<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł List
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

SCENA I.
Noc. Księżyc świeci. Ogród otoczony murem; w głębi furtka. Po prawej stronie róg domu; drzwi, okno wysoko tak, że dostać można, drugie okno w dachu. Po lewej altana, w której siedzenie i stół. W środku drzewo.



Zdzisław.
(wskakuje przez mur do ogrodu. Kapelusz na oczy nasunięty; w płaszczu).

W ogrodzie jestem, i przed domem stoję,
Ale przed czyim? to wielkie pytanie.
A nuż to nie jest Orgona mieszkanie?

(po krótkiém myśleniu)

Dzisiaj, przeczuwam, coś dziwnego zbroję.
Bo choć tu jest Zofia, jakże ją wyszukać?
Wołać nie można... nie wypada pukać...
Nie znam jej opiekuna ani jego żony,
Będę więc pewnie z niczém odprawiony.
Tak.... i Zofia pisze „nie zwierz się nikomu“

(chodzi zamyślony)

Ha! sto trzydzieści, ma być numer domu.

(czyta nad drzwiami spinając się i zachodząc z różnych stron)

Jeden, jest... lecz to?... pięć... nie, trzy, trzy oczywiście!
Ach, nie trzy, ośm; nie, to jest... Niech cię piorun trzaśnie!
Głupiec napisał jakby datę w liście. (chodzi)
Tak drobno, cienko, jak na drwiny właśnie.

Łokciowe być powinny numera na bramie,
Niech nikt oczów nie psuje i głowy nie łamie;
Przeklęte drobne numera!
Ha!... dalej w nogi, ktoś furtkę otwiera.

(odchodzi za dom).




SCENA II.
Orgon, Radost (wchodzący furtką).
Orgon.

Otóż i w domu. Jak miłe ustronie!
Nieprawdaż, lube, domek! co? a drzewa?
Złe kupno? powiedz.

Radost.

Kochany Orgonie...

Orgon (oglądając się w zachwyceniu).

Jaka spokojność!

Radost.

Niech cię to nie gniewa..

Orgon (jak wprzódy).

Co za powietrze! tylko pociąg nosem,
A!... słodycz!... roskosz!

Radost.

Nie jestem ciekawy;
Każdy niech swoim zatrudnia się losem,
Święte dla mnie cudze sprawy...

Orgon (nie słuchając).

To nie miejskie wyziewy, tu odetchnąć miło,
Bodajto na przedmieściu zawsze mieszkać było!

Radost.

Nie jestem, mówię, ciekawy,
Nie chcę twoich myśli śledzić;
Ale chciałbym jednak wiedzieć,

Czemu o wdziękach przedmieścia rozprawiasz
A o zysku ani słowa;
W ręku służących twój handel zostawiasz.
Wszakci to strata gotowa.

Orgon.

Wolę mniej zysku a więcej spokoju;
Z młodum pracował do krwawego znoju,
Dziś choć niestary ale i niemłody,
Nie dziw, że lepszej chcę użyć wygody.

Radost.

Niewielkie w mieście były twoje trudy,
No, i zabawy bywały nagrodą,
Ale tu poznasz, poznasz co to nudy...
Lecz z drugiej strony, kto ma żonę młodą...

Orgon.

Co?... młodą żonę? i cóż ztąd wynika?

Radost.

Nic, dobrze...

Orgon.

Dobrze, ja wiem, wyśmienicie!
Ale rozumiem... co to za myśl dzika!
Wierzyć nie można żadnej już kobiécie?
Każda więc żona, każda ma być płocha?
Otóż ja, ja mojej wierzę.

Radost.

Nie wątpię... wiem, że cię kocha.

Orgon.

Kocha, tak kocha, bo jej ufam szczérze.

Radost.

Hm, hm, czy się o to pytam?

Orgon.

O, wiem co myślisz... w twoich oczach czytam:

Wiem... myślisz, żem się z miasta wyniósł na ustronie
Dlatego, żem zazdrośny, że nie ufam żonie
I że się boję... boję...

Radost.

Czego?

Orgon (z niecierpliwiony).

Czego?... tego...
Wszak rozumiesz?

Radost.

Nie.

Orgon.

No, wszystkiego złego,
Co najczęściej ztąd wypływa,
Kiedy młoda, ładna żona,
Sama sobie zostawiona,
W towarzystwach ciągle bywa.
Mężatka, młoda osoba,
Oczywiście się podoba,
A na trzpiotach nam nie braknie:
Jeden i drugi i trzeci:

(coraz z większym zapałem i wszystko mocno gestykulując)

Już cudzego jak wilk łaknie,
Już się skrada i przymyka,
To się sroży, to się leści,
To naciera, to unika,
To się piękném słówkiem pieści,
Coraz wielbi wdzięki nowe;
A na męża jak na sowę,
Bij zabij, z krzykiem, hałasem,
Że mąż biedny tracąc głowę,
Jeszcze mu się skłania czasem...

Słowem, póty się łasi i rozczula,
I przymila i przytula;
Aż prysk... Jejmość wzdycha...
Piekło w domu... Pan się gniewa.
Jak się nie gniewać u licha,
Chociażby się było z drzewa?

(w największym zapale)

O, gdybym schwycił gdzie takiego trzpiota,
Duszęby wydał w mém ręku niecnota;
Gniótłbym, męczyłbym, szarpałbym jak węża,
Niech wie, co to prawo męża!

Radost.

Ależ Orgonie! cóż tobie to szkodzi?
Ciebie wszakże nikt nie zwodzi?

Orgon (postrzegłszy swoję nieuwagę, zmieszany)

Co?... mnie... nie szkodzi... Otóż egoista!
Jakże, dobro powszechne niczém już u Pana?

(chodzi)

Hm!... Nikt nie zwodzi... to rzecz oczywista,
Bo ufam żonie... zazdrość mi nieznana.

Radost (ziewając).

Ufasz nie ufasz, na co mnie to wiedzieć.

Orgon.

Lecz proszę cię, Radoście, wyznaj z swojej łaski,
Żem ja zazdrośny, kto ci mógł powiedzieć?
Zkądże wyszła ta bajeczka?
Czyto naszego miasta wyuzdane wrzaski,
Czy może koncept z twojego miasteczka?

Radost.

Bodajżem był rok cały jeszcze w domu siedział!
Żeś jest zazdrośny, czym słowo powiedział?

Orgon.

Ja nie jestem zazdrośny, zazdrością się brzydzę,
Nad zazdrośnego męża, głupszego nie widzę.

Radost (uśmiechając się).

I ja toż samo.

Orgon.

Bo jeśli zabronię...
Czego się śmiejesz?

Radost.

Jakaś myśl szalona...

Orgon.
(biorąc go gwałtownie za rękę i na stronę odprowadzając)

Możeś co o mojej żonie?..

(pomiarkowawszy się puszcza nagle rękę)

O, to anioł, moja żona!
Anioł, powiadam, chwalić nie wypada,
Lecz rzadko która te cnoty posiada.

Radost (ziewając).

O, wiem, Celina wzorem żon być może,
Ale pozwól, sąsiedzie, niech się spać położę.
Przyznam ci się, żem zmęczony;
Zbiegłem za tobą wszystkie miasta strony,
Bo nawet w twoim sklepie więcej nie wiedziano,
Tylko, żeś na przedmieście wyniósł się dziś rano.
Łażę i łażę, od bramy do bramy,
Aż cię nareszcie spotykam szczęśliwie.
O ważnych rzeczach rozmówić się mamy,
Lecz potém o tém.

Orgon.

Teraz się nie dziwię,
Co cię do miasta z domu wyruszyło;

Interes, niech i tak będzie,
Zawsze w jakimkolwiek względzie
Oglądać cię miło.

Radost.

Chciałem ci przywieźć mego synowca, Zdzisława;
Ale takim Paniczom nie w guście zabawa,
Gdzie stryj spogląda i czasem poprawi;
Jednak rad nierad przyjedzie do ciebie,
I jeśli zechcesz, dni kilka zabawi.

Orgon.

Co to za wieczór! jak czysto na niebie!

Radost.

Parę tygodni jak wrócił z Krakowa;
Chłopiec jak lalka, nie dla kształtu głowa,
I dobre serce, nie mogę się skarżyć,
Gdyby chciał tylko trochę więcej ważyć
Tak moje rady, jak i moję władzę..
Chcę go ożenić.

Orgon.

O, to, to, ożenić!
Ożenić chłopca jak najprędzej radzę,
Nim zacznie nadto swoję wolności cenić,
Nim się nauczy w teraźniejszej szkole
Nie szukać innej chluby nad sprośną swawolę.

Radost.

Wybrałem mu już żonę; ale Panicz młody
Chce wiedzieć, kto, jak, gdzie, co, i kochać się wprzódy;
A ja nie chcę... To głupstwo... niepotrzebna pycha:
Jak pójdzie do ołtarza, niechaj wtenczas wzdycha.

(Celina ze światłem wchodzi do pokoju)
Orgon.
(wskazując na okno).

Patrz, moja żona. Anioł! królowa! kochanie!
co to za skarb, nie jesteś nawet pojąć w stanie.
Ach, tyle cnoty! ach i wdzięków tyle!
Idź, idź Radoście, zostaw mnie na chwilę,
Zaraz za tobą pospieszę,
Tylko się wprzódy mém szczęściem nacieszę.

(Staje obrócony ku Celinie z wyciągniętemi rękoma. Radost odchodzi. Orgon poczekawszy zbliża się do okna, spina się i zagląda. Celina wstaje od stolika, przy którym pisała i otwiera okno. Orgon staje pod drzewem).




SCENA III.
Orgon, Celina.
Celina (w oknie).

O, witaj chwilo mój umysł pieszcząca!
Witaj! w córy Latony srebrzystej osłonie,
Twoje skrzydełko na ziemię potrąca,
Elizejską spokojność i Eteru wonie.

Orgon (na stronie przez całą scenę).

Hm, hm, hm.

Celina.

Wietrzyk milczy, listek nie szeleści,
Łza czystej rosy łono kwiatów pieści,
Z więzów poziomych uwolniona dusza,
Tęskném uczuciem roskosznie się wzrusza!

Orgon (z wrastającém nieukontentowaniem).

Tęskném uczuciem!

Celina.

Już czuję zbliżenie
Tego, co moje wyciska westchnienie,

Co mnie zachwyca, co mnie nad świat wznosi,
Tak, zbliżenie, przytomność, serce moje głosi.

Orgon.

Tam do kata!

Celina.

Przybywaj w tej cichej godzinie,
Gwiazdo! pochodnio myśli! spocznij przy Celinie,
Niech cię całkiem obejmę, ukryję śród łona!
Z tobąm szczęśliwa, bom z tobą wzniesiona!

Orgon (chwytając się drzewa).

Febra mnie trzęsie.

Celina.

Czemuż zważać uprzedzenie,
Co ciasny zakres nadaje kobiécie,
Czemuż mierząc trwożliwie zawodów przestrzenie,
Najpiękniejszemu nie oddać się w świecie?
Tak, uczuć moich szlachetnych nie zmienię;
Lecz mąż poczciwy o tém się nie dowie,
Jemu nawet to nie w głowie,
Nic nie przeczuwa.

Orgon.

Diabła, nie przeczuwa!

Celina.

Wszelki pozór od ciebie twa żona odsuwa;
Ach, tak być musi, kochany Orgonie!

(zamyka okno; siada i pisze).




SCENA IV.
Orgon.
(trzymając się obiema rękoma drzewa zsuwa się aż na ziemię)
(słabym głosem).

Ach, tak być musi... (zrywa się)
Nie widzę przyczyny.

(chodzi coraz prędzej)

Tak być nie musi, i to tej godziny...
Czuje zbliżenie! chce go ukryć w łonie!
Tak?... Najpiękniejszego w świecie...
I czemu się nie oddać?.. Dobre zapytanie!

(prawie biega)

I mąż poczciwy... (śmieje się)
No, poczciwy przecie!
Nic się nie dowie. Dowie się, kochanie,
Drogie kochanie, aniele!
Wie już nawet, wie za wiele...
Otóż to żony! oto szczęście nasze!
Gwiazda! ha, gwiazda! (tupa nogą)
Ja, ja ją zagaszę.

(wolniej chodząc)

Tylko, Orgonie, nie bądź tak gorący,
Może to wszystko stało się niechcący;
Nie bądź zazdrośnym, to śmiesznie, nieładnie,
Dla Boga, nie bądź zazdrośnym, Orgonie!
Czasem są rzeczy, których nikt nie zgadnie,

(prędzej chodząc)

A zazdrość głupstwo, trzeba ufać żonie.
Zazdrość to zjadliwa żmija!

(biega bijąc się w piersi)

Tak się tam obwija, (szarpiąc kamizelkę)
Tak szarpie, tak dusi,
Dręczy, piecze, wierci, (bijąc się w piersi)
I tu zostać musi
Aż do samej śmierci. (zadychany)
Zatém, a zatém... kto zazdrośny, głupi;
Głupi, ja mówię, głupi i szalony,
Straci swój rozum, rozumu nie kupi,

(z westchnieniem; bez wzgardy)

A żony... No, żony...

(siada osłabiony po krótkiém milczeniu)

Ale tak nagle, bez żadnej przyczyny,
Z dobrej, cnotliwej Celiny
Tożby się stać miało? (z ukontentowaniem)
Aha! ona mnie widziała, (śpiewającym głosem)
I figielek zrobić chciała,
Ale jej się nie udało!

(śmiejąc się idzie do okna i mówi jakby do Celiny głośno, dalej ciszej, ostatnię sylabę cicho)

Wcale się nie...u...da...da...ło...
Pisze! hm, pisze!... cóżbo pisać może?

(spina się patrząc przez lornetkę)

List... (odskakując od okna)
I cóż ztąd? (spina się do okna i odchodząc)
List, głowę moję łożę...
Ale do kogo?... Czyż nie ma do kogo?
Kobiéty najszczęśliwsze kiedy pisać mogą....





SCENA V.
Orgon, Zdzisław.
(Orgon wchodząc do domu, postrzega skradającego się po pod mur Zdzisława, zachodzi mu drogę powoli, przypatrując się z uwagą. Zdzisław, nie mogąc uniknąć, staje. Orgon toż samo; długie milczenie, przez które patrzą na siebie nieporuszenie).
Orgon (uchylając kapelusz).

Dobry wieczór.

Zdzisław (podobnież).

Dobranoc.

Orgon.

Pan chodzi?...

Zdzisław.

Być może.

Orgon.

Noc piękna.

Zdzisław.

Śliczna.

Orgon.

Jasna.

Zdzisław.

Jak dzień.

Orgon.

Cicha.

Zdzisław.

Jak noc.

(milczenie)
Orgon.

Co?

Zdzisław.

Nic.

(po krótkiém milczeniu)
Orgon.

Lubię być na dworze.

Zdzisław.

Tak?

Orgon.

Waćpan?

Zdzisław.

I ja....

(na stronie)

A cóż tam u licha!
Niema końca tej rozprawie.

(do Orgona)

Dobrej nocy.

Orgon.

Wzajemnie. (krótkie milczenie)

Zdzisław (na stronie).

Jak stał tak i stoi.

(odchodząc w głąb sceny).

Bodajżeś pękł!

Orgon.

Milczący... Wygadać się boi....
Hm, hm, ale ja, ptaszku, tu cię nie zostawię;
W cudzém gniazdeczku nie będziesz mi siedział:
Zawołam ludzi... A fe! Każdyby powiedział,
Że mąż zasdrosny; fe! Niech sobie chodzi,
Pod mojém okiem nie wiele zaszkodzi.

(chodzą obydwa przy przeciwnych stronach sceny)
Zdzisław (raptownie).

Jaki tu numer domu, mogę się zapytać?

Orgon.

I owszem... gdybym tylko mógł po nocy czytać.

Zdzisław.

Więc Waćpan nie wiesz?

Orgon.

Nie wiem.

Zdzisław.

To dobrze.

Orgon.

Być może.

Zdzisław.

Waćpan bywasz w tym domu?

Orgon.

Czasem.

Zdzisław.

O tej porze?

Orgon.

Różnie.

Zdzisław (nagle).

I mieszkasz?

Orgon.

Mam dom w mieście.

Zdzisław.

Tak?

Orgon.

Tak.

Zdzisław.

Ładnie.
Któż tu mieszka?

Orgon.

Właściciel.

Zdzisław.

Resztę każdy zgadnie;
Dobra odpowiedź.

Orgon.

Dobra?... to dobrze.

Zdzisław.

Wybornie.

Orgon.

Cieszy mnie to.

Zdzisław.

Lecz wolnoż spytać się pokornie:
Pan, tak zwany właściciel, sam zajął mieszkanie?

Orgon.

Sam, z familią.

Zdzisław.

To jest?

Orgon.

On, on, i dwie Panie.

Zdzisław.

Dwie? jedna żona?

Orgon.

Żona.

Zdzisław.

Druga, może krewna?

Orgon.

Tak niby.

(na stronie)

Jaki bystry.

Zdzisław (na stronie).

Orgon, to rzecz pewna.

Orgon.

Mospanie! masz dobrego we mnie przyjaciela,
Zatém radzę, nie czekać pana właściciela,
Na mój honor, radzę szczérze,
Ruszaj sobie w dalszą drogę.

Zdzisław.

Jego czuciom bardzo wierzę,
I dziękuję za przestrogę.

Orgon.

Jestto człowiek bardzo żywy.

Zdzisław.

Żywy?

Orgon.

I jak!

Zdzisław.

To dobrze.

Orgon.

Nawet popędliwy.

Zdzisław.

Oho!

Orgon.

I lubi, co ma, mieć dla siebie.

Zdzisław.

Ale się dzieli w potrzebie.

Orgon (krzycząc co siły)

Nigdy!

Zdzisław.

Proszę!

Orgon (wstrzymując się).

Nie lubi, gdy kto bez powodu
Wejdzie do jego własnego ogrodu,
I tu i ówdzie jak po swoim chodzi.

Zdzisław.

Nie lubi?

Orgon.

I nie tylko, że nie chce, nie lubi,
Ale czasem i wyczubi.

Zdzisław (z udanym przestrachem).

Taki zły?

Orgon.

Zły.

Zdzisław (jak wprzódy).

Doprawdy?

Orgon (grożąc).

O, zły!

Zdzisław.

Nic nie szkodzi.

Orgon (w złości).

Mospanie!

Zdzisław.

Ależ co mu szkodzić mogą
Ludzie...

Orgon.

Dosyć że mu szkodzą;
Zwłaszcza goście nocną porą,
Co, niech to będzie przestrogą,
Nie wiedzieć zkąd i jak wchodzą.

Zdzisław.

Jakto nie wiedzieć?

Orgon.

Którędyż? proszę powiedzieć.

Zdzisław.

Przez mur.

Orgon.

Przez mur? górą?

Zdzisław.

Górą.

Orgon.

Tak, sans façons?

Zdzisław.

Sans façons.

Orgon (wpół do siebie).

No proszę ja kogo,
I kontent, jakby wjechał wysadzoną drogą.

(odsuwając się na stronę).

Ech! jakaż mnie chętka bierze
Porachować mu pacierze!

(do Zdzisława)

Ale panie sans façons, coś sobie rad wszędzie,
Wiadomo ci pewnie będzie,
Nawet łatwe do pojęcia,
Na co są mury.

Zdzisław.

Na co?

Orgon.

Dla zamknięcia.

Zdzisław.

Tak?... A furtka?

Orgon.

Dla wchodu.

Zdzisław.

I cóż ztąd wynika?
Że głupi kto ją zamyka;
Bo gdyby była otwarta,
Po cóżbym przez mur drapał się, u czarta?

Orgon (wstrzymując się w złości}.

Mój mądry Panie, luby, mój kochany Panie,
Radzę ci, nie chciej zważać na te względy
I nim cię tutaj pan domu zastanie,
Którędyś przyszedł, wynoś się tamtędy.

(Zdzisław idzie ku furtce, Orgon wchodzi do domu.)




SCENA VI.
Zdzisław (wracając).

Więc to Pan Orgon... tak, Orgon o życie...
Zazdrośny, to widziałem; lecz zazdrośny skrycie,
Tego mi właśnie trzeba. Będzie mnie miał wszędzie
I póty mię się nie zbędzie,
Póki się za mną do stryja nie wstawi
I dając mi Zofią siebie nie wybawi.
Jeszcze z nią razem rozważę to ściśle;
Zresztą lepsza niż żadna, nadzieja daleka!
Ale czegóż ja tu myślę?
Czas ucieka
A Zosia może z tamtej strony czeka.

(Odchodzi za dom.)




SCENA VII.
Orgon (otwiera okno, mając list w ręku; wygląda).

Poszedł sobie przecie.
Czekaj, Paniczu, tak wykwintny w mowie,
Gwiazdo, pochodnio, najpiękniejszy w świecie,
Ton list o wszystkiém najlepiej mi powie.

(czyta do księżyca)
„Księżyc malownie cieniując przedmioty kwiecistego
przyrodzenia, zadawalniając zmysłowość i budząc wyobraźnią, lube tworzy ideały“...

Niech pęknę jeśli rozumiem,
A przecież po polsku umiem.

„Ale to światło ulubione, w moich oczach pobladło, niestety! bo nie świeci szczęściu naszemu. W całej mocy zachwytu duszy nie widzę ciebie, drogi przyjacielu!“...

Piękny przyjaciel, niech go piorun trzaśnie!

„Wracam się więc w tę małą cząstkę ogromu wieczności, kiedy pi... pi... pijany“...

To zrozumiale.

„Kiedy pijany roskoszą i ujęty naiwnością duszy mojej, zaszczepiłeś pierwszą latorośl miłości. Przybądź kochanku“...

Już jest, już jest; wszystko jaśnie.

„Przybądź kochanku, ideale mój! spocznij na bijącém sercu, gdzie tyle razy“...

Co u paraliża! co! „gdzie tyle razy!“
I to są własne mej żony wyrazy?
List nieskończony... ale dość mi na tém.

(trze list w rękach)

Pokażę przed całym światem!

(żałośnie)

Pokażę wszystkim, jak mnie zdradzają nikczemnie!
Pokażę, żona co zrobiła ze mnie!
O Boże! Boże! co się ze mną dzieje!
Wściekam się... szaleję...
A świat spokojny... każdy chodzi śmiało,
Jakby się najlepiej działo.

(po krótkiém milczeniu)

Precz trucizno! Niech w piekle cierpi ból wieczysty
Ten, co kobiéty uczył pisać listy!

(rzuca list i okno zatrzaska.)




SCENA VIII.
Zdzisław, (później) Zofia.
Zdzisław.
(wychodząc z za rogu, dostaje listem w twarz).

Ha! co to znaczy? coś na mnie rzucono...
Coś wielkiego... papier pono...
Otóż jest... papier, jakaś kartka, pognieciona;
To figiel Zosi... a może w obawie
By nie wziąść za mnie samego Orgona...
Czy to ty Zosiu?

Zofia (z okienka wyższego).

Czy to ty Zdzisławie?
Ach zaraz, zaraz; dawnom już zejść chciała,
Lecz nie wiesz pod jakiemi tu jestem oczyma.

Zdzisław.

Tylko odważnie.

Zofia.

Będę probowała,
Jeśli mnie tylko wujaszek nie wstrzyma;
Wciąż słucha, patrzy, śledzi co ja robię
I ty uważaj, bo tam poszedł właśnie.

Zdzisław.

To mój przyjaciel.

Zofia.

Czy żartujesz sobie?

Zdzisław.

Nie, nie, tylko chodź; wszystko ci wyjaśnię.

(Zofia zamyka okienko)

List... list jakiś, czytajmy. O! la la la la la!
Szumno gorąco bilecik ulany.
Od kogo do kogo
Te strzały być mogą?
Samaże się to Jejmość tak mocno zapala?
A któżby inny! Nie do mnie pisany;
Ale że go mam w ręku, to się dobrze stało.
Zazdrośnyś, czujny, ale jeszcze mało;
Biedny, o! biedny Orgonie!
Nie pomogą tobie mury.

(drzwi otwierają się)

Otóż Zosia. Niech szuka, zaczekam na stronie,
Wet za wet moja Panno. (cofa się za róg domu.)





SCENA IX.
Radost, (później) Zdzisław.
(Radost w białym szlafroku, czépku nocnym wstążką związanym, wychodząc kładzie chustkę na głowę od rosy się strzegąc i trzyma pod brodą).
Radost.

A, do wszystkich katów!
Tur tur tur na dół, tur tur tur do góry...
Ani wytrzymać... jak w domu warjatów.

(Zdzisław zachodzi z tyłu na palcach, chwyta za ramiona i całuje w twarz przez ramię)
Radost (zadziwiony).

A!

Zdzisław (odskakując kilka kroków w tył).

A!

(milczenie)
Radost (kłaniając się).

Dziękuję.

Zdzisław (skłaniając głowę).

Niema za co.

Radost (na stronie).

Wszakcito Zdzisław! O, ladaco!
Co on tu robi?

Zdzisław (na stronie).

Któż to?

Radost (na stronie).

O tej porze.

Zdzisław (na stronie).

Jedno straszydło po drugiém wyłazi.

Radost (na stronie).

Nie poznał mnie.

Zdzisław (na stronie).

Hm! szpieg może.

(niby do siebie głośno)

Niechże mi się nie narazi,
Ja mu teraz szczérze radzę,
Bo, na poczciwość, przez mur go przesadzę.

Radost (na stronie).

Grozi, grozi, nic nie szkodzi;
Nie takby on zaraz śpiewał,
Gdyby się postrzegł, albo się spodziewał,
Że tu stoi obok stryja.
Dobrze... niech się jeszcze zwodzi,
Mnie to wszystko dziwnie sprzyja:
Poznam i zamiar i sposób myślenia.

Zdzisław (na stronie).

Do mnie wysłany... niema i wątpienia...
Szpieg poczciwy! szpieg Orgona!
Ale poczekaj! nieźle ucieszysz patrona:

Sam będzie szukał, sam mnie prosić musi,
Jeżeli go dziś jeszcze zazdrość nie udusi.

(do Radosta)

Waćpan zapewne jesteś z tego domu?

Radost.

Do usług.

Zdzisław.

Gdybyś nie wydał nikomu,
Miałbym do niego prośbę... bardzo małą.

Radost.

Nie, nic nie wydam... proszę mówić śmiało.

Zdzisław.

Ale nie zdradzisz?

Radost.

Tego nie umiem.

Zdzisław (na stronie).

Nie umie?

(do Radosta)

Będziesz więc milczał pewnie?

Radost.

Ach, to się rozumie.

Zdzisław.

Jak grób?

Radost.

Jak grób.

Zdzisław.

Słowo?

Radost.

Słowo.

Zdzisław (na stronie).

Hultaj! onby ręczył głową.

(do Radosta)

Otóż ta mała prośba... lecz wprzódy zwierzenie.

Radost.

Słucham, słucham.

Zdzisław.

Kocham się... ale to szalenie!

Radost.

W kim?

Zdzisław.

W pani tego domu.

Radost.

Jakto! w cudzej żonie?

Zdzisław.

Dla tego też mi właśnie trzeba twej pomocy.

Radost (na stronie).

Aj! aj!

Zdzisław.

Chciałbym z nią mówić...

Radost (na stronie).

O, biedny Orgonie!

Zdzisław.

Nie mógłbyś nam tej fraszki ułatwić tej nocy?

Radost (na stronie płaczliwym głosem).

Fraszki! o Boże! Boże! cóżem się dowiedział!
Bodajżem był w domu siedział!
Złajać łotra, nie pomoże...
Źle, jak zamilczę... gorzej, jak powtórzę...
Między młotem a kowadłem.
Po cóż ja tu z nieba spadłem!
Ach, na lichoż mnie to wiedzieć!
Ach, w domu mi było siedzieć!

Zdzisław (na stronie).

Jak się śmieje, jak się cieszy,
Że już siatka na mnie spada!
Już do pana myślą śpieszy,
By oznajmić co wybada.

(do Radosta)

Powiem nawet Waćpanu, że piękna Celina
Moje zabiegi postrzegać zaczyna;
Widzę ją w oknie każdego wieczora.

Radost (zatykając uszy chce odejść).
(na stronie)

O, Sodoma i Gomora!

Zdzisław (zatrzymując go).

Jakże? Chcesz mnie zostawić? A fe, to nie ładnie;
Wysłuchajże przynajmniej całą rzecz dokładnie.

Radost.
(na stronie płaczliwym głosem).

Ach, na lichoż mnie to wiedzieć!
Ach, w domu mi było siedzieć!
Ach przyjacielu, ty przeczuwać musisz,
Dla tego tak się kręcisz i dławisz i krztusisz.

Zdzisław.

Gdybym był pewny twojego milczenia...

Radost (na stronie).

Ach Boże, wybaw z tego poniżenia!

Zdzisław.

Pokazałbym ci dowody z jej strony.
Czytaj... znasz rękę. (odsuwając się na stronę)
Co czynię, szalony!
Honor Celiny... szczęście... nawet życie może
Na moje dobro nieroztropnie łożę?

(do Radosta)

Nie, mój Panie, to bajka, ten list jest udany,
Nieprawdęm mówił, byłem obłąkany.
Idź, idź, powiedz, Celina jest najlepszą żoną.

Radost (ochodząc).

Do nóg upadam.

Zdzisław (zatrzymując go).

Słuchaj... I kocha Orgona.

Radost (odchodząc).

Do nóg upadam.

Zdzisław (zatrzymując, już bliżej domu).

Słuchaj... wszystko com powiedział,
Kłamstwo, kłamstwo, rozumiesz? żebyś o tém wiedział!
A kto na mojém nie przestałby słowie,
Przyszlij go do mnie, ja się z nim rozmówię.

Radost (odchodząc).

Do nóg upadam.

Zdzisław (zatrzymując bliżej domu).

Zaraz... jeszcze ci coś powiem:
Jeśli kiedybądź się dowiem,
Że najmniejszej przykrości Celina doznaje;
Jeśli jej wolność, pokój, rozrywki, zwyczaje,
Skutkiem tej rozmowy z tobą,
W czémbądź się odmienią;
To jak mnie widzisz przed sobą,
Tak się łby wasze w mém ręku wylenią.
Łeb o łeb walić, trzeć będę jak dynie,
Aż wam szpiegostwa chęć całkiem przeminie.

Radost (odchodząc).

Do nóg upadam.

Zdzisław (zatrzymując przy drzwiach).

Powiedz, że przez swoje cnoty,
Wdzięki, rozum i przymioty,
Jest od wszystkich poważana,
Szacowana, szanowana,
I lepszego szczęścia warta.

Radost (wydzierając się).

Do nóg upadam. (odchodzi)

Zdzisław (puszczając mu rękę)

Ruszajże do czarta!





SCENA X.
Zdzisław (sam).

Zatém, zatém, mój plan za nic...
Ale nie, względem Celiny,
Honoru nie przestąpię granic:
Nie chcę oszczerstwem powiększać jej winy;
Ale męża będę cieniem,
Wszędzie mnie zoczy za każdém wejrzeniem,
Tak, że kiedy mnie ożeni,
Najszczęśliwszym się oceni.





SCENA XI.
Orgon, Celina.
(Orgon w płaszczu; Zdzisław ustępuje za altanę).
Celina.

Idziesz do miasta?

Orgon (zimno).

Idę.

Celina.

Tak późno.

Orgon.

Nie szkodzi.

Celina.

Sam.

Orgon.

Nic to.

Celina.

Nie chodź.

Orgon.

Muszę. (odchodzi).

Celina.

Pożegnać się godzi.

(Orgon zatrzymuje się, niezupełnie ku niej obrócony; Celina biorąc go za rekę)

Cóż tak nagłego z domu cię wygania?

Orgon.

O, coś nagłego!

Celina.

I kryjesz przedemną?

Orgon.

Jutro ci powiem.

Celina.

Cóż teraz zabrania?

Orgon.

Czasu...

Celina.

Nie trudź się wymówką daremną:
Na to trzeba czasu mało.
Powiedzże duszko, bo się będę gniewać;
Czy ci się co złego stało?

Orgon.

Że się jeszcze nie stało, pozwól się spodziewać;
Ale stać się łatwo może.
Przeto nie zrobię od rzeczy,
Gdy taką tamę położę,
Co mnie nadal zabezpieczy.

Celina.

Aj mężu, mężu, coś tu się w tém święci,
Na co szczérze westchnąć muszę;
Ja to podobno, ja to mimo chęci,
Zasmuciłam twoję duszę.
Ale dla czegoż chcesz działać tajemnie?
Czemuż smutek kryjesz w sobie?
Spełnić twą wolę będzie mi przyjemnie,
Wszystko, wszystko dla cię zrobię.

Jeślim zbłądziła, jeżeli mam wady,
Czém w twém sercu sobie szkodzę,
Popraw otwarcie, udziel swojej rady,
A wdzięcznością ci nagrodzę.
Ach powiedz, mężu, co twoja Celina
Przewinić mogła? W czém trosek przyczyna?
Wierz mi, twoja nieufność niemało mnie boli;
Lecz na spełnienie każdej twojej woli,
Wszelkiego odtąd starania dołożę.

Orgon.

Kochana żono! (na stronie)
Nie, to być nie może!

(do Celiny)

Moja Celino, ty mnie kochasz szczérze,
Ja muszę temu wierzyć... i ja temu wierzę;
Bądź więc spokojna w tym względzie.
Luba Celino! wszystko dobrze będzie,
Ale wyjść muszę, ty nie chodź po dworze:
Kaszlesz trochę, rosa pada,
Zaszkodzić ci może.
Wróć się, i wiesz co, jaka moja rada?

(myśląc co ma powiedzieć)

Nim wrócę... z Zosią nudzić się będziecie...
Zasiądź więc sobie... w żółtym gabinecie...

Zdzisław (z za altany nie bardzo głośno).

W żółtym.

Orgon (oglądając się).

He?

Celina.

W żółtym?

Orgon.
(spoglądając w stronę Zdzisława i odprowadzając ją w przeciwną.)

O, nie, niekoniecznie:

(cicho)

W zielonym lepiej.

Celina.

I cóż?

Orgon.

Przegraj te sonatki,
Co to zrobione były na ślub mojej matki.

(śpiewa początek)

A jutro moję żonkę, jak poproszę grzecznie,
Zrobi mi koncercik mały.

(całuje ją w czoło)
Celina.

Najchętniej, ale wszak nuty zostały,
Nawet i arfa dotąd jeszcze w mieście.

Orgon.

A mówiłem: arfę weźcie!
Mówiłem najmniej trzy razy;
Ale to jest groch na ścianę,
Dawać tym gapiom rozkazy.

Celina.

Łatwo będzie odzyskane,
To nie wielkie opóźnienie.

Orgon.
(patrząc się w stronę Zdzisława).

Lecz czekaj... dam ci inne zatrudnienie:
Skończ mi ten kwiatek, coś penzlem zaczęła,
Kwiateczek cudny, maleńki,
Lubię wszystkie takie dzieła,
Osobliwie twojej ręki.
Celiniu, aj Celiniu, tak malujesz ładnie,
I gdyby nie to, że mi czasem na myśl wpadnie,
Tobyś całkiem zaniedbała.

A to to to do roboty,
Ty ty ty próżniaczko mała!

(żartując zagania ją ku domowi spogladając w stronę przeciwną)
Celina.

Skończę ten kwiatek, niebrak mi ochoty,
Zwłaszcza, gdy tyle cenisz moję pracę,
Ale już nie dziś, penzle także w tamtej pace.

Orgon.

Bierzże diabeł wszystkie paki
I wraz z niemi czeladź całą!
Hultaje! (myśląc)
Proszę... bo to... lada jaki...
Ale ty ziewasz?

Celina.

Ja?

Orgon.

Tak mi się zdało.

Celina.

Jutro do miasta potrzeba wyprawić.

Orgon.

Tobie się spać chce.

Celina.

Co za przywidzenie!

Orgon.

Kiedy ja widzę.

Celina.

Ale wierz mi, że nie.

Orgon.

Bo ty przez grzeczność nie chcesz mnie zostawić.

Celina.

Na honor, że nie.

Orgon.

A oczy zamyka;
Śpiący nie słucha nawet i słowika.

Idź, idź duszko.

Celina.

Nie myślę...

Orgon.

Co za ceregiele!

Celina.

Ale....

Orgon.

No, no.

Celina.

Bo....

Orgon.

Idź, idź!

(ceremoniując się z nią wprowadził do domu i zamykając drzwi za nią, mówi)

Dobranoc aniele.





SCENA XII.
Orgon, Zdzisław.
(Orgon idzie ku altanie, gdzie głos słyszał, obchodzi ją, a przed nim Zdzisław, tak, że na swoje miejsce niewidziany od Orgona wraca.)
Orgon.

Anioł prawdziwy! anioł moja żona!

(po krótkiém myśleniu)

Ach cnota to jest, cnota niezmierzona,
Kiedy kto umie utrzymać się ściśle,
Kiedy jak mędrzec swojém czuciem włada.
Naprzykład chciałem, i inaczej myślę,
Choć jeszcze nie wiem co myśleć wypada.

(po krótkiém milczeniu)

Wszystko byłoby dobrze... byłbym i spokojny,
Gdyby nie w liście zawada;
Bo z paniczem krótka rada:
Dowcipny, młody, przeklęcie przystojny,

Sroży się, sroży ale tchórz tymczasem:
Parę pogróżek rzuconych nawiasem, (śmiejąc się)
A już się wyniósł, jakby go nie było.

(w ciągu tej mowy zbliżył się do Zdzisława, tak, że mówiąc wiersz ostatni tuż koło altany, stanął przy nim)
Zdzisław.

Bardzo przepraszam, nie wyniósł się jeszcze.

(Orgon odstąpiwszy kilka kroków wpatruje się w niego)
(po krótkiém milczeniu).
Orgon.

Bardzo się cieszę. (kłaniając się)
Bardzo mi to miło.

Zdzisław.

I ja w tém także szczęście moje mieszczę.

Orgon.

W czém?

Zdzisław.

Że tu jestem, że widzę Waćpana,
Z którym dziś przyjaźń świeżo zawiązana,
Wróży mi nadal najpiękniejszy związek.
Przeto wypełnię miły obowiązek
Równie wdzięczności, jak uszanowania,
Gdy jutro służyć będę wśród jego mieszkania.

Orgon (porywczo).

Co? Waćpan u mnie?
(wstrzymując się) Zbytek łaski, zbytek,
Wielka mu niedogodność...

Zdzisław.

Wielki i pożytek.

Orgon (porywczo).

Jaki pożytek?

Zdzisław (kłaniając się).

Mieć w nim przyjaciela.

Orgon (kłaniając się).

O!

Zdzisław.

Tak jest, będę...

Orgon.

Nie, nie, choć serce podziela....
Albo wiesz gdzie ja mieszkam?

Zdzisław.

Waćpan mi to powiesz.

Orgon.

Tego Waćpan się nie dowiesz.

Zdzisław.

Nie?

Orgon.

Nie.

Zdzisław.

To dobrze.

Orgon.

Być może.

Zdzisław.

Tak w rzeczy.

Orgon (na stronie).

Cóż, jeśli nie dom własny, dalej zabezpieczy.

(zamyśla się)
Zdzisław (po krótkiém milczeniu).

To bardzo piękna kobiéta.

Orgon (przyskakując do niego).

Kto? co? jak? gdzie?

Zdzisław (obojętnie).

Ta dama co weszła do domu,
Mówię, że piękna.

Orgon.

Któż się o to pyta?

Zdzisław.

Tak tylko mówię.

Orgon.

Cóż to szkodzi komu?

Zdzisław.

Nie szkodzi, owszem, bardzo się podoba.

Orgon (porywczo).

Mospanie!

(wstrzymując się)

A, tak, przystojna osoba.

Zdzisław.

Młoda.

Orgon.

Tak.

Zdzisław.

Świeża.

Orgon.

Dosyć.

Zdzisław.

Kształt, godność w postaci.

Orgon.

Tak, tak, niczego, niczego.

Zdzisław.

Któż bo tak zimno hołd piękności płaci?

Orgon.

A Waćpanu co do tego,
Zimno czy letnio, gorąco czy chłodno?

Zdzisław.

Czy mnie do tego... nikt wiedzieć nie może.

(długie milczenie; Orgon wpatruje się w niego)
Orgon (uderzając go po ramieniu).

Tak, dobrze mówisz, jest osobą godną:
Miła... wzrost piękny... lica świeże, hoże...
Dobra, przyjemna... wszak ją znasz dokładnie?

(czeka odpowiedzi)

A jej dusza!

Zdzisław.

Najczulsza!

Orgon (z westchnieniem).

A jak pisze ładnie!

Zdzisław.

Najnowszym stylem, z ogniem i tęsknotą razem.
Naprzykład, gdyby chciała zająć się obrazem
Tej cichej chwili pięknego wieczora,
Cóżby równego wyszło kiedy z pióra!

(Orgon odskakuje kilka kroków w tył i po krótkiém milczeniu bierze za rękę Zdzisława).
Orgon.

Mój Panie! działać nie lubię w połowie;
U mnie co w sercu to w mowie:
Waćpan mi się podobasz, i to niewymownie,

(wstrząsając mocno ręką)

Ach podobasz się gwałtownie.
Jesteś prawdziwie rzadką w tych czasach osobą;
Zatém w przyjaźni musim żyć ze sobą,
A jako przyjaciele, to pierwsza umowa,
Niech nic jeden przed drugim, w swém sercu nie chowa.

Zdzisław.

Cóż dalej?

Orgon.

Przyznaj mi się.

Zdzisław.

Co?

Orgon.

Miej ufność we mnie.

Zdzisław.

Dobrze.

Orgon.

Powiedz, ty się tu nie kręcisz daremnie?
U takich młodych Panów ja wiem co to bywa:
Ta dama?

Zdzisław.

No, ta dama?

Orgon (puszczając mu rękę gwałtownie).

Jest dama uczciwa;
Niechaj kark skręci, kto mówi inaczej.

Zdzisław.

Ja więc nie skręcę, ustalę go raczej.

Orgon (poufale przysuwając się z uśmiechem).

Podoba ci się... to jest prawda szczéra;
Na co to się zapierać?

Zdzisław.

A któż się zapiera?

Orgon.

Więc wszystko zgadłem, prawda?

Zdzisław.

Hm! po części.

Orgon.

Chciałbyś z nią mówić?

Zdzisław.

Jeśli się poszczęści.

Orgon.

I jak odejdę...

Zdzisław.

Ah, uczyń to przecie.

Orgon (porywczo).

Co? jakto?

(wstrzymując się i na stronę odprowadzając; cicho)

Ale zmiłuj się, w sekrecie,
Bo wiesz, jakby mąż...

Zdzisław.

Co mnie tam to ciele..

Orgon.

Nóżki całuję.
(na stronie) To trochę za wiele.

Zdzisław (odpowiadając).

Bądź zdrów.

Orgon.

Więc pójdę.

Zdzisław.

Może kroków z dwieście?

Orgon.

Ale fe!

Zdzisław.

No gdzież?

Orgon.

Przejdę się po mieście.
Długo zabawię.

Zdzisław.

A, co tak, to ładnie.

Orgon (odchodząc).

Servus.

Zdzisław.

Najniższy.

Orgon (wracając, na stronie.)

Co ma paść, niech padnie.

(do Zdzisława)

Wiesz że cię kocham i kocham niemało.
Radzę ci więc szczérze,
Tylko prędko, tylko śmiało.

Zdzisław.

O, bądź spokojny w tej mierze.

Orgon.
(poglądając ze złością tamowaną, potém gwałtownie ściskając).

A więc.... bywaj zdrów, drogi przyjacielu.

(wracając się).

Ale proszę cię, dla samego siebie:
Miej obyczajność, miej zawsze na celu.

Zdzisław.

Jak w każdej potrzebie.

Orgon.

Drogą respektu.

Zdzisław.

Nigdym z niej nie zboczył.

Orgon (na stronie, uściskawszy go).

Bodajś łbem na dół przez okno wyskoczył!

(wychodzi furtką i wkrótce pokazuje się na murze koło altany, przełazi, zostaje czas jakiś na rękach zawieszony, potém się puszcza, zbiera płaszcz i kapelusz i kulejąc kryje się do altany)
Zdzisław.

Poszedł... rzecz dziwna... ale nim będzie z powrotem
Żebym mógł jako Zosię uwiadomić o tém,
Może i przyjdzie... nikt jej nie zatrzyma...

(chodząc koło domu)

Wszędzie już cicho... światła nigdzie niema.

(światło pokazuje się w oknie, Zdzisław kryje się za róg domu; w pokoju okno otwarte).




SCENA XIII.
Ciż sami, Celina.
Celina.

Gdzież się mógł podziać? zwiedzam każdy kątek
Lecz tu go zostawiłam... mam dobrze w pamięci....

(Celina świécę wystawia i patrzy pod okno)
Orgon.
(w altanie trzymając się za kolano).

Aha! światło, znak!

Celina.

Tak piękny początek!
Może wiatr porwał.... może nim już kręci...
Może, podarty obraz duszy niesie
Po wdzięczném polu, albo dzikim lesie...

(po krótkiém milczeniu).

Ale tak cicho na dworze. (zamyka okno)

Orgon.

Aha! zejdzie po list może.





SCENA XIV.
Zdzisław, Orgon, Zosia.
(wszyscy prawie razem mówią)
Zosia.

Zdzisławie!

Zdzisław.

Zosiu!

Orgon.

Ha! otóż i ona.

(Orgon chrząka. Zosia idzie palec na ustach, druga ręka wyciągnięta przed siebie ku altanie)
Zosia (do siebie).

Znajdę ja ciebie.

Orgon (na stronie).

To mi luba żona!

(Orgon łapiąc ją za rękę, cienkim i cichym głosem śpiewa)

Koło siatki
Dzierlatki
Latały;
Aż się w siatki
Dzierlatki

(swoim głosem w złości)

Złapały!

Zosia.
(uciekając ku domowi i ciągnąc za sobą Orgona, który ją wstrzymać usiłuje).

Ach! gwałtu!





SCENA XV.
Ciż sami, Celina (ze świecą).
Celina.

Cóżto za wrzawa?
Czy to okoliczność cała,
Której widzieć nie mam prawa?
Tegom się nie spodziewała!
Wcale!

Zosia.

I ja nie!

Orgon (macając się za kolano).

I ja nie.

(Celina świecę stawia)
Zdzisław.

I ja nie.

Orgon.

Ależ nie myślisz, najdroższe kochanie,
Że ona, że ja... żeśmy oboje...
Żem chciał za inną chwycić, jak za twoję
Rączkę.

Zdzisław.

Mnie się także zdaje,
Że mój przyjaciel pomylił się trochę.

Zosia.

I ja tak myślę.

Celina (żartując).

Niechże go wyłaję
Za działanie tak zbyt płoche.

Orgon.

O, ja dobrze wiedziałem, że mnie nie posądzisz,
Znasz moję stałość, wierzysz, i wcale nie błądzisz;
Lecz względem innych osób, to inaczej całkiem,
Mógłbym je tu zawstydzić nie jednym kawałkiem:

Schadzki wieczorne, znaki... mam ja dobre oczy,
Mam także uszy, i nie lada uszy,
Widzę kto jak skoczy,
Słyszę jak się ruszy;
Umiem i czytać, uczyłem się przecie;
Poznam litery, nawet i... w bilecie.

Zdzisław (deklamując).
„Ale to światło ulubione, w moich oczach pobladło, niestety, bo...
Orgon.

Co Waćpan możesz wiedzieć dla czego pobladło?

Zdzisław.

A, mogę bardzo wiedzieć kiedy na nos spadło.

Celina.

Co?

Zdzisław (zbliżając się do niej).

Mówić?

Celina (głośno).

Proszę.

Zdzisław (oddając list).

Oto.

Celina.

Mój list?

Zdzisław.

Tak.

Celina.

Mój Panie!
To kłamstwo!

Zdzisław.

Wybacz Pani...

Orgon.

Na co to gadanie?
List był...

Zdzisław.

Ja to wiem, że niegodna głowa
W pędzie omylnym przyjęła jej słowa!
Ale i to wiem, że ztąd wyleciały;
A że dość silno, nie żadnym przypadkiem,
Nos mój świadkiem.

Celina.

To być nie może.

Orgon (tupając nogą).

Na cóż ten protokoł cały,
List miłość oświadczający,
Czuły, górny i gorący,
Czy to on spada z nieba, czy z ziemi wyrasta,
Tyś go pisała, i basta!

Celina.

A ty wziąłeś ze stolika.

Orgon.

Zgadła Jejmość Dobrodzika.

Celina.

Więc i tamtych zostawiać nie było potrzeba.

Orgon.

Jakich tamtych? wielkie nieba!

Celina.

Jest pakiet cały.

Orgon.

Pakiet?

Celina.

Poznałbyś osnowę.

Orgon.

Osnowę?

Celina.

Tak jest, mam blizko połowę.

Orgon.

Czego?

Celina.

Czego? romansu.

Orgon.

Romansu, co słyszę!

Celina.

Tak jest, muszę więc wyznać: romans piszę;
Lecz wiedząc dobrze, że w dzisiejszym świecie,
Nie pozwolono mieć rozum kobiecie,
Że każdy za złe zwykle jej poczyta,
Gdy pióro bierze albo lutnię chwyta;
Kryłam się z pracą, kryłam się, niestety!
Pragnąc zabawy, nie żadnej zalety...

(kłaniając się mężowi)

Lecz ci, co do serc naszych prawo sobie roszczą,
Nawet w marzeniu, szczęścia nam zazdroszczą.

Orgon.

Nie, moja lubciu... Przepraszam cię szczérze,
Nigdy ci sprzecznym nie będę w tej mierze;
Na cóż mi wszelka twych działań wiadomość?
Ale powiedz mi, kto jest ten jegomość?

Celina.

Chciałam cię się spytać właśnie.





SCENA XVI.
Ciż sami, Radost.
(Radost ukazawszy głowę przeze drzwi przysłuchiwał się tej scenie, później wszedł)
Radost.

To zjawienie ja objaśnię.

Zdzisław.

Mój stryj!

Wszyscy.

Stryj?

Radost.

Stryj tego trzpiota.
Ale umieć przebaczać jestto piękna cnota:
Tej się, Orgonie spodziewam po tobie.

Orgon.

I owszem, owszem... Niech już idzie sobie.

Zdzisław (do Radosta).

Zatém to stryj dobrodziej..

Radost (do Zdzisława).

Ciszej chłopcze, ciszej.

Zdzisław (do Radosta).

Przebacz mi...

Radost (do Zdzisława).

Dobrze, dobrze, niech nas nikt nie słyszy.

(do Orgona).

Prosić o rękę Zosi dla Pana Zdzisława
Celem mej podróży było;
Lecz po tém co się zdarzyło,
Na zawsze nim kierować, nie chcę mieć już prawa.

Zdzisław.

Ach, stryju mój kochany, nie odsuwaj ręki,
Tysiączne ci co chwila składać będę dzięki;
Ja kocham Zosię.

Orgon, Celina, Radost.

Kochasz ją?

Celina.

A ona?

Zosia.

Czyż trudno zgadnąć!

Orgon.
(oddychając i biorąc się za kolano).

No, rzecz wyjaśniona.

Radost (do Orgona).

I jakże?

Orgon.

Z duszy, z serca: jeszcze był w Krakowie,
A mnie się już ten związek uwijał po głowie.

(łącząc ich)

Pobierzcie się i żyjcie jak gołąbki w parze;
Wszak ty chcesz, Zosiu?

Zosia.

Kiedy wujaszek tak każe...

Orgon.

Hm! jakie posłuszne dziecie.

Radost.

Szczęść wam Boże!

Zdzisław.

No proszę, co za plotki w świecie:
Mówiono, że Pan Orgon nikomu, nikomu
Nie da i na krok wstąpić do swojego domu;
I ażeby wszelkiego powodu unikać,
Woli i siostrzenicę wraz z żoną zamykać.
Ztąd cała moja skrytość i wszystkie przygody.

Radost.

Co dowodzi, że stary ma rozum, a młody...

(dmucha w rękę)
Orgon.

Dosyć już dosyć, dla Boga!
Niech się raz skończy gadanina cała.
Wy się pobierzcie, ty zaś, lubciu droga!

(z westchnieniem)

Gdyś do romansów ochoty nabrała,
To już wolisz je pisać, a tak najmniej stracę,
Chociaż za przedaż księgarzom dopłacę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.