Pompalińscy/Część trzecia/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pompalińscy |
Wydawca | Redakcya „Przeglądu Tygodniowego“ |
Data wyd. | 1876 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część trzecia Cała powieść |
Indeks stron |
Kiedy dnia tego zrana uwiadomiono hr. Wiktoryą o powrocie ze wsi młodszego jej syna, na twarzy jej nie odmalowało się wzruszenie żadne, ani radośne ani gniewne. Przez chwilę tylko siedziała zamyślona, z czołem lekko zmarszczonem, poczem już spokojnie i bez cienia troski jakiejkolwiek, usiadła przed stolikiem na którym stała bogata śniadaniowa zastawa.
Pijąc czekoladę, hrabina miała zwyczaj czytywać zarazem książkę budującej jakiejś lub nabożnej treści. Były to poranne ćwiczenia umysłu, które na cały już dzień wlewać miały w serce i humor przykładnej niewiasty słodycz niezmąconą, pokorę pełną zaparcia się, rezygnacyą prowadzącą do obojętności dla wszelkich trosk i interessów ziemskich.
I teraz także, obok porcelanowej filiżanki leżała przed hrabiną małych rozmiarów książeczka, na aksamitnej okładce nosząca złotemi literami wyryty nadpis: Głos synogarlicy na pustyni świata tego jęczący, czyli ducha pobożnego, do świata lepszego wzdychania.
Wyjątkowym to zupełnie sposobem hr. Wiktorya czytała dnia tego książkę po polsku wydrukowaną. Jeżeli bowiem w rozmowach z ludźmi, uwzględniając różne doczesne okoliczności, używała ona od czasu do czasu ubogiej a prozaicznej mowy rodowitej, to już myśleć lub czytać o Bogu, tem bardziej do Boga przemawiać rzadko kiedy ośmielała się inaczej jak dźwięcznym, bogatym i dystyngowanym językiem franków. Tym razem jednak ośmieliła się, ale nie dla żadnego wcale płochego powodu. Labbé Lamkowski własnoręcznie przyniósł wczoraj dostojnej penitentce swej Głos synogarlicy upewniając, iż codzienne odczytywanie kilku stronnic tkliwej tej i budującej książki, bardzo potężnie wpłynie na udoskonalenie duchowe czytelnicy, osłodzi i ułatwi jej przebywanie ciężkiej wędrówki życia, dzielnie nakoniec dopomoże jej duszy do osiągnięcia wiecznego zbawienia. Hrabina tedy od kilku minut już łączyła głos serca swego z głosem synogarlicy i wraz z nim jęczała w duchu nad pustynią świata tego, a oczy jej smętne i zadumane spoczywały właśnie na stronnicy, wśród której ponura synogarlica, z zadziwiającą, jak na łagodną naturę niewinnej tej ptaszyny, nienawiścią i zawziętością wyliczała wszystkie niedoskonałości, niedobory, klęski, grzechy, zbrodnie i hańby ziemię tę, a mianowicie zamieszkującą ją ludność trawiące i plamiące, gdy wśród ciemne obrazy te i pełne pobożnej żółci przekleństwa i potępienia, wmięszał się nieśmiały i pokorny głos panny służącej, która wszedłszy do buduaru, zapytywała panią swą, czy przyjąć raczy hrabiego syna swego.
Tym razem wyczerpała się już mężna i bohatersko wytrwała cierpliwość niewiasty siedzącej w wyzłoconym, wykobierconym i oźwierciedlonym buduarze nad filiżanką czekolady i srebrnym koszem napełnionym biszkoptami; wyczerpała się cierpliwość niewiasty tej otulonej w miękkie i malownicze fałdy szlafroka ze wschodniej materyi, a owianej ciepłą jak wiosna, wonną jak róże i cichą jak spokój atmosferą; wyczerpała się cierpliwość kobiety, której przerwano rozpamiętywanie rozpaczliwej pustki na kuli ziemskiej panującej i głębokiej nikczemności jej bliźnich; czarna brew jej drgnęła, piękne usta wykrzywiły się zlekka i nie odrywając oczu od drukowanych żółciowych plotek synogarlicy, zapytała tonem który we wszelkim innym razie, mógłby ujść za gniewny i opryskliwy, w tym wszakże razie był jednym dowodem więcej nadzwyczajnego pogrążenia się gorliwej czytelnicy w sprawach i medytacyach duchowych i wzniosłego jej wstrętu do widoków i zajęć nastręczanych przez tak nienawistną dla synogarlicy rzeczywistość.
— Co tam, Aloizo? dla czego mi przeszkadzasz?
Aloiza z większą jeszcze jak wprzódy nieśmiałością, zapytanie powtórzyła. Parę minut upłynęło zanim hrabina zdecydowała się na chwilowe rozłączenie się z synogarlicą, a spojrzenie w oczy obrzydłej rzeczywistości, mającej stanąć przed nią w postaci jej syna.
— Prosić! wymówiła nakoniec i włożywszy w książkę zakładkę z mikroskopijną a kunsztownie wykonaną kopiją Madonny z rybami, oparła się o tylną poręczę fotelu i wzrok w przeciwległych, do salonu wiodących drzwiach utkwiła.
Jakim był wyraz wzroku tego, którym zmartwiona i rozgniewana matka przywitać miała syna, ośmielającego się bez jej wiedzy tworzyć zamiary małżeństwa z panną Ślepowron-Trzaska-Kniksówną? Zgadnijcie, czytelnicy! Był to może wzrok gniewny, piorunujący, ciężarny gromami srogich wyrzutów, albo też smutny, łzawy, rozżalony, pełen próśb tkliwych od serca matki ku sercu syna płynących? Wcale nie. Był to wzrok spokojny, jak w dniu pogodnym powierzchnia jeziora, powszedni, jak suknia którą się nosi na codzień, trochę poważny, ale o tyle tylko aby powaga w niczem pogody jego niezmąconej i najzupełniejszej powszedniości nie naruszała.
W zamian, cóż za zmięszanie najróżnorodniejszych uczuć malowało się na twarzy wchodzącego do buduaru hr. Cezarego! Uczucia te zawierały z jednej strony cześć i poszanowanie uroczyste aż do pobożnej niejako trwogi posunięte, z drugiej do utraty prawie samopoczucia posunięte przeświadczenie o bezzasadnem, rozpaczliwem nicestwie własnem.
A jednak przebywając trzy bawialne salony poprzedzające buduar, Cezary trzymał się dość prosto, a w oczach miał blask żywy, nieledwie gorączkowy, silne jakieś a nadzwyczaj trudne do spełnienia postanowienie objawiający. Zaledwie jednak stanął na progu buduaru, młody hrabia jakby za dotknięciem rószczki czarnoksięzkiej, przekształcił się na innego całkiem człowieka. Źrenice jego zmąciły się, a brwi podniosły się zlekka, przez co na młodem i gładkiem przedtem czole powstały dwie poprzeczne głębokie zmarszczki. Spotkawszy się oczami ze wzrokiem swej matki, z tym spokojnym, powszednim, zlekka tylko poważnym wzrokiem, chciał przyśpieszyć kroku, ale — dziwnem zrządzeniem losu nogi mu się splątały i tuż zaraz przy progu potknął się o niziutki fotelik perłową macicą wykładany, a przed niziutkim też, podobnież przyozdobionym stoliczkiem umieszczony. Czując że nogi mu się plączą i o cenny bardzo przedmiot zawadzając, szkodę jakąś w kosztownym remanencie matki wyrządzić są gotowe, Cezary przywołał do pomocy ręce swe, które i tak już od chwili spojrzenia na hrabinę, gwałtownie o jakikolwiek punkt oparcia się upominały. Ale i ręce któremi sięgnął ku stoliczkowi splątały się także. Leciuchny stoliczek z cichym szelestem osunął się na kobierzec, a wraz z nim usunął się też na ziemię i potoczył się do stóp hrabiny, z alabastru rznięty koszyk na wizytowe bilety. Z koszyka wysypały się bilety i białemi płatkami usiały kobierzec, a młody hrabia zdumiony i oniemiały, stanął nad sprawionemi przez się temi ruinami Kartaginy, w nieruchomej postawie.
Hrabina patrzała na całe to tryumfalne wejście syna swego w zupełnem milczeniu, a tylko po ustach jej przesuwał się szybko wpół szyderski, wpół litościwy uśmieszek. I wtedy dopiero gdy Cezary wyszedłszy z chwilowego osłupienia nagłym ruchem rzucił się ku obalonemu stoliczkowi i rozsypanym biletom, w celu zapewne naprawienia o ile siły starczyły grzechów przez się spełnionych, hrabina ozwała się dość cichym i zupełnie obojętnym głosem:
— Laissez çeci, Cesar, Aloiza uporządkuje już to później! Bonjour!
— Bonjour, maman! odszepnął Cezary pochylając się nizko i przyciskając usta do ręki matki.
Kiedy wyprostował się, hrabina nie patrzała już na niego. Trzymała w ręku filiżankę i bardzo powoli przelewała w niej złotą łyżeczką płyn czekoladowy.
Cezary pozostał w postawie stojącej. Milczenie trwało dobrą minutę, przerwała je wreszcie hrabina.
— Eh bien! rzekła, jakże ci czas przeszedł tam na wsi?
— Bardzo dobrze, maman, szepnął młody hrabia i czując znać konieczną potrzebę zużytkowania w jakikolwiek sposób jednej przynajmniej z rąk swych, spróbował oprzeć się ramieniem o wysoką podstawę marmurowego popiersia jakiegoś, tuż przy nim stojącego. Nauczony przecież doświadczeniem przedchwilowem, zląkł się wnet własnego pomysłu i pozostał już nadal, tak jak był wprzódy, w stojącej i żadnego wsparcia nie posiadającej postawie.
— Bardzo się cieszę, zaczęła hrabina, bardzo się tem cieszę że nie znudziłeś się zbytecznie na wsi. Myślałam zawsze że będzie ci tam najzupełniej brakować odpowiedniego towarzystwa...
— I owszem, mamo, śmielej już trochę i głośniej zaczął młody hrabia, znalazłem tam towarzystwu bardzo miłe.. nadzwyczajnie miłe...
Przy ostatnich wyrazach głos jego drgnął. Ozwała się w nim struna rzewności jakby tłumionej, niewysłowionej, wspomnieniem jakiemś obudzonej tęsknoty.
— Vraiment? odparła hrabina, nadzwyczaj miłe towarzystwo w tamtych stronach... to rzecz bardzo dziwna! Któż to był taki? Czy nie stare dziady albo obdarte dzieciaki, z któremi tak chętnie przebywasz zwykle?
Cezary milczał chwilę. Rysy twarzy jego zaczęły wyprężać się niemal boleśnie.
— Non, maman, odpowiedział stłumionym głosem, byłem raz na licznem zebraniu u pani jenerałowej Orczyńskiej i poznałem tam państwa Kniksów...
I znowu głos jego drgnął i w gardle mu uwiązł. Ale nie była to tym razem nieśmiałość, która mu głosem w piersi zatrzęsła, tylko ta sama co wprzódy serdeczna, och! jak serdecznie w tem miejscu właśnie, uczuwana tęsknota...
— Eh bien! podjęła hrabina, cóż mogą mieć ci państwo Kli... Kwi... Kni....
— Kniksowie, z zadziwiającą żywością i śmiałością poprawił matkę młody hrabia.
— Oui, Knik...sowie, wykrztusiła hrabina, cóż mogą mieć ci państwo wspólnego z przyjemnem przepędzeniem czasu?..
Cezary podniósł głowę. Oczy mu błysnęły.
— Przepędziłem z nimi najmilsze chwile, jakie miałem w mem życiu, odparł stanowczym, tak jakoś ciepłym głosem, że powinno to było zwrócić koniecznie uwagę hrabiny. Nie zwróciło jednak, bo patrząc wciąż w filiżankę swą, wymówiła obojętnie:
— Vraiment! — a! dodała po chwili jakby namysłu i przypominania o czemś sobie... c’est vrai... przyszło mi w tej chwili na myśl, że pisałeś mi cóś... cóś... o tej rodzinie. Qu’y avait-il là dédans? Zdaje mi się że przypominam sobie teraz... jakaś panna Kwi... Kli... Kniks, którą... zająłeś się był podobno...
— Kochana mamo! wymówił Cezary drżącym głosem, ja pokochałem pannę Kniks i ona mię pokochała...
Teraz dopiero hrabina pełnym gracyi ruchem, zwróciła twarz ku synowi i spojrzała na niego głęboko zdumionemi oczami.
— Comment! wyrzekła zwolna i nadzwyczaj spokojnie, nie zapomniałeś jeszcze dotąd o niedorzecznym tym zamiarze? Mais ce sont des billevesées, mon pauvre Cesar i proszę cię, abyś nie wspominał o tem ani przedemną, ani tem bardziej przed nikim z obcych, okryłbyś się sam i okryłbyś nas wszystkich... śmiesznością...
Rzekłszy to, po raz pierwszy zda się spostrzegła stojącą postawę syna i bardzo łaskawym tonem wymówiła:
— Asseyez-vous donc, Cesar!
Ale Cezary którego rysy wyprężały się coraz sztywniej i boleśniej, łaskawych zaprosin tych nie usłyszał. Ramiona jego skrzyżowały się na piersi, czoło pochylone przerzynała głęboka, poprzeczna bruzda. Hrabina ukończywszy picie czekolady, przypatrywała się teraz bardzo uważnie różyczce na dnie filiżanki wymalowanej.
— Bardzo zmartwioną byłam, zaczęła, dowiedziawszy się, że sprzedaż Malewszczyzny nie przyszła do skutku... Zarządzać gospodarstwem i interessami wielkiego majątku ziemskiego, będzie zupełnem niepodobieństwem dla ciebie, mon pauvre Cesar!
Cezary drgnął nagle, jakby ze snu zbudzony.
— Chère maman, mówił cichym lecz dość pewnym głosem: chciałem prosić cię, bardzo gorąco prosić cię chère maman, abyś zezwolić raczyła na związek mój z panną Delicyą Kniksówną.
Hrabina zwolna wzruszyła ramionami:
— Mon pauvre enfant, rzekła, powinieneś już w twoim wieku lepiej znać prawidła konwenansów i wiedzieć o tem, że bywają pewne rzeczy, o których nawet przed matką.... szczególniej przed matką, młodemu człowiekowi mówić nie wypada...
— Jakto, chère maman, z głębokiem zdumieniem zapytał Cezary.
— Naturalnie, z utkwionemi w dno filiżanki oczami mówiła hrabina, w twoim wieku... z twojem majątkowem położeniem, młody człowiek może bardzo popełniać błędy... ciężkie nawet błędy przeciw skromności i moralności... Boleję nad tem mocno, jak w ogóle nad wszelkiemi grzechami i nędzami tego świata, ale cóż mogę na to poradzić? Są to tajemnice życia, na które zamykam oczy, o których jednak że istnieją, wiem niestety! Enfin... jakkolwiek nie pochwalam tego... pojmuję jednak, que Vous pouvez faire d’une M.lle Kli... Kwi... Kniks... votre... maitresse... ale o związku podobnym mówić matce i w dodatku prosić, aby ona na związek ten zezwalała — to nieprzyzwoitość wielka, mon pauvre enfant, a większa jeszcze śmieszność!
Cezary wysłuchał mowy tej z wyrazem osłupienia na twarzy. Nagle, wyprostował się, oczy błysnęły mu żywo i zawołał:
— Ależ nie! nie! nie! chère maman, ja nie o takim związku mówiłem...
— Nie o takim? z najwyższem zdumieniem przerwała hrabina. O jakimże więc?... nie pojmuję...
Blada dotąd, zesztywniała nieledwie twarz Cezarego, oblała się purpurą.
— Chère maman... zaczął drżącym głosem i z błyskawicą w oku.
Ale w tejże chwili w drzwiach buduaru, stanął kamerdyner i oznajmił wizytę hrabiego Augusta.
— Prosić! wyrzekła krótko hrabina, a zwracając się do syna zapytała:
— Czy pałacowa Kaplica w Pompalinie blizka już jest ukończenia? prosiłam cię abyś uważnie obejrzał pałac i opowiedział mi szczegółowo o ile tam postąpiły roboty około jego ukończenia. Słyszałam że narożną wieżę wyprowadzono zbyt wysoko, co psuje symetryą i osłabia effekt całości? czy nie uważałeś czasem czy tak jest rzeczywiście?
Cezary milczał z wlepionemi w ziemię oczami. Zdawać się mogło, że nie słyszał nawet wcale mowy swej matki.
Nie zrażona tem jednak hrabina, mówiła dalej:
— Nie raz powtarzałam ci to, Cesar, że jesteś zbyt obojętnym na dzieła sztuki. Nie znasz się na muzyce, a co do architektury, c’est totalement du grec pour Vous! Co prawda, Bóg nie obdarzył cię zbyt hojnie zdolnościami... Vous n’avez pas l’intelligence du bien, mon pauvre enfant, ale... trzeba starać się... usiłować... faites un effort sur Votre esprit, który był zawsze bardzo, bardzo zamkniętym na wszystkie wyższe pojęcia... W twojem położeniu nie znać się na sztukach pięknych, to ogromna strata przyjemności, mon pauvre enfant i wielki wstyd....
— J’ai l’honneur de vous présentez mes hommages, comtesse! zabrzmiał w drzwiach budnaru baryton hr. Augusta.
— Witam panią hrabinę i kochanego hrabiego Cezarego, ozwał się tuż za nim jedwabny jakiś, miękki głos męzki. Hr. August cofnął się nieco i nadzwyczaj grzecznym gestem zaprosił przybywającego z nim razem labego Lamkowskiego, aby wszedł pierwszy. Hrabina podniosła się lekko z fotelu.
— Bonjour, comte! bonjour, oh, bonjour Monsieur l’abbé!
Hr. August trzymał już w swych pulchnych dłoniach rękę Cezarego.
— Eh bien! śmiał się wesoło, le jeune comte wrócił nam zdrów i cały! nie porwała go nam żadna rusałka litewska!.. Wstydź się, wstydź się Cezarku! napędziłeś nam porządnego strachu z tą swoją panną... comment donc... Kij... Pałka... Trzaska... Gdyby syn mój Wilhelm był tu obecnym, powiedziałby ci...
— Pardonnez moi, comte, słodkim bardzo głosem przerwała hrabina, uwagi któreby hr. Wilhelm uczynićby mógł synowi memu, byłyby niezawodnie bardzo przyjemnemi, nadzwyczaj przyjemnemi... w tym razie jednak nie zachodzi tu już potrzeba czynienia jakichkolwiek uwag... Cezary oddawna już zapomniał o swych niedorzecznych zamiarach, a nawet wątpi już teraz sam czy miał kiedykolwiek zamiary jakie... takie przynajmniej... o których mówićby można bez... nieprzyzwoitości.
— Vrai? zadziwił się hr. August... zapomniał... zupełnie zapomniał? chose... to bardzo prędko...
— Kochany pan hr. Cezary, zabrzmiał jedwabny głos labego, pamiętał zapewne dobrze o świętym przepisie: czcij ojca twego i matkę twoją... jak też i o tem, że przez przepis ten rozumieć należy w ogóle powinne uszanowanie dla wszystkich członków rodziny, jak też cześć dla tradycyi i zasad rodziną tą rządzących...
— Zapomniał! powtarzał hr. August, bardzo dobrze zrobił... chose... ależ kiedy właściwie mógł zapomnieć? Mówił mi przecież Fryderyk, że ci... ci państwo przyjechali tu do Warszawy, jednocześnie z młodym hrabią...
Na wieść tę hrabina drgnęła lekko, czoło jej powlekło się rumieńcem.
— Oh! la demoiselle!.. zawołała.
W mgnieniu oka jednak powściągnęła wzruszenie swe i zwracając się do Cezarego, bardzo spokojnie zapytała:
— Est-ce vrai? Cesar.
— Oui, chère maman, c’est vrai, bez chwili wahania się i dość pewnym głosem odpowiedział Cezary.
— Voila! wykrzyknął hr. August, quand je vous disais comtessa, że nie było jeszcze czasu na zapomnienie...
— Eh bien! cóż to nas obchodzić może, czy komuś podobało się przyjechać do Warszawy czy nie! Każde wielkie miasto c’est un caravanserail! przybywa do niego kto chce! Cała ta historya zresztą przestała mię zupełnie obchodzić, odkąd przekonałam się że Cezary nie zapomniał wcale co się należy matce jego i całej rodzinie, i jakie obowiązki ciążą na nim, jako na bracie Mścisława, któremu niestosownie uczynionym krokiem, mógłby przynieść w świecie szkody niewynagrodzone... Jako matka znam najlepiej syna mego, wiem dobrze, iż jakkolwiek Opatrzność odmówiła mu wielu ze swych darów, udzieliła mu przecież najlepsze serce i pokorną świadomość o własnej jego słabości. Syn mój ma dobre serce, niezechce zatem boleśnie bardzo martwić swej matki i postępowaniem swem szkodzić w świecie bratu swemu. Wie on także, iż niewiele, bardzo niewiele liczyć on może na własne swoje siły... że zatem jedyną podporą jego, mogą być rady udzielone mu przez członków rodziny, a jedynym możliwym dlań sposobem zasłużenia się przed Bogiem i ludźmi jest zupełne zaparcie się siebie, zupełne oddanie się dobru i pożytkowi swej rodziny. Tak, Mr le comte, tak, Mr labbé, rozmawiałam dziś o tem wszystkiem avec mon pauvre Cesar, zbadałam usposobienia jego i historya którą nadaremnie przeraziliśmy się tak bardzo, ukazała mi się w zupełnie, zupełnie innem świetle... Młody hrabia może... bawić się... jak chce i z kim chce... ale nie przekroczy to z pewnością granic zabawy, et, je vous prie comte, n’en parlons plus!
N’en parlons plus! łatwo to było powiedzieć hrabinie, ale wcale nie łatwo wykonać hr. Augustowi. Hrabina wypowiedziała całą długą przemowę swą z tak doskonałym spokojem, z tak zupełną, powagi pełną pewnością siebie, że hr. August prawdzie słów jej nakoniec uwierzył. Gdy tylko zaś uwierzył, począł wnet guziki tużurka swego zapinać od góry aż do samego dołu. Nie był to wprawdzie mundur archeologiczny. Ale mógłże hr. August, wydalając się dziś z domu swego pod wpływem bardzo smętnych myśli, przewidzieć że zaskoczonym zostanie tak znagła wcale radośną uroczystością rodzinną? Na szczęście, tużurek jak i mundur archeologiczny posiadał guziki, bez posążków wprawdzie, rydelków i garnuszków, ale zawsze takie, które zapinać można było. Zapiął je też hr. August z pośpiechem wielkim od góry aż do dołu, poczem zbliżywszy się do skamieniałego jakby synowca swego, pochwycił w dłonie swe zimną jak lód, drżącą trochę jego rękę i podniosłszy wysoko twarz swą, czarnemi wachlarzami faworytów najeżoną, zaczął w te słowa:
— Cher neveu! W imieniu mojem i nieobecnego tu syna mego Wilhelma, mam zaszczyt i przyjemność powinszować ci tej siły... tego... tego... chose... rozsądku, na który tak niespodziewanie się zdobyłeś, przez pamięć na honor i wysokie stanowisko rodziny twej, do której ja także wraz z nieobecnym tu synem moim Wilhelmem, mamy zaszczyt należeć. Tak; cher neveu, ziemia nasza jest... jest okrąg... chose... chciałem powiedzieć piękną i bogatą w różne przyjemności i rozrywki, których ja sam, wyznaję to otwarcie, malgré... malgré ma... cinquantaine bien sonnée, używałem zawsze o ile tylko pozwalały mi na to prawidła honoru, i... chose... moralności, dlaczego też... et je m’en vante, zachowałem przez całe życie swobodę humoru i wesołość będącą wielkim przymiotem towarzyskim i... i... chose... uprzyjemnieniem tego naszego biednego życia. Ale, cher neveu, małżeństwo to rzecz ważna... i nie można wcale zaliczać go do zwykłych rozrywek i przyjemności, których każdy człowiek na naszem stanowisku zostający używać jest w prawie... Dowiedliśmy tego obaj... nieodżałowanej pamięci brat mój Jarosław, zaślubiając tu obecną szanowną bratowę moję, z domu Księżniczkę X. i ja... pojmując wcześnie zgasłą a nieodżałowaną baronównę Bertę von Szwarchausen. Życzę ci, cher neveu, w imieniu swojem i nieobecnego tu syna mego Wilhelma, abyś naśladując przykłady dane ci przez ś. p. nieodżałowanego ojca twego i przezemnie, ton oncle bien affectueux, zawarł wkrótce maryaż godny imienia, które nosisz, a przynoszący radość i... chose... chlubę rodzinie, do której ja także wraz z nieobecnym tu synem moim Wilhelmem mamy zaszczyt należeć!
Wymawiając ostatni wyraz, hr. August roztworzył ramiona i objąwszy niemi synowca, dwa głośne pocałunki złożył na jego policzkach. Gdy czynił to, zdawać się mogło, że w uścisk ujmuje ową skrystalizowaną kolumnę, w jaką wedle podania zamieniła się była niegdyś nieszczęsna żona Lotowa, do tego stopnia postać cała Cezarego sztywną była i jakby skamieniałą, do tego stopnia blademi i zimnemi były jego policzki. Zaledwie jednak ręka Cezarego wysunęła się z dłoni stryjowskiej i bezwładnie w dół opadła, ujął ją w białe, ciepłe, atłasowe dłonie, labbe Lamkowski. Ze słodkim uśmiechem na ustach i wyrazem rozrzewnienia w ciemnem, aksamitnem swem oku, l’abbé wymówił:
— Gorące dzięki składam Najwyższemu za to, że nie zawiódł nadziei moich, które kształcąc umysł dwu młodych hrabiów w Nim pokładałem. Największą usilnością moją było wpoić w duszę hr. Cezarego uczucie świętej pokory i należnego posłuszeństwa dla starszych. Nie ufaj własnym siłom swym, mawiałem zawsze młodemu hrabiemu, albowiem siły te są bardzo słabe, słabsze o wiele niż u innych twych bliźnich. Nie ufaj nigdy własnemu rozumowi swemu, albowiem rozum, rzecz to zawodna wtedy mianowicie, gdy Opatrzność, w niezbadanych wyrokach swych nie raczyła ukształcić go zupełnie zdrowo i silnie. Nie ufaj nigdy popędom własnego serca, albowiem ciało ludzkie krewkiem jest i łacno o cnocie zapominającem. Mawiałem zawsze młodemu hrabiemu, iż Niebo obdarzyło go matką, pełną cnót i rozumu i że po Bogu, w niej jednej, w radach jej i przestrogach, szukać powinien wsparcia dla sił swych słabych i kierunku dla swego życia. Dzięki składam Najwyższemu, że starania moje płonnemi nie zostały. Młody hrabia nie ufa rozumowi i siłom własnym, nie poddaje się ślepo popędom własnego serca, należną cześć i posłuszeństwo oddaje czcigodnej swej matce. Odnieśliśmy wielki tryumf pani hrabino, wyratowaliśmy z pomocą Najwyższego od srogich nieszczęść i cierpień słabą duszę ukochanego dziecięcia tego. Pani hrabino! Chrześcijańskiej matce wolno jest otwierać serce i ramiona przed posłusznem i pokornem swem dziecięciem. Otwórz pani hrabino, ramiona twe przed młodym hrabią i niech macierzyński pocałunek spływając na pochylone przed tobą czoło jego, da mu uczuć całą wielkość i dostojność cnoty, całą słodycz dobrze wypełnionego obowiązku!
— Venez, Cesar, que je Vous embrasse, mon pauvre... pauvre enfant! wymówiła hrabina i obie dłonie jej wyciągnęły się ku wrosłemu jakby w ziemię synowi.
Ale o dziwy! zamiast z okrzykiem radości lub ze łzą rozczulenia pośpieszyć po uścisk matki, tak rzadkiem w życiu jego będący zjawiskiem, tak bardzo rzadkiem że nie pamiętał wcale, aby spotkało go ono kiedykolwiek w przeszłości, Cezary podniósł czoło bardzo blade i nie czyniąc najlżejszego poruszenia, powiódł oczami po otaczających go twarzach. A dziwnie, bardzo dziwnie wyglądały w tej chwili te oczy jego zwykle tak łagodne i miękkie, lub mętne i bezmyślne. Teraz, źrenice ich stały się ciemne i bardzo głębokie, tak głębokie że aż przepaściste prawie, a na dnie palące się ogniem tłumionym wielkiego jakiegoś bólu czy gniewu. Pobladłe usta młodego człowieka drgnęły i otworzyły się parę razy tak jakby chciał on wymówić cóś bardzo do wymówienia trudnego. Nic jednak nie rzekł. Podniósł dłoń i zwolna przesunął ją po czole, poczem ze schyloną głową i obwisłemi rękami powolnym lecz równym krokiem pokój opuścił.
— Co się stało młodemu hrabiemu? patrząc za odchodzącym, ze zdziwieniem zapytał hr. August.
Labbé wydawał się także mocno zdziwionym, a po twarzy hrabiny przesunęły się z kolei gniew i trwoga. Bardzo prędko jednak mężna ta pani odzyskała zwykłą moc nad buntującemi się co chwilę nerwami swemi.
— Nie widzę nic dziwnego w postąpieniu mego syna, rzekła z wielkim spokojem, a niemniejszą słodyczą, musi on naturalnie przecierpieć trochę z powodu tych tak nieszczęśnie skierowanych affektów... mais ça passera vîte... przytem małomówność i niezręczność w obejściu się, stanowią zwykłe już cechy tego najlepszego, biednego dziecka mego!
— Nie, pani hrabino, uroczyście odparł l’abbé, młody hrabia ani jednem słowem nie odpowiedział na zwróconą doń przyjazną mowę dostojnego stryja swego i moją, co więcej, nie pośpieszył w objęcia matki swej, które wyciągały się ku niemu z tak niezrażoną niczem słodyczą i pobłażliwością! Zły to znak, pani hrabino! Widzę w tem wyraźnie symptomat wieku, tego nieszczęsnego, do gruntu zepsutego wieku naszego, który młodych ludzi naucza pomiatania najszanowniejszemi, najświętszemi rzeczami! Lękam się, bardzo się lękam pani hrabino, aby nasz biedny hr. Cezary, nie utracił tych jedynych zalet, które okupywały w nim wszelkie inne niedostatki, a któremi były: niezmącona słodycz, uległość i pokorne poczuwanie się do własnej słabości!
— Mon Dieu! szepnęła hrabina, i ja także lękam się tego trochę! Nie widziałam nigdy jeszcze aby biedny mój Cezary, miał taki jak przed chwilą wyraz twarzy i bez mojego pozwolenia, opuścił moje towarzystwo!
— Quand je vous le disais, zawołał hr. August, quand je vous le disais, comtesse, że Cezarek nie miał jeszcze czasu zapomnieć o tej zabawnej swojej romansowej historyjce! Jest on cały ogniem, w tej chwili, płomieniem et je vous le disais, comtesse, trzeba mieć na niego baczne oko, gdyż kto wie? bywają przecież na świecie wypadki różne... ucieczki, porwania... śluby potajemne... małżeństwa morganatyczne... i ani się może obejrzymy, jak wpośród nas wpadnie cette M-lle Trzaska jako hrabina Cezarowa...
Hrabina Wiktorya pobladła. Ślub potajemny! wyrazy te jak grot ognisty wyobraźnią jej przeszyły i pozostały w pamięci.
— Soyez tranquille, Mr le comte, rzekła z tłumionym gniewem, j’aviserai, będę o tem myślała...
Tymczasem, w trzecim czy czwartym salonie Cezary oko w oko spotykał się z idącym do buduaru hrabiny swym bratem.
— Ah! te voilà Cesar! zawołał ujrzawszy brata hr. Mścisław. Eh bien, dodał końcami palców dotykając dłoni braterskiej, comment va ta belle an bois dormant? Wykopałeś tam wśród puszcz litewskich jakąś nieznaną dotąd światu boginią i nawet przywiozłeś ją podobno tu do Warszawy. Je t’en félicite, mon cher! Wyglądałeś zawsze na Trapistę... ale pozory złudne są! Là, là, tu as le coeur vierge! strzeż się aby cię ta piękność leśna zbytecznie nie oplątała...
— Mścisławie! przerwał nagle Cezary i spojrzał w twarz brata takim wzrokiem, że hr. Mścisław szeroko oczy od zdumienia otworzył.
— Eh bien! zapytał, qu’y a t-il à ton service?
— Mścisławie, ciszej nieco i ze spuszczonemi już oczami powtórzył brat młodszy, wyśmiewałeś mię zawsze, całe życie... całe życie mówiłeś mamie że jestem niezgrabnym, śmiesznym, głupim, bon à rien... Nic to, nic! miałeś zapewne słuszność... ale teraz proszę cię... o mojej narzeczonej ani słowa!.. ja ją kocham!
Mścisław wybuchnął głośnym śmiechem i wołając: Maman, Maman, czy rozmawiałaś już z naszym Arkadyjskim pasterzem? śpiesznie oddalił się w głąb mieszkania.
W minutę potem Cezary znalazł się w mieszkaniu swojem, jak hr. Mścisława na dole pałacu położonem i równie jak tamto wykwintnie przybranem. W saloniku oczekiwał na młodego hrabiego Pawełek.
Cezary wszedł powoli, z pochyloną głową, usiadł na najbliższym fotelu i łokcie opierając o stół, twarz w dłoniach ukrył. Tak przesiedział dość długo i byłby zapewne dłużej jeszcze pozostał gdyby z zadumy czy z osłupienia nie wyrwał go był głos Pawełka.
— Cóż Cezarku? jakże ci się tam powiodło? czy wielka była burza?
Cezary zwolna twarz odsłonił i uczynił ręką gest zniechęcenia.
— At, rzekł, czy wiesz Pawełku, że zdaje mi się jakby mię tylko co z tortur zdjęto...
— Przyjemne to być musi uczucie! zauważył Pawełek.
— O! jakie przykre, Pawełku! nie uwierzysz jak przykre! zawołał Cezary i z całej siły dłoń do piersi przycisnął, jakby go tam cóś nagle i bardzo zabolało. Ja nie wiem, czego oni wszyscy chcą odemnie? czem ja jestem? i co tak bardzo złego w mojem życiu zrobiłem? za co oni mię tak nie lubią? za co oni mną poniewierają?
Milczał chwilę ze spuszczonemi oczami i zbrużdżonem czołem, nagle powstał i zawołał z wybuchem:
— Tak, Pawełku! tobie jednemu mogę to powiedzieć, mama i stryj i ten l’abbé, którego znieść nie mogę, poniewierają mną... jak dzieckiem... jak idyotą!.. nie dają mi słowa przemówić! wszystko co czuję, wszystko czego chcę, uważają za głupstwo, a kobietę którą kocham, za... za... o! nie mogę tego powiedzieć, nie mogę tego wymówić za co oni ją uważają!
Milczał znowu długo, potem, z niejakiem wahaniem w głosie mówić znowu zaczął:
— Nie wiem doprawdy, co już mam zrobić? Mama jest świętą kobietą... nie lubi mię... to prawda... ale może i nie można mię lubić, czy ja wiem?... chociaż tamci... oni... polubili mię wszyscy... zawsze jednak mama jest świętą kobietą... stryj August także jest poważnym i uczonym człowiekiem... choć wiesz Pawełku, że kiedy stryj August zaczyna te swoje mowy... te co wiesz... to ja słucham, słucham i zdaje mi się zawsze, że w nich nic a nic sensu niema... zawsze jednak wszyscy mówią, że to człowiek uczony... powiedz sam, Pawełku! czy ja mogę ich martwić i narażać się na to, aby oni gorzej jeszcze mię nielubili? To przykro! bardzo przykro... ależ znowu...
Tu podniósł na towarzysza oczy pełne żalu i ognia i znowu wybuchem głosu zawołał:
— Ale ja i jej wyrzec się nie mogę! za nic nie mogę!... jak ją tak kocham! to Anioł!..
Zakrył twarz obu dłońmi i milczał chwilę.
— Czy wiesz, Pawełku, że jak ja jej nie widzę, to mi się zdaje że słońca niema na niebie... zdaje mi się że to nie dzień ale noc... ciemna noc...
Głos jego stawał się coraz cichszym, głębokim, marzącym.
— I ja ich wszystkich tak kocham... tak kocham! Kiedy patrzę na jej matkę, to zdaje mi się... wiesz? pierwszy raz w życiu zdaje mi się, że ja mam matkę... Ojciec jej śni mi się co nocy prawie... jakie to było wielkie serce, Pawełku! Wiesz? chętnie byłbym sługą jej ojca... a dla niej... dla Delicyi... czegóżbym nie uczynił! o! moja droga! moja śliczna! moja różyczko biała i niewinna! jak oni cię nie znają! co oni o tobie mówią! Boże, mój Boże!
Mowa jego przeszła przy ostatnich wyrazach w szept zaledwie dosłyszalny, gorący i rozmarzony. W oku, które świeciło teraz czystym, ciemnym szafirem, błysnęła łza.
— Nie! zawołał z mocą, ja ją nie opuszczę! ja się jej wyrzec nie mogę!... ja ich wszystkich wyrzec się nie mogę!..
— Ach!.. dodał po długiem milczeniu. Dla czegóż mię Pan Bóg stworzył Pompalińskim? żeby to tak zasnąć i obudziwszy się nie być już Pompalińskim tylko kimkolwiek... kimkolwiek... byleby swobodniejszym trochę i jakoś silniejszym... byleby narzeczonym Delicyi!....
Pawełek uśmiechnął się i chciał wypowiedzieć uwagę jakąś, tę może iż gdyby cudownym jakimś sposobem żądanie Cezarego sprawdziło się i gdyby nagle, pewnego pięknego ranka, przestał on być Pompalińskim, przez to samo już nie byłby on z pewnością narzeczonym panny Delicyi. Przez wzgląd jednak na boleść krewnego powściągnął Pawełek gorzką dlań uwagę. Sam zresztą smutny jakoś dnia tego i rozstrojony widocznie, powstał i rzekł:
— Taki to już widać los wszystkich zakochanych Pompalińskich, że ich życzeniom wszystko na wspak stawać musi. Czy myślisz Cezarku, że mnie dziś wesoło? Ot tak wesoło, że gdybym miał choć krztę odwagi i rozumu, powinienbym iść ztąd prosto na most żelazny i hop do Wisły!
Pawełek wymówił to nawpół z uśmiechem, nawpół z westchnieniem, ale w głosie jego dźwięczał taki serdeczny, głęboki smutek, a wesoła zwykle twarz, taką posępną niemal oblekła się chmurą, że Cezary poskoczył nagle z krzesła na którem siedział i ramię swe na szyję towarzysza zarzucając, zawołał:
— Pawełku! co tobie? jeszcze nigdy nie widziałem, abyś był tak smutnym! czy ty także kochasz kogo? dodał ciszej.
— A! odparł Pawełek, jestem dziś jakoś usposobionym do zwierzeń... gdy serce zanadto pełne, to i wylewa się z niego przez brzegi... Zresztą... chociaż ty jesteś niby hrabią i wielkim panem, a jam tylko ubogim wychowańcem twego ojca, obadwaśmy bardzo biedni — mój Cezary! no tak; kocham pewną śliczną i dobrą jak Anioł dziewczynkę, która... która suchot dostaje od tego że je za mało chleba i mięsa, a za wiele połyka tytuniowego pyłu....
Przy ostatnich wyrazach Pawełek obie dłonie przycisnął do czoła. Cezary patrzał na niego z osłupieniem zrazu, potem, jedną ręką otaczając wciąż jego szyję, drugą sięgnął po swój pugilares. Ale Pawełek szybkim ruchem rękę jego powstrzymał.
— Daj pokój! rzekł, na nic się to nie przyda! oni jałmużny nie przyjmą!
Cezary smutnie zwiesił głowę. Widać było po nim, że na widok cierpienia towarzysza, zapomniał zupełnie o cierpieniu i kłopotach własnych.
— Mój Pawełku! zaczął proszącym głosem, żebyś ty mię do nich zaprowadził... żebym się ja mógł z nimi zapoznać... z rodzicami tej panny... możeby oni co przyjęli odemnie...
— Mój dobry Cezary! odparł Pawełek, to być nie może! ja sam nie byłem u nich jeszcze, choć pół dnia tu już jestem i Bóg widzi, jak mię do nich serce ciągnie... a tylko zdaleka, zdaleka ją widziałem, jak wychodziła z domu i szła do fabryki... taka blada i taka słaba... kiedy przechodziła koło bramy w której stałem ukryty... kaszlała...
— Powiedzże mój Pawełku, dla czegóż ty tam do nich nie poszedłeś?
— Nie poszedłem i nie pójdę! nigdy już nie pójdę! z rozpacznym niemal gestem zawołał Pawełek.
— Ale dla czegóż? dla czegóż? dopytywał się Cezary.
— Alboż mogę pomyśleć choćby o ożenieniu się...
— A dla czegóż nie możesz?
Pawełek uśmiechnął się smutnie, wpół żartobliwie.
— Moje ty naiwne, niedoświadczone dziecko, rzekł, abym mógł, jak wyrażają się poeci, rozpalić na własny mój rachunek ognisko rodzinne... trzeba ażebym miał... to czego nie mam...
— Ale co? co?
— Kawałek dachu własnego nad głową i kęs własnego chleba!
Cezary zamyślił się głęboko.
— Mój Pawełku, zaczął po chwili z powagą i prośbą w głosie, czyż ja dopomódz ci nie mogę?
Pawełek pocałował go w czoło i odrzekł:
— Nie możesz, Cezary! Wiesz czego mi trzeba? oto lichych paru tysięcy rubli dla zaczepienia rąk o cokolwiek... o rzemiosło jakie, o zawód jakikolwiek... Zkądże ty ich weźmiesz? Pieniędzy dosyć masz na to, aby biednym dzieciakom na ulicy jabłka i bułki rozdawać, powieści do czytania tuzinami kupować, albo też otaczających cię, mnie naprzykład lub Fryderyka, złotemi zegarkami obdarzać. Ale gdzie idzie o zapewnienie komuś losu całego, o wyświadczenie komuś większym kosztem dobrodziejstwa większego, bo całe życie, całe szczęście człowieka z toni ratującego, ty już na to środków nie masz, ty już w wypadkach takich nic nie możesz....
Rzekłszy to Pawełek powtórnie krewnego swego w czoło pocałował i wziąwszy kapelusz swój ku drzwiom zmierzał. Ale Cezary który słuchał go w zamyśleniu wielkiem, z oczami w ziemię wlepionemi, pochwycił go za ramię.
— Dla czego nie mogę? zapytał, dla czego niemam środków, aby jak mówił stary Kniks, robić cokolwiek dobrego na świecie, aby módz ludziom ważniejsze dobrodziejstwa wyświadczać jak rozdawanie jabłek i kupowanie złotych zegarków, abym mógł teraz tobie, mój kochany, mój dobry Pawełku i tej kobiecie, którą kochasz dopomódz? dla czego nie mogę? dla czego nie mam środków? Czy nie jestem synem mego ojca tak jak i brat mój Mścisław? czy nie wziąłem po ojcu dużego, bardzo dużego majątku? czy Malewszczyzna i pięć innych folwarków do mnie nie należą?
Mówił to wszystko bardzo prędko. Wzrok zaiskrzył się mu nagle. Malował się w nim żal, gniew i zdziwienie. Pawełek milczał chwilę.
— Mój Cezary, rzekł, przyjdzie zapewne chwila, w której sam sobie odpowiesz na wszystkie te pytania. Ja nie mogę ci odpowiadać. Jestem ubogim krewnym, wychowanym i żyjącym dotąd na łasce twej rodziny, nie chcę aby mię nazywano zdrajcą i niewdzięcznikiem, niechcę aby mię posądzano, że otwierałem ci oczy dla tego, aby z dobrego serca twego korzystać. Dowidzenia!
Rzekłszy to odszedł szybko, a Cezary pozostał na środku pokoju na wpół w zamyślonej, na wpół w zgnębionej i srodze stroskanej postawie.
Z zamyślenia wyrwał go służący, który mu na tacy liścik zgrabniuchny i woniejący podawał. Cezary pochwycił liścik ten śpiesznie i z widocznem uradowaniem. Były w nim tylko te słowa:
„Dwie samotnice znajdujące się w obcym i nieznanym sobie świecie Warszawskim, oczekują odwiedzin przyjaciela swego, hrabiego Cezarego.“ Słowa te podpisane były tylko literami: Ż. K. Było to więc pismo nie Delicyi, ale matki Delicyi. Cezary jednak przycisnął je do ust z uniesieniem, a po kilku minutach szybko biegł ulicą, zmierzającą w stronę Europejskiego hotelu.