Miłość za grobem/Dzień Pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Miłość za grobem
Pochodzenie Dramata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1887
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ PIERWSZY.



SCENA I.
(Sala w domu Kadiego w Granadzie. Maurowie w kaftanach i szarawarach, Moreski w białych jupkach. Grajkowie. Kadi, Baryłka[1]).
Kadi.

Bramę wchodową zamknięto?

Baryłka.

Okna, dachy, od sień wrota.

Kadi.

Bez znaku niech żywa istota

Nie wejdzie; obchódźmy święto.
Dzień to uroczysty, piątek:
Święćmyż go wedle pamiątek
Narodu i wedle ducha.
Bawcie się i miejcie baczenie,
Niech żaden z chrześćjan, z któremi
Byt dzielimy dziś téj ziemi,
Nie wkradnie się, nie podsłucha
Naszych ceremonij.

Wszyscy.

Żywo!

Baryłka.

Wbijajcie mi w pięty drzazgi,
Jeśli mam krztę skocznéj miazgi.

Śpiew.

Choć niewoli cierpiąc trud
Że w Allaha ufał cud,
Płacze maurytański lud
Wiary, co się wrogu kryje.

Wszyscy.

Wiara żyje!

Śpiew.

Niech się święci sławne dzieło,
Co Hiszpanii moc zwichnęło,
Śród wolności w jarzmo wzięło
Niejarzmione dumne szyje.

Wszyscy.

Wiara żyje!

Baryłka.

Niech się święci pamięć guza,
Który nabił szeryf Muza
Hiszpanowi, gdy rajtuza
Zzuwszy, wziął go we dwa kije.

Wszyscy.

Wiara żyje!

(Słychać silne uderzenia do drzwi).
Kadi.

Co to?

Jeden.

Pukają do bramy.

Kadi.

Siepaczy nad głową mamy,
Pojmać nas rozkaz im dano;
Jako, że król edyktami
Kazał, by nas szpiegowano,
A oni, idąc za wami,
Widząc, że ze wszech stron tłumnie
Zdążaliście wszyscy ku mnie,
Przeczuli coś oczywiście.

Baryłka.

Więc, panowie — plac oczyśćcie.

Don Juan Malek (za sceną).

Nie ma tam nikogo? Hola!
Otworzyć mi, jeśli wola.

Baryłka.

Próżno na drzwiaeh pięści kruszy,
Kto nie pukał nam do duszy.

Jeden.

Co poczniemy?

Kadi.

Instrumenta
Pochowajcie; — nie dla święta
Przyszliście tu; — w odwiedziny.
Drzwi otworzyć.

Inny.

Dobra rada.

Kadi.

Spokój udać nam wypada. —
Baryłka, czemu waść stoi?

Baryłka.

Baryłka do drzwi się boi;
Boi się... serce mu szepce,
Że go alguacil[2] po klepce
Przejdzie kijem, stłucze może,

A Baryłka od kolebki
Nosił zawsze całe klepki.

(Otwiera).



SCENA II.
(Wchodzi Don Juan Malek).
Malek.

Nie kryjcie się.

Kadi.

Skądże, panie?...
Wy, którego krew Maleków,
Choć maurytańska od wieków,
Uczyniła członkiem rady
Dwudziestu czterech Granady,
Wy raczycie zejść dziś do mnie?

Malek.

Sprawa poważna ogromnie
Z smutnej — niestety — przyczyny,
W te mię wiedzie odwiedziny.

Kadi (n. s. do Maurów).

Niekarność nasze przychodzi
Zganić.

Baryłka.

Zganić? Nic nie szkodzi:
Zganić nie to, co wyganiać.

Kadi.

Co rozkażesz?

Malek.

Przyjaciele,
Niech was do siebie ośmielę;
Nie straszcie się mych odwiedzin,
Bo zdrady w nich niema żadnéj.
Oto sprawa:
Gdy dziś rano
Wstępowałem do senatu,
Właśnie nam do sali radnéj
Prezydenta list przysłano
Z izby jego majestatu
Filipa, a z nim żądanie,

Aby egzekutowanie
Słusznych w jego myśl wymagań
Poczęto zaraz bez wzdragań.
Wobec nas ten list otwarto;
Jął go sekretarz senatu
Czytać głośno, a z tématu
Wyrozumieć się wnet dało,
Że go jedno dyktowało
Złością przeciw wam wywartą
Uprzedzenie. — Jak to słusznie
Czas i szczęście przedstawiają
W jednéj postaci! Oboje
Na dwu skrzydłach, jednem kole
Na złą czyli dobrą dolę
Gonią i nigdy nie stają.
Punkta więc owéj relacyi,
Jedne były stare, znane,
Drugie nowe, wypisane
Drobiazgowo; a kazały,
By nikt z afrykańskiéj nacyi,
Co dziś popiołem i cieniem,
A dawniéj była płomieniem,
W którym hiszpańskie zgorzały
Posady,[3] — aby nikt, mówię,
Pod groźbą wieży i kaźni
Nie święcił piątku ni zambry[4],
Nie używał szat z jedwabi,
Nie śmiał pojawić się w łaźni,
W końcu byście nie mówili
W domu językiem Arabii,
Jeno językiem Kastylii.
Ja, który najstarszy wiekiem
Mam pierwszy do głosu prawo,
Rzekłem, że chociaż daleki-m
Przeciwić się króla woli,
Bo słuszna, by się powoli
Nagięło Maurów zwyczaje
Ku naszym, przecież się zdaje,

Że środki to zbyt gwałtowne,
Dla celu mało stósowne,
Zwłaszcza w tak drażliwéj porze;
Bo gwałt tylko tam zwycięża,
Gdzie już łagodność nie może.
— Don Juan, don Juan z Mendosy,
Krewny przesławnéj rodziny
Margrabiego Mondeharu,
Rzekł: „Don Juan ma przyczyny
Z naszą wolą szukać swaru,
Bo go ciągnie głos natury
Bronić maurytańskiéj skóry;
Więc hamuje ramię mściwe
Na to plemię obrzydliwe,
Pogańskie, nędzne i sprośne“. —
Na takie słowa nieznośne
Ja: „Don Juanie z Mendosy“
— Rzekłem, — „kiedy chciały losy
Ludy téj wielkiéj Hiszpanii
W swéj ojczyźnie niewolnice
Pod Maurów poddać prawicę,
Chrześéjanie (ci którzy dzisiaj
Zową się Mozarabami)
Żyli z Maurami zmieszani;
A dziś ani ich to plami,
Ni wstydzi, bo szczęście bujniéj
Wyrasta i trwa podwójnie
Długo, gdy się go nie sili,
Lecz idzie za niem potulnie.
A choć za nic się nie liczy
Lud zgnębiony, niewolniczy,
Przecież arabscy rycerze
Nie zostali w żadnéj mierze
Za chrześćjańskimi w dzień owy,
Gdy w symbolu zmyli głowy
Katolickiéj wiary świętej;
— A cóż ci, co jak ja w sobie
Mają krwi królewskiéj szczęty“.
„Tak, murzyńskich królów“ — rzekł.
„Jak gdyby nią być przestała“,
— Odparłem — „choć się nazwała
Chrześcijańską krew Valorów,
Cegriesów, Venegas, Granady“...

Słowem, od podobnych sporów
Przyszło do gwałtownéj zwady,
A że odpięliśmy szpady,
Wszczęły się klątwy i krzyki.
— Przeklęte, przeklęte boje,
Nie na stal, lecz na języki,
Broń, co kruszy wszystkie zbroje;
Łatwiéj zagoi się rana,
Ostrzem niż usty zadana.
— Zaszumiało i mnie w głowie,
Krzyknąłem, że mi odpowie
Za śmiałość... wtedy, — drżę cały —
On — powtarzam to struchlały —
Laskę mi wyrwawszy z ręki,
Laską... ale dość téj męki:
Są rzeczy, które mniéj boli
Przecierpieć, niż opowiadać.
Zniewaga, którą śmiał zadać
Mnie stającemu za wami
Całą wasze gminę plami.
— Nie mam syna, coby mściwy
Pomścił ojca głowy siwéj.
Nie, — mam tylko córkę jednę;
Lecz co może dziewczę biedne?...
Smutkami zatruje zdrowie,
Nim ulży ojcu — Maurowie,
Zacna relikwio Afryki,
Chrześcijanie pragną jeno
Zamienić was w niewolniki.
— Alpuharra, która nurza
Skroń w lazurach, liczne wzgórza
Z posianemi na nich grody,
Niby morze skał i gajów,
Gdzie — o cudowna kraino! —
Po falach zielonéj téj wody
Minarety srebrne płyną,
Płyną dwory, którym imię
Dał Galera, Berja, Gavia, —
Nasze są; ku tamtéj stronie
Ściągnijmy lud nasz i bronie.
Tam wybierzcie naczelnika
Z najstarszego pokolenia
Przesławnych Abenhumeyów,

— W Kastylii ich się spotyka
Jeszcze, i — wasz Allach z wami,
Z jeńców stańcie się panami.
Ja — niechaj i głowy zbędę —
Pójdę, opowiadać będę
O téj praw ludzkich infamji,
Że ma plama wszystkich plami,
A zemsta nie wszystkich zmyje.

Kadi.

Ja na wielkie przedsięwzięcie...

Inny.

Ja na te świętą intencyę

Kadi.

Gotów z życiem mem i mieniem.

Inny.

Gotów oddać krew i duszę.

Moreska.

A ja tych kobiet imieniem,
Co ojczyzną zwą Granadę,
Klejnoty me w dani kładę.

(Odchodzą Malek i Maurowie).
Baryłka.

A cóż dam ja nieszczęśliwy?
Mam jeno bańkę oliwy,
Bańkę octu, fig koszyczek,
I orzeszki i migdałki
I muszkatołowe gałki,
Nie dużo, nie... czosnku główkę
I cebulkę i rodzynki,
I palmowe gdzieś łupinki.
Potém — falbanki połówkę,
Igły, nici i naparstek,
I tytoniu parę garstek,
I na pióra gęsie dudki
I bibułę... dla wygódki
I do listów mam opłatek.
— Wszystkie złożę na zadatek
Łachmanki moje ojczyźnie —
Obaczym, czy się umiźnie
Za to, żem tak dług jéj spłacił,
Zrobi księcia lub margrabię!...

Jeden.

Cicho bądź, czyś zmysły stracił?

Baryłka.

Nie, nie, nie.

Inny.

Jeśli nie, drabie,
Toś pijany.

Baryłka.

Nie, nie, nie:
Bo Mahomy przykazanie
Stoi jasno w Alkoranie:
„Nie pij wina“; — więc nie piję.
Na me oczy! A jeżeli
Zły duch czasem już ośmieli,
To by nie gubić gardzieli,
— Wylewam je. Na mą brodę!

(Wychodzą).



SCENA III.
(Sala w domu Maleka. Dońa Clara, Beatriz).
Klara.

Pozwól płakać, Beatrycze:
Serce smutku nie pomieści;
Niech z tych żalów i boleści
Także oczom coś odliczę,
A gdy ręce me dziewicze
Nie potrafią — słabe — zabić,
Kto nam honor śmiał zagrabić,
Więc swą zmyję, gdy nie zdołam
Plamy jego krwią wywabić.
— Jak nas natura wszech rzeczy
Macoszo udarowała,
Że jeno o serce dbała
I piękno miała na pieczy,
O które się cześć kaleczy,
Bo nie zbrojona puklerzem.
Do ludzkości plag należym,
Że z nas mąż lub ojciec może
Stratę ponieść na honorze,
Który bezwiednie odbierzem,
Lecz nie wrócim. Ha, meżczyznę

Zrodzić się byłabym rada,
Ujrzał-by świat i Granada
Czy z podobną junaczczyzną,
Co przeciw białemu siwizną
Starcowi szedłby na harce.
Niech się strzeże! i ja skarcę,
Lecz niech mię nie mija przeto;
Może on walczyć z kobietą,
Kiedy się miotał na starce.
Dziecko! Biczyk z piasku kręcę...
Słowa, słowa, marne słowa.
Zemsto, przyjdź; a niech go chowa
Bóg, jeśli wpadnie mi w ręce.
Nie koniec to mojéj męce:
Z ramion mi razem wyrwani
Ojciec i mąż; z pod zhańbionéj
Bo strzechy nie zechce żony
Brać don Alvaro Tuzani.




SCENA IV.
(Wchodzi don Alvaro).
Alvaro.

Wróżba to jest nieszczęśliwa,
Że gdy dotąd była marą
Miłość moja, piękna Klaro,
Imię me z twych ust się zrywa.
Czy to echo się odzywa
Duszy twej? Czy to więziona
Troska, którą obarczona
Otrząsasz, wzdychając tak rzewnie?
Gdy tak, ja nią jestém pewnie,
Skoro mię wyrzucasz z łona.

Klara.

Nie przeczę, żem nieszczęśliwa,
Tylu ciosów się zalększy
I że smutek mój największy
Tobą, luby, się nazywa.
Patrzaj, niebo nas rozrywa;
Czułeś wróżbę strasznéj wieści.

Miłość moja mię nie pieści,
Czyniąc do poświęceń zdolną:
Żony tobie mieć nie wolno,
Co nosi imię bez cześci.

Alvaro.

Klaro, zbytnie przypomnienia
Ile szacunku żywiła
Miłość ma, jak się znaczyła
Dowodami uwielbienia.
Zwiej proszę twe podejrzenia.
Jeślim przyszedł, to — nie taję —
Zawstydzony, iż tak staję
Przed tobą, nim go zabiłem.
Lecz jeżeli odłożyłem
Zemstę, gwałt sobie zadaję
Przez wzgląd na ciebie jedynie.
A choć jakie żal ma prawa,
Z kobietami się nie wdawa
I choć smutków tych przyczynie
Mogę rzec: Niechaj przeminie
I sama troski nie stwarza,
Bo taka zuchwałość wraża,
Jeśli jéj nie poprze szpada,
Póki sprawiedliwość włada.
Nie hańbi i nie obraża, —
Milczę, przyszedłszy w zamiarze
Tym. Prawo honoru każe,
Iż się zemsta mija z celem,
Gdy się sam nad krzywdzicielem
Nie mści skrzywdzony; chyba że
Mścicielem jest młodszy brat,
Syn albo córka; a zatém,
Jeśli przed sobą, czy światem
— Bo jest sędzią głupim świat —
Ranę tę wygoić rad,
Oto ja mu ją wygoję,
Bo prosząc o rękę twoję,
Skoro cię, luba, posiędę,
Jako syn prawa nabędę
Do zemsty i zaspokoję.
Oto, pocom wszedł w te progi,
Klaro; jeśli mię zuchwałym
Nazwiesz, że dłoń ściągnąć śmiałem

Właśnie w dzień próby tak srogiéj
Dlatego, iżem ubogi,
— Wiedz, nie chcę, by mi dawano
Posag: dajcie tę doznaną
Krzywdę, a dać ją możecie,
Bo to rzecz powszednia w świecie,
Że krzywda biednego wiano.

Klara.

Ni ja mówić potrzebuję,
Don Alvaro, skoro szlocham,
Jak cię mocno, mocno kocham,
Ni świadczyć, jak cię szanuję.
Nie mówię, jak dojmuje
Ból z podwójnéj dziś katuszy,
Bo to łez mych nie osuszy;
Ni że z pulsów czuję bicia,
Iż tyś duszą mego życia,
Tyś jest życiem mojéj duszy...
Nie; rzec chcę: Przejrzyj me łono,
A nie nazwiesz mię zwodnicą:
Wczoraj twoją niewolnicą,
Więc dzisiaj nie będę żoną,
Jeśliś wczoraj zalęknioną
Miał odwagę o mnie prosić,
Mógłby dzisiaj świat rozgłosić,
Że gdyś mi niezdolen sprostać
Rodem, by twą żoną zostać,
Musiałam granice poznosić.
Szacunek mając i mienie,
Czułam się dla cię zbyt małą,
Lecz że stąd szczęście się śmiało,
Żywiłam choćby marzenie...
Dziś — w jakiéj mię wezmiesz cenie?
Wstydu zaznasz a nie chluby
Z twojéj Klary już nie-lubéj,
Gdy usłyszysz szept po stronie,
Żeś czekał, aż cześć uronię,
Aby wstąpić ze mną w śluby.

Alvaro.

Mszcząc się, chcę ją powetować.

Klara.

Zgnębiłbyś mię tą ofiarą.

Alvaro.

I to znaczy kochać, Klaro?

Klara.

Tak, — a co więcej, szanować!

Alvaro.

Do szału mię nie doprowadź!

Klara.

Poświęceniem go uzdrowię.

Alvaro.

Chcę, niech się twój ojciec dowie.

Klara.

Wyznam, żeś go w błąd chciał wwieść.

Alvaro.

To godziwość?

Klara.

To jest cześć.

Alvaro.

Uczucie?

Klara.

To wierność się zowie.
Klnę się na niebo najczystsze:
Me serce nie będzie niczyje.
Tak daj Bóg, niechaj ożyje
Feniksem honoru zgliszcze.

Alvaro.

Lecz me serce czyliż zważa?...

Beatriz (wbiegając).

Kroki słyszę z korytarza.

(Wygląda).

Panowie w bogatym stroju...

Klara.

Ukryj się w tamtym pokoju.

Alvaro (n. s.).

Co będzie?

Klara (n. s.).

Los mię przeraża.




SCENA V.
(Wchodzą: Don Alonso de Zuńiga, Don Fernando de Valor i Don Juan Malek).
Malek.

Klaro!

Klara.

Ojcze?

Malek (n. s.).

Jak mi przecie
Straszno śród tych nieba chłostań!...
— W tamtéj sali chwilką postań.

Klara.

Na cóż to?

Malek.

Dowiesz się, dziecię.

(Klara wychodzi i zatrzymuje się za przymkniętemi drzwiami z Don Alvarem).
Alonso.

Mendoza areszt domowy
W Alhambrze ma naznaczony.
Nim wygładzą obie strony
Gniewy z kontrowersyi owej,
Trzeba z ostrożności słusznéj
I wam też pozostać w domu.

Malek.

Przyjmuję areszt bez sromu
I strzedz go będę posłuszny.

Valor.

Nie nazbyt długo; bo skoro
Mnie pan Korregidor zlecił,
Bym pretensye stron wyświecił,
Gdyż sąd nie ma żadną miarą
Honorowych spraw na pieczy, —
Ja owe skazy honoru
Wyleczę.

Alonso.

Panie z Valoru,
Niechaj się dwiema wyleczy
Prawdami rzekoma skaza:
Czyli na królewskim dworze,
Czy w trybunale, nie może
Obrazą zwać się obraza.

Za niebyłą ją się pisze;
Najkrwawszy zatarg te władze
Niweczą w swojéj powadze.

Malek (do Klary).

Słyszysz dziecko moje?

Klara.

Słyszę.

Valor.

Więc nie obraza; ot, mała
Zadzierka, którą się zgoi.

Malek.

Licha cześć, panowie moi,
Gdy się raz tak ratowała.

Valor.

Mendoza, — obaj to wiecie —
Pierwszy pomiędzy magnaty
Hiszpanii — jest nieżonaty;
Malek zaś, którego w świecie
Słynie ród, bo między rody
Arabskich królów się liczy,
Chowa w domu skarb dziewiczy,
Córkę sławionéj urody
I cnót. — Mojém więc pojęciem
Spór ich prędkie rozwiązanie
Znajdzie, jeżeli zostanie
Mendoza Maleka zięciem.

Alvaro (n. s.).

Biada mi!

Valor.

Tak z jednéj strony
Z Mendozą sąd się upora:
Jako wróg krzywdzący wczora,
Jako syn dziś obrażony,
Nie mając ktoby się na nim
Chciał mścić, już żalów nie wznowi;
Z drugiéj też de Malekowi
Da się mojem przekonaniem
Satysfakcyą dostateczną:
Fortelowi tému dzięki
Nie podniesie przecież ręki
Na krwi swojéj część serdeczną.
Honor będzie ocalony,
Gdyż po tym pokoju dziele

Nie mogę być w jedném ciele
Krzywdziciel i obrażony[5].

Alvaro (n. s.).

Puszczaj mię... wyznam... przeszkodzę!

Klara.

Stój, stój, nie gub mię, na Boga!

Alonso.

Do zgody najprostsza droga.

Malek.

Prosta, — tak; lecz na téj drodze
Szkopuł, że naszym układom
Córka ma założy tamę.

Klara (n. s.).

Boże mój, niebiosa same
W dłoń narzędzie zemsty kładą.

Malek.

Bo ja sam zaręczać nie chcę,
Czy zgodzi się śmiałka tego,
Co nam tyle zrządził złego,
Zaślubić...

Klara (wychodząc).

Zgodzi się, zechce,
— Ojcze, mając do wyboru
Szczęście twe, a mą niedolę,
Bez pociechy żyć ja wolę,
Niż, byś ty żył bez honoru.
Gdybym była twoim synem,
Ach, umiałabym zasłynąć:
Cześnie zabić, cześnie zginąć,
Lecz słabéj dziewce gdy czynem
Satysfakcyi ciebie godnéj
Domagać się nie sądzono,
Pozwól zostać jego żoną.
Gdyż w ten sposób niezawodny
Ludzkiéj złości cię obronię,
Dobre imię twe wykupię.

(n. s.)

Jeżeli nie w jego trupie,
W mem je martwem znajdziesz łonie.

Alonso.

Tylko twe bystre pojęcie

W jedném zdaniu tak zawiłą
Myśl skrysztalić potrafiło.

Valor.

By dojrzało przedsięwzięcie,
Zaraz, jeśli się podoba,
Spiszmy akt; ja go poniosę;
O sądzie naszym Mendosę
Pouczając.

Alonso.

Pójdziem oba.

Malek (n. s.).

Zgodziłem się; bunt nie gotów,
Podejrzenia uśpić muszę.

Valor.

Otóż i po zawierusze.
— Pogoda wybłyska z grzmotów.

(Odchodzą wszyscy trzej).



SCENA VI.
(Don Alvaro, Dońa Klara).
Alvaro.

Pójdę, pójdę, by nie wrócić,
Nie kochać duszy obłudnéj
W cielesnéj szacie tak cudnej.
Ha! jeśli nie chciałem kłócić
Owéj przezacnéj roboty,
To nie z szacunku, obawy,
Lecz dla własnéj dobréj sławy:
Albowiem kobieta cnoty
Tak lichej...

Klara (n. s.).

Serce mi kraje!...

Alvaro.

Co jednego zalotnika
W pokoju z sobą zamyka,
Drugiemu rękę oddaje, —
Niegodna, aby mówiono,
Że ja ją kiedyś kochałem.

Klara.

Alvaro, językiem śmiałym
Krzywdę mi niezasłużoną
Czynisz; to się wytłómaczy
Z czasem.

Alvaro.

Z podobnych uwłaczeń
Méj części nie ma tłómaczeń.

Klara.

Będą, luby...

Alvaro.

Co mi znaczy!
Czyliż myliły mię uszy,
Że dajesz rękę Mendosie?

Klara.

Tak, ale — smutny mój losie!...

Alvaro.

Teraz i mój smutny los.
— Nie cię ze mną nie przejedna,
Ojcu hańba jeszcze jedna,
A mnie, mnie śmiertelny cios.

Klara.

Z czasem, ach, z czasem, Alvaro,
Przekonasz się, żeś był w błędzie
I wtedy smutno ci będzie
Z tą zachwianą we mnie wiarą.

Alvaro.

Doprawdy, czarujesz mię:
Jaki twych dowodzeń szlak:
Oddajesz mu rękę?

Klara.

Tak.

Alvaro.

Będziesz jego żoną?

Klara.

Nie.

Alvaro.

Jaką-że sztuką szaloną...

Klara.

Nie pytaj, nie pytaj, luby!

Alvaro.

Z nienawistnym wejdziesz w śluby
A nie będziesz jego żoną?

Klara.

Więc — posłuchaj czego chcę;
Chcę go zwabić w te ramiona,
Na to, by patrzeć, jak w nich skona.
Czy ci to wystarcza?

Alvaro.

Nie.
Gdyż nie karę, ale chwałę
Znajdzie i umrze w zachwycie
W twych ramionach tracąc życie,
Bo go te ramiona białe
Niby katowie — anieli
W krainę wprowadzą bożą.
— Ale nim mu się otworzą
Choćby dla krwawéj kąpieli,
Ja do krótkiéj mu radości
Nie pozwolę zdobyć toru.

Klara.

Czy to z kochania?

Alvaro.

Z honoru.

Klara.

Czy to z przyjaźni?

Alvaro.

Z zazdrości.

Klara.

Uważ, mój ojciec się zgodził;
Niech cię siwy włos powstrzyma.

Alvaro.

Już świat dla mnie wagi niema,
Skoro szczęście mi zagrodził.

(Wybiega).



SCENA VII.
(Cela Don Juana de Mendoza. Mendoza, Garces).
Mendoza.

Nigdy się z gniewem roztropność nie zczepi.

Garces.

Nie tłómacz się, Juan; było jeszcze lepiéj

Kijem mu zmacać bary.
Że się niedawno ochrzcił i że stary,
To myśli, że mu wolno grać na nosie
Takiemu Gonzalesowi Mendosie!

Mendoza.

Podobni wszyscy z owego plemienia:
Dmie się to, puszy się, — nie do zniesienia!

Garces.

Dlatego pewnie nosił Don Ińigo
Konstabl, co był znanym z żartów wygą,
Nosił — mówię — dwie szpady:
Jednę przy boku, drugą od parady
W ręku; gdy ktoś zdziwiony
Pytał, czemu tak ciężko uzbrojony,
Rzekł: Téj od boku używam z rozkoszą
Na tych, co jak ja, przy boku ją noszą.
Ta odpasana zasię na tych służy,
Co szpad nie mają, ale rezon duży.

Mendoza.

Chciał tém pokazać szlachcicowi, jako
Na dwa wypadki ma mieć broń dwojaką.
— Niechże mi świeci przykład tak misterny:
Daj szpadę, którą-ś przyniósł, giermku wierny;
Bym — choć w kozie zamknięty —
Na podorędziu miał argument cięty.

Garces.

Cieszę się wielce, że mię sprowadzili
Do kraju dobrzy duchowie w téj chwili,
Gdy pan mój Maurów uczy piać z dyszkantu.

Mendoza.

Jakżeś tu, Garces, zaszedł od Lepantu?

Garces.

Jak ten, który za dobrą
Gwiazdą dostał się pod chorągiew chrobrą
I brał udział w wyprawie
Wielkiego wodza, co się lubi w sławie
I wodzi wojska skinieniem prawicy
Stworzonéj władać; syn boskiéj orlicy,
Co pod swych skrzydeł zapęd niewstrzymały
I ich opiekę poddała świat cały.

Mendoza.

Don Juan, mój pan, czy cieszy się zdrowiem?
Kontent z wyprawy?

Garces.

Chcesz pan, to opowiem.

Mendoza.

Zaczekaj, — dama jakaś w woalu.

Garces.

Choćby królewna, stoję pełen żalu,
Właśnie kiedy chcę wystroić romancę,
Wchodzi figura, co mi kruszy lancę.




SCENA VIII.
(Wchodzi dońa Izabela Tuzani zakwefiona).
Izabela.

Don Juanie, czy pozwoli
Pan jednéj damie troskliwéj
Odwiedzić was tu w niewoli,
Spytać, czyś wesół i żywy?

Mendoza.

Czemu nie? — Pozostać sami
Chcemy, Garces.

Garces.

Już uciekam.
— Uważaj, czy to czasami...

Mendoza.

Nie, niech cię nie boli głowa;
Wiem, kto jest, — z pierwszego słowa.

Garces.

Kiedy tak, w sieni poczekam.

(Garces wychodzi).
Mendoza.

Między dwoma wątpieniami
Zawiesił mię wzrok i słuch,
Bo nie zgadnę, które z dwóch
Mówi prawdę, które mami.
Jeśli uwierzę słuchowi,
Nie jesteś tém, czem się zdajesz;
Jeżeli wzrok prawdę mówi,
Nie zdajesz się być, czem jesteś.
Zasłużyły moje oczy,
Byś zrzuciła ten przeźroczy,

Ale przecież nieprzejrzany
Czarny obłok z twarzy białej,
By me usta zawołały,
Że dwa razy wstał świt rany.

Izabela.

Ażeby wam, don Juanie,
Uprościć odgadywanie,
Kto wasza jutrzenka jasna,
Odsłaniam się; miłość własna
Chcąc zakosztować słodyczy,
Nie da zgadywać śród wielu,
Kogo się kompliment tyczy.
Oto masz mię.

(Odsłania twarz).
Mendoza.

Izabela.
Ty najdroższa? W mem mieszkaniu?
Z tak daleka i w przebraniu.
Tu mię cieszyć na pokucie?
Jakże mi nawet przeczucie
Miało szczęście to wywróżyć?
I jak nie ma mię odurzyć?

Izabela.

Ledwo mię wieść doleciała
O téj burzy, co zagnała
Ciebie, luby, w to więzienie,
Miłosne me udręczenie
Nie dało zwlekać ni chwili,
Więc zanim wróci do domu
Don Alvaro, pokryjomu
Z jedną tylko pokojową,
— (Patrz jakeś mi winien wiele) —
Która w korytarzu czeka
Rozesmucić ci tę celę
Przybiegłam.

Alvaro.

W dobrą godzinę.
Pociesz smutnego człowieka,
Bo już w zniechęceniu ginę.




SCENA IX.
(Wbiega Ines zalękniona).
Ines.

Aj, pani!

Izabela.

Cóż tam, Ineso?

Ines.

Brat pani idzie w tę stronę.

Izabela.

Czyliż-by nas zakwefione
Poznał? Z niepokoju gorę,

Mendoza.

Co prawda, idzie nie w porę.

Izabela.

Jeśli tu znajdzie, zabije.

Mendoza.

Boisz się, gdy ja przy tobie.
— W przyległym pokoju obie
Zamknijcie się; póki żyję,
Choćby gwałtém, wejść mu nie dam,
Za twą całość duszę sprzedam.

Izabela.

Odwagi zaczerpnąć trzeba;
Ratujcie, ratujcie, nieba!

(Kryją się).



SCENA X.
(Wchodzi don Alvaro).
Alvaro.

Panie Juanie z Mendosy,
Proszę, jeśli waszmość rady,
Z samym i na jedno słowo.

Mendoza.

Wszak sam jestem.

Izabela (n. s.).

Jaki blady!

Alvaro.

Więc i drzwi te zamknąć można?

Mendoza.

Można. (n. s.), Cóż nam niosą losy?

Alvaro.

Przebaczcie, działam zostrożna.

(Zamyka drzwi wchodowe).

— Teraz méj sprawy osnowie
Dajcie ucho. — Dziś w rozmowie
Słyszałem, że zamierzano
Odwiedzić was...

Mendoza.

W rzeczy samej.

Alvaro.

W tém więzieniu.

Mendoza.

Nie kłamano.

Alvaro.

Z owéj wizyty niewczesnéj
Mnie wypadnie cios bolesny.

Mendoza (n. s.).

Awantura już się klei.

Izabela (n. s.).

Ostatek tracę nadziei.

Alvaro.

Śpieszyłem więc przybyć, zanim
Nadejdzie tu ów ktoś drugi,
Swojéj natrętnéj posługi
Wiedzion niepohamowaniem;
Śpieszyłem zaś bronić cześci.

Mendoza.

Nie rozumiem ciemnéj treści.

Alvaro.

Więc jaśniéj się wytłomaczę.

Izabela (n. s.).

Jak mi serce w piersi skacze!
Czy do mnie wstęp długi zmierza?

Alvaro.

Pan Korregidor zamierza
Z panem Fernandem z Valoru,
Co jest krewnym de Maleka,
Załagodzić sprawę sporu,
A mnie się taka opieka...

Nie podoba. Przyczyn wiele,
Któremi z nim się nie dzielę.
Dlatego, że... nie mam chęci:
— By rzecz streścić w słowach dwóch:
Odwaga mię spytać nęci,
Czy waść taki z młodym zuch,
Jak był zuchem wobec starca.
Nie wyjdziem z tego pałacu,
Aż jeden legnie na placu.

Mendoza.

Tyle żalu tylko żywię
Do waszmości, żeś treściwie
Nie wyłożył sprawy prostej.
Przechodziłem jak przez chłosty,
Myśląc, że się tu wyświecą
Pretensye, z ważniejszéj nieco
Dla mnie sprawy, — co zostawiam
Na uboczu — więc gdy nigdy
Satysfakcyi nie odmawiam,
Kto sobie poznać mię życzy,
Nim przyjaciel ów przybędzie,
I w tym niemiłym ci względzie
— Jak mówisz — zapośredniczy-,
Dobądź szpady.

Alvaro.

Poto stoję.
Nigdy waszmość nie uwierzy,
Jak mi na jego zależy
Śmierci.

Mendoza.

Dosyć; plac jest wolny.

(Biją się).
Izabela (n. s.).

Jak zawistny los mię wplata
W powikłanie coraz nowe!...
Widzieć kochanka i brata,
Walczących i rozjąć nie módz!...

Mendoza (n. s.).

Co za muszkuły stalowe!

Alvaro (n. s.).

Jaka biegłość.

Izabela (n. s.).

Co uczynię,

Obu, choć dech we mnie kona,
Szczęścia życzyć zniewolona.
A zrobi mię nieszczęśliwą,
Którykolwiek wyjdzie żywo.

(Potknąwszy się na krześle, don Alvaro pada; dońa Izabela wybiega zakwefiona i zatrzymuje Mendozę).
Alvaro.

Nic to; o krzesło niechcący
Potknąłem się.

Izabela.

Don Juanie,
Stój! (n. s.). Na Boga, pomieszanie
Pchnęło mię; nie wiem, co czynię.

(Cofa się).
Alvaro.

Źle, żeście mi ukrywali,
Iż nas widzi ktoś z téj sali.

Mendoza.

Nie należy wam się żalić:
Patrzyła na nas jedynie
Po to, aby was ocalić.
Chociaż alarm był zbyteczny,
Jestém jeszcze dosyć grzeczny,
Abym wiedział, że potknięcie
Jest przypadkiem.

Alvaro.

W każdym razie
Damie téj, tak pełnéj pieczy,
Składam dzięki za dwie rzeczy:
Że wyszła, by mi ratować
Życie, a wyszła, nim za nie
Waszéj dworności dziękować
Wypadło zobowiązanie.
Tak swoboda mi została
Raz drugi spróbować broni.

Mendoza.

Don Alvaro, któż wam broni?

(Biją się).
Izabela.

Niech tu boska radzi sztuka.

(Słychać uderzenia do drzwi).
Alvaro.

Co to jest? Do drzwi ktoś puka.

Mendoza.

Co począć?

Alvaro.

Niech waszmość bije:
Otworzy ten, kto dożyje.

Mendoza.

Dobrześ rzekł.

Izabela (wychodząc).

Więc ja otworzę,
Koniec téj rzezi położę.

Alvaro.

Nie otwieraj.

Mendoza.

Nie otwieraj.

(Izabela otwiera).



SCENA XI.
(Wchodzą don Fernando de Valor i don Alonzo de Zuńiga).
Izabela.

Ci dwaj, których tu widzicie,
Sprzysięgli się na swe życie.
Rozbrójcie.

Alonso.

Tak zawezwani
Od ciebie poczniemy, pani.
Bo widząc, jak tutaj giną
Wobec ciebie, każdy zgadnie,
Że jesteś sporu przyczyną.

Izabela (n. s.).

Biada mi, środkiem się gubię,
Którym wyjść z opałów chciałam.

Alvaro.

Ponieważ patrzeć nie lubię,
Że przeze mnie cierpi dama,
Ku któréj wdzięcznością pałam
Za ocalenie mi życia,
Wyznam, skąd téj walki drama;

Miłość sprawie téj daleka.
Jako krewny de Maleka
Chciałem zadość uczynienia
I to cel mego przybycia.

Mendoza.

Że prawdziwy, Bóg nam świadkiem.
Dama ta weszła przypadkiem.

Alonso.

To postać rzeczy odmienia.
— Ponieważ zgoda zawarta,
Jaką przynosi ta karta,
Już cień z dwu honorów zwlecze
Lepiej, że krew nie pociecze.
Wyższy ten, kto bez oręża
I rozlewu krwi zwycięża.
— Żegnamy panią, seńora.

Izabela (n. s.).

Ostateczna była pora.

(Wychodzi z Inezą).



SCENA XII.
(Don Alonso, don Alvaro, don Juan de Malek, don Fernando).
Valor.

Panie Juanie z Mendosy,
Rozsądziły zgodnie głosy
I naszych i waszych świadków
Echa — jak mówią w Kastylii —
Pozostały między drzwiami.
Postępując zgodnie z nami,
Biorąc rękę doni Klary,
Która jest feniksem Granady,
Same przez się owéj zwady
Następstwa...

Mendoza.

Płoche zamiary,
Panie Fernandzie z Valoru,
Któremi się waszmość para.
Gdy feniksem dońa Klara,

Powinna zostać w Arabii.
Bo my kastylscy górale
Nie dbamy o feniksy wcale,
A cześć takich jak ja ludzi,
Przykro mi, że świadków trudzi.
— Z przeproszeniem wszystkich głosów
Nie godzi się, by Mendosów
Krew się zlała z Malekami.
Niech zostanie między nami,
Lecz nie lubię związków kalek.
Zła spółka z Mendózą Malek.

Valor.

Wszak don Juan jest człowiekiem...

Mendoza.

Jak wy.

Valor.

Tak; to znaczy ślady
Chowa w krwi królów Granady,
Bowiem wyszli z pnia jednego
Moi przodkowie i jego.

Mendoza.

Moi nie byli królami,
Lecz czemś więcéj niż królowie
Murzyńscy, bo góralami.

Alvaro.

Według tego, co odpowie
Don Fernando, ja mą szpadę
Na poparcie praw tych kładę,
U stóp jego.

Alonso.

Ja swą rolę
Sędziego na bok odkładam,
I rycerzem stanąć wolę;
Bo nim mię sędzią zrobili,
Byłem Zuńigą w Kastylii.
Tu moja sędziowska laska:
Składam ją; — wy, kiedy laska,
Wezwiecie; przy don Juana
Boku...




SCENA XIII.
(Wchodzi służący).
Służący.

Do zamku panowie
Jacyś wchodzą.

Alonso.

Więc milczenie,
I niechaj nikt się nie dowie.
Czci mojéj w tém salwowanie.
— Wy w więzieniu, don Juanie,
Zostaniecie.

Mendoza.

Z chęcią całą.

Alonso.

Wy zaś odejdźcie stąd oba.

Mendoza.

A jeśli wam się spodoba
Spytać nas o co żelazem...

Alonso.

Mnie i don Juana razem.!.

Mendoza.

Znajdziecie o każdéj godzinie
Ze szpadą.

Alonso.

I w płaszczu jedynie.

(Don Alonso odchodzi, Mendoza odprowadza go).
Alvaro.

Uważałeś, jaki giest?

Valor.

Jaki pyszny ton magnata?

Alvaro.

Więc przeto, żem przyjął chrzest,
Już mną lada kto pomiata?

Valor.

Mam ja słuchać tego? Mam ja
Znosić?... Na żyw Bóg, infamia!
Niebo okazyą mi wciska
W dłonie...

Alvaro.

Sam przeznacza los...

Valor.

Ażeby poznano zblizka...

Alonso.

Ażeby się rozniósł głos...

Valor.

Jaki walor...

Alvaro.

Jaka siła,
Jaka duma się streściła
W niezrównanéj krwi Valorów.

Alonso.

W dzielném ramieniu Tuzanich.

Valor.

Słuchasz, don Alvaro?

Alvaro.

Słucham.

Valor.

Gardźmy więc bronią słów tanich,
— Niech ramię pocznie swe dzieło.

Alvaro.

Któż broni, by nie poczęło?

( Wychodzą).








  1. Figura komiczna, gracioso; w oryginale przemawia zepsutą kastylszczyzną w sposób jak murzyni językiem angielskim.
  2. Sługa sądowy.
  3. Posada, dziś dom zajezdny, dawniéj pałac i w tém znaczeniu czyta się w Mickiewicza Alpuharra: „Już w gruzach leżą Maurów posady“.
  4. Uroczystość religijna z tańcem i muzyką.
  5. Długi ten, adwokacko subtelny wywód w przekładzie skrócono.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.