Śpiewałem wielkość ojczystego kraju.../całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Wyspiański
Tadeusz Pini
Tytuł Śpiewałem wielkość ojczystego kraju...
Podtytuł myśli, wybrane z dzieł Stanisława Wyspiańskiego
Wydawca H. Altenberg; E. Wende i Ska
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Śpiewałem wielkość
ojczystego kraju...
MYŚLI, WYBRANE Z DZIEŁ
Stanisława Wyspiańskiego
Z PRZEDMOWĄ
TADEUSZA PINIEGO
LWÓW 1909
:: NAKŁADEM KSIĘGARNI H. ALTENBERGA ::
WARSZAWA: E. WENDE I SKA





DRUKARNIA NARODOWA W KRAKOWIE


Z dalekich i tylko duszom natchnionym znanych zaświatów przybija do brzegu okręt, pełen skarbów nieprzebranych. Każdy może je czerpać pełnemi dłońmi, każdy może brać przepyszne stroje królewskie i wdziewać na siebie — może nawet skrzydła anielskie ztąd przybrać i wzlecieć w wyże słoneczne...


Tak zwane „złote myśli“, ujęte w osobne zbiorki, nie są zapewne najlepszym i najodpowiedniejszym środkiem pomocniczym, wiodącym do zaznajomienia się z twórczością poetów i myślicieli. Wyrwane z żywego organizmu dzieła, pozbawione tej łączności z całością, która daje im właściwe, zgodne z intencyami autora zabarwienie, podobne są często do listka, oderwanego z korony kwiatu. Barwą jego można się rozkoszować, na podstawie jego kształtu można nawet odtworzyć w myśli kształt całego wonnego kielicha — ale czyż zdoła on zastąpić czar kwiatu samego?
A jednak wiele, bardzo wiele możnaby powiedzieć na usprawiedliwienie tych skromnych, bezpretensyonalnych, najczęściej bezimiennie wydawanych zbiorków — co więcej, możnaby nawet w wielu wypadkach uzasadnić ich potrzebę. Umiejętnie wydane i umiejętnie użyte są zawsze pożyteczne, często zaś są tem malum necessarium, tem złem koniecznem, które tak jest koniecznem, że przestaje być złem i staje się czemś względnie dobrem i pożądanem.
Zdaje mi się zaś, że nigdy może nie był żaden podobny zbiorek tak bardzo usprawiedliwiony i potrzebny, jak wybór myśli Stanisława Wyspiańskiego w czasie obecnym. Poeta, który nie tylko w arcydziełach swych, ale i w najsłabszych utworach rozsypał setki poglądów i myśli, sięgających często do najtajniejszych głębin duszy polskiej, dotyczących najważniejszych kwestyi bytu narodowego, a zawsze lśniących głębokiem uczuciem, czy ono przejawia się w tytanicznych wybuchach zapału, czy w gryzącej ironii — który tymi właśnie poglądami najbardziej oddziaływał na czytelników i widzów — którego silne, jędrne, dosadne często aż do brutalności, to znowu rzewne, pełne szczerej, głębokiej poezyi wyrażenia poczynają już przechodzić w przysłowia — taki poeta nadawał się, jak nikt inny, do tego, aby ze zwartego kruszcu jego dzieł wytopić te złote żyłki myśli, zebrać je i wydać razem jako surowy materyał do rozmyślań i dumań całego pokolenia. Gdy zaś do tych wewnętrznych, z istoty talentu Wyspiańskiego wynikających powodów dodamy fakt, że dotychczas nie zdobyliśmy się na zbiorowe wydanie dzieł autora „Wesela“, że wiele z nich jest rozrzuconych po niedostępnych dla ogółu rocznikach czasopism, zrozumiemy łatwo, że zbiorek taki jest potrzebny i że może być pożyteczny.
Trzeba jednak pamiętać, że żadne, choćby najstaranniej i najobficiej zebrane wyjątki nie mogą zastąpić samych dzieł poety, że one mogą i powinny być tylko zadatkiem tych rozkoszy, jakie daje dokładne, blizkie zaznajomienie się z geniuszem.
Bo Stanisław Wyspiański był niewątpliwie jednym z najgenialniejszych poetów, jakich wydała Europa w drugiej połowie XIX wieku. Gdyby ci nasi wielbiciele ckliwo-patetycznego Rostanda, czy paradoksisty Wilde’a, Maeterlincka czy d’Anunzia, przypisujący Wyspiańskiemu „wszystkie wady drugorzędnych romantyków, ale bez ich zalet“, lub określający go z wzruszającą prostotą jako „talencik w rodzaju Syrokomli“, chcieli i umieli ogarnąć choćby tylko potęgę jego wyobraźni, zapewne sami zdumieliby się, ujrzawszy, do jak fatalnych wyników doprowadzić może krytyka, której podstawą i punktem wyjścia są poglądy społeczne i polityczne i którą kierują wynikające z nich sympatye i antypatye.
Spróbujmy wglądnąć w działalność Wyspiańskiego i w najgrubszych tylko liniach zaznaczyć, co wniósł do naszej poezyi nowego, czem ją wzbogacił? Takie postawienie kwestyi uchroni nas od dowolnego bujania po niepewnych falach nieistniejącej estetyki i pozwoli wnioskować sine ira et studio, bez uprzedzeń i bez zaślepienia.
Pomińmy fakt, że Wyspiański dał naszej poezyi przedewszystkiem siebie, oryginalną, silnie zarysowaną indywidualność, (tak silną i oryginalną, że zdobyła się na stworzenie swego własnego stylu) — bo z pewnemi zmianami możnaby to samo powiedzieć o każdym niemal, przeciętnym nawet, poecie — zastanówmy się natomiast np. nad pytaniem, czy wyobraźnia jego szła utartemi drogami, czy też potrafiła odkryć i otworzyć dla siebie i dla następców światy nowe, dotąd nieznane?
Gdy się o tem myśli, stają nam natarczywie przed oczyma szeregi całe scen, wizyi, pomysłów, od których roją się poprostu dzieła Wyspiańskiego. Przychodzą nam na myśl te zuchwałe niemal symbole, jak np. owa trumna, która chwyta i przygniata swego mordercę, a raczej twórcę, króla — ów niezwykle śmiały pomysł przeniesienia akcyi całego aktu na dno Wisły — owi chłopi-mordercy, marzący o zapachu pól rodzinnych i dzbanku mleka dla spieczonych warg, orzeźwiający się w rzymskich katakombach przelaną przez siebie, ohydną im krwią. Przypominamy sobie tak genialnie prostą, a tak rodzimą, jakby z gleby chłopskiej wyrosła, fakturę „Klątwy“ i tę niezwykłą technikę „Wesela“, wychodzącą z krakowskiej szopki, rozsypującą się w szereg indywidualnych dramacików i łączącą je potem w potężny akord jednolitego dramatu narodowego. Wszak w tych dwu dziełach tkwić może zarodek przyszłego oryginalnego dramatu polskiego!...
Zapewne — są to jednak kwestye bądź co bądź sporne, zależne od poglądów estetycznych sądzącego, a więc pozostające w granicach poglądów subjektywnych. Przejdźmy na grunt bardziej realny!
Od czasu, gdy Ibsen wyrugował z utworów dramatycznych nienaturalny, ale tak wygodny dla autora, monolog, powstała kwestya zastąpienia go jakimś sposobem technicznym, któryby umożliwił odsłonięcie przed widzem i słuchaczem najgłębszych tajników duszy bohatera. I w Polsce próbowano rozwikłać ten problem. Przybyszewski np. wprowadził do swych dramatów tajemniczą postać, jakieś alter ego bohatera, znającą dokładnie wszystkie jego myśli, i pod rozmaitemi nazwiskami każe jej zbliżać się do bohatera i w rozmowie z nim wydobywać na jaśń tajniki jego sumienia. Wyspiański rozwiązał ją inaczej. Kiedy w „Legionie“ chodziło mu o pokazanie walki duchowej, jaką przechodził Mickiewicz przed złożeniem uroczystej przysięgi, że legion swój poprowadzi nie w imię nienawiści, lecz w imię miłości, w imię krzyża — rozkłada duszę jego na dwa zasadnicze czynniki, chrześcijański i pogański, uosabia je, uzewnętrznia i każe im ze sobą w dwu scenach walczyć. Więc w nawie kościoła św. Piotra stanie przed Mickiewiczem żywy, dotykalny obraz męki św. Andrzeja, patrona Słowian, i swą męczeńską ofiarą będzie ciągnął ku sobie wszystkie najszlachetniejsze, podniesienia duchowego ludzkości i męki Chrystusowej żądne cząstki jego duszy — a tam w górze, hen, w olbrzymiej kopule kościoła zbiorą się boginie, boginki, guślarze i Świtezianki, uosobienia wszystkiego, w czem Mickiewicz dawny okazywał swą miłość do świata pogańskiego i pragnienie krwawego odwetu, wszystko, co w nim kiedykolwiek było z pokrytego warstwą chrystyanizmu pogaństwa, i zaczną błagać go i prosić, aby ich dla krzyża nie porzucał, aby im, towarzyszkom „młodych lat“, pozostał wiernym.
Nie znam w żadnej literaturze nic potężniejszego w pomyśle i subtelniejszego w wykonaniu nad te dwie, tak ściśle z sobą złączone i tylko jakby migawkowe zdjęcie walki duchowej bohatera dające, sceny. Powziąć taki plan i tak go wykonać, to znaczy wznieść się na najwyższe szczeble artyzmu, stanąć pomiędzy najwyższymi.
W „Wyzwoleniu“, pod względem artystycznym nieskończenie słabszem od „Legionu“, powraca Wyspiański znowu do tego zagadnienia, lecz rozwiązuje je inaczej. Monolog Konrada zmienia w akcyę sceniczną; wyodrębniwszy z jego duszy wszystkie odcienie myśli i nadawszy im postać tajemniczych „masek“, każe Konradowi walczyć z niemi. W tej walce Konrad zmaga się zatem z każdą drobiną niemal duszy swej z osobna, jak z czemś nie w nim, lecz poza nim będącem, odsuwa od siebie wszystko, co obce i narzucone, i dochodzi wreszcie do skrystalizowania swych własnych, oryginalnych zapatrywań. Wykonanie nie jest tu tak subtelne, tak doskonałe, jak w VII i VIII scenie „Legionu“, ale pomysł sam jest niezwykle śmiały i widać w nim potężne lwie pazury.
Przypuszczam, że żaden „talencik w rodzaju Syrokomli“ nie byłby się na to zdobył.
Zostawmy jednak tę dziedzinę wyobraźni Wyspiańskiego, o której tomy całe możnaby pisać, i przejdźmy do sprawy drugiej, ważniejszej: do określenia stanowiska, jakie autor „Wesela“ zajmuje w naszej poezyi.
Podczas pogrzebu Asnyka w r. 1897 przemawiał nad trumną wielkiego liryka Lucyan Rydel imieniem „młodych“. Oświadczył on, że „młodzi“ obejmują spuściznę po zmarłym i że poezyę naszą prowadzić będą dalej jego śladem i wzorem. Ale przyrzeczenia tego — zresztą zbyt trudnego do spełnienia — nie dotrzymano. Poeta-patryota, jakiego wzorem był Asnyk, poeta, któryby „w swej piersi pomieszczone miał wszystkie bóle i rozpacze“ ojczyzny, nie tylko nie zjawiał się w młodem pokoleniu, ale przestał być dla niego zjawiskiem sympatycznem, upragnionem. Pod wpływem nowinek zachodnich „młodzi“ zaczęli uprawiać jedynie kult formy, a pod płaszczykiem źle zrozumianego hasła „sztuka dla sztuki“ zaczęto wyrzekać się wszelkiego związku poezyi z kwestyami społecznemi i sprawą narodową i zerwano wszelką łączność z tradycyą epoki romantycznej. Doszło do tego, że w organie „młodych“, w „Życiu“, wyszydzano nawet uczucia patryotyczne, sprawiające, że społeczeństwo nasze

Woli polskie ..... w polu
Niż fijołki w Neapolu.

Wierszyk ten, przypisywany powszechnie jednemu z wybitnych i głośnych poetów, jest wyborną miarą nastroju chwili, charakteryzuje dosadnie i poetów „młodej Polski“, dla których był do pewnego stopnia hasłem, i publiczność, która te poglądy milcząco i spokojnie przyjmowała do wiadomości.
W takiej chwili zjawia się najpierw „Legion“, a w kilka miesięcy po nim „Wesele“ — i sytuacya zmienia się od razu. Wybuch potężnego, szczerego uczucia patryotycznego porywa publiczność, a za nią i poetów. „Polska — to jest wielka rzecz“ przechodzi z ust do ust, jakby antyteza owego lekkiego wierszyka z „Życia“ — i odtąd nikt się już nie odważy drwić z świętości, wszyscy pójdą za autorem „Wesela“. Przez poezyę polską przechodzi nagle i niespodziewanie prąd silnych uczuć patryotycznych, szczerych lub obliczonych na efekt, a jak z rogu obfitości sypią się dramaty, na tle walk i cierpień narodowych osnute: „Jeńcy“, „Betleem Polskie“, „Piast“, „Dyktator“, „Na Zawsze“...
Wyspiański dokonał tego ważnego przewrotu tylko siłą swego wielkiego talentu i ogromnej szczerości artystycznej. Zatopiony w pisarzach epoki romantycznej, brał od nich często podnietę i materyał poetycki, postawione przez nich kwestye lub stworzone przez nich postaci przenosił w czasy swoje, w inne stosunki — i tworzył z tego tragedye. W „Wyzwoleniu“ przenosi w nasze czasy Konrada z „Dziadów“, każe mu się przekształcić, zmienić zapatrywania i walczyć z swym twórcą, z Mickiewiczem. W „Weselu“ przenosi w obecne społeczeństwo motyw ze „Snu Srebrnego Salomei“, bierze z niego żywcem postać Wernyhory i każe mu — jak chciał Słowacki — zaglądnąć w głąb dusz naszych, zobaczyć, do czegośmy zdolni. Mochnacki swymi „dwoma tomami zaczętymi“ dostarcza materyału do „Lelewela“ i „Nocy Listopadowej“, a „Legion“ jest tragedyą, w której sam romantyzm nasz jest bohaterem.
Ważniejszym jednak, niż czerpanie motywów i materyałów z dzieł epoki romantycznej, jest fakt, że duch, ożywiający najważniejsze utwory Wyspiańskiego, jest — pomimo różnicy poglądów, pomimo, że Wyspiański prowadzi walkę z poglądami naszych romantyków („Legion“, „Wyzwolenie“) — zupełnie romantyczny. To wysunięcie na plan pierwszy, w późniejszej epoce niemal jedyny, idei polskiej, poświęcenie jej wszystkich wysiłków myśli, wszystkich porywów zapału i natchnień, przejęcie się nieszczęściami narodu tak głębokie, zapamiętanie się w nich tak zupełne, że i Wyspiański mógłby śmiało o sobie powiedzieć: „Ja i ojczyzna to jedno“ — to wszystko tylko w epoce romantycznej znajduje swój odpowiednik i w znacznej części z niej czerpie swe istnienie, swój wzór — wzór najwznioślejszy, jaki dzieje kultury ludzkiej na kartach swych zapisały.
Gdyby Wyspiański umiał i mógł się był utrzymać na tych wysokościach, do jakich wzbił się w „Klątwie“, „Legionie“ i „Weselu“, gdyby pochód jego ku coraz większej doskonałości artystycznej, tak nadzwyczajnie wybitnie objawiający się w jego młodzieńczych i najdojrzalszych dziełach, nie był się nagle urwał, zostawiając miejsce zwykle ciekawym, czasem świetnym, ale już nie zharmonizowanym należycie pomysłom — byłby wyrósł na jednego z największych tytanów poezyi, zapewne nie tylko polskiej. Niestety — po „Weselu“ ukazuje się „Wyzwolenie“, po niem zaś dziwaczne zagadki „Akropolis“, potem „Powrót Odyssa“... Wielki, natchniony poeta-artysta znika bezpowrotnie.
Ale to, czego Wyspiański w epoce swej dojrzałości dokonał, jest tak wielkie, że brak doskonałości utworów późniejszych nie może go obniżyć. W dziedzinę dramatu naszego on tchnął życie nowe, oryginalne a potężne, stworzył dzieła artystycznie doskonałe, a w nich wznowił ideę narodową z taką niezwykłą siłą talentu, że w puch rozwiały się przed nią egotyczne wynurzenia i nastroje współczesnej poezyi i powiał po niej prąd nowy, ożywczy — prąd narodowy. Znaczenie „Wesela“ („Legionu“ nie zrozumiała należycie ani nasza „krytyka literacka“, ani szersza publiczność, więc i wpływu wielkiego nie wywarł) można pod tym względem porównać tylko z wpływem, jaki na rozwój poezyi naszej wywarła „Dziadów część III“.
Kto zaś tego dokonał, ten, bez względu na to, jakie są obecnie i jakie będą kiedyś pojęcia estetyczne, na wieki złączył swe nazwisko z dziejami poezyi naszej — zdobył sobie nieśmiertelność.

Tadeusz Pini.




Śpiewałem wielkość ojczystego kraju,
śpiewałem dumę przodków mych,
śpiewałem chwałę rycerskich pokoleń...
...o skały rozbił się mój śpiew.
............
Śpiewałem czułość ojczystego sioła,
śpiewałem miłość rozkwitającą,
śpiewałem rzewność moich braci...
...o skały rozbił się mój śpiew.
.........
Pieśni pobiegły polami,
przebrzmiały za polami,
nie wracają echami.
.........
Nie wracały lata długie;
już zapomniałem pieśni,
jaka była.
..........
Gdzie moja myśl zgubiona,
gdzie pieśń, niegdyś rzucona?

Daniel.


ŻYCIE



Życie tak samo jest, jak ogień, który zżera głowni wszystkie soki i miąższ po kawale; pali nas, dając nam blask i ciepło przez chwilę przemijającą.

Meleager.


Że to tak losy szczęściem gardzą,
że tak nie sypią szczęściem w oczy,
tylko tak zaraz błyski gasną,
ledwo się w oczach świt roztoczy...
.....
Musi przyjść wprzódy cierpień koło,
przejść musi wprzódy, nędzę, bole,
a potem kiedyś będzie wesoło,
jak ci ból serce dość nakole
.....
Ja, gdybym była losów panią,
na przykład taką, wiesz, Fortuną,
tobym odarła złote runo,
żeby dać wszystko ludziom tanio;
żeby się tak nie umęczali,
w takiem gonieniu ciężkiem, długiem,
każden, jak więzień, za swym pługiem;
żeby się syto nakochali,
żeby się wszystko im kręciło,
jakby się złote nitki wiło.



Cieszę się, a myślę sobie,
że ci bedzie, siostro, żal.
..............
Jakeś do pola ganiała
krasą i siemieniatkę;
jageś jesce była mała
i ty i Hanusia i ja,
byłyśmy razem doma,
że ci sie zacnie bez stajnie,
żeś kole niej wyrosła zwycajnie
i bez cały ty wsioski roboty,
bez tego harowanio;
że, jak ty bedzies panią,
ciesze sie a myślę sobie,
że ci bedzie, siostro, żal.
..............
Że ci sie bedzie cnieło
bez tatusia, bez nos,
bez tych płotów, bez ogroda;
że, choć sie chłopem uciesys,
jesce tu płacząca przylecis,
bo tutok duszę mos,
bo tu sie serce przyjęło,
a tam ci bedzie samotno.
I bez to ci bedzie markotno
i bez to ci bedzie żal.

Wesele.


Kto raz zrozumiał, że jutro jest niczem,
że żyje jeno dla tej jednej chwili,
ten Boga śmiałem powita obliczem.

Achilleis.



Goń szybką myśl! — Myśl, lotny puch,
przegania wichrem świat.
O, spiesz, o, spiesz! Myśl, lotny puch,
gnana w przestrzeniach wichrem burz,
ocknie się jutro w klątwie strat,
a wtedy pojmiesz głębie win,
czem będzie jutro, czem jest dziś,
gdy błyśnie szary świt.

Jak starożytny grecki myt,
nieznany mężom życia bieg
i niezgadniony kresny czas,
gdy Kloto dzierga krosien ścieg.

Noc Listopadowa.


Król się rodzi z wód topieli,
w złotym blasku strojem lśni,
berło pieści, mieczem dzieli,
swoją dolę szczęścia śni.

Wstajesz w chwale, sławie żywej,
masz w koronie dębów liść;
koło bieży w bieg straszliwy,
musisz z kołem na dół iść.

Płynie woda, koło płynie,
szczęście z falą szybko mknie;
kto u szczytu, wnet zaginie,
inny się do wierzchu pnie.

Szczęście kołem bieg swój toczy,
dziś u szczytów, jutro w dół;
koło płynie z wód przeźroczy,
w wodę ginie, w piach i muł.

Chwilę jeno w górnym szczycie,
chwilę jeno w słońcu świeć!
Złudnym jeno blaskiem życie,
w kole wiecznem na dół leć!

Skałka.


Gdy wszystko żywe musi ledz
pod ręką, która znaczy kres,
śmierć tych użyźnia nowe pędy
i życie nowe sieje wszędy.

Noc Listopadowa.



Co człek żywotem objąć może,
jedna jest chwila, jeden dzień;
wali się dąb w stuletnie łoże,
na proch, na gruz się wali pień.
Nad trupem ciała duch w przestworze
uleci mocen, wolny cień.

Skałka.



...O, Piękno! Duszy tajemnica,
ostatnie chwile skonu,
gdy róż śmiertelnym barwi lica
i znika, jak gasnąca świèca,
w pół-dźwiękach i pół-szeptach tonu...

Wyzwolenie.



Kościół, ojcze, nie jedyny
boży dom.
— Znaszże ty inny? —
— Śmierć.

Sędziowie.


CZŁOWIEK I ŚWIAT



...Nie słyszę nic, cokolwiek kto mówi. Ja mam swój sąd własny. A zdobyć go było mi bardzo ciężko. I to jest cała moja siła.

Wyzwolenie.



...Czyny wielkie, to są czyny prawe. A dorosłym do czynów jest się — gdy się czuje, że się istotnie wyżej stoi nad innymi. A wyżej stać można, nie cudzą myślą się wspinając, jeno własną odnośnie do siebie. A myśl własną zdobyć można jeno w walce.
A walczyć znaczy: Nieulegać i nieustępować.
A opór znaczy: Sumienie i Wiara.

Hamlet.



...Trzeba umieć żądać i wiedzieć, czego żądać.
...I trzeba wiedzieć, że, jeśli są rzeczy, które odemnie zależeć powinny, to grzechem jest pytać się o nie innych i żądać ich od innych.
Zapewne, że wiele naszej słabości, niemocy leży tu, na tej ścieżce, gdzie wiodą rozstajne drogi do tego kamienia. Oto brak świadomości, co moje i do czego ja mam prawo.
...Prawo ciężkości myśli i uczucia.
...Albo, lepiej, prawo ciążenia myśli.

Wyzwolenie.



Idźcie za czuciem waszem, za osierdzia waszego pożądaniem, a stworzycie wielkość dla was, podług waszej miary.
Tę wielkość własną.

Achilleis.



Wiedz: Bogom dane jest zabijać ludzi.
Wiedz, że, kto w sobie żal i litość skruszy,
takiego człowiek opowie za Boga.

Achilleis.



Nienawiść jest potężniejsza niż miłość.
Na nienawiść trzeba się zdobyć!
Nienawidzimy się wzajem i to nie jest nasze najgorsze złe. — Niemal to jest nasze najlepsze. — Cóż za obraz, gdyby wszystko, co jest, działo się w imię miłości?
— Ależ hasło wszechmiłości...
To jest kłamstwo, którego powtórzenie nie sprawia trudności nikomu.
Miłość, ta wszechmiłość, jest kłamstwem.

Wyzwolenie.



Cóż dla nas jest Labiryntem?
Wawel.
A Aryadną?
Duma.
A kłębkiem?
Miłość dla tego, co jest... we mnie!
A prze mnie tam i pcha i prowadzi... nienawiść ku temu, CO JEST TAM.

Wyzwolenie.



Wszelki ruch zbiorowy, ruch mas.
Więc... WIELKI RUCH... jest koniecznością.
A więc się stanie po za mną także.
I ja nie potrzebuję się o niego troskać.
Ten jest koniecznością nieodwołalną.
Ale on przyniesie szereg przypadków, rzeczy luźnych, niepowiązanych, tych, które się niczem nie dadzą powiązać; rozumem ludzkim, a nawet wolą będą trudne do opanowania — jak zawsze. Czyli — że to, co było po tylekroć razy, tyle set razy, przyjdzie i stanie się i odbędzie się tak, jak się odbyło tyle set razy...
...Odbędzie się, jako szereg przypadkowych zdarzeń, jako szereg epizodów...
...dramatu... o podkładzie tragicznym.

Wyzwolenie



Idziesz przez świat i światu dajesz kształt przez twoje czyny.
Spójrz w świat, we świata kształt, a ujrzysz twoje winy.

Powrót Odysa.



...Musimy coś zrobić, coby od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo.

Wyzwolenie.



Trzaby mieć ogromną siłę,
siłę jakąś tytaniczną,
żeby być czemś na tej wadze,
gdzie się wszystko niańczy w bladze. —
To już tak po uszy sięga:
los — fatyga, czas — mitręga.

Wesele.



Społeczeństwo!
Oto tortury najsroższe,

śmiech, błazeństwo,
to my, duchy najuboższe!
„Społem“, to jest malowanka;
„społem“, to duma panka;
„społem“, to jest chłopskie „w pysk“;
„społem“, to papuzia kochanka,
próżność, nadczłowieczeństwo —
i przytem to maleństwo,
serce pęknione, co krwawi.

Wesele.



Niepotrzebnie wyrabiamy poczucie narodowości i solidarności z lichą częścią naszego narodu. Jest to rzeczą złą i niepotrzebną.
Bo my zawsze będziemy mieć do usług i do rozporządzenia tę lichą część naszego narodu.
A oczywiście tem bardziej i lepiej, gdy ona będzie w naszych rękach.

Wyzwolenie.



Każdy uczciwy Polak, jak skoro zacznie gadać, tak ze słabą głową przegada wszystko; a on jest tylko od tego, żeby siedział w swoim kącie, na swoich śmieciach, i BYŁ!

Wyzwolenie.



Prawdę nosząc w sobie, czyta się prawdę ludziom z lic.

Hamlet.



I czegożeś się żalił?
— A czy ja wiem, czego — ?
Że chytrzy okradają zawsze szlachetnego,
że, kto szlachetny, może poskarżyć się niebu;
że go głupiec wychwalać będzie w dzień pogrzebu. —

Achilleis.



Orły padają z bolu, gną, łamią się im skrzydeł loty,
gdy je obsiadła zawiść stadem wroniem...

Warszawianka.



Jeden jest Prawdy wieczny bieg,
że niemasz życia, krom przez grzech;
jeden jest żywym wieczny los:
wzajemnych zbrodni ważyć cios.

Skałka.


INTELLEKT



Zaczynam rozumieć i poznawać, że myślami, troską, rozważaniem, można wiele sił żywotnych w ciągu jednej doby zniszczyć, zmarnować, spalić...

Meleager.



Czary, to władza inteligencyi nad światem i ludźmi.
To znaczy, że inteligencya jest w stanie wykazać i pokazać wszystko to samo w swoim kolejnym rozwoju — co siła nadprzyrodzona jednym rozmachem uczynić i zdziałać może.

Hamlet.



...Niema myśli tak niejasnej, którejby człowiek, myślący jasno i wyraziście, nie przenikał i nie rozumiał.

Wyzwolenie.



Nie było jeszcze człowieka, któryby potrafił stan spokoju utrzymać i być obojętnym widzem — myślicielem wobec dzieł losu.

Meleager.



I cóż ci księga daje?
Czy daje księga wiarę?
Wspomina biegi dziejów stare,
pamiątki
i coraz starsze, dalsze dzieje.
A wiara?
Ta się raczej chwieje.

Akropolis.


...W niewiadomości człowiek żyje,
w niewiadomości błogosławion;
płomień ten boski kto odkryje,
potępion może być, lub zbawion.

Gdy straci żarów świętą siłę,
choćby w ofierze dla narodu,
mniema, że ogniem go ocali, —
dościgną mściwe Erynije,

doścignie sęp wiecznego głodu:
wieczyście dalej, co jest dalej,
co będzie dalej, za wiek, wieki?
Im bliższy wiedzy, tem daleki;

coraz to dalej bieży, leci,
ogniem się własnym spala — świeci!
To są te gwiazdy, co spadają
w noc. Patrzycie w nie... znikają.

Wyzwolenie.



Śmiej się! Śmiech — to jest dar nieba,
a nieświadomość celu — szczyt rozumu.

Achilleis.



Źle, co jest, co się dzieje, — to tylko wiadome Bogu, wszechświata panu. My — atomy nikłe, w olbrzymim owym mas pochodzie.

Lelewel.



...Jesteście zależni od lampy, około której latacie, jak ćmy, prosząc i ćmiąc światło.
Nie wiecie, kto lampę trzyma.
Ja wiem. Lampę trzyma człowiek ślepy i nazywa się: Przeznaczenie.

Wyzwolenie.



Przeznaczenie niezbłaganą wolą
z ludzkich rozumów marnych drwi,
nam, nieświadomym, nam, zaślepionym,
namiętność szczepiąc do krwi,
że w własne sidła plączemy się zdradnie,
aż najsilniejszy cios z rąk własnych padnie.

Meleager.


CZAS


Hej, wróćcie z pieśnią,
niech się prześnią
wasi bohaterowie!
Niech szczęście wróci!
Czekać długo,
zanim się przerwie nić żywota —
zanim kwiat zwiędnie, co rozkwita —
zanim to ptaszę, co dziś buja
po onym górnym, hen, przestworze,
opadnie ze złamanem skrzydłem —
nim pieśń mą skończę!

Legenda.


Bywało, brzęczał wkoło gaj;
gaj widzę w oczach ścięty.
Człowiek, zasieczon w kwietny maj,
przez wieki wstanie święty!

Zabójca posiadł tron i kraj,
ród w klątwie padł, przeklęty.
Naród się męką w życie rwie
i idzie w ślady świętej krwie,
przez mękę krwi poczęty.

Skałka.



Syn słońca zaszedł na groby —
szuka czego u zapadłych cmentarzy?
Szuka czego u obcych ołtarzy?
Czemu bierze na się strój żałoby
i żałobny wieniec do skroni?
Od trumien próchno mu dzwoni.
Dawniej, ze słońcem u skroni,
zapalał ognie ołtarzy
u leśnych kamiennych stołów...
O, lato słonecznej pogody!
Oto słońce wlecze do padołów.
...O, patrzcie, słońce w grób wiedzie,
do krzyża rwie się spragniony,
szaleństwem krzyża szalony!

Legion.



Tak się w każdym z nas coś burzy,
na taką się burzę zbiera,
tak w nas ciska piorunami,
dziwnemi wre postaciami,
dawnym strojem, dawnym krojem,
a ze sercem zawsze swojem...
To dawność tak z nami walczy.

Wesele.



Tęsknota kiedyś pożenie te dusze,
które raz pycha i chwalba ujęła,
że, pustą wszędy odgadując głuszę,
niszczyć w przekleństwach będą własne dzieła —
i targać serca w pokutniczej skrusze,
ażby śmierć wieczna, jak lodem je ścięła,
czyniąc, jakoby zastęp skamieniały,
jakby pół-drogi las-hufiec skrzepł cały.

Bolesław Śmiały (Rapsod).


Runą pałace złote,
runąć muszą.
Kamienie się rozsuną,
ciężarami poduszą
rozkosze...
Z pod gruzów nędza wystanie
i pójdzie w świat.

Daniel.



Przyszedłem tu do Wesela,
bo byłem ich ojcom kat,
a dzisiaj ja jestem swat!
Umyje się, wystroje się.
Dajcie, bracie, kubeł wody,
ręce myć, gębę myć,
suknie prać — nie będzie znać!
Chce mi się tu, na Weselu,
żyć, hulać, pić...
jeno ta plama na czole...

Wesele.



Zdobędziem się na wielki czyn...
Cisnę w naród, co posiąść miał mój syn...
Hej, chłopie, bierz tę karabelę!
Hej, chłopie, bierz mój lity pas!
Gdy na narodu staniesz czele
pamiętaj nas, wspominaj nas;
bądź taki, jacy myśmy byli —
cha-cha — wyucz się naszych wad!

Wyzwolenie.


Tak się orze, tak się zwala
rok w rok, w każdem pokoleniu;
raz w raz dusza się odsłania,
raz w raz wielkość się wyłania
i, raz w raz, grąży się w cieniu.
Raz w raz wstaje wielka postać,
że ino jej skrzydeł dostać,
rok w rok w każdem pokoleniu
i, raz w raz, przepada, gaśnie,
jakby czas jej przepaść właśnie...
Każden ogień swój zapala,
każden swoją świętość święci.

Wesele.



Pomarły, przepadły przesądy;
wiekowe ludzkie wołania,
jak cienie, idą w otchłanie;
nie przeczucie, nie zmartwychpowstanie,
ale pewność wiecznego skonania.
Wieczysta śmierć, pan wszechświata,
zdruzgoce kolumny Romy,
zdruzgoce świątynie Piotrowe.
Oto Sławy śmierć na dniu poznania.

Legion.


POTĘGA ŚMIERCI


...Co mi dawne, co mi spominanie?
Człowiek ślęczy i próżne łzy roni;
co się stało, już się nie odstanie.

Sędziowie.


Umarli — nie powstaną,
ciała się skruszą w prochy.
Pełne tych ciał te lochy.
Dziś z ciał tych mnogich pył,
żadnych już niema sił,
by wstał i znowu był.
...Ich dusze żyją?
Żyją.
Gdzież są?
Te z win się myją,
zanim wstąpią do raju.
...Rajem powrót do kraju,
gdy na wyższe się duchy przetworzą.
Inne, wśród żywych idą,
odrodzone, ród mnożą,
skazane w powrót służby;
i te są, jako drużby,
które naród prowadzą człowieczy.
Dusza taka się leczy.
...A te, które zwolone?
Te, świecą wywyższone
tam, hen, na innych światach.

...Wrócą kiedy?
Po latach,
po mnogich, mnogich latach,
gdy się wszystko odmieni
i z tych silnych kamieni
będą gruzy.

Akropolis.



Wielkości! Komu nazwę twą przydano,
ten tęgich sił odżywia w sobie moce
i duszą trwa, wielekroć powołaną,
świecącą w długie, narodowe noce.
Więc, choć jej świeży grób opłakiwano,
przemoże śmierć i trumien głaz zdruzgoce,
powstanie z martwych, na narodu czele
w nieśmiertelności królować kościele.

Kazimierz Wielki.



Naród mój tak się we swą przeszłość weśnił,
schodził we wszystkie grobowe piwnice,
z trupami się, umarłymi rówieśnił,
badał im w trzewach skonu tajemnice —
że sam w tych ciągłych łzach i płaczach pleśnił,
bruzdami czoło poorał i lice
i starzał, w coraz dalsze patrząc groby,
wzrok tężył w niweczne podcienia żałoby.


Rozpoznawałem, że kochał się w trunach,
kołysząc w nich swą myśl, jakby w szalupach —
że czytać znał, jak w powikłanych runach,
w bereł kruszynach i koron skorupach —
jak na spuścizny cieszył się fortunach,
rozmiłowany w tych przegniłych trupach,
mniemając, że go to do życia wiodło —
że brał te trupie piszczele za godło.

Kazimierz Wielki.



...Prawda twa
we śmierci jeno wiecznie trwa.
Gdy żywi życiem poczną żyć,
z żywymi ty nie możesz być.

Skałka.



Otóż, to — otóż, to: Zgon, wtedy, gdy trzeba,
żeby Mars w pełnej zbroi gnał przez pola!
Tu jest ukryty miazm rozstroju i rozkładu
w malowniczości zgonu. To poemat
dla romantycznych głów.
Kryjcież im czoła w czarne pióropusze
i dajcież im kir na ubiory,
niech się stroją, wojowniki romansów!...
„Los mój mnie wroła, otom gotów, zginę,
zaczem w nieśmiertelności po wieki zasłynę...“
..................
...Więc zagasła
Marsowa gwiazda. Wy, młodzi, wy, młodzi,
wy się stroicie w szlify, w pióropusze,
a zagrobowy laur wabi wam duszę.
Czoła tak dumne, wyniosłe, senackie,
serc czystość, nieprzystępne pychy lackie
mundurami spowite, zatknięte na szpadzie!
Skąd ta żałość, skąd niemoc, skąd śmierci żądanie?
Jakiż się smutku cień nad wami kładzie?
Wasze śpiewy, rozmowy — ukazują groby,
sztandary — otulacie szarfami żałoby,
wy, rycerze, z rozkoszą goniący w podziemie!
Wam tak śpieszno! Wzywająż was duchy z Erebów?
Już to w nocy wieczystej wam miło
utonąć, — uroczystych spragnieni pogrzebów?
Już się wasze wołanie spełniło?

Warszawianka.



Harpio narodu! Siły ssiesz nasze i spalasz je w czczy dym!
Tyżeś to wzeszła nad domostwa, nad chaty, nad naszymi panująca mężami. Widmo niedościgłe duszy stęsknionej — po obłędnych wodzisz manowcach, a nad grób i czeluść grobową żywe, spragnione przywodzisz. Oto chcesz je pogrążyć w niechybną NOC ŚMIERCI, w niechybną NOC ZATRACENIA!
Precz, przeklęty! — Serc naszych tyranie, władzco nieubłagany, każesz nam się wyrzekać, co rola dać może orana, i którym chcesz, byśmy owoc wszelki od ust odjęli.
Precz, ty!... Chcesz przychylić nam do ust czary trucizną pełnej, czary jadem pełnionej, która jest przeszłością naszą występną i bolesną, i ta nie będzie naszą krwią, krwią nas żywych i napojem.
Precz! Chcesz, abyśmy pamięć wlekli w mąk kaźnie i więzienia i wyrzekali się blasku dnia dla litości onych, co marli męczeni, a ginęli katowani; tych dola nie naszą będzie dolą, ani wołaniem.
...........
Oto Wawel! Wawel!! Otoś stawił przedemną grobowce, posążne postaci rycerzy — legli w sen kamienny, powieki ich przymknięte na dolę i żywot nasz!
Złudo wielkości! Oto chcesz ująć nas sidłem piękna, co zamarło i zgasło i jęk chcesz obudzić w piersi naszej, a nie wołanie radości!
Złudo! Kłamanem wiążesz nas szczęściem i potęgą nas uwodzisz kłamaną! Wielkość ta twoich posągów to fałsz udany i zwodliwy! Nie bije tam serce w onych, ani z głazu nie drgnie ku nam żądza, by wzgardą, nienawiścią i zemstą chciała nas budzić i czyniła z nas męże!!
Precz!
Kochanku ruin i zapadłych uroczysk chwalco! Tyżeś nas uwiódł w bezdroże rozstajnych dążeń, uwodzicielu!... Czarodzieju! Mamidłem bawisz myśl i duszę kołysasz snem wspomnień. W państwie twojem czarów wszędy śmierć jeno, ta wieczysta i nieśmiertelność dająca.
...........
...Ty chcesz, bym do cię przypadł w jęku
i słuchał szumów, śpiewów, gwaru
i w zasłuchaniu wstrzymał ramię,
uśpiony słowem twem szeptanem!
Ty chcesz mnie stłumić mocą czaru
i miłość dać, co czynom kłamie!
Musisz być moją, mnie niewolna,
ja muszę twoim panem.
Przez serce socha przejdzie rolna,
przez pierś twą ORKA, płużny miecz!
POEZYO, PRECZ!!!! JESTEŚ TYRANEM!
Radość głoszę i wesele!
Wyrzekam się ruin i gruzów
i złomów wielkości, której,
oto, śmierć mocarką.
........
Wołaniem oto naszem: zwycięstwo!
Zwycięstwo hasłem i wolą!
ZWYCIĘSTWO!... Nie to, które wyrzeka się ciała i krwi i mocne się być zapowiada anielskiemi skrzydły, a jego oblicze trupiego wdzięku tchnie urokiem zabójczym.
Zwycięstwo! Niosę ze krwi i ciała,
z woli żywej i żywej Potęgi,
mocne wolą nad świat wkładającą, wolą,
co ze mnie jest, i przychodzi
ZWYCIĘŻAĆ!!

Wyzwolenie.


SZTUKA



Architektura, malarstwo i dramat, w jedność spojone, ujawniają zmysłom widzów, ŚWIATU I DUCHOWI WIEKU — POSTAĆ ICH I PIĘTNO.

Hamlet.



Życie dla mnie nie istnieje.
Tak samo, jak nie istnieje dla nikogo, jako rzecz, któraby nie była sztuką i wysokim artyzmem.
Ale logiki tego, co jest, dojrzeć, logikę tę przejrzeć — jest trudno.
Przeglądać jej nie potrzeba!
Nie wolno.
A bramy wszystkie na ściężaj otwiera tutaj sztuka.

Wyzwolenie.



...Jest konstrukcya artystyczna, której tajemnice można przeczuwać i odkrywać i odsłaniać.
Ale do tego prowadzi... li tylko sztuka.
Czyli więc, że z myślenia chaotycznego ostoi się jedynie sztuka, jako rzecz wieczysta, a wszystko inne...
Zaginie!
Sztuka ma zarody nieśmiertelności i jedna jedyna jest tradycyą. Czyli więc, że z myślenia chaotycznego ostoi się jedynie sztuka, jako rzecz wieczysta...
— Cóż głosi sztuka?
...Oto sztuka głosi śmierć, bo cóż szczytniejszego nad śmierć? Ta jest wielkością w naszem wszystkich wiar pojęciu i wszechczasów i ta — wielkość daje.
— Któż wielkości pragnie?
Polska i jej dzieci.
— Więc oni pragną czego?
Oni pragną więcej i wyżej sięgają żądaniem, niż człowiek osiągnąć i zdobyć może!...
...Wiem: Posłannictwo.
A tak, POSŁANNICTWO.
Które nas unosi i rozwija i spotężnia,
które nam daje skrzydła i skrzydła rozwija, a usuwa ciernie z pod stóp.
Więc...
Piękne jest i zabójcze.
Szczytem jest i kresem.
Początkiem jest nieśmiertelności i śmiercią;
śmiercią żywych.
— A sztuka?
A to jest właśnie sztuka!

Wyzwolenie.



...Najkrótsze i najskromniejsze opowiedzenie jest już dziełem sztuki takiej lub owakiej — i to sztuki jakiegoś człowieka, jakiegoś artysty — i logikę tę i taką w sobie mieści, na jaką go stać.

Hamlet.



Szczęście ogromne,
święta pieśń szczęścia, co się w każdym śpiewa,
choć o tem nie wie, ale przedsię czuje,
że szczęście jest, co w piersiach się przelewa
i myślom z chaty pałace buduje;
że potem taki człowiek jest bogaty,
już, choćby rozdał wszystko, nie zrujnuje
śpichlerza, gdzie mu miłość skrzynie ładzi,
a rękę litość serdeczna prowadzi —
tak się cudowny nad nim dźwięk rozbrzmiewa.

Kazimierz Wielki.



Patrz! Noc się zaczyna.
Otwarte uszy masz, otwarte oczy!
patrzaj i słuchaj, ile tu gra dźwięków,
ile to czarów słońce żarem tłumi
i jak bogaty ten, kto słuchać umie!
.....
A skier tych dziwna chuć nienasycona,
która przez piersi twoje dziś przepływa,
jest klątwą bogów i duszy ofiarą —
i ogniem świętym wielkich się nazywa.

Achilleis.



Ujęły mnie jakieś kleszcze
przestrachu, ogromne grozy.
Uląkłem się nagle prozy,
jaka jest we fantastycznym świecie;
że to, co jest tu przed nami żywe,
tak się nagle wiatrem zmiecie;
że my próżno wyciągamy ręce
do widziadeł, — bo to są widziadła...

Wesele.



To ciekawe,
że, co my rozumiemy przez prozę,
przetapia się na dźwięk, rymy
i że potem z tego idą dymy
po całej literaturze...
.....
Zupełnie tak, jak w naturze.
Kwiat w swoim zapachu się lotni
i przychodzą różni markotni
te same wąchać róże.

Wesele.



Rozumiem coś z wielką biedą;
nie dosięgło jeszcze oko,
nie zawlokłam się na turnie;
tak tam dumnie, szumnie, chmurnie.
Bałamuctwa w wielkim stylu,
które już przeżyło tylu,
różni więksi, mniejsi, nizcy;
wszystko bardzo wyjątkowe,
bardzo dziwne, bardzo nowe,
tylko, że tak robią wszyscy.

Wesele.



Poezyą nie jest to, co my dotychczas za poezyę uważaliśmy. Nawet ta treść poetyczna, którą się tak klasyfikowało — już nią dziś nie jest, — nie jest...
To już umieją paplać wszyscy...
Umieją paplać... źle, przekręcać; stracili więc właściwą wagę słów — i słów właściwe znaczenie. A raczej byle jakie słowa i byle jak złożone wystarczają, by przeciętne umysły nastroić poetycznie, czyli... że straciliśmy wiarę w słowo!
Naród nasz stracił wiarę w słowo.
Alboż ty wiesz, co jest słowo? Jeśliś go tak nadużył?
...Tak, bo to jest nadużycie, nadużycie, oszustwo, zbrodnia, zbrodnia, kłamstwo, fałsz, fałsz!... Ty kłamiesz!
...Jakże ty, człowieku, myślisz o sobie! O swojej duszy!
Ty nie rozumiesz jednego wyrazu!

Wyzwolenie.


TEATR


Tworzę Teatr nowy.
Idę, by walić młotem.

Wyzwolenie.



Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi,
i smucisz się i czoło kryjesz,
z rękoma w krzyż załamanemi
biadasz, — przybywaj tu, — odżyjesz!

W przestrzeń rzucimy wielkie słowa,
tragiczną je ubierzem maską.
Ktokolwiek wiesz, co znaczy polska mowa,
przybywaj tu, — odżyjesz słowa łaską.

Wyzwolin doczekacie się dnia,
przybywamy tu z zapowiedzią;
tragiczną będzie nasza gra,
wyrzutem będzie i spowiedzią.

Uderzymy górne, wysokie tony,
jak z wieżyc bijące dzwony.
Przybywamy tu z zapowiedzią;
tragiczną będzie nasza gra,

skarżeniem, chłostą i spowiedzią.
Wyzwolin ten doczeka się dnia,
kto własną wolą wyzwolony!!

Wyzwolenie.



...Mamy wielką scenę.
Dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż,
przecież to miejsce dość obszerne,
by w niem myśl polską zamknąć już,
by się te iskry ducho-żerne,
co u rozstajnych siedzą dróg,
zeszły tu wszystkie za nasz próg
w światło kinkietów — zacząć ruch.

Wyzwolenie.



Strójcie-mi, strójcie narodową scenę,
niechajże ujrzę, jak dusza wam płonie,
niechaj zobaczę dziś bogactwo całe
i ogień rzucę ten, co pali w łonie
i waszą zwołam sławę!
Teatr, świątynia sztuki — o, duszo, przybywaj!
Hej! Tu stawcie kolumny te, tutaj posągi.
Dalej, przynieście ścianę — ty mi śpiewaj
hymnus tryumfu, a ty pieśń żałoby.
Dalej! Ustawić bohaterów groby,
pomniki: Boratyński — rycerz, rycerz — Kmita.
Umocujcie je silnie, poprzystawiać drągi,
przyśrubować — ha, Sołtyk! — a tutaj część sali,
jakby sala sejmowa — stół do kart, gra w kości...
Stroić, prędzej się stroić; dom stawiam piękności!

Wyzwolenie.



Teatr narodu, sztuka, polska sztuka!
Chcemy go stroić, chcemy go malować,
chcemy w teatrze tym Polskę budować!
Żupany bierzcie, delije, kontusze;
znoście mi lite pasy, krzywce, karabele,
chłopskie gunie, sukmany, trzosy! Tłum w kościele!
Niech w oczy biją kolory jaskrawe,
niechaj rażą, jak słońce! Wstąg, wstążek, okrasy!
Niechaj ich ujrzę razem, jakby w złote czasy!
Razem, razem wy wszyscy, magnat, chłop i miasto.
Siermiężni, wy przystańcie około pasyjki!
Dalej wy, husarya — wy z hrabią Henrykiem
na czele, niedobitki — sztandar ten z Maryjką!
Szaraczki, wy artyści, fantazyusze, mnichy,
wy wszyscy! Strójcie, strójcie się w ornaty,
w ornamenta, złotogłów, we świąteczne szaty
i zacznijcie bój myśli i szermierkę słowa —
a ty im, Muzo, podaj ton...
.....
Oto ich widzę! Stoją około mnie żywi
i kunsztem sztuki pozwani do życia.
Grajcie — a z pełnej duszy! Dobądźcie z ukrycia,
Co w was tajne, nie kryjcie!

Wyzwolenie.



Nie na scenie nieudolnego teatru, lecz w jego garderobie..... Szekspir widywał BOHATERÓW ŻYWYCH i życie to, jakie mieli za sceną, a jakiego nie mieli na scenie, chciał im na scenie dać. I prawdę tę ruchów, jakiej nie mieli na scenie, a mieli za sceną, chciał im na scenie dać. I bieg ten rozmów naturalny i giętki i szybki i dowolny, bo przez nikogo w rym nie ujmowany niedołężnego, ale z samowoli płynący — którego nie mieli na scenie, a który mieli za sceną, chciał im na scenie dać.

Hamlet.


POLSKA


Polska to jest wielka rzecz!
Podłość odrzucić precz,
wypisać świętą sprawę
na tarczy, jako ideę, godło
i orle skrzydła przyprawić,
husarskie skrzydlate szelki
założyć —
a już wstanie któryś wielki,
już wstanie jakiś polski święty...

Wesele.


W Polsce zagadką Hamleta jest
to: Co jest w Polsce — do myślenia.

Hamlet.



................
Krzyż przeklnę, Chrystusa godło,
gdy męką naród uwiodło.
Dla mnie żywota prawo!!

Wyzwolenie.



Ja wiem, czego ty chcesz. Że Polska ma być mitem, mitem narodów, państwem ponad państwy, prześcigającem wszystkie, jakie są republiki i rządy; oczywiście niedościgłem, wymarzonem... Ma być marzeniem — tak, ideałem. Tak! Według ciebie ma się nie stać nigdy. Tak, a nigdy ma się STAĆ, nigdy BYĆ, nigdy się urzeczywistnić... A ja chcę tego, co jest wszędzie. I tego co jest, CO JEST, tak, jak jest, tylko...
Tylko z usunięciem oszustwa narodowego. Z usunięciem kradzieży narodu; oszustów, którzy rujnują naród! Złodziei, którzy okradają naród...
Po pierwsze z duszy!...
Duszę mu kradną!!!

Wyzwolenie.



Jesteś z tych, którzy wszędzie, wszędzie szukają Polski, w każdem dziele sztuki, w każdem zdaniu, gdzie jest zawarta piękność i myśl głęboka, a niepokojąca.
...A nikt nie szuka, jak tego, co jest jego duszy własnością i tęsknotą.
...Oto, Polska jest twojej duszy własnością i tęsknotą.

Wyzwolenie.



Po całym świecie możesz szukać Polski... i nigdzie jej nie znajdziecie.
...A jest jedna mała klatka...
— Serce — !
A to Polska właśnie.

Wesele.



Oto wylęknionymi spoglądam oczyma
w przyszłość i przyszłość ta w oczach się ląże
pełna przejawów strasznych. Tu płakać trza, książę!
Tu krew, tu lać się będzie wieki, lata długie!
Raz po raz będzie goreć duch i wraz opadać,
nieudolny żelazem, niezdolny owładać fantazyi.
Naród, co, w szale, w wizyach rozkiełznany, błądzi,
gdzież Bóg-piorun, gdzież siła, moc!

Lelewel.



Otośmy drzewa na jesiennej słocie
i kłosy zżęte, rzucone na wichrze;
odartych liści najświetniejszych krocie
leżą pokotem we krwi — oto spichrze;
kłosów się snopy, ponurzone w błocie,
walają, — przeto skargi wstydem cichsze
i noc — straszliwa. Noc dla ducha ciąży,
a dusze zapęd rwie... nie wie, gdzie dąży.

O, znaj ty nasze męczeństwa sybirne,
żelazem dłonie i ręce zakute,
oczy wyżarte, jak przez piaski żwirne,
strugami łez, co zaschły śliną strute;
że jedno znamy — jako dziady lirne —
straszliwą żalów i jęczenia nutę...

Kazimierz Wielki.


Daj nam poczucie siły
i Polskę daj nam żywą,
by słowa się spełniły
nad ziemią tą szczęśliwą!

Jest tyle sił w narodzie,
jest tyle mnogo ludzi...
niechże w nie duch Twój wstąpi
i śpiące niech pobudzi!

Niech się królestwo stanie
nie z krzyża, lecz zbawienia!
O, daj nam, Jezu Panie,
Swą Polskę objawienia!

O Boże, wielki Boże,
Ty nie znasz nas, Polaków,
Ty nie wiesz, czem być może,
straż polska u Twych znaków!

Nie ścierpię już niedoli,
ani niewolnej nędzy;
sam sięgnę lepszej doli
i łeb przygniotę jędzy.


Zwyciężę na tej ziemi,
z tej ziemi PAŃSTWO wskrzeszę.
Synami my Twojemi!
Błogosław czyn i rzeszę!

Wyzwolenie.



Więc to tutaj, — oto, patrzajcie moje córki, — do góry pojrzyjcie! Tam, pod sklepieniem, zatrzymuje się myśl polska. Oto tam jej najwyższy kres.
A tu, ku murom i ścianom zapylonym, patrzcie: to najszerszy myśli polskiej lot.
Widzicie więc, jakie polska myśl ma skrzydła. Jest-ci ona tym ptakiem, który tu jest zamkniony i skrzydłami bije o kamień kolumn tych ciosany i skrzydłami trąca te rycerze pośpione.
Przysiadła ta myśl polska dokoła, a we wieńce różnolite splotła ludzie osobne. Córki moje, oto widzicie — jakby narody osobne, które kościół ten wiąże.
Córki moje! Gdy Bóg w ten kościół wnijdzie, to wielkiej tajemnicy daje świadectwo. A może my będziemy ku świadectwu temu powołani? A jeśli nie my, żyjący — to duchy nasze tu przyjdą i świadectwo kościołowi temu dadzą.
...Patrzcie, jako tu wszyscy się zebrali i nie daj Boże, aby nas braknąć miało, gdy myśl polska się buduje.
Patrzcie, córki moje — oto tu wszystko jest Polską, kamień każdy i okruch każdy, a człowiek, który tu wstąpi, staje się Polski częścią, budowy tej częścią.
Oto i my teraz przydajemy miary ciału temu — i my teraz dopiero, wśród tych murów, jesteśmy Polską...
Tutaj możecie płakać — a żadna łza wasza nie będzie zapomniana. Radujcie się — a żadna radość wasza nie będzie samotna. Otacza was Polska, wieczyście nieśmiertelna...

Wyzwolenie.



Oni? Ci sami, których ja buławą
i mieczem niegdy zmuszę ku jedności,
dzisiaj bezpańscy, wielką bólu wrzawą
wyznają? Oto jedność w sercach gości.
Dusze ich splatał węzeł wspólnej klęski,
w mym duchu, którym stał tam, jak zwycięski.

Kazimierz Wielki.



Kiedy naród w sobie się szamoce,
gdy nad narodem ciemne rozwlekły się noce,
budzi się prorok-duch — co go powiedzie.
Ten — sam ze się zapłonie, jako słup ognisty
i będzie przed szeregiem zwartym szedł na przedzie.
Temu Bóg odda dusz jedynowładztwo!
..................
Jest wyższa wola, siła, co obala męże
a nowe wskrzesza. Wstaną — i świetne pawęże
wzniosą na blank, od kędy blask zabłyśnie nowy.
Czas będzie — przyjść ma On, wróż piorunowy,
co w nas odrodzi czystość serc; precz my do [trumny!
W walkach się naród skrzepi; nadto dumny,
przeleje strugi krwi... krew się oczyści!
..................
Jest przeznaczenie, które nami rządzi, aż się ziści
tajnych wyroków czas... Jest tajemnica,
która te właśnie nasze i obłędy
stłumi...
Jest czyn,
który umysły roztargnione zwiąże,
co najbardziej zaważy na wydarzeń szali...

Lelewel.


Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chłopie, czapkę z piór;
czapkę ze łba wicher zniósł
............
bez tom wieche z pawich piór,
............
ostał ci się ino sznur.

Wesele.



Powstaną, kiedyś powstaną
i będą nad nami drżeć...
Kiedyś godzinę wołaną
będziemy, będziemy mieć.
Powstaną nad nami, powstaną,
w powietrzu będą drżeć...
chorągwie... To będzie wczas rano,
nim liście zaczną drżeć —
to będzie, to będzie wczas rano,
zanim ptacy zaświergocą swój świt...
Cyt, cyt, cyt, cyt, cyt, cyt.
..........
To będzie, to będzie wczas rano,
nim liście zaczną drżeć;
przyjdą, przyjdą, przyjdą wielką rzeszą,
jak chadzali legionami,
z chorągwiami, z chorągwiami —
gdy posłyszą, że ja dzwonię,
że są chwile dopełnione,
godziny, dnie przeliczone...

Legion.



Gdy szary świt uchyli bram,
gdy pękną bron zapory, kraty,
gdy Eos różano-włosa
na niebios wystąpi skłon
i pierwszy zanucą ptaki ton
świergotów rannych,
w kościele zaczną się roraty —
znajdzie się ktoś, co przyjdzie tam
z kluczami,
(może wyrobnik, dziewka bosa)
i pierwszy uchyli wrót. — —

Wtedy to, w ten błękitny ranek
Konrad-Erynnis z Eryniami,
zaprzysiężony bóstwom brat,
niewolnik razem i kochanek,
wybieży w świat
na lot,
na szary świt, w błękitny świt,
miecz w ręku mając,
wzrok wydarty,
otoczon chórem, w wieńcu żmij,
jako ten wasz czterdziesty czwarty,
w naród wołając:
WIĘZY RWIJ!!!

Wyzwolenie.


CZYN


Ten mógłby wszystko...
ktoby się Żywi przysiągł cały.
Czarów by dziwną moc posiadał,
ratarów obcych precz wypędził,
odegnał za wały,
ocalił ludy, któreć lżą,
piorunem, burzą władał
i wszystko zyskał świętą krwią
zaklętych, młodych lat.

Legenda.



Sława artystów! Nie dziwne mi wieńce;
miałem ich pełne dwie, o, te dwie pełne ręce,
gdy mój święciłem dzień trzydziestu lat na scenie;
oklaski miałem ich, uznanie i znaczenie.
Efemeryczne to, przez jeden wieczór lamp,
a gaśnie, gdy pogasną skręcone rzędy ramp.
Zanieśli do dom kwiaty.
.....
A matka moja idzie, staruszka, — przy nas żyje, —
i patrzy się po kwiatach, napisach szumnych szarf
i pyta: „To te kwiaty dla ciebie? Skąd to? Czyje?
Mój synu“ — mówi matka— „ho, to twój ojciec z bronią
walczył za świętość naszą i zdobył się na czyn...
(legł w sześdziesiątym trzecim, dziś zapomniany grób...
nikt wieńców mu nie dawał, nie rzucił kwiatu, świec“...
Mój ojciec był bohater, a ja — to jestem nic;
w błazeństwie dzieł udanych, w komedyi wiecznej prób,
ja się rumienię, wstydzę, wstyd biorę wasz do lic...
Mój ojciec był bohater, a my — jesteśmy nic!

Wyzwolenie.



I nazywali królami tych marnych,
którzy się w własnym lubowali jęku,
co, twarze przysłoniwszy w kirach czarnych,
stawali przed narodem z harfą w ręku;
serca na stołach palili ofiarnych,
durząc się dymem przy harf rzewnym brzęku,
a chodząc w kołach z lauru drzew uszczkniętych,
przyrównywali się do polskich świętych.

Wnętrzności rozkrawali męczennika,
wróżyli z trzew o jutra przyszłej dobie,
badali loty ptaków, bieg ponika,
gwarzyli, że się Dziecię zjawi w żłobie,
widzieli Go w postaci ogrodnika,
że wstał, choć zbrojna straż przy Jego grobie...
I żadne wróżby ich się nie spełniały,
a we wróżbitów patrzał naród cały.

I przychodzący coraz nowi męże
na obchodowe dzwonili nieszpory;
na ołtarzyskach święcili oręże,
a każdy z nich był jakby duchem chory;
widać, że wielkiej chwały nie dosięże
i często ledwo sił zyska pozory —
a kraj ich wszystkich słuchał, wszystkim wierzył —
i z coraz głębszym smutkiem się przymierzył.

Strojeni w wiechy laurów poczerniałe,
we swoich proroctw zadumie owici,
wstępowali, jak posągi, na skałę,
a przez fałdziste szaty próchno świéci.
Pokazywali rany posiniałe,
że przez te rany sławą są okryci
i że te rany właśni bracia im zadali,
że się w poświęceń łzach i krwi kąpali.

To byli wodze narodu, ich właśni,
co przewodzili nad ludem krzykami,
gędźbami nowe podsycali waśni,
samozwańczymi będąc prorokami.
Stawał się naród, jak ugorne pole,
że chwasty kłosom przerosły głowami,
głuszące czysty siew coraz hałaśniej,
że już zaczęto ze zbóż plewić role.

Mówili wszystko, co powinien czynić
naród — w rozstajne wskazując mu drogi;
wzajem się w słowiech jęli lżyć i winić,
aż wzrośli na olbrzymie trzuchła-trwogi.
— Stał lud, gromadą słuchając bezradną,
iż się tak między sobą szarpią bogi,
obiecując, że żyły złote w nim odgadną.
Zająkłem — bo mu, widzę, duszę kradną.
................
...Rzuciłem w mówcę młot, że piersią bryznął
i padł — a naród obaczył się wolny.

Kazimierz Wielki.


„Ja nie jestem, jak tylko fantazyą,
ja nie jestem, jak tylko poezyą,
ja nie jestem, jak tylko duszą...
Ale za mną przyjdzie moc,
poczęta z moich słów,
moc, co pokruszy pęta,
co państwo wskrzesi znów!
.....
Ja nie jestem, jak synem
wyobraźni męczonej.
Zginę, rozwieję się
we mgle waszych snów;
lecz w braci mojej
ja się odrodzę czynem —
wieki żyć będę znów.

Daniel.



Śpiący rycerze, to ci, co bezczynni,
ci, co gnuśnieją za domem, czy doma,
ci, co jakiemiś już dziełami słynni,
już syci sławy i już ich oskoma
nie unosi, — ci, po wszystkie czasy winni,
leniwe duchy, których śmiałość chroma,
których przeklęły losy, dawszy wieńce,
i którzy są we wiechach-więzach jeńce.
Uciekać! W pędy! Gonić! To śmierć ducha!
To ducha śmierć, te wieńce, chwalba mdła.

Bolesław Śmiały.



Nic piękniejszego nad młodość ze wszystkiemi jej porywami szlachetnemi i nad rojenia wielkich czynów, gdy siły zdrój świeży czuje się we wszystkich ciała zasobnych strugach, krwi pełnych gorącej.

Meleager.



Nam trzeba powiązać języki, dopiero rekrutować; język, to nam szyki mięsza, a tu potrzeba ręki, nie języków — serc żelaznych, nie szlifów lśniących i stroików.

Warszawianka.



Pytasz mnie się nareszcie, co mam czynić? Co mam czynić? O, radości, że ty mi się o to pytasz! Ty mi się pytasz!
Ja słyszę to pytanie: CO MAM CZYNIĆ?
Ja, który tylko wciąż słyszałem: „Co myślisz?“
Co mam czynić? —
Mam spełnić przeznaczenie ich i moje.
Wykraść ten święty ogień — — — który tam płonie.
I dać... tym, którzy czekają.
...Nie człowieka czekają, ani tego, który ogień poniesie, ale ognia, ognia, żaru!

Wyzwolenie.



Tam, kędyś trzeba dojść, wniść —
a mocą rozprzeć wrota,
nie patrzeć pozad... —
nim zwiędnie kwiatu świeży liść,
zanim ptacy zaświergocą swój świt
nad śmiertelną mogiłą,
nim pojmie ich martwota —
i wznieść pochodnię ponad!
Tam kędyś trzeba dojść i wniść siłą!!

Wyzwolenie.


A tak myślę, że panowie
dużaby już mogli mieć,
ino oni nie chcom chcieć!

Wesele.



Kręć pon ino próżne żarny,
poezyje, wirse, ksiązki,
podobajom ci się wstązki,
stroisz sie w te karazyje,
a, jak trza sie mirzać z czego,
to pon w sobie szyćko skryje.

Wesele.



...Ważno kosa!
......
Juz sie obrazy skońcyły;
panom ino obrazy, płótna.

Wesele.



Pon ino widzisz pchły,
pchły, świecidła, rosę, ćmy
a nie chcesz znać, co som my;
że w nas dnieje, dusa świci,
że zarucko kur zapieje,

że na nas czekają w mieście,
że nas tu jest ze dwiedzieście
z kosom, cepem, żelaziwem
i że to, to nie som sny.
.........
Pany —
wyście ino do majaki!
..........
Zbierajcie się, póki czas,
byśwa byli radzi z was,
a nie stójcie, jak te ćmy!...
...........
Wyście bo to żarnych świc
rozpalili z naszych lic.
Panie, a cy pon pamięta,
jak pon szeptoł nieraz w noc,
co mówiła Panna Święta,
jako w nas jest wielga moc,
jako, że moc jest zaklęta,
że sie kiedyś opamięta?...
Wyście to pożarnych świc
rozpalili z naszych lic!
..........
Panowie, jakeście som,
jeśli nie pójdziecie z nami,
to my na was — i z kosami!

Wesele.


Wy macie mnie być wierni;
słuchać, nic nie gębować!
Ja będę rozkazować.
Gęśle i liry rzucić!
Topory pobrać za pasy
i za mną w lasy!
Będziewa szyćko młócić!

Legenda.


BŁAZNY


Szereg dobrych błaznów zrzedł,
przywdziewamy szarą barwę,
koncept narodowy gaśnie.
Gasną coraz te pochodnie,
które, do hajduków ręku
przywiązane, żarem płoną.
Skapały, zżarły się świece,
a że do rąk przytroczone,
więc jeszcze palą się ręce,
w tę samą zaklęte stronę.
Trzebaby do służby narodu
błaznów całego zastępu;
palą się hajduki w męce,
z własnego bolu się śmieją;
gasną świece narodowe...
Okropne rzeczy się dzieją —
śmiechem i szyderstwem biegu
obudzić, ośmielić zdolne.

Wesele.


Domek mały, chata skąpa
Polska, swoi, własne łzy,
Własne trwogi, zbrodnie, sny,
Własne brudy, podłość, kłam...
Znam, zanadto dobrze znam!

Wesele.



Niechaj kolejno rosną dyktatory;
patrz po sali, jak nasi statyści się puszą!
Co jeno który cień idei schwyci,
kruszynę inszej, niż myśl Chłopickiego,
już tworzy książkę — kreśli pamiętniki;
wzrasta wolumen, traitement polityki,
polowych działań, taktyka, brawura,
jaką kiedy w boju stosować należało. Po szkodzie, jako zawsze,
będzie można rozmyślać nad nią w czas pokoju;
już widzę, jak się księgą błędów przyszłość pieści,
gdy zasiędzie spłakana czytać, zdarta z części,
po wojnie, jutro...

Warszawianka.


Kłam sercu — nikt nie zrozumie!
Hasaj w tłumie!
Masz tu kaduceus, chwyć!
Rządź!
Mąć nim wodę, mąć!
Na Wesele! Na Wesele!
Idź!
Mąć tę narodową kadź,
serce truj, głowę trać!
Na Wesele, na Wesele!
Staj na czele!!!

Wesele.


Do góry, bracia, do góry,
gdzie orzeł, ptak białopióry,
roztoczy nad wasze głowy
osłonę skrzydeł!
Do góry bracia, do lotu,
do wyżyn, uniesień ducha,
pod gwiazdy, duchem wzwyż!
Patrzajcie, oto krzyż!
................
Za chmury, bracia, do lotu,
do wyżyn, gdzie Bóg wszechwłady!
Czoła podnieście i szpady
w przysiędze na miłość wieczną,
za wierność niebieskiej nagrody,
którą weźmiecie z zagłady
zła — i niewoli — i nędzy,
w ciał wielkiem zniszczeniu i skrusze,
ratując duszę, dźwigając dusze!
Do góry, bracia, do góry,
gdzie orzeł, ptak białopióry,
Polskę na skrzydłach ponosi!
...........
Bóg Polskę we mnie głosi!!!

Wyzwolenie.


Przez serce do serca droga!
Ogień, co tleje w iskierce,
rozniecę w łunę pożaru
serdecznym porywem daru,
ust złotą, miodową wymową.
Przyjmijcie Słowo!

Kochajcie! Miłość — płomienie!
O miłość, kwiecie różany!
Róż wieńce rzućcie kobiecie,
mnie — wieniec cierniów wiązany.
Cierniami serce oplotę,
w słońcu je przyjmę za złote,
za więzy złote, słoneczne,
miłośnie wiążące duszę.
Kochajcie! Zawiść przygłuszę,
przygłuszę zazdrość i złości
godłem jedynem miłości.
Kochajcie! Ogień w iskierce!
Do serca droga przez serce!

Wyzwolenie.



Podajmy sobie ręce braterskie i jedno ino wciąż wołajmy: Polska, Polska!...
Braterskie sobie podajmy ręce, abyśmy wiedzieli, że w węzeł spajamy się nierozdzielny, nierozerwalny, uświęcony tem słowem: Polska...
Rozpacz rozumów naszych niech zabije i rozgoni ten jeden, jedyny, zgodny chór słowa: Polska, Polska...
Niech każdy wie, że w piersi naszej i myśli naszej niema nic, coby się temu słowu oparło...
Nie patrzmy poza nasz stół, nie patrzmy, jeno braterskie sprzęgnijmy ręce i krzyczmy, krzyczmy: Polska!

Wyzwolenie.



A co jest mi wstrętne i nieznośne, to jest to robienie Polski na każdym kroku i codziennie. To manifestowanie polskości. Bo to tak wygląda, jakby Polski nie było, Polaków nie było... Jakby ziemi nawet nie było polskiej i tylko trzeba było wszystko pokazywać, bo wszystkiego zostało na okaz, po trochu;... pokazywać, jakby srebra stołowe w zastawie; pokazywać, jakby kartki i karteczki zastawnicze — i kryć się, i udawać, i udawać...

Wyzwolenie.



A, Zygmuncie! Słyszałem ciebie
i natychmiast poznam, gdy usłyszę.
Niech ino się twój głos zakolebie
i, przenikliwy, wżre się w ciszę,
w ciszę pół-gwarną, pół-szemrzącą —
niech ino wpadną pierwsze tony
tą melodyją dźwięku rwącą,
już wiem, żeś ty jest w ruch puszczony,
że wołasz, wołasz: PÓJDŹCIE ZE MNĄ!
I wołasz wiek już nadaremno;
oni się, co najwyżej, zasłuchają
i oczy mgłą im łez napłyną.
A gdy ty wołasz: WZNIJDŹ, POTĘGO! —
wrażenia u nich pierwsze miną.
A gdy ty wołasz: DZIEJÓW KSIĘGO,
ROZEWRZEJ KARTY NAD NARODEM!
NARODZIE,    WRÓŻĘ,    ZMARTWYCHWSTANIESZ!
choć stoją jeszcze, choć czekają —
czekają, kiedy brzmieć przestaniesz
i ton ostatni twój zawarczy...
Gdy więc za tobą pójść nie godni,
a częstych wrażeń tęsknią głodni,
na ten użytek „tam-tam“ starczy.

Wyzwolenie.


Wy, a wy — co wy jesteście?
Wy się wynudzicie w mieście,
to się wam do wsi zachciało;
tam wam mało, tu wam mało,
a ot, co z was pozostało:
Lalki, szopka, podłe maski,
farbowany fałsz, obrazki;
niegdyś, gdzieś tam, tęgie pyski
i do szabli i do miski;
kiedyś, gdzieś tam, tęgie dusze,
pół-waryackie animusze;
kogoś zbawiać, kogoś siekać...
Dzisiaj niema na co czekać!
Nastrój? Macie, ot, nastroje!
W pysk wam mówię litość moję.

Wesele.



A! Myśleć nad Polską i Słowiańszczyzną i snuć ją w mgłach oparnych z łąk i w złotym tęczy łęku,
snuć ją z tych mgieł oparnych z łąk, złotego tęczy łęku,
z pól o smutnawym wdzięku,
w znaczącem załamaniu rąk i spojrzeń głębi...
O, tak, tak, tak, tak...
Oto jest wszystko, co my na razie umiemy.
To jest nic!!

Wyzwolenie.


A gdyby tak stroić się w róże
i wejść na ogromny stos
drzewa
i pokazać, jak śpiewa
człowiek, co w różach na czole
umie — a — — ?!
.......To byłaby siła!

Wesele.



Talent jej się rozwija,
Gdy duch się marnuje.

Wyzwolenie.



Oto, rzeczy wieczystych porządek odwieczny:
Przez chwilę na koturnach — resztę czasu boso...
Ogień ten prometejski, skradziony niebiosom,
przez różne idzie ręce, każdego pogrzeje,
jak świętość odpustowa; rozdany, maleje,
ale jest prometejski!
...Kramarze świętości!

Wyzwolenie.



Rola, rola skończona? Wasz umysł tak dzieli
myśli na rolę i nicość powszednią,
że, skoro rolę wypowiecie gładko,
deski sceniczne z pod stóp wam uciekną
i rola najpiękniejsza staje się wam brednią.
Nędzarze!

Wyzwolenie.



Nie znasz swoich aktorów?
Przyjaciół?...
— Chcę ludzi!

Wyzwolenie.



Tak. Półszlachetne dusze, półwiara z półcnotą.

Wyzwolenie.



Dlatego, że lada filozof na niewiarę się zdobędzie, — utrzymuje stutysięczne gremium Ozryków, że w Hamlecie żadnej wiary już niema i ślad wszelkiej wiary zaginął.
Hamlet, w którymby ślad wszelkiej WIARY zaginął, nie miewałby żadnych przeczuć, nie interesował się swemi przeczuciami, byłby właśnie wybornym kompanem Rosenkranza i Gildensterna i musiałby w duchu przyznać, że Laertes jest od niego nieskończenie wyższy. A przecież Laertes jest dopiero jeszcze niczem obok Hamleta.
Hamletyzowanie — to wcale co innego, niż Hamlet.
Hamlet sam nie kamletyzuje — tylko myśli.
Myśl jego ma cel. Celem jest rozwrój.

Hamlet.



Hamlet w tej interpretacyi, jak go nam przekazywano, i przekazywano nie tylko nam, ale mniej więcej wszędzie — był tą niezawodną pociechą dla tych, co, żadnych nie mając zdolności, posiedli jednę, zdolność hamletyzowania; — dla tych, co, naprawdę mając na swoje barki włożone wielkie nieraz zadania, nie potrafili nic, bo nie wiele umieli, przeto nie na miano Hamletów zasłużyli, ale na miano ludzi niedołężnych, ludzi bez zdolności, ludzi, którzy w żadnych warunkach niczem innemby nie byli. Co gorzej, Hamlet stał się taką dawką trucizny dla wszystkich umysłów, mogących się rozwijać; trucizny niezawodnej, streszczającej się w słowach, że: można być niedołęgą i być bohaterem równocześnie.

Hamlet.


Zgrałeś się przy zielonym stoliku,
czy z kobietami w gorączce
opętałeś duszę mdłością —
i w tej momentu palączce
oślep gnasz we własne próchno.
..............
Znam ja, co jest serce targać
gwoźdźmi, co się w serce wbiły;
biczem ciało własne smagać,
plwać na zbrodnie, lżyć złej woli,
ale świętości nie szargać,
bo trza, żeby święte były —
ale świętości nie szargać,
to boli!

Wesele.


NIEWOLNICY


Co to za siła,
co to za duma,
jeżeli ją złamie — więzienia trud?
Taki lud,
to lud sług!

Daniel.



Wyśmieję wszystko, co mi wyśmiać każesz,
wyszydzę Boga — jeśli wierzę w Boga,
wyszydzę miłość — jeśli kocham jeszcze,
wyszydzę wolność — co mię jeszcze czeka
za grobem...

Daniel.



Powolni biegowi wydarzeń, które około nas idą, wznieśmy się ponad sąd porywczy i młodzieńczych dni naszych przypomnienie — i z ręką na sercu w przyszłość patrzmy...
Umierać będziemy, jakośmy wzrośli, cisi; zaś okrutną duszy naszej nędzę niech pierś nasza okryje tajemnicą i nieszczęście nasze tajemnicą zejdzie w grób...
A teraz, pogodni, zasiądźmy do wspólnego stołu i pamiętajmy jedno: nie wymawiać nigdy słowa „Polska“.

Wyzwolenie.


Roma mi udziela zaklęcia,
a Roma nie może się mylić.
............
Słuchajcie! ROMA LOCUTA,
wyrzekła to w waszej sprawie:
Niech będą wyczekujący,
aż śmierć je zgrabi, zaorze;
zyskają zbawienie boże.
Niechaj w postawie wytrwają,
niech wierzą i niech czekają.

Wyzwolenie.



Usypiam duszę mą biedną
i usypiam brata mego;
wszystko jedno, wszystko jedno,
tyle złego, co dobrego —
okropne rzeczy się dzieją.

Wesele.



Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.

Wesele.


A, trafiaj ty orły z proc!
Ja wolę gaik spokojny,
sad cichy, woniami upojny,
żeby mi się kwieciły jabłonie
i mlecze w puchów koronie
i trawa schodziła zielona,
kręciła się przy mnie żona,
żebym miał kąt z bożej łaski
maleńki, jak te obrazki,
co maluje Stanisłaski
z jabłoniami i z bodjakiem
we złotawem słońcu takiem...
żeby mi tam było cicho, spokojnie,
a jeśli gwarno i rojnie,
to od brzęczących pszczół,
błyszczących much...

Wesele.



Tak?... I cóż tam w tym Olimpie spokoju mówią o Polsce?... Ty budzisz we mnie zupełnie nowe kombinacye odruchów. Nie przyszło mi jeszcze nigdy do myśli, żeby trzasnąć w pysk Jowisza.

Wyzwolenie.



Dlaczego wy macie poczucie niewoli i poddania i uległości, a ja nie?
Dlaczego wy czujecie się poddani i w jarzmie, a ja nie?
Czy wy nie macie duszy?
....Nie wiecie, co to jest dusza, siła, która jest tem, czem chce i nie jest tem, czem nie chce.

Wyzwolenie.



Wy chcecie żyć i niema podłości, którejbyście do ręki nie wzięli i nie przyswoili sercu. Wy chcecie żyć i już trawicie błoto i brud i już was nie zadusza zgnilizna i jad; ale jadem i zgnilizną nazywam wiatr świeży od pól i łąk i lasów. Wy chcecie żyć i plwać na wszystką rękę, która was i podłość waszą odsłania.

Wyzwolenie.


AFORYZMY



Artystami są wszyscy.
I ci, co o tem wiedzą — i ci, co o tem nie wiedzą zgoła o sobie.

Wyzwolenie.



Niech się rwie nić, gdy nie jest szczerozłota.

Lelewel.



Szczęście każdy ma przed nosem,
a jak ma, to trzeba brać, —
trzeba iść za serdecznym głosem
i nie pozwolić się kpać.

Wyzwolenie.



Z miastowymi to dziś krucho;
ino na wsi jesce dusa,
co się z fantazyją rusa.

Wesele.


A panowie to nijak nie wiedzą,
że chłop polskim rozumem trafi,
choćby było i daleko.

Wesele.



...Pan dzisiaj w kolorach się mieni;
pan to przecie jutro zruci
narodowy, chłopski strój —
...no, pan się narodowo bałamuci,
panu wolno, a to ładny krój...
to już było.

Wesele.



My jesteśmy, jak przeklęci,
że nas mara, dziwo nęci;
wytwór tęsknej wyobraźni
serce bierze, zmysły drażni,
że nam oczy zaszły mgłami —
pieścimy się jeno snami,
a to, co tu nas osacza,
zdolność nasza przeinacza...
W oczach naszych chłop wyrasta
do potęgi króla Piasta.

Wesele.



Niech prawda się świetli!
Niech gwiazdy nasze bledną; wstaną nowe!

Lelewel.



Ja nie tak młody ptak! Ja się nie pierzę,
jako z panów niektóry...

Lelewel.



Może z tego pan odgadnie
nowoczesny styl harbuza,
tak, jak ja odgadłam snadnie
próżność, na wysokiej skale,
w swojej własnej śpiącą chwale.

Wesele.



Kocham te z Botticellego,
lecz nie chcę zapychać niemi
każdej piędzi naszej ziemi.

Wesele.



Sprawy, omawiane przez kobiety, albo wygrane są już, albo zdawna stracone. Resztuje im gra słów; tą się bawią, jak przystojną zabawką na temat „gdyby“.

Lelewel.



Jakże wdzięczni bylibyśmy naszym pisarzom, historykom literatury, monografie piszącym i posągi usiłującym stawiać granitowe dla Słowackiego, Mickiewicza, Krasińskiego, — gdyby te posągi były mniej obwieszone kolekcyą — pięknych, co prawda, miniatur niewieścich — kolekcyą jednak zbyt liczną, że i często pierś i czoło monumentu obwieszonemi cackami przesłania.

Z rękop. pośmiertnych: „O czci bohaterów“.


DODATEK.
UTWORY LIRYCZNE I OPISOWE
WYJĘTE Z DZIEŁ.


POGRZEB KAZIMIERZA WIELKIEGO.


Idą posępni,
a grają im dzwony
ze wszystkich kościołów,
a grają im dzwony
żałobne.

Idą posępni,
a niosą korony
ozdobne,
misterne, a dla nich
ciążące, jak ołów,
korony zczerniałe,
pogrobne.

A grają im dzwony
ze wszystkich kościołów,
a szumią, łopocą
szarfami przyczołów
chorągwie, proporce
pogrzebne.

A grają im dzwony
ze wszystkich kościołów
ogromne, tętniące,
podniebne.


A śpiewy nad nimi,
jak skrzydła aniołów
kołyszą się, górne,
wróżebne.

A idą posępni
ze wszystkich kościołów
z cechami, wieńcami,
co, kwietne, pachnące,
w tysiące były liczone.

I chłopy sukmanne
i pany, strojone
w pąsowe żupany, delije —

i dziewki przekrasne,
panięta przejasne,
jaśniejsze, niż białe lelije.

A idą żałobni,
a idą posępni
przez długie ulice podgrodne;
a idą żałobni,
a idą posępni,
choć niebo błękitem pogodne.

Wiatr chmury przegania,
to skrywa, odsłania
orszaki pochodne, stokrotne;

a cienie się wiją,
to jaśnią, to kryją,
to w biegu znikają przelotne.

A oni posępni,
a grają im dzwony
ze wszystkich kościołów zawodne.

Czyli łąki nietknięte tak gwarzą?
Czyli kwiaty wycięte się skarżą?
Czyli łąki i łany się kłonią,
czyli wiatru przygięte pogonią?

Czy to lasów stoki się chwieją?
Czy tak wieńce jodłowe wonieją?
Czy to lasy sosnowe się kłonią,
czyli wiatru przygięte pogonią?

Za orszakiem, czy to łąki szarzeją?...
Za orszakiem, czy to łany już gwarzą?.
Za orszakiem, czy to bory się chwieją?.
Za orszakiem, czy to lasy już idą?...
Czyli pszczelne roje tak brzęczą
za orszakiem — czyli ziemie tak jęczą?...

A idą żałobne,
posępne, pogrzebne
i łąki pachnące

i lasy podniebne,
wnuczęta moje pogrobne.

A grają im dzwony
ze wszystkich kościołów
ogromne, tętniące,
wróżebne.

Kazimierz Wielki.


HANCYNA ŚPIEWKA.


Heja, heja, różdżka moja,
mojej roboty;
będzie ci z niej godło królskie,
kwiatek w niej złoty.

Kwiatek złoty, złota laska,
liście zielone;
heja, heja; w różdżce mojej
jabłka czerwone.

Wiązałam ci złote jabłka
na lagę złotą;
prześlipałam nockę całą
chyżo z robotą.

Bier-że, królu, bier do garści
misterne godło;
na to twoje wielkie szczęście,
by ci się wiodło.

Hej, korona, różą-wita,
królewski wieniec;
któryż ci ją to nawdzieje
mój oblubieniec?


Zagarnijże włosy z czoła,
wypogodź lico!
Trzy się na niej światła palą,
trzy światła świecą.

Są ci wkoło odrobione
różane liście;
z róż pogoda i wesele,
młodość wieczyście.

Są ci wkoło łzy posiane,
rosa serdeczna;
na to twoje wielkie szczęście,
radość dowieczna.

Legenda.


Na krakowskim zamku wesele.
Królów brat i król młody
biorą żony w kościele
i święcą krzyżem Gody.
Hej, królewicu młody,
zaliś ty nie zdradzony?
Królów brat chce korony;
Śmierć legowisko ściele...
Na krakowskim zamku wesele.

Paniątko, żonka miła
krasami się spłoniła;
hej, królewicu młody,
nasycisz się urody,
jak będzie z tobą żyła.
Ty, w dziewczyn wpatrzony,
nie widzisz, żeś zdradzony.
Królów brat chce korony,
Śmierć legowisko ściele...
Na krakowskim zamku wesele.

Nie pij ty z tego kruża;
złego miałeś cześnika!
Królów brat czoło schmurza
po tobie dziwno patrzy,
rumiany raz, to bladszy...
Gdzież twoi są drużbowie,

że nie śpiewają w kole?
Rękę waży przy czole —
czyli znak umówiony —
gwar czynią dworzanowie...
Ty, w dziewczynę wpatrzony,
chcesz, by ona wprzód piła;
nie wiesz, jakoś zdradzony;
królów brat chce korony;
Śmierć puhary pełniła,
Śmierć legowisko ściele...
Strzeż się, synu orlika!
Na krakowskim zamku wesele.
„Pij słodki miód, ty miła,
byś ze mną długo żyła!
Milszaś mi nad korony!
Miłość puhar pełniła,
już legowisko ściele...
Pamiętasz, jakoś śniła
na krakowskim zamku wesele?

Cóż to, jakby lektwarze
męty były w puharze —
i dreszcz mię słodki bierze?
Daj usta, moja miła;
cóżeś się pochyliła,
cóż bladość na twej twarze?
Miłość puhar pełniła,

Miłość łoże nam ściele;
takaś rumienna była,
jak nam grały organy w kościele...

Cóż dreszcz mię dziwny bierze;
męty były w puharze...
Daj usta, moja miła —
już nie widzę twej twarze,
biel oczy przesłoniła;
daj usta, moja miła —
złego miałem cześnika,
męty były w puharze;
Śmierć puhary pełniła,
Śmierć legowisko ściele...
Bądź zdrowa, moja miła!
Oto padam zdradzony — —
królów brat chce korony — —
korona dla mnie była.
Śmierć trucizną poiła
na krakowskim zamku wesele...

Bolesław Śmiały.


Parys, Pryamów syn,
z Argos, z pałacu Argiwów
Helenę, królewską żonę,
uwiózł, porwaną Atrydzie;
w murach Iljonu więził,
niewoląc niewiastę miłością.

Atryda skarżył się bratu,
królowi-władyce w Mykenach:
„Sromota dla nas obu,
jeśliby nie pomścić zniewagi.
Podstępny przybysz obcy
prawa gościny podeptał“.

Mnogie spławiono statki
czarne na wodę lazurów,
białe rozpięto żagle,
mórz wały ster porze czerwony.
Krzyków powietrze pełne,
jak w czasie ptaków odlotu;
wrzaskliwe zebrane stado
u brzegów długo kołuje:
przystań Aulidy je więzi,
nim w morze odpłyną szerokie.

W Delfach jest w gaju
wróżbitów Apolla chram święty;
każe Achajom wyrocznia,

słów boga słuchają pokorni:
„W gruzach Ilijon zgorze:
wam sława, laur nieśmiertelny;
pierwszy, kto w chybkim skoku
przez pomost u czoła statku
Dardanów gleby sięże,
stopami w piasek się wryje,
... polęże.
Dana mu sława najwiętsza,
śmiercią i grobem dobyta“.

Protesilas to słyszy...
Protesilas, małżonki
słuchać nie skory żalów;
chluba mu piersi rozpala
żądzą gorętszą, niż miłość.
„Sława to, sława mnie czeka
kraj muszę ostawić za sobą,
ciebie porzucić, kochankę,
żonę, nad wszystkie najmilszą.
Pierwszy zginę — nie czekaj!“

Dolę, los skarżąc,
noc spędził u boku kochanki,
rojąc rozgłos męstwu,
laury nieśmiertelne,
jego jedyną odwagą
wielom rycerstwu wydarte

wobec Achajów mnogich,
spiżowe noszących zbrojenia.

Prędka ubiegła noc,
nadeszła godzina rozstania.

Pierwszy wybiega na czele;
łódź jego pierwsza brzeg trąca,
rycerz się zrywa do lotu,
pomost rzucony na piaski.
Orłu podobny postawą,
w górę wzniósł kopję i tarczę.
Krzyczy, wrogom straszny,
zapalon ogniami Aresa,
wojen boga.

Świst grotów słychać —
chmura go grotów przesłania...
Padł. — Na pawęży martwego
wodze druhowie unieśli.

Czarne korabie dążą,
w piaski się ryją nadbrzeżne;
złowieszczych kruków stado,
Trojej zaguba niechybna.

Podał od piasków brzeżnych
mogilnik tobie zbudował
władyk Afryda;
złożono w niej zbroję herosa.


Wiązy, rękami nimf
mogile dane za stróże
wczesno rozwite,
gałązki stroją zielenią.
Wzrosłe nad kopiec grobu,
Tyndara gród ledwo ujrzą,
więdną, poschnięte;
spodem pnie od stóp
świeżą się kraszą żywicą.

Lata biegą... zaś młoda
sercem się skarży niewiasta...

Protezilas i Laodamia.


Jasne bogi złotokłose
w złotych wieńcach zbóż
przez łan złoty idą bose.

A przed niemi, a za niemi
idą dziewki lnianowłose;
każda niesie miodu króż.

Przez łan złoty idą bose
a przed niemi, a za niemi
jasne bogi złotokłose
w złotych wieńcach zbóż.

Legion.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Stanisław Wyspiański, Tadeusz Pini.