Romeo i Julia (Shakespeare, tłum. Hołowiński, 1839)/Akt I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Romeo i Julia |
Pochodzenie | Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy |
Wydawca | T. Glücksberg |
Data wyd. | 1839 |
Druk | T. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | Ignacy Hołowiński |
Tytuł orygin. | The Tragedy of Romeo and Juliet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom pierwszy Całe wydanie |
Indeks stron |
AKT I.
SCENA PIERWSZA.
(Plac publiczny).
Wchodzą SAMSON i GRZEGORZ uzbrojeni mieczem i tarczą. SAMSON.
Na honor, Grzegorzu, nie damy sobie zagrać po nosie. GRZEGORZ.
Nie, bo téz nie myślemy grac w noska. SAMSON.
Już kiedy się ja rozgniewam, to dam duchu. GRZEGORZ.
Na co te obietnice, kiedy każdy ma duch dopóki żyje. SAMSON.
O! ja prędko biję będąc poruszony. GRZEGORZ.
Ale nie prędko się poruszasz do bicia. SAMSON.
Pies z domu Montega mnie porusza.GRZEGORZ.
Poruszać się, jest-to opuścić miéjsce; być zaś mężnym, jest-to stać na miéjscu: więc skoro się poruszysz, tém samem uciekasz. SAMSON.
O pies z tego domu poruszy mię do stania na miéjscu: będę jak mur dla męzczyzn i dziewcząt Montega. GRZEGORZ.
Właśnie tém samém dowiodłeś swego tchórzostwa, bo najsłabsze stworzenie może przystąpić do muru. SAMSON.
Prawda; i dla tego niewiasty, jako najsłabsze stworzenie, zawsze się o mur opierają: — Przeto odepchnę mężczyzn od muru, a dziewczęta do muru. GRZEGORZ.
Spór tylko zachodzi między naszymi panami a mężczyznami, którzy u nich służą. SAMSON.
Wszystko dla mnie jedno, postanawiam być tyranem; walcząc z ich mężczyznami, nie oszczędzę całego ich panieństwa; wszystko popłatam! GRZEGORZ.
Jakto! panieństwo? SAMSON.
Tak, panny czy panieństwo: bierz w jakiéj chcesz myśli. GRZEGORZ.
One muszą brać w takiéj myśli, jak ich nauczą. SAMSON.
O nauczę ich, dopóki tylko utrzymam się na nogach: a to wiadomo, żem tęgi kawał mięsa.GRZEGORZ.
To prawda, żeś nie ryba, inaczéj byłbyś śledziem. Dobądź twojej szpady, dwóch tu nadchodzi z domu Montega. (Wchodzą: ABRAHAM i BALTAZAR)
SAMSON.
Moja broń obnażona; rozpocznij kłótnię, a ja się za ciebie zastawię. GRZEGORZ.
Co? zastawisz się za mnie, to jest schowasz się za mnie i zemkniesz? SAMSON.
No, no, nie bój się o Samsona. GRZEGORZ.
Nie, zapewne: bac się o Samsona! SAMSON.
Niech będzie praw o po naszej stronie; niech oni zaczną. GRZEGORZ.
Przechodząc zmarszczę się na nich, niech to sobie wezmą jak chcą. SAMSON.
Nie, jak się odważą. Pogrożę im palcem, wstyd będzie dla nich, jeśli zniosą. ABRAHAM.
Czy nam palcem grozisz, panie? SAMSON.
Tak sobie macham, panie. ABRAHAM.
Ale czy nam palcem grozisz, panie? SAMSON.
Czy prawo będzie za nami, je£li powiem ze tak?GRZEGORZ.
Nie. SAMSON.
Więc nie grożę wam, panie, lecz sobie tak machałem palcem, panie. GRZEGORZ.
Chcesz się kłucić, panie? ABRAHAM.
Kłucić, panie? nie, panie. SAMSON.
Jeśli chcesz, panie, gotów jestem; służę tak dobrem u panu jak i Waspan. ABRAHAM.
Nielepszemu. SAMSON.
Tak, panie. (wchodzi BENWOLIO, lecz w odległości)
GRZEGORZ.
Mów lepszemu; oto nadchodzi jeden z krewnych mojego pana. SAMSON.
Owszem lepszemu, panie. ABRAHAM.
Kłamiesz. SAMSON.
Dobądź miecza jeśliś człowiek. — Grzegorzu, nie zapomnij twoich uderzeń brzęczących. (biją się) BENWOLIO.
Rozdzielcie się, głupcy; schować miecze, nie wiecie sami
co robicie. (wchodzi TYBALT) TYBALT.
Miecza dobyłeś na psy tchórzliwe? BENWOLIO.
Chcę uspokoić; pałasz twój schowaj, TYBALT.
Z mieczem dobytym pokój wspominać? (Wchodzą różni stronnicy obudwóch domów i łączą się do bitwy; wchodzą także mieszkance z kijami.) PIERWSZY MIESZKANIEC.
Do kijów! DRUGI MIESZKANIEC.
Do włóczni! do oszczepów! WIELU MIESZKAŃCÓW.
Bij! WIELU INNYCH.
Uderzyć na nich! JEDNI.
Precz Kapulety! DRUDZY.
Precz Montegi! (wchodzi KAPULET w szlafroku i PANI KAPULET)
KAPULET.
Co to za hałas? hej! miecza dajcie. PANI KAPULET.
Ożóg, kociubę! — Na co tu miecza? KAPULET.
Miecza, powiadam; — Idzie Montego, (wchodzi MONTEGO i PANI MONTEGO) MONTEGO.
Podły Kapulet! — Puszczaj, nie trzymaj. PANI MONTEGO.
Kroku nie ruszysz natrzéć na wroga. (wchodzi XIĄŻE ze Świtą)
XIĄŻE.
Wrogi pokoju, krnąbrni poddani! MONTEGO.
Kłótnia od kogoż dawna wznowiona? — BENWOLIO.
Wroga służący z twymi się bili PANI MONTEGO.
Kędyż Romeo? — Dziśże widziany? BENWOLIO.
Pani, godziną pierwéj nim słońce MONTEGO.
W ranku niejednym tam postrzeżono BENWOLIO.
Stryju dostojny, wieszże przyczynę? MONTEGO.
Nie wiém, nie mogę wiedziéć od niego. BENWOLIO.
Czy nalegałeś różnym sposobem? MONTEGO.
Sam z przyjaciółmi nie raz badałem: (Widać nadchodzącego ROMEA) BENWOLIO.
Patrzcie nadchodzi: chciéjcie się schronić, MONTEGO.
Życzę ci szczęścia, aby w twe łono (wychodzą Montego i Pani Montego)
BENWOLIO.
Krewny, dzień dobry! ROMEO.
Jeszczeź tak rano? BENWOLIO.
Dzień jest w dziewiątéj tylko godzinie. ROMEO.
Czas przy niedoli powoli płynie! BENWOLIO.
Tak. Co za smutek chwile przedłuża? ROMEO.
Brak tego, coby chwile skracało. BENWOLIO.
Kochasz? ROMEO.
Brak — BENWOLIO.
Miłości? ROMEO.
Brak wzajemności dla méj miłości. BENWOLIO.
Miłość, niestety, piękna z pozoru, ROMEO.
Miłość z przepaską ciągle na oku, BENWOLIO.
Ledwo nie płaczę. ROMEO.
Luby, dla czego? BENWOLIO.
Bo serca twego widzę ściśnienie. ROMEO.
Jakto, w miłości nowe cierpienie. — Zgubną goryczą, zbawczą słodyczą. BENWOLIO.
Zaczekaj, razem pójdziemy; ROMEO.
Sam się rzuciłem, tu nie istnieję: BENWOLIO.
W jakiéj się tęskny kochasz osobie? ROMEO.
Mamże stękając powiedziéć tobie? BENWOLIO.
Jakto, stękając? nie; ROMEO.
Zrobić testament rozkaż choremu: — BENWOLIO.
Wiedząc ze kochasz łatwo to zgadnę. ROMEO.
Celny zgadywacz! — A kocham ładnę. BENWOLIO.
Cel im jaśniejszy prędzéj się trafi. ROMEO.
Ale tu chybisz: ona nieranna Słowom najczulszym nieda obsiadać, BENWOLIO.
Czy poprzysięgła czystości szluby? ROMEO.
Tak, ta przysięga przyczyną zguby; BENWOLIO.
Pódź za mą radą, o niéj zapomnij. ROMEO.
O mój kochany naucz zapomniéć. BENWOLIO.
Powróć twym oczom dawną swobodę; ROMEO.
Takim sposobem Imię piękniejszéj od najpiękniejszéj. BENWOLIO.
Lub umrę dłużny, lub to dokażę. (wychodzą). SCENA DRUGA.
(Ulica).
Wchodzą: KAPULET, PARYS i SŁUGA.
KAPULET.
Ze mną Montego równie związany PARYS.
Wyście obadwa równie dostojni; KAPULET.
Powiem ci nadto, co się mówiło: PARYS.
Młodsze szczęśliwie matką zostają. KAPULET.
Rano zamężne, rano znikają. Jeśli cię przyjmie, w takim wyborze (wychodzą Kapulet i Parys).
SŁUGA.
Wyszukać tych, których imiona tu napisane? Napisano, że szewc powinien pracować łokciem, a krawiec pociągaczem, rybak pęzlem, a malarz siecią: alem posiany wyszukać te osoby, których imiona tu napisano, skądże u licha mogę wiedziéć, jakie imiona piszący napisał, gdym niepiśmienny. Muszę kogo prosić o nauczenie: — właśnie w porę. (wchodzi BENWOLIO i ROMEO). BENWOLIO.
Ogniem się ogień roznieca nowy, ROMEO.
Babki listeczek na to wyborny.[1] BENWOLIO.
Na co? ROMEO.
Na twoje kości złamane. BENWOLIO.
Jakto, Romeo, czyżeś oszalał? ROMEO.
Więcej jak warjat jestem związany: SŁUGA.
Dobry wieczór. — Proszę pana czy pan umie czytać? ROMEO.
Tak; jedno szczęście w mojej niedoli. SŁUGA.
Może pan na pamięć bez xiążek nauczył się czytać: ale, poszę pana, czy wszystko przeczytasz co obaczysz?ROMEO.
Tak jest, bylebym znał pismo i język. SŁUGA.
Mówisz uczciwie: bądź pan szczęśliwy. ROMEO.
Zaczekaj, bracie, mogę przeczytać. (czyta). „Sinior Martino, jego żona i córki; Hrabia Anzelm i jego piękne siostry; Pani Witruwia wdowa; Sinior Placzencio i jego milutka synowica; Merkucio i jego brat Walenty; mój stryj Kapulet, jego zona i córki; moja piękna synowica Rozalina: Lucio i żywa Helena.“ — Piękne towarzystwo; (oddaje papiér.) gdzież się zbierze? SŁUGA.
Na górze. ROMEO.
Gdzie? SŁUGA.
Wieczerzać w naszym domu. ROMEO.
W jakim domu? SŁUGA.
Pana mojego. ROMEO.
W rzeczy samej naprzód powinienem był zapytać o twego pana. SŁUGA.
Więc powiem panu bez pytania: Mój pan jest potężny i bogaty Kapulet, a jeśli panowie nie jesteście z domu Montegów, proszę przyjść i łyknąć dzban wina. Bądź pan zdrów. (wychodzi). BENWOLIO.
U Kapuleta wieczerzać będzie ROMEO.
Jeśli podobnym fałszem skalaną BENWOLIO.
Jéj się samotnym wdziękom dziwiłeś, ROMEO.
Pójdę nie twoje widzieć niebianki, (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Pokój w domu Kapuleta).
Wchodzą: PANI KAPULET i MAMKA.
PANI KAPULET.
Gdzie moja córka? Mamko! zawołaj. MAMKA.
Na me panieństwo, w roku dwunastym, — (wchodzi JULIA).
JULIA.
Co tam, kto woła? MAMKA.
Twoja matka. JULIA.
Pani, tu jestem; jaka twa wola? PANI KAPULET.
Rzecz idzie: — Mamko odejdź na czasek, MAMKA.
Lata jej powiem co do godziny. PANI KAPULET.
Nie ma cztérnastu. MAMKA.
Nié ma cztérnastu w zakład oddaję PANI KAPULET.
Więcéj dwóch niedziel. MAMKA.
Tyle czy więcéj, pewno wieczorem I, matko boska! piękna dziecina PANI KAPULET.
Dosyćże tego; ucisz się, proszę. MAMKA.
Dobrze, nie mogę jednak się nie śmiać. PANI KAPULET.
Dość tego tak, proszę cię, mamko. MAMKA.
Właśnie skończyłam. Bóg niech ci szczęści PANI KAPULET.
Właśnie zamężcie tema prawdziwe JULIA.
Honor, o którym nigdy nie marzę. MAMKA.
Honor![2], jeślibym mamką nie była, PANI KAPULET.
Myśl o zamężciu; młodsze od ciebie, MAMKA.
Człowiek, kochanko! człowiek jedyny PANI KAPULET.
Wiosny werońskiéj kwiat najpiękniejszy. MAMKA.
Kwiatek, istotnie, kwiatek prawdziwy. PANI KAPULET.
Mozesz-li kochac tego młodziana? ROMEO I JULIA.
W morzu ryb życie: — Droższa uroda, MAMKA.
Mniejszą? Nie, większą; z mężów rośniemy. PANI RAPPLET.
Słowem, czy tobie on się podoba? JULIA.
By się podobał, będę patrzyła, SŁUGA.
Pani, już się goście zebrali, wieczerza podana, pani wzywają i młodej panny pragną, mamkę klną w piekarni i wszystko w zamieszaniu. Muszę leciec do usługi; proszę się spieszyć. PANI KAPULET.
Wnet. — Oczekuje hrabia, Juleczko. MAMKA.
Miéj nocy błogie i dnie, rybeczko! (wychodzą.)
SCENA CZWARTA.
(Ulica).
Wchodzą: ROMEO, MERKUCIO, BENWOLIO, z pięcią lub sześcią maskami, ludzie z pochodniami i inni.
ROMEO.
Mamyż co mówić na przeproszenie? BENWOLIO.
Wyszły już z mody takie perory.[3] ROMEO.
Dać mi pochodnią[4] — Jam nie do skoków; MERKUCIO.
Nie, mój Romeo, musisz tańcować. ROMEO.
Wierz mi, nie mogę: z lekkim trzewikiem MERKUCIO.
Weź, jak kochanek, skrzydła miłości. ROMEO.
Strzała jéj wbita we mnie, nie mogę MERKUCIO.
Tak upadając miłość zagnieciesz; ROMEO.
Co! miłość czuła? nazbyt surowa, MERKUCIO.
Twarda ci, bądźże twardy miłości, Dać mi pochewkę na me oblicze: (wkłada maskę.) BENWOLIO.
Chodźmy, stukajmy, a jak wejdziemy, ROMEO.
Dać mi pochodnię: niech wiercipięty MERKUCIO.
Ej, koty wszystkie szare po nocy: ROMEO.
Tak nie czynimy. MERKUCIO.
Przez to rozumiem, że nasze brednie ROMEO.
Dobrze pojmujem być na bankiecie, MERKUCIO.
Skądże to przecie? ROMEO.
Sen dzisiaj miałem. MERKUCIO.
I mnie się śniło, ROMEO.
Cóż ci się śniło? MERKUCIO.
Często sny kłamią. ROMEO.
W sennych marzeniach prawda się chowa. MERKUCIO.
Mab nawiedziła ciebie królowa. Noc w noc czwałuje w przybraniu takiém ROMEO.
Umilknij daj się uprosić; MERKUCIO.
Tak o marzeniach; BENWOLIO.
Wiatr ten, co mówisz, cel nam unosi; ROMEO.
Drżę, by nie rano: czucie złowieszcze BENWOLIO.
W bęben, do marszu.
SCENA PIĄTA.
(Sala w Kapuleta domu).
MUZYKANCI czekają. Wchodzą SŁUDZY.
PIERWSZY SŁUGA.
Gdzie Potpan, niechby mi pomógł zbierać; nie zmienia talerzy! nie czyści sztućców.DRUGI SŁUGA.
Szkaradna rzecz! kiedy cały porządek zależy od dwóch rąk nieumytych. PIERWSZY SŁUGA.
Wynoś krzesła, zbiéraj szkło, miej oko na srébro: — mój dobry, schowaj mi kawałek marcypanu: poproś odźwiernego, jak mię kochasz, niech wpuści Zuzię Grindstone i Leosię. — Antoni! Potpan! DRUGI SŁUGA.
Dobrze, chłopcze; jestem gotów. PIERWSZY SŁUGA.
Tam w sali wielkiéj wyglądają, wołają, pytają i szukają ciebie. DRUGI SŁUGA.
Nie możemy byc tu i tam. — Wesoło chłopcy; bądźcie zuchami teraz: kto najdłużej pożyje wszystko zabierze. (usuwają się w głąb.)
(Wchodzi KAPULET ze wszystkiémi gośćmi i maskami.)
PIERWSZY KAPULET.
Mile witajcie, moi panowie! Grać muzykanty! — Miejsce uczyńcie! — (gra muzyka, tańcują.)
Więcéj oświecić; usunąć stoły, DRUGI KAPULET.
Ha! będzie pono lat ze trzydzieści. PIERWSZY KAPULET.
Co zaś, tak wiele, nie, nie tak wiele: DRUGI KAPULET.
Więcéj i więcéj, syn jego starszy PIERWSZY KAPULET.
Mnież to powiadasz? ROMEO.
Co za dziewica, co ubogaca SŁUGA.
Nie wiém. ROMEO.
Jaśniéć pochodnie uczy dziewica! Jak drogi kleinot w uchu murzyna. TYBALT.
Z głosu poznaję, ze to Montego: — PIERWSZY KAPULET.
Cóź to ci, krewny, wzburzasz się czego? TYBALT.
To nieprzyjaciel, stryju, Montego: PIERWSZY KAPULET.
Młodyż Romeo? TYBALT.
Podły Romeo. PIERWSZY KAPULET.
Wstrzymaj się, daj mu w pokoju zostać, Nie chcę za skarby całej Werony, TYBALT.
Jak to, czy z takim gościem wesoło? KAPULET.
Cierpiéć przymuszę: TYBALT.
Hańba to, wuju. PIERWSZY KAPULET.
Cicho no, cicho. TYBALT.
Z musu cierpliwość ze złością w boju, Wyjdę, lecz jego śmiałe wtargnienie (wychodzi).
ROMEO.
Jeśli znieważam niegodną dłonią JULIA.
Krzywdzisz twą rękę, która pobożna, ROMEO.
Święci czy usta, jak pielgrzym, mają? JULIA.
Mają na same tylko modlenie. ROMEO.
Niech to co ręce, usta działają, JULIA.
Święci są zawsze nieporuszeni, ROMEO.
Bądźże mi święta nieporuszona. JULIA.
Więc moje usta grzechem splamiłeś. ROMEO.
Z ust moich grzechy? O zarzut miły! JULIA.
Z reguł całujesz. MAMKA.
Pani, twa matka prosi na słówko. ROMEO.
Kto jest jéj matką. MAMKA.
Matką, paniczu, ROMEO.
Ona Kapulet? Cena jéj droga, BENWOLIO.
Chodźmy zabawa prawie skończona. ROMEO.
Na tę myśl moja spokojność kona. PIERWSZY KAPULET.
Niechaj panowie nie chcą wychodzić: Ach mój kochany, (do 2go Kapuleta) nader już poźno. (wychodzą wszyscy prócz Julii i Mamki.)
JULIA.
Chodź no tu, mamko; co to za panicz? MAMKA.
Starca Tyberia syn spadkobierca. JULIA.
Któż to co teraz za drzwi wychodzi? MAMKA.
Syn Petrucia, gdy się nie mylę. JULIA.
Kto za nim idzie, co nie tańcował? MAMKA.
Nie wiem. JULIA.
Dowiedz się jak się nazywa. — MAMKA.
Imie Romeo, rodem Montego. JULIA.
Z méj nienawiści miłość jedyna, MAMKA.
Jak to? JULIA.
Tych wierszy ten mię nauczył, MAMKA.
Idziém tej chwili. (wchodzi CHÓR.)
Staréj miłości grób się otwierał, (wychodzą.)
|
- ↑ Tackius powiada, ze ropucha przed zaczęciem walki z pająkiem wzmacnia się tą rośliną: także w przypadku jakiego zranienia leczy się tem samem zielem. Liście téj planty krew tamują i dawniej do świeżych ran były używane.
Steevens. - ↑ Słowo honor uderzyło starą prostą kobiétę, jako bardzo szczytne i rostropnie stosowne do rzeczy. Steevens.
- ↑ W Henryku VIII na ucztę do Wolseja król nieproszony wchodzi w masce, podobnie jak Romeo i jego towarzysze, i wyprawia naprzód posłańca, któryby przeprosił za to najście. Ten zwyczaj był zachowywany przez tych, co nieproszeni przychodzili w chęci utajenia siebie dla jakiej intrygi, albo dla używania większéj swobody w rozmowach. Podobnego rodzaju wejście miało zawsze pewną, przemowę, zawierającą w sobie pochwalę piękności kobiet i wspaniałomyślności gospodarza. Sądzę, że przewlekłość podobnych mów przedwstępnych ma tu Romeo na celu. Steevens.
- ↑ Człowiek z pochodnią musiał konieeznie towarzyszyć maskom. Król Henryk VIII, kiedy szedł do pałacu Wolseja, dzisiaj Whitehall, miał szesnastu ludzi niosących pochodnie.