Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona/Pieśń siódma

<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona
Redaktor Lucjan Rydel
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1902–1903
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Piotr Kochanowski
Tytuł orygin. Gerusalemme liberata
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pieśń siódma.
ARGUMENT.
Tu Erminią do siebie przyimuie
Pasterz. Tankred wpadł w Armidzine sidła;
Raymund się pychę okrócić gotuie
Cyrkaszczykowę, co Bogu obrzydła
Y z niem, sam a sam w polu się kosztuie.
Od anyelskiego obroniony skrzydła;
Belzebub widząc, że Argant słabieie,
Pioruny ciska, wichry dmie, dżdże leie.
1.

W  tem Erminia, nieboga, zmartwiała,
Y bez pamięci biegła w onem czesie,
Wodzę puściwszy, za łęk się trzymała,
A koń ią, gdzie chce po krzewinie niesie.
Y to tam, to sam, nędzna uciekała
Po różnych drogach i po gęstem lesie,
Że naostatek z oczu ią stracili
Ci, co się za nią w pogonią puścili.

2.

Iako po długiey pracey zmordowani,
Charci się nazad do smyczy wracaią,
Kiedy iem zbędzie z pola prętka łani,
Którą ogonić w chróście trudno maią —
Tak ci daremno oną spracowani
Pogonią, w ten czas barzo się sromaią,
A ona przedsię co nadaley stroni,
Ani wzad weyźrzy, ieśli ią kto goni.

3.

Całą noc y dzień cały uciekała
Po różnych ścieżkach y po różney stronie
Y nic, okrom swych wrzasków nie słyszała,
W straszliwey lasu głuchego zasłonie;
A kiedy ciemna noc ustępowała
Y dzień wyprzągał z wozu swoie konie,
Nad Iordanową wodą z konia zsiadła
Y poszła na brzeg y tam się układła.

4.

Ieść nie pomyśli, ale kłopotami
Y swem nieszczęściem utrapiona żyie:
Płaczem nieboga y gęstemi łzami
Karmi się tylko y łzy same piie;
W tem ią sen swemi obłapił skrzydłami,
Pod które troski y frasunki kryie,
A miłość przedsię, iako y na iawi
We śnie ią trapi y we śnie ią bawi.

5.

Nie ocknęła się, aż kiedy słyszała
Drobnego ptastwa wesołe śpiewanie
Y wody, która cicho się ruszała,
Ku dniowi z wiatry lekkiemi igranie;
Podniózwszy oczy, przy stronie uyźrzała
Domki, ubogich pasterzów mieszkanie,
A między wodą y lasem się zdało,
Że ią coś znowu do płaczu wołało.

6.

Ale on iey płacz nieuhamowany
Zastanowił się od dźwięku nowego,
Który się zdał bydź z piszczałki zmieszany
Y z pasterskiego śpiewania prostego;
Postąpi daley do chróścianey ściany
Y uyźrzy w cieniu pasterza starego:
On plótł koszyki, stado pasąc swoie,
A przed niem śpiewa chłopiąt małych troie.

7.

Uyźrzawszy zbroię, poczęły przez płoty
Uciekać w gęstwę dzieci wylęknione;
Erminia iem włos ukaże złoty
Z hełmu y oczy do śmiechu skłonione.
— „Nie przerywaycie — prawi — swey roboty,
Skończcie śpiewanie y rymy uczone,
Szczęśliwi ludzie! a wiedzcie, że moia —
Woyny nie niesie waszey pieśni — zbroia.


Domenichino: Erminia and the Shepherds
8.

Ale to u mnie, oycze, wielkie dziwy,
Iako po wszytkiey kiedy Palestynie,
Żołnierz tam y sam biega drapieżliwy —
Ty tak bespiecznie mieszkasz w tey krainie“.
Na to iey pasterz powiedział szedziwy:
— „Minął mię dotąd y da Bóg, mię minie
Żołnierz w tych lesiech, ani tu o woynie
Słychać y dotąd mieszkam tu spokoynie.

9.

Lubo to nieba sprawuią życzliwe,
Że tu pasterza niewinnego bronią,
Lubo — iako więc pioruny straszliwe
Wysokie wieże pospolicie gonią —
Tak y łakomych żołnierzów krwie chciwe
Szable przed nędzą y ubóstwem stronią,
A na królewskie tylko ważą głowy
Y gdzie łup wiedzą bogaty gotowy.

10.

Łatwiey się w swoiey chudobie ukryię,
Skarbów y żadnych nie chcę maiętności —
Wolno bez troski y kłopotu żyię,
W sercu niezbędney nie noszę chciwości;
Z przeźroczystego zdroiu wodę piię,
To moie skarby, to me szczęśliwości!
Z tego ogródka mam swe wyżywienie
Y z tego bydła moye dobre mienie.

11.

Małą się rzeczą ludzkie przyrodzenie
Obeydzie zawżdy y człowiecze zdrowie;
Czeladzi me mam, ci tylko przy żenie
Pilnuią bydła moyego — synowie;
Mam swe uciechy: tu dzikie ielenie,
Tu wyskakuią przedemną kozłowie,
Ptacy bespieczni przedemną śpiewaią,
Ryby bespieczne po wierzchu pływaią.

12.

Beły te czasy, ieszcze w miodem lecie,
Kiedy baczenia u człowieka mało,
Żem też umyślił wędrować po świecie:
Paść mi się bydła w oyczyźnie nie chciało;
Chwilem żył w Memphim y w tamtem powiecie
Służyć mi się też królowi dostało
Y chociam tylko ogroda pilnował,
Wiem, co dwór umie, bom go też skosztował.

13.

Długom był śmiałą nadzieią bogaty,
O iakom wytrwał y wycierpiał siła!
Ale z młodszemi iako skoro laty,
Próżna nadzieia ze mnie ustąpiła;
Płakałem długo, wspominaiąc na ty[1]
Oyczyste mieysca y to moia była
Ostatnia wola, żem dwory opuścił,
A na ten żywot spokoynym się puścił!“

14.

Gdy Erminia oney słodkiey mowy
Y słów starego pasterza słuchała,
Swoich trosk wielkich y kłopotów z głowy
Część iakąkolwiek sobie wybiiała
Y w swem nieszczęściu ratunek gotowy
Wziąć w onych skrytych lesiech zamyślała,
Chcąc w nich tak długo mieć swoię zabawę,
Ażby się szczęście wróciło łaskawe.

15.

Y pocznie mówić onemu starcowi:
— „Szczęśliwyś trzykroć y błogosławiony!
Żeś poznał, co złe y twemu stanowi
Spokoyneś mieysce obrał z każdey strony;
Skłopotanemu memu żywotowi
Życz też pokoiu — proszę — y obrony:
Prziym mię do siebie! niech tu miedzy lasy
Złożę na chwilę troski y niewczasy.

16.

Y ieśliby cię miała chęć uwodzić
Do złota, pereł — mam ich część przy sobie
Y gotowamci zarazem nagrodzić
Twą dobrą wolą przeciw mey osobie!“
W tem iey łzy z smętnych poczęły uchodzić
— Iedna po drugiey — oczu w oney dobie,
Gdy powiadała swoie doległości,
A on słuchaiąc, płakał iey z litości.

17.

Cieszył ią długo starzec, ale ona
Pocichu sama w sobie narzekała;
Potem ią zawiódł, kędy iego żona,
Podeszła w leciech, krosien pilnowała.
Tak z oney twardey zbroie zewleczona,
W gzło się y w tkankę taśmianą przybrała,
Lecz okiem, stanem, postawą ozdobną
Nie bardzo beła, pasterce podobną.

18.

Podły on ubiór pańskiey nie zakrywa
Powagi, ale ma iey w sobie wiele:
Ta potłumiona gwałtem się dobywa —
Lub owce pasie, lubo ogród piele,
Lub z lasu bydło do domu zwoływa,
Lub krosien, albo pilnuie kądziele;
Lubo z motowidł na kłębki prządziona
Zwiia, lub krowom wyciska wymiona.

19.

Częstokroć, kiedy owce w południowe
Gorąco, w cienie y w chłody wegnała,
W bukowe albo w drzewo iaworowe
Kochane imię nożem wkarbowała.
Y swe miłości y przypadki nowe
Na skórach różnych drzew powyrzynała
Y czytaiąc zaś one obiecadła,
Łzy wylewała, wzdychała y bladła.

20.

Z drzewy zaś potem mówiła niememi:
— „Chowaycie w sobie, drzewa przyiaźliwe,
Nieszczęsną miłość z kłopotami memi,
W które mię wdały nieba nieżyczliwe!
Odpocznieli kto pod chłody waszemi,
Ukażcie mu łzy moie nieszczęśliwe —
Że rzecze, moie czytaiąc przygody:
Ach, złe za miłość tak wierną nagrody!

21.

Może być, ieśli bogowie łaskawi
Niewinnych prośby maią na swey pieczy —
Że się tu kiedy móy niewdzięcznik stawi
[Choć się to zdadzą niepodobne rzeczy]
Y nad moiem się grobem co zabawi,
W którem ten zewłok położę człowieczy —
Y późnych nad niem łez wyleie kilko,
Albo — ieśli to siła — westchnie tylko.

22.

Tak, ieśli dusza nie była szczęśliwa
Żyiąc, szczęśliwsza po śmierci zostanie!
Y czegom będąc nie dostała żywa,
Móy zimny popiół pod ziemią dostanie!“
Tak z niemem drzewem rozmawia troskliwa,
A płacz iey częste przerywa wzdychanie.
Temczasem Tankred, długo obłądzony,
Daleko od niey w różne ieździ strony.

23.

Zaraz z obozu biegł do przyległego
Lasu przez pole za nią prosto w tropy,
Lecz od gałęzia y liścia gęstego.
Żadney na ziemi nie znać było stopy;
A gdy iuż śladu nie widział bitego,
Ani chałupy, ani żadney szopy —
Nakłada ucha, ieśli w oney ciszy
Dźwięk albo tentent iaki gdzie usłyszy;

24.

Ieśli się kędy suche liście kruszy,
Albo na dębie, albo na sośninie;
Ieśli się także albo zaiąc ruszy,
Albo ptak iaki po gęstey krzewinie.
Bieży tam wzawód nadstawiaiąc uszy,
Aż naostatek, tam koń rączy kinie,
Gdzie dźwięk usłyszy iakiś, na to mieysce
Przybiegł, a iasny miesiąc świecił ieszcze.

25.

Przybiegł tam, kędy w gęstem leśnem cieniu
Z skały przeyźrzysta woda wypadała
Y daley bieżąc po drobnem kamieniu,
Między pięknemi brzegami spadała.
Tam począł wołać, ale przy strumieniu
Echo się tylko głosem ożywała,[2]
A w tem iutrzenka swoye złote włosy
Ukazowała, raney pełne rosy.

26.

Wzdycha żałośnie a nieba winuie,
Że tak z niem sobie czyniły igrzyska
Y nad swą panią zemścić się ślubuie
— Gdzieby tam przyszła — tego pośmiewiska;
Naostatek się powrócić gotuie,
By mógł wybłądzić wzad do stanowiska,
Wspomniawszy na dzień blisko naznaczony,
Bić się z rycerzem od przeciwney strony.

27.

Iuż noc iasnemu uchodziła dniowi,
Poiechał daley y poyźrzy po oku:
Aż w górę z dołu ktoś, kuryerowi
Podobny, bieży ze wszystkiego skoku;
Bicz trzymał w ręku na dół ku koniowi,
Trąbka na sznurze wisiała u boku.
Zastanowi go Tankred y przywita
Y o drogę go do obozu pyta.

28.

„Tam — prawi — prosto iadę, wyprawiony
Od Boemunda“ — Tak oba iachali,
Bo mniemał Tankred, że go stryi w te strony
Wysłał do woyska. Potem przyiechali,
Kędy ieziorem wielkim otoczony
Był mocny zamek y tam się udali
O tey godzinie, kiedy się zmierzkało
Y słońce iasne w morze zapadało.

29.

Zatrąbił w trąbę kuryer przed mosty,
Zaczem spuszczono na dół wzwód drzewiany.
„Do obozu — pry — ztąd gościniec prosty,
Dziś się tu prześpiem, aż świt przydzie rany.
Grabia z Kosence, dzień dopiero szósty,
Wziął tu ten zamek szturmem pod pogany“.
Tankred się murom wysokiem dziwuie
Y obronie się wielkiey przypatruie.

30.

Nie dufa przedsię y zdaleka stoi,
Myśląc o iakiey zdradzie w oney dobie,
Lecz, iako ten, co śmierci się nie boi.
Namniey tego znać nie daie po sobie;
Dufa swey ręce, dufa mocney zbroi.
Która iuż nieraz wytrwała na próbie,
O poiedynku iednak wiedząc bliskiem,
Nie radby się bił w onem czasie z ni-skiem.

31.

Tak, naprzeciwko onemu zamkowi,
Z którego był most do łąki przytkniony,
Zatrzymał się kęs, zdradnemu wodzowi
Niedowierzaiąc — łagodnie wabiony.
W tem czasie na most przeciw Tankredowi
W zupełną wszystek zbroię obleczony
Wyszedł ktoś srogi, który iadowitą
Mową nań wołał, a broń miał dobytą:

32.

„Lubo umyślnie, luboś tu trafunkiem
Przyszedł w Armidy zawołaney kraie,
Iuż ztąd nie wyńdziesz: złóż zbroię z rynstunkiem,
Każdy tu wolne w pęto ręce daie;
Wnidź do iey zamku, ale z tem warunkiem,
Abyś iey prawa chował y zwyczaye,
Ani sobie tusz więcey widzieć świata,
Ale tu musisz bydź na wieczne lata.

33.

Chybabyś przysiągł, że będziesz woiował
Każdego, co się od Chrystusa zowie!“
Tankred, gdy mu się pilnie przypatrował,
Poznał go zaraz po herbie, po mowie:
Gaskończyk to był, Rambald się mianował,
Który z Armidą iechał, białeygłowie
Dawszy się uwieść, iey być dworzaninem
Chciał y iey gwoli został poganinem.

34.

Święty Tankreda zdiął gniew w oney dobie:
„Iam — prawi — Tankred, o zdrayco bezecny!
Iam dla Chrystusa miecz przypasał sobie,
Iegom iest rycerz i ten twóy wszeteczny
Ięzyk chcę skarać; pokażę ia tobie,
Żeć dzień dzisieiszy będzie ostateczny
Y że mię niebo na to naznaczyło,
Aby się przez mię twych niecnot zemściło!“

35.

Zbladł, słysząc imie sławne, wylękniony
Rambald, lecz przedsię zdał się śmiały z mowy:
„Po coś tu przyszedł, nędzniku w te strony?
Dasz gardło wnetże y pozbędziesz głowy.
Tem moiem mieczem będziesz okrócony;
A rzeczą to chce pokazać, nie słowy
Y ten twóy poślę łeb ucięty w dary
Twem towarzyszom Chrystusowey wiary!“

36.

Tak mówił Rambald. — A iż iuż czarnemi
Skrzydłami gęste noc siała ciemności —
Lampy się z światły odkryły gęstemi,
Że ledwie mógł bydź dzień więtszey iasności;
Zamek się świecił, iak między nocnemi
Pompami scena. Nieznacznie, w skrytości
Na wierzchu siedzi Armida ubrana.
Gdzie wszystko widzi, sama niewidziana.

37.

Tem czasem wielki rycerz się gotował
Do poiedynku y broni dobywał,
Lecz iż poganin pieszo następował
Y on, widząc to, konia nie używał;
Pieszo szedł także, głowę obwarował
Hełmem, a piersi paiżą zakrywał,
Miecz goły trzymał w ręku. Tak z okrzykiem
Skoczywszy, starł się śmiele z Gaskończykiem.

38.

Gaskończyk kołem w wielkiem chodzi kroku
Y zmyślone nań razy wynayduie,
Ten zaś, choć sobie nadpracował boku,
Iako nabliżey podeń się szańcuie;
Y ieśli ów wzad ustąpi — ten oku
Ledwie dościgły, rączo następuie
Y miecz nań wkoło ciska piorunowy,
Nieustrzeżoney chcąc gdzie dosiąc głowy.

39.

Gdzie przyrodzenie naywięcey zchowało
Żywota, tam się naybarziey napiera;
A przy śmiertelnych razach — tak, że grzmiało,
Ogromnem głosem, na niego naciera;
Kręci się Rambald — nieborak — y ciało
Prędkością kradnie y tarczą zawiera,[3]
To mieczem, to mu puklerzem odbiia.
Że go cięty raz y sztych ieszcze miia.

40.

Lecz nie tak iest ten prętki do obrony,
Iako ów drugi prętki do obrazy:
Posiekł na niem tarcz y szyszak stalony
Iuż podziurawił, nie bez wielkiey skazy;
Iuż ten skrwawiony, a ów niedraśniony
Aż dotąd wszystkie wytrzymywa razy;
Trwoży się Rambald, razem go sromota,
Gniew, miłość gryzie, zdrada y niecnota.

41.

A zwątpiwszy iuż po części o sobie.
Ostatniego z niem szczęścia chce skosztować:
Porzucił paiż, miecz wziął w ręce obie
Y siekł nań, więcey nie chcąc ustępować,
Y zwarł się cieśniey y miecz w oney dobie
Wyniózszy — ciął tak, że żadna hamować
Blacha nie mogła razu tak tęgiego...
Y żebra trochę dosiągł mu lewego.

42.

Potem go w głowę kilkakroć wymierzył,
Że dźwięk szedł taki, iaki daią dzwony,
Hełmuć nie przeciął, ale tak uderzył.
Że nieprzyiaciel przyklękł pochylony;
Żadenby temu podobno nie wierzył,
Iako beł potem Tankred zapalony:
Oczy mu szczerem płomieniem pałaią,
Gniewliwe zęby straszliwie zgrzytaią.

43.

Tak srogi beł wzrok w ten czas Tankredowy,
Że go znieść nie mógł Rambald wielozmienny;
Słyszy, że mu miecz świszczy koło głowy,
Mniema, że mu iuż brzuch przeciął bezdenny,
Uskoczy w stronę, a miecz piorunowy
Uderzył w filar przy moście kamienny,
Skry y kamienie poszły pod obłoki.
A zdraycę zimny mróz uiął za boki.

44.

Ucieka przez most, tak w niem trwoga tęga,
Żeby go same nogi ratowały;
Ów go za kołnierz tylko co nie sięga
I iuż od niego tylko przez krok mały;
W tem wszystko światło obudwu odbiega:
Lampy pogasły, gwiazdy pociemniały,
Iasności nocy namniey nie zostało,
Miesiąca wszystko światło odbieżało.

45.

W cieniu od nocy y czarów sprawionem
Iuż go nie goni zwyciężca w mrok srogi,
Ani go widzi — tylko w mieyscu onem,
Omacnie stawia niebespieczne nogi;
Y wszedł we wrota krokiem obłądzonem,
A nie postrzegł się, że przestąpił progi,
Lecz słyszał potem, że drzwi za niem trzasły,
Kiedy za progi błędne nogi zaszły.

46.

Równie tak ryba na wielkiem iezierze,
W które swą słoną morze wchodzi wodą,
Gdy się na pokóy y na ciszą wzbierze
Y przed morską się chroni niepogodą —
Zawrze się sama, wzad się darmo bierze
Y z utraconą żegna się swobodą;
Bo przyrodzenie te wrota — otwarte
Weszciu, lecz wyszciu sprawiło zawarte.

47.

Tak nieszczczęśliwy Tankred w one czasy,
Wpadł w niewidomą ciemnicę bespiecznie[4]
Y wszedł, zkąd nigdy — uwiązany pasy
Ciemnego mroku — nie mógł wyniść wiecznie;
Wprawdzie drzwi ruszył y mocne zawiasy
Silił się urwać rękoma koniecznie,
Lecz próżno, tylko głos słyszał: „Iuż w łyku
Wiecznie — Armidzin będziesz niewolniku!

48.

Tuć naznaczone na wieki mieszkanie.
Śmierci się nie bóy iednak z żadney strony!“
Nie odpowiada nic na to wołanie,
Lecz wzdycha tylko rycerz obłądzony;
Nieszczęściu łaye y narzeka na nie,
Głupstwo y miłość winuie strapiony:
Czasem sam z sobą rozmawia w milczeniu:
„Mnieysza — zbyć słońca, mnieysza — być w więzieniu;

49.

Więtsza — zbyć słońca dobrze iaśnieyszego,
Którego, ato, na wieki pozbędę
Y iuż z iey wzroku — nędzny — wesołego,
Nigdy podobno cieszyć się nie będę“.
Wtem na Arganta wspomni zuchwałego,
Dopiero westchnie: „Gdzie — pry — kolwiek siędę,
Gdzie się obrócę, wszyscy będą szydzić
Y tak, o hańbo, wiecznie się mam wstydzić!?“

50.

Tak cześć y miłość niewidomie psuie
Y gryzie serce w wielkiem bohaterze;
A gdy się ten tak nieborak frasuie,
Arganta dawno miękkie mierzi pierze.
Tak go chciwość krwie y sławy morduye
Y gniew na pokóy y długie przymierze:
Że choć ma ieszcze niezgoione rany,
Pragnie, żeby niósł dzień szósty świt rany.

51.

Nocy tey, która on dzień uprzedzała,
Ledwie się trochę położył do spania,
A wstał tak rano, że ieszcze bez mała
Pod kilka godzin było do śniadania;
Mówi o zbroię, co w głowach leżała,
A giermek mu ią dał bez omieszkania,
Nie iego zwykłą, ale darowaną
Od króla, wszystkę złotem nabiianą.

52.

Weźmie ią[5] zaraz y na się oblecze
Y bynaymniey ią nie beł obciążony,
A miecz ogromny, co z obu stron siecze,
Do boku sobie z lewey przypiął strony,
Iako się świeci kometa, gdy miece
Krwawem ogonem promień rościągniony,
Co państwa mieni y wiedzie choroby,
A króle straszy y wielkie osoby —

53.

Tak się on w ten czas świecił w lśniącey zbroi,
A oczy krwią niósł y gniewem piiane;
W twarzy surowey strach mu szczery stoi
Y śmierć w niey sroga gniazdo ma usłane;
Śmiałe to serce, które się nie boi,
Kiedy — gdzie oczy rzuci zagniewane —
Macha ogromnem po powietrzu mieczem,
A głosem woła więtszem, niż człowieczem:

54.

„Niedługo zdraycy y rozbóynikowi
Chrześciańskiemu moc ukażę swoię;
Oduczę się go równać Argantowi,
Pozna wnet siłę, pozna rękę moię!
Na więtszą wzgardę iego Chrystusowi,
Utnę mu głowę y złupię mu zbroię,
A potem takiem ozdobiony łupem,
Nakarmię kruki y psy iego trupem“.

55.

Tak w rozdrażnionem właśnie widziem byku,
Którego miłość bodzie zazdrościwa,
Ogromnie ryczy y z onego ryku
Na więtszy się gniew i siłę zdobywa
Y gdy o bliskiem wie spółmiłośniku,
Rogi o twarde dęby wyostrzywa,
Piasek nogami miece niespokoiny,
Z przeciwnikiem swem prędkiey chciwy woyny.

56.

Taką wściekłością pobudzony, wkłada
Harde poselstwo z gniewem trębaczowi:
„Iedź do obozu, a skoroć się nada,
Chrystusowemu powiedz rycerzowi,
Żem ia iuż gotów!“ Za tem słowem wsiada.
A iść przed sobą każe Ottonowi;
Tak spiesznie z miasta wypuszczony iedzie,
A więźnia swego przy strzemieniu wiedzie.

57.

Wtem w róg zatrąbił, a na wszystkie strony
Przez stanowiska dźwięk szedł niecierpliwe,
Bo po obozie wszytkiem rozgłoszony,
Uszy y serca uraził gniewliwe.
Iuż też w naywiętszem senat zgromadzony
Namiecie — czekał, gdzie wszedszy dotkliwe
Trębacz poselstwo sprawił. Wprzód mianował
Tankreda; inszych iednak nie wyimował.

58.

Wątpliwą myślą y leniwem wzrokiem,
Między swoiemi Goffred upatruie,
Lecz długo myśląc, długo miecąc okiem
Godnego w swoich na to nie nayduie:
Przednieyszych nie masz, nie wie o niokiem,
Coby z niem zrównał; Tankred gdzieś próżnuie,
Do Boemunda daleko, Rynalda
Nie masz, co zabił hardego Gernanda.

59.

Nad dziesięć, losem co byli wybrani,
Iechało inszych — co mężnieyszych — siła,
Które Damaszku bogatego pani
Swoią chytrością z woyska wywabiła;
A drudzy tylko milczą zasromani,
U których słabsze y serce y siła:
Każdy się sławy niebespieczney boi,
Wstyd od boiaźni zwyciężony stoi.

60.

Z milczenia Hetman y poznał z postawy,
Że ich strach wielki wszystkich opanował —
Wstał zaraz z mieysca y porwał się z ławy,
[Co w niem żal y gniew pobożny sprawował].
„Byłbych — pry — nie mąż, lecz niewieściuch prawy,
Gdziebych żywota dziś nie odżałował
Y gdziebym sławę memu narodowi
Zdeptać — dopuścić miał poganinowi.

61.

Niechayby woysko y moi żołnierze,
Na stronie na me potkanie patrzali;
Daycie mi zbroię, przynieście pancerze!“
Skoczyli słudzy y zaraz ie dali —
Lecz ty Raymundzie, stary bohaterze,
Któremu z męstwem rozum przyznawali,
Nie dałeś takiey wolności wodzowi
Y takeś w ten czas mówił Goffredowi:

62.

„Uchoway tego, o wszechmocny panie!
Aby w twey głowie wszystko woysko miało
Iść na szańc. Tyś wódz, nie żołnierz — Hetmanie!
Wszystkiemby się nam przy tobie dostało,
Ciebie na wiary świętey zachowanie,
Na skazę niebo pogaństwa obrało;
Ty rządź rozumem, ty władni buławą,
Inszy niech dzieła pod twą czynią sprawą.

63.

Ia, chociam się to skrzywił od starości
Y iużem zgrzybiał, iako mię widzicie —
Będę się z niem bił, kiedy powinności
Rycerzów dobrych wszyscy nie pomniecie.
Gdzieżbych to teraz w takiey był młodości,
W iakiey was widzę, co tylko stoicie
Y nie rusza was y gniew y sromota,
Słuchaiąc, iako bluźni ten niecnota.

64.

Iakim beł wtenczas, kiedy seymowała
Ziemia niemiecka, kiedym ogromnego
Zbił Leopolda, co wszystka widziała
Rzesza na dworze Konrada Wtórego;
A więtsza się to rzecz na on czas zdała,
Pożyć rycerza tak doświadczonego,
Niźli, kiedyby teraz ieden tylko,
Tego motłochu gnał przed sobą kilko[6].

65.

By mi się ona pierwsza krew wróciła,
Iużby beł Argant nie żyw o tey dobie,
Lecz y starość mi nie tak dokoczyła.
Abym żywego serca nie czuł w sobie.
Ieśli mi też śmierć Parka naznaczyła,
Pozna poganin, że mam ręce obie;
Ia wsiadam. Dzień ten moie przeszłe lata
Lepiey ozdobi u wszystkiego świata“.

66.

Tak mówił starzec, a ta iego mowa
Stoi za dobre do męstwa ostrogi.
Ci, co dopiero rzec nie śmieli słowa,
Śmiałość y ostre pokazuią rogi;
Każdemu teraz siła Argantowa
Słaba się widzi, każdy teraz srogi:
Obce z niem Baldowin czynić, chce z Rugierem
Gwelf, Gwidowie dwa, Stephan z Giernierem.

67.

Y Pirrus, który dał naszem na zmowie
[Którą miał skrytą z mężnem Boemundem]
Antyochią — y dway Anglikowie:
Eberard wielki zapaśnik z Rosmundem;
Za niemi potem zaraz się ozowie
Rydolf Irlandczyk z Szotem Rotermundem,
Gildyppa także z swoiem Odoardem —
Chcą się probować z poganinem hardem.

68.

Lecz nadewszystkie Raymund serce chciwe
Y pokazował wzór piękney ochoty:
Iuż, okrom głowy, członki nieleniwe
Oblókł we zbroię zbyt piękney roboty.
Goffred mu rzecze: „O zwierciadło żywe
Dawnego męstwa! niech na twoie cnoty
Naród nasz patrzy, niechay za twem wzorem
Dzielności wyknie y idzie twem torem.

69.

Kiedy bym dziesięć miał między młodemi,
Którzyby beli tey, co ty dzielności —
Iść pod Babilon z krzyżami złotemi,
Miałbych zto serca, miałbych zto dufności;
Teraz schoway się za prośbami memi
Do przystoynieyszych spraw twoiey starości;
W naczynie karty włóż który w tem rzędzie,
A niechay sędzią szczęście y los będzie.

70.

Owszem Bóg sędzią, nie te będą karty!
Iemu są losy y szczęście poddane“.
Lecz Reymund tak był twardy y uparty,
Że chciał imię swe podać napisane.
Wtem Goffred w szyszak nazwiska zawarty,
Włożywszy, wtrząsnął społem pomieszane.
Tam w pierwszey kartce, którą rozwiniono,
Grabie z Tolozy imię naleziono.

71.

Krzyknęli wszyscy wesoło, przygany
Żaden nie może przyczytać losowi;
Sam w ochotnieyszą grabia twarz ubrany,
Młodszem się widzi, podobny wężowi,
Gdy nową skórą na wiosnę odziany,
Połyskuie się przeciwko słońcowi.
Hetman mu szczęścia wesoły winszuie
Y zwycięstwo mu pewne obiecuie.

72.

W tem miecz od boku sobie odpasywał
Y podał mu go, mówiąc temi słowy:
„To iest miecz własny, którego używał
Saski odstępca swoiey zwierzchniey głowy;
Tenem mu odiął, kiedym mu dobywał
Serca z złośliwych piersi. A ty zdrowy
Bierz go ode mnie, a iako mnie służył,
Day Boże, byś go tak szczęśliwie użył“.

73.

A w tem tak długiey zwłoki niecierpliwy
Cyrkaszczyk woła, sromoci i łaye:
„O iako mężny, iako urodziwy,
Iako rycerski lud Europa daie!
Niech wyńdzie Tankred, ieśli boiu chciwy,
Ieśli mu serca y siły dostaie;
Czy leżąc w pierzu podomno do nocy,
Iako y pierwey, chce od niey pomocy?

74.

Ieśli się boi, niech idą rotami,
Iedna po drugiey, iezda y piechota,
Kiedy nikt zemną czynić między wami
Sam a sam nie chce — o iaka sromota!
Grób swego Boga macie pod murami,
Niech wżdy was ruszy do niego ochota!
Prostą do niego tędy drogę macie,
Na cóż więtszego miecze swe chowacie?“

75.

Tak, iako biczem Saracen zuchwały
Siecze po sercu naszych tem łaianiem,
Ale naybarziey uraża się śmiały
Grabia z Tolozy y chce pomsty na niem;
Dzielność się — iako żelazo od skały —
Ostrzy sromotnem iego urąganiem,
Wsiada na swego Aquilina, który
Z prętkiemi niemal równo biega pióry.

76.

Ten się tam rodził, kędy nieprzebrniona
Woda Tagowa wiedzie swe strumienie;
Gdzie woiennych stad matka przychęcona
Ogniem, który w niey budzi przyrodzenie.
Przeciw wiatrowi gębą obrócona,
Płodne od niego przyimuie nasienie
Y tak bez konia rodzi się — o dziwy! —
Z ciepłego wiatru źrzebiec urodziwy.

77.

Rzekłbyś y o tem, że Aquilin zgoła
Z co nayprętszego wiatru urodzony.
Kiedybyś widział, kiedy ciasne koła
To na te czyni, to na owe strony;
Albo, kiedy wciąż — podgrzawszy kęs czoła —
Bieży, iako ptak prętki, przez zagony.
Na takiem grabia w ten czas siedział koniu
Y tak się modlił, będąc iuż na błoniu:

78.

„Ty, któryś pomógł przeciw olbrzymowi
Na Terebincie ubogiey dziecinie,
Że ten, co wszemu był Izraelowi
Straszny, dał gardło małey chłopięcinie —
Hardemu przepych skrusz poganinowi,
A zdarz, o Panie! że tem mieczem zginie:
Niech starzec pychę zetrze iuż przerdzały,
Iako ią w on czas starł młodzieńczyk mały“.

79.

Tak prosił Raymund, a prośby gorące
Z pewną ufnością do Boga posłane,
Tak, iako ogień górolotny rące,
Przeszły niebieskie sfery malowane;
Przyiął ie Twórca y weyźrzawszy w lśniące
Woyska anyołów y ćmy nieprzebrane;
Iednemu go z nich roskazał pilnować
Y w niebespiecznych złych raziech ratować.

80.

Anyoł, który mu stróż beł naznaczony,
Z wieczney niebieskiey Boskiey opatrzności,
Od tego czasu iako urodzony
Na świat, słoneczney zachwycił iasności —
Teraz słuchaiąc, że Bóg nieskończony
Około niego więtszey chce miłości,
Szedł na wysoki zamek, kędy stały
Niebieskich broni pełne arsenały.

81.

Tam oszczep, którem ogromnego smoku
Przebito, wisi u iedney komory,
Tam strzały, które strzelaią z obłoku
Płaczliwe woyny y śmiertelne mory;
Tam y pioruny niewidome oku,
Tam y chowaią tróząb wielki spory,
Którem z samego gruntu ziemie maca
Y wielkie miasta Stworzyciel wywraca.

82.

Między inszemi — puklerz — niebieskiemi
Rynsztunkami się lśniał dyamentowy,
A był tak wielki, że zaiął na ziemi
Od Kaukazu[7] po wierzch Atlantowy,
Oo świętych panów y z sprawiedliwemi
Miasty pobożnych królów strzeże głowy;
Ten niewidomy anyoł na się włoży
Y stanie blisko przy grabi z Tolozy.

83.

Tem czasem ludzi, co się dziwowali,
Wieże y mieyskie pełne beły mury —
Iuż też z Kloryndą ludzie wyiezdżali,
Nie przeiezdżali iednak wierzchu góry;
Chrześcianie też osobno czekali,
Sprawieni w półki. W środku był plac, który
Zostawał wolny y niezastąpiony
Między woyskami — gońcom naznaczony.

84.

Hardy Cyrkaszczyk pyta o Tankredzie,
Nowego kogoś, nowe widząc stroie;
Przymknie się grabia y pudeń podiedzie:
„Gdzieindziey — prawi iest na szczęście twoie.
Nim się on wróci y niźli przyiedzie,
Atom ia gotów odprawić te boie
Y bić się z tobą za niego, a ktemu
Wolno to ma bydź: iako to trzeciemu“.

85.

Rozśmiał się Argant: „A Tankred co? żyie
Czy umarł? gdzie iest? cóż się — pry — z niem dzieie?
Dopiero groził, a teraz się kryie
Y w nogach tylko pokłada nadzieie;
Ale niechay się y pod ziemię wryie,
Niech naostatek dzwonem się odzieie —
Namacam go ia!“. Iuż więcey nie czekał
Raymund, ale rzekł: „Łżesz, by on uciekał!“

86.

Zgrzytnął gniewliwy Cyrkaszczyk zębami
Y surowemi odpowiedział słowy:
„Więc się ty zań biy! A z bohaterami
Ukażęć, iakiey używaią mowy“.
Skoczyli zatem rączo z kopijami,
A oba sobie mierzyli do głowy,
Grabia tak, iako wymierzył — nie zmylił,
Ale cóż potem? ani go nachylił

87.

Argant zaś chybił ponno z wielkiey chęci,
Co wielka była u niego nowina;
Albo też anyoł grabię na pamięci
Miał y zepsował raz u poganina.
Gniew się okrutny w Cyrkaszczyku nieci,
Porzucił drzewo, na chrześcianina
Chce inszey broni y pewnieyszey użyć,
Kiedy mu pierwsza nie chciała posłużyć.

88.

Na rączem koniu przeciw niemu w oczy
Bieży — iako ptak — a miecz ma dobyty,
Ale mu Raymund w prawy bok uskoczy
Y zaś przypadszy, tnie go w łeb zakryty;
Znowu nań zewrze, co ma w koniu mocy,
Znowu on w lewo skoczywszy, w hełm lity
Tnie, ale darmo ciął, bo oba razy
Nie bał się żadney twardy szyszak skazy.

89.

Chce się z niem Argant cieśniey związać zgoła,
Żeby go iako na dół z konia zwalił,
Lecz uskakuiąc grabia chroni czoła,
Boiąc się, by go z koniem nie obalił;
Y to tam, to sam, wielkie czyniąc koła,
To natarł, to się od niego oddalił;
Aquilin żartki, gdzie pan wodzą kinie,
Wyprawuie się, to natrze, to minie.

90.

Iako, gdy dzielny hetman mocney wieże,
Albo wysokiey dobywa gdzie góry,
Wszystkich przystępów kusi: tak odzieże
Stalone siekąc y on szuka dziury;
Ale, iż piersi mocna zbroia strzeże,
Pilnuiąc dobrze powierzoney skóry —
W blach godzi słabszy y gdzie cienkie nity,
Chce gwałtem swóy miecz wrazić iadowity.

91.

Iuż mu blach w kilku mieyscach podziurawił,
Tak, że mu ciekła krew między żelazy,
A sam nie tylko, że się nie u krwawił,
Ale y w zbroi znaczney nie miał skazy;
A Argant dotąd ieszcze nic nie sprawił
Y na wiatr tylko próżne ciskał razy.
Niespracowany, iednak pełen pychy,
Siecze, a czasem srogie czyni sztychy.

92.

Nakoniec z góry Saracen raz cięty
Uczynił — bo się grabia beł nadstawił —
Że, chocia tak beł swą żart kością wzięty,
Aquilin by go iuż beł nie wybawił;
Ale zdaleka uyźrzał anyoł święty
Y z niewidomą pomocą się stawił,
Wyciągnął rękę y dyamentowy
Puklerz podstawił pod miecz Argantowy.

93.

Miecz poszedł w sztuki, bo od rzemieślnika
Broń śmiertelnego z ziemie uczyniona,
Nie mogła zdzierżeć tey, co od kuźnika
Nieśmiertelnego była urobiona;
Cud się to wielki zda u Cyrkaszczyka,
Że mu zostawa ręka obnażona,
Myśli zdumiały, widzi, że nie żarty,
Że tarcz grabina ma tak twarde harty.

94.

Bo mniemał Argant y tak mu się zdało,
Że o tarcz iego on miecz beł stłuczony;
Toż y w Raymundzie mniemanie zostało,
Nie wiedząc, że beł z nieba zasłoniony.
Nie wiedząc, że się żelazo spadało
Y że beł z miecza Argant obnażony —
Stał w mieyscu, niechcąc zwycięstwa podłego,
Z nieprzyiaciela swego bezbronnego.

95.

Chciał iuż rzec, aby miecza kędy dostał,
Lecz zasię potem rozmyślał to sobie,
Że gdzieby przegrał y na placu został,
Wszystkoby woysko zelżył w swey osobie:
Niechciał niegodnie wygrać, choćby sprostał,
O pospolitey myśli też ozdobie...
A w tem mu [patrzcie foremnego strzelca!]
Puścił w twarz Argant ułomione ielca.

96.

Y zaraz boyce dawsze w bok koniowi,
Chce go w pas porwać. Wtem ielca z głowicą
Dosięgły twarzy y Tolozanowi
Nadtłukły nosa dobrze pod przyłbicą;
Nie zlękł się y w bok skoczył Argantowi,
Niechcąc z niem sztuką czynić zapaśnicą
Y kiedy go chciał porwać w rękę prawą,
Zadał mu iednę małą ranę krwawą.

97.

Potem, iak piorun, niedościgły oku,
To ztąd, to z owąd, rączy koń obraca
Y zawsze go tnie po piersiach, po boku,
Kiedy odskoczy y kiedy się wraca;
Co w sobie mocy, co w koniu ma skoku,
Wszystkiego kusi y wszystkiego maca;
Nayskrytszey siły na niego dosięga,
A szczęście z sobą z niebem poprzysięga.


Paolo Domenico Finoglia: Raymond de Toulouse affronte Argant en duel
98.

On w dobrą zbroię y sam w się ubrany.
Odpiera przed się y nic się nie boi
Y iako okręt, co ma sztyr urwany,
Stargany żagiel — ieszcze cało stoi,
A choć iuż ieden bok ma zgruchotany,
Y morze iuż go słoną wodą poi,
Chocia się iuż weń ze wszystkich stron leie,
Ieszcze ostatniey nie traci nadzieie.

99.

Takieś na ten czas miał niebespieczeństwo
Argancie, gdy cię Belzebub ratował!
Ten, cień w zmyślone oblókł człowieczeństwo
Y z obłoku mu członki posprawował,
A Kloryndzine wziąwszy podobieństwo,
Iey mu postawę y mowę darował:
Dał chód, dał mu głos, dał iey zwykłe stroie,
Dał y zwykły blask od iey świetney zbroie.

100.

Do Oradyna strzelca szła sławnego
Mara y rzekła: „Sławny Oradynie!
Ciebie słuchaią strzały y każdego
Celu — kiedy chcesz — żadna z nich nie minie;
Iaka to będzie narodu naszego
Szkoda, ieśli ten wielki rycerz zginie
Y iaka hańba, ieśli do swych cały
Uydzie z zwycięstwem nieprzyiaciel śmiały!

101.

Pokaż y teraz, co umiesz: a w ciele
Tego psa utop twóy belt iadowity,
A my u króla, twoi przyiaciele,
Ziednamyć łaskę y dar znamienity“.
W tem się Oradyn nie rozmyślał wiele.
Obietnicami onemi upity —
Strzałę do prętkiey przyłożył cięciwy
Y wymierzywszy, łuk wyciągnął krzywy.

102.

Świszczy y wiatry siecze rozerwane
Strzała prętkiemi przyprawiona pióry
Y trafi w pasy przęczką pospinane
Y między nity uczyni kęs dziury;
Ostre żeleśce, krwią zafarbowane,
Zwierzchniey dosięgło trochę tylko skóry.
Bo anyoł strzale odiął lotu siła
Y uczynił tak, że się wysiliła.

103.

Ciągnie raniony strzałę grabia stary
Y widzi, że mu krew po zbroi ciecze
Y z niestrzymaney poganina wiary
Strofuiąc, z oczu ogień szczyry miece.
Hetman umowę spólną z oney miary
Zgwałconą widzi, a że strzałę wlecze
Raymund od niego zawsze pilnowany,
Barzo się boi iakiey wielkiey rany.

104.

Y swych do pomsty ręką y ięzykiem
Budzi y chciwey dodawa ochoty,
A ci za wielkiem swoiem woiownikiem
Drzewa w tok kładą y składaią groty;
Y tak obiedwie stronie[8] szły z okrzykiem
Do straszney Marsa wściekłego roboty.
Iuż pola nie znać, a iako rozwlokły
Dym, kurzawy się aż pod niebo wlokły.

105.

Złamane drzewa trzeszczą, tu koń zdycha,
Tu drugi bieży samopas, tu zbity
Rycerz od koni podeptany — wzdycha,
Ten ręki nie ma, ten w poły przebity,
Ten iuż umarły, a ten ieszcze dycha,
Ten świeci srogą przez ranę ielity,
A im się barziey y cieśniey mieszaią —
Krew między sobą hoyniey rozlewaią.

106.

Dostał buławy Argant zapędzony
Y gdzie naywiętsza bitwa beła — skoczył,
Tą sobie wszędzie czynił plac przestrony,
Rozrywał hufce y we krwi ią moczył,
A na Raymunda wszystek obrócony
Gniew niósł, pilnuiąc, żeby go gdzie zoczył:
Właśnie iako wilk, który głodne zęby
Krwią chce napoić — swey łakomey gęby.

107.

Ale go wieley wtrącili mężowie
Y na sobie go trochę zabawili:
Ormin, Grwid ieden y dway Gerardowie,
Rugier y zacny grof na Balnawili;
Lecz im go barziey cni bohaterowie
Ściskali, tem beł sroższy w oney chwili,
Tak, iako ogień, co gwałtem zamkniony
Wychodzi y mur niesie wywalony.

108.

Zabił Ormina, w łeb ranił Gwidona,
Z Rugiera się też dusza gotowała,
W tem koło niego wielka zgromadzona
Kupa zewsząd go oszczepy sięgała;
Kiedy tak — iego siłą — bitwa ona
Z oboiey strony w równey wadze trwała.
Skoczywszy Hetman, rzekł Baldowinowi:
„Następuy z rotą swą ku posiłkowi.

109.

A z prawego się uderz o nie boku,
Gdzie się naywięcey biią y mieszaią“.
Ledwie to wyrzekł — ze wszystkiego skoku
Bieżą y z boku śmiele się potkaią.
Za tem natarciem ustępuią kroku
Y wciąż poganie hurmem uciekaią;
Iuż się szyk zmieszał, hufce rozerwane,
Chorągwie zbite y w ziemię wdeptane.

110.

Iuż prawe skrzydło także ustępuie,
Iuż niewidomey wszędzie pełno trwogi
Y wszyscy zgoła [tak ich strach zdeymuie]
Okrom Arganta, w prętkie pośli nogi;
Ten tyłu tylko sam nie ukazuie,
Ten twarz, ten y wzrok tylko trzyma srogi:
Ktoby sto mieczów, sto rąk miał przy ciele.
Nie uczyniłby — iako on — tak wiele.

111.

Trzyma na sobie miecze, groty, konie,
A przedsię za tak wielkiem nacieraniem,
Czasem to tego, to owego żonie
Y pełno trupów y przed niem y za niem;
Iuż zbroię, iuż ma potłuczone skronie,
Iuż krwią ściekł, a wżdy nie znać tego na niem,
Ale nakoniec gęsty w onem czesie
Lud go obraca y z sobą go niesie.

112.

Musiał tył podać za onemi wały,
Które go wielkiem gwałtem zabieraią,
Lecz iego kroki nie owych się zdały
Y serce także — którzy uciekaią:
Z oczu mu szczyre skry wyskakowały
Y postaremu zwykły gniew chowaią;
Zaiezdża swoich, żeby się wracali,
Nic nie pomogło — wszyscy uciekali.

113.

Chciałby przenamniey ono uciekanie
Rządne mieć, żeby sprawą uchodzili,
Ale strach nie dba na żadne łaianie,
Darmo się groźba y proźba nań sili.
A widząc Hetman, że słabsi poganie
Y że ich iego ludzie przełomili,
Idąc zwycięstwa szczęśliwego cugiem —
Ieden posiłek posyła za drugiem.

114.

Y iedno, że to nie beł naznaczony
Dzień, co od Boga z wieku beł przeyźrzany —
Iużby beł zastęp on niezwyciężony
Miał oney woyny koniec pożądany.
Lecz widząc szatan, żeby beł zniesiony
Za tem zwycięstwem rząd iego z bałwany —
Za dopuszczeniem Pańskiem w mgnieniu oka,
Chmury y wiatry wypuścił z obłoka.

115.

Dzień się y słońce przed chmurami ściska,
Które wychodzą z piekielney ciemnice;
Świata nie widać, ze wszech stron się błyska,
Z gromów straszliwe idą trzaskawice,
Niebo pioruny bez przestanku ciska;
Grad ścina trawy y piękne pszenice,
Pola zalewa; wicher z gruntu maca
Y góry trzęsie i dęby wywraca.

116.

W iednem czasie deszcz, grad, wiatr, zimna woda
Lękliwe biią chrześciany w oczy
Y ona sroga zbytnia niepogoda
Stanowi roty — równa czarney nocy;
Chorągwi nie znać, w ludziach wielka szkoda,
Którzy sobie dać nie mogą pomocy,
Bo tey Klorynda pogody zażyła
Y koniowi w bok ostrogi włożyła.

117.

Wołała na swych: „Za nami życzliwe
Niebo pomaga y za nas woiuie!
Patrzcie, iako nam samem przyiaźliwe
Twarzy y ręce wolne zostawuie,
A ich y w oczy y w czoła lękliwe
Biie y gniew swóy na nich ukazuie,
Światło im bierze, a nam drogę ściele
Dziś do zwycięstwa, następuymy śmiele“.

118.

To rzekłszy, z ludźmi swoiemi natarła,
Tył niepogodzie tylko podawaiąc,
Y z chrześciany tak się mężnie zwarła,
Że poszła przez nie, mało wstrętu maiąc;
A co dopiero mało nie dał garła
Argant — bił naszych, srodze nacieraiąc;
Zaczem iuż wszyscy gwałtem uciekali,
A tyły mieczom y dżdżom podawali.

119.

Gniew nieśmiertelnych y śmiertelnych miecze
Uciekaiące grzbiety prześladuią,
Krew strumieniami wytoczona ciecze,
Którą się wody y drogi farbuią.
Tu trupy końskie, tu leżą człowiecze,
Pyrrus y Rudolph iuż więcey nie czuią:
Tamtemu Argant srogi ściął wierzch głowy,
Ten legł od szable mężney białeygłowy.

120.

Tak uciekali bici chrześcianie,
A piekielnie ie goniły pokusy;
Hetman sam tylko na grad, na łyskanie
Nie dba, grom go nic y piorun nie ruszy;
Na swych surowe groźby y łaianie
Obraca, a iż iuż przegraney tuszy,
Na koniu stoiąc, w obóz otworzony
Przed bramą zbiera lud swóy rozprószony.

121.

Dwa razy konia na on czas rozpuścił,
Chcąc swych ratować przeciw Argantowi,
Dwakroć się okrył y nic nie opuścił,
Co należało cnemu Hetmanowi;
Potem z inszemi ustąpił y puścił
Wolny zwyciężcy plac poganinowi.
Zatem się oni do miasta wracali,
A ci strapieni w obozie zostali.

122.

Ale przed wielką y tam niepogodą
Y wściekłem wiatrem pokoiu nie maią.
Ognie pogasły, obóz spłynął wodą,
Powrozy się rwą, koły się padaią
Y — ze wszystkiego woyska wielką szkodą —
Szalone wichry namioty targaią;
Gromy, dżdże, wiatry społem się mieszały
Z ludzkiemi głosy y świat ogłuszały.

KONIEC PIEŚNI SIÓDMEY.




  1. na ty zamiast: na te, zaimek wskazujący, rodzaj nijaki czwarty przyp. liczby mnogiej.
  2. Echo się tylko głosem ozywała,
    Echo, jako postać alegoryczna rodzaju żeńskiego.
  3. Kręci się Rambald nieborak i ciało,
    Prętkością kradnie i tarczą zawiera...
    szybkością usuwa (z pod ciosów — domyślne) i tarczą zasłania.
  4. bezpiecznie 7, 47, 2 — nieostrożnie, niebacznie; 2, 49, 4; 13, 25, 2 — śmiało.
  5. zamiast: nią — 6 przyp. l. pojed. od ji, ja, jo = on, ona, ono.
  6. kilko — jak „tylko“ rodzaj nijaki do nieużywanego przymiotnika.
  7. Od Kaukazu, czytaj Ka-u-ka-zu —́ ◡ —́ ◡.
  8. Obiedwie stronie, dualis.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Piotr Kochanowski.