Biesiada (Platon, tłum. Biela)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Platon
Tytuł Biesiada
Pochodzenie Sprawozdanie Dyrekcyi C. K. Gimnazyum im. Franciszka Józefa w Drohobyczu za rok szkolny 1898; Sprawozdanie Dyrekcyi C. K. Gimnazyum im. Franciszka Józefa w Drohobyczu za rok szkolny 1899
Wydawca Nakładem funduszu szkolnego
Data wyd. 1898-1899
Druk J. Broś
Miejsce wyd. Drohobycz
Tłumacz Jan Biela
Tytuł orygin. Συμπόσιον
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
Biesiada[1] Platona.
Przełożył z greckiego
JAN BIELA.

WSTĘP.

Poeta dramatyczny Agaton odniósłszy w r. 416[2] przed Chr. pierwsze zwycięstwo w zapasach dramatycznych, wyprawił następnie swoim przyjaciołom z tego powodu wspaniałą ucztę. Wśród biesiadników był także Sokrates. Opowiadanie o przebiegu tej uczty wkłada Platon w usta Apollodora, wielkiego zwolennika Sokratesa. Apollodor jednak w czasie uczty był jeszcze dzieckiem[3], więc nie brał w niej udziału. Miał atoli tę właściwość, że starał się wiedzieć wszystko, co kiedykolwiek działał i mówił jego mistrz Sokrates. Wskutek takiego usposobienia wywiedział się dokładnie o wszystkich szczegółach tej uczty od niejakiego Arystodema, który był również zapalonym zwolennikiem Sokratesa, jak i Apollodor i jednym z biesiadników, a nadto od samego Sokratesa. Wezwany od przyjaciół, aby im opowiedział, jakie były mowy na tej uczcie, zdaje im z nich sprawę według tego, co słyszał od owego Arystodema. Za staraniem jednego z biesiadników postanawiają goście zabawiać się przy piciu w ten sposób, ażeby każdy wypowiedział po kolei mowę pochwalną na cześć Erosa, boga miłości. Skutkiem tej uchwały powstają liczne mowy, których przedmiotem jest Eros, a z których Arystodem tylko sześć zapamiętał jako najważniejszych. Po ostatniej mowie, wypowiedzianej przez Sokratesa, zjawia się w licznem towarzystwie Alcybiades trochę podchmielony, a dowiedziawszy się, w jaki sposób obecni się zabawiają, wypowiada również mowę pochwalną, atoli nie na cześć Erosa, lecz — Sokratesa. Teraz wpadają nowi goście i nastaje pijatyka. Goście częścią wymykają się do domu. częścią zasypiają na miejscu. Tylko Sokrates, Agaton i Arystofanes rozprawiają dalej, a Sokrates zmusza ich do przyznania, że pisarz tragedyj powinien umieć pisać i komedye. Nareszcie i tych sen zmorzył, a Sokrates wraz z Arystodemem, który się już przespał, udaje się z nastaniem dnia do Likejonu, spędza tam cały dzień w zwykły sposób i dopiero wieczorem powraca do domu.
Ważność i znaczenie tych mów nie jest jednakie. Główne miejsce zajmuje mowa Sokratesa. Wyraża ona prawdziwe zdanie Platona o Erosie. Eros Sokratesa oznacza dążenie do pewnego celu. Celem tym jest dobro, atoli nie poznanie dobra, lecz jego wieczne posiadanie. Eros zatem obejmuje wszelkie moralne dążności człowieka. Pierwsze pięć mów przedstawiają miłość w znaczeniu, jakie jej nadawali zwykli ludzie, a zatem niefilozoficzne zdania i metody. Nadto uzupełniają mowę Sokratesa. On bowiem uwzględnia poprzednich mówców. Celem mowy Alcybiadesa jest przedstawienie Sokratesa, jako głównego erotyka, jako prawdziwego reprezentanta owego wyższego rodzaju duchowej miłości, którą w swojej mowie filozoficznie rozwinął[4].
Utwór ten napisał Platon około r. 385 przed Chr.[5]



OSOBY DYALOGU:
Apollodor, Przyjaciel Apollodora, Glaukon, Arystodem, Sokrates, Agaton, Fedrus, Pauzaniasz, Eryxymach, Arystofanes, Diotyma, Alcybiades.

Apollodor[6]. Zdaje mi się, że nie jestem nieprzygotowany w tej sprawie, o którą się pytacie. Kiedy bowiem niedawno szedłem przypadkowo z domu z Faleronu[7] do miasta, spostrzegł mnie z tyłu jeden ze znajomych i zawołał z daleka żartując przy powitaniu: Zaczekajno Falerejczyku Apollodorze[8]! Stanąłem i czekałem, on zaś rzekł: Szukałem cię, Apollodorze, właśnie co dopiero, gdyż chciałem się dowiedzieć, jakie były mowy o miłości przy rozmowie między Agatonem, Sokratesem, Alcybiadesem i innymi, którzy wtedy brali udział w uczcie. Opowiedział mi wprawdzie o tem już ktoś inny, który dowiedział się był od Fenixa, syna Filipa[9], i dodał, że ty także wiesz, ponieważ jednak nie umiał mi nic pewnego powiedzieć, więc opowiedz mi ty, bo ty jesteś najgodniejszy do głoszenia mów przyjaciela. Przedewszystkiem jednak powiedz mi, czy byłeś obecny przy tej rozmowie, czy nie?
Widocznie opowiadający, rzekłem mu na to, nic ci dobrze nie opowiedział, jeżeli myślisz, że ta rozmowa, o którą się pytasz, niedawno się odbyła tak, że ja również brałem w niej udział.
Tak myślałem, odrzekł przyjaciel.
Skądże to Glaukonie? zapytałem. Czy nie wiesz, że Agaton od wielu już lat tutaj się nie zjawił?[10] Odkąd zaś ja obcuję ze Sokratesem i staram się wiedzieć każdego dnia, co mówi lub czyni, nie ma jeszcze trzech lat. Przedtem zaś biegając, gdzie los nadarzył i myśląc, że w ten sposób czegoś dokonam, byłem niezczęśliwszy od każdego innego człowieka, podobnie jak ty obecnie, który sądzisz, że należy się zajmować czemkolwiekbądź raczej aniżeli filozofią.
Nie szydź ze mnie, zawołał Glaukon, lecz powiedz mi, kiedy to odbyła się ta rozmowa?
Kiedyśmy byli jeszcze dziećmi, odrzekłem, kiedy Agaton odniósł zwycięztwo swoją pierwszą tragedyą, mianowicie następnego dnia po dziękczynnej za zwycięztwo uczcie, jaką wyprawił wraz z choreutami[11].
A więc zdaje się bardzo dawno, ozwał się na to tamten. Lecz któż ci o tem opowiadał? czy nie sam Sokrates?
Nie na Zeusa, odparłem, ale ten sam co i Fenixowi. Był to niejaki Arystodem Kidatenejczyk[12], niskiego wzrostu, zawsze bosy. Ten był obecny rozmowie, należąc do największych wówczas mojem zdaniem wielbicieli Sokratesa. Wypytałem się jednak o niektóre od niego zasłyszane szczegóły także samego Sokratesa, a ten potwierdził mi jego opowiadanie.
Opowiadajże mi więc! zawołał. Wszak, jeżeli się idzie tą drogą do miasta, można dobrze i opowiadać i słuchać. Taki zatem pośród drogi mieliśmy przedmiot rozmowy, dlatego to, jak już na początku zaznaczyłem, nie jestem nieprzygotowany. Jeżeli wam także mam opowiedzieć, muszę to uczynić. Gdy bowiem albo sam rozprawiam o filozofii albo słucham innych rozprawiających, to oprócz korzyści, jaką stąd mojem zdaniem odnoszę, doznaję nadto niewymownej rozkoszy, gdy zaś słyszę rozmowy innej treści zwłaszcza wasze bogacze i kapitaliści, to nie tylko sam sie martwię, lecz także żałuję was jako moich przyjaciół, że według waszego mniemania dokonujecie czegoś, podczas gdy wy niczego nie dokonujecie. A może i wy również uważacie mnie za nieszczęśliwego i mojem zdaniem słusznie tak o mnie sądzicie, ja jednak o was nie sądzę, lecz wiem to napewno.
Przyjaciel. Zawsze jesteś jednakim Apollodorze, zawsze bowiem łajesz siebie i innych i zdajesz się, krótko mówiąc, wszystkich począwszy od siebie uważać za nieszczęśliwych z wyjątkiem jednego Sokratesa. Skąd właściwie otrzymałeś ten przydomek szalonego, nie wiem. W mowach swoich przynajmniej zawsze okazujesz się takim. Gnieważ się na siebie i innych wyjąwszy Sokratesa.
Apollodor. Wszak jawna przyjacielu, że szaleję i jestem pozbawiony zmysłów, skoro tak myślę i o sobie i o was.
Przyjaciel. Nie warto, Apollodorze, obecnie o to się sprzeczać. Nie odmawiaj naszej prośbie, lecz opowiedz, jakie to były mowy?
Apollodor. Były więc mniej więcej następujące.
Spróbuję jednak raczej tak od początku opowiedzieć, jak mi opowiadał Arystodem.


Opowiadał tedy, że spotkał Sokratesa wykąpanego i obutego, co ten rzadko zwykł był czynić. Na zapytanie Arystodema, dokąd idzie tak pięknie przygotowany, odrzekł: Na ucztę do Agatona. Wczoraj bowiem wymknąłem mu się z uczty dziękczynnej za zwycięstwo, bojąc się ścisku, przyrzekłem jednak, że przybędę dzisiaj. Wystroiłem się zatem w ten sposób, aby przyjść jako piękny do pięknego. A ty, dodał, jak myślisz? czy nie zechciałbyś pójść na ucztę niezaproszony?
Jestem na twoje rozkazy! odpowiedziałem.
Chodź więc ze mną, abyśmy także w przysłowiu zrobili małą poprawkę, mianowicie, że i na uczty znakomitych udają się znakomici bez zaproszenia. Toć i Homer, jak się zdaje, to przysłowie nie tylko przekręcił, lecz nawet wyszydził. Przedstawiwszy bowiem Agamemnona jako męża niezwykle biegłego w sprawach wojennych, Menelausa zaś jako słabego łucznika, każe na ucztę ofiarną, urządzoną przez Agamemnona, przyjść Menelausowi bez zaproszenia, gorszemu na ucztę do lepszego[13].
Na te słowa rzekł Arystodem: Może i ze mną tak będzie, Sokratesie, że nie według twoich słów, lecz według Homera, jako lichy człowiek idę niezaproszony na ucztę do mądrego. Czy więc będziesz miał co na moje usprawiedliwienie, biorąc mnie ze sobą? Ja bowiem nie przyznam się, że przychodzę bez zaproszenia, lecz żem przez ciebie zaproszony.
Idąc we dwójkę, rzekł Sokrates, będziemy się nawzajem naradzali, co mamy powiedzieć[14]. Chodźmy więc.
Po takiej mniej więcej rozmowie ruszyli dalej. Sokrates jednak zamyśliwszy się nad czemś, zatrzymał się na drodze, a gdy tamten na niego czekał, kazał mu iść naprzód. Kiedy Arystodem przybył przed dom Agatona, zastał drzwi otwarte i tutaj, jak opowiadał, doznał śmiesznej przygody. Natychmiast bowiem wyszedł naprzeciw niego jeden z niewolników i wprowadził go tam, gdzie goście zajmowali miejsca przy stole, i Arystodem zastał ich właśnie zabierających się do ucztowania. Zobaczywszy go Agaton, zawołał w tej chwili: W sam czas przybywasz Arystodemie, aby brać udział w naszej uczcie. Jeżeli cię zaś co innego sprowadziło, odłóż to na później, już wczoraj bowiem chciałem cię zaprosić, nie mogłem cię jednak zobaczyć. Ale dlaczego nie prowadzisz nam Sokratesa? Na te słowa, opowiadał dalej, oglądam się i nigdzie nie widzę za sobą Sokratesa. Oświadczyłem więc, że rzeczywiście przybyłem ze Sokratesem, zaproszony przez niego tutaj na ucztę.
Dobrześ zrobił, rzekł Agaton, ale gdzież jest tamten?
W tyle właśnie za mną postępował, sam się dziwię, gdzie może być?
Popatrzno chłopcze, zawołał Agaton, i przyprowadź Sokratesa, ty zaś Arystodemie zajmij miejsce obok Eryxymacha.
Jemu tedy, opowiadał dalej, obmył jeden z niewolników nogi, aby mógł się położyć na sofie, drugi zaś przybył z wieścią, że Sokrates usunąwszy się z drogi, stoi w przedsionku sąsiedztwa i nie chce wejść pomimo jego prośby.
Dziwną wiadomość przynosisz, rzekł Agaton. Prośże go jednak i nie ustępuj.
Nie róbcie tego, odezwał się Arystodem, lecz zostawcie go w spokoju, ma bowiem taki zwyczaj, że niekiedy ustąpiwszy na bok gdziekolwiekbądź, zatrzymuje się. Przyjdzie on w krótce, jak sądzę. Nie przeszkadzajcie mu zatem, ale zostawcie go w spokoju.
Trzeba tak uczynić, skoro jest takie twoje zdanie, rzekł na to Agaton. Nas jednak obecnych obsługujcie chłopcy. Przynoście potrawy całkiem według waszego upodobania, ponieważ nikt nie jest waszym dozorcą, bom nigdy nie zwykł tego czynić[15]. Wyobraźcie sobie zatem, że wy zaprosiliście na ucztę i mnie i resztę obecnych, i obsługujcie nas tak, ażebyśmy was mogli pochwalić.
Po tych słowach, opowiadał dalej Arystodem, oni zabrali się do jedzenia, Sokrates jednak nie przychodził. Agaton chciał kilka razy posłać po Sokratesa, Arystodem atoli nie pozwolił. Przybył nareszcie, nie bawiąc zbyt długo według swego zwyczaju, lecz kiedy byli najwyżej w środku uczty. Wtedy Agaton — zajmował właśnie sam jeden ostatnie miejsce — rzekł do niego: Umieść się Sokratesie tu obok mnie, abym skorzystał także z mądrej myśli, która ci przyszła w przedsionku do głowy. Widocznie znalazłeś ją i dzierżysz, nie byłbyś się bowiem ruszył z miejsca.
Sokrates usiadłszy, odrzekł na to: Dobrzeby było Agatonie, gdyby z mądrością tak się rzecz miała, żeby, gdy się ze sobą zetkniemy, przechodziła od posiadającego ją w większym stopniu do tego, który jej mniej posiada, podobnie jak woda w pucharach, która po nitce wełnianej ścieka z pełnego w pusty. Jeżeli także z mądrością tak się rzecz ma, w takim razie wysoko sobie cenię miejsce obok ciebie, sądzę bowiem, że obfitą i piękną mądrością napełnię się od ciebie. Moja bowiem mądrość jest może licha i wątpliwa, podobna sennemu zjawisku, twoja zaś znakomita i pełna powodzenia, skoro pomimo twojej młodości tak wspaniale z ciebie zajaśniała i niedawno w obecności więcej niż 30.000 Hellenów się objawiła[16].
Szydercą jesteś Sokratesie, zawołał Agaton. Atoli spór o mądrość roztrzygniemy nieco później, wezwawszy Dyonizusa[17] na rozjemcę, teraz zaś zabierz się przedewszystkiem do potraw.
Skoro następnie umieścił się Sokrates przy stole i posilił się wraz z innymi, złożyli libacyą, a zaśpiewawszy hymn na cześć boga i wypełniwszy resztę religijnych ceremonij, zwrócili się do puharów.
Wtedy Pauzaniasz[18], opowiadał dalej Arystodem, przemówił w następujące mniej więcej słowa:
Teraz, przyjaciele, w jaki sposób moglibyśmy pić jak najprzyjemniej? Co się mnie tyczy, to rzeczywiście niedobrze mi z wczorajszego picia i potrzebuję jakiegoś wytchnienia, a myślę to także o większości z was, braliście bowiem wczoraj udział w uczcie. Zastanówcie się więc, w jaki sposób moglibyśmy pić jak najprzyjemniej?
Dobra jest twoja rada, rzekł na to Arystofanes[19], aby na wszelki sposób ustanowić jakieś zwolnienie w piciu, gdyż i ja należę do tych, którzy wczoraj przebrali miarę.
Usłyszawszy to Eryxymach[20], syn Akumenosa. Dobrze mówicie, zawołał. Jeszcze tylko jednego z was potrzebuję usłyszeć, mianowicie, jak się czuje na siłach co do picia Agaton?
I ja także, odpowiedział, nie mam żadnych sił.
Jest to, oświadczył na to Eryxymach, prawdziwie niespodzianą korzyścią dla nas, to jest dla mnie, Arystodema, Fedrusa i dla reszty obecnych, jeżeli wy najsilniejsi w piciu, obecnie od tego się wymawiacie, my bowiem zawsze byliśmy słabi, Sokratesa jednak wykluczam, bo on zdolny jest w obu kierunkach, dla niego zatem będzie rzeczą obojętną, na co się zgodzimy. Ponieważ więc nikt, jak się zdaje, z obecnych nie ma ochoty pić wiele wina, to może mniej będę przykry, jeżeli powiem prawdę o przebieraniu miary w piciu. Mnie mianowicie praktyka lekarska jasno dowiodła, że upijanie się jest dla ludzi szkodliwe: dla tego ani sam dobrowolnie nie chciałbym przebrać miary w piciu, anibym drugiemu nie radził, zwłaszcza jeżeli ten jest z poprzedniego dnia oszołomiony.
Po tych słowach, opowiadał Arystodem, zabrał głos Fedrus Mirrynuzyjski[21] mówiąc: Ja zawsze zwykłem cię słuchać, zwłaszcza, jeżeli mówisz jako lekarz, dziś jednak i reszta to uczyni, jeżeli się dobrze zastanowi.
Usłyszawszy te mowę, wszyscy się zgodzili na to, aby obecnej uczty nie zasadzać na piciu, lecz pić jedynie według osobistego upodobania.
Skoro tedy, mówił Eryxymach, zgodziliśmy się, aby każdy pił tyle, ile zechce, a przymusu, żeby żadnego nie było, proponuję teraz, abyśmy właśnie przybyłą muzykantkę odprawili, niech gra sobie lub, jeżeli chce, niewiastom wewnątrz domu, my zaś abyśmy dzisiaj zabawiali się ze sobą przez mowy. Chcę wam także przedmiot mów zaproponować, jeżeli się zgadzacie.
Wszyscy na to oświadczyli, że się zgadzają i żądają od niego, aby zaproponował.
Wtedy Eryxymach tak przemówił:
Zaczynam moją mowę tak jak Melanippę Eurypidesa[22], mowa bowiem, którą zamierzam wypowiedzieć, pochodzi nie odemnie, lecz od tego oto Fedrusa. Fedrus mianowicie wciąż do mnie mówi z oburzeniem: Czyż to nie zgroza, Eryxymachu, ażeby na cześć innych bogów poeci potworzyli hymny i peany, na cześć zaś Erosa, tak wielkiego i tak potężnego boga, ani jeden z tylu poetów żadnej pieśni pochwalnej nie utworzył?[23] A dalej, ażeby owi zacni sofiści, jak naprzykład słynny Prodikus, [24] popisali w prozie pochwały Heraklesa i innych mężów — chociaż to jest mniej dziwnem, natrafiłem jednak na jedną książkę, w której była nadzwyczajna pochwała soli z powodu jej użyteczności, innych także tego rodzaju przedmiotów możesz znaleść liczne pochwały — żeby więc na takie rzeczy łożono wiele starania, Erosa zaś żeby nikt z ludzi nie odważył się do dzisiejszego dnia godnie opiewać, lecz żeby tak zupełnie został zaniedbany tak potężny bóg!? — Mojem zdaniem Fedrus ma co do tego zupełną słuszność. Pragnę więc z jednej strony jemu wyświadczyć usługę i zrobić przyjemność, z drugiej strony sądzę, że nam zebranym godzi się w obecnej chwili uczcić tego boga. Jeżeli się zatem ze mną zgadzacie, to możemy mieć dostateczną treść dla naszej zabawy przez rozmowy. Moje mianowicie zdanie jest takie, że zaczynając od prawej ręki każdy z nas powinien wypowiedzieć mowę pochwalną na cześć Erosa, jak może najlepszą. Fedrus zaś rozpocząć, ponieważ zajmuje pierwsze miejsce u nadto jest twórcą wniosku.
Nikt Eryxymachu, rzekł na to Sokrates, nie będzie przeciw tobie głosował, ani bowiem ja, który nie przypisuję sobie wiedzy w niczem innem oprócz w spoiwach miłości, nie mógłbym się sprzeciwiać, ani prawdopodobnie Agaton i Pauzaniasz, ani z pewnością Arystofanes, którego całe zajęcie obraca się około Dyonizusa i Afrodyty, ani żaden z tych, których tutaj widzę. Oczywiście my, którzy ostatnie zajmujemy miejsca, najgorzej na tem wejdziemy, zadowolimy się jednak, jeżeli poprzednicy wypowiedzą dobre i piękne mowy. Niech zatem szczęśliwie zaczyna Fedrus i niech wielbi Erosa.
Na to zgodzili się także wszyscy inni i żądali tego samego, czego Sokrates. Wszystkiego atoli, co każdy z nich mówił, nie przypominał sobie już dobrze Arystodem, ani leż ja tego wszystkiego, co on mi opowiadał, które jednak szczegóły i których mężów mowy wydawały mi się najbardziej godne pamięci, tych każdą z osobna wam przytoczę.


Najpierw tedy, jak powiedziałem, zaczął Fedrus według opowiadania Arystodema tak mniej więcej swoją mowę:
Eros jest bogiem wielkim i godnym podziwu ludzi i bogów tak z wielu rozmaitych względów jak przedewszystkiem z powodu swojego pochodzenia. Należeć bowiem do najstarszych bogów jest zaszczytnem. Mamy zaś na to następujące dowody. Rodzice Erosa ani nie istnieją, ani nie są wspominani przez żadnego prozaika ani poetę, Hezyod natomiast powiada[25]:

Na początku był Chaos, potem zaś
Ziemia szeroka, bezpieczna zawsze siedziba dla wszystkich, i Eros,

twierdzi więc, że po Chaosie te dwa bóstwa powstały t. j. Ziemia i Eros, Parmenides[26] zaś mówi o sile twórczej:
Najpierwszego ze wszystkich bogów wywołała do życia Erosa. Z Hezyodem zgadza się także Akuzylaus[27]. W ten sposób wszyscy przyznają, że Eros należy do najstarszych bogów.
Będąc najstarszym jest sprawcą największych dla nas dobrodziejstw. Ja przynajmniej nie umiem wzkazać większego dobrodziejstwa, niż dla młodzieńca w pierwszej młodości szlachetnego kochanka, a dla tego ulubieńca. Co bowiem musi przez całe życie prowadzić ludzi, którzy postanowili żyć szlachetnie, tego ani krewni, ani godności ani bogactwo ani nic innego nie podoła tak dobrze wzbudzić jak miłość. A cóż to takiego mam namyśli? Wstyd przed haniebnymi czynami a dążenie do szlachetnych; bez tych dwóch uczuć nie może ani państwo ani pojedynczy człowiek dokonać dzieł wielkich i pięknych. Bo mojem zdaniem, gdyby ktoś miał zobaczyć kochanka, jak tenże popełnia jaki czyn haniebny lub znosi od drugiego, a nie broni się dla tchórzostwa, to ani wystąpienie przed oczy ojca ani towarzyszy ani nikogo innego nie byłoby mu tak przykre, jak przed oczy ulubieńca. To samo spostrzegamy także na ulubieńcu, mianowicie, że strasznie wstydzi się kochanka, jeżeli go tenże zobaczy popełniającego jakiś czyn haniebny. Gdyby było możebnem, ażeby państwo lub wojsko składali kochankowie i ulubieńcy, to ci nie mogliby lepiej swego państwa w żaden inny sposób urządzić, jak przez to, żeby się wstrzymali od wszelkich haniebnych czynów a współzawodniczyli w pięknych. Jeżeliby zaś tacy walczyli obok siebie, pokonaliby, rzec można, cały świat, choćby ich mało było. Kochanek bowiem łatwiejby zniósł, gdyby go wszyscy inni widzieli, niż ulubieniec, że albo opuszcza szeregi albo porzuca tarczę i często wolałby śmierć, niż takie położenie. Opuścić zaś ulubieńca lub nie dopomódz mu w niebezpieczeństwie — nikt nie jest tak nikczemny, żeby go sam Eros nie zapalił do męstwa i nie uczynił równym najdzielniejszemu z natury. A co Homer mówi, że niektórych bohaterów napełnił bóg męztwem[28], to z pewnością daje to Eros kochankom na mocy swej natury,
Nawet umrzeć za siebie nawzajem chcą jedynie kochający i to nie tylko mężczyzni ale także niewiasty. Na to moje twierdzenie dostateczny dowód wobec Helenów daje córka Peliasa, Alcestis[29]. Ona sama jedna zdecydowała się ponieść śmierć za swego męża, chociaż miał jeszcze ojca i matkę, i tak dalece przewyższyła ich w przywiązaniu pochodzącem z miłości, iż dowiodła, że byli dla syna obcymi i związanymi z nim jedynie imieniem. A kiedy spełniła ten czyn, uważali go nie tylko ludzie, lecz także bogowie za tak piękny, że lubo wielu ludzi dokonało wiele pięknych czynów, a bogowie tylko niewielką liczbę z nich w ten sposób wynagrodzili, iż ich duszę wypuścili z Hadesu, jej duszę także wypuścili z podziwu dla tego jej czynu. Tak to i bogowie niezwykle cenią zapał i dzielność w miłości. Orfeusa natomiast, syna Ojagrosa, wyprawili z Hadesu bez skutku, pokazawszy mu jedynie cień jego małżonki, z powodu której przybył, jej zaś samej nie oddawszy, ponieważ byli zdania, że jako muzyk jest tchórzem i że nie ma odwagi ponieść śmierć z miłości jak Alcestis, lecz że próbuje żywy dostać się do Hadesu. Ukarali go więc za to i sprowadzili śmierć jego przez kobiety i nie uczcili go tak jak Achillesa, syna Tetydy, którego wysłali na wyspy błogosławionych. Ten bowiem, chociaż się dowiedział od matki, że umrze, jeżeli zabije Hektora, jeżeli zaś nie zabije, że powróci do domu i dożyje sędziwego wieku, odważył się jednak ująć się za kochankiem Patroklesem pomścić go i ponieść śmierć nie tylko za żyjącego lecz nawet za umarłego, bo Patrokles zakończył już był życie. Skutkiem tego bogowie z wielkiego dlań podziwu niezwykle go nagrodzili, ponieważ tak bardzo cenił swego kochanka. Eschyl bowiem bredzi, kiedy twierdzi, że Achilles kochał się w Patroklesie. Achilles przecież był piękniejszy nie tylko od Patroklesa lecz od wszystkich bohaterów, jeszcze bez brody, a nadto o wiele młodszy, jak powiada Homer[30]. Prawda, że bogowie rzeczywiście bardzo cenią poświęcenie, mające źródło w takiej miłości, o wiele jednak bardziej podziwiają, cenią i wynagradzają, kiedy ulubieniec okazuje większe przywiązanie do kochanka, niż kiedy kochanek do ulubieńca, kochanek bowiem podobniejszy jest do bogów, niż ulubieniec, bo jest natchniony przez boga. Dlatego to Achillesa bardziej odznaczyli, niż Alcestis, wysławszy go na wyspy błogosławionych.
Utrzymuję zatem, że Eros nie tylko jest najstarszy i najczcigodniejszy z bogów, lecz także najzdolniejszy dopomódz ludziom do osiągnięcia cnoty i szczęśliwości tak w tem jak i w przyszłem życiu.


Taką mniej więcej mowy wypowiedział Fedrus, według opowiadania Arystodema, po Fedrusie wystąpili jacyś inny, lecz ich mów nie pamiętał dobrze. Pominął ich zatem i powtórzył mowę Pauzaniasza.

Ten przemówił w następujący sposób:
Mojem zdaniem, źle określono temat mów naszych, postawiszy tak wprost żądanie pochwały Erosa. Gdyby był jeden Eros, byłoby dobrze. Jednak nie jest jeden. Skoro zaś nie jest jeden, lepiej będzie naprzód oznaczyć, którego należy chwalić. Ja więc będę się starał to poprawić, najpierw wskazując, którego Erosa należy chwalić, następnie chwaląc go w sposób godny boga. Wszyscy wiemy, że niema Afrodyty bez Erosa. Gdyby była jedna, byłby i Eros jeden. Skoro jednak są dwie, musi także być dwóch Erosów. A jakże nie miałoby być dwóch bogiń? Jedna mianowicie jest starsza bez matki, córka Uranusa, którą też nazywamy uranijską, druga zaś młodsza, córka Zeusa i Diony, którą mienimy pospolitą. Musi zatem pomocnik jednej nazywać się słusznie Erosem pospolitym, drugiej zaś uranijskim.
Oczywiście powinno się chwalić wszystkich bogów, w każdym jednak razie trzeba próbować skreślić funkcye każdego z osobna.
Z każdą mianowicie czynnością ma się sprawa w następujący sposób. Czynność ze względu na samo jej wykonywanie nie jest ani piękną ani szpetną. Naprzykład z obecnych naszych czynności czyto picie czy śpiew czy rozmowa, żadna sama przez się nic jest piękną, lecz dopiero przez wykonanie staje się taką, w jaki sposób ją wykonano. Pięknie bowiem i należycie wykonana staje się piękną, nienależycie szpetną. Tak samo ma się z miłością, i nie każdy Eros jest godzien pochwały, lecz tylko ten, który zachęca nas do szlachetnej miłości.
Towarzysz tedy Afrodyty pospolitej jest prawdziwie pospolity i dokonuje tego, co mu się nadarzy. Jest to ten, według którego kochają pospolici ludzie. Tacy zaś kochają po pierwsze zarówno kobiety jak chłopców, następnie w tych, których kochają, bardziej kochają ciała, niż dusze, nareszcie kochają, o ile mogą najnierozumniejszych, mając jedynie wzgląd na zadowolenie własnej namiętności, a nie troszcząc się o to, czy ono jest szlachetne, czy nie. Stąd zwykłe czynią to, co im przypadek nadarzy, zarówno dobro jak jego przeciwieństwo. Ten Eros bowiem pochodzi od bogini, która jest nie tylko o wiele młodsza od tamtej, lecz także przy swojem powstaniu miała udział w pierwiastku i męskim i żeńskim. Drugi zaś pochodzi od uranijskiej, która po pierwsze nie ma udziału w pierwiastku żeńskim, lecz jedynie męskim — na tym właśnie Erosie zasadza się miłość do chłopców — po drugie jest stalszą i wolną od swawoli. Przeto opanowani przez tego Erosa zwracają się do rodzaju męskiego, kochając istoty z natury silniejsze i rozumniejsze. Nawet w samej pederastyi można poznać owładniętych jedynie przez tego Erosa. Nie kochają bowiem chłopców nierozwiniętych, lecz dopiero wtedy, kiedy ci zaczynają okazywać rozum, do zaś łączy się z chwilą dostawania zarostu. Tacy, mojem zdaniem, którzy od tej chwili poczynają kochać, gotowi są na zawsze razem pozostać i wspólnie życie przepędzić, nie zaś, skoro młodego oszukali, podszedłszy go z powodu jego nierozumu, z szyderstwem odbiedz do innego. Powinnoby nawet istnieć prawo zabraniające kochać chłopców, ażeby się na niepewne nie łożyło wielkiego starania. Niepewnem bowiem jest, jak się chłopiec w końcu rozwinie na ciele i na duszy pod względem występku i cnoty. Szlachetni sami na siebie dobrowolnie to prawo nakładają, powinnoby się jednak i owym pospolitym kochankom tego zabronić, podobnie jak zabraniamy im o ile możemy, kochać niewiasty wolnourodzone. Cito bowiem także sprowadzili hańbę na ten stosunek, przez co niektórzy śmią głosić, że szpetną jest rzeczą uledz kochankowi. Głoszą zaś takie zdania ze względu na tych ostatnich, widząc ich niewłaściwe i nieprawne postępowanie, boć przecież każdy czyn, wykonany przyzwoicie i prawnie, nie może zasługiwać sprawiedliwie na naganę.
Zwyczaj zaś odnoszący się do miłości w innych państwach jest łatwy do zrozumienia, jest bowiem wyraźnie określony, tutaj i w Sparcie, przeciwnie zawikłany. W Elidzie mianowicie u Beotów i tam, gdzie niema biegłych w wymowie, wyraźnie ustanowiono, że piękną jest rzeczą ulegać kochankom, i ani młody ani stary nie śmie uważać tego za hańbę, aby, jak sądzę, nie mieli kłopotu, jako słabi w wymowie, przy namawianiu do tego młodzieńców. W Jonii natomiast i na wielu innych barbarzyńcom podległych miejscach uważa się taka miłość za hańbę. Barbarzyńcy bowiem, podlegający władzy absolutnej, nie tylko taką miłość, lecz także filozofią i gimnastykę uważają za coś szpetnego. Bo, mojem zdaniem, nie jest z korzyścią dla panujących, jeżeli w poddanych rodzą się wielkie myśli i powstają silne przyjaźnie i związki, któreto stosunki i wszelkie ich następstwa zwykła sprowadzać miłość[31]. Doświadczyli tego w czynie także tutejsi tyrani: miłość bowiem między Arystogejtonem i Harmodyosem, zamieniona w trwałą przyjaźń, zniweczyła ich panowanie. Tak więc, gdzie szpetną jest rzeczą uledz kochankowi, tam pochodzi taki zwyczaj z niegodziwości ustawodawców, to jest z chciwości władzy u panujących, a z tchórzostwa u poddanych, gdzie zaś uważa się wprost za rzecz piękną, z umysłowej opieszałości ustawodawców.
Tutaj zaś panuje o wiele piękniejszy zwyczaj, który jednak jak powiedziałem, niełatwy jest do zrozumienia.
Jeżeli się bowiem zastanowimy, to widzimy, że miłość jawną uważa się za szlachetniejszą od tajnej a przedewszystkiem miłość do najszlachetniejszych i najlepszych, choćby byli brzydszymi od innych, że dalej kochanek doznaje od wszystkich niezwykłej zachęty, jak gdyby nie dopuszczał się niczego haniebnego, że uchodzi za rzecz piękną, jeżeli pozyska sobie miłość ulubieńca, za szpetną zaś, jeżeli jej nie pozyska, że dla próby pozyskania tejże zwyczaj dozwala kochankowi popełniać dziwne czyny i odbierać za nie pochwały, czyny, za które każdy otrzymałby najostrzejszą naganę, gdyby się na nie odważył, zamierzając i chcąc osiągnąć co innego, aniżeli te miłość. Gdyby bowiem ktoś pragnąc otrzymać od kogo czy pieniądze czy urząd czy inną jaką władzę, zechciał czynić to, co właśnie względem ulubieńców czynią kochankowie, którzy błagają ich w swych prośbach na klęczkach, składają przysięgi, spędzają nocy pod ich drzwiami i podejmują się dobrowolnie posług, jakich nie podjąłby się żaden niewolnik, zabroniliby mu w ten sposob działać tak przyjaciele jak i nieprzyjaciele, jedni zarzucając mu pochlebstwo i podłość, drudzy napominając go i wstydząc się za niego: jeżeli zaś czyni to wszystko kochanek, znajduje uznanie, a zwyczaj pozwala mu czynić to bez utraty czci, jak gdyby dokonywał jakiegoś bardzo szlachetnego czynu. Najważniejsza jednak, przynajmniej według zdania tłumu, że jemu jednemu przebaczają bogowie, jeżeli przysięga i łamie przysięgę, miłosna bowiem przysięga nie jest żadną, jak powiadają, przysięgą. Tak więc i bogowie i ludzie dali wszelką swobodę kochankowi i według tutejszego zwyczaju. Według tego żalem możnaby sądzić, że w tem mieście uważa się za coś bardzo szlachetnego nie tylko być kochankiem, lecz także okazywać miłość kochankowi.
Skoro atoli ojcowie dają dozorców ulubieńcom i nie pozwalają im rozmawiać z kochankami, a dozorcom przedewszystkiem dopilnować tego właśnie zakazu polecają, skoro rówieśnicy i towarzysze łają ulubieńców, jeżeli widzą, że coś takiego się dzieje, i skoro starsi łających nie wstrzymują ani ich nie ganią, jakoby źle mówili — skoro się znów te okoliczności rozważy, możnaby z długiej strony sądzić, że tutaj tego rodzaju stosunek uchodzi za największą hańbę.
Ja jednak zapatruję się na ten stosunek w następujący sposób. Nie jest on prosty, jak to się już na początku rzekło, mianowicie nie jest ani piękny ani szpetny sam przez się, lecz piękny, jeżeli się go pięknie utrzymuje, szpetny jeżeli szpetnie. Szpetnie tedy jest uledz w szpetny sposób niegodziwemu, pięknie szlachetnemu i w sposób piękny. Niegodziwym zaś jest ów pospolity kochanek, który kocha bardziej ciało, niż duszę. Nie jest on nawet stały, bo kocha niestały przedmiot. Wraz bowiem ze zniknięciem piękności cielesnej, którą właśnie kochał, odbiega, zniweczywszy wiele swoich mów i przyrzeczeń. Kto zaś pokochał szlachetny charakter, ten wytrwa przez cale życie, połączył się bowiem w jedno z tem, co jest trwałe. Tych więc żąda nasz zwyczaj dobrze i należycie zbadać i jednemu ulegać a drugiego unikać. Dlategoto kochanków zachęca do pogoni, ulubieńców zaś do ucieczki, ustanawiając zapasy i badanie, do którego rodzaju należy kochanek, a do którego ulubieniec. Stądto dla powyższej przyczyny uważa się za hańbę po pierwsze, jeżeli ktoś prędko ulegnie, a to, aby nie zabrakło czasu, który przecież zdaje się największą ilość stosunków doskonale wyświecać; za hańbę również po drugie, jeżeli ulegnie bogactwu i władzy państwowej, czyto, gdy kto będąc pod uciskiem przestraszy się i nie zniesie go, czy też, gdy otrzymując dary w pieniądzach albo poparcie w swoich zamysłach politycznych, nie gardzi takim dobrodziejem: z takich bowiem stosunków żaden, jak się zdaje, nie jest ani trwały ani niezmienny, pominąwszy już tę okoliczność, że z nich nawet szlachetna przyjaźń nie powstaje. Jedna tedy tylko pozostaje droga według naszego zwyczaju, jeśli ulubieniec ma uledz w sposób szlachetny. Jest mianowicie u nas zwyczaj, że jak dla kochanka nie jest płaszczeniem się ani hańbą, jeżeli dobrowolnie podejmuje się wszelkiego rodzaju posług dla ulubieńca, tak istnieje także inna jedyna dobrowolna niewola, która nie przynosi hańby: jest to niewola mająca nu celu pozyskanie cnoty. Jeżeli mianowicie ktoś chce drugiemu wyświadczyć usługę w tej myśli, że się przez niego stanie lepszym czyto w mądrości czy w innym jakim rodzaju cnoty, to według naszego zwyczaju ta dobrowolna niewola nie uważa się ani za hańbę ani za pochlebstwo. Trzeba zatem oba te zwyczaje połączyć w jedno, tak to, które się odnosi do pederastyi, jak i to, które do filozofii i do innego rodzaju cnoty, jeżeli uległość ulubieńca dla kochanka ma się uważać za coś pięknego. Jeżeli się bowiem zejdą razem kochanek i ulubieniec, będąc przekonania jeden, że słusznie pomaga, pomagając w czemkolwiekbądź ulubieńcowi, który mu ulega, drugi zaś, że słusznie służy w czemkolwiekbądź temu, który go robi mądrym i dolnym, jeden, że podoła dopomódz do wykształcenia i do innych cnót, drugi zaś, że potrzebuje pozyskać wykształcenie i mądrość, — wtedy, gdy się takie przekonania zejdą, wtedy jedynie zdarza się. że uległość ulubieńca dla kochanka jest czemś pięknem, kiedy zaś indziej nigdy. W tym wypadku nie jest hańbą nawet dać się oszukać, we wszystkich zaś innych przynosi hańbę, czy się jest oszukanym czy nie. Jeżeli bowiem ktoś kochankowi jako boga temu uległszy dla bogactwa, da się oszukać i nie otrzyma pieniędzy, ponieważ kochanek okazał się ubogim, to taki stosunek nie mniej będzie hańbą. Taki bowiem człowiek okazał, mojem zdaniem, swój charakter, mianowicie, że dla pieniędzy komukolwiek w czemkolwiek usłuży, a to nie przynosi zaszczytu. Z tego samego powodu jeżeli kłoś uległszy kochankowi jako dobremu, sądząc, że przez miłość do niego stanie się lepszym, zostanie oszukanym, ponieważ tamten okazał się złym i nieposiadającym cnoty, to jednak taki zawód jest piękny. Taki bowiem również wyjawił, mojem zdaniem, swój charakter, mianowicie, że dla cnoty i dla uszlachetnienia się jest gotów usłużyć każdemu we wszystkiemi, a taki charakter jest najpiękniejszy. Na wszelki zatem sposób pięknie jest ulegać dla pozyskania cnoty.
Taki Eros należy do bogini nieba, sam pochodzi z nieba i ma wielką wartość tak dla państwa jak dla jednostek, zmuszając nie tylko kochanka, lecz także ulubieńca do silnego ćwiczenia się w cnocie. Każdy inny Eros należy do drugiej bogini, to jest do bogini pospolitej.
Oto masz Fedrusie, pochwalę Erosa, jaką mogę powiedzieć bez przygotowania.


Kiedy Pauzaniasz spauzował, takich bowiem równych dźwięków uczą mnie używać sofiści, miał z kolei, jak opowiadał Arystodem, mówić Arystofanes. Tego jednak napadła jakoś czkawka czy to z przepełnienia żołądka czy z innej jakiejś przyczyny, i nie mógł mieć dłuższej mowy, rzekł więc: Kochany Eryxymachu — lekarz bowiem Eryxymach zajmował miejsce obok niego po prawej ręce — musisz albo uwolnić mnie od czkawki albo mówić za mnie, dopóki mi czkawka nie przejdzie.
Owszem, odpowiedział Eryxymach, uczynię jedno i drugie. Ja będę mówił zamiast ciebie, a ty zamiast mnie, gdy cię czkawka opuści. Podczas mojej mowy może ci ustanie, jeżeli dłuższy czas zatrzymasz oddech, w przeciwnym razie przepłócz gardło wodą. Jeżeli zaś jest bardzo uporczywa, weź coś takiego, czem mógłbyś podrażnić nos, i kichaj, a jeżeli to zrobisz kilka razy, ustanie, choćby była jak najuporczywsza.
Zaczynaj zaraz, rzekł Arystofanes, a ja pójdę za twoją radą.


Przemówił tedy Eryxymach w następujące słowa:
Ponieważ Pauzaniasz pięknie wprawdzie swoją mowę rozpoczął, ale nie doprowadził jej dobrze do końca, przeto zdaje mi się, że powinienem spróbować dodać zakończenie do jego mowy. Co się tyczy podwójnego Erosa, to, zdaniem mojem, podział taki jest dobry. Że on jednak panuje nie tylko w duszach ludzkich ze względu na pięknych ludzi, lecz także w innych istotach i w ciałach wszystkich zwierząt i w roślinach i, że tak rzekę, we wszelkim bycie ze względu na wiele innych rzeczy, sądzę, żem to poznał z medycyny, to jest z naszej sztuki. Jest to rzeczywiście potężny i podziwienia godny bóg i rozciąga swe panowanie nad wszystkiem, tak nad sprawami ludzkiemi jak nad boskiemi.
Rozpocznę zaś mowę od medycyny, aby przy tem uczcić i moją sztukę.
Bo w naturze ciał ludzkich panuje ten podwójny Eros. Zdrowie mianowicie i choroba ciała różnią się wyraźnie między sobą i są do siebie niepodobne, a co jest niepodobne, pragnie i kocha niepodobne. Inna zatem panuje miłość w zdrowem a inna w chorem ciele. Jest zaś, jak właśnie powiedział Pauzaniasz, piękną rzeczą ulegać dobrym ludziom, szpetną złym. To samo jest z ciałami: temu, co w każdem z nich jest piękne i zdrowe, ulegać jest rzeczą piękną i obowiązkową — i to właśnie nazywa się znajomością sztuki leczenia, szpetną natomiast ulegać temu, co w nich jest złe i chorobliwe, i kto chce być doskonałym w swej sztuce, musi być pod tym względem nieubłaganym. Medycyna bowiem, krótko mówiąc, polega na znajomości żądz ciała co się tyczy napełnienia i wypróżnienia, i kto w tych żądzach rozpoznaje dobrą i złą miłość, ten jest najlepszym teoretykiem, a kto sprawia takie zmiany, że ciało zamiast jednej miłości nabywa drugiej i kto umie wywołać miłość tam, gdzie jej nie ma, a powinna być i istniejącą usunąć, taki będzie dzielnym praktykiem. Musi mianowicie umieć dokazać tego, iżby to, co jest w ciele najnieprzyjaźniejsze, zaprzyjaźniło się ze sobą i kochało się nawzajem. Jest zaś najnieprzyjaźniejsze to, co jest najprzeciwniejsze, jak zimne gorącemu, gorzkie słodkiemu, suche wilgotnemu i wszelkie inne tego rodzaju przeciwieństwa. Przodek nasz Eskulap[32] przez to właśnie, iż umiał między temi przeciwieństwami zaprowadzić miłość i zgodę, stał się, jak utrzymują obecni tu poeci, a ja chętnie wierzę, twórcą naszej sztuki.
Całą więc medycyną, jak mówię, włada ten bóg, podobnież gimnastyką i uprawą roli.
Że z muzyką tak samo ma się sprawa jak z wymienionemi sztukami, widzi to każdy, kto choć trochę tylko nad tem się zastanowi, i takie jest prawdopodobnie także zdanie Heraklita[33] wyrażenie bowiem jego jest niedokładne. Mówi on mianowicie, że jedność, sprzeczna w sobie, zgadza się jednak ze sobą, podobnie jak zachodzi harmonia u łuku i liry[34]. Jest jednak wielką niedorzecznością twierdzić, że harmonia jest ze sobą w sprzeczności albo, że powstaje z tego, co jest jeszcze ze sobą w sprzeczności. Prawdopodobnie zatem chciał powiedzieć, że powstaje ona z tego, co przedtem było z sobą w sprzeczności, z tonu wysokiego i niskiego, a co następnie pod wpływem sztuki muzycznej ze sobą się zgodziło. Bo przecież z tonu wysokiego i niskiego, kiedy te jeszcze są ze sobą w sprzeczności harmonia powstać nie może. Bo harmonia jest współdźwiękiem, a spółdźwięk pewnego rodzaju zgodą, niemożebna zaś, aby zgoda powstała z rzeczy sprzecznych ze sobą, jak długo są ze sobą w sprzeczności. Niemożebna zatem, alty to co, jest ze sobą w sprzeczności i nie zgadza się ze sobą. tworzyło harmonią. Podobnie i takt powstaje z szybkości i powolności, które przedtem były ze sobą w sprzeczności, a które później ze sobą się zgodziły. Zgodę zaś we wszystkiem tem. jak tam sztuka lekarska, tak tutaj sztuka muzyczna zaprowadza, wywołując wzajemną miłość i zgodność. Jest więc sztuka muzyczna nauką o sprawach miłosnych odnoszących się do harmonii i taktu. I w samej przez się naturze harmonii i taktu nie trudno rozpoznać sprawy miłosne: nie ma też tutaj całkiem owego podwójnego Krosu. Jeżeli jednak trzeba działać na ludzi przez taki i harmonią, czyto tworząc wiersze, co nazywa się układaniem pieśni, czy też należycie używając utworzonych pieśni i miar wierszowych, co nazwano wykształceniem, wtedy zadanie jest trudne i wymaga doskonałego praktyka. Powraca bowiem ta sama zasada, że powinno się ulegać i uwzględniać miłość takich ludzi, którzy są moralnymi, a mianowicie pod tym warunkiem, aby ci, którzy jeszcze nie są moralnymi, stali się moralniejszymi. I to jest właśnie ów piękny, ów uranijski, ów do Muzy Uranii należący Eros, do Polimnii zaś należący jest ów pospolity, którego trzeba ostrożnie stosować, gdzie się go stosuje, ażeby się użyło z niego przyjemności, lecz, aby nie sprowadził żadnej szkody, podobnie jak trudno jest naszej sztuce dobrze kierować żądzami. wywołanemi przez sztukę kulinarną w ten sposób, aby się używało przyjemności bez choroby. A zatem i w muzyce i w medycynie i we wszystkich innych sprawach ludzkich i boskich trzeba. o ile można, obu uwzględniać Erosów, są bowiem we wszystkiem.
Wszak i urządzenie pór roku jest pełne obu tych bogów. Skoro bowiem wyżej wspomnianym żywiołom tj. gorącemu i zimnemu, suchemu i mokremu dostanie się w udziale co do wzajemnego ich stosunku Eros szlachetny, a żywioły owe otrzymają przez to należytą zgodność i połączenie, wtedy przynoszą rok szczęśliwy i zdrowie ludziom, jako też reszcie istot żyjących i roślinom i nie wyrządzają żadnej szkody. Gdy zaś osiągnie przewagę nad porami roku Eros nieumiarkowany, niszczy wiele rzeczy i wyrządza szkody. Stąd bowiem zwykły powstawać zarazy i wiele innych rozmaitych chorób u zwierząt i roślin. Bo także szron, grad i śnieć zbożowa powstaje z przewagi i nieładu pomiędzy tego rodzaju skłonnościami. Wiedza zaś o tych skłonnościach tyczących się biegu gwiazd i pór roku nazywa się astronomią.
Nadto wszelkie ofiary i te sprawy, któremi kieruje sztuka wieszczbiarstwa — a na tem właśnie polega wzajemne obcowanie bogów i ludzi — nie odnoszą się do niczego innego, jak tylko do zachowania i leczenia Erosa. Wszelka bowiem bezbożność zwykła powstawać, jeżeli ktoś nie ulega szlachetnemu Erosowi, nie czci go i nie przyznaje mu pierwszeństwa w każdej czynności, lecz drugiemu nie tylko w stosunku do rodziców za ich życia i po śmierci, lecz także w stosunku do bogów. To właśnie, to jest obu Erosów, ma obowiązek sztuka wieszczbiarska strzedz i leczyć. Jest zatem sztuka wieszczbiarska twórczynią miłości między bogami i ludźmi przez to, że zna się na skłonnościach ludzkich odnoszących się do pobożności i bezbożności.
Posiada więc każdy Eros rozliczną i wielką a raczej, krótko mówiąc, wszelaką potęgę, ten jednak, który okazuje się w dobrem roztropny i sprawiedliwy tak u nas jak i u bogów, posiada największą potęgę i sprowadza nam wszelakiego rodzaju szczęście przez to, że możemy obcować i żyć w przyjaźni nie tylko ze sobą lecz także z bogami, chociaż są od nas wyższymi.
Może i ja wielbiąc Erosa wiele pominąłem, wbrew jednak zamiarowi. Jeżeli atoli coś opuściłem, twojem obowiązkiem, Arystofanesie, uzupełnić to, albo, jeżeli w inny jaki sposób zamyślasz wielbić tego boga, wielbić go, bo czkawka już cię opuściła.


Na te słowa zabrawszy głos Arystofanes, opowiadał dalej Arystodem, rzekł do niego: Rzeczywiście opuściła mnie całkiem czkawka, nie pierwej jednak, aż użyłem przeciw niej kichania. Dziwię się zatem, że ład w ciele pożąda takich hałasów i łaskotań, jakiem jest właśnie kichanie: bo ustała całkiem natychmiast, skoro użyłem przeciw niej kichania.

Kochany Arystofanesie, rzekł na to Eryxymach, uważaj, co czynisz. Zamierzając mówić, stroisz sobie żarty i zmuszasz mnie, bym uważał na twoją mowę, czy nie powiesz co śmiesznego, chociaż mógłbyś mówić w spokoju.
Wtedy Arystofanes odpowiedział mu ze śmiechem: Słusznie mówisz Eryxymachu, i niech słowa przeze mnie wymówione będą uważane za niewymówione. Nie czyhaj na mnie, bo ja jestem w strachu ze względu na zamierzoną mowę nie dlatego jednak, jakobym się bał, że powiem coś dowcipnego, to bowiem byłoby korzystnem dla mnie i odpowiedniem mojej Muzie, lecz, że powiem coś śmiesznego.
Trafiwszy[35] mnie, Arystofanesie, zawołał Eryxymach, myślisz że uciekniesz. Uważaj wiec na siebie i mów tak, jakbyś miał zdać sprawę. Może cię jednak zostawię w spokoju, jeżeli mi się spodoba.


Rzeczywiście Eryxymachu, rzeki Arystofanes, zamierzam mówić w inny nieco sposób, aniżeli mówiłeś ty i Pauzaniasz. Mnie mianowicie zdaje się, że ludzie zgoła nie zauważyli potęgi Erosa, gdyby ją bowiem zauważyli, budowaliby mu najwspanialsze świątynie i ołtarze i składali największe ofiary, nie tak jak obecnie, kiedy się z tego nic dla niego nie czyni, chociaż przedewszystkiem powinno się czynić. Bo jest on z bogów najprzyjaźniejszy człowiekowi, pomagając ludziom i lecząc takie zło, którego wyleczenie przyniosłoby największe szczęście rodzajowi ludzkiemu. Będę zatem próbował przedstawić jego potęgę, wy zaś będziecie nauczycielami innych. Przedtem jednak musicie poznać naturę ludzką i jej przemiany.
Pierwotna nasza natura nie była taką, jak jest obecnie, lecz całkiem inną. Z początku mianowicie byty trzy rodzaje ludzi, nie jak dzisiaj dwa, męski i żeński, lecz był jeszcze trzeci, złożony z obu powyższych, po którym teraz nazwisko pozostało, który jednak sam zaginął. Bo wtedy istniał rodzaj dwupłciowy, z postaci i nazwy złożony z obu rodzajów, męskiego i żeńskiego, obecnie zaś istnieje tylko jego nazwa w znaczeniu obelżywem. Dalej każdy człowiek miał cała posiać okrągłą tak, iż grzbiet i boki biegły naokoło, miał cztery ręce, nóg tyle ile rąk, dwie całkiem podobne twarze na jednej okrągłej szyi, jednę głowę dla obu naprzeciw siebie leżących twarzy, czworo uszów, dwa członki wstydliwe i tak samo resztę organów jak można wywnioskować z wymienionych. Chodził podobnie jak dzisiaj w prostej postawie, czy chciał naprzód czy w tył. Kiedy zaś zechciał biedz, to opierając się na owych ośmiu odnóżach szybko posuwał się naprzód tworząc koło, jak to robią przewracający koziołki, którzy toczą się naprzód, nakrywając się nogami. Istniały zaś dlatego takie trzy rodzaje ludzi, ponieważ męski pochodził pierwotnie od słońca, żeński od ziemi, a dwupłciowy od księżyca, bo i księżyc ma właściwości obu tych ciał niebieskich[36]. Mieli zaś postać i bieg kuli dlatego, ponieważ byli podobni do swoich rodziców. Byli strasznie silni i wielce zuchwali i wystąpili nawet przeciw bogom, a co mówi Homer o Efialtesie i Otosie[37], to do nich się odnosi, mianowicie, że próbowali zrobić sobie przystęp do nieba w tym zamiarze, aby napaść na bogów.
Zeus zatem i inni bogowie naradzali się, co mają z nimi zrobić, i nie znajdowali sposobu. Nie mogli ich bowiem ani zabić i wytraciwszy piorunem jak Gigantów, zgładzić cały rodzaj — przepadało im przez to okazywanie czci i składanie ofiar przez ludzi — ani też pozwolić na zuchwałość. Nareszcie Zeus po długim namyśle powiada: Zdaje mi się, że posiadam środek, ażeby ludzie nadal istnieli i zaniechali zuchwałości, mianowicie, jeżeli staną się słabszymi. Każdego z nich teraz, mówił dalej, rozdzielę na dwie połowy, a przez to będą słabszymi i zarazem dla nas użyteczniejszymi, gdyż pomnoży się ich liczba. A będą chodzili prosto na dwóch nogach. Jeżeli zaś zauważę, że dalej postępują zuchwale i nie chcą zachowywać się spokojnie, znowu ich przepołowię tak, że będą chodzili na jednej nodze, jakby tańcząc na śliskim wypchanym szawłoku[38]. Po tych słowach rozcinał ludzi na połowy, jak się rozcina jarzębinę, aby ją zakonserwować albo jak jaja włosieniem[39]. Kogo zaś rozciął, polecał Apollinowi, ażeby jego twarz i połowę szyi zwracał ku przecięciu, by człowiek patrząc się na swoję przecięcie, stawał się skromniejszym, resztę zaś kazał mu leczyć. Ten skręcał twarz w przeciwną stronę, a naciągnąwszy skórę na to, co dzisiaj nazywamy brzuchem, zwięzywał ją na środku tegoż, jak sakiewkę ściągniętą sznurkiem, pozostawiając otwór, który dziś właśnie pępkiem nazywają. Pozostałe zmarszczki po największej części wygładził i uformował piersi używając do tego takiego narzędzia, jakiem posługują się szewcy, kiedy fałdy skóry wyrównywają na kopycie, kilka jednak na samym brzuchu i około pępka pozostawił jako pamiątkę pierwotnego upadku. Skoro zaś naturalny ich kształt został rozdzielony, schodziły się obie połowy z tęsknoty za sobą, zarzucały nawzajem na siebie ręce, obejmowały się pragnąc zróść się napowrót i umierały wskutek głodu a nadto wskutek bezczynności, gdyż nic nie chciały działać w rozdzieleniu. Gdy umarła jedna potowa, a druga pozostała, wtedy owa pozostała szukała innej i obejmowała ją, czy trafiła na połowę całkowitej niegdyś niewiasty, co my dziś właśnie niewiastą nazywamy, czy na połowę całkowitego mężczyzny. I w ten sposób ginęły.
Z litości nad nimi wpada Zeus na inny pomysł i umieszcza ich członki rodne z przodu: dotychczas bowiem mieli także i te na stronie zewnętrznej, a zapładnianie i rodzenie przychodziło do skutku nie przez spółkowanie, lecz przez pośrednictwo ziemi jak u cykad. Tak więc umieścił je z przodu i sprowadził przez to płodzenie przez wzajemne połączenie się mężczyzny z kobietą dlatego, aby, jeżeli mężczyzna natrafi na kobietę, płodzili przez uściski, i żeby powstawało potomstwo, jeżeli zaś mężczyzna na mężczyznę, żeby przynajmniej mieli zadowolenie z tego stosunku przerywali go od czasu do czasu, zwracali się do swoich zajęć i troszczyli się o to, co w ogóle do życia należy. Jest zatem od tak dawnego czasu ludziom wrodzona wzajemna miłość i jest wskrzesicielką pierwotnej natury starając się z dwóch istot jedną utworzyć i uleczyć ludzką naturę.
Każdy więc z nas jest rozłamanem liczmanem[40] pierwotnego człowieka, ponieważ zostaliśmy przepołowieni z jednej istoty na dwie jak płaszczki. Każdy naturalnie szuka drugiej połowy swojego liczmana. Mężczyźni pochodzący z przecięcia rodzaju złożonego, który wtedy stanowiła istota dwupłciowa, kochają niewiasty, i większość cudzołożników powstała z tego rodzaju, również i niewiasty, które kochają się w mężczyznach i którę są nierządnicami, z tego pochodzą rodzaju. Wszystkie zaś niewiasty, które powstały z przecięcia pierwotnej niewiasty, nie bardzo troszczą się o mężczyzn, lecz raczej zwracają się do niewiast, i trybady[41] pochodzą z tego rodzaju. Wszyscy nareszcie, którzy powstali z przecięcia pierwotnego mężczyzny, szukają rodzaju męskiego, a jak długo są chłopcami, jako części istoty męskiej, kochają mężczyzn i chętnie dzielą łoże i uściski z mężczyznami. Tacy są najlepszymi między chłopcami i młodzieńcami, ponieważ są najbardziej męskimi z natury. Niektórzy wprawdzie mienią ich bezwstydnymi, fałszywie jednak: bo nie wskutek bezwstydu to czynią, to jest kochają podobnych do siebie, lecz wskutek odwagi, męstwa i siły. Mamy na to doskonały dowód: Jedynie tacy, skoro dorosną, wychodzą na mężów odpowiednich do spraw publicznych. Gdy zaś dojdą do wieku męskiego, kochają chłopców, a do małżeństwa i do ojcostwa nie skłaniają się z natury, lecz przez zwyczaj[42] bywają do tego zmuszani. Dla nich wystarcza żyć ze sobą w bezżeństwie. W ogóle taki zostaje kochankiem chłopców lub ulubieńcem, kochając zawsze to, co jemu jest pokrewne. A jeżeli kochanek chłopców lub inny jakiś napotka właśnie ową swoją połowę, to wtedy nadzwyczajnie zapalają się do przyjaźni, zażyłości i miłości i nie chcą ani na okamgnienie, że tak rzekę, od siebie się oddalać. I ci to są, którzy całe życie ze sobą spędzają, a jednak nie umieliby powiedzieć, czego chcą nawzajem od siebie. Bo przecież nie rozkosz miłosna zdaje się być powodem, że tak gorliwie pragnie być razem jeden z drugim, lecz widocznie dusza każdego z nich żąda czegoś innego, czego nie mnie wypowiedzieć, przeczuwa jednak, czego żąda, i wyraża to w sposób zagadkowy. I gdyby nad nimi, dzielącymi łoże, stanął Hefajstos z narzędziami w ręku[43] i zapytał się: „Ludzie, czego wy chcecie nawzajem od siebie?“ i gdyby ich zmieszanych powtórnie zapylał: „Czy nie tego pragniecie, aby być ze sobą razem jak można najbardziej tak, żeby się nie oddalać od siebie ani w dzień ani w nocy? bo jeżeli tego pragniecie, to ja gotów jestem was razem spoić i złączyć w jedno tak, że z dwóch powstanie jedna istota, a jak długo będziecie żyli, obaj razem będziecie żyli, jak jedna istota, a gdy umrzecie, to również i tam w Hadesie będziecie zamiast dwóch jedną istotą, rozstawszy się z życiem przez wspólną śmierć: zastanówcie się więc, czy tego pragniecie i czy będziecie zadowoleni, jeżeli to osiągniecie?“ Gdyby to usłyszeli, z pewnością niktby nie zaprzeczył ani nie objawił innego życzenia, lecz bezwarunkowo sądziłby, że usłyszał to, czego już oddawna pragnął, to jest, ażeby przez spojenie i złączenie się z ulubieńcem z dwóch istot stać się jedną. A przyczyną tego naszego usposobienia jest ta okoliczność, że nasza pierwotna natura takiego była rodzaju, i że byliśmy całymi ludźmi. Żądza zatem i tęsknota za całością ma nazwę miłości.
Niegdyś byliśmy, jak powiedziałem jedną istotą, następnie z powodu naszej niegodziwości zostaliśmy przez boga rozdzieleni jak Arkadyjczycy przez Lacedemończyków[44]. Zachodzi więc obawa, że jeżeli nie będziemy czcili bogów, poraz drugi zostaniemy rozdzieleni i będziemy chodzili podobni do wyrytych na nagrobkach płaskorzeźb, przez środek nosa przepołowionych, zostawszy jakby kostkami w środku przeciętemi[45]. Dlatego każdy powinien każdego bez wyjątku zachęcać do czci bogów, abyśmy takiego uniknęli stanu, osiągnęli zaś ów, do którego prowadzi nas i kieruje Eros. Niechże jemu nikt się nie sprzeciwia, sprzeciwia mu się zaś ten, kto sprowadza sobie nienawiść bogów. Pozyskawszy sobie bowiem przychylność i życzliwość boga, znajdziemy i osiągniemy każdy swojego ulubieńca, co dzisiaj tylko niewielu się zdarza. A Eryxymach niech nie szydzi z mojej mowy i niech jej nie tłómaczy tak, jakobym miał na myśli Pauzaniasza i Agatona — może rzeczywiście i ci do takich należą i pochodzą obaj od istoty rodzaju męskiego ja jednak mówię o wszystkich tak mężczyznach jak i niewiastach, że rodzaj nasz tylko w ten sposób dostąpi szczęścia, jeżeli osiągniemy cel miłości i każdy z nas natrafi na przeznaczonego mu ulubieńca, powracajac w ten sposób do pierwotnej swojej natury. Jeżeli zaś taki stan jest najlepszy, to musi koniecznie z obecnych stosunków ten być najlepszym, który tego stanu jest najbliższym, a to znaczy natrafić na takiego ulubieńca, którego natura stworzyła odpowiednio do naszego usposobienia.
Jeżeli zatem mamy wielbić tego boga, który jest sprawcą owego stanu, to słusznie powinniśmy wielbić Erosa. On nie tylko w teraźniejszości przynosi nam bardzo wielką korzyść, prowadząc nas do tego, co nam jest pokrewne, lecz także na przyszłość budzi w nas najpiękniejszą nadzieję, obiecując, że w razie czci względem bogów z naszej strony, przywróciwszy nam pierwotną naturę i wyleczywszy ją, doprowadzi nas do stanu pomyślności i szczęścia


Oto jest Eryxymachu, powiedział Arystofanes, moja mowa o Erosie, całkiem inna niż twoja. Nie wyszydzaj jej, jakto już prosiłem cię o to, abyśmy innych także słyszeli, co każdy z nich, a raczej co obydwaj powiedzą, Agaton bowiem tylko i Sokrates pozostał.
Owszem usłucham cię, rzekł Eryxymach, bo mowa twoja bardzo mi się podobała. A gdybym nie wiedział o Sokratesie i Agatonie, że są biegłymi w sprawach miłosnych, bardzobym się obawiał, że braknie im materyi do mówienia, dlatego że wiele już rozlicznych wypowiedziano rzeczy. Obecnie jednak jestem dobrej myśli.
Naturalnie! Eryxymachu, rzekł na to Sokrates, boś skończył szczęśliwie walkę. Gdybyś jednak był w takiem położeniu, w jakiem ja jestem, albo raczej w jakiem prawdopodobnie będę, gdy Agaton wypowie swoją mowę, bardzobyś się bał i byłbyś w ciężkim kłopocie, podobnie jak ja obecnie.
Chcesz mnie urzeknąć Sokratesie, powiedział Agaton, abym się zmieszał, myśląc, że biesiadnicy żywią wielką nadzieję, iż będę znakomicie mówił.
Musiałbym naprawdę, Agatonie, słabą mieć pamięć, odrzekł Sokrates, gdybym, zobaczywszy twoją odwagę i śmiałość, z jaką w towarzystwie aktorów wchodziłeś na scenę i patrzyłeś wprost twarze tak licznego zgromadzenia, kiedy miałeś przedstawiać swoje i wory, nie okazując najmniejszego nawet pomieszania — gdybym wobec tego sądził, że teraz stracisz przytomność z powodu malej naszej liczby.
Jakto Sokratesie? rzeki Agaton. Przecież może nie myślisz, żeby teatr tak mnie opanował, iż nie wiem, że człowiek rozumny bardziej się boi kilku mądrych, niż wielu głupich?
Z pewnością, kochany Agatonie, niepięknie postąpiłbym sobie, rzekł na to Sokrates, gdybym myślał o tobie coś nieodpowiednego: przeciwnie jestem przekonany, że, gdybyś natrafił na kilku mężów, których uważałbyś za mądrych, więcej zważałbyś na nich, aniżeli na tłum. My jednak do nich nie moglibyśmy należeć, bo i my byliśmy tam obecni i należeliśmy do tłumu. Gdybyś atoli natrafił na innych mądrych mężów, wstydziłbyś się ich z pewnością. Jeżelibyś mniemał, że robisz coś szpetnego. Czy inaczej myślisz?
Prawdę mówisz, odrzekł Agaton.
A czy tłumu nie wstydziłbyś się, gdybyś był przekonany, że robisz coś szpetnego?
Dalszą jednak dysputę przerwał, jak opowiadał Arystodem Fedrus, mówiąc: Kochany Agatonie! jeżeli będziesz odpowiadał Sokratesowi, to on nie będzie się troszczył, co się dalej dzieje z naszym tematem, skoro będzie miał takiego, z którymby dysputując, zwłaszcza gdy ten jest piękny. Ja wprawdzie z przyjemnością słucham Sokratesa dysputującego, muszę jednak obecnie troszczyć się o pochwałę Erosa i odebrać mowę od każdego z was. Oddajcie więc obaj bogu, co mu się należy, a potem dysputujcie ze sobą.
Słusznie mówisz Fedrusie, rzekł Agaton, i nic mnie nie wstrzymuje od rozpoczęcia mowy, do dysputy bowiem z Sokratesem i w przyszłości znajdę nieraz sposobność.


Zamierzam więc najpierw o tem mówić, jak należy mówić, a następnie mówić. Mojem bowiem zdaniem wszyscy poprzedni mówcy nie wielbili boga, lecz podnosili szczęście ludzi z powodu dóbr, których ten bóg jest sprawcą. Jakim atoli jest sam sprawca, tego nikt nie powiedział. Jest zaś tylko jeden prawdziwy rodzaj wszelkiej pochwały wszelkiego przedmiotu, przedstawić w słowach, jakim jest właśnie w swej istocie, i jakich rzeczy sprawcą ten, którego się chwali. Słuszna zatem, aby i my przedstawili w naszej pochwale Erosa najpierw, jaką jest jego istota, następnie jego dary.

Twierdzę tedy, że lubo wszyscy bogowie są szczęśliwi, to jednak Eros, jeżeli się godzi i nie jest bezbożnością tak powiedzieć, jest z nich najszczęśliwszy jako najpiękniejszy i najlepszy. Jest zaś najpiękniejszy z powodu następujących właściwości. Najpierw, mój Fedrusie, jest on najmłodszym z bogów. Twierdzeniu mojemu sam dostarcza dostatecznego dowodu, uchodząc spiesznie przed starością, lubo ta widocznie jest hyżą, hyżej przynajmniej, niż powinna, zbliża się ona do nas. Tej więc z natury nienawidzi Eros i nawet z daleka do niej się nie zbliża, z młodymi zaś wciąż obcuje i przebywa, bo słuszne jest dawne przysłowie, że zawsze swój do swego lgnie[46]. Zgadzając się przeto z Fedrusem pod wielu innymi względami, pod tym jednym się nie zgadzam, jakoby Eros był starszy od Kronosa i Japeta[47], lecz twierdzę, że jest najmłodszym z bogów i jest wiecznie młodym, a owe dawne wśród bogów wypadki, o których mówią Hezyod i Parmenides, jeżeli oni zresztą prawdę powiedzieli, zaszły za sprawą Konieczności a nie Erosa. Nie byliby się bowiem ani kastrowali i więzili nawzajem, ani dopuszczali wielu innych gwałtownych czynów, gdyby był wśród nich Eros, lecz kochaliby się i żyli w spokoju, jak obecnie, odkąd Eros nad bogami panuje. Jest zatem młody a obok tego delikatny. Brak mu jednak takiego poety, jakim był Homer co do plastycznego przedstawienia delikatności boga. Homer mianowicie powiada, że Ate jest boginią i to delikatną; przynajmniej o nogach jej mówi, że są delikatne, wyrażając się w następujący sposób:

ona ma nogi leciuchne i wcale, się ziemi
Nie dotyka, lecz owszem nad ludzi głowami się wznosi[48].

Piękny tedy mojem zdaniem, dał dowód na jej delikatność w tem, że nie stąpa po twardem, lecz po miękkiem. Tego samego dowodu użyjemy i my względem delikatności Erosa. Nie stąpa on mianowicie po ziemi, ani po głowach, które nie bardzo są miękkie, lecz stąpa i zamieszkuje w tem, co ze wszystkiego jest najmiększem. Bo w sercach i duszach bogów i ludzi zakłada sobie siedzibę, ale nie we wszystkich duszach bez różnicy, lecz, gdzie natrafi na duszę posiadającą twarde serce, stamtąd odchodzi, gdzie zaś miękkie, tam osiada. Kto żalem dotyka wciąż nogami i całem ciałem najmiększych rzeczy z pośród najmiększych, ten musi być najdelikatniejszym. Jest więc najmłodszy i najdelikatniejszy a prócz tego gibki z postaci. W przeciwnym razie nie zdołałby wszędzie przylgnąć, ani też do każdej duszy najpierw potajemnie wchodzić, następnie wychodzić, gdyby był sztywny. Proporcyonalnej zaś jego i gibkiej postaci silnym dowodem jest także powab, który właśnie według powszechnego zdania Eros w wysokim posiada stopniu, bo między szpetnością a Erosem wieczna panuje wojna. Piękności zaś koloru ciała dowodzi przebywanie tego boga wśród kwiatów. W przekwitłem bowiem i zwiędłem czy ciele czy duszy czy w czemkolwiekbądź innem Eros nie osiada, gdzie zaś znajduje miejsce obfite w kwiaty i woń wydające, tam osiada i trwale przebywa. — Dosyć jednak o piękności tego boga, lubo wiele jeszcze pozostaje o tem do powiedzenia. Teraz trzeba mówić o jego cnotach. Najważniejszą jest ta okoliczność, że Eros ani nie krzywdzi żadnego ani boga ani człowieka, ani nie doznaje krzywdy od żadnego ani boga ani człowieka. Ani bowiem sam nie doznaje przemocy, jeżeli jakiej doznaje, bo Erosa przemoc nie spotyka, ani też nie dokonywa przemocą, czego dokonywa, bo każdy dobrowolnie Erosowi we wszystkiem służy. Na co zaś obie strony dobrowolnie się zgodzą, o tem powiadają władcy państwa, prawa, że jest sprawiedliwem. Obok sprawiedliwości posiada przedewszystkiem umiarkowanie. Wszak powszechne panuje przekonanie, że umiarkowanie jest to panowanie nad żądzami i chuciami. Nad Erosa zaś niema potężniejszej żądzy. Jeżeli te są od niego słabsze, to są opanowane przez Erosa, i on nad nimi panuje. A skoro Eros panuje nad żądzami i chuciami, to musi w wysokim stopniu odznaczać się umiarkowaniem. A co do męstwa, to nawet Ares nie może mu się oprzeć, Nie Ares bowiem panuje nad Erosem, lecz Eros nad Aresem, jako miłość do Afrodyty, jak głosi podanie[49], a panujący silniejszy jest od poddanego. Kto zaś panuje nad najmężniejszym wśród innych, będzie najmężniejszym ze wszystkich. Mówiliśmy więc o sprawiedliwości, umiarkowaniu i męstwie tego boga, pozostaje jeszcze omówienie mądrości. O ile zatem można, trzeba się starać niczego tutaj nie pominąć. A najpierw, ażebym i ja uczcił swoję sztukę podobnie jak Eryxymach swoję, powiem, że ten bóg jest tak mądrym jako poeta, że tej zdolności także drugim udziela. Każdy przynajmniej, którym Eros owładnie, staje się poetą, choćby przedtem obcy był Muzom[50]. Tej właściwości godzi się użyć jako dowodu na to, że Eros jest znakomitym sztukmistrzem we wszelkiej w ogóle twórczości umysłowej, bo czego kłoś nie posiada albo nie umie, tego nie może ani dać drugiemu ani drugiego nauczyć. A któż dalej zaprzeczy, że tworzenie wszelkich istot żyjących nie należy do mądrości Erosa, przez którą powstają i rosną wszelkie istoty żyjące? A czyż nie wiemy, że w wykonywaniu sztuk ten zwykł dochodzić do znaczenia i sławy, kogo nauczycielem był ten bóg, do kogo zaś nie zbliża się, ten pozostaje nieznany? Przynajmniej sztukę strzelania z łuku, leczenia i wieszczenia wynalazł Apollo pod kierownictwem żądzy i miłości tak, że i on może być uczniem Erosa, tak samo Muzy w sztuce muzyczne, Hefajstos w kowalstwie, Atena w tkaniu a Zeus w rządzeniu bogami i ludźmi. Dlategoto ułożyły się także stosunki wśród bogów, odkąd między nimi zjawił się Eros, mianowicie jako miłość do piękna, bo z brzydotą Eros niema związku. Przedtem zaś, jak na początku powiedziałem, dziać się miało wiele strasznych rzeczy wśród bogów, ponieważ panowała Konieczność. Skoro atoli ten bóg się zjawił, powstało z miłości do piękna wszelakie dobro i u bogów i u ludzi.

Tak więc mojem zdaniem, Fedrusie, Eros po pierwsze sam jest najlepszym i najpiękniejszym, po drugie u innych jest sprawcą tych samych zalet. Przychodzi mi na myśl powiedzieć coś także w wiązanej mowie, mianowicie, że onto jest tym, który sprawia

Pokój wśród ludzi, na morzu ciszę
Bezwietrzną, w spoczynku sen spokojny.

On pozbawia nas nieśmiałości, a napełnia zaufaniem, doprowadzając do skutku wśród nas wszelkie tego rodzaju zebrania i będąc naszym przewodnikiem przy uroczystościach, tańcach i ofiarach. Wprowadza łagodność, usuwa dzikość. Rozdaje życzliwość, wstrzymuje nieżyczliwość. Przychylny dla dobrych, miły dla mędrców, podziwienia godny dla bogów. Upragniony dla nieposiadających go, drogi dla posiadających. Sprawca zbytku, świetności, wspaniałości, powabu, pragnienia i tęsknoty. Troskliwy o dobrych, pogardliwy dla złych. W trudach, obawach, żądzach, namowach najlepszy kierownik, towarzysz, pomocnik i zbawca. Wszystkich bogów i ludzi ozdoba. Najpiękniejszy i najlepszy chóru przewodnik, za którym powinien każdy mąż postępować, wtórując mu pięknie i uczestnicząc w pięknej pieśni, jaką śpiewając czaruje umysły wszystkich i bogów i ludzi.

Taka mowa, zawierająca w sobie wedle moich sił jużto żart, jużto słuszną prawdę, niechaj będzie złożona ode mnie temu bogu jako dar ofiarny.


Skoro Agaton skończył, wszyscy obecni, opowiadał dalej Arystodem, objawili głośno swoje zadowolenie, mówiąc, że młodzieniec wypowiedział mowę godną i siebie i boga. Sokrates zatem zwrócił się do Eryxymacha i rzekł: Czy myślisz jeszcze synu Akumenosa, że nieuzasadnioną od początku trwożyłem się obawą, a nie raczej duchem proroczym przepowiedziałem to, com wyżej wyrzekł, mianowicie, że Agaton będzie cudownie mówił, ja zaś będę w kłopocie?
Mojem zdaniem, odpowiedział Eryxymach, jedno rzeczywiście przepowiedziałeś proroczym duchem, to jest, że Agaton będzie świetnie mówił, że ty jednak będziesz w kłopocie, nie wierzę.
I jakże, mój drogi, rzekł Sokrates, nie mam być w kłopocie jak ja, jak każdy inny, który zamierza mówić po tak pięknej i bogatej w treść mowie? Wprawdzie inne jej części nie jednako są podziwienia godne, przy końcu atoli mowy któżby się nie był zdumiał słysząc piękność i wyrazów i zwrotów? Bo ja przynajmniej rozważając, że nie będę w stanie nawet w przybliżeniu coś tak pięknego powiedzieć, o mało ze wstydu nie uciekłem, gdybym był miał dokąd. Mowa bowiem jego przypomniała mi Gorgiasza[51] tak, że mnie zupełnie to samo spotkało, co opowiada Homer[52]: opanowała mnie trwoga, żeby przy końcu swojej mowy nie wysłał przeciw mojej mowie głowy Gorgiasza, przesławnego mówcy, i nie zamienił mnie w niemy kamień. Spostrzegłem także, że śmiesznie wtedy zrobiłem, gdy przyrzekłem, że będę wespół z wami wielbił Erosa, skoro przyjdzie na mnie kolej, i gdy oświadczyłem, żem jest znawcą spraw miłosnych, kiedy ja widocznie nie znam się na tem, jak należałoby chwalić jakiś przedmiot. Ja mianowicie w mojej głupocie sądziłem, że należy się mówić prawdę o każdym przedmiocie, który się chwali, że ta musi tworzyć podstawę, i że z tej prawdy wybrawszy rzeczy najpiękniejsze, musi się je uporządkować jak najodpowiedniej. Miałem więc wielką pewność siebie, że doskonale będę mówił, gdyż sądziłem, że dobrze znam prawdziwy sposób chwalenia czegokolwiekbądź. Nie na tem jednak, jak się zdaje, polegał prawdziwy sposób wielbienia czegokolwiekbądź, lecz na tem, aby przedmiotowi przypisywać jak największe i najpiękniejsze przymioty bez względu na to, czy rzecz tak się ma, czy inaczej. Jeżeli zaś pochwała była kłamstwem, nic sobie z tego nie robiono. Postawiono bowiem widocznie zadanie, ażeby każdy z nas zdawał się chwalić Erosa, a nie, ażeby go chwalił. Dlategoto, mojem zdaniem, poruszając wszystko w waszych mowach, przypisujecie to Erosowi i mówicie, że posiada takie i takie przymioty i że jest sprawcą tak wielkich dóbr, aby tylko okazał się jak najpiękniejszym i najlepszym, rozumie się dla nieznających go, bo przecież nie dla znawców. I w ten sposób pochwała wyparła pięknie i wspaniale. Ja oczywiście nie znałem tego sposobu pochwały i ponieważ go nie znałem, przyrzekłem wam mieć także mowę pochwalną, gdy przyjdzie na mnie kolej. Język zatem dał przyrzeczenie, ale dusza nie[53]. Żegnam więc pochwałę. W ten sposób bowiem już nie będę wielbił, bo nawet nie byłbym w stanie. Wszelako prawdę, jeżeli sobie życzycie, gotów jestem wam powiedzieć według mojego sposobu, ale nie według waszych mów, abym nie ściągnął na siebie śmiechu. Rozważ zatem Fedrusie, czy potrzeba także takiej mowy, która daje słyszeć prawdę o Erosie w wyrazach i szyku takim, jaki się właśnie nadarzy?
Wtedy Fedrus, opowiadał dalej Arystodem, i inni polecili mu mówić w taki sposób, jaki sam uważa za konieczny.
Pozwól mi zatem przedtem jeszcze, rzekł Sokrates, kochany Fedrusie, zadać kilka pytań Agatonowi, abym porozumiawszy się z nim, zaraz potem zaczął mówić.
Owszem pozwalam, odrzekł Fedrus, pytaj się tylko.


Po tych słowach rozpoczął Sokrates,[54] opowiadał dalej Arystodem, tak mniej więcej mówić:
Mojem zdaniem zacząłeś, kochany Agatonie, rzeczywiście dobrze pochwałę, mówiąc, że trzeba najpierw okazać, jakim jest Eros w swojej istocie, następnie, jakie są jego dzieła. Ten początek bardzo mi się podoba. Nuże tedy! ponieważ pod innymi względami pięknie i wspaniale przedstawiłeś, jakim jest Eros, daj mi także odpowiedź na następujące pytanie: Czy ma Eros taką istotę, iż jest miłością czegoś, czy niczego? Nie pytam się, czy Eros pochodzi od jakiejś matki lub jakiegoś ojca — śmiesznemby bowiem było pytanie, czy Eros jest miłością matki lub ojca — lecz, jak gdybym co do ojca to samo postawił pytanie, mianowicie, czy ojciec jest czyimś ojcem, czy nie, ty zapewne odpowiedziałbyś mi, że ojciec jest ojcem syna lub córki, jeżelibyś chciał dać dobrą odpowiedź. Czy nie tak?
Tak jest, rzekł Agaton.
A czy nie tak samo ma się rzecz z matką?
Zgodził się i na to.
Jeszcze na kilka pytań, rzekł Sokrates, daj odpowiedź, abyś lepiej zrozumiał, czego ja chcę? Gdybym się mianowicie zapylał: Jakżeż? A brat ze względu na to, czem jest, czy jest czyimś bratem, czy nie?
Jest, odpowiedział.
Czy nie brata lub siostry?
Zgodził się.
Próbuj więc i o Erosie tak odpowiedzieć. Czy Eros jest miłością czegoś, czy niczego?
Owszem jest.
Na razie zatrzymaj sobie w pamięci to, co jest przedmiotem miłości Erosa, a daj odpowiedź na następne pytanie: Czy Eros pragnie, czy nie, tego przedmiotu, którego jest miłością?
Tak jest.
Czy przedmiotu, którego pragnie i który kocha, potem dopiero pragnie i kocha, kiedy go już posiada, czy też, kiedy go jeszcze nie posiada?
Prawdopodobnie, kiedy go nie posiada, odpowiedział.
Rozważ jednak, rzekł Sokrates, czy zamiast prawdopodobieństwa nie zachodzi taka konieczność, że istota pożądająca pożąda tego, czego jej brakuje, albo, że nie pożąda, jeżeli jej czegoś nie brakuje? Mnie bowiem w wysokim stopniu, Agatonie zdaje się taka zachodzić konieczność. A tobie jak?
I mnie się tak zdaje, odpowiedział.
Dobrześ powiedział. Czy mógłby zatem ktoś wysoki pragnąć wysokiego wzrostu, albo silny siły?
Niemożebna według tego, na cośmy się zgodzili.
Bo posiadający te własności nie czuje zapewne ich braku.
Prawdę mówisz.
Gdyby bowiem silny pragnął być silnym, zaczął Sokrates, szybki szybkim, a zdrowy zdrowym — Mógłby bowiem może kłoś o tych i o innych podobnych dobrach sądzić, że ci, którzy, są w takim stanie i posiadają takie dobra, mimoto życzą sobie tego, co właśnie posiadają. Ażebyśmy się więc nie dali oszukać, dlatego się nad tem zastanawiam. Tacy przecież, kochany Agatonie, jeżeli to dobrze rozważysz, muszą w obecnej chwili wszystko to, co posiadają, posiadać, czyby chcieli czy nie, a tego któż mógłby jeszcze pożądać? Gdyby jednak ktoś mówił: „Mając zdrowie, chcę właśnie być zdrowym, posiadając bogactwo, chcę właśnie być bogatym i pragnę tego, co posiadam, “ odpowiedzielibyśmy mu: „Człowiecze! posiadając bogactwo, zdrowie i siłę, chcesz także w przyszłości te dobra posiadać, boć w teraźniejszości posiadasz je, czy chcesz, czy nie. Rozważ zatem, czy, gdy mówisz: „Pragnę tego, co posiadam“, co innego mówisz, aniżeli to: „Chcę posiadać także w przyszłości to, co mam w teraźniejszości?“
Czyż nie zgodziłby się na to?
Potwierdził Agaton.
Czyż więc, rzekł wtedy Sokrates, takie życzenie nie znaczy, kochać to, czego ów człowiek nie ma jeszcze na pogotowiu, mianowicie, ażeby te obecne dobra pozostały mu także na przyszłość?[55]
Tak jest, odpowiedział.
A zatem tak ten człowiek, jak każdy inny, który pragnie, pragnie tego, co nie jest gotowe, i co nie jest obecne, czego nie posiada i czem nie jest sam i czego mu brakuje; takiegoto rodzaju jest wszystko to, do czego dąży żądza i miłość.
Tak jest, potwierdził Agaton.
Nuże więc porozumiejmy się jeszcze raz, rzekł Sokrates, względem wypowiedzianych dotychczas zdań. Czyż nie jest Eros po pierwsze miłością do pewnych przedmiotów, a powtóre do tych, których mu brakuje?
Tak jest, odpowiedział
Przypomnij sobie teraz, do jakichto przedmiotów miłością jest Eros według twojej mowy, albo, jeżeli chcesz, to ja ci przypomnę. Wyraziłeś się, zdaje mi się, w ten mniej więcej sposób, że stosunki wśród bogów ułożyły się przez miłość do piękna, bo do brzydoty niema miłości. Czy nie tak mniej więcej powiedziałeś?
Tak samo, odpowiedział Agaton.
Przynajmniej należycie odpowiadasz, kochany przyjacielu, rzeki Sokrates. A jeżeli tak się ma sprawa, to czyż nieprawda, że Eros jest miłością do piękna a do brzydoty nie?
Zgodził się.
Czyż nie zgodziliśmy się, że Eros kocha to, czego potrzebuje i czego nie posiada?
Tak jest, odpowiedział Agaton.
Potrzebuje zatem Eros piękności i nie posiada jej.
Koniecznie, odrzekł.
Jakże więc, czy to, co potrzebuje piękności i wcale piękności nie posiada, ty nazywasz mimo to pięknem?
Nie.
Czy więc utrzymujesz jeszcze, że Eros jest piękny, jeżeli tak się ma sprawa?
Zdaje mi się Sokratesie, rzekł na to Agaton, że nic nie rozumiem z tego, com wtedy mówił.
A przecież pięknie mówiłeś Agatonie. Odpowiedz mi jeszcze na jedno małe pytanie. Czy dobro nie zdaje ci się być zarazem pięknem?[56]
Owszem.
Jeżeli zatem Eros czuje brak piękna, a dobro jest pięknem, to czuje także brak dobra.
Z tobą Sokratesie, odrzekł Agaton, nie podołam walczyć, niech więc będzie tak, jak ty utrzymujesz.
Z prawdą raczej, kochany Agatonie, nie możesz walczyć, bo ze Sokratesem nie jest nic trudnego.

Ja cię też odtąd pozostawię w spokoju, a wypowiem zapatrywania o Erosie, jakie niegdyś słyszałem od Diotimy,[57] niewiasty mantynejskiej, która znała się tak na tej, jak i na wielu innych sprawach i Ateńczykom niegdyś przy ofierze przed wybuchem zarazy sprawiła dziesięcioletnią zwłokę tej choroby[58] i która także mnie pouczyła o istocie miłości — te więc jej zapatrywania spróbuję wam powtórzyć sam, o ile będę mógł, wychodząc z tego, na co zgodziliśmy się z Agatonem.
Potrzeba tedy, Agatonie, jak ty właśnie wskazałeś drogę, przedstawić najpierw, kim jest Eros i jaką ma istotę, następnie jego dzieła. Najłatwiej zaś będzie, mojem zdaniem, wyłożyć sprawę w ten sposób, w jaki mnie niegdyś ta cudzoziemka przez pytania dowodziła. Prawie bowiem to samo i ja do niej mówiłem, co właśnie Agaton do mnie, że Eros jest bogiem potężnym i że jest miłością piękna. A przekonywała mnie takimi samymi dowodami, jakimi ja jego, mianowicie, że według mego twierdzenia Eros nie jest ani piękny ani dobry.
Co ty mówisz Diotimo? zawołałem na to. Więc Eros jest brzydki i zły?
Nie bluźnij! rzekła Czy myślisz, że, co nie jest piękne, musi być szpetne?
Z pewnością.
A co nie jest mądre jest głupie? Alboż nie zauważyłeś, że istnieje coś pośredniego między wiedzą a niewiedzą?
Cóż takiego?
Czy nie wiesz, rzekła, że należyte wyobrażenie o rzeczy, gdy się go nie umie uzasadnić, nie jest ani wiedzą, bo jakże to, co jest nierozumne, mogłoby być wiedzą? ani niewiedzą, bo jakże to, co posiada prawdę, mogłoby być niewiedzą? Jest więc zapewne należyte wyobrażenie czemś takiego właśnie rodzaju, czemś pośredniem między wiedzą a niewiedzą.
Prawdę mówisz, odrzekłem.
Nie uważaj zatem za konieczne, żeby to, co nie jest piękne, było brzydkie, ani to, co nie jest dobre, było złe. Tak samo co do Erosa, skoro sam zgadzasz się, że nie jest ani dobry ani piękny, nie myśl z tem większą pewnością, że musi być brzydki i zły, lecz, że jest czemś pośredniem między jednym a drugim.
A przecież, rzekłem na to, przyznają wszyscy jednozgodnie, że jest potężnym bogiem.
Czy masz na myśli, zapytała, wszystkich nieznających się na tem, czy także znających się?
Wszystkich bez wyjątku.
A jakże, kochany Sokratesie, rzekła z uśmiechem, mogą się zgodzić na to, że on jest potężnym bogiem, ci, którzy go nawet za boga nie uważają?
Cóż to za jedni? zapylałem.
Jeden ty, odparła, druga ja.
Jakto? zawołałem.
Całkiem naturalnie, brzmiała odpowiedź.
Bo powiedz mi, czy nie uważasz wszystkich bogów za szczęśliwych? albo czy odważyłbyś się twierdzić, że któryś z bogów nie jest szczęśliwym?
Nie, na Zeusa! odrzekłem.
A czy nie tych uważasz za szczęśliwych, którzy posiadają dobro i piękno?
Tak jest.
Przyznałeś jednak, że Eros z powodu braku dobra i piękna pożąda właśnie tego, czego mu brak.
Przyznałem.
W jakiż więc sposób, mógłby być bogiem, skoro nie ma udziału w pięknie i w dobru?
W żaden, jak się zdaje.
Czy widzisz więc, rzekła, że i ty Erosa nie uważasz za boga?
Czem zatem będzie Eros? zapytałem, śmiertelnym?
Bynajmniej.
Noto czem?
Według poprzedniego istotą pośrednią między śmiertelnem a nieśmiertelnem.
Czemże? Diotimo!
Potężnym demonem, Sokratesie: bo wszystko demoniczne jest czemś pośredniem między bogiem a człowiekiem.
Jakie ma zadanie? zapytałem.
Jest pośrednikiem i posłem od ludzi do bogów i od bogów do ludzi, od jednych dla próśb i ofiar, od drugich dla rozkazów i nagród i zajmując środek między oboma światami tak go zapełnia, że cały wszechświat łączy się ściśle sam ze sobą. Przez niego także przychodzi do skutku wszelka sztuka wieszczbiarska i kapłańska, odnosząca się do ofiar, oczyszczeń, zamawiań do wszelkiego rodzaju wieszczbiarstwa i czarodziejstwa? Bóstwo bowiem nie styka się bezpośrednio z człowiekiem, lecz przez tego demona odbywa się wszelkie obcowanie i rozmowa bogów z ludźmi i ludzi z bogami i na jawie i we śnie. A kto jest biegły w tego rodzaju sprawach, ten jest demonicznym t. j. wyższym człowiekiem, kto zaś w innych, czyto jakich sztukach, czy rzemiosłach, pospolitym. Takich demonów jest wiele i rozmaitego rodzaju, a jednym z nich jest Eros.
A z jakiego ojca i z jakiej matki pochodzi? zapytałem.
Wprawdzie pytanie to wymaga dłuższego opowiadania, odrzekła, odpowiem ci jednak. Kiedy urodziła się Afrodyta, bogowie obchodzili to zdarzenie ucztą, a wraz z innymi także Poros,[59] syn Metydy[60]. Skoro skończyli biesiadować, przybyła Penia[61], aby sobie co wyżebrać, ponieważ uczta była obfitą, i stanęła koło drzwi. Poros więc upiwszy się nektarem, wina bowiem jeszcze nie było, wyszedł do ogrodu Zeusa i zasnął w odurzeniu. Wtedy Penia, postanowiwszy z powodu swej nędzy podstępem zostać matką za sprawą Porosa, położyła się obok niego i poczęła Erosa. Dlategoto jest Eros towarzyszem i sługą Afrodyty, ponieważ został poczęty w dniu jej urodzin i ponieważ z natury kocha piękno, a Afrodyta jest piękną. Jako zaś synowi Porosa i Penii dostał się następujący los w udziale. Po pierwsze jest zawsze ubogi i daleko do tego, żeby był delikatny i piękny, jak większość myśli, jest raczej szorstki, brudny, bez obuwia i bez domu, sypia zawsze na gołej ziemi i bez pokrycia i spędza noce pode drzwiami i na ulicach pod gołem niebem, będąc stosownie do natury swej matki ciągłym nędzy towarzyszem. Po drugie idąc za ojcem, czyha na piękno i dobro mężnie, nieustraszenie i wytrwale: jest myśliwcem niezwykłym, knując ustawicznie jakieś fortele: jest chciwy wiedzy i umie ją nabywać, filozofując przy każdej sposobności; jest strasznym kuglarzem, czarodziejem i sofistą. Natury niema ani nieśmiertelnej ani śmiertelnej, lecz tego samego dnia to kwitnie pełen życia, kiedy mu się powodzi, to zamiera, powracając atoli do życia według natury swego ojca. Co nabędzie, zaraz to traci, wskutek czego Eros nie żyje nigdy ani w niedostatku ani w dostatku. Także miedzy wiedzą i niewiedzą zajmuje miejsce pośrednie, a sprawa ta przedstawia się w następujący sposób. Z bogów żaden nie filozofuje ani nie pragnie być mądrym, bo jest nim; żaden także mędrzec nie filozofuje. Ani znów głupcy nie filozofują i nie pragną być mędrcami: na tem bowiem właśnie polega szkodliwość głupoty, że, lubo ktoś nie jest doskonały ani rozumny, zdaje mu się wszelako, że jest nim w dostatecznej mierze: kto zatem nie wierzy, że potrzebuje czegoś, ten nie pragnie tego, w czego potrzebę nie wierzy.
Czemże są, zapytałem, kochana Diotimo, filozofowie, jeżeli nie są nimi ani mędrcy ani głupcy?
Jasne to nawet dla dziecka, odpowiedziała, że są tymi istotami, które zajmują środek między jednymi i drugimi, i że do tych istot należy także Eros. Wszak wiedza jest częścią piękna, Eros zaś jest miłością do piękna: musi zatem Eros być filozofem, a jako filozof być istotą pośrednią między mędrcem a głupcem. I ta także okoliczność ma przyczynę w jego pochodzeniu: jest bowiem synem ojca mądrego i przemyślnego, matki zaś głupiej i niezaradnej. Taka jest natura, kochany Sokratesie tego demona, że zaś ty sobie inaczej wyobrażałeś Erosa, nic dziwnego. Myślałeś, jak mogę wnioskować z twoich słów, że Eros oznacza istotę kochaną, nie zaś kochającą. Dlatego, sądzę, wydawał ci się Eros bardzo piękny. Wszak istota zasługująca na miłość jest rzeczywiście piękna, delikatna, skończona, i doskonała, istota zaś kochająca ma inną naturę, mianowicie taką, jaką ja przedstawiłam.
Zgadzam się z tobą, rzekłem, moja kochana, bo dobrze mówisz, lecz taką mając naturę Eros, jakąż korzyść przynosi ludziom?
O tem właśnie teraz, Sokratesie, odrzekła, spróbuję cię pouczyć. Taką zatem ma naturę Eros i takie pochodzenie i jest miłością zwróconą do piękna. Gdyby atoli ktoś zapytał się nas: »Pod jakim względem jest Eros miłością zwróconą do piękna, Sokratesie i Diotimo? « — Postawię jednak wyraźniej pytanie w następujący sposób: Czego pragnie ten, kto pragnie piękna?
Ażeby mu się dostało w udziale, brzmiała odpowiedź.
Ta odpowiedź, zarzuciła, potrzebuje nowego pytania: Co spotka takiego, któremu dostanie się w udziale piękno?
Żadnej na to pytanie, odparłem, nie mam już na pogotowiu odpowiedzi.
Gdyby jednak odwrotnie zamiast piękna podstawił ktoś dobro i zapytał się: Powiedzno Sokratesie! czego pragnie ten, kto pragnie dobra?
Ażeby mu się dostało w udziale, odrzekłem.
A co spotka takiego, któremu dostanie się w udziale dobro?
Na to jest łatwiejsza odpowiedź: będzie szczęśliwy.
Przez posiadanie bowiem dobra szczęśliwi są szczęśliwymi, dodała, i nie potrzeba dalszego pytania, czego pragnie ten, kto pragnie szczęścia, lecz odpowiedź zdaje się być zupełną.
Prawdę mówisz, zauważyłem.
Czy to pragnienie i tę miłość uważasz za wspólną cechę wszystkich ludzi i sądzisz, że wszyscy pragną posiadać dobro na zawsze, czy inaczej myślisz?
Tak jak ty, odparłem; uważam je za wspólną cechę wszystkich.
Dlaczegóż, Sokratesie, nie mówimy o wszystkich, że kochają, jeżeli właśnie wszyscy i zawsze tego samego pragną, lecz o jednych mówimy, że kochają, o drugich, że nie?
Mnie samego to dziwi, rzekłem.
Niechże cię nie dziwi, zawołała: Oddzieliwszy od miłości jeden szczególny gatunek i nadając mu nazwę rodzaju, nazywamy go miłością, dla innych zaś gatunków innych nazw używamy.
Jak naprzykład? zapytałem.
Użyjmy następującego przykładu: Wiesz, że ποίησις[62] jest wieloraką. Wszelka bowiem przyczyna wszystkiego, cokolwiek z niebytu w byt przechodzi, jest ποίησις, tak, iż każde dzieło, które przychodzi do skutku przez jakąkolwiek sztukę, jest ποίησις, a wszyscy mistrzowie w tem ποιηταί.[63]
Prawda.
A jednak, mówiła dalej, wiesz, że nie nazywają się i, lecz inne mają nazwy, od całej zaś ποίησις jeden gatunek oddzielony, ten, który odnosi się do komponowania melodyj i tworzeniu wierszy, ma nazwę rodzaju. To tylko bowiem jedno tworzenie nazywa się ποίησις, a ci, którzy posiadają ten gatunek tworzenia, ποιηταί.
Prawda.
Tak samo ma się sprawa i z Erosem. Rodzajowe jego pojęcie stanowi wszelka żądza dobra i szczęścia, mianowicie owa największa i dla każdego podstępna miłość. Lecz o tych, którzy dążą do tego stanu rozlicznemi innemi drogami, czy przez nabywanie majątku czy gimnastykę czy filozofią, nie mówimy, ani, że kochają, ani, że są zakochani, natomiast ci, którzy zwracają się do pewnego jednego gatunku i ten gatunek gorliwie uprawiają, otrzymują nazwę rodzaju, to jest miłości, kochania i zakochanych.
Zdajesz się prawdę mówić, zauważyłem.
Utrzymuje się wprawdzie zdanie, mówiła dalej, że ci kochają, którzy swojej drugiej szukają połowy, mojem jednak zdaniem miłość nie zwraca się ani na połowę ani na całość, jeżeli te właśnie, kochany przyjacielu, nie są dobrem. Przecież własne nogi i ręce gotowi są ludzie dać sobie odciąć, jeżeli ich członki zdają im się być złymi. Nikt bowiem nie kocha, jak sądzę, swojej własności, jako takiej, chyba, że ktoś dobro nazywa swojem własnem, zło zaś cudzem mieniem, bo ludzie nic innego nie kochają, jak tylko dobro.
Czy tobie zdaje się co innego?
Nie, na Zeusa! odrzekłem.
Czy nie można zatem, ciągnęła, całkiem prosto powiedzieć, że ludzie kochają dobro?
Tak jest, odparłem.
A dalej, czy nie musimy jeszcze dodać, rzekła, że miłość ich dąży także do posiadania dobra?
Musimy dodać.
Czy tylko do posiadania, czy także do trwałego posiadania?
I to musimy dodać.
Krótko mówiąc, Eros jest to miłość dążąca do trwałego posiadania dobra.
Bardzo dobrze mówisz, odrzekłem.
Skoro taki jest przedmiot miłości, mówiła dalej, w jakiż sposób i przez jakież postępowanie ubiegają się o niego owi, których gorliwość i mozoły zwykliśmy nazywać miłością? Jakażto właśnie jest ta czynność? Czy możesz mi ją nazwać?
Zaiste nie podziwiałbym, odparłem, Diotimo, twojej mądrości i nie udawałbym się do ciebie, aby się właśnie tego nauczyć.
Więc ci ją nazwię. Jest to płodzenie w pięknie tak cielesnem jak duchowem.
Wieszczego objaśnienia, jak jaka wyrocznia, potrzebuje twoja mowa, odparłem; ja jej nie rozumiem.
Więc ci powiem wyraźniej. Wszyscy ludzie, Sokratesie, noszą tak w ciele jak i w duszy swojej zarodki rozrodcze, a kiedy dojdziemy do pewnego wieku, natura nasza czuje popęd do płodzenia. W brzydocie jednak nie może płodzić, lecz jedynie w pięknie. To zaś noszenie zarodków i płodzenie jest czemś boskiem, jest w istocie śmiertelnej czemś nieśmiertelnem. Taki stan nie może zajść tam, gdzie brak harmonii. Ze wszystkiem atoli, co boskie, stoi brzydota w dysharmonii, piękno zaś w harmonii.[64] A więc przy powstaniu nowej istoty Piękno obejmuje rolę Mojry i Eileityi.[65] Dlatego, kiedy istota, mająca w sobie zarodki rozrodcze, zbliży się do piękna, staje się łagodną, rozpływa się w radości i zapładnia; kiedy zaś do brzydoty, kurczy się w zgryzocie i smutku, odwraca się i nie zapładnia, lecz powstrzymuje z boleścią w sobie zarodki. Stądto, kto ma w sobie te zarodki i jest już opanowany popędem płodzenia, czuje gwałtowną żądzę piękna, ponieważ przez jego posiadanie uwalnia się od wielkiej boleści. Miłość bowiem nie dąży do posiadania piękna samego przez się, jak ty Sokratesie myślisz.
To do czegóż?
Do płodzenia w pięknie.
Może być, rzekłem.
Z całą pewnością.
A dlaczego do płodzenia?
Ponieważ przynajmniej dla istoty śmiertelnej jest płodzenie czemś wiecznem i nieśmiertelnem. Według tego zaś, na cośmy się zgodzili, kto pragnie dobra, musi pragnąć nieśmiertelności, jeżeli właśnie Eros oznacza miłość dążącą do trwałego posiadania piękna: a więc z tego wynika, że Eros oznacza także dążenie do nieśmiertelności.
O wszystkiem więc tem pouczała mnie, ilekroć prowadziła rozmowę o istocie miłości, jednego zaś razu postawiła mi następujące pytanie: Co, Sokratesie, twojem zdaniem jest przyczyną tej miłości i żądzy? Alboż nie widzisz, w jak nadzwyczajnym stanie znajdują się wszystkie zwierzęta, tak chodzące jak i latające, gdy je opanuje żądza płodzenia, jak na wszystkie napada choroba i żądza miłosna, najpierw połączenia się wzajemnego, następnie wyżywienia potomstwa, jak gotowe są nawet najsłabsze w obronie tegoż z najsilniejszemi walczyć i śmierć ponieść, jak dobrowolnie same niszczą się głodem, aby je tylko wyżywić i jak wogóle czynią wszystko, co tylko możliwe? O ludziach bowiem, ciągnęła, możnaby sądzić, że czynią to z wyrachowania, ale jakaż jest przyczyna takiej miłości u zwierząt? Czy możesz mi ją podać?
Nie mogę, odrzekłem znowu.
A ona na to: Czy ty myślisz być kiedyś biegłym w dysputach o miłości, jeżeli tego nie rozumiesz?
Właśnie dlatego, Diotimo, jakto co dopiero powiedziałem, przybyłem do ciebie, ponieważ poznałem, że potrzebuję nauczyciela. Podaj mi zatem przyczynę tak tego, jak i wszystkiego, co się odnosi do miłości.
Jeżeli masz przekonanie, że miłość jest dążeniem z natury do tego, i a cośmy się kilkakrotnie zgodzili, to się nie dziwuj. Tutaj bowiem, na tej samej, co tam podstawie, stara się śmiertelna natura, o ile podoła, o nieśmiertelność. Podoła zaś jedynie w taki sposób, że zawsze pozostawia inną nową istotę na miejscu dawnej; gdyż nawet wtedy, kiedy się mówi o każdej z istot żyjących, że żyje i jest tą samą, np. o człowieku mówi się od dzieciństwa aż do starości, że jest tym samym — Chociaż ten nie zachowuje nigdy w sobie tych samych cząstek, lecz jedne nabywa a drugie traci, jak włosy, mięso, kości, krew i w ogóle całe ciało, to przecież bywa nazywany jedną i tą samą istotą. A odnosi się to nie tylko do ciała, lecz także do duszy: charakter, obyczaje, mniemania, żądze, radości, smutki, obawy, żaden z tych stanów nigdy u nikogo nie pozostaje tym samym, lecz jedno w nich powstaje, drugie zaś ginie. O wiele jeszcze dziwniejsze jest, że nawet nasze wiadomości nie tylko, że jedne powstają a drugie giną, lecz także każda poszczególna wiadomość doznaje tej samej kolei. To bowiem, co nazywamy uczeniem się, odbywa się dlatego, iż jesteśmy przekonani, że wiedza ginie, gdyż zapomnienie jest śmiercią wiedzy, uczenie się zaś, wprowadzając nową wiedzę na miejsce ginącej, zachowuje ją tak, że wydaje się być jedną i tą samą. W ten bowiem sposób zachowuje się wszystko, co śmiertelne, że nie pozostaje w ogóle wciąż tem samem, jak to, co jest boskiem, lecz, że to, co ginie i starzeje się, pozostawia po sobie inne, nowe tego samego rodzaju, jakiego samo było. Przez taki jedynie środek, Sokratesie, dostępuje śmiertelne nieśmiertelności, tak ciało, jak wszystko inne, inaczej bowiem nie można. Nie dziwuj się przeto, jeżeli każda istota z natury kocha swoje potomstwo, gdyż ze względu na nieśmiertelność tkwi w każdej to staranie i ta miłość.
Usłyszawszy taką mowę, rzekłem pełen zdziwienia: Dobrze, przemądra Diotimo! Czy jednak te sprawy tak się rzeczywiście mają?
Na to ona w tonie prawdziwych sofistów:
Bądź o tem przekonany Sokratesie! Gdyż skoro zechcesz zwrócić uwagę także na żądzę sławy u ludzi, będziesz się dziwił ich głupocie, jeżeli nie rozumiesz tego, com powyżej wypowiedziała, kiedy rozważysz, jak bardzo są opanowani żądzą zasłynięcia i pozyskania siebie na wieki sławy, i jak wszyscy z tego powodu jeszcze bardziej, aniżeli z powodu dzieci gotowi są narażać się na niebezpieczeństwa, wydawać pieniądze, podejmować wszelkie trudy i nawet śmierć ponieść. Czy ty bowiem sądzisz, że Alcestis poniosłaby była śmierć za męża, albo, że Achilles poszedłby był na tamten świat za Patroklesem, albo, że wasz Kodrus umarłby był przed swojemi dziećmi dla ich panowania, gdyby nie mieli przekonania, że nieśmiertelną będzie pamięć ich bohaterskiego czynu, którą my rzeczywiście obecnie zachowujemy? Daleko do tego, ciągnęła, przeciwnie, mojem zdaniem, właśnie dla nieśmiertelnej sławy czynu bohaterskiego i dla tak zaszczytnej pamięci wszyscy wszelkich dokonują czynów i to z tem większą gorliwością, im kto jest lepszy, kochają bowiem nieśmiertelność. Ci więc, którzy noszą zarodki rozrodcze w swojem ciele, zwracają się więcej do niewiast i w taki sposób oddają się miłości, starając się pozyskać sobie przez płodzenie dzieci nieśmiertelność, sławę i szczęśliwość, jak sądzą, na przyszłość. Ci zaś, którzy w duszy — Są bowiem tacy, którzy w duszach jeszcze bardziej niż ciałach noszą zarodki tego, co duszy przystoi i nosić i płodzić. A cóż jej przystoi? Mądrość i inne cnoty, a tych właśnie sprawcami są wszyscy poeci i ci rzemieślnicy, o których mówimy, że posiadają zdolność wynalazczą. Najważniejszą zaś i najpiękniejszą częścią mądrości jest ta, która występuje w zarządzie państw i gospodarstwa która nazywa się roztropnością i sprawiedliwością. Skoro zatem ktoś z usposobienia do bogów podobny od młodości nosi w swej duszy zarodki i za nadejściem odpowiedniego wieku pragnie płodzić, chodzi także i ten wszędzie, jak sądzę, i szuka piękna, w któremby mógł płodzić, w brzydocie bowiem nigdy nie będzie płodził. Więc jako noszący w sobie zarodki kocha ciała piękne bardziej niż brzydkie, a jeżeli natrafi na duszę piękną, szlachetną i utalentowaną, to wtedy nadzwyczajnie kocha oboje razem i dla takiego człowieka ma natychmiast obfitość mów o cnocie, o tem, jakim powinien być doskonały mąż i czem się zajmować, i zaczyna go uczyć. Zetknąwszy się bowiem z pięknym człowiekiem i obcując z nim, płodzi to, co od dawna w sobie nosił, pamiętając o nim z blizka i daleka i wychowuje wspólnie z nim to potomstwo; wskutek tego takich ludzi łączy większa wspólność i trwalsza miłość, aniżeli rodziców dzieci zwykłych, ponieważ tacy uczestniczą w posiadaniu dzieci piękniejszych i trwalszych. I każdy wolałby mieć takie dzieci niż zwyczajne, jeżeli zwróci uwagę na Homera, Hezyoda i innych znakomitych poetów, i jeżeli będzie ich uważał za szczęśliwych, że pozostawiają po sobie tego rodzaju potomstwo, które im daje nieśmiertelną i wiekopomną sławę ponieważ samo jest nieśmiertelne, albo, jeżeli chcesz, mówiła dalej, takie dzieci, jakie pozostawił po sobie Likurg w Sparcie jako obrońców Sparty i całej, że lak rzekę, Hellady. Tak samo u was doznaje czci Solon, jako twórca praw i inni mężowie na wielu miejscach wśród Hellenów i barbarzyńców, którzy dokonali wielu pięknych czynów i wytworzyli rozmaite cnoty. Takim ludziom pobudowano już nawet liczne świątynie za tego rodzaju dzieci, za zwykłe zaś nikomu nigdzie.
Tak daleko w naukę miłości możesz prawdopodobnie i ty Sokratesie być wtajemniczony; czy jednak będziesz zdolny zrozumieć ostatni i najwyższy jej stopień, do którego także dotychczasowe badanie zmierza, jeżeli ktoś postępuje należytą drogą, nie wiem. Przedstawię ci go atoli, mówiła, i nie zaniecham gorliwości, a ty próbój iść za mną, jeżeli podołasz. Kto mianowicie chce zabrać się w należyty do tego sposób, ten musi już w młodości zwracać się do pięknych ciał, a najpierw, jeżeli przewodnik dobrze go prowadzi, kochać jedno ciało i tutaj płodzić piękno mowy; następnie spostrzedz, że piękno jakiegokolwiek ciała jest pokrewne pięknu drugiego ciała i że, jeżeli mamy się kochać pięknie zmysłowem, wielką jest głupotą nie uważać piękna we wszystkich ciałach za jedno i to samo; przyszedłszy zaś do takiego przekonania, musi zostać miłośnikiem wszystkich pięknych ciał, a zaniechać owej gwałtownej miłości do jednego ciała, lekceważąc taką miłość i uważając ją za drobnostkę. Dalej musi piękno w duszach wyżej cenić, aniżeli w ciałach tak, że, jeżeli napotka kogoś obdarzonego dzielną duszą a małą pięknością ciała, jest z niego zadowolony, kocha go, troszczy się o niego, tworzy i wyszukuje takie mowy, które młodzieńców mogą uczynić doskonalszymi, aby znowu był zmuszony spostrzedz piękno w zwyczajach i prawach i zauważyć, że wszelkie tego rodzaju piękno jest także ze sobą spokrewnione, by przez to piękno cielesne uważał za coś małego. Po zwyczajach musi się go prowadzić do nauk, aby zobaczył także w naukach piękno, a patrząc na różnego już rodzaju piękno, nie służył jako niewolnik jednemu pięknu, kochając piękność jednego chłopięcia albo jednego męża albo jednego zwyczaju, i przez to nie stal się nikczemnym i drobnostkowym, lecz, aby zwróciwszy się na wielkie morze piękna i rozpatrując się po niem, płodził wiele pięknych i wspaniałych mów i myśli w niewyczerpanem dążeniu do mądrości, dopóki pokrzepiony i wzmocniony przez to na siłach, nie zobaczy jednej następującej nauki, która się zajmuje pięknem następującem. Staraj się teraz, mówiła dalej, słuchać słów moich z jak największą uwagą. Kto[66] mianowicie doprowadzony zostanie aż do tego stopnia w nauce miłości przez kolejne i należyte rozważanie tego, co piękne, ten dochodząc już do celu nauki miłości, zobaczy nagle niezwykłej natury piękno, to właśnie, Sokratesie, z powodu którego także wszystkie poprzednio trudy były podjęte, po pierwsze, wiecznie trwające i ani powstające ani ginące, powtóre, ani takie, które pod jednym względem jest piękne, pod drugim brzydkie, ani raz piękne drugi raz nie, ani w porównaniu z jednym przedmiotem piękne, z drugim brzydkie, ani w jednem miejsca piękne, w drugiem brzydkie, jakoby było dla jednych pięknem dla drugich brzydkiem. Nie okaże mu się także to piękno ani jako twarz ani ręce ani inna część ciała, ani jako jakaś mowa, lub wiedza, ani też jako przymiot czegoś n. p. istoty żyjącej albo ziemi albo nieba albo czegoś innego, lecz jako istniejące samo przez się, jednokształtne i wieczne, wszelkie zaś inne przedmioty piękne, jako takie, które biorą w niem udział w taki sposób, że, podczas gdy one powstają i giną, owo piękno ani się powiększa ani pomniejsza ani w ogóle nie doznaje żadnej zmiany. Gdy zatem ktoś od tych tu przedmiotów przez należytą miłość do chłopców w górę postępując, zacznie patrzeć się na owo piękno, ten prawie dochodzi do celu. To bowiem właśnie znaczy dążyć do wiedzy miłości, albo dać się drugiemu prowadzić, że ktoś poczynając od tych tu pojedynczych pięknych przedmiotów, wznosi się wciąż w górę do owego piękna, jakby po stopniach, od jednego do dwóch, od dwóch do wszystkich pięknych ciał, a od pięknych ciał do pięknych zwyczajów, a od zwyczajów do pięknych nauk, aż od tych nauk dojdzie do owej nauki, która nie zajmuje się niczem innem jak tylko owem pięknem samem w sobie, i pozna w końcu to, co jest samem pięknem. Jeżeli gdzie, to na tej wyżynie życia, kochany Sokratesie, rzekła niewiasta mantynejska, warto żyć człowiekowi, oglądającemu piękno samo w sobie. Gdy je kiedy zobaczysz, nie zechcesz go porównywać ani ze złotem i szatami, ani z pięknymi chłopcami i młodzieńcami, na których widok teraz wpadasz w zachwyt i gotów jesteś tak ty jak wielu innych, patrząc na ulubieńców i obcując wciąż z nimi, ani nie jeść ani nie pić, gdyby to było możebne, lecz patrzeć się jedynie na nich i obcować z nimi. Jakież więc jest, mówiła dalej, nasze zdanie o tem, gdyby komuś dostało się w udziale zobaczyć samo piękno, jasne, czyste i niezmieszane, wolne od ciała ludzkiego, koloru i wszelkiej innej śmiertelnej błyskotki, tj. o tem, gdyby ktoś był w stanie zobaczyć samo boskie piękno jednokształtne? — Czy myślisz, że złe prowadzi życie taki człowiek, który tam kieruje swój wzrok i odpowiednim zmysłem patrzy na owo piękno i obcuje z niem? Alboż nie spostrzegasz, że jedynie tułaj dostanie mu się w udziale, jako patrzącemu na piękno wzrokiem, jakim patrzeć na nie można, tworzyć nie cienie cnoty, ponieważ nie styka się z cieniem, lecz prawdziwą cnotę, ponieważ styka się z prawdą, i że, skoro wytworzył i wypielęgnował prawdziwą cnotę, osięgnie miłość bogów i, jeżeli kto z ludzi, to on nieśmiertelność?
W ten sposób, Fedrusie i wy inni, rozprawiała Diotima i przekonała mnie. Przekonany zaś sam staram się także innych przekonać, mianowicie, że dla osiągnięcia tego dobra nie łatwo mógłby ktoś znaleść dla natury ludzkiej lepszego pomocnika nad Erosa. Dlatego też twierdzę, że każdy mąż powinien czcić Erosa i nie tylko sam cenię naukę o miłości i gorliwie ją uprawiam, lecz także innych do tego zachęcam i wielbię potęgę i dzielność Erosa i teraz i zawsze, o ile mogę.
Tę zatem mowę Fedrusie, jeżeli chcesz, uważaj za pochwałę wypowiedzianą na cześć Erosa, lub nadaj jej imię, jakie ci się podoba.


Kiedy Sokrates skończył, wszyscy go chwalili, jeden tylko Arystofanes chciał coś odpowiedzieć, ponieważ jego Sokrates, miał na myśli wspominając owo podanie[67], nagle jednak dobywanie się do bramy sprawiło wielki hałas, jakby pochodziło od nocnych biesiadników, i dała się słyszeć muzyka fletnistki. Więc Agaton zawołał: Popatrzcieno chłopcy! a jeżeli ktoś jest ze znajomych, zaproście; jeżeli nie, powiedźcie, że nie pijemy, lecz już wypoczywamy. I niedługo potem usłyszano w podworcu głos Alcybiadesa mocno podchmielonego i głośno krzyczącego, który pytał się, gdzie Agaton, i rozkazywał prowadzić się do Agatona. Poprowadziła go zatem do nich fletnistka podtrzymując go pod ramię i kilku innych z jego towarzyszy, a ten, mając ozdobioną głowę gęsto uwitym wieńcem z bluszczu i fiołków i bardzo licznemi wstążkami, zatrzymał się we drzwiach sali i zawołał: Witajcie przyjaciele! Czy męża dobrze podchmielonego przyjmiecie za współbiesiadnika, albo, czy mamy odejść uwieńczywszy jedynie Agatona, z powodu czego właśnie przybyliśmy? Wczoraj mianowicie, mówił dalej, nie mógłem przybyć, dziś więc przyszedłem z wstążkami na głowie, abym, wziąwszy[68] je z mojej głowy, uwieńczył w ten sposób głowę najzdolniejszego i najpiękniejszego. Może będziecie się śmiali ze mnie jako pijanego? Ja atoli, choćbyście się śmiali, wiem dobrze, że mówię prawdę? Powiedźcie mi jednak natychmiast, czy mam wejść, stawiając od siebie warunki, czy nie? Będziecie pili wspólnie ze mną, czy nie?
Wszyscy wydali okrzyk radości, kazali mu wejść i zająć miejsce, a także Agaton go zaprosił. Ten wszedł, prowadzony przez swój orszak, a zdjąwszy równocześnie wstążki ze swej głowy, aby niemi Agatona uwieńczyć, i trzymając je przed oczyma, nie zauważył Sokratesa, lecz usiadł obok Agatona między nim a Sokratesem; usunął się bowiem nieco Sokrates, aby tamten mógł usiąść. Skoro zaś usiadł obok Agatona, przywitał się z nim i uwieńczył go. A Agaton zawołał: Zdejmijcie chłopcy sandały Alcybiadesowi, aby mógł zająć miejsce jako trzeci.
I owszem, rzekł Alcybiades, ale któż jest naszym trzecim współbiesiadnikiem? Zarazem zwracając się w bok zobaczył Sokratesa a zobaczywszy, podskoczył i zawołał: Na Herkulesa! Cóżto było? To ty Sokratesie? Znowu tutaj zasadziłeś się na mnie tak, jakto ty zwykłeś nagle ukazywać się tam, gdziem się ciebie najmniej spodziewał. I dlaczegóżto dzisiaj przybyłeś? Dlaczegóż znowu tutaj usiadłeś, a nie obok Arystofanesa ani obok żadnego innego, który jest dowcipny i chce nim być, lecz sprawiłeś twoją przebiegłością, że siedzisz obok najpiękniejszego z obecnych?
Pomyślno Agatonie, rzekł na to Sokrates, czy będziesz mógł mnie obronić? Miłość bowiem do tego człowieka sprawia mi niemało kłopotu. Odkąd mianowicie pokochałem go, nie wolno mi już ani się patrzeć ani rozmawiać z żadnym pięknym człowiekiem, w przeciwnym razie zapalony zazdrością i zawiścią dziwne wyprawia awantury i łaje mnie i z trudem powstrzymuje się od bicia mnie. Uważaj więc, aby i teraz nie zrobił czegoś podobnego, lecz pojednaj nas, albo broń mnie, jeżeli zechce użyć siły, gdyż ja bardzo się lękam jego miłosnego szału.
Niema, zawołał Alcybiades, między mną a tobą pojednania, odpłacę ci się jednak za tę mowę kiedyindziej. Dziś zaś Agatonie podziel się ze mną twojemi wstążkami, abym uwieńczył także tę oto oryginalną głowę tego człowieka i aby nie gniewał się na mnie za to, że ciebie uwieńczyłem, jego zaś, który potęgą mowy nie tylko wczoraj tak jak ty, lecz zawsze wszystkich pokonywa ludzi, mimoto nie uwieńczyłem. Równocześnie wziąwszy kilka wstążek, uwieńczył niemi Sokratesa i zajął swoje miejsce.
Zająwszy zaś miejsce, rzekł: Nuże przyjaciele do dzieła, gdyż, zdaje mi się, jesteście trzeźwi; na to niemożna wam pozwolić, lecz musicie pić, bośmy się tak umówili. Na kierownika więc w piciu wybieram siebie samego, dopóki się dobrze nie upijecie. Niechże Agaton każe przynieść, jeżeli ma jaki wielki puhar. Jednak nie potrzeba, lecz podaj chłopcze, ten oto oziębiacz,[69] zawołał, spostrzegłszy, że ten obejmuje więcej niż ośm kotylów.[70] Rozkazawszy go napełnić, sam go najpierw wychylił, następnie polecił nalać dla Sokratesa i rzekł: Wobec Sokratesa, przyjaciele, fortel mój nic nie znaczy: ile mu bowiem kto nakaże, tyle wypije i mimoto nie będzie pijany. Wypił tedy Sokrates, gdy mu chłopiec napełnił, Eryxymach zaś rzekł: Jakże to Alcybiadesie postępujemy? Ani nie mówimy ani nie śpiewamy nie zgoła przy kielichu, lecz pijemy zupełnie tak, jak ludzie czujący pragnienie?
Na to Alcybiades: Witaj Eryxymachu, najlepszy synu najlepszego i najmędrszego ojca!
I ty witaj! odrzekł Eryxymach, cóż jednak mamy robić?
Co ty każesz; ciebie bowiem należy słuchać:
Mąż, co świadomy leczenia, o wiele ważniejszy od innych.[71] Rozkaż zatem, co chcesz.
Słuchaj więc, rzekł Eryxymach. Przed twojem przybyciem uchwaliliśmy, aby w kierunku ku prawej ręce każdy po kolei wypowiedział jak najpiękniejszą mowę o Erosie i wielbił go. Wszyscy inni wypowiedzieliśmy już swoje mowy; ponieważ ty żadnej nie wypowiedziałeś, a puhar wychyliłeś, przeto słuszna, abyś teraz wypowiedział, a wypowiedziawszy, dał Sokratesowi temat, jaki ci się podoba, a ten sąsiadowi z prawej strony i tak dalej.
Podoba mi się, Eryxymachu, twoja propozycya, żeby jednak mąż pijany przed trzeźwymi występował w szranki z mową, takie żądanie będzie niesłuszne. Nadto, mój drogi czy ty wierzysz w to, co Sokrates właśnie powiedział? Alboż nie wiesz, że wszystko ma się inaczej, niż mówił? Ten bowiem, jeżeli będę chwalił w jego obecności kogo innego czy boga czy jakiego człowieka a nie jego, nie powstrzyma rąk ode mnie.
Milcz! zawołał Sokrates
Na Posejdona! odrzekł Alcybiades, nie sprzeciwiaj się moim słowom, gdyż ja nikogo innego nie będę chwalił w twej obecności.
Owszem, uczyń tak, rzekł Eryxymach, jeżeli ci się podoba; chwal Sokratesa.
Jak mówisz? rzekł Alcybiades. Sądzisz Eryxymachu, że powinienem to uczynić? Mam się rzucić na tego męża i pomścić się na nim wobec was?
Przyjacielu! co ty masz na myśli? zawołał Sokrates. Czy będziesz mnie chwalił dla szydzenia ze mnie? Albo co ty będziesz robił?
Prawdę powiem. Rozważże, czy możesz pozwolić?
Owszem prawdę mówić i pozwalam ci i nakazuję.
Zaraz zacznę, odparł Alcybiades. A ty tak postępuj: Jeżeli powiem coś nieprawdziwego, przerwij mi natychmiast, jeżeli chcesz, i powiedz, że pod tym względem kłamię. Z rozmysłem bowiem żadnego nie powiem kłamstwa. Jeżeli jednak powiem raz to, drugi raz owo, według tego, jak sobie przypomnę, nie dziwuj się temu, nie łatwo bowiem jest twoje cudactwa dla człowieka w takim jak ja stanie płynnie i w naturalnym porządku wyliczyć.


Wielbić zaś Sokratesa będę się starał, przyjaciele, w następujący sposób, mianowicie przez porównania. On może będzie myślał, że to dla wyszydzenia go, porównanie jednak będzie służyło prawdzie, a nie szyderstwu.

Twierdzę tedy, że jest on bardzo podobny do owych, w pracowniach rzeźbiarzy siedzących, Sylenów, [72] których sztukmistrze przedstawiają z piszczałkami lub fletami, a którzy, na dwie strony otwarci, okazują wewnątrz posągi bogów. Twierdzę dalej, że jest podobny do satyra Marsyasa[73]. Że jesteś z kształtu do nich podobny, o tem ty sam zapewne, Sokratesie, nie będziesz wątpił; posłuchaj teraz, o ile także pod innymi względami jesteś do nich podobny. Jesteś zuchwały. Czy nie? Jeżeli nie przyznasz, dostarczę świadków. Czy nie jesteś fletnistą? O wiele znakomitszym od niego. Tamten mianowicie czarował ludzi za pomocą instrumentu muzycznego siłą ust swoich, i dzisiaj jeszcze czyni tak każdy, kto wygrywa na flecie jego melodye. Co bowiem Olympos[74] na flet skomponował, przypisuję Marsyasowi, jako jego nauczycielowi. Jego więc dzieła, czy je wykonywa znakomity fletnista czy licha fletnistka, sprawiają nadzwyczajne wrażenie, i dlatego, że są boskiego pochodzenia, zdradzają tych, którzy potrzebują bogów i ich tajemnic.[75] Ty zaś od niego w tem jedynie się różnisz, że bez narzędzi, samemi mowami to samo sprawiasz. My przynajmniej skoro słuchamy kogoś innego, nawet bardzo dobrego mówcy, wygłaszającego inne mowy, zgoła się o nie, mówiąc otwarcie, nie troszczymy; kiedy zaś ktoś usłyszy czy ciebie czy twoje mowy od drugiego, to, choćby ten źle je powtarzał, czy je usłyszy niewiasta, czy mężczyzna, czy młodzieniaszek, wszyscy bywamy nimi odurzeni i oczarowani. Ja przynajmniej, gdybyście z tego powodu nie myśleli, żem całkiem pijany, pod przysięgąbym wam opowiedział, jakichto doznałem już uczuć wskutek jego mów i jakich jeszcze dzisiaj doznaję. Kiedy go bowiem słucham, o wiele bardziej bije mi serce niż tańczącym korybantom[76] i łzy mi płyną z oczu z powodu jego mów. Widzę też, że bardzo wielu innych doznaje takich samych uczuć. Jeżeli zaś słuchałem Peryklesa i innych znakomitych mówców, to przychodziłem wprawdzie do przekonania, że oni dobrze mówią, lecz nie doznawałem podobnego uczucia, ani dusza moja nie trwożyła się, ani się nie oburzała na to, że prowadzę życie niegodne męża wolnego; a przez tego oto Marsyasa bywałem często w takiem usposobieniu, że zdawało mi się, iż nie warto żyć, jeżeli pozostanę takimi jakim jestem. I nie powiesz. Sokratesie, że to nieprawda. A jeszcze dzisiaj mam to przekonanie, że gdybym nadstawił uszu na jego mowy. nie zniósłbym ich, lecz doznałbym tych samych uczuć. Wymusza bowiem na mnie wyznanie, że chociaż mi wiele jeszcze wiadomości brakuje, ja zaniedbuję siebie, a zajmuję się sprawami Ateńczyków. Gwałtem więc, jakby przed Syrenami, zatkawszy sobie uszy, uciekam precz, abym nie zasiedział się na miejscu i nie zestarzał się obok niego. Spotkało mnie także wobec tego jednego człowieka to, czego niktby się po mnie nie spodziewał, mianowicie, żebym uczuwał wstyd przed kimkolwiek, jego jednego się wstydzę. Wiem bowiem dobrze, że nie mogę mu przeczyć, jakobym nie powinien tego czynić, co on nakazuje, że jednak, gdy odejdę od niego, ulegam objawom uwielbienia ze strony ludu. Uciekam więc przed nim i unikam go, a gdy zobaczę, wstydzę się moich przyrzeczeń. I często z przyjemnościąbym widział, żeby go nie było między ludźmi; gdyby jednak to nastąpiło, wiem bardzo dobrze, że o wiele bardziejbym się smucił. Wskutek tego nie wiem, co począć z tym człowiekiem.
Takichto uczuć i ja i wielu innych doznaliśmy od melodyj tego satyra. Posłuchajcie teraz, jak pod innymi względami jest podobny do tych przedmiotów, z którymi go porównałem i jak niezwykłą posiada siłę. Bądźcie bowiem przekonani, że nikt z was nie zna tego człowieka, ale ja wam go odsłonię, kiedy już zacząłem. Widzicie mianowicie, ze Sokrates kocha pięknych młodzieńców, zawsze jest obok nich i zachwycił się nimi, a dalej, że, oceniany według swej zewnętrznej postaci, na niczem się nie zna i nic nie rozumie. Czyto nie na sposób Sylenów? Tak. Taką bowiem postać przybrał tylko zewnątrz, podobnie jak rzeźbiony Sylen; otwarty zaś do wnętrza, jak wielką, zdaniem waszem, współbiesiadnicy, napełniony jest mądrością? Wiedźcie, że nie troszczy się, ani, czy ktoś jest piękny, lecz lekceważy ten przymiot po nad wszelkie mniemanie, ani, czy ktoś jest bogaty, ani, czy posiada inną jaką zaletę przez prosty tłum cenioną; uważa raczej wszystkie te dobra za niemające żadnej wartości, a nas ceniących je za nic — zapamiętajcie to sobie[77] — i przez całe swoje życie szydzi i żartuje z ludzi ustawicznie.
Gdy atoli był w poważnem usposobieniu i był do wnętrza otwarty, czy wtedy widział kto zawarte w nim posągi, nie wiem; ja jednak już raz widziałem, i wydały mi się tak boskimi, złotymi, przepięknymi i niezwykłymi, iż sądziłem, że powinienem bezzwłocznie uczynić, co tylko Sokrates mi rozkaże. Myśląc zaś, że Sokrates jest naprawdę zakochany w mojej urodzie, uważałem to za niespodziewany zysk i za niezwykle szczęście dla siebie, ponieważ, mojem zdaniem, nadarzała mi się sposobność, jeżeli ulegnę Sokratesowi, dowiedzieć się wszystkiego, co ten właśnie wiedział; rzeczywiście bo wiem byłem bardzo zarozumiały na moją urodę. W tej zatem myśli, ja który przedtem nie zwykłem był sam na sam bez niewolnika z nim obcować, wtedy odprawiłem niewolnika i sam na sam z nim pozostałem. Muszę wam bowiem powiedzieć całą prawdę; uważajcie zatem, a jeżeli skłamię, Sokratesie, sprostuj moje słowa! Pozostałem więc, przyjaciele, z nim sam na sam i myślałem, że natychmiast będzie rozmawiał ze mną tak, jak rozmawia w samotności kochanek z ulubieńcem, i cieszyłem się. Nic jednak takiego się nie działo, lecz, skoro według swego zwyczaju ze mną porozmawiał i dzień przepędził, odchodził sobie. Następnie zapraszałem go na ćwiczenia gimnastyczne i odbywałem je z nim, aby wtedy coś uzyskać. Ćwiczył się więc ze mną i chodził często w zapasy bez żadnego świadka. I na cóż mam dalej opowiadać? Przecież nic więcej nie było. Ponieważ żadną z dotychczasowych dróg nie doszedłem do celu, postanowiłem zabrać się dobrze do tego człowieka i nie przestawać, kiedym już zaczął, lecz dowiedzieć się w końcu, jak ta sprawa stoi? Zapraszam go tedy na ucztę, robiąc nań zasadzki zupełnie tak, jak kochanek na ulubieńca. Także i na to nie zaraz przystał, w końcu jednak dał się namówić. Gdy pierwszy raz przybył, chciał odejść po uczcie. I wtedy ze wstydu puściłem go: przy drugiej jednak zasadzce zabawiałem go po uczcie wciąż rozmową do późna w noc, a gdy chciał odejść, zmusiłem go do pozostania pod pozorem, że jest już późno. Położył się więc na sofie, która stykała się z moją, i na której właśnie spoczywał przy stole, a nikt więcej oprócz nas nie spał w tym pokoju. Dotychczasowe wypadki możnaby bez skrupułów komukolwiek opowiadać, następnych jednak nie usłyszelibyście ode mnie, gdyby po pierwsze wino według przysłowia tak wobec sług, jak i bez nich, nie mówiło prawdy[78], powtóre, zataić tak niezwykły czyn Sokratesa, kiedy przedsięwziąłem go chwalić, wydaje mi się niesprawiedliwością. Nadto i ze mną to samo się dzieje, co z ukąszonym przez żmiję. Opowiadają mianowicie, że ten, kogo to spotkało, nie chce nikomu mówić, jakie było jego cierpienie, wyjąwszy ukąszonym, w przekonaniu, że ci jedni mogą go zrozumieć i być wyrozumiałymi, jeżeli z boleści odważył się na wszystkie możliwe czyny i słowa. Doznawszy zatem jeszcze boleśniejszego ukąszenia i to na miejscu najczulszem, na jakiem ktoś może doznać: zostałem bowiem ukąszony w serce czy w duszę czy jak to tam należy nazwać przez mowy odnoszące się do filozofii, które wpijają się boleśniej niż żmija i pobudzają do wszelkiego rodzaju mów i czynów, jeżeli natrafią na duszę młodą i nie bez zdolności; a z drugiej strony widząc przed sobą takich Fedrusów, Agatonów, Eryxymachów, Pauzaniaszów i Arystofanesów; na co mam wspominać Sokratesa samego i innych obecnych? — Ponieważ wszyscy pospołu podzielaliście ten filozoficzny zapał i szal, przeto wszyscy będziecie słyszeli; będziecie bowiem wyrozumiałymi na moje ówczesne postępowanie i moje teraźniejsze opowiadanie; służba zaś i jeżeli jest wśród nas jaki profan i prostak, niech zatka sobie uszy jak najmocniej.
Skoro tedy lampa zgasła, a służba opuściła komnatę, zdawało mi się, żem nie powinien robić z nim żadnych korowodów, lecz otwarcie swoje myśli wypowiedzieć. Trąciwszy go więc, rzekłem: Śpisz Sokratesie?
Bynajmniej, odpowiedział.
Czy wiesz, com postanowił?
Cóż takiego? zapytał,
Ty Sokratesie, rzekłem, zdajesz mi się być jedynym moim kochankiem, który na to imię zasługuje, a widocznie lękasz się wspomnieć mi o tem; moje zaś zdanie w tej sprawie jest następujące: uważam za wielką głupotę nie uledz ci nie tylko w tem, lecz także, gdybyś potrzebował do czegoś czy majątku mojego czy przyjaciół moich. Dla mnie mianowicie niema nic cenniejszego jak stać się, o ile można, najdoskonalszym, a do tego nie istnieje dla mnie, jak sądzę, dzielniejszy pomocnik od ciebie. Przeto o wiele bardziej wstydziłbym się rozsądnych ludzi, gdybym nie uległ takiemu mężowi, niż głupiego tłumu, gdybym uległ.
Usłyszawszy te słowa Sokrates, rzekł całkiem ironicznie i zupełnie według swego zwykłego sposobu postępowania: Zdajesz się, kochany Alcybiadesie, rzeczywiście być nie głupim człowiekiem, jeżeli jest prawdą to, co mówisz o mnie, i jeżeli jest jakaś we mnie siła, przez którą mógłbyś się stać lepszym; zaiste cudowną zobaczyłbyś wtedy we mnie piękność i o wiele przewyższającą twoją urodę. Jeżeli rzeczywiście spostrzegając ją, chcesz w niej ze mną współuczestniczyć i wymienić piękność na piękność, to zamierzasz nie źle mnie wyzyskać, i chcesz zamiast mniemanego posiąść prawdziwe piękno i naprawdę zbroję spiżową myślisz wymienić na złotą.[79] Badaj mnie jednak dokładniej, mój kochany, aby nie uszła twej uwagi moja lichota. Wszak wzrok duszy wtedy dopiero zaczyna się zaostrzać, kiedy wzrok ciała poczyna tracić silę; a tobie jeszcze daleko do tego.
Moje przekonanie, odrzekłem na jego słowa, jest takie, i nie wypowiedziałem nic innego, jak tylko to, co myślę; ty zaś teraz zastanów się, co tak dla siebie jak i dla mnie za najlepsze uważasz.
Dobrześ to powiedział, zawołał; w przyszłości będziemy rzeczywiście z zastanowieniem czynili to, co dla obojgu nas okaże się tak pod tym jak i pod innymi względami najlepszem.
Po takiej rozmowie sądziłem, żem go zranił mojemi słowami, które jakby pociski przeciwko niemu wysiałem; powstawszy zatem i nie pozwoliwszy mu nic dalej mówić, okryłem go moim płaszczem — była bowiem zima — położyłem się pod jego trybonem[80], objąłem rękami tego prawdziwie boskiego i podziwienia godnego męża i tak leżałem przez całą noc. Także i pod tym względem Sokratesie nie zarzucisz mi kłamstwa. Chociażem to wszystko uczynił, ten pokonał mnie jednak w nadzwyczajny sposób, wzgardził, wyśmiał i wyszydził moją urodę, lubo myślałem, że ona coś znaczy sędziowie — sędziami zaiste jesteście w sprawie zuchwałości Sokratesa. Wiedźcie bowiem, że — świadczę się bogami i boginiami — po spaniu ze Sokratesem wstałem w takim samym stanie, jak gdybym spał z ojcem albo ze starszym brałem.
W jakim, sądzicie, byłem usposobieniu po tym wypadku, gdym z jednej strony uważał się za zelżonego, z drugiej podziwiał jego naturę, roztropność i stałość natrafiwszy na męża takiego, na jakiego nigdy nie spodziewałem się natrafić pod względem mądrości i wytrwałości? Skutkiem tego ani nie mógłem się na niego gniewać i pozbawiać się jego towarzystwa, ani nie miałem sposobu pozyskania sobie jego przychylności. Wiedziałem bowiem dobrze, że pieniądzmi zgoła o wiele trudniej można go było ranić niż Ajasa[81] mieczem, a przez co jedynie spodziewałem się ująć go sobie, tego uniknął. Nie wiedziałem więc, co począć i błąkałem się opanowany przez, tego człowieka tak, jak nikt inny przez nikogo.
Te wszystkie wypadki zaszły były dawniej, po tych zaś wypadkach odbyliśmy obaj wspólnie wyprawę pod Potydeję[82] i jadaliśmy tam przy jednym stole. Najpierw tedy przewyższał w znoszeniu trudów nie tylko mnie, lecz także wszystkich innych. Ilekroć bowiem zostaliśmy gdzieś odcięci, jak się to zdarza na wojnie, i musieli głód cierpieć, niczem byli inni w porównaniu z nim co do znoszenia niedostatku; w czasie zaś nadmiaru sam jeden umiał z niego korzystać nie tylko w ogóle, lecz także i pod tym względem, że, lubo nie miał skłonności do picia, przymuszony do tego, wszystkich pokonywał, a co najdziwniejsza, nikt z ludzi nie wiedział Sokratesa nigdy spitego. Dowód na to zdaje się wkrótce będziecie mieli. Po drugie w znoszeniu uciążliwości zimy — a panują tam ostre zimy — nie tylko w ogóle budził podziwienie, lecz także i pod tym względem, że, gdy raz nastał bardzo wielki mróz, a inni albo zgoła z namiotów nie wychodzili, albo, jeżeli wychodzili, to wdziewali na siebie bardzo wiele szat, wzuwali sandały i obwijali nogi pilśnią i skórą owczą, on wychodził w ubraniu, jakie zawsze zwykł był nosić, i boso łatwiej chodził po lodzie niż inni w sandałach. To też żołnierze patrzyli niechętnie na niego, myśląc, że ich wydrwiwa.
Pod tym więc względem takim się okazał.
Jak zaś to wykonał i uskutecznił dzielny wojownik[83] tamże raz w czasie wyprawy, warto posłuchać. Zamyśliwszy się mianowicie nad jakąś kwestyą, stał od rana na tem samem miejscu, badając ją; a kiedy się nie rozjaśniała, nie porzucał jej, lecz stał dalej, badając. I było już południe, gdy to ludzie zauważyli i ze zdziwieniem opowiadali sobie, że Sokrates stoi od rana nad czemś zamyślony. Nareszcie, skoro nadszedł wieczór, i posilono się, wynieśli na dwór niektórzy z Jończyków — było bowiem wtedy lato — swoje rogoże, jużto, aby spać na chłodzie, jużto, aby uważać, czy także w nocy będzie stał? Ten rzeczywiście stał, dopóki dzień nie nastał i nie wzeszło słońce, następnie pomodliwszy się do słońca, oddalił się spiesznie.
Czy chcecie słyszeć, jak zachowywał się w bitwach? I pod tym bowiem względem należy oddać mu sprawiedliwość. Kiedy mianowicie zaszła bitwa, [84] wskutek której wodzowie przyznali mi nagrodę za męstwo, nikt inny mnie nie ocalił, jak tylko ten człowiek, ponieważ rannego nie chciał opuścić, lecz uratował i moją broń i mnie samego. Ja, kochany Sokratesie, żądałem też wtedy, aby tobie wodzowie przyznali nagrodę, a i pod tym względem nie zrobisz mi żadnego zarzutu i nie obwinisz mnie o kłamstwo; gdy jednak wodzowie mając wzgląd na moje stanowisko, mnie chcieli przyznać nagrodę, to tyś się jeszcze gorliwiej starał niż wodzowie, ażebym ja ją otrzymał, a nie ty.
Dalej warto było także widzieć, przyjaciele, Sokratesa, kiedy wojsko w ucieczce cofało się z pod Delion.[85] Byłem właśnie na koniu, on zaś pieszo w ciężkiej zbroi. On i Laches wtedy dopiero się cofnęli, kiedy ludzie całkiem się już rozprószyli. Nadjeżdżam, a zobaczywszy ich, wołam na nich, żeby nie tracili ducha, oświadczając, że ich nie opuszczę. Tutaj jeszcze lepiej obserwowałem Sokratesa niż pod Potydeją, sam bowiem mniej się obawiałem przez to, że siedziałem na koniu. Po pierwsze przewyższał o wiele Lachesa w przytomności, po drugie zdawał się mnie przynajmniej podług twego Arystofanesie wyrażenia i tam kroczyć podobnie jak tutaj »stąpając dumnie i hardo na boki się patrząc«[86], spokojnie spoglądając na przyjaciół i nieprzyjaciół tak, iż każdy nawet z daleka widział, że mąż ten będzie się strasznie bronił, jeżeli go kto zaczepi. Dlatego też bezpiecznie uszedł wraz ze swoim towarzyszem, bo zwykle nawet nie zaczepiają na wojnie mężów tak usposobionych, a ścigają w pośpiechu uciekających.
Możnaby jeszcze wiele innych niezwykłych spraw Sokratesa z uwielbieniem podnosić; lecz co do innych jego zwyczajów dałoby się może i o innych ludziach to samo powiedzieć, co o nim; na największy atoli zasługuje podziw ta okoliczność, że nie jest podobny do nikogo z ludzi ani dawniejszych ani dzisiejszych. Z Achillesem bowiem możnaby porównać Brazydasa[87] i innych, z Peryklesem zaś Nestora i Antenora jakoteż innych; w ten sam sposób dałoby się znaleść porównanie i dla innych znakomitych ludzi. Co się jednak tyczy oryginalności tego człowieka tak jego samego, jak i jego mów, to nic podobnego nawet w przybliżeniu nikt mimo szukania nie znajdzie ani pośród obecnych ani pośród dawnych, chyba że, podobnie jak ja, nie porówna tak jego samego jak i jego mów z nikim z ludzi, lecz z Sylenami i Satyrami
Pominąłem bowiem w poprzednich słowach tę jeszcze okoliczność, że także jego mowy całkiem są podobne do otwartych Sylenów. Jeżeli mianowicie ktoś zechce słuchać mów Sokratesa, wydadzą mu się z początku śmiesznemi: takie słowa i wyrażenia otaczają je zewnątrz, jakby jaka skóra zuchwałego Satyra. Mówi bowiem o osłach jucznych, o kowalach jakichś, szewcach i garbarzach, i zawsze zdaje się temi samemi sposobami mówienia to samo wyrażać tak, że każdy niedoświadczony i nieroztropny człowiek będzie je wyszydzał. Jeżeli je jednak ktoś zobaczy otwarte i dostanie się do ich wnętrza, to spostrzeże najpierw, że te mowy najbardziej ze wszystkich zawierają w sobie głębokie myśli, następnie, że są najzupełniej boskiemi, że mają w sobie najwięcej obrazów cnoty i że zajmują się wieloma, a raczej wszystkiemi takiemi kwestyami, jakie przystoi badać człowiekowi, który chce być szlachetnym.
Oto jest, przyjaciele, moja pochwała Sokratesa; w pochwałę tę wplotłem także naganę, mianowicie, w jaki sposób zadrwił sobie ze mnie. Atoli nie mnie jednemu tak zrobił, lecz także Charmenidesowi[88], synowi Glaukona, Eutydemowi[89], synowi Dyoklesa i bardzo wielu innym, których oszukuje, przedstawiając się, jakoby był ich kochankiem, a on raczej z kochanka zamienia się w ulubieńca. Mówię to także dla twojej, Agatonie przestrogi, abyś się mu nie dał oszukać, lecz nauczony naszem doświadczeniem, miał się na ostrożności, a nie jak głupiec, według przysłowia, zmądrzał dopiero po szkodzie.


Kiedy Agaton skończył swoją mowę, powstał śmiech z powodu jego otwartości, ponieważ zdawał się jeszcze być zakochanym w Sokratesie. Sokrates zaś rzekł: Zupełnie trzeźwym wydajesz się Alcybiadesie, w przeciwnym razie nie byłbyś starał się tak po mistrzowsku kręcąc się w kółko ukryć to, z powodu czego całą tę mowę wypowiedziałeś, umieściwszy to niejako mimochodem na końcu, jakobyś nie dlatego jedynie wszystko wypowiedział, aby mnie z Agatonem poróżnić, w tem przekonaniu, że ja nie powinienem nikogo kochać tylko ciebie jednego, Agaton zaś nie powinien być przez nikogo kochany tylko przez ciebie jednego. Nie uszło to jednak mojej uwagi, i zrozumiałem dobrze ton twój satyrowy i sylenowy dramat. Nie dozwól mu atoli, kochany Agatonie, odnieść przezto żadnej więcej korzyści, lecz staraj się, aby nas nikt nie poróżnił.
Zdajesz się, Sokratesie, rzeczywiście prawdę mówić. Domyślam się także, że dlatego usiadł w środku między mną a tobą, aby nas rozdzielić. Nie przyniesie mu to wszelako żadnej korzyści, gdyż ja przyjdę do ciebie i tam usiędę.
O Zeusie, zawołał Alcybiades, jakże wielką przykrość wyrządza mi znowu ten człowiek! Myśli, że powinien wszędzie brać nade mną górę. Jeżeli na nie innego, to przynajmniej na to pozwól, mój kochany, ażeby Agaton zajął miejsce wpośrodku nas.
Niemożebna, odrzekł Sokrates. Ponieważ tyś mnie chwalił, muszę zatem ja chwalić mojego sąsiada po prawicy. Skoro więc usiędzie Agaton poniżej ciebie, nie będzie przecież znowu mnie chwalił, nie otrzymawszy pierwej raczej ode mnie pochwały. Pozwól zatem na to, mój drogi, i nie zazdrość młodzieńcowi mojej pochwały, bardzo mam bowiem wielką, ochotę wielbić go.
Ach! Alcybiadesie, zawołał Agaton, nie mogę tutaj pozostać, lecz na wszelki sposób zmienię miejsce, aby przez Sokratesa być. wielbionym.
Oto zwykłe dzieje, rzekł Alcybiades: w obecności Sokratesa nie może nikt inny obcować z pięknymi. Jakże łatwo i dzisiaj wynalazł przekonywającą przyczynę, żeby ten oto zajmował miejsce obok niego.
Powstał więc Agaton, aby usiąść obok Sokratesa; nagle jednak przyszło bardzo wielu nocnych biesiadników do bramy, a znalazłszy ją otwartą, ponieważ ktoś wychodził, wpadło do środka i rozgościło się; i było wszędzie pełno hałasu, zniesiono porządek i zmuszano pić wino bez miary. Eryxymach zatem, Fedrus i kilku innych, opowiadał dalej Arystodem, wyniosło się szybko, jego zaś sen opanował, i on spał bardzo długo, ponieważ wtedy nocy były długie. Zbudził się nad ranem, kiedy już koguty piały, a zbudziwszy się zobaczył, że inni jużto spali, jużto odeszli do domu, Agaton zaś, Arystofanes i Sokrates jedynie jeszcze czuwali i pili z wielkiej czary w kierunku na prawo. Sokrates prowadził z nimi dysputę. Szczegółów rozmowy, kończył Arystodem, nie pamiętał, bo nie był obecny przy początku, a nadto wciąż drzymał; co się jednak tyczy głównej rzeczy, to Sokrates wymuszał na nich wyznanie, że jednego i tego samego męża jest zadaniem umieć utworzyć komedyą i tragedyą, i że, kto zna się na sztuce tworzenia tragedyi, ten jest zarazem komedyopisarzem. Takieto na nich wymuszał wyznanie, a oni z trudem pojmowali jego dowodzenie drzymiąc ustawicznie; i najpierw zasnął Arystofanes, a z nastaniem już dnia Agaton. Sokrates uśpiwszy ich, podniósł się z siedzenia i odszedł, a on towarzyszył mu według swego zwyczaju. Następnie udał się Sokrates do Likejonu[90] i wziąwszy kąpiel, spędził resztę dnia w ten sam sposób, jak kiedyindziej, a tak spędziwszy wieczorem dopiero poszedł na spoczynek do domu.







  1. Biesiady greckie składały się z δεῖπνον ί πότος czyli συμπόσιον. Pierwszy akt stanowiło jedzenie, drugi picie. W czasie picia (πότος, συμπόσιον) zabawiano się od najdawniejszych czasów śpiewem i muzyką lub rozmowami (Becker Goli Charikles I. Bd. p. 143 nast.) Wcześnie zaprowadzono i w piciu i w rozmowach pewien stały porządek. Tematy rozmów były rozmaite. W najdawniejszych czasach zadawano sobie zagadki (γρῖφοι) lub porównanie osób obecnych z jakim potworem lub postacią mitologiczną (εὶκάζειν). W czasie wojny peloponeskiej wprowadzono pochwały lub nagany osób lub rzeczy (ἔπαινοι, ψόγοι). Sofiści zaś i filizofowie zadawali sobie rozmaite uczone zagadnienia (ζητήματα, ἀπορίαι). Z czasem zaczęto formy tych mów biesiadniczych używać jako środka literackiego do omawiania rozmaitych zagadnień. (Arn. Hug. P. Sym. Einl. p. XIII. nast).
  2. P. Arn. Hug. Plat. Sym. Einl. p. XII. §. 9.
  3. Pl. συμπόσ. 173. παίδων ὄντων ἡμῶν ἔτι.
  4. Arnold Hug. Platons Symposion Einleitung. p. XI. Karl Steinhart. Platons sämmtliche Werke überstzt von Hier. Müller mit Einleitungen begleitet von — Vierter Band Leipzig 1854 p. 185 i nast. Dr. Karl Sittl. Geschichte der gr. Literatur. II. Theil. München 1886. Wilh. Christ Geschichte der grich. Literatur. II. Auflage München 1890.
  5. A. Hug. Pl. Sym. Einl. p. XL. — W. Lutosławski O pierwszych trzech tetralogiach dzieł Platona p. 137.
  6. Apollodor, wielki wielbiciel Sokratesa, który mistrza na krok nie opuszczał i rozgłaszał jego mowy w tem przekonaniu, że przyczynia się do rozszerzenia filozofii. Z powodu tej gorliwości otrzymał przydomek ὁ μανικός szalony. (Hug. Arn. Pl. Sym. p. XXXIX).
  7. Nazwa najstarszego portu ateńskiego odległego o jedną godzinę drogi od miasta, jakoteż jednej z attyckich gmin (δῆμος).
  8. Żart polega na naśladowaniu formuły używanej w sądach, dokumentach i w uroczystych przemowach, gdzie do imienia własnego dodawano nazwę gminy. Żart tutaj spotęgowany jeszcze przez to, że nazwę gminy umieszczono przed imieniem własnem. (Hug. Symp. I. 4).
  9. Nieznany bliżej.
  10. Agaton, poeta dramatyczny, urodził się około 448 przed Chr. w Atenach. Odznaczał się niezwykłą pięknością ciała. Lubił bardzo przyjemności życia. Opuścił Ateny i udał się wraz z swoim przyjacielem Pauzaniaszem na dwór króla macedońskiego Archelausa. Tam także umarł prawdopodobnie około 400 r. przed Chr. Oddzielił chóry od akcyi. Odtąd mają chór na celu wypełnienie pauz i nazywają się ἐμβόλιμα. Muzyka jego odznaczała się niezwykłą miękkością tak, iż weszła w przysłowie (Αγάθωνος αὔλησις). W języku naśladował antytezy Gorgiasza aż do przesady. W treści odważył się na wielką nowość, bo dla tragedyi Αθος (kwiat) wymyślił oryginalną fabułę. (W Christ. Gesch. d. gr. Literatur. II. Auf. München. 1890. p. 236, 237).
  11. χορευτής członek chóru w tragedyi.
  12. Nazwisko utworzone od nazwy gminy Κυδαθήναιον. Arystodem Kidatenejczyk należał do tych uczniów Sokratesa, którzy mistrza swego także w drobnostkach naśladowali.
  13. Przysłowie, na które powołuje się Sokrates, brzmiało w pierwotnej formie według Schol. Plat. p. 43. wyd. Rhunk. i Athen. Deinps IV. 21: αὐτόματοι ἀγαθοὶ δειλῶν ἐπὶ δαῖτας ἴασιν (Bez zaproszenia udają się znakomici mężowie na uczty mniej znakomitych.) Sokrates w żarcie daje mu następującą formę: αὐτόματοι ἀγαθοὶ ἀγαθῶν ἐπὶ δαἳτας ἴασιν (Bez zaproszenia udają się znakomici mężowie na uczty znakomitych). Robiąc zaś tę poprawkę usprawiedliwia się Homerem, który daleko gorszą miał zrobić zmianę, bo na ucztę do Agamemnona, jako dzielnego wojownika (ἀγαθός) wprowadza bez zaproszenia Menelausa, którego przedstawia jako lichego kopijnika (μαλθακός αἰχμητής) a więc jako mniej znakomitego (δειλός). Przekręca zatem w praktyce to przysłowie, dając mu niejako następującą formę: αὐτόματοι δειλοὶ ἀγαθῶν ἐπὶ δαῖτας ἴασιν (Bez zaproszenia udają się mniej znakomici na uczty znakomitych). Por. Stallbaum Plat. Sym. 1746. Miejsca w Homerze, na które się Sokrates powołuje, są następujące: II. 17. 587: οἷον δὴ Μενήλαον ὑπέτρεσας, ὅς τὸ πάρος περ μαλθακὸς αὶχμητής (Jakże to Menelaosa się zląkłeś, co przecież był dawniej kopijnikiem nietęgim?) P. Popiel H. Il. II. W. Kraków 1882 i Il. 2. 408: αὐτόματος δέ οἱ ἦλθε βοὴν ἀγαθός Μανέλαος (Sam ze siebie nadeszedł o głosie Menelaj donośnym). Tenże.
  14. H. Il. 10, 224: σύν τε δύ᾽ ΄ἐρχομένω καί τε πρὸ ὁ τοῦ ἐνόησεν ὅππως κέρδος ἔῃ (Kiedy się bowiem samowtór wychodzi, to jeden, to drugi, pozna, co będzie, lepszem) Tenże.
  15. Tłómaczenie według poprawki Huga i Schanza; ὲπεὶ οὐ δἠ τις ὑμῖν μὴ ἐφεστήκῃ Hug. ἐπεὶ δὴ τις ὑμῖν οὐ μὴ ἐφεστήκῃ. Schanz.
  16. Alluzya do zwycięstwa Agatona w teatrze ateńskim 416 przed Chr.
  17. Dyonizus, bóg wina. Agaton ma na myśli drugą część uczty t. j. πότος, podczas bowiem jedzenia nie pito wina.
  18. O Pauzaniaszu są bardzo szczupłe wiadomości. Występuje u Xenofonta w Biesiadzie między gośćmi Kalliasa. Kocha się w Agatonie i udaje się z nim na dwór króla macedońskiego Archelausa. (Por. Plat. Prot. 220. Xenof. Sym. p. 8., 32. Ael. V. H. 2. 21).
  19. Słynny komedyopisarz ateński żył między 450 a 385.
  20. Lekarz, syn sławnego lekarza Akumenosa, był przyjacielem Fedrusa (Phaedr. 208 A. Prot. 315 C).
  21. Jest to ten sam Fedrus, którego imieniem nazwał Platon jeden ze swoich dyalogów. Był wielkim zwolennikiem wymowy a szczególnie podziwiał Lizyasa. Występuje także w Prot. p. 315 e. między gośćmi Kalliasa, gdzie przysłuchuje się gorliwie sofiście Hippiasowi. Zdaje się, że interesowały go przedewszystkiem rozmowy o miłości (λόγοι ʹερωτικοί) Por. Hug. Pl. Sym. Einl. XLIV nast. Stallbaum Pl. Sym. 176, b.
  22. οὐ ἐμὸς ὁ μῦθος, ἀλλ’ ἐμῆς μητρὸς πάρα. (Nie moja mowa, lecz od mojej matki) Eur. Nauck fr. 488.
  23. Przesada, bo znane były powszechnie Sofoklesa Ant. 781 sequ. i Eurypidesa Hippol. 528.
  24. Z wyspy Keos, sofista, twórca synonimiki. Miewał wykłady zachęcające słuchaczy do życia moralnego. Jednę taką jego powieść o Heraklesie na rozstajnej drodze przytacza Xenefon we wspomnieniach o Sokratesie. Tłómaczenie polskie Em. Konopczyńskiego Warszawa 1896. p. 59. Wywarł wielki wpływ na styl pisarzy z czasów wojny peloponeskiej. (K. Sittl: Geschichte der griech. Literatur II. Th. p. 26. i nast).
  25. Poeta epiczny grecki z 8 wieku przed Chr. Żył w Beocyi. W. Christ. Gesch. d. gr. Litt. II. A. p. 79. — Wiersz wyjęty jest z jego dzieła p. t. Θεογονία pochodzenie bogów.
  26. Filozof eleacki ur. ok. 520 przed Chr. napisał 2 poematy filozoficzne. 1) περὶ φύσεως, (o naturze), gdzie rozwijał swoją teoryą, jakoby świat powstał z działania nienawiści i miłości na pierwiastki. 2) καθαρμοί (oczyszczenia) dzieło etyczne, gdzie, wychodząc z wiary w wędrówkę dusz, zachęcał obywateli do moralnego życia. (Tenże p. 97).
  27. Logograf z czasów przed wojnami perskiemi. Miał napisać dzieło γενεαλογίαι. Przerobił na prozę dzieła Hezyoda prostując go przy tem (Tenże p. 89. )
  28. Il. 10. 482: ὥς φάτο, τῷ ᾽έμπνευσε μένος γλαυκῶπις Ἀθήνη (Rzekł, sowiooka Atene tamtego natchnęła odwagą). Pop. Il. H. p. 185. Por. nadto Il. 15-262 i Odyss. 9. 381.
  29. Córka Peliasa i Anaxibii, małżonka Admeta, króla tessalskiego miasta Ferae. Wielbiono ją z powodu poświęcenia się za małżonka. Na prośby Apollina obiecały Parki Admetowi dłuższe życie, jeżeli w godzinę jego śmierci zechce ktoś za niego umrzeć. Uczyniła to Alcestis, gdy ojciec i matka wzbraniali się. W nagrodę za to nie zatrzymano jej w Podziemiu, lecz wysłano napowrót na świat. Według innych Herakles wydarł ją Hadesowi. (Platons Gastmahl griechisch und deutsch mit kritischen u. erklärenden Anmerkungen p. 139. 16. Leipzig 1841).
  30. Il. XI. 786. Menoitios mówi dο Patroklesa: γενῇ μὲν ὐπέρτερός ἐστιν Άχιλλεὺς, πρεσβύτερος δὲ σύ ἐσσι. (Wyższym od ciebie jest urodzeniem Achilles, starszym ty jesteś Pop. Il).
  31. Czytam za Hugiem, ὅ δὴ μάλιστα φιλεῖ τά τε ἄλλα πάντα ὁ ἔρως ἐμποιεῖν, i biorę τά τε ἄλλα πάντα jako drugi objekt obok ὅ δὴ.
  32. Syn Apollina i nimfy Koronis, uczeń Chirona w medycynie i polowaniu. Z powodu wielkiej znajomości medycyny był czczony jako bóg i twórca sztuki lekarskiej.
  33. Filozof z Efezu. Należał do szkoły jońskiej. Umarł około 470 przed Chr. Był przeciwnikiem demokracyi, odznaczał się ciemnością stylu, uczył, że świat jest rzeką, niezgoda matką wszystkiego. Pierwszy głosił zupełny panteizm (X. Dr S. Pawlicki Histor. fil. gr. 115 ust).
  34. Heraklit sądził, że wszystko w świecie tworzy harmonią, różnice zaś istnieją, tylko dla niewprawnych naszych oczu. Harmonią tę porównywał z łukiem i lirą, jakto widać z fragmentu: παλἰντροπος γὰρ ἁρμονἰη κόσμου, ὁκώσπερ λύρης καὶ τόξου (Mull. fr. 381. a który X. Dr. St. Pawlicki wyjaśnia w następujący sposób: „Jak ranni na łuku lub liry schodzą się, a choć są skrzywione tworzą jeden kształtny instrument, tak przeciwieństwa świata zlewają się w jednę wracającą w siebie harmonią (P. H. f. g. p. 127 ust.) Eryxymach nie zrozumiał Heraklita: z jednej strony wyraz harmonia bierze jedynie w znaczeniu muzycznem, z drugiej podsuwa Heraklitowi zdanie Parmenidesa o kolejnem panowaniu nad światem Niezgody i Miłości (H. P. S. K. p. 78. — Pawl. H. g. p. 285 ust).
  35. Wyrażenie przysłowiowe o tych, którzy, popełniwszy jakiś zły czyn, myślą, że unikną kary (Suidas s. v. βαλών).
  36. Niektórzy filozofowie przypisywali ogniu a zatem i słońcu siłę wprawiającą w ruch, zapładniającą czyli siłę męską, ziemi zaś żeńską. (Por. X. Dr. St. Pawlicki Hist. filos. gr. I. T. p. 248 ust).
  37. Położyli Ossę na Olimpie, a na Ossie Pelion, aby się dostać do nieba. (Por. II. 5, 385 ust. Od. II. 305 ust).
  38. Mieszkańcy Attyki robili w czasie Dyonizyów ze skóry zabitego na ofiarę kozła szawłok, napełniali go winem i namazywali oliwą. Następnie po kolei tańczyli na nim na jednej nodze; kto potrafił się utrzymać, bywał ogłaszany zwycięzcą. (A. Hug. P. S. Kom. p. 91).
  39. Zdaje się, że przecinanie włosieniem na twardo ugotowanych jaj i pozbawionych skorupy stanowiło z jednę z zabaw na ucztach. Prawdopodobnie chodziło o przecięcie przez sam środek. Zwycięzcą zostawał ten, komu się to najlepiej udało. Oba porównania uwydatniają łatwość, z jaką Zeus dokonywał przepołowienia pierwotnych ludzi. (H. Müller. P. S. W IV. B. p. 354 ust).
  40. Była to tabliczka, którą gospodarz dawał gościowi przy pożegnaniu. Przełamywano ją na 2 części, jednę część zatrzymywał gospodarz, drugą gość, aby kiedyś, gdy się zejdą czy sami czy ich potomstwo, poznali się i odnowili dawną przyjaźń. (A. Hug. Pl. Symp. Kom. 191 d).
  41. Niewiasty dopuszczające się zdrożnej miłości z niewiastami.
  42. Nie znamy żadnego prawa ani zwyczaju w Atenach zabraniającego żyć w bezżeństwie.
  43. Por. Hom. Odyss. 8. 266 nst.
  44. Jest to ów słynny anachronizm, który uczonym posłużył do oznaczenia daty napisania Biesiady przez Platona. Wzmianka ta bowiem odnosi się do podziału Mantinei, najznaczniejszego miasta Arkadyi. Miasto to zburzyli Lacedemończycy w r. 385 przed Chr., a mieszkańców jego po wsiach rozprószyli Xen. Hellen. V. 2. 7. Pol. IV. 27. Diodor. XV, 5. Wypadek ten zaszedł zatem o 31 lat później niż uczta u Agatona. (Por. Stallbaum Xom. 193 a. Hug. Plat. Sym. Kom. 193 A. 2. i Einl. §. 10 i Lutosławski p. 137).
  45. Mowa o kostkach, które przepołowiano przy zawieraniu przyjaźni. Części te zabierało dwóch przyjaciół, jako oznakę zawartej przyjaźni (Por. dop. do w. liczman 191 d.)
  46. Hom. Odyss. 17. 218. — Cicero de senect. 3. 7. pares cum paribus vetere proverbio facile congregantur.
  47. Wyrażenie przysłowiowe na oznaczenie bardzo dawnego czasu. Kronos bowiem panował jeszcze przed Zeusem. Był wraz z Japetem synem Uranosa i Gai.
  48. Hom. Il. 19. 92. tłóm. P. Popiel.
  49. Znane podanie z Hom. Odyss. 8. 266. W przekładzie Siemieńskiego z r. 1876. Warszawa, str. 133 nst.
  50. Cytat z Eurypidesa Sthenobaea fr. 666. N. ποιητὴν δʹ ἂρα Ἔρως διδάσκει, κἂν ἂμουσος ᾖ τὸ πρίν (Eros uczy poetę, choćby ten przedtem był obcy Muzom).
  51. Jest to ten sam Gorgiasz, którego imieniem nazwał Platon jeden ze swoich dyalogów. Najsłynniejszy po Protagorasie sofista, uczeń Empedoklesa i twórca retoryki. Przybył do Aten w r. 427 pd. Chr. jako poseł rodzinnego miasta Leontini w Sycyli z prośbą o pomoc przeciw Syrakuzom. Hellada tak mu się spodobała, że pozostał tutaj i występował jako mowca i jako nauczyciel wymowy. I mowy i wykłady jego nadzwyczajnie się podobały. Wykształcił wymowę panegiryczną. Wywarł niezwykły wpływ swoim stylem na wszystkie rodzaje literatury. Styl ten byt napół poetyczny i przeładowany tropami i figurami. (Por. X. Dr. S. Pawlicki Hist. fil. gr. 343. W. Christ. Gesch. d. gr. Litt. 315. Sittl. Gesch. d. gr. Litt. II. Th. p. 33. nst).
  52. Alluzya do Hom. Odyss. 11. 32; mię lęk zjął blady;
    Bałem się Persefony, czy ta z swych czeluści
    Potwornego łba Gorgi na mnie nie wypuści? (Przekł. Siemieńsk. Warszawa, 1875 str. 189).
  53. Wyrażenie według wierszu Earip. Hipp. 612. który wszedł w przysłowie: ἡ γλῶττ᾽ ὀμώμοχ᾽, ἡ δὲ φρὴν ἀνώμοτος.(Język złożył przysięgę, dusza jednak nie przysięgła.)
  54. O Sokratesie patrz Hist. fil. gr. X Dra S. Pawlickiego str. 359 nst.
  55. Czytam za Stallbaumem τὸ εἰς τὸν ἔπειτα χρόνον ταῦτα εἶναι αὐτῷ σῳζόμενα τὰ νὗν tπαρόντα (Platonis opera omina. Symposium. Gothae 1852, 200 D).
  56. Według axyomatu Platona, że idea piękna a idea dobra jest jedną i tą samą.
  57. Osoba prawdopodobnie przez Platona zmyślona.
  58. Straszna zaraza morowa z r. 430 przed Chr. znana z opisu Tucydydesa II. 47 — 54.
  59. ὁ πόρος zarobek, przemysł.
  60. ἡ μὴτις mądrość, rozum.
  61. ἡ πενία, nędza. Wszystkie trzy wyrazy użyte jako personifikacya.
  62. ποίησις, robienie, tworzenie, twórczość poetycka, poezya.
  63. ποιητές, twórca, sprawca, poeta.
  64. Podobny axyomat jak identyczność idei dobra i idei piękna (Hug).
  65. Mojra, gr. Μοῖρα, bogini śmierci, tutaj przeznaczenia. Eileitya, gr. Εἰλειθία, bogini opiekująca się i pomagająca rodzącym.
  66. Od 210e do 211d korzystałem ze znakomitego tłumaczenia W. Lutosławskiego w dziele p. t. O pierwszych trzech tetralogiach dzieł Platona. Kraków 1896 str. 135.
  67. Porów. 205 d.
  68. Za rękop. ἐὰν εἴπω οὑτωσὶ czytam ἀνελὼν οὑτωσὶ i łączę ʹανελὼν z poprzedzającemi słowami (ʹαπο τῆς ʹεμῆς κεφαλῆς ʹανελὼν τὰς ταινίας), οὑτωσὶ zaś z ʹαναδήσω idąc w tem za C. Schmelzerem Platons ausgewählte Dialoge. Symposion Berlin 1882. Koment. str. 78.
  69. oziębiacz (Ψυκτήρ). Było to naczynie służące do oziębiania wina. W tym celu napełniano je śniegiem, i umieszczano w niem mniejsze naczynia z wodą i winem.
  70. Kotyl (Κοτύλη) miara attycka do płynów; 8 kotylów wynosiło więcej niż 2 litry.
  71. Cytat z Hom. Ililad. XI 514. Tłóm. P. Popiel. II. Kraków 1882.
  72. Sylenowie i Satyrowie, bóstwa leśne, należące do orszaku Bakchusa. Różnica, jaka pierwotnie miedzy nimi istniała, zatarła się z czasem zupełnie. Mieli najeżone włosy, zadarty nos, spiczaste kozie uszy i kozi albo koński ogon. Tutaj naczynia na posążki bogów.
  73. Marysas, satyr, najlepszy fletnista. przedstawiciel muzyki frygijskiej, połączonej z kultem Bakchusa, a odznaczającej się tonami namiętnymi i hałaśliwymi.
  74. Marsyasa i ucznia jego Olymposa uważa podanie za twórców gry na flecie. W czasach Platona wygrywano na flecie podczas uroczystości na cześć bogów urządzanych melodye, którę były bardzo stare i uchodziły za kompozycye Olymposa. Działały podniecająco na słuchaczy wprawiając ich w szalone uniesienie. (Hug).
  75. Muzyki frygijskiej używano jako przygotowania do misteryów eleuzyjskich i tych, którzy jej najbardziej ulegali, uważano za najodpowiedniejszych, aby ich wtajemniczyć w misterye (Müller).
  76. Korybanci, kapłani bogini Cybele. Uroczystości jej obchodzili hałaśliwą frygijską muzyką i dzikimi tańcami wojennymi, pełni wściekłego szału.
  77. Por. Hug. Koment.
  78. Porów. Hieron. Müller Platons sämtliche Werke. IV. Bd. Anmerkungen zur Übersetzung p. 366. 88. Leipzig 1854.
  79. Według Hom. Iliad. (VI. 120 ust.) gdy Glaukon i Diomedes dowiedzieli się, że pochodzą z rodów zaprzyjaźnionych, nie walczyli ze sobą, lecz odnowili przyjaźń a na znak tejże zamienili zbroje.

    Kronid wtedy przytomność umysłu Glauka pomieszał,
    Że się pomieniał swoją zbroja na zbroję Tydejdy Diomeda,
    Złotą, wartości stu wołów, na miedź wartości dziewięciu (Hom. Iliad VI. 234 nast. Tłómaczenie P. Popiela).

  80. τρίβων, wytarta, znoszona suknia, zwłaszcza płaszcz.
  81. Herakles, przyjęty w gościnę przez Telamona, wyprosił u bogów, że syn tegoż Ajas nie mógł uledz zranieniu tak, jak skóra lwa nemejskiego, którą właśnie wtedy proszący był okryty (Pindar Istm. V. 45).
  82. Miasto na półwyspie Palene. Potydeja odpadła od Aten w r. 432. przed Chr. Oblężona przez Ateńczyków, została zdobyta w 429. przed Chr.
  83. Wiersz z Odyssei IV. 242.
  84. Pod Potydeją.
  85. Delion miasto w Beocyi t. Delis. Bitwa zaszła w r. 421. przed Chr.
  86. Alcybiades ma na myśli 361 wiersz Chmur Arystofanesa.
  87. Znakomity wódz spartański, zajął Amfipolis w r. 424. Zginął pod temże miastem w r. 422.
  88. Charmenides, wuj Platona; jest to ten sam, którego imieniem nazwał Plato jeden ze swoich dyalogów. Przedstawia go tam, jako człowieka szlachetnego charakteru i oddanego filozofii. Nadto występuje u Xenof. Mem. III. 7. gdzie Sokrates zachęca go do wzięcia udziału w życiu publicznem. (Porów. Ksenof. Wspomnienia o Sokratesie. Przełożył Em. Konopczyński. Warszawa 1897 str. 133). Zginął w bitwie nad Cefizem (Hug.).
  89. Eutydem był zbyt zarozumiały na swoją mądrość. Sokrates wyleczył go z tego zupełnie. (Porów. Ksenof. Wspom. Konopczyński str. 108 nast.). Nie należy go mieszać z Eutydemem sofistą, który dał nazwę jednemu z dyalogów Platona (Hug.).
  90. Likejon, gimnazyum poza miastem. Był to plac publiczny, na którym młodzież odbywała ćwiczenia gimnastyczne. Zarazem zgromadzali się tam także sofiści i wykładali swoje nauki. Sokrates najchętniej spędzał czas w Likejonie, gdyż tutaj miał najlepszą sposobność do dysput ze sofistami i młodzieżą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Platon i tłumacza: Jan Biela.