Alkad z Zalamei (Calderón, tłum. Porębowicz, 1887)/Dzień Drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Alkad z Zalamei
Pochodzenie Dramata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1887
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ DRUGI.



SCENA I.
(Ulica. Wchodzą Mendo i Nuńo).
Mendo.

Któż ci to wszystko powiadał?

Nuńo.

Wszystko to wiem od służącéj
Inesy.

Mendo.

Tak więc kapitan
Od owéj sprawy gorącéj,
— Prawdą była czy fortelem
Ta z żołnierzem w domu zwada —
Został takim wielbicielem
Izabelli? Zakochany?
Zakochany w téj dziewczynie?

Nuńo.

I tak, że uń na kominie
Równie ogień nie widziany
Jak u nas; zrana do zmroku,
W nocy precz stroi amory
Pod oknem; niema dnia pory,
Żeby nie przesłał gościńca,
Lub listu; z niemi się wkręca
Do domu żołnierczyk jego
Zaufany.

Mendo.

Dosyć tego!

Za dużo, za dużo cykuty,
Aby ją duch jednym haustem
Wypił i nie był otruty.

Nuńo.

Zwłaszcza że na haust tak hojny
Żołądek masz pan niezbrojny.

Mendo.

Nuńo, mówmy raz poważnie.

Nuńo.

Lecz i jedzmy nie na drwinę.

Mendo.

Daj ci Bóg dobrą nowinę.

(Uderza go).
Nuńo.

A panu niech skruszy szczęki.
Wyjąłeś mi pan od ręki
Dwa zęby; ot w jednym względzie
Zysk, bo tak mię pan pozbędzie
Rzeczy w ustach dziś zbytecznéj.

(Spostrzegając Kapitana).

Kapitan...

Mendo.

Na blask przedwieczny,
Gdyby to nie Izabeli
Honor święty, — jużbym zabił.

Nuńo.

Lepiéj własnéj strzedz gardzieli.
Zbliża się. Chodź; u téj bramy
Niewidziani podsłuchamy.

(Cofają się).



SCENA II.
(Wchodzą Kapitan, Sierżant i Rebolledo).
Kapitan.

Ta wzburzona we mnie krew
To nie miłość sama; — gniew,
Upór, rozdrażnienie, szał.

Rebolledo.

Bogdajś nigdy nie był znał
Téj dumnéj i pięknéj chłopki,
Co ci spokój tak zamąca.

Kapitan.

Cóż powiadała służąca?

Rebolledo.

Odpowiedź zawsze ta sama.

Mendo (n. s.).

Tak ma stać się; już noc blada
Po nad ziemią cień rozkłada;
Nim mię inna natchnie rada,
To roztropność radzi moja.
Chodź mię zbroić.

Nuńo.

A gdzie zbroja?
Innéj podobno nie mamy
Prócz na herbie w gzymsie bramy.

Mendo.

Na strychu pośród rupiecie
Musi znaleść się coś przecie,
Co za złoty kirys stanie.

Nuńo.

Chodźmy, bo nas ujrzą panie.

(Odchodzą).
Kapitan.

Aby jedno chłopskie dziecko!..
Drożyło się tak szlachecko!...
Jeszcze mi dobrego słowa
Nie dała dziewka przeklęta.

Sierżant.

Bo takie wiejskie gąsięta
Nie lgną do płochych żołnierzy.
Gdybyś chłopem był jak ona,
To, niech mi kapitan wierzy,
Wyszłaby tu umilona
I gotowa na zaloty.
A tak — stracone kłopoty;
Bo skoro już jutro rano
Z wioski ruszać nam kazano,
Jak chcesz, by po jednéj dobie
W ramiona upadła tobie?

Kapitan.

W jednym dniu słońce się chmurzy
Na niebie i znowu błyszczy,
W jednym dniu trony się burzy
I znowu stawia ze zgliszczy;
W jednym dniu wojska się niszczy:
W jednym dniu na oceanie
Pogoda po huraganie
W jednym dniu człowiek się rodzi
I umiera; nie inaczéj
Mojéj się miłości znaczy
Może: cień i blask jak słońcu;
Cios i chwała jak tronowi,
Klęska i tryumf jak wojnie,
Burza i cisza jak morzu,
Albo śmierć i życie w końcu
Jako królowi stworzenia.
A jeżeli potrafiła
Ta miłości można siła
Na takie skazać cierpienia,
To zna może i sposoby
Wrócić szczęście jednéj doby.
Czyliż krócéj się mozoli
Nad urodzeniem niedoli
Niż szczęścia?

Sierżant.

Czyż się odmienia
Serce z jednego widzenia?

Kapitan.

Widząc ją raz jeden, więcéj
Nie żądam, jak patrzeć tylko.
Wszakże pożar jedną chwilką
Z małéj iskry się roznieca;
Wszak z wulkanowego pieca
Jednym razem buchnie lawa;
Jednym razem się zapala
Grot, co dęby z nóg obala;
Jednym razem grozą całą
Zionie nawet liche działo.
Jakże miłość, co zebrała
Moc wulkanu, gromu, działa,
Jedną chwilką wstrząsać nie ma?

Sierżant.

Mówiłeś, że chłopskie twarze
Piękności zaznać nie mogą?

Kapitan.

I teraz mnie własna karze
Doufność; kto przeświadczony,
Że na hazard idzie pewny,
Niesie i środki obrony.
Kto obawą ciosu gardzi,
Ten naraża się najbardziej,
Bo już mu zabraknie środka,
Gdy się z istnym wrogiem spotka.
Sądziłem znaleść wieśniaczkę,
A zjawiła mi się bóstwem;
To moje własne dufanie,
Teraz mi się zgubą stanie.
Tak, między piękności mnóstwem,
Doskonalszéj nie widziałem,
Rebolledo, w życiu całem.
Ach, ujrzeć, mówić z nią znowu...

Rebolledo.

Mam w kompanii méj chłopaka,
Doskonałego śpiewaka,
A Iskra, dziś gospodyni
Gierni, w tamburku mistrzyni,
Z całém moich grajków gronem,
Serenadę pod balkonem
Urządzimy; oknem wyjrzy
I porozmawiasz z nią snadnie.

Kapitan.

A don Lope na nas wpadnie
Zbudzony, nabawi biedy.

Rebolledo.

On z swą nogą czy śpi kiedy?
Zresztą cokolwiek się stanie,
To nie na was, kapitanie,
Lecz na nas wszystko się skrupi:
Ty będziesz śród nas przebrany.

Kapitan.

Chociaż to szalone plany,
Niech się już męka okupi
Moja bodaj i odkryciem.
Niechże twoi chłopcy, skoro

Noc, razem się zbiorą,
Z tą amatorską kapelą,
Ale niech się nikt nie dowie,
Kto ich śle. — Ach, Izabelo,
Będziesz mię kosztować zdrowie.

(Kapitan i Sierżant odchodzą).



SCENA III.
(Wchodzi Iskierka).
Iskierka.

Czekaj!

Rebolledo.

Iskra, cóż tam znowu?

Iskierka.

Zostawiłam żołnierzątko
Z drobną na gębie pamiątką.

Rebolledo.

Świeża jakaś bijatyka.

Iskierka.

Cóż, — szukał na mnie obłowu
I tumanić mię chciał czule,
Nieznacznie strącając kule.
Ale nie ze mnie drzeć łyka!
— Odpowiedziałam tém oto.

(Pokazuje sztylet).

Tymczasem gdy do balwierza
Poszli zlepić go za świeża,
Wracaj ze mną do kantyny,
Posłuchać jakie nowiny.

Rebolledo.

Nie pora zaczynać zwadę:
Mamy dzisiaj serenadę.

Iskierka.

Cóż ma z tamtém serenada?
Już pukają kastaniety.
Na mnie pewno śpiew przypada.
Kiedy?

Rebolledo.

Dzisiaj, gdy się ściemni,
Koncert ma być nie na drwiny.

Idźmyż nie tracąc minuty,
Zwołać wszystkich do kantyny.

Iskierka.

Będą o mnie głosić póty,
Póki świat ten się nie stera,
Co to Iskra boliczera.

(Odchodzą)



SCENA IV.
(Ogród. Wchodzą don Lope i Pedro Crespo).
Crespo.

Pod owe drzewa, gdzie chłodniéj,
Don Lopesowi wieczerzę
Zastawcie; powietrze świeże,
Siedziéć miléj i wygodniéj.
Jedna noc po dnia upale
W kwietniu daje nieco chłodu.

Lope.

Kącik to zaciszny wcale.

Crespo.

To jest kwatera ogrodu
Ulubiona mojéj córy.
Usiądźcie; wietrzyk łagodny,
Co o lekkie liście dzwoni
Tego wina, tych jabłoni,
Składa się w pochlebne wtóry
Z krynicą, tą srebrną szarfą,
I wysadzaną perłami,
Która jest przedźwięczną harfą:
Kamyczki na spodzie złote,
Złocistémi są strunami.
Darujcie skromną kapelę
I instrumentów prostotę.
Muzyków mamy niewiele,
Ani nie mamy śpiewaków,
Oprócz tych pod liśćmi ptaków,
Które śpiewać nie chcą w nocy,
Ni jam zmusić ich nie zdolny.
— Siądźcie więc i uspokójcie
Ten ból ciągły i mozolny.

Lope.

Niepodobna, choć się silę,
Zapomnieć o nim na chwilę.
Ratuj Bóg!

Crespo.

Ratuj Bóg — Amen.

Lope.

Cierpliwości, bo nie zmogę.
— Siądźcie, Crespo.

Crespo.

I stać mogę.

Lope.

Siądźcie.

Crespo.

Dwa razy powtarzać
Nie trzeba; jestem posłuszny.
Choć mogliście i nie zważać.

(Siada).
Lope.

Zatom wczoraj nie przeoczył.
Gniew wam zdrowe zmysły zmroczył;
Zapomnieliście się.

Crespo.

Co?
Nigdy się nie zapomniałem.

Lope.

Jakże? Sieść nie zapraszałem
Wczoraj, to siedliście sami,
Szukając nawet lepszego
Stołka.

Crespo.

A, właśnie dlatego.
Dzisiaj, kiedy mię prosicie,
Stałbym chętnie, — na me życie
Ot, z grzecznemi jestem grzeczny.

Lope.

Wczoraj w wszystkiem byłeś sprzeczny,
Kląłeś na Boga, na czarty;
Dzisiaj jesteś jak przytarty,
I jowialny i stateczny.

Crespo.

Już taką to ja posiadam
Naturę, że odpowiadam

W tonie, w jakim mówią do mnie.
Fukając wczoraj ogromnie,
Zmuszaliście i mnie fukać;
Bo przybrałem za zasadę
Kląć na czarty z tym, co klnie,
Modlić się z tym, co się modli.
Ot — i niedaleko szukać:
Oka-m nie zmrużył do rana,
Myśląc o waszéj podagrze.
Głowę nią nabiłem sobie,
Raczéj nie głowę, — kolana:
Gdy nie zapytałem wszakże
Która to was boli noga,
Bolały mię nogi obie.
Powiedzcie mi więc, na Boga,
Która, ażeby na przyszłość
Bolała mię tylko jedna.

Lope.

Czy to niedostatek treści
Na skargi, gdy lat trzydzieści
Już, jak się po Flandryi tłukę,
Wojenną traktując sztukę?
Zimą kostnieję na chłodzie,
Latém słońce skroś mię bodzie,
A nie opuści na chwilę
Ta boleści obrzydliwość.

Crespo.

Niech Bóg spuści wam cierpliwość.

Lope.

Co mi tam po cierpliwości!

Crespo.

Niech nie spuszcza.

Lope.

Tak mię złości,
Że radbym, aby ją skoro
Wzięli djabli razem ze mną.

Crespo.

Amen. Jeśli nie zabiorą,
To — że do dobra nie skorzy.

Lope.

Ratuj Jezu, synu boży.

Crespo.

Ratuj i mnie jedną drogą.

Lope.

Chryste, jakże mi dokucza!

Crespo.

Chryste, jakże łupie srogo!




SCENA V.
(Juan wnosi stół).
Juan.

Wieczerza podana stoi.

Lope.

Czemu niema służby mojéj
Do posługi?

Crespo.

Gienerale,
Pozwolisz, że ją oddalę
I proszę, niech w moim domu
Nie rozkładają śpiżarni.
Nie braknie u mnie nikomu
Wygody, — niech-że Bóg broni!...

Lope.

Skoro mi waść służbę goni,
Niechże waść choć córkę prosi,
Miło, gdy z nami zostanie
Przy wieczerzy.

Crespo.

Idź, niech zaraz
Przyjdzie siostra twa, Juanie.

(Juan wychodzi).
Lope.

Mój wiek i moje kalectwo
Mogą budzić zaufanie.
Wszak prawda?

Crespo.

Choćbyście byli —
Co niech sprawi Bóg w téj chwili —
Krzepcy, o was się nie boję.
Krzywdzisz, panie, miłość moję,
Która zna wasze szlachectwo.
Wchodzić jéj tutaj nie dałem,

Aby słuchała, nie chciałem
— Co dziewczynie nie należy, —
Baraszek panów żołnierzy.
Gdyby byli ci panowie
Grzeczni jak wy, gienerale,
To nie wahałbym się długo
Wszystkim posłać ją z usługą.

Lope (n. s.).

Do stu bomb, jaki chłop chytry,
A jak tnie mię w każdém słowie!




SCENA VI.
(Wchodzą Izabella, Ines, Juan).
Izabella.

Jestém; co rozkażesz, ojcze?

Crespo.

Pan gienerał cię zaszczyca
Łaską swą i wezwać raczy.

Izabella.

Panie, — wasza niewolnica.

Lope.

To ja waszym sługą raczéj.

(n. s.)

— Buziak miluchny i świeży, —

(gł.)

Usiądź z nami do wieczerzy.

Izabella.

Raczéj posłużymy obie
Przy stole.

Lope.

Siądź pani, proszę.

Crespo.

Usiądź, gdy gienerał każe.

Izabella.

Dostojnéj jego osobie
Posłuszna-m zawsze.

(Siada. Słychać gitary za sceną).
Lope.

Ha, co to?

Crespo.

Ot, nic; żołnierską ochotą
Na ulicy piosenkarze.

Lope.

Cieżkie-bo wojenne trudy
Bez uciechy i ochłódy;
Na naszę żołnierską dolę
Czasem i folga konieczna.

Juan.

Dola to jest przecież grzeczna.

Lope.

A lubiłbyś ją, młodzieńcze?

Juan.

Lubię już, a jeszcze więcéj
Z łaską waszéj ekscelencyi.

Głos (za sceną).

Każcie tu stanąć kapeli.

Rebolledo (za sceną).

Jedne piosnkę Izabeli;
Ażeby ją zaś przebudzić
Rzuć kamieniem w okiennicę.

Crespo (n. s.).

Ha, dam ja waszéj muzyce
Pod mym oknem! Cierpliwości!

Śpiew.

Kwiaty Rozmarynu
Izabello, hej!
Dziś są kwieciem modrem,
Jutro będą miodem.

Lope (n. s.).

Na muzykę — hm — przystaję;
Lecz by śpiewali hultaje
Tu gdzie wiedzą, że ja stoję
Kwaterą... łotry, niekarność!
Dam ja wam!... Unieść się boję
Wobec Crespy i téj dziewki.

(gł.)

Wartogłowy.

Crespo.

Sowizdrzały

Młode... (n. s.) Gdyby nie don Lope,
Nauczyłbym ja was śpiewki!

Juan (n. s.).

Ha, gdybym ten zardzewiały
Rożen, co w izbie Lopesa
— Pamiętam — wisi na ścianie
Mógł dostać...

(Chce iść).
Crespo.

Gdzie to mospanie?

Juan.

Wnieść dalsze dania wieczerzy.

Crespo.

Stać; to do służby należy.

Głosy (za sceną).

Zbudź się, zbudź się, Izabelko!

Izabella (n. s.).

Czémże zasłużyłam, Boże
Mój, na krzywdę taką wielką!

Lope.

Nie; tego już człek nie zmoże;
Od bólu zmysły postradam.

(Przewraca stół).
Crespo.

Nie zmoże; i ja powiadam.

(Przewraca krzesło).
Lope.

Ulżyłem trochę méj złości.
Musi zniecierpliwić człeka
Podobne łupanie kości.

Crespo.

O tém i ja powiadałem.

Lope.

O tém? Patrzcie! Ja myślałem,
Gdyś rzucił krzesłem tak gniewnie:
I tego coś boli pewnie.

Crespo.

Gienerał przewrócił stół,
Ja nie miałem nic pod ręką,
Aby przewrócić. — Ha męko!
Udawaj spokój, honorze!

Lope (n. s.).

Wpadnę na nich i oćwiczę.

(gł.)

Jeść odeszła mię ochota.
Idźcie.

Crespo.

Dobréj nocy życzę.

Lope.

Bogu was zlecam, panienko.

Izabella.

Ja was, panie.

Lope (n. s.).

Na ulicę
Drzwi wychodzą z mojéj izby
A w izbie mam tam szablicę.

Crespo (n. s.).

Przez podwórza wyjdę wrota,
Mam w izbie stare szpadzisko.

Lope.

Dobréj nocy.

Crespo.

Dobréj nocy.

(n. s.)

Przypatrzę ja się wam blizko,
Synkowie.

Lope (n. s.).

Hola, urwisze!
Przed snem dom sobie uciszę.

Izabella (n. s.).

Jak to próżno w sobie tłumią
Gniew, bo znać, że się w nich żarzy!

Ines (n. s.).

Jak to udawać nie umią.
Czytać sobie mogą z twarzy.

Crespo.

Héj chłopcze!

Juan.

Co każesz ojcze?

Crespo.

Idźmy spać; tam łóżko twoje.

(Wychodzą).



SCENA VII.
(Ulica. Wchodzą Kapitan, Sierżant, Iskierka, Rebolledo z gitarą, żołnierze).
Rebolledo.

Stańcież tu pod ścianą w kątku.
Tutaj, bliżej, gdzie ja stoję.
A śpiewać mi każdy swoje.

Iskierka.

Muzyka jest już?

Rebolledo.

W porządku.

Iskierka.

Dobrze; ja w pośrodku stanę.
— Jak się to wieśniaczka droży;
Nawet okna nie otworzy.

Sierżant.

Ba! usłyszy i przez ścianę.

Iskierka.

Ktoś idzie.

Sierżant.

Źle się nam kroi.

Rebolledo.

Poczekajmy, aż nas minie.
Któż to?

Iskierka.

Trudno dojść po minie,
Bo schowany cały w zbroi.




SCENA VIII.
(Wchodzą Mendo z puklerzem i Nuńo).
Mendo.

Widzisz, co się tutaj dzieje?

Nuńo.

Nie widzę, lecz za to słyszę,
Lub słyszałem.

Mendo.

Zemstą dyszę,

Boże hamuj, — oszaleję.
Kto to znieść potrafi?...

Nuńo.

Ja.

Mendo.

Jak się dusza moja trwoży!
Czy téż okno im otworzy?...

Nuńo.

Otworzy.

Mendo.

Nie, trutniu.

Nuńo.

Ha,
To nie.

Mendo.

O zazdrości sroga!...
Mógłbym wszystkich przegnać mieczem,
Lecz w tym bólu nieczłowieczym
Wytrwam; nie dotknę wroga,
Aż ujrzę, oczom uwierzę,
Że winna.

Nuńo.

Więc stańmy tutaj.

Mendo.

Nocy, cieniem mię okutaj!
Stańmy; niech nikt nie spostrzeże.

(Zatrzymują się).
Rebolledo.

Kiedy już zatrzymał kroku
Ten człowiek, czy też dusza,
Co z miejsca na miejsce rusza
Z puklerzem swoim u boku
Pokutująca za drzewce
Skruszone w życiu i miecze,
To śpiewać — aż krew pociecze.

Iskierka.

Nuże! Poznasz tnie po śpiewce.




SCENA IX.
(Wchodzą jednocześnie z przeciwnych stron Lope i Crespo z puklerzami).
Iskierka (śpiewa).

Był sobie pewien Rubacha,
Kwiat prawdziwy Andaluzyi,
Najmilejszy w świecie urwisz,
Najzwinniejszy w świecie łotr.
Dnia jednego —

Rebolledo.

Nie pytajcie,
Nie zależy na tém wiele.
Przypuśćmy — było w niedzielę.

Iskierka.

Znalazł — mówię — swoje Skrzeczkę,
Jak między świeczkami dwiema
Siedziała w szynkowni z Garlą
Wysuszając wina kubki.
Garlo więc, co zawsze był
Istnym promieniem bez dachu,
Bo był promieniem bez chmury,
Dobył szpady i szach, mach,
Płazem, ostrzem go przywitał.

(Don Lope i Pedro Crespo wpadają na nich razem).
Crespo.

A to pewno było tak.

Lope.

Pewno to było w ten sposób.

(Rozpędzają ich).
Lope.

Wzięli nogi za pas — ciury!
Co to? Jeden jeszcze stoi?

Crespo.

Mniéj się widać kija boi.
Co za jeden? Żołnierz który?...

Lope.

Nie przepuszczę; ręka swędzi;
Umaluję na rumiano.

Crespo.

Przespać myśli mi pod ścianą?
Szabla rychło go przepędzi.

Lope.

Umykaj jak tamci. — nuże!

Crespo.

Zmykaj sam; masz prędsze raci.

(Biją się).
Lope.

Dzielnie rąbie, — niech go kaci!...

Crespo.

Na Bóg żywy, — tęgo struże.




SCENA X.
(Wbiega Juan ze szpadą).
Juan.

Posiekę ich, choćby kopę,
Ojcze, jestém tu przy tobie.

Lope.

Pedro Crespo?

Crespo.

W swéj osobie.
Don Lope?

Lope.

A tak, don Lope.
Nie śpisz? Cóż to za tajenie?
Udawania nie pochwalę.

Crespo.

W tém, coś zrobił, gienerale,
Moje usprawiedliwienie.

Lope.

Wtrącacie się niewzywani.
Mnie dotyczyła obraza.

Crespo.

Ja-m też spróbował żelaza,
By dotrzymać wam kompanji.




SCENA XI.
(Kapitan i żołnierze za sceną).
Żołnierze.

Wymordujem do jednego
To podłe chłopstwo.

Kapitan.

Postójcie.

(Wchodzą na scenę).
Lope.

Czekam. No dalej. Mordujcie.
Kto to wy? Co to takiego?

Kapitan.

Żołnierze gniewni ogromnie,
Że im wzbroniono zabawy,
Chociaż — ja świadkiem — bez wrzawy
Śpiewali i grali skromnie,
Nie dając pluć sobie w kaszę,
Chcą mścić się; — ja ich hamuję.

Lope.

To don Alvaro? Dziękuję
I chwalę roztropność waszę.
— Lecz gdyście już z wsią skłóceni,
Nieszczęścia uniknąć trzeba.
Spostrzegam, że się wschód nieba
Jaśniejszemi blaski mieni,
Więc każę: Ledwo zadnieje,
Zbierać się z całym taborem
Tak, aby już przed wieczorem
Mieć za sobą Zalameję.
A niech się jeszcze o czyim,
Jak dzisiaj, wybryku dowiem,
Żegnaj się naprzód ze zdrowiem;
Spokoju nauczę kijem.

Kapitan.

Nakażę zaraz o świcie;
Nie zostanie dusza żywa.

(n. s.)

Ta wieśniaczka urodziwa
Będzie mię kosztować życie.

(Wychodzą kapitan i żołnierze).
Crespo (n. s.).

Don Lope gorąca głowa,
Nie zjemy się oba w kaszy.

Lope.

Dość tu obecności naszéj.
Chodźcie i nie pisnąć słowa.




SCENA XII.
(Ranek. Ulica. Wchodzą Mendo i Nuńo ranny).
Mendo.

Nuńo, cóż, głęboka rana?

Nuńo.

Chociażby była i płytka,
Głębsza jest, niż pożądana,
I słowem jéj pan nie przytka.

Mendo.

Fatalność nieprzewidziana;
Z oburzenia tracę mowę.

Nuńo.

O, ja nie!

Mendo.

Jakie to głupie
Chłopstwo i jakie surowe,
Mierzyć człeka prosto w głowę!

Nuńo.

Cała ta strona mię łupie.

(Słychać trąby).
Mendo.

Co to?

Nuńo.

Koniec pańskiéj troski;
Wojsko wychodzi dziś z wioski.

Mendo.

O, ustaną do méj złotéj
Pani żołnierskie zaloty.

Nuńo.

Przed wieczorem z łaski boskiéj.




SCENA XIII.
(Wchodzą Kapitan i Sierżant).
Kapitan.

Sierżancie, marszem powolnym
Wyjdziesz dziś o słońca skłonie
Z całą kompanią ku stronie
Gór; a pomnij, gdy w tym solnym
I białopiennym zatonie
Nurcie hiszpańskiego morza
Płomienista słońca róża,
Czekam na cię u stóp góry,
Bo téj nocy czarnopióréj
Słońcu śmierć, ale mnie zorza.

Sierżant.

Sza, ktoś podsłuchać nas czyha;
Któryś chłop.

Mendo.

Nuńo, przejdź z cicha,
Niech nie widzą mego smutku.
Odważnie, a powolutku.

Nuńo.

A jakże; strach mię popycha.

(Odchodzą).
Kapitan.

Ja do wsi powrócę ninie,
Bowiem służącéj dziewczynie
Przyjść kazałem, gdy się zmroczy.
Przyrzekła, że w cztery oczy
Ujrzę piękną zabójczynię.
Złoto otwiera drzwi z zaków
Dla mych serdecznych ataków.

Sierżant.

Nie idź sam, bo złe się stanie;
Potrzeba ci, kapitanie,
Wziąć kilku naszych chłopaków.
Chłopstwu ufać nie należy.

Kapitan.

Ba, nie mówić mi dwa razy.
Wybierz więc kilku z młodzieży.

Sierżant.

Dobrze, będą na rozkazy.
Lecz co mi na sercu leży:
Gdyby tak don Lope wrócił
I robotę nam zakłócił?

Kapitan.

Miłość moję — już konieczna —
Sam los na pomyślne zwrócił,
Bo i z téj strony bezpieczna,
Don Lope jedzie — masz wiedziéć —
Przed nami, ów pułk uprzedzić,
Który w Guadelupie czeka.
Wiem zaś o tém od człowieka
Z ich domu, gdziem poszedł śledzić,
Co się dzieje; król już w drodze,
Więc się też gotują srodze.

Sierżant.

Idę spełnić polecenie.

Kapitan.

Pomyśl, że w niém me zbawienie.

(Sierżant wychodzi).



SCENA XIV.
Rebolledo.

Po napiwne tu przychodzę.

Kapitan.

Za cóż to, mój Rebolledo?

Rebolledo.

Za doniesienie, że z biedą
Zadarłszy dla owéj damy
Jednego mniéj wroga mamy
Między tą chłopską czeredą.

Kapitan.

Kogóż anieli natchnęli?

Rebolledo.

Ten młodzik, brat Izabeli,
Wpraszał się; więc go gienerał
Od Pedra Crespy wygderał
I już w mundur go upięli.

Widziałem, szedł przez ulicę
Spięty na wszystkie pętlice.
Warto widziéć, — mina jaka:
Pół chłopa, a pół wojaka,
Niezgrabny, jak wszyscy fryce.
— Tak, że już od téj godziny
Ze starym kłopot jedyny.

Kapitan.

Dotąd dobrze nam się wiedzie,
Zwłaszcza, jeśli nie zawiedzie
Osoba, co do dziewczyny
Przystęp ułatwić mi miała.

Rebolledo.

Dotrzyma, gdy obiecała.
Z drogi do lubéj roboty
Powrócę; śpieszę do roty,
By mi w tyle nie została;
Miałbym od wodza za swoje!
Pójdziecie ze mną oboje.

(Odchodzi).
Rebolledo.

Do licha, będzie nas mało,
Choćby jeszcze trzech tu stało,
A po tych trzech jeszcze troje.

Iskierka.

Gdy ty odejdziesz, kochanie,
Cóż się ze mną biedną stanie?
Boję się — widzisz — żołnierza,
Co przezemnie do balwierza
Musiał iść po cerowanie
Gęby.

Rebolledo.

Cóż pocznę, niebogo,
Nie mam zostawić u kogo.
Szła-byś z nami?

Iskierka.

Za wojaka
Przebrać się — nie mam kubraka;
Odwagi — téj czuję mnogo.

Rebolledo.

O ubranie się postara:
Pozostała sukien para
Po paziu, co zemknął w drodze.

Iskierka.

Gdy tak, na wszystko się godzę;
Suknie — właśnie moja miara.

Rebolledo.

Chodźmy; sygnał chorążemu
Wydano.

Iskierka.

Wiem teraz, czemu
Śpiewa się:

Miłość żołnierza
Nie trwa i pacierza.

(Wychodzą).



SCENA XV.
(Dom Pedra Crespa. Wchodzą Don Lope, Pedro Crespo, Juan).
Lope.

Gospodarzu mój gościnny,
Nie zliczysz, ilem ci winny;
Zachowam wiecznie w pamięci.
A oto uprzejmość świeża,
Że mi swego chłopca zucha
Ofiarujesz na żołnierza.

Crespo.

I na sługę, gienerale.

Lope.

Nie, ale na przyjaciela,
Bo się już do niego palę.
Podoba mi się w Juanie
To żołnierki ukochanie
I ten widać rezon duży.

Juan.

U stóp waszych niechaj, panie,
Pozostanę jak najdłużej.
Poznacie i uwierzycie,
Żem wam gotów oddać życie.

Crespo.

O jedno tylko uprasza:

Niech przebaczy miłość wasza,
Jeśli w służbie się poszpotnie.
Chowało się to przy pracy,
To mu i nie tak obrotnie
Pójdzie śród pańskich pałacy,
Jak tu między prostakami
Przy pługu, bronie i radle,
Co są naszemi księgami,
Lecz nie wbiją w głowę człeku
Tego, czego dworność uczy,
Co jest polityką wieku.

Lope.

Słońce zniża się pomale,
Oto nieba polityka:
Wiatrek chłodzi, — więc nam czas.

Juan.

Pójdę pojrzeć, gienerale,
Czyli gotowa lektyka.

(Wychodzi).



SCENA XVI.
(Wchodzą Izabella i Ines).
Izabella.

Śpieszycie porzucić nas
Nie pożegnawszy téj, która
Służyć wam zawsze ochocza?

Lope.

Nie wyszedł-bym stąd, urocza
Pani, nie ucałowawszy
Rączki i nie poprosiwszy,
Abyś mój afekt najżywszy
Widzieć chciała bez niechęci,
A z nim ten przyjaźni znak:
— Nie w darze wartość, — w intencji,
Tę dyamentową broszę,
Która choć kamieńmi droga,
Wartością będzie uboga
W waszych rękach — przyjąć proszę

I nosić ją, lube dziecię —
Na pamiątkę.

Izabella.

Zbyt mię boli,
Panie, że tak płacić chcecie
Powinność naszéj gościny,
Podczas gdy za odwiedziny
My się dłużnikami czujem.

Lope.

Upominek, nie zapłata.

Izabella.

I za taki go przyjmuję.
A teraz ja z mojéj strony
Polecam wam mego brata,
Który jest uszczęśliwiony
Tytułem waszego sługi.

Lope.

Przyrzeczenie po raz drugi
Daję, że się wam uchowa,
Chociaż przy mojéj podagrze.

(Wchodzi Juan).
Juan.

Lektyka — panie — gotowa.

Lope.

Zostańcie z Bogiem.

Crespo.

Wy także
Z Bogiem.

Lope.

Ach, mój Pedro Crespo!

Crespo.

Ach, don Lope niezwalczony!

Lope.

Dziw to niewytłomaczony;
Kto-by był pomyślał zrazu,
Że od pierwszego wyrazu
Tak się wzajemnie polubim?

Crespo.

Kto? — Hm, ja sam gienerale,
Gdybym wiedział był, żeś takim...

Lope (już odchodząc).

Takim? — skończ że, bo się palę.

Crespo.

Takim serdecznym cudakiem.

(Don Lope wychodzi).

— Teraz, chłopcze, nim don Lope
Przygotuje się do drogi,
Tu przed siostrą i kuzyną,
Słuchaj ojcowskiéj przestrogi.
Za bożą łaską, mój synu,
Pochodzisz z rodu czystszego
Niż słońce, — lecz pochodzisz z gminu.
Powiadam to raz dlatego,
Byś nie poniżał do tyla
Twéj ambicyi i zapału,
Iżbyś nie pragnął pomału
A roztropnie wspiąć się wyżej:
Drugi raz, byś wpadłszy w męty
Życia pyszny i nadęty
Nie runął niżej; — tych dwoje
Godeł, przypiąwszy na zbroję,
Noś pokornie; bo w pokorze
Swobodniejszym sądem może
Człowiek wybrać, co korzystne
I nie ściga go zawistne
Oko, nie trują te jady,
Które dumnych życie trują.
Jakto nieraz ludzkie wady,
W pokorze się wyklarują,
A jak to wzajem czasami,
Ten, którego nic nie plami,
Nagle zjawi się potworą,
Dlatego, że go ubiorą
Ci, których dumą zadrasnął.
— Bądź grzeczny w sposób powinny,
Towarzyski i uczynny,
Bo czapką, papką i rolą,
— Wiesz — ludzie ludzi niewolą,[1]
A nie warte tyle złoto,
Które w Indyach rodzi słońce,
Lub na swym dnie morze studzi,

Ile warta miłość ludzi.
— Strzeż się ubliżyć kobiecie:
Najniższa godna jest cześci,
Choćby dla swéj płci niewieściej;
...Bo z nich rodzimy się przecie.
— O lada rzecz nie tęp szpady.
Kiedy patrzę na gromady,
Co u fechmistrza florety
Łamią; — tak mówię do siebie:
Szkoły nam potrzeba nie téj;
Bowiem uczyć się nie tego
Ma człek czestny i rycerki,
Jak się bić, ale dlaczego;
I gdyby istniał szermierski
Zakład, gdzieby nauczano
Nie jak, lecz czemu się bije,
Wszystkich-by tam chłopców słano.
— Z tém i z małą zapomogą,
Abyś nie czuł biedy drogą,
Jakie takie szarawary
Sprawił, gdy wejdziesz w koszary,
Po don Lopesa opiece
I mojem błogosławieństwie,
Bogu, Juanie, cię zlecę...
Niechaj się wiedzie i chowa,
Idź już, idź, bo mi się zdaje,
Że się doprawdy mazgaję.

Juan.

W sercu piszę twoje słowa,
Niech żyją, gdzie ja żyć będę.
Daj mi dłoń, ojcze: — siostrzyczko,
Uściśnij i podaj liczko,
I pozwólcie niech już siędę
Na konia; don Lope gotów,
Toż mi pośpieszać wypada.

Izabella.

Uściskiem wstrzymać-bym rada,
Bracie...

Juan.

Kuzynko, bądź zdrowa,

Ines.

Przebacz, nie ubieram w słowa

Pożegnania; żal mi dławi
Głos... Bądź zdrów.

Crespo.

Idź, idźże prędko
Bo patrząc, coraz mi łzawiéj,
Z tobą mi życie uciekło,
— A iść trzeba, gdy się rzekło.

Juan.

Niechże was Bóg wszystkich strzeże.

(Odchodzi).
Crespo.

Ciebie strzeż Bóg, mój chłopaku.

Izabella.

Nie przeniesieni tego braku.

Crespo.

Dobrze, że go już nie widzę;
Rozrzewnił mię, — aż się wstydzę.
Ha! Cóżby tu robił ze mną?
Zatraciłby się daremno,
W prostactwie chłopskiem i biédzie.
— Niech królowi służyć idzie.

Izabella.

Że odchodzi w noc tak ciemną
To mię martwi.

Crespo.

Bez przyczyny.
Jakaż go tam spotka szkoda?
Podróż w letnią noc — wygoda;
Zresztą don Lope tuż blizko.

(n. s.)

Tfu, rozrzewnił mię chłopczysko,
Choć niby nastrajam miny.

Izabella.

Ojcze, może lepiéj w izbie?

Ines.

Nie; skoro niema żołnierzy,
Usiądźmy tutaj na przyzbie,
Gdzie wieczorny wietrzyk świeży;
Dzień ucieka coraz bledziej,
Zaraz przybędą sąsiedzi.

Crespo.

Zostańmy; usieść tu wole,
Bo kiedy patrzę na pole

I na majaczącą drogę,
Zda mi się widzieć Juana.

(Do Inesy).

Przynieś mi krzesło, — kochana.

Ines.

Oto ławka, niech wuj siada.

Izabella.

Mówią, że tego wieczoru
Odbył się wybór alkada.

Crespo.

Tak, wybory zawsze w sierpniu.




SCENA XVII.
(Wchodzą w ulicę Kapitan, Sierżant, Rebolledo, Iskierka w męskim stroju i żołnierze).
Kapitan.

Sza! nie zdradzić się szelestém.
— Rebolledo, z tamtéj strony
Wkradnij się i przekupionéj
Słudze skiń-no, że tu jestém.

Rebolledo.

Idę; lecz co to? Przed drzwiami
Siedzą... zapewne nie sami.

Sierżant.

A ja w poblasku księżyca,
Co po placu jasność ściele,
Poznaję stąd Izabelę.

Kapitan.

Mnie już przed światłem miesięcznem
Serce tłukąc powiedziało,
Że to ona. Tém ci lepiej.
Wszystko jednym ruchem zręcznym
Skończyć możem, — byle śmiało.

Sierżant.

Przyjmiesz radę, kapitanie?

Kapitan.

Nie!

Sierżant.

Ha! to jéj i nie daję.
Jak rozkażesz, tak się stanie.

Kapitan.

Ja po cichu się przyczaję
I porwę ją, a tymczasem
Wy wszyscy dobywszy broni,
Zatrzymacie ich w pogoni.

Sierżant.

Skoro przyszliśmy już po to,
Potrafimy się z hołotą
Uporać.

Kapitan.

Powtarzam wtóry
Raz, gdzie mamy potém zejść się:
U tamtéj podnóża góry,
Po prawéj stronie gościńca.

Rebolledo.

Iskra!

Iskra.

Co?

Rebolledo.

Potrzymaj płaszcze.

Iskra.

Tak się mówi o kąpieli.
— Inną tutaj będziem mieli.
Czuję — łaźnię, co nie głaszcze.

Kapitan.

Ruszajmy; ja idę przodem.

(Podchodzą).
Crespo.

Uraczyliśmy się chłodem,
Dziewczęta, wróćmy do izby.

(Wchodzi do domu).
Kapitan (gł.)

Sam tu do mnie, towarzysze.

Izabella.

Ha, zdrajco, co to jest, co to?

Kapitan.

To jest szał, który uciszę,
To miłość.

(Unosi ją).
Izabella (za sc.).

Ratunku, nieba!

Crespo (wybiegając).

Ha, nędznicy!

Izabella (za sc.).

Ojcze, ojcze!

Ines.

Co począć? Bronić jéj trzeba.

(Wbiega do domu),
Crespo.

Ha! bezbronnym mię widzicie,
Inaczej, wydarłbym życie,
Rozbójnicy!...

Rebolledo.

Idźcie precz.
I nie przeszkadzajcie parce,
Lub was, głupi, śmiercią skarcę.

Crespo.

Co mi tam śmierć — o boleści!
Co mi tam życie bez cześci?
Kto się zlituje nade mną?
Szpady tu, szpady! Zbrodniarzy
Bez broni ścigać daremnie;
Lecz jeśli się nie ośmielę,
Stracę z oczu Izabelę.
Ciemno zmysłom mym jak w grobie,
Co pocznę, nieszczęsny, co zrobię?..




SCENA XVIII.
(Wbiega Ines ze szpadą).
Ines.

Wuju, oto twoja szpada.

Crespo.

Daj tu. Honor mi z nią wraca.
W niéj się teraz ma zakłada

Nadzieja i w téj prawicy.
Oddajcie łup, rozbójnicy!
Córkę mą, córkę, słyszycie!
Odbiję, lub stracę życie.

(Ucierają się).
Sierżant.

Wszystkie te krzyki bez celu;
Próżno bić się, — jest nas wielu.

Crespo (ucierając się upada).

Legion bólu przy mnie walczy,
Przeciw téj zgrai padalczéj;
Lecz przeciw mnie elementa.
Pod nogami ziemia święta
Usunęła mi się.

Rebolledo.

Dobij!

Sierżant.

Nie; zanadto — wyznać muszę —
Brać mu honor i brać duszę.
Toć masz serce nie potworu,
Ale, by nie wydał tropu,
Przywiążmy do drzewa w boru.

Izabella (za sc.).

Ojcze, ojcze!...

Crespo.

O me dziecię!...

Rebolledo.

Dalej, zróbmy, jak mówicie.

Crespo.

Westchnieniami tylko mogę
Iść za tobą w straszną drogę.




SCENA XIX.
(Droga pod lasem. Wchodzi Juan).
Izabella (za sc.).

Biada mi!

Juan.

Co za smutny głos?

Crespo (z drugiéj strony).

Biada mi!

Juan.

Co za smutne jęki!
— Spiknął się widocznie los:
Przez te górskie pędząc łęki
Wierzchowiec upadł pode mną.
W górze ciemno, w dole ciemno,
Ani przejrzeć mgieł opony,
Jakiś smutny krzyk z téj strony,
Z drugiéj żałosne westchnienia;
Pojąć nie mogę, co znaczą,
Bo niewyraźne zdaleka.
Nieszczęcie dwu istot czeka;
Méj pomocy i ramienia,
Oddaje się méj opiece;
Przeczucie mówi, że równe;
Tu męskie, a tu kobiece.
Ostatnie przed pierwszem kładę;
Tak spełniam rodzica radę:
Dobréj sprawie dawać szpadę,
I bronić kobiecéj cześci.
Okazya przychodzi żywo,
Idźmyż pomścić nieszczęśliwą.









  1. Que el sombrero y el dinero
    Son los que hacen los amigos.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.