Jak skauci pracują/Udział Polaków
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jak skauci pracują |
Rozdział | Udział Polaków |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1914 |
Druk | W. L. Anczyc |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
UDZIAŁ POLAKÓW
29 czerwca 1913 r. opuścił Kraków oddział złożony z 52 skautów i oficerów skautowych. Pociąg unosił ich na Zachód i po kilku godzinach wyprowadził z granic Polski. Po raz ostatni w Krakowie wyjeżdżający czuli, co znaczą rodacy. Serdeczne uściski dłoni żegnających, ojcowska troskliwość sokołów, życzliwość urzędników na stacji — skończyły się, gdy pociąg pomknął w kraj niemiecki. Przebywając kraj po kraju, 2 lipca Polacy stanęli na gościnnej ziemi angielskiej i tego samego dnia zajęli namioty w olbrzymim obozie skautowym pod Birminghamem.
Wyjazd Polaków na Trzeci Wszechbrytyjski Zlot Skautowy był odpowiedzią na zaproszenie, jakie niespełna dwa lata liczącemu i z trudem się rozwijającemu polskiemu ruchowi skautowemu przesłała organizacja angielska.
Pierwszy list w tej sprawie od sekretarza zlotowego, p. Basil Walker’a, z datą 30 stycznia 1913 r. pod adresem A. Małkowskiego, zawierał słowa: —
Ponieważ będzie to, zdaje się, największe i najdonioślejsze zgromadzenie skautów, jakie kiedykolwiek miało miejsce, spodziewamy się, że skauci naszego kraju będą mieli przyjemność witać przy tej sposobności organizacje skautowe innych krajów.
Jeśliby i z Pańskiego kraju mógł przybyć oddział skautów, sprawi mi Pan wielką przyjemność przez doniesienie o tym.
Bardzo mi jest miło przesłać na ręce Pana zaproszenie dla dwu patrolów, to jest szesnastu chłopców i ich skautmistrza, których pragnęlibyśmy mieć, jako gości, w Birminghamie w ciągu tygodnia Wielkiego Zlotu.
Liczymy na to, że nasi goście staną bądź we wspólnym obozie skautowym, bądź też przyjmą gościnę u poszczególnych panów, którzy mieszkają w Birminghamie lub w jego pobliżu, a którzy ofiarowali już od siebie gościnę.
Gdyby mogło przybyć więcej, niż szesnastu chłopców, proszę mi o tym donieść uprzejmie, ażebym i dla nich mógł zarządzić przyjęcie.
List ten odnosił się do »skautów zaboru austryjackiego (Austrian - Poland)«. Drugi list uwzględniał już wyjaśnienie, że zabór austryjacki nie jest »krajem«, lecz tylko jedną z trzech części naszego kraju i że skauci polscy mogą reprezentować tylko Polskę: —
10 lutego 1913 r.
Andrzej Małkowski, Esq.,
ul. Zimorowicza 8,
Lwów (Lemberg),
Austrian Poland.
- Drogi Panie!
- Jestem bardzo obowiązany za list Pański z 5 lutego i prawdziwie się cieszę słysząc, że Pan spodziewa się przywieźć na Wszechbrytyjski Zlot Skautowy i Wystawę pewną liczbę skautów z Polski (some boy scouts from Poland),
- Spodziewamy się, oczywiście, że przywieziecie na Wystawę nieco okazów pracy Waszych skautów. Może też Pan będzie łaskaw zawiadomić mnie później, ile chciałby Pan mieć miejsca dla swoich okazów i ilu chłopców zamierza przyjechać, ażebym mógł poczynić dla nich stosowne przygotowania.
(podp.) Basil Walker.
List ten troskliwie przechowałem jako prawo do upominania się o to, by nas przyjęto jako reprezentację organizacji narodowej (nie zaborowej). Odtąd też figurowaliśmy w wykazie cudzoziemców sekretarza zlotowego, jako »Polscy Skauci (Polish Boy Scoutsja.
W dalszym ciągu organizacja angielska zapewniła nam ulgi na prywatnych kolejach angielskich, lecz nie dopuściła do zawodów i konkursów, które zgodnie z postanowieniami zlotowymi miały być dostępne jedynie dla członków angielskiego Związku skautowego.
Artykuły o zapowiedzianym zlocie w pismach polskich[1] wywołały wśród skautów duże zaciekawienie i powszechnie objawiane przekonanie, że z zaproszenia należy skorzystać i do Anglji pojechać. — Zainteresowały się zlotem angielskim i urzędowe sfery nauczycielskie zaboru austryjackiego, a Rada Szkolna Krajowa (tego zaboru) znalazła fundusze dla udzielenia subwencji 700 koron dla trzech nauczycieli gimnazjalnych, którzy byli równocześnie skautmistrzami, ażeby im umożliwić wyjazd z wycieczką skautów do Anglji. — Wielką pomoc sprawie wyjazdu wyświadczyła lwowska Rada Narodowa, dając i 500 kor. na koszta organizacyjne zlotu, sprawienie sztandaru, ramy na fotografje, ilustrujące polski ruch skautowy i opłacenie częściowe lub zupełne kosztów wyjazdu pewnej liczby skautów a także polecając swemu zastępcy w Londynie, dr. J. H. Retingerowi, wydanie angielskiej książki o ruchu skautowym w Polsce oraz służenie pomocą polskiej wycieczce w Londynie i w Birminghamie. — Związek Sokoli we Lwowie i jego komisja — Związkowe Naczelnictwo Skautowe, przyjęły wnioski organizatora wycieczki, który w kwietniu mógł rozesłać do polskich drużyn skautowych »Prospekt Drużyny Reprezentacyjnej Polski na Zlot Skautowy w Birmingham«, określający warunki uczestnictwa, datę wyjazdu i powrotu, przepisy umundurowania i wyekwipowania, oraz naznaczający uczestnikom termin stawienia się w Krakowie na dzień 25 czerwca.
Związkowe Naczelnictwo Skautowe zamianowało dla powstałej w ten sposób drużyny reprezentacyjnej oficerów skautowych: M. Affanasowicza — drużynowym, K. Nowaka — skarbnikiem i 1 plutonowym, St. Manasterskiego — 11 plutonowym, A. Małkowskiego sekretarzem.
W Krakowie podzielono przybyłych 41 skautów na 4 patrole, które obrały sobie godła: Dzwońców, Kruków, Wilg i Czajek. Do drużyny należy doliczyć zamianowanych do niej 4 oficerów. Obok drużyny utworzono osobny zastęp oficerów skautowych, dla których z braku większej liczby chłopców miejsca w drużynie nie było. Tu pod komendą skautmistrza J. Lewickiego było 7 uczestników wycieczki. W ciągu czterech dni w Krakowie przećwiczono z drużyną musztrę i przeprowadzono jednolite umundurowanie patrolów. To ostatnie było w połowie barwy niebiesko-szarej, w połowie w barwie khaki. Oficerowie skautowi nosili połowy mundur sokoli (typu lwowskiego). Jedynemi oznakami były: różyczka biała i amarantowa przypięta sokolikiem do podgiętej z lewej strony kresy kapelusza, oraz wstążeczka biała i amarantowa z wyrazami »Polska-Poland« po lewej stronie piersi.
Bardzo serdecznie Krakowiacy podejmowali drużynę. Jednego wieczora zaproszono ją, jako gości, na uroczystość wianków na Wiśle. Innego wieczora drużyna wzięła udział w uroczystości dziesięciolecia z powodu przewodniczenia krakowskiemu gniazdu sokolemu druha Turskiego.
29 czerwca odprowadziły na kolej polską drużynę reprezentacyjną drużyny skautów krakowskich wraz ze swoim komendantem, druhem Zygm. Wyrobkiem. Ten ostatni żegnał odjeżdżających przemówieniem, w którym podkreślił słowa — »Pamiętajcie, że jesteście przedstawicielami Polski«. — Kilka dni wprzód żegnano wraz z prezesem lwowskiego Związku Sokolego, druhem Ksaw. Fiszerem, grupkę skautów, udających się na zlot ze Lwowa.
Pociąg mknął szybko. W Boguminie, na granicy Moraw i Śląska pruskiego, spotkała nas miła niespodzianka. Piechotą wraz ze skautmistrzem przybył, ażeby zobaczyć w nocy przejeżdżającą polską drużynę, patrol skautów (polskich) z Morawskiej Ostrawy. Chłopcy ci byli nieumundurowani, mówili miejscowym akcentem — ale ducha mieli tęgiego. W Boguminie spotkała nas jeszcze jedna niespodzianka, ponieważ pokazano nam telegram, w którym katowicka dyrekcja kolei pruskich zakazywała sprzedać nam bilety kolejowe po cenach zniżonych. Zakaz ten pomimo przyznania nam prawa do zniżki listem i telegramem przed samą wycieczką (wskutek czego, zmuszeni do oszczędności, obraliśmy drogę przez Prusy, a nie, jak chcieliśmy poprzednio, przez Szwajcarję i Francję), był wbrew pruskim regulaminom kolejowym i z niezrozumiałych dla nas powodów. W Berlinie dyrekcja kolejowa okazała się względniejszą i zniżki na dalszą drogę nam udzieliła, choć kazała jechać gorszymi pociągami.
W Berlinie drużyna zatrzymała się przez cały dzień. Rzeczy złożyliśmy w jednej z polskich restauracji, która wnet skupiła dokoła nas gromadkę zamieszkałych w Berlinie Polaków. Dnia tego widzieliśmy w pruskiej zbrojowni skradzione w Polsce armaty i sztandary, a na Alejach Zwycięstwa (Siegesallee) między protoplastami obecnych królów pruskich — pomnik owego zięcia Zygmunta I, którego klęczącego na Rynku krakowskim uwiecznił obraz Matejki.
Na jednej z ostatnich stacji niemieckich zgłosił się do nas urzędnik kolei holenderskich, który specjalnie przybył z przygotowanymi dla nas biletami zniżkowymi, które miały nas przeprowadzić przez Holandję i przez Kanał z portu holenderskiego Vlissingen do angielskiego Folkestone. Kurjer pędził z szaloną szybkością przez »kraj wiatraków i kanałów«, który mimo małego obszaru, o który ciągle walczyć musi z falami morza, i mimo niespełna 6-miljonowej ludności, nigdy nie ugiął karku pod jarzmem i nie boi się groźnego sąsiada. Usadowiono nas wygodnie na parowcu, odstąpiono zarezerwowane łóżka w kajutach — a życzliwość dodanych nam za przewodników Holendrów dawała odczuć, żeśmy już przebyli ów mur żelazny, którym nas Niemcy oddzielili od Zachodu.
Jak Polaków ocenią skauci angielscy i jak ich przyjmą? — Jadąc z naszymi do Anglji, ciągle powtarzałem sobie te pytania. Nie wybieraliśmy skautów do drużyny, lecz braliśmy poprostu wszystkich, którzy się zgłosili. Nie przygotowaliśmy nic z drużyną... poza musztrą. Jak nas ocenią? Gorsze myśli budziła wątpliwość, czy nas przyjmą jako reprezentację bezpaństwowego narodu i czy nas nie skryją, jak kopciuszków, poza ostatnimi szeregami innych.
Dziwne jest uczucie, kiedy Polak ma się przedstawić Anglikowi, albo synowi jakiegokolwiek narodu wolnego. Tak trudno jest powiedzieć, że się jest członkiem narodu, który nie ma swego państwa, i gorzej, niżby go nie miał, bo je stracił i jest teraz w niewoli u innych. Jakiś wstyd za tę hańbę nie pozwala wówczas patrzeć śmiało w oczy człowiekowi wolnemu, który zrozumieć naszego położenia nie może, a z którym chciałoby się czuć równym i nie potrzebować się z niemocy zerwania pętów tłumaczyć.
Ale większy niepokój ogarnia, kiedy się przyjeżdża z reprezentacją młodzieży polskiej i nie wie się, czy perswazją albo choćby naruszającym gościnność protestem uda się pokonać owe »polityczne względy«, które nieraz za staraniem ambasadorów sprawiają, że Polaków zalicza się bądź do »Rosjan«, bądź do »Austryjaków«, bądź do »Niemców« — a tylko niema się dla nich ich własnego nazwiska.
Ale widocznie skauci polscy rodzili się pod szczęśliwą gwiazdą. Anglicy zaskoczyli nas uprzejmością a cały nasz pobyt w Anglji był czymś w rodzaju tryumfu naszych skautów i naszego narodu.
"Wysiadaliśmy z parowca dnia a lipca o godzinie 5 rano. Chłopcy spali w swoich kajutach 5 godzin, mieli bowiem rozkaz rozebrania się i położenia do łóżek zaraz po wejściu do kajuty. Temu zdaje się »surowemu« rozkazowi zawdzięczaliśmy, że nikt z nas na burzliwym morzu nie podległ »chorobie morskiej«.
— Mel-kou-skie... Mel-kou-skie — krzyczał, starając się zagłuszyć hałas portowy, jakiś posłaniec z listem. Był to list powitalny dla nas na brzegach Anglji. —
Drogi Panie!
Sprawia mi to wielką radość, że w Imieniu skautów hrabstwa Kent mogę Was na brzegach Anglji jaknajserdeczniej powitać. Spodziewamy się, że jeśli macie nieco czasu, zatrzymacie się i przyjmiecie skromny posiłek — a dalej, by pobyt w Anglji był dla Was pod każdym względem przyjemny, życzy Wam z serca Wasz posłuszny sługa,
wiceadmirał i komisarz skautowy na hrabstwo Kent.
W ślad za listem zjawił się w imieniu tego dygnitarza sekretarz skautowy na hrabstwo, który równocześnie w Komitecie zlotu birminghamskiego pełnił czynności komisarza kolejowego, P. B. Garret, komandor floty. List od niego, z marszrutą przez Anglję, otrzymałem już przy wsiadaniu na parowiec we Vlissingen.
Dokonano zdjęcia naszej drużyny. Pan Garret został poinformowany, że jest to drużyna z Austrji i jemu pierwszemu trzeba było tłumaczyć, jak się rzecz ma naprawdę. To też fotografja nasza ze słowami objaśnienia p. Garreta, posłana natychmiast do prasy angielskiej, nie zawierała już błędu. W 24 godzin później oglądaliśmy swoje podobizny w Birmingham Gazette i czytaliśmy słowa: — »Z Polski do Birminghamu. Fotografja przedstawia oddział skautów, zdjęty na peronie portu w Folkestone, wczoraj o godzinie 5 rano. Przybyli oni z Polski i właśnie dojeżdżają do Birminghamu, przebywszy przeszło 2.000 mil ang. drogi.«
W Folkestone p. Garret oraz przybyli ze skautmistrzem z pobliskiego Hythe skauci podejmowali Polaków śniadaniem, pokazali z góry cały port i obdarzyli na drogę koszykami truskawek.
Niecałe 2 godziny pociągiem, który nigdzie po drodze się nie zatrzymuje — i Londyn. Na stacji Victoria zastaliśmy delegację 7 oficerów z Głównej Kwatery, z p. A. G. Barralet’em na czele.
Na stacji tej spotkała nas jeszcze jedna nad wyraz droga niespodzianka. Dowiedziawszy się o naszym przyjeździe, przybyło około 30 Polaków londyńskich. Była między nimi delegacja szkółki polskiej z własnym polskim sztandarem. Było kilku robotników, którzy porzucili dnia tego pracę, ażeby zobaczyć z kraju przybyły oddział skautów. Towarzystwo Polskie w Londynie przyszło również ze sztandarem. Między innymi spotkaliśmy na stacji T. Strumiłłę, który jako oficer skautowy i pierwszy (w r. 1911 i 1912) Sekretarz Naczelnej Komendy Skautowej we Lwowie, przebrał się zaraz w przywieziony przez nas mundur i jako 53 członek naszego oddziału pojechał z nami do Birminghamu. Jeszcze dwu obecnych wzięliśmy ze sobą, mianowicie kierownika Biura Prasowego Rady Narodowej w Londynie, dr. J. H. Retingera i dziennikarza polskiego, p. M. Dąbrowskiego. Obaj bardzo nam na miejscu w Birminghamie dopomagali.
Główna Kwatera przygotowała dla nas dwa omnibusy i wóz na rzeczy. Po cichej defiladzie przed polskimi sztandarami zajęliśmy miejsca i w towarzystwie kilku oficerów skautowych przejechaliśmy najpiękniejszemi ulicami Londynu, kierując się do stacji Paddington, skąd mieliśmy udać się w dalszą drogę.
O godz. 3 popołudniu na stacji Snow Hill w Birminghamie przywitał nas imieniem Komitetu zlotowego p. (Honourable, syn lorda Dartmouth) Gerald Legge, komisarz skautowy na hrabstwo Staffordshire, który odtąd miał nam, jak i wszystkim cudzoziemskim drużynom, służyć za przewodnika.
Dodano nam na towarzyszów kilku skautów angielskich i przez ulice miasta udaliśmy się czwórkami do obozu w Perry Hall.
W obozie ruch nielada. Był to pierwszy dzień zlotu, a tego dnia już zjechało pod namioty 1.000 skautów. Po załatwieniu formalności wstępnych wydano nam w komisarjacie bilety uprawniające do zajęcia pięciu namiotów dla skautów i dwu dla oficerów. Namioty nasze stały w linji »A« i »B« na lewym skrzydle wielkiego obozu, a sąsiadowały z namiotami innych skautów cudzoziemskich — Francuzów, Hiszpanów, »Chińczyków « i t. d.
Zajęliśmy namioty, pod którymi skaut polski czuje się tak błogo! Dzień każdy wcześnie porywał nas na nogi i nie szczędził zajęć. Dzień też każdy pokazywał nam coraz to coś innego. 3 lipca zwiedzaliśmy wystawę, 4—patrzyliśmy na ćwiczenia skautów morskich, 5 — braliśmy udział w wielkim przeglądzie, 6 rano — był nasz »raport« przed Skautem Naczelnym, popołudniu przyjęcie na parafji katolickiej, 7 — popołudniu skauci polscy byli przy warsztatach stolarskich na wystawie, a wieczorem w teatrze skautowym, 8 — rano byliśmy gośćmi w szkole angielskiej, a potym część nas zwiedzała sławne fabryki broni, popołudniu jeszcze raz wezwano nas na estradę Bingley HaH’i. 9 lipca o godzinie pół do piątej rano opuszczaliśmy śpiący obóz.
Zastęp oficerów skautowych niezwiązanych z drużyną pierwszą noc obozował nie w obozie skautowym w parku Perry Hall, ale na przedmieściu Stechford. Powodem była obopólna pomyłka polskiej komendy (a raczej moja) i angielskiego sekretarza organizacyjnego. Gościnni Anglicy zaprosili oddział 16 skautów polskich do Stechford, chcąc ich tam podejmować jako gości. Ale naturalnie woleliśmy być na chlebie żołnierskim ze wszystkimi skautami, niż na marcepanach osobno — więc wybrałem drugą ofiarowywaną nam możliwość i zgłosiłem całą polską drużynę do obozu skautów, niezwiązanych zaś z drużyną oficerów do osobnego obozu oficerskiego, jak to przewidywał regulamin. Moją pomyłką było, że gdy mi wymieniono nazwę »Stechford«, nie zorjentowałem się, że tam niema obozu oficerskiego, który musiał być gdzieś w pobliżu nas (i rzeczywiście był obok). Przypuszczam, że wielki natłok w obu obozach w Perry Hall i chęć obozowania wszystkich razem skłaniały organizatorów do umieszczania przyjeżdżających po bezpłatnych kwaterach, które mieszkańcy Birminghamu ofiarowali na 1.600 skautów. — Po przespaniu jednej nocy pod namiotami w Stechford zastęp oficerski zorjentował się w pomyłce i zupełnie słusznie upomniał się u komisarjatu o miejsce w ogólnym obozie, które też z wyrazami usprawiedliwienia z powodu pomyłki natychmiast otrzymał. Odtąd byliśmy razem w 9 namiotach. — Jedna noc w Stechford nie była jednak bez korzyści, bo zaprzyjaźniła gospodarzy z kilku polskimi oficerami.
Wśród tych tysięcy niknęliśmy, jak kropla w morzu. Dni mieliśmy bardzo zajęte. Skauci nasi otrzymali polecenie od swoich drużyn w kraju, ażeby na podstawie spostrzeżeń i notatek złożyli sprawozdania z macierzystego kraju skautostwa. Mieli więc dość pracy.
Mieliśmy nasz własny porządek dzienny, dostosowany, oczywiście, do ogólnych rozkazów w obozie. Rozpoczynaliśmy każdy dzień modlitwą i gimnastyką szwedzką. Tę ostatnią stosowaliśmy w przypuszczeniu, że zwyczajem skautów komenda angielska może nas wezwać do pokazania jakiej z naszych umiejętności przed publicznością. Przypuszczenie — jak to czytelnicy widzieli w Rozdziale IV — nie zawiodło dzięki ćwiczeniom rannym. Nasz instruktor gimnastyki, K. Nowak, mógł wybrać 16 skautów na popis przed sobotnim przeglądem. — Po wieczerzy był czas wolny — ale i tu skorzystaliśmy z niego, by zorganizować chór, przy którego akompanjamencie przypominaliśmy sobie na murawie w angielskim parku polskiego mazura i krakowiaka. Na »dobranocff śpiewaliśmy w postawie na »baczność« Rotę Konopnickiej.
Te nasze wieczorne praktyki skupiały zawsze dokoła polskich namiotów tłum skautów, a nieraz i oficerów, którym podobała się postawa naszych chłopców i ich dziarskość, a budziła uznanie karność.
Do uszu moich dochodziły nielada pochwały. Początkowo brałem je za dowód uprzejmości Anglików, później jednak nabrałem przekonania, że w naszym zespole były pewne cechy, które usprawiedliwiać mogły wyrazy sympatji, jakimi od samego początku byliśmy darzeni.
Drużyna nasza odbijała od innych przedewszystkiem rosłością. Angielskie i inne drużyny składały się przeciętnie z chłopców i 3-letnich — nasza z 16-letnich zapewne. Że zaś większość skautów angielskich, którzy pochodzą przeważnie z warstwy robotniczej, jest cieleśnie prawie skarłowaciała, więc synowie Polski odbijali od nich lepszą budową cielesną. — Wojskowa karność i porządek, widoczne na każdym kroku u tych »wysokich« skautów, musiały budzić szacunek dla organizacji, która umiała te cnoty wyrobić. — Wszyscy nasi chłopcy byli uczniami gimnazjów, a niemal każdy z nich przed wyjazdem starał się nauczyć nieco po angielsku. Gdy rozmowa z cudzoziemcami »nie szła«, łatano ją francuskim albo esperantem. ] to był dodatni rys w ocenie naszej drużyny przez cudzoziemców, którzy naocznie przekonywali się, że kraj nasz, nazwany przez Niemców » krajem niedźwiedzia, nie tylko samych niedźwiedzi wydaje.
Oddział polski był swego rodzaju »atrakcją« obozu, a zaciekawienie nami i sympatja z każdym dniem wzrastały. Ostatnie dni pobytu polskich skautów w Birminghamie były tego wyraźnym świadectwem.
Przejdźmy je w porządku chronologicznym.
Przyjęliśmy wezwanie Komitetu Zlotowego, ażeby stanąć do popisu na przeglądzie sobotnim (5 lipca). Ponieważ było mało czasu, ażeby przygotować jakiś
Ryc. 26. |
Drużyna polska po opuszczeniu okrętu na dworcu w Folkestone.
|
Ryc. 27. |
Drużyna polska w obozie pod Birminghamem. Siedzą od lewej: T. Strumiłło, A. Beer, St. Manasterski, J. Retinger (kierownik Biura Polskiego w Londynie), A. Małkowski, K. Nowak, St. Dubelski, J. Lewicki, M. Godowski. Nieobecni skautmistrzowie: M. Affanasowicz (który zdejmował te fotografję), T. Kuchinka i Z. Ziemiański.
|
O przypadkowym zbiegu okoliczności, który sprowadził ks. Artura przed polski oddział podczas popisu, pisałem już w Rozdz. IV (str. 134), o obiedzie zaś dla reprezentantów zagranicznych w Rozdz. III (str. 100).
Do przeglądu sobotniego drużyna polska stanęła razem z 2 Czechami. Przybyli oni z Pragi czeskiej bez żadnego przewodnika i bez znajomości języka angielskiego. »Nie znają oni żadnego języka, prócz swego własnego — pisał p. E. Cameron 3 lipca — więc cieszyłbym się bardzo, gdyby Pan mógł uczynić, co jest w Pańskiej mocy, ażeby im dogodzić. Mniemam, że ich język jest w pewien sposób zbliżony do polskiego.« — Oczywiście, że nie trzeba było nam dwa razy tego powtarzać i że ucieszyliśmy się wszyscy z poznania dwu »junaków« czyli skautów bratniego narodu. Byli to chłopcy na schwał, nadzwyczaj wyrobieni fizycznie, poważni i uprzejmi. Rozumieliśmy się zawsze, bo oni mówili po czesku, a my po polsku — a nie posługiwaliśmy się koślawym niemieckim. Włączyliśmy ich do naszej drużyny i braliśmy wszędzie ze sobą. Rozstaliśmy się w drodze powrotnej dopiero w kraju niemieckim.
Przy tej sposobności poznaliśmy i p. A. Stranský’ego (Vorlov, p. Lipnice u Svělte n/S, Czechy), którego p. A. B. Svojsi'k, założyciel czeskiej organizacji skautowej, prosił z Pragi o zaopiekowanie się skautami czeskimi w Anglji. — Nasi i czescy chłopcy obiecywali sobie wzajemnie, że po powrocie do kraju nawiążą jeszcze bliższe stosunki.
Mocą uchwały komendy polskiej drużyny postanowiliśmy naszyć na rękawy naszych chłopców takie same oznaki sprawności, jakie posiadają skauci angielscy. Komenda nasza uznała, że zupełnie niepotrzebnie polscy skauci wyglądają, jak »chłopcy z patrolu małp« — gdy nie widać u nich przyjętych przez wszystkie organizacje skautowe oznak. Prócz tego zgodnie oficerowie polscy orzekli, że oznaki te są praktyczne i koniecznie trzeba je do kraju wprowadzić — przykład zaś może dać nasza drużyna reprezentacyjna. — Zapytano się więc naszych skautów, którzy z nich odbyli kursy rzemieślnicze w »warsztatach studenckich«, strzeleckie, sygnalizacyjne, ratownicze i t. d. w drużynach skautowych, i którzy wymaganiom niektórych egzaminów mogą natychmiast odpowiedzieć. Pokazało się, że 19 skautów odbyło kurs służby ambulansowej, 8 było sygnalistów, 3 — trębaczów, 29 — cyklistów, 15 zrobiło wymagane warunkami modele aeroplanów, 34 było strzelców, 19 — stolarzów, 6 — kowalów, 9 — strażaków pożarnych, 1 dokonał 12 zdjęć z życia zwierząt i posiadał kwalifikacje do oznaki tropiciela, 22, urodzonych na roli, posiadało kwalifikacje do oznaki rolnika i t. d. Ogółem przeszło 300 oznak sprawności żądało 41 skautów naszej drużyny[2]. Prócz tych — 6 miało naszyć sobie na rękawy oznaki skautów 1 klasy, 27 — skautów II klasy; 7 było młodzików; jeden był »ciurą«. — Główna Kwatera angielska już przed zlotem uprawniła reprezentanta polskich skautów do nabywania oznak sprawności, które w Anglji mianowani przez Główną Kwaterę skautmistrzowie mogą nabywać za pośrednictwem komisarzów okręgowych. Obecnie po oznaki trzeba się było udać osobiście do Londynu.
W niedzielę oznaki były już naszyte i polski sztandar, którego brak raził już przez kilka dni, gotowy. Z obowiązku sprawozdawcy wyjaśnić muszę i tę ostatnią sprawę, która swego czasu wywołała dużo goryczy i niezasłużonych zarzutów.
Osobny sztandar dla drużyny reprezentacyjnej został wykonany w czerwcu we Lwowie. Na pięknym amarantowym adamaszku widniał artystycznie wyhaftowany orzeł biały; nad nim i pod nim napisy: — Poland is not yet lost — Jeszcze Polska nie zginęła. Wykonania pracy podjęła się dawna III Lwowska Drużyna Skautowa dziewcząt, obecnie 1 Żeńska Lwowska Dr. Sk. — i z pomocą kilku pań z Komitetu skautowego pracę tę na czas wykonała. Pieniędzy na materjał dostarczyła Rada Narodowa. — Sztandar miał być przez jednego z sokołów przywieziony do Krakowa przed wyjazdem drużyny reprezentacyjnej. Tymczasem w ostatniej chwili zmieniono widocznie zamiary, gdyż sztandaru nie zawieziono do Krakowa, lecz wraz z darem, jaki mieliśmy wręczyć jen. Baden-Powellowi, wysłano ze Lwowa pocztą do Birminghamu. Przesyłka, wysłana jako »pośpieszna« 27 czerwca, przybyła na miejsce przeznaczenia dopiero 14 czy 15 lipca, jak o tym świadczy list do mnie od p. Basil Walkera z datą 15 lipca. Takiego opóźnienia wysyłający we Lwowie nie przewidzieli i jedynie upomnieć się o to powinni u austryjackich dyrekcji poczt i telegrafów.
Wyjeżdżając z drużyną z Krakowa, nie wiedzieliśmy, dlaczego nie przywieziono nam sztandaru do Krakowa, ale przypuszczaliśmy, że zaszła jakaś przeszkoda i że sztandar zostanie nam przysłany pocztą.
Tymczasem spóźnienie przesyłki i brak listownych wyjaśnień spowodowały niesłuszne zarzuty w prasie, które, gdy gdzieindziej trudno było po niewczasie apelować, na tym miejscu należy sprostować.
P. Marjan Dąbrowski, który towarzyszył nam z Londynu do Birminghamu i niejedną wyświadczył nam przysługę, za co należy mu się podziękowanie, pisząc korespondencje do pewnego dziennika, wychodzącego we Lwowie, bez porozumienia się jakiegokolwiek z nami, uczynił zarzut Radzie Narodowej i »Sokołowi«, że umyślnie nie pozwoliły wycieczce polskiej mieć ze sobą sztandaru. Powodem tego, w tym zaiste dziwnym rozumowaniu, miała być niby chęć nie drażnienia zaborców... Artykułom p. Dąbrowskiego towarzyszyły wyrażenia ostrego potępienia i zarzuty tchórzliwości i ugodowości.
Jako mimowolny sprawca tego wypadku, gdyż byłem inicjatorem całej wycieczki do Anglji, poczuwam się na tym miejscu do obowiązku wyrażenia głębokiego żalu z powodu zupełnie niezasłużonej napaści na obie instytucje. Jedyny udział Rady Narodowej w wycieczce drużyny skautów do Anglji polegał na służeniu nam pomocą pieniężną, o którą prosiłem, i osobistą przez swego zastępcę w Londynie. Jedyne mieszanie się do spraw wewnętrznych drużyny może być upatrywane w słowach sekretarza lwowskiego biura prasowego R. N., dr. Stan. Węckowskiego, który 27 czerwca pisał: —
- »Życzę Koch. Panu, żebyście sztandar polski wysoko w Anglii nieśli. Szczególnie niech Koch. Pan zaleci chłopcom regulamin ściśle wojskowy, by nie dopuszczali się ani w drodze, ani w Anglii żadnych wykroczeń, czy to zachowaniem, czy w jakikolwiek inny sposób publiczny, mogący tak łatwo narazić sławę imienia naszego na szwank. Niech chłopcy dbają o to.«
Przytaczając te słowa zamierzam choć w części naprawić krzywdę, jaką wyrządził czcigodnej instytucji wspomniany korespondent swymi nieopatrznymi słowami, które część gazet w Polsce ze skwapliwością powtarzała.
Z kolei kilka pism[3] uczyniło zarzut autorowi tej książki, że on widocznie na czas nie odebrał przesyłki w Birminghamie. Mogę tu odpowiedzieć, że z p. Legge’m codziennie prawie przeszukiwałem wszystkie przesyłki pocztowe w Grand Hotelu (dokąd rzecz miała być adresowana) i w Bingley Hall’i, w sobotę zaś po przeglądzie z p. Retingerem objechaliśmy prócz tego wszystkie stacje kolejowe w Birminghamie, przypuszczając, że gdzieś paczka mogła się zaplątać. Przyszła ona po naszym wyjeździe.[4]
Tymczasem w ciągłym oczekiwaniu na przyjście sztandaru sporządziliśmy nowy sztandar. Mieliśmy już naszego orła na czerwonym polu!
Między namiotami w obozie chodziła wysoka postać księdza C. Hewstley’a, który wypytywał o katolickich skautów, chcąc się z nimi umówić o nabożeństwo niedzielne. Stanowiliśmy liczną grupę katolicką w obozie i byliśmy wdzięczni księdzu za troskę o nasze nabożeństwo. Kiedyśmy oświadczyli gotowość śpiewania pieśni polskich podczas Mszy św., księża wielce się uradowali i zaprosili nas na godz. 4 popołudniu tego dnia do katolickiej parafji na Hagley Road.
O godz. 1 1 rano w niedzielę uczestniczyliśmy w angielskim nabożeństwie obozowym, a potym razem z innymi drużynami cudzoziemskimi byliśmy lustrowani przez jen. Baden-Powella i p. C. C. Brancha.
W programie naszym leżało złożenie Skautowi Naczelnemu raportu z rozwoju skautostwa w naszym kraju. Nie czyniliśmy tego Baden-Powellowi jako Anglikowi, lecz jako twórcy nowego systemu wychowawczego i nowego zakonu rycerskiego, któremu my, Polacy, winniśmy bardzo dużo.
Kiedy komisarz międzynarodowy oświadczył, że Skaut Naczelny przybędzie wkrótce przed nasze namioty, w każdym z nas serce żywiej zabiło. Zbliża się — więc rozkaz »baczność!« — wszyscy wyciągnęli się w dwurzędzie jak struny, »drużyna... w prawo patrz« — ruszyły się laski, jak broń, kiedy ją wojsko
prezentuje, oficerowie podnieśli dłonie do czół i oddział skautów polskich skamieniał w tej postawie.
W krótkim »raporcie« A. Małkowski wspomniał 0 powstaniu ruchu skautowego w Polsce w roku 1911 i o jego dwuletnich owocach.
- »Wszczynając nasz Ruch, mieliśmy w Polsce dużo trudności, nieznanych narodowi, który jak angielski cieszy się zupełną wolnością. Jednak wielkiej idei Baden - Powellowskiego skautostwa, jak i zapałowi jego młodych naśladowców, udało się zwyciężyć wszystkie owe przeszkody i niebezpieczeństwa. Dzisiaj z pewną dumą możemy zaświadczyć, że zarówno społeczeństwo, jak i powagi wychowawcze są najlepszymi przyjaciółmi, a w znacznej części i protektorami naszego Ruchu.«
- Po podaniu przybliżonej liczby skautów w Polsce, mówił dalej: —
- »Wszyscy oni gorąco pragną, ażeby zostali uznani jako Twoi, Sir Robercie, skauci, ponieważ przestrzegają Twego Prawa Skautowego, Przyrzeczenia Skautowego i Egzaminów Skautowych. Również życzą sobie oni bardzo i spodziewają się, że będą uważani za braci angielskich skautów i skautów wszystkich narodów. Rozumiemy, że mimo obecnych warunków politycznych w Polsce, możemy jedynie zyskać, jeśli będziemy silnie stać przy zasadach skautostwa, to jest przy zasadach braterstwa, honoru i obowiązku.«
- Raport ciągnął się jeszcze dalej, a po wyrażeniu uczuć polskich skautów względem jen. Baden-Powella skończył się słowami: —
- »Long life to the Chief Scout — Skaut Naczelny niech żyje! — niech żyje! — niech żyje!«
Okrzyk powtórzyła cała drużyna polska.
Słów odpowiedzi jen. Baden-Powella nie mogłem notować, nie uczynił też tego nikt inny. Ale zgodnie ze świadectwem obecnych odpowiedź jego była bardzo serdeczna, długa i wypowiedziana tonem wzruszonym. Jenerał skrzywił się i chciał przerwać, kiedy w polskim raporcie wspomniano o warunkach politycznego rozwoju w naszym kraju. Ale wnet rozchmurzył czoło i zaczął silnie potakiwać, kiedy powiedziano, jak nasze obowiązki w Polsce rozumiemy. W odpowiedzi swej życzył nie tylko powodzenia (every success) naszemu ruchowi, ale wręcz naszemu krajowi, Polsce, co kilkakrotnie wyraźnie powtórzył i co słowami: hear-hear (słuchajcie!) podkreślili oficerowie z jego otoczenia.
Jen. Baden-Powell zasalutował powiewającego na ziemi angielskiej orła polskiego i przypiął sobie na pierś małego srebrnego orzełka, który mu wręczył K. Nowak[5]. Zaśpiewaliśmy »Jeszcze olska...«
Popołudniu (w niedzielę) przyjmowano podwieczorkiem skautów polskich na parafji katolickiej. Jakaś katolicka drużyna Birminghamu dawała popis swoich umiejętności. Chór kościelny śpiewał. — Chłopcy nasi nie mogli się nadziwić duchowi, jaki tam panował. Jeszcze bardziej dziwne dla nich było, że w Birminghamie, w którym przed 30 laty nie było ani jednego kościoła katolickiego, dziś liczba ich dobiega 30, a równocześnie tysiące protestantów nawraca się tu, jak w całej Anglji, na łono naszego Kościoła.
W niedzielę, dnia 6 lipca, pod namiotami polskimi rozmyśliwano i mówiono szczególnie dużo o kraju, na którego wschodnich kresach, we Lwowie, tego samego dnia miał odbyć się zlot skautów zaboru
Ryc. 28. |
»Jenerale! Twój Ruch w Polsce uczynił w ostatnich czasach znaczne postępy.«
|
Ryc. 29. |
Prince Arthur of Connaught speaking with the Polish captain. On right Lieutenant-General Sir H. Plumer. |
—»Czy Pan z Wiednia?« — »Nie, jesteśmy Polakami, a przyjechaliśmy z różnych części Polski.« — Bratanek królewski tylko przy Polakach dłużej się zatrzymał i oficera ich, K. Nowaka, pytał o wiele szczegółów pracy w naszym kraju. Po przeglądzie zaś obiecał złożyć o nich sprawozdanie królowi.
|
Ryc. 30. |
PRINCE ARTHUR INSPECTS BIGGEST RALLY OF BOY SCOUTS
|
Prince Arthur watching the Polish boys' single-handed wrestling. |
Wszystkie pisma ilustrowane zawierały nasze fotografie z przeglądu.
|
Ryc. 31. |
Drużyna polska w gościnie u szkoły angielskiej.
|
W niedzielę jen. Baden-Powell zwrócił uwagę na naszyte na ramionach polskich skautów oznaki sprawności. W poniedziałek musieliśmy posłać czterech skautów z oznakami stolarzy do pracy na wystawie.
Jak ładnie ci skauci się spisali i jaki praca ich wywołała zapał u sędziego stolarzy, p. W. P. Adamsa, pisałem w Rozdziale 11. (str. 29 i 30).
Za ich pracę przysłano drużynie polskiej z Londynu dokument następującej treści: —
Dyplom pierwszej klasy
zostaje przyznany
"Polskiej "Drużynie w "Birminghamie, w lipcu 1913 r.
(podp.) Robert Baden-Powell,
Skaut "Naczelny.[6]
Doprawdy — praca czterech skautów opłaciła się sowicie! Przypomnijcie sobie to, koledzy, którzyście się obawiali, że skauci polscy nic umieć nie będą, więc też cicho na uboczu siedzieć powinni!
Nie wiem, z jakiego powodu Szkoła Miejska przy Oxhill Road w Birminghamie prosiła nas o zwiedzenie swoich zakładów. Dyrektor tej szkoły, p. Leonard Challenor, kilkakrotnie posyłał swego zastępcę i swoich skautów do obozu, ażeby ustalić czas wizyty Polaków w jego szkole. Ostatecznie »wytrzasnęliśmy« godzinę czasu we wtorek przedpołudniem.
Gdyśmy dojechali tramwajem do ostatniej stacji, zastaliśmy już w dwuszeregu dziewczęta ubrane w bieli i chłopców. Prawie wszyscy mieli w rękach małe chorągiewki o barwach narodowych angielskich i innych narodów. (Nie wiedziano, jakie barwy ma nasz narodowy sztandar, więc wzięto barwy wszystkich państw.) Z muzyką szkolną przeszliśmy kilka ulic i wszedłszy na wielki dziedziniec, znaleźliśmy się w obrębie angielskiej szkoły.
Jest to szkoła początkowa, jedna z kilku szkół miejskich w Birminghamie. Ma około 800 chłopców i 1.200 dziewcząt. Klas ma 12, ale inaczej podzielonych niż u nas, tak, że nie zawsze przechodzi się z niższej klasy do bezpośrednio wyższej, ale i klasy i podział uczniów przekształca się stosownie do aktualnych potrzeb. Najniższe klasy obejmują dzieci od lat 5 do 7 (infants), dalej idą oddziały dla uczniów do lat 12 (juniors) i dla uczniów do lat 14, a nawet 15 (seniors).
Szkoła nie znajduje się w jednym wielkim budynku, lecz w wielu małych, parterowych (przeważnie) lub jednopiętrowych domkach z czerwonej cegły. Domki te z trzech stron otaczają wielki wysypany żwirem dziedziniec, który z czwartej strony wygląda na cichą ulicę.
Klasy obejmują od kilkunastu do dwudziestu kilku uczniów. W porównaniu do naszych stosunków są one najczyściej utrzymanymi salonami, a nie »izbami szkolnemi«. Posadzka wyfroterowana, ławki i pulpity dostosowane do wzrostu uczniów, obrazy i mapy. Przez oszklone drzwi widać z korytarza, co się na lekcji dzieje.
Niektóre lekcje trwają dłużej, inne krócej. Z reguły lekcje angielskiego i matematyki trwają 45 minut, rysunków — godzinę, innych przedmiotów — przeważnie po 30 minut. Z najmłodszymi dziećmi lekcje są głównie poglądowe na dziedzińcu, a przeplata się je często zabawami i gimnastyką.
Do lekcji nadzwyczaj pomagają poglądowe mapy, rysunki (z których niejeden wykonany przez uczniów), okazy, których pełno w każdej klasie, a które prócz tego zajmują kilka pokojów. Podobno najpiękniejsze mapy wydają Anglicy — i te mieliśmy sposobność podziwiać w szkole angielskiej. Mapy plastyczne, albo wykonane na sposób fotograficzny, ilustrowały wyprawę kapitana Scotta, którego trupa znaleziono niedawno w pobliżu południowego bieguna, wyprawy Campbell’a, kapit. Lawrence Edward’a, Grace Oates’a i t. d. Wiele obrazów do historji Anglji, podobizna Magna Charta Libertatum, Waterloo i mapa plastyczna Anglji obok sztandaru narodowego na pierwszym miejscu, nie wyczerpują jeszcze opisu urządzenia zwyczajnych klas, które... o dziwo! miały dużo chorągiewek o barwach narodowych, użytych dla dekoracji — i kwiatów w doniczkach.
W osobnych budynkach znajdowały się kuchnie, przy których dziewczęta uczą się gotować, pralnie do nauki prania i prasowania, stolarnie o 35 warsztatach, przy których każdy chłopiec obowiązkowo musi pracować przez 3 tygodnie, pracownia chemiczna i fizyczna, gdzie każdy uczeń lub uczennica, która uczy się fizyki, ma własny stolik i przyrządy do doświadczeń i gdzie jest bardzo ładny zbiór przyrządów mechanicznych, elektrycznych i modelów (oczywiście i aeroplanu).
W każdym pokoju, na ścianach, nad drzwiami, obok krzyża — napisy, które mają kształcić w uczniach dobre zwyczaje. Oto kilka z nich: —
- »Bóg daje wszelkie dobro, jako nagrodę za wykonaną pracę.«
- »Miej odwagę we wielkich strapieniach życia, a cierpliwość w małych. A jeśliś pracowicie dokonał twe dzienne zadanie, idź spać w pokoju — Bóg nad tobą czuwa.«
- »Patryjotyzm — jest to miłość własnej ojczyzny i pragnienie służenia jej. Patryjotą jest ten, kto kocha swój naród, gorliwie przy nim stoi i broni jego dobra«. (Tu następował dłuższy ustęp o cechach i obowiązkach patryjoty. Brak czasu nie pozwolił mi na przepisanie go.)
Osobno trzebaby napisać o angielskich podręcznikach szkolnych, używanych w tej szkole. Ale to już wykracza poza zakres tej książki. Mogę tylko wspomnieć, że dzieci, które odwiedziliśmy z nauczycielem p. W. Hudson’em w czasie trwania nauki, pokazywały nam swoje książki, zeszyty, zielniki, wyroby z drzewa i t. d.
Szkoła ta objęta jest duchem skautostwa. Nie znaczy to, by wszyscy jej uczniowie byli skautami, gdyż zaciągi do drużyn skautowych są dobrowolne, a w całej szkole było zaledwie kilka zorganizowanych patrolów skautowych (widać je na fotografji, Ryc. 34). Ale przykład skautów udziela się innym, a nauczyciele i Komitet Szkół Miejskich (City of Birmingham Education Committee), pojmując znaczenie nowego systemu wychowawczego, wprowadzają go w swoich szkołach w życie. — Wzajemny stosunek nauczycieli i uczniów jest bardzo serdeczny, nauczanie jest przedewszystkiem praktyczne, uczniowie dopomagają szkole przez zbieranie dla niej okazów przyrodniczych, wykonywanie modelów i t. d., nauczyciele starają się nie tylko o rozwijanie umysłów uczniów, ale i o ich rozwój duchowy (moralny) i cielesny (fizyczny).
Jest to prawdziwie szkoła narodowa, w której buduje się na wrodzonym uczuciu miłości ojczyzny u uczniów i uczucie to stara się wykształcić i uszlachetnić. Uroczystości narodowe są też tu wspaniałemi uroczystościami szkolnemi. Dzień 24 maja, który jest w Anglji dniem narodowym (jak nasz 3 maja), jest szczególnie świętem wszystkich szkół i wszystkich skautów angielskich.
W roku 1913 obchodzono w szkole angielskiej uroczyście jeszcze jeden dzień, poświęcony pamięci kapitana Roberta Scotta, który zginął 25 marca 1912 r. w drodze powrotnej z bieguna południowego, a o którego zgonie dowiedziano się w Londynie dopiero w blizko rok później. Scott był jednym z tych bohaterów Anglji, którzy nadzwyczajną wolą, hartem i inteligiencją w ciągu wieków odkrywali nieznane kraje i zdobywali je dla swojej ojczyzny. »Dla honoru Ojczyzny« — jak pisze w swoim pamiętniku — ażeby zatknąć sztandar starego państwa na lodach niedostępnego bieguna, padł ze wszystkimi swymi towarzyszami.
W szkole, którą zwiedzaliśmy, sprawiono na pamiątkę Scotta sztandar Nowej Ziemi — krzyż czerwony na białym polu, między dwoma ramionami krzyża barwy angielskie. Na specjalnej uroczystości wszyscy uczniowie i uczennice wraz z swymi nauczycielami salutowali nowy sztandar i złożyli pod nim kwiaty. Sztandar ten następnie został zatknięty na dachu u wejścia do szkoły i miał wszystkim uczniom przypominać, że żyć mają, jak ów bohater, którego pamięć cała Anglja ze czcią obchodziła.
Wrażenia nasze z tej szkoły pospolitej są niezapomniane. To, co widzieliśmy, musiało skłaniać nas do czci przed kulturą angielską; przyjęcie nas, »tułaczów na własnej ziemi«, musiało wzruszyć.
Nie przerywano lekcji na nasze przybycie, ale każda klasa była o nas powiadomiona i witała słowami »Witajcie Polacy (Poland welcome)« lub »Niech żyje Polska (Poland live long)«. Powitania te uczniów nieraz były wypowiedziane na sposób skautów rękami przy pomocy sygnalizacji semaforycznej, do której komendę dawali nauczyciele i nauczycielki. Wpisaliśmy się wszyscy do szkolnej »księgi gości«, poczym oprowadzano nas w kilku grupach po budynkach szkolnych. Uderzała w nich naszych chłopców przedewszystkiem nadzwyczajna czystość i porządek.
Kiedyśmy wyszli na dziedziniec, była pauza, a dzieci wszystkie w rzędach gotowały się do dania nam popisu śpiewackiego. Uczyniły to pod kierunkiem swego nauczyciela śpiewu bardzo udatnie. — Drużyna polska nie pozostała dłużną i nawzajem Anglicy usłyszeli szereg polskich pieśni, a później wzamian za ćwiczenia w sygnalizacji semaforycznej — ujrzeli musztrę polskiego oddziału.
»Niech żyje Polska — trzy okrzyki na cześć Polski!«
»Niech żyje Anglja!« — odpowiedzieliśmy po polsku.
Po zwiedzeniu szkoły część nas udała się przygotowanymi przez Komitet omnibusami do sławnych fabryk broni »B. S. A.«.
We wtorek (8 lipca) popołudniu mieliśmy jeszcze raz wystąpić w Bingley Hall'i — tym razem, ażeby pokazać Anglikom kilka polskich tańców i zaśpiewać kilka pieśni. Proszono nas o to i dodawano, że wielu Anglików i sam jen. Baden-Powell ciekaw jest jeszcze raz nas zobaczyć i obiecał na występ nasz przybyć.
»Byliśmy gotowi« — jak każe hasło skautowe — na to żądanie. O naznaczonej godzinie przy akompanjamencie chóru »własnego przemysłu« cztery pary skautów odtańczyły najpierw krakowiaka, a potym mazura. Po tańcach zabrzmiała wiązanka pieśni polskich. — I tańce i śpiew mogły być przez Polaków ocenione tylko jako zupełnie udałe. Anglicy i Skaut Naczelny nie szczędzili »żołnierzom, co się nagle w tancerzy przedzierżgnęli«, oklasków.
Był to ostatni nasz występ w Birminghamie.
W środę przed godziną 9 rano pociąg zawiózł nas do Londynu, który, zgodnie z programem naszej wycieczki, mieliśmy zwiedzić w ciągu 3 dni. — Podzieleni na dwie albo trzy grupy, dokonaliśmy też tego, o ile krótkość czasu zezwalała na oglądnięcie olbrzymiego miasta. Drużyna zwiedziła parlament, obie katedry, giełdę, muzea, parki i t. d. i nie zapomniała również o Głównej Kwaterze.
Gościnę ofiarowało nam Towarzystwo Polskie w Londynie (38, Charles’ Square, Hoxton, E. C). Znajduje się ono w dzielnicy zamieszkałej przez robotników i samo też przeważnie polskich robotników w sobie skupia. Wzruszającym było powitanie, jakie dla skautów »z kraju« zgotowali ci robotnicy, wydając z trudem zapracowane grosze na nasze przyjęcie. — Pierwszy wieczór naszego pobytu w Londynie skupił w Towarzystwie, oprócz członków, wielu Polaków z zachodnich dzielnic Londynu, którzy pracując przeważnie po uniwersytetach w Towarzystwie Polskim zjawili się po raz pierwszy. Poza nimi widzieliśmy przeważnie tych, których z polskiej ziemi wyrzuciły na bruk londyński wypadki z 1905 r. Banici ci przybyli teraz, ażeby zobaczyć obiecującą młódź polską, o której niejedno już słyszeli. Ich oczy patrzyły na nas, a ich myśli błądziły po rodzinnych zagrodach.
Dzieci ze szkółki polskiej, prowadzonej przez Towarzystwo, śpiewały pieśni polskie i deklamowały. P. S. W. Reichel, wybrany niebawem po naszym odjeździe przewodniczącym Towarzystwa, witał nas w imieniu londyńskich Polaków i powiedział, czego oni po skautach w Polsce się spodziewają.
Owocem naszego pobytu w Londynie powinno być zawiązanie polskiej drużyny skautowej w tym mieście. Na poczekaniu wyliczono 12. chłopców, w tym dwu skautów w drużynach angielskich, z którymi pracę można rozpocząć, a podjęli się tego pp. Tuleja[7] i Zaleski. W dyskusji zgodzono się, że drużyna, ażeby utrzymać się na poziomie drużyn angielskich i móc korzystać z centralnych instytucji, po zorganizowaniu się wstąpi jako »polska« drużyna do miejscowego związku skautowego.
Następnego dnia (czwartek, 1 o lipca) zaprosił skautów polskich na podwieczorek do Victoria Hotel p. Br. Bouffałł.
W piątek (11 lipca) p. M. Dąbrowski zawiódł nas na zapomniany prawie grobowiec polski na cmentarzu w Highbury. Widzieliśmy jeden z rozsianych po całej kuli ziemskiej grobów polskich, a napisy mówiły,
Ryc. 32. |
Na dalekiej obczyźnie, wśród grobów Londynu, czytaliśmy nazwiska polskich powstańców.
|
Ryc. 33. |
Ostatniego dnia chwytały się już wszystkich figle i żądano od oficera, by miast komendy, groził palcem.
|
- »42 skautów i 1 1 oficerów skautowych przybyłych z Polski przy tym grobowcu oddało hołd szczątkom. 1 1 lipca 1913 r.«
Wieczorem dnia tego zwiedzaliśmy katedrę Westminsterską, która jest nie tylko nadzwyczajnym cudem architektury, ale jest obrazem potężnego ruchu katolickiego w Anglji i w Londynie.[8] Jeszcze w maju ks. J. J. Reary przysłał do kraju list, w którym donosił, że biskup Butt w Londynie chciałby zobaczyć skautów z katolickiej Polski, a 8 Westminsterska Drużyna Skautowa[9] przygotowuje dla nich specjalny popis. — Obecnie biskup Butt przyjął mnie bardzo uprzejmie i z zaciekawieniem wypytywał o stosunki w kraju. Powiedział też, że z pomiędzy obcych krajów największe nadzieje pokłada na skautach Polski i Hiszpanji. — Na zapytanie, czy drużyna polska nie mogłaby przedstawić się i wypowiedzieć adresu przed naczelnikiem kościoła katolickiego w Anglji, kardynałem F. Bourne’m[10], oraz uzyskać jego apostolskie błogosławieństwo, biskup Butt chętnie podjął się pośrednictwa, ale z powodu wyjazdu kardynała, widzenie się z nim nie doszło do skutku.
W sobotę (12 lipca) o godz. 10 przedpołudniem drużyna polska opuszczała ze stacji Victoria Londyn; jadąc przez Holandję, Niemcy i Poznań, 14 lipca stanęła w Krakowie, gdzie się rozwiązała.
Kilku skautów wraz z oficerem K. Nowakiem wyjechało o dzień później i wróciło do kraju przez Francję i Szwajcarję.
Jakież jest wrażenie z udziału Polaków w zlocie birminghamskim?
Sprawozdawca lwowskiego »Sokoła«, T. Strumiłło, pisze: —
- »Prawdziwie powiedzieć trzeba, żeśmy odnieśli wielki sukces; zarówno skautowy, jaki ogólnonarodowy! Jest to stanowcze i ogólne, powszechne wrażenie dziś, gdy najważniejsze dni zlotu birminghamskiego minęły, wrażenie odniesione nie tylko przez nas, ale i przez innych skautów i przez opinję przebijającą się w głosach prywatnych i nawet publicznych.«
- Sprawozdawca zaś »Słowa Polskiego«, J. Lewicki, pisze: —
- »Wycieczka powiodła się w całem tego słowa znaczeniu, a zawdzięczać to musimy jedynie postawie, karności i zrozumieniu idei skautowej przez naszą młodzież, czem ujmowała sobie wszędzie cudzoziemców, a zachowaniem swem w namiotach zjednała pochwały głównego komendanta i sympatję wszystkich kwatermistrzów. Snać pamiętała słowa druha Wyrobka, że reprezentuje Polskę.«
Na podstawie przytoczonego sprawozdania rzeczywiście można sądzić, że sukces polski, jakkolwiek przed wyjazdem nikt o nim nie mógł marzyć, był wielki i znacznie większy, niż innych narodowości. Pisma codzienne umieszczały wyłącznie prawie tylko nasze fotografje, publiczność najwięcej o Polakach mówiła i gdy w Birminghamie niebawem każdy mieszkaniec powtarzał wyraz »Polska«, w Londynie często na ulicy mogliśmy słyszeć słowa »Polacy z Birminghamu®. Polscy skauci widocznie urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą i ona to, nie ich zasługi, sprowadziła ks. Connaught przed polski oddział, dała zaproszenie od angielskiej szkoły, złożyła sprawozdanie o Polakach królowi i przysłała Małkowskiemu uprzejmy telegram od księcia Ludwika Battenberskiego, który na dworze królewskim nie zapomniał, że jest krewnym naszego bohatera narodowego, jen. Bosaka - Haukego, a przez niego i krewnym Polaków.
Jedną z najbardziej przykrych dla mnie myśli była, czy będziemy mogli doprowadzić do tego, by nas Anglicy traktowali jako Polaków i reprezentantów Polski. Na przeszkodzie stała tu nie niechęć Anglików, ale obecne nieszczęśliwe położenie naszego narodu i obawa przed popadnięciem w konflikt z innymi, jeśli się będzie tolerowało Polaków.
Kiedy w marcu 1912 roku na żądanie p. C. C. Branch’a składałem memorjał o naszym ruchu, nikt z czynników odpowiedzialnych w odpowiedzi nie użył wyrażenia »Polska«, lecz najwyżej »Austro - Polska«. I teraz mimo listu p. B. Walkera z 5 lutego zastaliśmy w Birminghamie wszystkie miejsca zarezerwowane dla nas z napisami Austrian Poland albo wręcz Austria — niby dlatego, że korespondencja przedzlotowa była prowadzona ze Lwowem, który zabrała Austrja.
Widocznie jednak więcej znaczy czyn, niż słowo, więcej — widok 53 dobrze prezentujących się skautów na ziemi angielskiej, niż łokciowy memorjał w szufladzie międzynarodowego komisarza Głównej Kwatery, skoro to, czego wpierw nie można było osiągnąć w ciągu dwu lat, obecnie w dwa dni zostało zrobione. Wszędzie mówiono i pisano o nas, wymieniając już prawdziwą nazwę naszego kraju, a to pismo, które (z kolei) napisało pod fotografją naszych skautów, że to są Rosjanie, umieściło w następnym numerze sprostowanie. Ostatni ks. Connaught został poinformowany, że my jesteśmy Austryjakami, ale i on już widział na tablicy przed miejscem naszego popisu wypisany wielkiemi literami wyraz »Poland«, to zaś, co mu powiedział Nowak, musiało rozwiać wszelkie jego wątpliwości. — Jen. Baden-Powell swymi słowami pierwszy rozstrzygnął rzecz, jak myśmy tego pragnęli i odtąd można uważać, że sprawa została dla nas pomyślnie ukończona — choć jeszcze od czasu do czasu jakiś sekretarz nie będzie mógł sobie dać rady z krajem, który w angielskich słownikach gieograficznych jest zapisany jako — »Polska, wielkie terytorjum, Cesarstwo Rosyjskie; ludności 11,365,000. 51.40 Pn. 24.40 W.«[11]
Publiczne nasze występy zgotowały nam poprostu tryumf, choć, niestety, zbyt mało użyto w kraju czasu, ażeby występy te bardziej po skautowsku przygotować. Choć jesteśmy dalecy od polityki i pragnęliśmy jedynie w świecie skautów zaznaczyć istnienie narodu polskiego, powiedziano nam, że fakt obecności drużyny polskiej w Birminghamie był największą demonstracją polityczną polską w Anglji od r. 1863.
Raził brak okazów pracy polskiej na wystawie, gdzie były okazy Francuzów, Amerykanów i Czechów. Z polskiej literatury skautowej umieścił p. Br. BoufFałł swego »Skauta« i swój »Skauting dla młodzieży«, p. Walker zaś dał jeszcze kilka numerów lwowskiego »Skauta«, które mu posłałem wraz z objaśnieniami na kilka miesięcy przed wystawą. — Jako »sekretarz wyjazdu do Anglji« ogłosiłem w maju nagrodę 50 koron za najlepszy przysłany okaz pracy skautowej i 50 kor. za najlepszą fotografję skautów — i muszę przyznać, że te okazy, które przysłano wcześniej na moje ręce, były bardzo ładne i warte wystawienia. Ale widocznie okazów tych nie było dosyć, skoro czynniki decydujące we Lwowie uznały za stosowne rzeczy tych w Anglji nie pokazywać.[12]
Już na wyjezdnym z Anglji wyszła broszura angielska[13], podająca w pierwszej części szkic rozwoju ruchu skautowego w Polsce, w drugiej zaś — krótki opis polskiego kraju i narodu. Jakkolwiek broszurę tę z winy drukarza angielskiego Polskie Biuro Prasowe wydało za późno, a już z własnej winy przetłumaczyło z polskiego kiepsko[14], ta mała książeczka przyczyniła się bardzo do wyjaśnienia naszego stanowiska, o czym świadczy setka listów od Anglików i ocena w urzędowym miesięczniku The Boy Scouts’ Association Headquarters Gazette (sierpień 1913), która świadczy, że redaktorowie zupełnie zrozumieli nasze intencje i nasze położenie. Na końcu oceny znajduje się wzmianka: —
Jen. Baden - Powell napisał z powodu tej broszury list: —
116, Victoria Street,
London S. W.
17 lipca 1913 r.
ul. Zimorowicza 8,
Lemberg,
Austria Poland.[15]
Kochany Panie Małkowski!
Jestem zaiste bardzo Panu wdzięczny za egzemplarz broszury o Skautostwie w Polsce, którą Pan mi tak uprzejmie przysłał. Przeczytałem ją z największym zainteresowaniem i sprawia mi to prawdziwą przyjemność, kiedy spostrzegam, że nasze metody również okazują się użyteczne w Pańskim kraju.
Z największą uwagą przypatrywać się będę rozwojowi naszej idei, a spodziewam się, że jeszcze później usłyszę od Pana o jej postępie.
Jeślibym kiedykolwiek mógł pomóc Panu wiadomościami albo radami, spodziewam się, że da mi Pan o tym znać.
(podp.) Robert Baden-Powell.
W odpowiedzi na ten list, (który przysłano mi ze Lwowa 11 sierpnia), napisałem obszernie o naszych stosunkach i między innymi prosiłem Skauta Naczelnego o odezwę (message) do polskich skautów, którą mógłbym wydrukować w tej książce.
Na to od sekretarza Baden-Powella otrzymałem list: —
22 sierpnia 1913 r.
willa Turnia,
Zakopane,
Austria Poland.
Panie!
Otrzymałem polecenie od sir Roberta Baden-Powella, ażeby podziękować Panu za list z 12 sierpnia, który on przeczytał z dużym zaciekawieniem.
Pragnie on podziękować serdecznie skautom Polski (Boy Scouts of Poland) za ich uprzejmy dar w fotografjach, przedstawiających skautów przy pracy w Polsce. Nie doszły jeszcze one do niego, ale są w drodze a po ich otrzymaniu napiszę z doniesieniem o tym.
Sir Robert jest bardzo zaciekawiony tym, co Pan opowiada o postępie Ruchu w Polsce i przesyła Panu krótką odezwę dla Skautów Pańskiego kraju.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
posłusznym sługą,
(podp.) Erie Walker,
sekretarz prywatny.
Wiele mil dzieli nasze dwa kraje, nasze języki i obyczaje są różne, ale chłopcy obu narodów są złączeni w jednym braterstwie tym samym Prawem Skautowym, tymi samymi ideałami i tym samym żarliwym pragnieniem wyrobienia się na dobrych skautów.
Tymczasem nasza rama z fotografjami osiągnęła swoje przeznaczenie, wskutek czego otrzymaliśmy taki list: —
116, Victoria Street,
London S. W.
17 grudnia 1913 r.
Poste Restante, Zakopane,
Via Krakow, Austra Poland.
Kochany Panie Małkowski!
Z najlepszymi życzeniami powodzenia w całej Pańskiej pracy,
(podp.) Robert Baden-Powell.
Rama, która wywołała ten serdeczny list, została rzeczywiście bardzo ładnie wykonana w pracowni stolarskiej p. Szafrańskiego we Lwowie. Była ona tak duża jak wrota zakopańskie, miała szerokości 2 metry, wzorowano zaś ją na winiecie tytułowej pierwszego numeru »Skauta« z r. 1911. Wśród motywów naszego pięknego stylu góralskiego na belkach górnych były słowa — »From the Boy Scouts of Poland — To the Chief Scout — of their — English Brethren (Skauci Polski, Skautowi Naczelnemu swoich angielskich braci)«, niżej zaś jeszcze — »This frame was made in the original Polish style of Zakopane. Made By A. Szafrański, Lwów 1913 (Ramę tę wykonano w prawdziwym polskim stylu zakopańskim. Wykonał A. Szafrański, we Lwowie 1913 roku)«. W ramie na pąsowym aksamicie umieszczono wiele fotografji, ilustrujących ruch skautowy w Polsce, między nimi zaś, wytłoczonego w blasze srebrnej orła polskiego z lilją skautową na piersiach.
Jednym z ważnych celów wycieczki polskich skautów do Anglji powinno było być takie przedstawienie się Anglikom, ażeby ci uznali nasz Ruch za równie skautowy, baden-powellowski, jak swój własny. Rozumiałem, że w naszych warunkach szczególniej trudno było to osiągnąć, ale też szczególnie ważne znaczenie może mieć takie uznanie naszego skautostwa za równoważne z angielskim, a mianowicie głównie z dwu powodów: —
1) ażeby nie ulec pokusie odstępstwa od zasad skautostwa jen. Baden-Powella — do czego u nas aż nadto było skłonności — i przez to nie zmniejszyć wartości tego nadzwyczajnego systemu wychowania narodowego;
2) ażeby móc łączyć się w tych samych usiłowaniach z narodami, u których istnieje prawdziwe, t. j. baden - powellowskie skautostwo i właśnie powoływaniem się na prawdziwe skautostwo obronić naszą młodzież od zakusów objęcia nad nią komendy przez czynniki ościenne, u których skautostwo zamieniło się w gorsze od niego pfadfinderstwo lub razwjedczykostwo.
Ponieważ w Anglji żyje inicjator skautostwa na całym świecie, więc też jest zrozumiałe, że w tym najpotężniejszym ze wszystkich krajów państwie musiano zwrócić uwagę nie tylko na skautostwo własnego kraju ale dla wielu względów i na próby tworzenia narodowych organizacji skautowych w innych krajach.
Człowiekiem, którego zadaniem w Londynie jest oceniać obce organizacje skautowe, jest »międzynarodowy komisarz« Głównej Kwatery, p. C. C. Branch. Rzecz jasna, że nie może on przybierać roli międzynarodowego prokuratora i wykluczać tę lub ową organizację z bractwa skautowego różnych narodów — praktycznie jednak czynił on to dotychczas, choć w sposób bardzo delikatny. Czynił zaś w ten sposób, że wydawał (przeważnie w Headquarters Gazette artykułami o danej organizacji skautowej) opinję, której konkluzją było, czy ta organizacja może być uważaną za baden-powellowską, czy też nie. P. Branch oświadczył, że w Niemczech istnieje tylko jedna baden-powellowska drużyna skautowa (w Berlinie), inne drużyny są »nieco zbyt militarne« —
i ta opinja może być dla nas, jak dla całego świata skautowego, miarodajną.
W sprawie naszej p. C. C. Branch nie wypowiedział jeszcze publicznie ostatniego słowa, choć przygląda się naszemu ruchowi bardzo uważnie i od półtora roku każe własnemu tłumaczowi w Londynie niektóre ustępy z polskiej literatury skautowej tłumaczyć. — Niemniej sądzę, że istotnie przy sposobności pobytu polskich skautów w Birminghamie uznano nasz narodowy ruch skautowy za niewątpliwie baden-powellowski i równy angielskiemu. Dowodami tego są: —
1) odznaczenie na wniosek p. C. C. Branch’a jednego z Polaków angielskim medalem »za zasługę« na przeglądzie 6 lipca;
2) słowa Skauta Naczelnego, jen. Baden-Powella, wypowiedziane tego dnia, oraz wzmianki w jego artykułach w Headquarters Gazette;
3) danie jednemu ze skautów polskich, Jerzemu Houwaltowi, angielskiej oznaki sprawności tłumacza przez głównego egzaminatora dla oznak sprawności, pastora W. R. Shanks’a.
Ta ostatnia rzecz nastąpiła późnym wieczorem 8 lipca. Zapytano wskazanego przez nas skauta, Houwalta, jaki egzamin sprawności chce on zdawać, a że nie miał na rękawach oznaki tłumacza, więc zgodził się na egzamin skautowy z języka obcego, w tym wypadku angielskiego. Po egzaminie pastor Shanks wydał mu legitymację członka honorowego jednej z drużyn angielskich i wręczył angielską oznakę tłumacza.[16] — Cała ta ceremonja miała zadokumentować, że organizacja angielska uznaje sposób prowadzenia pracy skautowej w Polsce i odbywania egzaminów skautowych za równoważny z postępowaniem Anglików.
∗
∗ ∗ |
Czym wytłumaczyć niespodziewane powodzenie Polaków? — Niezaprzeczenie skauci nasi zachowywali się karnie; byli uprzejmi względem innych skautów, zręczni w tym, co czynili, a w chwilach wolnych, jak tego prawo skautowe wymaga, weseli. — Ale czy rzeczywiście tak dalece celowali nad innymi skautami, żeby ich na pierwszym miejscu wymieniać? —
W swoim przeglądzie miesięcznym w Headquarters Gazette jen. Baden-Powell pisze (lipiec 1913 r.): —
»... Byli tam reprezentanci wszystkich niemal angielskich posiadłości i kolonji; a również przybyło wiele dzielnych kontyngientów z krajów Kontynentu europejskiego, mianowicie z Polski, Węgier, Francji, Włoch, Hiszpanji, Norwegji i Szwecji«.
Podobnie i w gawędzie tygodniowej w The Scout’cie w artykule, który redakcja ilustrowała postacią podpisaną: »Nasz bratni skaut z Polski«, jen. Baden-Powell wymienia Polskę na pierwszym miejscu.
Czym to wytłumaczyć? — Czy rzeczywiście młodzi skauci polscy przewyższają świetnych i starszych skautów Szwecji albo Norwegji ? —
Nie. — Oto Skaut Naczelny wymienił nas na pierwszym miejscu jako najmłodszych i najsłabszych. W porównaniu ze skautami tamtych narodów rzeczywiście takimi jesteśmy. Ale najmłodszym i najsłabszym należy się nieraz pierwszeństwo — i tu je otrzymaliśmy. Rozpoczynając od nas przegląd drużyn ziemskich 6 lipca i wymieniając nas wszędzie na pierwszym miejscu, jen. Baden-Powell stara się najmłodszych i najsłabszych najbardziej zachęcić — i chciałby im najwięcej dopomóc. Ani Francja, ani Hiszpanja, ani przedewszystkiem kraje, których organizacje skautowe utrzymują silny związek z Baden - Powellem i są ciągle przez skautów angielskich odwiedzane — Belgja, Holandja, Szwecja i Norwegja, nie potrzebują już pomocy twórcy skautostwa, której potrzebujemy my, polscy skauci, tworząc formy własnego ruchu skautowego z trudem i wśród przeszkód, stawianych nam nawet przez tych, którzy powinni być nam w naszym narodzie najbliżsi, a którzy piękną ideę skautostwa radziby spaczyć. Jen. Baden-Powell przeczuwał nasze ciężkie położenie, więc chciałby nas do jeszcze lepszej pracy zachęcić i gotów nam dopomóc.
4 lipca byłem wraz z T. Strumiłłą u jeneralnego sekretarza, p. E. Cameron’a, w Londynie i przy tej sposobności spytaliśmy się, jak mamy się zachować, aby odpowiedzieć pragnieniom jen. Baden-Powella. — P. Cameron odpowiedział, że Skaut Naczelny najmniej ceni w drużynach skautowych musztrę i że jeśli chcemy sprawić mu przyjemność, niech nasz oddział da przed nim jakiś popis skautowy, a przy raporcie nie stoi w dwurzędzie wojskowym według wzrostu, lecz niezależnie od wzrostu w logicznie utworzonych patrolach skautowych. Do musztry wystarczą nieokrzesani żołnierze — skautów na coś więcej stać powinno. — Ale nasz oddział, ze wstydem przyznać musieliśmy, nie został przygotowany na nic lepszego prócz gimnastyki, musztry i formacji wojskowej i komendantowi drużyny nawet proponować nie śmieliśmy zmiany jego rozkazów, opartych zresztą na dotychczasowej tradycji w wielu drużynach polskich. Taka próba wprowadzenia czegoś nowego w ostatniej chwili, mogła tylko spowodować niepewność i złe wykonanie — a sądziliśmy, że lepiej pokazać to, co umiemy dobrze, choćby to była rzecz »najłatwiejsza«, niż nagle zmieniać barwę. Dopiero zlot birminghamski miał naszym skautom pokazać, czego jeszcze, oprócz musztry, szukać należy w skautostwie. — Tymczasem nie pierwszymi byliśmy między angielskimi skautami, ale raczej ostatnimi, to zaś, że gospodarze tylko o dobrych stronach naszej drużyny mówili, świadczy przedewszystkiem o uprzejmości angielskich skautów i o ich sympatji dla młodszych braci polskich.
Jest to jedynie możliwe słuszne wytłumaczenie naszego wyróżnienia w Anglji. — Że nam poza tym towarzyszyło powodzenie, zawdzięczać to musimy nadzwyczajnej uprzejmości Anglików i przypadkowemu zbiegowi okoliczności, a może i Opatrzności, która maluczkich i prześladowanych nieraz wywyższała.
Przyglądnijmy się jeszcze składowi drużyny.
Skautów-chłopców pojechało do Anglji 42. Skautów-oficerów — 10, byli to: — Michał Affanasowicz, drużynowy VI Lwowskiej Drużyny Skautowej (jen. Henryka Dąbrowskiego); Alfred Beer, drużynowy 1 Wadowickiej dr. sk. (hetm. Żółkiewskiego); Stanisław Dubelski, komendant skautowy w Tarnowie; Maurycy Godowski, drużynowy 1 Tarnopolskiej dr. sk. (Zawiszy Czarnego); Tadeusz Kuchinka, drużynowy I Jasielskiej dr. sk. (jen. Bema); Józef Lewicki, drużynowy VIII Krakowskiej dr. sk. (dykt. Traugutta); Andrzej Małkowski; Stefan Manasterski, przyboczny w V Lwowskiej dr. sk. (króla WJad. Jagiełły); Kazimierz Nowak, przyboczny w tej samej drużynie, co poprzedni; Zygmunt Ziemiański, drużynowy 1 Drohobyckiej dr. sk. (hetm. Żółkiewskiego). W Londynie przyłączył się do drużyny 11-y polski skaut-oficer:— Tadeusz Strumiłło, dawny sekretarz Naczelnej Komendy Skautowej we Lwowie. — Jeden skaut, który ukończył gimnazjum, przyjechał nie w mundurze skautowym, lecz w polowym sokolim; tego przyłączono do zastępu, w którym byli niezwiązani z drużyną oficerowie skautowi. Drużyna jako jednostka ćwiczebna liczyła przeto tylko 41 skautów.
Do drużyny nie wybierano chłopców, lecz po prostu przyjęto wszystkich, którzy się zgłosili i którzy wpłacili 150 albo 200 koron austr. do kasy drużyny.[17]
Jednego ze zgłoszonych komenda nie przyjęła z polecenia lekarza, przyjęcie drugiego z jakiegoś innego względu nie nastąpiło.
Między skautami było kilku, którzy w miesią przed wyjazdem do Anglji ukończyli gimnazja. Ci po powrocie zapewne wszyscy zostali w kraju oficerami skautowymi. Wogóle do drużyny zgłosili się tylko starsi chłopcy.
Jest rzeczą bardzo charakterystyczną, że na 41 skautów drużyny 26 (63%) służyło w szeregach skautowych już przeszło 2 lata, to znaczy wstąpiło do patrolów skautowych przed lipcem 1911 roku — kiedy Ruch nasz nie miał jeszcze oparcia o »Sokół«, nie miał żadnej podstawy prawnej a władze groziły mu nawet prześladowaniem. Mieliśmy wówczas w Polsce zaledwie kilkuset ochotników, a kurs centralny, urządzony dla ich delegatów w kwietniu 1911 r. w pobliżu Lwowa, nie mógł dawać gwarancji, czy tradycyjny polski »słomiany ogień« i tu wnet nie zgaśnie. Tymczasem, jak to wielokrotnie później miałem sposobność stwierdzić, owi pierwsi członkowie polskiego skautostwa, należą dotąd do najwierniejszych. — Przyjemnie było poznać, że w drużynie reprezentacyjnej Polski, jest tylu starych kolegów!
Ryc. 34. |
Szkoła angielska w Birminghamie, która zaprowadza obowiązkowe ćwiczenia skautowe.
|
Ryc. 35. |
Dnia 12 lipca wracaliśmy z niezapomnianej wycieczki do kraju, obiecując sobie wziąć się w Polsce do pracy.
|
Według zawodów wszyscy skauci byli uczniami gimnazjalnymi — i pod tym względem, jak również i pod względem wieku nie odpowiadali w stosunku procentowym ogółowi skautów w Polsce.
Członkowie wycieczki polskiej do Anglji reprezentowali Koronę i Litwę, Wielkopolskę, Małopolskę i Ruś — z tych bowiem części naszego kraju po kilku z nich conajmniej pochodziło.[18]
Oprócz członków naszej drużyny zlot w Birminghamie ściągnął jeszcze z Polski dr. Franciszka Majchrowicza (członka Rady Szkolnej Krajowej zab. austr. i równocześnie członka Związkowego Naczelnictwa Skautowego we Lwowie) z córką, p. Marję Germanównę (drużynową II Żeńskiej Lwowskiej Drużyny Skautowej) i p. Bronisława Bouffałła, założyciela dwutygodnika »Skaut« w Warszawie.
- ↑ Skaut (Lwów), 15 lutego 1913, potym Słowo Polskie (Lwów), Gazeta Warszawska (Warszawa), Kurjer Poznański (Poznań) i inne.
- ↑ Później nabrałem przeświadczenia, że zbyt pobieżnie przedstawiłem wówczas skautom wymagania do egzaminów sprawności i że większość ich (skautów) musiałaby dobrze jeszcze popracować, nimby mogła zdać egzaminy uprawniające do oznak, po które się zgłaszała. Zdanie to nie jest ujemną oceną członków drużyny, lecz jedynie stwierdzeniem, że wówczas jeszcze wydawały mi się egzaminy skautowe łatwiejszymi, niż są w rzeczywistości.
- ↑ Pewien dziennik we Lwowie, jedna gazeta sokola i jedna skautowa.
- ↑ Skorzystaliśmy z gotowości kierownika Biura Polskiego w Londynie prosząc go, ażeby, skoro paczka przyjdzie, rozpakował ją i wręczył nasz dar jen. Baden-Powellowi, a sztandar odesłał do Polski. P. B. Walker przesłał spóźnioną paczkę do Biura, lecz tam widocznie nie można było odebrać przesyłki bez obecności Małkowskiego i Biuro odesłało paczkę z powrotem do kraju — ku wielkiemu ubolewaniu p. B. Walkera (list z 11 września 1913), który tymczasem otrzymał mój list z 15 sierpnia, upoważniający jego do odebrania przesyłki, co obiecał uczynić (list z 19 sierpnia). Paczka została już bez sztandaru tylko z darem dla Baden-Powella po raz drugi wysłana ze Lwowa i tym razem osiągnęła miejsce swego przeadresowany, uniknęłoby się powtórnego wysyłania paczki, gdyż zaszłą w Londynie kolizję łatwo mógłbym rozwikłać. — Oby to było nauką dla skautów na przyszłość, że nie wychodzi na tym dobrze, kto przed każdym czynem uważa za stosowne namyślać się przez miesiąc.
- ↑ Oznaki żadnej innej narodowości nie nosił. Orzełka widzieliśmy na jego piersiach jeszcze w trzy dni później.
- ↑ The Imperial Scout Exhibition. First Class Diploma awarded to The Polish Troop, Birmingham, July 1913, for Cąrpentry. R. B-P., Chief Scout.
- ↑ Mieczysław Tuleja Esq., c/o M. Voynich Esq., Shaftesbury Avenue 68-70, London, England.
- ↑ W Londynie jest dziś przeszło miljon katolików, a żarliwość ich niektórzy porównują z żarliwością pierwszych chrześcijan.
- ↑ Poznałem ją w Londynie w r. 1912. Jest to drużyna złożona z katolików i utrzymująca, jak inne katolickie drużyny, silny związek z parafjami katolickimi.
- ↑ Kardynał Bourne jest członkiem Rady Naczelnej Głównej Kwatery.
- ↑ Pomieszano tu »Królestwo Kongresowe« albo »Królestwo Polskie z lat 1815—30«, które Anglicy dotąd nazywają »Poland«, z naszym pojęciem Polski. — Nawet p. Walker nie mógł sobie z tym dać rady, co widać po segregowaniu korespondencji ze mną raz pod rubryką »Austrian Poland«, drugi raz — »Russian Poland«, a innym — »M«.
- ↑ We Lwowie dano zamianowanemu komendantowi drużyny reprezentacyjnej instrukcję, ażeby Polacy nie brali żadnego udziału w popisach Anglików, a jedynie przypatrywali się im z ubocza. Całe szczęście, że w Krakowie Z. Wyrobkowi i innym udało się przekonać oficerów drużyny, że takie zachowanie się w Anglji rzuciłoby niewłaściwe światło na skautów polskich. — Ale tymczasem stracono bezużytecznie połowę czasu, który z powodu uprzejmości dyrektorów gimnazjów udało się dla jadących do Anglji uzyskać. Gdyby nie ta strata, można było przygotować popis ratowniczy, skoro 19 przybyłych skautów odbyło kurs służby ambulansowej. Tak zaś obrobiono tylko gimnastykę i tańce.
- ↑ Andrzej Małkowski, Scouting in Poland, — Dr. E. Dubanowicz, Some Facts About Poland, The Polish Bureau, Granville House, Arundel Street, Strand W. C.
- ↑ Autorowie pisali po polsku ponieważ mieli rzecz dać do aprobaty w kraju — teraz jednak poprawiam w tłumaczeniu angielskim wyrażenia niezgodne z memi intencjami, zanim je wysyłam Anglikom.
- ↑ Podaję adres z błędami, jak został wypisany w oryginale.
- ↑ Legitymacja przytym wydana zawierała słowa: — I appoint you, Jerzy Houwalt, a member of my troop, — the Lord Airedate's, 5-th, S. W. Leeds, award you the Interpreters Badge after examination. (podp.) W. R. Shanks S. M. &c., Chief Examiner for Leeds, 50 Malvern Road, Beeston Hill. (Mianuję Ciebie, Jerzy Houwalt, członkiem mojej drużyny skautowej (5-ej pd.-zach. Leedyjskiej, lorda Airedate’a) oraz przyznaję Ci po odbytym egzaminie oznakę tłumacza, (podp.) W. R. Shanks, skautmistrz i t. d., główny egzaminator na Leeds.)
- ↑ Obliczyliśmy po powrocie, że 150 kor. przy oszczędności jest kwotą zupełnie na podobną wycieczkę wystarczającą.
- ↑ Ktoś publicznie z przekąsem powiedział, że do Anglji pojechała »drużyna krakowsko-lwowska«, czyniąc tym zarzut, że tylko jeden z zaborów brał w zlocie birminghamskim udział. — Otóż, jeśli już ktoś koniecznie chce Polskę na zabory dzielić, mogę temu powiedzieć, że między skautami w drużynie reprezentacyjnej było uczniów szkół zaboru austryjackiego: ze Lwowa — 14, z Krakowa — 5, z innych miast — 17. Skauci i oficerowie skautowi w Birminghamie pochodzili ze wszystkich trzech zaborów, mianowicie z zaboru rosyjskiego pochodziło 8 (Królestwo Kongresowe — 4, Litwa — 3, Ruś — 1), z austryjackiego — 43, z pruskiego — 1. Jednego z uczestników nie liczyłem w tym rozróżnianiu, ponieważ trudno mi jest znaleźć kryterjum jego przynależności do któregoś z zaborów; w województwie Brzeskim Kujawskim i sąsiednich spędził on bowiem w przybliżeniu lat 9, w Mazowieckim — 3. w Krakowskim — 6, w Sandomierskim — 1, w Lubelskim — 1, w Ruskim — 5 niespełna, (zagranicą — rok), — teraz zaś siedzi u stóp Tatr polskich i czuje się tak samo u siebie w domu, jakby był gdziekolwiekindziej w Polsce.