W Dąbrowie Górniczej
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | W Dąbrowie Górniczej | |
Podtytuł | Obraz sceniczny w jednym akcie | |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga | |
Data wyd. | 1899 | |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
W DĄBROWIE GÓRNICZEJ
OBRAZ SCENICZNY W JEDNYM AKCIE
PRZEZ
JÓZEFA MASKOFFA
LWÓW
NAKŁADEM KSIĘGARNI H. ALTENBERGA
1899.
Z DRUKARNI ZAKŁADU N. IM. OSSOLIŃSKICH
POD ZARZĄDEM JULIUSZA BIRKENMAIERA.
OSOBY.
STARY GÓRNIK Rzecz dzieje się w Dąbrowie Górniczej —
podczas strejku.
SCENA I.
Scena przedstawia niewielką izbę, bardzo ciemną i bardzo biedną. Ściany puste zupełnie, w głębi okno i drzwi. — Piec kuchenny, na lewo tapczan — na nim ŻONA chora, z głową owiniętą szmatą. Gdy kurtyna się podnosi scena jest pusta. Słychać tylko jęk żony — po chwili — z bardzo daleka dają się słyszeć dzwonki i cichy śpiew kozacki przybliżający się. Słychać głos zapiewały, a potem chór powtarza pieśń z akompaniamentem janczarskich dzwoneczków. Drzwi otwierają się i wpada CÓRKA — młoda dziewczyna, odziana nędznie, z rękami zjedzonemi węglem. Wpada i zamyka za sobą drzwi. Stoi chwilę prawie nieporuszona.
MATKA.
Kto... drzwiami skrzypnął? CÓRKA.
Ja matlu. MATKA.
Dzie ojciec? CÓRKA.
Nie wiem. MATKA (wsłuchując się).
Co to tak gra? co to tak dzwoni? CÓRKA (rzuca się ku matce z krzykiem).
Matlu! kozacy już przyszli. MATKA.
O Jezu! kozacy... nahajki... o!... to oni tak grają — to oni — tak, tak — jak byłam w Warszawie... w służbie... nieraz idą przez Nowy Świat i tak śpiewają... (Po chwili).
Jak szatani... CÓRKA (nerwowo).
Jak mnie to boli matulu jak oni tak śpiewają. Ja nie wiem czemu... mnie to aż rwie w piersiach. MATKA.
I mnie córuś i mnie... Potem każdy z nich ma za cholewą nahajkę... i to nie na konia... (Śpiew bardzo blizko).
CÓRKA (klękając przy łóżku zatyka uszy).
Nie słuchaj matlu... nie słuchaj... MATKA (zatyka uszy).
Nie słucham córuś... nie słucham... (Śpiew z wrzaskiem przechodzi mimo okien i ginie w oddali).
SCENA II.
Gdy śpiew przeszedł słychać pukanie do szyby. — CÓRKA zrywa się i biegnie do okna. W oknie staje SZTYGAR i rzuca urywanym, krótkim głosem.
SZTYGAR.
Przyszli... powiedz ojcu, żeby się nie lękał i przy swojem stał uporczywie — ja idę do innych chałup — koledzy także obchodzą. CÓRKA.
Ojca niema. SZTYGAR.
Ja tu jeszcze zajdę wracając. Może go zastanę. Bądźcie zdrowi! CÓRKA (nieśmiało).
Proszę pana... SZTYGAR.
Co? mów dziecko prędko, bo runty chodzą dokoła. Jeszcze mnie tu przychwycą. CÓRKA.
Czy... oni... nas... nahajkami zmuszą zejść do szybu? SZTYGAR (gwałtownie).
Żadna nahajka w świecie do ustępstw was zmusić nie może. CÓRKA.
Nie... nie... panie sztygar, ja wiem... ja pamiętam, co mi pan tak pięknie mówił, ale... może... oni będą strzelali. SZTYGAR.
Ha... to trudno. Moja Julko, taka śmierć to będzie jeszcze piękna śmierć. Już tobie ja ojca zdaję. Spotkałem go dzisiaj. Kręcił się coś koło administracyi... Nie chciał mi patrzeć w oczy... Pilnuj go... CÓRKA.
Dobrze proszę pana! SZTYGAR.
Idę... powiedz ojcu, że jeszcze tu będę. (Znika).
CÓRKA (podchodzi do matki, która opadła na poduszki).
Matlu! matlu! jest jeszcze trochę wodzianki z obiadu. MATKA.
Nie chcę... zostaw mnie w spokoju.
SCENA III.
STARY GÓRNIK. CÓRKA. MATKA.
(CÓRKA dobywa ogarek świecy — przyczepia do stołu i zapala). STARY GÓRNIK, olbrzymi, rosły, siwy, zgarbiony, wchodzi i rzuca czapkę w kąt — sam siada na ławie.
CÓRKA.
Tato widział? przyszli. GÓRNIK.
Przyszli. CÓRKA.
Gdzie się rozłożyli? Za starą hutą? GÓRNIK.
Wszędzie ich będzie pełno... rozstawiają ich po całych kopalniach i tu i tam... CÓRKA.
Och Boże! byle nie blizko nas. GÓRNIK.
Zobaczysz ty ich córuś bardzo blizko! zobaczysz... cobyś ty była za górniczka, jakbyś ty się z nimi nie poznała? Oni mają takie za butem leki, co to z głodu i chłodu wyleczą... (Chwila milczenia).
CÓRKA.
Może tatlo co zje? GÓRNIK (z gorzką ironią).
A cóżeś tam nawarzyła? Zupy ze drewna albo pieczeń z kamieni? CÓRKA (cicho).
Jest trochę wodzianki... GÓRNIK.
Schowaj dla matki — albo zjedz sama... CÓRKA.
Mnie się jeść nie chce... (Chwila milczenia).
Górnik idzie do kąta gdzie wisi trochę łachów i szuka czegoś między odzieżą.
CÓRKA.
Czego tatlo szuka? GÓRNIK.
Gdzie moja koszula, co w niej schodzę do szybu? ha? gdzie kurtka? gdzie pas? CÓRKA (niepewnym głosem).
Taty koszula? kurtka? GÓRNIK.
Przeciem wyraźnie mówił... CÓRKA (nieśmiało).
Po co tatlowi ta koszula? GÓRNIK (milczy).
CÓRKA (nagle krzyczy).
Tatlo chce zejść do szybu!!! GÓRNIK (po krótkiej chwili z wściekłością).
Tak... żebyś wiedziała... pójdę do szybu. CÓRKA (krzycząc).
Tatlo tego nie zrobi! Tatlę wywołają za zdrajcę... tatlo nie zdradzi... nie pójdzie naprzeciw innym... tatlo przyrzekł być w sztrejku dokąd będzie trwał... GÓRNIK.
Nie przyrzekałem na głód i na prywacyją... W brzuchu aż kurcz — matka... o!... do trupa podobna... ja titiuniu w gębie nie miałem od tygodnia... Ja na to nie przyrzekałem... Ja nie zwierz, żeby łapę lizać... ja ta z mojej pracy wyżywał... ja ta sztrejkować nie potrzebował. CÓRKA.
Ale inni potrzebowali tatlu. GÓRNIK.
A mnie ta co do innych. Abo oni się ta o mnie troszczą jak u nich brzuchy pełne. CÓRKA.
Tatlo wie — co panowie ze szkoły mówili. Tylko jednością można będzie co zrobić z dyrekcyą i jenżynierami. GÓRNIK.
Ja ta nic nad to co miał — nie chcę. I insi niech nie chcą. CÓRKA.
Ale oni mają dzieci tatlu... oni te dzieci ze swojej roboty wyżywić nie mogą... GÓRNIK.
To niech nie mają dzieci. Ja im nie kazał. CÓRKA.
Tatlu! tatlu! niech tatlo jeszcze choć dwa dni wytrwa... co powiedzą menery? co powiedzą panowie sztygary! GÓRNIK.
O jej! mnie twoje sztygary dużo obchodzom? To oni nas do zguby doprowadzili — to oni nam we łbach powywracali. Djabelskie synowie... a dziś — żeby choć jeden titiuniu garstkę dał... choroby... CÓRKA.
Tatlu... ja polecę — może którego spotkam, ja ci go o titiuń dla ciebie poproszę. GÓRNIK (odtrącając ją ode drzwi).
Ani mi się waż teraz latać po nocy, kiedy kozaki przyszli. — A potem to nic nie pomoże. Żeby mi tu fura z titiuniem i jadłem zajechała, to ja jutro do szybu zeńdę... CÓRKA.
A toć będzie dla mnie taki wstyd, że ja się po kopalni nigdzie nie pokażę... GÓRNIK.
Nie ja jeden idę... Idzie nas ze trzydziestu, co rozumu nabrali. CÓRKA.
Inni wam zejść nie dadzą... GÓRNIK.
Chciałbym to widzieć! Niechno mi który zastąpi drogę... tak zdzielę, że mu się odechce żyć... A wszystko mi będzie jedno — chłop, sztygar — górnik — ubiję!... CÓRKA.
O Jezu! o Jezu! a co mi też to tak tatula zmieniło od wczoraj!... GÓRNIK (ze śmiechem).
Co zmieniło? och ty głupia sroko! Kiedy ty się rodziła, to ja już trzeci raz sztrejkował... ja wiem... (Po chwili).
Dzie odzienie? CÓRKA.
Kurtkę zastawiłam wczoraj... dali mi trochę araku i herbaty dla matki. Bardzo zasłabła. GÓRNIK.
No to mniejsza... pójdę jak jestem... W administracyi powiedzieli, że mi dadzą zaraz wieczorem na cztery dni z góry. Wykupię. CÓRKA.
Nie... ty nie pójdziesz! ty dla mnie tego nie zrobisz... oni mnie palcami będą pokazywać, powiedzą, o! idzie córka zaprzańca, Judasza obłudnika... I będą mieli racyę, będą mieli, kiedy ty chcesz za cztery dni naprzód sprzedać swoich braci. GÓRNIK (gwałtownie).
Milczeć! dosyć się już nasłuchałem twego głupiego gadania. Żebym ci nie pozwolił od razu słuchać tego, co te panowie ze szkoły gadają, dziś nie szargałabyś ojca i nie przezywała Judaszem. A żebyś i ty była taka dobra jak ja i tyle warta — i ty pójdziesz jutro do swojej roboty! CÓRKA.
Ja? nigdy tatlu! nigdy. Ręce i nogi sobie połamię, a do roboty nie pójdę, kiedym raz do sztrejku się wpisała. GÓRNIK.
A ja ci mówię, że pójdziesz. A teraz ruszaj spać!
SCENA IV.
Ciż i SZTYGAR w oknie.
SZTYGAR (gorączkowo).
Dobry wieczór Piotrze! Obszedłem wszystkich moich górników. Doskonale stoi sprawa. GÓRNIK (siada na ławce, z ironią).
Czy pan nam przyniósł pieniędzy, czy chleba? SZTYGAR (zmieszany).
Jakto? GÓRNIK.
No... bo jak pan tak się cieszy, że wszystko dobrze się dzieje, to chyba pan musiał rozdać za co choć chleba kupić... Ja bo wróciłem też od ludzi i widziałem, że u nich taki dostatek jak... u nas. SZTYGAR.
Ja mówiłem o moralnych siłach. Znalazłem wszystkich w jak najlepszem usposobieniu. Wszyscy trwają przy strejku. Cierpliwości... wszystko będzie dobrze... GÓRNIK (ironicznie).
Pan sztygar jadł dziś obiad? i wieczorem też się pożywi? A titiuń pan sztygar ma?... SZTYGAR (zmieszany, machinalnie sięga po porte-cigarre).
Jeżeli chcecie... GÓRNIK.
Obejdzie się. Ja palę swoje — mahorkę... ale chce módz sobie tę mahorkę... kupić. CÓRKA (szybko do Sztygara).
Panie... on jutro schodzi do szybu! SZTYGAR.
Co? co? Piotrze! Czy to prawda? Wy schodzicie do szybu? GÓRNIK (po chwili twardo).
Tak! SZTYGAR.
Wczoraj jeszcze... GÓRNIK.
Wczoraj... tak... ale dziś... (Po chwili).
Pan sztygar kozaków widział? SZTYGAR.
Widziałem. (Gorączkowo). I właśnie dlatego, że oni tu są Piotrze, wyście powinni zebrać wszystkie siły i stanąć naprzeciw nich i pokazać im, że wy potraficie bronić praw swoich. GÓRNIK (powoli).
Czy pana sztygara kto kiedy w życiu batem po plecach przejechał? SZTYGAR (oburzony).
Mnie? batem? GÓRNIK.
A dzie pan sztygar będzie wtedy, kiedy nas nahajkami zapędzać do roboty kozacy będą? SZTYGAR.
Ja? GÓRNIK.
No... tak... pan i inne panowie inteligenty, co nas do sztrejku namówili! Dzie wtedy panowie będą? Pewnie w pierwszym rzędzie — poprowadzą nas jak jakie jenerałowie pod nahajki, ha! ha! ha! (śmieje się ironicznie i przeciągle) i sami także panowie razem z nami po karku dostaną... (wstaje i postępuje ku oknu). (Po chwili).
Ale ja nie pies, żeby mnie chłostali... i nie chcę iść pod moskiewską nahajkę... Nawet pies co lepszy, nie kundel to się od bicia chroni, a ja to mam gorszy być psa? Nie! nie! panie sztygar... Jak kozunie przyszli, to już ja wolę iść pod ziemię... do mojego szybu... bo to panie... po nahajkach to i kulki lecą... SZTYGAR.
Gdybyście nawet polegli za swoją sprawę, to jeszcze coś warto. Mówiłem wam, że po innych trupach, jak po stopniach, pójdą ci co po was przyjdą, coraz wyżej, aż wreszcie osiągniecie to co się wam należy. GÓRNIK (z pasyą i ironią).
Phi... jak to panu łatwo tak opowiadać, niby, że człowiek ma być trupem, co inni po nim dopiero się czegoś dochrapią! Jakeś pan taki prędki, to ruszaj sam — nadstaw pierś i niech cię naprzód kozaki ochłoszczą — a potem kulą przeszyją... (Po chwili ze wzgardą).
Tylko że tacy inteligenci jak panowie sztygarzy to się wszyscy chowają het... za nasze plecy i tylko z kąta będą kos! kos... (Pluje).
Tchórze! SZTYGAR (w pasyi).
Jak śmiesz? CÓRKA.
Tatulu!... SZTYGAR biegnie ku drzwiom, wpada do izby jakby chciał uderzyć Górnika, lecz ten wybucha przeciągłym, ironicznym śmiechem i patrzy mu zuchwale w oczy.
SZTYGAR.
Jak wy możecie? jakiem prawem sądzicie nas tchórzami? GÓRNIK.
Niby nie? co? Ino tak ukradkiem, cichaczem, po kątach namawiacie, a nigdy w biały dzień — jawnie — jak krety... SZTYGAR.
Bo nie możemy... wiecie przecież, żeby nas do turmy zabrali. GÓRNIK.
A nas to niby nie biorą? A do tej pory wywieźli już ośmiu do Piotrkowa, ale nie was tylko nas — robotników, a z was ani jednego nie ruszyli. SZTYGAR.
Kłamstwo — i nas aresztują. GÓRNIK.
Ho! ho! areszt aresztowi nie równy. Wyście panowie — z wami inaczej, z nami inaczej. Potem — wy nie żonate, same młokosy — u nas dzieci — żony się zostają same. Was potem najczęściej wypuszczą... a ot — w Piotrkowie to już od ostatniego sztrejku z huty siedzą półtora roku nasi i nikt się o nich nie troszczy. Wciąż na... śledztwo czekają... Już to... nędzarska skóra to zawsze musi iść na ogień pierwsza. SZTYGAR.
My właśnie pracujemy, żebyście nie byli nędzarzami. GÓRNIK.
Jak? tem, że latacie po chałupach i ludziom, a najwięcej babom we łbach przewracacie. (Po chwili).
A potem... ja się urodziłem nędzarzem, niech już i zdechnę nędzarzem — ja i moje dzieci! SZTYGAR.
My was pomimo waszej woli z tej nędzy wydostaniemy. GÓRNIK.
Kłaniam uniżenie... po trupach, po głodzie — po mordach? Nie chcę. SZTYGAR.
Jesteś jeden, który nie chcesz! Na świecie są setki nędzarzy, którzy pójdą za nami. GÓRNIK.
Jak oni pójdą za wami, kiedy wy najczęściej się za naszemi plecami chowacie. Ha! ha! ha! SZTYGAR.
Nie śmiej się tak Piotrze! GÓRNIK.
To się tak głód we mnie śmieje! to się tak sztrejk we mnie śmieje!... to się tak wdzięczność moja dla was panowie namawiacze śmieje. Patrz pan jak tu teraz pusto! Nie było srybła — ale choć co nieco było ze sprzętów! A żona się trzymała na nogach — a teraz co? leży jak martwa... bo jej nie ma co dać do gęby! (z coraz większym żalem) Pan wodziankę kiedy jadł? To niech pan sprobuje. — Julka dawać temu panu nasze jadło... CÓRKA.
Ależ tatusiu... co pan temu winien... GÓRNIK.
Dawać jadło! (chwyta sam garnek z pieca) Pan patrz!... to psy nie chlipią takiego żarcia, a my jeszcze te pomyje chowamy jak skarb — od ust sobie odejmujemy, żeby trochę dłużej trwały... o!... Ale my tera nie potrzebujemy psiej strawy... ja jutro idę do szybu — Julka także. (Rzuca garnek o ziemię pod stopy Sztygara). JULKA.
Niech pan nie wierzy... ja nie pójdę... ja nie pójdę... GÓRNIK.
Pójdziesz... ja cię pod nahajki kozackie nie dam. SZTYGAR.
Możecie się bronić... macie kamienie... ciskać... GÓRNIK.
Na kogo! na nich? A toćże to takie same ludzie jak my — tylko, że ich w szynele ubrali i kazali na drugie ludzie strzelać. Ja sam przecie był sołdatem... sześć lat... to i mnie mogło się trafić, żeby mi kazali na drugich iść. (Po chwili).
A Pan? rzuciłby kamień? SZTYGAR.
Ja... ja mówię żeby... wy... GÓRNIK (z wybuchem).
A co? żeby my!... zawsze inni — nie wy. SZTYGAR (gorąco).
Piotrze! Piotrze! jak cię przekonać — jakich słów dobrać, aby wykazać, że my tylko waszego dobra chcemy. Pomyśl Piotrze!... co nam z tego przyjdzie! jakie my z tego mamy korzyści? — Wszak my młodzi — wszak nam lepiej byłoby hulać, bawić się, śmiać, a my narażamy się dla waszego dobra, dlatego, aby wam poprawić warunki bytu, aby was uzbroić tak, żebyście mogli wywalczyć sobie choć dostatni kawałek chleba za waszą straszną pracę. GÓRNIK (z rezygnacyą).
To na nic... jedne ludzie są stworzone na to, aby jedli do sytości — drudzy na to, aby umarli głodne. SZTYGAR.
Ależ nie — to nieprawda. Tak nie jest... to źli ludzie dla swej wygody taki podział zrobili. I my właśnie chcemy to wykazać. Dlaczego wy wiary w nas nie macie? GÓRNIK.
To ja panu po prostu powiem. Wiara to przychodzi nie bez słowa, ale bez uczynki... SZTYGAR (jak echo).
Przez uczynki? (Słychać szmer, gwar głosów, dzwonki janczarskie).
CÓRKA (biegnie do okna).
Kozacy! GÓRNIK (gasi świecę).
Julka okno zawrzej... (Sam zamyka okno).
Czemu pan tu chodzi? Dziś przyjechali z gubernii żandarmy aby panów wyśledzić, czy z nami nie jesteście w zmowie... Dziś za wami chodzić będą... (Czerwona łuna bije przez okno).
CÓRKA.
Rozkładają ognie. — Tatulu — jakaś część będzie ich nocować bez drogę. MATKA (budząc się na łóżku).
Jezus! pali się!... CÓRKA (biegnie od okna, które tylko przymknęła).
Nie matlu... to kozacy ognie sobie rozpalili. MATKA.
O! kozacy! tak w Warszawie... szli... tak... (zasypia). (Chwila milczenia).
GÓRNIK (szeptem).
Jakże pan teraz wyjdzie? SZTYGAR.
Ha no... jakoś się przemknę... GÓRNIK.
Nie uda się... CÓRKA.
Widno jak w dzień. Widać ich stąd... patrzcie... o! migają jak szatany... (Żegna się).
Panno Najświętsza wyprowadź Ty ich stąd mocą swoją... (Chwila milczenia. Słychać hałas i gwar kozaków — rżenie koni, dzwonki janczarskie — i jakiś sołdat w oddali zaczyna nucić Moskwa! Moskwa!... pokrywają go głosy — bierigii! stupaj!)
GÓRNIK (który nadsłuchiwał, nagle przerażony chwyta Sztygara i popycha go w kąt).
Patrol! (Równocześnie okno otwiera się, tak że szyba się tłucze i pojawia się w oknie KAPITAN ŻANDARMERYI w szyneli i bacznem spojrzeniem obrzuca izbę. Poczem wyjmuje zapałki, zapala jedną i patrzy w głąb). KAPITAN (cofając się do towarzyszących mu żołnierzy).
Pażałusta... za mnoj!... (Stuka). CÓRKA.
Tatulu! nie otwieraj! GÓRNIK (smutnym głosem).
Głupia... ty... im nie otwierać!!! (Otwiera).
SCENA V.
(Wchodzi KAPITAN młody, przystojny, w długich, zabłoconych butach, za nim dwóch żandarmów — i czterech kozaków. Kapitan podchodzi do SZTYGARA — kozacy mają latarki).
KAPITAN (bierze latarkę i oświeca nią czapkę i mundur Sztygara).
A wot... da... wy gaspadin sztygar. Czto wy zdieś diełajetie? (Chwila milczenia).
Izwoltie skazat’ czto wy zdieś diełajetie u etich raboczych? (Milczenie).
KAPITAN (do Sztygara).
A... wy nie chatitie atwieczat’ ładno. (Do Górnika).
Wy... czeławik... powiedzcie co ten pan u was robi? namawia was do buntu? he? no! odpowiadajcie... a to upór to będzie źle policzony... i wy wszyscy odpowiadać będziecie... (Julka składa błagalnie ręce patrząc na ojca).
My wiemy w gubernii co ci panowie agitują i was do strejku namówili. Tak my ot na gorącym uczynku łapiemy teraz... No czto? gadać! GÓRNIK (po krótkiej chwili z udaną dobrze jowialnością).
Jak pan naczelnik każe, to powiem całą prawdę... czystą prawdę... (Sztygar podnosi na niego oczy i patrzy ze smutkiem).
GÓRNIK.
Boli mnie to, że moje własne dziecko wobec pana naczelnika muszę oskarżać, ale pan naczelnik kazał powiedzieć prawdę... Oto... ten pan... bałamuci mi córkę... a jakże... i tak zawsze... ja tylko z chałupy... a on... już w niej... A to dziewczyna bez wstydu, nie baczy na mój siwy włos, ino się w romanse i amory bawi... CÓRKA (cicho z jękiem).
Tatulu!... GÓRNIK.
Cicho!... mało ci było tego lania coś wzięła przed chwilą? Powinienem cię był zabić... Bo ja się zaczaiłem proszę pana naczelnika i złapałem panicza znów w chałupie... Dziewczynę sprałem, a temu panu kazałem iść właśnie gdzie pieprz rośnie. KAPITAN.
Tak... wot... a nie namawiał on was do buntu? do strejku? co? bo to... ci panowie to was głównie w strejk popchali. Jeśli tak to możno wsio powiedzieć... GÓRNIK.
Ja wsio powiedział, panie naczelniku. Czystą prawdę... choć mnie serce boli. Ten pan by ta do buntu namawiał? jemu romanse w głowie... Jak mnie zobaczył, aż zbladł... o! niech pan naczelnik patrzy jaki on blady... ha! ha! ha! bo to wszyćko to tchórzem podszyte... te... inteligenty... (Śmieje się przeciągle, ironicznie i siadając na ławce mówi patrząc na Sztygara).
I potem chcą, żeby do nich wiarę mieć! SZTYGAR (drgnął pod wrażeniem słów Górnika, chwilę patrzy na niego i mówi dobitnie).
Nie śmiej się tak Piotrze! GÓRNIK.
I potem chcą, żeby do nich wiarę mieć!... SZTYGAR.
Nie śmiej się tak Piotrze!!! (Piotr śmieje się wciąż).
SZTYGAR (po chwilowej walce).
Panie kapitanie — ten człowiek skłamał... KAPITAN.
A wot — tak — da... SZTYGAR.
Ja rzeczywiście zajmuję się propagandą, ja przyszedłem tylko w celu namówienia ich do przeciągnięcia strejku, ja działam na własną rękę... niemam wspólników... ale ja prowadziłem ten strejk... KAPITAN.
Nu... dawolno... resztę pan dopowie w gubernii. SZTYGAR.
Chcę tylko zaręczyć, że właśnie ten człowiek miał zejść jutro do szybu, więc on do strejku nie należał... ani on... ani jego córka... KAPITAN.
Dawolno... pan pójdzie za mną. SZTYGAR.
Idę! (Podchodzi do Piotra).
Piotrze... czy teraz masz do mnie wiarę?... GÓRNIK (po chwili cicho).
Ja... jutro do szybu nie zejdę panie sztygar! SZTYGAR.
Dziękuję ci Piotrze! KAPITAN (do Górnika).
Ty mnie obmanił, ty załgał, ja koło twego domu postawię straż... oni na ciebie będą mieli oko. A jutro przyjdziesz wytłumaczyć się. (Do Sztygara).
Proszę za mną! (Do Kozaków).
Wziat’ etawo gaspadina po średinu łanadiej — w pieriod! i pajdiom dalsze! (Machinalnie przykłada grzecznie rękę do czapki i kłania się).
(Wychodzą).
(Sztygar wśród nich).
SCENA VI.
MATKA, CÓRKA, GÓRNIK (siedzi w kącie skurczony — słychać przycichający powoli gwar od obozowiska, córka płacze cicho w kącie).
MATKA (podnosząc się na łóżku).
Kto tu był? co się stało? Dlaczego tu tak straszno? CÓRKA.
Moskale tędy przeszli matulu — Moskale! Kurtyna wolno zapada.
|