Poezye (Koroway-Metelicki, 1893)/Część Pierwsza/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Koroway-Metelicki
Tytuł Część Pierwsza
Pochodzenie Poezye
Wydawca Księgarnia Polska Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

CZĘŚĆ PIERWSZA.

WIERSZE RÓŻNE.

Do gwiazdzistych sfer.

Meteorze świetny, wolny,
Kędy chyżo mkniesz?
Pod twym lotem jest świat dolny,
Czy ty o nim wiesz?

Gwiazdo złota! Ty wysoko
Brylantami drgasz...
Dziwi ci się ludzkie oko,
Pyta, czy nas znasz?

Ty, promieniu słońca jasny,
Igrasz wesół wciąż,
A nam trudny żywot własny:
Smutku gryzie wąż.

Łuk swój czepiasz, tęczo w chmurze,
Pełen cudnych barw:

Z ziemi płynie głos ku górze,
Głos pękniętych harf!

Ale tęcza go nie słyszy,
Promień świeci w dal...
I meteor pomknął w ciszy,
Wśród eteru fal.

Na ten niemy brak oddźwięku
Z tych gwiazdzistych sfer,
Człowiek słaby w cichym jęku
Puszcza w otchłań ster.

1878 r. 3 sierpnia.
Jarowe.

Na fotografii ofiarowanej M. K.-M.

Oto, masz — ducha nędzna osłona,
Jedna połowa mego jestestwa!
Gdy więc zapadnę w zimne to łono,
Które ma straszne miano nicestwa,
A Ty, przypomnieć pragnąc me czoło,
Niegdyś ku gwiazdom pnące się dumnie,
W ciężkich dziś smutków wplątane koło,
W on czas robactwem toczone w trumnie,
Spojrzysz na rysów zmarłych odbicie:
Nie ślij w krainę śmierci westchnienia!
Nie chcę, by cień mój mącił Twe życie,
Cień, co wart tylko li zapomnienia...
Bo gdzież mój pomnik?... jakież me dzieje?...
Cóż komu po tem, żem cierpiał wiele?
Ma biografia — świetne nadzieje,
Plany stargane, chybione cele!

Smutne krótkiego życia koleje!
Dziś jam rozbitek burzą złamany,
Lecz nikt nademną łez niech nie leje,
Boby wypłakał łez oceany!
Większą ma boleść, niż fal bez miary,
Pędzla Rembrandta rozpacz ma godna,
Życie mi niosło zatrute czary,
Jam je, niestety! wychylił do dna;
Trwam wszakże dotąd, a choć w mem łonie
Wir uczuć nie zgasł, smutnej powieści
Z ludźmi nie dzielę: zimne me skronie,
A na nich stygmat tajemnej treści!

1878 r. 5 grudnia.
Warszawa. Szpital Dzieciątka Jezus.

Myśl z »Ajudahu« Mickiewicza.

Serce wieszcza — to jak morze:
Częste burze płużą je,
Duch wzlatuje na bezdroże,
Orkan huczy, dmie.

Ludziom wówczas widne męty,
Rozszalałych uczuć wir...
Po cóż pytać, czem duch tknięty?
Zkąd boleści kir?...

Lecz gdy rozum sięgnie berła,
Gdy ucichnie serca głąb,
W niem nie jedna drzemie perła,
Tylko głębiej zstąp!...

1879 r. 19 grudnia.
Jarowe.

Suum cuique.

Poeta pytał, stojąc przy tancerce,
Co lepiej: czyli w strupieszałem łonie
W proch rozsypane, zeschłe więzić serce,
A tak mieć zimne, jak z granitu skronie?...
Czy może — w sercu gadów pieścić roje?
Na głowie ostre nieść cierniowe wieńce?
A choć pioruny sieką, palą znoje,
Tam iść, gdzie idą prawdy oblubieńce?...
I gdy dokoła lotne krążą pary,
Z uśmiechem cudnym jej szepnęły usta:
„Zapewne, panie, źle jest, gdy mąż stary,
Lecz gorzej młody, kiedy kieszeń pusta“.

1880 r.
Warszawa.

»Był czas!«

Był czas!... ja w młodych rówienników gronie
Srebrzystym dźwięczę śmiechem — bez trosk i bez winy,
Gra mi radością serce, lice płonie...
A na uboczu zegar wydzwania godziny.

Wtem sfinks ponury rzucił mi pytania
Zagadki tajnej życia... i młode me czoło
Z żarem szukało słowa rozwiązania...
A zegar wciąż złowieszcze zataczał swe koło.

Zgrozo! rozpaczy! Czemu milczą głosy
Nadziei? wiary?... Niebios ściemniały przeźrocza!...
Duch mój ożywczej pragnął w on czas rosy...
A zegar — jak szyderca — urągał z ubocza.

Dziś mię nie cieszy radość, ból nie boli;
Wygasło w popiół serce po zwątpień pożarze;

Myśli gdzieś pierzchły!... Dziś w tak smutnej doli
Memento mori!“ widzę na życia zegarze.

Jednak — nim czasu wąż me koło ściśnie,
Nim w proch rozpadnie ciała śmiertelna powłoka,
Bodaj mi jedna rzewna łza wytryśnie!
Na chwilę bodaj! zmięknie duszy mej opoka...

Wszak za dotknięciem Mojżeszowej laski
Kamienie — ongi łkając — wybuchnęły łzami...
Czemuż dziś braknie żywej niebios łaski?...
Czyż głazy ludźmi, ludzie stali się głazami?...

1880 r. 27 listopada.
Warszawa.

Pobudka.

Niech zagra dzisiaj pobudki głos!
Precz smutków sępne poczwary!
Niech iskrzy oko! powiewa włos!
Zaszumcie życia sztandary!...

Lecz dzieci wabi motyli rój,
Złocony, barwny, skrzydlaty,
Za nimi gonią, choć pali znój,
Choć depcą kwiecia szkarłaty...
Młodzieniec również, gdy przed nim świat
W barw pysznych stanie koronie,
Chcąc ideału pochwycić kwiat,
W słoneczne pędzi ustronie...
I róż girlandą oplata skroń,
Nadzieją błyszczą mu oczy...
I złotem wiosłem uderza w toń
Kryształem lśniących przezroczy.

Już młodzian blizkim edenu był,
Czyhała skała podwodna:
Gdy cudnie marzył, tęczowo śnił,
Jak kamień poszła łódź do dna!

Nie wszystkich srogi spotyka los:
Młodzieńce mienią się w męże!
Ci zdolni przetrwać nie jeden cios
I zahartować oręże.
Ideał-motyl niech nęci młódź!
Lecz inne mężów zadanie:
Drewnianem wiosłem drewnianą łódź
W przyszłości suńmy przystanie!
A jeśli w bezmiar niebieskich sfer
Wzrok wzniesiem z dolnej ziemicy,
To tylko po to, by życia ster
Zacisnąć mocniej w prawicy!
Gdy drogi nasze zgmatwane tak,
Chmur groźnych pełno na niebie:
Raz bądźmy lotni, jak chyży ptak,
Jak żółw powolni w potrzebie!
Tam gdzie przesądów odwiecznych rak
Mózg ludziom toczy i serce,
Tam gdzie oświaty dotkliwy brak,
Z nauką, życie w rozterce:

Myśl niechaj nasza — jak stali raz,
Krzeszący iskry z krzemieni,
Uderzy z mocą w nieuctwa głaz
I wznieci tysiąc promieni!
Tam zaś — gdzie duszy złamanej jęk,
Gdzie zgrzyt rozpacznej boleści,
Głos nasz niech zagrzmi w pociechy dźwięk
I pomoc bratnią obwieści!...
A gdy tych czynów spełnimy hart,
Nas nie zawiodą nadzieje,
Że przysporzymy historyi kart,
Zdobiących przyszłe jej dzieje.

Więc niechaj każdy, kto duchem mąż,
Kto życie myślą, pogłębia,
Tak chytrym będzie, jak chytry wąż,
Lecz serce niech ma gołębia!

1880 r. 4 grudnia.
Warszawa.

Do M. K.-M.

Kiedym w młodości kwietnym poranku
Z polnej powracał wycieczki,
Tobie samotnej w wiejskim krużganku
Niosłem pól krasne kwiateczki.
Kiedy w młodości orlim polocie
Z górnej spuszczałem się jazdy,
Śmiało skradzione w niebios namiocie
Jasnem przynosił Ci gwiazdy.
Brałaś i gwiazdy, brałaś i kwiaty,
Cudnym zdobiłaś mię wiankiem;
Strojąc mię w tęcze, złote z gwiazd szaty,
Sławy mię śniłaś kochankiem.

Kiedy w późniejszym wieku żałoby
Świetne się zćmiły widziadła,
Na me mogiły, marzeń mych groby
Smętna szłaś, drżąca, wybladła.

Kiedym w rozpaczy nurzał się toni,
Światu złorzeczył i sobie,
To za dotknięciem miękkiej Twej dłoni
Jam się ukajał w żałobie.
I jak przed słońca złotym promieniem
Grzmotne pierzchają pioruny,
W słodycz mieniłaś rzewnem spójrzeniem
Gorzkie życiowe piołuny.

A tak czy świat mi jaśniał uśmiechem,
Czylim w noc tonął bezdenną,
Niebios błękitnych byłaś mi echen,
Słupem Mojżesza przedemną!
Kiedy w rozgwarnem miasta mrowisku
Dłonie się nasze spotkały,
Zbiegły się dusze w jednym uścisku,
Jak dwie siostrzyce witały.
Toż dziś nam ślubne ścielą kobierce,
Zabrzmi nam: „Veni“ radośnie,
Odtąd myśl z myślą, z sercem się serce
W zgodną harmonią nam zrośnie...

I Ty mi będziesz wiarą, nadzieją,
Mym opiekuńczym aniołem,
Będziesz nowego życia koleją,
Mego zapału sokołem!

Będziesz mi gwiazdą, cudem, błękitem,
Skrą brylantową, wawrzynem,
Uczuć mych perłą, myśli zenitem,
Duszy mej hartem i czynem!...

1881 r. 24 kwietnia.
Warszawa.

Noc burzliwa.

Zachciało się szalonej zpod bieguna północnego burzy poigrać w naszem brukowanem mieście.
Wybrała się do nas noc i... dalej! hulanka...
Ale za ciasne ulice!...
Przywykła do nieskończonych przestworów... Więc gniewa się i miota, ciska w oczy zniewieściałym mieszczuchom płatami śniegu... mroźnymi palcami na szyldach, jak na klawiszach, dzikie wygrywa furioso... zgrzyta i skacze ze złości...
Kryje się, kto może. Wraca do domu kupiec, lekarz i urzędnik... śpieszy modniarka.
Idzie do rodziny i wyrobnik spracowany, a ma spory kawał drogi, z jednego końca miasta na drugi: mieszka na samem przedmieściu.
Tam dopiero szalona królowa północy wyprawia swe harce. Zrywa okiennice, wybija szyby, wciska się gwałtownie do ubogiej izby i gasi świeczkę łojową...
Biedni ludziska nie są pewni, czy nie zechce zabawić się, jak dziecię swawolne, w domki karciane, zdmuchując, jednę po drugiej, nędzne ich lepianki...
Naprowadziła z sobą, chmur gęstych, śnieżystych legiony, wyje i ryczy... Czy z niedźwiedziami białymi na ucztę przyszła?!...
Wszystko chroni się przed nią i szczelnie zamyka.
Tylko czas niewzruszony spokojnie posuwa strzałki na miejskim zegarze i dzwoni godziny. Lecz i tu wciska się burza, skrada uderzenia, wirując i mącąc powietrze... Już północ!...
Szalej, dziki orkanie!... ludzie bezpieczni są, pod swymi dachami... światła i światełka gasną... za chwilę ani w myśli im nie będziesz! Usną od trosk dziennych wolni...
Ale nie wszyscy!...
Na samym końcu miasta uboga chatka stoi...
Zwolna i lękliwie otwierają się drzwi skrzypiące, a z nich wysuwa się postać kobieca...
Rozwścieklony orkan rzuca się wnet na nią... porywa, usiłuje zwalić i śniegiem zasypać...
Snać dla ważnej przyczyny ta ludzka istota w noc taką opuszcza bezpieczny przytułek... Nie ulękła się rękawicy rzuconej przez groźnego wroga... walczy z burzą, cierpliwie z zasp śniegowych wydobywa nogi... i tak porusza się naprzód, chwiejnym krokiem kierując się w stronę głównego miasta...
Gdy opuściła przedmieście, poszło już jej łatwiej. Na niektórych przynajmniej ulicach śniegu było niewiele, a chociaż latarnie miejskie drżące i słabe światło lały, jednakże rozpraszały miejscami ciemność i dalszą wskazywały drogę; więc posuwała się kobieta szybciej i krokiem pewniejszym...
Ale dlaczego tak często ogląda się? Czy obawia się pogoni?... Czemu drży?... Ha! zbrodniarka.
Tego też pewno był zdania idący naprzeciw niej stróż bezpieczeństwa... Stanął przy latarni, obejrzał kobietę od stóp do głowy, a dostrzegłszy zawiniątko, mruknął: „Jest pszczółka w ulu“... Gotów był już ją przyaresztować. Wtem zawiniątko wydało głos niemowlęcy... Nowicyusz, od wczoraj pełniący obowiązki stójkowego, dał pokój kobiecie...
Ta strwożona szła dalej. A tu samym środkiem ulicy pędzi rozhukana burza. Wzbija kłęby śniegu i ćmi światło latarń. Rozwiewa nędzne ubranie kobiety, ścina krew w jej żyłach i mroźne iglice zapędza pod paznogcie... Ucieka przed nią kobieta i zawraca na prawo w kierunku przerzynającym kierunek burzy... Było tu spokojniej i zaciszniej... i mniejsze śniegu namioty...
Stanęła przy kolumnadzie ganku kilkopiętrowej kamnienicy... Spała kamienica!... Lecz skrzypnął śnieg... Pilniej nasłuchiwać zaczęła... Nie! to własne jej serce bije... stuka krew w skroni...
Ale czas!...
Więc z niemowlęciem w jednej ręce, drugą jęła pośpiesznie śnieg zmiatać między dwiema najmniej zasypaneni kolumnami...
Potem ruchem gwałtownym porwała dziecię, cisnąc do piersi, jak gdyby chciała je napowrót do macierzyńskiego łona wtłoczyć... Stanowiła z niem jednę istotę spojoną boleścią... dławiła w sobie łkanie... Sypnęły się z oczu łzy... Ścinał je mróz w perły...
Wtem kroki!...
Nadludzkim prawie wysiłkiem oderwała się od dziecka. Złożywszy na jego małem czole pocałunek gorączkowy i opuściwszy w przygotowane dlań, nie z pierza i puchu, łóżeczko, pomknęła, oczekując pogoni...
Czuła się zbrodniarką występną... Była tylko osieroconą matką...
Chciała iść dalej... Sza!... Co to? niemowlę kwili?...
Kwiliła burza.
Cofa się i wraca, bo tam niemowlę... Tam własne zostawiła serce... Jak gdyby wieki niewidziane porwała dziecię, pieściła je, okrywała pocałunkami... Zagrał w niej duch macierzyństwa...
Ale o! zgrozo... stanęło przed nią jutro w strasznym obrazie nędzy, poniżenia, śmierci głodowej może...
Dzień cały kawałka chleba suchego nie miała w ustach; wstydząc się okazać swą biedę i rękę wyciągnąć, kryła się przed ludźmi w zimnej, niepalonej dziurze... Spływała wilgoć po ścianach tej smoczej jamy... One tylko były świadkami jej nędzy... Rozczulone płakały!...
Do dziś trzymała się jeszcze w swej dumie... Uległa! Jutro czeka ją żebractwo...
Więc tłumiąc uczucie macierzyństwa, ruchem kurczowym oderwała od siebie dziecię. I tylko ściągnąwszy z głowy chuścinę biedną, starannie owinęła w nią małe, złożyła w niesłane łóżeczko i pocałowała, szepnąwszy z cicha: „Tę jedną nockę prześpij... Wezmą cię jutro ludzie... pan kamienicy... Ja pójdę w świat... Może odszukam ojca twego“...
Zawyła burza... załkała... wzbiła się w górę i na północ podbiegunową pomknęła...
Nazajutrz... przybyła społeczeństwu żebraczka jedna i jeden podrzutek.
Kuryery wnet krzyknęły: „I znowu zbrodnicza matka!“...
Ale zbrodnicza matka była młodą...
Kobiety młode poszukiwane są...
Zajęła się więc wkrótce jej losem pewna litościwa dama[1]...


Jeremiady współczesne.

Piekielne czasy — proszę jegomości!
Człowiek niepewien drży o swoje kości:
Bezwyznaniowość szerzy się — i kwita!
Na uniwersytet chodzi kobiéta;
Słyszę — w Warszawie nie jedna spódnica
Odczyty miewa. Pilnie mnogolica
Jej bredni słucha publika zebrana
Niby mądrego kazania plebana.
A ponoć nawet... aż przeszły mię ciarki!
Piszą recepty kobiety lekarki...
Kazi się, kazi typ polskiej matrony!
Boga jednego prosić nam obrony,
By zbawić raczył domowe ognisko,
Bo się zamieni wraz w pogorzelisko:
Tylko nie widać — jak gwiazda ognista
Wkrótce obwieści czasy Antychrysta.
Proroctw fałszywych dzisiaj — co nie miara.
Moralność upada, rodzina, wiara...

Boga, bo księży dzisiaj nikt nie słucha.
W Imię Ojca, Syna, świętego Ducha!“
W zapale wielkim mową swą przejęty
Do ziemianina mówił ksiądz Wincenty.
„Oj! prawda, prawda“... rzecze dziedzic Starki —
„Mnożą się, mnożą młode niedowiarki
I podkopują świetny gmach przeszłości,
Gdzie spoczywają ojców sławnych kości,
Ojców, co w piersiach wielkie mieli dusze...
Więc się należą nam jubileusze!
Gdzie tam! posłuchaj! gryzipiórek lada
Co o ziemiaństwie, co o herbach gada!
Niech weźmie ksiądz do rąk nasze gazety,
Te!... postępowe — niestety niestety!
Jakich tam oszczerstw, jakich obelg niema!
Zaś sam redaktor krzyczy: anatema!
Za to, że szlachcic — przeszłości odźwierny —
Przy ziemi stoi, niby brytan wierny...
I doradzają mądrze dziennikarze,
Byśmy opuścili stare ołtarze,
Gdyż błysła dzisiaj nowa niby era
Darwina z małpami, Comte’a, Spencera...
Do nas, co Turkom ścinaliśmy głowy,
Kosmopolityzmu szpetnemi słowy

Przemawiają. Ha! pozytywizm... zdrada!...
Księże waszmości, patryotyzm upada!“...

Fabrykant gruby ozwie się z kolei
(Dziad jego do Polski przybył znad Sprei):
„Choć widzę ja prawdy złociste ziarna
W tem, coście rzekli; chociaż to rzecz marna,
A ja nie wszczynam wcale żadnej sprzeczki,
Lecz inkwizycyi paliły się świeczki!
I nie bez winy feodałów rzesza,
Co gwałtem przeszłość obumarłą wskrzesza,
Gdy magnat srogi rozbijał się dumnie,
A chłopek głodny znalazł spokój w trumnie.
Więc dajcież pokój przeszłości! Zagasła!
Dziś inne czasy, i brzmią inne hasła!
Dziś tolerancya, równość wobec prawa!
Stanu to trzeciego, nasza to sprawa.
Czem zaś dla świata całego tiers état,
Bardzo wymownie głosił to Gambetta...
Po cóż się dzieją rzeczy bezprzykładne?
Po cóż Lassalów nauki szkaradne
Nieuprawnione budzą w masach żądze?
Każdy bez pracy chce mieć dziś pieniądze.
Po cóż tam jakaś państwowa ustawa
W pracy obronie! Ona w drodze stawa

Układom wolnych współobywateli:
Wyśpi się każdy, jak sobie pościeli.
Wy nie wierzycie, ja w Darwina wierzę,
O byt człek walczy, jak i każde zwierzę.
Wszak nie widziano tak skromnego wilka,
Coby owieczek nie uprzątnął kilka,
Bo postęp leży w wolnej konkurencyi,
Gdy ją powstrzymasz, zginie świat w odmęcie;
Więc po co stawiać sprawę ostro, kantem?
Toż Bismark błądzi, jak-em fabrykantem,
Gdy w niebezpieczne wchodzi dziś sojusze
Z bestyą stugłową, co gdy się rozjuszy,
Świat padnie, runie z nim cywilizacya...
Księże waszmości! czy nie moja racya?“...

1882 r.
Warszawa.

Pamięci J. I. Kraszewskiego.

Tyś odszedł, Duchu jasny, w wieczności krainy;
Lecz polskie nie zapomni Cię już pokolenie,
Bo swą głową przerosłeś piramid wyżyny,
Bo z Twych piersi trysnęły niewyschłe strumienie.

W potoku natchnień Twoich, z kryształu krynicy
Pić będą życia zdroje jak najdalsze czasy,
Boś Ty, pracownik szczery w narodu winnicy,
Niewyczerpanych skarbów zgromadził zapasy!

Twej siejby ziarna plenne na grunt polski padły,
Tys karmił chlebem ducha pokoleń trzech rody,
Tyś wskrzesił dziejów obraz w mogiłę zapadły,
I czyny Twoje wrogie uznały narody!

Tam — kędy ducha Twego wiodła Cię potrzeba,
Jak Ahaswerus drugi, Tyś szedł bez wytchnienia.

Jak Atlas — na swych barkach pół polskiego nieba
Dźwigając, w znoju pracy Tyś nie szukał cienia.

Ruch myśli, uczuć Twoich, wyobraźni drgnienia,
Jak fale Oceanu, spoczynku nie miały;
Na szczeblach Jakóbowych, Tyś nie znał zmęczenia,
Geniuszu sługa, grzmiącej Tyś nie pragnął chwały;

Do stóp Twych sama przyszła w Wawelowym grodzie.
Tam — skroń Twą siwą zdobiąc w nieśmiertelny wianek,
Do ludu rzekła: „Czołem! bo On jest w narodzie
Największy rycerz ducha i pracy kochanek“.

1887 r.
Jarowe.

»Chleba i igrzysk!«

Chleba i igrzysk!“ wyjąc czerń się toczy.
Wycie usłyszeć raczył Cezar głuchy:
Z łoża rozpusty ciska w plebs okruchy
I cyrk szkarłatem krwi niewinnej broczy.

Rzym pierzchł!... Krzyż wzniósł się na dziejowej roli...
Ludy modlitwę ślą, do Pana nieba,
A choć przebaczeń żebrzą w niej i chleba,
Pała stos Husa i Sawonaroli!

Setki lat błysły — jak mrugnięcie powiek!
Krwawe sztandary wioną Robespierra:
Oto przed nami wszechbraterstwa era!
Bo na człowieka srogi powstał człowiek.

Dzisiaj!... Germanów rzeka, pychą zdjęta,
W ciasnem korycie pieni się i wzdyma,

I mąż żelazny w dłoni twardej trzyma
Kute na Franków i na Słowian pęta.

„Chleba i igrzysk!“ w uczuć dzikich szale
Dotąd wołamy — bratniej krwi nie syci...
Kiedyż historya nami się poszczyci?
We łzach dziś szepce: „ludzie czy szakale?“...

1887 r. październik.
Jarowe.

Wzloty.
(Sonet).

Tego nie pożrą powszedniości tonie
I nie wygasną temu żary wieszcze,
Kogo zapału przenikają dreszcze,
Komu wybucha nieraz ogień w łonie,

Kogo duch wznosi, łzą zapływa oko,
Kogo od ziemi skrzydła rwą łabędzie,
Za skończoności niosąc go krawędzie
I mknąc w bezmiary, chyżo mknąc, wysoko.

Jednak w tej sferze długo nie zagości;
Ziemia zawistna ciągnie go do siebie
I macierzyństwa swego prawa rości:

Mija więc wzlotów jedna chwilka marna,
Spada w dół człowiek, lecz poziomej glebie
Z niebios przynosi urodzajne ziarna.

1889 r. 16 marca.
Jarowe.

»Kędy duch podąży?«
(Sonet).

Gdy anioł śmierci skrzydłem mię otoczy,
Na czole bladem swe położy piętno:
Ustanie wówczas życia mego tętno,
Świat czarów ziemskich nagle się pomroczy,

Dźwięk w uszach zamrze, spadnie mgła na oczy,
Nie zagra serce burzą walk nainiętną,
Myśl się nie zbłąka pokusą ponętną...
I w grób ponury ciało me się stoczy.

Kres ciała taki!... Kędy duch podąży?...
Czy wstąpi w wieczną krainę błogości,
Zmieniony w postać jasnego anioła?

Czy też na wieki wieków się pogrąży
W przedstworzeniowej chaosu nicości,
Gdzie mrok i zimno panują dokoła?...

1889 r. 13 kwietnia.
Jarowe.

Z motywów hebrajskich.

Psalm CXIV.

Kiedy uchodził z jarzma Faraona
Lud Izraelski i dom Jakóbowy,
Strwożone morze rozwarło wód łona,
Jordanu rzeka uciekła w parowy.
Wysokie góry, jako te barany,
Pagórki — jako jagnięta skakały...
Cóż się wam stało, wy — morskie bałwany,
Jordanu rzeko, żeście uciekały?
Wam się co stało, gór olbrzymy wieczne,
Pagórki, żeście w owce się zmieniły
I opuściły miejsca swe stateczne?...
Na wolę wyższej, wszechpotężnej siły
Zadrżała ziemia przed Pana obliczem,
Bo on w jeziora mieni skał opoki
I krzemień źródłem zamienia dziewiczem,
A z głazów twardych leje wód potoki.

1889 r. 14 maja.
Jarowe.

Z motywów hebrajskich.

Psalm CXXXVII.

W niewoli ciężkiej Babilonu,
Łzy gorzkie lejąc strumieniami,
Myśmy siadali nad rzekami —
Zwróceni duchem w kraj Syonu.
A kiedy gorzkie łzy padały
Do słodkich rzek, to rzek tych fale,
Jak gdyby kojąc nasze żale,
Lez gorycz w sobie rozpuszczały...
Płaczące wierzby nad brzegami,
W swym smutku będąc nam pokrewne,
Śpiewały z cicha pieśni rzewne
I użalały się nad nami.
My zaś im harfy swe oddali,
W niewoli bowiem ciał i ducha
Pieśń nie popieści mile ucha:
Tożeśmy śpiewać zaprzestali

I zawiesili pieśń radości.
Lecz ci, co nas wywiedli z domu,
Co nas zakuli w pęta sromu,
Żądali od nas wesołości
I rzekli: Piejcie nam pieśń ową,
Z Syońskich pierwszą nad pieśniami!“
Odpowiedzieliśmy ze łzami:
„Jakoż nam śpiewać pieśni słowo
Jęczącym dzisiaj w obcej ziemi?...
Niechaj zapomni sama siebie
Prawica moja, jeśli ciebie
Zapomnę — o, Jeruzalemie!
Niech język zrośnie z podniebieniem,
I usta moje zaniemieją!
Oślepłe oczy niech krew leją,
Niech życie będzie utrapieniem!...
O, grodzie mój Jeruzalemu,
Niechaj nie zazna snu me łoże,
Jeśli cię kiedy nie przełożę
Nad skarb najdroższy sercu memu!...
Jeruzalemski dzień, Ty — Panie,
Przypomnij, gdy Edomitowie
Wołali w przekleństw groźnych mowie:
„Rozburzcie Syon! niech nie wstanie!“...
I ty, dziś dumny Babilonie,

Ty również będziesz spustoszony!
I będzie ten błogosławiony,
Kto śmierć zasieje w twojem łonie
I kto ci odda twe nagrody
Za to, coś nam uczynił złego;
Kto wieniec zerwie z czoła twego
I w rozpacz zmieni twoje gody;
Kto ciśnie dziatki twe o skały,
Twe mury w proch i gruz rozsypie;
Kto pląsać będzie na twej stypie
I drwić z minionej twojej chwały“.

1889 r. 3 czerwca.
Jarowe.

»Są dusze«...

Są dusze, jak strumienie — wartkie i ruchliwe,
Cień bólu, kwiat radości płynie po ich wierzchu,
Co było w dnia poranku, nie pomną o zmierzchu,
Więc są te dusze szczęśliwe.

Są inne — jako studnie! Szczęścia blaski rzęsne,
Mrok nieszczęść chłoną dusze takie do dna;
Niż blaski częstszą ciemność życia chłodna,
Więc są te dusze nieszczęsne.

1890 r. 15 czerwca.
Sławuta

Jabłoń.

Stoi jabłoń kwieciem strojna,
Bogata w zawiązki:
Będzie jabłek z niej moc hojna,
Okryją gałązki.
Nagle wicher zadął srodze,
Ujrzał jabłoń z kwieciem...
„Po co stoisz mi na drodze?“
Wpadł i sypnął śmieciem
Różowawo-białem, czystem,
Pełnem świeżej woni,
I poleciał w dal ze świstem
Ku innej ustroni.
A nieszczęsna jabłoń z szaty
Została odarta,
Los jej wróżył plon bogaty...
Nic wróżba nie warta!
Lecz czekajcie, patrzcie przecie,
Patrzcie się z uwagą!

Ocalało trochę kwiecie,
Nie jest całkiem nago!
Zwolna kwiat się w owoc mieni,
Jest już jabłek nieco,
To się bieli, to rumieni,
Tamte złotem świecą.
Jutro właśnie przyjdzie pora
Zerwać owoc z drzewa...
Lecz go zbiła do wieczora
Gradowa ulewa.

Jednak jabłoń w nowem lecie
Kwiaty znowu zrodzi...
Och! inaczej w ludzkim świecie,
Gdy zły los w nas godzi.
Trudno wydać kwiat wspaniały
Nowych czuć i cnoty,
Wcielić nowe ideały
W czynów owoc złoty.
Chrońmy tedy żar młodzieńczy
W tej ziemskiej podróży,
Czy nas życie cierniem wieńczy,
Czy piorunem burzy!

1890 r. 29 czerwca.
Sławuta.

Pytanie.

Człowiek jest jako strzała puszczona z cięciwy,
Zkąd? dokąd dąży? — nie wie i nie zgadnie,
A nim się spójrzy, jako strzała padnie,
I na zawsze pożegna życia tego niwy.

Jest łucznik, co wypuszcza z łuku strzałę celną,
Lecącą, czas krótki w nadanym kierunku:
Czyż człowiek, który duszę ma mieć nieśmiertelną,
Jest dziełem prostego, ślepego trafunku?

1890 r. 30 czerwca.
Sławuta.

SONETY UKRAIŃSKIE.

Czemu?

Ziemio rusałek, czarów, piękna Ukraino!
Czemu, gdy w krasę wdzięcznie stroją cię niebiosa,
Szumem posępnym niw twych szumisz złotokłosa?
Czemu ruczaje twoje szmerem żalu płyną?

Czemu wierzbina smętnie zwiesza swe ramiona?
Gdy przyrodzenie pieści twoich pól makaty:
Wietrzyk melodyą tkliwą skarży się, skrzydlaty —
I ty yo tęsknie słuchasz, łzawa, zakwefiona.

Czemu?... Mogiły wiedzą: w łonie ich tajemnem
Bladej przeszłości strzegą popłoszone duchy;
Łańcuch tam nieraz brzęknie, ozwie sie jęk głuchy,

Oręż o tarczę zgrzytnie... Potem znów w podziemnem
Cicho ustroniu... Ale w żywych długo jeszcze,
Echa zamarłe budzą niespokojne dreszcze[2].

1881 r. 9 kwietnia.
Warszawa

»Westalki czyste!«

Przyrodo boska! wdzięki twego lica
Jużem ukochał od dziecka kołyski
I kiedy nawet grobu będę blizki,
Niechaj mię czar twój potężny zachwyca!

Poezyo cudna! tyś pierwszej siostrzyca,
Jam umiłował z dawna twe uściski,
Twych cieniów mroki i słońc twoich błyski,
Gwiazda twa również niechaj mi przyświéca!

Ku wam się wznosi dziś mój duch ubogi,
Westalki czyste! w świątyń waszych progi,
Jako Dantego wiodła Beatrycze,

Wiedźcie mię społem i odsłońcie znicze,
Opromieniajcie życia mego drogi
I źródło natchnień dajcie tajemnicze!

1889 r. 26 maja.
Jarowe.

Jarowe.

W kraju, gdzie niegdyś broili pohańce,
Gdzie Taszłyk niesie wody do Taśminy,
Ze szczytu blizkiej mogilnej wyżyny
Spoglądam nieraz za dalekie krańce.

Wkoło mnie mogił zadumanych szańce,
Wiatr śpiewa dawnych bohaterów czyny,
Wstaje przedemną przeszłość Ukrainy
I krwawe ludów wojowniczych tańce.

Wtem dzwon się budzi na cerkiewnej wieży
I myśl ku życiu obecnemu zwraca:
Widzę lud krzepki, dziwnie urodziwy,

Nie zrywający z naturą przymierzy,
I wioskę cichą, którą pług zbogaca,
Szumiące łany, chlebodajne niwy.

1889 r. Dzień pierwszy Zielonych Świąt. 28 maja.
Jarowe.

W hamaku.

Lubię w hamaku leżeć zawieszony
Pod baldachimem dwu lip gałęzistych,
Od grotów słońca skwarnego ognistych
W namiocie z liści doznawać ochrony.

W konarach brzęczy rój pszczół niestrudzony,
Pijący krople aromatów czystych,
A tam! w błękitach, na tle przepaścistych
Niebios wędrują chmurek legiony.

W on czas mej duszy łagodnieją znoje
I milkną serca mego niepokoje,
Pod czołem wstają marzeń cichych roje.

I przepływają jedne za drugiemi,
Jak gwiazdy nocne, lecące ku ziemi,
Wabiące oczy blaskami złotemi.

1889 r. 12 czerwca.
Jarowe.

W polu po deszczu.

Słońce u schyłku... Upadł deszcz niewielki...
Zawisła czysta, kryształowa rosa
Na łanach pełnych obfitego kłosa
Pszenicy bujnej, kraju żywicielki.

W kędziorach owsa — brylantów kropelki...
Skowronek szybciej pomyka w niebiosa,
Rozbrzmiewa piosnka jego srebrnogłosa,
I kwiatek polny ucieszył się wszelki.

Bydełko — chciwe oświeżonej trawki —
Skubie ją raźniej; zaś tam, kędy skrawki
Lasu widnieją, piękna klacz się pasa,

A źrebię wesołe wkoło niej hasa,
I żwawiej śpieszą, parobki i dziewki
Skończyć robotę, a rozpocząć śpiewki.

1889 r. 14 czerwca.
Jarowe.

»Wyście mnie miłe!«...

Wyście mnie miłe, ukraińskie pola!
Miłe bezbrzeżne wasze widnokregi,
Szerokich łanów różnobarwne wstęgi,
I tchnienie miękkie, lub groźna swawola

Wiatrów — lecących z królestwa Eola!...
Miłym mi lud wasz i piękny, i tęgi,
I ludu tego spocone siermiegi,
I jego cicha, pokojowa rola,

Jego chrześciańsko-pogańskie obrzędy,
Jego zwyczaje i jego legendy,
I umysł dziecka, a siła olbrzyma,

I ta wytrwałość, co słońca czekając,
Ani się skarżąc, ani narzekając,
Wiernie się piędzi ziemi świętej trzyma!...

1889 r. 17 czerwca.
Jarowe.

Nad Taszłykiem.

1.

Spokojnie wód swych toczy Taszłyk zdroje,
Czasem kamieni staje mu zawada,
Więc głośniej dźwięczy jego fal kaskada...
Oczeret[3] słucha, z nim białe powoje,

Co go oplotły w przyjacielskie zwoje.
Chwilami rybka wyskakuje rada,
Na brzozę wilga lotem chyżym spada,
Ozdobna w piórek jasnozłote stroje.

Przy brzegu jednym stoją tam jabłonie,
Lasek na wzgórzu jest po drugiej stronie,
A na nim cieniów nęcących kotary;

Zaś w szmaragdowej, świeżej młodzi gronie
Dąb rozłożysty — zwieszając konary —
Młódź błogosławi — patryarcha stary...

1889 r. 18 czerwca.
Jarowe.

Nad Taszłykiem.

2.

Są nad Taszłykiem szarej skały głazy,
Mchów je brunatnych kraszą aksamity,
Wkoło nich dziewann szczerozłote kity
I bladoróżowe wkoło nich ślazy.

U stóp ich fale szepcą swe wyrazy
Zagadek pełne, a niebios błękity
I wierzb nadbrzeżnych sturamienne szczyty
W tych falach kąpią własne swe obrazy.

Tam wierzby jednej wystaje rosocha,
A nad nią leci błękitna krasocha[4]...
Tam kulik brodzi i gwiżdże na błocie.

I zimorodek szafirowopióry
Nad strugą mignie w swym bystrym przelocie...
Zawiśnie sokół wysoko u góry.

1889 r. 19 czerwca.
Jarowe.

W przededniu żniw.

Słońca letniego robota codzienna
I matki ziemi życiodajna praca
Z dniem każdym bardziej pszenice wyzłaca:
Da owoc niwa ziarnem zdrowem plenna.

Dziś jeszcze kłosów kłania się las gesty,
Tu kąkol błyska, ówdzie krasne maki,
Siekierki[5] modre, miodowe bodiaki,[6]
Śpiew ptasząt słychać i owadów chrzęsty.

Lecz wkrótce inne zabrzmi w polach życie,
Zabrzęczą kosy i zadzwonią sierpy,
Nagrodzi ziemia rolnika sowicie.

I da plon wszystkim: i wieśniaczej świcie[7]
I tym, co stoją na społeczeństw szczycie,
Bo ziemia matka nie zna, co pasierby.

1889 r. 20 czerwca.
Jarowe.

Ze wzgórza.

Tu oka mego nie powstrzyma tama,
Tu wzrok mój bieży od końca do końca!
Promienna blaskiem złocistego słońca
Przedemną legła kraju panorama!

Miejscowość bliższą dwu rzek ściska rama,
Wieś u ich zbiegu spokojem dysząca,
Cerkiewka kształtna, krzyżami świecąca,
Dom stary dworu, dworu biała brama.

Dalej pól bezmiar... mogił usypiska...
I cisza!... Jednak... co to?... Ziemi drżenie?...
Czyli z katakumb wstają: Scytów cienie?...

Czart harce czyni, lub wiedźmy igrzyska?...
Nie!... wąż ognisty sunie z legowiska
I sycząc, hucząc — kłęby dymu ciska!...

1889 r. 25 czerwca.
Jarowe.

»Ludu wieśniaczy!«...

Ludu wieśniaczy! W każdej życia dobie
Nie znaj, co niebios zagniewanych kary,
Czem dziatek boleść — jęczących w chorobie,
Czem są powodzie i czem są pożary!

W pracy, w igraszkach, w życiu i przy grobie
Bądź pełen ciszy, nadziei i wiary!
Niech ku słomianej twej strzechy ozdobie
Pod nią nie tleją nienawiści żary!

Niech w duszy świeci wieczny blask pogody,
Niechaj ci obce będą zwątpień prądy,
Serca gorycze, umysłu przesądy!

Niechaj się duch twój uszlachetnia młody!...
I bądź ty, jako rudonośna żyła,
z której się czerpie społeczeństwa siła!

1889 r. 27 czerwca.
Jarowe.

Szum drzew.

W lasku zielonym po co — chyląc czoła —
Szumicie, drzewa?... Sejm to? Czy narada?
Bo jedno pyta, drugie odpowiada,
A dąb — jak prezes — do porządku woła.

Próżno! szum rośnie, szerzy się dokoła...
Drzewa! czy na was spaść ma jaka biada?
Czy was opuszcza luba wam dryada,
Więc się smucicie?... Któż-to pojąć zdoła?...

Lecz ja chcę pojąć... Już nakłaniam ucha!
Już szumy wasze lecą mi do ducha
I rozbudzają w nim czarowne tony —

Waszym podobne!... Wtedy ludzkiej gwary
Zapominając, czuję — pełen wiary,
Że z wami bratnio jestem spokrewniony.

1889 r. 29 czerwca.
Jarowe.

Noc letnia — księżycowa.

Przyszła — odziana w szaty przezroczyste,
I napełniła powietrze świeżością,
I otoczyła świat tajemniczością,
I rozpuściła włosy swe srebrzyste.

I odsłoniła lice uroczyste,
Gwiazd brylantowych świecące jasnością,
I piersi — tchnące aniołów cichością,
W głębiach eteru skąpane i czyste.

Dziwnie urocza! W bogiń majestacie,
W księżycowego blasku dyademacie,
Rzuca na ziemię cienie fantastyczne.

Wyrastające w olbrzymów postacie,
Leje na ziemię fale balsamiczne
I wywołuje czary poetyczne.

1889 r. 1 lipca.
Jarowe.

Żniwa.

Już morzem złota faluje pszenica,
Okryte pola rzeszami mnogiemi,
Zaległa wioska obszary swej ziemi
Wyszedł dziad, baba, wyszła mołodyca[8]

Tu kosarz kosi, w ślad za nim niewiasta
Kłos w snopy wiąże, tam młoda żniwiarka
Tnie sierpem ostrym. Kipi praca szparka:
Jeden za drugim półkopek wyrasta.

A z góry słońce skwarzy i dopieka,
A z czół żniwiarzom płynie potu rzeka,
A jeszcze długo czekać do wieczora.

A tu dziecina w kołyseczce chora...
Nie dziw, że nieraz ze spieczonej wargi
Głos jęknie cichy wyrzutu i skargi.

1889 r. 3 lipca.
Jarowe.

Na platformie wagonu.

Lecę, a lecę nie na skrzydłach ptaka,
Chyżej od łodzi na prądach topieli,
Od wichronogiej rozpędu gazeli,
Szybciej, niż polot Arabii rumaka.

A ze mną łoskot, szum i wrzawa taka,
Jakbyście łańcuch z bram piekielnych zdjęli
I odgłos kuźni dyabelskich słyszeli
I wrzask męczonej duszy nieboraka.

Lecę — niesiony siłą niewidomą,
Siłą — nad siły zwyczajne ruchomą...
A kiedy nagle las mi staje murem,

Pędzę weń strzałą. Gdy z okiem ponurem
Zdradliwie przepaść czeluścista czeka,
Na most wlatuję, a przepaść ucieka.

1889 r. 7 lipca.
Jarowe.

Krzyż pod lasem.

Pod ścianą lasu w słońcu purpurową
Samotny krzyż wzniósł w górę swe ramiona...
Postać Chrystusa na nim zawieszona
Z głową — wieńczoną koroną cierniową.

Na ustach Zbawcy przebaczenia słowo,
Wzrok swój kieruje, kędy niebios strona,
Rozpostarł ręce — jakoby do łona
Świat chciał przygarnąć, natchnąć siłą nową.

Ten las, szumiący uroczyste hymny,
Ten krzyż, nad którym czasu płynie fala,
Ten Bóg, wiszący na sromotę świata:

Serce przechodnia i duch jego zimny
Napełnia ciszą, od ziemi oddala,
Z wiecznością łączy, z niebiosami brata.

1889. 8 września.
Jarowe.

Jesień.

1.

Gdzieżeście słońca łaski i pieszczoty?
Powietrze jasne? czyste aromaty?
Malachitowe gdzieście drzew ornaty?
Gdzie urok nocy letnich, dni blask złoty?

Gdzieżeście chmurek fantastycznych roty?
Gdzie błękit niebios — w setki barw bogaty,
Jak toń głęboki? Gdzie są polne kwiaty?
Kędy ptak śpiewny poniósł szybkie loty?

Nie masz już lata! Z deszczem i z tumanem,[9]
Z posępnem niebem, nizkiem, ołowianem,
Z wieczorem wczesnym, ze spóźnionem ranem

Zawładła ziemią szara, nudna jesień,
Zniszczyła wdzięk pól, sadów i zalesień
I nam odjęła popęd do uniesień.

1889 r. 24 października.
Jarowe.

Jesień.

2.

Zgniewana jesień narzekaniem ludzi,
Raz jeszcze daje pogodniejszy dzionek
I — patrząc słońcem z po za chmur osłonek —
Cieplejszą dłonią świat do życia budzi;

Choć jej łaskami nikt się zbyt nie łudzi,
Choć już odleciał śpiewak pól — skowronek,
Choć mrozów pierwszych bielił się już szronek,
Niepróżno lice uśmiechami trudzi,

Bo ucieszony z fal słonecznych blasku
Na przyźbie[10] chaty grzeje się dziad stary,
Wnuczęta przy nim bawią się na piasku;

Świergocąc — wróbli ulatują chmary,
A pośmieciuszki[11] dzwonią im do pary,
I sroczka skrzecze w niedalekim lasku.

1889 r. 29 października.
Jarowe.

Zima.

Klasycznie piękna, jak alabastr biała,
Zasiadła zima w sopleńców koronie
Na wyrzeźbionym z brył lodowych tronie:
Pokornie słucha ją przyroda cała.

Gdy chce, atomów błyszczy gra wspaniała,
W powietrzu każdy jako brylant plonie;
Gdy chce, w srebrzystym lasy stają szronie;
Gdy chce, powolnie sunie chmur nawała,

Edredonowe niosąc z sobą puchy;
Gdy chce, wypuszcza na świat zawieruchy;
Gdy chce, przy słońcu stawia w ogniach słupy,

Lub na szkle okien kładnie arabeski...
Ale jest głuchą na sieroce łezki
I nieraz z ludzi zdziera hojne łupy.

1889 r. 25 listopada.
Jarowe.

Lirnik ukraiński.

Z chłopięciem chodzi od wioski do wioski,
Z torbą przez plecy, a z lirą, u boku...
I dni i noce toną dlań we mroku,
Na czole wyraz ma zastygłej troski.

Przy dźwiękach liry śpiewa, pieśni głoski
O Bogu, prawdzie, o śmierci wyroku,
A lud go widząc w ślepoty uroku,
„Człek Boży!“ mówi — „nad nim — palec Boski“.

„Człek Boży!“ mówi i w sercu się waży,
I przypomina, czem jest niebu dłużny,
I lirnikowi udziela jałmużny,

I łza zabłyśnie na niewieściej twarzy...
Tak w ludzie prostym, co zna chleb powszedni,
Ślepiec blask wznieci i w duszy rozedni.

1889 r. 27 listopada.
Jarowe.

Zamieć.

Z dalekich krain mroźnego Arktyku
Na nasze ciche spadła zamieć łany,
To jako olbrzym zatacza się pjany,
To leci groźnie w atakowym szyku

I — brzmiąc pobudką, bojową, okrzyku
Na ukraińskie wzlatuje kurhany,
A uderzając w ich odwieczne ściany,
Wybucha głosem niedźwiedziego ryku.

Śnieg miecie! Ze dnia czyni noc białawą,
W której nie przejrzą, wilcze nawet ślepie...
Świat napełniając chaotyczną wrzawą,

Sama wszechwładnie szaleje po stepie;
Od niej zwierz dziki kryje się w wertepie,
W gęstwinie leśnej, lub podziemnym sklepie.

1890 r. 9 stycznia.
Jarowe.

»Chrystus zmartwychwstał!«

Chrystus zmartwychwstał!“... „Zmartwychwstał zaiste!“
Dźwiękami słów tych szumi wieś radosna
Niesie je rzeka, z niemi idzie wiosna...
Tak — co czasowe i co wiekuiste:

Bóg, lud, przyroda w sprzymierzenie czyste
Łączą się dzisiaj... Chwila tak miłosna!
Niech jej nie zmąci żadna myśl zazdrosna
Ty jej błogosław, dobry Jezu Chryste!

Dziś się odzywa miła pieśń wiośnianek[12]
Dziś lud się wita — przodków swych zwyczajem
Pocałowaniem i kraszonem jajem,

Więc mu błogosław, Chryste urodzajem,
A gdy nasycisz chlebem nasz zaścianek,
Racz mu dać słońca duchowego ranek!

1890 r. 1 kwietnia.
Jarowe.

Wiośnianki.

Dzwon się rozlega z cerkwi nieustanny,
Przez wsie, przez pola i rzekami płynie,
I o wesołej niesie wieść nowinie
I brzmi rozgłośnie hasłami hosanny.

Na blizkiej cerkwi igrają równinie
Dziewczęta — rade świątecznej przyczynie
A gry ich proste, a śmiech nienaganny:
We wstęgach maku barw i barw dziewanny,

Hoże, z wiankami kwietnemi nad czołem,
Dzierżąc dłoń w dłoni, same jak wiosenki,
Śpiewając wiośnie chóralne piosenki,

Powolnie krążą wirującem kołem,
Łańcuchem biegną i z rumianą twarzą,
Wdzięki młodości i zdrowia kojarzą.

1890 r. 1 kwietnia.
Jarowe.

Modlitwa Wielkanocna.

Zmartwychpowstałeś, dziś o Chryste Panie!
Niech wiec za Twoim wzorem i przewodem
Po nad ludzkości potępionym rodem
Wszelka zdeptana prawda zmartwychwstanie

Zamieni w radość wdów i sierot łkanie!
Niech zbrodnie przejdą, pójdą cnoty przodem!
Nad wioską skromna, nad wspaniałym grodem
Niech spodziewanych błyśnie zórz świtanie!

Niech myśl, co w ducha pustyni marnieje,
Dziś się ożywi i w czynach odrodzi!
Niech się uzdrowi każde serce chore

I w resztę chorych balsam miękki leje,
A nienawistne, które w brać swą godzi,
Niechaj miłością bliźniego zagore!...

1890 r. 1 kwietnia.
Jarowe.

Wiosna.

I znów w uroków najświeższych rozkwicie
Przybyłaś ziemskie nawiedzić przestwory,
Masz pod stopami szmaragdów kolory,
A z czoła sypiesz blaskami obficie;

Żyjącym tworom czynisz milszem życie,
Z niebytu nowe w byt wprowadzasz twory,
Po ziołach rosy rozrzucasz bisiory
I zarumieniasz wschód niebios o świcie.

Gody weselne święcisz dziś z przyrodą,
I w zaślubionej stroju stajesz w sadach,
Na kryształowych wieszasz się kaskadach,

Woń kwiatom dajesz, krasisz je urodą,
I patrząc wkoło z dziecinną pogodą,
Jesteś, jak byłaś, wiecznie piękną, młodą.

1890 r. 18 kwietnia.
Jarowe.

PRZEKŁADY DROBNE Z ROSYJSKIEGO.

Szatan.
(Puszkina).

Gdy w one czasy był mi nowy
Młodości świeżej wrażeń świat,
Wejrzenia dziewic, szum dąbrowy,
Słowika głos i każdy kwiat;
Gdy uczuć szczytnych los podniosły,
Wolności, sławy dźwięczny śpiew
Wysoko serce moje niosły,
I falowała w żyłach krew:
Zły jakiś genjusz potajemnie,
Rzucając w duszę chmurny cień,
Zdradliwie zaczął mącić we mnie
Rozkoszy i upojeń dzień.
Z nim smutne były mi biesiady,
Bo jego uśmiech, oka cud
I słów szyderczych zimne jady
Zatruty niosły w pierś mą chłód.

Potoki oszczerstw usta lały,
Nie widział opatrzności sił,
Dlań mrzonką były ideały,
Z piękności, z natchnień jasnych drwił;
Miłości nie znał, ni swobody,
Z skrzywionym zaś uśmiechem lic —
Nie błogosławił on przyrody,
Dobrego w niej nie widząc nic.

1887 r.
Jarowe.

Anioł.
(Puszkina).

U drzwi edenu anioł tkliwy
Opuścił głowę swą promienną,
A szatan chmurny i burzliwy
Nad bezdnią, piekieł latał ciemną.

I duch przeczący, duch zwątpienia
Na ducha światła patrzał bacznie,
Mimowolnego rozczulenia
Doznając pierwszy raz nieznacznie.

„Ach, przebacz!“ — rzekł on — „jam cię widział —
I tyś mi jaśniał niedaremnie:
Nie wszystkom w świecie nienawidział,
Nie zawsze wzgarda wrzała we mnie“.

1887 r.
Jarowe.

Prorok.
(Puszkina).

Spragniony chleba duchowego,
W pustyni wlokłem żywot zbrzydły,
Wtem na rozdrożu życia mego
Serafin stanął sześcioskrzydły:
I lekkiem palców swych ujęciem
Mych źrenic dotknął: za dotknięciem
Ocknęły się źrenice wieszcze,
Jak ptak, porwany w strachu dreszcze.
Mych uszu dotknął czarem ręki,
I je napełnił szum i dźwięki;
Jam pojął sfer niebieskich drganie,
I jak wzlatują w górę duchy,
I czem są płazów morskich ruchy
I ziół powolne wyrastanie.
I on do ust mych wnet przenika
I rwie grzesznego mi języka

Pełnego fałszu i próżności.
Więc zbladły wargi me, jak chusta,
A on prawicą krwawą w usta
Weżowej żądło dał mądrości.
I mieczem płatnął pierś nå dwoje,
Z niej wyjął serce życiem drżące
I precz odrzucił serce moje,
A włożył ogniem pałające.
Jam był, jak trup, co leży w trumnie,
I Boga głos zawołał ku mnie:
„Proroku, powstań z życiem nowem!
Niech duch mój, co w twej piersi płonie,
Ognistem w świat wybuchnie słowem,
Palącem serca w ludzkiem łonie!“

1887 r.
Jarowe.

Anioł.
(Lermontowa).

Mknął anioł po niebie w czas późnej nocy
I śpiewał pieśń dziwnej mocy;
I miesiąc, i gwiazdy, i tłumne chmury
Słuchały tej pieśni z góry.


On piał w błogości: dusz czystych w kraju
Rozkosznych ogrodów raju,
O Bogu piał wielkim — i jego chwała
Uczuciem szczerości brzmiała.


On duszę młodzieńczą niósł w dłoniach swych rąk
Dla świata boleści i mąk,
I w duszy pozostał dźwięk pieśni tkliwy,
Choć bez słów, lecz zawsze żywy:



I długie na ziemi tęskniła lata,
Spragniona lepszego świata,
I pieśni niebieskich cudownej siły
Jej ziemskie nie zamieniły.

1889 r. 4 kwietnia.
Jarowe.

Melodya hebrajska.
(Z Bajrona według Lermontowa).

Dusza ma chmurna. Raźnie, piewco, raźnie!
Oto! weź harfę tę złotą do reki,
Palce puść po niej biegłe: niech wyraźnie
W strunach jej rajskie przebudzą się dźwięki!
Jeśli nie zgasła nadzieja na wieki,
Ona w mej piersi na nowo zabłyśnie;
Jeśli też kroplę kryją me powieki,
Kropla potokiem z oczu mych wytryśnie.


Pieśń twa niech będzie dzika! Jak mój wieniec
Są mi ciężkimi wesołości głosy.
Mówię ci, piewco: jam też oblubieniec,
Łez chcę, inaczej pierś pęknie pod ciosy.

Goryczą cierpień zdawna już sycona,
Męczy się długo w milczącej boleści;
Groźny kres nadszedł: czara napełniona
Więcej w swych brzegach jadu nie pomieści!

1889 r. 12 kwietnia.
Jarowe.

Modlitwa.
(Lermontowa).

Wszechmocny, wstrzymaj swe wyroki,
Nie zsyłaj na mnie Twojej kary
Za to, że kocham ziemi mroki,
Że piję z namiętności czary;
Za to, że rzadko w duszę wchodzi
Słów świętych Twoich żywa rzeka;
Za to, że po bezdrożach brodzi
Myśl moja od Ciebie daleka:
Za to, że natchnień groźna lawa
Kotłuje w piersi mojej smętnej;
Za to, że uczuć dzikich wrzawa
Z oczu mych jasnych czyni mętne,
I że mi trudno w ziemskiej cieśni.
Ku Tobież. wzlecieć ja się boję
I często dźwiękiem grzesznych pieśni
Nie śpiewam, Boże, mocy Twojej.

Lecz zagaś, Stwórco, cudny płomień,
Stos wszechpalący biedne serce,
Przeobraź w nicość ognia promień
I nie daj tleć się i iskierce!
Niech się pozbędę raz pragnienia
Pieśni! Niech twórczość mię porzuci!
Wtedy na ciasny tor zbawienia.
Ku Tobie duch mój znów powróci.

1889 r. 18 lipca
Jarowe.

Prorok.
(Lermontowa).

Odkąd jam z mocy Nieśmiertelnej
Wszechwiedzy posiadł dar proroczy,
Odtąd już byłymi czytelne
Grzechami lśniące ludzkie oczy.

Głosić począłem był wyrazy
I prawdy czystej i miłości:
Ciskali bliźni na mnie głazy,
Szaleni gniewem do wściekłości.

Popiołem osypawszy włosy,
Uszedłem z miast z żebraczą laską;
W pustyni mieszkam pod niebiosy,
Jak ptaki karmion Bożą łaską.


Tam przestrzegając Wiecznej Woli,
Słucha mię wszelki żywot ziemi,
I gwiazdy w świetnej aureoli
Za rozkazami idą memi.

Lecz kiedy muszę grodem szumnym
Przez jego mury iść z pośpiechem,
To starce dzieciom nierozumnym
Z zadowolenia mówią śmiechem:

„Patrzcie nań: wzorem niech wam będzie!
Był dumny, z nami się nie godził;
Głupiec! — przez jego ust narzędzie
Głos Boży — twierdził — ku nam schodził.

Patrzcież więc nań uważnie, dzieci,
Jak wasi gardzą nim rodzice,
Jak ma wychudłe, chmurne lice,
Jaką nagością, nędzą świeci!“

1890 r. 20 lipca.
Sławuta.




  1. Drukowane w Prawdzie warszawskiej roku 1881 w Nrze 33. pod pseudonimem: M. Kornic.
  2. Drukowano w „Pzeglądzie Literackim“ — dodatku do „Kraju“. r. 1888. Nr 34.
  3. Oczeret = trzcina.
  4. Krasocha = kraska.
  5. Siekierka = ostróżka.
  6. Bodiak = oset.
  7. Świta = siermięga.
  8. Mołodyca = młoda mężatka.
  9. Tuman = mgła.
  10. Przyźba = część chaty zewnętrzna — do siadania.
  11. Pośmieciuszka = dzierlatka.
  12. Weśnianky = wiosnianki, jeden z licznych zabytków mitologii słowiańskiej z czasów przedchrześcijańskich, obrzędowe pieśni na cześć wiosny, połączone z zabawami i śpiewane w dniu 25 marca (Zwiastowanie N. M. Panny) i w pierwszym dniu Wielkiejnocy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Koroway-Metelicki.