Awantura w Buczynku
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Awantura w Buczynku |
Podtytuł | Komedyjka w jednym akcie |
Pochodzenie | Teatr dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia G. Centnerszwera |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Towarzystwo Komandytowe St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
AWANTURA W BUCZYNKU.
Komedyjka w jednym akcie.
OSOBY:
Rzecz dzieje się w Buczynku, podczas lata. Scena przedstawia pokój przyzwoicie umeblowany — drzwi z prawej i z lewej.
SCENA I.
Pawełek (zamiata pokój mocno zaśmiecony papierem i różnemi skrawkami — ustawia krzesła, poprawia na stole serwetę i wazonik z bukietem świeżych kwiatów).
A to ci dopiero! Wydziwia i wydziwia!.. cięgiem wszystko rozrzuca, a trzyma człowieka w tych pokoiskach od świtu do nocy. (opiera się na szczotce i ziewa). Jużem tu dziś zamiatał. — Co prawda, śmieci nie brak, ale zkąd one się wzięły?... (ze złością macha szczotką i znów przystaje). Rano, wedle zwyczaju, sam, bez niczyjego gadania... tylko Wawrzyniec wrzasnął mi nad uchem: a wstawaj! póki tam będziesz się wylegiwał próżniaku! (macha ręką). On tak zawsze!... Rano tedy, bez niczyjego gadania, wstałem i uprzątnąłem, nie chwalący się, jak szklankę. Ledwie skończyłem — idę przez pokój — ażem się przeżegnał... toć w stajni porządniej!... (słychać świstanie — Pawełek zamiata prędko). Znowu panicz z temi psiskami cudeńka wyprawia, bodaj z folwarku którego zabierze i włóczy za sobą. (zbiera śmiecie na blachę). Świat się kończy, bo nieco!.. dwa dni jak państwo wyjechali, a już, we dwoje, niby panicz i panienka, przewracają dom do góry nogami. (Zabiera śmietniczkę i szczotkę i kieruje się na lewo. Z tej że strony wbiega Felek, potrąca Pawełka, który upuszcza śmietniczkę i za głowę się chwyta). SCENA II.
Pawełek i Felek.
Felek (nie zważając na Pawełka).
Zagraj, do nogi! (świszcze). No, Zagraj, do pana! (rozgląda się po pokoju). Co? niema go tutaj? (do Pawełka) gdzieście mi psa podzieli? musi tu być. Pawełek (zajęty zbieraniem śmieci).
Zagraj nie ptaszek, do kieszeni go nie wziąłem. Felek (ostro).
Trzymaj język za zębami, bardzo cię proszę! Pawełek (niby nie rozumiejąc).
A jakże mógłbym paniczowi odpowiedzieć? Przecież panicz pytał. Felek (stuka palcem w czoło).
Masz racyę, doprawdy — powiedziałem wielką niedorzeczność. Pawełek.
Trafia się to niekiedy. Felek (przyskakuje do Pawełka).
Co? co mówisz? Pawełek.
Ja tam paniczowi nie śmiałbym zaprzeczyć, więc kiedy panicz powiada — to i owszem. Felek (ułagodzony).
Dałbym ja ci, gdybyś mi odgadywał! Pawełek (potulnie).
Uchowaj Boże! Felek (chodzi żywo po pokoju).
Wybieram się na polowanie, a tu żadnego psa nie ma pod ręką. Fatalność, doprawdy! Pawełek (n. s.).
Przy panach, to człek osiwieje, a nie będzie rozumiał czego chcą!... W kuchni, jak dziewczyny zrobią szkodę, stłuką co, albo zjedzą — zaraz wszystko na kota, a panicz i panienka zawdy: fajtalność!... fajtalność!.. (kręci głową). Jako żywo, takiej niewiasty ani dziewki nie ma w folwarku, a cięgiem robi państwu przeszkodę! (śmieje się). fajtalność! Felek (ze złością).
Czego ty się śmiejesz? Pawełek (smutnie).
Oj, paniczu, prędzej płacz mam na myśli, nie śmiech. Felek (bierze torbę myśliwską i fuzyę).
Płacz? masz tobie! nowa historya!... Doprawdy — ten chłopak ma bardzo bujną wyobraźnię. (zawiesza na sobie torbę). Pawełek.
Nie obraźnię mam, proszę panicza, jeno czuprynę. Będzie ona w robocie, jak pan przyjedzie. Felek (z ciekawością).
Cóżeś zbroił? No, powiedz, dochowam sekretu. Pawełek (rozżalony).
Com zbroił? jeszcze panicz pyta! Ja przez panicza będę cierpiał niewinnie, a nasz pan, jak zły, to nie żartuje!... (po chwili). Przecież panicz wie, że pan schował naboje, proch, flintę, torbę i nie kazał ruszać. (z wielkim żalem). Teraz ja za wszystko odpowiadam, bo w moich rękach został klucz od szafy. Felek.
No, bądź spokojny, moja w tem głowa... Pawełek.
Ale moje plecy. Felek (śmieje się).
Nie, nie — możesz na mnie liczyć — już ja ojcu powiem... (po chwili). Tylko gdzie mi się psy podziały? (świszcze przez okno). Zagraj! Walet! Nora!... (wychodzi na prawo). SCENA III.
Pawełek (przedrzeźniając).
Zagraj! Walet! Nora! a juści!... (słychać za sceną: Pawełek! Pawełek!). Chryste panie! znów mnie wołają! człek nie ma chwili odetchnienia!... Dopiero co tu wszedłem — przecież nie próżnuję. (chwyta krzesła i przesuwa na różny sposób). A bodaj was! i tak źle i tak nie dobrze. (bierze szczotkę i śmietniczkę). (Wchodzi Zosia, skromnie ubrana, w krótkiej sukni — włosy zaplecione w jeden warkocz, przewiązany wstążką).
SCENA IV.
Pawełek i Zosia.
Zosia.
Jesteś tutaj? Pawełek (niby się spiesząc).
Dopiero co wpadłem, proszę panienki. Zabrałem tę trochę śmieci i biegnę, bo mam roboty pełne ręce. (idzie ku drzwiom). Zosia.
Poczekaj. Pawełek (wracając).
Słucham panienki. Zosia.
Poszukasz pana Felicyana. Pawełek (n. s.).
Masz tobie! Ani wiem gdzie się zadział... (chce wyjść). Zosia.
Czekaj-że. Pawełek (wraca znowu).
Słucham panienki. Zosia.
Zawołasz mi tutaj Furtalską. Pawełek.
Biegnę duchem. (chce wyjść). Zosia.
Rwiesz się, jak szalony. Czekaj-że! — miałam ci coś powiedzieć. Pawełek (wracając).
Słucham, panienko. Zosia.
Nie da mi myśli zebrać!... (po chwili). Aha! już wiem... Będziemy mieli gości. Trzeba ten duży serwis do porządku doprowadzić... Pawełek (drapie się w głowę).
Dobrze, panienko. (zmierza ku drzwiom). Zosia.
Stój-że, bo znów zapomnę. Pomożesz kucharzowi przy robieniu lodów, bo Jagusi pozwoliłam iść na odpust. Pawełek.
Bez urazy, panienko, ile ja mam rąk? Zosia.
Cóż to za niedorzeczne pytanie! Pawełek.
Chyba panienka się przeliczyła... Jakże dam radę temu wszystkiemu? Zosia.
Mój kochany, rozumu mnie nie ucz. Edukacya moja skończona, dzięki Bogu... Pawełek.
Ja tam, panienko, o adukacyi nie wiem, ale... Zosia.
No, idź już, idź. (Pawełek wychodzi, drapiąc się w głowę).
SCENA V.
Zosia (chodzi po pokoju i mówi z ożywieniem).
Ach! co za radość!.. Skończyły się moje utrapienia, przestałam się już uczyć. Wstępuję w progi nowego życia, które uśmiecha się do mnie pod postacią balów, rautów i innych rozrywek. (przykłada dłoń do serca). Czuję się tak szczęśliwą, że słów dobrać nie umiem, by to wypowiedzieć. (po chwili — z zapałem). Bierze mnie ochota skakać, śpiewać, szaleć, zdaje mi się, że latałabym w powietrzu, jak ptak. (przebiega scenę w podskokach i przystaje nagle). Książki pochowam, fortepian zamknę — znudziło mnie to wszystko, (robi gest odpowiedni) mam tego po uszy. (przechodzi do połowy sceny i staje, przykładając palec do czoła). Ani się jednak nie domyślałam, co mnie czeka: lekcye szły zwykłym trybem.... (ciszej) w dzienniku było nawet parę dwójek... gdy, w sobotę, tak — w zeszłą sobotę, mama woła mnie do siebie i oznajmia, że panna Albina opuszcza Buczynek. W pierwszej chwili zrobiło mi się jakoś dziwnie... nawet trochę smutno. (zamyśla się). Panna Albina była u nas cztery lata — przyzwyczaiłam się do niej — lubiłam ją... Najmilsza jednak nauczycielka nie może przy uczennicy siedzieć wiecznie... (po chwili) a ja skończyłam rok szesnasty, (uroczyście) jestem więc dorosłą panną. (chodzi po scenie). Mama zrobiła mi prawdziwą niespodziankę — myślałam, że jeszcze rok przynajmniej będę musiała pracować, gdy tymczasem... (z radością) dobra kochana mama! (zamyśla się). Gdzie też rodzice pojechali?... tatko mówił, że do Lublina — pewno jednak dalej... (klaszcze w ręce). Wiem już! — zgaduję! Dla dorosłej córki trzeba nakupić różnych eleganckich drobiazgów, a wreszcie i sukien. (skacze po scenie). Jestem szczęśliwa! bardzo szczęśliwa!.. (spogląda w lustro). Takie ubranie naprzykład jest bardzo niestosowne — szczególniej wobec służby. (spogląda po sobie). Sukienczyna krótka, nie modna i warkoczyk na plecach... (z żalem). Oni mnie słuchać nie będą, gdyż wyglądam jak dzieciak. (po chwili — ciągle stojąc przed lustrem). Uczesanie trzeba co żywo zmienić — suknię również — zanim Furtalska przyjdzie... Zrobię to, nie tracąc czasu. (wybiega na prawo, a jednocześnie z lewej wchodzi Furtalska). SCENA VI.
Furtalska (wchodzi powoli, szurając nogami i spogląda w stronę odchodzącej).
Aniołeczek mój!.. Żywe to niby iskra — woła mnie, a już tam coś nowego przyszło do głowy... (słodko). Zaczekam, kochasiu, zaczekam... (ze złością) żeby ino ten próżniak, Magda, zaniosła jeść kurczętom! (siada na krześle, bliżej drzwi). Nożyska rozbolały i nie dziwo! — człek od świtu do nocy niby w kieracie, a już najtrudniej w jednem miejscu ustać. (kiwa głową). Dziewki się rozwydrzyły, jak nie dopilnujesz, nic nie zrobią, moje oko musi być wszędzie, a gdyby (zaciska pięść), gdyby nie dobre słowo, oho! nicby nie wskórał. (podpiera głowę ręką i zasypia). Magda!... Jóźka gał — ga — ny! (od czasu do czasu kiwa się, drzemiąc). Magda... a pójdziesz, Łysek! — (kiwa się). Wypędź Franka sukę! Łyskowi daj polanem! No! (zrywa się przestraszona). Krzynkę się zamyśliłam... (po chwili). Nie mam ci o czem myśleć?... tyle drobiu, gadziny... (znów drzemie). (Wchodzi Zosia w sukni, która wlecze się za nią, warkocz ma na środku głowy upięty wysoko).
SCENA VII.
Furtalska i Zosia.
Zosia (wchodzi powoli — staje i przygląda się śpiącej).
(n. s.). Proszę! jak to się rozsiadła bez ceremonii! Ani myśli, że ja mogę się obrazić... (podchodzi bliżej). Co? usnęła? — doprawdy to już zbytek lekceważenia! (bierze śpiącą za ramię). Furtalska! Furtalska (zrywa się i przeciera oczy).
Chryste panie! (patrzy zdziwiona). A to kto taki? (żegna się). Czy mnie złe opętało, czy niedowidzę, wszakci to nie panienka Zosia... (n. s.). cudaczne jakieś. Zosia (z uśmiechem).
Uspokójcie się — to ja. Furtalska (chwyta jej rękę i patrzy w oczy z czułością).
Mój kwiatuszek! moje skarby. (przygląda się). Tak mnie coś zamroczyło... Zosia.
Boście spali. Furtalska.
E — gdzie zaś! Zosia.
Czegoż się wypieracie! Przecież ludzie sypiają i nie ma w tem nic złego. Furtalska.
Gdzie mi tam spanie w głowie!.. A zresztą — nie wiem — może i spałam — i może to tak ze snu.. Zosia.
Cóż takiego? Furtalska (z wahaniem).
Bo mi się panienka wydaję niby inna. Zosia.
Inną też jestem! Furtalska.
Co też panienka powiada! nie rozumiem, jak mi Bóg miły! Zosia.
Ponieważ — bowiem... wreszcie — nie mam czasu wam tłomaczyć. Zawołałam was w innym celu. Furtalska (zaniepokojona).
Celu?... celu? — Nie! zgłupiałam do reszty. Zosia.
Zaraz goście nadjadą, niech więc kochana Furtalska wystąpi przyzwoicie. Furtalska.
To, to rozumiem! Tak było mówić odrazu, a nie kłopotałabym sobie głowy próżnemi strachami. (przygląda się Zosi). Zawdy jednak... Zosia (poważnie).
Idźcie już, proszę, gości tylko patrzeć (zbliża się do okna i patrzy) nawet już jedzie ekwipaż. Furtalska (ze strachem).
Kliparz! O, Chryste, ja tu próżno czas tracę, a to musi jakieś wielkie państwo. (wybiega i spotyka się z Amelką, która rzuca się zaraz na szyję Zosi). SCENA VIII.
Zosia i Amelka.
Amelka.
Najdroższa Zosiuniu, otóż jestem! (spogląda na Zosię i cofa się zdumiona). Przepraszam — ja sądziłam... (n. s.) ona to — czy nie ona?... Zosia (z przesadą).
Widzę, że pani mnie nie poznała. Amelka (z radością).
Zosia! (po chwili n. s.) mówi mi pani! Ach, nie spodziewałam się tego! (załamuje ręce). Zosia (kłania się).
Bardzo mi przyjemnie, powitać panią w naszym domu. Amelka (blizka płaczu).
Cóż za ceremonie? Znamy się od dziecka — byłyśmy przyjaciółkami... Dopiero, gdy rodzice umieścili mnie na pensyi, przestałyśmy się częściej widywać. Sądziłam jednak... (nieśmiało i ciszej) że serce twoje, Zosiu, pamięta Amelkę. Zosia (uroczyście).
O, możesz pani być pewna mej życzliwości i szacunku. Amelka.
Szacunku?... Zosia.
Bardzo proszę, niech pani spocznie. (Amelka siada, potem Zosia, ciągle poprawiając suknię). O, pani, kto zasłużył na moją życzliwość, niech będzie jej pewny! Amelka (rozczulona).
Droga Zosieńko! (wyciąga rękę). A więc porzućmy ceremonie i zamiast tytułować się paniami, bądźmy po dawnemu Amelką i Zosią. Zosia (dotyka lekko jej dłoni).
Amelką i Zosią?... Nie, pani — moja powaga... Amelka.
Powaga?... nie rozumiem!... (dotyka palcem czoła) (n. s.) Czyżby wybierała się iść za mąż?... W takim razie jednak, powinna mnie zaprosić na wesele i przedstawić narzeczonego... (głośno z rezygnacyą). Gdy to jest koniecznem, ja pani powagi ujmować nie mam zamiaru, lecz... (całuje Zosię w ramię) proszę mnie, jak dawniej, nazywać Amelką. Zosia (etykietalnie).
I owszem — jeżeli to sprawia przyjemność... Amelka (gorąco).
Niezmierną! chciej mi... (poprawia się) chciej mi pani wierzyć... (n. s.). Ciężki spotkał mnie zawód!.. (wstaje i chodzi smutna po scenie). Wróciwszy z Warszawy, ledwie dzień jeden mogłam w domu wytrzymać, tak mi było pilno do niej — do towarzyszki lat dziecinnych. — I cóż zastaję?... (z uczuciem). Wielki Boże! (chwyta się za głowę). Zosia (poprawia suknię i włosy).
(n. s.). Chce mnie nazywać po imieniu, a nosi pensyonarski mundurek... Nie — to by mi ubliżało, straciłabym w opinii wszystkich... (głośno) Amelciu! Amelka (przybiega z żywością).
Zosiu! (widząc groźną minę). Pani!... Ach — czy pamiętasz cośmy razem wyprawiały, jak płatałyśmy różne figle. Zosia (stanowczo).
Nie, nie pamiętam nic podobnego. Amelka.
Ależ jeszcze w przeszłym roku, na wakacyach! Zosia.
O, bardzo przepraszam! Dawniej może, ale już tak dawno, że wyszło mi z pamięci — w przeszłym roku jednak nie byłam już dzieckiem. (z powagą). Tak — tak — lata mijają — czas uchodzi — jako dorosła panna nie myślę o figlach. A ty, moja Amelciu, jeżeli chcesz wrócić do dawnej zażyłości... Amelka (składając dłonie).
Czy chcę? mój Boże, ona pyta!... Powiedz, Zosieńko, jakich poświęceń żądasz, któreby dowiodły, że kocham cię jak siostrę. Zosia (chłodno).
Co tu mówić o poświęceniu!... ale, doprawdy — jesteś tak dziwna, że z tobą nawet nie można zacząć o kwestyach poważniejszych... Amelka.
Ach, Zosiuniu, wysłucham cierpliwie i spełnię wszystko co każesz. (n. s.). Ach, gdyby chociaż, na dowód posłuszeństwa, nie kazała jeść kalarepy, bo tego — jak mamę kocham, nie mogę! (głośno — obejmując Zosię z czułością). Droga Zosieczko, powiedz mi szczerze, czem potrafiłabym zasłużyć... (słychać ruch za sceną). Zosia.
Jeżeli chcesz — powiem. (zakłopotana, spogląda ciągle w stronę drzwi z lewej). Tylko uważaj pilnie... (nasłuchując) zapóźno już! ach, spiesz się! (po chwili z niecierpliwością). Co? jeszcze tu jesteś? Amelka (zdziwiona).
Nie wiem, gdzie miałam iść... Zosia (n. s.).
Kapuściana głowa! — nigdy się nie zrozumiemy, to trudno. (popycha Amelkę ku drzwiom). Zlituj-że się — no prędko!... Deklamuje o poświęceniu, a gdy ja proszę, błagam, ani chce słuchać. Amelka (z żywością).
Ależ chcę, Zosiu! tylko o co idzie? powiedz? bo nie wiem, doprawdy (płaczliwie) jak mamę kocham nie wiem. Zosia.
Jakto nie wiesz! dziesięć razy jedno mówię!... Amelka.
Jeśli tak powiadasz, to chyba prawda... ale, proszę cię, moja droga, powtórz jeszcze... Zosia.
(Bierze ją za rękę i mówi tajemniczo, ciągle patrząc w stronę drzwi). Przyjadą tu zaraz panowie Gustaw i Konrad... Amelka (ucieszona).
Gutek i Koniuś! ach — doskonale!... dopieroż się ubawimy! Zosia (puszcza rękę Amelki).
(n. s.). To dopiero!... Ani źdźbła inteligencyi nie ma w tej dziewczynie... I ona chce być moją przyjaciółką!.. (idzie do połowy sceny — potem staje). (n. s.). Ale — ponieważ w tej chwili nie mam stosowniejszego towarzystwa, a sama jedna nie dam sobie rady z gośćmi — muszę ją choć naprędce ucywilizować. Tylko że czasu brak. (zbliża się prędko do Amelki, która stoi zmięszana). Słuchaj-że... Jako panna dorosła, w nieobecności rodziców muszę czynić honory domu, a przytem... Amelka (żywo).
Pomódz ci? O, moja Zosiu, to bagatelka! biegnę do kuchni... umiem trzy nowe legominy, dwa kremy i pięć galaretek — jedna szczególniej... (przykłada palec do ust) pyszna! (biegnie do drzwi). Zosia (zatrzymując Amelkę).
Stój!.. (n. s.). Oszalała ze swemi wiadomościami! — Kucharka! Amelka (stoi zdziwiona).
Zosia (odchodzi ze złością, po chwili zbliża się).
O jedzeniu dla gości nie myśl — to należy do szafarki — ona nie potrzebuje, żeby ją kto za rękę prowadził. (z wyrzutem). Miałam na myśli twoją osobę... Możesz mnie skompromitować w oczach tych panów. Amelka.
Jakich panów? Koniusia i Gutka?... Zosia (ze złością).
Znów wyjeżdża ze swoim Koniusiem!... powiedz lepiej koń, albo szkapa, to daleko wyraźniej! Amelka (obrażona).
Jeśli cię kompromituję — mogę natychmiast wrócić do domu. (idzie ku drzwiom — Zosia za nią). Zosia.
Przeciwnie, bardzo cię proszę — zostań. Byłaś tak skora do poświęceń, a nie chcesz nawet wysłuchać mojej prośby. Amelka.
Mów-że nareszcie. (n. s.). Zjadłabym nawet dla niej talerz kalarepy... (po chwili) e — talerz, to za trudno! — lecz (głośno) pół talerza... Zosia.
Talerza? co znowu! (n. s.). Amelka waryuje! (głośno). Moja droga, bardzo cię proszę, idź do Pauliny... Amelka.
Do panny służącej... Zosia.
Tak — moja droga... Ona cię przebierze, zmieni uczesanie — będziesz wyglądała zupełnie inaczej (poprawia włosy) patrz, co zrobiła ze mnie! Amelka.
Bardzo to wszystko jest dziwne. Gdybyś mi chociaż wytłomaczyła, Zosiuniu... Zosia (z żywością).
Jak najchętniej — byle nie teraz. Możemy rozmawiać o tym przedmiocie cały dzień, tydzień, miesiąc — od jutra zacząwszy. Ale obecnie czasu nie ma. Idź-że! idź — (popycha Amelkę). Amelka.
Bo gdybyś mogła mnie przekonać, że jednocześnie stanę się rozumną, nabiorę chęci do poważniejszego czytania — przestanę być trzpiotem... (składa ręce). Mama tego tak pragnie. Zosia.
Wszystko przyjdzie niebawem — daję ci słowo. Sama się przekonasz. (n. s.). Ta dziewczyna nabrała w Warszawie cudacznych poglądów... ani trochę jej nie rozumiem. (głośno). Co? jeszcze tu stoisz? (Amelka wychodzi).
SCENA IX.
Zosia (sama).
SCENA X.
Zosia, Konrad, Gustaw i Felek.
Konrad i Gustaw kłaniają się z przesadą — Felek wchodzi za nimi, niosąc wędkę i mówi płaczliwym tonem.
Felek.
Jak mamę kocham, nic mi się dziś nie wiedzie. Najprzód polowanie... Gustaw.
Jakie polowanie? kto teraz poluje? co ci też przyszło do głowy! Felek (nie zważając na Gustawa).
Później poszedłem nad staw — usiadłem — zapuściłem wędkę i miałbym rybę, powiadam ci, Zosieczko — o, taką... (pokazuje na stole). Konrad (żywy, wesoły, trochę rubaszny).
Odrobinę, mój chłopusiu, przesadzasz... Felek (mierząc na stole).
Tak, na pewno była. Co mówię? dużo większa (pokazuje) o, taka. Zosia.
Zaniosłeś ją Jacentemu? Felek.
Ale gdzie tam! Zosia.
Cóż więc z nią zrobiłeś? Felek (rozżalony).
Co zrobiłem!... już trzymała... miałbym połów doskonały... Wtem Konrad wrzasnął, jak to on potrafi: a niech-że cię!.. Konrad (przerywając).
Mój Felku, panna Zofia mogłaby pomyśleć... Nigdy nie używałem takich wyrazów, tem bardziej więc teraz, gdy już mam pojęcie, com winien sobie i drugim. Felek (n. s.).
W rachunkach z samym sobą jest może sumienny, ale mnie to już od pół roku winien paczkę papierosów... (zajmuje się wędką). (Przez cały ten czas Gustaw robi różne miny, szasta się po scenie i pokręca wąsika, którego prawie nie znać).
Zosia.
Niechże panowie siadają. (Zajmuje miejsce wprost sceny, obok niej Konrad, dalej Gustaw — Felek siada zdaleka i ciągle wędkę naprawia). Wkrótce każę podać obiad — proszę o pobłażliwość, gdy będzie spóźniony, lub nie bardzo smaczny... Jeszcze nie przywykłam do nowych obowiązków, (z przesadą) rola gospodyni domu taka trudna! Felek.
Moja Zosiu, przecież sama nie gotujesz, a szafarka wszystko załatwia. Gustaw (patetycznie).
Co za grube pojęcie o gospodarstwie kobiecem! Rozumna administracya — to grunt... Jedno spojrzenie wystarczy nieraz, tylko trzeba być osią, około której wszystko się obraca. Felek (n. s.).
Porozpędzać wszystkich, jak robi moja siostrzyczka, a będą się obracali. Zosia (gorąco).
O, panie Gustawie, gdyby wszyscy tak rozumieli naszą pracę! Konrad (z zapałem).
I ja rozumiem, panno Zofio, doskonale ją rozumiem — zwłaszcza gdy się najem, a potrawy były smaczne. Gustaw (trącając Konrada).
Tylko sztubak może się tak wyrażać! Konrad (cicho do Gustawa).
Czyżbym głupstwo powiedział?... (z rezygnacyą). Trudno — stało się... Felek.
Prosię? Tak — zgadłeś. Na pierwszy obiad swojego gospodarstwa, siostrzyczka kazała podać prosię i to w potrawie. Dobrze jej wiadomo, że nie lubię prosięcia, ale cóż ją obchodzi! Zosia.
Przestań, Felciu, mówmy o rzeczach poważniejszych. Gustaw.
Ma pani słuszność. Konrad.
Znajdzie się czas na wszystko. (n. s.). Te kwestye poważniejsze są bardzo nudne. ( Wchodzi Amelka, bardzo śmiesznie ubrana).
SCENA XI.
Ciż i Amelka.
Gustaw (n. s.).
A to co za cudak? Amelka (kłania się z powagą).
Witam panów. Zosia (prezentując).
Panowie Panieccy — Gustaw i Konrad. (Ukłony).
Konrad (półgłosem do Gustawa).
Osobliwe czupiradło! Gustaw (n. s.).
I Zosia też dziwacznie wygląda. Trafiliśmy na maskaradę. Zosia (n. s.).
Boże! co ona z siebie zrobiła!... czyżbym i ja również?... (spogląda w lustro i poprawia włosy). Amelka.
Nie poznaliście mnie, panowie? czyż tak bardzo się zmieniłam?... Amelka Łącka. (kłania się i przydeptuje sobie suknię). Gustaw (n. s.).
Amelka! ta śliczna dziewczyna! ależ do siebie nie podobna!... (głośno). Istotnie, zmieniła się pani cokolwiek. (Dusi się od śmiechu, a chcąc to ukryć, wstaje i chodzi żywo po scenie). Konrad (zasłaniając sobie usta).
Umrę! zginę! (parska śmiechem). Felek (zajęty wędką).
Cóż ci tak wesoło, Konradzie? (podnosi głowę i spojrzawszy na Amelkę, wybucha śmiechem). Ha! ha! ha! pyszne! ha! ha! ha! paradne! jak mamę kocham! ha! ha! ha! (bierze się za boki) ha! ha! Amelka (n. s. spoglądając na Zosię).
Co? nie wstyd ci?... Jesteś taka sama, tylko ja umyślnie przesadziłam trochę, aby śmiech wywołać. (głośno). Bardzo się cieszę z wesołości, jaka panuje w naszem kółku. Niech ten krótki czas swobody zejdzie nam wśród żartów i śmiechu. Zosia (n. s.).
Znów morały! (głośno). Bardzo proszę, niech pani siada. Konrad.
Nie rozumiem, o jakich to dniach swobody pani mówiła. Amelka.
Nie rozumiesz? (poprawia się). Pan nie rozumie? Wspominałam o wakacyach, które przeminą, jak jedna chwila. Konrad.
Nie ma obawy! Amelka.
Jakto? Gustaw.
Konrad ma na myśli nas obudwóch. Amelka.
A więc... Gustaw.
Wakacye szkolne nie obchodzą nas ani trochę, (z dumą) gdyż wstępujemy w szeregi ludzi dojrzałych, aby zająć należne nam miejsce w kole społecznem. Felek.
Cóż to znowu za koło? Amelka.
Koło społeczne, mój Felciu... Zosia (wstaje z żywością).
Dajcie pokój! przecież teraz nie lekcya. (do Felka). Mój Feluniu, jeśli chcesz się uczyć, masz w swoim pokoju całą szafę książek. (Pokazuje mu drzwi) Nie przeszkadzamy. Konrad (do Gustawa, z którym chodzi po scenie).
A to osa! doprawdy co się też zrobiło z dawnej miłej Zosieczki! Trudno ją poznać. Gustaw (przystając, zwraca się do Amelki).
Otóż my, proszę pani... panna Zofia już wie — porzuciliśmy szkolne mundury. Felek (dobitnie).
Bo nosicie bluzki. Konrad.
No, tak — chwilowo, ponieważ krawiec... Gustaw.
Pierwszorzędny krawiec warszawski, tak zarzucony obstalunkami, że otwiera specyalne biuro zamówień, na słowie się nie stawił. Konrad (n. s.).
Pyszny! wyborny!... (głośno). Cóż mieliśmy robić? Czy można było wyrzec się sąsiadów i czekać, aż ten pan ubrania nadeśle. Gustaw.
To nad moje siły! Konrad (n. s.).
Lubię gawędzić, w tej chwili wszakże, jeść bym wolał. (do Felka). Prędko będzie obiad? Felek.
A no — niech Zosia rozstrzyga z wami kwestye poważniejsze, ja pójdę do Furtalskiej. Konrad (głaszcze go po głowie).
Idź, idź — mój drogi. Felek.
Bardzo chętnie. (wybiega). SCENA XII.
Amelka, Zosia, Konrad i Gustaw.
Amelka.
Nie wrócicie panowie do gimnazyum? Konrad.
Za nic! za nic! Ta szkaradna Bułkiewiczowa żywiła nas marchwią i burakami. Gustaw.
Tyle lat zmarnowanych! Amelka.
Po cóż było je marnować? Gustaw.
Jakto? Zosia (n. s.).
Oho! znowu morał! (głośno) Amelko! Amelka (nie zważając na Zosię).
Przechodząc corocznie z klasy do klasy, lat nie marnujemy. Tylko trzeba w drodze nie ustawać. Zosia (trąca Amelkę).
Obrażą się! (n. s.). Impertynentka! Konrad.
Jeżeli do nas pani to mówi, bardzo się dziwię. Amelka.
Mam zwyczaj mówić otwarcie. Gustaw (żywo).
Ach! co za szczęście, żem sobie przypomniał! (chwyta się za głowę). Taka to moja głowa! — bo też tyle mam na niej!... Amelka (n. s.).
Czuprynę niezgorszą. Konrad.
Cóż tam nowego? Gustaw.
Mam zawsze na głowie tyle kłopotów, że mój przyjaciel, hrabia Światowid mówi nieraz: Guciu, ty osiwiejesz, od tego nawału interesów, jak honor kocham — osiwiejesz! Amelka.
Światowid? ależ to bóstwo dawnych słowian! Gustaw (z żywością).
Bóstwo?!.. Bardzo być może! Joachim, Anna, Marya, Filipina, Krystyn hrabia Światowid pochodzi z rodziny bardzo starożytnej. Kto wie, może jego przodkowie byli stawiani na ołtarzach... Amelka (wybucha śmiechem).
Przodkowie Światowida! ha! ha! ha! to wyborne! Zosia.
Nie przeszkadzaj, moja droga — pozwól niech pan Gustaw mówi. Konrad (n. s.).
Pewno znowu jakie kłamstwo. Gustaw.
Bo ja nawet umyślnie przyjechałem... Konrad (n. s.).
Ach, jak kłamie! przed wyjazdem powiedział: ruszmy się gdziekolwiek, bo umieram z nudów, a potem stukał w palce, które sąsiedztwo wybrać. Gustaw (chodząc po pokoju).
Tak — umyślnie — bo hrabina matka zaprosiła mnie na dziś do loży — tacy mają abonament!... odpowiedziałem drogą telegraficzną, że muszę załatwić sprawy bardzo pilne. Amelka (z żalem).
I nic pan nie mówi! Straciliśmy tyle czasu. Konrad (n. s.).
Jednak to wygląda niezgorzej... Gdzie on wyłowił tych Światowidów? prawdziwe perły! nic podobnego nie przyszłoby mi na myśl, a on tak... na poczekaniu... (głośno). Mówże Gustawie. (n. s.). Już dawno minęła pora obiadu — co znaczy, że jeść nam nie dają. (trze czuprynę). Zosia.
Umieram z ciekawości! Konrad.
I ja! (n. s.) z głodu... Gustaw (tajemniczo).
To jest kwestya bardzo ważna. Wymaga długich narad i nie załatwi się w jednej chwili. Konrad (n. s.).
Zaciekawia mnie coraz bardziej. Zosia.
Proszę, niech pan siada i mówi, a my, w skupieniu ducha, słuchajmy. Gustaw (siada — Konrad staje za nim).
Wybaczcie moi państwo, że zamiast odrazu przystąpić do rzeczy, wypowiem kilka słów w formie wstępu. Zosia.
Bardzo prosimy! Amelka.
I owszem — wstęp nie zawadzi. Zosia.
Przerywasz, Amelko! Gustaw (z przesadą).
Pokolenie starzejące się już dzisiaj, zgnuśniało w dziwny sposób. Amelka (oburzona n. s.).
Co on wygaduje! Gustaw.
Zgnuśniało, powiadam i zdradza osobliwą niechęć do czynu. Amelka (seryo).
Przepraszam, tak panu żartować nie wolno!.. Pański ojciec pilnuje gospodarstwa i mój również. (wstaje oburzona i chodzi po scenie). Konrad (n. s.).
A to mu docięła! Zosia.
Amelko, nie przeszkadzaj!... Panie Gustawie, czekamy dalszego ciągu. Gustaw (z ironią).
Panna Amelia raczyła oponować. Amelka.
Ależ bo obraziłeś pan moich rodziców... (po chwili) i swoich... Gustaw.
Ani trochę! Składam hołd pracy rolniczej i, jeżeli panie pozwolą, będę mówił dalej. Zosia (gorąco).
Ach, panie Gustawie, mów pan, mów! Gustaw.
Miałem na myśli działalność w szerszym zakresie. Amelka (n. s.).
Ciekawa jestem bardzo... Gustaw.
Ożywienie ruchu towarzyskiego, organizowanie zabaw.. Zosia (z zachwytem, składa ręce).
Ach, jak pan ślicznie mówi! Gustaw (uroczyście).
Praca to wielka, a zaniedbana całkiem... Brak prowodyrów, którzyby siłą młodości, zapału... (Felek wpada).
SCENA XIII.
Ciż i Felek.
Felek (przerażony, z włosami w nieładzie).
Zbrodnia! (krzyczy). Zbrodnia w folwarku! (Wszyscy się zrywają i otaczają Felka). Zosia.
Co mówisz? Amelka.
Co się stało? Gustaw.
Wytłomacz się jaśniej! Konrad (z żalem).
Pewno obiad ukradli! (chwyta się za głowę). O, ja mam zawsze takie szczęście! Felek (oddycha ciężko).
O, mój Boże! Zosia (szarpiąc go).
Czyś rozum stracił? Przeraziłeś nas, i stoisz jak drewno! Amelka (do Zosi).
Przedewszystkiem, pozwól mu się uspokoić. Gustaw.
Tak? — będziemy czekali, a może nam grozi niebezpieczeństwo. Zosia (biegając po scenie).
Ja się boję. Ach! rodziców nie ma! (po chwili). Cóżby nam groziło? Konrad.
Mówił przecież o zbrodni. Gustaw.
Mogą nas wszystkich pozabijać! Zosia (z gniewem do Felka).
No — czy straciłeś mowę? Felek (załamując ręce).
Wszystkie psy potrute! Gustaw, Konrad i Zosia.
Ach! Amelka.
Czy tylko jesteś pewny, mój Felciu? Felek.
Ależ najpewniejszy!... Od rana miałem złe przeczucie, szukałem psów... (po chwili) chciałem iść do lasu... nie było żadnego. Teraz, przypadkiem, w wozowni... Zosia (mocno wylękniona).
W wozowni? więc tam dostali się zbrodniarze! Felek.
Przykryte słomą, leżą biedne psiska... (z rozpaczą) ciepłe jeszcze... Gustaw (przerażony).
Ciepłe, mówisz! Zbrodnia została zatem spełniona przed chwilą. Konrad (biega po scenie).
Sprawcy muszą być niedaleko! Amelka.
Chodźmy, trzeba wysłać ludzi, a nadewszystko przeszukać w ogrodzie i zabudowaniach. (chce iść). Gustaw (zatrzymuje ją).
Nie pozwolę! tu można stracić życie. Amelka (spokojnie).
Cóż znowu! Zosia (chwyta się za głowę).
Ach, mój Boże! mój Boże! czemuż rodziców nie ma! W tak trudnym wypadku jesteśmy bez opieki. Konrad (z rezygnacyą).
Wybiją nas, jak muchy — nie doczekamy jutra. Gustaw.
Łatwo im to przyjdzie. Pewno się ukryli i czekają nocy. Konrad.
Otrucie psów poprzedza zawsze napad. Felek (z żalem).
A wszystkie potruli! (kryje twarz w dłoniach). (Wszyscy biegają po scenie i potrącają się).
Gustaw (zatrzymuje się).
Należy jednak radzić. Konrad.
I cóż poradzimy? Gustaw (cicho do Konrada).
Zemknąć do domu. Konrad (n. s.).
Nie śmiałbym w obec niebezpieczeństwa, jakie grozi tym biedakom. Gustaw (n. s.).
A gdyby w tym czasie byli sami? Konrad.
Prawda — czekajmy jednak, (z ironią) prowodyrze! Gustaw (wychodzi na środek sceny).
Tak — nie ma innej rady, musimy się bronić! Zosia.
Ach, panie Gustawie — jaką bronią? Felek.
Zaraz przyniosę strzelbę tatki. (chce wyjść). Gustaw (ostro).
Ani się waż ztąd wychodzić! może w sieni czatują. (Felek wraca i chwyta się za głowę).
Konrad (ironicznie).
Na czem więc będzie polegała obrona? Zosia (płaczliwie).
Alboż mamy siły do walki z całą bandą! Felek (drżąc).
Jest ich pewno, najmniej, dwudziestu. Amelka.
Moi drodzy, nikt przecież na folwarku rozbójników nie widział. Zosia.
Oho! gdybyś ich zobaczyła, byłoby po tobie. Felek (płaczliwym tonem).
Zamordowaliby cię natychmiast, Amelciu złota. Gustaw (uderza palcem w czoło).
Już wiem. Zosia (biegnie do niego).
Ratuj, ocal nam życie! Felek.
Co on tam wie! po strzelbę iść mi nie dał. Konrad (do Gustawa).
Jeżeli ci przyszła do głowy myśl szczęśliwa, nie kryj się z nią, mów prędko. Gustaw.
Doskonała myśl. Konrad.
Mów-że! Gustaw.
Urządzimy barykady. Felek.
Jakto? nie rozumiem. Gustaw.
Dalej! do dzieła! (przesuwa stół do drzwi, na nim umieszcza krzesło, przy drugich drzwiach stawia piramidę z krzeseł). O, tak, nie damy się! przy tych drzwiach za barykadą, staną dwie osoby, trzy zaś przy tamtych, gdzie są same krzesła. Zosia.
Wybornie! (ustawiają się). Gustaw.
Nie trzeba. Dopiero jak usłyszymy co podejrzanego. Zosia.
Dzielny nasz obrońco! (wyciąga rękę do Gustawa). (Słychać ruch od strony samych krzeseł).
Gustaw (energicznie).
No, dalej — pod barykadę! Konrad.
Mówże wyraźniej, kto ma iść. Gustaw.
Panie i Felek. Zosia (drżąc).
O, mój Boże! śmierć pewna. Amelka.
Ja idę. (Postępuje parę kroków, krzesła się przewracają i wpada Pawełek).
SCENA XIV.
Ciż i Pawełek.
Pawełek.
Proszę panienki i paniczów na obiad. (uderza się o przewrócone krzesła i kuleje). Czy licho nasłało! (patrzy zdziwiony). Gustaw (ze złością).
Kto cię tu wołał? Narobiłeś zamieszania i popsułeś całą robotę. Pawełek (drapie się po głowie).
Paniczu — doprawdy... Zbiłem se piętę, aż mi ćmi w oczach. (kuleje). Konrad.
Daj mu spokój. Nic złego że przyszedł — będzie nas więcej... Felek (do Pawełka).
Rozbójnicy zaraz się zjawią. Pawełek (przestraszony).
O, Jezu! (chowa się pod stół). Zosia.
Nie mamy żadnej obrony, wszystkie psy potrute. Pawełek (załamuje ręce i pada na kolana przed Felkiem).
Paniczu, to ja! Gustaw (przyskakuje do niego).
Łotr! pewno przekupiony — związać go! Konrad (grzmiącym głosem).
Związać! żeby im drogi nie pokazał jak przyjdą. (wszyscy obstępują Pawełka). Powroza dajcie! Felek (wyjmuje sznurki z kieszeni).
Masz! (n. s.). Biedny Pawełek! żal mi go. Pawełek.
Paniczu, ach, paniczu! wódką... Amelka (załamując ręce).
Wódką go spoili i pewno po pijanemu na wszystko się zgodził. (Chłopcy wiążą Pawełka, który wcale się nie broni — Amelka i Zosia chodzą po scenie, narzekając).
SCENA XV.
Ciż i Marysia.
Marysia (wbiega z listem).
O, rety! A to co panicze wyrabiają z tym zbereźnikiem? Gustaw.
To zbrodniarz. Marysia.
Oj, co zbereźnik, to zbereźnik! zawdy go się głupstwa trzymają. (po chwili). Jest tu proszę panienki list — pachciarz dopiero co wrócił. Zosia (z radością).
List od mamy! daj prędko! (bierze list). Pawełek (cicho do Marysi).
A toć mnie związali nikiej cielę. Maryśka, ratuj! Marysia (grożąc mu).
Dobrze ci tak — kiej powiedziałeś, żem świdrowata w oczach — dobrze ci, dobrze! (wychodzi, śmiejąc się). SCENA XVI.
Amelka, Zosia, Felek, Konrad, Gustaw i Pawełek.
Zosia (otwiera list).
Ach, mój Boże! tak się stęskniłam! (do obecnych). Przepraszam — wolno przeczytać? Gustaw.
Niech się pani nie krępuje. (n. s.). Zapomniała o całej biedzie, a gdyby tak teraz przyszli... (po chwili). E — nie, teraz nie ma strachu, ale gdy noc zapadnie, przyjdą na pewno. Zosia (czyta głośno).
„Moje drogie dziecko, znalazłam dla ciebie miejsce na pensyi... (zdziwiona — przestaje czytać). Co? miejsce na pensyi — dla mnie? wcale nie było o tem mowy — nigdym się tego nie spodziewała! (z płaczem). Mam lat szesnaście... doprawdy, nie rozumiem, co rodzice zamyślają. (milczy, zasłoniwszy twarz rękami). Felek.
E — moja Zosiu, nic złego się nie stanie, tylko utracisz miny i grymasy i uczeszesz się jak człowiek, bo zrobiłaś z siebie czupiradło! Amelka (uśmiechając się).
A ja? Felek (zmięszany).
No, nie wypada mówić... Zosia (czyta w dalszym ciągu).
„Znalazłam dla ciebie miejsce na pensyi, gdzie od paru lat kształci się Amelka Łącka”. Amelka.
O, jak to dobrze! będziemy razem. (całuje ją). Moja droga, serdeczna Zosiu! Zosia (ociera oczy).
Ach, Amelko, ja miałam inne marzenia. Amelka.
Cóż robić! tymczasem wypoczęłaś i będziesz miała świeży zapas sił do nauki. (wysuwa się nieznacznie). Zosia (n. s.).
Ach, co za wstyd! jakie upokorzenie. (załamuje ręce). Felek.
Proszę cię, przeczytaj list do końca, albo mi oddaj. (Zosia oddaje mu list — czyta). „Spotkaliśmy się na ulicy, przypadkowo, z panem Apolinarym. Konrad.
To nasz stryj. Gustaw (zaniepokojony).
Macie! wszystko się teraz wyda! Felek (czyta).
„Zakłopotany jest bardzo zmianą mieszkania, które musi powiększyć, gdyż Koniuś i Gutek będą u niego, bo mają tutaj chodzić do gimnazyum. Amelka (już we własnej sukni i dawnem uczesaniu).
Gnuśniejące pokolenie zostanie na swojem stanowisku... (śmiejąc się). Wszak prawda... Guciu? Gustaw i Konrad (nie wiedzą co z sobą robić).
Konrad (cicho do Gustawa).
A widzisz! mówiłem, że to się nie ukryje. Gustaw (n. s.).
Chciałem im zadać szyku. Kto mógł przypuścić, że stryj wejdzie mi w drogę! (zmięszany odwraca się ciągle od towarzystwa). Pawełek.
Jak szarpnę mocno, wszystkie sznurcyska pozrywam. SCENA XVII.
Ciż i Marysia.
Proszę panienki i paniczów na obiad. (n. s.). List czytają. (zbliża się do Pawełka i nieznacznie podaje mu jakiś przedmiot). Konrad.
Oj, dobrze, bo umieram z głodu. Felek.
Moi drodzy, przepraszam — tylko parę wyrazów. (czyta). „A więc wszystko dobrze. Spodziewam się, że Felek strzelby nie nabijał, gdyż o wypadek łatwo — popsuta, może się rozerwać. Pawełek mi przyrzekł, że dopilnuje. Pawełek (z dumą).
I dotrzymałem słowa. Felek, Gustaw i Konrad (biegną do niego).
Co? co ty mówisz? Pawełek (zrywa się z ziemi, sznurki opadają).
A tak. Gustaw (odskakuje przerażony).
Chyba czary!... związaliśmy mocno. Konrad.
Oczom swoim nie wierzę. Felek (n. s.).
Doskonale! wybornie! tak mi biedaka było żal. Marysia.
Ha! ha! ha! czary! Toć kozik przyniosłam, bo panicze za długo żartowali, a chłopaka bolało. Konrad (surowo).
To wcale nie żarty. Sam się przyznał, że pozwolił psy otruć. Marysia.
O, rety! Pawełek.
Tego nie powiedziałem, jako żywo! Amelka (łagodnie).
Wytłomacz się, mój kochany, gdyż teraz nic a nic nie wiemy. Pawełek.
A no tak było. Pan przykazywał na odjezdnem: słuchaj, Pawełek, żeby mi strzelby nie ruszali — popsuta, jeszcze rozerwie — rób co chcesz, a nie daj klucza od szafy. (drapie się w głowę). Jak ja mogłem nie dać paniczowi klucza — zawdy on młody dziedzic, a ja sługa. Myślę, medytuję, zimno mi, to znów gorąco, a panicz woła: kto zamknął szafę? gdzie klucz?... (po chwili) chciałem perswadować, jak huknie: co ci do tego! — oddałem — nie było innej rady. Aha! nie było! — (śmiejąc się) od czegoż mam głowę na karku... (z dumą) i to nie ladajaką! (po chwili — żywo gestykulując). Panicz myk do szafy, a ja skrzywiłem się, niby środa na piątek i zachodzę wedle kuchni. Gospodyni mnie zobaczyła, niby — pani Furtalska — i chwyta się za głowę: „Co ci jest, Paweł? bój się Boga! wyglądasz jak z krzyża zdjęty!” Krzywię się jeszcze bardziej, widzący, że nadało. „Toć sinieje od bólu!” wrzasnęła Marysia — oho! już go kurczy! Ratuj, kto w Boga wierzy! woła gospodyni. — Najlepiej chyba po doktora — dogadują dziewki. Marysia (uderza go w kark ze złością).
A zbereźniku! takeś to umiał oczy przewracać! aż mnie na wnętrzu zabolało od żałości. (Podpiera brodę ręką i kiwa głową). Pawełek (śmieje się).
Strach mnie zdjął, gdy rzekła o doktorze i niby dygotałem, a prosiłem: moja paniuńciu kapeczkę wódki, jeno mocnej... Doktorowi trzeba zapłacić, państwo wyjechali, a ja chudziak pieniędzy nie mam... Marysia.
Toć nie co! Pawełek.
Przyniosła zaraz wódki dobrą kwaterkę... Marysia (z uznaniem).
Sprawiedliwie! Pawełek.
Przyniosła tedy i chce mi prosto w gębę lać — za zimna! wołam — a trzęsę się i krzywię. — (po chwili). Ma racyę, chłopak — powiada gospodyni — wylej to, Magda, w garnuszek i przysuń do ognia, byle duchem! — Ja flaszkę ciągnę do siebie — ona do siebie: Ino nie grymaś! woła. — Nie grymaszę, rzekłem, paniusiu złota, ale chciałbym zaraz się położyć. W kredensie sam przygrzeję wódkę — łyknę — owinę się derką, to w gorącość mnie wrzuci. Rób jak uważasz, powiedziała, a ja co tchu z wódką do psiarni... (śmieje się). Walet krzynkę się bronił, z Zagrajem — bajki, ale Nora do pijaństwa nie ochotna wcale... aż mnie chwyciła za rękę; (ogląda rękę) myślałem, że skaleczy. Felek.
Co wygadujesz? Pawełek.
A juści!... Powyciągały się zaraz, (naśladuje) niby chłopy w karczmie, pod ławą — czasem który warknął — śniło im się cosik. (po chwili). Panicz wołał, a wołał; dla pewności, nakryłem pijane psiska słomą. Gustaw.
A to zuch dopiero! Zmyślny chłopak, trzeba przyznać. Ha! ha! ha! Felek (zanosząc się od śmiechu).
Jak on wszystko ślicznie urządził! Ha! ha! ha! a myśmy się bali rozbójników — Ha! ha! ha! (śmieje się ciągle i spogląda na Pawełka). Konrad (do Gustawa).
No, panie komendancie, żywo, do fortecy! Gustaw (urażony).
Teraz szydzisz — nie wielka sztuka! Sam jednak lepszej rady nie znalazłeś. Amelka.
W każdym razie, Pawełek zasłużył na podziękowanie. Gdyby nie on, może z powodu strzelby stałoby się co złego Felkowi i zrobiłby przykrość ojcu swojem nieposłuszeństwem. Felek.
Masz racyę, Amelciu — tyś zawsze rozumna. (do Pawełka). Serdecznie ci dziękuję... (po chwili) byle psom nie zaszkodziło. Pawełek (śmieje się).
Bajki! Marysia (występuje na przód sceny).
Kiedy już nie ma strachu, może panienki i panicze pójdą na obiad, bo wystygnie całkiem. Konrad (żywo).
Idziemy, o, idziemy jak najchętniej! Umieram z głodu! (zgina ramię i przez nieuwagę podaje Marysi). Służę pani. Marysia (zawstydzona).
Gdzieby zaś, paniczu! (ucieka na lewo — pary się formują). (Zasłona spada).
|