Dążenia socyalistyczne na emigracyi polskiej 1831 roku

<<< Dane tekstu >>>
Autor Szymon Dickstein
Tytuł Dążenia socyalistyczne na emigracyi polskiej 1831 roku
Pochodzenie Polski socyalizm utopijny na emigracyi
Wydawca Spółka nakładowa „Książka“
Data wyd. [1904]
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SZYMON DYKSZTAJN
DĄŻENIA SOCYALISTYCZNE
NA EMIGRACYI POLSKIEJ
1831 ROKU.


Kapitulacya Warszawy zakończyła powstanie 31 r. Rozpoczęte bohaterskimi czynami nieznacznej garstki młodzieży, bez udziału masy ludu, nie mogło ono dorosnąć do znaczenia ludowej rewolucyi ekonomicznej. Kasta, która wyłączny kierunek powstania ujęła w swoje ręce, zmieniła je w „prostą militarną kampanię“ z obawy przed wzrostem ludowej partyi — a zaprzedani duszą i ciałem tej kaście, niedołężni wodzowie przegrali kampanię i złożyli broń w kilkadziesiąt tysięcy bitnego żołnierza. A ciężar tej rewolucyi całem brzemieniem, jak zwykle, upadł na lud polski. Jego to dzieci — żołnierze krwią swoją zrosili ojczystą ziemię, by wywalczyć swobodę — dla szlachty, jego to dzieci odcierpieć musiały za zdradę swych wodzów. Bo kiedy panowie jenerałowie, oficerzy, posłowie, szlachta tłumnie emigrowali zagranicę — całą masę polskiego wojska, choć obdarowaną „amnestyą“, wcielono do pułków rosyjskich, oddano pod opiekę mikołajewskich batogów i kazano w głębi Rosyi i na Kaukazie wierną służbą carowi zatrzeć wspomnienie o przestępstwie przeciwko prawej władzy. Nieznaczna tylko ilość żołnierzy skierowała się wraz z ogólnym potokiem ku Francyi, gdzie znalazła bezpieczny przytułek i odpoczynek po burzach wojennych.
Szczególniejsze koleje przechodziła ta część armii polskiej, co przez Brodnicę weszła do Prus i tam złożyła broń w 19.000 żołnierza. Mikołaj i do nich przysłał amnestyę. Kiedy jednak wielu z żołnierzy, znając dokładnie jej wartość, nie chciało jej przyjąć i wyraziło stały zamiar przedostania się, bądź co bądź, do Francyi, pruskie wojsko strzelało do bezbronnych. Kilkunastu żołnierzy życiem lub ciężkiemi ranami przypłaciło swój opór. Resztę zmuszono do ciężkich robót w pruskiej twierdzy, Grudziążu. Dopiero po dwóch latach ciężkich znojów, pozwolono im opuścić Prusy i wsadzono ich w Gdańsku na okręt. Część ich popłynęła ku Francyi i, wylądowawszy w Hawrze, złączyła się z resztą emigracyi, niektórzy dostali się w ręce ajentów ks. Czartoryskiego i przyjęli służbę w wojsku francuskiem, by wojować z beduinami w Algierze. Nareszcie 200 z pomiędzy nich zamieszkało w Anglii, w mieście portowem — Portsmouth. Rząd angielski wyznaczył im mieszkanie i zapewnił skromny żołd, który od biedy mógł wystarczyć. Losy tej niewielkiej grupy żołnierzy, ich działalność, ich stosunek do reszty emigracyi — szczególniej nas tutaj zajmują; rozwój myśli socyalistycznej na emigracyi wiele im zawdzięcza.
Było to w początkach 1834 roku. Emigracya polska od dwóch lat dopiero przebywała na francuskiej ziemi, a już wpływ niezwykłych warunków, w jakich odrazu znalazła się większość emigracyi, okazywał się widocznie. Wyższość cywilizowanych form francuskich, francuskiej nauki, francuskiego życia społecznego była zbyt wielką, aby mogło być inaczej.
Z kraju rodzinnego przywiozła z sobą emigracya i swoje zapatrywania na stosunki społeczne i poglądy panującej kasty, z której przeważnie pochodziła. Widziała ona u siebie, że nierówność nietylko ekonomiczna, ale i polityczna uważaną była za dogmat, niemal za prawo natury. Ponad chłopem niewolnikiem, jeżeli nie faktycznie, to prawnie, byli panowie — szlachta. Ona przedstawiała społeczeństwo, państwo, Polskę, ojczyznę; jej interesy były interesami społeczeństwa; wszystkie inne warstwy były dodatkiem tylko. Ale i ponad masą szlachecką były władze. Nieuszanowanie do władz, do możnych tego świata bynajmniej nie cechowały szlacheckiego świata. Owszem uniżone serwilistyczne zachowanie się względem wszystkiego, co przypominało władzę i uniżony serwilistyczny stosunek do arystokracyi daleko prędzej zgadzały się z jej ogólnem usposobieniem, niż czyn samodzielny, niż energiczna i śmiała protestacya przeciwko powagom.
Jakżeż odmienny od tych stosunków obraz przedstawiała Francya! Była to, coprawda, monarchia, rządzona przez nieznośnego z despotycznemi zachciankami króla, ale monarchia, która zawdzięczała swe pochodzenie ludowemu powstaniu i zmuszoną była, bądź co bądź, z ludem się liczyć. Do równości istotnej było wprawdzie daleko; drobna garstka burżuazyi, tak zwany kraj legalny, rządziła krajem, myśląc tylko o swoich interesach. Ale uczucie równości, przeświadczenie o swej sile i o swych prawach dotarło do najniższych warstw ludowych. Wielka francuska rewolucya pozostawiła wszędzie głębokie ślady i pamięć o niej nie pozwalała masom poprzestać na tych drobnych politycznych ustępstwach, jakie im Lipcowa Monarchia poczyniła. Głębokie nieukontentowanie nurtowało głębie społeczeństwa, tajne spiski powstawały jeden za drugim i wstrząsały gwałtownie całem państwem. Co więcej, nieukontentowanie mas zaczynało podówczas przybierać nowe zupełnie formy. Myśl socyalistyczna, myśl o prawie wszystkich członków społeczeństwa do udziału w korzyściach ze wspólnej pracy wszystkich przechodziła z gabinetów myślicieli do ludu, a teorye Baboeuf’a, St. Simon’a, Fourier’a coraz liczniejszych znajdowały wielbicieli i wyznawców między robotnikami.
Emigracya miała tu przed oczyma lud, nietylko jako „armatnie mięso“ ku wywalczeniu swobody — dla innych, nietylko jako materyał do wyzysku, lub filantropijnych eksperymentów, ale w ludzie zmuszoną była uznać ważny czynnik historyczny, który w danej chwili silnie mógł zaważyć na szali wypadków.
Najsilniejsze jednak działanie zewnętrznych stosunków musiałoby bez wielkiego wpływu pozostać na pojęcia emigracyi, gdyby krytyka ostatnich wypadków listopadowego powstania nie dostarczyła materyału do umysłowej roboty.
Z początku, zaraz po przybyciu na emigracyę, nie wiedziano zupełnie, co przedsięwziąć. Polski nie wyrzekał się nikt, wszyscy, nawet najzagorzalsi stronnicy reakcyi, utrzymywali, że pobyt swój na wygnaniu uważają za tymczasowy wypoczynek tylko, niezbędny dla zaczerpnięcia świeżych sił do walki z najazdem. Ale co robić, jak robić, o tem nie wiedziano. Szukano pomocy u przywódców, pokładano nadzieje w Czartoryskim, któremu powierzano misye dyplomatyczne u obcych dworów, oczekiwano zbawienia od niedołężnych jenerałów powstania, modlono się nieledwie do niedołężnych resztek niedołężnego sejmu. Dopiero krytyka zmieniła powoli te zapatrywania. Z początku głosy, powstające przeciwko temu bałwochwalstwu przed uznanemi powagami, pochodziły od tych, co jeszcze w Warszawie napróżno nawoływali do zmiany systematu, wskazywali na otwartą zdradę w sejmie i w wojsku. W Warszawie nikt ich nie słuchał; na emigracyi mogli oni całym zapasem świeżego doświadczenia potwierdzić to, co przepowiadali dawniej. Zaczęto ich słuchać uważniej, i poważnie roztrząsać ubiegłe wypadki. Rezultatem rozwagi mogło być tylko potępienie przeszłości.
Połączony wpływ krytyki i otaczającego życia dokonały razem gruntownej zmiany w poglądach myślącej części emigracyi i doprowadziły do wyraźnego zarysowania się stronnictw. Krytyka wykazała, czego robić nie trzeba; otaczające życie, francuska nauka uczyły, co robić by można.
W rezultacie wytworzyły się na emigracyi dwa główne kierunki.
Wszystko, co dawnych przesądów pozbyć się nie umiało, czy nie chciało, co w zachodniej cywilizacyi nie widziało nic innego, prócz blasku dworów, a historyę pojmowało, jako grę decydowaną przez potentatów tego świata, stanęło w szeregach arystokracyi, otoczyło ją zwartym szeregiem, broniąc jej i jej interesów od pocisków emigracyjnej rzeszy. To zaś wszystko, co było dostępne wpływowi europejskiej cywilizacyi, co było młode, żywe, a myśleć chciało, rzuciło się do demokratycznych przekonań. Akt, podpisany przez 3.000 prawie emigrantów a ogłaszający Czartoryskiego za nieprzyjaciela emigracyi polskiej, był wyraźnym takiego rozdziału dowodem.
Grudziązcy żołnierze, osiadłszy w Portsmoucie, zechcieli przyjąć czynny udział w emigracyjnem życiu i w emigracyjnych pracach. Synowie chłopów „z rękami czarnemi od pługa“ nawet w oczach szlacheckiej emigracyi kosztem krwi swojej, kosztem dwuletnich mąk w pruskich więzieniach, zdobyli sobie prawo do stanowienia wraz z innymi o losach ojczyzny. Dzieci ludu — nic do arystokracyi pociągać nie mogło; to też połączyli się z jedynem zorganizowanem, widomem ciałem, przedstawiającem myśl demokratyczną na emigracyi — z Towarzystwem Demokratycznem.
Towarzystwo Demokratyczne od dwóch lat już istniało i działało — ale właśnie dopiero w 1834 roku zaczęło sobie zjednywać szerokie koło zwolenników. Miało ono z początku na celu jedynie, „działanie w sprawie narodowej polskiej w duchu zasad filozoficzno-demokratycznych“, ale zjednawszy, dzięki krańcowości swych przekonań, najenergiczniejsze jednostki emigracyi, postanowiło przystąpić do pracy, wprost wyswobodzenie Polski mającej na celu.
Takie postawiwszy sobie zadanie, Towarzystwo Demokratyczne zajęło się przede wszystkiem bliższem określeniem swego celu. Cała ubiegła historya dowodziła, że tak go pojmować, jak dotychczas pojmowano, nie można. Nadzieję sprawy rewolucyjnej opierać na poświęceniu nieznacznej stosunkowo garstki narodu — szlachty, zapominać o ludzie, o „jego 20 milionach“ byłoby to samo, co skazywać się zgóry na zagładę w walce z trzema potężnymi wrogami. Trzeba było innych dróg szukać koniecznie, trzeba było tak długo uciśnionemu ludowi zupełną oddać sprawiedliwość, zbrojne powstanie w ekonomiczną zamienić rewolucyę. Mówili to wszyscy. Szło tylko o wybór drogi do działania.
Uwagę wszystkich ludzi postępu zwracać wtedy musiały dwie doktryny społeczne, które wprawdzie nietylko, że nie wydały sobie ostatecznej walki, ale nie oddzieliły się jeszcze od siebie zupełnie, dosyć wyraźnie jednak zaznaczyły się, by jednej za drugą nie brać. Jednej z nich trzymała się ówczesna postępowa burżuazya, która panowała wtedy nad opinią we Francyi, i która stawiała legalną lub nielegalną opozycyę rządowi. Utrzymywała ona, że dążeniem wszystkich postępowych partyi powinna być wolność polityczna i kompletna równość wobec prawa — a nie ekonomiczna, ta przyniosłaby raczej szkodę — poparta ludowem wszechwładztwem (powszechnem głosowaniem). Rzeczpospolita amerykańska była uważaną za ideał — a własność indywidualna za najtrwalszą podstawę wszystkich urządzeń społecznych, za jedyną istotną rękojmię ich rozwoju.
Wyznawcy drugiej doktryny społecznej mniej mówili o wolności politycznej. Uznawali jej ogromne znaczenie, ale uważali ją za nieuchronny wynik gruntownej zmiany warunków społecznych, która przedewszystkiem powinna doprowadzić do kompletnej równości ekonomicznej, do „porównania kondycyi socyalnych“. Nie troszczyli się bynajmniej o indywidualną własność, utrzymywali raczej, że jest ona źródłem nieszczęść, trapiących społeczeństwo. Mówiono o prawie do pracy, o prawie każdego członka społeczeństwa do korzystania z bogactw wspólną nagromadzonych pracą. I nietylko mówiono. Krwawo przytłumione powstanie lyońskich robotników dowodziło, że idea do czynu dojrzewać zaczynała.
Towarzystwo Demokratyczne albo przynajmniej jego założyciele i kierownicy, mając dwie przed sobą do wyboru drogi, z początku nie wahali się długo. Nie trudno było dla szlachetnych umysłów założycieli i kierowników Towarzystwa pojąć, że równość wobec prawa, ludowe wszechwładztwo, jest dla nędzarza szyderstwem tylko; nie trudno było ocenić, że indywidualna własność jest przywilejem tylko na rzecz tych członków społeczeństwa, którzy z niej korzystają, a krzywdą dla tych, co z niej nie mogą korzystać. „Ziemia do wszystkich należeć powinna“ — przypominali oni w jednej ze swych odezw do żołnierzy polskich. „Wspólną dla wszystkich powinna być ziemia i jej owoce“ — odzywali się autorowie pierwszego projektu do manifestu Towarzystwa. Były to socyalistyczne dążności, które odrazu stawiały Towarzystwo po stronie ludu.
Towarzystwo jednak nie rozwinęło dalej tych myśli, nie wyprowadziło konsekwencyi. Kiedy bowiem w 1835 roku na rozstrzygnięcie ogółu członków Towarzystwa przyszła kwestya własności osobistej, wszystkie prawie sekcye, rozrzucone po całej Francyi, jednozgodnie się oświadczyły za jej utrzymaniem. Użyto najrozmaitszych argumentów, z filozoficznego i praktycznego stanowiska napadano na wspólną własność, zarzucano jej utopijność, jej zwolennikom — krwiożerczość, rezultat był zawsze ten sam: „na równość wobec prawa przystajemy, komunistami być nie chcemy“.
Była to rzecz zresztą naturalna. Kto mówił o wymierzeniu ludowi zupełnej sprawiedliwości, ten miał tylko jedną drogę przed sobą — zwrócić się do ludu. Przepaść między dwiema głównemi warstwami narodu, między ciemięzcą a ciemiężonym, panem — szlachcicem, a niewolnikiem — chłopem, była zbyt wielką, aby ją zapełnić można było słowami propagandy między szlachtą. Kto chciał przedewszystkiem Polski ludowej, ten powinien był zerwać zupełnie ze szlachtą, ludowe interesy przyjąć za swoje, ten nie powinien był zwracać się do szlachty, by u niej względność dla ludu wyprosić i zdobyć dla niego ustępstwa, ale zerwawszy ze szlacheckiem społeczeństwem, ludowe tylko interesy za swoje przyjąć, z ludem razem jego prawa wywalczyć. Kierownicy Towarzystwa nie poszli tą drogą, zwrócili się nie do ludu, a do szlachty. Przyjąwszy za hasło: „przez Towarzystwo dla Polski“, wciskali ideę wyswobodzenia ojczyzny w ciasne ramy pojmowania ogółu Towarzystwa, który, bądź co bądź, przeważnie składał się ze szlachty i uprzywilejowanych. Pomiędzy członkami byli ludzie wprawdzie istotnie lud miłujący, gotowi do poświęceń; tego wymownie dowodzi długa lista męczenników Towarzystwa. Masa jednak, gotowa do boju każdej chwili, chciała Polski dla ludu, ale chciała jej i dla siebie, czekała ekonomicznej rewolucyi, ale poprzestałaby i na powstaniu. Rozumiała ona, że w tem powstaniu lud powinien wziąć udział, ale wiedziała też dobrze, że powstanie bez udziału szlachty i uprzywilejowanych trudne, niemożliwe prawie. Stąd chęć pogodzenia interesów obydwóch warstw społecznych. Stąd też wszelkie wrogie występowania przeciwko szlachcie mają raczej deklamacyjny charakter, a obrona interesów ludu graniczy z sentymentalizmem. Wątpić o szczerości przekonań demokracyi trudno by było, ale nic lepiej od historyi Towarzystwa nie dowodzi, że wyswobodzenie ludu polskiego tylko sprawą ludu być może.
Dlatego też, podczas gdy Towarzystwo Demokratyczne, cofając się coraz bardziej od wspólności ziemi i jej owoców, coraz bardziej zbliżało się do zniesienia pańszczyzny — ideę prawdziwej równości społecznej przyjęli do serca jedyni, istotni przedstawiciele ciemiężonego ludu polskiego na emigracyi. Portsmoucka gmina żołnierzy stanęła w opozycyi do coraz wyraźniej występujących antispołecznych, indywidualistycznych tendencyi Towarzystwa, przeciwstawiając indywidualnej własności — własność wspólną, konkurencyi — braterstwo, hierarchii społecznej — porównanie kondycyi socyalnych. Na szerszy rozwój tych pojęć, na jasne ich sformułowanie wpłynęła silnie duchowa pomoc, z którą pośpieszyli do nowo kiełkującej na emigracyi myśli ci jej członkowie, co nie zawahali się przyjąć jej ostatecznych konsekwencyi. W całej emigracyi nie wielu się ich znalazło, zaledwie kilkunastu, ale nie brakło między nimi takich, którzy swemi zdolnościami, charakterem, postępowaniem chlubę całej polskiej emigracyi przynieśli. Dosyć tu wspomnieć Tadeusza Krępowieckiego i Stanisława Worcella.
Krępowiecki z bystrem pojęciem, nieugiętym charakterem, żelazną wolą, był najznakomitszym i najzasłużeńszym podówczas obrońcą ludu. Lud miłował szczerze, prawdziwie: tego dowiodła powszechna miłość, jaką sobie u żołnierzy zjednać umiał, dowiodła odwaga, z jaką zawsze występował w obronie ich praw. Jego niespokojny, wiecznie działalności pragnący umysł nie dozwalał mu spocząć na chwilę. Był on jednym ze spiskowców, co rewolucyę listopadową przygotowali. Kiedy powstanie trzeba było popierać orężem, wyruszył w pole i brał udział w pierwszych z najazdem potyczkach: wróciwszy do Warszawy, napróżno nawoływał ciągle do zmiany systemu, wskazywał, gdzie szukać zdrady należy. Ciężko ranny, wyemigrował do Francyi i był jednym z założycieli Towarzystwa Demokratycznego. On to na pierwszym obchodzie listopadowej rocznicy, wobec przedstawicieli całej Francyi, rzucił w oczy oskarżenie wszystkim, co sprawę powstania i sprawę ludu zdradzili. Choć założyciel Towarzystwa, nie wahał się z niem zerwać i przyłączyć do portsmouckich żołnierzy, kiedy ono wsteczny kierunek przyjmować zaczęło. Miał jednak pomimo zalet i przywary, którym nieraz ulegał. Był on ambitny, i ambicya ta nieraz prowadziła go do kroków fałszywych, nie pozwoliła mu wytrwać do końca na drodze, którą obrał.
Cała emigracya, bez różnicy przekonań, znała i szanowała Worcella. Hrabia, z bogatego rodu, miał świetną przyszłość przed sobą. Kiedy powstanie wybuchło, odrazu wziął w niem udział. Obrany posłem rowieńskim na sejm, brał udział w jego pracach a po upadku powstania wyemigrował. Ale na obczyźnie nie przestał pracować dla Polski. Całe jego życie, czyste jak łza, zapełnione było jedną myślą, jednem dążeniem — wyswobodzenia Polski. Dla tej sprawy wszystko poświęcił: stosunki, majątek, rodzinę, a kiedy, przejąwszy się nowemi ideami, zrozumiał, że sprawy Polski od sprawy ludowej oddzielać nie można, i on poszedł w ślady Krępowieckiego i swoje usługi portsmouckim żołnierzom ofiarował. Czystszego sługę idei wystawić sobie trudno; gdyby był stalszym, lepiej by to może było dla sprawy, którą bronił.
W historyi emigracyi 31 roku trudno znaleść coś równie pięknego, jak postępowanie ludzi, jak Krępowiecki, Worcell, Gronkowski, Świętosławski, i inni, co zerwawszy ze wszystkiem, w czem wyrośli, ze wszystkiemi swemi szlacheckiemi sympatyami, ożywieni duchem równości, przenoszą się między lud emigracyjny, by dzielić z nim radość i troski, głód i niedostatek, i radą i pomocą, słowem i piórem pomagać rozwojowi nowych idei. W całej emigracyi niema piękniejszego aktu, jak deklaracya, w której wraz z żołnierzami portsmouckimi oświadczają: „Zrzekamy się na zawsze używania wszelkich korzyści społecznych, nie opartych na prawach, służących całemu ludowi polskiemu. Obowiązujemy się jako cząstka ludu... pracować nad przywróceniem mu wszystkich praw... i niszczyć to wszystko, cokolwiek by dążyło do przeszkodzenia porównaniu kondycyi socyalnych, obalając stan dzisiejszy społeczności... Dla tych celów oddajemy całe jestestwo nasze...“
Prawie wszyscy wychodźcy portsmouccy byli zwolennikami nowych poglądów; tylko nieznaczna stosunkowo ilość (37) nie zdobyła się na tyle samodzielności i pozostała przy Towarzystwie Demokratycznem. 141 zaś żołnierzy, do których sześciu „inteligentnych“, szlacheckich przyłączyło się towarzyszów, postanowiło niezależnie rozwijać swoje idee. Zaproponowali oni Towarzystwu wspólną pracę na podstawie programu, gdzie by wspólna własność dominujące zajmowała miejsce. Gdy zaś Towarzystwo, jakieśmy to widzieli, nie zgodziło się na takie postawienie programu, portsmouccy wychodźcy, widząc coraz silniej wzrastający rozdział między swemi ludowemi tendencyami a demokratyczno-burżuazyjnym kierunkiem Towarzystwa, postanowili zerwać zupełnie związki, jakie ich z resztą emigracyi łączyły i utworzyć samodzielne, niezależne ciało z oddzielnym zupełnie programem — istotne przedstawicielstwo ludu polskiego i jego interesów. Ciało to nazwali oni gromadą — a na pamiątkę dwuletnich cierpień w fortecach pruskich — Grudziążem. Wszyscy jej członkowie podpisali uroczystą deklaracyę — manifest do polskiej emigracyi, wyjaśniający ich odrębne stanowisko, ich program, ich pojmowanie zasad demokracyi i ich nadzieje na przyszłość.
„Bólem polskiego ludu“ mówią oni w tym manifeście, „jest głód, zimno, choroby, chłosta, wzbronienie umysłowego wzrostu. Nędzę sprowadzają posiadacze, cierpią nieposiadacze. Ażeby ustalić równość, znieść nędzę i pojedynczych tyranów chęci zbezsilić, należy dążyć do tego, by ludzie nie dzielili się na obóz mających własność i na obóz bez ziemi, na ród półbogów i na ród stadniczych istot w ludzkie przyodzianych rysy...
„Towarzystwo Demokratyczne chce prawa własności z podeptaniem prawa egzystencyi człowieka, zachowuje zatem stan rzeczy przedrewolucyjny... Sekcye... obrzuciły swą klątwą pojęcie zrównania kondycyi socyalnych. Powstać przeciwko zrównaniu kondycyi socyalnych jest kłamać przeciwko braterstwu... jest to założyć sprzysiężenie przeciwko wolności...
„Ogłaszając przeto wobec emigracyi, Polski i ludzkości wszelkie czynności Towarzystwa Demokratycznego za nieważne i złowrogie ludowi polskiemu, bo będące pod wpływem wstecznej doktryny, zawiązujemy się... w Lud Polski i korporacyi naszej... nadajemy nazwisko Gromady Grudziąż...
„Lud nie chce być już płaszczącym się żebrakiem“, czytamy dalej, „nie chce oczekiwać od zrobaczałej mniejszości praw swoich jałmużny... Lud nie chce waszej darowizny własności... Mędrsi jesteśmy, i jeżeli wy waszej dobijecie się ojczyzny, sami do niej wracajcie, bo my drugą, przeciwną wam jesteśmy ojczyzną...
„Ojczyzna nasza, to jest lud polski, zawsze była odłączna od ojczyzny szlachty; jeżeli było jakie zetknięcie pomiędzy krajem szlachty polskiej a krajem ludu polskiego, miało ono niezaprzeczone podobieństwo do styczności, jaka zachodzi pomiędzy zabójcą i ofiarą...
„Krok nasz dokonany tym aktem służy za środek, wypada następnie oznaczyć cele... Postęp dopóty się nie zatamuje, póki... najdalsze następstwo braterstwa, porównanie kondycyi socyalnych, nie stanie się ciałem. Jeżeli tej jedności zasad nie złożymy... z pogorzeliska jednych tyranów rodzić się będą nowi... Niewola albo równość bezwzględna, Mikołaj, albo zupełne przywrócenie praw ludu; wybierajcie“[1].
Cała emigracya przyjęła wystąpienie „gromadzian“, jak się sami oni nazywali, z powszechnem oburzeniem. Najbardziej łagodni nazywali ich utopistami, marzycielami; za hajdamaków, krwiożerczych admiratorów Humania brali ich inni. Cały potop insynuacyi, szyderstw, obelg posypał się na wybijających się z pod ogólnej karności chłopów, co ośmielili się bronić swych praw. Tylko na wyspie Jersey kilku emigrantów z „inteligencyi“ przystąpiło do ogólnych zasad manifestu i połączyło się w osobną gromadę „Humań“. Prócz tego, kilka pojedyńczych głosów z różnych okolic Francyi odezwało się z przychylnością dla ogólnych dążeń gromad.
Niezrażone jednak obojętnością, niezrażone przeciwieństwami, obie gromady, połączone ścisłym węzłem wzajemnej przyjaźni, pracowały dalej. Za przykładem Demokratycznego Towarzystwa postanowiły one wyjaśnić sobie rozmaite kwestye, które by nastręczać się mogły w razie, gdy urzeczywistnienie ich idei stałoby się prawdopodobnem. Dlatego też i działalność gromad objawiała się w najrozmaitszych formach.
Prowadzono obszerną korespondencyę, wysyłano odezwy do rozmaitych sekcyi Demokratycznego Towarzystwa dla dokładnego wyjaśnienia programu. Obchody rocznicy listopadowej lub inne uroczystości dawały gromadzie możność do przedstawienia przed cudzoziemcami, którzy w obchodach udział brali, swych zapatrywań i do wyjaśnienia swej sympatyi dla ludów, dla międzynarodowej rewolucyi. Pojedyńczy członkowie, ci, którzy najlepiej piórem władali, zajmowali się szczegółowem obrabianiem kwestyi najbliżej zajmujących ogół; poczem kwestye te rozbierano szczegółowo na zwyczajnych posiedzeniach gromad, dyskutowano, stawiano wnioski, poprawki, póki ostateczna redakcya nie zgadzała się ze zdaniem ogółu. Zwracano czujną uwagę na wszelkie manifestacye ludu angielskiego i oddzielnych osób w sprawie polskiego ludu; starano się tłómaczyć i wyjaśniać tam, gdzie nieznajomość rzeczy była widoczną, karcić, gdzie niesumienność lub zła wola występowały. Wszystko to starano się drukować dla prędszego rozpowszechnienia — pomimo ciągłego prawie braku środków materyalnych — w formie, po większej części, odezw do rozmaitych osób, korporacyi, ludów, narodów. Krytyczna strona odezw, z mniejszym lub większym talentem pisanych, zawsze jest pełna trafnych uwag, głębokich niekiedy myśli. Ale istotnie mistrzowskiemi były niektóre krytyki dążeń Towarzystwa Demokratycznego; kierunek jego działalności, jego anti-społeczne tendencye wykazane były z siłą argumentacyi i z taką głębokością przekonań i wiarą w prawdę głoszonych idei, że dziś jeszcze, czytając te pełne świetnych koncepcyi, humoru, dowcipnych zwrotów ustępy, nie wiele dodać, nie wiele ująć by z nich można.
O ile jednak krytyczna strona odezw, traktatów i broszur ludowych najzupełniej zgadzała się z poglądami najbardziej postępowych ówczesnych myślicieli, o tyle strona ich dodatnia niezawsze opierała się na realnych, pozytywnych podstawach. Postaramy się zresztą o tem obszerniej pomówić później, na teraz tylko przejdziemy do opowiadania o dalszych losach obydwu gromad socyalistycznych.
Zenon Świętosławski był jednym z najbardziej gorliwych członków gromady, a do ostatka wiernie dotrzymał placu, broniąc przekonań, których do końca życia nie zmienił; jemu to zawdzięczamy zachowanie pamięci o naszych gromadach. Zebrał on w jeden obszerny tom nietylko wszystkie druki, wydane kiedykolwiek staraniem gromad, ale przyłączył do nich protokóły ciekawszych zebrań i posiedzeń, ważniejsze ustępy z obszernej korespondencyi gromad, ich wyroki i decyzye. Przed oczami czytelnika tego zbioru dosyć wyraźnie występuje wewnętrzne życie i umysłowa działalność socyalistycznej emigracyi; inne zaś emigracyjne pisma, ich żółciowe krytyki na „szalonych“ z Portsmouth i Jersey dopełnić mogą tego obrazu. W krótkości postaramy się go tutaj przedstawić.
Z początku pracowano z całym zapałem, jaki nowa idea, bez zaprzeczenia sprawiedliwa, szlachetna, tak blisko przypadająca do serca większości gromadzian, wzbudzić była zdolna. Posiedzenia odbywano regularnie, sumiennie prowadzono protokóły wszystkich posiedzeń i skrupulatnie je do archiwów gromady składano. Pomimo nadzwyczaj niskiego żołdu, płacono regularnie wysokie składki, przeznaczając je na druk odezw i broszur, kosztem gromad wydawanych. Pracowano wiele nad własnem wykształceniem i przygotowywano się do przyszłej działalności w ojczystym kraju. Niepiśmiennych (bo i tacy byli) uczono pierwszych początków; urządzano regularne wykłady, na których umiejętniejsi członkowie gromad dzielili się swemi wiadomościami z resztą swych towarzyszy: uczono języka francuskiego, historyi; objaśniano prawa człowieka i obywatela, tłómaczono ewangelię z socyalistycznego punktu widzenia. Osobna z łona gromad wybrana „Komisya przygotowawcza“, z początku z 14 członków złożona, zajmowała się specyalnie zewnętrznymi stosunkami i zdawać musiała co kilka miesięcy sprawozdanie ze swoich czynności. Z tych sprawozdań korzystając, możemy cokolwiek o działalności gromad powiedzieć.
Z początku szło gromadom przede wszystkiem o zupełne oddzielenie się od wszystkich innych stronnictw emigracyjnych. Lata 1834 i 1835 były jeszcze epoką przejściową. Towarzystwo Demokratyczne nie występowało jeszcze z zupełną stanowczością i przygotowywało swój znakomity manifest; arystokracya i jej zwolennicy czekali dopiero na wystąpienie swego „króla de facto“. Reszta emigracyi, lękając się komunizmu, o który jak najniesłuszniej Towarzystwo Demokratyczne posądzano, oczekiwała, nie wiedząc, w którą stronę się zwrócić — był to gotowy materyał do „Zjednoczenia“. Wyraźne więc odgraniczenie od reszty emigracyi było najbliższą potrzebą, by nie zaginąć pośród emigracyjnego chaosu. Cały też początkowy okres swych prac komisya przygotowawcza poświęciła takiej pracy. Napisano odezwy do wielu sekcyi, wyjaśniające odrębność zupełną i niezależność stanowiska gromad. Nie chcemy, mówi gromada Grudziąż do sekcyi Vimoutiers, broniąc swych zapatrywań od zarzuconej im niepraktyczności i niekonsekwencyi, nie chcemy własności indywidualnej, ani rozdawnictwa pomiędzy włościan na dziedziczną własność ziemi, która z prawa do wszystkich członków społeczeństwa należy. Rozszerzyłoby to indywidualizm, który my właśnie niszczyć chcemy; powiększyłoby liczebną siłę panującej kasty — posiadaczy, a tyrania tej kasty nad nieobdarzonymi własnością wzrosłaby znacznie i uwiecznić by się mogła. Dlatego też chcemy, aby własność była gwarancyą istnienia każdego człowieka, by była niejako związkiem, łączącym pomiędzy sobą wszystkich członków społeczeństwa. Społeczeństwo powinnoby każdego swego członka obdarzyć we wszystko, co mu dla utrzymania potrzebne, t. j. najprzód postarać się o jego najracyonalniejsze wychowanie, a potem, gdy członek społeczeństwa dojdzie do lat, w których sam swoim losem rozporządzać będzie w stanie, zaopatrzyć go w narzędzia do pracy takiej, jaką sam sobie wybrać zechce. Nie mogący pracować, dzieci i starcy będą utrzymywani kosztem społeczeństwa. Banki narodowe pod nazwiskiem kas pożyczkowych, posiłkowych zastąpią miejsce dziś istniejących monopolicznych banków państwowych. Absolutna wolność zebrań, stowarzyszeń zapewni członkom społeczeństwa kompletną swobodę ruchu. Pozwoli ona im łączyć swe pojedyńcze usiłowania, przy pomocy narzędzi zapewnionych im przez społeczeństwo, wspólnie produkować niezbędne dla społeczeństwa produkty; taż sama wolność stowarzyszeń umożebni im łączenie się w spółki spożywcze, oparte na wspólności używania produktów wspólnej pracy. Urządzenia te wszystkie, mówi dalej Gromada, byłyby niemożliwe, gdyby nie pozostawiały szerokiej autonomii gminom, składającym naród, państwo lub społeczeństwo: centralny zarząd każdego większego społeczeństwa nie byłby w stanie słusznie podzielić między swych członków narzędzia pracy. Dlatego też chcemy, by wyposażenie wszystkich członków następowało w skutek uchwał miejscowych Gromad. Chcemy, by wszystkie urządzenia były dokonane pod kontrolą ludu samego, pod kierunkiem silnej scentralizowanej administracyi, wybranej z łona ludu.
Mówicie, czytamy dalej, o niemożliwości naszych planów, o tem, że lud nas nie rozumie, że gdyby mu przyszło wybierać, wybrałby z pewnością indywidualną własność i wolałby kawałek ziemi, niż nic; mówicie, że ziemia płodną być przestanie, kiedy nie będzie indywidualną własnością jednostek. Odpowiemy wam na to, że między wspólną własnością dla wszystkich, a pojedyńczą dla niewielu, lud nasz, którego my dziećmi jesteśmy, wybierze z pewnością to, co dla wszystkich dogodniejsze; dalej, że tylko wspólne usiłowania pracujących mogą doprowadzić rolnictwo do kwitnącego stanu. Według was, nie wiemy nic o sposobach wprowadzenia tej wspólnej własności na naszą ziemię. Ale przecież to rzecz oczywista, że wspólne usiłowania pracujących, uciskanych aż nadto wystarczą do wprowadzenia nowego porządku, a spoliacya (ograbienie) niewielu na korzyść ogółu daleko łatwiejszą będzie do urzeczywistnienia, niż dzisiejsza spoliacya ogółu na korzyść niewielu. Zarzucacie nam, że nasz cel jest zbyt oddalony, aby go zrealizować się udało. Odpowiemy wam, że ludem jesteśmy, i tylko dla dobra ludu pracować chcemy. A jeżeli zarzucać nam chcecie, że nie wierzymy sami w prawdę naszych przekonań, szukając gwałtownych środków do ich urzeczywistnienia, przypominamy wam, że gdybyśmy nie wierzyli w nasze prawo do przeprowadzenia naszych idei wszelkimi możliwymi środkami, dowodziłoby raczej to niestałości naszych przekonań.
W takim mniej więcej duchu pisano i inne odezwy. Sekcyi Mon-Marsan odpowiadano na zarzuty odszczepieństwa od ogólnej sprawy emigracyi, że jedność wtedy tylko na emigracyi przynieść mogłaby zbawienne skutki, gdyby była gwarantowana jednością poglądów; sekcyi Fontainebleau, którą przeraził bojowniczy ton odezw Gromady, że, jak tego dowodzi cała historya społeczeństw ludzkich, wielkie idee urzeczywistnione być mogą tylko drogą siły. „Myślą naszą jest strącić władzę reprezentującą interes drobnej cząstki naszego społeczeństwa, a strąci ją tylko w kraju silne powstanie ludu. Towarzystwo wasze (Demokratyczne) odrzuca te środki. Bardzo słusznie; tam gdzie niema żadnej myśli, tam i środków nie potrzeba żadnych. Bo zaprawdę powiadamy wam, kończą odezwę jej autorowie, Towarzystwo Demokratyczne przeminie, emigracya przeminie, ale słowa nasze nie przeminą, nie przeminie myśl nasza“.
I nie przeminęła i nie przeminie, i niedaleką jest chwila ostatecznego jej zwycięstwa, możemy dodać my, odzywając się po pięćdziesięciu latach na prorocze słowa naszych szlachetnych poprzedników.
Odezwy takie odgraniczały gromadzian od reszty emigracyi kompletnie. Zaczem poszła i wewnętrzna praca w łonie Gromady, w celu bliższego wyjaśnienia wszystkich kwestyi, dotyczących szczegółowego urządzenia przyszłego społeczeństwa. Znajdujemy wskazówki o tych pracach w drugiem sprawozdaniu komisyi przygotowawczej z 15 sierpnia 1838 r. Jeden z członków Gromady, zbyt wcześnie zmarły, Gronkowski, wygotował rozprawę o wojskowości; Worcell dosyć obszernie wyłożył zapatrywania swoje na własność, zaaprobowane i przyjęte później przez Gromadę. Pojęcie własności, dowodził Worcell, choć za podstawę dzisiejszego społeczeństwa przyjęte, za podstawę nawet wszystkich społeczeństw okrzyczane, nie jest bynajmniej pojęciem stałem, za prawo natury bynajmniej uchodzić nie może. Dawniej była własność gminną, później rodową, póki osobistą się nie stała. Dawniej dotyczyć ona mogła nawet plemion, ludzi; dziś tylko do rzeczy stosować ją można. I zmieniać się ona i może i musi, tak jak wszystkie pojęcia, stojące na zawadzie postępowi ludzkości. Nietykalnemi są tylko równość i wolność człowieka i świętem jest prawo braterstwa z góry nam zakreślone.
Półśrodki nie są w stanie pomódz dzisiejszemu opłakanemu porządkowi rzeczy: obdarzenie własnością tych, którzy jej dotąd nie mają — chłopów, doprowadzi tylko do poplątania stosunków społecznych. Bo najprzód oddanie choćby nawet małych tylko kawałków ziemi chłopom będzie naruszeniem podstaw dzisiejszego społeczeństwa — nietykalnej własności, a potem pozostaną zawsze w kraju niewłaściciele, rzemieślnicy, zagrodnicy, chałupnicy i t. d. Stąd nowa niewola. Ale i uwłaszczeni chłopi, z naturalnej kolei rzeczy, rozmnażając się, nie będą w stanie zaspokoić swych potrzeb z drobnych kawałków roli i ulegną przewadze większych posiadaczy i, pomimo równości wobec prawa, będą musieli się poddać faktycznej przemocy.
Własność, jako społeczna forma zewnętrznego świata, dowodzi dalej Worcell, jest wypływem społecznego związku. Każdemu prawu odpowiada obowiązek, a więc jakiś społeczny obowiązek odpowiadać musi prawu własności; inaczej własność byłaby tylko występkiem wobec ludzkości, grzechem wobec Boga. Dawniej obowiązkiem społeczeństwa było rozpowszechnianie się po ziemi i owładnięcie jej powierzchnią (mnóżcie się i rozmnażajcie się) — dlatego też zachowanie rodu było rzeczą pierwszej wagi, stąd też i własność dziedziczna. Ale kiedy ziemia owładniętą została, dawna instytucya rodowej, dziedzicznej własności stała się tylko naroślą na spróchniałem drzewie społecznego organizmu.
Przyjście na świat Chrystusa zapowiedziało początek nowej epoki. Świat był owładnięty; ludzie zamiast rozpraszać się po świecie zaczynają się skupiać. Obowiązek człowieka zmienia się teraz; nie jest nim już owładnięcie, ale udoskonalenie świata zewnętrznego. Wydoskonalić go tylko może praca; praca więc stała się obowiązkiem odpowiednim własności.
Otóż obecna własność wcale temu obowiązkowi nie odpowiada. Owszem, od pracy nie zależy ona zupełnie, a cechą jej 1) posiadanie z prawa rodu i 2) korzystanie z pracy innych.
Dlatego każdy nowy ruch społeczny powinien zniszczyć te dwie cechy własności. Niszcząc zasadę dziedziczenia, uczcimy zasadę równości; kładąc pracę za warunek własności, uczcimy zasadę wolności, czyli zasługę indywidualną. Żeby zaś uczcić zasadę braterstwa, musimy przelać władzę wieczystą nad własnością do rąk społeczeństwa.
„Praca będzie wtedy obowiązkiem i zasługą społeczną — społeczeństwo wynagradzać za nią; do niego też będzie należeć i własność ziemi.
„Zniknie wtedy indywidualistyczny charakter, anarchia własności; nikt nie będzie w stanie oddzielić swej korzyści od korzyści społecznej.
„Zniknie wychowanie rodzinne, bo wychowanie będzie częścią wyposażenia, jakie daje społeczeństwo swym członkom.
„Nastąpi zlanie się wszystkich w jedno wspólne braterstwo.“
Umyślnie przytaczamy tutaj szczegółową treść rozumowań Worcella, bo uważamy je za najbardziej typowe, i chcieliśmy wykazać, jakiemi drogami dochodzili nasi ówcześni socyaliści do pojęć dziś ogólnie przyjętych, uświęconych przez naukę i rozpowszechnianych drogą propagandy pomiędzy robotnikami całego świata.
Spory, odpieranie pismem, drukiem i słowem, w dziennikach, korespondencyach i politycznych mityngach, rozmaitych zarzutów, walka z Czartoryskim, z angielskimi radykałami i nieradykałami, z O’Connelem, Roebouckiem, zajmowały resztę wolnego czasu u Gromady.
W końcu 1836 roku podane sprawozdanie pełne jest różowych nadziei na przyszłość. Idee Gromady znajdowały uznanie w niektórych nawet emigracyjnych kołach. Pomimo wrogiego stosunku Towarzystwa Demokratycznego do Gromad (posunięto się w nim do tego stopnia, że wszystkie druki pochodzące od Gromady Portsmouckiej poprostu konfiskowano), pomimo trudności, jakie stawiała policya francuska rozpowszechnianiu się ich prac, z emigracyi dochodziły coraz częściej do Gromad pojedyńcze objawy sympatyi. Dwie nawet sekcye, Panteon i Chaillot, zbliżają się cokolwiek do Gromad; a w prasie francuskiej demokratycznej zaczynają mówić o nowo powstającej na emigracyi polskiej opinii. Co więcej, idee Gromad przechodzić zaczęły granicę kraju. Jeden z emisaryuszów świadczy przed Gromadą o sympatycznem przyjęciu, jakie znalazły nowe pojęcia pomiędzy rodakami; wielu emigrantów, w tym czasie właśnie z Krakowa wygnanych, oświadcza się także za Gromadami. Nadzieje rosły, razem z niemi i pewność, i wiara w ostateczne zwycięstwo nowych przekonań.
Nic też dziwnego, że Gromady pod wpływem tych nadziei postanowiły wytrwać ze stałością na odrębnem, niezależnem swem stanowisku w emigracyi. Jednostka, czy grupa, stronnictwo czy partya, jeżeli o wprowadzenie nowej idei, odrębnej, silnie odbijającej od wszystkiego, co stare, im chodzi, dopóty mogą tylko istotną siłę stanowić, siłę, z którą wszystkie stronnictwa rachować się będą musiały, póki zajmować będą niezależne, nowej tylko odpowiednie idei, z nią tylko zgodne i jej tylko godne stanowisko. Wszystkie nowo powstające stronnictwa, jeżeli sądzono im było kiedykolwiek wywrzeć przeważny wpływ na społeczeństwo, trzymały się tej drogi. Towarzystwo Demokratyczne rozumiało to jasno i z wysokim politycznym taktem, którego żadną miarą odmówić mu nie można, wypowiedziało ono w swym manifeście: „Innych poglądów ludziom nie podamy ręki. Dla pozornej jedności nie poświęcim politycznej wiary.“
Gromady występowały z początku tak samo; niestety, nie umiały jednak wytrwać ze stanowczością przeciwko wpływom, zagrażającym ich odrębności. Z emigracyi dochodziły ich ze wszystkich stron, głównie ze strony londyńskiego ogółu emigrantów, prośby, by dla dobra ojczyzny, dla łatwiejszego wyswobodzenia okutego w kajdany kraju, złączyli swe usiłowania z usiłowaniami reszty emigracyi, odkładając spór o przekonania do ostatniej chwili, do czasu, kiedy kraj cały oswobodzony zostanie od obcej przemocy. Ofiarowano w tym celu Gromadom przystąpienie do nowej organizacyi, w której górne strefy miały wziąć w swoje ręce kierownictwo sprawami przygotowującego się powstania i zarazem zwierzchnictwo nad uciemiężonym krajem. Żaden jednak z członków Gromad nie przyjął koncyliacyi; żądano owszem, by reszta emigracyi, podzieliwszy się na Gromady, przyjęła za podstawę programu swego własność wspólną.
Miano przed sobą ważniejsze sprawy. Trzeba było korzystać z tych rezultatów, które osiągnięto dotychczas; a głównie trzeba było przenieść działalność tam, gdzie by ona rzeczywiście sympatyczne przyjęcie znaleźć mogła a nietylko idealne poparcie, — między lud polski, ciemiężony przez wynaradawiających go najezdników, i wyzyskiwany i uciskany moralnie i fizycznie przez uprzywilejowane klasy; — trzeba było zająć się czynną propagandą między ludem.
W tym celu Gromady postanowiły wydać szereg broszur dla ludu przeznaczonych, a mających obznajmić go z jego położeniem, z jego stanowiskiem względem innych klas społecznych, z jego prawami i celami. Te same myśli, które tylokrotnie wypowiadano w odezwach do emigracyi, starano się powtórzyć ludowi w formie, być może niezupełnie udatnej, ale zawsze prostszej od innych odezw emigracyjnych. Pisze w niej „Lud Polski, Gromada Grudziąż w Portsmouth i Gromada Humań na Jersey do Ludu Polskiego na rodzinnej ziemi“ o nieszczęściach polskiego ludu dawnych i teraźniejszych, o tem, że tylko zniesienie indywidualnej własności i zapewnienie przez społeczeństwo każdej jednostce wychowania i narzędzi pracy może przynieść istotne polepszenie całej masie uciskanego ludu. Bóg, dowodzą autorowie tego manifestu, jest opiekunem wszystkich ludzi i stworzył ich do szczęścia i do używania swobody. Dla wskazania ludziom właściwych celów, Bóg zesłał na ziemię Chrystusa, który dla zapoznania ludzi z nowem światłem zwrócił się do maluczkich, do biednych, do ludu. Chciał on, by wszyscy ludzie byli równi między sobą. Idee te rozpowszechniły się po całym świecie, i one stanowiły siłę katolickiego kościoła. Ale od Westfalskiego pokoju, Chrystusowa, katolicka idea opuściła wyższe społeczeństwo, opuściła szlachtę, duchowieństwo nawet, a utrzymała się tylko między ludem, który jedynie wierny katolicyzmowi pozostał. Dlatego też tylko ludowi przypada w udziale urzeczywistnienie Chrystusowych idei, wprowadzenie na całym świecie jednego kościoła, gdzie by równość i braterstwo panowały. Dla ustalenia tej nowej wolności trzeba będzie ofiar, trzeba będzie poświęcić na zatracenie ludzi, dla których przez długie wieki były rozrywką męczarnie ludu. Ale kiedy zwycięstwo ludowe zapewnionem będzie, wtedy lud przyjmie w swoje łono wszystkich, nawet swoich dawnych ciemięzców, schowa miecz swój do pochwy, a nad całym krajem naszym zapanuje braterstwo.
Z takimi, jak widzimy, nie pozytywnymi, niezbyt przekonywającymi dowodami zwracano się do ludu. Uważano widocznie, że to naówczas najlepszy był sposób przemawiania do ludu, zachęcania go do pracy nad własnem wyswobodzeniem. Nie było to jednak jednogłośne zdanie całej Gromady; w łonie jej wyrodziły się nawet wątpliwości pod tym względem, a członek jej, Dziedzicki, zasięgał zdania u Gromady, czy w drugiej odezwie do ludu, którą miano wydać wkrótce, wystawić jasno katolicki charakter nowej propagandy. Gromada uchwaliła wprawdzie, że „należy wystąpić z całkowitem rozwinięciem katolickiej idei“, ale pomimo to odezwy pisanej w tym ściśle katolickim duchu, choć ją wydrukowano w kilkuset egzemplarzach, nie odważyła się na świat wypuścić.
Jakkolwiekbądź, jakkolwiek ważną było rzeczą drukowanie broszur, w innym może duchu pisanych, nie obliczanych na religijny fanatyzm, ale bez porównania ważniejszą dla całej sprawy, dla sprawy rozpowszechniania idei socyalistycznych była propaganda między ludem. Była to conditio sine qua non. Książkowa propaganda mogła służyć tylko za środek pomocniczy; wiele zrobić nie mogła ona choćby już dla tego, że lud wtedy czytać mniej jeszcze umiał, niż obecnie. Przytem idea wspólnej własności, idea równości powszechnej, ogólnie wziąwszy, może być zrozumianą dokładnie, pojętą rozumem, odczutą sercem tylko przez masy ludowe. Stąd też konieczność absolutna wyszukiwania propagatorów socyalizmu pomiędzy ludem, konieczność emisarki, jak ją wtedy na emigracyi nazywano, w celu jednania dla nowych idei wybitniejszych jednostek z pośród ludu.
Inne stronnictwa emisaryuszów potrzebowały także. Towarzystwo Demokratyczne nie jednego ze swych członków straciło na tej niebezpiecznej drodze, wymagającej podówczas poświęcenia bez granic. Ale działalność propagatorów demokracyi znajdowała tysiączne ułatwienia po drodze. Ogólna sympatya sfer, z których demokracya werbowała swych zwolenników, otaczała ich kroki, usuwała po drodze niebezpieczeństwa, ułatwiała propagandę. Do ludu emisaryusze zwracać się nie potrzebowali; uważano, że wybuch sam demokratycznego powstania podniesie go przeciwko tyranii, a obietnica obdarowania go ziemią w jednej chwili zmieni go w wolnego obywatela, poświęconego dla dobra ojczyzny. Demokratyczna bowiem propaganda wogóle bez ludu obchodzić się może; plany demokratycznych kampanii układać można w biurach dzienników, w centralizacych demokratycznych, w młodych Polskach, młodych Niemczech, młodych Włoszech. Lud służyć tylko może jako siła, która w danej chwili przeważy szalę zwycięstwa na stronę demokracyi, by później z jej rąk odbierać rozmaite dobrodziejstwa. Programów socyalistycznych w biurach układać się nie da; socyalizm żąda przede wszystkiem samodzielności, i czynny, świadomy udział ludu jest koniecznym warunkiem do wprowadzenia go w życie. Propaganda między ludem usunęłaby to, co było w programach Gromad niezrozumiałe, odjęłaby im ich książkowy charakter, wlała by w samo umysłowe życie Gromad nowe zupełnie światło, nadałaby praktyczności poglądom i zapatrywaniom gromadzian, dla których po większej części socyalistyczny ideał był jeszcze raczej kwestyą uczucia, niż głębokiego rozumienia.
Ale — śladów takiej działalności napróżno szukamy u Gromad. Dlaczego nie chwycono się tego środka, trudno jest wiedzieć dokładnie, ale specyalne warunki, w jakich socyalizm wówczas rozwijać się musiał, niemałe tu miały znaczenie. Brak poświęcenia, brak wiary w przekonania trudno uważać tu za poważną przyczynę; charaktery członków gromady są dostateczną po temu gwarancyą. Ale — była ta epoka jedną z najcięższych, jakie kiedykolwiek przechodziła w XIX wieku Europa. Nad wszystkimi jej krajami pod koniec czwartego lat dziesiątka ciążyła straszna, gnębiąca reakcya. Cesarze, królowie, książęta, książątka, arystokracya, duchowieństwo, gdzieniegdzie i wyższa burżuazya mściły się nad ludami i nad społeczeństwami za kilka lat trwogi, które spadły tak niespodzianie na głowę silnych tego świata w roku 30-tym i kilku następnych latach. W Europie zachodniej oddychać było trudno. Cóż dopiero mówić o Rosyi, Austryi. Granice ich strzeżono, jak nigdy; przebyć je było niepodobieństwem prawie, bez środków materyalnych — a pod tym względem nasze gromady z pewnością poszczycić się nie mogły — a trudniej jeszcze było, przebywszy je, utrzymać się, szukać pomocy i opieki tylko u ludu — nie zaglądać do szlacheckich dworów. Kraków, dawniej przytułek dla wszystkich ofiar moskiewskiego despotyzmu, zajęty przez obce wojska, choć pozornie wolny, stracił wszelką samodzielność i za punkt oparcia konspiracyjnych działań służyć nie mógł. Emisarka wogóle stała się rzeczą niesłychanie trudną, propaganda socyalistyczna absolutnie prawie niemożliwą.
Ta trudność, niemożliwość oparcia się na rodzinnym gruncie, którą poczęści nadzwyczajnie niedogodnemu zbiegowi okoliczności przypisać możemy, objaśnia nam, dlaczego Gromady od tej pory już poczynają powoli tracić pewność siebie i wiarę w swoje przekonania i powoli ulegać zaczynają dezorganizacyjnym wpływom emigracyi. Energiczniejsze jednostki gwałtem domagały się czynu, jakiejkolwiek działalności; a kiedy czynu, jedynie odpowiadającego celom Gromad, ludowej propagandy, nie było, chwycono się tego, co pozor czynu przedstawiać mogło — starano się ująć emigracyę; nie będąc w stanie nawrócić do socyalizmu lud polski, starano się nawrócić te żywioły emigracyjne, które niezdecydowane nie wiedziały, w którą stronę się obrócić, i wydawały się zdolnymi do przyjęcia wszelkich możliwych idei. Ale wydawały się tylko; interes kastowy był na emigracyi dostatecznie silnym, by nie pozwolić im na żadne ustępstwa i, zamiast nową wiarę za swoją przyjąć, rozbiły one jednolitość Gromad i wprowadzały do łona ich niesnaski, które ostateczną były przyczyną ich rozpadnięcia się.
Założyciel Gromad, najgorliwszy ich zasad propagator, jeden z najczynniejszych ich członków, był pierwszy, co dał się unieść mniemanemi zwycięstwami nad obojętnym ogółem emigracyi. Gwałtowna żądza czynu nie pozwoliła Krępowieckiemu pozostać na miejscu; ambicyi jego, być może, nie odpowiadała skromna rola członka Gromad, nie otwierająca pola do żadnej szerszej działalności. To też w marcu 1837 r. wyjeżdża on do Londynu wraz z Dziedzickim w celu przechylenia tamtejszego ogółu na stronę Gromad. Ale nawet Krępowiecki w imię komunizmu szlacheckiej emigracyi nie poruszył. Żądano od niego, by w imieniu Gromad oświadczył się on za koniecznością zjednoczenia całej emigracyi bez różnicy przekonań, by poświęcił w tym celu nietylko zasadnicze przekonania Gromad, ale nawet samo ich nazwisko. Krępowiecki w rezultacie zgodził się na to; być może, ciągnęła go do siebie chęć jakiejkolwiek szerszej działalności i zgodził się w imieniu Gromad, choć do takiego działania wcale nie był upoważniony. Gromada w skutek tego na wniosek kilku swych członków, między innymi Worcella, w lipcu 1837 r. wykreśliła go z listy swych członków.
Egzystencya Gromad, której groziło zlanie się z bezbarwnym ogółem londyńskiej emigracyi w bezbarwne Zjednoczenie, była wprawdzie ocaloną, nie mniej jednak strata Krępowieckiego była fatalną dla dalszego ich rozwoju. Nietylko Gromady traciły w nim jednego z najzdolniejszych swych pisarzy, ale wielu gromadzian traciło w nim przyjaciela, opiekuna, ojca, jak go niektórzy nazywali. Chociaż wykreślony jednomyślnie z listy członków Gromady, był on zanadto lubiany przez wszystkich jej członków, by brak jego nie pozostawił w Gromadach uczucia żalu, niezadowolenia nawet, ze zbyt surowego wyroku. Dla tego też od chwili wydalenia go, w Gromadzie Grudziąż, która przedstawiała jakby jedną wielką rodzinę, rozpoczynają się niesnaski, kłótnie między osobistymi przyjaciółmi Krępowieckiego a resztą Gromady. Rezultatem tych kłótni był wyjazd kilku inteligentniejszych członków Gromady (Worcella, Wątróbki, Hellmana) na wyspę Jersey. Nie będąc w stanie uspokoić wzburzonych namiętności a z drugiej strony nie chcąc im ulegać, woleli oni opuścić Portsmouth, z zamiarem jednak stałym pracowania dla wspólnej sprawy. Wiele to nie pomogło. W braku pracy istotnej, odpowiadającej wysokiemu zadaniu Gromad, pozbawieni pomocy swych zdolniejszych towarzyszów, portsmouccy gromadzianie zapełniają swój czas osobistymi sporami. Zwolennicy Krępowieckiego zdołali nawet słabą większością wykreślić z listy członków Gromady Worcella i Wątróbkę, dla powodów zupełnie błahych.
Dało to powód do rozpadnięcia się gromady. Worcell był szanowany i lubiany powszechnie; pracował wiele i poświęcał się dla dobra Gromad i gromadzian. Dlatego też krzywda mu wyrządzona, bez możności nawet usprawiedliwienia się z zarzucanych mu wykroczeń, wywołała protest u reszty członków Gromady. Kilku członków wyrzekło się swego potępiającego wyroku, kilku obojętnych przedtem, stanęło w obronie Worcella, i w rezultacie 58 członków podpisało w styczniu 38 roku uroczystą protestacyę przeciwko potępiającemu wyrokowi. Oskarżyciele Worcella od swego wyroku odstąpić nie chcieli, w liczbie 55 wystąpili z Gromady i złączyli się później z Krępowieckim w Towarzystwo Wyznawców Obowiązku Społecznego. Reszta pozostała na dawnem stanowisku.
Duch jednak, który ożywiał dawniej Gromady, nie powrócił już więcej. Wiara w święte posłannictwo chwiać się poczynała, żadną zewnętrzną działalnością nie podsycany zapał stygnąć powoli zaczynał. Najlepsze siły, najzdolniejsze jednostki opuściły Gromady. Przytem przy skromnym żołdzie coraz trudniej było o wyżywienie; jeden za drugim członkowie Gromad rozjechali się do różnych miast angielskich, głównie do Londynu, gdzie od pewnego czasu bawił i Worcell. I tutaj myślano z początku o ożywieniu działalności; zawiązano się w osobny „Wydział londyński Gromady Grudziąż“. Zwoływano nawet, dla ożywienia ducha, ludowe zgromadzenia dla poparcia sprawy polskiej, dla protestacyi przeciwko gościnnemu przyjęciu, które spotkało ówczesnego następcę rosyjskiego tronu podczas jego wizyty w Anglii. Na zebraniach mówiono radykalne mowy, bratano się z radykałami angielskimi, z czartystami, z fenianami — ale wszystko to działalności w kraju zastąpić nie mogło.
Wypadki polityczne szły tymczasem swoją drogą i mogły sprowadzić burzę na wszystkie europejskie kraje. W końcu 1839 i 1840 roku wojna zdawała się nieuniknioną, spodziewano się na pewno kampanii przeciwko Rosyi; całą emigracyę ogarnął gorączkowy niepokój; wielu gotowało się do wystąpienia w pochód. Jeszcze raz zaapelowało Zjednoczenie do ogółu emigracyi, zaklinając wszystkie stronnictwa do podania sobie ręki wobec groźnej politycznej sytuacyi.
Londyński ogół znowu zaczął traktowanie z Gromadami w kwestyi ich połączenia. Zwrócono się do Worcella, upoważnionego do działania w imieniu Gromad, znając jego wpływ i szacunek, jakim się cieszył u współgromadzian. Worcell, dla którego działalność żywsza była bezwarunkowo niezbędną, nie mogąc pracować dla takiej Polski, jaką sobie wyrozumował i wymarzył, chciał pracować z tymi przynajmniej, którzy zapewniali, że pracują nad odbudowaniem ludowej Polski. Zresztą czasy były gorące, decydować się trzeba było prędko. I byłoby już wtedy doszło do zupełnego zlania się Gromad z ogółem, gdyby nie wystąpienie Świętosławskiego. Zaprotestował on przeciwko wystąpieniu Gromady; wyjaśnił Gromadzie, jak daleko odstępuje ona od swych zasad, przyjmując zgodę z innemi emigracyjnemi stronnictwami, przypomniał jej wyrok, wydany na Krępowieckiego, i w rezultacie przeszkodził złączeniu się Gromady ze Zjednoczeniem. Worcell wtedy (w kwietniu 1840 r.) wykreślił się z Gromad, podając za przyczynę, że w Zjednoczeniu widzi dla siebie więcej sposobności do pracy na korzyść Polski i ludzkości.
Po jego wykreśleniu dalsze życie Gromady mniej już przedstawia interesu. Jedyną umysłową siłą, jedynym człowiekiem, który wszystkiemi siłami starał się podtrzymywać działalność trzech Gromad (wydział londyński Gromady Grudziąż przybrał nazwę „Gromady Praga“), pozostał Zenon Świętosławski. Wygotowywał on od czasu do czasu odezwy, przysyłał do Gromad długie artykuły, w których katolicyzm, dochodzący do mistycyzmu, i niejasny, napuszysty język zaciemniały socyalistyczne pojęcia, leżące w ich osnowie. Artykuły te czytano i składano do archiwów. Na zewnątrz działalność Gromad ograniczała się tylko do uroczystych obchodów listopadowej rocznicy, rocznicy śmierci Konarskiego, na które spraszano niekiedy emigrantów innych stronnictw.
Obchody te zresztą ducha Gromad nie podniosły. Nie podniosły go też i dyskusye nad wygotowanym przez Świętosławskiego ogromnym projektem wyswobodzenia całej ludzkości, któremu dał on nazwę „Ustaw Kościoła Powszechnego“. Katolicyzm, socyalizm, mistycyzm, patryotyzm po części, wreszcie i przedewszystkiem ogromna doza fantazyi złożyły się na wytworzenie tego ze wszech miar oryginalnego utworu. Wszystkie ludy na ziemi, według tej ustawy, będą stanowiły jedno państwo — kościół, którego niewidomą głową będzie Bóg, widomą coś w rodzaju papieża — Namiestnik Powszechnego Kościoła. Namiestnik, czyli papież będzie rządził sam sprawami wszystkich krajów kościoła, pod kontrolą ludu; władzę prawodawczą sprawować zaś będzie lud. Namiestnik rezydować będzie w Suezie, jako centralnym punkcie starego świata. Kościół będzie się dzielił na Narody, Narody na Województwa, Województwa na Powiaty, Powiaty na Gminy. Naczelników wyznacza namiestnik, kontroluje ich lud. Własność będzie wspólna, każdy obywatel otrzymuje wychowanie od państwa i narzędzia pracy po dojściu do pełnoletności. Językiem, dominującym w kościele, będzie język polski.
Nie przytaczamy tu więcej szczegółów z tego kościelnego urządzenia; zrobimy to, być może, na innem miejscu. Takiego rodzaju plany nie mogły mocno jednak zająć kłopocących się o dzienny zarobek gromadzian. Wprawdzie czytano te odezwy, drukowano je nawet, zwłaszcza, że Świętosławski dostarczał pieniędzy, podpisano się pod ustawami, ale wpływu głębokiego pozostawić one nie mogły.
Działalność Gromad zbliża się już do końca, posiedzeń odbywano mało, protokółów spisano nie wiele. Raz jeszcze tylko Gromady wystąpiły publicznie. W czerwcu 1844 roku Mikołaj odwiedził królową Wiktoryę w Londynie. Za inicyatywą Grudziązkiej Gromady, a przy współudziale emigracyi londyńskiej urządzono demonstracyę, w celu przypomnienia ludowi angielskiemu krzywd, wyrządzonych przez Mikołaja Polsce. Demonstracya udała się, wywarła nawet wpływ pewien na usposobienie londyńskiej publiczności, ale z socyalizmem nie wiele miała ona wspólnego.
Było to ostatnie publiczne wystąpienie. Jako oddzielne ciało — Gromady nie występują już nigdzie. Dopiero 15 marca 1846 roku zbierają się na posiedzenie członkowie Gromady Grudziąż — a to w celu urzędowego rozwiązania tego ciała. Na polskiej ziemi, dzięki usiłowaniom Towarzystwa Demokratycznego, wybuchła wówczas rewolucya. Rząd rewolucyjny w Krakowie wydał manifest, oddalony bardzo, co prawda, od ideałów Gromady, ale przyjmujący dla przyszłej Polski wyswobodzonej szerokie demokratyczne podstawy. Zresztą, jakkolwiek bądź, powstanie się rozpoczęło, krew się polała, nieprzyjaciela wypędzono z kawałka przynajmniej polskiej ziemi — obojętnym pozostać nie było można. Po odczytaniu więc protokółu z poprzedniego zebrania Gromada jednogłośnie postanowiła „z powodu wybuchu rewolucyi w Polsce, spodziewając się, że odtąd działania w emigracyi, jeżeli nie w całej emigracyi, to przynajmniej drobiazgowo korporacyjne, istnieć przestaną, a nastąpi jedność i zgoda“, rozwiązać Gromady, zrobić porządek w archiwach i oddać je na przechowanie jednemu z członków Gromady, a kasę między wszystkich członków zarówno podzielić.
Na posiedzeniu wreszcie z 22 marca r. 1846 Gromadę rozwiązano ostatecznie. Większa część członków wstąpiła do Towarzystwa Demokratycznego.
Kto kiedykolwiek bądź brał do rąk nasze patryotyczne, postępowe i niepostępowe wydawnictwa i cierpliwie czytał rozprawy na temat niezgodności naszego „ducha narodowego“ z przewrotowemi teoryami Zachodu, ten mógł uśmiechać się, wczytując się w logikę tych rozumowań, mógł dowodzenia uważać za dziecinne, ale miał prawo przypuszczać, że opierają się one na faktycznej podstawie, że istotnie w życiu naszego narodu na przewrotowe teorye miejsca nigdy nie było. Ale kiedy rzeczywiste fakty weźmiemy pod uwagę, kiedy przypomnimy sobie, że na emigracyi, którą za palladyum tego tajemniczego „narodowego ducha“ uważają, socyalistyczne pojęcia tak wyraźnie zamanifestować się mogły, że nawet Towarzystwo Demokratyczne za stosowne uważało socyalistycznymi frazesami pokryć w swych manifestach inne wcale myśli, to trudno widzieć w podobnem traktowaniu naszej porozbiorowej historyi co innego, jak zwykły kastowy interes.
A przecież socyalistyczne idee wyznawali, za idee te walczyli ludzie, którym i patryotyczni historycy przeszłości żadną miarą zasług odmówić nie są w stanie. Historya naszych narodowych usiłowań w walce o niepodległość nie może przemilczeć o Krępowieckim, spiskowcu, żołnierzu, działaczu politycznym; nie zapomni ona Worcella, który od pierwszego zawiązku tajnych stowarzyszeń, aż do upadku powstania nieustannie był czynnym, nie szczędząc niczego dla sprawy wyzwolenia ojczyzny; nie zapomni i Zenona Świętosławskiego, jednego z listopadowych spiskowców, przyjaciela i towarzysza Zawiszy, w jego pamiętnej partyzanckiej wyprawie, Rocha Rupniewskiego, jednego z tych ośmnastu bohaterów, co na swoje barki przyjęli odpowiedzialność za pierwsze kroki powstania i zbrojnym napadem na Belweder dali hasło do boju, i tylu jeszcze innych.
Wszyscy ci ludzie jednak, kiedy kierowana prawdziwą miłością dla ludu rozwaga pozwoliła im krytycznie spojrzeć na poprzednie swe czyny, musieli przyznać, że droga, po której szli dotychczas, bynajmniej nie odpowiadała celowi, że celu nawet jasno nie widzieli przed sobą. W samej rzeczy, cóż pozostawało im czynić? Bić się jak dawniej za ojczyznę? Wszak ten wyraz „ojczyzna“ stracił dla nich swoje poprzednie znaczenie. My drugą, wam przeciwną jesteśmy ojczyzną“[2]. Walczyć za narodowość? Ależ „narodowość w myśl... Towarzystwa jest prostym tylko, jasnym, niezaprzeczonym wyrazem ducha pewnej klasy mieszkańców Polski, którzy odziedziczyli jej ziemię i którzy Lud wyzyskują...[3] Za niepodległość?! Ależ jak ją rozumieć? I teraz... szlachta... wywiesiwszy sztandar niepodległości, dokładnie dowiodła, że jedynie interes własnego jarzma i pomszczenie się na Mikołaju swych krzywd osobistych były jej czynów, jej bohaterstwa podnietą“[4]. Trzeba było innych celów poszukać; dla wyrazów: ojczyzna, narodowość, niepodległość — inne znaleźć wyjaśnienie.
Wyjaśnienie to nastręczało się samo przez się. Kiedy „ojczyzną jest lud polski“ wywalczenie niepodległości, ocalenie narodowości wtedy tylko kastowych interesów osłaniać nie będą, kiedy całemu polskiemu ludowi odda się sprawiedliwość, kiedy się na zawsze usunie to, co nieszczęście polskiego ludu stanowi: „głód, zimno, choroby, chłostę, wzbronienie umysłowego wzrostu“. Zrzucenie moskiewskiego jarzma, bynajmniej zła tego nie usunie, a... „cały ciężar niewoli na rzecz moskiewskiego rządu przerzucać... to niezręczny wybieg, nikczemna tchórza kryjówka“... Dzięki pracom myślicieli francuskich, dzięki żywemu świadectwu, którego dostarczyć mogło ówczesne społeczeństwo, co pomimo niepodległości narodowej, pomimo swobód politycznych, pomimo niezmiernego wzrostu bogactw, nic dla ogromnej masy swych członków dać nie mogło prócz nadmiernej pracy i nadmiernej nędzy, łatwo było przekonać się, że najradykalniejsze zmiany polityczne na poprawę losu mas nie wpłyną, że przeprowadzenie raczej głębokich reform ekonomicznych jest najważniejszem zadaniem wieku. Trudniej było dopatrzeć, jak głęboko zmiany te ekonomiczne sięgnąć powinny. Pośród rozmaitych szkół socyalistycznych, pośród rozmaitych teoryi zgodnych ze sobą co do krytyki społecznego ustroju, nie wiele było takich, którym udało się sięgnąć do samego źródła nierówności społecznej, wyzyskiwania, nędzy mas i zbytku garstki próżniaków, przemocy mniejszości i niewoli tłumów. Polscy socyaliści sięgnęli do niego. Wstępując w ślady Buonarottiego, którego przyjaźnią się szczycili[5] — uznali za jedyną radykalną i konieczną reformę zniesienie prywatnej, indywidualnej własności, zaprowadzenie własności wspólnej ziemi i fabryk. Dążenie do nowego porządku rzeczy, opartego na wspólności narzędzi pracy, stało się ich celem. Zawładnąć narzędziami pracy dla ludu — tak pojmowali oni pracę dla ojczyzny, narodowości i ludowej niepodległości... „Za podstawę do narodowości nie położymy ani języka, ani strawy, ani rzek, ani żelaznych Chrobrego słupów, bo to wszystko przemienne i powierzchowne są znaki, ale jednem powiemy słowem, że Narodowością Polski jest zaprowadzenie pomiędzy wszystkimi jej mieszkańcami braterstwa“[6] mówią oni do ludu.


∗                ∗

Więc dziś po 50 latach, które nas od pierwszych manifestów Gromady oddzielają, socyaliści europejscy wszystkich krajów i narodów do tych samych wniosków dochodzą, ten sam program dla przyszłej swej działalności stawiają, co ówcześni idealni marzyciele? Taż sama wspólność narzędzi pracy, taż sama międzynarodowość rewolucyjnej działalności[7], też same żądania równości wszystkich członków społeczeństwa, nawet toż samo głębokie przeświadczenie o konieczności gwałtownego przewrotu do zmiany stosunków społecznych[8]? Więc socyalizm od 50 lat nie potrafił wyjść z błędnego koła ciągle tych samych ogólników?
Istotnie „ogólniki“ pozostały te same, żądania nie zmieniły się, i pozostawać będą na sztandarze mas robotniczych, ludowych, póki w życiu zastosowania nie znajdą. Ale zmienił się stosunek mas do tych żądań, zmieniły się zapatrywania myślicieli, i od tego czasu zmieniły się do tego stopnia warunki społeczne, że to, co przed pięćdziesięciu laty uchodzić mogło za utopie, płynące ze szlachetnych pobudek, staje się dzisiaj koniecznością; przez naukę prawdziwą, realną uważane być musi, jako nieuchronny wynik tych praw, które naszem społeczeństwem rządzą i które od wieków niem rządziły.
Socyaliści czwartego lat dziesiątka nie widzieli tego. Wady swego społeczeństwa rozumieli oni doskonale; żadna ciemna strona burżuazyjnej cywilizacyi nie uszła ich bacznej uwagi. Ale uniosłszy się krytyką, zapomnieli oni zupełnie poszukiwać w otaczającym ich świecie zarodków przyszłości. Wszystko, co ich otaczało, złe było — wszystko musiało uledz zmianie. Kapitalistyczny ustrój, który rozpoczynał właśnie wtedy w zachodnich krajach Europy swe orgie, był złym, niezgodnym z prawami odwiecznej sprawiedliwości, niezgodnym „z prawami przyrodzonemi człowieka“. Ale jeżeli ówczesny świat był złym, zepsutym, to nic łatwiejszego, jak zmienić go na lepszy. Złym jest dlatego, że oparty na egoizmie — by go zmienić, wystarczyłoby na miejsce egoizmu za podstawę społeczeństw przyjąć braterstwo; w miejsce indywidualizmu — poświęcenie, i wszystko zmieni się do gruntu. „Egoizm, jako źródło złego, wyradzające cały szereg występków, pod ciosami których jęczymy, inaczej zwalczyć się nie da, jak tylko za użyciem sił, przez wprost przeciwną mu zasadę stworzonych. Zasadą taką musi być poświęcenie...“
Poświęcenie to, które na miejsce egoizmu zapanuje, przewrotu społecznego dokona. Ono to ma uzbroić trybunów ludowych, ono ma natchnąć lud, sam do walki z jego odwiecznymi ciemięzcami, ono pomoże mu do zamiany własności eksploatatorów na własność społeczeństwa i zaprowadzi nowy porządek na ziemi.
Nie widząc naokoło siebie nic prócz przebrzydłego egoizmu, który źródło wszystkich ludzkich nieszczęść ma stanowić, zwracają się nasi socyaliści chętnie wstecz i przy pomocy przykładów z historyi ubiegłych wieków starają się usprawiedliwiać, tłómaczyć przyszły ustrój społeczny. Ze szczególną miłością zwracają się ku pierwszym chwilom chrześciaństwa. Cały ubiegły od owej epoki czas wydaje się im jakby nienormalnym, zmylonym. Chrystus wszak także na podstawie poświęcenia chciał swój kościół opierać — i tylko odstępstwem od jego zasad objaśnić można, według nich, wszystkie okropne koleje, przez które przechodzić musiały europejskie społeczeństwa, zanim znowu do Chrystusowej zasady poświęcenia powrócono. „Cały świat wie... że jedynie tylko w chrześciaństwie spoczywa dogma społecznego zbawienia... Bo w chrześciaństwie ostatnia jej tajemnica, którą umysłowi ludzkiemu wolno było odgadnąć; tajemnica, która zwiastuje porównanie kondycyi socyalnych i braterstwo całego ludu[9]. Sztandar, który Chrystus krwią zafarbował, który konwencya wśród Europy na trupach ludów, w kilkudziesięciu bitwach poległych zatknęła, w naszem jest ręku“[10].
To pozorne podobieństwo żądań socyalistycznych z ideałami pierwotnego chrześciaństwa nabierało w oczach naszych socyalistów większej jeszcze wagi; pozwalało ono podciągnąć te żądania pod to, co oni „duchem narodowym“ nazywali. Demokraci zgodności swych przekonań z duchem narodowym szukali w demokratyzmie dawnej gminy słowiańskiej, w demokratyzmie szlacheckiej rzeczypospolitej; socyaliści zgodności tej dowodzili, opierając się na religijnych uczuciach ludu, na jego przywiązaniu do chrześciańskiej, katolickiej wiary[11]. Ulubionym tematem do rozumowań dla naszych socyalistów jest zgodność „katolickiej idei“ z ideami równości, braterstwa, z pojęciem o wspólnej własności. Pobożność naszego wiejskiego ludu ma być najlepszym dowodem, że działając w socyalistycznym kierunku, postępujemy zgodnie z duchem narodowym, i rękojmią, że rozpowszechnienie poglądów, które mają z katolickimi poglądami w najzupełniejszej pozostawać zgodzie... nie napotka trudności... „Jesteśmy cząstką polskiego ludu... a kto by chciał temu zaprzeczyć, niech wejdzie w rozbiór wiary naszej, niech ją porówna z wiarą mas w Polsce pozostałych, a jeśli znajdzie w nich wyznanie inne, nie zaś katolicki patryotyzm, które tu w ich imię mu głosimy... ustąpimy mu prawa przedstawicielstwa ludu polskiego“[12].
Rozumie się, że z takiego postawienia kwestyi tysiączne wyniknąć musiały niekonsekwencye. Stojąc na katolickim gruncie, trzeba było konsekwentnie potępiać wszystko to, co nie katolickie, ale z drugiej strony uczniowie Buonarottiego zamykać nie mogli oczu na niepewność argumentacyi takiej.
Dlatego też z jednej strony widzimy, że Rosya ma być wrogiem polskiego społeczeństwa dlatego, że schyzmatycka jej ludność pojęć Chrystusowych katolickich przyswoić sobie nie jest w stanie, z drugiej zaś „Rosya, która była z nami w 25 roku, która braci naszych przyjmowała w głębi Sybiru, czy nie złączy sił swoich z nami przeciw wspólnemu złemu?“[13] Dlatego też „katoliccy patryoci“ zmuszeni są mówić: „Powiemy ludowi: jeżeli chcesz spełnić odrodzenie swoje, skrusz najprzód więzy, jakie na rozum twój nałożył fanatyzm, natchniony przez księży“[14].
Czasami niekonsekwencya ta do dziwnych wniosków doprowadza. Robespierre i działacze francuskiej rewolucyi, dla których nasi socyaliści z wysoką zawsze czcią pozostają, stali się w ich oczach... obrońcami katolicyzmu.
Dzisiejszy socyalizm nie ma potrzeby niepewnego szukać poparcia w idealistycznych pomysłach chrześcianizmu, nie zbiera wskazówek dla siebie w fantastycznej dziedzinie narodowego ducha, ale w otaczającym świecie znajduje dostateczną ilość faktów na poparcie swych dążeń i, obserwując pozytywne dane, pozytywne wyprowadza wnioski.
Wszystkie warunki, niezbędne do wytworzenia przyszłego socyalistycznego ustroju, socyalizm obserwować może i w obecnem społeczeństwie; kapitalizm sam je wytwarza i w miarę swego rozwoju bezustannie wytwarzać je musi; im silniej rozwija się kapitalizm, tem bardziej chwiejną się staje podstawa dzisiejszego ustroju społecznego — własność indywidualna. Dzisiaj już, w ogromnej jednej dziedzinie działalności ludzkiej, w sferze produkcyi, nie osobiste bynajmniej potrzeby regulują działalność wytwórcy produktów, ale potrzeby innych, potrzeby społeczeństwa całego. Podział wprawdzie produktów odbywa się jeszcze na podstawie własności osobistej, ale jakim jest ten podział, wykazała w nowszych czasach ekonomia polityczna: opiera się on na wyzyskiwaniu mas, pracy społecznej. Sprzeczność ta pomiędzy wytwarzaniem produktów a ich podziałem, zbyt już wielkim ciężarem przygniata społeczeństwo. Ona to nagromadza miliony w rękach garstki jednostek, wytrąca z rąk mas narzędzia pracy, i rzuca je na pastwę wyzysku; ona wywołuje ekonomiczne kryzysy, podczas których bez korzyści żadnej giną masy produktów, których posiadacze sprzedać nie mogą, a konsumenci nie są w stanie zakupić. Ona też wreszcie usiłuje stawiać tamę nowoczesnemu rozwojowi produkcyi, który, dzięki rozwojowi nauki, postępowi wynalazków, granic dla siebie znać nie chce i wszelkie sztuczne przeszkody, które na drodze mu stają, zniszczyć musi.
Kapitalistyczny ustrój ustąpi wtedy socyalistycznemu.
Kiedy ta chwila zbliżać się będzie, kiedy kapitalistyczny ustrój dojdzie do kulminacyjnego swego punktu, wtedy proletaryat, przyzwyczajony pod kierunkiem kapitału do wspólnej pracy, w walce z kapitałem doszedłszy do międzynarodowej solidarności, dokona przewrotu i na siebie przyjmie pracę urządzenia społeczeństwa na nowych podstawach.
Te, na podstawie ścisłej obserwacyi faktów wyprowadzone wnioski wskazują socyalistycznym partyom współczesnym, że urzeczywistnienie ich dążeń jest niedalekiem. Gromadzianom tak jak i innym ówczesnym socyalistycznym kierunkom wniosków tych brakło. Ale swem jasnem rozumieniem potrzeb ludowych, niezależnością swych myśli, odwagą w ich wypowiadaniu, swą niekłamaną miłością do ludu, zasłużyli gromadzianie, by pamięć o ich działalności wśród nas nie zaginęła.







  1. Cytujemy z wydanego w Jersey w 1854 r. przez Świętosławskiego zbioru p. t. „Lud Polski“.
  2. Lud Polski, Gromada Grudziąż do Emigracyi Polskiej.
  3. Akt oskarżenia tak zwanego Towarzystwa Demokratycznego w skutek odezwy tegoż Towarzystwa do ministra spraw wewnętrznych z dnia 31 października 1835 r.
  4. Tamże.
  5. Buonarotti — przyjaciel, towarzysz i współoskarżony Baboeufa, w jego pamiętnym spisku „Równych“ za czasów Dyrektoryatu.
  6. Lud Polski, Gromada Grudziąż w Portsm. i Gr. Humań w Jersey do Ludu Polskiego na rodzinnej ziemi.
  7. „...Francya i wszystkie narody związane myślą postępu, nie wierzcie słowom T. D... Lud polski nie zerwał z Wami zaczepno-odpornego przymierza. Lud Polski jest wiernym waszej rozległej rodziny członkiem, i jeżeli się kiedyś podniesie, będzie to w skutek wspólnej z wami dążności.“ (Akt oskarżenia Tow. Dem. i t. d.)
  8. „To wolne i spokojne propagowanie zasad bez poparcia ich krwią, to słowo bez miecza, ta bezustanna doktryna bez wcielenia jej w życie za pomocą gwałtownych środków, to nudne i od wieków ciągnące się płaczkowanie nad nieszczęściami ludzkości bez podniesienia w tej sprawie mas uciśnionych, które by więzy swe jednem silnem potargały wstrząśnieniem, jest niewiarą w zbawienność celów i może być tylko skutkiem odrazy do reform, a przeto musi być skrytem zamiłowaniem istniejącego porządku, samolubstwem, do którego własny wpłynął interes“... (Akt oskarżenia Tow. Demokr. i t. d.) Nie zawsze wprawdzie, ale często.
  9. Lud Polski Gr. Grudziąż i Gr. Humań. Odpowiedź manufakturzyście z Manchesteru.
  10. Lud Polski, Gr. Grudziąż, Komisya przygotowawcza do wydawców „Europejczyka“ (Bucheza i Roux).
  11. W jaki sposób zamiast chrześciańskich ideałów nasi socyaliści zdołali postawić katolickie, zrozumieć trudno. Katolicyzm miał być u nich przedstawicielem jedności, poświęcenia, braterstwa. Zapominali oni, że jeżeli w imię chrześciańskiego braterstwa apostołowie i męczennicy chrześciaństwa śmierć ponosili, to w imię katolickiego braterstwa mordowano albigensów, palono maurów i żydów w Hiszpanii, spalono Hussa i zabijano husytów, wyrzynano protestantów we Francyi i t. d. i t. d.
  12. Przytoczone z „Wiary i Przyszłości“ Mazziniego w odpowiedzi „Ludu Polskiego“, Gr. Grudziąż i Humań na drugi projekt Manifestu Tow. Dem. Polskiego.
  13. Gr. Humań do Wydziału Londyńskiego Gromady Grudziąż.
  14. Lud Polski, Gr. Grudziąż do sekcyi Fontainebleau.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.