Tajna krzywda – skryta zemsta/Dzień Trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Tajna krzywda – skryta zemsta
Pochodzenie Przegląd Polski R.22, t.3, z.8 i 9
Data wyd. 1888
Druk Drukarnia „Czasu“ Fr. Kluczyckiego i Sp.
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Edward Porębowicz
Tytuł orygin. A secreto agravio, secreta venganza
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ TRZECI.
SCENA I.
(Plac. Wchodzą don huan i manryk).
huan.

Odzie Don Lopez?

manryk.

Do pałacu
Wszedł i kazał, bym tu postał.

huan.

Idź i powiedz, żem pozostał,
Czekając go, na tym placu.

(manryk wychodzi).

Ciężki mi dziś trud się dostał
I sumieniowi posłuchu
Udzielam w myśli rozruchu,
W jakie mam ubrać wyrazy
To podejrzenie obrazy,
Ciążące na moim druhu.
— Don Lopez godzien miłości:
Wszystka dobroć weń się wciela.
Zacniejszego przyjaciela
Nie wydały ziemskie włości.
W swym domu zdawna mię gości,
Majątku czerpać nie wzbrania,
Swą dostojnością osłania.
Jakże nie strzedz jego sławy
Za takie szczytne objawy
Przyjaźni i zaufania?
Mogęż milczeć, póki żywy,
Że cześć jego blaski roni
I nie oddać mściwej broni
W usługę i ręki mściwej?
Mogęż słuchać, jak złośliwy
Szept głosi, że Kastylianic
Ów, mir jego mając za nic,
Wdzięczy się do Leonory,
Ona doń, a do tej pory
Ja temu nie kładę granic?
Przebóg, nie! — Gdybym jedynie
Wiedział, że go zaspokoi
Taka zemsta z ręki mojej,
Dziś jeszcze zalotnik zginie.
Roztropnie, tajnie uczynię
Zemstę zadośćuczynieniem.
— Lecz zemsta jest zemsty cieniem
I intencya skutkom kłamie,
Jeśli nie jest zemsty ramię
Wraz skrzywdzonego ramieniem.

— Więc powiem Don Lopesowi
Otwarcie i bez ogródek,
By nie jechał. — „Lecz z pobudek
Jakich?“ — jeśli na to powié?...
Boć go rada zastanowi.
To mię nagle zbija z toru,
Bo gdy z własnego waloru
Utrwalił swej części miano,
Wydać, że mu ją zabrano,
Jest — pozbawić go honoru.
Przyjacielowi co każe
Uczynić słuszność? Albowiem
Obrażę go, gdy nie powiem:
Gdy powiem, równie obrażę,
Bo mu jego wstyd ukażę.
— Lecz czemuż jego powadze
Nie poddam się? — Taką władzę
Ma nademną! — Ot, nadchodzi.
Sam niech tę wątpliwość zgodzi,
Samego w niej się poradzę.

SCENA II.
(Wchodzą don lopez i manryk).
lopez.

Manryku, pospiesz mi żwawie
Do kwinty; ja w tym momencie
Wrócę, jeno na przyjęcie
U króla czekam.

manryk.

Tu prawie
Don Huan chce w pewnej sprawie
Rozmówić się z wami panie.

lopez (na stronie).

Ha! czułem, że coś się stanie.
— Masz mię, przyjacielu drogi!

(Na stronie).

— Jakto tchórz swej własnej trwogi
Kładzie nóż na własnej ranie! —

huan.

Przychodzę do cię, mój miły,
Jako do szczerego druha,
— Jeśli nas tu nikt nie słucha —
Po pomoc w sprawie zawiłej.

don lopez (na stronie).

Drżę, słuchać ledwo mam siły
W przeczuciu jakowejś zdrady.

huan.

Przyjaciel mój pyta rady
W pewnej honoru potrzebie,
Więc chcę się poradzić ciebie.

lopez.

Cóż takiego?

huan.

Pośród zwady
W grze, pomiędzy szlachcicami
Przyszło śród kłótni ku temu,
Że jeden zadał drugiemu
Kłam, i ostremi słowami.
Tamten nie słyszał imfamii,
Ale nie uszła baczności
Przyjaciela, co śród gości
Siedząc, złośliwe szeptania
Słyszał; więc pełen wahania
W swojej o druha dbałości
Pyta, co czynić w tym razie:
Czy mu powtórzyć wypada
To, co się o nim powiada,
Czy ma przepuścić na razie
Niedosłyszanej obrazie?...
Gdy sam się zemście nie przyda,
Wyznać — tamtemu ohyda;
Zamilczeć, — to bez ustanku
Cierpieć, że doznaje szwanku.
— Cóż zrobi? Zmilczy, czy wyda?...

lopez.

Pozwól mi jednej minuty.

(na stronie).

Bardzo się spieszysz, honorze,
Gdy jedna wątpliwość może
Zwichnąć doreszty mózg wkuty
W więzy mej strasznej pokuty.
Że o mnie przypowieść znaczy,
To się wyraźnie tłómaczy.
O czemś okropnem się dowiem...
Powiem, by wyznał? — Nie powiem.
Poradzę zmilczeć? — Tak raczej.

(Głośno).

— Gdy mam pomódz ci swą radą,
Myśl swą oto w tem wyłożę:
Mniemam, że się nikt nie może
Zwać shańbiony, gdy nieświadom.
Ten tylko, co z duszą bladą
Hańby pomścić się nie zrywa
Choć zna, podłym się nazywa.
W wypadku tak ważnej miary
Nie nieświadom godzien kary,
Lecz, co nie mszcząc się, ukrywa.
— Długo ci nie będę prawił;
Ale gdyby ktoś przypadkiem,
Nawet jak ty, — będąc świadkiem
Mej hańby, mnie ją wyjawił
I przez chwilę myśl zabawił
Domysłem, że ja się boję, —
Pierwszy, na którymbym swoje
Mścił nieszczęście, byłby sam.
Bowiem to do siebie znam,
Że żyć nie mógłbym we dwoje
Po takiej okropnej wieści.
Ha! Wszak sam rozum się wścieka
Na tę myśl, że do człowieka
Człowiek powie: Nie masz cześci!
A dopieroż tej boleści
Gdyby sprawcą miał być tkliwy

Przyjaciel... Nie! na Bóg żywy,
Gdyby mi to własny duch
Poszepnął, najszczerszy druh,
Zdarłbym życia zeń pokrywy.

huan.

Wysłuchałem twojej mowy
Tak roztropnej i mojemu,
Za nią powiem znajomemu,
Aby milczał. — Bądź mi zdrowy!

(Odchodzi).
lopez.

Bezwątpienia mu nie nowy
Mój wstyd i chce mię uprzedzić.
Niechybnie musiał wyśledzić,
Że mię zdradza Leonora.
— Gdy zna wstyd, to mu już pora
I o zemście się dowiedzieć.
I świat także, co należy
Dowie się. — Dosyć, honorze,
Czekałeś! Podejrzeń zmorze
Nie folguj, aż w złe uwierzy,
Nie stój, aż cię złe ubieży.
I kiedy takiej sromoty
Doszły jej niecne zaloty,
Niech między straszne przykłady
Postawię wielkość jej zdrady
I mojej mściwości groty.

SCENA III.
(Wchodzi król z orszakiem).
król.

Z kwinty królewskiem nazwanej imieniem,
Gdzie mam dzisiejszej nocy być goszczony,
Już nie powrócę z wojskiem do Lisbony.
Na morskim brzegu stanęło gotowe
Wyruszyć, w iskrach świateł brylantowe,
Wstydząc swojemi pióry i szkarłaty
Promienie słońca i majowe kwiaty.

lopez (na stronie).

Jak tchórz do stopy królewskiej się czaję,
Boleść mię pali i wściekłości płomień;
Jak tchórz sie zbliżam, bo mi się wydaje
W takiej rozpaczy i strachu i wstydzie,
Że wszyscy wiedzą o mojej ohydzie.

król.

Oto Don Lopez z Almeidy; w Afryce
Gdybym miał jego szpady błyskawice,
Wnet maurytańska buta w prochby padła.

lopez.

Czyżby się szpada w tej pochwie zasiadła
Tak podle, gdy ty swoję, żądną wojny,
Z pochew dobyłeś już, władco dostojny?
Z tobą i na śmierć. — Jakieżby powody
Mogły zatrzymać mię w cichej zagrody
Gnuśnym pokoju?

król.

Wszak jesteś żonaty.

lopez.

Tak, ale przeto nie miękną bułaty
W dłoni żołnierza; bo ma pierwsze prawa
Do jego troski dobra cześć i sława.

król.

Jakże? Małżonce młodej
Ucieczesz, w bitwie dopytać się szkody?

lopez.

Żona ma nowej ztąd cześci nabędzie,
Widząc, iż ci żołnierza
Dała, co pragnie w dzielnych stanąć rzędzie;
Bo jest szlachcianką i toby ją raczej
Ubodło, gdybym pozostał próżniaczy.
Kiedym dla własnej wprzód sławy kładł zbroję,
Dziś jej się muszę dobijać na dwoje
I nie uczynię źle — sądzę — w tej mierze,
Gdy dziś pożegnam żonę.

król.

Już wam wierzę.

— Mówiłem przeto, że może boleśnie
Byłoby żonę wam żegnać tak wcześnie;
Choć praw do sławy nie bronię nikomu,
Brak wasz się może żywiej odczuć w domu.

(król z orszakiem odchodzi).
lopez.

Wspomóż mię Bóg! Co to znaczy?...
Czy mi mózg się w czaszce paczy?
Cóżeś to słyszał, mój duchu,
Coście ujrzały, źrenice?...
— Więc tak powszechny mój srom,
Że już królewskiego słuchu
Doszedł, w poszeptach ma gońca,
A ja nie znam go do końca?...
Jakże do mnie gżą się mary...
Czy nie stało w niebie kary?
Mogłoż na mnie spuścić grom,
Piorunnemi stlić pożary,
By śmierć prędzej przyszła sroga,
Niśli królewska przestroga,
Przeokropniejsza od gromu,
Że — mnie — może — braknąć — w domu!
Nie! co tutaj po piornnie,
Kiedy jak fenix z niedoli
Zmartwychpowstaje popiołu.
Niech mi na ramiona runie
Owych łańcuch gór pospołu,
Niech się spiętrzą memu czołu
Nieszczęsnemu w kształt mogiły!
O! — mniejby mi zaciężyły,
Niż ciężar takiej obrazy,
Co mnie przygniotła, jak żadne
Zgnieść nie podołają głazy.
Wieleś mi winien, honorze!
Rachunek tu ci wyłożę:
Jakież na mnie wnosisz skargi?
Czym z tobą wchodził w zatargi,
Czym do dziedzicznych wawrzynów
Nie wplótł lauru własnych czynów,

Pierś moją dzielną i twardą
Staląc niebezpieczeństw wzgardą?
Tem może mogłem cię zrazić,
Że by na szwank nie narazić
Przez całe me zacne życie
Dla niższego byłem grzeczny,
A dla szlachcica serdeczny,
A dla ubogiego chętny,
A żołnierzowi nie wstrętny.
Ożeniony — ach niestety,
Czemże popełniłem zbrodnię?
Czyż nie wybrałem swobodnie
Najszlachetniejszej kobiety?
A dziś, w czemże me zgrzeszenie?
Czyż nie kocham jej, nie cenię?
Gdy więc nie zbłądziłem niczem,
Kiedy przed twojem obliczem
Wolen jestem błędu wszego,
Czego prześladujesz, czego?
Jakież kiedy trybunały
Na niewinnych się miotały,
Nie podstawiając przyczyny
Sądom, katując bez winy,
Bez zbrodni wydając wyroki?
O prawa świata nieprawe,
Że ja, ja, który z opoki
Stawiałem uczciwą sławę,
Nie wiem dziś, czym jest shańbiony!
I że honor mój dziś brudzą
Cudze plamy winą cudzą,
Że mej panem czci jest drugi,
Podczas gdy cudzej zasługi
Nikt za moją nie poczyta.
— Przeczże więc ja cześć mą tracę,
Że jedna płocha kobieta
I z lubieżnego kaprysu
Poddała świątynię cnoty
Na lekkomyślne zaloty?

Kto się waży składać z swoją
Czcią w naczyniu takiem kruchem,
Kto szklannym dowierza słojom,
Nie wiedząc, czy lada ruchem
Nie pękną?... Lecz dajmy tentu
Pokój, bo obrażonemu
Praw oskarżać głupią sprzeczność,
Jestto skargi ciągnąć w wieczność.
Gmachu głupstwa nie rozbiję,
Anim przyszedł świat uzdrawiać;
Nie żyję, by go naprawiać,
Ja, ażeby mścić się, żyję.
— Teraz za królem; gdy wrócę,
Na zdrajców sieci zarzucę,
A przyjazna mi przygoda
Sama zemstę w ręce poda.
Zaś uczynię ją tak sławną,
Jak świat nie oglądał dawno.
Dowie się Król i Don Huan,
Rozniesie się w świata strony,
I przyszłość, czem jest, się dowie,
Portugalczyk obrażony!

SCENA IV.
(Szczęk oręża za sceną; wchodzi don huan, ścierając się z kilkoma ludźmi i wypierając ich).
huan.

Nędznicy, kto kłam mi zadał
I kto gardła nie postradał?

Jeden.

Uchodźmy, piorun ma w szpadzie!

(Ucieka).
lopez.

Czy to nie złudzenie wzroku?
Huan! — Masz mię przy twym boku.

Głos (za sceną):

Umieram!

huan.

Gdy twoje ramię
Tu ze mną, świat mię nie złamie!

lopez.

Uciekli. — Powiedz mi, co to,
Jeśli iść za tą hołotą
Uniesienie cię nie zmusza.

huan.

Lopesie, mrze we mnie dusza.
Myślałem, że już utonął
W zabójstwie mej wstyd obrazy,
A tu ja cierpię dwa razy.
Hańba jak pies na mnie warczy
I widzę, że nie wystarczy
Wtłoczyć w grób i sieść na kurhanie,
By nie wstała upiorzycą.
— Gdy trwało twe posłuchanie,
Jam zaszedł, gdzie na opoce
Morze łamie się w zatoce,
W tymsamym, co ty, zamiarze,
Wrócenia wcześnie do kwinty[1],
Dokąd sądząc, że ci każe
Konieczność wziąć udział w wojnie,
Przeniosłeś dom. Więc spokojnie
Postępowałem tą stroną,
Gdy ujrzałem ludzi grono
Nad brzegiem; a jeden zbliska
Widząc mię przechodzącego,
Szepnął: „Don Huan de Silva.“
Ja usłyszawszy własnego
Dźwięk — co nietrudno — nazwiska,
Otworzyłem uszy oba. —
Drugi rzekł: „Co za osoba
Ten de Silva?“ — „Czyś nie słyszał,
— Odrzekł pytany — ten sam,
Któremuto zadał kłam

W Indyach Don Manuel z Sozy.“
— Wtedy ja już w gniewie wściekłym
Na wspomnienie owej grozy
Dobyłem szpady i rzekłem:
„Ja jestem, co Don Manuela
Zabiłem, nieprzyjaciela
Mej czci, — a tek piorunowo,
Że połknął obelgi słowo.
Don Huan jestem pomszczony,
Nie Don Huan obrażony,
Bowiem w jego krwi czerwonej
Honor wyprałem doczysta.“
— Tak powiedziawszy, naoślep
Rzuciłem się; oczywiste,
Uciekli, bo to w naturze
Leży, że są obmówcami tchórze,
I że w śmiałości obcesie
Nie znają pono fortecy
Mocniejszej nad własne plecy.
— Oto troska ma, Lopesie;
I tak mię na żywy Bóg
Trapi, że na skały próg
Wstąpiwszy, rzucę się w morze,
Albo szpadą upokorzę,
Karcąc sam w nieznośnym bycie
To znienawidzone życie.
Powiedział: ten jest shańbiony,
Nie rzekł: usprawiedliwiony.
— Kto kiedy w życiu prześcignął
Nieszczęście? Czyliż zamało
Zdziałał, gdy się w niem oczyścił,
Kiedy się życia nie wzdrygnął
Narazić w obronnej sprawie
I z czcią raczej umrzeć całą,
Niż chować życie — w niesławie?
Ale nie! bo tysiąc razy:
Odważny, by zemstę ziścić,
Zacny, aby się oczyścić,
Dobrowolnie wstyd o powié

Bo zemsta tego dopowié,
Czego nie znano z obrazy.

(Odchodzi).
lopez.

„Bo zemsta tego dopowié,
Czego nie znano z obrazy.“
— Więc gdy krwią, co mię nieśławi,
To żelazo się zakrwawi,
Portugalskich ziem obszary
Dowiedzą się z owej kary,
Czego im krzywda nie jawi.
I usłyszę z którejś strony
Ja, rzkomo zaspokojony:
Oto ten poszkodowany
Na czci, — nie zaś: ten pomszczony!...
Cóż, choćby ma szpada wściekła
Krzywdziciela krwią ociekła?
— Obrazy z niej świat się dowié,
Bowiem jej zemsta dopowié,
Jeśli jej krzywda nie rzekła.
Zatem nic nie pozostaje
W tej wątpliwości okropnej,
Jak zataić. Tak, zataję
— Bo skrzywdzony, gdy roztropny,
Cierpi, milczy i udaje.
Tając więc karę, wszej skazy
Ujdę, bo ujdę obmowie.
W ciemności spadną jej razy;
Tak już zemsta nie dopowie,
Czego nie znano z obrazy.
— Ot, Don Huan był szalony,
Bowiem cóż zyskał z obrony,
Kiedy usłyszał w tej chwili:
Oto którego shańbili,
Nie zaś: oto ten pomszczony.
W milczeniu mój grot ukuję
I w sposób chytry, kryjomy
W noc go czarną wysforuję;

Ten, konin wstyd mój wiadomy,
Wystarczy, że go przeczuje.
— Już się więc z bólu nie zrywaj,
Obrażone moje serce!
Nim czci mej zduszę wydziercę,
Przecierp i milcz i ukrywaj!

SCENA V.
(Wchodzi gondolier).

Hej! barkero!

gondolier.

Słucham, panie.

lopez.

Czy nie masz tam barki próżnej?

gondolier.

Wszak dla was, panie wielmożny,
Mam na każde zawołanie,
Choć trudno o nie w tej porze;
Popłynęły o zachodzie
Do królewskiej wszystkie łodzie
Kwinty z królem — strzeż go, Boże!

lopez.

Więc idźże po nią, a szparko:
Chcę przejechać do mej willi.

gondolier.

Ma to być zaraz?

lopez.

W tej chwili.

gondolier.

Za moment będę tu z barką.

(Wychodzi).
SCENA VI.
(Wchodzi don ludwik, czytając list).
ludwik (na stronie).

Drugi raz do ust podnoszę
I do ócz lube wyrazy,

Bo dają rozkosz dwa razy
Przypominane rozkosze.

(Czyta).

Tej nocy król się udaje do kwinty;
Śród tłumu możesz przyjść niepostrzeżenie,
Gdzie nam okazya łatwości udzieli:
Tobie poskarżyć się, — mnie uniewinnić.
Niech cię Bóg strzeże.  Leonora.
— Że nie mogę znaleść łodzi
Na przebycie krótkiej drogi!
Że się też nigdy los srogi
Z memi chęciami nie godzi.

lopez (na stronie).

Ha! to on; list jakiś czyta.
Przekleństwo! Kto mię uprzedzi?
Drżę.... Kto w list spojrzy, wyśledzi,
Że w nim hańba ma wyryta.
Spójrzcie: honor tchórz nad tchórze!
Co usłyszę, co obaczę,
Hańbą mi do oczu skacze.

ludwik (na stronie).

Sam Don Lopez widzę...

sirena.

Nuże,
Dumo ma, odwagę czerp
W nienawiści; gniew zahamuj,
Jeszcze chwilę wściekłość tamuj,
Milcz i udawaj i cierp.
A kiedy wąż piersią głaszcze
Pochlebną a pełną zdrady,
Tak ja, nim wytrysnę jady,
Spodlę się, skurczę i spłaszczę.

(Głośno).

— Bardzo nisko, kawalerze,
Cenisz moje dobre chęci,
Gdyś wypuścił mię z pamięci,
Co Ci pragnę służyć szczerze.
Tak bardzo upodobałem
W twym rozsądku i grzeczności,

Zdrowym sądzie i dzielności,
Że w Lisbonie cię szukałem,
Myśląc, że będę szczęśliwy
Znowu służyć ci żelazem,
Gdyby jeszcze drugim razem
Znalazł się napastnik mściwy,
Przed którym tu się ukrywasz,
A który ci pragnie szkodzić
I może śmiercią ugodzić,
Kiedy najmniej się spodziewasz.

ludwik.

Wielce łaskę waszą cenię
Senior i że odwzajemnię,
Spodziewam się; — ale że mnie
Życia twego narażenie
Nad wszystko, panie, obchodzi,
— I to dla obcego zwłaszcza,
Którego swój kraj wywłaszcza, —
Więc żądać jej się nie godzi.
Przytem, jeśli mię nie mami
Pozór, wróg jest ze mną w zgodzie,
I nic stoi na przeszkodzie
Nic, bym był z nim ot — jak z wami.

lopez.

Wierzę, — lecz baczyć konieczna;
Gmach z lodu może się zwalić:
Z człowiekiem się poufalić
Obrażonym — niebezpieczna.

ludwik.

Chociaż cenna to przestroga,
Jam inaczej sądzić rady,
Bo zkądże mam czekać zdrady,
Jeśli pewny jestem wroga?

lopez.

Chociaż przy swojem ja stoję
I mógłbym wam dowieść, panie,
Racyi, — chowajcie swe zdanie,
A ja zaś zatrzymam swoje.

— A teraz: Czego szukacie
Tu po brzegu?

ludwik.

Szukam łódki,
Chcąc widzieć choć przez czas krótki
Ową fetę.

lopez.

Przybywacie
W porę; gdy waszmość pozwoli,
Pojechać możemy społem:
Właśnie barkę wynająłem.

ludwik.

Przyjąć muszę po niewoli
Łaskę waszą; tłum się ściska,
Pozabierał wszystkie sudna;
Drugi raz trafić rzecz trudna
Podobnego widowiska.

lopez.

Więc chodźże ze mną, gdy wola.

(na stronie).

Chwila zemsty przyszła przecie.

ludwik (na stronie).

Czy kiedy człowieka w świecie
Spotkała tak szczęsna dola?

lopez (na stronie).

Dzisiaj w ręce mi się dostał,
Dzisiaj z mojej zginie ręki.

ludwik (na stronie).

Co za mąż przedziwny! Ha! ha!
Stręczycielem został gacha.

SCENA VII.
gondolier.

Oto barka, jasny panie...

lopez (do gondoliera).

Wejdź wasze, ja wejdę drugi:
Czekać muszę mego sługi.

Lub nie; niech wasze zostanie.
Wszak wam znany mój służący?
— My tu w łodzi poczekamy.

gondolier.

Nie ważcie się, panie, samy;
Sznur u łodzi butwiejący,
Przerwie go szarpnięcie drobne.

lopez.

Niech was już nie boli głowa;
Barka poczeka gotowa.

ludwik (na stronie).

Kto widział szczęście podobne?
Sam mię wiezie, sam mi służy
Na honoru własną szkodę.

lopez (na stronie).

Już go trzymam, już go wiodę
Na wieczystej próg podróży.

(Wychodzą).
gondolier.

Na lokajów tego pana
Trzy dni widzę czekać trzeba.
— Lecz co to spostrzegam? Nieba!
Lina u łodzi przerwana
I łódź pędzi;... zginą, lub
Sam Bóg chyba ich ocali...
Ha! niepodobieństwo; w fali
Znajdą nieczekany grób.

(Wybiega).
SCENA VIII.
(Kwinta don lopesa. Wchodzą manryk i sirena).
manryk.

Sireno, na której lica
Widok drżę, gorę, szaleję,
Zkąd idziesz? Czy cię zachwyca,
Która do uszu twych pieje
Syrena, morska dziewica?

Na miłości naszej Eden
Sfundowałem sonet śliczny,
Dowcipny i heroiczny,
Z tysiąc i jednego — jeden:

Sonet.

Zielona, kwiatom porównana wstęgo,
Która Wenerze przypasana w nerki,
Zdolnaś bojowe uśmierzyć zadzierki,
Samego Marsa uczynić ciemięgą;

Niech się dziś tobą dwie istoty sprzęgą
I jak w pasterza sercu i pasterki,
Zbudzonych tkliwe łaskotek rozterki,
Sympatye poczuą a miłość wylęgą.

Kolor nadziei to i kolor złości;
Lecz między nami niech złość nie zagości;
— Bo kto miłości w sercu drogę mości,

Ten jak robactwo z kapuścianych liści,
Niech z serca zgarnie gniewy i wyczyści,
Aż sobie istny raj na ziemi ziści.

sirena.

A! sonecik, jakich mało.
— Ale pokaż, jeśli łaska,
Czy zielona ta przepaska?

manryk.

Ach! z przepaską co się stało!...
— Szedłem raz nad brzegiem Tahu,
Obraz widząc w zieloności:
Twoich wdzięków, mej miłości,
A rozkoszy w łąk zapachu.
Wyjąłem wstążkę z kieszeni;
I hart nadziejami trwaląc,
I na zmienność twą się żaląc,
Łkałem, jak niepocieszeni.

Całusy ustami kradłem...
A wtem orlica przedziwna
Myśląc, że jest rzecz pożywna,
Którą w pocałunkach jadłem,
Zleciała gdzieś z chmur zuchwale
I porwawszy bardzo butnie
Wstążkę trawioną tak smutnie,
Wzbiła się w powietrzne fale.
Ja chociaż miałem za fraszkę
Skoczyć do chmur w gniazdo ptaka.
Nie mogłem znaleść szyszaka,
By przed słońcem zakryć czaszkę.
Z gwałtu owej drapieżnicy
Stworzono o twojej wstążce,
I znajdziesz ją w każdej książce:
Historyę zielonej orlicy.

sirena.

— A teraz słuchaj, co mnie się
Zdarzyło: Stoję ja sobie
Na polu; wtem patrzę, w dzióbie
Orlica, lecąc, coś niesie.
Lecz widząc, że nie do jadła,
— (Orlica tasama pewnie) —
Upuściła z dzióba gniewnie
Rzecz, która u nóg mi padła.
Nachylam się po nią w chęci
Podniesienia... w trawie zwita
Leżała wstążka! — Patrz, czy ta
Sama?

manryk.

Fakt godny pamięci.

sirena.

Pamiętna też nań się godzi
Kara.

manryk.

Pomówimy o tem,
Ale zostaw ją napotem,
Bo oto pani nadchodzi.

(Odchodzi).
SCENA IX.
(Wchodzi leonora).
leonora.

Sireno!

sirena.

Już pani służę.

leonora.

Smutna jestem.

sirena.

Czemu, proszę?

leonora.

Zapomniałaś, co przenoszę,
Co cierpię?... Słuchaj, powtórzę.

— Pomnisz me niepokoje
Tego wieczoru, gdy mi dom w płonącą
Zmienił się strachem Troję;
Dziś mąż mój rozwiał wszelką myśl krzywdzącą,
Don Huan swe domysły,
Don Ludwik wolny i me więzy prysły.

Odkąd na czas pokoju
Mamy mieszkanie w kwincie tej uroczej,
Gdzie na czarownym stroju
Sadów pasą się zachwycone oczy
I pieści gust książęcy,
Don Lopez czci mię i kocha goręcej.

Więc pierzchły precz obawy,
Któremi własny straszył mię szacunek;
A skoro los łaskawy
Stworzywszy hazard, wraz zesłał ratunek,
Poczynam kusić trwogę:
— Słabą strach daje miniony przestrogę.


Do tego doszło tedy,
Że z męża stał się najczulszy kochanek;
Bo jeśli wątpił kiedy,
W błąd uwierzywszy, zmiękł mi jak baranek;
Czułością usta słodzi.
Nic pierwszy to raz tak się miłość rodzi.

Czy to mąż pierwszy w świecie,
Co sobie krzywdę czułą łaską mieni?
Ach! łudzili się przecie
Najbardziej mądrzy, najsławniej uczeni,
Że kobieta w swej chuci
Kochana, dawne miłości porzuci.

Pomnę, gdy mię jedyny
Don Ludwik kochał, witałam go chłodnie.
Kiedy byłam bez winy,
Mniemałam spełniać zbrodnię;
A dziś — (o mocny Boże!) —
Czczona nie kocham, winna się nie trwożę.

Przeciwnie: chłód mię Ludwika zwycięża,
A lęku niema — w winnej.
Więc kiedy dziś z oręża
Don Lopez chwały poszedł szukać innej,
Niech przyjdzie Ludwik, koniec chcę położyć
Jednej miłości, gdy ma druga ożyć.

SCENA X.
(Wchodzi don huan).
huan (na stronie).

Nie wiem, jak me serce umie
Nie zgubić się w uczuć tłumie
I schwycone w żalu kleszcze
Dotąd mi nie pęka jeszcze.

leonora.

Czy dziś mości Don Huanie
Don Lopez w domu zostanie?

huan.

Darmo dziś go chyba czekać,
Choć mówił, że nim rozprzędzie
Słońce blask w morzu, przybędzie,

leonora.

Jakże, kiedy już oblekać
Świat zaczęły szare mroki,
Na niebie gasną obłoki.

huan.

Mnie ten zmierzch smutny i blady
Na myśl dziwne mary nęci;
Do niczego nie ma chęci,
Kto przed sobą uciec rady.

SCENA XI.
(don ludwik za sceną).
ludwik.

Ratuj mię Bóg!...

leonora.

Co to za jęk
Przypadł z wiatrem tak złowrogo?

huan.

Na brzegu niema nikogo.

leonora.

Widzę, widzę, tam w oddali
Jakiś ludzki kształt na fali.
Mdła jasność nad wodą drżąca,
Rysy twarzy mu zamąca.

huan.

Walczy z prądem; do krawędzi
Dobił szczęśnie;... gdy go szczędzi
Łaska boża, śląc w tę stronę,
Godna, abyśmy obronę
Nieba, nim go trud wysili,
Swem ramieniem pokrzepili.

SCENA XII.
(Wchodzi don lopez zmoczony).
lopez.

Boże mój!

huan.

Dotarł!

lopez.

O ziemio,
Słodka ojczyzno człowieka!

huan.

Coto? Don Lopez?

leonora.

Mój mąż?...

lopez.

Nie mogła boża opieka
Znaleść łaskawszego proga
Utrudzeniu; moja droga
Leonoro, niewątpliwie
Chyba niebo tak szczęśliwie
Z tej potrzeby wyjść mi dało
I tak mi ratunek piększy,
Aby cios osłodzić większy.
— Przyjacielu!

huan.

Co się stało?
Straszniejsze na fal tych scenie
Rozegrało się zdarzenie,
Niśli kiedy widział świat.

leonora.

Gdy mi cię niebo oddaje,
Nie znam takich wielkich strat,
Którychbym w łzach szczęścia cała
Losowi nie darowała.

lopez.

Bywszy u króla, szukałem
Ciebie, a znaleść nie mogąc,
Nająłem barkę; już miałem

Wsieść, kiedy się zbliżył do mnie
Jakiś szlachcic bardzo grzecznie,
— Jeżeli pomnę nazwisko,
Don Ludwik de Benavides —
Prosząc, co cudzoziemcowi,
Jeśli się przytem wysłowi
Rycersko, otwarcie, skromnie
Uchodzi, — bym w uprzejmości
Swej na łódź przyjąć go raczył,
Bowiem się pragnie koniecznie
Przypatrzeć uroczystości
W kwincie króla, gdzie wyprawy
Uczestnicy wsieść na nawy
Mają jutro. — Jak się godzi,
Wskazałem mu miejsce w łodzi;
Lecz ledwośmy w nią wstąpili,
Ledwo ciężar zmiarkowała,
— Przewoźnik jeszcze u brzegu
Stał, czekając, — jednej chwili
Lina widocznie zbutwiała,
Potrąceniem się przerwała
I łódka w niesfornym biegu,
W swywoli niepowstrzymanej
Przetaczając się w bałwany
Kołysząca nas poniosła.
Straciliśmy oba głowę,...
Próżno chciałem użyć wiosła;
— I przez pole lazurowe,
Przez te rozigrane wełny,
Płynąłem z nim, lęku pełny.
To raz się nam łódka zdębi
I zawiśnie u fal szczytu,
To pod sklepieniem z błękitu
Zapada gdzieś w zimnej głębi.
Aż odrzucona w tę stronę,
Gdzie światełka zapalone
Lśniły, rozbita na skale,
Zapadła w wodnym krysztale.

— Owy rycerski kawaler,
Którego w smutnej potrzebie
Chciałem ratować, do lądu
Nie dobił, bo moc go prądu
Porwała; tam go pogrzebie
Muł i zapomnienie...

leonora (mdlejąc).

Biada!

lopez.

Leonoro!... Taka blada!
Żono luba!... Ha, na Boga,
Krew jej skrzepła, zamrożona
Pod marmurem rąk i łona.
Podnieście ją. — Don Huanie,
Sam mój widok w takim stanie,
Nie dziwię się, że ją wzrusza.
Wrażliwa kobieca dusza
Takich rzeczy znieść nie może.
— Nieście ją — lekko, na łoże.

huan (na stronie)[2].

Oto szlachetne i dumne
Serce, co kryjąc obelgę,
Nawet zemście zbija trumnę.
Oto jest zemsta człowieka,
Co cierpi, milczy i czeka.

(don huan i sirena wychodzą, wynosząc leonorę omdlałą).
lopez.

Daliśmy niepospolity
Honorze przykład, jak mściwy,
Ale w mściwości cierpliwy,
Odpłaca się krzywdzie skrytej.
— Jak odegrałem wybornie
Sztukę, gdy linę przeciąłem,
Kiedy wiosło w ręce wziąłem,
By się przybliżyć pozornie,
Naprawdę, by się oddalić.

I jakem z czoła wywabił
Wreszcie plamę, kiedym zabił
Tego, co mi ją wypalić
Śmiał, niby przestrogę wstrętu.
Świadkiem sztylet ten, że głowę
Złożył w łoże kryształowe
Pod szklannego monumentu
Wieko ciężkie i żałobne.
To me ramię łódź strzaskało
Na opoce, by się zdało
Zdarzenie prawdopodobne.
— Teraz, gdy wedle zakonu
Praw honorowych zakłułem
Gacha, tak z sercem nieczułem
Zabiję żonę; niech z tronu
Nie padnie mi pełna sromu
Wymówka, gdy król me łoże
Ujrzy w krwi — niewinnej może,
Że mój brak da czuć się w domu.
— Dzisiejsza noc przeokropny
Kres położy tej szkaradzie.
Tak swym mękom koniec kładzie
Człowiek dzielny i roztropny.
Leonora ma jedyna,
Taka piękna, jak fałszywa
I jak piękna — nieszczęśliwa,
Którą, dręczoną sumieniem,
Z tego nagłego odkrycia
Śmierć szyderska w rękach życia
Zostawiła marnym cieniem,
— Umrzeć musi. Lecz zaczętą
Karę śmierci majestatem,
By jej nie wydać przed światem,
Zwierzę czterem elementom.
Już jej wiatrem i morskiemi
Wały dokonałem w polu.
Drugą część mego mozołu
Ogniowi oddam i ziemi.

Oto w tę noc zemsty czarną
Własną ręką dom podpalę,
A kiedy ogniowe fale
Drewniane mury ogarną
Krwawego płaszcza szkarłatem,
Wydrę życie Leonorze;
Świat powiadać potem może,
Ze to płomień był jej katem.
Honor mój świetny z popiołu
I z tej mięszaniny niecnej,
Z którą do chwili obecnej
Leżał zmięszany pospołu,
Wybłyśnie, bo się wypali
Jako przeczyste kryształy,
I na jaw wyjdzie wspaniały
Ze związku podłych metali,
Ujmujących mu waloru,
Wylśni złotem ruda bryła:
Już się oto w morzu zmyła
Plama mojego honoru;
Niech ją teraz wiatr rozwieje,
By już nikt nie wiedział o niej.
Niech się gdzieś w ziemi uroni,
A wreszcie w popiół zetleje.
Tak wiatr, ziemia, ogień, fala
Nieczyste człowiecze tchnienie,
Co słoneczne ćmi promienie,
Zwiewa, kryje, chłonie, spala.

(Wychodzi).
SCENA XIII.
(Kwinta królewska. Wchodzą: król, książę bragancyi i orszak).
książę.

Zachwycone myśląc morze,
Że wstępuje w jego łoże
Drugie słońce, w swe namioty
Gwiazd ściągnęło hufiec złoty.

król.

Przybyłem wodą, mój Książę,
Choć mogłem drogą lądową;
Sądziłem, że mieć gotową
Armię na jutro nie zdążę.
Przytem były nurty wodne
Takie jasne i pogodne,
A niebo, narcyz z lazuru,
Tak się w nich czyste widziało,
Że słuszniejszą mi się zdało
Płynąć pośród czółen chóru,
Które w zwinnym swoim pędzie,
Niby ogniste komety,
Do jednej dążące mety,
I niby stado łabędzie,
Gdy je białe skrzydła zniosły,
W lot się rozfrunęły wiosły.

książę.

Lubość jakowąś wydycha
Noc wyświeżona i cicha.

król.

A w tym lotnym bark przebiegu
Jakie widoki po brzegu,
Gdy się z zieleni wyłonią
Poodbijane w lazurze
Kwinty, którym wraz i wraz
Nimfa piany rzuca dłonią.
Jestto jak przenośne wzgórze,
Jestto jakby błędny las,
Migające oczom z wody
Rozesnute korowody.
— Bądź zdrów, słodki kraju mój,
Który przecie ujrzę jeszcze.
Twojej własnej bronię sprawy.
Wawrzynowy wziąwszy strój
I w tryumfu dostojeństwie
Wrócę do cię po zwycięstwie,
Tronowi przysporzę sławy

I kościół w nowe przybiorę
Czci ozdoby.

(Głosy za sceną).

Gore! gore!

król.

Mój Książę, nie słyszysz gwaru?

książę.

Krzyki na trwogę pożaru.
Ogień tuż w pobliskiej willi,
Jeśli mię oko nie myli,
Kwincie Lopesa z Almeidy.
— Już ogarniona płomieniem!

król.

Widzę; wulkanicznem tchnieniem
Z rozpalonego ogniska
Kłęby dymu i skier ciska.
Drewniane ogarnął ściany
Żywioł lubieżnie wezbrany;
Nikt się chyba nie ocali
Z tej krwawo zwichrzonej fali.
Pospieszmy, może zdołamy
Założyć pożodze tamy.

książę.

Panie, to zamysł szalony.

król.

Nie szaleństwo to, mój Książę —
— Powinność.

SCENA XIV.
(Wbiega don huan napół ubrany).
huan.

Choćbym zwęglony
Miał paść w płomieniach, podążę
Lopesowi ku obronie.
Wszakto jego kwinta płonie.

król.

Wstrzymajcie tego człowieka!

książę.

Co biegniesz czynić, szaleńcze?

huan.

Pośćcie, spieszę, gdzie poręczę
Zacność uczciwej przyjaźni.
A gdy już jesteście świadkiem
Nieszczęścia, słuchajcie, jakim
Wybuchł ten pożar wypadkiem.
— Ledwośmy, dostojny panie,
Poskłaniali w łożach głowy,
Kiedy płomień purpurowy
Błysnął i wzrósł niespodzianie
Tak, że zdało się, iż mściwa
Myśl na dom ten go przyzywa.
Don Lopez z Almeidy z żoną
Są tam, w morzu ognia toną.
Spieszę...

SCENA XV.
(Wchodzi manryk).
manryk.

Jak czart na operze
Smaliłem się w tym kraterze.
Więc rzucając pierzyn troje,
Jak Eneasz niegdyś Troję,
Pójdę w morzu się utopić,
— Choć doprawdy, mniej się boję
Spłonąć, niżli wody opić.

SCENA XVI.
(Wchodzi don lopez napół ubrany, niosąc na rękach zmarłą leonorę).
lopez.

Łaski! litościwe nieba.
Oddam życie, gdy potrzeba,

Lecz niech życie jej ocalę.
Leonoro!

król.

Ha! Don Lope?

lopez.

Ja sam, który pod twą stopę
Przypadam, jeśli mi stanie
Duszy, przedostojny panie,
Poznać cię, wznieść wzrok ku tobie,
Prosząc, abyś spojrzeć raczył
Na mnie w tej czarnej żałobie,
W nieszczęścia tragicznem dziele.
Oto tu zmarła w popiele
Leży bladym, blada postać,
Kwiat w ogniu zlodowacony,
Co go zżarł, nie mogąc sprostać
Ciepłem; uniesiony złością,
Że go przewyższa jasnością.
Oto jest ciało mej żony
Czystej, szlachetnej, wielbionej,
Której cnota na dzierżawy
Ziemi z ust poleci sławy.
Oto jest ciało mej żony,
Którą z tak męskim zapałem
Wierny jej czciłem, kochałem.
Zważ, panie, męki straszliwe:
Osnuta w płomienie żywe,
Gryzącym dymem duszona,
A gdy ją własnem ramieniem
Wyrywam, walcząc z płomieniem,
Wyrwana w rękach mi kona.
Na moją rozpacz bezedna
Pociecha została jedna:
W oręża zgłuszyć się chrzęście.
Gdym niepotrzebny nikomu,
Brak mój czuć nie da się w domu.
— Iść mi, panie, pozwolicie;
Tam nędzne zakończę życie,
Jeśli się kończy nieszczęście.

(Do huana).

A ty dzielny Don Huanie
Odpowiesz na zapytanie,
Jakiej trzeba zemsty użyć,
By w niej hańby nie powtórzyć:
„Niech tego zemsta nie głosi,
Czego nie rzekła obraza.“

(Odchodzi).
król.

.
Wypadek, co o łzy prosi.

huan.

Racz więc, Królu miłościwy,
Sam podać ucho prawdziwej
Przyczynie tego zdarzenia:
Żywił pewne podejrzenia
Don Lopez, co nabrawszy siły,
Na pewność mu się zmieniły.
Przezornością znamienitą,
Ażeby na zemstę skrytą
Takie zemsty utyć skrycie,
Gachowi odebrał życie
Na morzu, sam na sam w łodzi
Z nim płynąc, i tak powierzył
Zemstę ogniowi i fali,
Aby się o niej dowiedział
Tylko ten, co w krzywdę wierzył.

król.

Fakt zapamiętać się godzi:
Takiego nie przekazali
Starożytni; tajna krzywda
Skrytej na się zemsty wzywa.

huan.

— Oto historya prawdziwa,
Cnego Lopesa z Almeidy,
A koniec tragikomedyi
Początkiem, waszych oklasków.

KONIEC.






  1. Quinta: willa, letnie mieszkanie.
  2. W niektórych wydaniach niewłaściwie wypuszczone.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.