<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kasprowicz
Tytuł Uczta Herodyady
Pochodzenie Dzieła poetyckie Tom 6
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze E. Wende i Sp. (T. Hiż i A. Turkuł)
Data wyd. 1912
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom 6
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.

Sala tronowa w rzymskim pałacu Heroda.

SCENA PIERWSZA.

HEROD ANTYPATER. HERODYADA. HEROLD.

HERODYADA.

Podziwiam spokój, z jakim patrzysz w mroki
naszej przyszłości...


ANTYPATER.

A ty bez odwłoki
chcesz runąć w przepaść... Padaj, jeśli dusza
twoja zachodu mrące lubi ognie.
Tylko niech wola twa i mnie nie zmusza,
bym szedł za tobą... Raczej wszystko pognie,
wszystko połamie mój nieprzezwyciężony,
nietajny wstręt mój do śmierci, korony
i berła raczej zrzeknę się, niż, rady
słuchając twojej, miałbym do zagłady
przyłożyć własnej lekkomyślną rękę
i ostrzem miecza przeciąć to, co mękę
sprawia mi straszną, ale nie odbiera
życia...


HERODYADA.

Zaprawdę, a prawda to szczera — — —


ANTYPATER.

Jak twoja trwoga — — —

Napół do siebie, błądząc myślą śród dawnych przepowiedni:

»i wicher po świecie
zadmie północny i książęta zmiecie
i wszystkie króle, bo nie chcieli ucha
nakłonić słowu proroków — — — «

Nawiązując do słów poprzednich, do Herodyady:

O, głucha
szarpie cię trwoga — — —


HERODYADA.

We mnie jest-li żądza,
by pomścić krzywdę — —! W tobie to nie serce
tłucze się władne, lecz chamskie: posądza
mnie o tchórzliwość, a samo — — —


ANTYPATER.

— w rozterce
pomiędzy jawną, nieochybną klęską,
a niepewnością tryumfu... Zwycięską
nie będzie nigdy chwila, w której padnie
głowa proroka.

Nawpół do siebie:

»Układnie i zdradnie
czczono bożyszcza, zasię dłoń, rozkazy
mająca z niebios, płomienne wyrazy
kreśliła wówczas na zamkowej ścienie.
A takie było wyrazów znaczenie —
mene i thekel-phares —, że tej samej
nocy Belsazar król przekroczył bramy
śmierci...« O biada!... O biada!... O biada!...


HERODYADA.

Bądź-że przytomny!... Mózg się twój rozkłada,
lecz w jednem zdrów jest: gdy chce skryć przedemną

właściwy powód... Niechęć masz tajemną
do mego łoża i z niej, z tej niechęci,
rozumowanie dziś czerpiesz, że święci
chodzą po świecie, którzy złemi słowy
mają dowolne prawo lżyć królowej
ofiarną miłość...


ANTYPATER.

Nie widzę ofiary
w tem uporczywem zaprzeczeniu rzeczom,
które są ciałem. Gdzież dni, co zaprzeczą,
gdzież są te noce, których pomrok, szary,
jak widmo skonu, kłamałby tej chwili,
na przekór Bogu, żeśmy zawinili?

W ponownym przystępie trwogi, nawpół do siebie:

»A otoś uwiódł, nieprawością zbrojny,
małżonkę brata... Nie wytrzymiesz wojny
z Panem — tak mówi Pan — i z wiarołomną
pójdziesz, jak biegun Kain, w dal bezdomną
i legniesz, własną zwyciężony winą —
bez czci i sławy dni twoje przeminą!...«

Do Herodyady:

Świadomy jestem grzechu, więc nie mogę
zalepiać uszu na siejący trwogę
głos jehowicznych upomnień... Tem bardziej,
choć mną twe wnętrze obrażone wzgardzi,
nie mogę stalą odpierać dziś gromu,
padającego na sklepienia domu,
w który, śród pląsów, przy harfie i śpiewie
kroczyła zbrodnia...


HERODYADA.

Alboż świat to nie wie,
kto był twych zbrodni skrwawionym rodzicem?
kto zabił brata?... kto mu cześć — — —


ANTYPATER.

Ty licem
nie błyskaj czelnem przed mojemi oczy!
Zwiędło dziś nieco i nawet w roztoczy
gniewnego żaru już tak nie kraśnieje,
jak w owych czasach, gdy skryte nadzieje
syciłaś we mnie, wabiąc mnie za sobą
w radość, co dzisiaj stała się żałobą
i potępieniem — — —

Nawpół do siebie:

»Wszędzie i nad wszystkiem,
nad drzew koroną i nad kwiatu listkiem
czuwa cień śmierci...« Jakie chcesz, pokuty
spełnię, a tylko pocisk twój, okuty
żelazem pomsty, niech ominie, Boże,
twojego sługę!... Daj mi trwać!... Nie może
być, abym umarł — — —


HERODYADA.

Nędzny pokutniku,
na zawołanie mający bez liku
słów obelżywych dla bezbronnej duszy,
ale z swą własną chroniący się w głuszy,
gdy lada łowiec naciągnie cięciwę
i strzał wymierzy przeciw niej! Cierpliwe
jest moje serce i niejedno jeszcze
znieść umie kłamstwo, zwłaszcza, gdy je dreszcze
dyktują marne — — mów: a czyjeż usta
szeptały zwodne zaklęcia?


ANTYPATER.

Rozpusta
była w twych oczach i ona to chytrze
zwiędła mnie z drogi — — —


HERODYADA.

Zanim wstyd już wytrze
do cna twe czoło, mów, kto słał mi listy,

obwieszczające, że dzień promienisty,
darmo przez długie oczekiwań lata,
spłonął przed tobą, gdyś u boku brata
ujrzał mnie, bóstwu podobną?...


ANTYPATER.

Widziałem,
że się przesycił twem natrętnem ciałem — — —


HERODYADA.

Milcz!... Twemu bratu byłam czarą złotą,
do której wargi podnosił z tęsknotą
nieugaszoną, i gdyby nie twoje
zdradne zabiegi, co serca ostoję
skruszyły złudą piekielnej przynęty,
którą mnie ciągnął ten, dzisiaj pogięty,
shańbiony dzisiaj królewski dyadem,
ku śmierci szłabym twego brata śladem
i, nie zstępując z jego życia ścieżki,
stałabym zdala od krwawej zamieszki,
wszczętej dziś we mnie obelgą proroka — — —
Tyś mnie w tę otchłań wtrącił — — —!!


ANTYPATER.

Nie głęboka
była-ć twa wiara w nieuchronność stopy,
którą stawiamy nad przepaścią bytu,
jeśli, nim dotrzeć zdołałaś do szczytu,
skąd nieśmiertelność rzuca światła snopy
na nasze drogi, zbiegłaś nazbyt skora
na trakt rzymskiego — — —


HERODYADA.

Skończ-że, skończ...


ANTYPATER.

Pretora!


HERODYADA.

Pastwij się dalej!...


ANTYPATER.

Czego chcesz?


HERODYADA.

Nie żywię
za krzywdy, strasznie raniące w porywie
twojego słowa, żadnej nienawiści —
czuję, że wicher ma prawo do liści,
które — już więdną!... Ale na wiośniany
czar owych kwiatów, pnących się na ściany
cichych ogrodów — ongi, gdyśmy, młodzi,
spełniwszy — zbrodnię, jeśli chcesz, — w powodzi
płynnej ich woni szukali rozkoszy,
którą wspomnienie krwi i sromu płoszy — —
Na te uściski, na te warg spojenia,
spłonione lawą rumianą śród cienia
półsennych zmierzchów, rozpełzłych po łące
i po jeziorze — — — Na szepty, co biegły,
miłością skrzydlne, w ogromny, rozległy,
okrężny przestwór śmierci, choć łaknące
były żywota — — — Na te pierzchłe noce,
pełne tęsknicy, biedne i sieroce,
gdy pozbawione naszych tchnień, a zasię
rozmiłowane w swoich mroków krasie,
kiedy w nich nasze zasypiały żądze,
jak huf olbrzymów, co strzaskał wrzeciądze
i zburzył mury tajemniczej kaźni
i wielkie wywiódł z niej szczęście i światu
pokazał nagość jego majestatu,
ażeby nim się upoił i syty
umarł — — — Na zbrodnię, co stokroć wyraźniej
przemawia do nas swym mrokiem, niż płyty
waszych przykazań, na słonecznej górze
danych prorokom — — — Ha! na te w purpurze
mojego wstydu skąpane tablice,

któreś ty, mężu, wywrócił na nice:
weź pod rozwagę naszą cześć i nie daj,
by imię twoje rzucali na sprzedaj
obłudni cnoty handlarze! Swywolę
proroka ukróć przykładem, co dolę
ludzką przemieni do gruntu, do gruntu
i tłum, chodzący manowcami buntu,
zwróci odrazu na ubite tory
zmilkłej, posłusznej, uległej pokory...


ANTYPATER.

Zali nie słyszysz, jak wre, jak się burzy
ten strumień ciżby, który w swej podróży,
nie wiedzieć, dokąd, w jaśnie czy też w ciemnie,
tór sobie znaczy bezwzględny przezemnie,
wskroś mojej duszy i mego rozumu?
Zali nie widzisz, że z tej piany tłumu
tryskają w niebo jakby miecze krwawe,
jakby dziryty, które moją sprawę
wzięły na ostrze i, nim słońce zgasło,
z mojej przewiny straszne czynią hasło
ostatecznego zachodu?... A górą,
ponad tą czernią wrzącą i ponurą,
chwieje się jego gigantyczna postać,
pragnąca czołem do obłoków dostać
i, wpółzamknięte mająca powieki,
by Przeznaczenie, idzie gdzieś w daleki
kościół mych losów, u którego wrótni
czyha śmierć moja... A nad nim — niech smutni
giną z rozpaczy! — wróżby drżą odwieczne —
iże go wybrał Bóg, ażeby sprzeczne
złączył żywioły w jeden zastęp możny,
wielbiący cnotę; że, jak głaz przydrożny,
ma prawo kopnąć każdego swą nogą,
kto grzech mu stawi na drodze, a drogą
mistrza jest prawda — mówi Pan... Tu jedna
deska ratunku: Na bożego posła

rozkaz opuścisz dom ten, w któryś wniosła
hańbę...


HERODYADA.

Opuszczę... Lecz nim moja biedna
zamknie się dusza w bezdennej samotni
mego nieszczęścia, nim się czar ulotni
dawnej miłości do zabójcy brata
i przeniewiercy, przedrę się, bogata
w siłę rozpaczy, ku stopniom świątyni
i krzyknę czerni: Rabbi wstręt mi czyni,
abym nie weszła przed oblicze boże,
strzegące Arki!!... Lecz gdzież szukać może
schroni kobieta, którą z swego domu
wygnał tetrarcha nie przeto, by z sromu
kajać się pragnął, tylko iż źrenice
obrócił grzeszne na swą synowicę,
na córkę żony swojej, na Salome!...


ANTYPATER.

Cicho!... sza!... cicho!...


HERODYADA.

Znaki są widome,
ku czemu zmierza twoja chęć...


ANTYPATER.

Sza!... cicho!...
Szalona jesteś!... Duszę twoją licho
złe opętało... Twa córka ma w sobie
płomień zbrodniczy, który ludzi w grobie
kładzie... Dziedzicznym przebiła sztyletem
białą Jachobod...


HERODYADA.

Otwarcie, nie kretem
chodzi ma córka. Nie na to ma oczy,

ażeby patrzeć mogły, jak się tłoczy
hańba na dom nasz... Bywało, pierścienie
swych jasnych włosów zbyt skwapliwie żenie
pod jego stopy Jachobod, jej sługa,
gdy on na ród mój plwał... A może — druga
była przyczyna — — —


ANTYPATER.

— — —?


HERODYADA.

Nie śmiem wobec ciebie
używać prawdy, która snać pogrzebie
twego proroka — — —


ANTYPATER.

Kłam, lecz mów!


HERODYADA.

Są wieści,
że niezbyt skąpą była z swojej części
skarbem kosztownym —: ten twój rabbi młody
miał ponoć w garści serce Jachobody —
Idź, Aholiby pytaj i Aholi,
one ci prawdy powiedzą dowoli.


ANTYPATER.

Czelną szafujesz bronią — —


HERODYADA.

— A iż żarem
swojego oka umiał, grzmiąc nad starem
świata skrzywieniem, przeniknąć do wnętrza
mojej Salomy i wziąć ją w niewolę
obłudnych zmysłów, tak ona, gorętsza
od wiewów sierpnia, uprzątnęła pole
dla swej — miłości — — —


ANTYPATER.

Salome gorzeje
k’niemu?...


HERODYADA.

Tak sądzę, lecz żywię nadzieję,
iż moc się znajdzie, od proroczej mocy
stokroć silniejsza — — —


ANTYPATER.

Salome — — —


HERODYADA.

Sierocy
kwiat mój się złamie, nie znalazłszy dłoni,
co go przed groźną wichurą obroni — — —


ANTYPATER.

To być nie może — — — Salome — — —


HERODYADA.

Jej szczęście —
naszem jest szczęściem... Zacisnęłam pięście,
by go nie puścić, ty mnie wspieraj, panie —
na naszą miłość!... Niechaj niebo stanie
przeciw twej woli — — ty je zdepc!... O miły,
drogi małżonku!... Zali się prześniły
już na wiek wieków te chwile — —? Wszak jeszcze
nie tak zbyt dawno — — — słowem zaszeleszczę,
słodszem od szumu onych drzew — — —

Cichy szum drzew.
Antypater czyni ruch wstrętu.

Ha! jeśli
stać się tak musi, że już mnie wykreśli
żądza twa z duszy — — chociaż nie! nie!... wczora
rzekł mi Licyniusz, żem, jak sykomora,
gibka i smukła, a oczy me gorzą — — —


ANTYPATER.

Zawsześ ku rzymskim miała skłonność łożom —


HERODYADA.

Odepchnij żonę, lecz matkę Salomy — — —


ANTYPATER.

Polecę wezwać starszych; przeświadomy
wszelakiej prawdy głos ich niech tu będzie
rozjemcą sporu... Wnet się zjawią sędzie —
pójdę, niech na mnie zaczekają raczej,
niżbym miał zbytnim pochopem rozpaczy
dawać świadectwo...

Klaszcze w dłonie.

I ty idź! Urody
strzeż swojej córki i każ Jachobody
usunąć zwłoki...

Herodyada wychodzi.
Zjawia się Herold.

Co tchu ma się Rada
zgromadzić w zamku: Janai syn Gada,
Salatjel, Kaifasz, Merajot, Abija,
Annasz i wszyscy inni — — —


HEROLD.

Niech ci sprzyja
Bóg nasz, o panie, i ześle ci radość...
Ptakiem twej woli uczynimy zadość...

Wychodzi.
Antypater z objawami troski i niepokoju opuszcza komnatę.



SCENA DRUGA.

DUSZA WYGNANA Z RAJU. LUCYFER.

DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Pamiętam, godzinę, pomnę
te gniewu żary ogromne,

gdy Anioł z ognistym mieczem
nad życiem przystanął człeczem,
u rajskich przystanął bram.
I mówił, że się kłam
owinął pierścieńcem węża
koło mojego drzewa.
I wstydu krwawa ulewa
spłynęła na mnie i męża!
Wstyd ciało nam zwycięża,
oczy wyłupia nam —
poszliśmy we świat dwa ślepce...


LUCYFER.

I stopa twoja dziś depce
nie pierze przyziemnych traw —
wieczność przebywasz wpław
i szept wieczności szepce
twej wargi kwiat lilijowy — — —


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Boże mnie zbaw!...


LUCYFER.

Zakłócać temi słowy
i mącić nie będziesz wesela,
którem cię miłość obdziela
twojego oblubieńca — — —


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Nie mam już, nie mam rumieńca
ni mirtowego wieńca —
świat się podemną zapada
i smutna jestem i blada
i żałość szarpie mnie — — —
Gdzież ty uroczy śnie!?...
Ach!


LUCYFER.

Nie życia masz pragnienie,
ostoi szukasz w łzach,
śmierci cię wabią cienie —
i lęk i strach —
oto ucieczka twoja, którą znasz!
We mnie są cisze i jaśnie,
blask życia, co nie gaśnie;
duma i męstwo
przy blasku dzierżą straż,
zwycięstwo niosą, zwycięstwo!


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Widzisz tę smutną twarz?

W głębi sceny zjawia się:
Widmo z koroną cierniową na głowie.

Widmo! zjawisko!
Nachyla się — jak blizko!
Nachyla się nademną
jakowąś mocą tajemną!


LUCYFER.

Przewionie, jak mgła, jak złuda!

Zwrócon ku Widmu:

Nie boję się ciebie! nie boję!
Większe widziałem cuda!


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Z oczu łez cieką zdroje;
z ran, w które kolce cierniowe
zdobią Twą świętą głowę,
krew przenajświętsza ciecze —


LUCYFER.

O marne sny człowiecze,
przemijające —

 mgły was roztrącę!

Do Duszy wygnanej z Raju:

Pójdź!...


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Widzisz, jak smutek rośnie,
jak patrzy na mnie żałośnie,
jak coraz krwawiej płacze —
O grzechy me! rozpacze!


LUCYFER.

Pójdź!


DUSZA WYGNANA Z RAJU do Lucyfera.

Tyś był tym strasznym gadem,
co pełzał moim śladem —
tyś to owinął mnie w kręgi
swojej zdradzieckiej potęgi —
zostaw mnie z Nim — Szatanie!


LUCYFER.

Zostanie ci, zostanie
moje serdeczne śmianie,
albo i litość moja — —
we mnie jest twa ostoja,
bezpieczna i wieczna —
pójdź!...


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Dzień nadszedł przeraźliwy.
Pan rzucił strach na niwy,
gdzie człowiek żył szczęśliwy...


∗                    ∗

Jednem skinieniem dłoni
zwiał radość, żal jest po niej,
któż żalom się obroni?


LUCYFER.

Ukazał się w purpurze,
jął gromy siać i burze,
zadrżeli przed Nim tchórze — — —


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

O sądy! o wyroki!
o bolu mój głęboki!
moje niepewne kroki!...


LUCYFER.

Dałem ci moc i siłę —
Pójdź!
Umarłym zostaw mogiłę,
niech trumny się walą zgniłe!


∗                    ∗

Pierzchają sny zwodnicze,
zagasło ich oblicze —
ja-ć drogę ci wytyczę:
pójdź!...


DUSZA WYGNANA Z RAJU.

Iść muszę, iść muszę — —

Widmo znika.

— takeś okiełzał Duszę,
nie zbawią jej katusze
cierni i łez — — —
kiedyż nastąpi kres?...

Znikają.


SCENA TRZECIA.

SALOME. AHOLA i AHOLIBA. Przy końcu CHÓR NAZYREJCZYKÓW.

SALOME.

Tu był przed chwilą, wiem...


AHOLA.

I matka była z nim razem.


SALOME.

Chcę, by za moim rozkazem
poszedł mój ojczym...


AHOLIBA.

Woli
będzie posłuszny twej!


SALOME.

Balsam mi w duszę lej —
dusza mnie boli, boli...


AHOLIBA.

Zawładnij, pani, złem,
w litość swą wymierz cios,
zwierzynę wyszczuj z kniej,
na śmierć ją zagoń tą mocą,
która jest życiem twem...
Pociski twe się złocą,
pociski twe zadźwięczą,
przeszyją blaskiem świat...


SALOME.

Nicią pajęczą
są twe pociechy... W mącie

i niepokoju dziś jestem,
drżę, drżę za lada szelestem.
Naokół pełno zdrad,
pełno zdrad w każdym zakącie:
skrzętnie osłania każda swe powaby,
blichtr to i szych!
A zaś największa z nich
to słabość — ojczym mój słaby!


AHOLA.

Snać się rozstrzygał los
człowieka:
słyszałam głośny głos,
słyszałam go zdaleka —
do naszej docierał komnaty,
kiedyś ty poszła po kwiaty,
aby je rzucić na zwłoki
umarłej Jachobody.


AHOLIBA.

Szlachetną jest nasza pani,
warto umierać dla niej,
spieszyć na śmierć, jak na gody,
weselne śpiewając pieśnie...


SALOME.

Żal we mnie jest głęboki,
żal tej duszyczki młodej,
że pełzać musiała płazem
przed nim i, żyjąc jego martwym tchem,
zginąć tak wcześnie!...
Boleśnie!
Życie jest ciężkim snem,
marą jest krwawą —


AHOLA.

Życie radosną jawą,
kiedy się wroga ma u swoich stóp.


SALOME.

Jeszcze go nie mam, nie!
Jeszcze otwarty grób,
który mu dusza ma kopie...
Jestem na wielkich rozporządzeń tropie,
które wydaje Przeznaczenie
w swym ciemnym regionie,
w swym światowładnym śnie!


AHOLIBA.

Tyś — Przeznaczeniem!


AHOLA.

Nad ciemnym Przeznaczeń cieniem
płomienna wola twa płonie
i pod twe stopy wiekuiste żenie
wszystkie strumienie
i wszystkie morza snów
o świata rozkwicie czy skonie...


SALOME.

Widzicie,
jaki się snuje huf
zgubionych od wieków ludzi?
Darmo wyzwolić się trudzi
od żądzy i od tęsknicy,
od krzyża i od miecza
ten Ajzy nieszczęsny łów...
Przed nimi pieśń Aischyla,
ni boska ani człecza,
idąca od przedwiecza
w żelaznej losów przyłbicy,
przystaje i płacze co chwila
i kroczy w pancernej swej szacie
nieubłagana... Czy znacie
te straszne pieśni greckie?


AHOLIBA.

My, ludzie prości,
znamy li hymny zdradzieckie
Salomonowe
o niewstrzymanej, zabójczej miłości —
chwalmy ją, chwalmy!


AHOLA.

Dawida znamy też psalmy
o pomście, Jehowę
przyzywające na głowę
nieprzyjaciela...


SALOME staje na tronie Herodowym.

Niech padnie!
Zadługo jej siła trwa!
Ajza, stojąca na tronie,
jak ja,
dawno wszechwładnie
o życiu rozstrzygła i skonie!
Słuchajcie, Ahola
i Aholiba, me siostry: jest Dola,
albo-li nie jest?


AHOLA i AHOLIBA.

Jest!


SALOME.

Nie moje usta,
jakkolwiek zbladłe z żalu, niby chusta,
lub może z gniewu, otwierają wnętrze
dzisiaj przed wami, lecz wargi najświętsze
Doli: tu z tego tronu, skąd ojczyma
słabość czerń lichą w posłuszeństwie trzyma,
czynsze dyktując nowe, lub podatki
pomniejszający, w miarę, jak ostatki
przechwiejnej władzy śmieją mu się w oczy —:

tu, z tego miejsca — niech się świat zamroczy
albo rozjaśni — głoszę sprawiedliwy,
a nieuchronny wyrok śmierci!...

Za sceną słychać gwar, zbliżający się ku pałacowi.

Dziwy!
Czyżby on jeszcze śmiał tu? — — Idź na ganek,
spojrzyj. Ahola! — wraca-li poranek,
który był winien na zawsze przeminąć?


AHOLA przestraszona.

Niech Aholiba — — —


AHOLIBA.

Lękam się — — —


SALOME.

A zginąć
umiałybyście ze mną?...


AHOLA.

Pani!...


AHOLIBA nadsłuchując, wielką przejęta trwogą, potem uczuciem ulgi.

Boże!...
Cicho!... To nie on!... Rozbrzmiewa na dworze
pieśń za umarłych... tak... nuta żałobna...


AHOLA nadsłuchując.

Tak!... tak! to nie on... Tak! to brać jest grobna
Nazyrejczyków...


AHOLIBA.

Zabierają ciało — —
na cmentarz niosą Jachobod... O chwało,
którą winniśmy Panu...


AHOLA.

Dzięki! dzięki!...


Salome czyni ruch, nakazujący milczenie. Słucha; popada w zadumę. Tymczasem tuż pod bramą pałacu zbliżył się:

CHÓR za sceną.

A kto z Twej możnej padnie ręki,
Znajdzie u Ciebie zlitowanie...
Racz mu oszczędzić wiecznej męki,
Niech z Twojej mocy zmartwychwstanie...


∗                    ∗

Tuż przy scenie.

Swe miłosierdzie skaż nad nami
O Ty, nad niebios władny stropem,
I grzech, co duszę naszą plami,
Swym przenajświętszym zmyj hyzopem...


SALOME, AHOLA i AHOLIBA, ponownym przejęte lękiem, towarzyszą szeptem do wtóru.

Swe miłosierdzie skaż nad nami,
O Ty, nad niebios władny stropem,
I grzech, co duszę naszą plami
Swym przenajświętszym zmyj hyzopem.


CHÓR.

A jeśli chcesz nas, Panie, smagać,
Przyjmiem Twój bicz, jak słodkie dary — — —


SALOME, budząc się z poprzedniej zadumy czy trwogi, woła, podszedłszy ku balustradzie ganku:

Zali królewskie ogrody pragniecie
zmienić w kostnicę?... Dość miejsca na świecie,
w którem się zmieści to krakanie krucze,
nie czyniąc ujmy ludzkim uszom — — —


CHÓR, widzialny, wraca ogrodami, niosąc na marach zwłoki Jachobody; nie przerywając pieśni.

— Tylko się pozwól ach! przebłagać
i od piekielnej zbaw nas kary — — — —

Na scenę wchodzi Herodyada.



SCENA CZWARTA.

SALOME. AHOLA i AHOLIBA. HERODYADA. Przy końcu HEROLD i ANTYPATER.

HERODYADA.

Tuczę
chcesz nową ściągnąć na ten dom?

Chór się oddala i gaśnie.

O córko,
z dziedzińców zamku czyniąca podwórko,
w którem się tłumi rozpasanie czerni,
nieszczęściem jesteś!...


SALOME.

Racz się miłosierniej
obchodzić ze mną i strawy zdumienia
nie dawaj oczom moich sług... Rozplenia
dość się już wzgardy dla cześci książęcej
naszego rodu, nie trzeba już więcej
podsycać ognia...


Do Aholi i Aholiby.

Odejdźcie!

Ahola i Aholiba zwracają się ku wyjściu.
Herodyada zatrzymując je:

A wyście
nie mogły wstrzymać ręki, która liście
zerwała z drzewa młodego żywota
i w grób rzuciła przed czasem?...


SALOME.

O złota,
o czuła matko, daj im spokój! zbiegły,
nim wielkie moce woli mej uległy
i wypełniły to, co dłoń Cheruba
dawno w swej księdze zapisała... Zguba
jednych jest szczęściem drugich...

Do Aholi i Aholiby.

Wy tu na co
jeszcze czekacie?


AHOLA.

Na rozkazy.


SALOME.

Praco
marnych niewolnic, nie bądź tak skwapliwa
w kłamstwie... Precz!...

Ahola i Aholiba odchodzą.

HERODYADA.

Chmurne rozsiewasz przędziwa
na nasze słońce, które i tak zbladło,
albo się raczej zakrwawiło. —


SALOME.

Padło
w czeluść zachodu nasze jasne słońce,
lub raczej nigdy nie wzeszło nad końce
ziemi od chwili, gdy ty, gwałcąc prawa
swojego Boga, stałaś się łaskawa,
nazbyt łaskawa dla zabiegów brata
mego rodzica... Wszystko nam ulata,
wszystko nam ginie...


HERODYADA.

I ty to masz śmiałość
mówić?


SALOME.

Ja!...


HERODYADA.

Śmieszna i niezwykła dbałość
o honor gniazda i o prawo boże
w ustach dziewczyny, co sobie może
powiedzieć jedno, że gdy kłos jej żytni
ledwie się okrył kwiatem, już niesytni
przyszli po niego żniwiarze i ścięli...


SALOME.

Jestem z krwie twojej!


HERODYADA.

A pośród żniwiarzy,
którym się oko grzesznym ogniem żarzy,
stanął i ojczym...


SALOME.

Matko!...


HERODYADA.

Tak! w topieli
zła dziś się dławię i idę snać do dna,
a ty mnie jeszcze, o córko wyrodna,
przygniatasz pięścią i zatykasz usta,
abym rozkrzyczeć nie mogła po ziemi
swojego bolu... Oczy bezwstydnemi,
w których się czai tajona rozpusta,
łowisz mi męża...


SALOME.

Nie prawda!... A gdyby
w słowach twych prawda była, bez ohyby
wolno mi wyznać, iże mnie Erynie
ścigać nie będą! krzywdy-ć nie uczynię:

Dawno już Herod wyrzekł się rozkoszy
twoich zazdrosnych źrenic...


HERODYADA.

Nie wypłoszy
cześć, którąś winna matce, tego zwierza
z legowisk duszy twojej?


SALOME.

Kto wyszczerza
kły tygrysicy?... Ni ty matką moją
ni ja twą córką. Między nami stoją
zbrodnie, dające prorokowi władzę
ściągania gniewu bożego...


HERODYADA.

Nie zdradzę
snać tajemnicy, jeśli dodam jedno:
i pogardzenia tobą — — —


SALOME.

Mierzysz w sedno
i strzał twój celny... Ale ja ci powiem — — —


HERODYADA.

Chcesz roztopionym zlewać mnie ołowiem?
Łamać golenie i wykręcać łokcie?


SALOME.

Tak! chcę ci drzazgi wbijać za paznogcie,
podpiekać stopy i szarpać na ćwierci
twe grzeszne łono: tyś winna mej śmierci!
Twoim występkom zawdzięczam, że wstręty
niehamowane okazał ten święty
mej żądzy życia...


HERODYADA.

Więc mnie zdepcz, a skrzydła
przypnij mężowi, któremu obrzydła
nietylko matka, lecz i córka... K’wyży
niechaj się wzbija ten skrzętny i hyży
szafarz pogardy i grzmiącym grzmi głosem
nad całopalnym twoich marzeń stosem!...
Biedna ma córko!... Jesteś nieszczęśliwa,
jak twoja matka.


SALOME.

Porwane ogniwa
mojego szczęścia!


HERODYADA.

I moje!


SALOME.

My obie
jesteśmy biedne.


HERODYADA.

Chodzić nam w żałobie
grubej, ni płaczkom, niosącym żalniki
łez ku mogiłom, i słuchać, jak dziki
wicher urąga naszym — wątłym skargom...


SALOME.

Nie! jeszcze siłę mam, aby swym wargom
kazać rozszaleć w krzyk, co ból przygłuszy
nietylko mojej podeptanej duszy,
nietylko twego shańbionego łona —
bo żal mi ciebie, niewiasto, wzgardzona
przez tę cnotliwość, co serca na szali
waży i rzuca precz i poufali
z samym się Bogiem — — Tak! tak! przed wichurą
mojego krzyku — niech ją zwą ponurą
i beznadziejną — ból pokoleń zgłuchnie,

jeśliby płakać chciały, iżem w próchnie
znalazła marny rodowód proroczej
mocy i próchnu ją zwróciłam.


HERODYADA.

Oczy
płoną ci ogniem, który zapowiada
zwycięstwo.


SALOME.

Czuję, że się stałam blada,
jak kwiat, co uwiądł, bo mu zbrakło słońca — — —
obie my biedne — — ach!


HERODYADA.

Ja-ć słyszę gońca,
zwiastującego radość — —


SALOME.

Pomsty — —


HERODYADA.

Wnętrze
kryje go twoje, a on go wywoła
na jaw.


SALOME.

On?... Kto — on?


HERODYADA.

Ten, co najgorętsze
hoduje łaski dla ciebie i czoła
uchylić gotów, acz tylko je chyli
przed Rzymianami — król...


SALOME.

Matko!...


HERODYADA.

W tej chwili
on jeden władzę ma, ażeby tamę
położyć władzy, która poza bramę
naszego wstydu śmie nasze wywlekać
dusze i rzucać przed — wstyd ludzki... Czekać
dłużej nie można... Ojczym twój Rzymiany
sprosił na ucztę... Chce być uwielbiany,
że ma w swym domu skarb, i w tan ci każe
pójść, więc ty wówczas — — — A może i w żarze,
który dziś kryje nieudolnie wielce,
zażądać zechce — —


SALOME.

Matko! Jad w kropelce
każdego dźwięku twego — —


HERODYADA.

Wyciśnięty
z onej cnotliwej, dumnej, z onej świętej
wzgardy proroka — — — więc ty każ mu wprzódy,
aby ci przysiągł — — — mów, że płonne trudy
będą, jeżeli nie spełni — — a w duszy
niechaj ci żądzy zwycięstwa nie zgłuszy
słabość — — —


Wchodzi HEROLD.

Król!

Znika.

SALOME.

Słabość była zawsze cudzą
mojemu sercu...


Wchodzi HEROD ANTYPATER.

Czy mnie oczy łudzą?
Salome smutna — — Salome przybita?

Krew Jachobody tak mnie tutaj wita
bladością czoła twojego?... Zdasz sprawę
później z uczynku, który zbrodni krwawe
zostawił plamy na królewskim progu...
Teraz w komnaty!... Polecam was Bogu!...

Salome i Herodyada wychodzą drzwiami po lewej; z prawej jawią się Arcykapłani, Mężowie Rady, Uczeni Zakonu.



SCENA PIĄTA.

HEROD ANTYPATER. KAIFASZ. ANNASZ. ELJAKIM. SALATYJEL. ABIJA. JANAI SYN GADA. MERAJOT I INNI MĘŻOWIE RADY I UCZENI W PIŚMIE.

Herod Antypater usiadł na krześle tronowem.

KAIFASZ.

Głoszono, panie, po mieście,
iżeś się zachwiał w wierze w tego Boga,
co ojcom naszym gotował zwycięstwo,
rażąc na głowę Sehona,
hesebońskiego króla, i mieszkańców
Aserym i Oga,
władzcę Basanu. A oto
uszy me słyszą,
iż pożegnaniem, którem żegnasz żonę
i córkę żony, jest On, Bóg! Na wieki
niech pochwalone będzie Jego imię
i niechaj sprawi,
aby nad nami nie królował Edom
ani Moabczyk ani też Farao,
co tępić kazał naszych pierworodnych.


ANTYPATER.

I do mnie wieść ta dotarła sromotna,
aby mi z czoła zetrzeć pomazanie

i ten majestat,
na który spłynął święty olej wiary
z arcykapłańskich rąk,
podać w pohanę.

Pomruk idzie po zebraniu.

Moi wrogowie,
podszywający się pod płaszcz proroków,
radziby wygnać mnie w pole
i jak Achaba
lub dom Baazy i Jeroboama,
Nabatowego syna,
psom rozwścieklonym rzucić na pożarcie.

Pomruk idzie po zebraniu...

A oto biorę na świadków
was, którzy służbę czynicie przed Panem,
iż śniedne składam ofiary
z świeżej pszenicznej mąki i oliwy
i jeśli zgrzeszę, wrychle na ołtarzu
palę baranka i cielca i wołu,
co najzdrowszego mam w dobytku swoim,
i nie żałuję nerek i tłustości,
szczodrze na mostek wylanej,
ani odzieczki z wątroby,
ale że wszystko tak, jak jest w przepisach,
palę za grzech...


CHÓR.

Tak! tak!


ANNASZ.

Świadczymy o tem przed obliczem Stwórcy,
iż niewiadomo jest nam, by na stole
twego żywienia stawiano nieczyste —
I owszem:
na twych półmiskach jest-li to, co stopy
ma rozdzielone i dwoi kopyta

i wraz przeżuwa;
co kąpie w morzu, rzece i jeziorze
skrzele i łuski —
A zasię nigdy nie będzie w twej kuchni
mięso wielbłądzie ani też królicze,
ani zajęcze,
ani też inne, które wstręt w nas budzi.
Bo chociaż każde z zwierząt tych przeżuwa,
wzdyć rozdwojonych nie ma stóp i kopyt,
albo też dwoi stopy i kopyta,
lecz nie przeżuwa.


CHÓR.

Tak! tak! świadczymy!


KAIFASZ, głosem śpiewnym, niemal recytującym.

A ja przypomnę — miłościwy panie,
dzięki ci za to — —


CHÓR.

Dzięki ci za to!


KAIFASZ j. w.

— jako od czasów króla Salomona,
który miał złota w bród, a srebrem gardził,
albowiem Saba i Hiram
statki mu swoje, żeglarze i sługi
do Asyjongaber przysłali i Elot,
iżby do Ofir jechał i czterysta
zabrał talentów i pięćdziesiąt
i cedrowego drzewa i almugim,
ile mu trzeba było na powały
i na kosztowne ściany budowanej
w dni te świątyni —
Owóż przypomnę, że od owej chwili
nikt tak przybytku na górze Moryja

nie obdarował,
jak twoja, władco, arcymożna hojność —


CHÓR.

Jak twoja, władco, arcymożna hojność.


KAIFASZ j. w.

Napierśnik dałeś z złota i szkarłatu
i hyacyntu —
jak nakazano jest w księgach —,
a szafir, lśniący między karbunkułem
i między cennie oprawnym jaspisem
w klejnotów rzędzie wtórym,
posiada wielkość gołębiego jaja:
możnaby o nim rzec, iż Sennaheryb,
albo też groźny król Nebukadnezar —
niechaj przeklętą będzie w Izraelu
pamięć tych wrogów naszych —


CHÓR.

Na wieki wieków. Amen.


KAIFASZ j. w.

— nie mieli większych skarbów w swej koronie.
A cóż powiedzieć o drogich kamieniach
rzędu pierwszego, sardzie i topazie
i o smaragdzie?
Gdzie równy agat, linkur i ametyst,
podziw budzący w rzędzie trzecim?
A w czwartym rzędzie beryl i onychin
oraz chryzolit niczem w swoich kształtach
i ogniach swoich i rozmiarach
nie ustępują bogactwu
tych, które w rozkaz Mojżesza
wprawił nam w urim i tummim natchniony
mistrz Besaleel.


CHÓR.

Mistrz Besaleel!!!


KAIFASZ j. w.

I świecznik dałeś — słuchajcie wy wszyscy,
których wątpliwość przemogłaby wstręty
do rozsiewaczy kłamstw, jakoby dzisiaj
król nasz i władca, Herod Antypater,
zestąpił z drogi przykazań — — —

Pomruk idzie po zebraniu.

— i świecznik dał nam pan nasz miłościwy
według przepisów,
zawartych w księgach, co od wieku wieków
są dla nas prawdą i światłem:
Z szczerego złota wykowany słupiec,
po jego stronach sześć kabłączych prętów,
trzy pręty z jednej i trzy pręty z drugiej,
a zaś na każdym z nich
po trzy są czaszki, urobione w kształcie
migdałowego orzecha
i gałka na nich i kwiat —
jak przepisano.
Zasię na słupcu złotego świecznika
czaszki są cztery i gałki i kwiaty.
Gałka jest także pod dwiema prętami
i pod drugiemi dwiema
gałka jest złota,
równo pod parą trzecią
według przepisu jest gałka!
Tak jest pod sześcią prętów, wychodzących
z tego świecznika,
który bożemu
wniósł kościołowi pan nasz miłościwy.


CHÓR.

Tak jest pod sześcią prętów, wychodzących

z tego świecznika,
który bożemu
wniósł kościołowi pan nasz miłościwy.
Cześć ci i dzięki! cześć!


ANTYPATER.

Jakżeż ci, mężu święty, podziękować,
iżeś w tem kole wybrańców narodu
raczył przypomnąć moje datki skromne,
które, wiedziony czcią ku Wszechmocnemu,
świątyni-m Jego powierzył,
ażeby, patrząc na te liche znaki
mojej ufności, chciałbym rzec, dziecięcej,
łaskawym Swym wzrokiem
spojrzał od czasu do czasu
na Swego sługę.
Pragnąłbym także,
aby miał dowód, iż Go chcę przebłagać
za wszystkie winy i grzechy,
które ja, człowiek, słaby, niedołężny,
popełniać muszę bez miary,
jeżeli mąż najcnotliwszy
pada na dobę razy siedemdziesiąt
i siedem — — —


JEDEN Z RADY.

Prawda! prawda! Pismo mówi,
że najcnotliwszy i najwięcej łaski
posiadający przed Panem,
grzeszy na dobę siedemdziesiąt razy
i siedem — siedem... Gdzież ten między nami,
któryby grzeszył mniej?


ANTYPATER.

A wielce
zobowiązany-ć jestem zwłaszcza dzisiaj,

gdy jakiś ciemny mieszkaniec pustyni,
nieświadom duszy mej,
macza me imię w mego serca krwi
i rzuca, jak szmatę,
przed chciwe oczy motłochu...
Wyrzut mi czyni tak głośny,
że roztopiona miedź, do uszu wlana,
mniejsząby krzywdę sprawiła spragnionym
słuchania bożych przykazań —
wyrzut z występku i grzechu,
który spełniłem, nie wiedząc,
że spełniam grzech i występek —
tak mnie omroczył cień, idący z piekieł,
albo też — niechże-ć ja będę mniej srogim
dla swej słabości, gdy inni tak srodzy
i tak rychliwi w swych sądach —
brak świadomości dróg,
któremi kroczyć ma człowiek.
I oto pytam się was, posiwiali
starce w Zakonie,
jak ma postąpić ten, co za małżonkę
wziął żonę brata — wasz król?
I jakie winien zastosować prawo
do przychodzących popod jego progi,
aby wytykać mu grzechy?
I czy być może, ażeby w tych czasach
zjawił się prorok
i czy prorokiem
w obliczu Pana ten, co szarpie bliźnich?
Jak o tem święte wyrokuje Pismo — —?
Chcę słyszeć prawdę!...


KAIFASZ.

Ja ci tę prawdę wyłuszczę — —


JEDEN Z STARCÓW.

A nam się wydaje,

by ją wyłuszczył, jak ziarna ze stręków,
ktokolwiek inny z tej Rady...


ANNASZ.

Ja — — —


MERAJOT.

Lub ja — —


KAIFASZ.

Co? Ufność
zatraciliście już we mnie?... Mniemacie,
że na pół ślepy będąc, już nie widzę,
co napisano w księdze Mojżeszowej?


JEDEN Z STARCÓW.

Nie przeto — —


CHÓR.

Nie przeto — —


KAIFASZ.

Oczyma kłułem przeodwieczne zwoje,
lecz w miarę tego, jak się przytępiało
ostrze mych źrenic,
rosła ma pamięć i dziś mnie przerosła
i prosto stoi, kiedy ja skulony
snać się zapadam już w ziemię...
Nie błogosławi Bóg nasz tym, co nie chcą
pierwszeństwa oddać biskupom.


JEDEN Z STARCÓW.

Nie przeto, nie przeto — —
My dobrze wiemy, co powiedzieć zdołasz,
ale ta prawda, którą kryjesz w duszy
i którą mógłbyś wywieść z niej tą chwilą,
większej nabierze mocy i posady,
jeśli ją poprze prawda taka sama

w uściech innego — —
I to, co mówi rabbi Johanan
bo oń tu idzie — — —


MERAJOT.

Zda mi się, o ile
sąd mój niemylny,
że opuszczamy tor porządku. Pierwsze
pytanie było co do żony brata —
Otóż...


ABIJA.

Niech mówi Janai syn Gada!
On rzecz najjaśniej wyłoży — !
W Synedryonie
niema drugiego, coby tak tłumaczył
prawo i przepis i wszelaki zakon —


MERAJOT.

Rad ustępuję...


JANAI SYN GADA zwrócon do Heroda.

Panie, czy wolno?


ANTYPATER.

Mów, gdy powszechny głos ci mówić każe.


JANAI SYN GADA.

Streszczam pokrótce, jak zwykłem:

Recytując.

W trzeciej Mojżesza, w świętym Lewityku,
w wierszu szesnastym, rozdział ośmnasty —
prawda? —


GŁOSY.

Tak! prawda — rozdział ośmnasty —


JANAI SYN GADA.

— jest napisano, iż sromoty żony
brata swojego nie odkryjesz: przykaz
nazbyt ogólny, ażeby go można
prawnie i słusznie stosować do króla.
Nigdzie też zakon nie mówi o królu
ani o władcy w tej sprawie.
Ta sama
księga w rozdziale dwudziestym —


KAIFASZ.

W wierszu dwudziestym i pierwszym —


JANAI SYN GADA.

Tak, w wierszu, mówię, dwudziestym i pierwszym,
odmienia formę, dodaje, ujmuje,
lecz nie narusza treści,
która zakonem jest w swojej istocie.
Wszyscy my bowiem czytamy,
albo też czytać możemy — —


GŁOSY.

Czytamy! czytamy
i czytaliśmy wielekroć — —


INNY GŁOS.

Nie znajdziesz
tutaj nikogo, ktoby miał odwagę
do siwych włosów dojść,
a pisanego nie poznać zakonu — — —


INNE GŁOSY.

Czytamy, czytamy — — nie obrażać!...


JANAI SYN GADA.

Wątpliwość w tej mierze
nie ma przystępu do mej duszy — —


GŁOS.

Janai syn Gada
lubi czasami dźgnąć, ażeby większą
zwrócić ku rzeczy uwagę.


JANAI SYN GADA.

— a więc powiadam: czytamy,
iż, ktoby pojął żonę brata swego,
jest sprosność...
A dalej,
w miejscu powyżej przytoczonem:
iże sromotę brata swego odkrył,
bez dzieci będą...


ANTYPATER przerażony, nie mogąc się opanować.

I — ja nie mam dzieci!


JANAI SYN GADA.

Panie miłościwy!
Tak w tym ustępie, jak i w tamtym niema
wzmianki o królu,
a król, wybraniec boży,
życie na innych ufundował prawach.


CHÓR PIERWSZY.

Tak, król, wybraniec boży,
życie na innych ufundował prawach.


CHÓR DRUGI.

Tak! tak!


ANTYPATER.

Dzięki wam, dzięki!


JANAI SYN GADA.

Możnaby tutaj rzec o cudzołóstwie —
i jest napisano,

iż, ktobykolwiek cudzołożył z żoną
swego bliźniego,
śmiercią niech umrze on i cudzołóżca...


GŁOS.

Niech umrze śmiercią,
albowiem, Molocha
naśladujący,
niegodzien patrzeć w oblicze Jehowy.


ANTYPATER.

A!...


JANAI SYN GADA.

Lecz i tutaj święty prawodawca,
którym jest Bóg nasz, Pan zastępów,
na uściech swoich, zrumienionych gniewem,
nie miał wyrazu: król!
Przedsię wiadomo z ksiąg Samuelowych —


ANNASZ.

Tak! z księgi wtórej —


JANAI SYN GADA.

— W kronikach także czytać to możemy —


MERAJOT.

— Czytamy, czytamy
w rozdziele trzecim, wierszu piątym — — —


JANAI SYN GADA.

— że Bóg, ująwszy winy Dawidowi,
dał mu z Betsui, żony Uryjasza,
syna, co królem był nad króle —
dał Salomona.

A ten, iż łaska władła nad nim Pańska,
mądrość miał wielką,
większą, niż mądrość narodów
wschodnich, i większą,
niźli sławiona mądrość Egipczanów.
Aż nad Etana Ezrahytę,
nad Maholowych synów,
Darda, Hemana i Chalkola,
mędrszym był płód uwiedzionej
żony Uryi,
jak to naocznie widzimy
w księdze królewskiej, rozdział czwarty,
w wierszu trzydziestym
i w wierszu,
poprzedzającym świadectwo,
iż przypowieści złożył trzy tysiące,
a pieśni
zostawił tysiąc i pięć —
w wierszu trzydziestym i pierwszym...
A teraz druga miłościwy panie,
sprawa, co mówi Pismo o prorokach — —


GŁOS.

Jakoż być może, by się jeden chełpił
swą świadomością pisma?
Niech mówi Eljakim
lub też Salatyjel —
Niechaj pokażą,
iż Bóg nie wybrał jednego,
lecz skarb wymowy godnie porozdzielał
i między resztę.


ELJAKIM.

W tym względzie — —


SALATYJEL.

Otóż rozpocznę od tego — —


ELJAKIM.

Mnie każą —


SALATYJEL.

I mnie — — —


GŁOSY.

Sza!... sza!... Niechaj prawi
reb Eljakim — —


SALATYJEL.

Niech prawi...


ELJAKIM.

W tym względzie —
co do proroków, wieszczów i guślarzy
oto co wyrzekł Pan —


ANNASZ.

W księdze Mojżesza piątej,
w wierszu czternastym i dalej,
do dwudziestego włącznie,
w rozdziele ośmnastym —


ELJAKIM.

Tak!... —:
Narody,
którymi z mocy Mojej i ramienia
zawładnąć masz, Izraelu —


CHÓR.

Alleluja! Alleluja!


ELJAKIM.

— guślarzy słuchają i wróżków,
czarnoksiężników i wieszczków,
sprawę mających ze złymi duchami.
Lecz ja proroka ci zbudzę —


CHÓR.

Alleluja! Hosanna! Hosanna!


ELJAKIM.

— i słowa Moje w usta jego włożę,
by rozpowiadał to, co mu polecę...
Tak u Mojżesza jest i u Jezai,
a i Jeremiasz prorok to potwierdza —


KAIFASZ.

W rozdziele czternastym —


ABIJA.

Wiersz piętnasty —


ANTYPATER.

Rabbi Johanan zali jest prorokiem?


GŁOS.

Zali prorokiem jest rabbi Johanan?


ELJAKIM.

Nie! Wprawdzie mówi słowa,
które był wyrzekł Pan,
ale je zwraca do króla,
a Pan je powiedział,
jak już nadmienił Janai syn Gada,
li ogólnikiem.
Hardzie poczyna rabbi Johanan,
przeto się nie bój go, panie,
tarczę masz w Piśmie!
Albowiem ten, który przyjdzie, —
mówi Jezajasz —
patrz rozdział czterdziesty i wtóry
wiersz drugi —

wołać nie będzie,
ani nie będzie się wywyższał
ani też będzie w ulicy
głos jego słyszan —
a zaś Johanan, wiemy, że przychodzi
pod okna twego pałacu,
iżby pokazać, że równy jest tobie,
albo i wyższy,
i woła. —


ANTYPATER.

Tak woła,
że w sercu mojem przygłusza mi wiarę
w litość i sprawiedliwość.


GŁOSY.

Winien jest grzechu,
gdyż podkopuje fundamenty wiary —
niech będzie ukaran!


ELJAKIM.

A iżby ci, panie,
wszelaką odjąć wątpliwość,
przypomnę,
że ten, co przyjść ma po Jezajach,
Ezechielach i Jeremich,
zakonodawca ostatni —
a tylko jeden już przyjdzie —
że ten, co w winie
obmyje szatę swą,
a we krwi jagód winnych swe odzienie,
oczy mieć będzie czerwieńsze nad wino —
porównaj księgę pierwszą Mojżeszową,
rozdział czterdziesty dziewiąty,
wiersz jedenasty i dwunasty —
a sam się przekonaj,

że wróg twój, panie,
oczy ma czarne.
Wiadomo równie,
iż ten Ostatni
z świętej narodzi się Panny,
albowiem mówi Jezaja —


ANNASZ.

— W wierszu czternastym, rozdziału siódmego —


ELJAKIM.

— że oto Panna pocznie i porodzi
syna i nazwie imię Jego Immanuel.
A któżby z nas nie znał
Zacharyasza
i żony jego Elżbiety?
Powstał i inny wróżek nad jeziorem
genezareńskiem —


ANTYPATER.

Słyszałem —


GŁOSY.

I my słyszeliśmy —
Ukrzyżujemy go! Niebezpieczniejszy!


ELJAKIM.

— tak iż wrzekomych jest dziś dwóch proroków.
Przeto się nie bój,
lecz, abyś zaznał spokoju
i aby ciszę miał twój dom królewski,
daj go oprawcom — —


GŁOSY.

Skaż go!

Wchodzi Achis.


SCENA SZÓSTA.

CIŻ SAMI. ACHIS.

ACHIS.

Wybacz mi, panie!... Boleść i łzy gorzkie,
wylane przy zwłokach
mej biednej córki,
tak zaciężyły u mych stóp, że później,
niż była moja powinność,
staję przed serca twojego wielkością
i przed twych sądów rozumem,
który wymierzyć raczy sprawiedliwość.
Me dziecię,
jedyne dziecię, słodkie, przenajdroższe,
zginęło z ręki Salomy...


ANTYPATER.

Salome ślepem była tylko mieczem,
kto inny nim kierował!...
Rabbi Johanan — — —


ACHIS.

Jakto?


ANTYPATER.

Cierpko mi wyrzec przeokrutne słowo —
ale ten guślarz i wieszczek,
który prorokiem nie jest — —

Pomruk idzie po zebraniu.
GŁOSY.

Nie jest prorokiem, nie!


ANTYPATER.

— uwiódł twą córkę!...


ACHIS.

O królu! nie lżyj tak mego imienia
i nieskalanych stuleci żywota
mojego rodu
nie spychaj lekkomyślnie
tej jednej chwili
w bezdenną przepaść śmierci...
Nie mogę uwierzyć — — —


ANTYPATER.

Tak powiadają —


GŁOS.

Hańba na głowę twą,
iżeś nie ustrzegł córki!


ANTYPATER.

Widzieli ją ludzie,
jak zakradała się nocą
ku głaźnej puszczy, gdzie rabbi
grzeszne ma leże.
Biorę na świadków Aholę
i Aholibę,
Kaifaszowe córki,
że już nie mówię o innych — —
Przeto Salome, wypełniając zakon — —


ACHIS.

Panie! czy bielmo było na mych oczach?
Patrząc na moją Jachobod,
na tę dziewczynę zaledwie rozkwitłą,
mniemałem widzieć białość lilii,
a ty mi mówisz, że była skorupą
bożego ongi naczynia,
które Pan w gniewie swym strzaskał i rzucił
o ziem! —

Na wstyd mój!...
O córko moja, o córko!
Przyczyno własnej niedoli
i mojej!...
Ach!...
Lecz jeśli niema kłamu
w twoim zabójczym ciosie —
a trudno przypuścić,
aby majestat mógł kłamać —,
mam prawo żądać
wyroku śmierci.
Niech uwodziciel, morderca,
który mi zgubił córkę,
umiera!...
O córko moja, o córko!
Ach!...


ANTYPATER.

Za kłam na barki me
odpowiedzialność nie spadnie —
mówię, com słyszał.
O karze, o wyroku
niechaj rozstrzyga Rada.


KAIFASZ.

Jest napisano,
iże nie będzie nierządnica
z pośrodku cór izraelskich — — —


ACHIS.

O córko moja, o córko!


KAIFASZ.

lecz tutaj niema pewności —
nikt jej nie schwycił na uczynku
w polu, ni w mieście,

przeto i uwodziciel
pewnym nie jest — — —


ANNASZ.

Nigdy też prawo
nie karze śmiercią
męża, co uwiódł dziewczynę,
niepoślubioną nikomu — —


ABIJA.

Lecz zrękowioną była ta dzieweczka
Pagijelowi ben Ochran.


ELJAKIM.

Pismo nic o tem nie mówi,
co czynić zrękowionym.


ANNASZ.

Więc przez ostrożność —,
abyś nie ściągnął piętna mężobójców
na siebie i na nas — —


GŁOSY.

My umywamy ręce —


ANNASZ.

— i abyś miał spokój,
ukarz go, panie, więzieniem...


GŁOSY.

Ukarz go, panie, więzieniem...


ANTYPATER klaszcząc w dłonie.

Wypełnię waszą wolę!

Wchodzi Herold.

ANTYPATER.

Niechaj naczelnik straży
uwięzi rabbi Johanana.

Herold znika.

KAIFASZ.

A zaś Salomie
daj upomnienie,
bo gdyby nawet była w prawie,
to Zakon każe kamienować,
a ona zabiła — sztyletem!


ACHIS.

O córko moja! o córko!

Antypater klaszcze ponownie.
Wchodzi Herold.

ANTYPATER.

Przywołać mi tu księżniczkę —

Herold wychodzi.

— niech się pokaja
w obliczu mężów cnotliwych.


KAIFASZ.

Ojcowsko ją strofuj,
lecz oszczędź wstydu królewskiej
i nazbyt młodej latorośli,
by snać jej nie złamał
widok surowej źrenicy
twych sług.


ANTYPATER schodząc z tronu.

Dzięki przyjmijcie za skwapliwość,
która mi w jasnych pokazała kształtach
prawdę...

Rada zabiera się ku wyjściu.

ANTYPATER za odchodzącymi.

A przypominam i raz jeszcze proszę,
byście zaszczycić raczyli
dom mój dziś wieczór...


KAIFASZ.

Uroczystej chwili
Nie pominiemy.


ACHIS.

O córko moja! o córko!
Ach!...

Wychodzi za mężami Rady.
Wchodzi Salome.


SCENA SIÓDMA.

HEROD ANTYPATER. SALOME.

SALOME.

Miłościwy panie!
Za późno widać, przychodzę na harce
sprawiedliwości... Rozeszli się starce,
nie pogrążywszy Salomy w otchłanie
świętego gniewu...


ANTYPATER.

Nie skończona sprawa —


SALOME.

Czuję po głosie, widzę, że obława
na moją duszę gra i w tobie. Świata,
którego pełną była ta komnata,
ja-ć się bynajmniej nie lękam... Nie! Karły!
Lecz ciebie, królu — — —


ANTYPATER.

Świat to jest umarły,
a jednak żyje i, mówię otwarcie,
daje nam ulgę —


SALOME.

I dobre oparcie
dla naszej skruchy...


ANTYPATER.

Dziewczyno, któż ciebie
uczył zdobywać to, co człowiek grzebie
w swem najtajniejszem wnętrzu?


SALOME.

— — Miłość!...

Wchodzi Herold.


SCENA ÓSMA.

ANTYPATER. SALOME. HEROLD. NACZELNIK STRAŻY.

HEROLD.

Królu!
Naczelnik straży!


ANTYPATER.

Niech wejdzie...

Herold znika.

ANTYPATER.

Jak w ulu
gwarno dziś tutaj — — —


SALOME.

Jak w ulu, gdy wraża
wciska się chmura pszczela i znieważa,
zagryza — matkę...

Wchodzi Naczelnik straży.

ANTYPATER.

Rozkaz wykonany?


NACZELNIK STRAŻY.

Tak, miłościwy panie! Na swe łany,
głazem porosłe, szedł, otoczon rojem
uczniów. Chwycono go przy bramie.


ANTYPATER.

Z mojem
licz się życzeniem: zlecam najwyraźniej,
by Zacharyi syn nie doznał w kaźni
żadnego szwanku... Ale niechaj straże
pilnie go strzegą...

Naczelnik straży wychodzi.


SCENA DZIEWIĄTA.

SALOME. ANTYPATER.

SALOME.

Uwięzion?!...


ANTYPATER.

W nadmiarze
swej zuchwałości znalezie przyczynę
kary... Czy żal ci?...


SALOME.

— — Nie wiem...


ANTYPATER.

To jedyne
twe słowo?... Kochasz?...


SALOME.

Nie wiem...


ANTYPATER.

Kochasz?


SALOME.

Kogo?


ANTYPATER.

Mistrz Johanan w sercu-ć!...


SALOME śmieje się szyderczo.

Haha!!!


ANTYPATER.

Mnogo
miałem na ustach goryczy, gdym słudze
kazał cię wołać... a teraz — — —


SALOME.

Obudzę
może twą duszę, jeżeli popadła
w sen na mój widok... Łaj-że, łaj! Zwierciadła,
którem mi wnętrze me pokażesz, mogę
wielce się zlęknąć i — poprawić... Trwogę
czuję nie małą...


ANTYPATER.

Jesteś tego domu — —!!


SALOME.

Czyżby — nieszczęściem?... Nie wyjaw nikomu
podobnej myśli! nie jest twą!... Już matka
rzekła to samo...


ANTYPATER.

Zmilknij! bo na świadka
przyzywam Boga — —


SALOME.

Jakiego?... Jowisza,
z którym się słowo zaklęć stowarzysza,
gdyś w gronie Rzymian, czy też Adonaja,
który na wargach twoich gniew rozbraja
arcykapłanów?... Ten i tamten siłę
posiadł jednaką...


ANTYPATER.

Zaprzestań!... Opiłe
masz jeszcze usta krwią!... Idź! Idź!... Spokoju
szukaj w ogrodzie... Rzymianie się zbiorą
dzisiaj na ucztę... Masz im tańczyć...


SALOME.

Chorą
jestem i słabą...


ANTYPATER.

A widzę cię w stroju,
w sam raz dobranym, jak gdybyś do stołu
miała w tej chwili siąść i błysnąć kołu
mych biesiadników, niby cud!...


SALOME.

Biesiadę
mam dziś od rana taką, że się kładę
cieniem na świat wasz... z hulania.

Gra ócz.

ANTYPATER.

Straszliwa
jesteś, a piękna!... Zabójcze dwa dziwa
są twoje oczy...


SALOME.

Me oczy
to dwie otchłanie w omroczy,

ogniem ziejące w dal...
Kto zajrzał do ich czeluści,
tego już z rąk swych nie puści
i ból i rozkosz i żal...
Tak rzekł mi śpiewak-lutnista i, w złoty
bijąc tetrachord, nucił pieśń — tęsknoty...


ANTYPATER rzuca się ku niej.

Rozkosz! ach, rozkosz! Salome,
pozwól mi zajrzeć w ich głąb,
choćby mnie potem rozszarpał
ból!...


SALOME.

Panie i królu i ojcze!... W zatargi
nie wchodź-że z niebem i na grzeszne wargi
nałóż wędzidło, a jeśli potrzeba,
to i na serce!...


ANTYPATER.

Czem dla mnie dziś nieba!
Patrzę w twe oczy i mózg mi się mąci!


SALOME odpycha go.

Odstąp od — córki, bo cię w pył roztrąci
gniew twego Boga!...

.

ANTYPATER.

Patrzę w oczy twoje
i gniewów bożych już się dziś nie boję!...


SALOME.

Ani kapłanów?...


ANTYPATER.

Dam im świecznik nowy
lub nowe urim i tummim...


SALOME.

Ni głowy
twego proroka, coć przerasta — duszę?


ANTYPATER.

Nie szydź, Salome! Nie szydź!... Ja go zmuszę,
ażeby milczał...


SALOME.

Więzienne wierzeje
głos jego wyprze i falą zaleje
straszną twe — życie!...


ANTYPATER.

Nie! dobędę miecza
i niechaj dola rozstrzyga się człecza —
On lub ja!... Słuchaj!...


SALOME.

Słucham i zdumiona
jestem nad wyraz, iżeś z swego łona
uczynił nagle wywierzysko piekła,
z którego bije żarów fala wściekła
i, matce mojej wypaliwszy oczy,
pragnie pogrążyć Salome... Nie stoczy
serce się moje w tę otchłań...


ANTYPATER.

Salome!
Zalić nie było dawno już widome,
że między duszą moją, a pomiędzy
Herodyadą stanęła potęga,
której twej matki wszechmoc nie dosięga —
wszechmoc, przy tobie podobna do nędzy?
Czy nie widziałaś, że ty jesteś władzą,
ku której wszystkie zmysły mnie prowadzą?


SALOME.

Możem widziała i — — —


ANTYPATER.

— jedno jedyne
rzeknij mi słowo: »kocham!«


SALOME.

Królu!


ANTYPATER.

Zginę,
czy zapanuję ponad własną zgubą,
nie dbam już o to! precz z wszelką rachubą!
Bylebym tylko zamknął cię w ramiona —!
W twoim uścisku niech me życie skona!...


SALOME.

Królu! szalejesz!


ANTYPATER.

I ty szalej ze mną!
Nad łożem twojem noc rozepnę ciemną,
połyskującą gwiazdami, w otchłani,
w której ty można, przekrólewska pani,
ponad żywioły wyrastasz i światem
swym niezmożonym władniesz majestatem!
Pod stopy twoje rzucę ci mą trwogę
i mą nadzieję — — — chodź!... Słodka!...


SALOME uciekając.

Nie mogę!!...


ZASŁONA.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kasprowicz.