Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szpieg |
Podtytuł | Romans amerykański |
Tom | III |
Rozdział | II |
Wydawca | A. Brzezina i Kompania |
Data wyd. | 1830 |
Druk | A. Gałęzowski i Komp |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | J. H. S. |
Tytuł orygin. | The Spy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy mi oświadczasz miłość w lat wiosennych kwiecie,
I naydroższą mnie zowiesz kochanką na świecie,
Mogłażbym ci odmówić czułości i ręki,
Gdy mi przyrzekasz szczęście, i wielbisz me wdzięki.
Kandydat do katedry w uniwersytecie Edymburgskim, znalazł swego chorego lepiéy nawet, niżeli się sam spodziewał: rana bowiem goić mu się zaczęła, i gorączka zupełnie go odstąpiła. Zabawiwszy blisko godzinę z przyiacielem swoim, wrócił do salonu, w którym iuż ciotkę, z obydwiema siostrzenicami swemi znalazł. Pan Warthon rozpaczaiąc po odieździe syna, pod pozorem lekkiéy słabości, przeprosił iż służyć nie może, i Pułkownik Angielski niebardzo nowym gościom przyiazny, w swoim się zamknął pokoiu. Lawton domyślał się łatwo przyczyny dla czego Franciszka taką była pomieszaną, bladą, i zaczerwienione oczy miała: niebezpieczeństwo brata, i przykre położenie Majora Dunwoodi, w iakim obydwa sprzeczne z sobą obowiązki pogodzić musiał, tłómaczyły mu dostatecznie wewnętrzny wyraz boleści Franciszki, godny Mistrza Rafaela pędzla. Sara, wprawdzie zamyślona, nie tyle była cierpiącą, i iak się zdaie, Kapitan dosyć widział, aby się nie miał przekonać, iż pocieszyciela znalazła. Miss Peyton zapomniała na chwilę o smutku swoim, i iak zwykle uprzeymie przyięła swych gości, prosząc ich iżby po drodze posilić się czém chcieli. Że obydwom na apetycie nie zbywało, z wdzięcznością zaproszenie to przyjęli, i po dobrym posiłku, napowrot udali się do Cztero-Kątów, gdzie wieczorem bez żadnego przypadku przybyli.
Kilkanaście dni upłynęło, bez szczególnego zdarzenia tak w Cztero-Kątach równie iak i w Szarańczach. Przeświadczenie o niewinności Henryka, i zupełne zaufanie w postępowaniu Dunwoodiego utrzymywało ciągle w nadziei familię Warthona; Kapitan zaś Lawton znudzony do żywego na swéy konsystencyi, z niecierpliwością wyglądał rozkazu, któryby go iak z niewoli uwolnił. Dość częste depesze od Majora Dunwoodiego, nigdy mu pożądanéy nie przyniosły wiadomości. Dowiedział się z nich tylko, że nieprzyiaciel posłyszawszy o poniesionéy klęsce woysk swoich, natychmiast odstąpił od bateryi, w któréy się Washington ze swą artyleryą okopał, i że przez cały czas nieczynność utrzymywała obydwa woyska, iakby w zawieszeniu broni. nie zapominał przytém Major w każdym swym liście przypomnieć Kapitanowi, czuwanie nad bezpieczeństwem familii Warthona, i kończył listy naygrzecznieyszém oświadczeniem przyiaźni swéy i szacunku, na któren Lawton przez swą odwagę, i talenta woyskowe, sprawiedliwie u wszystkich zasłużył.
— Umiesz pochlebiać Majorze! rzekł raz do siebie kończąc ieden z podobnych listów, i przechodząc się po pokoiu dla umiarkowania gniewu i niecierpliwości swoiéy, osadziłeś mnie tu, iak na pokucie! poymuię ia dla czego tak cię Szarańcze obchodzą, ale co do mnie, któż mnie tam interessować może? Starzec niedołężny, boiaźliwy, na obudwu ramionach płaszcz nosi, i sam ieszcze nic wié iak nas ma uważać, czy za przyiaciół, czy téż nieprzyiaciół swoich. Dwie córki prawda młode, przystoyne, lecz iak mi się zdaie niebardzo mego towarzystwa pragnące. Poczciwa ciotka, nieszczęściem dla siebie i dla mnie, czwarty iuż krzyżyk skończyła. Kilku murzynów. Zresztą szczcbiotliwa szafarka, co o niczém nie myśli, tylko o pieniądzach, duchach i przeznaczeniu? Tak..... ale Jerzy Syngleton? przyiaciel po nonorze i kochance, naybliższe prawo ma do serca, a zatém i ia na Szarańcze obojętnym bydź nie mogę.
Kończąc podobne z sobą samym dumania Kapitan usiadł, i świstać zaczął, tém przynaymniéy pocieszony, że na iego przeznaczenie, wpływał interes przyjaźni, którą on więcéy niźli własne dobro cenił. — W tych myślach zatopiony, gdy się chciał wyciągnąć na ławce, i z nudów trochę zadrzymać, przewrócił nogami stoiące na rogu pudełko z wódką, i podnosząc się spostrzegł zwinięty kawałek papieru obok siebie leżący. Podniósł go, rozwinął, i czytać zaczął co nastepuie:
“Księżyc nie zaydzie, iak po północy. Przyiazny to iest moment piekielnym sprawom.”
Ręka co to pismo skreśliła, nie była mu obcą. Na piérwszy rzut oka poznał w niéy charakter któren widział w biblii Hollistera, iak i na karteczce ostrzegaiącéy go o zdradzie, iaka go na drodze do Cztero-Kątów czekała. Zadziwienie iego było nadzwyczayne. Jakim sposobem Kramarz niewidziany przez nikogo, mógł mu tę taiemniczą kartkę w pokoiu zostawić? coby miał za powody interessować się tak dalece człowiekiem, który mu się nieubłaganym iego nieprzyiacielem okazał? — że zaś Harwéy Birch był szpiegiem woysk królewskich, to nie ulegało naymnieyszemu powątpiewaniu; stawiony bowiem przed sądem woiennym, przekonanym został, iz nietylko doniósł Jenerałowi Angielskiemu, o poruszeniach woysk Amerykańskich, ale nadto podał mu plan, któryby mógł zniewolić powstańców do złożenia broni, i od razu zniszczyć nayświetnieysze ich nadzieje. Wprawdzie nie uiściło się to knowane, dla sprawy rodaków nieszczęście, gdyż w chwili kiedy owe działania woysk nieprzyjacielskich zayść miały, goniec od Washingtona wysłany, przywiózł nowe rozkazy, na mocy których Powstańcy zmienili stanowisko swoie, a nieprzyiaciel z znaczną stratą od przedsięwziętych zamiarów odstąpić musiał. Z tém wszystkiém nie zmnieyszył się występek Bircha, i chociaż nie w skutkach, w czynie asystował zawsze.
Bydź może, pomyślał sobie nasz Kapitan, iż on chce sobie we mnie upewnić obrońcę swéy sprawy, gdyby raz leszcze wpadł w nasze ręce. Jakkolwiek bądź ratował mnie po dwa razy, winienem mu życie, a powinności nie ma téż na święcie, któraby bydź wdzięcznym zabraniała.
Nie wątpił on, iżby kartka iaką odebrał, chociaż zawile i ciemno napisana, nie miała bydź przestrogą o nowym zamachu Skinnera, i kilkanaście razy na wszystkie oglądał ią strony, iakby z niéy chciał wycisnąć dokładnieysze wyiaśnienie, któreby mu mogło posłużyć do uniknienia spisku, lub ieżeliby się powiodło, do schwytania swego nieprzyiaciela. Przemyślał właśnie iak sobie miał w takiém zdarzeniu postąpić, kiedy Sytgreaw, który każdego rana odwiedzał Kapitana Syngletona, oddał mu list Miss Peyton, zapraszaiący go na wieczór ile bydź może naywcześniéy.
Nowe wyobrażenie uderzyło w tym momencie Kapitana. Cóż byłoby niepodobnego, żeby familia Warthonów, iakiém niebezpieczeństwem zagrożoną bydź nie miała?
— Co tam słychać w Szarańczach? zapytał doktora. Nie zaszło tam co nowego?
Bez wątpienia: odpowiedział doktór. Wczoray wieczorem, przybył Kapelan królewskiego woyska, i przywiózł z sobą kartę wymiany, dla pułkownika Welmer, i dla tych którzy u nas w lazarecie zostaią.
— Kapelan! iestże to iaki próżniak, piianica, rabuś obozowy, zaślepiony, ciemny fanatyk, lub téż ieden z tych Xięży, którzy zaszczyt powołaniu swemu przynoszą.
— I owszem, człowiek bardzo godny, ile go z powierzchowności sądzić można. Przed obiadem przeżegnał nas, i wyrzekł benedicite, z tém religiyném uczuciem, iakie ufność i poszanowanie wzbudza.
— I może ieszcze na noc zostanie?
— Zapewne, kiedy iutro rano wyiechać ma z ieńcami. Ale Lawtonie, nam się śpieszyć potrzeba, nie mamy czasu do stracenia, gdyż Miss Peyton usilnie mnie prosiła, żebyśmy co prędzéy do Szarańcz przyieżdzali. Zaczekayże z parę minut na mnie, powracam natychmiast, tylko dwóm czy trzem Anglikom muszę ieszcze krew puścić, aby uprzedzić zapalenie, iakie z ich przewiezienia nastąpićby mogło.
Lawton ubrawszy się podobnie, iakeśmy iuż raz opisali, niezadługo w zamierzoną drogę udał się z doktorem. Kilka dni odpoczynku równie potrzebne były dla Roanoke, iak dla iego Pana: i Kapitan odzyskawszy swe dawne siły, szczerze pragnął spotkać się z zdradliwym nieprzyjacielem swoim, któren gdy mu się nigdzie nie pokazał, spokoynie wraz z doktorem przybył do domu Pana Warthona, właśnie o téy porze, kiedy iuż słońce po naywyższych drzewach, bladawe swe rzuca promienia.
Lawton chociaż nie wiele znał świata, umiał iednak poznawać ludzi, i trafny w domysłach swoich, można powiedzieć, przenikał każdego, czego kto był godzien. Wchodząc do salonu, iedném spoyrzwniem więcéy się dowiedział, niż doktor przez dzień cały. Miss Peyton wygorsowana, ubrana iak młoda oblubienica do ślubu, nader uprzeymym przyięła go uśmiechem, któren łatwo można było poznać, iż ze zbytecznego ukontentowania pochodził. — Sam Pan Warthon ubrany, w bogate haftowane suknie, nietyle się cierpiącym okazywał, i owszem pewna wewnętrzna radość malowała się na iego czole. Pułkownik Welmer, w paradnym mundurze, przyiąwszy na siebie postać tryumfuiącego zwycięzcy, zdawał się czekać na honory, iakie mu oddawać miano. Obydwie siostry wcale się nie pokazały wpokoiu. Na Kapitanie Syngleton, siedzącym spokoynie na sofie, widać było rodzay pewnego oburzenia, i w oczach pełnych ognia, oraz w zapłonionéy rumieńcem twarzy żadnego śladu, iż przed trzema dopiero dniami z ciężkiéy powstał choroby. Nie okazuiąc naymniéyszego po sobie zadziwienia, Lawton oboiętnie rzucił okiem na tę cała scenę, i kilka słów przemówiwszy do każdéy z przytomnych osób, usiadł sobie przy doktorze, który w kącie salonu rozmyślał nad przyczyną, tak nadzwyczaynego zebrania.
— Cóż ty Kapitan o tém wszystkiém sądzisz? zapytał doktor po cichu Lawtona.
— Sądzę, odpowiedział Kapitan, tymże samym tonem, iż powinieneś był dostać od Betty Flanagan, trochę mąki do upudrowania czarnéy swéy peruki, w któréy nie naylepiéy wyglądasz; lecz iuż za późno, musisz tak zostać, z uchybieniem etykiecie zwyczaiami przyiętéy.
— Lecz patrzay no, patrzay Kapitanie! Kapelan wchodzi pontyfikalnie ubrany. Cóż to wszystko ma znaczyć?
— Przypomniy sobie drugą strofę swéy klassycznéy ballady, a w niéy znaydziesz rozwiązanie téy zagadki.
— Ah! ah! zawołał doktor, dorozumiewaiąc się powoli całéy rzeczy.
— Tak ah, ah! powtórzył Lawton, obracaiąc się ku niemu, i marszcząc brwi swoie. Nie iestże to wstydem, dodał po cichu żeby ieden z zaprzysiężonych wrogów naszych, porywał nam tak piękną latorośl kraiu naszego, i w niéy równie iak w dzieciach swoich nienawiść ku nam zaszczepiał.
— Prawdę mówisz Kapitanie, ieżeli bowiem Wclmer takim będzie mężem, iakim się dla mnie okazał pacyentem, żałuię wyboru Sary, w którym iak się zdaie niebardzo szczęśliwą będzie.
— Własna w tém iéy wina. Czemuż nie wybrała rodaka, któryby dla niéy i oyczyzny serce swoie poświęcił?
Miss Peyton zbliżyła się ku nim w tym momencie, z oświadczeniem, iż prawdziwie za szczęśliwą się uważa, gdy dobrych przyiaciół swoich, widziéć może uczestnikami zaślubin starszéy swéy siostrzenicy, z Pułkownikiem Welmer: dodaiąc zarazem iż Państwo młodzi, oddawna się z sobą znali, i że wzaiemne ich przywiązanie, ku sobie od kiku lat iuż trwało. Lawton nieokazuiąc po sobie naymnieyszego zadziwienia, skinieniem tylko głowy odpowiedział, lecz doktor przechorowałby, gdyby maiąc sposobność mówienia, z czém się nie odezwał.
— Wiedziéć sama musisz Pani rzekł, iż natura nie iednakowo usposobiła serca ludzkie; w niektórych uczucia są żywe, gwałtowne, prędko przemiiaiące, w innych stalsze i trwałe. Wielu filozofów utrzymuie, że władze moralne, zależą od władz fizycznych; co do mnie, rozumiem, że w pierwszych działa wychowanie i edukacya, w drugich usposobienie natury, i prawa mieyscowe.
Miss Peyton słowa nieodpowiedziawszy, ukłoniła się i wyszła, szukaiąc swéy siostrzenicy, w zbliżaiącéy się właśnie godzinie, w któréy stosownie do zwycząiów Amerykańskich, hymen zwykł był zapalać pochodnią swoię. W kilka minut wróciła ona wraz z Sarą, na któréy nieśmiałość i zapłonienie się patrząc, ogólnie powiedziéćby można, iż rumieniec na twarzy iest ieszcze sumieniem, i cnotą młodzieży. Welmer postąpił ku swéy narzeczonéy, z zapałem uściskał iéy rękę, którą mu Sara spuściwszy oczy podała. W całéy iednak powierzchowności pułkownika, Lawton uważał pewien rodzay wymuszenia i przysady, iakaby nigdy wzbudzić nie mogła przekonania, iżby się w duszy cieszył z swego przeznaczenia; i owszem zdawał się bydź miotanym różnemi myślami, nieukontentowanym sam z siebie, i tylko uyrzawszy Sarę, zmienił swą postać, niby zachwycony swém szczęściem, iakie go wkrótce czekało. Wszyscy z uszanowaniem powstali, Kapelan otworzył iuż spiętą mosiężnemi klamrami swą księgę, gdy Miss Peyton prosząc, aby się moment ieszcze zatrzymano, wyszła sama przywołać Franciszkę, którą samą iedną łzami zalaną, w swoim pokoiu znalazła.
— Idźmy, rzekła do niéy, kochana Franciszko, uspokóy się, na ciebie tylko czekaią, i niepodobna abyś tak ważnemu aktowi, swéy siostry, przytomną bydź nie miała.
— Ale czyż on iéy godzien przynaymniéy? z płaczem odpowiedziała. Sara może z nim bydź szczęśliwą? i to mówiąc, w obięcie się swéy ciotki rzuciła.
— Dla czegóż tak sądzisz? rzekła Miss Peyton przyciskając swą siostrzenicę do łona; wszakże Pułkownik Welmer dobrze urodzony, ma swoie w woysku zasługi, i pewnie nie przez brak odwagi, lecz iedynie trafem zmiennéy fortuny, do niewoli się dostał. Zresztą twoia siostra szczerze iest przywiązaną do niego, i gdy oboie posiadaią wzaiemnie wszelkie przymioty duszy, czcmużby szczęśliwi bydź z sobą nie mieli.
Franciszka z płaczu nieprędko się uspokoić mogła, nim się z czekaiącém na siebie towarzystwem, połączyć zdołała.
Przed iéy z ciotką swoią przyiściem, Kapelan zapylał przyszłego małżonka, czyli nie ślubował nikomu? na co zaiąknąwszy się wpzród kilkakrotnie, dostatecznie odpowiedzieć nie umiał. Późniéy gdy Kapelan zażądał ślubnéy obrączki, okazało się iż Pan młody o niéy zapomniał. Nie chciał bez niéy Kapelan przystąpić do ślubu, i Panu Warthonowi iako Oycu, zaradzenie w téy trudności zostawił. Lecz starzec położeniem syna znękany, utracił wszelką śmiałość, i energią w postanowieniu swoiém, i zarówno dla niego było rozerwać, iak przychylić się do tak nagłego związku swéy córki, z Pułkownikiem Angielskim. Właśnie na ten moment, Miss Peyton z Franciszką weszły do salonu, Sytgreaw stoiąc przy drzwiach, podał rękę ciotce i do krzesła ią odprowadził.
— Pani rzekł do niéy, jakiekolwiek zaszły okoliczności, towarzyszące przeznaczeniu Pułkownika Wellmer, nie powinien był nigdy zapomnieć o tém, co oycowie nasi, odwieczne zwyczaie, i ustawy kościoła za rzecz pierwszą, do ślubnego obrzędu postanowili.
Miss Peyton spoyrzała na Pułkownika, i widząc iż nic nie brakowało w iego ubiorze, obróciła się do doktora z zadziwieniem, wymagaiącém dokładnieyszego objaśnienia.
— Powszechném było mniemaniem rzekł do niéy, iż serce będąc siedliskiem duszy ma nierozdzielny udział, ze wszystkiemi członkami lewéy strony, i że tylko zewnętrznie, działa na prawą cześć ciała ludzkiego. Tym sposobem podzieliwszy budowę człowieka, uznano że czwarty palec u lewéy ręki, zawiera w sobie cnotę, lub wady, nie maiące nic wspólnego z innemi palcami, i z tego tak fałszywego mniemania, weszło w zwyczay, iż średni palec stał sie uprzywileiowanym posiadaczem ślubnéy obrączki. Jakkolwiek bądź, Pułkownik nie powinien był zapomnieć, iż zwyczaie są prawami.
— Wcale Pana zrozumiéć nie mogę, odpowiedziała zdziwiona Miss Peyton.
— Nie ma pierścionka, braknie ślubnéy obrączki! Ledwie Sytgreaw wyrzekł te słowa, uczuła ona przykre Państwa młodych położenie, i ze smutkiem na obydwie swe siostrzenice spoyrzała. Franciszka skrycie się tém zdarzeniem cieszyła. Sara zaś spuściła oczy, łzami zalane.
Ciotkę z siostrzenicami iedna w tém momencie uderzyła uwaga. Wiedziały one dobrze, iż obrączka ślubna ich matki, wraz z innemi kleynotami, i znaczną częścią sreber familiynych, złożoną była w skarbcu, obwarowanym od napadu, i łupieztwa włóczęgów, grassuiących po kraju. Wszystkie trzy miały swe przyczyny, iż żadna z nich o depozycie tym, wydawać się nie chciała. Miss Peyton oburzona, iż Pułkownik znaiąc zwyczaie świata, mógł o tym nayważnieyszym przy ślubie przedmiocie zapomniéć, sądziła za rzecz niestosowną, aby familia narzeczonéy, dopełniać miała to uchybienie przyzwoitości, i lekce sobie rzeczy ważenia. Skromność i boiaźń nie dozwalały odezwać się Sarze, a Franciszka, która nie cierpiała Welmera korzystała z okoliczności, iż mu choć tym sposobem dokuczyć mogła. Doktór Sytgreaw, nie omieszkał zapobiedz temu smutnemu wydarzeniu.
— Pani, rzekł obracaiąc się do Miss Peyton, mam ia pierścień...... pierścień dość prosty, który mi po méy siostrze pozostał, ieżeli pierścień taki może bydź przydatnym w tym razie, bardzo będę szczęśliwy nim się przysłużyć, i natychmiast do Cztero-Kątów wysyłam. Nie wątpię dodał, prowadząc oczyma po Sarze, żeby nie miał się przydać na palec, na iaki iest przeznaczony, gdyż.... tak iest.... trudno znaleźć większego podobieństwa, iak Miss Sary z nieboszczką mą siostrą, równie co do wzrostu, iak i całéy anatomicznéy budowy.
Miss Peyton słowa nie odpowiedziawszy, spoyrzała na Pułkownika, który zbliżył się do doktora z zapewnieniem, iż nigdy większéy wyświadczyć mu nie mógł łaski. Sitgreaw ukłonił mu się tylko ozięble, iakby chciał pokazać, iż nie dla niego grzeczność tę okazał, i dla napisania listu, do swego wyszedł pokoiu. Miss Peyton także się za nim udała, i gdy doktor list pisał, kazała uwiadomić Cezara, iżby się do Cztero-Kątów wybrał.
Wprawdzie mimo słabości charakteru Pana Warthona, miał i on swoie powody, do zezwolenia na tak nagły związek starszéj swéy córki z Pułkownikiem Welmer: lękał on się, żeby śmierć syna nie przyspieszyła iego własnéy, a w takim razie, żeby obydwie iego córki bez opiekóna nie zostały. I dla tego unikaiąc gadania, iako téż zayść mogących trudności, postanowił z swą bratową odbyć iak nayciszéy wesele, i dwie tylko obce osoby, to iest Lawtona z Sytgreawem zaprosić, iako zostających pod dowództwem Majora Dunwoodi; zresztą żaden ze służących w domu o niczém nie wiedział, i dopiero w samym momencie ślubu, Miss Peyton o tém uwiadomić ich miała.
— Cezar rzekła do starego Negra, który wraz z Katy wchodził do pokoiu, ieszcześ zapewne nie wiedział, iż dzisieyszego wieczora, starsza twa Panna, Miss Sara, idzie za mąż za Pułkownika Welmera.
— Wcale się temu nie dziwię odpowiedział Cezar, kręcąc głową z ukontentowania, że sie iego domysły sprawdziły: nie wątpiłem że tak będzie, bo kiedy młoda panienka, z kawalerem, sam na sam przestaie, nie trudno domyśleć się reszty.
— Doprawdy, rzekła Miss Peyton, nie sądziłam, żebyś tak dalece na wszystko uważał. A teraz ponieważ iuż wiesz gdzie masz bydź posłanym, słuchayże, co ci ten Pan rozkaże, i spraw się iak należy.
— Cezar! rzekł Sytgreaw z miną poważną i rozkazującą, słyszałeś od twéy Pani o uroczystém zaślubieniu, iakie dziś w tym domu ma bydź dopełnione. Brakuie tylko obrączki ślubnéy, i idzie oto aby iedną dostać bez naymnieyszéy zwłoki. Jedźże do Cztero-Kątów; daię ci ten list, żebyś go oddał Mistressie Flanagan, albo sierżantowi Hollister, lub też zostaw go u Yohn Sistona, ucznia moiego; którenkolwiek z nich, niech ci wyda obrączkę, którą mi z sobą przywieziesz. Spieszże się iak nayprędzéy, bo ia tu przytém piszę, iak trzeba będzie postąpić z choremi, których w Szpitalu, na Boźéy łasce zostawiłem, a iak widzę wypadnie mi tu dłużéy zabawić, niżelim sobie zamierzył.
— Pani! dodał zwracaiąc się do Miss Peyton zechceszże z łaski swéy posłuchać tego listu, który dotycząc się iéy familii, interessować ią pewnie będzie.
To mówiąc list swóy rozwinął, i nie uważaiąc że Miss Peyton, uśmiechała się za każdém prawie słowem, czytać zaczął, co następuie:
“Jeżeli gorączka porzuciła Kindera, każ mu się czém teraz posilić. Puść ieszcze trzy uncye krwi Watsonowi. Nie wpuszczay do lazaretu Betty Flanagan i miéy na nią oko, aby czasem chorym trunków nie poddawała. Opatrz i przewiąź bandaże Johnsona. Smitowi powiedz, iż może iuż powrócić na powrót do służby. Przez oddawcę przyszlyi mi pierścionek, przywiązany do łańcuzka przy zegarku, który ci zostawiłem, abyś wiedział iak się masz zachować z dawaniem lekarstw przepisanych przezemnie. Reszta iak zwyczaynie.”
Miss Peyton, oddała tę szczególnieyszą korrespondcncyą Cezarowi, i zaleciwszy mu, żeby iak nayspieszniéy powracał, sama z doktorem do salonu wróciła.
— Cezar, rzekła Katy pa ich odeyściu, pamiętay, skoro odbierzesz obrączkę, schowayże ią do lewéy kieszeni, bo takie rzeczy bliżéy serca zawsze się noszą, i niech cię Bóg broni, żebyś ią włożył na swóy palec, bo powiadaią że kiedy kto ślubnego pierścionka próbnie, pewnie nieszczęście, i niepokoy w małżeństwie sprowadza.
— Włożyć na móy palec! ha! ha! ha! właśnie téż palec Cezara, do obrączki Miss Sary.
— Ale nie trzeba, żebyś ią nawet na swym palcu chciał mierzyć. Powiadam ci, ia iuż dawno od starych ludzi słyszałam, że obrączki szlubnéy nikt obcy na palcu miéć nie może, gdyż z tego tylko kłótnie i swary w domu.
— Ani iéy probować, ani mego palca mierzyć nie myślę rzekł Cezar, to gorsza bieda, że muszę iechać pod noc, i co prędzey powracać.
Pobiegł do stayni, wsiadł na osiodłanego iuż sobie konia, i w tym momencie wyiechał. Jak znacznieysza część Negrów, tak i on doskonałym w młodości swéy był ieźdzcem. Lecz z sześdziesiąciu laty iuż ocieżał, i krew Afrykańska co go niegdyś krzepiła, iuż w iego żyłach ostygła. Jechał zatem z wolna, i z powagą godną wysłańca, z tak ważném wyprawionego zleceniem. Noc wilgotna i ciemna, wiatr dął po wąwozach, z tém przykrém zimnem, iakie nam często w Listopadzie doświadczać się daie, gdy przybył pod cmentarz, w którym tak świeżo zwłoki John Bircha pochowane zostały; zadrżał mimowolnie i obeyrzał się na około z boiaźni, czyli duch iaki za nim nie goni. Zdawało mu sic w przerażonéy iego wyobraźni, iż widział posiać ludzką, która powstawszy ze swego zimnego łoża, wiecznego noclegu, zmierzała ku drodze, którędy miał przeieżdzać. Przestrach wrócił mu naturalną żywość, iaką czuł w sobie przed czterdziestą laty, i wypuściwszy konia galopem, nie dał mu odetchnąć aż dopóki nie stanął na rynku dość lichego miasteczka w Cztero-Kątach, obok którego wznosił się, i właśnie piérwszą był ozdobą zaiezdny dom Betty Flanagan. Światło w oknach od komina wychodzące, zapewniło go dopiero, iż stanął w żyiących mieszkaniu, i choć się iuż wprawdzie duchów nie lękał, trwożyła go iednak zuchwałość dragonów Wirgińskich, którzy zwłaszcza piiani, często dla starszych swoich żadnego nie mieli względu. Z tém wszystkiém trzeba było wypełnić poruczone sobie zlecenie. Zsiadł przeto z konia i zbliżywszy się po cichu do okna, chciał podsłuchać, iako téż przypatrzyć się coby się wewnątrz owego domu działo.
Sierżant Hollister, i Betty Flanagan siedząc pod piecem zaiadali sobie smacznie kolacyą, rozmawiaiąc ile można było dosłyszéć, o cudownéy ucieczce Kramarza.
— Powtarzam ci sierżancie! mówiła Betty, ocieraiąc gębę ręką, i popiiąiąc z garcowki ulubiony swóy kok-tail; miałam słuszną przyczynę, i nikt mnie nie przekona, żeby to był prawdziwy kramarz. Musiał on miéć pazury, ogon, nogi krzywe i kopyciaste; siarkę pewnie od niego słychać było. Zresztą Panie odpuść! nie godzi się poczciwéy kobiécie mówić nawet o tym, o którym iak wszyscy powiadaią, był to Belzebub w postaci kramarza.
— Daymy o tém pokóy Mistress Flanagan odpowiedział Weteran, niech sobie będzie kto chce, dość że mi się ieszcze nikt tak gładko z rąk moich nie wyśliznął.
Cezar przekonawszy się, iż żadnego nie było niebezpieczeństwa, któregoby miał się obawiać; ośmielił się wreszcie do drzwi zwolna zasztukać, lecz dreszcz go zimny wskroś przeszył, gdy uyrzał Hollistera otwieraiącego drzwi, z dobytym w ręku pałaszem.
— Czego chcesz? zawołał sierżant.
Ledwie stary negr mógł się wytłómaczyć, iż z listem przysłanym został.
— Weydź, rzekł Hollister, mierząc go od stóp do głowy, i pokaż mi co masz za list. Ale nayprzód powiedz mi swe hasło.
— Nie rozumiem czego żądasz odemnic, odpowiedział Cezar.
— Któż cię tu przysłał?
— Ten Pan wysoki, z okularami, doktor co iest przy Kapitanie Syngleton.
— Ah! doktor Sytgreaw! nigdy on inaczéy nie robi!.... Gdyby cię tak Kapitan Lawton wysyłał, byłby cię pewnie nauczył iak masz odpowiedziéć, kiedy się kto ciebie o hasło zapyta, bez czego na własną narażasz się zgubę, iakaby cię i odemnie spotkać mogła: lecz że ia nie zwykłem wyprawiać nikogo na tamten świat bez przygotowania, i chociażeś czarny, wierzę iednak że masz duszę, równie iak każdy inny człowiek.
— Negry, odezwała się szynkarka, prawda że maią duszę: równie iak wszyscy biali, lecz będąc potępieni, nie weydą do Królestwa niebieskiego. Śmiało iednak stary czarnogłówcze! chodź ogrzać się przy kominie, gdyż się trzęsiesz, i widać że ci zimno dokuczyć musiało.
Hollister tymczasem obudził śpiącego na piecu chłopca, i oddawszy mu list do John Sistona, kazał mu z odpowiedzią pośpieszać.
— Masz, pokrzep się, dodała szynkarka podaiąc Cezarowi kieliszek kok-tailu, napiy się i odpoczniy sobie, abyś trochę przeblichował czarną swą duszę.
— Powiedziałem ci iuż Betty, zawołał sierżant, iż dusza negrów w niczém się od naszéy nie różni. Słyszałem przewielebnego Whitfielda, iuż cztéry niedziele będzie temu, iak mówił do swych słuchaczy, że wszyscy ludzie są dziećmi jednego Boga, i że same tylko ich cnoty w królestwie niebieskiém różnicę stanowią. Bądź pewna, iż ten Negr ma równie czystą duszę, iak twoia, a może nawet taką iak Maior.
— Cóżby w tém niepodobnego bydź miało, rzekł Cezar, ośmielony kieliszkiem i łagodnością sierżanta.
— Rzadko téż takiego człowieka iak Maior, rzekła Betty, w tysiącu ledwie ieden się znaydzie, coby równie iak on był poczciwy, sumienny i odważny, nieprawda sierżancie?
— Co do tego, odpowiedział weteran iest wyższy Pan nad nami, u którego Washington, równie iak biedny sierżant, wszystko iedno znaczy, a który sam tylko znać i sądzić naylepiéy sprawy ludzkie może; lecz co do odwagi Maiora przyznać mogę, iż nigdy nie powie: idźcie moie dzieci ale idźmy moie dzieci! i ieżeli któremu dragonowi czego zabraknie, on sam ze swoiéy kieszeni płaci, słowem iest dla nas oycem, i my też go wszyscy z serca kochamy.
— Czegóż siedzisz tutay z założonemi rękami, kiedy ten którego tak kochasz w naywiększém niebezpieczeństwie zostaie? odezwał się głos nieznaiomy z podwórza, daléy na konia, do broni! nie trać ani momentu czasu, i śpiesz za swoim Kapitanem, bo wkrótce iuż będzie za późno!
To niespodziane zjawisko, iakby piorunem wszystkich uderzyło. Cezar cofnął się pod kapę ogromnego komina, zkąd chociaż go ogień dopiekał, krokiem ruszyć się nie śmiał. Sierżant porwał za szablę i zatrząsł nią na przeciw siebie z przerażaiącą miną, która się w stali iego oręża potrzykroć odbiła. W tym zapale wyszedł na podwórze, lecz poznawszy stoiącego przed sobą kramarza, cofnął się w tył o trzy kroki, i stanął za starym Negrem, którego sobie za przedmiot swéy obrony obrał. Sama tylko Szynkarka przytomności nie straciła, i wziąwszy ze stołu, stoiącą garcówke z resztą ulubionego sobie napoiu, podała ią Kramarzowi wołaiąc przeraźliwie:
— W sam czas przychodzisz Panie Birchu, Panie Szpiegu, Panie Belzebubie! lub iak się tam nazywasz, bo ieźliś szatan, to przynaymniéy za to dobrze, że nikomu nie szkodzisz. Spodziewam się, iż musiałeś bydź kontent z moiéy sukni, i spodnicy. Przystąp bliżéy, przystąp; nie lękay się sierżanta Hollister, który ci nic złego nie zrobi, z obawy abyś kiedy na nim swoiéy krzywdy nie powetował; wszak prawda sierżancie?
— Nie przystępuy, duchu ciemności! zawołał weteran kryiąc się za Cezara, i dla dokuczaiącego mu od komina ciepła skacząc z nogi na nogę: wychódź ztąd, wychódź natychmiast, bo napróżno chcesz uwieść te kobietę, która pod wyższą władzą, niżeli iest twoia zostaie. Z poruszenia iego ust widać było, iż cóś ieszcze mówił, leéz tak cicho, że tylko kilka słów z litanii, można było usłyszéć.
Trunkiem zalana szynkarka, powzięła w tym momencie zamiar korzystania, z obawy Hollistera, i nowy sobie pomysł utworzyła, do uiszczenia powziętych od dawna nadziei swoich.
— Jeżeli mnie szukasz zawołała, któżby mi miał prawo zabronić, iżbym póyść z tobą nic miała? wszakże iestem wdową, i panią méy woli?
— Powiedz Panie Belzebubie! powiedz czego żądasz odemnie? i czy mam póyść za tobą?
— Milcz szalona kobiéto! zawołał Harwey, milcz! a ty stary waryacie, bierz za broń, wsiaday na konia, i śpiesz żywo na pomoc swemu Kapitanowi, ieżeli godzien iesteś te znaki nosić na sobie, ieżeli ci cokolwiek miła iest oyczyzna twoia i honor.
Kończąc te słowa wyszedł, zostawiając zadziwionego Cezara, osłupiałą Betty, i sierżanta Hollister odmawiaiącego pacierze, za uwolnienie siebie z czartowskich sideł.
Poznawszy dawnego swego przyiaciela stary negr, chciał go zaraz na samém weyściu powitać, lecz sierżant wpół się go uchwyciwszy, trzymał go cały czas za obronę od złego ducha, i zasłonę od ognia. Dopiero gdy Birch zniknął, Cezar ledwie towarzyszowi swemu wydobyć się zdołał.
— Jakże żałuię rzekł, iż Harwey odiechał, razem z sobą bylibyśmy przeiechali wąwozy, wpośrzód których John Birch nie byłby syna swoiego napastował.
— Ah! biedna głowo! zawołał Hollister, czegóż myślisz, iż ten cośmy go tu widzieli, taką samą z ciała i krwi był istotą, iak my iesteśmy?
— Harwey wprawdzie do nas wzrostem, ani twarzą niepodobny, ale w rozsądku i przebiegłości daruiesz sierżancie, że nas obydwóch przewyższa.
— Sierżancie Hollister, rzekła szynkarka, ktokolwiek cię przestrzegł o niebezpieczeństwie Kapitana, słuchay méy rady, przywołay żołnierzy, i spiesz mu na pomoc. Wszakże kiedy Kapitan odieżdzał, kazał ci bydź w pogotowiu, czuwać całą noc, i konie miéć okulbaczonc na każde zawołanie.
— Tak; co innego Kapitan, a zły duch; niechże kto powie, gdy mi Kapitan Lawton, Porucznik Masson, lub téż chorąży Skipwitz słowo tylko rzeknie, czym nie naypiérwszy na koniu?
— I teraz, rzekła szynkarka, takim bydź należało. Rób sobie, co chcesz Panie Hollister; ia wiem że natychmiast każę zakładać konia do wózka, i iadę powiedzieć Kapitanowi, iż cię szatan opętał, i że żadnéy pomocy spodziewać się od ciebie nie może. Zobaczemy iutro, który z sierżantów będzie na służbie u Kapitana. — Zapewne nie Hollister?
— Już poiadę, poiadę! rzekł sierżant, lękaiąc się gniewu swego Kapitana; wsiadam zaraz na konia, lecz bodayby Bóg w świętéy opiece swoiéy, bronił nas od nieprzyiaciół krwi i ciała. Zwolna i wbrew swym chęciom, wydawał był potrzebne do wyiazdu rozkazy, gdy nadszedł John Siston, przynosząc z sobą oczekiwaną przez Cezara obrączkę. Stary Negr obwinął ią starannie w papier, schował do lewéy kieszeni swego surduta, wsiadł na konia, i puścił się galopem, w nadziei dogonienia Harweya Bircha, lecz go nigdzie nie spotkał, a koń iego śpiesząc do stayni, dopiero na mieyscu z nim się zatrzymał.