajrzeć w każdy kąt i nigdzie pan nie znajdzie nic do przyganienia... Prawda, że pani Bourdieu nie robi wyboru i przyjmuje chore, nie pytając się, jakiego są pochodzenia... ale każda z nas umie się tutaj zachować przyzwoicie a to jest najważniejszą rzeczą...
Norina postanowiła się popisywać z tem, że nie jest najgorszą pomiędzy klientkami pani Beurdieu.
— Chociażby to trzecie łóżko... to obok łóżka zajmowanego dotąd przez angielkę... otóż należy ono do Wiktoryi Coqaelet... ta podała swoje prawdziwe nazwisko... i nie okrywa tego, co ją spotkało... Ma lat osiemnaście i przyjechała ze wsi do Paryża, by wstąpić do służby... znalazła miejsce u pokątnego doradcy, którego syn, dwudziestoletni drągal, zaraz na piąty dzień zbałamucił Wiktoryę, łażąc ciągle do kuchni... Ale cóż pan chce... ona tak była zdrętwiała przemianą swego życia wiejskiego na miejskie, że prawdę powiedziawszy, sama nie wiedziała kiedy uległa... Ale jak tylko zaczęło być widocznem, że zaszła w ciążę, wtedy matka owego drągala wyrzuciła Wiktoryę na bruk i policya ją podniosła zemdloną na ulicy a miejskie towarzystwo dobroczynności umieściło ją tutaj... Wiktorya jest bardzo dobra dziewczyna a przytem pracowita i wytrzymała... bo oto teraz mogłaby nic nie robić a skorzystała ze sposobności i usługuje jednej z bogatych chorych... Pani Bourdieu na to pozwala... biedne mogą sobie w ten sposób trochę zarobić... ta chora, której usługuje Wiktorya, zajmuje oddzielny pokój... tu zaraz za tą ścianą... jest młodziutka i podała tylko swoje imię... ale panna Rozyna opowiedziała swoje dzieje Wiktoryi.
W tem drzwi się otworzyły, Norina przerwała opowiadanie, wołając:
— Oto właśnie Wiktorya!..
Mateusz, odwróciwszy głowę, ujrzał bladą, drobną dziewczynkę, która pomimo lat osiemnastu wydawała się mieć zaledwie lat piętnaście. Ryże, kędzierzawe włosy miała stargane dokoła mizernej twarzy o zadartym nosie, małych oczach i szerokich ustach. Nędznie ubrana, miała minę wystraszoną i tak zdziwioną tem co się jej wydarzyło, jakby chciała się każdego wypytać, jakim sposobem to się z nią stało?.. Mateusz patrzał na nią z politowaniem, bo po za nią widział tysiące jej podobnych młodych dziewcząt przybywających z prowincyi do Paryża i ulegających temu samemu losowi. Ach, jakże nieskończenie długi poczet stanowią te biedne sługi, zgwałcone, w burżuaznych rodzinach a następnie wypędzone w imię burżuaznej cnoty! Cóż się dalej stanie z tą oto dziewczyniną?.. do jakiej zgodzi się służby, gdy wyjdzie ztąd, wyswobodzona ze swego niespodziewanego macierzyństwa?.. ile razy będzie jeszcze matką w tych samych warunkach?..
— Czy Amy jeszcze jest? — spytała Norina. — Chciałabym się z nią pożegnać.
Wiktorya, zobaczywszy walizkę przy łóżku, powiadomiła o tem Norinę a gdy ta zaznajomiła ją z Mateuszem, jako ze swoim przyjacielem, który jest niezmiernie dyskretny, obie razem zaczęły mu opowiadać o angielce. Prawda, że nic pewnego nie można było o niej wiedzieć, bo mówiła tak niezrozumiałym językiem, że trudno się było domyśleć rzeczywistego sensu a przytem była sztywna w obejściu, niechętna do zwierzeń. Jednakże krążyły wieści, iż przed trzema laty odbyła już raz połóg w klinice pani Bourdieu. A tym razem przybyła w tychże samych warunkach, na tydzień przed słabością i trzy tygodnie przeleżawszy w łóżku, pozbywszy się dziecka, które oddała do podrzutków, powracała do Anglii tym samym okrętem, na którym przyjechała. Dla oszczędności, brała zwykle w takich razach bilet terminowy, zapewniający powrotną podróż z Paryża do Londynu.
— Amy jest praktyczna, zapewniała Norina. Ale podobno mnóstwo cudzoziemek zjeżdza do Paryża dla odbycia połogu w takich samych warunkach jak ona... Paryż jest tak wielki!.. zatem któż tu zdoła doszukać się dziecka zrodzonego przez matkę, nie podającą nawet swego nazwiska! Mnie się zdaje, że Amy jest zakonnicą... nie taką jak nasze zakonnice, ale mniszką na sposób angielski... bo ciągle była wczytana w książki do nabożeństwa...
— W każdym razie Amy jest bardzo przyzwoitą osobą — rzekła Wiktorya. — Nie jest piękną ani ładną, ale jest dobrze wychowaną, grzeczną i nikomu się nie naprzykszy gadatliwością.
Zamilkły, bo weszła do pokoju angielka o której mówiły. Mateusz spojrzał na nią z zaciekawieniem. Dziwnem mu się wydawało, by ta płaska, chuda, żółta i brzydka kobieta, nie mająca żadnego wdzięku mogącego wzbudzać miłosne pożądliwości, wracała peryodycznie do Francyi dla odbywania sekretnego połogu. Jakim był ojciec, czy ojcowie jej dzieci?.. Czy równie obojętne mieli serca i twarze?.. Mateusz pragnął się dopatrzeć wzruszenia w tej kobiecie odjeżdżającej i pozostawiającej swoje dziecko na łasce publicznego miłosierdzia. Lecz nawet nie rzuciła wzrokiem na pokój, w którym cierpiała męki porodu a wziąwszy walizkę, miała już odejść, gdy ją zatrzymały jej dwie towarzyszki, pragnące ją pożegnać pocałunkiem.
— Życzę ci dobrego zdrowia i szczęśliwej podróży, rzekła Norina.
Angielka nadstawiła jej policzek a następnie pocałowała ją w głowę, spojrzawszy z cnotliwem zaniepokojeniem na tę ładną, świeżą, młodą kobietę, wylegującą się w łóżku w obecności mężczyzny.
— Yes,... dziękuję... nawzajem...
— A niezapomnij o nasi do widzenia! — zawołała Wiktorya ze szczerem wzruszeniem, pocałowawszy ją głośno w oba policzki.
Amy, uśmiechnąwszy się nieco wzgardliwie, wyszła, nie odezwawszy się ani jednem słowem. Lecz Wiktorya, dogoniwszy ją przy drzwiach, zawołała:
— Jaka ja głupia!.. Zapomniałam ci powiedzieć, po co tu przyszłam! Panna Rozyna mnie przysłała... koniecznie chce się z tobą pożegnać... Chodźmy do niej...
Pozostawszy sam na sam z Mateuszem, Norina znów podciągnęła kołdrę z niewieścim wstydliwym wdziękiem, bo dostrzegła, iż nieco z niej opadła podczas całowania się z angielką i zadowolona z jego wizyty, zaczęła dalej opowiadać:
— Historya panny Rozyny, o której już panu wspomniałam, jest mi zwierzona przez Wiktoryę... i doprawdy, że to niezwykła awantura... Panna Rozyna jest córką bardzo bogatego jubilera... Naturalnie, że nie wiemy, jak się on nazywa i przy której ulicy ma swój sklep. Rozyna ma lat osiemnaście, jej jedyny brat jest o trzy lata od niej młodszy a ojciec jest człowiekiem czterdziestoczteroletnim. Mówię panu ich lata, bo zaraz pan zobaczy, że to potrzebne... Jubiler stracił żonę przed paru laty i wie pan w jaki sposób się urządził, by ją zastąpić?.. We dwa miesiące po pogrzebie swej żony zastąpił ją Rozyną... Jak się to panu podoba?.. Niepierwszy raz o takiej rzeczy słyszę, bo w roboczych dzielnicach znam niejedną dziewczynę, która musiała uledz takim domowym stosunkom, ale byłam przekonana, że to się dzieje tylko pomiędzy najbiedniejszymi ludźmi... Więc bardzo byłam zdziwiona, że i burżuazi w ten sposób postępują... bo ojciec Rozyny jest bardzo bogaty i mógł mieć za pieniądze wszystkie kobiety, jakichby zapragnął... A wie pan, co mnie w tem najwięcej dziwi?.. nie to, że ojcowie tak postępują, lecz, że córki na to się zgadzają... Ale panna Rozyna jest taka dobra, taka łagodna, że zgodziła się zadośćuczynić wymaganiom ojca, wprost dlatego, że nie chciała go martwić... No, ale stało się co było do przewidzenia, zaszła w ciążę, więc się skryła tutaj i w oddzielnym pokoju wyczekuje końca... Nikt a nikt jej nie odwiedza a domyśla się pan, że polecono pani Bourdieu, by dziecko zostało odesłane do domu podrzutków... Dziwić się nie można, że chcą się pozbyć takiego dziecka, do którego żadne z rodziców przyznać się nie może...
Z korytarza doleciały głosy rozmowy. Norina zamilkła, przykładając palec na usta. Poznała głos panny Rozyny, odprowadzającej angielkę. Szepnęła:
— Może pan chce ją zobaczyć?..
Pierwej nim Mateusz zdążył odpowiedzieć, zawołała Rozynę. Mateusz, który z osłupieniem słuchał opowiadania Noriny, zdziwił się, gdy ujrzał wchodzącą do pokoju śliczną dzieweczkę o regularnych, delikatnych rysach twarzy, o czarnych włosach i niebieskich, niewinnych oczach. Było coś nieskończenie słodkiego i dziewiczego w tych pięknych oczach, patrzących jakby z dziecinnem zadziwieniem. Zdawało się, że nie wie, w jakim jest stanie, chociaż ciąża jej dochodziła siódmego miesiąca, prawie równocześnie z Noriną spodziewała się słabości. Mateusz był przejęty najgłębszem politowaniem. W jakże okropnych warunkach wynikło to macierzyństwo, w skandalu, w zbrodni, w profanacyi miłości i życia a nieszczęsne dziecko w kazirodztwie poczęte, przed urodzeniem się jest na zatratę skazane jako potwór, dla którego niema jawnego miejsca w rodzinie a nawet w społeczeństwie!
Norina, pragnąc ją zatrzymań, prosiła, by przy niej usiadła na łóżku.
— Panno Rozyno... proszę chwilkę z nami porozmawiać... To mój krewny... przyszedł mnie odwiedzić... Ale, proszę na niego nie zważać... wiesz jak lubię twoje odwiedziny...
Mateusz był zdumiony koleżeńskiemi stosunkami, jakie z niesłychaną szybkością zawiązywały się pomiędzy temi kobietami odmiennego wychowania, zebranemi tutaj czasowo, z konieczności. Nawet pomiędzy Rozyną a Wiktoryą, to jest pomiędzy panią a sługą, ujawniała się równość spowodowana tożsamością położenia, wezbranego łona tworzącego życie, macierzyństwa ukrywanego w cierpieniu. Hierarchię warstw społecznych usuwało nieszczęście i były tylko kobietami nie znającemi się z nazwiska, lecz siostrami w niedoli, wspólniczkami, jednakowej nędzy i winy. Prawda, że Norina i Wiktoryą starały się przypodobać Rozynie, były względem niej uległe i usłużne, lecz ta przyjmowała to za oznaki tkliwego przywiązania i pomimo, że odebrała staranne wychowanie, traktowała je na stopie przyjacielskiej poufałości, rozmawiając z niemi całemi godzinami i zwierzając im swoje osobiste tajemnice.
We trzy teraz zebrane, zapomniawszy o obecności Mateusza, zaczęły sobie wzajemnie opowiadać domowe plotki.
— Czy wiecie — rzekła Wiktorya — że pani Karolina, ta osoba taka dystyngowana, która zajmuje oddzielny pokój tutaj za ścianą, odbyła połóg tej nocy...
— Chyba byłabym głucha, gdybym o tem nie wiedziała, zauważyła Norina.
Panna Rozyna z naiwnem zdziwieniem rzekła:
— A ja nic nie słyszałam...
— Bo nasz pokój przedziela cię od pokoju pani Karoliny — tłómaczyła Wiktorya. — Ale to najmniejsza, że już połóg odbyła, lecz czy wiecie, że pani Karolina zaraz teraz ztąd odjeżdża?.. Już poszli dla niej po dorożkę.
Posłyszawszy to, obie się oburzyły. Jak można być tak nieostrożną! gotowa życiem to przypłacić! O ile się zdaje, połóg pani Karoliny był uciążliwy, zatem teraz wstając z łóżka i jadąc dorożką, może dostać krwotoku... Pocóż jej tak pilno wracać do domu?.. Dopuszcza się prawdziwego szaleństwa!
— Cóż chcecie! odezwała się znów Wiktorya, niezawsze można zrobić tak, jakby się chciało... trzeba mniejsze poświęcić dla ważniejszego... Ręczę wam, że pani Karolina wolałaby pozostać spokojnie w swojem łóżku... Ale przypomnijcie sobie wieści, jakie o niej krążą... Panna Rozyna dobrze o tem wie, ponieważ pani Karolina bardzo ją polubiła i opowiadała jej historyę swego życia...
Rozyna wyznała, że rzeczywiście wie niemało o tej nieszczęśliwej kobiecie. Mateusz opanowywał wzruszenie, słuchając smutnego opowiadania. Pani Karolina miała lat trzydzieści dwa, była bardzo ładną brunetką o delikatnych rysach twarzy, o pięknych ustach i oczach pełnych dobroci a według wszelkiego prawdopodobieństwa, była żoną pana Houry, komiwojażera podróżującego po Persyi i Indyach w celu zakupu dywanów, jedwabiów, haftów, dla jednego z największych magazynów w Paryżu. Był on podobno bardzo brutalny, niesłychanie zazdrosny, słowem, uciemiężał żonę, dokuczał jej z lada jakiej okazyi. Czując się nieszczęśliwą w domowem pożyciu pani Karolina szukając pocieszenia, odwzajemniała się miłością za przywiązanie okazywane jej przez młodego kupczyka, pracującego z jej mężem w tym samym magazynie. Była to jedyna osłoda w jej życiu, lecz na nieszczęście zaszła w ciążę. W pierwszych czasach niebardzo się tem strwożyła, bo mąż dopiero po roku miał powrócić z podróży, obliczyła więc, że odbędzie połóg podczas jego nieobecności a nawet, że zdoła przyjść do zupełnego zdrowia przed jego powrotem. Zatem, dla uniknięcia obmowy, wcześnie opuściła swój ładny paryzki apartament i schroniła się na wieś. Tam właśnie, na kilka miesięcy przed połogiem, otrzymała od męża list, którym ją zawiadamiał, iż wróci wcześniej aniżeli się spodziewał. Od tej chwili pani Karolina żyła w bezustannym niepokoju. Znów zaczęła obliczać przypuszczalny termin połogu, myliła się, traciła głowę, przerażona możliwością pomyłki. Gdy osądziła, że połóg może nastąpić za parę tygodni, powierzyła się w ręce pani Bourdieu i zjechała do niej, otaczając się wielką tajemnicą. Lecz nadszedł nowy list od męża, który ją zawiadomił, że dwudziestego piątego tego miesiąca będzie już w Marsylii. List otrzymała szesnastego, miała więc tylko dziewięć dni swobody. Liczyła dni a potem i godziny. Czy aby zdąży urodzić?.. a jeżeli się opóźni?.. Od tego stało się zależne jej wybawienie lub zguba a ponieważ było to po za jej wolą, więc bezustannie rozpaczała, zalewając się łzami, drżała z przerażenia, wpadając w rozdrażnienie, najszkódliwiej podkopujące jej zdrowie. Każde słowo akuszerki budziło w niej trwogę a jednakże co chwila pytała się jej chociażby spojrzeniem, wyrażającem wzrastający niepokój. Zdawało się jej, że jeszcze nigdy żadna kobieta nie opłaciła taką katuszą chwilowej rozkoszy kochania. Wreszcie, dwudziestego piątego nad ranem, po niespanej nocy, spędzonej we łzach rozpaczy, poczuła bóle, zwiastujące blizki połóg. Pomimo cierpienia, z radości całowała ręce pani Bourdieu. Lecz jakby ją los chciał do ostatniej chwili prześladować, poród się przedłużył o cały dzień i prawie całą noc, zatem byłaby i tak zgubiona, gdyby mąż nie był zmuszony zatrzymań się na jedną dobę w Marsylii. Miał przybyć do Paryża dopiero następnej nocy, zatem urodziwszy dziecko o godzinie piątej z rana, pani Karolina musiała przed wieczorem powrócić do siebie do domu i wymyślić chorobę, jako powód usprawiedliwiający, że musi leżeć w łóżku. Lecz jakże zbolałą musi ona być nietylko na ciele, powracając w tych warunkach do swojego opuszczonego paryzkiego mieszkania i ileż zużyje ona energii, by całą rzecz przed wszystkimi upozorować! Należało się jej, by miała chociażby parę dni wypoczynku po tak ciężkim połogu!
— Otwórzcie drzwi, bym mogła ją zobaczyć przechodzącą przez korytarz, prosiła Norina.
Wiktorya zadowoliła życzenie przyjaciółki. Już od chwili słychać było głośniejsze szmery w sąsiednim pokoju. Wreszcie ukazała się na korytarzu pani Karolina, prawie że niesiona przez dwie służące. Ładna jej twarz była jakby przysłonięta żałobą a pełne dobroci oczy i usta, wyrażały ból i najwyższe zaniepokojenie. Nawet wrodzona jej dystynkcya została pochłonięta nadmiarem cierpienia. Jednakże dostrzegłszy drzwi otwarte, chciała się zatrzymać, przywołała Rozynę i siląc się na uśmiech, szepnęła umierającym głosem:
— Chodź... chciałabym ciebie pocałować... Wiesz... jestem zupełnie wyczerpana z sił... niewiem, czy podołam wszystko uskutecznić tak, jak pragnęłam... Żegnam cię, Rozyno... i was żegnam... bądźcie odemnie szczęśliwsze...
Uprowadzono ją i znikła.
— Ona jest matką dwóch dziewczynek — mówiła znów Wiktorya. — Chciała mieć syna i urodziła dziś chłopca, lecz dziecko umarło prawie, że zaraz... zapewne skutkiem ciągłego jej umartwienia podczas ciąży...
— Szczęśliwie się złożyło, że dziecko zaraz umarło, zawoła Norina.
— O tak! — potwierdziła Rozyna z niewinnie uśmiechniętą dziewiczą buzią. — Dzieci rodzące się w tych warunkach nikomu nie mogą być miłe!
Mateusz był wzburzony wszystkiem, co tutaj widział i słyszał. Zdawało mu się, że nigdy nie zapomni tego rozpaczliwego widma, jakiem była pani Karolina, niesiona przez korytarz. Współczuł tej nieznajomej męczennicy, podążającej do swego domu, pomimo rozdartego ciała, pomimo dopiero co odbytego tragicznego, tajemnego połogu. Ach, wszystkie one były ofiarami nieszczęśliwej doli! Amy, z za morza przybyła angielka, dla rzucenia swego ciężaru na obcą ziemię; Wiktorya nieświadoma niewolnica, bezbronnie poddająca się chwilowej zachciance swego pana i władcy, dziś ma dziecko z jednym, jutro będzie je miała z drugim i tak, aż do zatraty swych sił wdzięku młodości; Rozyna, dopuszczająca się kazirodztwa przez niewinność i brak poczucia życiowej prawdy, z łagodnym uśmiechem dziecka piastująca w swem łonie potwór skazany na zagładę, by ona, jego matka, mogła być następnie żoną człowieka swojej sfery. Był tutaj zaledwie od godziny a ileż dowiedział się okropności, przed jakimi stanął otchłaniami cierpień, zbrodni i różnorodnych katuszy! A jednak dom położniczy pani Bourdieu był jednym z najuczciwszych! I okazuje się, iż tego rodzaju schronienia są nieodzowną koniecznością, portem zbawienia dla nieszczęśliwych kobiet, zmuszonych tutaj się zamykać i rodzić w tajemnicy, by ujść prześladowań, grożących im w imię porządku społecznego. Tak, udzielana im tutaj pomoc i opieka chroniła je, powstrzymywała od sroższych niebezpieczeństw i męczarni. Tolerancya, panująca w domu położniczym takiej pani Bourdieu, przeciwdziałała poronieniom i dzieciobójstwom. Tak więc ten kał, tę kloakę, w której poniewierało się boskie macierzyństwo, będące najszczytniejszym aktem życia, ten pokątny dom położniczy należało szanować, chociaż wychodziły z niego tylko matki zbrukane, odepchnięte, wzgardzone a dzieci przeklinane jeszcze przed urodzeniem, nienawidzone, wyzute z prawa do pieszczot i ciepła domowego ogniska! Ach, ileż siły, zdrowia i piękna przepadało w tak okropnych warunkach!
Rozyna i Wiktorya odeszły a Norina, pozostawszy sam na sam z Mateuszem, błagała go, by wyjednał dla niej u pani Bourdieu dodatkową filiżankę czarnej kawy po drugiem śniadaniu w południe. Kiedy dzięki jego dobroci ma dziesięć franków miesięcznie na swe osobiste wydatki, to jeżeli nie będzie można inaczej, gotowa z tych pieniędzy płacić za czarną kawę, bez której obejść się nie może. Zdecydowała się wstać z łóżka, więc poprosiła, by poczekał na nią na dole w salonie, ona zaś jak najśpieszniej się ubierze.
Zeszedłszy na dół, Mateusz przez omyłkę otworzył drzwi do stołowego pokoju. W pośrodku stał długi stół otoczony krzesłami a z sąsiedniej kuchni buchały swędy i wyziewy źle utrzymanego zlewu. Cofnął się i wszedł do poczekalnego salonu o meblach mahoniowych, krytych spłowiałym, podszarzałym rypsem. Dwie kobiety tam rozmawiające z sobą, powiadomiły go, że pani Bourdieu jest obecnie zajęta. Usiadł więc w fotelu, stojącym na boku i wyjąwszy z kieszeni dziennik, postanowił czytać, lecz rozmowa dwóch kobiet zaczęła go interesować, więc zaczął się przysłuchiwać. Jedna z nich musiała być pacyentką już mieszkającą u pani Bourdieu, ciąża jej zbliżała się do końca i była nią zmęczona, wyżółkła i zgnębiona. Domyślił się, że druga kobieta dopiero co przyszła a będąc w ciąży, pragnęła się umówić z akuszerką, by módz u niej zamieszkać zaraz od jutra. Wypytywała się więc, czy chore mają tutaj wszystkie wygody, jakie im dają jedzenie, czy są starannie pielęgnowane. Na co zapytana odpowiedziała:
— Nie będzie pani źle... zwłaszcza, że pani ma trochę własnych pieniędzy... Mnie tutaj przysłała administracja z dobroczynności i jest mi sto razy wygodniej, aniżeli w domu... tylko, że bezustannie się kłopoczę, co się tam w domu dzieje bezemnie... Powiedziałam pani, że mam troje dzieci, otóż nie wiem, jak sobie radzą bez mojej opieki, bo mój mąż niezawsze jest dobrze usposobiony... Za każdym razem, jak odbywam połóg, powtarza się ta sama historyą: mój mąż przestaje pracować w fabryce, przesiaduje w kawiarni i w szynku, tak, że w domu prawie nigdy go niema... Więc dzieciska są pozostawione jakby na bruku.. Zatem pani pojmuje moją zgryzotę, bo podczas, gdy ja tutaj żyję w dostatkach, jestem syta, wylegiwać się mogę ile chcę w czystym i w ciepłym pokoju, serce mnie boli, że dzieciaki są nieumyte, nieuczesane a może głodne i zdrętwiałe z zimna... Doprawdy, że w tych warunkach niewarto przysparzać potomstwa... po co?.. wszak tylko wszystkim nam będzie ciaśniej i gorzej z tem biedactwem, które się ma urodzić!
— Zapewne... zapewne... odpowiedziała nowo przybyła, która może niewiele nawet słyszała, będąc pogrążoną w osobistych swoich sprawach. Mój mąż jest urzędnikiem. Ale chcę tutaj odbyć słabość, bo mieszkanie mamy ciasne a przytem chcemy uniknąć kłopotów, zamieszania, jakie za sobą pociąga połóg odbywany w domu. Dotychczasowo miałam tylko jedną córkę i chociaż ma przeszło dwa lata, pozostawiliśmy ją na wsi, u mamki. Obecnie trzeba będzie ją odebrać, by tam wyprawić dziecko, które się urodzi,.. Ach mój Boże!.. ileż to wydatków!.. ile pieniędzy ucieka w ten sposób!
Lecz rozmowa ich przerwała się, bo obie się zwróciły ku drzwiom, przez które weszła zawoalowana dama, wprowadzona przez służącą. Mateusz chciał wyjść w obawie, że zbyt długo będzie musiał czekać, więc wstał, ale plecami będąc odwróconym od strony pokoju, poznał w lustrze panią Morange. Po chwilowem wahania się, uległ ciekawości i pozostał, dalej, niby wczytując się w dziennik, lecz w rzeczywistości silnie zaintrygowany czarnym ubiorem i gęstą woalką ładnej Waleryi. Nie mogła go widzieć, on zaś z boku patrząc w lustro, dostrzegał najlżejsze jej poruszenia.
— Zdecydowałam się odbyć połóg u pani Bourdieu, mówiła znów żona urzędnika, bo przysięgłam sobie nie wracać po raz drugi do akuszerki, u której się urodziła moja córeczka. Zbyt wiele paskudnych rzeczy u niej widziałam a przytem było tam brudno nie do zniesienia.
— A cóż to za jedna?.. jak się nazywa?.,. dopytywała się chora.
— To występna kobieta, zbrodniarka, któraby powinna gnić w więzieniu. Pani nie może sobie wyobrazić nory, w której mieszka! Domisko brudne, cieknące stechłą wilgocią, pokoje obrzydliwe, łóżka odrażające a jakie jedzenie! aż mdło się robi wspomnieć o tem wszystkiem... Niema chyba drugiego miejsca w całym Paryżu, gdzieby się dopuszczano tylu przestępstw i najoczywistszych zbrodni. Nasłuchałam się tam najokropniejszych opowiadań i stałe klientki tej akuszerki zapewniały mnie, że tylko tam ma się pewność w razie życzenia, iż dziecko urodzi się nieżywe. Tego rodzaju połogi są specyalnością owego położniczego domu! Cena bywa umówiona z góry. Spędzanie płodu uprawia się tam codziennie. Przez czas mego pobytu wyswobodziła w ten sposób trzy kobiety, o których wiem napewno... same mi mówiły, że je zoperowała prętem od firanki...
Mateusz zauważył, że Walerya z chciwością przysłuchuje się rozmowie. Siedziała nieruchomie, lecz piękne jej oczy gorączkowo pałały po za czarną woalką.
— Tutaj nie zobaczy pani nic podobnego, zapewniała żona robotnika. Pani Bourdieu nie wdaje się w takie brzydkie i niebezpieczne sprawy...
Lecz żona urzędnika zniżywszy głos, rzekła:
— A jednak opowiadano mi, że i pani Bourdieu uczyniła coś w tym rodzaju... tak... dla wyprowadzenia z kłopotu pewnej bogatej hrabiny, przyprowadzonej przez kogoś wysoko postawionego... Podobno, że to miało miejsce niedawno...
— Nie przeczę... nie przeczę... jeżeli to byli ludzie mogący hojnie sypnąć pieniędzmi... Cóż to dziwnego! żadna akuszerka nie oprze się zbyt wielkiej pokusie... Lecz zaręczyć panią mogę, że dom położniczy pani Bourdieu używa jaknajlepszej opinii.
Zapanowało chwilowe milczenie. Wtem żona robotnika zaczęła mówić jakby w dalszym ciągu:
— Gdybym ja chociaż mogła pracować do ostatniej chwili... Ale tym razem jakoś tak źle z moim biednem zdrowiem, że musiałam porzucić wszelką robotę przeszło od dwóch tygodni... A doprawdy, że się nie rozpieszczam... już teraz myślę, by jaknajprędzej powrócić do domu... niechno pozbędę się i stanę na nogi, to umknę ztąd chociażby w kilka dni po połogu... Tam moje maleństwa obumierają w zaniedbaniu... jużbym chciała przy nich być i ogarnąć... Doprawdy szkoda, że nie wiedziałam adresu akuszerki, o której pani mówi... Cóż z tego, że to łajdaczka... czasami nędza zmusza z takiemi łajdaczkami mieć do czynienia... Gdzież ona mieszka?..
— Musiała pani o niej słyszeć... nazywa się la Rouche i jest znana nietylko w tej części Paryża... Mieszka przy ulicy du Rocher w domu śmierdzącym i do którego wstydziłabym się wejść w biały dzień, bo wiem, jakie się tam bezeceństwa codziennie odbywają...
Zamilkły a potem coś szepnąwszy pomiędzy sobą, wyszły z salonu. Prawie równocześnie ukazała się pani Bourdieu na progu swego gabinetu. Mateusz korzystając, że jest zasłonięty wysokim fotelem, nie drgnął ze swojego miejsca, do gabinetu akuszerki weszła więc Walerya. Był strwożony jej niespodziewanem przyjściem a zwłaszcza gorączkowem wytężeniem, z jakiem się przysłuchiwała rozmowie dwóch kobiet. Dziennik wypadł mu z ręki na kolana i zamyślił się nad potwornościami odbywającemi się w tajemnicy, nad okropnością zbrodni nęcącej tyle ofiar! Nie zdawał sobie sprawy, ile czasu mogło upłynąć od chwili gdy pozostał w samotności, gdy został wytrącony z zadumy dźwiękiem kobiecego głosu.
Była to pani Bourdieu — odprowadzająca Waleryę w stronę przedpokoju. Świeża, tłusta twarz akuszerki uśmiechała się z wyrazem macierzyńskiego uczucia. Pocieszała płaczącą jeszcze i drżącą ze wzruszenia Waleryę, mówiąc do niej:
— Jesteś nierozsądna, moje drogie dziecko, opowiadasz mi szaleństwa, o których nie chcę nawet pamiętać.. Wróć do domu, uspokój się i pogódź się ze swojem położeniem, w którem niema nic strasznego...
Gdy Walerya odeszła, nie powiedziawszy ani jednego słowa, pani Bourdieu mocno się zdziwiła ujrzawszy Mateusza, który teraz wstał, by się z nią przywitać. Zrobiła się gadatliwą, śmiejącą zapewne dla zatarcia w jego pamięci słów, które mógł był usłyszeć. Nadeszła Norina i rozmowa stała się ożywioną, wesołą, bo pani Bourdieu chętnie wyznawała, że ma szczególniejszą sympatyę dla swoich ładnych, młodych pacjentek. Uroda pozwala wiele wybaczyć, twierdziła z pobłażliwym uśmiechem. Pozwoliła Norinie pić czarną kawę w południe, znajdując, że może sobie dogodzić, mając trochę pieniędzy na drobne przyjemności. Mateusz pożegnał się z niemi, przyrzekłszy Norinie, że niezadługo przyjdzie ją odwiedzić. Wyprowadziwszy go aż na schody, przechyliła się przez poręcz, wołając za nim:
— A przynieś mi pan pomarańcz na przyszłą wizytą!
Doszedłszy do ulicy de la Boêtie, Mateusz nagle się zatrzymał, ujrzawszy na przeciwnym chodniku Waleryę rozmawiającą z jakimś mężczyzną; po chwili poznał, że mężczyzną tym był Morange, jej mąż. Natychmiastowo nabrał pewności, że Morange towarzyszył żonie i czekał na nią na ulicy, podczas gdy była u pani Bourdieu a teraz oboje się naradzają strwożeni, wahający się, zrozpaczeni. Przygnębienie ich było widoczne, nie czuli popychania przechodniów, którym tamowali przejście, byli bezwładnymi jak biedni ludzie spadli w szarpiący potok, odurzeni niebezpieczeństwem śmierci i poddający się nieubłaganemu przeznaczeniu. Jakaś okrutna, zawzięta walka staczała się w nich samych. Bezwiednie szli, przystawali, ulegając furyom, jakie niemi miotały. Po kilkanaście razy już zmienili miejsce, znów zawracali, przystawali, coś szepcząc pomiędzy sobą, było w nich coś zdrętwiałego, jakby a nadmiaru bólu nad własną niemocą powstrzymania faktów. Wtem Mateusz odetchnął swobodniej, przypuszczał, że się przemogli, zrezygnowali, bo skręcili w stronę Grenelle, zatem powracali do domu. Lecz znów się zatrzymali, wymienili jakieś rozpaczliwe słowa i wrócili na ulicę de la Boêtie i przez ulicę de la Pépinière, weszli na ulicę du Rocher.
Mateusz drżąc jak oni i jak oni zawstydzony, nie mógł się powstrzymać, by nie śledzić ich kroków. Domyślał się, dokąd idą, lecz chciał nabrać o tem pewności. O jakie trzydzieści kroków przed okropnym, niechlujnym domem, gdzie mieszkała la Rouche, zatrzymał się i ukrył w zagłębieniu wystającego muru, pewnym będąc, że małżonkowie rzucą wzrokiem po za siebie, czy ich nikt nie widzi wchodzących do tej podejrzanej nory.
I stało się jak przewidział: państwo Morange, doszedłszy do ciemnego, smrodliwego korytarza, minęli drzwi, zukosa spojrzawszy na brudny, żółty szyld akuszerki a następnie zawrócili badawczo, patrząc w ulicę, czy nie widać jakiej znajomej im twarzy. Teraz już bez wahania wpadli w czarną otchłań; ona najpierw, on za nią, bo widocznie zażądała, by jej towarzyszył. Już ich nie było na ulicy, już znikli i pozostał tylko dreszcz trwogi przed spełnieniem zbrodni. Pleśniejące mury domu, będącego jakby ściekiem wszelkiego kału, pochłonęły ich, stojąc jak przedtem, w ponurem wyczekiwaniu na nowe ofiary.
Mateusz znał to wnętrze, więc myślą towarzyszył nieszczęsnym małżonkom. Szli teraz poomacku ciemnym korytarzem, przeszli cuchnące podwórko i wpuszczeni przez służącą w brudnym fartuchu, rozmawiali z la Rouche, kobietą o wielkim nosie i odrażającym uśmiechu. Przedstawili jej, czego żądają i zgoda została zawarta. Ach tutaj, w tej ruderze, to nie był przytułek dla skrywanego macierzyństwa, sekretnych połogów, sponiewieranej rodzicielskiej miłości, tutaj odbywały się same tylko zbrodnie, tępienie życia w samem jego źródle. Dzieciobójstwo staje się wyjątkowo uprawianem morderstwem wobec ogromu wywoływanych poronień, miażdżonych zarodków, duszonego płodu a wszystkie te straszliwe praktyki odbywają się pokątnie na coraz szerszą skalę, przykracając życie niezliczonym zastępom jestestw poczętych i matek wyrzekających się swej misyi. Dziewczyny uwiedzione a nie mogące odkryć ojca w uwodzicielu, służące, dla których dziecko byłoby niemożebnym ciężarem, mężatki nie chcące być matkami, z zezwoleniem, lub bez zezwolenia męża, wszystkie dążą ku tej otchłani, kończą w tej ohydnej kloace zbrodni, będącej zarazem rozsadnikiem zepsucia i nicości. Występnemi rękami, kierowane żelazo staje się tutaj narzędziem śmierci, by tysiącami tępić życie, potokami spływające do ścieków pełnych zgnilizny.
Podczas gdy pod jasnem słońcem kipią fale twórczej natury, sprzyjającej mnożeniu się jestestw, kościste ręce takiej la Rouche miażdżą rozwijające się płody; pracuje ona na swój sposób w ohydnej swej pracowni, cuchnącej krwią i kałem. Nie ma ponad to sroższej profanacyi życia, haniebniejszej zbrodni, urągającej świętej płodności niestrudzonej natury.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.