Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom II/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szpieg |
Podtytuł | Romans amerykański |
Tom | II |
Rozdział | I |
Wydawca | A. Brzezina i Kompania |
Data wyd. | 1829 |
Druk | A. Gałęzowski i Komp |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. H. S. |
Tytuł orygin. | The Spy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy wieczór życia gasi tleiące ogniska,
Szczęśliwy, kto w swéy dłoni, dłoń przyiazną ściska;
Szczęśliwy, kogo płaczą, gdy zaśnie na wieki
I komu dłoń przyiazna, zamyka powieki.
Grunta należące do maiętności Pana Whartona, rozciągały się dość obszernie z każdéy strony domu, lecz większa ich cześć odłogiem leżała. Woyna iak zwykle zmusiła wielu rolników, do opuszczenia siedzib swoich: ci zaś, co pozostali w domu, o tyle tylko uprawiali swe pola, o ile niezbędna ich wymagała potrzeba, i to zaraz po żniwie zbiory swe iak naystaranniéy chować musieli. Wprawdzie nie mieli oni przyczyny, napełniać niemi szpichlerzy swoich, wiedząc, iż woyska z iednéy czy z drugiéy strony wypróżnić ie nie zaniedbają. W całych okolicach Szarańcz, ledwie co dwa domy pustkami niestały, ieden Pana Whartona; drugi Bircha, o ćwierć mili położone od siebie, w tem samem właśnie mieyscu, gdzie przed kilko dniami zaszła potyczka, pomiędzy iazdą Amerykańską, i korpusem Angielskim, dowodzonym przez pułkownika Welmer. Dzień ten, który zwyciezką sławą okrył powstańców, tak był obfity w wypadki, tyle scen różnych w sobie mieścił, iż z nich Katy Haynes, zebrała sobie na całe życie, niewyczerpane źrzódło rozmowy. Dotąd nieprzywiązywała się ona do żadnych opinii politycznych; na czyiąkolwiek bądź stronę przechyliło się szczęście, wszystko to dla niéy oboiętném się zdawało. Rodzice iéy popierali mocno sprawę kraiu swoiego, lecz ona od lat kilku powziąwszy zamiar, zostania żoną Harwreya Bircha, nie spuszczała nigdy z widoków tego głównego uczuć swoich celu. Któréyby on sprzyiał stronie, téyby i ona ołtarze stawiała: lecz iakaby to była strona? to dla niéy nierozwiązaną ieszcze było zagadką.
Harwey powracał często do oyca, i nigdy oznaczonego przez siebie nie uchybił czasu; lecz gdy woyska czynnie naprzeciw siebie działać zaczęły, rzadko bardzo pokazał się kiedy, i nad dzień ieden dłużéy nie bawił.
Po bitwie, która pod Białemi równinami miała mieysce, poznał rozsądny Washington, iż Anglicy przewyższali go nie tak liczbą, iak wprawą żołnierzy swoich. Postanowił on przeto doprowadzić do iéy znaiomości swe woysko, rozwinąć w niém sztukę woienną, i aby zamierzone odnieść korzyści, cofnąwszy się w góry stanął obozem w północnych prowincyach, czckaiąc pókiby nieprzyiaciel na niego nie natarł, albo pókiby sam zwiększywszy swoie siły, z wyćwiczonym żołnierzem mógł wystąpić do boiu. Tymczasem wysłany na uśmierzenie rozruchów w Ameryce Sir William Howe, ograniczył się na zaięciu iednego pustego prawie miasta i kilku wysp iemu przyległych. Odtąd Hrabstwo West-Chester stało się neutralnym okręgiem, chociaż z obydwóch stron napadano na nie wzaiemnie, i dnia prawie nie było, aby nie mówiono o iakiém spustoszeniu, lub nowych zaborach.
W tych to chwilach, uśpienia że tak powiem woiennych działań, Harwey Birch naywięcéy podróży swych odbywał. Wieczorem widziano go naprzykład w iedném mieyscu, iuż nazaiutrz wiadomości o nim dochodziły o dwanaście, a czasem i piętnaście mil od tego punktu, zkąd nocą wyszedł. Nie ruszył się zaś krokiem bez swego kramiku, i z taką biegłością swoie handlowe operacye ułatwiał, iż trzeba było wierzyć, że wszystkie myśli i uczucia iego, do zebrania tylko pieniędzy dążyły. Raz pokazał się na południowych górach niedaleko Hudsonu, wkrótce można go było widzieć w okolicach Harlaemu. Często upłynęło kilka miesięcy, nikt nie wiedział, gdzieby obracał się wszystkim prawie znaiomy kramarz.
Góry Harlaemu zajmowały wówczas woyska królewskie: na zachodzie szczególnie téż wyspa Mangaltan naieżoną była bagnetami Angielskiemi, z tém wszystkiém nie zaczepiano go nigdzie i wszędzie bezpiecznie sobie przechodził. Zbliżał się on czasem i do Amerykańskiego obozu, lecz z wielką ostrożnością i to nocą naywięcéy. Kilku żołnierzy zmieniających się na warcie, szeptać pomiędzy sobą zaczęli o nieznaiomym z garbem na plecach, kryiącym się zawsze, wśrzód ciemności pomiędzy górami. Doszło to do uszu officerów: Birch zdawał się im bydź podeyrzanym; wydano rozkaz schwytania go, i iak wiadomo wpadł on był po dwa razy w ręce Amerykanów. Pierwszy raz osobliwszym przypadkiem, uciekł Lawtonowi, drugą razą iuż na śmierć osądzonym został. Lecz gdy przyszło prowadzić go na szubienicę, znaleziono wiezienie mocno pozamykane, lecz gdzieby się podział skazany, i którędyby wyszedł, żadnego nie można było powziąść śladu. Ta iego ucieczka tem bardziéy wszystkich zdziwiła, iż zostawał pod strażą iednego z officerów naybardziéy od Washingtona lubionych, oraz dwóch szyldwachów, których sam tenże officer wybrał. Nikt posądzać ich nie mógł o porozumienie się z więźniem, iak równie żołnierze przekonani byli, iż Harwey z złym duchem musiał mieć sprawę, i ich uciekaiąc zaczarował.
Odgłos taki rozszedł się po całym kraiu: sama tylko Katy Haynes uważała powieści te za gminne i fałszywe. Zły duch, myślała sobie, czyżby zwolenników swoich złotem opłacał? a właśnie takowe w skórzanym worku Harweya widziała. Lecz zkąd tego złota nabywa? mógłżeby go sobie tyle z handlu nazbierać! niepodobna, iżby z tak drobnych przedmiotów, do takiéy summy pieniędzy przyszedł. Miałożby to bydź od Washingtona? Nim Francuzi przybyli, wódz amerykański nie płacił tylko papierami i zaręczeniem: widziała ona monetę Francuzką z popiersiem Ludwika, kiedy żadnéy sztuki podobnéy, w worku Harweya nie dostrzegła. Byłożby to złoto angielskie? To co iéy, naypodobnieyszém zdawało się, lecz o co posądzać go nie śmiała. Po kilkakroć razy usiłowali iuż Amerykanie schwytać kramarza, i tym celem otaczali dom iego oyca, ale szpieg poszukiwany, każdą razą iakby przewidział co go czeka, swoie niebezpieczeństwa uprzedzał. Przez całe lato w okolicach Cztero-kątów stał był oddział amerykańskiego woyska: sam Washington zalecił, aby bez przerwy dniem i nocą czuwać nad domem Harweya Bircha: mimo iednak wszelkie zasadzki i straże, ani razu nie zayrzał on do domu: ledwie że oddział ten wyruszył, téyże saméy ieszcze przybył nocy.
Przedsięwzięte na niego poszlaki nie spływały przecież na osobę iego oyca. Nie należał on wprawdzie do żadnych związków, a szczupła fortuna, którą posiadał, nie bardzo na siebie gorliwość patryotyczną zwracała. Nadio wiek i zmartwienia, zbliżaiąc go do schyłku, wolnym go od wszystkich niespokoyności czyniły. Jednego wieczora z tém większą niecierpliwością wyglądał syna, im bardziéy czuł że lampa iego życia niezadługo zgasnąć miała. Z nadeyściem nocy, słabość tak dalece powiększać się zaczęła, iż Katy Haynes zmuszoną była wysłać do Szarańcz małe dziecko ze wsi ościennéy tego poranku przybyłe, celem uproszenia żywności, któréy w domu całkiem zabrakło. U iednego téż tylko pana Whartona, można było spodziewać sie pomocy, i chociaż liczne straże rozstawione były na drodze, dziecię nie lękało się wypełnić dane sobie zlecenie.
Niebawnie przybył Cezar, z koszem napełnionym wszystkiemi produktami, iakie tylko Miss Peyton do wzmocnienia sił starca za potrzebne uznała. Lecz umieraiący nie był iuż w stanie korzystania z tych darów opiekuńczéy ręki, i tylko chęć widzenia się z synem swoim przed śmiercią, zdawała się bydź iedynym węzłem, przywięzuiącym go ieszcze do życia.
Pomieszkanie Bircha, albo raczéy iego zagroda, na cztery dzieliła się izby, dwie mnieysze i dwie większe. Jedna z pierwszych, przybytkiem była wszechwładnéy Westalki, drugą zaymował Harwey, ieżeli czasem przyszedł oyca nawiedzić. Z dwóch zaś większych, iedna składała sypialnią oyca, ostatnia za kuchnią, salę iadalną i pokóy bawialny służyła. W niéy to Cezar siedząc wraz z Katy Haynes przy ogromnym kominie, rozmawiał o różnych obecnéy woyny wypadkach, kiedy kilkakrotne wystrzały, które iak się domyślali z oddziału Lawtona pochodzić miały, nagle ich przeraziły: zamilkli oboie, dreszcz zimny przeiął Cezara, który sobie wcześnie w kominie znaleźć myślał dostateczną warownią: Katy zaś zayrzawszy przez drzwi do alkowy starego pana swoiego, dostrzegła iż zasnął, co iak sądziła, po kilkonastodniowéy bezsenności, znacznie siły iego pokrzepić mogło.
Nakoniec wszystko ucichło, i spokoyność ośmielać Katy Haynes zaczęła.
Nie rozumiem co się znaczy, rzekła do towarzysza swego, iż Harwéy nie przybywa, wiedząc iż iego oyciec na śmiertelnéy leży pościeli. Gdyby starzec chciał zrobić testament, nie byłoby go komu napisać.
— Może téż iuż rozporządził swoią wolą.
— Nie byłoby nic dziwnego. Przed kilko dniami czytał biblię, na któréy wszystko iak mi mówił od młodości swéy notował.
— Bardzo dobrze robi, kiedy czyta bibliią: Miss Franciszka nauczyła z niéy kilka wyjątków moią Dinę.
— Ale że mi téż nigdy na myśl nie przyszło przeyrzeć, co téż tam takiego znayduie się w téy biblii, rzekła Katy, wstaiąc z ławki przy kominie stoiącéy, może téż tam są takie rzeczy, o których iabym wiedzieć powinna. I w tych słowach udała się do izby chorego, gdzie z szafy wyięła wielką im folio biblią, mosiężnemi klamrami zapiętą. Cezar spostrzegłszy to przeze drzwi, niemniéy ciekawy, coby ten Talizman w sobie zawierał, zapalił długą lecz niezmiernie subtelną świeczkę, przy któréy słabym promyku Katy Haynes przewracaiąc nadaremnie księgę, iuż ią zamknąć miała, gdy na ostatniéy karcie uyrzała pismo, ręką pana swoiego kreślone.
— Ah! zawołała ucieszona, zapewnie testament! komu téż swoie srebra leguie?
— Czytay, rzekł niecierpliwie Cezar.
— Ale kto téź dostanie orzechową szafę? Harweyowi pewnie na nic się nie przyda.
— Czemu nie! iak była oycu, tak i synowi użyteczną bydź może?
— Jak też rozporządził sześć wielkich srebrnych łyżek swoich?
— Nie wnioskuy, tylko czytay, powtórzył Cezar, ubolewaiąc w duchu iż pismo było dla niego tém, czém wstrzemięźliwość w mówieniu dla iego Sybilli.
Nakoniec czytać zaczęła; Harwey Birch urodził się 5 Grudnia 1743.
— Co mu zostawia? zapytał Negr. Żadnéy nie ma o tém wzmianki.
— Chester Birch urodził się 1 Września 1745.
— No i cóż?
— Abigat Birch urodzony dnia 12 Lipca 1717 roku.
— Co iemu łyżki przeznaczył?
— W dniu 1 Czerwca 1760 roku ciężki gniew Boski spadł na dom móy....... okropne westchnienie rozległo się po izbie umieraiąccgo, i dalsze czytanie przerwało. Katy upuściła z rąk księgę, zayrzała do chorego, i znalazłszy go z zamknietemi oczyma, oddychaiącego z trudnością, widząc iż ieszcze znaki życia dawał po sobie, sama przy kominie zasiadła.
— Czy iuź skończył? zapytał Cezar!
— Nie ieszcze, widać że tak się męczyć będzie, póki kogut nie zapicie.
— Biedny człowiek! w grobie znaydzie spokoyność, któréy nie znalazł na ziemi.
— Nie wiem tego, i ręczyć bym za to nie chciała.
— Czemu? wszakże John Birch nie skrzywdził nikogo, i owszem żył zawsze poczciwie, iakeśmy o nim słyszeli.
— Powiadaią, że umarli chodzą po święcie, kiedy wiedzą gdzie iakie pieniądze są zakopane.
— Jeżeli on wié o nich, czemu go nieprosić, aby ie kazał wykopać.
— Posłuchay mnie Cezarze, rzekła Katy, posuwaiąc tak swą ławkę, żeby zasłonić kamień pod którym skarby Bircha ukryte leżały, iesteś człowiek roztropny i sumienny, mogę ci zatem wszystko powiedzieć. Oprócz mnie nikt dotąd nie wie, że....
— W tym momencie drzwi się otworzyły, i Harwey Birch stanął przed niemi.
Żyie ieszcze? drżącym zapytał głosem.
— Bez wątpienia, odpowiedziała Katy, żyć będzie do pierwszego zapiania koguta.
— Natychmiast wszedł on do izby oyca swoiego. Prawa natury odzywaią się zawsze w sercu człowieka, lecz tutay ciągłe nieszczęścia i klęski, bardziéy ieszcze oyca z synem łączyły. Jeden dla drugiego wszystkiém był na świecie. Gdyby Katy kilka następnych przeczytała wierszy, dowiedziałaby się całéy smutnéy katastrofy, która od razu zniszczyła ich maiątek, i familią, i odtąd nie znali oni tylko nędzę, poniżenie, i samo losu prześladowanie.
— Harwey przymknął drzwi za sobą, zbliżył się do łóżka, i przerywanym rzekł głosem.
— Oycze drogi, poznaiesz mnie?
Umieraiący starzec otworzył oczy, poznał syna, i uśmiech radości zaiaśniał na iego twarzy, zmienionéy iuż śmierci zbliżeniem. Harwey podał mu przyniesione z sobą krople, które go na moment otrzeźwiły.
— Synu móy! rzekł z ciężkością, przytłumionym głosem: Bóg równie iest miłosierny iak sprawiedliwy! ukarał mnie za błędy moie, lecz w téy ostatniéy życia mego godzinie, mam nadzieię, iż w nieskończoném miłosierdziu swoiém, duszy méy odpuścić zechce. Idę połączyć się z cieniami oyców, nieszczęśliwéy naszéy familii. Zostaiesz sam ieden Harweyu, i iak widzę sam żyć ciągle myślisz. Trzcina raz burzami nagięta, trwać długo może, lecz wzrastać iuż nigdy nie będzie. Zasady cnoty, uczucia sprawiedliwości rozwinęły się w twéy duszy, wytrwayże stale w swém przedsięwzięciu i pomniy, iż piérwszą życia ludzkiego iest powinnością......
Hałas i nadzwyczayny rozruch wpobliższéy izbie, przerwał mowę starcowi, zniewalaiąc Harweya do bliższego przekonania się, coby do niego mogło bydź powodem. Jednym rzutem oka poznał tego, którego naybardziéy obawiał się w swém życiu. Człowiek to był dość ieszcze młody, lecz rozwięzłe życie zawczesnym szronem ubieliło iego włosy, i wszystkie iego rysy nacechowało piętnem występków, i zbrodni. Woczach malowała się złość i chciwość, a brudne obszarpane iego odzienie, dawało mu postać zmyślonego żebraka. Jedném słowem był to Skinner, dowódzca iednéy części nieregularnego woyska, albo raczéy tłuszczy łotrów, którzy podszywaiąc się pod imie republikanów, iedynie byli plagą oyczystéy ziemi. Jakeśmy iuż powiedzieli, znano ich pod nazwiskicm Oprawców. Trzech z nich otaczało wyprawę herszta swoiego. Równie iak on nikczemnie odziani, uzbroieni byli w fuzye, bagnety i szable. Cezar wpadł nayprzód w, ich ręce, i iuż ieden z łotrów w iego się suknie ustroił. Harweya na samym wstępie przywitano podobnie, nie daiąc mu czasu ani do proźby, ani do oporu. Poczém postawiono go w kącie izby, i Skinner zagroził bagnetem, ieżeliby nie odpowiadał szczerze na pytania, iakie mu zadać miał.
— Gdzie iest twóy kramik? zapytał go naypierwéy.
— Móy oyciec kona w pobliskiéy izbie, odpowiedział Birch ze drżeniem, pozwól mnie otrzymać od niego ostatnie błogosławieństwo, a wszystko miéć będziesz, wszystko co tylko posiadam.
— Odpowiadaj o co ci się pytam, albo tym bagnetem póydziesz w momencie towarzyszyć staremu...... gdzie iest twóy kramik?
— Nic ci nie powiem, póki oyca mego nie zobaczę, odpowiedział Birch śmiale, gardząc pogróżką swego napastnika.
Skinner iuż był się zamierzył, i kto wié czyby wściekłości swéy nie wywarł, gdyby go ieden z iego towarzyszów nie był przytrzymał za rękę.
— Co chcesz robić? zawołał na niego, pamiętay na nagrodę; daléy, odday nam tylko swą skrzynkę, i natychmiast zobaczysz się z oycem.
— Mam ią tam w kącie, odpowiedział Birch, który nim wszedł do oyca zostawił swóy kramik za drzwiami, aby na każdy wypadek ułatwić sobie ucieczkę.
— Cóś kaducznie lekka, rzekł Skinner podnosząc ią z ziemi, i rozciął ią wpół pałaszem, niechcąc zadawać sobie pracy w rozwiązaniu postronków, któremi dokoła okręconą była. Pieniędzy cóś nie widać! zawołał; do wszystkich czartów, ty musisz mieć złoto, bo pewien iestem że ci papierami nie płacą. Powiedz zaraz gdzie masz pieniądze?
— Tak to dotrzymuiesz słowa twoiego? rzekł Harwey.
— Odday pieniądze! krzyknął Skinner piorunuiącym głosem, przykładaiąc mu bagnet do piersi.
W tym momencie lekkie poruszenie w pobliższéy izbie usłyszéć się dało.
— Puść mnie tylko do oyca moiego, rzekł Harwey, a potém nasyć się ostatkiem fortuny moiéy.
— Wypełniy wprzód czego żądam po tobie, a przysięgam ci, że natychmiast widzieć się z nim będziesz.
— Kiedy tak chcesz, bierz i puszczay mnie, zawołał Harwey rzucaiąc mu worek z miedzią, któren zręcznie z sukni wyciągnął, podczas kiedy go obdzierać zaczęli.
— Tak, tak, rzekł Skinner podnosząc z ziemi rozrzucone groszaki: tak będziesz się widział z oycem, ale z tym co w niebie.
— Poczwaro! zawołał Birch niemasz więc sumienia, ludzkości, ni cnoty.
— Słyszycie, rzekł Skinner do towarzyszów swoich, tak mówi, iakby nigdy wcale nie miał postronka około szyi? Bądź spokoyny Birchu! ieżeli twóy oyciec poprzedzi cię kilką godzinami, ty ze świtem iutro się z nim połączysz.
Słabym, i grobowym głosem, wyrzeczone słowo: Harwey! rozeszło się po izbie umieraiącego. Idę, móy oycze! idę! zawołał Birch wyrywaiąc się ze szponów swoich tygrysów, czém roziuszony Skinner rzucił za nim bagnetem, lecz szczęściem że ten śmiertelny pocisk, tylko co go drasnął, i suknie przybił mu do ściany że ruszyć się nie mógł.
— Nie bóy się, nie uydziesz, nie, rzekł Skinner, znam cię dobrze, żebym na moment spuścił cię z oka. Oddaway pieniądze! powtarzam ci raz ieszcze.
— Jużeś mi ie zabrał, odpowiedział Birch.
— To tylko trochę, ty musisz miéć więcéy. Król Jerzy płaci dobrze, a ty mu się téż nie źle wysługuiesz, żeby nie miał bydż wspaniałym dla ciebie. Gdzie iest twóy skarbiec? mów zaraz, ieżcli chcesz abyś oyca swoiego uyrzał.
— Podnieś kamień, na którym ta kobieta siedzi, zawołał Birch w naywyższéy rozpaczy.
— Rozum stracił! powtórzyła kilkakrotnie Katy, poprawiaiąc się na mieyscu.
Zrzucono ią iednak ze stołka, i kamień wyważać zaczęli, niezważaiąc na Katy, która nieustannie krzyczała: darmo nie szukaycie, zawróciliście mu głowę, nic tam nie znaydziecie.
— Milcz! zawołał Harwey, podnieście ten kamień leżący na lewo przy kominie, zabierzcie sobie wszystko com przez lat kilkanaście krwawo zapracował, niech będę żebrakiem, tułaczem po świecie, byleście mi pozwolili spokoynie zamknąć powieki oycu moiemu.
— Prawdziwym będziesz żebrakiem! rzekła z uniesieniem Katy: teraz każdy tobą pogardzi, nikt nad twoią nie zlituie się nędzą, i owszem wszyscy natrząsać się z ciebie będą.
— Jeszcze mu na postronek wystarczy, rzekł Skinner z piekielnym uśmiechem: właśnie téż w tym momencie kamień odwalono, i dziki ów rabuś krzyknął aż z radości uyrzawszy świecące się gwinee Angielskie, które nie tracąc czasu, chować po kieszeniach zaczął, mimo to iż Katy na miłość Boga i na wszelkie zaklinała go obowiązki, aby przynaymniéy dziesięć własnych iéy gwineów zostawił.
Ucieszeni oprawcy tą zdobyczą przechodzącą nawet ich oczekiwanie, gdy iuż odeyść mieli, nienasyceni ieszcze tygrysią swą żądzą, ułożyli pomiędzy sobą, uprowadzić Kramarza iżby go wydać w ręce Amerykańskiego woyska, i przeznaczoną otrzymać nagrodę. Birch opierał się z początku barbarzyńskiéy napaści: umierający oyciec, zniszczony maiątek; śmierć własna, któréy mógł się nieochybnie spodziewać, wszystko to mu w oczach stanęło, i do upadłego bronić się postanowił; lecz iedną razą przerażaiące widmo od stóp do głowy bielą okryte, wybladłe, posiniałe, i bardziéy do trupa z grobu wydobytego podobne, na środku izby niewiadomo, iakim okazało się sposobem i ręce swe z ciała prawie obleciałe, wzniosło ku niebu.
— To duch starego Bircha! krzyknął Cezar.
— To iuż dusza iego uchodzić musi, zawołała Katy.
Skoro to niespodziewane zjawisko uyrzał Skinner, zabobonnym postrachem strwożony, uciekł co prędzéy wraz z towarzyszami swemi, którzy mimo boiaźni nie zapomnieli iednak wziąść z sobą kramiku, i pieniędzy Harweya.
Umieraiący usłyszał był co się działo w izbie, która go tylko drzwiami przedzielała: Głos natury przemógł saméy nawet śmierci zbliżenie, uczuł niebezpieczeństwo syna, miłość oycowska sił mu dodała, i wstawszy z łóżka przywlókł się na mieysce rozboiu, aby konaiącym głosem, zbóycom pomstą nieba zagrozić.
Wysilenie to iednak, śmiertelnym dla nieszczęśliwego stało się ciosem. Zaledwie wyszli oprawcy, upadł bez siły na ręce syna swoiego.
Harwey zaniosł go na łóżko; starzec odzyskał ieszcze przytomność, i na wpół martwe podniósł oczy na syna, chciał cóś przemówić, słowa mu w piersiach zagrzązły, dał tylko znak ręką, iakby mu swe błogosławieństwo udzielał, i ostatnie wydał tchnienie.
Odtąd poniżenie, nędza i prześladowanie napełniły większą część życia Harweya Bircha. Lecz ani cierpienia, ani potwarze nie wygładziły z iego serca pamięci tego mieysca, wktórém oyciec iego pełne goryczy, zakończył życie. W przeszłości upatrował on pasmo smutków i boleści, cierpliwość w obecnym stanie, w przyszłym nadzieię lepszego losu sobie zakładał. Nieraz myślami i sercem wznosił się do tego dobroczynnego ducha, co na łonie opatrzności patrzał na iego sprawy, a to przekonanie, iż wiernie obowiązki syna wypełnił, wzbudzało w nim niejaką pewność, iż gwiazda pomyślności zeydzie ieszcze z czasem dla niego.
Równie z bandytami, Cezar wraz z Katy tak nagle uciekli, iż nie mieli nawet czasu pomyśléć, w któraby udać się mieli stronę, po kilku iednak minutach zmordowana Katy, biedz iuż daléy nie mogła, i zatrzymać się musiała.
— Ah! Cezarze rzekła do zmęczonego swego towarzysza; widziéć trupa iuż chodzącego nim go ieszcze do grobu włożono! pieniądze to zapewne tak go niespokoynym czynić muszą. Powiadaią iż kapitan Niod od czasu swéy śmierci ciągle pilnował tego mieysca, gdzie złoto zakopał.
— Nie sądziłem nigdy, żeby John Birch, miał tak wielkie oczy, rzekł Cezar, trzęsąc się ieszcze cały z boiaźni.
— Nie rozumiem zresztą, dodała Katy, na co umarłemu zdadzą się pieniądze, lepiéy żeby ie żyiącym zostawił. Lecz móy Boże, co teraz będzie z Harweyem, iuż on zginął na zawsze.
— Może mu téż pieniędzy nie wzięli, i któż wie czyli szczęśliwie z niebezpieczeństwa nie wyszedł.
Kilka te słów Cezara, nowym pomysłem, ożywiły wyobraźnią Katy. Czemuż nie miałoby bydź podobném aby zbóycy w pierwszym przestrachu zapomniéć swych łupów nie mieli? uwaga ta zmnieyszyła iéy obawę, i po długich z Cezarem naradach, postanowili nakoniec oboie powrócić do mieszkania Bircha, dokąd z wielką ostróżnością wolnym zbliżali się krokiem. Przekonani zresztą, iż naokoło zupełna panowała spokoyność, ośmielili się wejść wewnątrz domu: lecz po starannych poszukiwaniach, ani kramiku, ani pieniędzy, nie znaleźli. Harwey klęcząc cały czas przy łóżku oyca swoiego, wstał do nich gdy iuż wychodzić mieli, i opowiedział im wszystkie szczegóły śmierci oyca, który ostatnie nawet swe tchnienie, cnocie i ohowiązkom swym poświecił. Katy przestała iuż od tego czasu mówić więcéy o upiorach, lecz Cezar do końca dni swoich utrzymywał ciągle, iż widział ducha Johna Bircha, który na niego wielkiemi patrzał oczyma.
W smutném położeniu w iakiém Harwey zostawał, nie zaniedbał iednak przyzwoitym pogrzebem wypłacić oycu ostatnią daninę. Uprosił Cezara aby mu we wsi ościennéy obstalował trumnę, sam zaś obwinąwszy ciało w białe prześcieradło, świecę zapalił, i przy nim całą noc na modlitwie przepędził.
Oprawcy strwożeni trupa widokiem, nie oparli się aż w lesie odległym o kilka stai od mieszkania Bircha. Tam stanęli dopiero, a wódz ich piorunuiącym krzyknął na nich głosem:
— Do wszystkich czartów! czego uciekacie nikczemne tchórze!
— Samego ciebie zapytaćby się o to potrzeba, odpowiedział wesoło ieden z iego bandy.
— Po takiém waszém rozproszeniu myślałby kto, że cały korpus Delanceya goni za wami, nie umiecie nic więcéy, iak widzę, tylko rabować i uciekać.
— Idziemy zawsze za przykładem naszego wodza.
— Kiedy tak, idźcież ze mną schwytać tego łotra kramarza, za którego co przyrzekli, zapłacić nam muszą.
— Tak, zapewne, iżby nas ten stary, czarny potępieniec oddał w ręce wściekłego Wirgińczyka! czyż myślisz że iuż mu o wszystkiém znać nic dał, a szczerze wyznaię, że skóra drży na mnie kiedy o nim wspomnę.
— Przeklęty tchórzu! zapomniałeś ze Dunwoodi iest teraz w Cztero-kątach, o dobre ztąd dwie mile.
— Nie o Dunwoodim też mówię, ale o kapitanie Lawton, który siedzi teraz w domu starego Warthona. Kiedym wyprowadzał ze stayni konia tego pułkownika, niewiem iak on tam się zowie, tom widział, że oddział Lawtona stał ieszcze na dziedzińcu.
— I cóż z tego, niech sprobuie na nas uderzyć, to wtenczas dopiéro zobaczy, iak mu potrzepiem iego dragonów.
— Lecz spotkawszy się z niemi, nie będziem iuż mogli plądrować po kraiu, i nowe gdzie zachwycić zdobycze.
Te ostatnie słowa, uspokoiły chciwego Skinnera:
— Prawdę mówisz, rzekł do godnego towarzysza swoiego: stracimy więcéy, niżbyśmy zyskali na kramarzu, któren i tak zatrzyma się pewnie na pogrzeb swoiego oyca, będziemy na niego czatować, a przyszłéy nocy złapiemy go w swe ręce.
Radę wodza przyięli iednomyślnie rabusie, i w dalszy się głąb lasu udali.