Pompalińscy/Część trzecia/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Pompalińscy
Wydawca Redakcya „Przeglądu Tygodniowego“
Data wyd. 1876
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

Tydzień przeszło upłynął, a Cezary pozostawał wciąż w tym stanie zachwytu i troski, silnych postanowień i nagłych zwątpień, a wahań się. W pałacu, nie widywano go prawie, całe dnie bowiem spędzał w najokazalszym numerze hotelu Europejskiego, zamieszkiwanym przez dwie z Litwy przybyłe panie, albo też błądził po mieście, pieszo, bez celu, tak w myślach swych i udręczeniach pogrążony, że nie widział nawet jak biegły za nim obdarte dzieciaki uliczne, prosząc zwykłego dobroczyńcę swego o grosze i jabłka i nie spostrzegał wyciągających się ku niemu dłoni żebraczych, z których żadnej nigdy nie omijał był dawniej. O późnej wieczornej porze wracając do pałacu, zapytywał zwykle o Pawełka, ale ten posępny jakoś i dziwnie milczący unikał widocznie tak jego jak i innych członków rodziny. Raz przecież wszedłszy z rana do sypialnego pokoju młodego hrabiego, Pawełek znalazł go siedzącym przed zwierciadłem i z wielką starannością osypującym długą, kościstą twarz swą subtelnym pyłkiem ryżowego pudru. Pomimo posępnego zamyślenia swego, Pawełek nie mógł wstrzymać się od śmiechu.
— Co to takiego robisz? Cezary, zapytał.
Cezary zmięszał się ogromnie.
— Widzisz Pawełku, wyjąkał, nie śmiej się doprawdy ze mnie, ale jestem taki brzydki... i mam twarz tak ciemną jakąś, chropowatą... a... a panna Delicya mówiła wczoraj, że podobają się jej najlepiej mężczyzni z białemi twarzami...
Innym razem Pawełek spotkał zakochanego młodzieńca na ulicy idącego śpiesznie z ogromną więzią cieplarniowych kwiatów w ręku.
— Śliczne kwiaty! zauważył.
— To dla niej, szepnął Cezary, ona Pawełku nadzwyczaj lubi kwiaty... tęskni za niemi... nie uwierzysz jak jestem szczęśliwy, że tem przynajmniej sprawić jej mogę przyjemność!..
— Wszystko to dobrze, odparł Pawełek, ale kiedyż nastąpi koniec?
— Jaki koniec, Pawełku?
— A no wesele twoje z panną Delicyą!
Radość zniknęła z twarzy Cezarego, a zastąpił ją wyraz rozpaczliwego zwątpienia.
— Ach mój Pawełku! jęknął, żebym ja sam o tem mógł wiedzieć!..
— A któż cię w powzięciu wiadomości tej zastąpić może, nikt z pewnością. Powinieneś się zdecydować.
Cezary milczał długo.
— Mój Pawełku, wymówił nakoniec prędko, porywczo niemal, jakże tu zdecydować się kiedy nikt a nikt, mówić zemną teraz nie chce... Mamie anonsowałem się kilka razy... nie przyjęła mię, kazała powiedzieć, że chora... Stryj Światosław nie przyjmuje mię także... Mścisław albo ucieka odemnie, gdy tylko mię zdaleka zobaczy, albo zaczyna mówić takie rzeczy, że ja od niego uciekać muszę, ażeby nie zrobić czegoś... czegoś niedobrego... widzisz mój Pawełku, że jestem zupełnie już wyrzucony z łona mej rodziny...
Ostatnie wyrazy Cezary wymówił z szyderstwem tak niezwykłem w jego ustach, że Pawełek spojrzał na niego z uwagą. Po twarzy młodego człowieka błądził uśmiech gorzki, ale w oku jego malował się żal.
Pani hrabina tymczasem, jakkolwiek nie widywała się z synem, najdokładniej uwiadomianą bywała o wszystkich szczegółach teraźniejszego jego życia, od dni całych spędzanych w Europejskim hotelu i przejażdżek w Ujazdowskie Aleje z dwoma paniami z Litwy przybyłemi odbywanych, aż do bukietów, bonbonijerek i ryżowego pudru. Jakim sposobem pani hrabina dowiadywała się o tem wszystkiem, trudno odgadnąć? Niepodobna jest przypuścić, aby tak dostojna i nieskazitelnej cnoty dama, kalać mogła ucho swe wysłuchiwaniem gawęd i opowiadań starego kamerdynera Fryderyka naprzykład, albo młodej, fertycznej i wielomównej garderobiany, Aloizy. Nie! szpiegowanie, wysyłanie na zwiady, zbieranie wiadomostek i plotek, o własnym jej synu mianowicie przynoszonych niemożliwemi, najzupełniej chyba niemożliwemi być musiały dla pani tak prawej, czystej, godność swą szanującej, tak słowem pod każdym względem przykładnej. Być może więc, iż stał się dla niej cud jakiś nadprzyrodzony, że otrzymała na ten raz przynajmniej dar jasnowidzenia, że owa synogarlica która to tak rzewnie na pustyni świata tego jęczała, przemieniła się dla niej tym razem w gołębia pocztowego, po mieście latającego z bystrem okiem i ostrym słuchem... Być może... co pewna to, że pani hrabina wszystko a wszystko o synu swym wiedziała i po kilku dniach przekonała się dowodnie, iż cała dyplomacya jej, cała moc duszy przedziwna i cały ten jej takt nieporównany, których dowody dała w rozmowie swej z synem i późniejszem z nim postępowaniu, pożądanego skutku nie odniosły, że w biednym Cezarym powstał widocznie nowy a zupełnie dotąd nieznany w nim duch oporu i samowoli, że niebezpieczeństwo spokrewnienia się z Kli... Kwi... Kni... było istotne i bardzo groźne, że zatem środki zwyczajne i domowe, już tu wystarczać nie mogły, a użyć wypadało dla zapobieżenia nieszczęścia, środków jakich niezwyczajnych i bardziej skomplikowanych.
O tym przedmiocie pani hrabina miała jedną długą konferencyą z przewodnikiem sumienia i pocieszycielem serca swego, atłasowo-cukrowym labbem i drugą, krótszą znacznie ze szwagrem swym hr. Augustem, którego acz ze wstrętem nieopisanym do poufałości swej w tym wypadku wspólnej zgryzoty i wspólnego niebezpieczeństwa dopuściła. Lecz ani jedwabny labbe, ani chropowaty hr. August, nie zdobyli się na żadną praktyczną i możliwą do wykonania radę. Napomknął tam któś wprawdzie o zwołaniu rady lekarskiej, któraby w młodym hrabi odkryła może pewne patalogiczne zboczenia mózgowe w skutek których możnaby następnie nie tylko już nad majątkiem jego, co było faktem spełnionym, ale i nad osobą rozciągnąć pewną, prawem ustanowioną opiekę. Wzmiankę tę jednak, niepamiętam już, a może i nie chcę powiedzieć przez którego z dwu poradników uczynioną, hrabina pominęła grobowem milczeniem. Choroba umysłowa w rodzie, publicznie przyznana, byłby to skandal i byłaby to hańba. A o cóż tu właśnie chodziło? o nic innego przecież, jak o uniknienie skandalu i hańby. Zysku zatem nie było tu widocznie żadnego, a mogłoby w zamian nastąpić pewne, lekkie może, ale zawsze odrobinę boleśne zadraśnięcie macierzyńskiego serca hrabiny. Drugi znowu z poradników posunął się w gniewnych swych wnioskach tak dalece, że wspomniał cóś nawet o przymusie fizycznym za pomocą środków również fizycznych dokonać się mającym. Ten jednak wniosek hrabina pominęła już całkiem wzgardliwem milczeniem, jako rubaszny, grubijański i do najwyższego stopnia nieprzystojny, a w sposób ten nieznalazłszy skutecznego wsparcia u rozumów ludzkich, pożegnała obu swych doradzców i poczęła szukać środków ratunku we własnym swym rozumie, szukanie to poprzedziwszy naturalnie gorącem westchnieniem o zesłanie na nią daru dobrej rady. I otrzymała dar, o który prosiła i przyszedł jej na myśl środek pewien arcy dzielny, uniwersalną prawie w świecie całym posiadający siłę, który nietylko skutecznie już zapobiedz miał grożącemu nieszczęściu, ale i w niezmiernie rozkoszny, dla pokornego i miłosiernego jej serca sposób, upokorzyć był powinien obrzydłą tę parafijankę i parwenijuszkę, która tam, w hotelu Europejskim siedząc, ośmielała się zastawiać sidła matrymonijalne na syna hrabiny Wiktoryi, z domu księżniczki X.
Czarne oczy hr. Wiktoryi, błysnęły przedświtem wielkiego tryumfu. Zadzwoniła na kamerdynera swego i poleciła mu, aby jaknajśpieszniej wezwał do niej p. Cegielskiego, adwokata i od dawnych już lat głównego pełnomocnika całej rodziny Pompalińskich. Pan Cegielski przybył wkrótce i dość długo rozmawiał z hrabiną. W sąsiednim pokoju słychać było nawet jak głos adwokata poważny zrazu i perswadujący, przybierał stopniowo ton prośby bardzo usilnej. Pan Cegielski wymawiał się snać, wypraszał się od wkładanej nań missyi jakiejś z całego serca i z całej swej duszy, ale hrabina ze znanym u niej niezmąconym spokojem woli, obstawała przy swojem tak, że p. Cegielski po opuszczeniu pałacu skierował się wprost ku Europejskiemu hotelowi. Minę miał kwaśną wielce i zakłopotaną, widać mu było z twarzy, że w duchu klął i missyę z którą szedł i tę może osobę, która nań missyą tę włożyła. Cóż jednak czynić miał? Klijenci tacy jak hrabiowie Pompalińscy, nie wyrastają na każdym kamieniu, a p. Cegielski posiadał fortunę małą, a rodzinę liczną... Szedł więc poseł pani hrabiny ku Europejskiemu hotelowi, w którego numerze najwykwintniejszym rozlegały się w tej chwili właśnie tony fortepianowej muzyki. Pani Żulieta, nazujutrz zaraz po przybyciu swem do Warszawy, pojechała z córką do najsłynniejszej fabryki fortepianów i nająwszy jeden z najwyborniejszych znajdujących się tam instrumentów, przenieść go rozkazała do swego hotelowego apartamentu.
Któż kiedykolwiek widział, aby gdziekolwiek na świecie były dwie wykwintne panie, — z których w dodatku jedna jest panną na wydaniu, a fortepianu nie było? Gdzie jest panna na wydaniu, tam i fortepian być musi. Rzecz to wiadoma. Tak też było i tutaj.
Delicya siedziała przed fortepianem i roztargnioną dłonią wydzwaniała we wiolinie kawałek tęsknej jakiejś etudy. Godzina była dość wczesna, taka o której nie można było spodziewać się jeszcze nikogo z gości. Delicya jednak była już całkowicie ubraną. Ubranie zaś jej nie było takie, jakiem bywało na wsi. O nie! jakkolwiek bowiem i tam już wyborny istotnie smak p. Żuliety, umiał z każdego niemal gałganka uczynić strój bardzo dla oka przyjemny, tu jednak, w Warszawie, panie te odnowiły całkiem postacie swe, skutkiem czego postać Delicyi nabrała zdwojonego wdzięku i zdwojonym jaśniała blaskiem. A jak pięknie było jej w sukni świeżutko od Thonesa przyniesionej, jak cudownie suknia ta ujawniała wszystkie doskonałości prześlicznej jej kibici i uwydatniała wszystkie delikatne wdzięki i odcienia pięknej jej twarzy, tego już ja opisać nie podejmuję się — to już, we własnej duszy, dośpiewajcie, albo raczej domalujcie sobie czytelnicy! Do saloniku w którym Delicya lekko na fortepianie przygrywała, weszła p. Żulieta. I ona także miała na sobie suknią tylko co od Thonesa sprowadzoną, suknią w której gdyby ujrzała ją hr. Wiktorya, oczom swoim wierzyćby pewno nie chciała, aby ta jakaś Kwi... Kli... Kni... parafijanka słowem i parweniuszka, wyglądać mogła tak wspaniale i dystyngowanie i ubierać się z tak arystokratycznym prawdziwie smakiem. W rogu saloniku, siedział młody Henryk Kniks i ze znudzonym wyrazem twarzy, przerzucał brukowe jakieś pisemko.
Pani Żulieta zbliżyła się do córki i wsparta o fortepian, przypatrywała się chwilę jej ubraniu.
— Wybornie leży na tobie suknia ta, rzekła, co to znaczy ubierać się w Warszawie! Przypatrując się dziś tobie Delciu, myślę, że sam Pan Bóg nie pozwoliłby chyba na to, abyś tak jak ja więdnąć i ukrywać się miała całe życie w tym naszym wiejskim grobie!
Delicya uśmiechnęła się.
— Wie mamcia, odrzekła, że dawniej wydawało mi się to rzeczą smutną wprawdzie, ale prawdopodobną... teraz jednak, od czasu tych projektów... nie mogę sobie już nawet wyobrazić, jakbym mogła przeżyć tam długie lata!
— Tak, dziecko moje, z rzewnym uśmiechem wymówiła p. Żulieta; dobrze to powiedział poeta jakiś, że każdy iść musi koniecznie za gwiazdą swych przeznaczeń... twojem przeznaczeniem jest — być gwiazdą...
— „Będę ja złotą gwiazdą, na błękitnem niebie“ zanuciła półgłosem Delicya i urywając nagle śpiew, szybkim, szumnym passażem przebiegła klawiaturę fortepianu. Było to podobne do wykrzyku tryumfu czy niecierpliwego pragnienia.
Pani Żulieta ciszej znacznie rzekła:
— A jednak jestem niespokojną Delciu, bardzo niespokojną...
— O co, mamusiu?
— O młodego hrabiego. Wszak uważałaś jak od czasu przyjazdu do Warszawy pobladł i zmizerniał, jak często zamyśla się i cierpi widocznie... Kocha się on w tobie szalenie... wiem o tem, ale również prawie lęka się obrazić na siebie swą familią?
— Cóż ztąd? niedbale zapytała Delicya.
— To że nie można jeszcze wiedzieć napewno kto zwycięży: my czy familia.
— O! niech mama będzie zupełnie o to spokojna. Że Cezary nie porzuci mię, za to już ja ręczę.
— Tak, ale wlec się to może do nieskończoności...
— To i owszem. Ja cieszę się zwłoką tą... bardzo się cieszę...
— Nie rozumiem ciebie Delciu. Alboż sądzisz że możemy tu długo siedzieć tak i ekspensować się w Warszawie? Nie jesteśmy takimi milionerami jak Pompalińscy...
— Czy wie mama, przerwała nagle Delicya znacząco na matkę patrząc, czy wie mama że hr. Wilhelm dziś lub jutro do Warszawy przyjedzie...
— Wiem, słyszałam! z wyraźnem niezadowoleniem odparła matka. Ależ proszę cię Delciu, nie zajmuj tem sobie ślicznej twej główki... lepszy wróbel w ręku niż orzeł...
— Moja śliczna główka, uśmiechnęła się Delicya, stara się z całej siły o tem nie myśleć... ale cóż poradzę na to, kiedy mi serce ciągle... ciągle mówi o czemś takiem miłem... takiem miłem... że ach!...
Uderzyła w klawisze i zanuciła znowu półgłosem: „Si tu savais, comme je t’aimais....“
W tej chwili wszedł do saloniku służący hotelowy i wręczył p. Żuliecie wizytową kartę.
— Cegielski! przeczytała p. Żulieta, czy wiecie, zwróciła się ku dzieciom, kto jest ten pan? to pełnomocnik Pompalińskich! ciekawam co to takiego być może!
— Prosić! rzekła głośniej do lokaja i z pozornym spokojem zasiadła na kanapie, ale ręce jej i usta drżały lekko.
— Z czem oni go przysyłają do nas? szepnęła, a w tejże chwili zjawiła się we drzwiach poważna postać i uroczyście nastrojona fizyonomia pełnomocnika hrabiów Pompalińskich.
Po krótkiem ceremonialnem bardzo powitaniu, poseł hrabiny Wiktoryi głos zabrał. Głos to był zniżony nieco i wyraźnie bardzo zmięszanie głębokie zdradzający. Nigdy, przenigdy, ze słów klijentki swej i rodzaju missyi, którą go ona obarczyła wnosząc, p. Cegielski spodziewać się nie mógł, aby rodzina do której przybywał tak wytwornie, szlachetnie i dumnie wyglądać mogła.
— Przybywam tu, zaczął, z poleceniem danem mi przez klijentkę moję, panią hrabinę Jarosławowę Pompalińską...
Zatrzymał się i przelotnie spojrzał na Delicyą, która wsparta lekko o ramię siedzącego brata swego patrzała na niego swemi prześlicznemi turkusowemi oczami, z głębokim spokojem.
— Racz pan nie krępować się obecnością tu dzieci moich, zwolna i bardzo zimno wyrzekła p. Żulieta, ja dla nich i one dla mnie, tajemnic żadnych nie mamy.
Prawnik skłonił się lekko.
— Missya z którą przybywam, zaczął bardzo powoli i widocznie dobierając wyrazy, missya z którą tu przybywam, jest drażliwej natury. Śmiem jednak mieć nadzieję, że przez wzgląd na neutralną tu całkiem rolę moję, na to iż tylko i jedynie przez szacunek jaki mam dla pani hrabiny Jarosławowej, zgodziłem się na spełnienie włożonego na mnie przez nią poselstwa, łaskawa pani nie raczysz poczytać mię za zuchwalca.
— Słucham pana! z jednostajnym ciągle wyniosłym trochę chłodem, rzekła p. Żulieta:
— Słuchamy pana! wymówił Henryk i prostując się nieco utkwił w twarz prawnika wzrok wyraźnie do poznania dający, że w razie... niestosowności jakiej... matka jego i siostra będą w nim miały męzką opiekę i obronę.
— Śliczna jakaś, kochająca się, prawdziwie dystyngowana rodzina! pomyślał prawnik i milczał długo, dłużej zapewne niż wypadało. Zmuszony jednak położeniem swem, w które koniec końców już się był pogrążył, zaczął znowu:
— Nie tajnem jest może łaskawej pani, iż pani hrabina żywiła oddawna już dla młodszego syna swego pewne zamiary matrymonijalne, o które nawet... nawet toczyły się i toczą dotąd układy pomiędzy hrabiami, a inną wysoko położoną rodziną... Otóż... otóż... ze względu na te dawne zamiary i układy... z tego tylko jedynie względu... pani hrabina nieskończenie żałując iż składa się tak dla niej nieszczęśliwie, wnosi że... małżeństwo syna jej z córką łaskawej pani, prawdopodobnie do skutku przyjść nie będzie mogło... Nieskończenie, powtarzam, bolejąc nad tem, że wymienione już okoliczności, nie pozwalają jej wejść w bliższe, pokrewieńskie stosunki z rodziną łaskawych Państwa, pani hrabina za pośrednictwem mojem zapytuje...
Tu prawnik utknął znowu w swej mowie. Na twarz jego dość uczciwą i myślącą aczkolwiek ślamazarną, wybijał się coraz widoczniejszy rumieniec.
— Słucham pana! wymówiła p. Żulieta z tym samym co wprzódy chłodnym spokojem w głosie i na twarzy.
— Słuchamy pana! z tą samą co wprzódy męzką powagą, powtórzył za nią syn jej.
Niepodobieństwem już było cofać się. Czując się wewnętrznie do najwyższego stopnia nieszczęśliwym, prawnik kończył.
— Pani hrabina tedy, za pośrednictwem mojem zapytuje: czy łaskawa Pani uznać nie raczysz stosowne i najzupełniej... najzupełniej sprawiedliwe... aby, w razie nie dojścia do skutku pomienionych matrymonjalnych zamiarów pomiędzy córką jej a młodym hrabią, rodzina młodego hrabiego... wy... wypłaciła jej... tytułem zwrotu kosztów na podróże i wyprawę położonych... tylko i jedynie tytułem zwrotu kosztów summę... na przykład sześćdziesięciu tysięcy rubli...
Tu w całej swej wysokości, powstał z krzesła Henryk.
— Panie... przerwał.
Ale nie dała mu mówić p. Żulieta. Z twarzą której zwiększona tylko bladość, zdradzać mogła wewnętrznie doznawane wzruszenie, ale po której nieruchomych, najzupełniej spokojnych rysach błądził leciuchny uśmieszek więcej żartobliwy niż szyderski lub wzgardliwy, matka Delicyi skinęła ręką ku synowi w sposób łagodny lecz zarazem stanowczy.
— Pozwól Henryku, rzekła, a zwracając się do prawnika, wymówiła powoli i chłodno:
— Poselstwo pani hrabiny napełnia mię prawdziwem zdumieniem. Nie spodziewałabym się nigdy, aby osoba tak wysoko położona w świecie jak pani hrabina, posiadać mogła jakiekolwiek wiadomości z dziedziny handlu... i to handlu sercami i istnieniami ludzi. Co do mnie, jestem wiadomościom i manipulacyom podobnym najzupełniej obcą i nie wiem nawet zapewne, czy dobrze zrozumiałam tę, którą mi pan w imieniu pani hrabiny przedstawić raczyłeś...
Tu podniosła się p. Żulieta z kanapy i w postawie stojącej już, spokojnie wyniosłej, dokończyła:
— Być może iż pani hrabina, jako osoba słynna nietylko z cnót swych, ale i ze swej mądrości, potrafiła ocenić na brzęczącą monetę uczucia i szczęście syna swego. Wyznaję iż podobnie przezorną matką nie jestem i że zagadnienie, do jakiej mianowicie cyfry sprowadzić się da przyszły los mojej córki, zaskoczyło mię niespodziewanie, tak niespodziewanie, że prawdopodobnie do końca życia mego rozwiązać go nie potrafię. Racz pan te słowa moje powtórzyć pani hrabinie, jako odpowiedź na łaskawie mi uczynione jej zapytanie i dodać to jeszcze, że tak ja, jak córka moja, wysoce ceniąc sobie zaszczyt połączenia się z rodziną hrabiostwa, gotowe jesteśmy zaszczytu tego wyrzec się w pierwszej chwili, w której uczucia hr. Cezarego dla córki mojej, jakiejkolwiek ulegną zmianie. Do tej jednak chwili i na zasadzie uczuć tych, czujemy się najzupełniej w prawie tworzenia zamiarów i układania planów, obchodzących najbliżej nas i pełnoletniego już hrabiego. Żegnam Pana.
Prawnik powstał i z twarzą do szkarłatu prawie zarumienioną, złożył przed panią Żulietą ukłon pełen głębokiego, a szczerego widocznie uszanowania. Z drugim ukłonem zwracając się ku stojącym obok dzieciom p. Żuliety, przelotne na obie ich twarze rzucił wejrzenie. Henryk stał blady, wyprostowany, z ustami zaciętemi i jak się zdawało, przez wzgląd jedynie na wolę matki, milczącemi. Delicya wspierała się jedną ręką o ramię brata, drugą przyciskała serce. Twarz jej, miała w tej chwili wyraz dotkliwego cierpienia, a spływały po niej zwolna, z pod spuszczonych powiek, dwie grube łzy.
Zaledwie za niefortunnym posłem zamknęły się drzwi mieszkania, p. Żulieta, poniosła obie ręce do strasznie zmienionej twarzy, osunęła się na kanapę i wybuchnęła spazmatycznym śmiechem i płaczem.
— O! wołała przerywanym łkaniami głosem, o Delicyo, najdroższe złote dziecię moje! Widzisz jakie to są skutki fatalnego mego wyjścia za mąż... Całe życie byłam ubogą... nieznaną... zarzuconą w kąt zapadły... a teraz... teraz pierwsza lepsza milionerka poważa się proponować mi, abym sprzedała dziecię moje... O! Delicyo! Delicyo! niech cię Bóg strzeże od losu takiego!.. od takiej niedoli jak moja!....
Henryk i Delicya rzucili się na ratunek matki. Zlewali skronie jej orzeźwiającemi płynami i całowali jej ręce. Delicya płakała także choć zcicha. Henryk nie posiadający się z gniewu i oburzenia, chwytał już za kapelusz, aby biedz po doktora dla zanoszącej się wciąż spazmatycznemi łkaniami matki.
Nagle jednak łkania te ustały, p. Żulieta wyprostowała się na kanapie jak struna i zwróciła ku drzwiom twarz nerwowo drgającą i oblaną dwoma strumieniami obfitych łez. Przesilenie to sprowadzanem zostało, jak można było wnosić, wejściem do salonu hr. Cezarego.
Z za ogromnego bukietu, który niósł w obu dłoniach, twarz młodego hrabiego ukazywała się zmięszaną i wylękłą.
— Co się tu stało? zapytał wchodząc... spotkałem na wschodach Cegielskiego! chciałem zapytać go, ale nie zatrzymał się... leciał po wschodach bez pamięci! Co on tu robił? pani płacze... i pani także... Delicyo... i ty płaczesz! co się tu stało?..
— To się stało, panie hrabio, uroczyście powstając z kanapy, wyrzekła p. Żulieta, że z wielkim żalem... ale zmuszoną jestem odmówić panu ręki mojej córki!..
Bukiet wypadł z rąk Cezarego i legł u stóp jego na posadzce. Po twarzy przemknęło mu drgnienie strasznej trwogi. Otworzył usta, ale nie miał siły wydobyć z piersi głosu.
— Tak, podjął Henryk, przykro nam, wierzaj Cezary, że przykro to nam bardzo, ale nie możemy uczynić inaczej. Musimy odmówić ci ręki Delicyi.
— Panie hrabio! dodała Delicya prostując się i z dumnym błyskiem oczów, racz pan powiedzieć pani hrabinie, matce swojej, że ja nie jestem do sprzedania ani za 60,000 rubli, ani za wszystkie pieniądze, które są pod słońcem.
Cezary błędnem spojrzeniem wodził po otaczających twarzach.
— Nie rozumiem... szepnął, nie pojmuję...
— A więc jaśniej wytłómaczę ci wszystko panie hrabio! zawołała p. Żulieta hamując z całej siły i bardzo widocznie dreszcz spazmatyczny, który znowu przebiegał po jej ciele. Pani hrabina przysyłała tu pełnomocnika swego z propozycyą, abyśmy zerwali z tobą panie hrabio, ale zamian wzięli od niej 60,000 rubli! Pani hrabina myślała zapewne, że nie będąc tak bogatą jak ona, sprzedać mogę serce i szczęście mojej córki. Ale omyliła się, mocno omyliła się pani hrabina... Możemy być ubogimi, możemy więdnąć i ginąć nieznane od świata, ale poniżać się do tak nizkiej frymarki... nigdy! prędzej już umrzeć z nudów i rozpaczy!
— Wierzaj mi Cezary, bardzo poważnie zaczął Henryk, że gdyby cóś podobnego spotkało nas nie od kobiety, ale od mężczyzny... dla mnie lub dla niego nie byłoby już miejsca na świecie!..
Delicya blada wciąż bardzo i ze łzami na rzęsie drgającemi, usunęła się milcząc we framugę okna.
Boleść i oburzenie ludzi tych było najzupełniej szczere i głębokie. Sprzedać Delicyą za brzęczącą monetę, jakaż okropna, oburzająca myśl! Jakiż trywialny, grubijański, niesłychany i niewidywany nigdzie proceder!
— Boże mój! jęknął głucho Cezary... rozumiem teraz wszystko! O matko moja! matko!
Myliłby się ten ktoby mniemał, że ostatni wykrzyk młodego hrabiego, skierowanym był ku nieobecnej tu, a rodzonej matce jego. Nie. Skierowanym on był ku pani Żuliecie, przed którą Cezary na klęczki upadł i której ręce do drżących od wewnętrznego płaczu ust swych przyciskał.
— O, matko moja! matko! szeptał, nie odpychajcie mię od siebie za winę nie moją! ja bez was już żyć nie mogę! ja prócz was nikogo niemam blizkiego na świecie!
Powstał z klęczek, przesunął dłoń po czole i wyjąkał.
— Henryku! panno Delicyo!... czy mam was pożegnać? Nie! zawołał nagle, nie! wy mię kochacie i jesteście tacy dobrzy... Wy zrozumiecie że to nie moja wina... że ja sam jestem bardzo... bardzo nieszczęśliwy!...
Zdawało się że ten wybuch młodego człowieka tak szczery i tak gwałtowny, zmiękczył nieco i na korzyść jego wzruszył srodze zranioną w dumie swej rodzinę. Henryk uścisnął mu rękę w smutnem milczeniu, a p. Żulieta po chwilowym namyśle, łagodniej już nieco i spokojniej rzekła:
— Wybacz panie Cezary, ale powiem ci, że w tem co nas spotkało, jest dużo twojej winy...
— Mojej! krzyknął Cezary z przestrachem.
— Tak, twojej. Gdybyś bowiem miał więcej odwagi i stanowczości charakteru, familia twoja postępowałaby z nami wcale inaczej. Czyż pan sądzisz że ja nie wiem o tem, iż tak matka twoja jak brat, powinni byli już oddawna, według tego jak powszechnie dzieje się na świecie, oddać nam wizytę i starać się o zabranie z nami znajomości? Czy kto z rodziny pańskiej raz choćby ukazał się u nas, lub choćby jedną wyrządził nam grzeczność? Bynajmniej. Znać nas nie chcą, a wedle plotek na świecie krążących, Bóg wie nawet co o nas w kółkach swych rozgadują! Czy sądzisz pan że zniosłabym to wszystko, gdyby nie wzgląd na uczucia Delicyi i nie to przywiązanie, które dla ciebie powzięłam...
— O pani moja droga, najlepsza! jedyna na świecie matko moja! szeptał Cezary całując znowu ręce p. Żuliety.
— Otóż, coraz łagodniej już ciągnęła matka Delicyi, gdybyś pan miał, panie Cezary, więcej hartu i stanowczości, termin ślubu byłby już od dawna naznaczonym, familia pańska o nim uwiadomioną, a wtedy wszystko zaraz byłoby inaczej... nie mówię tego w celu skłonienia pana do jakichś kroków, bo po tem co dziś zaszło, wątpię nawet czy nie byłabym zmuszoną odrzucić je stanowczo...
— O, nie! nie! zawołał Cezary, nie mów pani tego! to w żaden sposób być nie może! ja nie mogę być tak nieszczęśliwym!
Mówiąc to z niezwykłą sobie żywością, z błyszczącem okiem, przybliżył się do Delicyi.
— Panno Delicyo! rzekł drżącym głosem i starając się spojrzeć w twarz jej ku oknu zwróconą, czy pani mi przebaczasz?
Delicya podniosła nań spojrzenie wpół dumne jeszcze i rozżalone, wpół miękkie już i przyjazne.
— Matce pana nie przebaczę nigdy, wyrzekła, ale panu nie mam nic do przebaczenia.
— Owszem pani, ze szczególną jak na niego mocą i bardzo smutnie zarazem odparł Cezary, matka pani miała słuszność... byłem dotąd jak zwykle nieśmiałym, nierozsądnym, bon à rien... ale dziś dopiero zobaczyłem co szczęściu memu zagraża... dziś przekonałem się jakiebyto było straszne, straszne dla mnie nieszczęście...
Pochylił się nizko nad narzeczoną i cicho bardzo wyszeptał:
— Delicyo! Aniele mój śliczny! czy nie straciłaś dziś swojej... swojej życzliwości dla mnie?..
— Jestem taką jaką byłam, zcicha też odpowiedziała Delicya.
Cezary podniósł twarz, która w tej chwili piękną była nieledwie, takie gorące oblewało ją uczucie, tak silny blask niezłomnego jakiegoś postanowienia gorzał mu w oczach.
— Czy pozwolicie mi przyjść tu znowu za godzinę? pytał.
Pani Żulieta zdawała się namyślać przez chwilę.
— A! rzekła, powinnabym powiedzieć: nie! ale taką już mam do ciebie słabość kochany panie Cezary i tak boleśnie byłoby nam wszystkim rozłączać się z tobą....
— Przychodź, przychodź! Cezary, dokończył Henryk, cóż robić? na świecie wszystko znieść trzeba — od kobiet mianowicie; a za cóż byś znowu ty miał pokutować za arytmetyczne pomysły swej matki!
— Jedną tylko rzecz waruję sobie, z powagą rzekła jeszcze p. Żulieta, abyś kochany Cezary historyom podobnym raz na zawsze zapobiegł i aby ślub wasz moje dzieci, jak można najwięcej był przyśpieszonym... Pozostawiłam na wsi męża i syna... wracać muszę...
Po tak łaskawie udzielonem mu przebaczeniu, Cezary opuścił hotel Europejski ze spotęgowaną we dwójnasób miłością i wdzięcznością w sercu, dla rodziny tej która powtórnie dziś adoptować go raczyła za członka swego. Szedł ulicą szybko bardzo, zamyślony lecz zarazem błogiemi uczuciami i nadziejami widocznie przejęty. Wszedłszy do pałacu, posłał pierwszego spotkanego sługę na górę z zapytaniem, czy hr. Światosław stryj jego, przyjąć go zaraz zechce.
Hr. Światosław przyjął. Cezary wszedł do gabinetu stryjowskiego krokiem powolnym lecz równym i pewnym, ze spokojnym, myślącym wyrazem na bladej trochę twarzy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.