Alkad z Zalamei (Calderón, tłum. Porębowicz, 1887)/Dzień Trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Alkad z Zalamei
Pochodzenie Dramata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1887
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ TRZECI.



SCENA I.
(Las. Wchodzi Izabella, płacząc).
Izabella.

O niech nigdy nie zaświta
Moim oczom piękny dzień,
Niechaj się zasnują w cień,
Niech się w nich mój wstyd nie czyta.
Ty niepoliczonych gwiazd
Już blednąca płocha wiosno,
Niechaj zorze nie wyrosną
Na twéj lazurowéj łące,
Nie zrumienią twéj bladości
Rzewne raz, a raz płaczące;
A gdy mają wejść koniecznie,
To niech wejdą raczéj łzami.
I ty między planetami
Królu, bogdajś został wiecznie,
Przetrwał choćby jeszcze chwilę
W twéj chłodnej, morskiéj mogile.
Niechaj dzisiaj noc swych cieni
Drżące państwo rozprzestrzeni,
Niech o bóstwie jéj powiedzą,
Że z wolą i samowiedzą
Chodzi, a nie po niewoli. —
Dzień! — I pocóż zajaśnieje?
Chyba aby przejrzeć dzieje
Okrucieństwa i niedoli,

Dzieje wstrętne, dzieje smutne,
Dzieje, co na pomstę ludzi
Chce niebo, by się pisały.
Niebo! — I ono okrutne!
Ja proszę i głos mój budzi
Echa w boru... proszę słońca,
By wstrzymało się godzinę
I już twarz spostrzegam ze złota,
Jak ponad gór rąbki sine
Wstaje. O biedna ja, biedna,
Niewysłuchana istota,
Pokrzywdzona, powstydzona...
Duch mi w nędznem ciele kona,
Grób się otwiera bezedna,
I chłonie mię — półumarłą.
Na moje niewinną cześć
Niebo gniewy swe wywarło.
Gdzie iść, dokąd ręce wznieść?
— Ośmiela li się do domu
Powieść mię stopy zbłąkane!
Dom mój z mego spłonie sromu,
Bo jakże przed ojcem stanę,
Który nie znał większéj dumy,
Jak spoglądać na klejnoty
Mego honoru i cnoty,
A dzisiaj, o biada mi, biada,
Taką szczerbę w nich wybada!
— Z miłości dlań i szacunku
W ucieczce szukać ratunku?...
Powiedzą o nieobecnej,
Żem spólniczką sprawy niecnej.
Obmowie wrota otworzę,
Niewinność wydam zjadliwym.
Zlękła, nieradna, — mój Boże,
Źle widzę, — o, źle zrobiłam,
Że przed bratém uskoczyłam,
Gdy w napadzie popędliwym
Gniewu zabić chciał, ujrzawszy
Stan mój od tych wrzosów łzawszy
Rośnych... Żawołam, usłyszy
Póki jeszcze zemstą dyszy,
Zabije. —
Juanie, Juanie!

— Echo samo odpowiada...

(Nadstawiając ucha).

Co to?

Crespo (za sceną).

Ach, kto śmierć mi zada,
Będzie litośnym zabójcą.
Bo jest to łaska okrutna,
Oszczędzać życie nędzarza.

Izabella.

Co to za jęk, co przeraża?
Co to za mowa tak smutna,
Niezrozumiała zdaleka?

Crespo.

Dobij, jeżeli człowieka
Imię nosisz!...

Izabella.

Nieba, nieba,
Więc i tému śmierci trzeba,
Więc jeszcze jeden nieszczęsny,
Któremu jest męką życie.

(Spostrzega Crespa przywiązanego do drzewa).

— Ha, przebóg co za odkrycie!




SCENA II.
Crespo.

Jeśli należysz do ludzi
Ty, którego trwożny krok
Po tych górach echo budzi,
Chodź, zabij!... Ha, czy mi wzrok
Błędny wyprawia tumany?

Izabella.

Do dębu za obie ręce
Nielitośnie przywiązany...

Crespo.

Jak z łaskawych nieb ściągnięta
Przybywa na me wołanie...

Izabella.

Ojciec własny!

Crespo.

Córko moja!

Izabella.

Tak, to ja, ojcze i panie.

Crespo.

Widzę-ż cię śród téj tortury?
Choć przetnij sznur, co mię pęta.

Izabella.

Och, nie, nie! Jeśli pozwolę
Rękom, aby rozerwały
Te kaleczące cię sznury,
Już usta nie będą śmiały
Wydać ci moje niedolę
W całéj przeokropnéj treści;
Bo jeśli raz się obaczysz
Z dłonią wolną, lecz bez cześci,
Już cierpliwym być nie raczysz
I zabijesz, a ja muszę
Wprzód otworzyć ci mą duszę.

Crespo.

Zamilcz, — nie mów, co się stało;
Istnieją takie nieszczęścia,
Że nie potrzeba powiadać,
Aby się je zrozumiało.

Izabella.

Nie; chcę wszystko wyspowiadać,
Niech twój pośród opowieści
Całą grozę duch wysłyszy,
I twoja duma się wzdrygnie,
I rychléj zemstą zadyszy,
Niż dopowiem.
Już to wiesz,
Jak wczoraj wieczór przed chatą,
Kiedym się czuła bogatą
Bezpieczeństwem od wszech ciosów
W cieniu twoich siwych włosów,
Zamaskowani zbrodniarze
Nauczeni, że przed gwałtém
Padają honoru straże,
Porwali mię, jak porywa
Wilk owcę, co choć lękliwa,
Przecież pod runem macierzy
Taka zaufana leży!...
— Ów kapitan, ów niewdzięczny
Gość, co od pierwszéj minuty,

W sposób zdradziecki i zręczny
Wprowadzał nikczemnie w czyn
Spisek na mą cześć uknuty,
Uniósł mię, gdy towarzysze,
Zaprzedani mu urwisze,
Plec mu bronili w ucieczce.
Śród tych gór po krętéj steczce,
Bieżał w las i drzew gęstwinę,
Która jest zbrodni świątynią.
— Patrz, nawet i góry czynią
Z siebie bezprawia kaplice!..
Tutaj w omdleniu dwa razy
Zamknęły się me źrenice;
Świat się dokoła uciszył
I już mi nie towarzyszył
Nawet twój głos, bo wyrazy
Poroznoszone na wietrze,
Stawały się coraz bledsze
I bledsze, tak, że co przedtém
Było dosłyszalną mową,
Rozwiewało się echowo,
Potrącając liści rąbki;
Niby jak po dźwięku trąbki,
Skoro muzyk się oddali,
Słychać już tylko wspomnienie
Idące po wiatru fali.
— W téj zaechowéj ustroni
Widząc, że nikt go nie goni,
Widząc, że nic mię nie broni,
— Bo nawet księżyc u góry,
Wszedł za obojętne chmury...
Niech przekleństwo będzie tému
Od słońca pożyczanemu
Światłu — o biedna ja, biedna! —
Zdrajca sądząc, że przejedna,
Zaczął pochlebnem udaniem
Tłómaczyć swój gwałt kochaniem,
Tak; ileż się widzi razy,
W pieszczotę zmienione obrazy!
Przeklęty człowiek, przeklęty
Człowiek, co chce przemódz wstręty
Siłą, serce zdobyć gwałtém,
Bo próżne żądania rości:

Trofea zwycięstw miłości
Nie w wykradzionych ryczałtem
Rozkoszach, lecz w tém skłonieniu
Istoty, któréj zachciało
Serce; bo kochać zelżoną
Kobietę i obrażoną,
Jest to kochać martwe ciało.
— Jakie prośby i zaklęcia
To wyniośle, to z dziecięcia
Pokorą rwały się ze mnie!
Wszystkie daremnie, daremnie...
Bo (tu głos mi się zalęknie) —
On wzgardliwy — (pierś mi pęknie);
Zuchwały — (siły omdleją) —
Bezecny — (oczy zgoreją), —
Okrutny — (oddech się zdławi), —
Zwycięski — (duch się zakrwawi
Rozdartém wzlatując łonem)... —
— Czego ci głosem wzruszonym
Nie powiem, mój widok wyda:
Twarz mi rumieni ohyda,
Oburzenia płyną łzy,
Z rozpaczy wyprężam ręce,
Z wściekłości cała się skręcę...
Ha! — gdy z słowy się mozolę,
Z tych giestów czytaj mą dolę.
............
Dość rzec, że śród takich skarg,
I podczas, gdy z bladych warg
Szły ku niebiosom wołania
Zemsty już, nie ratowania,
Zróżowił się biały wschód;
A w téj saméj chwili śród
Krzaków usłyszawszy szmer,
Zalękła obracam głowę,
I widzę — nieszczęście nowe...
Widzę — powiadam — Juana.
Boże, komuż przyszła w porę
Pomoc bardziéj pożądana!
On spojrzał i w oka mgnieniu,
W poranka niepewnym cieniu,
Poznał mię przecie — z mą szkodą.
— Nieszczęścia to bystre rysie,

Wskroś aż do ducha przebodą. —
Nie rzekł słowa, ścisnął pięście
I dobył téj saméj stali,
Którąś my mu przypasali
Tak niedawno!... Więc kapitan
Pojąwszy, że za skrzywdzoną
Ująć się rycerskość każe,
— Rycerskość, co nie szła w parze
Z szlachetnością, — porwał swoję;
Skrzyżowało się szpad dwoje;
A ja widząc, że się wszczynał
Taki o mnie zacny bój,
Zawahana, zalękniona,
Że jeszcze nie wie brat mój,
Czym winna, czyli skrzywdzona,
Drżąc przed usprawiedliwianiem,
Gdyby we mnie widział winę,
W poplątanych krzów gęstwinę
Uciekłam; lecz przystanąwszy
Przez koronkowe wiszary
Bluszczów niby z za kotary
Patrzyłam, w sobie zebrana,
Na to, przed czem zbiegłam właśnie.
— Juan zranił kapitana;
Ten padł... Juan w swym obcesie
Z jakąś złością nieczłowieczą,
Chciał dobić, gdy w tém żołnierz
Szukający swego w lesie
Wodza, przybiegli z odsieczą.
Stanął im śmiało, lecz skoro
Spostrzegł się, że jest ich czworo,
Uszedł; tamci nie ścigali,
Ratując naprzód rannego,
Któremu na sznur korali —
Krople krwi nizały się z łona,
Wziąwszy ostrożnie w ramiona,
Nieśli do wsi, bez uwagi,
Że narażą na zniewagi....
— Nie wiedząc jak radzić złemu
Które zewsząd zagrażało,
Myśleli radzić większemu.
A ja patrząc z lęku skrzepła
Na to wszystko i wpadając

Z trwóg strasznych w straszniejsze trwogi,
Zbłąkana, z płaczu oślepła,
Przez góry i przez rozłogi,
Bez światła i bez kierunku,
Sama przed sobą pobladła
Biegłam szukając ratunku,
Ażem tu do cię przypadła.
— Oto moich krzywd opowieść;
Jeśli pragniesz dumy dowieść,
Ośmiel przeciw memu łonu
Gniewem zdjęty i obrazą
Twą odwagę i żelazo.
— Oto ja spragniona skonu
Własnemi zrywam rękoma
Te krępujące cię sznury,

(Odwiązuje go).

Może się z nich przyda który
Na moje nieszczęsną szyję —
Ja-m twa córka, tyś bez cześci
I wolny. Po méj powieści
Wahasz się? Zabij! Świat powie,
Że zadałeś córce śmierć,
By dać życie honorowi.

(Klęka).
Crespo.

Dziecię me, córko kochana,
Podnieś się, ranisz kolana.
Gdyby nie słały nam losy
Pod nogi cierni niedoli,
Jakże zwałyby się ciosy,
Czem byłoby to, co boli?
Dla ludzi boleść stworzona,
Toż się ją musi odwagą
Pieczętować w głębi łona.
Izabello, chodźmy stąd.
Przedwszystkiem trzeba mieć wzgląd
Na chłopca; po takiéj sprawie
Jestém o niego w obawie.
Musim, gdzie jest, się dowiedzieć
I złe następstwa uprzedzić,
Chowając go w miejsce pewne.

Izabella.

Och, dla mnie przeniosą tyle,
Och, lepiej-by mi w mogile!...

Crespo.

Chodź.

(n. s.)

Przebóg, jeśli ta rana
Przymusiła kapitana
Wrócić nanowo do wioski,
To myślę, że z łaski boskiéj
Wypadło-by dlań poradniéj
Raczéj umrzeć z rany owej,
Niż czekać godziny zapadniéj
Z innéj, którą ja mu zadam.
O, bo ja mu zapowiadam,
Że zabiję... Chodźmy, dziecię,
Chodźmy już do chaty.




SCENA III.
(Wchodzi pisarz).
Pisarz.

Panie,
Zasłużyłem dziękowanie
I poczesne.

Crespo.

Cóż, pisarzu?

Pisarz.

Wczoraj nasza wiejska rada
Wybrała was na alkada,
To znaczy wójta i sędzię.
Dwie sprawy zaraz dzierżycie:
Pierwszą jest króla przybycie,
Który jeszcze dziś tu będzie
Albo jutro, jak sam głosi,
W drugiéj także się zanosi
Na rozgłos: oto dziś zrana
Przynieśli do wsi żołnierze
Zranionego kapitana,
Co stał tutaj na kwaterze.

Leczą go tam u balwierza;
Kto go ranił, wyznać nie chce,
Lecz gdy się sprawcę wybada,
Pomyśl — zranienie żołnierza!...
Sprawa się święci nielada.

Crespo (n. s.).

Więc gdy mi w sercu wezbranem
Wre szał bólu i mściwości,
Czci méj czyni mię tyranem
Ta laska sprawiedliwości?...
Jakże dziś sam prawo zdradzę,
Gdy mi właśnie dano władzę
Piętnowania prawa zdrajców.
Ha, zwolna; spraw tych nie można
Dotykać, jeno z ostrożna.

(gł.)

— Chcę pozdrowić panów rajców
Za niezasłużoną laskę;
Wielki zaszczyt na mnie zlali.

Pisarz.

Chodźcie wiec do radnéj sali
Odebrać alkada laskę
I z świadków spisać zeznania.

Crespo.

Pójdźmy. — Idź, dziecię, do domu.

Izabella.

Z tobą wolę; pełna-m sromu.

Crespo.

Córko, masz w ojcu alkada.
Sprawiedliwość z nami włada.




SCENA IV.
(Izba. Kapitan w opasce, Sierżant).
Kapitan.

Skoro taka błaha rana,
Pocóż przyszliśmy z powrotém
Do téj wsi?

Sierżant.

Któż wiedział o tém,

Zanim była przewiązana?
Przyzna kapitan i powie,
Teraz, kiedy poszło ładnie,
Że nie było to poradnie,
Z niedbalstwa narażać zdrowie.
Gardząc lekarską pomocą,
Mogłeś zemdleć w krwi upływie.

Kapitan.

Skoro poszło tak szczęśliwie
Dłużéj tu zostawać po co?
Uchodźmy, bo wieś się zwali,
Zaledwie o nas posłyszy.
Masz gotowych towarzyszy?

Sierżant.

Tak.

Kapitan.

Ucieczka nas ocali
Przed chłopstwem pewnie rozżartém
Za owe sprawę szkaradną.
Czujesz: jeśli tutaj wpadną,
To poturbują nie żartém.




SCENA V.
(Wchodzi Rebolledo).
Rebolledo.

Od sądu zbrojni przed drzwiami.

Kapitan.

Zbyt im widzę wyrok pilny.
Cóż ma do mnie sąd cywilny?

Rebolledo.

Alkad chce pomówić z wami —

Kapitan.

Nie mogło zdarzyć się lepiej;
Będę pod bezpieczną strażą,
I chłopi mi się nie ważą
Pojawić tu swoich ślepi.
Z karku mi nie spadnie głowa,
Alkadowie nie poradzą;
Pod sąd wojenny mię dadzą,

A choć to sprawa gardłowa
Daleka przecież infamji.

Rebolledo.

Chłop się poskarżył widocznie.

Kapitan.

Bezwątpienia; — lecz cóż pocznie?

Crespo (za sceną).

Stańcie tu straże przed drzwiami;
Nie przepuszczać mi żołnierza,
Który jest w izbie, i czekać,
A gdyby zechciał uciekać,
Pal w łeb.




SCENA VI.
(Wchodzą Pedro Crespo z laską, Pisarz i zbrojni wieśniacy).
Kapitan.

Do czego to zmierza?
Kto śmie wchodzić tu tak śmiele?

(Spostrzegając Crespa).

Hm, Crespo!...

Crespo.

Czemuż to nie mam
Wejść? Sprawiedliwość, jak mniemam,
Przywilejów dzierży wiele.

Kapitan.

Sprawiedliwość świeża wasza,
Ledwo od dnia wczorajszego;
A zaś ze mną nic wspólnego
Nie ma, ani mię przestrasza.

Crespo.

Niesłuszny waszéj miłości
Gniew; przychodzę w pewnéj sprawie,
Któréj zechcecie łaskawie
Wysłuchać na osobności.

Kapitan.

Odejdźcie stąd, towarzysze!

Crespo.

I wy odejdźcie w podsienie;

Na żołnierzy dać baczenie,
Aby tu nie wpadli.

Pisarz.

Słyszę.

(Wychodzą: Pisarz, wieśniacy, żołnierze).
Crespo.

Skoro już dzierżący władzę
Dałem tutaj głos powadze
Sprawiedliwości i może
Wstręty budzę jako sędzia
Na większą wolność orędzia
Mego tę laskę odłożę
I człowiek zwyczajny znowu
Smutnemu dam folgę słowu.

(Opiera laskę o ścianę).

— Kiedy już tak don Alvaro
Przeciw sobie stoim sami,
Mówmy z otwartością całą,
Ażeby się żadną miarą
Po-za milczenia wrotami
Chytre słowo nie chowało.
Żal wzajemny uspokójmy:
Ja jestém człowiek uczciwy,
I gdyby mi urodzenie
Wybrać przyszło, jak Bóg żywy
Nie znalazłbym w sobie ujmy,
Za któréj przeobrażenie
Stan-bym swój odmienić chciał.
Przychylność i uważanie
Mam, wieś cała za mną stanie,
Obywatele i rada.
Zamożności Bóg udziela
Z pracy mojej; toż się szczycę,
Że nie ma na okolice
Bogatszego właściciela.
Córkę moje wychowałem
— Sioło to biorę na świadka —
W ciszy, zacności, rozsądku,
Cnocie, — taką była matka,
Niech jéj Bóg nie wzbrania nieba! —
I czegóż więcéj potrzeba
Do szczęścia, gdy się posiada
Mienie, gdy ci nikt nie gada:

Żyj skromnie i nikt nie zajrzy,
Zwłaszcza w takiem małem siele,
Gdzie się cudze wady piele,
Tak ochoczo jak nic w świecie
A Bóg-by dał, powiem, panie,
By się pełło je w sekrecie! —
Że nie brakło jéj urody
Wasze miłosne zachody
Poświadczą — ach, smutne dzieje
Nie dziw, że łzami obleję.
Tu, panie, nieszczęście moje...
Źle, że się trucizną poję;
Nie chylmy téj czaszy do dna,
Zostawmy nieco odwadze.
Tak jest; zbierzmy duszy władze
I naraz nie wybuchajmy
Nieszczęściem, ale też dajmy,
Dajmy czas jego naprawie.
Że wielkie, wiesz; — w méj niesławie
Szczerze chciałbym je przydusić,
Lecz się hamuję daremnie.
Na żyw Bóg! gdybym je zmusić
Zdołał, by zostało we mnie,
Tutajbym ja nie przychodził,
Lecz je z żalem mym pogodził,
Zdał część — jak mówię — odwadze.
— Więc takiéj krzywdzie dotkliwéj
Poszukiwać sprawiedliwéj
Odpłaty, leku zniewadze
Nie zemstą jest, a lekarstwem.
Nad tą zadumań odpłatą,
Myślę i uważam na to,
Aby wam nie było źle,
A nam niegorzej; — rzec chcę:
Bierzcie mój majątek, panie,
I mój i mojego syna,
Którego do stóp wam zwlekę,
Gdyż jest wielka jego wina.
Niech dla niego z całéj schedy
Nie zostanie marovedi,
Niech skazani na żebranie
U obcych szukamy chleba.
A jeżeli więcéj trzeba,

I niedość takiego wiana,
W poddaństwo mnie i Juana
Zaprzedaj, — tylko wróć cześć,
Wróć cześć, któréjś jéj pozbawił.
— Nie sądzę, byś się niesławił,
Czyniąc tak; bo jeśli dzieci
Twoje ta fatalność splami,
Że będą memi wnukami,
To krew w żyłach nosząc podłą
Uzacnią, co je zeszpeci,
Mając, panie, ojca w tobie.
Mówi przysłowie w Kastylji,
Że rumak uzacnia siodło.
— Patrzaj, oto na kolana
Padam, a twarz ma zalana
Łzami do stóp twych się chyli,
Chyli się ma biała głowa,
A pierś widząc śnieg i wodę,
Myśli, że to piorunowa.
Włos mój roztopiła moc.
— O co proszę? O honor proszę,
Któryś w jedne zabrał noc.
Ktoby widział, jak oń błagam,
Jak wypraszam go u ciebie,
Gotówby pomyśleć łacno,
Że nie swego się domagam.
Uważ, że mógłbym w potrzebie
Prawem zdobyć cześć nią zacną...
Nie, — czekam na zmiłowanie.

Kapitan.

Cierpliwości mi nie stanie!
Nudna, chociaż siwowłosa
Płaczko, winieneś mi dzięki,
Żem dotąd nie podniósł ręki
Na cię i twego młokosa,
Żem dotąd zuchwałych słów
Nie zadławił ci w gardzieli,
Dziękuj pięknéj Izabeli.
Jeśli i ty życzysz znów
Mścić się szpadą, ręka stara
Na straszną coś nie zakrawa;
A chcesz uciec się do prawa,
Jurysdykcyi twéj tu wara.

Crespo.

Więc cię starca płacz nie wzruszy?

Kapitan.

Jak nie wzruszy mię, niestety,
Dziecka płacz albo kobiety.

Crespo.

Tyle próśb, tyle katuszy
I żalu, łaski ni cienia!

Kapitan.

Jakiéj łaski? — Już nudzicie.
Nie dość, że daruję życie?

Crespo.

Patrz, tu pełen upodlenia
Klęczę, — cześć mi powróć moję.

Kapitan.

Nie nudź!

Crespo.

Pogrożę z kolei:
Sędzią jestém Zalamei.

Kapitan.

Pod jurysdykcyą nie stoję
Waszą, ni sobą obarczę;
Stoję pod władzą wojskową.

Crespo.

To twoje ostatnie słowo?

Kapitan.

Ależ tak, nieznośny starcze!

Crespo.

Nie ma rady?

Kapitan.

Jak dla kogo.
Wam milczeć najlepsza droga.

Crespo.

To wszystko?

Kapitan.

Tak.

Crespo (wstając).

Ha! Na Boga
Klnę się, zapłacisz mi drogo.

(Bierze laskę).

Hola!

Pisarz (za sceną).

Słucham waszmość pana.

Kapitan.

Co myśli to chłopstwo wraże?




SCENA VII.
(Wchodzą Pisarz i wieśniacy).
Pisarz.

Jestém; wasza miłość każe...

Crespo.

Aresztować kapitana.

Kapitan.

Precz mi! Co to wszystko znaczy?
Nadto sobie wasze hula.
Kapitana? W służbie króla?
Zasię wam!

Crespo.

To się obaczy,
Trupem lub spięty w kajdany
Wyjdziesz stąd.

Kapitan.

Ha, obaczycie,
Żem wolny i że mam życie.

Crespo.

A ja-m Alkad malowany?
— Do więzienia i strzedz w celi.

Kapitan.

Przeciw sile nie poradzę,
Ale dziś król o zniewadze
Dowie się; — byście wiedzieli!

Crespo.

I o mojéj też się dowie;
A ponieważ już w sąsiedztwie
Jest podobno, pozna w śledztwie,
Czyjéj miecz się pisał głowie.
Zdaj szpadę.

Kapitan.

Przy mnie zostanie.

Crespo.

Więźniom zostawiać pałasze?

Kapitan.

Z respektém traktuj mię wasze.

Crespo.

Rozumie się, jasny panie.
Z respektém pod pachy bierzcie,
Prowadźcie do kazamaty,
Gdzie najgrubsze w oknach kraty;
W kajdanki ręce ubierzcie
I łańcuszek i pilnujcie
Z respektém, aby się zatém
Nie zwąchał z którym kamratém.
Tamtych podobnie okujcie,
Każdego do innéj skrytki
Zamknąwszy, gdyż wszystko troje
Sąd, — jak się niestety boję —
Z respektém weźmie na spytki;
A jeżeli się wykrzesze,
Że mieli ze sobą związki,
Każdego u innéj gałązki
Z całym respektém — powieszę.

Kapitan.

Ha! Chłopstwo, które ma władzę.




SCENA VIII.
(Pisarz i wieśniacy wprowadzają Rebolleda i Iskierkę w męskim stroju).
Pisarz.

Przedstawiam wam, panie, jeńców,
Tych schwyconych dziś młodzieńców,
Ale dwu tylko prowadzę:
Trzeci uciekł.

Crespo.

A, niecnota!
Znam go; — to śpiewak kapeli.
Raz rzemyczkiem po gardzieli,
Nie zaśpiewa za żywota.

Rebolledo.

Cóż to grzesznego — śpiewanie?

Crespo.

Wszelka sztuka przy niém gaśnie;
Mamy też instrument właśnie,
Co wydelikaca krtanie.
Masz teraz sposobność: śpiewaj!

Rebolledo.

Co?

Crespo.

Nocny rapt kapitana.

Rebolledo.

Córce twéj rzecz lepiéj znana.

Crespo.

Krnąbrnyś; koła się spodziewaj.

Iskierka.

Rebolledo mój, nieboże,
Nie wypuszczaj mi z ust pary.
Jeśli cię poślą na mary,
Śpiewkę o tobie ułożę.

Crespo.

Przejdźmy teraz do drugiego
Grajka: — Słuchamy piosenki.

Iskierka.

Mnie nie wolno brać na męki.

Crespo.

Nie wolno, a to dlaczego?

Iskierka.

Żadne prawa mię nie mogą
Żadną miarą skazać na nie.

Crespo.

Ha, czemu?

Iskierka.

Bo jestém w stanie...
Jestém, widzisz, w stanie błogo-
Sławionym.

Crespo.

Ha, bezwstydnicy
Nawet nie wstyd w téj sromocie.
Paziem byłaś przy piechocie?

Iskierka.

Nie tyle, co przy konnicy.

Crespo.

Wyznacie ty i twa żonka
Sprawki.

Iskierka.

Wszystko już powiemy:
Co wiemy, czego nie wiemy,
— Boć lepsze to od postronka.

Crespo.

Język uchowa oboje
Od męczarni.

Iskierka.

Jeśli tak,
— Rodziłam się w śpiewny znak
I zaraz gardziołek stroję.

(Śpiewa).

Zachcieli mi łamać gnaty.

Rebolledo (śpiewa).

Zachcieli mię łapać w szczypce.

Crespo.

Co robicie?

Iskierka.

Stroim skrzypce
Na te waścine kantaty.

(Wychodzą pod strażą).



SCENA IX.
(Dom Crespa. Wchodzi Juan).
Juan.

Od momentu, kiedym zadał
Zbrodniarzowi ranę w lesie,
Ale potém widząc, że się
Nie utrzymam, bo napadał
Na mnie huf, zbiegłem bez sromu,
Po górach, po boru całym
Gonię, siostry nie spotkałem.
Przychodzę wreszcie do domu
Nie bez hazardu, albowiem
Sąd nie mając serc na względzie
Mężobójcę ścigać będzie

We mnie; ojcu rzecz opowiem,
Co mi poradzi, obaczę,
Co zrobi dla ocalenia
Naszéj cześci, życia, mienia.




SCENA X.
(Wchodzą Ines i Izabella).
Ines.

Kuzynko, zawsze te płacze?
Serce nosić takie smętne,
To nie żyć, — to śmierć wciąż stwarzać.

Izabella.

Ineso, mamże powtarzać\
Tobie, że mi życie wstrętne?

Juan (n. s.).

Powiem, by się chciał postarać...
— Co? Ona? Duszy méj kacie,
Zabiję!

(Wyciąga sztylet).
Ines.

Kuzynie!

Izabella.

Bracie,
Co chcesz uczynić?

Juan.

Ukarać,
Ześ na hazard wystawiła
Dziś mój honor i me życie.

Izabella.

Stój.

Juan.

Niech ci śmierć na pokrycie
Hańby służy i mogiła.

(Chce przebić).



SCENA XI.
(Wchodzi Pedro Crespo z laską alkada).
Crespo.

Co to?

Juan.

Zadośćuczynienie
I to jeszcze małe zbyt
Za zdradę, bezcześć i wstyd.

Crespo.

Dość, dość. Zuchwałe zachcenie
Wracać po takim uczynku.

Juan.

Co słyszę? Zmysł mi się mroczy!

Crespo.

Przychodzić władzy przed oczy
Poraniwszy w pojedynku
Człowieka kędyś tam w boru.

Juan.

Ojcze, jeżelim zawinił,
Zważ przecie, że com uczynił,
Czyniłem mszcząc się honoru.

Crespo.

Dość, Juanie. — Wziąć mołojca
I zamknąć także.

(Wchodzi straż).
Juan.

To, panie,
Twego syna traktowanie?

Crespo.

Nie syna, — własnego ojca
Traktowałbym w równéj mierze.

(n. s.)

Musi tak być; ta udana
Srogość ocali Juana,
Świat zaś w tém jeno dostrzeże
Sprawiedliwości.

Juan.

Chcę rzec,
Czemu utopiwszy ostrze

W piersi zdrajcy, równie siostrze
Biegłem z duszy hańbę zwlec.

Crespo.

Już wiem, lecz takie świadectwo
Nie ważne; to się wybada
Przed trybunałem alkada
I jako formalne śledztwo.
Tymczasem zaś, zanim zwołam
Sąd i winy się wykażą,
Muszę trzymać cię pod strażą.

(n. s.)

Wszak go uniewinnić zdołam.

Juan.

Mało taki sąd popłaca,
Gdy krzywo i bezzasadnie
Bronisz, kto ci honor kradnie,
A karcisz, kto ci go wraca.

(Wychodzi pod strażą).
Crespo.

Dziecię, poświadczyć wypada
— Patrz, to ojciec cię ośmiela —
Skargę na uwodziciela.

Izabella.

Wyznać — ha! — co za szkarada!...
Przed czém włos ze zgrozy staje
Na głowie, głośno powtórzyć?
Gdy niema ku zemście służyć —
Błagam, pozwól niech zataję.

Crespo.

Nie, bo skoro me błaganie
Nie pomogło, by za żonę
Wziąwszy mienie nam skradzione
Wrócił, w ten sposób się stanie.

(Izabella wychodzi).

Ineso, laskę mi podaj.
Kiedy nie mogłem z godnością
Zatrzeć sprawy łagodnością,
Zatrę krwią.

(Don Lope za sceną).
Lope.

A bodaj cię, bodaj!

Crespo.

Słyszę u wrót jakieś gwary.

Czy nowego gościa mamy?
— Co widzę? Witamy, witamy!




SCENA XII.
(Wchodzi don Lope).
Lope.

Tak jest, to ja sam, mój stary,
Prawie już z połowy drogi
Zawrócony tu do wioski,
Gdzie pono jakiś łotroski
Bunt porwał wszystkich na nogi.
Nie chcę indziéj stawać dworem,
Jeno w téj serdecznéj chacie.

Crespo.

Bóg zapłać, takim splendorem
Że mię zawsze zaszczycacie.

Lope.

Wasz syn dotąd gdzie przebywa?
Nie zjawił się.

Crespo.

Wnet opowiem
Czemu; niech naprzód się dowiem,
Jaka to gwiazda szczęśliwa...
— Lub zła raczej — was tu niesie,
Bo na pogrzeb.

Lope.

Chrysta rany!
O śmiałości niesłychanej,
Że w nią ledwo wierzyć chce się,
Słyszę tu; wybryk mospanie,
Jakich w dziejach się nie czyta.
— Sierżant mię na drodze chwyta
I powiada... słów nie stanie,
Wściekłość mię porywa dzika,
A wiesz, żem jest w gniewie wierny.

Crespo.

Cóż to?

Lope.

Alkadzik mizerny

Kapitana mi zamyka!
Klnę się Bogu i nie grzeszę:
Nie bolała mię do rana
Ta ekskomunikowana
Noga, aż teraz, gdy śpieszę
I nie mogę przyjść dość wcześnie,
Ażeby go — na siarczyste
Gromy, ratuj Jezu Chryste!..
Sromotnie i przebezcześnie
Kij mi zbić!

Crespo.

To wielka bieda
I niewcześnie tu istotnie
Przychodzicie, bo sromotnie
Alkad kijmi zbić się nie da.

Lope.

Da się, czyli chce, czy nie chce.

Crespo.

Ha, kto dożyje, — obaczy;
Lecz licho się tému znaczy,
Kto was taką radą łechce.
Dlaczego go więzi — wiecie?

Lope.

Nie, lecz na tém nie zależy;
Żołnierz pod moję należy
Jurysdykcyą, a ja przecie
Umiem także ścinać głowy,
Gdy trzeba.

Crespo.

To bardzo ładnie.
Wasza miłość niedokładnie
Wie, co to alkad wioskowy?

Lope.

Chłop! Jakąż ma inną cnotę?

Crespo.

Chłop, lecz panuje niezgorzej.
Kiedy sobie raz ułoży,
Że zada komu garrotę[1],
To zada.

Lope.

Do stu gardzieli
Spiżowych, — nie!.. Bog mi świadkiem;
A gdybyście wy przypadkiem,
Co powiadam, sprawdzić chcieli,
Gadajcie, gdzie jego dom?

Crespo.

Dom jego tutaj w sąsiedztwie.

Lope.

Biegnę — ha! w mojém kalectwie!
Jak się zwie, na jasny grom?

Crespo.

Crespo.

Lope.

Przeczucie szeptało,
Że on.

Crespo.

On, na ciemne piekło.

Lope.

Więc Crespo, — słowo się rzekło.

Crespo.

Więc don Lope, — złe się stało.

Lope.

Po więźnia tutaj przychodzę
I rozumu was nauczę.

Crespo.

Jeszcze trzymam w ręku klucze;
— Więzień mi nabroił srodze.

Lope.

Wiesz, że nie wolno nikomu
Prócz mnie — sądzić wojskowego?

Crespo.

Wiesz, ile tu zrządził złego?
Że mi córkę porwał z domu?

Lope.

Wiesz, podobną sprawę że się
Winno było do mnie wnieść?

Crespo.

Wiesz ty, że jéj wydarł cześć
Nocą gwałt zadawszy w lesie?

Lope.

Wiesz, ile ty i twa licha
Władza niższe są ode mnie?

Crespo.

Wiesz, żem mu rękę daremnie
Podawał? że ją odpycha?

Lope.

A czy wiesz ty, żeś bez prawa
W jurysdykcyę wszedł nie swoję?

Crespo.

On wszedł w dobrą sławę moję,
A jegoż to moja sława?

Lope.

Satysfakcyę ja wymogę,
Jeśli istotnie zawinił.

Crespo.

Nie proszę, by za mnie czynił
Ktoś, co sam uczynić mogę.

Lope.

Więźnia — tu — na wszystkie biesy!
Muszę mieć, gdy się uwziąłem.

Crespo.

A ja proces rozpocząłem.

Lope.

Proces? Co to procesy?

Crespo.

Proces — jest to plik papieru,
Gdzie zebrane są ze śledztwa
Indagacye i świadectwa.

Lope.

Pójdę ja sam do karceru.

Crespo.

Można, ale strzeż się guza:
Dałem rozkaz mojéj straży:
Kto zbyt blizko się poważy,
Przywitać go z arkebuza.

Lope.

Ciekawym też waszych kul,
Mój alkadzie, posmakować.

(N. s.).

Nie chcę się awanturować:
Niedaleko ciągnie Król...

(Gł.)

Hola!

(Wchodzi Żołnierz).

Czyja noga chyża,

Biegać mi do armii przedniéj,
Co stała we wsi sąsiedniéj,
A teraz się w marszu zbliża,
I kazać, niechaj tu śle mi
Do wioski eskadron cały,
Z ponabijanemi działy,
I z lonty zapalonemi.

Żołnierz.

Nie potrzeba tego zgoła;
Całe wojsko zemstą dyszy,
O więzieniu towarzyszy
Usłyszawszy i do sioła
Weszło już.

Lope.

Na piorun z nieba!
Ujrzym, kto się upokorzy.

Crespo.

Na piorun, — wypełnię skorzéj,
Co mi wypełnić potrzeba.




SCENA XIII.
(Ulica. Głos bębnów. Don Lope, Pisarz i Pedro Crespo za sceną).
Lope.

Oto jest buda drewniana,
Gdzie wam więżą kapitana,
Jeśli go wam nie wydadzą,
Puścić dom z dymem i sadzą;
A jeśli wieś się postawi,
I wieś.

Pisarz.

Choć nam tu wyprawi
Pogorzele — nie wydamy!

Lope.

Umierajcie zbójcy, chamy!

Crespo.

Umierajmy — i cóż dalej?

Lope.

Widocznie sukurs dostali.

Łamać okna, łamać bramy,
Łamać ściany!...




SCENA XIV.
(Wbiegają Żołnierze i don Lope z jednéj strony, z drugiéj Król, Pedro Crespo i orszak).
Król.

Co to jest?
Takie króla powitanie?

Lope.

To jest, najjaśniejszy panie,
Chłopska śmiałość niesłychana;
A wasza królewska mość
Chwilką gdyby tu przybyła
Później, wieś-by wystąpiła
Cała illuminowana.

Król.

Co było?

Lope.

Alkad tutejszy
Aresztował kapitana,
I mimo nakaz surowy
Z mojéj strony — wydać nie chce.

Król.

Mówcie, kto jest alkad owy?

Crespo.

Ja.

Król.

Co podasz na obronę?

Crespo.

Protokół, gdzie dowiedzione
Według zeznań świadków winy,
A podlegające karze
Gardła, jako: Rapt dziewczyny,
I po zniesławieniu w jarze,
Satysfakcyi odmówienie
Mimo, że mu ojciec dawał,
Wraz z jéj ręką całe mienie.

Lope.

Ojcem jéj jest alkad sam.

Crespo.

Na rezultat to nie wpływa;
Wszak gdyby się skarżył obcy,
Rzecz konieczna i godziwa
I jemu wymierzyć słuszność.
Skąd więc na mnie ta zajuszność,
Żem dla córki méj uczynił,
Co uczyniłbym dla innéj?
Owszem; tému, ktoby winił,
Żem dla swoich był uczynny,
Powiem jedno to, żem syna
Równie aresztować kazał
Za to, że się człeczą zmazał
Krwią; osądźcie, czylim stronny!
— Ha, nie tak: Dowiedz mi który,
Że jest nieformalne śledztwo,
Żem gdzieś fałszywe świadectwo
Przyjął; albo wykaż, że się
Mieści jaki fałsz w procesie,
— A wtedy zadajcie śmierć.

Król.

Nie głupie rozumowanie;
Ale pomału, pomału.
Do innego trybunału
Wyroku egzekwowanie
Należy; nim go ogłoszę,
Więźnia zaraz wydać proszę.

Crespo.

Wydać go — królu — rzecz trudna;
Jako, że gmina nieludna,
Jedyną tylko posiada
Instancyę, wyrok zapada,
Kat czeka.. toż kapitana
Kaźń już egzekutowana.

Król.

Co mówisz?

Crespo.

Gdy nie wierzycie,
Obróćcie oczy w tę stronę
A obaczycie skazańca.

(Ukazuje w więzieniu kapitana uduszonego i posadzonego na krześle).
Król.

Zuchwały czyn — na me życie.

Crespo.

Rzekliście i prawda święta,
Że wyrok z prawami zgodny,
Więc nie będzie karygodny.

Król.

Mogła i władza wojskowa
Wykonać go.

Crespo.

Ani słowa.
Lecz sprawiedliwość twa cała
Ma jedno, a nie dwa ciała;
Jeżeli zaś uzbrojona,
— Królu mój — w mnogie ramiona,
Czyliż z celem się rozmija,
Że jedną ręką zabija,
Zamiast, iżby zabić drugą?
Mały błąd wiele nie nada,
Gdy salwowana zasada.

Król.

Sprawa niepowetowana.
Ale jako kapitana
I szlachcica rzecz godziwa
Była ściąć.

Crespo.

Niech was nie gniewa.
Ponieważ szlachta tutejsza
Pełna jest cnót i estymy,
Kat, którego tu żywimy,
Wyćwiczyć się nie miał na kim.
Zresztą formalności brakiem,
Obrażony czuć się może
Jeno zmarły; a dopóki
On protestu nie założy,
Niech nas krzywda ta nie trwoży.

Król.

Don Lope, skończona sprawa,
I drobnostek się nie bada,
Gdy salwowana zasada.
Teraz niech do podwieczerza
Nie zostanie tu żołnierza;
Do Portugalu nam czas,

Niech wojsko rusza. — Zaś was
Od dzisiejszego mianuję
Dnia dożywotnim alkadem.

Crespo.

Panie mój, jesteś przykładem
Królom, jak szanować prawo.

(Król z orszakiem wychodzą).
Lope.

No, niebiosom złóżcie modły,
Że króla w porę przywiodły.

Crespo.

Dalibóg, gdyby był chybił,
Cobym począł — już nie widzę.

Lope.

Patrz stary! Gdybyś był wybił
Z głowy upór, ze mną w lidze
Uratowałbyś dziewczynę
I swego pomścił honoru.

Crespo.

Córka pójdzie do klasztoru,
Gdzie najświętszy z oblubieńców
Ziemskich dostojeństw, nie baczy.

Lope.

Więc wydaj mi resztę jeńców.

Crespo.

Panie, spełniam waszę wolę.

(Wypuszczają wszystkich).
Lope.

Brakuje waszmości syna.
Żołnierz jest, należy do mnie
I więzić go nie pozwolę.

Crespo.

Gienerale, jego wina
Winna też być ukarana.
On to ranił w pojedynku
Straconego kapitana.
Choć karygodność uczynku
Ta okoliczność tłómaczy,
Że mścił się za honor siostry,
Mógł uczynić to inaczéj.

Lope.

Dobrze, dobrze, już go sprowadź,
Pedro Crespo.

Crespo.

Oto jest.




SCENA XV.
(Wchodzi Juan).
Juan.

Panie, pozwól mi do stóp
Twych upaść i podziękować.

Rebolledo.

Uroczysty czynię ślub
Śpiew zarzucić — niech mię smażą.

Iskierka.

Ja zaś śpiewać, ile razy
Ruszt gorący mi pokażą.

Crespo.

Czém szczęśliwie kończy autor
Tę wiarogodną historyę:
Liczne błędy jéj wybaczcie.









  1. Garrota, rodzaj kary, polegający na uduszeniu delinkwenta łańcuchem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.