Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona/Pieśń dwudziesta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona
Redaktor Lucjan Rydel
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1902–1903
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Piotr Kochanowski
Tytuł orygin. Gerusalemme liberata
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pieśń dwudziesta.
ARGUMENT.
Woyska obiedwie wchodzą w bóy straszliwy,
Gdzie wielka liczba z obudwu stron ginie;
Soliman z zamku wypada, teskliwy
Że się nie biie z inszemi w równinie.
Rynald sułtana zabił, a szedziwy
Grabia z Tolozy — pana w Palestynie.
Śmierć wielki rycerz rozwodzi Armidzie;
Zwyciężca wesół, do kościoła idzie.
1.

Iuż słońce ludzie do zwykłych budziło
Robót, iuż dziesięć godzin dnia miiało,
Kiedy pogaństwo, które w zamku było,
Coś czarnawego z daleka uyrzało,
Co pola — nakształt mgły iakiey — okryło;
Ale po chwili nakoniec poznało:
Woysko egipskie, które zasłaniało
Nieba kurzawą, pola okrywało.

2.

Z takiemi w on czas ludzie obleżeni
Krzykami z góry słyszeć się dawaią,
Z iakiemi stadem żórawie w iesieni
Od tracyiskich gniazd za morze lataią.
Y pod obłoki — zimnem przerażeni —
Krzycząc, do ciepłych brzegów uciekaią.
Bliskie nadzieie — ręce do strzelania
Y ięzyk czynią prętki do łaiania.

3.

Domyślili się zaraz Chrześciianie,
Skąd one nowe groźby dochodziły,
Y z mieysc wysokich widzą, że poganie
Idą y woyska iuż się przybliżyły.
Boli serc mężnych namnieysze czekanie,
Ognie wnątrz piersi ochotne paliły;
Młódź niecierpliwa w kupę się zebrała,
Y — „Każ się potkać, Hetmanie!“ — wołała.

4.

Ale wódz mądry, choć go nagrzewali,
Nie chce zwieść bitwy, woli ich hamować;
Y gdy się to ten, to ów napierali,
Nie chciał nikomu dopuścić harcować:
„Trzeba, żebyście dzień ieden wytrwali,
Cóż? ustawicznie mam wami horować?!“
Nieprzyiaciela chciał pono w śmiałości
Y w głupiey trzymać o sobie dufności.

5.

Za temi słowy woysko ochotnieysze,
Teskliwe świtu czekało ranego.
Nigdy powietrze nie beło pięknieisze,
Y pogodnieysze, iako dnia onego:
Piękna iutrzenka śmiała się, iaśnieysze
Biorąc promienie od słońca złotego;
Niebo bez rąbku y nad zwyczay świetne,
Chciało na dzieło patrzyć tak pamiętne.

6.

Skoro białemu świt ustąpił dniowi,
Y słońce weszło — Goffred woysko sprawił
Y wyszedł w pole, a przeciw królowi
Palestyńskiemu Raimunda postawił.
A przy niem zostać rozkazał ludowi,
Co się beł z bliskiey Syryey wyprawił
Do swych wybawców, przydał y Gaskony,
Aby beł zamek zewsząd oblężony.

7.

Idąc, na twarzy zda się bydź takowy,
Że się każdy z niey zwycięstwa spodziewa;
Niebo życzliwe zdobi go y nowy
Sposób powagi na niego wylewa.
Nad zwyczay się zda udatnieyszy z mowy,
Twarz mu wesołą młodością odziewa;
Wzrok ma tak żywy, tak ochoty pełny,
Że się zda więcey niż człowiek śmiertelny.

8.

Przeciw pogaństwu prosto następował,
Tam kędy obóz ich beł zatoczony,
A następuiąc wzgórek opanował
Sobie w tył, z lewey położony strony.
Czoło rozciągnął, boki uszykował
Wąsko ku równi. Dla lepszey obrony.
Piechotę śrzodkiem puścił w oney dobie,
A iezdą skrzydła ubezpieczył obie.

9.

Na lewem skrzydle, które zastąpioną
Górą, w bok tamten beło bezpiecznieysze,
Ruberty, bracią postawił rodzoną;
Bratu piechoty poruczył śrzednieysze.
Sam poszedł w prawo, w równinę przestroną,
Gdzie mieysce beło naniebespiecznieysze;
Gdzie nieprzyiaciel, który go przechodził
Ludźmi, na koło okrążyć go godził.

10.

Tam lud ćwiczeńszy y lepiey ubrany,
Z swoiemi chciał mieć Lotaryńczykami;
Y między iezdę, lud pieszy wmieszany
Y tu y ówdzie rozłożył mieyscami.
Potem uczynił huf wielki zebrany
Z co naydzielnieyszych, który za skrzydłami
Na stronie w prawo z daleka położył,
Nad którem starszem Rynalda przełożył.

11.

„Ty — pry — zwycięstwo masz, o znamienity
Rycerzu, ziednać, tobą wszyscy stoiem;
Za rozwlokłemi skrzydłami zakryty
Z hufcem twoiem stóy, cierpliwy z pokojem.
A gdy nastąpi nieprzyiaciel, y ty
Potkasz się z boku z towarzystwem swoiem;
Który mem zdaniem myśli [chciey mi wierzyć]
Okrążywszy nas, w bok y w tył uderzyć“.

12.

Potem od roty do roty biegaiąc,
Zagrzewał iezdy, zagrzewał piechoty,
Y twarz wesołą z szyszaku wydaiąc,
Do Marsowey ie pobudzał roboty.
Mężnem — ich dzieła pierwsze wspominaiąc,
Śmiałem — ich chluby przydawał ochoty;
Wątpliwe twierdził, iednem obiecował
Urzędy, drugiem żołdu poprawował.

13.

Tam gdzie się roty przednieysze zebrały
Stanął y prętkie zahamował biegi;
Y na pagórek wiechał okazały,
Gdzie się rycerstwa kupiły zabiegi,
Iako z gór potok spadaiąc zuchwały,
Na dół więc niesie rozpuszczone śniegi,
Tak mu obrotne z ust płynęły słowa,
Tak prętka beła iego głośna mowa:

14.

„O cni wschodowych państw okróciciele,
Którzyście mieczem Azyą skrócili;
Teraz dzień przyszedł, o który tak wiele-
Kroć, tak gorąco Bogaście prosili.
Nie bez niebieskiey tu nieprzyiaciele
Opatrzności się wszyscy zgromadzili:
Żebyście trudom kres dali przystoyny,
Skończywszy iedną bitwą wszystkie woyny.

15.

W iednem zwycięstwie wszystkie mieć będziemy,
Bez wielkiey pracey, bez wielkiey trudności;
A nie bóymy się, że woysko widziemy
Ich takiey liczby y takiey wielkości.
Samo się w sobie, iako wnet uyrzemy,
Wikle w niezgodzie y w swoiey różności.
Tych namniey, którzy bić się będą chcieli,
Ci — mieysca, a ci serc nie będą mieli.

16.

Z nagiem wam ludem przyidzie do potkania,
Słaba w nich sprawa, słabsza ieszcze siła,
Których od robót, albo próżnowania
Gwałt y niewola z domu wypędziła.
Tarcze, chorągwie — według mego zdania —
Drżą im od strachu; słyszę głosów siła
Niezgodnych, widzę sprawę pomieszaną;
Czuią śmierć bliską, widzą swą przegraną.

17.

Hetman ich co to wrzkomo męstwem słynie.
Co się we złocie świeci nastroynieyszy:
Czy że raz wygrał bitwę na Murzynie,
Albo Arabie, ma nam bydź silnieyszy?
Przebóg, co pocznie w takiey mieszaninie,
By też beł dobrze naumieiętnieyszy?
Sam swoich nie zna, swoi go nie znaią,
Tacyż to, proszę, porazić nas maią?

18.

Iam iest Hetmanem woyska wybranego,
Oznaliśmy się zwycięstwy, bitwami;
Którego nie wiem oyczyzny? którego
Rodzaiu — pytam — nie znam między wami?
Miecz znam każdego, strzałę znam każdego,
Niechay ią widzę na powietrzu, sami —
Że zgadnę — przyznać będziecie musieli,
Czy ią Irlandczyk, czy Francuz wystrzeli.

19.

Zwykłey rzeczy chcę: [y tu skończę mowę!]
Iakoście zwykli, tak się dziś stawicie!
Na moię sławę, na cześć Chrystusowę,
Na swą powinność ku Bogu — pomnicie.
Idźcie, poraźcie pogaństwo na głowę,
Utwierdźcie zacne y święte nabycie;
Nie chcę was bawić, dobryście znak dali
Z oczu y z twarzy: iużeście wygrali“.

20.

Kiedy domawiał, nie bez podziwienia
Światłość mu padła z góry na ramiona:
Iako więc lecie noc z swego odzienia
Gwiazdy z długiego otrząsa ogona.
Mogło być y to, że ią z przyrodzenia
Słońce cisnęło z co głębszego łona.
Niektórzy, którzy on promień widzieli,
Za znak przyszłego królestwa to mieli.

21.

Lecz ieśli człowiek śmiertelny w skrytości
Boskie wniść może swemi domysłami —
Podobno Anyoł z wieczney opatrzności
Stróż iego — zszedszy, okrył go skrzydłami.
Kiedy tak Goffred serca y śmiałości
Dodawał swoiem takiemi mowami,
Hetman egipski także nie próżnował
Y swe potwierdzał y woysko szykował.

22.

Widząc zdaleka, że iuż następował
Lud chrześciiański, szedł w pole z swoiemi;
Y także iezdę z boków uszykował,
A śrzodek wszystek zasadził pieszemi.
Sam prawe skrzydła sobie zostawował,
A Altamora chciał mieć nad lewemi.
Muleassowi piechotę zlecono,
Armidę prawie w śrzodku postawiono.

23.

Przy sobie kazał być Tyzaphernowi
Z indyiskiem królem y nieśmiertelnemu
Hufcowi; ale gdzie się ku polowi
Lewe ciągnęło skrzydło przestronemu —
Afryckie króle dał Altamorowi,
Tamże rozkazał stanąć y perskiemu,
Y dwiema królom z południowych kraiów.
Odzie strzelców beło tak wiele rodzaiów.

24.

Tak swe Emiren sprawił, y biegaiąc
Z pułku do pułku, śrzodkiem y stronami,
To przez tłumacza, to przez się gadaiąc,
Mieszał srom z chwałą, nagrody z kaźniami.
Iednemu mówił: „Czemu tak spuszczaiąc
Twarz, w ziemię patrzysz? samemi cieniami
Straszni będziemy nieprzyiacielowi:
Co może dziesięć przeciw tysiącowi?“

25.

Drugiemu zasię: „Z taką twarzą śmiałą
Idź, o rycerzu mężny, do potkania“.
Niektórem na myśl przywodzi zbolałą
Oyczyznę y iey łzy y narzekania;
Inszem czeladkę doma pozostałą,
Y iey ustawne wspomina lękania:
„Wierz mi żołnierzu, żeć u nóg upada,
Y tak oyczyzna przez mię z tobą gada:

26.

Tobie y twoiey poruczam dzielności
Moie ustawy y święte kościoły;
Niewinne panny broń od zelżywości
Y groby dziadów y martwe popioły.
Od ciebie proszą w nieszczęsney starości
Ratunku starzy, umarli na poły.
Tobie dzieciny, żona, [żal się Boże!]
Tobie małżeńskie ukazuie łoże“.

27.

Wszystkiem zaś mówił: „Was teraz swoiemi
Rycerzmi y swey obrońcę swobody
Czyni Azya, czekaiąc nad temi
Zbóycami przez was pomsty za swe szkody“.
Tak sposobami na on czas różnemi,
Różne do boiu przychęcał narody.
Ale iuż milczą hetmani, y obie
Iuż następuią woyska przeciw sobie.

28.

Beło co widzieć, kiedy się sprawione
Obiedwie woyska ku sobie ruszały,
Y kiedy w gęste pułki rozdzielone
Iuż w się uderzyć, iuż się potkać miały.
Piękne chorągwie wolno rozpuszczone,
Pełnemi łony z wiatrami igrały;
Złoto, żelazo, herby, świetne stroie,
Polerowane błyszczały się zbroie.

29.

Tak wiele kopiy miały obie stronie.
Że się z nich zdał być las iaki wysoki.
Iuż zewsząd ostre błyskaią się bronie,
Iuż łuki ciągną, drzewa kładą w toki.
Gniewów swych panów poprawuią konie,
Rzeźwieysze czynią — niż kiedy — poskoki,
W mieyscu nie stoią, nogami kopaią,
Ognie y dymy nozdrzami pryskaią.

30.

Ono widzenie straszne y surowe,
W strachu pociechę iakąś wydawało;
Y trąb, y muzyk woiennych Marsowe
Śpiewanie, uszom swą rozkosz dawało.
Ale choć mnieysze woysko Chrystusowe,
Pięknieysze się być y weselsze zdało:
Muzyki iego krzykliwiey śpiewaią,
Y piękne zbroie iaśniey się błyskaią.

31.

Wprzód nasze trąby zagrały; poganie
Zarazem się też z swoiemi ozwali.
Wtem na kolana padli Chrześciianie
Y z nabożeństwem ziemię całowali.
Iuż się straszliwe poczyna potkanie,
Iuż pola nie znać, iuż się pomieszały;
Iuż się na skrzydłach bitwa poczynała.
Iuż się za iezdą piechota ruszała.

32.

Któż wżdy się z woyska wprzód Chrześciiańskiego
Potkał na on czas? Co też mówią o tem?
Tyś o Gildyppo, w króla ormuskiego,
Irkana naprzód uderzyła grotem.
Niewieściey ręce sławy y takiego
Szczęścia Bóg życzył! y zasięś ma potem
Rościęła piersi, słyszy umieraiąc,
Nieprzyiacioły on raz wychwalaiąc.

33.

Drzewo królowi w piersiach ormuskiemu
Złamawszy, miecza od boku dostała
Y rozpuściwszy koniowi rączemu,
Sciśnione perskie hufce rozrywała:
Brzuch Zophirowi rościęła śmiałemu
Y ielita mu wytoczyła z ciała;
Alarkowi zaś krtań przecięła srodze,
Razem pokarmu y głosu dwie drodze.

34.

Artarsa ciętem razem ogłuszyła,
Śmiertelny dała sztych Argeusowi.
Potem — gdzie ręka lewa się schodziła
Z ramieniem — cięła w staw Izmaelowi;
Odcięta ręka wodzę opuściła,
Około uszu świszczy miecz koniowi;
On czuiąc wolność, bieży w przek — y kędy
Wpadnie, sprawione wszędzie mięsza rzędy.

35.

Y inszych wiele legło od tey broni,
Których wiek dawny pogrąził w milczenie.
Persowie rączych popuszczaią koni,
Iuż około niey zewsząd zgromadzenie.
Ale iey mężnie iey małżonek broni,
Zastawuiąc się przy swey miłey żenie;
Tak mężna para sobie pomagaiąc,
Szła przez gęste się hufce przebiiaiąc.

36.

Nowy czynienia wierni małżonkowie
Zachowywali sposób w oney chwili:
Oboie swoie lekce ważąc zdrowie,
Ona go, on iey, wzaiem się bronili.
Ona obrony swey nie daiąc głowie,
Odbiia razy, któremi nań bili;
On także tarczą składał ią, gotowy
Y nagiey dla niey nie żałował głowy.

37.

Spólna iest pomsta, spólna iest obrona,
Spólny ratunek y iemu y oney;
On zuchwałego zabił Artobona,
Pana na wyspie Boekan rzeczoney.
Pod lewą pachą przebił Alvantrona,
Który kęs dosiągł iego ulubioney.
Ona Armunta zabiła śmiałego
W ten czas, kiedy siekł na męża miłego.

38.

Ale daleko więcey naszych ginie
Od Sarmakanty króla w inszey stronie:
Gdzie koń obróci y gdzie mieczem kinie,
Leżą na pował y pieszy y konie;
Szczęśliwy, kogo zaraz dusza minie,
Od iego ostrey, nieuchronney bronie;
Y niewie, iako koń kąsa gniewliwy,
Gdy kto od miecza zostawa w pół żywy.

39.

Ze dwiema społem zaraz bóy rozczyna:
Z wielkiem Andronem, dużem Brunellonem.
Iednemu tak łeb y szyszak rozcina,
Że na ramionach został rozdzielonem;
Drugiego trafia, gdzie się śmiech poczyna,
Serce mu mieczem rozwalił stalonem;
Tak, że się — nędzny, po niewoley śmieie,
Y tak, śmieiąc się, ostatni raz zieie

40.

Ale y inszych zamordował siła
Altamor — okrom wyżey mianowanych:
Zabił Gwidona, Gwaska, Radomiła,
Y wiele inszych rycerzów wybranych.
Kto zgadnie? iako wielka liczba była
Zabitych, abo koniem podeptanych?
Kto ich imiona własne może wiedzieć?
Kto śmierci y ran różność wypowiedzieć?

41.

Nie śmie nań natrzeć żaden człowiek żywy,
Wszyscy iednemże uciekaią torem.
Tyś, o Gildyppo, sama w bóy wątpliwy
Z wielką śmiałością weszła z Altamorem.
W łuk Amazonka opasana krzywy,
Żadna tak dobrze nie władnie toporem,
Iako na on czas przeciwko strasznemu
Ona królowi szła Sarmakańskiemu.

42.

Tam mu z obu rącz zadała raz tęgi,
Tak uderzyła mocno w hełm złocony,
Że się Altamor uchwycił za kręgi
Y ku ziemi się podał pochylony.
Raz wielkiey mocy y wielkiey potęgi
Poznał poganin, którem uderzony,
We mgnieniu oka oddał iey zarazem,
Ciąwszy ią w czoło stalonem żelazem.

43.

Tak ią ciął mocno, że się mu miecz zwinął,
Y że nieboga zaraz ogłuszała,
Wszystka w niey pamięć, wszystek zmysł w niey zginął;
Mąż ią uchwycił, gdy z siodła leciała.
Potem ią [tak iey szczęście chciało] minął,
Lub to wspaniałość iego sprawowała:
Iako lew mężny nad tem, który leży
Srożyć się nie chce y od niego bieży.

44.

Ormund tem czasem, który beł obrany
Na zdradziecki czyn pospołu z inszemi —
W zmyślonem stroiu między Chrześciiany
Chodził nieznacznie z towarzyszmi swemi.
Tak nocni wilcy częstokroć w dzień rany,
Podemgłę się psy zdadzą domowemi,
Y na obory dybią, a ogony
Wątpliwe, pod brzuch tulą przemorzony.

45.

Iuż milczkiem przypaść na Hetmana chcieli,
Iuż ieden, insze uprzedzaiąc swoie,
Podpadał podeń, lecz że beli w bieli,
Poznał swe Goffred podeyrzane stroie.
Krzyknie: „Ci to są, co mię zabić chcieli,
Widzicie herby y fałszywe zbroie,
Które krzyżami poznaczyli sobie“,
Wtem się do niego porwie w oney dobie.

46.

Ranił go srodze. On tak wielkiey siły,
Y tak odważny y tak przedtem śmiały
Nic się nie bronił; mróz mu w zimne żyły
Szedł, zapomniał się, został skamieniały.
A wtem nań zewsząd wszystkie miecze biły,
Wszystkie nań strzały, oszczepy leciały.
W tak wiele sztuk szło Ormundowe ciało,
Y inszych iego, że trupa nie miało.

47.

Skoro się Goffred uyrzał ukrwawionem,
Wchodzi w bóy srogi y tam się udaie,
Kędy przed mieczem tył nieuchronionem
Altamorowem — lud iego podaie,
[Który od niego tak beł rosproszonem,
Iako afrycki piasek, kiedy wstaie
Gniewliwy Auster] y zawściąga koni
Uciekaiących y tego, co goni.

48.

Zaczem się sroga bitwa zaczynała
Między Goffredem y tem poganinem.
Tem czasem indziey piesza także wrzała.
Między Mulassem y między Baldwinem.
Ale y iezda iuż się rospierała
Pod górą, krwawem Gradywowem czynem,
Gdzie sam Emiren y gdzie na niezmiernem
Słoniu się biie Adrast z Tyzaphernem.

49.

Na Roberta wpadł Emiren starszego,
Y równi sobie beli — moiem zdaniem;
Ale Indyan przemagał młodszego,
Iuż zbroię posiekł, iuż y szyszak na niem.
Tyzaphern nie miał nikogo pewnego.
Coby mu godnie równy beł potkaniem;
Lecz się tam y sam przez hufce przebiia,
Y niepodobnie siła ich zabiia.

50.

Tak bitwa trwała, a strachy włożone,
Na równey wadze z nadzieią wisiały;
Wszędzie po polu drzewa pokurczone,
Y połamane oręża leżały.
Przebite piersi, boki przebodzione,
Rozcięte brzuchy we krwi się walały:
Trupy wznak, albo ku ziemi nosami
Leżą, iakby ią kąsały zębami.

51.

Żywy na zmarłem, pod umarłem żywy,
Koń zdechły leży podle pana swego,
Zwyciężca podle siebie [tak straszliwy
Bóy wszystko zmieszał!] ma zwyciężonego.
Nie iest milczenie, nie krzyk wyraźliwy,
Coś tylko słyszeć niezrozumiałego.
Szmer iakiś cichy z sobą się biiących,
Stękanie rannych y umieraiących.

52.

One tak piękne y tak świetne zbroie.
Teraz się w straszną twarz poobłóczyły:
Złoto — promienie utraciło swoie,
Farby — swey pierwszey piękności pozbyły.
Pierza y kity y wesołe stroie
Z swey się ozdoby wszystkiey obnażyły;
Wszystko zdeptano, ieśli iakiey trochy
Krew nie oszpeci, oszpecaią prochy.

53.

Wtem Murzynowie; słońcem przepaleni,
Z Araby, którzy lewy róg trzymali,
Krąg uczyniwszy wielki, po przestrzeni
Nieprzyiacielom w tyły zaieżdżali;
Y strzelcy w mieyscu tamtem postawieni,
Na Chrześciiany z daleka strzelali,
Kiedy z swem hufcem Rynald przypadł z boku,
Tak iako piorun puszczony z obłoku.

54.

Asmir z Meroey beł okrom wątpienia
Między arabskiem pułkiem namężnieyszy;
Tego ściął zaraz, kiedy do czynienia
Z niem, imo insze wypadał przednieyszy.
A kiedy go smak pierwszego zdarzenia
Zaiuszył we krwi, bieżał ochotnieyszy
W naygęstsze hufce, y niewymówione
Dzieła poczynił y ledwie wierzone.

55.

Miecz mu się w ręku tylko trochę błyszczy,
Kilka ich ginie od cięcia iednego.
Iako więc żądłem wąż tak prętko świszczy,
Że się trzy zdadzą z iednego samego;
Toż rozumieli, którzy beli bliscy,
Że miał trzy miecze: z machania prętkiego
To pochodziło, że się tak mylili,
A z strachu temu tem więcey wierzyli.

56.

Iednem — libiyscy y czarni królowie
Od iego miecza szli pod ziemię — śladem.
Inszych zaś iego cni bohaterowie
Bili swoiego starszego przykładem.
Tak z swem rycerstwem pogańscy wodzowie
Polegli, iako kłosy zbite gradem;
Bitwą trudno zwać: iedna strona biie,
A druga tylko nadstawuie szyie.

57.

Ale nie długo twarzy obracali,
Biorąc przystoyne y uczciwe rany;
Podali tyły y tak uciekali,
Że wszystek ich szyk został rozerwany.
Iednak tak długo naszy nacierali.
Że szedł w rozsypkę hufiec rozegnany.
Potem się zebrał zwycięzca, niechcący
Bić więcey mieczem w grzbiet uciekaiący.

58.

Iako wiatr o las wstrącony w iesieni,
Albo o górę gniewliwiey dmie, ale
W szerokich polach na wielkiey przestrzeni
Łaskawiey wieie y nie tak zuchwale;
Iako przy skałach morze bardziey pieni,
A na głębiey ma spokoynieysze fale:
Tak im mniey wstrętów przeciwnych nayduie,
Tem bardziey Rynald gniewy swe hamuie.

59.

Kiedy tak nie chciał bohatyr wspaniały
Na zbiegłych grzbietach zabawiać swey siły,
Biegł na piechoty, które iuż nie miały
Iezdy w tę stronę, coby iey broniły.
Arabskie hufce wszystkie zuciekały,
Y afrykańskie iuż podały tyły,
Nie maią żadney od konnych obrony;
Wtem Rynald przypadł z iezdą zapędzony.

60.

Wpadł iako wściekły na dardy wytknione,
Hufce y gęste poprzerywał rzędy,
Posiekł y szyki pomięszał ściśnione,
Taka iego moc, takie beły pędy!
Pole iuż wszystko krwią beło skropione,
Zbróy posieczonych y ciał pełno wszędy:
Wszędy pobitych leżą wielkie kupy,
A iezda końmi gęste depce trupy.

61.

Przebił się Rynald aż do śrzednich szyków,
Tam gdzie Armida na złotem iechała
Wozie, a w koło swoich miłośników,
Y z przednieyszych straż bohatyrów miała.
Kiedy iuż bliski beł onych strażników,
Z wielu go znaków zarazem poznała:
On się mało co zmienił — barziej ona,
Wprzód mrozem, potem gorącem dotkniona.


David Teniers: Armida in the battle against the Saracens
62.

Iakby iey nie znał, miia złote koła
Y daley idzie rycerz ukwapliwy,
Ale swoiego nie chce puścić zgoła
Spółmiłośnika hufiec zazdrościwy.
Wszyscy nań niosą rozgniewane czoła,
Do mieczów idą; sama do cięciwy
Strzałę przykłada, gniew się w niey zaymuie,
Ale go miłość wściąga y hamuie.

63.

Miłość przeciwko gniewowi bieżała,
Y dotąd kryty ogień w niey wytknęła;
Trzykroć na niego łuku pociągała,
Trzykroć wątpliwey ręki zawściągnęła.
Gniew plac otrzymał, a miłość przegrała:
Nakoniec strzałę z cięciwy wypchnęła,
Wypchnęła strzałę y zasię życzyła,
Wypuściwszy ią, żeby go chybiła.

64.

Radaby zasię, żeby się wypchniona
Strzała od niego w iey serce wróciła;
Tak wiele miłość mogła w niey stracona,
A cóż? kiedyby beła zwyciężyła!
Tak sama w swoich myślach rozdwoiona
Niestałe żądze ustawnie mieniła:
To chce, to nie chce, y gdy strzałę puści,
Zarazem iey żal, że ią nań wypuści.

65.

Ono strzelenie zostało w swey chwale,
Bo go trafiła w wymierzone mieysce;
Ale niewieściey blach wytrzymał strzale,
Y nie ięło się zbroie mdłe żeleśce.
On iey tył podał, ona swoie żale
Z gniewami miesza, mniemaiąc, że ieszcze
Szydzi z niey. Potem trzykroć weń strzeliła,
Lecz go ona nic — miłość ią raniła.

66.

Mówi do siebie, żałosna swey wzgardy:
„Y także to iest ten pan niepożyty?!
Podobno ciało ubrał w kamień twardy,
Iako y serce, że iest niedobyty.
Niedba nic, widzę, nieprzyiaciel hardy
Y z oka strzałą y z cięciwy bity.
Nieprzyiaciołkam zbroyna — zwyciężona,
Y miłośnicam bezzbroyna — wzgardzona!

67.

Niewiem iuż, iakiey mam używać siły,
Dufa twardemu sercu, twardey zbroi.
Nadzieie mię iuż wszystkie opuściły,
Żadnych strzał, żadnych mieczów się nie boi.
Ostatnie mię iuż pomocy chybiły,
Legli rycerze y obrońcę moi“.
Jakoż widziała, że iedni zabici,
Drudzy leżeli ranni, z koni zbici.

68.

Widzi nieboga, że sama została,
Y wie, że mu się pewnie nie obroni;
Y choć ma oszczep y łuk — nie dufała
Y Latonówny, y Pallady broni.
Od wielkiego się strachu zapomniała,
Równie iak łabęć, gdy go orzeł goni;
Tak się y ona, to tam, to sam kręci,
Sama nie wie, gdzie bieży bez pamięci.

69.

Ale Altamor [który nachylony
Huf perski w on czas wracał ku boiowi:
Y by beł nie on, wszystek rozproszony
Szedłby beł na miecz nieprzyiacielowi]
Widząc ią w tak złem razie, niewściągniony
W tę stronę wodze wypuszczał koniowi,
Y swą cześć y swóy hufiec zostawował:
„Niech — pry — świat zginie, bylem iey ratował!“

70.

Źle strzeżonemu wodzowi — przybywszy,
Uprząta drogę, ona iedzie za niem;
A wtem on iego hufiec rozgromiwszy
Rynald y Goffred, wciąż iechali na niem.
On wszystko znosi nad zwyczay cierpliwszy,
Gach niźli hetman lepszy — moiem zdaniem —
Potem w bespieczną uwiódszy ią stronę,
Niewcześną niósł swem pomoc y obronę.

71.

Bo na tem skrzydle iuż beli poganie
Zbici y iuż się beli rozsypali,
Ale na lewem zaś tył Chrześciianie
Nieprzyiaciołom sromotnie podali.
Roberta — który w piersi wziął dwie ranie,
W łeb iednę — swoi ledwie ratowali;
Drugiego Adrast poimał: tak obie
Woyska do tych dób równe beły sobie.

72.

Wtem Goffred wziął czas, y znowu sprawione
Hufce wiódł przeciw nieprzyiacielowi:
Tak skoczył — niosąc kopiie złożone —
Ieden róg przeciw drugiemu rogowi,
Nieprzyiacielską krwią oba skropione,
Tak ci z tryumphem idą, iako owi:
Z obu stron idzie Zwycięstwo y Chwała,
A w poyśrzodku Mars y Fortuna stała.

73.

Kiedy tak bitwa między woyski wrzała
Y on czyn krwawy Marsa surowego;
Gdzie wieża widok daleki dawała,
Poyźrzał Soliman z zamku wysokiego
Y widział iako odmienna mieszała
Fortuna — rzeczy rodzaiu ludzkiego.
Y zewsząd ściekłe krwią poboiowiska,
Y wielkie Śmierci y Losu igrzyska.

74.

Chwilę niemałą na bitwę patrzywszy,
Tak w sobie zagrzał wnętrzne żądze swoie,
Że zaraz w pole, zamek opuściwszy,
Wypaść y wstąpić chce w surowe boie.
Y szyszak tylko na głowę włożywszy,
[Bo z siebie nigdy nie zdeymował zbroie].
Krzyknie: „Cokolwiek naznaczyły nieba:
Dziś albo umrzeć, albo wygrać trzeba“.

75.

Lubo niebieskie wyroki tak chciały,
Które go wewnątrz bodły bez przestania,
Aby ostatki żadne nie zostały
Palestyńskiego więcey panowania;
Lub śmierć swą czuiąc, umysł go wspaniały
Grzał potkać się z nią. Tak bez rozmyślania,
Nagle na on czas z otworzoney brony
Wypadał, wielkiem pędem niewścigniony.

76.

Tak beł gorący y tak niecierpliwy,
Że nie chciał swoiey poczekać drużyny.
Sam na tak wielu idzie w bóy straszliwy
Na gęste miecze, strzały, rohatyny.
Ale y inszy potem y szedziwy
Puścił się za niem sam król Palestyny.
On co tak wielkiey wprzód beł ostrożności,
Teraz do takiey przychodzi śmiałości.

77.

Na których naprzód wpadł niespodziewany,
Tak prętko beli y tak nagle zbici,
Że nikt nie widział, kiedy dawał rany,
Tylko coś poyrzał, aż oni zabici.
Od pierwszych idzie między Chrześciiany,
Z głosu do głosu, strach — iako po nici —
Tak że syryiski lud iuż beł nachyły,
Począł pierzchliwe ukazować tyły.

78.

Mnieyszy iuż beł strach między Gaskończyki,
Bo iako ie beł ich pułkownik sprawił —
Mieysca y swoie zatrzymali szyki;
Na tych się naprzód Soliman zabawił.
Żaden ptak, żaden zwierz paznogcia — dziki —
Y zębu nigdy tak bardzo nie skrwawił
Krwią zwierzów mnieyszych, iako w on czas siła
Solimanowa szabla krwie wypiła.

79.

Trudno wymówić zgoła, iako wiele
Graskonów mężny sułtan zamordował,
Ale y tyran palestyński śmiele
Z swoiem rycerstwem za niem następował.
Wtem Raymund stary — na nieprzyiaciele,
Tam gdzie Soliman ludzie iego psował —
Świadomy przedtem iego ręki, bieżał,
Choć się z iego ran nie dawno wyleżał.

80.

Znowu się z niem starł, znowu zaś beł w ciemię
Niewytrzymanem razem uderzony.
Zeszłych lat cięszkie winno beło brzemię.
Y wiek, którem beł grabia obciążony.
Sto mieczów razem, kiedy padł na ziemię,
Biło nań, stem beł tarczy zasłoniony;
Ale się nad niem Soliman nie bawił,
Mniemaiąc, że go zabitem zostawił.

81.

Na insze ztamtąd okrutnieyszy iedzie,
Tak iako potok, kiedy z wiosny wzbierze;
Potem zaś indziey, gdzie go wściekłość wiedzie
Bieżąc, łakomey obrok szabli bierze,
Iako więc głodny po chudem obiedzie
Do bogatey się rad kwapi wieczerze,
Tak y on co raz większey szuka woyny,
Chcąc złożyć do krwie swóy głód niespokoyny.

82.

W pole do boiu ztamtąd się udawa,
Przez mury rączo bieżąc rozwalone;
Ale strach iego rycerstwa zostawa,
W nieprzyiacioły wszedszy potrwożone.
Tak iedna strona zwycięstwa dostawa,
Które zostawił w poły dorobione;
Druga odpiera, lecz odpór beł taki,
Że uciekania wielkie daie znaki.

83.

Gaskończyk przedsię sprawą ustępował,
Ale Syrowie zgoła uciekali
Y iuż Tankredów dom — kędy chorował —
Od nieprzyiaciół pędzeni, miiali.
Słysząc huk srogi, bardzo się dziwował,
Y wstawszy z łóżka, poyrzy okiem, ali
Iuż lud syryiski uciekaiąc bieży,
Gaskon uchodzi, a Tolozan leży.

84.

Ale cna dzielność y serce wspaniałe,
Które chorego nie opuszcza ciała,
W niem słabe siły i członki schorzałe,
Miasto krwie żywey, w on czas odżywiała.
Tarcz bierze w rękę, która na zbolałe,
Y ranne ramię, lekka się widziała;
A w prawey zasię ręce miecz ma goły,
Y bieży pędem na nieprzyiacioły.

85.

Co głosu staie wola: „Gdzie bieżycie?
Takeście wierni waszemu wodzowi?!
Tak mu pogaństwu złupić dopuścicie
Zbroię, brzydkiemu dar Machometowi?!
Potem, kiedy się do domu wrócicie,
Pomnicie iego powiedzieć synowi,
Że tam legł ociec, skądeście uciekli“.
Wtem nań poganie ze wszystkich stron siekli.

86.

Tarcz miał zbyt miąższą z rogatego wołu
Siedmi skór twardych, które w iedno zbito,
Potem zaś wszystkie złożone pospołu,
Przednie wybranem żelazem okryto.
Tą grabię nakrył, gdy na niego z dołu
Y z góry zewsząd strzelano y bito;
A mieczem ostrem siekł na obie stronie,
Że odpoczywał w bespieczney obronie.

87.

Wstał prętko potem, tarczą obroniony
Od przyiaciela y mieczem znaiomem;
Dwoiakiem ogniem będąc zapalony
Na sercu gniewem, a na twarzy sromem.
Chciałby się znowu, starzec odważony,
Z nieprzyiacielem próbować świadomem:
Szuka go, ale iż go nie nayduie,
Nad iego ludźmi zemścić się gotuie.

88.

Aquitanowie co ustępowali,
Teraz przy wodzu śmiele nacieraią.
A oni przedtem tak mężni, tak śmiali,
Nagłem uięci strachem, uciekaią.
Ci teraz gonią, co tył podawali:
Tak się więc nagle rzeczy odmieniaią.
Dobrze Tolozan swe razy odbiia,
Sto ich sam ieden swą ręką zabiia.

89.

Gdy się tak Raymund, hańby swey gniewliwy,
Nad głowami mścił co nazacnieyszemi,
Uyrzy — a ono król się sam szedziwy
Mężnie potyka między przednieyszemi.
Skoczy do niego y w czoło — straszliwy —
Co raz go biie razami cięszkiemi:
Że legł nakoniec; y którey beł panem
Ziemie — ukąsił zębem rozgniewanem.

90.

Gdy obu wodzów poganie stracili,
Widziałbyś ich beł z różnemi myślami:
Iedni, kiedy iuż o sobie zwątpili,
Oślep na miecze wpadali piersiami;
Ku zamkowi się drudzy obrócili,
Wspieraiąc zdrowia mdłenai nadzieiami,
Gdzie spół zmieszani wpadli Gaskończycy,
Y koniec kładli chwalebney zdobyczy.

91.

Iuż zamek wzięto y ieśli beł który,
Co się śmiał oprzeć, zaraz beł zabity.
Iuż Raymund wielki proporzec na mury
Niósł, dawaiąc znać, że zamek dobyty;
Y przeciw woyskom — tryumphalny z gury
Krzyż, znak zwycięstwa — ukazał rozwity;
Lecz tego Sułtan nie widzi ochocy,
Bieżąc do bitwy, co iedno ma mocy.

92.

Tam gdzie się biły woyska przebiegaiąc,
Zastał, że wszędzie krew ciekła strumieniem
A Śmierć tryumphy swoie rozciągaiąc,
Nad śmiertelnem się pastwiła stworzeniem.
Y uyrzy konia samopas biegaiąc,
Z wiszącem na dół ku ziemi rzemieniem,
Y dopadszy go, osiadł go zarazem
Y z dobytem biegł na woysko żelazem.

93.

Wielki, lecz krótki dał swemu ludowi
Posiłek Sułtan, wpadszy tak zuchwale,
Y beł prętkiemu równy piorunowi,
Który we mgnieniu oka spada, ale
Y potomnemu pamiętny wiekowi
Znak zostawuie w rozerwaney skale;
Przez sto ich zabił, dway iednak wyięci
Będą w tey liczbie, z wieczney niepamięci.

94.

Twą Odoardzie y Gildyppo srogą
Y żałosną śmierć z dziełami godnemi;
[Ieśli słowieńskie rymy tyle mogą]
Poświęcę między dowcipy wielkiemi,
Tak, że każdy wiek pamięć waszę drogą
Wysławiać będzie y który swoiemi
Sługa miłości pobożnemi łzami
Uczci waszę śmierć z moiemi rymami.

95.

Cna bohatyrka tam koń obróciła,
Gdzie przed niem z wielkiem lud uciekał strachem;
Y natarwszy nań krwie mu utoczyła,
Dosiągszy boku lewego pod blachem.
Poznał ią zaraz po stroiu, kto była,
Y krzyknie: „Anoż pani duszka z gachem!
Twoia rzecz igła, kądziel y wrzeciono,
Nie woyna, nie bóy, nie miecz, dobra żono“.

96.

Znowu go w gębę pchnąć Gildippa chciała,
Lecz uprzedziwszy, iego szabla spadła,
Y przeciąwszy blach, w zanadrze ciąć śmiała,
Gdzie tylko miłość swoie rany kładła.
Wodzę nieboga nagle upuszczała,
Y pochylona coraz bardziey bladła.
Patrzy Odoard na to, nieleniwy
Ale obrońca raczey nieszczęśliwy.

97.

Niewie, co czynić nędzny, w różne strony
W iednem go czasie żal y gniew prowadzi:
Żal każe wesprzeć pochyloney żony,
Gniew mu do pomsty, co nayprętszey, radzi.
Lecz od miłości życzliwey uczony,
Pospołu z gniewem żalowi poradzi:
Lewą iey ręką wspiera y ratuie,
Prawą na pomstę razem wyprawuie,

98.

Ale iako miał pożyć tak mocnego
Nieprzyiaciela z rozdwoioną siłą?
Y winowayce nie zabił swoiego,
Y trudno też miał utrzymać swą miłą.
Owszem mu rękę u łokcia samego
Odciął, gdy trzymał małżonkę pochyłą;
Dopiero go tak nieprzyiaciel pożył.
Upuściwszy ią, na niey się położył.

99.

Iako wiąz cięgły, w koło opasany
Y okręcony od płodney macice,
Gdy go podetną, do ziemie kochany
Krzak na dół ciągnie za sobą potycze
Y samże list trze, którem beł odziany,
Y grona dławi, ozdobę winnice.
Y zda się, że mu nie swey żal przygody,
Ale swey miłey towarzyszki szkody:

100.

Tak on upadał, y umrzeć gotowy,
Nie siebie — swego żałował kochania.
Chcieli coś mówić, ale zbywszy mowy,
Miasto słów, spólne mieszali wzdychania.
Y póki mogli, oczyma — nie słowy,
Odprawowali ostatnie żegnania.
Wtem iem dzień zginął właśnie w iedney dobie:
Tak szły złączone święte dusze obie.

101.

Po wszystkiem woysku zatem świegotliwa
Wieść o ich śmierci gęste głosy niosła;
Y Rynald iuż wie, że to rzecz prawdziwa
Nie tylko z wieści, ale y od posła.
Żal, gniew, powinność serce mu rozrywa,
Chce, żeby pomsta co naypręcey doszła;
Ale kiedy iuż sułtana dobiegał,
Adrast wołaiąc drogę mu zabiegał:

102.

„Tyś to, ieśli się nie mylę, którego
Szukam y wołam przezwiskiem dzień cały;
Patrzę na tarczey znaku u każdego:
Dopiero mi cię twe herby wydały.
A iżem ze łba obiecał twoiego
Ofiarę Bogu, wystąp na czas mały,
Zdrayco Armidy: ato cię wyzywa
Ten, który się iey rycerzem ozywa“.

103.

To rzekszy, ciął go okrutnie dwa razy:
Raz w szyię, drugi podle lewey skronie.
Hełmuć nie przeciął, co się nie bał skazy,
Ale go mało nie zbił między konie.
Rynald go zasię w bok między żelazy
Tak trafił, że sztych szedł na obie stronie:
Legł olbrzym wielki, król niezwyciężony,
Iedną [co więtsza] raną obalony.

104.

Wszystkiem mróz zimny serca opanował,
Co to widzieli. Sam sułtan lękliwy
Pobladł na twarzy y znak pokazował
Trwogi na sercu, widząc raz straszliwy,
Y iuż sobie sam swą śmierć praktykował;
Nie wie, co czynić daley ma wątpliwy:
Rzecz w niem nie zwykła, lecz się człowiekowi
Trudno wiecznemu zbronić wyrokowi.

105.

Iako szalony, lub co się ma choro,
Kiedy sny straszne w nocy niedospałe
Widzi, zda mu się, że bieży y skoro
Rościąga na bieg członki ociężałe;
A kiedy trzeba, wszystko mu niesporo.
Służyć mu nie chcą nogi osłabiałe;
Czasem chce mówić, ale go y mowa
Y głos y zwykłe opuszczaią słowa:

106.

Tak w ten czas sułtan sam siebie porywa
Przez gwałt ku oney ostateczney próbie;
Ale mu gniewu zwykłego ubywa
Y pierwszey siły teraz nie zna w sobie;
Ieśli się na skrę śmiałości zdobywa,
Zaraz ią w niem strach gasi w oney dobie.
Różnie go błędne obracaią myśli,
Ustąpić iednak y uciec nie myśli.

107.

Wtem Rynald przypadł; ale przypadaiąc,
Zdał się być więtszey daleko prętkości,
Y blisko się iuż podeń podsadzaiąc,
Znak dawał więtszey siły y śmiałości.
On się kęs bronił, iednak umieraiąc,
Nie zapomina zwykłey wspaniałości:
Nie stęka, śmierci y ran się nie boi
Y nie czyni nic, iedno co przystoi.

108.

Gdy iuż godzina przyszła ostateczna
Solimanowi, że go śmierć zwalczyła,
Po wszystkiem woysku dopiro bespieczna[1]
Wieść głos o śmierci iego rozpuściła.
Y fortuna się, dotąd niestateczna,
Do iedney strony wszystka przenosiła;
Y złączywszy się z samemi hetmany,
Przeciw pogaństwu poszła z Chrześciany.

109.

Nie tylko inszem, uciekać samemu
Nieśmiertelnemu przychodzi pułkowi;
Nieśmiertelnym beł, a teraz hardemu
Na wzgardę ginie swemu tytułowi.
Chorążemu sam uciekaiącemu
Emiren mówi, y bieg mu stanowi:
„Tyś iest, ieśli się nie mylę, którego
Obrałem nosić znak pana moiego.

110.

Ey, Rymedonie, nie na toć to dana
Y powierzona chorągiew odemnie;
Widzisz biiąc się samego hetmana,
A ty od niego uciekasz nikczemnie.
Skąd strach? skąd w tobie tak nagła odmiana,
Gdzie bieżysz? Wróć się, weźmi przykład ze mnie:
Kto chce uść zdrowo, bić mu się tu trzeba,
Przez drogę ćci dość żywota potrzeba“.

111.

Wrócił się wstydem Rymedon ruszony,
Poważnieyszą zaś inszych mową grzeie;
Niektórych siecze, nieieden wrócony
Od miecza, duszę na miecze wyleie.
Tak róg po wielkiey części przełomiony
Wspiera y ieszcze nie traci nadzieie
Y więcey ufa, niż inszem, śmiałemu
Tyzaphernowi, mężowi wielkiemu.

112.

Dziwy robił dnia Tyzaphern onego:
Zbił Niderlandy wszystkie z Normandami;
Frąca, Rugiera, Gierarda mężnego
Zabił z inszemi przedniemi wodzami.
A kiedy iuż kres żywota krótkiego
Nieśmiertelnemi przedłużył dziełami,
Jakby żyć nie chciał, szukał, gdzie znacznieyszy
Y kędy beł bóy naniebespiecznieyszy.

113.

Uyrzał Rynalda, a chocia plugawe
Krwią beły iego farby lazurowe.
Choć iego orzeł paznokcie miał krwawe,
Poznał na tarczy herby rycerzowe.
„Niech mi (pry) nieba pomogą łaskawe,
Niebezpieczeństwo widzę iest gotowe:
Wygramli, głowę Armidzie daruię,
Tobie Makonie zbroię dać ślubuię“.

114.

Tak śluby czynił przed głuchem Makonem,
Bo nic nie słyszał okrom wątpliwości,
Iako biiąc się po bokach ogonem
Lew pobudza swe wrodzone srogości,
Tak on swe gniewy ogniem w się wpuszczonem
Grzał y ostrzył ie na ośle miłości;
W kupę zebrawszy siły swe, koniowi
Wodzę wyspuścił przeciw Rynaldowi.

115.

Ale y Rynald bieżał w oney chwili,
Przeciwko niemu konia obracaiąc;
Wszyscy iem zaraz plac wielki czynili,
Do strasznego się potkania zbiegaiąc.
Tak się rycerze oba mężnie bili,
Srogiemi na się razami ciskaiąc,
Że każdy, widząc straszny bóy, własnego
Niebespieczeństwa zapomniał swoiego.

116.

Ale cóż? ieden darmo zbroię siecze
Nieskazitelną, drugi dawa rany;
Iuż z Tyzapherna krew w kilku mieysc ciecze,
Iuż tarcz, iuż hełm ma wszystek porąbany.
Widzi Armida zbyt nierówne miecze,
Widzi, że iey iuż Rycerz zmordowany,
Y że go iuż krew uchodzi y drudzy
Uciekać od niey zamyślaią słudzy.

117.

Od tak rycerzów wielu otoczona,
Iuż sama tylko na wozie została.
Wątpi o pomście, zewsząd opuszczona,
A snadźby umrzeć niżli żyć wolała;
Wtem z woza zsiadła y iako szalona,
Dopadszy konia, w pole uciekała;
A gniew y miłość wszędy, kędy iedzie,
Miasto dwu chartów podle siebie wiedzie.

118.

Tak Kleopatra za wieku dawnego
Sama z straszliwey bitwy uchodziła
Y Augustowi swoiego miłego
W niebespieczeństwie morskiem zostawiła;
Który sromotnie od woyska swoiego
Biegł, gdzie lękliwe żagle obróciła.
Tożby beł pewnie y Tyzaphern sprawił,
Lecz nie mógł, bo go nieprzyiaciel bawił.

119.

Zbywszy iey z oczu, że mu ustępuie
Słońce pod ziemię y iasny dzień, wierzy
Y temu, co go wściąga y hamuie,
Niewytrzymany raz w czoło wymierzy:
Kiedy pioruny Iowiszowi kuie,
Sam Brontes młotem mocniey nie uderzy.
Tak dobrze w ten czas Tyzaphern przyłożył,
Że Rynald głowę na piersiach położył.

120.

Ale się prętko y nad spodziewanie
Po onym razie tak cięszkiem poprawił;
Y przeciąwszy blach, gdzie swoie mieszkanie
Żywot ma, miecz mu do serca wyprawił.
Przepadł przez serce sztych y przez dwie ranie
Poganinowi pierś y tył ukrwawił,
Uciekaiącey duszy daiąc więcey,
Niż iednę drogę, żeby szła tym pręcey.

121.

Potem iął patrzyć, gdzie nieprzełomione
Miał ieszcze daley obrócić swe siły;
Widzi chorągwie wszędzie obalone,
Y że się wszystkie hufce rozproszyły.
Tu śmierciom koniec uczynił y one
Marsowe gniewy w niem się uśmierzyły;
Y wspomniał sobie na uciekaiącą
Armidę, samę na koniu bieżącą.

122.

Barzo ią dobrze widział, kiedy w długą,
Co w koniu mocy, biegła uciekaiąc;
Żal mu iey barzo y pomni, że sługą
Iey być obiecał, od niey odieżdżaiąc.
Zatem się za nią puścił stroną drugą.
Wszędzie się śladu iey konia trzymaiąc.
Ona wtem w iednę dolinę osobną
Wiechała, do swych zamysłów sposobną.

123.

Bada, że mieysce dalekie na stronie,
Gdzie sobie mogła śmierć zadać, trafiła;
Tam z konia zsiadła y w oney zasłonie
Zbroię, łuk, szyszak y strzały złożyła.
„Nieszczęsne — prawi — y sromotne bronie.
Którem daremnie w potrzebie nosiła,
Tu pogrzebione na wieki będziecie,
Kiedy się zemścić krzywdy mey nie chcecie.

124.

Mam was tak wiele, a żadney z was ieszcze
Krwawey nie widzę, wszystkieście zmarniały;
Więc śmiałe bądźcie na piersi niewieście,
Kiedyście w insze uderzyć nie chciały.
Te me odkryte za cel sobie weźcie:
Tubyście łatwie zwycięstwa dostały;
Nie umknę ich wam: ilekroć strzeliła.
Wie miłość, że ich nigdy nie chybiła.

125.

Bądźciesz mężnemi na panią, niebogę,
A poprawcie się za taką przyganą.
Do czegom przyszła, nędzna, że nie mogę,
Tylko od was być samych ratowana!
Żadnem lekarstwem sobie nie pomogę,
Okrom, że ranę leczyć muszę raną;
Rana od strzały od miłości ranę
Zgoi y zdrowia od śmierci dostanę.

126.

Niech tego mego iadu śmiertelnego
Na on świat z sobą nie biorę, móy panie:
Zrzucę tu miłość, a cienia bladego
Gniew towarzyszem wiecznem niech zostanie;
Albo się niech z niem wróci do moiego
Nieprzyiaciela z piekielney odchłanie;
Niech go pilnuie, żeby wiódł niespane
Straszliwe nocy y sny rozerwane“.

127.

Tu zmilkła y iuż umrzeć umyśliwszy,
Naostrzeyszego żeleśca patrzyła:
Kiedy tam rycerz, nagle się trafiwszy,
Zastał ią, że się tylko nie zabiła;
Wszystka się w straszną postawę złożywszy,
Iuż się do piersi z strzałą zanosiła:
Wtem ią za rękę uchwycił pocichu
Y wściągnął z tyłu śmiertelnego sztychu.


David Teniers: Reconciliation of Reinaldo and Armida
128.

Przyszło się z prętka obeyźrzeć niebodze,
Bo nie postrzegła, ani go widziała,
Kiedy tam przyszedł: y wrzasnęła srodze,
Y odwróciła oczy y omdlała.
Iako kwiat w poły podcięty przy drodze,
Tak pochylona do ziemie leciała;
Ale ią na dół lecącą podpierał,
Y na odkryte piersi szatę zbierał.

129.

Y żalem zdięty, twarz iey pochyloną
Y piersi skropił mokremi perłami,
Iako deszcz rany zwiędłą y zemdloną
Ożywia różą srebrnemi kroplami,
Tak podnosiła do ziemie puszczoną
Twarz, nieswoiemi upłakaną łzami.
Trzykroć poyrżała, trzykroć odwróciła
Oczy, aby nań tylko nie patrzyła.

130.

Y pokazuiąc znacznie swe niewdzięki,
Rękę od siebie iego odpychała;
Ale ią trzymał bohatyr przezdzięki,
Choć się siliła, choć się wydzierała.
Tak od kochaney obłapiona ręki,
Choć ponno w on czas inaczey zmyślała.
Żałośnie płakać ięła narzekaiąc,
Co raz od niego oczy odwracaiąc.

131.

„O zawsze, lub się wracasz, lub odchodzisz,
Iednako srogi, czegoć nie dostaie?
Wielki dziw u mnie, że mi śmierć rozwodzisz.
Wielki, że żywot mężobóyca daie.
Na iaką nową hańbę mię przywodzisz,
Na iaką lekkość? Znam twe obyczaie.
Znam chytrość, którać więcey nie pomoże:
Nic ten nie może, kto umrzeć nie może.

132.

Chcesz ponno, abym w łańcuchu wiedziona
Na twym tryumphie, licha dziewka, była,
Dziś zwyciężona, a przedtem zdradzona?
To twe tytuły, to naywiętsze dziła!
Beło to, żem cię o żywot strapiona
Prosiła: teraz niechbym go pozbyła!
Śmierci chcę, lecz nie z twych rąk, bo twe dary
Są w nienawiści u mnie z każdey miary.

133.

Sama się z twoiey srogości y grozy
Przez się wybawię, okrutny człowiecze;
A choć związaney odeymiesz powrozy,
Odeymiesz strzały, trucizny y miecze:
Y ty y żaden niech mię tem nie trwoży,
Śmierć mi, kiedy chcę, nigdy nie uciecze.
Patrzaycie, iako zmyślać umie cudnie,
Wszystko nieszczyrze y wszystko obłudnie!

134.

To narzekanie, te iey beły mowy,
A gniew y miłość łzy iey wyciskała,
Że rycerzowi udał się płacz nowy.
Który wstydliwa litość sprawowała.
Odpowieda iey łagodnemi słowy:
„Proszę, abyś skarg próżnych zaniechała;
Nie boy się żadney lekkości odemnie:
Sługę, Armido, masz wiecznego we mnie.

135.

Ieśli dać wiary nie chcesz moiey mowie,
Patrz na moie łzy, wierz, że cię nie zdradzę:
Na tey stolicy, gdzie twoi dziadowie
Siedzieli, da Bóg, wrychle cię posadzę.
A kiedyby to zdarzyli bogowie,
Żebyś krzest przyiąć chciała, iako radzę,
Uczyniłbym to, że wielkie królowe,
Y panie wszystkie przeszłabyś wschodowe“.

136.

Tak prosi y te swe wzdychaniem grzeie
Prośby y lać łez gęstych nie przestaie.
Iako gdy słońce pali, albo wieie
Wiatr południowy, śnieg z nienagła taie,
Tak w niey gniew w on czas nieznacznie niszczeie,
A miłość tylko przy sercu zostaie:
„Niech się — powiada — twoia wola stanie,
Wszystko uczynię na twe rozkazanie“.

137.

A wtem Emiren widząc, że na ziemi
Iego chorągiew legła obalona
Y że przed iego oczyma własnemi
Goffred mocnego zabił Rymedona,
Y zbiwszy mu lud z wodzami pierwszemi,
Wszędzie przeciwna przemagała strona:
Iako mąż wielki szukać chce przezdzięki
Śmierci od iakiey zawołaney ręki.

138.


Zwarł swego konia przeciw Groffredowi.
Bo godnieyszego nadeń nie nayduie;
A gdzie przechodzi y gdzie się stanowi,
Wściekłego męstwa znaki zostawuie
Y zdaleka go ku poiedynkowi
Wabi y ręką na niego skazuie.
„Ia dziś chcę zginąć, ale się pokuszę,
Że nie bez pomsty zginę, iako tuszę“.

139.

Ieno to wyrzekł, oba z wielkiem gniewem
Skoczyli ieden przeciwko drugiemu.
Emiren w ramię, przebiwszy tarcz drzewem,
Ranę wodzowi dał Chrześciańskiemu;
On go zaś trafił tak nad uchem lewem,
Że łbem szedł na kark koniowi swoiemu,
Y kiedy się chciał po prawić, przebity
Duszę wytoczył pospołu z ielity.

140.

Skoro legł hetman, Goffred rozproszony
Ostatek woyska pobitego goni
Y trafia tam, gdzie w koło otoczony
We krwi po kostki Altamor się broni.
Szyszak zrąbany, miecz ma utrąconym
Zewsząd nań biią y strzelaią z koni.
„Niech będzie — krzyknie na swoich — z pokoiem:
Iam Goffred, day się, a więźniem bądź moiem“.

141.

Altamor, który serca wspaniałego,
Do żadney nigdy pokory nie skłonił,
Usłyszawszy głos imienia wielkiego,
Do niey się chętnie na on czas nakłonił
Y złożył zaraz z umysłu hardego,
Y dawszy mu miecz, więcey się nie bronił.
„Godnyś (pry) tego, poddajęć się, a ty
Będziesz stąd w sławę y w skarby bogaty:

142.

Żałosna żona kleynoty swoiemi
Y mego państwa wykupi mię złotem“.
„Nie chciwym na to — ów rzekł — i takiemi
Rzeczami gardzę, ani myślę o tem.
Miey sobie skarby indyiskie z perskiemi,
Cudzymem nigdy nie kupczył żywotem:
Ia, Altamorze, w Azyey woiuię.
Handlów nie wiodę y nie przekupuię“.

143.

Wtem za pogaństwem poszedł z pogoniami,
Zostawiwszy go przystawom w opiecze.
Które do swoich wałów szło kupami;
Ale gniewliwe y tam wpadły miecze.
Wzięto zarazem obóz, strumieniami
Krew od namiotu do namiotu ciecze;
Mażą się złotem nabiiane zbroie,
Psuią się pompy y pogańskie stroie.


Émile Signol: Prise de Jérusalem par les Croisés, 15 Juillet 1099
144.

Tak Goffred wygrał, a tyle iasnego
Dnia mu na on czas zostawało ieszcze,
Że woysko swoie do wyzwolonego
Miasta prowadzi y stawia ie w mieście
Y nie złożywszy odzienia krwawego,
Ćci Zbawicielów grób y święte mieysce.
Tam zbroie wiesza y inne korzyści,
Y obiecane śluby Bogu iści.

KONIEC DWUDZIESTEY Y OSTATNIEY PIEŚNI.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Piotr Kochanowski.
  1. bezpieczny 20, 108, 3 — pewny; b. całości 15, 63, 7; 18, 10, 8; zwycięstwa 9, 16, 7; bezpieczne słowa 4, 94, 2 — śmiałe.