Alkad z Zalamei (Calderón, tłum. Porębowicz, 1887)/Dzień Pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Alkad z Zalamei
Pochodzenie Dramata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1887
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ PIERWSZY.



SCENA I.
(Wchodzą Rebolledo, Iskierka i żołnierze).
Rebolledo.

Rany Chrysta, już mię złości,
Kto nas tak po drogach włóczy
I nie znajdzie nigdzie kuczy,
By dać wyprostować kości.

Wszyscy.

Amen!

Rebolledo.

Czyżeśmy cygany,
Aby ciągał nas przez góry
Jeden baran z oślej skóry,
I proporczyk spowijany
Na drewnie?...

Żołnierz 1.

Zaczynasz znów.

Rebolledo.

A wasze, gdy nie zmęczony,
Niech idzie do djablej żony,
A nam nie zawraca głów.

Żołnierz 2.

Otrzepnij z twojéj te troski;
Baz przecie będzie inaczej:
Już się nam spoczynek znaczy,
Przy wejściu do pierwszéj wioski.

Rebolledo.

Wejściu, jeśli skapnę wprzódy;
A jeśli i dojdzie żywa
Dusza, jeszcze rzecz wątpliwa,
Czy znajdzie kawałek budy.
Bo do komisarza zaraz
Alkada prowadzą kaci:
Powiada: „Wieś się opłaci,
Bo z kwaterunkiem ambaras“.
Więc ten ramionami rusza:
„Nie można, ludzie mu padną“.
Aż mieszka wymową ładną
Zmiękczony — poczciwa dusza —
Woła: „Bracia towarzysze,
Rozkaz mamy maszerować.
Śmiało, naprzód, nie folgować!“
Więc my, głupi jak sztokfisze,
Idziem, choć się noga tacza.
— Reguła!... Ba! jemu fracha:
Jemu reguła bernacha,
A nam reguła żebracza.
Nie! — odtąd już tak nie będzie,
I jeśli do Zalamei
Dojdziemy i znów z kolei
Prośbami, czy po komendzie
Pogna nas, beze mnie w drogę
Pójdziecie, bo się odstrychnę
Bez ceremonii i zwichnę
Pierwszy raz w życiu mem nogę.

Żołnierz 1.

Pierwszy raz to także będzie,
Że nagłe zwichnięcie owo

Nałożysz, braciszku, głową.
Bo miejże, człeku, na względzie,
Że jest naszym gienerałem
Don Lope de Figueroa,
Człek nie swojski, jak wąż boa,
— Choć dzielniejszych nie widziałem —
Człek żelazny i surowy,
I niepanieńskiego serca,
Klątwo-miotacz i bluźnierca,
Co nie pożałuje głowy
Przyjacielowi na świecie,
Ale strąci bez pardonu.

Rebolledo.

Każ wasze precz z tego tonu,
A ja swoje zrobię przecie.

Żołnierz 2.

Dość chwacki, jak na wojaka.

Rebolledo.

— Mnie jeszcze — co tam — niech gonią.
Lecz wiecie, chodzi mi o nią.
Oto się zbliża... biedaka!

Iskierka.

Że mi się nogi odkruszą,
Niech się nie boją waszecie,
Bo rodziła się, jak wiecie,
Iskierka z brodatą duszą,
A wasz strach jest mi na despekt.
Do roboty przy żołnierce
Rwało się i rwie dziś serce,
Bo z niéj i korzyść i respekt.
Rzecz także od słońca czystsza,
Że siedzę, gdzie mi wygodnie;
A dobrze mi niezawodnie
Przy boku mego wachmistrza,
Gdzie się jak pąk w maśle pływa,
I gdzie można złotém przesiąc!...
Indziéj tak dobrze nie bywa.
Skoro zaś aż tu piechotą
Choć i z trudem, choć i z biedą
Zaszłam z moim Rebolledą,
I jeszczem gotowa oto
Iść, czegóż chce więcéj?

Rebolledo.

Niechaj mię piekła pochłoną.
Jesteś wszech niewiast koroną!

Żołnierz 1.

To prawda, do stu tysięcy.
Niech żyje Iskra!

Rebolledo.

Niech żyje!
Teraz zaś dla ukojenia
Téj fatygi i zmęczenia,
Co nam poskręcały szyje,
Niechaj nam ten cud-kobieta
Z piosneczką jaką wyskoczy.

Iskierka.

Iskra długo się nie droczy:
Niech zaświadczy kastanieta.

(Puka kastanietą).
Rebolledo.

Śpiewaj więc, a ja ci wtórzę.
Powtarzajcie przyjaciele
Każdą strofę: ostro, śmiele.

Żołnierz 2.

Dobrze mówi. Śpiewaj — nuże!

(Rebolledo i Iskierka śpiewają).
Iskierka.

Jestém titiri, titiri, tina,
Zuch dziewczyna, zuch dziewczyna.

Chór.

Jestem titiri, titiri, tina
Zuch dziewczyna, zuch dziewczyna.

Iskierka.

Idzie na wojnę chorąży,
A pan kapitan za nim dąży.

Rebolledo.

Rąb Maurów, komu nie mili.
Mnie tam nic złego nie zrobili.

Iskierka.

W piec i z pieca sunie deska.
Dość mam chleba, gdy pełna kieska.

Rebolledo.

Gospodyni, zabij kurczę,
Bo mi już baran sprawia kurcze.

Żołnierz 1.

Dosyć; reszta na kwaterze.
(Jak to rozweseli śpiewka.
Na mą duszę, — anioł dziewka!)
Spojrzyjcie-no na tę wieżę:
Sam jéj widok mię zachwyca,
Bo się wreszcie marsz ten przejé.

Rebolledo.

Co to? Czyśmy w Zalamei?

Iskierka.

Niech odpowie ci dzwonnica.
Ot, jużeśmy pieśń przerwali.
Nic to, bom do śpiewu krewka;
Choć się kiedy urwie śpiewka,
Nawiążę ją trochę dalej.
Ja piosenką krew odgrzewam;
A jak jedna lada rzeczy
Rozrzewni się i rozbeczy,
Tak ja o lada co śpiewam.
Usłyszycie mię sto razy.

Rebolledo.

W wiosce ma kompania cała
Oczekiwać gienerała,
Bo takie wyszły rozkazy.
Porządnie, rota za rotą
Naprzód i marsz, szeregami.

Żołnierz 2.

Widzę sierżanta przed nami,
A z nim i kapitan oto.




SCENA II.
(Wchodzą kapitan i sierżant).
Kapitan.

Witam, panowie żołnierze.
Możem sobie powinszować:
Rozkaz mamy tu nocować.
Więc kto stracił — sił nabierze.
Czekamy na połączenie
Z don Lopesem, co już jedzie

Z całym swym sztabem i wiedzie
Ludzi co stali w Lierenie.
Wojsko nie ruszy tymczasem
Do Guadelupy, aż skoro
Wszystkie tu się pułki zbiorą.
Stańcie więc tutaj popasem,
Nim cała armia przybije,
Choć dni kilka wypoczniecie.

Rebolledo.

A! Dali nam popas przecie.

Wszyscy.

Nasz kapitan niechaj żyje.

Kapitan.

Rozdzielono kwaterunki.
Byście zaś krzywdy nie mieli,
Komisarz kartki rozdzieli.

Iskierka.

Chwała Bogu! Precz frasunki.
Już się nasza bieda kurczy.
A piosenka moja w górę:
Gospodyni, zabij kurę,
Bo mi już baran w brzuchu burczy.

(Rozchodzą się prócz kapitana i sierżanta).
Kapitan.

Sierżancie, dla mnie wybrane
Kwaterunkowe mieszkanie?

Sierżant.

Bezwątpienia, kapitanie.

Kapitan.

Gdzież zatém gospodą stanę?

Sierżant.

W domu jednego wieśniaka,
Najzamożniejszego pono
W tém siele, jak mi mówiono;
Jeno sztuka harda taka,
Że gra z wysokiego tonu,
Zarozumienia i pychy
Ma w sobie — mówią — chłop lichy
Więcéj niż infant Leonu.
Właśnie to chłopu przystanie
Dusza tak bardzo rogata...

Sierżant.

Mówią, że najlepsza chata

W całéj wiosce, kapitanie;
A jeszcze z innéj przyczyny,
I jeszcze w innéj nadziei
Wybrałem ją; — w Zalamei
Niema podobno dziewczyny
Nad jego córkę.

Kapitan.

Mój drogi,
Tém pewno od innych różna,
Że skoro ładniejsza, próżna.
Grube ręce, duże nogi...

Sierżant.

Fe tak mówić; — groza zbiera.

Kapitan.

Hm, dlaczegóż to głuptasie.

Sierżant.

Lepiéj stracić czas czy da się,
— Jeśli już nie miłość szczera,
Nuda radzi i nakłania —
Jak pieszczący dziewczę hoże,
Choć tam i nie wszystkie może
Zaspakaja wymagania?

Kapitan.

Nie myślę poczynać próby
To ma zasada — i kwita.
Kobieta gdy źle wymyta,
Rubaszna, kibici grubej,
Choćby i nie szpetnéj twarzy,
Już nie dla mnie.

Sierżant.

Dla mnie za to.
Ja tam nie gonię za szatą,
Ale biorę, co się zdarzy.
Idźmy już tam, bo mię bierze
Chęć samemu z nią poigrać.

Kapitan.

Nie wiem, komu dano wygrać.
Chcesz mego zdania w téj mierze?
Po nim zaś basta i kropka.
Kto kocha, stanu nie bada;
„To moja dama“ — powiada,
Nie mówi: „To moja chłopka“.
Skoro więc téj nie kochamy

I miłosne nam są obce
Zamiary, nie możem chłopce
Téj dać nazwy „naszéj damy“.
Cicho; słyszę głos i kroki.

Sierżant.

Człowiek jakiś z chudobokiéj
Szkapy na rogu ulicy
Zsiadł, z oblicza i szablicy
Kropla w kroplę Don Kichot,
Którego Michał Cervantes
Odmalował tak uczenie.

Kapitan.

Co za dziwaczne stworzenie!

Sierżant.

Nie czas bawić się gawędą;
Chodźmy.

Kapitan.

Wnieś moje tłómoki
Na kwaterę; kiedy będą
Umieszczone, przyjdź i powiedz.

(Odchodzą).



SCENA III.
(Wchodzą: Mendo w przesadnéj zbroi hidalga i Nuńo).
Mendo.

W jakimże stanie wierzchowiec?

Nuńo.

Zwichnięty, ledwo dech łowi.

Mendo.

Czy nakazałeś giermkowi,
By przeprowadził go?

Nuńo.

Po co?

Mendo.

Nic bardziej, kiedy się spocą,
Koni nie krzepi.

Nuńo.

Ba, kwarta
Owsa pono więcéj warta.

Mendo.

A chartów by nie wiązali,
Kazałeś?

Nuńo.

Chartom w to graj,
Ale rzeźnik się użali.

Mendo.

Wybiła już trzecia; daj
Wykłuwaczkę, rękawicę.

Nuńo.

Wykłuwaczkę nasze pono
Weźmie kto za podrobioną...

Mendo.

Jeśli ten, co jadł bażanta
Utrzymywać zechce, żem ja
Nie jadł, powiem mu, że kłamie;
Tu go skarci dzielne ramię.
Tu go przyjmie święta ziemia.

Nuńo.

Za większą miałbyś zasługę
Utrzymać mnie, twego sługę.

Mendo.

Cicho; naiwność mię złości.
Powiedz-no, czy wieść prawdziwa,
Że dzisiejszego wieczoru
Żołnierze weszli do wioski?

Nuńo.

Tak, panie.

Mendo.

To się nazywa
Troska — czekać takich gości.

Nuńo.

Ba, większéj zaznaje troski,
Kto ich nie czeka.

Mendo.

Któż taki?

Nuńo.

Szlachta; a nic też dziwnego,
Że nie wydają nikomu
Kwatery w hidalga domu.
Wiesz pan dlaczego?

Mendo.

Dlaczego?

Nuńo.

Ażeby nie umarł z głodu.

Mendo.

Niech ma wieczny spokój dusza
Mego pana i rodzica;
Nie kto inny mię zaszczyca
Jeno godność jego rodu,
Zaś tarcz lazurowo-złota
Od tych ciężarów mię broni.

Nuńo.

Wielka zbiera mię ochota
Zeskrobać z niéj okruszyny.

Mendo (nie słuchając).

Może i nie mam przyczyny
Unosić się nad rodzicem,
Że mię chciał spłodzić szlachcicem.
Nie pozwoliłbym się spłodzić
W zacnem łonie mojéj matki
Inaczej, ni raczył zrodzić
Choć gwałtém — jeno z hidalga.

Nuńo.

Przewidzieć tę chęć — rzecz cała.

Mendo.

Łatwiejsza, niżby się zdała.

Nuńo.

Jakto? panie!

Mendo.

Filozofii
Nie znasz, nie wiesz, co principium.

Nuńo.

Owszem, — w żołądku mi skrzypią
Dane, przesłanki i wnioski,
Które widziałbym z rozkoszą...
Lecz twój, panie, stół jest boski,
Ziemskich danych nań nie wnoszą.

Mendo.

Nie o te pryncypia chodzi.
Czy ty wiesz, że kto się rodzi
Jest substancyą tych pokarmów,
Które jedli jego przodki?

Nuńo.

Przodkowie twoi jadali?...
Nie dziedziczysz téj natury.

Mendo.

To więc przemienia się daléj
Na ich własne krew i ciało.
Gdyby więc z mych przodków który
Jadł czosnek, z tego zapachu
I mnie-by się też dostało.
A jabym zawołał: Wara!
Niech się mój ojciec nie para
Tworzyć mię z takiego g....

Nuńo.

Teraz mi się w głowie równa.

Mendo.

Cóż tam?

Nuńo.

Prawda — weź mię kaci —
Że głód dowcip delikaci.

Mendo.

Głupcze, czyż ja znam, co głód?...

Nuńo.

Niech pan okiem tak nie świeci!
Jeśliś go nie poznał wprzód,
Poznasz zaraz: już po trzeciej,
A nie znajdzie kredy takiéj,
Coby wywabiała plamy
Lepiej, niźli nasza ślina.

Mendo.

Dostateczna-ż to przyczyna,
Bym ja czuł głód jak cham jaki?
Niech głód sobie czują chamy,
Nam krew inna żyły wzdyma.
Hidalga głód się nie ima.

Nuńo.

Ach, gdybym ja był hidalgiem!

Mendo.

I niech cię już nie pochwycę
Na tém słowie; — patrz, w ulicę
Wchodzim pięknéj Izabeli.

Nuńo.

Jeżeli tak cię przypięli
Do téj dziewki amorowie,

Czemu nie żądasz jéj ręki?
Obojgu-by wam na zdrowie
Wyszedł tak dobrany związek:
My wzmocnilibyśmy szczęki,
On miał wnuków hidalgami.

Mendo.

Przestań, Nuńo, — tak nie zbłądzę.
Miałyżby splamić pieniądze
Tę cześć, któréj nic nie plami?
Wiązać się z człowiekiem prostym?...

Nuńo.

A być rozwiązany postém
Lepsza? — Każdy panu powie:
Tacy najlepsi teściowie.
O innych jak o głaz w drodze
Zięć się czasem potknie srodze.
Więc jeśli się żenić nie masz,
Na licha ci tych amorów?

Mendo.

Żenić się? Czyliż to mniemasz,
Że nie ma w Burgos[1] klasztorów,
Ażebym ją tam osadził,
Gdy mi zmierznie? — Spójrz, czy w domu.

Nuńo.

Aby na mnie z kijem zasię
Wyjrzał Crespo?

Mendo.

Milcz, głuptasie.
Pokrzywdzić nie dam nikomu
Mego sługi; spełń mą wolę.

Nuńo.

Spełnię, choć za to przy stole
Nie usiędę[2].

Mendo.

W ustach służby
Przysłowie mile się składa.

Nuńo.

Dobra nasza; w oknie siada
Z swą kuzyną Izabela.

Mendo.

Niby znak pomyślnéj wróżby
Blaskami brylantu strzela.
Cudownym dziwem natury
Słońce weszło po raz wtóry.




SCENA IV.
(Pokazują się w oknie Izabella i Ines).
Ines.

Usiądźmy w tem oknie, droga.
Widna stąd wybornie droga
I przechodzące oddziały.

Izabella.

Nie odchodź mię; znów, jak widzę,
Jest w ulicy ten zuchwały
Szlachcic, a wiesz już, siostrzyczko,
Jak się znudziłam tą tyczką
Z grochu.

Ines.

Prawda; istna heca
Sposób, w jaki się zaleca.

Izabella.

Przypatrz-że się mojéj doli,

Ines.

Niepotrzebnie cię to boli.
Miałażbyś się czego smucić!

Izabella.

Cóż mam począć?

Ines.

W śmiech obrócić.

Izabella.

W śmiech, gdy mię już niecierpliwi?

Mendo (do Izabelli).

Pani, gotów w tym momencie
Jestém przysiądz, przysiądz święcie,
Bo na zacną cześć hidalga,
Że nie wstało do téj pory
Słońce... lecz to mię nie dziwi;

Podwójnéj blaskiem aurory
W tobie, pani, dzień powstaje.

Izabella.

Mówiłam, jak mi się zdaje,
Seńor Mendo, razy wiele,
Że chęci waszych nie dzielę
I zostaną bez nagrody
Wszystkie miłosne zachody,
Wszystkie gorące zapały
Spalone tu pod balkonem.

Mendo.

Gdyby kobiety wiedziały,
Jak im to z gniewem do twarzy,
Ile chowają uroku
W surowym, wzgardliwym wzroku,
To piększydłem-by się onem
Krasić kwapiły jedynie.
Piękna jesteś jak boginie.
O gniewaj, gniewaj się jeszcze!

Izabella.

Jeżeli wam, panie Mendo,
Niczém zawsze moje będą
Prośby, na niemiłych osób
Natręctwo jest inny sposób.
Zamknij to okno, kuzyno.
Niechże tam w westchnieniach giną.

(Odchodzi).
Ines.

Mój panie błędny rycerzu,
Byś nie chodził w sposób taki
Na miłosne ślizkie szlaki,
W takim cudackim pancerzu,
Niech cię miłość nadal broni.

(Zamyka okno).
Mendo.

Ineso, gdy piękność stroni
Od miłości, to jéj wolno.
Nuńo, chodźmy.

Nuńo.

O, jak bolno
Wszystkim biedakom na świecie!




SCENA V i VI.
(Wchodzi Crespo).
Crespo (n. s.).

Że też nie mogę raz przecie
Przejść się po własnéj ulicy,
By nie spotkać téj haubicy
Tak poważnéj niesłychanie.

Nuńo.

Pedro Crespo idzie, panie.

Mendo.

Lepiéj z drogi mu ustąpić;
Ma to człowiek być złośliwy.

(Wchodzi Juan[3]).
Juan.

Że nie mogę krokiem stąpić,
By nie najść téj mary żywej,
Tych rękawic i szyszaka.

Nuńo.

Masz tobie, — otóż i syn.

Mendo.

Niech cię nie przestrasza gmin.

Crespo.

Spostrzegam mego chłopaka.

Juan.

Mojego starego widzę.

Mendo (do Nuńa).

Udaj, że nic. — Pedro Crespo,
Z Panem Bogiem.

Crespo.

Z Panem Bogiem.

(Mendo i Nuńo przechodzą).

Jaka to sztuka zawzięta!
Ejże on mię popamięta,
Niech go jeszcze pod mym progiem
Spotkam.

Juan.

Czekaj, mój mołojcze!
— Skąd wracacie panie ojcze?

Crespo.

Z łanu; dzisiejszym wieczorem
Pokończone wreszcie żniwa,
Pokoszona stoi niwa,
Na niéj ustawione w kopy
Napęczniałe zbożem snopy,
Złociste góry pszenicy;
A złoto to jest najczystsze,
Bo go w niebie złotomistrze
Próbowali w swéj mennicy.
Widłami na wiatr podane
Rozdzielają się przewiane:
Po jednéj stronie ziarniste
Kłosy, po drugiéj źdźbła czyste.
Tak bo zawsze ważne ziarno
Bierze plac przed słomą marną.
Dałby Bóg, bym do stodoły
Zdołał zwieść je i do śpichrzy,
Nim mi burza je rozwichrzy,
Nim je jaki wiatr rozkradnie.
Ty coś robił?

Juan.

Nie wiem snadnie
Jak rzec, byście nie ganili.
Oto biesi pokusili,
W piłkę z przyjaciółmi grałem
No — i szczęściem jakoś stracił...

Crespo.

Nie szkodzi, jeśliś zapłacił.

Juan.

Ba nie, — nie miałem pieniędzy;
I chcę właśnie w mojéj nędzy
Prosić was, ojcze...

Crespo.

Powoli.
Rozsądek każe człowieczy
Pilnować zawsze dwu rzeczy:
Nie przyrzekać bez pewności
Dopełnienia powinności
Swoich przyrzeczeń i nie grać
Nigdy nad to, co w kieszeni,
Byś tracąc, cześci nie stracił.

Juan.

Radę się wasze zbyt ceni,
Ażebym jéj nie opłacił.
W zamian ojcu taką dam:
Nie udzielaj rady tam,
Kędy cię proszą o dzięgi.

Crespo.

Ani słowa, — chłopak tęgi.




SCENA VII.
(Wchodzi Sierżant).
Sierżant.

Czy tu mieszka Pedro Crespo?

Crespo.

Kto przysyła waszmość pana?

Sierżant.

Kazano mi, że tu znajdę
Naznaczone dziś mieszkanie
Dla don Alvara z Ataide,
Téj kompanii kapitana
Co we wsi kwaterą stanie.
Przynoszę jego bagaże.

Crespo.

Dobrze; dość mi, że król każe
Przez usta swoich żołnierzy.
Do niego, do nich należy
I mój dom i mienie moje.
Więc tymczasem — proszę — zanim
Urządzą jego pokoje,
Zostawić tu jego rzeczy
I oznajmić, że na pieczy
Będę miał, by w méj ubogiéj
Chacie nie czuł, że jest z drogi.

Sierżant.

Ma tutaj przybyć za chwilę.

(Odchodzi).
Juan.

Na co ci tyle frasunku,

Gdy się można kwaterunku
Pozbyć?

Crespo.

Jakimże sposobem?

Juan.

Kupując kartę szlachecką.

Crespo.

Słuchaj-no: Jest-że tu dziecko,
Coby widząc mię w sajecie
Nie pamiętało, że przecie
Nie jestém, — jeno wieśniakiem?
Nie. — A więc sposobem jakim,
Gdy mi się uszlachcić zachce
Imię, krew moje uszlachcę?
Czy będzie taki, co powie,
Żem lepszy w sercu lub w głowie?
Cóż powiedzą? — Ot, nic więcéj:
Kupił je za pięć tysięcy
Reałów. — Pieniądz nie cnota;
Honor nie na wagę złota;
A kto sądzi, że go kupi,
Jest jak owy człowiek głupi,
Co przez tysiąc lat był łysym,
A potém nagłym kaprysem
Wsadził na głowę perukę.
Myślisz, że przez taką sztukę
Przestał być w opinii łyskiem?
Oto z jakim wyszedł zyskiem:
Każdy wykrzykał na drwiny,
Że mu „w peruce“ do twarzy;
Zatém, choć nie znać łysiny,
Jakiż zysk, gdy wiedzą o niéj?

Juan.

Pozbycie się z stajen koni
Żołnierskich — czy nie dość zysku?
Już to ulżenie w ucisku
Nieba, ziemi i powietrza.

Crespo.

Mnie udanéj cześci nie trza;
Szlachcic się ani mi w głowie.
Chłopami byli ojcowie
I dziady moje chłopami,

Syna téż chłopstwo nie splami.
Zawołaj siostry.

Juan.

Ot ona.




SCENA VIII.
(Wchodzą Izabella i Ines).
Crespo.

Wiesz, córko, że król jegomość,
Którego niech niebo strzeże,
Wyprawił się do Lizbony
Dla przyjęcia tam korony,
Jako Portugalii prawy
Pan; dla któréj to wyprawy
Przeciągający żołnierze
Z całym wojennym taborem
W Kastylii stanęli dworem.
Czekając na pułki z Flandryi
Pod Lopesa dzielną wodzą,
Który jest hiszpańskim Marsem,
Na kwaterę nam przychodzą
Do domu; że zaś się boję,
Byś na oczach im nie stała,
Zajmiesz na górze pokoje,
Którem ja zajmował dawniej.

Izabella.

Wlaśnie-m o to prosić chciała,
Drogi ojcze; mieszkać wolę
Tam, bo zostawać na dole
Jest-to słuchać bezustannie
Rozmów często młodéj pannie
Nieprzystojnych; więc bezzwłocznie
Przeniesiemy się z kuzyną,
Gdzie nas już oko niczyje,
Nawet słońca, nie odkryje.

Crespo.

Niechże was tam strzegą nieba.
— Juanie, zostać tu trzeba.

Wskazać gościowi pokoje.
Ja się tymczasem po siele
Obejrzę, bowiem niewiele
Mamy w śpiżarni żywności.

(Odchodzi).
Izabella.

Chodź, Ineso.

Ines.

Chodź, kuzyno.
Niepotrzebne ostrożności.
Próżna jest — to zdanie moje —
Chcieć nas uchronić od plamy,
Gdy o się same nie dbamy.

(Odchodzą).



SCENA IX.
(Wchodzą Kapitan i Sierżant).
Sierżant.

To nasz dom, kapitanie.

Kapitan.

Niech z kordegardy na nowe mieszkanie
Zniosą mi resztę rzeczy.

Sierżant.

Ja tę wieśniaczkę naprzód mam na pieczy,

(Odchodzi).
Juan.

Panie, zaszczyt sprawiacie
Zaiste wielki naszéj skromnéj chacie;
Nie lada kiedy strzecha ta spoziera
Na tak zacnego rangą kawalera,

(n. s.)

Co za strój, co za mina!
Żołnierska chętka korcić mię zaczyna.

Kapitan.

Witam w was gospodarza.

Juan.

Niech nizkość chaty was, panie, nie zraża;
Mój ojciec wszystkę rad wysilić pracę,
By dziś tę chatę zamienić w pałace.

Poszedł pojrzeć po siele,
By nie powstydzić się w gościnnem dziele,
Mnie zaś polecił wskazać wam kwaterę.

Kapitan.

Dzięki przyjmijcie szczere;
O ile w mojéj sile,
Nagrodzę.

Juan.

Do stóp, panie, twych się chylę.

(Odchodzi).



SCENA X.
(Wraca Sierżant).
Kapitan.

No cóż, sierżancie: przewąchałeś ściany?
Owa wieśniaczka?...

Sierżant.

Na Chrystusa rany
Klnę się, że widzieć chciałem,
Szukałem w kuchni, w podwórzu szukałem,
Cóż, kiedy nadaremno.

Kapitan.

Pewnie ją chłopstwo ukryło przedemną.

Sierżant.

Ale sługa mi zdradził,
Że ją na pierwszem pięterku osadził
Ojciec i że na schody
Stąpić jéj nie da, bo się boi szkody,
Ogromnie dbały o nią i zazdrośny.

Kapitan.

Że ją ustrzeże, myślił chłop nieznośny.
Gdyby mi w oczy świecił tą królewną,
Nie popatrzyłbym pewno,
Lecz przeto właśnie, że tak pilnie strzeże,
Chęć mię uporna obaczyć ją bierze,
I z jéj królewskim dworem.

Sierżant.

Ba, pod jakimże dojść do niéj pozorem?
Sprawiać trzeba się grzecznie.

Kapitan.

Muszę ją widzieć — powiadam — koniecznie;
Sposobów przecież znajdziemy niemało.

Sierżant.

Choćby ją nawet widzieć się udało,
Widzenie jeszcze nie przyda się na nic,
Duma ich tylko wzmoże się bez granic.

Kapitan.

Słuchaj — mam.

Sierżant.

Ciekaw jestém być w intrydze.

Kapitan.

Udasz... Ale nie; żołnierza tu widzę:
Znam go, — roztropny jest i lisek szczwany,
Lepiéj przygodzi się na moje plany.




SCENA XI.
(Wchodzą Rebolledo i Iskierka).
Rebolledo.

Pomówię z kapitanem;
Poznam, czym synem szczęścia, czym kapcanem.

Iskierka.

Umiéj przynajmniéj przemówić pochlebnie,
Abyś znów z kwitkiem nie odszedł haniebnie;
Dość już takiéj bezrady.

Rebolledo.

Gdybyś mi swojéj pożyczyła swady!

Iskierka.

Oj, toby się przydało!

Rebolledo.

Czekaj tu na mnie...

(do Kapitana).

Podchodzę nieśmiało
Prosić was, panie.

Kapitan.

Z jakąż nową biedą
Przybywasz do mnie, panie Rebolledo?

Jesteś dzielny i sprytny
I przywiązany.

Sierżant.

Żołnierz bardzo bitny.

Kapitan.

Czemże więc mogę usłużyć?

Rebolledo.

Przegrałem
Dzisiaj pieniądze wszystkie, jakie miałem,
Mam i będę miał; — bo tak wziąwszy basy,
Jak żebrak w czambuł klnę na wszystkie czasy,
Niech wasza miłość na basów frasunek
Każe dać skromny jaki baserunek
Od chorążego.

Kapitan.

Jakiż to, mój dzielny?

Rebolledo.

Ot, niech mi prawo wyda gry kręgielnéj[4];
Jestém, jak stoję żywy,
Człowiek znajomy wszystkim i uczciwy.

Kapitan.

Dobrze; z słusznością wszelką żądasz tego;
Ja sam uprzedzę dzisiaj chorążego.

Iskierka (któréj Rebolledo daje znaki).

Dzielny kapitan; jak mię radość zbiera:
Dziś zwać się będę pani boliczera!

Rebolledo.

Powiedzieć pójdę...

Kapitan.

Słuchaj, mój kochany:
Skoro jesteś mi obowiązany,
Pozostań chwilę, — potrzebuję ciebie,
Musisz mi w jednéj usłużyć potrzebie.

Rebolledo.

Jestém na wszystko gotów, kapitanie;
Spóźniając rozkaz, spóźniasz wykonanie.

Kapitan.

Słuchaj: kwaterą tutaj mamy postać;
Otóż muszę się dostać

Na górę, spojrzeć, czy pewna osoba,
Któréj tu na dół zejść się nie podoba,
Mieszka tam.

Rebolledo.

Czemu nie wejdziesz po prostu?

Kapitan.

Widzisz, nie można wpaść tak prosto z mostu
W nieswoim domu; — otóż udasz kłótnię
I cofający postawisz się butnie.
Więc ja dobywszy szpady rozgniewany,
Goniąc u schodów przyprę cię do ściany;
Wejdziesz na schody, aż dojdziem, gdzie owa
Osoba nam się chowa.

Rebolledo.

Bardzo dowcipna rada.

Iskierka (n. s.).

Gdy z Rebolledą tak za pan brat gada
Kapitan, — jestem zero,
Jeśli nie będę dzisiaj boliczerą.

Rebolledo (gł.).

Więc to tak? to trzymali
Grę i niezgorzéj nią się obławiali
Łotr, albo zmokła kura, a gdy o nią
Uczciwy człowiek prosi, to mu bronią?

Iskierka (n. s.).

Masz tobie! Nowe głupstwo mu się darzy.

Kapitan.

Co to? Kto do mnie tak mówić się waży?

Rebolledo.

Nie mówić, gdym jest w prawie?

Kapitan.

Cicho i precz mi, bo łaźnię wyprawię.

Rebolledo.

Jest kapitanem moim; tylko przeto
Milczę, bo na Bóg żywy! gdyby nie to
I gdybym kij miał w ręku...

Kapitan.

Cóżbyś zrobił?

Iskierka.

Stój! Nie zabijaj. — Śmierci się dorobił.

Rebolledo.

Inaczéj śpiewałbyś.

Kapitan.

Ha! śmiałość taka?
Jeszczem nędznego nie zabił żołdaka?

Rebolledo.

Odchodzę, bo mam dla rangi szacunek.

Kapitan.

Teraz próżny ratunek.
Zabiję...

Iskierka.

Łaski, panie!

Sierżant.

Dajcie łotrowi pokój, kapitanie.

Iskierka.

Ratunku!

Sierżant.

Żal mię zbiera,

Iskierka.

Już się nie nazwę dzisiaj boliczera.

(Wchodzą do domu, bijąc się).



SCENA XII.
(Wbiega Juan ze szpadą i Pedro Crespo).
Juan.

Prędzéj tu, ledwo dyszę.

Crespo.

Co się zdarzyło?

Juan.

Co za hałas słyszę?

Iskierka.

Cóż? Oto bójka świeża;
Kapitan goni ze szpadą żołnierza.
Na schody weszli oba.

Crespo.

To mi się w domu wcale nie podoba.
Gońcie za niemi;

Juan.

Ot i próżne plany
Chować dziewczęta przed témi pogany.

(Wchodzą w głąb’).



SCENA XIII i XIV.
(Schody. Rebolledo, Izabella i Ines).
Rebolledo.

Gdy zawsze świątynia wszelka
Była ludziom zbawicielka,
— Jakże ten kościół miłości!...

Izabella.

Skądże ten przestrach waszmości?

Ines.

Jaki przypadek pogania
Aż do cudzego mieszkania?

Izabella.

Kto mu grozi, kto napada?

(Wchodzą Kapitan i Sierżant).
Kapitan.

Ja i tutaj moja szpada
Śmierć nędznemu ciurze zada,
Jeśli mniema...

Izabella.

Stójcie, panie,
Chociażby tém uproszony,
Że u mnie szuka obrony.
Od takich jak wy rycerzy
Kobiecie wzgląd się należy;
Nieprzeto wzgląd, że kobiecie;
Albowiem — sądzę — wystarczy
Być wam tém, czém zostać chcecie.

Kapitan.

Nie było na świecie tarczy,
Coby go od mojéj złości
Schroniła, prócz twéj piękności,
Pani; — jéj to winien duszę.
Lecz patrz: zaraz zganić muszę,
Że serca z mową nie zgadzasz;

Mnie być zabójcą przeszkadzasz,
Sama będąc zabójczynią.

Izabella.

Kawalerze, jeśli grzecznie
Ku prośbom naszym się skłania
Wasza dobroć, czyż koniecznie
Te nasze obowiązania,
Trzeba wam zachwiać za świeża?
Łaski dla tego żołnierza
Proszę, lecz nie pod warunkiem,
Abym dług zaraz płaciła
Słuchaniem tych uprzejmości.

Kapitan.

Pani! nie w saméj piękności
Cnota wasza się streściła,
Bo jesteś — widzę — w dodatku
Pełna rozsądku i statku.
Tak więc za ręce się bierze
Z wdziękiem i dobrocią rozum.




SCENA XV.
(Wchodzą Pedro Crespo i Juan z obnażonemi szpadami).
Crespo.

Co to słyszę, kawalerze?
Podczas gdy biegnę zdaleka
Ratować życie człowieka,
Znajduję...

Izabella (n. s.).

Ojciec mój... ginę!

Crespo.

Zabawiającym dziewczynę
Grzecznostkami? Krew masz zacną
Wistocie, kiedy tak łacno
Gniew ci na słodycz przechodzi.

Kapitan.

Kto się już szlachcicem rodzi,
Musi się sprawiać szlachecko:
Złagodniałem niby dziecko
Na widok téj pięknéj damy.

Crespo.

Izabella córką moją
Jest i wieśniaczką — nie damą.

Juan (n. s.).

Na Boga, coś mi tu broją.
Na takich sztukach się znamy.
Wszystko to było udanie,
Żeby dojść do Izabeli.
Ale o mnie zapomnieli.
Wara im tu! (gł.) Kapitanie,
Licho się waszmość wypłaca
Memu ojcu, co zatraca
Siły, aby wam wygodzie.
Mógłby nam waszmość nagrodzić
Oszczędzeniem téj przykrości.

Crespo.

A tobie — patrzajcie malca —
Co do tego? Przykrość jaka?
Skoro chciał skarcić zuchwalca,
To i gonić go miał prawo.
Moja córka najpoddaniéj
Za pobłażliwość tę dla niéj,
Ja zaś za mowę łaskawą,
Dzięki składamy.

Kapitan.

Widzicie,
Że nic tu nieprzyzwoicie
Nie działo się; — a ty zważaj,
Co mówisz.

Juan.

Podstęp poznałem.

Crespo.

Już mi się nie przekomarzaj,
Chłopcze.

Kapitan.

Dlatego jedynie,
Że wasz, łaskę wam tę czynię,
Że nie karcę chłystka.

Crespo.

Hola!
Wstrzymajcie się, jeśli wola.
Ja jeden nad synem mam

Prawo karania, a wam
Za się.

Juan.

Ja także nikomu,
Prócz ojca, dotknąć się nie dam.

Kapitan.

A jeśli spróbować zechcę?

Juan.

Życie za cześć zacną sprzedam.

Kapitan.

Chłopską.

Juan.

Równą czci waćpana.
Ba gdyby nie było chłopa,
Nie byłoby kapitana.

Kapitan.

Ha! milczéć wstyd...już mię łechce...

Crespo.

Wara! ja tu w środku stoję.

Rebolledo.

Chryste, Iskro, już się boję,
Przyjdzie zgryźć nam orzech twardy!

Iskierka.

Hola tutaj z kordegardy!

Rebolledo.

Cicho bądź! Pek nam... Don Lope!




SCENA XVI.
(Wchodzi don Lope w bogatym rynsztunku z arkabuzem).
Lope.

Ha, w pierwszym domu, gdzie stopę
Stawiam, drogą zbit okrutnie,
Zastaję z żołnierstwem kłótnię?

Kapitan (n. s.).

Licho! Będzie sprawa krucha.
Don Lope de Figueroa...

Crespo (n. s.).

Dalibóg, mam chłopca zucha:
Z wszystkiemi poszedłby za łby.

Lope.

Co to jest? Gadać! — bo dałby
Bóg cierpliwości granice...
Chłopów, baby i dom cały
Powyrzucam na ulicę.
Nie dość mi, że tu przychodzę
Z przepiekielnym bólem w nodze,
Którą bodaj wszyscy djabli
Wzięli tu z miejsca, — jeżeli
Nie wypada rzec: już wzięli.

Crespo.

Nic to, nic, wielmożny panie.

Lope.

Nieprawda! Co za gadanie?

Kapitan.

Kwaterunek był mi dany
W tym domu; ja rozgniewany
Na pewnego...

Lope.

Mów.

Kapitan.

.
Żołnierza,
Że chciał szukać ze mną zwady,
I zmuszony dobyć szpady,
Biegnąc — gniew oczy zasłania —
Wszedłem tu i z korytarza
Po schodach, aż do mieszkania
Tych oto wieśniaczek obu,
Gdzie zastaję ojca, brata,
Nie wiem już, — których obraża,
Żem się nie uczył sposobu
Wchodzenia do towarzystwa.

Lope.

W dobry — widzę — czas przychodzę;
Wnet was wszystkich ułagodzę.
Gdzie żołnierz i jak się zowie,
Co swemu kapitanowi
Dał powód dobycia szpady?

Rebolledo.

Wszystko się teraz na mojéj
Głowie skrupi.

Izabella.

Tutaj stoi.

Lope.

Potrząśnijcie go postronkiem[5].

Rebolledo.

Trzęś... czém trząść mię, gienerale?

Lope.

Postronkiem.

Rebolledo.

Aj, aj, nie lubię,
Aj, nie lubię takich „trzęśni“.

Iskierka.

Już mi chłopca na śmierć wiedą.
Już mi łubka kat oskubie.

Kapitan (n. s.).

Mój mileńki Rebolledo,
Nie mów nic, — ja cię ocalę.

Rebolledo.

Milczeć? Ani mi się nie śni.
Abym jutro czarny kołnierz
Miał na szyi jak zły żołnierz?

(Głośno).

To kapitan — już nie kryję —
Kazał udać z sobą sprzeczkę,
I pod pozorem, że bije,
Zaszedł tutaj.

Crespo.

A widzicie
Teraz, żeśmy słuszność mieli.

Lope.

Nie mieliście, boście śmieli,
Nie zważając, jakie skutki
Wynikną, narażać życie.
— Doboszu, zagrać pobudki.
Każdy na swojéj kwaterze,
Zostać przez całą wierzerzę,
I nie wychylić mi śmierci
Do jutra pod karą śmierci.
Wy zaś, by z kłopotém takim
Nie zostać, a ty z niesmakiem,
Porządek od ręki zrobię.
Kwaterę inną gdzieś sobie

Wybierz, bo na miejsce twoje
Ja kwaterą tutaj stoję,
Dopóki do Guadelupy
Nie odejdę, gdzie król gości.

Kapitan.

Rozkazów waszéj miłości
Spełnienie powinność święta.

(Żołnierze wychodzą).
Crespo.

Możecie odejść, dziewczęta.

(Izabella i Ines wychodzą).

Po tysiąc razy dziękuję,
Gienerale, żeś mię zbawił,
Lub sposobności pozbawił
Zgubienia się.

Lope.

Nie pojmuję,
Zgubienia sposobność jaka?

Crespo.

Zrąbaniem tego junaka,
Co się ważył mię obrazić.

Lope.

Na Bóg żywy! — mowa śmiała.
To mój kapitan, wiesz wasze?

Crespo.

Na żyw Bóg! — lecz się nie straszę;
Zrąbałbym i gienerała,
Gdyby honor mi naruszył.

Lope.

A wiesz ty? — ktoby odkruszył
Mizernemu memu ciurze
Jeden guzik przy mundurze,
Do przesiarczystego gromu!
Wiesz — takiego-bym powiesił.

Crespo.

A ktoby się — wiesz ty — zbiesił
Uskubać méj czci atomu,
Tego — na równie siarczyste
Gromy — powiesiłbym także.

Lope.

A wiesz, że masz chłopskie bary,
I że ci takie ciężary
Znosić trzeba?

Crespo.

Mojem mieniem
Ale nie dobrem imieniem.
Królewskie mienie i życie,
Lecz honor mój; — rozumiecie?
Honor duszy ojcowizna,
A dusza jest jeno boska.

Lope.

Zdaje mi się — zabij, Chryste! —
Że masz racyą; sam czart przyzna.

Crespo.

Zabij też Chryste! wiedziałem,
Że mam; zawsze racyą miałem.

Lope.

Umęczony jestem z pola,
I to z tą nogą djabelską.
Radbym wywczasować cielsko.

Crespo.

Gienerale — wasza wola.
Ja mam téż djabelskie łoże
Do usług.

Lope.

Djabli je słali?

Crespo.

Djabli.

Lope.

No, to ja rozbiorę,
— Klnę się Bogu, — i ułożę
Kości.

Crespo.

Klnę z wami, ułóżcie.

Lope (n. s.).

Łepak! Straszyć go daremnie,
Bo klnie niegorzéj ode mnie.

Crespo (n. s.).

Gorączka — i to mię straszy.
Źreć się będziem oba w kaszy.









  1. De las Huelgas, klasztor szlachcianek w Burgos.
  2. Przysłowie: Zrób co pan każe i usiądź przy jego stole.
  3. Czytaj: Huan.
  4. Boliche (bolicze) i bolichera, gra i gospodyni gry w kule obijane żelaznemi łuskami.
  5. Delinkwenta podnoszono i trzęsiono na sznurach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.