Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Zieliński
Tytuł Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939
Pochodzenie Prace Instytutu Zachodniego nr 12
Wydawca Instytut Zachodni
Data wyd. 1949
Druk Państw. Pozn. Zakł. Graf. Okręg Północ
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ III.
PROBLEMY GOSPODARCZE I RYNEK PRACY
(Siła ekonomiczna grupy polskiej na tle struktury gospodarczej Pogranicza i Ziemi Złotowskiej — ustawodawstwo gospodarcze specjalne i ogólne w interpretacji antypolskiej — rola niemieckich zrzeszeń zawodowych — walka o prawo do ziemi — o prawo do pracy — o prawo do handlu i rzemiosła — o prawo do opieki społ. — spółdzielczość polska).

Już powierzchowny rzut oka na stosunki gospodarcze zarówno na Pograniczu jak i Ziemi Złotowskiej[1] ujawnia, iż ziemie te różnią się jaskrawo od całokształtu warunków panujących w Rzeszy, natomiast niczym się istotnie nie różnią od obrazu ekonomicznego Polski[2].
Świadczy o tym przede wszystkim rola, jaką w strukturze gospodarczej tych ziem odgrywają przemysł i rolnictwo oraz wynikający stąd skład zawodowy ludności. Przemawia za tym ciążenie gospodarcze w kierunku Pomorza polskiego, Poznańskiego a nawet Łodzi. Przesądza wreszcie układ sieci kolejowej i drogowej nierozdzielnie związanej z systemem komunikacyjnym północno­‑zachodniej Polski. Praktycznym zaś potwierdzeniem wagi tych czynników była „ucieczka ze wschodu“ („Flucht aus dem Osten“) żywiołu niemieckiego, czującego się obco na tych terenach. Jeden z wybitnych niemieckich działaczy Pogranicza Simoleit nadzwyczaj trafnie zreasumował ten stan rzeczy, stwierdzając, że los tej ziemi „zależy od dobrej woli Polski, od dobrego traktatu handlowego z Polską i przyjaznego porozumienia“[3]. Szukając dowodów dla dopiero co wyrażonych sądów natkniemy się na pierwsze charakterystyczne zjawisko dostrzegalne w Ziemi Złotowskiej i w ogóle na Pograniczu: brak żywotnego przemysłu. Jedyny większy ośrodek przemysłowy — Piła — wegetował i nawet sztuczne oddychanie nie było w stanie zapewnić mu jako takiego rozwoju. Tym bardziej nie należy szukać poważniejszych zakładów przemysłowych w Złotowie i w pow. złotowskim. Do największych należały tam: fabryka papy i wyrobów ceramicznych, cegielnia parowa, kilka młynów, fabryka wyrobów ceramicznych w Grunowie, gorzelnia oraz kilka innych przedsiębiorstw przemysłu leśno­‑rolnego[4]. Tego bowiem rodzaju przedsiębiorstwa przemysłowe miały najwięcej szans bytu w okolicy na wskroś rolniczej. Jej rolniczy i leśny charakter najlepiej podkreśla fakt, że 62,3% pow. powiatu stanowiły pola uprawne, 24,1% lasy; pozostałe — wody, drogi, tereny zabudowane, nieużytki itp.[5]. Z tego 25.574,8 ha, tj. przeszło 25% obszaru powiatu należało do ks. Fryderyka Leopolda Hohenzollerna, po którego śmierci w r. 1930 część jego dóbr rozparcelowano między kolonistów niemieckich. Ponadto większa własność prywatna składała się z 11 folwarków[6], reszta przypadała na gospodarstwa włościańskie średnie i małe, w nieznacznej części także karłowate[7].
Polski stan posiadania ziemi w powiecie po r. 1919 sięgał około 5.000 ha[8]; był zatem stosunkowo szczupły, ale też nie zmniejszał się już, lecz raczej nawet powiększał[9]. Przeważały wśród gospodarstw polskich małe i średnie, nie przekraczające 75 ha[10]. Prócz właścicieli większego czy mniejszego kawałka gruntu istniała w Złotowskiem dość liczna warstwa robotników rolnych — w sumie zatem element gospodarczo słaby, zwłaszcza, że i gleba tamtejsza była w najlepszym wypadku średnia, na której głównie siano żyto (38,3% pow. uprawnej) i sadzono ziemniaki (20,5%), gdy pszenica prawie zupełnie się nie udawała (1,3%)[11].
Tak więc Ziemia Złotowska nie była bogato obdarzona przez naturę. Jest do pewnego stopnia zrozumiałe, że przybysz niemiecki niewątpliwie bardziej wymagający a mniej niż zasiedziały tu Polak do walki z nieurodzajną ziemią zaprawiony łatwo ulegał psychozie „Flucht aus dem Osten“, skutkiem czego na terenach tych przez z górą półtora wieku niemieckiego panowania nigdy nie było pod dostatkiem ludności i mimo wszystkich wysiłków i nakładów pieniężnych władz niemieckich („Osthilfe“, „Sofortprogramm“ itd.) w r. 1939 zagęszczenie ludności w regencji pilskiej wynosiło zaledwie 41,9 osób na 1 km², gdy średnia gęstość zaludnienia Rzeszy wynosiła wtedy 147 osób na 1 km². Do tego stanu rzeczy dochodziły, względnie z niego wynikały inne jeszcze rozliczne upośledzenia. Tak zwany obrót gospodarczy na głowę ludności wynosił w Rzeszy średnio 2.037 marek, tu, na Pomorzu prawoodrzańskim tylko 897 marek. Siła podatkowa podniosła się w okresie 1932—36 dla Rzeszy o 68,5% — tutaj tylko o 22,7%. Wysoce nienormalne zwłaszcza w regencji pilskiej było obciążenie długami użytków rolnych: sięgało ono 630 marek na 1 ha. Pociągało to za sobą wzrost niewypłacalności, nie spotykany w innych krajach Rzeszy niemieckiej[12].
Ale największą klęską ziem przygranicznych, wyjaśniającą zarazem ich gospodarcze zaniedbanie, była niedostateczna sieć kolei i dróg w dodatku o kierunku wyraźnie zachodnio­‑wschodnim, skutkiem czego do nielicznych należały linie, których by nie przecinała granica. Schmitz stwierdza, że aby dostać się koleją z Człuchowa do Wschowy czy Kargowej, trzeba było poświęcić czasu więcej niż na przejazd z Piły do Kolonii lub z Szczecina do Monachium[13]. W wyniku na Pograniczu zapanowała drożyzna. Fracht kolejowy za węgiel czy wapno przekraczał cenę towaru. Niezbędne dla tak rolniczych powiatów jak złotowski nawozy sztuczne kosztowały tu o 50% więcej niż w Szczecinie. Przykłady można by mnożyć[14]. Faktem jest, że Pogranicze złotowskie było niewiele mniej gospodarczo uzależnione od Polski niż Gdańsk.
Z niedorozwojem komunikacyjnym związany był silnie niedorozwój handlu. I w nim nie mieli Polacy ze Złotowskiego poważniejszych możliwości pomnożenia swego potencjału ekonomicznego. Niewielu tylko z nich poświęciło się temu zajęciu. Pewną wskazówką w tej dziedzinie może być wykaz zamkniętych po wybuchu wojny w 1939 r. sklepów i przedsiębiorstw polskich. Obejmuje on 94 polskich firm kupieckich i rzemieślniczych na terenie Złotowa i powiatu złotowskiego; należy wątpić, aby Niemcy po wybuchu wojny pozostawili w spokoju któregokolwiek przedsiębiorcę Polaka, a zatem lista ta obejmowałaby wszystkie lub prawie wszystkie polskie sklepy i warsztaty[15].
Zarysowany w powyższy sposób statycznie szkic sytuacji ekonomicznej Ziemi Złotowskiej ze szczególnym uwzględnieniem potencjału gospodarczego grupy polskiej zmierzał do zilustrowania wpływu czynników mniej lub więcej obiektywnych, jak rodzaj i wartość gleby, rozłożenie sieci komunikacyjnej itp. na położenie gospodarcze mieszkańców powiatu. Szkic ten domaga się rozszerzenia w kierunku uwzględnienia roli czynnika subiektywnego, ludzkiego w kształtowaniu losu społeczeństwa polskiego na omawianym terenie. Ów czynnik subiektywny ma z kolei dwa oblicza. Pierwsze — to stosunek niemieckich władz państwowych do ludności polskiej, drugie — to postawa tej właśnie ludności w obronie swej niezależności gospodarczej. Stoimy zatem wobec zagadnień: polityki gospodarczej państwa i polityki gospodarczej mniejszości polskiej.
Jeśli chodzi o pierwszą, to na odcinku walki o ziemię czerpała ona swe idee przewodnie z dwu źródeł: tradycji Komisji Kolonizacyjnej oraz poglądów zawartych w biblii narodowego socjalizmu „Mein Kampf“. Należało by tu raczej mówić nie o ideach przewodnich, lecz o idei przewodniej, jako że postulat Hitlera „germanizacji ziemi“, wedle niego najskuteczniejszego środka rozszerzania wpływów niemczyzny, wywodzi się w prostej drodze z zasad przyjętych swego czasu przez Komisję Kolonizacyjną.
Zrealizowaniu tego postulatu służyło tak ustawodawstwo niemieckie jak i codzienna praktyka ad hoc stosowana przez państwowe władze niemieckie, i to nie tylko w polityce rolnej, ale i gospodarczej w ogólności.
Między reżimem republiki weimarskiej i hitlerowskim nie ma w tym względzie zasadniczej różnicy. Natomiast jest pewna formalna różnica między okresem sprzed I wojny a okresem międzywojennym w postaci wyeliminowania w tym drugim oficjalnych ustaw jawnie antypolskich i zastąpienia ich w większym niż dawniej stopniu rozporządzeniami tajnymi („Geheimerlasse“). Zapełniły one w części lukę powstałą na skutek poniechania oficjalnego prawodawstwa germanizatorskiego doby bismarkowskiej i pobismarkowskiej. Innym sposobem zapełnienia tej luki była swoista interpretacja i stosowanie praw w zasadzie ogólnie obowiązujących — do mniejszości polskiej. Jeszcze innym — wspomniana metoda antypolskiego działania ad hoc, metoda ukłuć szpilkami i wywodząca się stąd konieczność nieskończonej papierowo­‑biurokratycznej walki o każdy metr kwadratowy ziemi, o każdą koncesję handlową, o każdą markę zapomogi.
Walka społeczeństwa polskiego w Ziemi Złotowskiej o byt gospodarczy rozgrywała się głównie na czterech odcinkach: o prawo do ziemi, o prawo do pracy, o prawo do handlu i rzemiosła, o prawo wreszcie do opieki społecznej. Wyliczenie wszystkich wypadków naruszenia tych uprawnień jest oczywiście rzeczą niemożliwą[16], wypadnie ograniczyć się do przykładów najbardziej typowych.
Szczególnie ciężka była walka o ziemię. Do okresu republiki weimarskiej należy jeszcze wypadek odmowy ze strony landrata złotowskiego zatwierdzenia umowy sprzedaży gruntu przez Polaka Budnika z Królewskiej Wsi na rzecz Andrzeja Budzińskiego, Franciszka Brzostowicza i innych z powołaniem się na ustawę o obrocie ziemią z 15 marca 1918 r.[17], ograniczającą w określonych okolicznościach prawo swobodnego dysponowania ziemią, mianowicie wtedy, gdyby transakcja stała w sprzeczności z zasadami racjonalnej gospodarki i — co za tym idzie — byłaby ze szkodą dla potrzeb aprowizacyjnych państwa. W istocie, motywacja landrata, że sprzedawane gospodarstwo składało się niegdyś z 2 samodzielnych części, które i teraz należałoby usamodzielnić, zamiast parcelować między kilku nowonabywców, była chybiona, gdyż zabudowania gospodarcze sprzedawanego obiektu nie były w stanie obsłużyć dwóch samodzielnych majątków[18].
Tenże landrat nie zatwierdził zezwolenia na sprzedaż gruntu z zabudowaniami Polakowi Haburze z Werska na rzecz Botańskiego, Szalskiego, Plewy, Pyszczka i innych, z powołaniem się na wspomnianą już ustawę, choć nabywcy mogliby dzięki transakcji swe przeważnie karłowate gospodarstwa (1—14 morgów) usamodzielnić, a zatem postępowali po myśli ustawy[19].
Również landrat złotowski nie dopuścił do sprzedaży 125 morgów gruntu przez Schwankego z Polskiej Wiśniewki rolnikowi Kulpie z Dobrzna uzasadniając to tym, iż Kulpa nie będzie w stanie płacąc za nabywaną nieruchomość 50 tys. marek znaleźć jeszcze pieniądze na zakup inwentarza i w związku z tym na „porządną“ gospodarkę. Tymczasem sprzedawany majątek był wyposażony w niemal nowe masywne budynki, a ponadto w cenie 50 tys. marek zawarty był i plon żniwny, za który nabywca mógł w każdej chwili uzyskać potrzebną gotówkę. Kulpa był przy tym doświadczonym rolnikiem[20].
Z kolei nie zgodził się landrat złotowski na transakcje sprzedaży posiadłości Bernarda Bebeka na rzecz Jana Brzostowicza i Jana Graya (wszyscy z Zakrzewa) znowu z powołaniem się na ustawę z 15 marca 1918 r. Wbrew twierdzeniom urzędowej motywacji gospodarstwo Bebeka było bardzo rozproszkowane, i to tak, że poszczególne jego części były z natury swego położenia uzupełnieniem majątków Brzostowicza i Graya. Nie mogło być więc mowy o niszczeniu samodzielnego warsztatu rolnego, ponieważ w dotychczasowej formie był on skazany najwyżej na wegetację, gdy gospodarstwa nabywców mogłyby dzięki dojściu do skutku umowy usamodzielnić się[21]. W sprawie tej Związek Polaków w Niemczech prosił ministerstwo spraw wewnętrznych o interwencję, przedstawiając mu konkretne fakty odmiennego traktowania Niemców w podobnych wypadkach oraz dowody osobistej zemsty wójta, (który opiniował transakcje wobec landrata), lecz ministerstwo nie wzięło tego pod uwagę.
Innym sposobem uniemożliwiono nabycie ziemi 25 polskim robotnikom rolnym i rzemieślnikom w Szkicu, gdy chcieli oni kupić grunty z parcelowanej domeny państwowej. Podstawą dla nieudzielenia zezwolenia na kupno było prawo „o osadnictwie“ w Rzeszy z 11 sierpnia 1919 r., regulujące sprawę tworzenia nowych osad i wzmacniania ekonomicznego już istniejących, gospodarczo niesamodzielnych[22]. Podanie Polaków odrzucono, uzasadniając to tym, że jako robotnicy (rolni) i rzemieślnicy, w dodatku optujący na rzecz Polski (co nie pokrywało się z prawdą) nie mogą mieć pretensji do roli. Ale w tej samej akcji parcelacyjnej niektórzy rzemieślnicy i robotnicy niemieccy otrzymali nawet ponad 20 morgów[23].
Republika weimarska — jak widzimy — konsekwentnie prowadziła dalej dzieło Komisji Kolonizacyjnej, mimo że trudno byłoby to pogodzić z demokratycznym i liberalnym duchem nowego ustroju. Najjaskrawszym jednak przejawem wierności dawnym zasadom, ukrytym tylko pod gładką taflą konstytucji weimarskiej, było respektowanie następstw prawnych, wynikłych z dyskryminacyjnego prawodawstwa epoki Bismarcka i Wilhelma II.
W samym powiecie złotowskim znajdziemy niejeden przykład na potwierdzenie tej tezy. Pouczająca w tym względzie była sprawa wydzierżawienia przez pewnego Polaka swego majątku innemu Polakowi. Zawiadomione o zamierzonej transakcji ministerstwo rolnictwa zarządziło wówczas odkup majątku za pośrednictwem Dyrekcji Banków i Finansów w Berlinie oraz Powszechnego Towarzystwa Osiedleńczego w Pile. Stało się tak dlatego, że właściciel majątku posiadł go jako włość rentową na zasadzie umowy[24] między nim a państwem pruskim (reprezentowanym przez Kom. Kolon.) jeszcze przed wojną 19 sierpnia 1912 r. Po wojnie Powsz. Tow. Osiedl. otrzymało niektóre kompetencje byłej Komisji Kolonizacyjnej przekazane mu przez prezydenta Dyrekcji Banków i Finansów, który z kolei skupił w swych rękach agendy i uprawnienia finansowo­‑personalne rozwiązanej mocą ustawy z dnia 10 marca 1924 r. Komisji Kolonizacyjnej.
Powszechne Towarzystwo Osiedleńcze zrealizowało więc tylko swe legalnie uzyskane od państwa pruskiego prawa. Toteż, kiedy z powołaniem się na art. 109 konstytucji Rzeszy strona polska odniosła się do sądu, sąd w Pile wyrokiem z 13 marca 1931 r. stwierdził, że art. 109 konstytucji (orzekający, iż wszyscy są równi wobec prawa) w niczym nie narusza przedwojennego ustawodawstwa o włościach rentowych („Rentengutsgesetzgebung“)[25]
Zdarzały się w Złotowskiem i inne wypadki odgrzebywania prawa z 1886 roku. Jeden z Polaków sprzedał swój majątek, aby kupić większy. Uzyskał zezwolenie na sprzedaż, ale nie na kupno. Adwokat działający w jego imieniu doniósł mu, że Urząd Ziemski („Kulturamt“) „uważa udzielenie zezwolenia za wykluczone, o ile nie będą przestrzegane przepisy Komisji Kolonizacyjnej z r. 1886“. Poza tym zwrócono stronie polskiej uwagę, że „państwu na mocy „Rentengutsvertrag“ przysługuje prawo odkupu, i to po cenie, wynoszącej 75% normalnej wartości“[26]. Podobnie właściciel gospody w Zakrzewie wydzierżawił swe gospodarstwo — osadę rentową — pewnemu Polakowi. Landrat odmówił swej zgody, zasłaniając się prawem pierwokupu państwa.
Dodatkiem nadzwyczajnym do zilustrowanych wyżej metod były rozmaite fundusze specjalne, przyznawane ziemiom pogranicznym celem ich podciągnięcia ekonomicznego. Zwały się one różnie: „Sofortprogramm“, „Siedlungsprogramm“, „Osthilfe“ itp. Z nich to czerpano środki na przeprowadzenie akcji oddłużania majątków, popierania budownictwa, udzielania dogodnych pożyczek itd. W założeniu swym nie mogły one ze względów politycznych oficjalnie wyłączyć od korzystania z ich dobrodziejstw ludności polskiej; w praktyce obfite środki, zebrane m. in. także z pieniędzy polskich podatników, były do dyspozycji wyłącznie społeczeństwa niemieckiego[27]. Memoriał Zw. Pol. w Niemczech do Ligi Narodów z 10 listopada 1932 r. stwierdza, że podczas parcelacji majątków na Pomorzu i Pograniczu nie było wypadku przyznania ziemi Polakowi[28]. A rozparcelowano sporo. Wykazuje to sprawozdanie, wygłoszone w sejmie pruskim z działalności kolonizacyjnej rządu w okresie powojennym (do 31 grudnia 1925), która jeszcze większe nasilenie osiągnęła w r. 1926, kiedy to na samym Pograniczu wykupiono 7 281 ha ziemi za 5,9 mil. marek[29]. Sumy te coraz bardziej rosły, czego wyrazem była tzw. „Osthilfe“ Hindenburga i Brüninga z r. 1930, której wykonanie powierzono specjalnie stworzonemu Urzędowi Wschodniemu; o nastawieniu tego urzędu do Polaków wnioskować można z faktu, że członkiem jego z ramienia rządu Rzeszy był Treviranus[30].
Reżim hitlerowski nie zmienia obranego przed dziesiątkami lat kursu gospodarczej polityki antypolskiej. W dalszym ciągu zachodzą objawy dyskryminacji żywiołu polskiego, i to nieraz w formie otwartej.
1 czerwca 1933 r. rząd Rzeszy wydał ustawę o oddłużeniu gospodarstw rolnych. Wymienia się w niej wypadki, kiedy wniosek o oddłużenie może być odrzucony. M. in. może to nastąpić z powodu „osobistości“ (Persönlichkeit) petenta. Co przez to określenie należy rozumieć, ustawa nie wyjaśniała.
Ta dowolność interpretacji terminologii umożliwiła sądowi grodzkiemu w Złotowie odrzucenie wniosku oddłużeniowego Wiktorii Kamieńskiej z Głomska, przy czym jako powód odrzucenia sąd (!) podał, iż petentka nie jest pochodzenia niemieckiego[31]. Na interwencję Zw. Pol. w Niemczech min. sprawiedliwości nie uznało za słuszną podstawy oddalenia wniosku, widząc przy jego ponowieniu możliwości „osiągnięcia pozytywnego rezultatu“.
Koroną ustawodawstwa hitlerowskiego w dziedzinie gospodarki rolnej było głośne prawo „o zagrodach dziedzicznych“ (Reichserbhofgesetz) z 29 września 1939 r. Niesposób tu przytoczyć wypadków stosowania go wobec Polaków w Złotowskiem, gdyż obejmowało ono wszystkie warsztaty rolne zdolne wyżywić co najmniej jedną rodzinę, a nie przekraczające 125 ha, a zatem jako tzw. „zagrody dziedziczne“ uznano większość istniejących na terenie Rzeszy gospodarstw rolnych. Było ono nad wyraz niepopularne tak wśród Niemców jak i innych narodowości, dla których kryło w sobie dodatkowe niebezpieczeństwo wynarodowienia. Najważniejsze jego postanowienia były następujące: „zagroda dziedziczna“ jest niepodzielna, dziedziczy ją tylko jeden spadkobierca, inni zmuszeni są szukać sobie pracy poza ojcowizną. Właścicielowi nie wolno jej zasadniczo sprzedawać, nie może też ona podlegać obciążeniom. Właściciel nosi miano „Bauer“ w przeciwieństwie do „Landwirt“, czyli właściciela innej zagrody. Musi być obywatelem niemieckim („Staatsbürger“, nie tylko „Staatsangehörige“), a przy tym „krwi niemieckiej lub szczepowo pokrewnej“ („deutschen oder artverwandten Blutes“). Ustawa bowiem ma na celu, jak określa wstęp do niej, „utrzymanie stanu włościańskiego jako źródła krwi narodu niemieckiego“[32].
W tym sformułowaniu celu ustawy kryło się właśnie niebezpieczeństwo dla mniejszości polskiej: chłop polski uznany za właściciela „zagrody dziedzicznej“ musiałby automatycznie należeć do odpowiedniej, nacjonalistycznej organizacji włościańskiej, w której nie byłby w stanie upierać się przy swej narodowości, gdyż potraktowanoby to za sprzeczne z jego rolą „źródła krwi narodu niemieckiego“. Równie poważne niebezpieczeństwo kryła ustawa dla polskiej młodzieży chłopskiej, zmuszając ją — poza jednym dziedzicem — do wędrówki w świat w poszukiwaniu pracy, co wcześniej czy później kończyło się germanizacją jednostki, osiadłej w nieznanym, przeważnie czysto niemieckim terenie. Nie wolno też zapominać o innych następstwach ustawy, równie przykrych dla Polaków jak i Niemców, tj. o ograniczeniu prawa własności do tego stopnia, że z trudem można to już w ogóle nazywać własnością (niepozbywalność gospodarstwa, niepodzielność). Niepodzielność zaś doprowadzała często do niesnasek i kłótni w rodzinie, ba, nawet do rozbicia wśród rodzeństwa, domagającego się każde dla siebie prawa dziedziczenia.
Niebezpieczeństwa te słusznie ocenili Polacy jako brzemienną w skutki groźbę dla swej egzystencji narodowej. Rozpoczęła się kierowana przez Zw. Pol. w N. energiczna walka o niezaliczanie gospodarstw polskich do kategorii „zagród dziedzicznych“, jedną swą podstawę mająca w samym tekście ustawy, której założeniem i celem było przecież zapewnienie „źródła krwi“ dla narodu niemieckiego i zabezpieczenia „starych niemieckich obyczajów włościańskich“, drugą zaś w wielokrotnych oświadczeniach Hitlera, że „narodowy socjalizm nie zna pojęcia germanizacji“[33]. Mimo gwałtownego oporu Polaków „krew“ polską uznali Niemcy za „szczepowo zbliżoną“ do swojej[34].
Sami Niemcy niewątpliwie zdawali sobie sprawę z kompletnej bezzasadności prawnej traktowania chłopów polskich jako właścicieli „zagród dziedzicznych“[35] i dopiero po długim oczekiwaniu zajęli w tej sprawie definitywne stanowisko (pismem min. spraw wewn. do Zw. Pol. w N. z 13 marca 1935). Istotne przyczyny tego kroku streszczały się w obawie, że niezastosowanie ustawy do Polaków pociągnie za sobą masową renacjonalizację elementu polskiego jeszcze wahającego się pod względem narodowym, albowiem możność uchylenia się od ustawy byłaby silną pobudką do zdeklarowania się jako mniejszość narodowa. Drugą przyczyną była świadomość, że prawo o „zagrodach dziedzicznych“ może być skutecznym środkiem asymilacji narodowej[36]. Te argumenty były dość ważkie, aby odebrać moc wiążącą uroczyście proklamowanym, podstawowym tezom narodowego socjalizmu o szacunku dla narodowości jak również oczywistym zasadom poprawnego myślenia prawniczego.
Bodaj łatwiej jeszcze niż w dziedzinie obrotu ziemią było ugodzić Polaków z Złotowskiego w kwestiach pracy. W dużej bowiem części byli oni ludźmi ubogimi, dla których praca najemna była podstawowym źródłem utrzymania. Przy tym walka o prawo do pracy była o tyle trudna, że jako przeciwnik występował często pracodawca prywatny, którego żadne środki prawne nie zmuszały do równego i sprawiedliwego bez względu na narodowość traktowania swego pracownika, zwłaszcza, gdy tego rodzaju postępowanie samo państwo jak najgoręcej, choć po cichu, popierało, wielokrotnie świecąc w tym kierunku przykładem. Nic lepiej nie symbolizuje sytuacji mniejszości polskiej na rynku pracy w Niemczech, jak przytoczony w memoriale Zw. Pol. w N. do min. sp. wewn. z 2. VI. 1938 fakt, iż pewien rzemieślnik Polak obawiał się przyjąć do terminowania w swym warsztacie własnego syna który chodził do szkoły polskiej i nie należał do „Hitlerjugend“[37].
Nie było bowiem rzeczą tajną, że rzemieślnicy, kupcy itp. mieli rozkaz niezatrudniania Polaków, zwłaszcza bardziej aktywnych. Przewodniczący organizacji rzemieślniczych na powiat złotowski, Pufahl, wydał w marcu 1936 zarządzenie zatrudniania w rzemiośle tylko chłopców z HJ. Kilkakrotne interwencje w min. spr. wewn. pozostały bez skutku[38], mimo że charakter czysto niemiecki i nacjonalistyczny HJ nie mógł budzić wątpliwości, co znalazło i formalne potwierdzenie w ustawie z 1 grudnia 1936 o organizacji HJ. Nawet zresztą władze państwowe centralne z Berlina na usilne i długotrwałe interwencje Zw. Pol. w N. zmieniły swe stanowisko, uznając, że młodzież polska nie potrzebuje należeć do HJ, i że z tego powodu nie może być upośledzona w uzyskiwaniu pracy i przyjmowaniu na praktykę do rzemiosła[39]. Nie przeszkodziło to, że zarządzenie Pufahla ze Złotowa wywarło swe praktyczne skutki.
Tak np. pewien ślusarz niemiecki ze Złotowa zgodził się przyjąć jako ucznia chłopca polskiego, syna Jakuba Groszczyka. Gdy po kilku dniach chłopak zgłosił się do swego pracodawcy — Niemiec na polecenie swej władzy przełożonej wycofał się z zajmowanego dotąd stanowiska, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że powodem, który go do tego skłonił, była narodowość chłopca. Na skierowane w tej sprawie zażalenie do ministerstwa odpowiedziało ono, iż odmowa nie nastąpiła ze względów narodowościowych[40].
W stosunku do osób starszych wykorzystywano chętnie instytucje „Niemieckiego Frontu Pracy“ (Deutsche Arbeitsfront) jak również „Służby Pracy“ (Arbeitsdienst) tudzież całego łańcuszka hitlerowskich organizacji zawodowych. Wszystkie one były — jak HJ. — zdeklarowanie nacjonalistyczne i w najwyższym stopniu niebezpieczne dla zachowania odrębności narodowej. Przesądzała o tym nie tylko ich postawa i działalność praktyczna, ale także założenia programowe[41].
Zaświadczeń z tych organizacji wymagano od Polaków, pragnących uzyskać jakiekolwiek zajęcie, również w przedsiębiorstwach państwowych.
Wśród wielu tego rodzaju wypadków godzi się wymienić jako typowy wypadek Pawła Herudaya ze Złotowa. Został on zwolniony z pracy w jednej z fabryk w Pile („Feawerke“) dn. 22 maja 1936, gdyż nie potrafił się wykazać zaświadczeniem przynależności do D. A. F. oraz zaświadczeniem policyjnym, że nie jest Polakiem[42]. Wywieranie presji w kierunku zapisania się do D. A. F. na jednostkach i instytucjach polskich było na porządku dziennym[43].
Równie nagminnie stosowano wobec Polaków, prawo o służbie pracy, której cele i założenia mieliśmy okazję poznać. Stosowano je tak w okresie, gdy uczestnictwo w Służbie Pracy opierało się na zasadzie „dobrowolności“, jak i tym bardziej później, gdy stała się ona przymusowa od 26 czerwca 1935. Trudno tu już wymienić przykłady, w odpowiedzi min. sp. wewn. z 17 stycznia 1936 na liczne interwencje Zw. Pol. w N. znajduje się obszerna lista nazwisk Polaków ze Złotowskiego zmuszonych do wstąpienia do Służby Pracy.
Urzędy czysto państwowe jak Urząd Pracy (Arbeitsamt) niemniej gorliwie jak organizacje hitlerowskie, zakłady pracy itp. szykanowały mniejszość polską. Niektóre z nich jak np. Urząd Pracy w Złotowie nie kryły się nawet z tym zbytnio. Kiedy 29 grudnia 1933 Polak z Rudnej Alojzy Rybarczyk przybył do wymienionego urzędu, aby otrzymać przydział pracy, jednym z pierwszych pytań przyjmującego urzędnika było pytanie, do jakiej szkoły Rybarczyk posyła dzieci. Na wiadomość, że do polskiej, urzędnik wyraził powątpiewanie, czy petent będzie mógł otrzymać pracę. Jak zwykle w takich wypadkach, Zw. Pol. w N. rozpoczął interwencje w ministerstwach, jak zawsze pozostawały one bez skutku[44]. Ze względu na jaskrawość przykładu godzi się przytoczyć także przypadek, który zaszedł w niedalekiej Pile (podlegającej temu samemu krajowemu Urzędowi Pracy, co powiat złotowski). Chodziło tu o pracowniczkę regencji w Pile, Zofię Koniszewską, zwolnioną z pracy za przyjazne ustosunkowanie się do Polaków. A oto wysoce pouczające wyjątki z korespondencji urzędowej w tej sprawie[45]: „...Stosunek pracy między Panią a instytucją państwową (tj. regencją w Pile, przyp. aut.) został swego czasu... rozwiązany... z powodu Pani propolskiego nastawienia i działalności („wegen Ihrer polenfreundlichen Einstellung und Betätigung“)...“. W piśmie zaś Urzędu Pracy w Pile również do Zofii Koniszewskiej czytamy: „...donosimy Pani, że pan dyrektor Urzędu Pracy, Lohse, podał nam za powód Jej zwolnienia... fakt, jakoby Pani utrzymywała kontakt z tutejszym Związkiem Polaków“[46]. I wreszcie świadectwo pracy, wystawione przez Urząd Pracy w Pile z 1 lutego 1936: „Pani Zofia Koniszewską była zatrudniona... jako stenotypistka. Była ona stale chętna i pilna w pracy i zlecone zadania wykonywała ku największemu zadowoleniu („zur vollsten Zufriedenheit“)...“[47]
Szczególnie ciężkim w oczach władz niemieckich przestępstwem było posyłanie dzieci do szkół polskich. W pow. złotowskim, gdzie szkół tych było więcej niż w jakiejkolwiek innej okolicy Rzeszy niem., zdarzało się to częściej niż gdzie indziej.
Pod koniec 1933 r. powiadomiono pięciu robotników polskich, pracujących w nadleśnictwie Kujań, iż w ciągu kilku dni mają się zdeklarować, czy nadal będą posyłać swe dzieci do szkoły polskiej; jeśli tak — zostaną pozbawieni pracy oraz łąk, które dzierżawili, co było równoznaczne z zupełną utratą możności egzystencji. Niektórzy z tych robotników pracowali w nadleśnictwie od 30 a nawet 40 lat; jeden z nich — Damazy Adamski — był odznaczony niemieckim krzyżem zasługi. Zw. Pol. w Niem. interweniował w czterech ministerstwach. Najskuteczniejsza była jeszcze skarga do min. oświaty, które w jednym wypadku zarządziło „odpowiednie kroki“, wyrażając zresztą zdanie, że w postępowaniu władz nadleśnictwa widzi tylko „radę“ posyłania dzieci do szkoły niemieckiej[48]. Niektórzy z zagrożonych rodziców rzeczywiście posłali dzieci do szkoły niemieckiej i natychmiast otrzymali pracę z powrotem, Adamski natomiast, który tego nie uczynił — pracy nie otrzymał.
Niemniej charakterystyczny był wypadek Stanisława Tessmera z Radawnicy, ojca sześciorga dzieci, z których troje uczęszczało do polskiej szkoły. Wypowiedziano mu urzędowo pracę, uzasadniając to faktem, iż posyła dzieci do szkoły polskiej. W odpowiedzi na interwencje Zw. Pol. Tow. Szk. min. spraw wewn. oświadczyło krótko 12 czerwca 1934, że „zwolnienie Tessmera nie nastąpiło dlatego, iż należy on do mniejszości polskiej, ani dlatego, że posyła dzieci do szkoły polskiej.“ Jak żałosne skutki miało tego rodzaju postępowanie, świadczy list z 27 czerwca 1934 Zw. Pol. Tow. Szk. do min. spraw wewn., wyszczególniający przykładowo nazwiska osób, które w obawie o swój los wycofały swe dzieci ze szkół polskich[49].
Podobnie Franciszek Martin, Polak z Podróżnej, kowal, pozbawiony został warsztatu pracy, tj. kuźni, którą dzierżawił, i wyeksmitowany z mieszkania, ponieważ posyłał pięcioro swych dzieci do szkoły polskiej; tych pięcioro dzieci było dla władz niemieckich o tyle wysoką stawką, że dzięki nim szkoła ta, licząca w ogóle 44 dzieci, miała prawo do zasiłku państwowego, które by straciła, gdyby liczba dzieci zeszła poniżej 40. Stąd też wszelkimi sposobami usiłowali Niemcy zmusić Martina do wyprowadzenia się ze wsi. Na zażalenie do Piły przyszła odpowiedź, zaprzeczająca wszystkim twierdzeniom polskim[50].
W Podróżnej, wsi o przytłaczającej przewadze Polaków, wypadki takie nie były nowością. 22 listopada 1929 zarząd domeny (państwowej) wypowiedział pracę trzynastu polskim robotnikom rolnym, wyjaśniając im przez usta inspektora Rogenbaua, iż jest to następstwem zapisania przez nich swych dzieci do nowo otwartej szkoły polskiej. Niektórzy ze zwolnionych robotników (Jan Kołodziejczyk, Marcin Brzeziński, Paweł Erdman) pracowali w domenie po kilkanaście a nawet 30 lat i zostali trzy lata przed wypowiedzeniem odznaczeni medalami i dyplomami „Für Treue und langjährige Dienste“ przez Izbę Rolniczą w Pile[51].
25 października 1935 wypowiedziano za jednym zamachem pracę przy budowie szosy 20 robotnikom polskim z Zakrzewa, na których miejsca ściągnięto Niemców z dalszych okolic, gdy Zakrzewo leżało w bezpośrednim sąsiedztwie terenu robót. Aby nie narazić się na zarzut akcji antypolskiej, kierownictwo zatrzymało kilku Polaków i w odpowiedzi na skargę zwolnionych powołało się na tę okoliczność, odrzucając skargę jako nieuzasadnioną[52].
Posiadanie ziemi i pracy stanowiło podstawę egzystencji mniejszości polskiej w powiecie złotowskim. Stosunkowo niewielu Polaków zajmowało się handlem. Ale i ci nieliczni kupcy, rzemieślnicy, przedsiębiorcy natrafiali na każdym kroku na przeszkody, których tak bardzo nie szczędzono polskiemu chłopu i robotnikowi. Do najskuteczniejszych sposobów paraliżowania handlu polskiego należało nieudzielanie koncesji na prowadzenie przedsiębiorstwa czy koncesji alkoholowej.
W tej dziedzinie mamy do zanotowania wypadek, w którym zakłamanie postępowania władz niemieckich objawiło się w formie bardziej niż kiedy indziej widocznej. Była to odmowa zezwolenia na kupno i prowadzenie sklepu tekstylnego w Złotowie w marcu 1936, która spotkała Polaka Kazimierza Biniakowskiego. Odmowę tę uzasadniły władze brakiem fachowego przygotowania petenta, brakiem gotówki potrzebnej do prowadzenia sklepu oraz obawą zagrożenia egzystencji innych sklepów. Zarzutom tym przeczyły argumenty w postaci urzędowego świadectwa „Industrie und Handelskammer“, stwierdzającego u petenta do tego stopnia gruntowne przygotowanie fachowe, że wspomniana instytucja nie widziała nawet potrzeby przeprowadzenia egzaminu sprawdzającego, dalej pisma Banku Ludowego w Złotowie, gwarantujące oddanie Biniakowskiemu do dyspozycji sumy, uzupełniającej potrzebne na zakup i prowadzenie sklepu fundusze, i wreszcie okoliczność, że po wojnie liczba sklepów tekstylnych w Złotowie spadła z 12 na 8 (liczba mieszkańców zaś wzrosła) a zatem mowy być nie mogło o zagrożeniu egzystencji innych sklepów tekstylnych, skoro przed wojną wszystkie one nieźle prosperowały. Zresztą ostatni zarzut wyeliminowały te same władze, które go postawiły, udzielając w tymże czasie zezwolenia na uruchomienie dwóch sklepów niemieckich (przy czym jeden z nich należał do Niemca, obywatela polskiego). Argumenty te nie odniosły skutku[53].
Nie mniejsze perypetie czekały Zw. Pol. w N. podczas starań o zezwolenie na prowadzenie restauracji w Domu Polskim w Zakrzewie, gdzie potrzeba jej dawała się silnie odczuwać w związku z licznymi imprezami i zabawami, tam urządzanymi, na które zjeżdżali się niejednokrotnie Polacy nie tylko z powiatu złotowskiego, ale i z całego Pogranicza, gdyż było to jedyne do tego celu nadające się pomieszczenie. Trudno było znaleźć punkt, w którym uzyskana koncesja mogła być racjonalniej wyzyskana. Mimo wszystkich argumentów usilne starania strony polskiej rozbiły się o twardy opór władz niemieckich. Jako ilustracja tych starań pozostała korespondencja, składająca się z 52 pism, których treść zajmuje w „Kulturwehr“ 54 stron petitu[54].
Opór niemiecki w tej sprawie nie wynikał wyłącznie z uparcie negatywnego stanowiska czynników lokalnych. Był on wykonaniem tajnych poleceń władz wyższych, które wydały szereg odpowiednich zarządzeń, typowy, lecz nie jedyny przykład polityki tajnych rozporządzeń. Dla jej zobrazowania warto przytoczyć wyjątki ze znalezionych dokumentów.
Aby „utrzymać i umocnić niemieckość“, należy dbać, by „wpływ i znaczenie mniejszości nie rozszerzyły się nad miarę“. Z tego też powodu wydaje się rzeczą konieczną dokładnie stwierdzić, jacy pro polsko usposobieni („polnisch gesinnten“) restauratorzy w poszczególnych powiatach wchodzących w rachubę (babimojski, międzyrzecki, złotowski) posiadają koncesję restauracyjną i alkoholową i jakim pro polsko usposobionym domokrążcom („Wandergewerbetreibenden“) wydano zezwolenie na handel domokrążny („Wandergewerbeschein“). Na podstawie tych danych należy potem zbadać, w jaki sposób liczba koncesji restauracyjnych i alkoholowych, posiadanych przez pro polsko usposobionych lub z grupami ludności polskiej sympatyzujących restauratorów, jak również liczba pro polsko usposobionych domokrążców będzie mogła być możliwie ograniczona do najniższej granicy („auf ein Mindestmass herabgedrückt“)...[55]. W ślad za tym pismem dr Erbhardta poszły inne jego rozporządzenia, z reguły tajne. I tak 3 marca 1937 dr Erbhardt pisze do regencji w Pile, że „członkowie mniejszości polskiej od r. 1933 (a zatem od objęcia władzy przez reżim hitlerowski, przyp. aut.) zasadniczo nie otrzymują żadnych koncesji alkoholowych“. Następnie dr Erbhardt stwierdza, że odmówić zezwolenia na handel domokrążny jest trudno, gdyż najwyższy trybunał administracyjny (Oberverwaltungsgericht) w podobnych wypadkach „udziela pozwoleń (nawet, przyp. aut.) Żydom, dopóki nie można wykazać „faktami“ działalności antypaństwowej“. W dalszym ciągu dr Erbhardt poleca wymienione w piśmie osoby (na terenie powiatu złotowskiego 13) „...kazać stale jak najsurowiej kontrolować („auf das schärfste überwachen zu lassen“) ...przy czym miejscowe władze policyjne należy pouczyć, że wielokrotnie występująca pobłażliwość („vielfach geübte Nachsicht“) wobec kontynuowania wyszynku po godzinie policyjnej nie jest tu na miejscu, ponieważ praktyka sądów administracyjnych wykazuje, że już dwukrotne wykroczenie przeciwko godzinie policyjnej wystarcza do cofnięcia koncesji...“[56].
Realizując zarządzenia nadprezydenta prow. Brandenburgia[57], prezydent regencji w Pile w pismach do landratów przekazuje polecenia swych władz przełożonych i sam precyzuje dalsze kroki w kierunku zamykania polskich przedsiębiorstw restauracyjnych, kładąc nacisk na zachowywanie pozorów legalności, aby cała akcja nie wydała się „prawem specjalnym przeciwko mniejszości polskiej“. Dlatego należy stwierdzać, czy nie sprzedaje się choćby lekko zepsutych, sfałszowanych czy szkodliwych dla zdrowia produktów; należy dalej zarządzać przebudowy ze względów antypożarowych, higienicznych itp., które zmuszą właściciela do zamknięcia lokalu względnie spowodują takie koszty, ewentualnie tak długo będą trwały, że nie będzie mu się opłacało je ponosić[58]. Sporządzane są także spisy oberżystów, których należałoby pozbawić koncesji. W pismach tych jako jedyny powód do tego kroku podaje się zazwyczaj „polnisch gesinnt“ lub „polnischstämmig“ — niemal z reguły nie przytacza się tak pogardliwie przez dra Erbhardta traktowanych „faktów“, uprawniających do stwierdzenia wrogiego nastawienia do państwa. Wprost przeciwnie, bardzo często jest uwaga „politycznie nie występował“ („politisch nicht hervorgetreten“), lecz mimo to „niepewny“ („unzuverlässig“[59]).
Wprowadzenie w życie systemu tajnych rozporządzeń wytrąciło z rąk ludności polskiej tę niedoskonałą broń, jaką mogło być powołanie się na oficjalnie wydaną ustawę. Musiała ona bowiem ustąpić miejsca tajnemu rozporządzeniu, jako czynnikowi wyrażającemu istotną wolę ustawodawcy.
Trudności, z jakimi na polu handlu borykało się na skutek tajnych zarządzeń społeczeństwo polskie w pow. złotowskim, skonfrontowane z takimiż trudnościami, spotykanymi w innych dziedzinach, uprawniają do przypuszczenia, że i w nich istniało podobne tajne „ustawodawstwo“, nawet jeśli nie udało się znaleźć jego śladów w rodzaju zarządzeń dra Erbhardta. Inaczej bowiem jak sobie wytłumaczyć, że stosunki panujące w dziedzinie handlu nie różniły się niczym od innych odcinków życia mniejszości polskiej w powiecie? Trudno byłoby tłumaczyć to sobie nacjonalistycznym zacietrzewieniem rozmaitych kacyków po urzędach, gdyż wówczas system szykan musiałby mieć mniejsze lub większe luki, być mniej lub więcej nierówny. Tymczasem widzimy w nim konsekwencję i stałość, mogącą być jedynie wynikiem akcji odgórnej, kierowanej i planowej. Widać to wyraźnie w zagadnieniach opieki społecznej, tak jak była ona wykonywana wobec ludności polskiej w powiecie. Sytuacja na tym polu była jednak o tyle dotkliwsza, że godziła w warstwy najbiedniejsze, najbardziej potrzebujące pomocy.
Ustawowo rzecz biorąc, szczególną pomocą państwa cieszyły się w Rzeszy rodziny mające dużo dzieci. Przysługiwała im zapomoga na dzieci („Kinderbeihilfe“). Ale i tutaj Polacy stanowili warstwę wyjątkową. Tak np. Janowi Cieślikowi ze Szkica, ojcu ośmiorga dzieci, miejscowy sołtys odmówił w r. 1936 zapomogi na nie a zapytany o powody odpowiedział, że stanowi to tajemnicę urzędową sołtysa i gminy. Wypadki tego rodzaju były masowe. W r. 1935/6 w jednej tylko gminie Zakrzewo zanotowano 25 takich wypadków niezałatwienia podań o zapomogę dla rodzin polskich posiadających od 4 do 8‑ga dzieci lub przedłużenia nad miarę terminu załatwienia. Niektóre z podań czekały na nie 7 miesięcy, najkrócej zaś trzy miesiące[60].
Podane fakty nabierają właściwego światła po uzupełnieniu ich innym zjawiskiem, równie częstym jak poprzednie. Mowa tu o utrudnianiu związków małżeńskich między Polakami wbrew wytycznym polityki populacyjnej III Rzeszy, szczególnie gorąco propagującej i popierającej młode małżeństwa. Wyrazem tej polityki było stworzenie instytucji dogodnych pożyczek dla osób, wstępujących w związki małżeńskie („Ehestandsdarlehen“). Była przecież przeszkoda w ich uzyskaniu — polskość. By nie mnożyć przykładów, wypadnie ograniczyć się do zacytowania wypadku młodego małżeństwa polskiego Gerarda Peglow i Gertrudy Rosenthal ze Złotowa. Odmówiono im zapomogi, przyznawanej normalnie niemal automatycznie, nie podając powodów. Nie pomogło odwołanie się do władz wyższych. Przeszło półroczne starania Związku Polaków w min. spr. wewn. w postaci 5 pism pozostały bez skutku[61].
Odmawianie zapomóg rodzinom polskim mającym wiele dzieci i młodym małżeństwom pozostaje z sobą w ścisłym związku. Była to świadoma tendencja do ograniczania przyrostu naturalnego wśród Polaków. Problem ten zwłaszcza na terenach autochtonnych był dla Niemców niezwykle niebezpieczny, tym bardziej, że kontrastował groźnie ze stosunkowo małym dynamizmem populacyjnym ludności niemieckiej, oraz powszechnie obserwowaną „ucieczką ze wschodu“ („Flucht aus dem Osten“)[62].
Aby zakończyć rozważania nad sposobami realizowania opieki społecznej w stosunku do Polaków w pow. złotowskim, należy napomknąć jeszcze o tzw. pomocy zimowej („Winterhilfswerk“). Zagadnienie to równie jak poprzednie ilustruje „Kulturwehr“ całym szeregiem przykładów. Przytoczymy tu jeden z nich, charakterystyczny wypadek Polki z Zakrzewa, Franciszki Lisek, która domagając się przysługującej jej a nie udzielanej pomocy zimowej otrzymała od wójta miejscowego odpowiedź, że „najpierw musi pani walczyć za Rzeszę niemiecką“; powiadomiony o tym landrat złotowski skargę Polki odrzucił[63].
O tym, że kwestia pomocy zimowej była szykaną ogólnie stosowaną, świadczy pismo Zw. Pol. w N. z 13 marca 1935 do min. spr. wewn., skąd się dowiadujemy, że „...przy rozdziale darów z pomocy zimowej narodu niemieckiego (na którą, jak wszyscy obywatele niemieccy, łożyli i Polacy, przyp. aut.) członkowie mniejszości polskiej a w szczególności ci, którzy swe dzieci posyłają do szkoły polskiej i przez legalną działalność na polu mniejszościowym nie czynią tajemnicy ze swej polskiej przynależności narodowej, mimo istniejącej potrzeby są w wielu miejscowościach w przeciwieństwie do innych osób już to w ogóle pomijani, już to mniej lub więcej w wysokości przydziału krzywdzeni...“[64].
Gospodarcze uciemiężenie społeczeństwa polskiego w pow. złotowskim, nieustanne trudności w walce o egzystencję zmusiły je do zorganizowania samoobrony. Nastąpiło to jeszcze w pierwszych latach XX w. w postaci instytucji spółdzielczych, które już przed pierwszą wojną światową stanowiły ważny czynnik neutralizowania skutków niemieckiej polityki ekonomicznej wobec Polaków.
Spośród istniejących przed pierwszą wojną na terenie powiatu polskich placówek gospodarczych szczęśliwie przetrwały czasy wojny i inflacji powojennej trzy: „Bank Ludowy“ w Złotowie, „Rolnik“ w Złotowie i „Bank Ludowy“ w Zakrzewie.
Przed rokiem 1922 placówki te należały do Związku Spółdzielni Zarobkowych w Poznaniu. Po wytyczeniu granicy między Polską a Niemcami, od roku 1922 nie należały one do żadnego związku. W roku 1927 przystąpiły do zorganizowanego właśnie Związku Polskich Spółdzielni Zarobkowych w Niemczech, oraz do niemieckiego (gdyż polskiego nie było wówczas) związku rewizyjnego w Berlinie. Do r. 1935 spółdzielnie polskie w pow. złotowskim (jak wszystkie spółdzielnie polskie w Niemczech) podlegały kontroli rewizora niemieckiego. W r. 1935 Zw. Polskich Sp. Zarob. uzyskał prawo rewizyjne we własnym zakresie na jeden rok, przedłużone później na następne lata aż do momentu, kiedy 16 grudnia 1937 Zw. Polsk. Sp. Zarob. uzyskał prawo rewizyjne na stałe. Był to dla spółdzielczości polskiej wypadek pierwszorzędnej wagi, pozwalając jej na usamodzielnienie się i uniezależnienie.
Spółdzielczość polska w pow. złotowskim była w tym szczęśliwym położeniu, że dysponowała doświadczonymi i wybitnymi działaczami, jak przede wszystkim prezes Zw. Pol. w N. i patron Zw. Pol. Spółek Zarobk. ks. Domański oraz dyr. Banku Ludowego w Złotowie Jan Kocik. Pierwszy z nich był między innymi przewodniczącym rad nadzorczych wszystkich trzech polskich spółdzielni w powiecie (w Banku Ludowym w Złotowie przez 24 lata) i dopiero zarządzenie władz kościelnych w Pile z r. 1934 zmusiło go do wycofania się z działalności na tym polu; drugi przez 12 lat (1927—1939) kierował bezpośrednio Bankiem Ludowym w Złotowie przeprowadzając go między innymi przez ciężki kryzys w r. 1931 (kiedy załamanie się wielkiego banku niemieckiego Donatbank i całego szeregu innych za nim spowodowało panikę na rynku pieniężnym i gwałtowne wycofanie wkładów). Był to czas, w którym położenie polskich instytucji spółdzielczych w pow. złotowskim rysowało się niemal równie czarno jak w krytycznym roku inflacji 1924. W przeciwieństwie do banków niemieckich, którym władze udzieliły 350 mil. marek kredytów, banki polskie nie mogły liczyć na żadną pomoc z zewnątrz i też jej nie otrzymały[65]. Pomimo tych wtrząsów spółdzielnie polskie powoli, lecz stale rozwijały się, co uwidoczniało się we wzroście liczby członków, sumy udziałów, rezerw, depozytów itp. Sytuacja w Banku Ludowym w Złotowie przedstawiała się pod tym względem następująco:

Rok Udziały w RM Depozyty w RM fund. rezerw. w RM Człon­ko­wie
001902 0506,000 019019,610 0240,000 064
001914 015918,280 0938454,230 08180,190 598
001919 019263,380 01530737,680 011085,770 536
001924[66] 02852,000 070146,110 0387,000 503
001926 03469,000 0112185,680 0702,390 524
001930 06608,750 02475588,370 021631,680 631

Obroty banku w 1930 r. — 511.960 marek[67]. Ponadto posiadał Bank własne nieruchomości, jak dom w Złotowie, cegielnię i posiadłość rolną 18 ha.
Bank Ludowy w Zakrzewie, powstały z dawnego Banku Parcelacyjnego, w r. 1914 przemianowanego na Bank Ludowy w Zakrzewie, rozwijał również ożywioną działalność. Liczba członków ze 145 osób w r. 1929 podniosła się do 249 w 1930 r. Udziały w r. 1930 opiewały na sumę 3267,70 marek, depozyty — 91.219,75, rezerwy — 9.048,80 a obrót ogólny zamykał się sumą 231.755,41 mk[68]. Bank był właścicielem zbudowanego w r. 1934/5 Domu Polskiego w Zakrzewie.
Spółdzielnia Rolnicza „Rolnik“ miała za sobą na początku okresu międzywojennego solidną tradycję kilkunastu lat istnienia, jako założona w 1906. W r. 1927 udziały w „Rolniku“ sięgały 5.848,10 marek, depozyty 6.859,95, rezerwy — 600 marek, obrót ogólny — 142.500,83. Członków było stosunkowo niewielu — 89[69]. „Rolnik“ posiadał własny dom w Złotowie.
Działalność polskich placówek spółdzielczych szła w dwóch kierunkach: wspomagały one Polaków znajdujących się w ciężkiej sytuacji materialnej drogą pożyczek (zwłaszcza drobnych, np. w r. 1936 Bank Ludowy w Złotowie rozdzielił na nie 327.717 marek)[70] względnie („Rolnik“) udostępniania chłopom polskim tańszych produktów lub też ich nabywania; drugim kierunkiem działalności polskich placówek gospodarczych były akcje społeczne. Banki polskie wielokrotnie łożyły duże sumy na budowę względnie remont polskich szkół i ochronek (np. Dom Polski w Zakrzewie), oddawały w swych domach lokale do dyspozycji organizacjom polskim na konferencje, narady, wystawy itp.[71].
Jest zrozumiałe, że takie instytucje nie mogły się cieszyć sympatią władz niemieckich. W ten sposób zdarzyło się „Rolnikowi“, że we wrześniu 1934 po raz pierwszy od 30 prawie lat swego istnienia nie otrzymał przydziału ziemniaków, w które mógłby zaopatrzyć ludność polską powiatu. Kiedy indziej znowu nie pozwolono „Rolnikowi“ sprzedawać nasion, sprowadzać ich z Polski itd. Bank Ludowy zaś w Złotowie miał ciągłe kłopoty z przeprowadzanymi przez siebie transakcjami dzierżawy czy sprzedaży; w ciągu kilku miesięcy 1933 r. landrat złotowski nie zatwierdził wielu transakcji, zasłaniając się już to zmyślonymi trudnościami, już to miesiącami przeciągając sprawę, tak iż nawet min. spr. wewn. zainterpelowane przez Zw. Pol. w N. (po bezskutecznej interwencji w Pile) uznało za konieczne wkroczyć[72]. Niemałe utrudnienia miewał Bank Ludowy ze ściąganiem hipotek z dłużników (wypłacalnych), złośliwie opierających się bankowi jako instytucji polskiej, świadomych, że władze postępowanie ich po cichu popierają.





  1. Struktura gospodarcza Ziemi Złotowskiej nie różni się zasadniczo od całości Pogranicza. Stąd też w wypadkach, gdy występuje w tej dziedzinie brak danych szczegółowych, posługiwać się wypadnie łatwiejszymi do uzyskania cyframi i ocenami całości Pogranicza, co nie skrzywi obrazu stosunków gospodarczych panujących w powiecie złotowskim.
  2. Leszek Gustowski: „Pomorze Zachodnie między I i II wojną światową“, Przegląd Zachodni nr 4—5/45 r., str. 244 i nast.
  3. Tamże, str. 250.
  4. A. Krajna-Wielatowski: „Ziemia Złotowska“, str. 143 i nast.
  5. Schmitz-Frase: „Landeskunde...“, str. 157 na podstawie danych urzęd.
  6. A. Krajna-Wielatowski: „Ziemia Złotowska“, str. 19 i „Miejscowości Pogranicza“, str. 13.
  7. Otto Goerke: „Der Kreis Flatow“, str. 29.
  8. W r. 1919 przeszły w ręce niemieckie 4 większe majątki ziemskie (Tarnówko, Marianowo, Franciszkowo i Stawnica) tj. około 1875 ha gruntu, którego właściciele przenieśli się do Polski.
  9. Heinrich Bigalke: „Semesterarbeit 1934/35“ (rękopis nie wydany drukiem), str. 9.
  10. A. Krajna-Wielatowski: „Ziemia Złotowska“, str. 21.
  11. Schmitz-Frase: „Landeskunde...“ str. 158; dane te dotyczą całego Pogranicza, pochodzą z r. 1924.
  12. Leszek Gustowski: „Pomorze Zachodnie...“, str. 248.
  13. Schmitz-Frase: „Landeskunde...“ str. 153.
  14. Leszek Gustowski: „Pomorze Zachodnie...“, str. 250 i 251.
  15. Arch. w Pile. „Geschlossene polnische Handwerks‑ und Gewerbebetriebe“.
  16. Czasopismo mniejszości narodowych w Niemczech „Kulturwehr“ zebrało w numerach specjalnych wszystkie odwołania, pertraktacje itd. między Zw. P. w N. a władzami niemieckimi z okresu 18 miesięcy (1. II. 35 do 31. VII. 36). Dokumenty te zajęły 2335 stron petitowego druku. W większości dotyczą one spraw gospodarczych.
  17. „Die Bekanntmachung des Reichskanzlers über den Verkehr mit landwirtschaftlichen Grundstücken“. Rozporządzenie to, wydane celem zlikwidowania spekulacji ziemią, rozwiniętej na wielką skalę pod koniec I wojny światowej, było z natury rzeczy rozporządzeniem przejściowym. Jako wygodne narzędzie polityki antypolskiej zostało jednak utrzymane w mocy i później. Dotyczyło posiadłości gruntowych powyżej 5 ha, dopuszczając ich kupno i sprzedaż jedynie z zezwoleniem burmistrza lub landrata. Ograniczenia prawa własności zaostrzone zostały w ustawodawstwie hitlerowskim, mianowicie przez ustawę o zmianie rozporządzenia z 15 marca 1918, z 26 stycznia 1937, ust. o zabezpieczeniu granic i zarządzeniach odwetowych z 9 marca 1937 i rozporządzeniach Goeringa z 23 marca 1937 o zabezpieczeniu uprawy roli. Ustawy te postanawiały m. in., że zezwolenie landrata (burmistrza) na sprzedaż gruntu wymagane jest już przy obiektach od 2 ha powierzchni, a w regencji pilskiej nawet od 1 ha. Prawo o zabezpieczeniu granic jeszcze dotkliwiej niż w obrocie ziemią dało się we znaki Polakom w dziedzinie pracy, a przede wszystkim było podstawą obfitej akcji wydaleń w r. 1939, szczególnie częstych w pow. złotowskim (por. rozdz. 7). Miało ono wszystkie cechy prawa wyjątkowego i oznaczało także formalny nawrót do tradycji sprzed I wojny; nie można go jednak nazwać prawem wyłącznie antypolskim, gdyż dotyczy terenów przygranicznych zamieszkałych także przez inne narodowości.
  18. Dr B. Openkowski: „Preussische Siedlungspraxis gegenüber den nationalen Minderheiten“, Kw. r. 1931, str. 246.
  19. Tamże, str. 247.
  20. Tamże, str. 247.
  21. Kw. r. 1934, str. 154—157 i 139—143.
  22. „Reichssiedlungsgesetz“ z 11. VIII. 1919 opiera się na zasadzie rozszerzania gospodarstw małych na grunty sąsiadujące („Anliegersiedlung“). Techniczne przeprowadzenie ustawy powierzano przedsiębiorstwom parcelacyjnym, które miały prawo pierwokupu (zastrzeżenie § 4) i w ten sposób mogły ubiec każdego niewygodnego nabywcę, w danych wypadkach — Polaków.
  23. Dr B. Openkowski: „Preussische Siedlungspraxis“ Kw. r. 1931, str. 248.
  24. W umowie tej, jak we wszystkich tego rodzaju, czytamy m. in.: Król. Państwu Pruskiemu (Komisji Kolonizacyjnej dla Prus Zachodnich i Poznańskiego w Poznaniu) przysługuje prawo odkupu w stosunku do włości rentowej wraz z przynależnymi zabudowaniami... Prawo odkupu wykonane zostanie jedynie w wypadkach: 1. przejścia własności na rzecz osoby..., która wg celów prawa z 26. IV. 1886 nie ma żadnego tytułu do osiedlenia, a w szczególności w domu, kościele i w życiu codziennym nie rozmawia po niemiecku... Właściciel zobowiązany jest nie przenosić włości rentowej na osobę, w rodzaju określonej pod pkt. 1. (Kw. 1930, str. 121 i nast.).
  25. Dr B. Openkowski: „Preussische Siedlungspraxis...“ Kw. 1931, str. 242—259.
  26. Spr. Narod, r. 1930, str. 97.
  27. Niedwuznaczne światło na to postępowanie rzuca zajście w sejmie pruskim z 7 października 1926. W dniu tym przewodniczący Komisji dla spraw wschodnich, Riedel, zwołał posiedzenie Komisji dla wysłuchania referatu przedstawiciela ministerstwa spr. wewn., Rathenaua (autora polakożerczych broszur propagandowych) na temat rozdziału 32 mil. marek kredytu, przyznanego przez rząd Rzeszy Prusom na odbudowę gospodarczą i pomoc dla małorolnych na ziemiach wschodnich. Ponadto Rathenau wygłosić miał oświadczenie programowe o zamierzonej na przyszłość polityce rządu na tych ziemiach. Do posiedzenia tego w przewidzianym terminie nie doszło..., gdyż powiadomiony o mającym się odbyć posiedzeniu przybył na nie pos. Baczewski i kilku posłów komunistycznych, wobec których Rathenau nie chciał wygłosić swej deklaracji. Na złożony przez pos. Baczewskiego i poparty przez komunistów protest komisja regulaminowa sejmu („Geschäftsordnungsausschuss“) potępiła Riedela, stwierdzając w postępowaniu jego komisji niezgodność z regulaminem. Mimo to komisja w innym lokalu i terminie, w potajemnej formie, swe posiedzenie odbyła i referatu Rathenaua wysłuchała. (Kw: r. 1927, str. 8 i nast.).
  28. Str. Zach., r. 1932. str. 318 i nast.
  29. Spr. Nar., r. 1927, str. 616.
  30. Tamże, r. 1930, str. 417. „Osthilfe“ zlikwidowano 20 czerwca 1936 (Spr. Nar., r. 1936, str. 519).
  31. Pismo z 18. XI. 1933, Nr I Lw. E 95a.
  32. „Dle Reichsregierung will unter Sicherung alter deutscher Erbsitte das Bauerntum ais Blutsquelle des deutschen Volkes erhalten“. (Der Volksbrockhaus, Leipzig 1941, hasło „Reichserbhofgesetz“, str. 563).
  33. Mowa Hitlera 17 maja 1933 w Reichstagu.
  34. Typowym i zasadniczym w tej mierze był wyrok „sądu dla spraw zagród dziedzicznych“ („Anerbengericht“) w Wielkich Strzelcach z dn. 18. IV. 1934, wydany w sprawie Polaka Franciszka Myśliwca, który wniósł skargę przeciwko zaliczeniu jego gospodarstwa do „zagród dziedzicznych“, z uzasadnieniem, że nie uważa swej krwi za „szczepowo zbliżoną“ do niemieckiej. W wyroku, oddalającym skargę, sąd wyraża między innymi następujący pogląd: „Małżonkowie Myśliwiec są jak setki i tysiące innych włościan górno­‑śląskich Górno­‑Ślązakami, tej samej krwi i pochodzenia co wszyscy ci włościanie, a Górno­‑Ślązacy są ludźmi krwi niemieckiej lub szczepowo zbliżonej. Fakt, że politycznie przyznają się do państwa polskiego, podczas gdy przeważająca część włościan górno­‑śląskich poczuwała się do państwa niemieckiego („zum deutschen Reiche hält“) nie jest w stanie nic zmienić, jeśli chodzi o pochodzenie i przynależność z krwi“. (Kw. r. 1934, str. 383). Powstały w ten sposób stan rzeczy trafnie został scharakteryzowany w piśmie Zw. Pol. w N. do kanclerza Hitlera z dn. 15. V. 34, gdzie czytamy m. in.: „zastosowanie prawa o zagrodach dziedzicznych do członków mniejszości polskiej byłoby jednoznaczne z powołaniem Polaka na stróża lub gwaranta niemieckiego obyczaju i niemieckiej narodowości“. („Dass ein Pole zum Hüter oder Garanten deutscher Erbsitte und deutschen Volkstums bestellt wird...“) (Kw. r. 1934, str. 591).
  35. Wyrazem tej świadomości u Niemców był zakaz wygłoszenia pogadanek wśród ludności polskiej na temat „zagród dziedzicznych“ wydany adwokatowi polskiemu ze Złotowa, drowi Kostenckiemu. (Kw. r. 1936, str. 1464/5).
  36. P. Jaworski: „Ustawa o zagrodach dziedzicznych a mniejszość polska w Niemczech“ (Spr. Nar. r. 1935, str. 233 i nast.)
  37. P. w N. nr 7/38 r., str. 5).
  38. Kw. r. 1939, str. 1477.
  39. P. w N. nr 5/37 r., str. 13.
  40. Kw. 1936, str. 1459/60.
  41. Np. prawo o Służbie Pracy z 26. VI. 1935 w rozdz. I, § 1. głosi: 1. Służba Pracy jest służbą honorową dla narodu niemieckiego, 2. Wszyscy młodsi wiekiem Niemcy, obojga płci, zobowiązani są w Służbie Pracy swemu narodowi służyć, 3. Służba Pracy wychowywać ma młodzież niemiecką w duchu narodowego socjalizmu na wspólnotę narodową.
  42. Kw. r. 1936, str. 1506—9.
  43. Min. spr. wewn. zajmowało trzykrotnie stanowisko w tej sprawie, (pisma z 8. II. 1934 — V. O. II. 1341/34, 19. III. 34 — V. O. II. 40/34, 3. VIII. 34 — V. O. II. 53 I—II/34), za każdym razem oświadczając, że Polacy nie mają obowiązku należenia do D. A. F., bez umniejszenia swych możliwości zarobkowania (np. w piśmie z 19. III. 34: „Zbyteczne jest podkreślać, że członkowie mniejszości nie mogą być poszkodowani z tytułu swej nieprzynależności do D. A. F....“ albo, 3. VIII. 34: „...członkostwo D. A. F. zawiera w sobie zaliczenie się do narodu niemieckiego...“). (Kw. r. 1934, str. 326/7).
  44. Kw. r. 1934, str. 356—7.
  45. Pismo krajowego Urzędu Pracy dla prowincji Brandenburgia z 1. II. 1936 (Kw. 1936, str. 1472 i nast.).
  46. Pismo Urzędu Pracy w Pile z 11. IX. 1936 (l. c. ).
  47. Działo się to w niedługim czasie po oficjalnych oświadczeniach minist. spraw wewn. i min. pracy, z których pierwsze (2. VIII. 1934) brzmiało m. in.: „...poczyniono wszędzie kroki („es ist allgemein dafür Sorge getragen“), by nie zdarzały się wypadki krzywdzenia („Benachteiligung“) członków mniejszości narodowych...“ Z drugiego zaś (datowane 30. I. 1935) dowiadujemy się: „Urzędy Pracy otrzymały ponownie wskazówki, by przy zmianie miejsc pracy, jak również przy udzielaniu zezwolenia na objęcie posady („Einstellungsgenehmigung“) przez młodocianych poniżej 25 lat nie krzywdziły członków obcoplemiennej mniejszości... Uczestnictwo w Służbie Pracy lub Pomocy dla Wsi („Landhilfe“) nie wchodzi u nich w rachubę...“ (Kw. 1936 r., str. 559—60).
  48. Pismo min. oświaty z 21. IV. 1934. (Kw. 1934, str. 158—166).
  49. Kw. 1934, str. 166—174.
  50. Kw. 1934, str. 166—174.
  51. Kw. 1930, str. 1 i nast.
  52. Kw. 1936, str. 274.
  53. Kw. r. 1936, str. 1480—87.
  54. Kw. r. 1936, str. 330—384.
  55. Dokument ten skierowany do władz podległych w terenie nosi datę 17. XI. 1936, podpisany: Der Oberpräsident der Provinz Brandenburg und Grenzmark Posen-Westpreussen, dr Erbhardt (arch. w Pile).
  56. Tamże.
  57. Od r. 1933 samodzielna dotychczas prowincja „Pogranicze“ złączona została unią personalną z prowincją Brandenburgią z siedzibą w Berlinie, tak że jej nadprezydent był zarazem prezydentem „Pogranicza“. W roku 1938 zaś „Pogranicze“ rozdzielone zostało między prowincje Brandenburgia i Frankfurt nad Odrą także realnie. Wskutek tego Piła przestała być stolicą prowincji i zamieniła się w siedzibę jedynie regencji. Powiat złotowski, jak całą regencję pilską, przydzielono do Brandenburgii.
  58. Arch. w Pile.
  59. Znamienne jest dla praworządności na Pograniczu uzasadnienie wyroku przez sąd w Pile w sprawie Żyda Leona Simsohna, skarżącego dyr. policji za odmówienie mu prawa wykonywania zawodu kupca. Ponieważ dyr. policji odmówił go na podstawie opinii Gestapo, sąd przyjął, iż to stwierdzenie Gestapo, że Simsohn jest politycznie niepewny (bez podania dowodów) wystarczało dyr. policji do odmówienia. Sąd uznał, iż na skutek nieprzedstawienia przez Gestapo konkretnych faktów, pozwalających udowodnić „niepewność polityczną“, powstał „pewien brak formalny... postępowania“ (sc. sądowego, p. aut.) i „pewne utrudnienie jego (sc. Simsohna) obrony“. „Ale gdy... chodzi o bezpieczeństwo państwa, wtedy interes jednostki w utrzymaniu swych praw materialnych jak też formalnych przepisów postępowania zejść musi na drugi plan wobec interesu wspólnoty narodowej co do jej wewnętrznego i zewnętrznego politycznego bezpieczeństwa“. W dalszym ciągu w uzasadnieniu wyroku czytamy: „działalność tajnej policji... jest... nowym czynnikiem ochrony prawnej („Rechtspflege“), który, raz w nią włączony, stworzył, co samo przez się jest zrozumiałe, nowe konieczności wykładni przepisów proceduralnych“. Wynika to zaś stąd, że „tajna policja pracuje samodzielnie i niezależnie od bezwarunkowego przymusu prawa formalnego, mając na uwadze jedynie konieczności wywołane przez wzgląd na bezpieczeństwo państwa i całości narodu“ (arch. w Pile).
  60. Kw. r. 1936. str. 1468.
  61. Kw. 1936, str. 1370—1373.
  62. W sprawozdaniu Gestapo z Frankfurtu n. O. z 1937 r. na temat mniejszości polskiej nad wschodnią granicą Rzeszy znajdujemy m. in. następującą uwagę: „Największą broń w narodowym rozszerzaniu się stanowi dla mniejszości polskiej olbrzymia nadwyżka urodzeń, jaką wskazują rodziny polskie“. (A. Targ: „Polska ludność na Z. O.“, Przegląd Zachodni, nr 6/47 r., str. 491). W pow. złotowskim powolna repolonizacja dawała się zauważyć już przed I wojną. W latach 1900—1910 liczba katolików (przeważnie Polaków) wzrosła o 11%, liczba zaś protestantów (wyłącznie Niemców) tylko o 2,6%. (Goerke: „Der Kreis Flatów“, str. 106). W okresie 1926—1930, gdy w Niemczech na 1000 mieszk. przypadało 18,4 urodzeń — na Pograniczu notowano 22,1. (M. R. S. 1939, str. 45).
  63. Kw. 1934, str. 529
  64. Kw. 1936, str. 1305—6.
  65. Czasop. „Szczecin“, nr 5—6 z 1.II.1947.
  66. Bilans otwarcia w markach złotych.
  67. Cyfry zaczerpnięte z broszurki „Bank Ludowy — Volksbank w Złotowie, pismo pamiątkowe 25‑letniego jubileuszu“, oraz z R. Schatton: „Die Finanzpolitik...“, str. 71—2.
  68. R. Schatton: „Die Finanzpolitik...“, str. 72.
  69. Tamże, str. 71.
  70. P. w N nr. 5/37 r., str. 12.
  71. Czasop. „Szczecin“, nr 5—6 z 1. II. 1947.
  72. Kw. 1934, str. 124—125.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.