Mont-Oriol/Część druga/VI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Mont-Oriol |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Mont-Oriol |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następny dzień źle się zaczął dla Andermatta. Gdy przyszedł do kurhauzu, dowiedział się, że pan Aubry-Pasteur w nocy w hotelu Splendid uległ atakowi apoplektycznemu. Pomijając już to, że inżynier przez swą wiedzę, swą gorliwość i umiłowanie zakładu Mont-Oriol, bardzo był dlań użytecznym, było rzeczą zgoła nieprzyjemną, że chory, który właśnie wziął sobie za zadanie zwalczać cierpienia, umarł w pełni sezonu w chwili, gdy zdrojowisko zaczęło się rozwijać i kwitnąć.
Bankier był bardzo wzburzony. Co chwilę wbiegał do pokoju nieobecnego inspektora i wybiegał stamtąd. Chciał on to zdarzenie w jakiś możliwy sposób zataić, wymyślił sobie wypadek, nieszczęśliwy, upadek, nieostrożność, i niecierpliwie czekał na doktora Latonne, aby tenże skonstatował śmierć w jakichś korzystniejszych okolicznościach, z wykluczeniem prawdziwej przyczyny.
Nagle ukazał się doktor, blady, zmieszany i zapytał wchodząc:
— Wiesz pan już o nieszczęściu?
— O tem zapewne, że Aubry-Pasteur umarł.
— Nie, nie, doktor Mazelli uciekł z córką profesora Cloche.
Andermatt, jakby pod wpływem ataku febry, zapytał:
— Co pan mówisz?
— Tak, panie prezydencie, jest to dla nas straszne nieszczęście, prawdziwa katastrofa.
Usiadł, obtarł czoło i opowiadał całe zajście według relacyi Piotra Martela, który się o tych szczegółach dowiedział od służącego profesora Cloche.
Mazelli umizgał się do pięknej, czerwono-włosej wdowy, wielkiej kokietki, której pierwszy mąż umarł na suchoty, jak powiadają, skutkiem nadmiaru czułości ze strony żony. Profesor Cloche, skoro przejrzał zamiary włoskiego lekarza, nie chcąc mieć za drugiego zięcia takiego awanturnika, wypowiedział mu dom. Mazelli wyszedł drzwiami, ale powrócił oknem z jedwabną drabinką sznurową kochanka. W tej kwestyi krążyły dwie wersye, jedna z nich mówiła, że rozkochał on córkę profesora do szaleństwa, inna, że widywał się potajemnie z nią, udając, że zwrócił swój afekt do innej kobiety.
Dowiedziawszy się od swej ukochanej, że profesor pozostał nieugiętym, uciekł z nią w nocy, ażeby przez skandal wymusić na nim zezwolenie na małżeństwo.
Doktor Latonne stanął i oparł się o komin, podczas gdy Andermatt biegał niespokojnie tam i z powrotem.
Doktor zawołał:
— Pomyśl pan tylko: lekarz, lekarz mógł coś podobnego zrobić! Cóż za brak charakteru!
Andermatt był złamany. Rozważał on skutki i sumował je, jak w zagadnieniu arytmetycznem. Przedewszystkiem niemiły rozgłos, który niezawodnie dotrze nietylko do sąsiednich miejsc kąpielowych, ale nawet aż do Paryża. Następnie ubytek profesora Cloche, strata wprost niepowetowana. Wreszcie odjazd księcia i księżnej Ramas Aldaverra, strata nie mniej dotkliwa, której żadną miarą powetować się nie da.
Wogóle doktor Latonne miał słuszność, była to prawdziwa katastrofa.
Po chwili zwrócił się bankier do lekarza:
— Powinienbyś pan zaraz pójść do hotelu Splendide i dla Aubry-Pasteura wystawić świadectwo zejścia i to tak, aby nikt nie przypuszczał w danym wypadku ataku apoplektycznego.
Doktor Latonne wziął kapelusz i odchodząc, odezwał się:
— Jest tu jeszcze jedna nowina, która obiega w zdrojowisku. Czy to prawda, że pański przyjaciel Paweł żeni się z Karoliną Oriol?
Andermatt drgnął ze zdziwienia:
— Bretigny? Ach, któż to panu mówił?
— Tenże sam Piotr Martel, który o tem dowiedział się z ust starego Oriola. Twierdził on, że jego przyszły zięć ma trzy miliony majątku.
Andermatt nie wiedział już co o tem sądzić:
— Mój Boże, to jest możliwe, od pewnego czasu istotnie ogromnie uganiał się za nią. W takim razie całe Enval byłoby nasze — caluteńkie Enval. Muszę to bezzwłocznie sprawdzić.
Poszedł za doktorem, ażeby Pawła jeszcze przed śniadaniem zastać. Gdy przyszedł do hotelu, powiedziano mu, że żona kilka razy o niego się pytała. Zastał ją jeszcze w łóżku, rozmawiającą z ojcem i bratem, który z roztargnieniem przerzucał gazetę. Czuła się bardzo cierpiącą i była niespokojną, ogarniała ją jakaś obawa, z której nie zdawała sobie sprawy. A przytem przyszła jej do głowy pewna myśl, która przy jej stanie potęgowała się w niej coraz więcej. Chciała zasięgnąć porady u doktora Blacka. Ponieważ zwykle dokoła siebie słyszała dowcipy o doktorze Latonne, straciła wszelkie zaufanie do niego i pragnęła usłyszeć zdanie innego lekarza, mianowicie doktora Blacka, którego rozgłos z dnia na dzień wzrastał.
Obawy wszelakiego rodzaju, różne dręczące myśli, które zwykle opanowywują kobiety przy końcu ciąży, nie opuszczały jej od rana do wieczora. Zdawało jej się, że doktor Black sam jeden tylko może jej prawdę powiedzieć i chciała go widzieć natychmiast, domagała się, aby go bezzwłocznie zawezwano.
Andermatt, roztargniony, nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć.
— Tak, kochane dziecko, ale to dla mnie rzecz wcale nie łatwa, wszak znasz mój stosunek do doktora Latonne; jeśli mam być szczerym, to jest to nawet niepodobieństwem. Ale mam inną myśl, zaproszę profesora Roussela, ten jest stokroć większą powagą od doktora Blacka, on mi tego nie odmówi.
Ale ona upierała się przy swojem, chciała tylko Blacka, była to jej idee fixe, myśl szalona, aby jego koniecznie mieć.
Wilhelm próbował na chwilę odwrócić temat rozmowy:
— Czy słyszałaś, że ten intrygant Mazelli tej nocy uciekł z córką profesora Cloche? Uciekli i dyabli wiedzą, gdzie już są!
Podniosła się z poduszek i jęczała:
— Ach, biedna księżna, biedna kobieta; tej mi bardzo żal!
Po chwili rozpoczęła na nowo:
— Słuchaj, musisz mi zawołać doktora Blacka, czuję, że umrę, jeżeli on nie przyjdzie.
Andermatt ujął jej rękę i pocałował czule:
— Bądź rozsądna, moja mała, posłuchaj mnie.
Zobaczył łzy w jej oczach i zwrócił się do margrabiego:
— Kochany ojcze, musisz to ty zrobić, ja nie mogę. Black przychodzi codziennie około pierwszej godziny do księżniczki Maldenburg, pomów z nim wtedy i przyprowadź go do swej córki. Wszak możesz jeszcze zaczekać, Krystyno, nieprawdaż?
Zgodziła się czekać jeszcze godzinę, ale nie chciała wstać, aby z mężczyznami zjeść śniada nie. Poszli więc sami.
Paweł był tam już. Gdy go Andermatt zobaczył, zawołał:
— Powiedz-no pan, czy to prawda, co mi mówiono, że pan chcesz się ożenić z panną Karoliną Oriol? Wszak to chyba nieprawda?
Młody człowiek odpowiedział półgłosem, rzucając niespokojne spojrzenie ku zamkniętym drzwiom.
— Mój Boże, tak.
Ponieważ nikt o tem nie wiedział, wszyscy trzej aż pootwierali przed nim usta ze zdziwienia. Andermatt zapytał:
— Jakżeż to się jednak stało, że pan przy swoim majątku zdecydowałeś się ożenić; pan, który możesz mieć wszystkie, nie potrzebujesz się wiązać z jedną? A pozatem rodzina ta nie jest zbyt dystyngowaną. Dla Gontrana, który nie ma przy duszy grosza, jest to zupełnie dobrem.
Bretigny począł się śmiać:
— Mój ojciec dorobił się majątku na handlu mąką, był zatem młynarzem — en gros — gdybyś pan go był znał, byłbyś pan także pomyślał, że nie był nazbyt elegancki. No, a ta młoda dziewczyna?
Andermatt przerwał mu:
— O, ta jest uroczą, wspaniałą, wprost ba jeczną, a wiesz pan, że przytem będzie ona tak niemal bogatą, jak pan, jeżeli nie bogatszą — zapewniam pana.
Gontran mówił dalej:
— Zaręczyny nie obowiązują do niczego, a w każdym razie zasłaniają odwrót. Powinien był przecież nas o tem uprzedzić. Opowiedz-że mój stary, jak się to stało?
Tedy Paweł opowiedział całą historyę, zmieniając ją tylko w drobnych szczegółach. Mówił on o swoich wątpliwościach, które podkreślał, o swojej szybkiej decyzyi, gdy ze strony dziewczęcia padło słowo, dające mu pewność, że jest kochany. Opowiadał o nagłem wejściu starego Oriola, o sprzeczce, o wątpliwościach, jakie chłop miał co do jego majątku, wreszcie o manipulacyi z papierem stemplowym.
Andermatt śmiał się do łez, bijąc ręką w stół:
— A więc powtórzył i naśladował cały mój pomysł ze stemplowym papierem.
Paweł odezwał się następnie przyciszonym głosem, czerwieniejąc z lekka:
— Nie mów pan jednak, proszę, na razie nic o tem swojej żonie. Wolę jej o tem sam powiedzieć.
Gontran spojrzał na przyjaciela z dziwnym uśmiechem, który zdawał się mówić: To paradne, wspaniałe; w ten sposób cała ta rzecz skończy się bez hałasu i bez wielkich historyj.
— Jeżeli chcesz, mój stary, to po śniadaniu pójdziemy do niej, gdy wstanie, i będziesz mógł jej sam to wszystko opowiedzieć.
Wszedł posługacz hotelowy z doniesieniem, że doktor Black udał się właśnie do księżniczki. Margrabia wyszedł tedy zaraz, aby go po drodze spotkać. Opowiedział lekarzowi rzecz całą, wyjaśnił kłopotliwą sytuacyę swego zięcia i życzenie córki i bez dalszych trudności zabrał go ze sobą.
Krystyna, oddaliwszy obecnych, rozpoczęła wtajemniczać doktora w swój stan, mówiła o swym niepokoju, strachu, o swych urojeniach i to takim przyciszonym głosem, jakby odbywała spowiedź. A lekarz słuchał, jak ksiądz, spoglądając na nią od czasu do czasu uważnie swemi wielkiemi, okrągłemi oczami i dając pewnemi gestami do poznania, że zna dokładnie cały przebieg tej przypadłości i że potrafi ją wyleczyć.
Gdy skończyła, począł ją ze swej strony wypytywać z wielką dokładnością o pewne szczegóły jej trybu życia, przyzwyczajeń, jej dotychczasowego leczenia. Od czasu do czasu potakiwał głową na znak swej zgody, to znów dyskretnem „och!“ zaznaczał swój odmienny pogląd.
Gdy poczęła mu wyrażać obawę, że położenie dziecka może być nieprawidłowe, podniósł się i badając ją po przez kołdrę z dyskrecyą duchownego, oświadczył:
— Nie, jest bardzo dobre!
Niewiele brakowało, a byłaby go za to uściskała. Wspaniały człowiek ten doktor!
Wziął ze stołu kawałek papieru i napisał na nim receptę, bardzo długą. Potem podszedł do łóżka i rozpoczął w innym już tonie gawędzić, na znak, że skończył swą rolę urzędowego doradcy. Mówił o wielu rzeczach, szczególniej zaś zdawało się go interesować zamierzone małżeństwo Gontrana. Po chwili odezwał się z pełnym słodyczy uśmiechem:
— Nie mówiłem pani jeszcze o zaręczynach pana Bretigny, które nie są już tajemnicą, gdyż stary Oriol opowiada o tem całemu światu.
Krystyna była bliską omdlenia i tylko straszna obawa, aby wszyscy inni nie wiedzieli więcej od niej, uczyniła ją nagle ostrożną. Szeptem odezwała się:
— Co, stary Oriol, opowiada to całemu światu?
— Tak, tak, przed dziesięcioma zaledwie minutami rozmawiał ze mną o tem. Pan Bretigny zdaje się być bardzo bogatym i kocha małą Karolinę już od dłuższego czasu. Zresztą pani doktorowa Honorat ułatwiła zaręczyny tych obojga sióstr, gdyż w jej to domu młodzi ludzie się spotykali.
Krystyna zamknęła oczy i straciła przytomność.
Doktor zawołał pokojowej, następnie zjawili się margrabia, Gontran i Andermatt, którzy przynieśli ocet, perfumy i dwadzieścia innych niepotrzebnych rzeczy.
Nagle młoda kobieta poruszyła się, otwarła oczy, podniosła ramiona i wydała rozdzierający krzyk, wijąc się przytem po łóżku. Usiłowała mówić, ale z ust jej wydobywały się tylko głuche jęki:
— Och, jakże boli! Mój Boże, jak boli! Coś mnie rozdziera! O mój Boże!
Poczęła na nowo krzyczeć. Nadeszły pierwsze bóle. Andermatt wybiegł, aby zawezwać doktora Latonne’a. Znalazł go zaraz i zawołał nań:
— Chodź pan prędko, żona moja nagle za chorowała, chodź pan co prędzej!
Przyszła mu do głowy chytra myśl. Opowiedział mu, że doktor Black właśnie był w hotelu, gdy wystąpiły pierwsze bóle. Doktor Black powtórzył to kłamstwo swemu koledze.
Andermatt bardzo poruszony, z bijącem sercem i prawie nieprzytomny, nagle wątpić począł o wartości obu tych ludzi i wybiegł bez kapelusza, aby uprosić profesora Mac-Roussel’a o przybycie do chorej.
Profesor przybył natychmiast. W chwili, gdy wchodził, obaj lekarze wyszli grzecznie naprzeciw niego, złożyli mu z wielką czołobitnością sprawozdanie ze stanu chorej, prawie równocześnie wyrywając sobie słowa:
— Panie kolego, rzecz ma się tak, panie kolego, czy nie sądzisz pan, że..., czy nie należałoby, panie kolego...
Tymczasem zdawało się, że Andermatt stracił rozum pod wpływem jęków żony; dręczył profesora pytaniami i tytułował go: wielce szanowny panie radco.
Krystyna, która prawie naga leżała na łóżku nie widziała nic, nie wiedziała nic, nie pojmowała nic. Cierpiała strasznie. Wszystkie myśli uciekły jej z głowy, zdawało się jej, że jakaś długa piła pogrążyła się w jej ciele, w jej krzyżu, w bokach bioder, piła zębata, która jej kości, muszkuły zwolna rozrywała, pogrążając się w niej i zaprzestając na przemian.
Gdy bóle na chwilę ustawały, gdy w przerwach tych odzyskiwała zmysły, wyłaniała się w jej umyśle jedna myśl, świdrująca ją bólem straszniejszym i okropniejszym, niż ból fizyczny: on kochał inną kobietę i tę inną poślubi. Ażeby tę nową mękę, która jej zamraczała umysł, przytłumić, wysilała się, aby wywołać bóle cielesne, ruszała się i przewracała na wszystkie strony, a gdy bóle się zjawiały, nie mogła przy najmniej myśleć o swej udręce.
Piętnaście godzin trwał ten stan bólów fizycznych i cierpień moralnych. Chciała umrzeć, usiłowała wśród ponawiających się mąk wyzionąć duszę. Ale po jednym z takich bólów, dłuższym i silniejszym od innych, nagle uczyniło się jej tak, jak gdyby wszystko wyszło z niej. Było już po wszystkiemu, bóle uspokoiły się, jak fale morskie, które raz po raz maleją, a uczucie ulgi, które odczuła, było tak wielkie, że całe jej cierpienie zdawało się na pewien czas uśpionem.
Rozmawiano z nią, ona odpowiadała bardzo cichym, stłumionym głosem. Nagle twarz Andermatta pochyliła się ku niej, a on odezwał się:
— Ona żyje, mamy córkę!
Krystyna wyszeptała:
— O, mój Boże! A więc miała dziecko, dziecko, które będzie rosło i będzie dużem, dziecko Pawła! I brała ją ochota na nowo krzyczeć, tak krajało się jej serce pod wrażeniem tego nieszczęścia. Miała córkę. Ona nie chciała tego, nie chciała jej widzieć, nie chciała jej dotykać.
Dziecko zostało spowite, opatrzone, poczem je serdecznie ucałowano. Kto? Jej ojciec i jej mąż prawdopodobnie, ona nie wiedziała zresztą. Ale on, gdzie on był, co on robił? Jakże byłaby szczęśliwą w tej godzinie, gdyby ją choć cokolwiek kochał.
Czas upływał, godziny następowały po sobie, a ona nie mogła odróżnić dnia od nocy, albowiem myśl jej zajęta była tylko jednem palącem pytaniem: kocha inną!
Nagle powiedziała sobie: a gdyby to było nieprawdą? Jakżeż to możliwe, abym nie usłyszała o zaręczynach tych pierwej, niż doktor. Potem rozmyślała i przypuszczała, że umyślnie zatajono to przed nią i że Paweł o to się postarał. Oglądała się po pokoju, kto jest przy niej. Jakaś nieznajoma jejmość czuwała przy niej, jakaś chłopka. Nie śmiała jej o to zapytać. Kogóź zresztą mogła zapytać?
Nagle drzwi się otworzyły i wszedł jej mąż, a widząc ją z otwartemi oczami, zbliżył się do niej:
— Czy ci lepiej, duszko?
— Tak, dziękuję ci!
— Nabawiłaś nas wczoraj niemało strachu, ale teraz niebezpieczeństwo wszelkie już minęło. Z twojego powodu jednak jestem w wielkim kłopocie. Telegrafowałem do naszej przyjaciółki, pani Icardou, która miała być tutaj przy twoim połogu, o twojem rozwiązaniu i prosiłem, aby natychmiast przybyła. Ale ona jest teraz przy swoim siostrzeńcu, który zachorował na szkarlatynę. Ty zaś nie możesz przecież pozostać bez opiekunki, opiekunki cokolwiek delikatniejszego obejścia. A że jedna z pań tutejszych oświadczyła się z gotowością pielęgnowania ciebie i dotrzymywania ci towarzystwa, więc przyjąłem jej propozycyę. Jest to pani Honorat.
Krystyna przypomniała sobie nagle o tem, co mówił doktor Black. Ogarnęła ją jakaś dziwna bojaźń, pod wpływem której szeptała:
— O nie, nie; każda inna tylko nie ta!
Wilhelm nie mógł tego pojąć i odparł:
— Wiem, że ona jest cokolwiek prostą i rubaszną, ale brat twój bardzo ją lubi, a ona była mu bardzo użyteczną. Pozatem utrzymywano, że była akuszerką i że Honorat poznał ją u jednej chorej. Jeżeli ci się nie będzie podobała, odeślę ją jutro, ale na razie spróbujmy z nią, pozwól jej przyjść raz albo dwa razy.
Zaczęła się namyślać. Potrzeba dowiedzenia się wszystkiego, opanowała ją tak gwałtownie, że nadzieja mówienia z tą kobietą, wydarcie jej tej pewności, która rozdzierała jej serce, skłoniła ją do zgodzenia się na propozycyę.
— A więc dobrze, przyprowadź ją zaraz, ale zaraz, idź!
Zanim jednakże to rozstrzygnąć się miało, uczuła, że nie może dłużej pozostawać w niepewności co do jego zdrady i zapytała Wilhelma głosem ledwo dosłyszalnym:
— Czy to prawda, że pan Bretigny się zaręczył?
On odpowiedział spokojnie:
— Tak, to jest prawdą. Powiedzielibyśmy ci byli o tem wcześniej, gdybyś nie była się rozchorowała.
Teraz znowu Wilhelm opanowany był jedną ideą, która go już zupełnie nie opuszczała: swoją córką, która ledwo żyła, i na którą co chwila spoglądał. Był on oburzony, że pierwsze słowo Krystyny nie było zapytaniem o córkę i mówił z lekkim wyrzutem:
— Ależ posłuchaj, wszak ty jeszcze, wcale nie zapytałaś o małą. Czy wiesz, że ma się doskonale?
Wstrząsnęła się, jakgdyby ktoś dotknął jej otwartej rany, ale postanowiła sobie przebyć wszystkie stacye tej drogi kalwaryjskiej.
— Przynieś mi ją — odezwała się.
Zniknął za kotarą u nóg łóżka i wyszedł za chwilę z twarzą, promieniejącą z dumy i szczęścia, trzymając niezręcznie w rękach zawiniątko z białej bielizny. Położył je na jaśku w pobliżu głowy Krystyny, która ze wzruszenia trzęsła się, i powiedziała:
— Popatrz, oto ona, czy nie jest najmilsza?
Spojrzała na dziecko.
On odchylił dwoma palcami lekkie koronki, które okalały małą czerwoną twarzyczkę, taką malutką czerwoną z zamkniętemi oczami i zwiniętą do ssania buzią. A ona myślała sobie, nachylając się nad tym projektem człowieka: „Oto moja córka... córka Pawła. To ona mi tyle sprawiła boleści, ona... moja córka!...“
I nagle zniknęła jej niechęć do dziecka, do tego dziecka, którego wydanie tak bardzo wstrząsnęło jej biednem sercem i jej znękanem ciałem. Przypatrywała się z bolesną ciekawością i głębokiem zdumieniem dziecku, ze zadumieniem zwierzęcia, które pierwszy raz swoje młode zrzuciło.
Andermatt myślał, że ona je będzie pieścić był ponownie zdziwiony i cokolwiek urażony jej obojętnością:
— Czyż jej nie pocałujesz?
Cichutko pochyliła się do czółka dziecka, ale im bardziej się jej usta zbliżały, tem więcej czuła się porwaną nowem uczuciem, a gdy dotknęła małego czoła ciepłego i wilgotnego, gdy uczuła to ciepło własnego ciała, zdawało się jej, że nie potrafi oderwać warg swoich od tego dziecięcego ciałka i że one wiecznie na niem spoczywać będą.
Na policzkach swoich uczuła muśnięcie. Była to broda jej męża, który się nachylił, aby ją pocałować, a gdy ją do siebie przycisnął z pełną wdzięczności tkliwością, chciał także ucałować swą córkę i dotknął wargami kilkakrotnie z obawą końca jej nosa.
Krystynie nie miłą była ta czułość, spojrzała na nich oboje z pewnym niepokojem.
On chciał następnie zanieść dziecko napo wrót do kołyski.
— Nie — odezwała się doń — zostaw mi ją jeszcze na chwilę, abym ją czuła na moich policzkach. Nie mów nic i nie ruszaj się, zostaw nas tak w spokoju.
Wyciągnęła rękę i włożyła ją poprzez powijaki, dotykając ciała, oparła swoje czoło o twarzyczkę małej, zamknęła oczy i pozostała tak bez ruchu, nie myśląc o niczem.
Ale Wilhelm po kilku minutach dotknął lekko jej ramion:
— Dziecko, bądź rozsądną, nie podniecaj się tak!
Potem odniósł córkę do kołyski, a ona długo wiodła za nią wzrokiem, dopóki nie zniknęła za kotarą łóżka.
Ojciec i brat przyszli jeszcze tego samego wieczora, aby ją zobaczyć, opowiadali jej różne historye z sąsiedztwa, mówili o nagłym wyjeździe profesora Cloche, który pojechał za swą córką, o plotkach, dotyczących księżny de Ramas, której nie widziano od tego czasu i o której sądzono, że już wyjechała i o innych jeszcze rzeczach.
Gontran śmiał się z tych awantur i żartując, konkludował:
— To doprawdy nie do uwierzenia, co się dzieje w tych kąpielach: są to jedyne kraje zaczarowane, jakie jeszcze istnieją na ziemi. W dwóch miesiącach więcej się tam dzieje, jak w ciągu całego pozostałego czasu na całym świecie, i zdawaćby się mogło w istocie, że źródła tamtejsze nie są źródłami mineralnemi, ale źródłami czarów. Ale ta sama historya powtarza się wszędzie w Aix, Royal, Vichy, Luchon, jak nie mniej w kąpielach morskich w Dieppe, Etretat, Trouville, Biarritz, Cannes, Nizzy. Gromadzą się tam szumowiny wszelkiego towarzystwa, wszelakich narodowości i mieszanina ras, jakiej nigdzie nie spotkać, i wszelakie warcholstwo. Kobiety popełniają tam z całą lekkomyślnością i wyzywającem zuchwalstwem wszelakie wybryki. W Paryżu jest się umocnionym i za bezpieczonym, w kąpielach jest się słabym. Mężczyźni znajdują tam pieniądze, jak Andermatt, śmierć, jak Aubry-Pasteur, inni znowu zaręczają się, jak ja i Paweł. Wiedziałaś przecież o zaręczynach Pawła, nieprawdaż?
Odpowiedziała, jak przez sen:
— Tak, Wilhelm wspomniał mi o tem.
Gontran ciągnął dalej:
— On ma słuszność, zupełną słuszność. To jest chłopska dziewka... Tak, ale to jest zawsze coś więcej, jak córka awanturnika albo pospolita dziewczyna.
Krystyna słuchała, a każde słowo wpadało jej przez ucho do serca i sprawiało ból nieopisany. Zamknęła oczy i odezwała się:
— Jestem bardzo znużoną, chciałabym cokolwiek odpocząć.
Pocałowali ją i poszli. Próbowała usnąć, ale dręczące myśli nie dopuszczały snu. Myśl, że on jej już nie kochał, była dla niej tak nieznośną, że gdyby nie obecność pielęgniarki, drzemiącej w fotelu, byłaby się z okna rzuciła na schody tarasu.
Przejście to złamało ją zupełnie. Odwróciła się i ukryła twarz w poduszkach, łkając. Krzyknęła głośno, gdyż rozpacz ogarnęła jej duszę. Każde uderzenie serca, które czuła w skroniach, dźwięczało jej nieustannie, jak owo jedyne po stokroć powtarzane słowo: Paweł!... Paweł!...
Paweł!...
Zasłoniła rękami uszy, aby więcej nie słyszeć, ukryła głowę pod kołdrą, a mimo to w piersi jej dźwięczało ciągle w każdem uderzeniu serca to imię nieuciszone!
Pielęgniarka obudziła się i zapytała:
— Czy pani jest chorą?
Krystyna odwróciła się, tonąc we łzach i szeptała:
— Nie, zasnęłam, śniło mi się coś i bałam się.
Nad ranem zasnęła. Gdy się po kilku godzinach snu ocknęła, nadszedł Andermatt, prowadząc z sobą panią Honorat.
Gruba jejmość, zachowywała się całkiem familiarnie; usiadła przy łóżku, ujęła Krystynę za ręce i wypytywała, jak lekarz. Potem, zadowolona z odpowiedzi, oświadczyła:
— No, Bogu dzięki, wszystko idzie dobrze. Zwracając się do pielęgniarki, rzekła:
— Pani może odejść, zadzwonię, gdy panią będziemy potrzebować.
Krystyna, która przezwyciężyła już swą odrazę, odezwała się do męża:
— Podaj mi na chwilę córkę.
Wilhelm przyniósł jej podobnie jak wczoraj dziecko, ucałował je czule i położył na poduszce. A ona zupełnie tak samo jak wczoraj poczuwszy przez bieliznę na swoich policzkach ciepło nieznanego małego ciałka spowiniętego w poduszki, uspokoiła się odrazu. Nagle mała zaczęła krzyczeć i płakać głośno i przerażliwie.
— Ona głodna — odezwał się Andermatt.
Zadzwonił na mamkę. Weszła gruba, czerwona kobieta z twarzą ludożercy o wystających zębach. Wyjęła z otwartego kaftana ciężką pierś, napęczniałą mlekiem, przypominającą wymię krowy, a gdy Krystyna zobaczyła, jak dziecko ssie, brała ją ochota porwać ją za kark i oderwać od dziecka. Był to odruch w połowie zazdrości, a w połowie odrazy.
Pani Honorat udzielała teraz mamce wskazówek, poczem ta z dzieckiem odeszła. Andermatt wyszedł również i obie kobiety zostały same.
Krystyna nie wiedziała, jak ma rozpocząć rozmowę o tem, co ogarniało całą jej duszę. Obawiała się, aby się nie okazać zbyt wzruszoną, aby nie zemdleć, nie płakać, słowem, nie zdradzić się w jakikolwiek sposób. Ale pani Honorat zaczęła sama mówić, zgoła nie zapytana. Poruszywszy wszystkie plotki, przyszła z kolei na rodzinę Oriolów.
— Są to bardzo zacni ludzie. Gdybyś pani była znała matkę, tę, dzielną, szanowną matronę; ona była warta tyle, co dziesięć innych, łaskawa pani. Dziewczęta po niej dużo odzie dziczyły.
Gdy przeszła na inny temat, odezwała się Krystyna:
— Którą z nich pani woli, Ludwikę czy Karolinę?
— Co do mnie, łaskawa pani, wolę Ludwikę, którą brat pani zaślubia, jest ona rozumniejszą. Jest to kobieta porządna — ale mąż mój woli tamtę drugą, bo, wie pani, mężczyźni mają całkiem inny gust od naszego.
Krystyna milczała. Po chwili, zebrawszy się na odwagę, rzuciła jej pytanie:
— Czy brat mój często spotykał swą na rzeczoną u państwa?
— Bezwątpienia, łaskawa pani, zdaje mi się, że codziennie. Wszystko to działo się w moich oczach. Pozwalałam tym dzieciom gawędzić z sobą, wiedziałam już bowiem, co się święci. A co mi naprawdę satysfakcyę sprawiało, to to, jak — pan — Paweł zabierał się do młodszej.
Krystyna przerwała jej ledwo dosłyszalnym głosem:
— Czy on ją kocha?
— O, i jeszcze jak, łaskawa pani! W ostatnich czasach chodził, jak oszalały, a gdy następnie Włoch ten, który uciekł z córką profesora Cloche, próbował nadskakiwać małej, to byłaby pani miała uciechę patrzeć, co się działo — zdawało się, że zaraz strzelać się będą. Szkoda, że pani nie mogła widzieć oczów pana Pawła, wydawał się zupełnie pozbawionym zmysłów. Cudowna to rzecz, kiedy mężczyzna tak kocha.
Krystyna poczęła wypytywać o wszystko: jak się to odbywało, co mówili, co robili, o ich spacery w małej dolinie Sanssouci, gdzie on jej także często mówił o miłości. Chciała wiedzieć, czy on to wszystko robił i dla tamtej, czy zdobywanie tej duszy prowadził z taką samą namiętnością, z tą samą wytrwałością, z tą samą zapamiętałością, a za każdym razem, gdy spostrzegła taki sam fakt, taką samą metodę i taką niespodziankę, która z natury rzeczy powoduje bicie serca, wydawała ciche: Ach! jako wyraz boleści targającej jej duszę.
Pani Honorat była zdumioną tym okrzykiem i z większym jeszcze naciskiem powtarzała:
— Ależ, tak jest, wszystko tak było, jak pani opowiadam, nie widziałam nigdy jeszcze mężczyzny tak zakochanego.
W korytarzu dały się słyszeć kroki. Nadchodzili panowie Mac-Roussel i Latonne ze swą wizytą do chorej. Znaleźli Krystynę podnieconą, a stan ogólny nie tak dobry, jak dnia poprzedniego.
Po ich odejściu otworzył Andermatt drzwi i powiedział, nie wchodząc:
— Doktor Black chciałby z tobą pomówić, czy zechcesz go przyjąć?
Uniosła się cokolwiek na łóżku i zawołała:
— Nie, nie, nie chcę! nie chcę!
Wilhelm, zdumiony, wszedł:
— Ależ, posłuchaj, musisz to zrobić, wszakże jesteśmy wobec niego zobowiązani, musisz...
Wyglądała, jak obłąkana — oczy jej płonęły. Powtórzyła przenikliwym głosem tak, że aż ściany zadrżały:
— Nie, nie, niech nie przychodzi nigdy! Słyszysz, nigdy! Nie chcę go nigdy już widzieć!
A potem krzyczała dalej — nie wiedząc oczywiście, co mówi — wskazując wyciągniętą ręką na panią Honorat — która stała na środku pokoju:
Tej także nie chcę widzieć, wypędź ją, nie chcę jej widzieć, precz z nią!
Podszedł do żony, objął ją rękami i pocałował w czoło:
— Ależ, moja Krystynko, uspokój się, o co ci chodzi, uspokój się!
Nie mogła więcej mówić, łzy płynęły z jej oczów:
— Wszyscy niech stąd wyjdą, wszyscy! Tylko ty jeden masz zostać przy mnie!
Pobiegł zrozpaczony do żony lekarza i wysunął ją delikatnie za drzwi:
— Zostaw nas, pani, przez kilka chwil samych. Zdaje mi się, że to pokarm uderza na mózg, ja ją uspokoję. Zobaczę się z panią później.
Gdy podszedł napowrót do łóżka, Krystyna ułożyła się do dawnej pozycyi i płakała nieprzerwanie. Wówczas i on zaczął płakać, po raz pierwszy w swojem życiu.
Febra mleczna wystąpiła w nocy rzeczywiście. Po kilku godzinach niesłychanego podrażnienia położnica nagle zaczęła mówić. Margrabia i Andermatt, którzy przy niej zostali i grali w karty, wstali i podeszli do łóżka, sądząc, że ich woła.
Nie widziała ich, albo ich nie poznała. Blada leżała na białej pościeli, a jasne jej włosy spływały jej po plecach. Spoglądała swemi niebieskiemi, smutnemi oczami w dal, w nieznany, tajemniczy świat, w jakim żyją obłąkani. Ręce jej leżały na kołdrze i poruszały się gorączkowo. Z początku zdawało się, że z kimś mówi, kogoś widzi i opowiada mu, ale to, co mówiła, było bez związku i zupełnie niezrozumiałe.
Zdawało się jej, że jedna ze skał jest za wysoką, aby z niej można skoczyć. Potem poznała mężczyznę, który do niej wyciągał ręce. Wreszcie mówiła o perfumach i zdawało się, jakgdyby szukała słów zapomnianych.
— Cóż jest słodszego?... To oszałamia, jak wino. Wino zamracza myśl, ale zapach wywołuje pijane sny. Z wonią razem wdycha się samą esencyę, czystą esencyę rzeczy i świata całego. Można kosztować kwiatów, drzew, trawy na łąkach, rozróżnia się wszystko, aż do duszy, która tkwi w starych meblach, w starych portyerach, komnatach...
Po chwili ściągnęła jej się twarz, jakgdyby była wyczerpaną. Pomału wyszła na grzbiet góry i rzekła do kogoś: „O, zanieś mnie jeszcze trochę, proszę. Chcę tu umrzeć, nie mogę już iść dalej, zanieś mnie, jak to tam na górze zrobiłeś; czy pamiętasz jeszcze, jak mnie kochałeś?“
Potem wydała okrzyk, przerażenie jakieś zamajaczyło w jej wzroku, widziała przed sobą martwe zwierzę i prosiła, aby je usunięto, nie czyniąc mu boleści.
Margrabia odezwał się cicho do zięcia:
— Przypomina sobie tego osła, któregośmy napotkali w powrocie z jakiejś wycieczki.
Wreszcie uspokoiła się i drzemała niespokojnie aż do świtu, poczem dopiero zasnęła na dobre.
Gdy się obudziła około drugiej po południu, febra jeszcze nie ustąpiła, ale była już zupełnie przytomną, a przecież myśli jej były jeszcze na półsenne, przelotne, nieokreślone. Nie mogła na poczekaniu znaleść słów, których potrzebowała, a szukanie nużyło ją. Ale po jednej nocy przespanej czuła się znowu w pełni świadomości.
Okropne zdarzenia, które tak blisko ją dotykały, zdawały się jej być przeniesionemi w odległą przeszłość. Widziała je tak jasno, jak nigdy przedtem. To światło, które tak nagle przy szło, które na pewne istoty w pewnych okolicznościach życia spływa, ukazywało jej życie, ludzi, rzeczy, świat cały ze wszystkiem, co on niesie, tak, jak nigdy dawniej tego nie widziała.
I uczuła się zupełnie opuszczoną na świecie, jeszcze więcej opuszczoną, jak owego wieczora, kiedy zdawało się jej, że jest tak strasznie osamotnioną na świecie, gdy wróciła z przechadzki ku jezioru Tazenat do swego pokoju. Pojęła, że wszyscy ludzie, jedni obok drugich, kroczą do swego przeznaczenia, choć w rzeczywistości rzadko kiedy łączy coś dwoje ludzi. Czuła, że wskutek zdrady tego, któremu ofiarowała całe swe zaufanie, wszyscy inni ludzie już dla niej niczem więcej nie będą, jak obojętnymi towarzyszami w tej długiej, czy krótkiej życiowej wędrówce, czy ona smutną będzie, czy wesołą, jak ten dzień świtający, którego nikt nie przeczuwa.
Ogarnęła ją potem nieprzeparta chęć zobaczyć znowu swoją córkę. Zapytała o nią, a gdy dziecko przyniesiono, prosiła, aby je wyjęto z powijaków, dotąd bowiem znała tylko drobną twarzyczkę. Mamka odwinęła poduszki i odsłoniła niosąc na ręku nowonarodzoną, której żywe poruszenia znamionowały istnienie nowego człowieka.
Krystyna dotykała dziecka drżącą ręką, a potem całowała jego ciałko, maleńkie nóżki i stopy i patrzyła na nie pogrążona w dziwnej zadumie. Oto, myślała sobie, spotkały się dwie istoty, pokochały się z szaloną namiętnością, a z ich uścisku powstał taki oto człowiek. To byli oni oboje do śmierci z sobą przez tę istotkę złączeni, on i ona, którzy w ten sposób przedłużali swe istnienie.
A teraz oni, twórcy, rozłączyli się na zawsze. Nigdy już ich spojrzenia nie skojarzą się z sobą w jednym z takich momentów, które rodzaj ludzki czynią niewygasłym.
Przycisnęła dziecko do piersi i szeptała:
— Żegnaj! żegnaj!
Pożegnanie to odnosiło się do niego. Było to śmiałe, choć pełne rozpaczy rozstanie się dumnej duszy, pożegnanie kobiety, która długo jeszcze, może na zawsze cierpieć będzie, ale która przynajmniej będzie umiała ukryć łzy swoje przed światem.
Przerwał jej te myśli Wilhelm, który przez otwarte drzwi odezwał się:
— Oddajże mi zaraz moją córkę!
Podbiegł do łóżka i wziął małą na ręce, które już przyzwyczaiły się do trzymania dziecka, podniósł je nad głowę i zawołał:
— Dzień dobry, panno Andermatt! Dzień dobry, panno Andermatt!
Krystyna myślała sobie: „Oto jest mój mąź!“ i zdziwionemi oczyma spoglądała na niego, jakgdyby go po raz pierwszy widziała. To był człowiek, z którym była prawnie związaną, do którego należała, człowiek, który według ludzkich, religijnych i społecznych pojęć był jej częścią, więcej jeszcze, bo panem jej dni i nocy, jej serca i jej ciała. Miała ochotę prawie że śmiać się, tak dziwnem wydało jej się to w tej chwili, albowiem między nim a nią nigdy nie będzie łącznika, owego łańcucha, który świeci wiecznie, nieskończenie słodko, bosko prawie!
Ona nie uczuwała nawet żadnych wyrzutów sumienia z powodu, że go oszukała. Dziwiła się temu i szukała powodów. Dlaczego? Widocznie zbyt różnili się z sobą, zbyt rozdzieleni byli jedno od drugiego. On jej nie rozumiał, a ona jego, a mimo to był dobrym, uprzejmym i szczerze jej oddanym.
Wilhelm usiadł przy niej i odezwał się:
— Posłuchaj, drogie dziecko, nie mam odwagi zapowiadać ci odwiedzin w chwili, gdyś tak potraktowała doktora Blacka. A jednak zrobiłabyś mi wielką łaskę, gdybyś jednego człowieka raz jeszcze chciała zobaczyć, mianowicie doktora Bonnefille.
Ona roześmiała się po raz pierwszy, owym bladym uśmiechem, który zdawał się przywierać do jej ust i zapytała:
— Doktora Bonnefille? Cóż za cud się stał! Czy pogodziliście się?
Oczywiście; posłuchaj, powiem ci coś w tajemnicy. Kupiłem właśnie stary zakład kąpielowy i teraz wszystko już do mnie należy. Tryumf to nielada, nieprawdaż? Biedny doktor Bonnefille dowiedział się o tem z pewnością wcześniej, niż wszyscy inni, i był tak chytrym, że się codzień o twoje zdrowie dowiadywał i zawsze z uprzejmemi słowy zostawiał swą kartę. Ja zaś wywzajemniając się za grzeczność, odwiedziłem go i teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
— A więc niech przyjdzie, kiedy chce, chętnie go przyjmę — odezwała się Krystyna.
— Dobrze, dziękuję ci, jutro rano go przy prowadzę. Nie potrzebuję ci mówić, że Paweł nieustannie tysiące pozdrowień śle do ciebie przezemnie i dopytuje się bardzo o małą, którąby chętnie chciał zobaczyć.
Wbrew swemu postanowieniu uczuła się zakłopotaną i odrzekła:
— Podziękuj mu serdecznie ode mnie.
Andermatt ciągnął dalej:
— Chciał on koniecznie wiedzieć, czy ci mówiono o jego zaręczynach. Odpowiedziałem mu, że tak, a on mnie parę razy zapytywał, co ty na to powiedziałaś.
Zebrała wszystkie siły i odpowiedziała cicho:
— Powiedz mu tylko, że ja w zupełności podzielam jego wybór.
Wilhelm ciągnął dalej:
— Chciał także wiedzieć, jakie dasz imię swojej córce. Powiedziałem mu, że się jeszcze wahamy pomiędzy Małgorzatą a Genowefą.
— Zmieniłam zdanie — odpowiedziała. — Nazwę ją Arlettą.
Dawniej, w pierwszych dniach ciąży, często mówiła z Pawłem o imieniu przyszłego dziecka. Na wypadek, gdyby miała córkę, godzili się na Małgorzatę lub Genowefę. Teraz nie chciała o tych imionach nic słyszeć.
Wilhelm powtórzył:
— Arletta, Arletta, to brzmi tak dźwięcznie! Masz słuszność! Najchętniej nazwałbym ją we dług twego imienia Krystyną, bardzo lubię to imię Krystyna.
Westchnęła ciężko:
— Zapowiada zbyt wiele cierpień to imię Ukrzyżowanego.
Zarumienił się, gdyż nie pomyślał o tej analogii i wstał.
— Zresztą Arletta, to naprawdę ładnie brzmi. Zrób, jak chcesz, moje dziecko.
Skoro tylko wyszedł, zawołała mamkę i rozkazała jej, aby odtąd kołyskę stawiano przy jej łóżku. Gdy małe zgrabne łóżeczko w kształcie łódki, kołyszące się miarowo w tę i ową stronę, z białemi firankami, przysunięto do jej wielkiego łóżka, wyciągnęła Krystyna rękę do śpiącego dziecka i wyrzekła cicho:
— Śpij, moja maleńka, nigdy nie znajdziesz nikogo, ktoby cię tak bardzo kochał, jak ja.
Pochwyciła konwulsyjnym ruchem dziecko i ciągnęła dalej:
— Kochaj tylko mnie, moje maleństwo!
Pewnego dnia oświadczył profesor Mac-Roussel, który ją codziennie odwiedzał:
— Może pani później wstać, łaskawa pani!
Gdy lekarz wyszedł, odezwał się Andermatt do żony:
— Szkoda, że nie jesteś jeszcze całkiem zdrową, gdyż dziś zrobiliśmy w Zdroju ciekawe spostrzeżenie. Doktor Latonne dokazał prawdziwego cudu ze starym Klaudyuszem, kazawszy mu poddać się automatycznej gimnastyce. Pomyśl sobie, że stary łobuz biega teraz, jak wszyscy ludzie, a postępy leczenia widoczne są po każdem posiedzeniu.
Aby mu sprawić przyjemność, zapytała:
— Chcesz to publicznie zaprodukować?
m Tak i nie. Chciałbym to pokazać przedewszystkiem lekarzom i kilku przyjaciołom.
— Czy pen Bretigny tam będzie?
— Zapewne, zapewne, przyrzekł mi, że tam przyjdzie, jest cała Rada nadzorcza, gdyż rzecz jest istotnie interesująca.
Ona odezwała się:
— Ponieważ ja wtedy właśnie wstanę, poproś pana Bretigny, aby mnie odwiedził, niech mi dotrzyma towarzystwa, podczas gdy wy będziecie tam radzili.
— Dobrze, moja droga.
Około godziny trzeciej znalazło się na miejscu całe zaproszone towarzystwo. Czekano na przybycie starego Klaudyusza. Przyszedł wsparty na swoich dwóch kijach, ciągle nogi za sobą wlokąc i przechodząc kłaniał się grzecznie wszystkim. Obaj Oriolowie szli z obydwiema dziewczętami, Paweł i Gontran towarzyszyli narzeczonym.
W wielkiej sali, gdzie stały przyrządy do gimnastyki, czekał doktor Latonne, rozmawiając z Andermattem i Honoratem. Gdy zobaczył starego Klaudyusza, zawitał radosny uśmiech na jego usta:
— No, jakże się czujecie dzisiaj?
— Jakoś to idzie, idzie!
Piotr Martel i Saint Landri zjawili się, gdyż chcieli także zobaczyć ten cud. Pierwszy wierzył, drugi wątpił. Za nimi zauważono nie bez zdziwienia doktora Bonnefille, który chciał pozdrowić swego współzawodnika i podał rękę Andermattowi. Doktor Black przyszedł ostatni.
— A zatem moi panowie i moje panie — rozpoczął doktor Latonne, kłaniając się Ludwice i Karolinie Oriol — zobaczycie coś zdumiewającego. Proszę przedewszystkiem stwierdzić, że przed posiedzeniem ten poczciwy człowiek może zaledwo troszeczkę z największą trudnością chodzić.
— Klaudyuszu, możecie bez kijów iść?
— Nie, nie, mój dobry panie!
— A więc zaczynajmy.
Posadzono starego na krześle, nogi przy mocowano mu do ruchomych pedałów siedzenia, poczem doktor rzucił rozkaz: „Pomału zaczynać!“ Człowiek jakiś z podwiniętemi rękawami od koszuli począł obracać koło. Można było teraz obserwować, jak prawe kolano starego włóczęgi się podniosło, wyprostowało i znowu wydłużyło, jak następnie poszło za niem lewe, a stary Klaudyusz zaczął się nagle śmiać, poruszając głową i długą białą brodą w kierunku ruchów nóg.
Czterech lekarzy i Andermatt patrzyli na niego, pochyleni nad nim, podczas gdy Olbrzym mrugał okiem na swego ojca. Ponieważ drzwi zostawiono otwarte, przychodzili nieustannie różni inni ludzie, cisnęli się, aby coś zobaczyć.
— Prędzej! — rozkazał doktor Latonne.
Stojący przy kole chłop kręcił prędzej, nogi starego poczęły latać, a on sam dawał się porwać nieprzepartej radości i wesołości, jak dziecko, które chuśtają. Wreszcie roześmiał się głośno, trzęsąc głową i wołał na usprawiedliwienie swej wesołości:
— Jakie to zabawne! jakie zabawne!
Olbrzym wyszedł, tupnął nogą w podłogę, uderzył się po bokach i zawołał:
— A to kanalia ten Klaudyusz! a to łotr!
— Dosyć! — zakomenderował doktor.
Odwiązano włóczęgę, a lekarze podeszli, aby skonstatować wynik doświadczenia. I znowu ujrzano, jak stary sam ze stołka zeszedł i począł iść, szedł małymi krokami, krzywo, pochylony i za każdym krokiem krzywiąc się — ale szedł.
Doktor Bonnefille pospieszył pierwszy z oświadczeniem:
— To wypadek wprost fenomenalny!
Doktor Black przyłączył się do zdania kolegi, jeden tylko doktor Honorat milczał.
Gontran szepnął Pawłowi do ucha:
— Nie rozumiem tego wszystkiego. Przypatrz się tym szelmom, czy oni łżą, czy też są obelganymi!
Z kolei zabrał głos Andermatt, wyjaśniał przebieg leczenia od pierwszego dnia, mówił o pogorszeniu i obecnem uzdrowieniu, które jest rzeczą zupełnie pewną, a potem dodał:
— A gdyby nasz chory każdej zimy odczuł małe pogorszenie, postawimy go na nogi każdego następnego lata.
Na temat skuteczności wód w Mont-Oriol wygłosił następnie mowę, sławiąc wszystkie ich właściwości:
— Ja sam wypróbowałem ich skuteczności na kimś bardzo mi bliskim i jeżeli rodzina moja nie wygaśnie ze mną, to zawdzięczam to wy łącznie wodom Mont-Oriol.
Wtem przypomniał sobie nagle ze strachem, obietnicę przysłania Bretignye’go. Było mu to przykro, że zapomniał o tem, gdyż był on zresztą bardzo uważającym względem niej. Obejrzał się dokoła siebie, spostrzegł Pawła i podszedł ku niemu:
— Kochany przyjacielu. zapomniałem zupełnie powiedzieć panu, że Krystyna w tej chwili oczekuje na pana.
— Mnie, teraz?
— Tak jest; wstała dzisiaj i chciała pana pierwszego zobaczyć. Pobiegnij pan do niej prędko i usprawiedliw mnie.
Paweł poszedł do hotelu, a serce biło mu ze wzruszenia. Po drodze spotkał margrabiego Ravenela, który się doń odezwał:
— Córka moja wstała i dziwi się, żeś pan jeszcze nie przyszedł.
Przystanął na pierwszym stopniu schodów, aby się zastanowić, co jej ma powiedzieć. Jak ona go przyjmie, czy będzie samą? A gdy mówić będzie o jego zaręczynach, co jej ma odpowiedzieć? Co ma zrobić, gdy mu pokaże swoje dziecko, jak ma się wobec tego zachować, jakie zdradzić uczucie?
Droga przez dwa pokoje, którą miał przejść, wydawała mu się nieskończoną. Czuł, że mu się w głowie mąci, obawiał się potrącić o stołki. Nie miał odwagi patrzeć na ziemię, aby oczu nie spuszczać.
Ona stała bez ruchu, nie mówiąc słowa, aż do chwili, gdy przy niej stanął. Jej prawa ręka wyciągnięta leżała na sukni, lewą oparła o brzeg kołyski, starannie zasłoniętej firankami.
W odległości trzech kroków od niej stanął, nie wiedząc, co począć. Pokojowa zamknęła za niemi drzwi, zostali sami.
Chciał jej upaść do nóg i prosić o przebaczenie, ale ona podniosła zwolna swą rękę, wyciągnęła ją do niego i rzekła poważnie:
— Dzień dobry!
Nie miał odwagi dotknąć jej palców, ale musnął je wargami, zginając się.
— Usiądź pan, proszę — odezwała się.
Siadł u jej nóg na niskiem krześle. Czuł, że musi mówić, a nie mógł znaleść słowa, myśli, nie miał nawet odwagi spojrzeć na nią.
Wreszcie wyjąkał:
— Mąż pani zapomniał mi powiedzieć, że pani na mnie czekała, w przeciwnym razie był bym bowiem wcześniej przyszedł.
Odpowiedziała mu:
— Ach, to nic nie szkodzi. Wszak to wszystko jedno, czy się widzimy chwilkę prędzej, czy później.
Gdy na tem urwała, on odezwał się spiesznie:
— Mam nadzieję, że pani już zupełnie przyszła do zdrowia.
— Dziękuję, mam się dobrze, o ile dobrze mieć się można po takich przejściach.
Była bladą, szczupłą, ale piękniejszą, niż przed swem rozwiązaniem. Przedewszystkiem oczy jej nabrały owej głębi wyrazu, której u niej nie znał. Zdawały się być ciemniejszemi, nie tak przejrzystemi, głębszemi. Ręce jej były tak białe, że wyglądały, jak ręce umarłej.
Po chwili odezwała się:
— W życiu przechodzi się ciężkie godziny, ale gdy się raz cierpiało, ma się siłę dotrwać do końca swoich dni.
On szeptał głęboko wzruszony:
— Tak, to są straszne godziny!
Odpowiedziała, jak echo:
— Straszne!
Od kilku sekund słychać było z kołyski szmer lekkich poruszeń, zaledwo pochwycić się dających drgnień budzącego się ze snu dziecka. Bretigny nie spuszczał odtąd kołyski z oka. Dreczyło go bolesne uczucie, stale się potęgujące, a zarazem nieprzeparta chęć zobaczenia tego stworzenia.
Wtem zobaczył, że firanki małego łóżeczka od góry do dołu spięte były złotemi szpilkami, któremi Krystyna zwykle swe suknie spinała. Dawniej często ze żartu wyjmował te szpilki i wpinał je w stanik ukochanej, te same piękne szpilki z główkami w kształcie półksiężyca.
Zrozumiał, co przez to chciała wyrazić, a gorzkie uczucie zawodu zdjęło go i odstraszyło od tej przeszkody ze złotych szpilek, która go na wieki od tego dziecka dzieliła.
Cichy krzyk, delikatna skarga dobywała się z pośród białych firanek. Krystyna zaczęła natychmiast kołyskę bujać i rzekła w tonie surowym:
Wybaczy pan, ze tak mało mam czasu dla pana, ale musze zająć się moją córką.
O n powstał, ucałował rękę, którą doń wyciągnęła, a gdy się zwrócił ku drzwiom, rzekła doń:
— Będę się modlić za pańskie szczęście!