Płodność (Zola)/Księga trzecia/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Płodność
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Fécondité
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Pewnego czwartku w południe, Mateusz był na śniadaniu u doktora Boutan, w jego mieszkaniu na pierwszem piętrze, gdzie mieszkał przeszło od lat dziesięciu, przy ulicy de l’Université, z tyłu za pałacem Bourbon. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ten gorliwy apostoł licznej familii, płodności, pozostał kawalerem; w rozmowie ze znajomymi objaśniał to z prostodusznym uśmiechem, że tym sposobem był swobodniejszy dla spełniania swej akuszeryjnej działalności przy połogach żon cudzych. Mając bardzo liczną klientelę, doktór Boutan miał czas zajęty i wypoczywał jedynie w godzinie śniadaniowej; gdy więc kto z przyjaciół pragnął z nim pomówić, doktór zapraszał go do siebie na śniadanie, przestrzegając, że będą tylko jajka, kotlet i filiżanka czarnej kawy a wszystko połknięte pośpiesznie, pomiędzy jedną a drugą wizytą u chorych.
Mateusz chciał go zapytać o radę w kwestyi bardzo ważnej. Po nowych dwóch tygodniach namysłu i marzeń o popróbowaniu rolnictwa, wyprowadzenia z chaosu odłogiem leżącej ziemi i stworzenia urodzajnych pól w Chantebled, czuł się coraz namiętnej pochwycony ochotą odkrycia bogactw przez wszystkich wzgardzonych i rzeczywiście cierpiał, nie mając odwagi powzięcia ostatecznej decyzyi. Z każdym dniem wzmagała się w nim chęć rzucenia się na to przedsiębiorstwo, wskrzeszenia życia tam, gdzie leżało bezczynnie uśpione, opanowywała go żądza człowieka, który znalazł do zrobienia dzieło, odpowiadające wrodzonemu uzdolnieniu, dzieło zdrowia, siły i własnemi rękami stworzonego bogactwa. Myśl nad tem snu go pozbawiała. Pasował się sam ze sobą, bo trzeba było wielkiej odwagi, wiary w uśmiechające się nadzieje, by puścić się na przedsiębiorstwo szalone z pozoru a którego mądrość i przezorność on jeden tylko odczuwał. Pragnął o tem wszystkim pomówić z kim wyczerpująco i przedstawić a zarazem zdecydować swoją wąchającą się wolę. A gdy przyszedł mu na myśl doktór Boutan jako człowiek dobry do rady, natychmiast go poprosił o godzinę rozmowy. Był to najodpowiedniejszy dla niego doradca, umysł bystry i rozległy, odważny, wielbiciel życia, człowiek o inteligencyi nie zacieśnionej swoją specyalnością, zdolny dojrzeć po za walkę pokonania pierwszych trudności zamierzonego dzieła.
Od pierwszej chwili jak zasiedli naprzeciwko siebie przy śniadaniowym stole, Mateusz rozpoczął swoją spowiedź, z zapałem opowiadając całość swego marzenia, swojego poematu, jak się o tem wyrażał z wesołym śmiechem. Doktór nie przerywając mu słuchał, widocznie podzielając wzrastające wzruszenie twórcy projektu. A gdy ten zamilkł, prosząc o zdanie, rzekł:
— Mój drogi, praktycznie nic nie mogę o tem orzec, bo nie zasadziłem w mojem życiu ani główki sałaty. Dodam nawet, że twój projekt wydaje mi się tak niezwykle śmiały, że niewątpliwie każdy rolnik, któregobyś spytał o radę, skrytykowałby twoje plany do szczętu, podając ci przyczyny niepomiernej wagi i wypróbowanego doświadczenia. Ale mówisz o zamierzonem dziele z takim zapałem i wiarą, że oto ja, profan, jestem najmocniej przekonany, że odniesiesz najzupełniejsze zwycięztwo. Ale wiedz, że twój projekt schlebia własnem mojem przekonaniom, bo od kilkunastu lat głoszę i dowodzę konieczności miłowania ziemi, zwrócenia się do rolnictwa... Francya nie zakwitnie w pełnej swej mierze, dopóki nie uzna potrzeby licznych rodzin, przekładających wieś nad miasto i żyjących ze zdrowej rolnej pracy wśród płodności ziemi, tej matki karmicielki nas wszystkich. Więc jakże chcesz, bym nie pochwalił twoich zamiarów?.. Zaczynam nawet ciebie posądzać, żeś przyszedł tutaj, jak każdy proszący o radę a pewien, że w zapytanym znajdzie brata i gorliwego wyznawcę tych samych idei, gotowego do tej samej walki.
Obadwaj serdecznie się roześmieli. A gdy Boutan go się zapytał, z jakimi kapitałami rozpocznie nowe przedsiębiorstwo, Mateusz odpowiedział mu spokojnie, że nie chce zaciągać długów i rozpocznie pracować na kilku hektarach, pewien, że trud mu się opłaci i pozwoli wkrótce na rozszerzenie działalności. On będzie głową a przecież zdoła znaleźć potrzebne ręce. Kłopotał się jedynie tem, czy Séguin zgodzi się na wydzierżawienie mu pawilonu i kilku hektarów najbliżej położonego gruntu, ze spłatą rat z dołu a nie z góry. A gdy spytał o to doktora, ten odpowiedział:
— Zdaje mi się, że Séguin łatwo na to przystanie; on pragnąłby sprzedać cały ten majątek, małe dający mu dochody, bo nie wiem, o ile o tem wiesz, że Séguin, coraz więcej wydając, jest w ciągłem poszukiwaniu pieniędzy... Jego pożycie z żoną jest coraz gorsze...
Lecz dyskretnością powodowany zaciął się i dla odmiany rozmowy spytał:
— A Beauchêne, czy już wie, że masz zamiar porzucić jego zakład?..
— Nie... jeszcze nie wie... Pragnę dobrze cały plan obmyśleć, przekonać się o ile jest możliwy do przeprowadzenia i dopiero wtedy przedstawię moje zamiary kuzynowi Beauchêne.
Gdy podano czarną kawę, doktór spiesznie popijając z filiżanki, zaproponował Mateuszowi, że go zawiezie swoim powozem do zakładu, bo właśnie jest to dzień, w którym na prośbę pani Beauchêna stawia się raz w tygodniu, dla upewnienia jej o zdrowiu Maurycego. Chłopiec cierpiał na bóle w nogach a przytem miał żołądek tak delikatny, że musiał się ściśle stosować do przepisanej dyety
— Maurycy ma żołądek dziecka nie wykarmionego piersią własnej matki — mówił dalej doktór. — Twoja dzieciarnia może jeść co zechce, bo zdrowie swe zawdzięcza rozumnej matce, umiejącej spełniać swoje obowiązki. Biedny Maurycy gdy zje cztery wiśnie zamiast trzech, dostaje niestrawności. No, więc jedziemy?.. odwiozę cię do zakładu... Ale pierwej muszę wstąpić na ulicę Roquépine, by wybrać mamkę. Mam nadzieję, że prędko się z tem załatwię. Jedźmy... już czas...
Gdy wsiedli do powozu, powiedział, że właśnie z powodu państwa Séguin musi wstąpić do kantoru stręczeń po mamkę. W domu państwa Séguin odgrywał się teraz cały dramat. Zaraz po urodzeniu się córki, Séguin ogarnięty chwilową tkliwością dla żony, postanowił osobiście się zająć znalezieniem mamki dla małej Andrei. Utrzymywał, że się na tem zna przewybornie i szukał młodej kobiety monumentalnej postaci, o piersiach jaknajwiększych. Lecz pomimo, że ją znalazł, dziecko od dwóch miesięcy wciąż chudło a zawezwany doktór zbadał, że przymierało z głodu. Olbrzymia mamka miała za mało pokarmu a raczej mleko jej, poddane analizie, okazało się za wodniste, niedostatecznie posilne. Zmiana mamki wywołała prawdziwą burzę domową. Séguin trzaskał drzwiami, krzycząc, że już nigdy niczem w domu się nie zajmie.
— Zatem mnie polecono wybranie i przysłanie im nowej mamki, kończył Boutan. A rzecz to pilna, bo jestem zaniepokojony o ich małą córeczkę... Litość ogarnia patrzeć na takie zagłodzone biedactwa...
— A dlaczego matka jej nie karmi? — spytał Mateusz.
Doktór machnął ręką ze zniechęceniem.
— Mój drogi, za wiele żądasz!.. Jak chcesz, by paryżanka, należąca do świata bogatej burżuazyi znalazła czas na karmienie swojego dziecka! Zapominasz o życiu, jakie taka kobieta prowadzi, o sposobie urządzenia jej domu, o konieczności, do której sobie wyobraża, że jest zobowiązana, do wydawania przyjęć, obiadów, wieczorów, tracenia czasu po za domem w przeróżnych magazynach i miejscach zebrań, pokazywania się w świecie, podtrzymywania licznych towarzyskich stosunków, więc tem wszystkiem pochłonięta, nie przypuszcza możliwości zajmowania się dzieckiem i obarczania się obowiązkiem dbania o swoje i jego zdrowie, karmiąc je przez długie miesiące mlekiem własnych piersi... Pamiętaj, że to przedstawia piętnaście miesięcy zrzeczenia się światowych przyjemności!.. A prócz tego są kobiety, będące przedewszystkiem kochankami a nie matkami i w obawie odstręczania od siebie męża, zawsze wybiorą jego, chociażby to się działo z poświęceniem zdrowia dziecka... Zazdrością powodowane, odpychają dziecko, by zachować męża, który w przeciwnym razie mógłby je porzucić dla jakiej pozadomowej miłostki... A pani Séguin wprost drwi sobie z ludzi, przed którymi utrzymuje, że pragnęłaby karmić swoją małą Andreję, lecz nie może, bo nie ma mleka. Nigdy nie próbowała dać piersi dziecku a jestem przekonany, że tak jak wiele innych, mogła była odchować swoje dzieci, sama będąc ich mamką... Ale trzeba było zacząć zaraz od pierwszego... bo dziś, chociaż nie miłość dla męża powstrzymuje ją od spełnienia obowiązku, prawie napewno można powiedzieć, że byłaby niezdolną do takiego wysiłku, przywykłszy do idyotycznego światowego życia... Ale najgorsza sprawa z tem, że kobiety tego rodzaju co ona, rzeczywiście tracą możność karmienia swoich dzieci... po trzech, czterech pokoleniach matek nie karmiących, gruczoły mleczne zanikają i tracą własność wydzielania pokarmu... Ku temu podążamy, mój drogi... ku rasie kobiet zdenerwowanych, narwanych, niekompletnych, może zdolnych urodzić dziecko przypadkowo spłodzone, lecz radykalnie niezdolnych do wyżywienia go własnem mlekiem.
Mateusz przypominając sobie, co pod tym względem widział i z czem miał sposobność zapoznać się u akuszerki Bourdieu i w domu podrzutków, zkąd masowo niemowlęta są wysyłane na wieś, opowiedział swe spostrzeżenia doktorowi Boutan, który rozpaczliwie przytakiwał, do głębi znając okropność losu dzieci odtrąconych przez matki. Zdaniem doktora, solidarność ludzka powinna była obmyśleć cały plan kampanii w imię obrony zagrożonej narodowej przyszłości. Prawda, że coraz częściej powstawały filantropijne instytucje, prywatne zakłady, wywierające wpływ dodatni, ochronny. Ale wobec ogromu zła istniejącego i szerzącego się z nadzwyczajną gwałtownością, ta działalność leku była tak ograniczona, że można ją było uważać za ułudę a w najlepszym razie za wskazówkę, jaką należało iść drogą. Potrzebnemi były środki energiczne i ogólnie stosowane, prawa, mające na celu zbawienie zagrożonej narodowości a obowiązujące: by każda kobieta potrzebująca pomocy znaleść ją mogła od pierwszych dni zajścia w ciążę; należało ją uchronić od niedostatku, od zużywania sił przy pracy; kobieta zaszła w ciążę a więc przyszła matka jest przez to samo najwyższą świętością; połóg powinien się odbywać w najdogodniejszych warunkach, w tajemnicy, jeżeli kobieta tego pragnie; matka i dziecko pielęgnowane przez pierwsze miesiące, powinny mieć byt zabezpieczony podczas piętnastomiesięcznego peryodu karmienia a wtedy dopiero zmniejszy się śmiertelność pomiędzy niemowlętami, dziecko odchowane mlekiem swej rodzicielki, posiadać będzie zapas sił potrzebnych do dalszego rozwoju a kobieta będzie w możności poczęcia następnego potomka. Dla zaprowadzenia tego nowego porządku rzeczy, powinny powstawać jaknajliczniejsze specyalne domy przytułku dla kobiet, będących w ciąży, dla położnic, dla matek karmiących, już nie mówiąc o prawach protegujących i zabezpieczających im byt i pomoc materyalną. By zwalczyć zło, należy je uniemożliwić. Zapewniając opiekę przyszłym matkom, chroni się je od zbrodni, powstrzymuje przyczajoną działalność śmierci, tępiącej swem powiewem rozpoczynające się życia. Tylko ochronnemi środkami można powstrzymać hekatombę noworodków, tę okropną ranę otwartą w łonie narodu, wyczerpującą jego siły, zabijającą go potrochu z dniem każdym.
— A wszystko to, ciągnął dalej doktór, streścić się daje w tej prawdzie, że matka powinna karmić swoje dziecko. W demokratycznem społeczeństwie kobieta z chwilą poczęcia nabiera prawa do czci szczególniejszej, stając się symbolem majestatu, wszelkiej siły i wszelkiego piękna. Dziewica jest tylko nicością, matka zaś przedstawia wieczność życia. Powinna więc być przedmiotem społecznego kultu i naszą religią. Gdy nauczymy się wielbić matkę, to ojczyzna a po zatem i ludzkość będzie zbawiona. Dlatego też pragnąłbym, żeby obraz matki karmiącej dziecko, był najwyższym wyrazem ludzkiego piękna. Ale jakich użyć sposobów, by zaszczepić i utrwalić to przekonanie w naszych paryżankach, we wszystkich francuzkach, że piękno kobiety leży w macierzyństwie, w karmieniu dziecka mlekiem własnych piersi. Gdyby zapanowała taka moda i przyjąwszy się utrwaliła, naród nasz zająłby stanowisko pierwszorzędne i panowałby nad światem! Nieco ważniejszą byłaby ta moda, aniżeli ubieganie się o coraz to odmienny krój sukni, lub sposób noszenia fryzury!
Roześmiał się boleśnie, zrozpaczony, że nie znajdował środka na odmianę i poprawę obyczajów, uświęcających modę licznych familij, wiedział bowiem, że nie burzy się istniejącego porządku rzeczy niczem innem jak narzuceniem nowej, odmiennej koncepcyi piękna. Zakończył przeto:
— Tak więc podług mnie, niema ważniejszego zadania nad macierzyński obowiązek karmienia dziecka. Każda matka mogąca a uchylająca się od tego, jest wielką winowajczynią. A w razach wyjątkowych, gdy kobieta rzeczywiście jest w niemożności wypełnienia tego obowiązku, pozostaje smoczek, który daje dostatecznie dobre rezultaty, jeżeli jest utrzymany w porządku i napełniany mlekiem sterylizowanem... Co zaś do mamki na wsi, po za obrębem domowego ogniska, uważam ten zwyczaj za zły, śmiertelny dla niemowląt a mamka wynajęta i na miejscu, obok matki karmiąca jej dziecko, jest sponiewieraniem uczuć rodzinnych, wstrętnem przekupstwem, źródłem nieskończoności zła a często podwójną zbrodnią, wyrokiem śmierci dla dziecka matki i dla dziecka mamki.
Powóz zatrzymał się przy ulicy Roquépine przed drzwiami kantoru stręczącego mamki.
— Założyłbym się — rzekł doktór wesoło — żeś nigdy nie był w takim kantorze, chociaż jesteś ojcem pięciorga dzieci!
— Prawda, nigdy nie byłem! — odpowiedział Mateusz.
— Więc chodź zemną, zobaczysz coś dla siebie nowego a nie należy pomijać żadnej ku temu okazyi...
Kantor przy ulicy Roquépine, był najgłówniejszy w tej części Paryża i najlepszej używającej opinii. Kierowała nim pani Broquette, blondynka lat około czterdziestu, o twarzy majestatycznej, chociaż trochę za czerwonej; ściskała się mocno gorsetem i nosiła jedwabne suknie koloru zeschłych liści. Lecz jeżeli ta dama reprezentowała godność domu, mając sobie wyznaczone zadanie przyjmowania klientów, duszą przedsiębiorstwa, agentem zawsze czynnym był jej mąż, pan Broquette, drobny człowiek lat piędziesięciu o nosie szpiczastym, ruchliwych oczach i zwinnych gestach. On załatwiał wszystkie formalności, on czuwał nad edukacyą mamek, przyjmował je przybywające ze wsi, czyścił, uczył uśmiechu, grzeczności, lokował w izbach i pilnował, by nie jadły zbyt wiele. Od rana do wieczora krzątał się, biegał, podpatrywał, gderał, terroryzując biedne, brudne dziewczyny, zżymając się na ich grubiaństwo, podejrzywając o kłamstwo a nawet o kradzież. Dom zajmowany przez kantor stręczeń był opuszczonym, zruderowanym dawnym pałacykiem. Pokoje na dole, jedyne przystępne dla klienteli były ponure i wilgotne a dwa wyższe piętra zamieniono na izby dla mamek, sypiających tam wraz ze swojemi niemowlętami. Bezustannie przyjeżdżały jedne, wyjeżdżały drugie, wciąż trwała galopada młodych chłopek ciągniących walizki, koszyki, trzymających nowonarodzone dzieci na ręku i zapełniających izby, korytarze, sale wspólne, co wszystko razem przedstawiało odrażający zajazd, pełen krzyków, wymyślań, pogróżek i smrodu. Państwo Broquette mieli córkę jedynaczkę, piętnastoletnią Herminię, bladą, chlorotyczną, wysoką i wątłą, która leniwie wałęsała się z miną znudzoną, patrząc bezmyślnym wzrokiem na stada zmieniających się wciąż chłopek, zjeżdżających do Paryża dla sprzedania swego uboższego lub bogatszego pokarmu.
Doktór Boutan, znający wszystkie szczegóły odnoszące się do eksploatacyi uprawianej przez małżonków Broquette, poszedł przodem a za nim szedł i Mateusz. Sień dość szeroka przecinająca szerokość domu, kończyła się oszklonemi drzwiami, wychodzącemi na rodzaj podwórza, mającego pośrodku okrągły trawnik gnijący z wilgoci, oraz drzewo, nędznie wegetujące bez dostatecznego światła. Na prawo od sieni było biuro pani Broquette, w którym na żądanie klienteli pokazywały się mamki, oczekujące z niemowlętami w pokoju obok, pokoju, gdzie stół i ławy z prostego drzewa stanowiły całe umeblowanie. W biurze pani Broquette stał garnitur mebli w stylu cesarstwa pokryty czerwonym aksamitem, gerydon mahoniowy, złocony wielki zegar i mnóstwo szydełkowych kwadratów na poręczach foteli i kanapy. Po lewej stronie sieni znajdował się wspólny jadalny pokój obok kuchni. Dwa długie jadalne stoły były obite ceratą i otoczone zniszczonemi krzesłami wyplatanemi słomą i zwykle stojącemi w największym nieładzie. Może środek tego refektarza był codziennie zamiatany, ale podłogę pokrywały warstwy zrośniętego z sobą brudu a w kątach pełno było śmieci. Od progu buchały ztąd zmieszane smrodliwe wyziewy kuchennych swędów, stęchłego kwaśniejącego mleka, niezmienionych pieluch, brudnych sukien i bielizny chłopek o ciele nigdy nie mytem.
Gdy doktór Boutan wszedł do biura, zastał tam panią Broquette zajętą prezentowaniem szeregu mamek jakiemuś staremu panu, który siedząc patrzał na każdą po kolei. Gdy pani Broquette poznała doktora, gestem wyraziła rozpacz, że nie może być natychmiast na jego usługi. Lecz ten uspokoił ją:
— Nic nie szkodzi... niechaj się pani nie śpieszy... mamy czas, poczekamy.
Mateusz, który pozostał w sieni, dostrzegł przez uchylone drzwi pannę Herminię siedzącą pod oknem w czerwonym aksamitnym fotelu i z rozmarzeniem wczytaną w jakąś powieść, podczas gdy jej matka, stojąc przy boku klienta, wychwalała pokazywany towar i z majestatyczną powagą robiła uwagi nad każdą z defilujących mamek. Lecz klient milczał, nie mogąc się zdobyć na żadną decyzyę.
— Chodźmy do ogrodu — rzekł z uśmiechem doktór do Mateusza.
Rzeczywiście w prospektach rozsyłanych przez kantor pani Broquette, to nędzne podwórko było ogłaszane jako obszerny ogród, zapewniający wyborne wiejskie powietrze mamkom oczekującym na znalezienie miejsca. Doktór otworzył oszklone drzwi a wyszedłszy po za nie, Mateusz ujrzał tęgą, młodą chłopkę, zapewne dopiero co przybyłą; siedziała na ławce pod drzewem i podcierała swoje dziecko kawałem oderwanego dziennika. Sama była brudna, jeszcze nie obmyta po odbytej podróży. Cały róg podwórza, był kuchennym śmietniskiem, zawalonym osmalonemi, pordzewiałemi, staremi garnkami i mnóstwem poszczerbionych, rozbitych gliniannych naczyń. Po drugiej stronie, w przeciwnym rogu, znajdowały się drzwi otwarte od izby będącej poczekalnią mamek; tutaj mieściła się cała kloaka zgniłych łachmanów, suszących się brudnych pieluch, porozwieszanych szmat wszelkiego pochodzenia. Były to jedyne kwiaty tego zakątka natury.
Nagle zjawił się pan Broquette, jakby z pod ziemi wyrosły, dążył w stronę doktora Boutan, klienta, dla którego należało mieć wyjątkowe względy.
— Czyż pani Broquette zajęta? — pytał troskliwie. — Nie mogę zezwolić, byście panowie tutaj czekali... Jeżeli łaska, proszę za mną, chcę, byście panowie wygodniej mogli spocząć.
Przebiegłe jego oczy z niepokojem spoczęły na młodej chłopce podcierającej dziecko; zakłopotany tym widokiem, nalegał na tych dwóch obcych świadków, by weszli wewnątrz domu, pragnąc, aby nie oglądali zakulisowego urządzenia kantoru. A zastał ich właśnie przed otwartemi drzwiami poczekalni mamek, patrzących na stado kobiet rozporządzających się jak u siebie, co bynajmniej nie było miłem dla oka. Porozpinane, rozczochrane, przeciągały się, ziewały, długie godziny spędzając w próżniaczem wyczekiwaniu na komendę pani Broquette. Dla wygodniejszego własnego wypoczynku, kładły swe niemowlęta na stole, zawsze zawalonym niemi jak pakietami; podłoga znikła pod mnóstwem zatłuszczonych papierów, resztek wszelakiego jadła i smrodliwych, szpetnych łachmanów. Mdło się robiło na widok tej obory, tej krowiarni tak źle utrzymanej.
— Panie doktorze, błagam, zechciej pan pójść ze mną — powtarzał pan Broquette.
Wobec bezskuteczności swych nalegań, pomyślał, że należy coś uczynić dla podtrzymania opinii o wzorowym porządku całego domu. Rzucił się więc ku młodej chłopce, krzycząc:
— Słuchaj, ty brudasie, dlaczego nie przyniosłaś ciepłej wody dla obmycia swojego dziecka? I po co się tutaj rozwalasz? Dlaczego nie poszłaś na górę, by się choć trochę ogarnąć po odbytej podróży?... Czy czekasz, żebym chlusnął na ciebie kubłem wody, by cię zmusić do mycia?...
Zmusił ją, by wstała i pędził strwożoną ku schodom a wepchnąwszy ją tam, wrócił ku dwóm panom, lamentując z dobrodusznym wyrazem twarzy:
— Ach, panie doktorze, jaka to męka z temi wiejskiemi brudasami, doprosić się nie mogę, by chociaż twarz i ręce sobie obmywały... Bo porządek uprawiamy z zamiłowaniem i całym wysiłkiem pragniemy z panią Broquette, by nasz zakład był czysty! Z dumą więc mogę powiedzieć, że nie moja w tem wina, jeżeli tu i owdzie można dostrzedz jaki pyłek chwilowo niestarty!
Lecz z wejściem młodej chłopki na górę, rozpoczęła się tam jakaś straszliwa wrzawa, kłócono się coraz głośniej, coraz namiętniej, zapewne kułakując się gromadnie. Odgłosy dolatywały od strony schodów wiodących do stancyi mamek a cała ta część domu była nieprzystępną dla publiczności, przed którą skrywano obrzydliwość smrodów, łachmanów i kłótni. Wrzaski stawały się coraz donioślejsze, wprost nie do wytrzymania.
— Panowie wybaczą, że ich na chwilę opuszczę — rzekł wreszcie pan Broquette. Zapewne moja żona zaraz panów zawezwie...
Pobiegł i znikł na schodach z zadziwiającą szybkością. Wrzask podniósł się na chwilę i nagle się uciszył. Dom się teraz pogrążył w grobowem milczeniu. Tylko od strony biura dobiegał głos pani Broquette, z powagą zachwalającej klientowi doskonałość towaru.
Doktór i Mateusz powrócili do sieni i zaczęli po niej chodzić tam i napowrót.
— Wiedz o tem, mój drogi — rzekł doktór do towarzysza — że zewnętrzna strona urządzęnia tego kantoru jest jeszcze niczem, bo najciekawsze spostrzeżenia przedstawiłyby nam dusze tych wszystkich istot... A pamiętaj, że ten kantor należy do lepszych, bo są jaskinie tego rodzaju, gdzie popełniane przekroczenia zmuszają policję do czasowego albo zupełnego ich zamknięcia, chociaż jest niby ciągły nad temi zakładami nadzór i policyjne przepisy obowiązują każdą mamkę, by jadąc do Paryża, była zaopatrzona w papiery, zaświadczone przez miejscowego wójta a stwierdzające jej moralność. Zbrojna w te dokumenta, nowoprzybyła przedstawia je w prefekturze i dopiero tam uzyskawszy zawizowanie, może się starać o miejsce mamki... Ale wszystkie te ostrożności są tylko ułudą i nie zapobiegają oszukaństwom co do lat mamki i wieku jej dziecka, oraz stanu jego zdrowia. Chore niemowlę bywa zastąpione innem, przedstawiającem się jaknajzdrowotniej a zdarzają się nawet mamki zaszłe w powtórną ciążę! Nie możesz sobie wyobrazić zbrodniczej chytrości i przebiegów tych kobiet, pragnących przez chciwość być mamkami w Paryżu. Lecz cała ta szpetota ich postępowania jest dla mnie zrozumiałą, bo obierając sobie zawód mamki, te kobiety tem samem stawiają się w mojem pojęciu na najniższym szczeblu wartości ludzkiej. Czyż może być rzemiosło, przemysł bardziej oburzający i poniżający?... Zdarza się, że uczciwego prowadzenia dziewczyny wiejskie, powziąwszy zamiar uprawiania tego rzemiosła, starają się o samca, jak wiedzie się krowę do byka, by stała się mleczną... W pojęciu kobiety chcącej być mamką, dziecko jest tylko nieuniknioną koniecznością, środkiem do zyskownego handlu. Otóż, gdy dziecko zjawi się na świat, matka o niego nie dba, bynajmniej się nie troszczy, czy ono wyżyje, bo osiągnęła już swój cel i jest dojną samicą. Jest to ostateczne, niepoczytalne, zbydlęcenie się ludzkiej jednostki. I patrz, jakie ztąd zbrodnicze wynikają następstwa: dziecko, któremu mamka sprzedaje swoje mleko, najczęściej umiera, otrzymując inny pokarm, aniżeli natura mu wyznaczyła a dziecko mamki także zwykle umiera, nie mogąc przetrzymać oderwania od piersi, zastąpionych byle jaką paćką, przygotowywaną bez żadnej staranności, tak więc padają dwie ofiary, skazane na śmierć przez własne matki. Czyż może być okrutniejsza zbrodnia, niż ta spełniona na bezbronnych, niewinnych istotach, zaledwie że urodzonych! a jednak śmierć ich nie wywołuje żadnego wrażenia i obojętnie na to patrzymy, zamiast podnieść jaknajgwałtowniejszy protest przeciwko temu mordowaniu, tępieniu zawiązku tych, którzy są przyszłością świata! Ach, otchłań tych okropności jest bezdenna i naród nasz przepadnie, jeżeli nie zdołamy się powstrzymać od składania tego potwornego haraczu nicości.
Wtem drzwi refektarza zostały uchylone i przechadzający się wzdłuż sieni dwaj mężczyźni, ujrzeli la Couteau siedzącą za stołem, po między dwiema młodemi chłopkami przyjemnej powierzchowności. Ponieważ pora śniadania dawno minęła, więc wszystkie trzy jadły chleb z wędliną bez talerzy i widelców. Zapewne dopiero co przyprowadziła je tutaj la Couteau i już ulokowawszy u pani Broquette zwiezione stado, zabierała te dwie, by czemprędzej głód zaspokoiwszy, popędzić na miasto, pewna, że z łatwością znajdzie dla nich miejsca. Ten pokój stołowy o stołach i podłodze przesiąkłych nąjtańszem winem, o ścianach wytłuszczonych i kątach nigdy nie wymiatanych, buchał na sień odrażającemi wyziewami kuchennej stęchlizny.
— A więc znasz la Couteau! — zawołał doktór — gdy mu Mateusz opowiedział swe spotkania z tą kobietą. W takim razie, mój drogi, zetknąłeś się z narzędziem najwstrętniejszych zbrodni... La Couteau jest potworem w swoim rodzaju... A powiedzieć, że skutkiem naszego pięknego ustroju społecznego, odgrywa ona rolę pożyteczną, nieodzowną i ja sam, chcąc spełnić moją misyę, zapewne będę zmuszony odwołać się do jej pośrednictwa, wybierając jedną z mamek, które z sobą przywiozła!
Załatwiwszy się z klientem, pani Broquette z wielką uprzejmością wprowadziła ich obydwóch do swojego biura. Stary jegomość, obejrzawszy wszystkie mamki, odszedł, nie powziąwszy żadnej decyzyi, lecz obiecując, że powróci.
— Są ludzie, którzy sami nie wiedzą, czego chcą — oświadczyła sentencyonalnie pani Broquette. Panie doktorze, proszę mi wybaczyć ale doprawdy nie moja wina, żeście panowie musieli tak długo czekać... Jaknajpokorniej przepraszam... Ale jeżeli panowie chcecie wybrać dobrą mamkę, to będziecie zadowoleni, bo właśnie mam doskonałe okazy. Przedstawię te, które dopiero co ze wsi przybyły...
Herminia zagłębiona w czytaniu powieści, nie raczyła nawet spojrzeć na klientów matki. Wpół leżąc w fotelu, czytała dalej, ukazując z po za książki, chudą, anemiczną twarz, o wyrazie znudzonym i zmęczonym. Mateusz usiadłszy nieco na boku, zadawalniał się być niemym świadkiem uważnie patrzącym, podczas, gdy doktór Boutan, jak kapitan odbywający rewię, stał i śledził za każdym szczegółem rozpoczętej defilady.
Pani Broquette, otwierając drzwi do poczekalni, wprowadzała powoli z gestami najszlachetniejszej powagi, sam wybór swoich mamek, wpuszczając je małemi grupami, po trzy naraz i z niemowlętami na ręku. Przeszło ich w ten sposób ze dwanaście, najróżniejszych, najodmienniejszych, były pomiędzy niemi przesadziste o grubych kościach i członkach, były wysokie jak wiechy, brunetki, o włosach twardych jak szczecina, blondynki o ciele bardzo białem, były powolne i ożywione, były brzydkie i dość ładne. Ale wszystkie miały ten sam głupi i zaniepokojony uśmiech, to samo onieśmielenie i zakłopotanie służącej, niewolnicy wystawionej na sprzedaż i pragnącej znaleźć nabywcę. Były pokorne, oddające się, niezręcznie szukające sposobów przypodobania się a na twarzach ich jawiła się natychmiastowa radość, gdy klient okazał chociażby najlżejszą ochotę rozpoczęcia targu; smutniały zaś i zjadliwie spoglądały na towarzyszkę, jeżeli ta przedstawiała się jako mogąca mieć chociażby pozorne szanse powodzenia. Wchodziły gęsiego, jedna za drugą i także samo wychodziły, ciężko stąpając po podłodze, zmęczone i oszołomione. Z tych dwunastu, doktór odstawił na bok trzy, pobieżnie badając wszystkie po kolei. Z tych trzech zatrzymał jedną, chcąc ją poddać ściślejszemu zbadaniu.
— Podziwiam bystrość spostrzegawczą pana doktora — ośmieliła się zauważyć pani Broquette ze schlebiającym uśmiechem. Nie często mi się zdarza mieć takie perły, jak te trzy wybrane przez pana doktora... A ta, na którą wybór pana doktora padł ostatecznie, dopiero co przybyła... inaczej jużby jej tutaj nie było. A mogę za nią ręczyć przed panem doktorem jak za samą siebie, bo już raz była przezemnie umieszczoną.
Była to kobieta mogąca mieć lat dwadzieścia sześć, średniego wzrostu, brunetka, dość tęga, o pospolitym, szorstkim wyglądzie, lecz ponieważ była już w służbie, więc umiała się zachować dość przyzwoicie.
— A więc to dziecko nie jest twojem pierworodnem?...
— Nie, proszę pana, to moje trzecie.
— Czy jesteś zamężną?..
— Nie, proszę pana.
Doktor był zadowolony, bo jakkolwiek było to zachętą do płochości obyczajów, lecz dziewczyny-matki są wogóle przekładane nad zamężne, są bowiem łagodniejsze, posłuszniejsze, mniej wymagające i nie mają po za sobą całego pocztu familii a zwłaszcza męża, który się staje bezustanną groźbą odwołania żony z Paryża do opuszczonej wiejskiej chałupy. Doktór zajął się więc przejrzeniem jej papierów a następnie przystąpił do ściślejszego zbadania jej organizmu. Obejrzał usta, dziąsła, zauważył, że miała zęby białe i zdrowe. Ręką przeciągał po szyi, chcąc się przekonać o stanie gruczołów a następnie wyszedł z nią do sąsiedniego pokoiku, dla skrupulatniejszego dopełnienia skrytszej rewizyi. Powróciwszy z nią, zbadał stan piersi, rozwój brodawek, ilość i jakość mleka. Zebrawszy kilka kropel na rękę, spróbował smak a zbliżywszy się do okna, obserwował przezroczystość.
— Dobrze... dobrze... powtarzał co pewien czas.
Wreszcie zajął się dzieckiem złożonem przez matkę na fotelu i leżącem grzecznie z otwartemi oczyma. Był to chłopiec co najwyżej trzy miesięczny, silny i prawidłowo rozwinięty. Obejrzawszy mu spód nóg i dłoni, doktór zatrzymał się nieco dłużej przy rewidowania wnętrza jamy ustnej, oraz ujścia kiszki odchodowej, lecz nie znalazł żadnego śladu skażenia dziedzicznym syfilisem, o co w słusznej był zawsze obawie.
Na chwilę odwrócił głowę pytając:
— Czy aby napewno to dziecko jest twoje?...
— Panie doktorze... a zkądbym ja mogła je wziąć, gdyby nie było moje!
— Moja kochana, nie udawaj, że nie wiesz... pożyczacie sobie dzieci przed wizytą doktora.
Skończył badanie, ale jeszcze się nie decydował, powstrzymany sam nie wiedział czem, bo przecież ta kobieta posiadała wszelkie żądane kwalifikacye.
— Czy wszyscy w twojej familii posiadają dobre zdrowie?.. czy nikt z twoich krewnych nie umarł na suchoty?..
— Nigdy nikt, panie doktorze.
— Niepotrzebnie ciebie się pytam, bo prawdy się nie dowiem... Na te bliższe objaśnienia należałoby posiadać chociażby jedną ćwiartkę papieru zapisanego ręką miejscowego lekarza. A czy jesteś zawsze trzeźwa?.. nigdy się nie upijasz?..
— Ach, panie dektorze!
Oburzyła się tak, że musiał ją załagodzić uprzejmemi słowami. Lecz twarz jej zapromieniała prawdziwą radością, gdy doktór, z gestem człowieka zmuszonego uczynić wybór i zdającego się na nieodzowne ryzyko, oznajmił:
— A więc dobrze... rzecz skończona... biorę ciebie a jeżeli twoje dziecko może zaraz być odesłane, to jeszcze dzisiaj wstąpisz do służby do państwa mieszkających pod adresem, który ci zostawię... Jak się nazywasz?
— Marya Lebleu.
Dla okazania względów uszanowania wiedzy doktora, pani Broquette zachowywała się milcząco, prostując się w jedwabnej sukni, przybierając pozy dobrze wychowanej damy, co stanowiło cenną rękojmię moralności, imponującej burżuazyjnej klienteli kantora. Zwróciła się teraz w stronę córki, mówiąc:
— Idź, proszę i zobacz, czy pani Couteau jeszcze nie wyszła.
Ale Herminia powiodła sennemi, wybladłemi oczyma bez zamiaru porzucenia aksamitnego fotelu, więc matka osądziła, że sama powinna spełnić wydany rozkaz. Powróciła z la Couteau, która już była prawie za bramą, wraz z dwiema ładnemi mamkami, czekającemi teraz na nią w sieni przed biurem.
Doktór załatwiał kwestyę pieniężną. Osiemdziesiąt franków miesięcznej pensyi wyznaczył mamce, czterdzieści pięć franków miał otrzymać kantor stręczeń, w co było wliczone mieszkanie i jedzenie kilkodniowego pobytu. Pozostawało jeszcze zapewnić powrót dziecka na wieś, zatem trzydzieści franków i napiwek dla kobiety, która się niem zajmie podczas podróży.
— Odjeżdżam dziś wieczorem — odezwała się la Couteau — zatem mogę zabrać malca. Więc ona się zgodziła do tych państwa przy alei d’Autin? Dobre miejsce, tam służy za pannę garderobiannę jedna z moich przyjaciółek... Marya Lebleu, ma szczęście. Za dwie godziny załatwię się na mieście i przyjdę tutaj, by uwolnić ją od piastowania syna...
Przez drzwi otwarte do sieni, doktór Boutau patrzał na dwie młode chłopki, które czekając na la Couteau, śmiały się, popychały, wesołe i figlarne jak kotki.
— A dlaczego nie pokazano mi tych dwóch?.. Miłe są z wyglądu. Czy to także mamki?
— Mamki? o nie! nie! — zawołała la Couteau z tajemniczym współuśmiechem. Są to młode osoby, które mi powierzone odwieźć do Paryża.
Wchodząc do biura, la Couteau ukośnem spojrzeniem ogarnęła Mateusza, zdziwiona, że go tutaj spotyka, lecz dla ostrożności udała, że go nie poznaje. On zaś siedział na krześle w milczeniu, asystując przy oglądaniu stada i dobijaniu targów, z przykrością patrząc na tę matkę sprzedającą swój pokarm a cały drgnął, gdy la Couteau zwróciła się w stronę zdrowego, silnego niemowlątka które cichutko leżało w fotelu. Zdawało mu się, że już widzi ją unoszącą tę nową zdobycz i spotykającą się z bandą towarzyszek na dworcu kolei żelaznej; każda trzymała tam w szponach nowonarodzone dziecko i szykowała się z nim do odlotu, ku dalekiej wiejskiej trupiarni. Te czarno ubrane kobiety robiły na nim wrażenie stada wron upędzających się za żerem na paryzkim bruku i kradnących rozpoczynające się życia, by je bezkarnie uśmiercić i tuczyć się zgnilizną.
Gdy wreszcie doktór Boutan i Mateusz wyszli z biura odprowadzeni ukłonami właścicielki kantoru, zastali w sieni la Couteau, coś tajemniczo naradzającą się z panem Broquette. Czekała tu na niego, by ukończył kłócić się z rzeźnikiem. Z zasady bowiem grubiańsko traktował wszystkich dostawców, żywiąc mamki najgorszemi ochłapami mięsa, nadgniłemi wiktuałami, które skupował za bezcen. Tąż samą taktykę uprawiał z praczkami, oddając im do spłukania sztuki nieodzownie potrzebnej bielizny, wszystko zaś czego się nie widziało, pozostawiając, by gniło na grzbietach. Obecnie żwawo coś dowodził la Couteau, rzucając wzrokiem znawcy w stronę dwóch ładnych dziewczyn, które dalej śmiały się i bawiły z sobą. Niezawodnie miał dla nich na myśli dobre miejsca, gdzie z łatwością zostaną umieszczone za jego pośrednictwem.
— Ludzie ci uprawiają wszystkie rzemiosła! — rzekł doktór, wsiadając do powozu, Gdy zajechali przed bramę pałacyku państwa Beauchêne, wzruszył ich widok Morange’a, którego teraz codziennie odprowadzała do biura córka. Tak on jak i Regina, byli oboje ubrani w grubą żałobę. Zaraz nazajutrz po pogrzebie Waleryi, Morange powrócił do swego codziennego zajęcia biurowego a był tak przybity, zgnębiony i małomówny, że pozornie można to było wziąć za rodzaj zapomnienia. Lecz jasnem się stało dla Mateusza, że Morange porzucił rojenia o zdobyciu zyskownego stanowiska w Banku kredytu narodowego. Nie mógł wszakże się zdobyć na odwagę wyprowadzenia się z mieszkania umeblowanego gustem żony i chociaż było ono teraz dla niego za obszerne i za drogie, pozostał, bo tutaj żyła niegdyś Walerya, więc i on tutaj żyć pragnął; wreszcie zdawało mu się, że tym sposobem sprawia przyjemność swojej córce. Całość, swego przywiązania posuniętego aż do słabości, złożył teraz w ubóstwianiu Reginy, której podobieństwo do matki stawało się codzień wyraźniejsze. Patrzał na nią całemi godzinami ze łzami w oczach. Żył obecnie tylko tą miłością, marząc o uzbieraniu dla córki jaknajznaczniejszego posagu i wydaniu jej za mąż; tylko przez nią mógł być szczęśliwy o ile w ogólności to mogło być dla niego możliwe. Stał się więc skąpy we wszystkiem co się jej nie dotyczyło, pragnął się starać o dodatkowe roboty, by zarobek ztąd otrzymany zwiększał zbierany posag. Bez niej byłby umarł z rozpaczy w samotności swego opuszczenia. Regina była dla mego widomym celem życia.
Na życzliwe słowa doktora Boutan — odpowiedziała z łagodnym uśmiechem pełnym wdzięku:
— Tak, odprowadzam codziennie papę do biura, by go zmusić do odbycia zemną przechadzki... Inaczej siedziałby zamknięty w swoim pokoju, pracując bezustannie...
Morange miał minę zakłopotaną. Nie chciał przed nikim odsłaniać swego teraźniejszego trybu życia a zwłaszcza, że najchętniej zamykał się w swoim pokoju, otaczając się kolekcyą fotograf; swojej żony.
— Dziś bardzo piękna pogoda, dobrześ pan zrobił, wychodząc na przechadzkę, rzekł Boutan do Morange’a.
Lecz ten podniósł smętną głowę do góry i z podziwianiem spojrzał ku słońcu, jakby je teraz dopiero spostrzegł.
— Prawda... pogoda... Przechadzka jest konieczną dla zdrowia Reginy...
I spojrzał na nią z rozczuleniem, zachwycając się pięknością jej różowej buzi, odbijającej od czarnego, żałobnego stroju. Był w bezustannej obawie, by się nie nudziła pozostawiona w domu samnasam ze służącą przez długie godziny, które spędzał w biurze. Samotność uważał za najstraszniejszą męczarnię, ponieważ sam wtedy rozpaczliwie cierpiał, opłakując śmierć żony i obwiniając się, że jest jej zabójcą.
— Papa nie chce wierzyć, że jestem jeszcze zbyt młoda, by się nudzić — odezwała się znów Regina z wesołym uśmiechem. A przecież od czasu, jak mama nas opuściła, muszę ją trochę w domu zastąpić, wreszcie pani baronowa często po mnie przyjeżdża.
Wydała okrzyk radości, ujrzawszy powóz zatrzymujący się przed chodnikiem, na którym stali, rozmawiając. Przez uchyloną szybę karety wyjrzała dobrze jej znana kobieca głowa.
— Papo, patrz! pani baronowa! Zapewne była u nas i Klara musiała jej powiedzieć, że wyszłam, by ciebie tutaj odprowadzić...
Regina rzeczywiście odgadła. Morange doprowadził córkę do powozu, z którego Serafina nawet nie wysiadła. A gdy ujrzał Reginę radośnie wskakującą do karety, zaczął baronowej dziękować z tkliwą wdzięcznością, rad, że ukochane dziecko trochę się rozerwie. Stał spoglądając za odjeżdżającym powozem a gdy ten znikł, Morange nagle przygarbiony, postarzały, poszedł do biura, zapominając pożegnać się z tymi, z którymi przed chwilą rozmawiał.
— Biedny człowiek! — szepnął Mateusz — nie mile rażony przyjaźnią Serafiny z Reginą.
W tejże chwili przez jedno z okien pałacyku, Beauchêne zawezwał Mateusza, by wszedł na górę wraz z doktorem. Znaleźli Konstaocyę z Maurycym w saloniku obok stołowego pokoju, zkąd nadszedł Beauchêne kończąć filiżankę czarnej kawy i paląc cygaro. Boutan zajął się zbadaniem zdrowia Maurycego i znalazł, że jest silniejszy w nogach, ale z żołądkiem było zawsze źle i najmniejsze wykroczenie po za przepisaną dyetę, stawało się przyczyną zaburzeń, mogących mieć groźne skutki. Konstancya będąca w ciągłych obawach o syna, zarzucała doktora pytaniami, słuchając z nabożeństwem jego odpowiedzi, Beauchêne zaś, odprowadziwszy Mateusza na stronę, rzekł:
— Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tam już się wszystko odbyło?
Śmiał się, wydymał czerwone policzki, cmokał z zadowoleniem cygaro, puszczając kłęby dymu. A nie otrzymując odpowiedzi, dodał:
— Przecież wiesz o czem mówię a wyobraź sobie, że nie dalej jak wczoraj, spotkałem tę ładną blondynkę...
Mateusz spokojnie odparł, że czekał zapytania z jego strony, by mu zdać sprawę ze swojej misyi, sam bowiem nie miał ochoty poruszać tak drażliwej kwestyi. Ponieważ pieniądze złożone w jego ręce, starczyły na opłacenie wszystkich kosztów, zatem pozostawało mu tylko złożenie pokwitowanych rachunków, których całą paczkę ma w pogotowiu na każde zawołanie. Zaczął wymieniać szczegóły, lecz Beauchêne przerwał mu, jakby z nadmiaru uradowania:
— Czy wiesz, co się stało?... Otóż odważyła się przyjść prosić o robotę! naturalnie, że nie do mnie się z tem zwróciła, ale do nadzorcy wydziału, gdzie pracują kobiety. Na szczęście przewidziałem to i wydałem surowe rozporządzenie, więc dozorca jej wręcz odmówił, twierdząc, że nie może przyjąć jej usług ze względu, że mogłaby znów zakłócić istniejący porządek. Bo przyznaj, mój drogi, że niezawodnie zaczęłaby się znów bić ze swoją siostrą! A wreszcie takt nakazuje, by ta dziewczyna nie pokazywała się więcej w moim zakładzie!
Poszedł po kieliszek z koniakiem, który zostawił na kominku a wypiwszy powrócił, mówiąc ze śmiechem:
— Ona za ładna, by pracować jak robotnica!
Mateusz przemilczał tą szkaradną ocenę. Wiedział wszakże, iż Norina opuściwszy klinikę pani Bourdieu i nie chcąc się narażać na burzliwe sceny w rodzicielskim domu, zamieszkała na kilka dni u przyjaciółki żyjącej z kochankiem. Nie otrzymawszy roboty w fabryce Beauchêae’s, popróbowała przedstawić się w paru innych miejscach, w rzeczywistości jednak nie zbyt gorliwie starała się o zajęcie. Przez czteromiesięczny pobyt u pani Bourdieu, nabrała zwyczaju wylegiwania się w łóżku do południa i zakosztowawszy w lenistwie, miała teraz wstręt do uciążliwego życia fabrycznej robotnicy. Cieszyła się, że ma ręce białe i delikatne i pragnęła ich nie zniszczyć, marząc o życiu bez pracy, o przyjemnościach łatwego zarobku i zbytku, o czem wreszcie roiła od dzieciństwa, włócząc się przed sklepowemi wystawami na ulicach Paryża.
— A więc, jak ci rzekłem — ciągnął dalej Beauchêne — spotkałem ją wczoraj. I zgadnij jak?... była wystrojona, uszczęśliwiona i szła pod rękę z jakimś młodym mężczyzną, który pożerał ją oczami! Zatem jest tak, jak się spodziewałem i jak sobie życzyłem! W każdym razie wyznam ci, że stwierdzenie tego faktu mocno mi ulżyło i cieszę się z takiego obrotu sprawy!
Odetchnął głęboko, jakby mu kto zdjął z piersi przygniatający ciężar. Od czasu zerwania stosunku z Noriną, rozpoczął ulotną miłostkę z pewną młodą mężatką, lecz szybko się wycofał, przerażony możliwością jakich nowych nieprzyjemności; ograniczał się teraz na schadzkach z ulicznemi dziewczętami, zmieniając podług fantazji, spokojny, że z ich strony nie grożą mu żadne niemiłe następstwa; przyznawał się nawet, że przekłada mieć do czynienia z tego rodzaju kobietami, bo te nie stawiają żadnego oporu łakomstwu jego wymagań. Czuł się teraz zupełnie szczęśliwy i rzeczywiście miał wygląd człowieka niewypowiedzianie z siebie zadowolonego.
— Byłem przekonany, że ta ładna dziewczyna wejdzie na tę drogę, twierdził z miną tryumfującą. Czy nie przypominasz sobie, że ci to wciąż powtarzałem?.. Ona jest jakby do tego stworzona a do niczego więcej! To każdemu rzuca się w oczy, kto chociażby raz na nią spojrzy. Opowiadała mi, jak marzyła o złożeniu swojej niewinności jakiemu księciu, któryby jej hojnie zapłacił... ale uległa posługaczowi od szynkarza! chciała się odbić i usidlić bogatego burżuaza, ale ponieważ mało jest głupich pomiędzy nimi, więc przeliczyła się i oto, jak widzisz, czemprędzej postarała się o nowego kochanka, jest więc nadzieja, że będzie miała ich więcej, całą seryę, bez liku i bez wyboru! Życzę jej wesołej zabawy, ale co do mnie, to już się za nią nawet nie obejrzę!
Przestał mówić i poszedł kilka kroków ku żonie i doktorowi, lecz nagle jakby sobie coś przypomniawszy, zawrócił i spytał Mateusza głosem zniżonym:
— Zacząłeś coś mówić o dziecku, ale ci przerwałem, więc cóż?
A gdy Mateusz mu powiedział, że osobiście był przy odwiezieniu dziecka do domu podrzutków, Beauchêne z oznakami wielkiej życzliwości ujął mu dłoń w obie ręce.
— Dziękuję ci, serdecznie dziękuję... Jestem teraz zupełnie spokojny.
Podśpiewując z zadowolenia, stanął przed Konstancyą, która w dalszym ciągu radziła się doktora, trzymając Maurycego na kolanach. Wpatrzona była w dziecko z zaniepokojoną miłością matki a zarazem statecznie myślącej burżuazki, wielbiącej swego jedynaka, poczuwającej się do obowiązku czuwania nad jego zdrowiem, by wyrósł podług jej życzenia na dziedzica bogatej fortuny i spadkobiercę wielkiego przemysłowego zakładu. Zaczęła się bronić:
— Doktorze! zatem to moja ma być wina?... Czyż naprawdę dzieci wykarmione mlekiem matki są silniejsze i zdrowsze? a nawet oporniejsze przeciwko chorobom?...
— Bezwątpienia, jestem najmocniej o tem przekonany.
Beauchêne gryząc cygaro, ruszył ramionami a wreszcie parsknął śmiechem:
— Doktorze, nie trwóż nas w obec oczywistości!... Czyż nie widzisz, że nasz syn do stu lat dożyje! Mamka, która go wykarmiła, była tęga jak na pokaz!... Ale masz swoje manje kochany doktorze, więc powiedz nam, czy nie pomyślisz o zatwierdzeniu przez Izbę dekretu, przymuszającego matki do obowiązkowego karmienia niemowląt?...
Boutan śmiejąc się, odpowiedział:
— Dlaczego nie?...
Beauchêne wpadł w humor jeszcze lepszy, bo mu się teraz nastręczyła okazya do ulubionych kpin i żartów. Zanosząc się od śmiechu, przedstawiał następstwa zastosowania takiego prawa, Jakiżby był przewrót obyczajów, jakie powstrzymanie światowego życia! salony zamknięte z powodu ogólnego karmienia niemowląt! kobiety traciłyby kształtność piersi zaraz przy pierwszem dziecku a mężowie byliby zmuszeni założyć syndykat dla utrzymywania wspólnym kosztem seraju, gdzie znajdowaliby kobiety na zmianę, w zastępstwie żon żyjących w czystości dla prawidłowego spełniania funkcyi mamek!...
— Doktorze! pragniesz chyba rewolucyi?...
— Tak — odrzekł łagodnie Boutan — pragnę rewolucyi, która niezawodnie nastąpi!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.