Romeo i Julia (Shakespeare, tłum. Hołowiński, 1839)/Akt II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Romeo i Julia |
Pochodzenie | Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy |
Wydawca | T. Glücksberg |
Data wyd. | 1839 |
Druk | T. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | Ignacy Hołowiński |
Tytuł orygin. | The Tragedy of Romeo and Juliet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom pierwszy Całe wydanie |
Indeks stron |
AKT II.
SCENA PIERWSZA.
(Otwarte miejsce przylegle ogrodowi Kapuleta).
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Mogęź iść daléj, kiedy tu serce? (Przełazi przez mur do ogrodu. — Wchodzą BENWOLIO i MERKUCIO.) BENWOLIO.
Krewny Romeo, Romeo! MERKUCIO.
Mądry! BENWOLIO.
Biegł tędy, w ogród przez mur przeskoczył. MERKUCIO.
Słuchaj zaklinać będę. — Romeo! Pokaz się jawnie w kształcie westchnienia, BENWOLIO.
Jeśli usłyszy gniewać się będzie. MERKUCIO.
Gniewny nie będzie: zostałby wtedy, BENWOLIO.
Chodź, on się ukrył między drzewami, MERKUCIO.
Pewno spudłuje gdy ślepa miłość. BENWOLIO.
Pójdziem bo darmo (wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(ogród Kapuleta).
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Kto nie czuł rany, blizny wyszydza. (JULIA pokazuje się na górze w oknie.)
Cicho! przez okno blask jakiś pada! Głupcy ją noszą, porzuć jéj służbę. — JULIA.
Biada! ROMEO.
Przemawia: — JULIA.
Romeo! za cóż tak cię nazwano? ROMEO.
Więcej-li słuchać, czy odpowiadać? JULIA.
Imie twe tylko trzymam za wroga; — ROMEO.
Chwytam za słowo: JULIA.
Któż to, co płaszczem nocy odziany ROMEO.
O, święta! droga! Moje nazwisko trzymani za wroga, JULIA.
Jeszcze w me uszy głosu twojego ROMEO.
Żaden z tych, kiedy nie lubisz obu. JULIA.
Jak tu przyszedłeś, powiedz mi? czego? ROMEO.
Skrzydłem miłości mur przeleciałem, JULIA.
Jeśli cię ujrzą, będziesz w mogile. ROMEO.
Twa niebezpieczna więcej źrzenica, JULIA.
Za świat nie żądam, by cię ujrzano! ROMEO.
Mam w płaszczu nocy od nich ukrycie; Lepiéj od wrogów stracić raz życie, JULIA.
Któż zaprowadził ku tej cię stronie? ROMEO.
Miłość najpierwéj szukać kazała: JULIA.
Mnie maska nocy kryje oblicze; Byłabym więcéj udawać biegła, ROMEO.
Pani, na światło klnę się xiężyca, JULIA.
Ach na niestały nie klnij się xiężyc, ROMEO.
Na cóż się zakląć? JULIA.
Nie klnij się na nic; ROMEO.
Gdy cię nie kocham, ziemi ozdobę, — JULIA.
Dość, nie przysięgaj: chociaż cię lubię, Dobranoc! niechaj słodkie pokoje ROMEO.
Rzucasz nie dając zaspokojenia? JULIA.
Jakiegoż pragnież zaspokojenia? ROMEO.
Moję przysięgę niech twoja zmienia. JULIA.
Pierwej przysięgłam niźli żądałeś. ROMEO.
Na cóż odebrać żądasz twe słowo? JULIA.
Wyznam ci, żeby oddać na nowo. (słychać wołanie z domu.)
Głos słyszę: luby, bywaj mi zdrów! — ROMEO.
Nocy szczęśliwa! jestem w obawie, JULIA.
Trzy słów Romeo i już dobranoc. Objaw mi jutro zamiar zamężcia MAMKA, za sceną.
Pani! JULIA.
Zaraz: — Jeżeli myślisz inaczéj, MAMKA, za sceną.
Pani! JULIA.
Idę natychmiast: — ROMEO.
Jak chcę zbawienia — JULIA.
Po stokroć życzę tobie dobranoc. ROMEO.
Bez twego światła po stokroć zła noc. — (Pomału odchodzi. — Julia powraca do okna.)
JULIA.
Cyt, cyt! Romeo! — Głos sokolnika, Schrzypła niewola głośno nie woła; ROMEO.
Moje kochanka imię wymawia: JULIA.
Romeo! ROMEO.
Luba! JULIA.
W jakiéj godzinie ROMEO.
Tak, o dziewiątéj. JULIA.
Pewno nie chybię; do téj godziny ROMEO.
Az nie przypomnisz pozwól niech stoję. JULIA.
Abyś stał zawsze, zawsze zapomnę, ROMEO.
Byś zapomniała zawsze stać będę, JULIA.
Chcę abyś odszedł, brzask już się świéci; ROMEO.
Byłbym twój ptaszek, droga istoto! JULIA.
Tegobym chciała, słodki aniele! ROMEO.
Sen na twe oczy, pokój na łono! —
SCENA TRZECIA.
(Cela Brata Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC z koszykiem.
WAWRZYNIEC.
Już się uśmiécha świt szaro-oki Pstrząc blaskiem światła wschodu obłoki; (wchodzi ROMEO). ROMEO.
Ojcze, dzień dobry. WAWRZYNIEC.
Benedicite! ROMEO.
Zgadłeś, lecz miałem słodsze spocznienie. WAWRZYNIEC.
Boże grzech odpuść! — Przy Rozalinie? ROMEO.
Przy Rozalinie, ojcze mój? nie, nie; WAWRZYNIEC.
Dobrze, me dziecko: gdzieś noc przepędził? ROMEO.
Powiem, bym dalszych pytań oszczędził. Patrz, święty ojcze, zemsty nie noszę, WAWRZYNIEC.
Prostą i szczerą daj mi odpowiedź; ROMEO.
Dowiedz się ojcze, że pokochałem WAWRZYNIEC.
Święty Franciszku! Co to za zmiana? ROMEO.
Miłość mnieś ganił w téj Rozalinie. WAWRZYNIEC.
Szał a nie miłość, kochany synie. ROMEO.
Pogrześć kazałeś miłość. WAWRZYNIEC.
Nie w grobie ROMEO.
Proszę cię nie gań, bo mi oddaje WAWRZYNIEC.
Bo twe kochanie ROMEO.
Chodź, na pośpiechu wiele zależy. WAWRZYNIEC.
Zwolna i mądrzej pada, kto bieży. (wychodzą.) SCENA CZWARTA.
(Ulica).
Wchodzi BENWOLIO i MERKUCIO.
MERKUCIO.
Gdzie się u djabla podział Romeo? BENWOLIO.
Lecz nie w ojcowskim; z jego służącym MERKUCIO.
Ach, Rozalina, BENWOLIO.
Tybalt złączony krwią z Kapuletem, MERKUCIO.
Daję gardło, ze wyzyw. BENWOLIO.
Romeo odpowie. MERKUCIO.
Każdy umiejący pisać może na list odpowiedziéć. BENWOLIO.
Nie, odpowie samemu panu tego listu śmiałością za śmiałość. MERKUCIO.
Niestety, biedny Romeo już umarły! przeszyty czarném okiem białéj dziewczyny; dostał po uszach miłosną piosenką, jego serce na wpół rozdarte strzałą ślepego łucznika; takiż-to człowiek ma się spotkać z Tybaltem?BENWOLIO.
Cóż osobliwego Tybalt? MERKUCIO.
Więcéj jak Mruczysław xiąże kotów, powiadam tobie. O, to waleczny wódz ceregielów! Walczy, jakby śpiewał z nót piosenką, z miarą, pauzami i taktem; czeka raz, dwa, a trzy już w piersiach: na śmierć tobie przebije guzik jedwabny: pojedynkownik, pojedynkownik; szlachcic z najpierwszych domów, a przyczyny do zabicia oparte na honorze naprzód i powtóre wysypie jak z rękawa: ach, immortal passado! punto rcverso! ha! BENWOLIO.
Cóż to? MERKUCIO.
Dżuma na tych śmiésznych, szepluniących i wymuszonych junaków; unoszą się oni nad każdą fraszką dziwnym językiem dziwnych znawców; — Co to za wyśmienitéj tęgości brzeszczot! Co to za potężnego wzrostu człowiek! Co to za prawdziwie dobra wszetecznica! — Nie jestże-to opłakana rzecz, dziaduniu! że musimy cierpieć od tych much zagranicznych, od tych modnisiów, od tych Pardon-nez-moi, którzy tak stoją przy nowych prawidłach, że nawet bótów nie każą kłaść na starych. BENWOLIO.
Idzie Romeo, idzie Romeo. MERKUCIO.
Bez własnej ikry, jak śledź suszony: — O ciało, ciało, jakże się rybą stało! — Smakuje teraz w rymach, które wylał Petrarka: Laura przy jego pani, kucharka; wprawdzie miała lepszego kochanka, który ją obrymował: Dydo kawał mięsa; Kleopatra cyganka — Helena i Hero nic poczciwego; Tisbe siwe oko, lub co podobnego; lecz to nic do naszej rzeczy. — Signior Romeo, bon jour! otóż francuzkie powitanie odpowiedue twoim francuzkim szarawarom. Tęgiegoś nam wczoraj wywinął kominka. ROMEO.
Dzień dobry — wam. Jakiego kominka wywinąłem? MERKUCIO.
Zemknąleś, zemknąleś; czy nie pojmujesz? ROMEO.
Przepraszam, dobry Merkucio, miałem ważną sprawę, a w takich, jak mój, razach, można uchylić uszanowanie. MERKUCIO.
Wszystko jedno, jakbyś powiedział, ze człowiek w podobnym przypadku uchylać musi kolana. ROMEO.
Rozumi się wznak uszanowania. MERKUCIO.
Przewybornie trafiłeś. ROMEO.
Najgrzeczniejsze tłumaczenie. MERKUCIO.
Jestem bukiet, albo wyskok grzeczności. ROMEO.
Wyskok grzeczności. MERKUCIO.
Tak. ROMEO.
Zapewne, bo z niej często wyskakujesz. MERKUCIO.
Dobrze mówisz: chodź ze mną na wyprzodki, a prędko zedrzesz z kretesem swój dowcip i zostaniesz bosiuteńki i obrany z całego zapasu żartów. ROMEO.
Ej, nie dbam o siebie, bylebym tobie uszył bóty. MERKUCIO.
Wdaj się między nas, mój dobry Benwolio, mój dowcip ustaje. ROMEO.
Batogiem i ostrogą, batogiem i ostrogą; albo zawołam szach mat. MERKUCIO.
Jeśli zechcesz wystrajae dudki, to mię zakasujesz: bo ręczę, ze więcej masz dudków w jednym zmyśle, jak ja w pięciu. Czy polowałeś kiedy ze mną na dudki? ROMEO.
Nigdym cię ze mną nie widział, chyba ze sam byłeś dudkiem. MERKUCIO.
Za ten żart uskubnę cię za ucho. ROMEO.
Nie skubaj, pokażę ci dudka na kościele. MERKUCIO.
Twój dowcip, jak dudka, przykry dla ucha. ROMEO.
Czy niestosowny wabik na dudki? MERKUCIO.
Jak szewc skórę, tak swój dowcip naciągasz z cala na łokieć. ROMEO.
Ciągnij i mierz jak chcesz, to wszystko w dłuż, w szerz i poprzek przypadniesz na dudka.MERKUCIO.
Czyż teraz nie lepiej, jak stękać dla miłości? teraześ towarzyski, teraześ Romeo, teraześ taki, jakim rzeczywiście jesteś przez wychowanie i naturę: bo ta ślepa miłość podobna do prostaka grającego w ciuciubabkę, który biega na oślep i miasto osoby złapie guza, padając jak długi. BENWOLIO.
Ej, pohamuj nieco twój długi język. MERKUCIO.
Pragniesz, abym się w język ukąsił i przestał mówić. BENWOLIO.
Jeśli go nie będziesz trzymał za zębami, to się może wystrzępić albo uciec z gęby, jak u łakomego dziecka: zwłaszcza, że język nié ma kości, ani gęba pana. MERKUCIO.
Bardzo się zawiodłeś, mój język krótki: bo skończyłem, co miałem na języku i nie myślę mleć dłużej. ROMEO.
Oto doskonały towar. (wchodzi MAMKA i PIOTR.)
MERKUCIO.
Żagiel, żagiel, żagiel! BENWOLIO.
Dwa, dwa — spódnica i szarawary. MAMKA.
Pietrze! PIOTR.
Słucham. MAMKA.
Mój wachlarz, Pietrze!MEUKUCIO.
Proszę ciebie, dobry Pietrze, podaj wachlarz niech twarz zakryję, bo z dwojga złego wybierając wachlarz piękniejszy. MAMKA.
Dzień dobry, panom. MEUKUCIO.
Dobry wieczór, pięknéj pani. MAMKA.
Dla czego dobry wieczór? MEUKUCIO.
Mówię prawdę, bo dzień pani już się schylił ku zachodowi. MAMKA.
Idź pan do smutka. Co to za człowiek? ROMEO.
Człowiek, pani, którego Bóg stworzył na szkodzenie sobie samemu. MAMKA.
Dalibóg dobrze powiedziałeś; na szkodzenie sobie samemu! Co to, to prawda. Panowie, proszę powiedzieć, gdziebym znalazła młodego pana Romeo? ROMEO.
Ja mogę powiedzieć: ale młody Romeo będzie starszym, niż był, kiedy go szukałaś: jestem najmłodszy tego imienia, które noszę dlatego, ze nié mam lepszego. MAMKA.
I to dobre. MEUKUCIO.
Jak to, czyż złe dla tego staje się dobrem, że nié ma lepszego? rozumnie, rozumnie.MAMKA.
Jeżeli pan jesteś Romeo, tobym chciała sam na sam chwilkę z nim pomówić. BENWOLIO.
Pewnie go zaprasza na jaki wieczór. MERKUCIO.
Koczotka, koczotka! Na ta, tu! ROMEO.
Cóżeś natrafił? MERKUCIO.
O, nie sarneczkę, ale starą, spleśniałą zwierzynę, której nie zjesz, bo niestrawna; słuchaj dam ci receptę. Nie pij po rybie wody, Romeo będziesz u twego ojca? tam przyjdę na obiad. ROMEO.
Będę. MERKUCIO.
Żegnam starożytną panią; bywaj mi zdrowa pani, pani, arcypani. (wychodzą Merkucio i Benwolio.)
MAMKA.
O, ruszaj sobie z Bogiem! — Proszę pana co to za bezczelny człowiek, taki pełny łotrostwa? ROMEO.
Człowiek, mamko, co lubi pleść, aby go słuchano; i powie więcéj w jednéj minucie, jak może zdać rachunek z tego przez cały miesiąc.MAMKA.
Jak to, szydzić ze mnie? O, ja go cisnę pod nogi, choć by był silniejszy jak jest i takich dwudziestu Maćków, a jeśli sama nie podołam, to znajdę pomocników. Łotr przebrzydły! nie jestem żadna z jego fryjerek, ani z jego nic wartych kamratów: — Ty także stałeś i cierpiałeś, aby każdy łotr obchodził się ze mną wedle upodobania. PIOTR.
Nie widziałem, aby się kto z panią obchodził wedle upodobania; jeślibym ujrzał, broń moję żywobym dobył, ręczę panią, bo śmiem tak prędko dobyć miecza, jak każdy inny człowiek, jeśli tylko widzę dobrą zręczność do sporu i prawo po mojéj stronie. MAMKA.
Teraz, dalibóg, takem poruszona, że drżę caluteńka. Łotr przebrzydły! — Proszę pana na jedno słowo, jak mówiłam: moja młoda pani kazała mi szukać pana, a co kazała powiedziéć to zachowam u siebie: ale pierwej racz mię zawiadomić, czy nie zechcesz ją zaprowadzić do raju głupców, jak mówią, będzie to bardzo nieuczciwie z jego strony, bo panienka młoda, a przeto, jeśli ją oszukasz, nader rzecz podłą ofiarujesz szlachetnéj pannie i byłby nikczemny postępek. ROMEO.
Mamko, polec mię twojéj pani; daję ci rękojmię, — MAMKA.
Co za poczciwe serce! na honor, przepowiém to wszystko. Boże, Boże, jak będzie szczęśliwa kobieta! ROMEO.
Cóż jéj powiész, mamko? nic mię nie słuchasz.MAMKA.
Powiem jéj, panie, ze dajesz rękojmię; tak wysokie wyrażenie dowodzi gatunku twojej wysoko urodzonej i pięknéj duszy. ROMEO.
Niech po obiedzie, proszę cię powiedź, MAMKA.
Nic, wcale, panie, ani halerza. ROMEO.
Proszę cię wezmij. MAMKA.
Dziś popołudniu? dobrze, tam będzie. ROMEO.
Mamko pod murem czekaj klasztornym: MAMKA.
Niech cię Bóg błogosławi! — Słuchaj, panie. ROMEO.
Co powiész, moja droga mamko? MAMKA.
Człekże twój do sekretu? pomnij na przysłowie, ROMEO.
Bądź spokojną, mój człowiek jak grób milczący. MAMKA.
Dobrze, panie. Moja pani najsłodsza osoba: Boże, Boże! — Kiedy jeszcze była małém, paplącém panięciem, — o — Jest w mieście niejakiś hrabia Parys, który do niéj cholewki smali: ale dobra dusza, wolałaby raczéj widziéć ropuchę, prawdziwą ropuchę, jak jego. Czasem ją drażnię i mówię, że Parys najładniejszy w świecie chłopiec: ale ręczę panu, że kiedy to mówię, wygląda tak blada jak chusta. Rozmaryn i Romeo czy się nie zaczynają od jednej litery? ROMEO.
Tak, mamko, cóż z tego od R. MAMKO.
Ach, drwiarzu! err, to tylko warczy tak pies: o, wiem, że się od innej litery poczyna: najpiękniejsze wiersze napisała o panu i rozmarynie, bardzo cię to ucieszy jak usłyszysz. ROMEO.
Poleć mię twojéj pani. MAMKA.
Dobrze, po tysiąc razy. — Pietrze! PIOTR.
Słucham. MAMKA.
Pietrze, weź mój wachlarz i pójdziemy. (wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Ogród Kapuleta).
Wchodzi JULIA.
JULIA.
Biła dziewiąta, mamkęm wysłała; (wchodzi MAMKA i PIOTR.)
Boże, nadchodzi! — Mamko słodziuchna, MAMKA, do Piotra.
Czekaj u bramy. JULIA.
Mamciu, dla czego smutne twe czoło? MAMKA.
Jestem zmęczona, poczekaj chwilę: — JULIA.
Chciałabym, abyś miała me koście, MAMKA.
Jezu! jak nagli! wytchnąć nie daje: JULIA.
Tchu ci nie staje, kiedy masz tyle, MAMKA.
Dobrze, bardzo prosty uczyniłaś wybór, nie wiész, jak potrzeba wybiérać męża: Romeo! nie, nie on; chociaż twarz jego piękniejsza od innych, ale noga wyżej od kostki nadzwyczajnie gruba: a co do ręki i kibici, — chociaż nie ma co o nich mówić, jednak są z niczém nie porównane: Nic jest kwiatem grzeczności, — ale ręczę za niego, że tak łagodny jak baranek. Idź swoją drogą, dziewczyno — chwał Pana Boga: — Co już w domu po obiedzie? JULIA.
Nie; lecz to wszystko piérwéj wiedziałam; MAMKA.
Jak boli głowa! jak jestem chorą! JULIA.
Smutnam, istotnie, że ci nie dobrze; MAMKA.
Luby twój mówił, jak człek uczciwy, JULIA.
Gdzie moja matka? — W swoim pokoju; MAMKA.
Najświętsza Panno! JULIA.
Rzućmy niesnaski; — jakaż odpowiedź? MAMKA.
Masz pozwolenie dziś odbyć spowiedź? JULIA.
Mam. MAMKA.
Spiész się do ojca Wawrzyńca celi, JULIA.
Spieszyć do szczęścia! żegnam cię, droga! (wychodzą.)
SCENA SZÓSTA.
(Wawrzyńca cela).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC i ROMEO.
WAWRZYNIEC.
Niech błogosławi niebo zamężcie, ROMEO.
Amen! lecz smutek niech jak chce będzie, Co jéj widzenia chwilka udziela: WAWRZYNIEC.
Rozkosz gwałtownych koniec gwałtowny. (wchodzi JULIA.)
Panna nadchodzi: — Tak lekkiéj nogi JULIA.
Mój spowiedniku przyjm dobry wieczór. WAWRZYNIEC.
Dzięki od obu sldada Romeo. JULIA.
Życzę dobrego jemu wieczora, ROMEO.
Ach, luba, jeśli radość w twem łonie Muzyką rajską, głosem niebiana JULIA.
Miłość bogatsza w sobie jak w słowach, WAWRZYNIEC.
Chodźcie, przystąpim ku świętej sprawie; (wychodzą.)
|
- ↑ Tu autor miał na celu dawną balladę pod tytułem: King Cophetua and the beggar maid. Znajduje się w zbiorze Dra Percy pod tytułem: „Szczątki starożytnéj angielskiéj poezyi.“