Westalka/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Westalka | |
Wydawca | S. Lewental | |
Data wyd. | 1891 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na commons | |
| ||
Indeks stron |
Eliza Orzeszkowa.
|
Дозволено Цензурою.
Варшава, 4 Октября 1891 года.
Druk S. Lewentala, Nowy-Świat Nr. 41.
Papier z fabryki „Jeziorna”.
Kornelia, najstarsza z westalek.
Helia Adrya Paulina Pompilia Klaudya |
} Westalki. |
Gigea, stara mamka Helii.
Juniusz, młody rzymianin.
Edyl Sofroniusz.
Waleryusz, obywatel rzymski.
Arcykapłan.
Prefekt rzymu.
Edylowie, liktorzy, członkowie kolegium kapłańskiego.
Rozkazowi twojemu posłuszna, zdaję sprawę ze spostrzeżeń, które czyniłam nad Helią, odkąd wraz z tobą, pani, wróciła z wycieczki po Rzymie.
Mów krótko i jasno.
Gdyby głos jej mógł zmieszać się z wodą Tybru, nie potrzebowaliby rzymianie okrętami sprowadzać zapasów lodu! (Głośno) Helia jest roztargnioną i smutną.
Objawy? dowody?
Któż dokładnie opowiedzieć zdoła, jak na liściu róży przygasa blask słońca, lub jak westchnienie wiatru przelatuje w krzaku mirtowym? Ja tego nie potrafię; to wiem tylko, że dziś ani razu nie słyszałam śmiechu Helii, a gdyśmy bawiły się w ogrodzie, ona zerwała pęk fijołków, złożyła go u stóp Fortuny i zaszeptała: „Błagam cię za niego!...” Potem...
Za kogo? za kogo?
Szepnęła: za niego! Stojąc obok słyszałam; więcej nie wiem nic.
Potem?
Wraz z towarzyszkami zasiadłyśmy do haftu frygijskiego; na złotym krokusie, który z pod rąk moich i Helii wychodził, zaświeciła kropla rosy, z jej oka spadła...
Jedna tylko kropla? Szczęśliwym nazwać się może śmiertelnik, w którego płaczu przeliczyć można krople!
Ona szydzi zarówno z łez, jak z uśmiechów ludzkich. Kamienna! (Głośno): Tak, wspaniała Kornelio, jedna tylko kropla spadła z oka Helii, lecz rada okupiłabym ją kilku kroplami krwi swojej!
Nie dziw, bo pozostałoby ci ich wiele.
Za co?
Za to, że jest dobrą, jak najpogodniejsze słońce i czułą, jak struna najwyborniejszej harfy.
Ja to jej przyganiam. Powinna wyleczyć się z tych chorób. Ty, Adryo, kochasz Helię i temu to zapewne przypisać trzeba, że zdradzasz tajemnicę jej cichej łzy i modlitwy...
Rozkazałaś...
Nie wstydź się i nawet przed sobie nie uniewinniaj. Masz naturę człowieka, nic, tylko powszechną naturę człowieka, w którym lada jaka bojaźń lub żądza igra z miłością, jak wiatr z wiotką mgłą. Mówiąc: kocham, niekiedy siebie, a zawsze innych oszukujesz.
Nie próbuję, Kornelio, zanurzać się w twoje myśli, bo czuję, że ich głębia większą jest od mego wzrostu. Przyrzecz mi jednak, że z tego, co ci o Helii powiedziałam, nie wyniknie dla niej żadna boleść.
Co to jest boleść i co to jest radość? Odbicie przemijających objawów świata w mętnem zwierciedle zmysłów ludzkich[3]. Świat niepojęty, zmysły omylne; jedynym wynikiem zetknięcia się zmysłów ze światem — złudzenie. Zadawanie boleści, albo sprawianie radości oddawna bawić mię przestało. Tego tylko chcę, aby oczy Helii otworzyły się na prawdę, przed którą dotąd spuszcza powieki. Nie dziw. Prawda jest nagą, a ona młodą i rozkochaną w strojach, tak jak i wy. Lecz do was mi nic. Helię straży mojej powierzyła ta, o której niegdyś mówiłam, jak dziś ty o Helii: „kocham ją!”
Snać kochałaś, skoro dbasz o to, co ona straży twojej powierzyła.
Przyrzekłam, dotrzymuję. Prosta prawość. Ta zaś, o której mówiłam: „kocham ją!”, umarła, a ja żyję i, na Cererę! dla przedłużenia życia, ze smutkiem często spożywani płody ziemi. Jakże pobłażliwą jest miłość, która, po zniknięciu istoty ukochanej, pozwala kochającej żyć i nawet cieszyć się darami życia! Możesz odejść, Adryo, a ostrzeż Helię, aby w dzisiejszem roztargnieniu swojem nie zapomniała, że mniej niż za połowę obrotu wodnego zegara[4] przyjdzie na nią kolej podsycania ognia świętego.
Niech w samotnem nad nim czuwaniu towarzyszy ci łaska Westy. (Odchodzi).
Ognia świętego! Ani jeden dzień nie przeminie dla ust człowieka bez kłamstwa, albo pustego dźwięku. Ten płomień posiada zupełnie taką naturę, jak ten, przy którym sporządzoną była uczta śmiesznego Trymalchiona[5], a ten dym różni się od innych dymów tem jedynie, że jest wonnym. Ale i wonne dymy nie wzbijają się tylko przed ołtarzami bogów. Wdzięczne ich girlandy krążą także dokoła głów, skąpanych w ohydnym pocie orgii! Obficie napełniały niegdyś złoty dom Nerona i obficie teraz w tygrysie nozdrza wciąga je Domicyan. Płatek śniegu dopóty jest doskonale czystym, dopóki nie dotknie ziemi; a serce człowieka, dopóty wierzy i czci, dopóki umysł jego ślepy. Ta nieśmiertelna wstęga rozwija się dla Westy, która podobno rozciąga opiekę nad czcią niewiast rzymskich. Kłamstwo! Gdyby cześć niewiast rzymskich posiadała w górze opiekunkę potężną i czujną, nie napełniałaby ulic Rzymu widokiem godów weselnych, w których za jedną nagą nimfą pędzą w pościgu gromady pijanych faunów. Jeżeli kiedykolwiek bóstwa czuwały nad światem, teraz pewno śpią tak głęboko, jak dusza moja, która budzi się tylko dla rozlewania goryczy na ołtarzu jedynego boga i kata ziemi — przeznaczenia. Wszystko mi obojętne; ognia, którym płonęłam, żyje tylko jedna drobna iskra: przyjaźń dla Helii. Drobna iskro, dlaczego przeżyłaś inne ? Może dlatego, że dziewczę to jest pogodną jutrzenką, na którą czasem lubi spoglądać moje nocą zmroczone oko. Może dlatego, że jest mi ona żywą pamiątku czasu, w którym mniemałam, że w niebie mieszkają bogowie, na ziemi ludzie czyści i dobrzy, a w duszy ludzkiej miłość, litość i odwaga.
Miałaś, Helio, lat dziesięć, kiedy w rodzinnym grobowcu Heliuszów, obok prochów zamordowanego ojca twego, złożyłam prochy twojej matki, a ciebie, jedyne ich dziecię, tu przywiozłam. Dostąpiłaś najwyższego zaszczytu, jaki rzymiankę spotkać może: zostałaś dziewicą Westy![6] Dostąpiłaś najwyższego szczęścia, jakie w wieku niecnym prawą niewiastę spotkać może: zostałaś z wiekiem niecnym rozłączoną. Dlaczegoś blada, roztargniona i drzącemi rękoma poświęcone zioła, sypiesz na ołtarz bogini?
(Po krótkiem wahaniu się, stawia kosz z ziołami u stóp ołtarza i przypada do kolan Kornelii).
Kto lub co dopełnia względem śmiertelnych nieśmiertelnego oszustwa? Z każdym ludem, z każdem pokoleniem, z każdem małem, jednem sercem igra w początku i celu swoim niezbadane, jakieś tragiczne, wieczne to samo. Jak piłka, którą bawi się dziecię, każdy lud, każde pokolenie, każde małe, jedno serce, wzbić się musi pod niebo i upaść na ziemię, z tem większą dla siebie szkodą, im większą była wysokość, ku której się wzbiło. Mniemałam, że ją, tę niewinną, przed okrutną zabawką czegoś niewiadomego ochronię. Przez długie lata wszczepiałam w nią swoją prawdę; wystarczyło jednej minuty, aby życie zastąpiło ją swojem oszustwem. Widzę już, że chwyta ją i na igraszkę sobie zabiera wieczne to samo. Głupie, ślepe, biedne dziecko! (Głośno). Za co Juniusz Arulenus powiedział ci: Bądź błogosławioną?
Za to, pani, że uratowałam mu życie. Ty, pani, także, ale i ja... i ja...
Dobrze. Lecz czyliż obie: ty i ja, uczyniłyśmy go nieśmiertelnym?
Nie...
Więc umrze. Trochę później, ale umrze. Jestże tak wielkiem dobrem rozstać się z życiem zamiast dziś, jutro?
Gdyby ludzie posiadali odrobinę rozumu, oddawna wyrzuciliby z mowy swojej wyraz: długo. Ani fale wody wiatrem chłostane, ani chmury, niesione na jego skrzydle, nie dorównywają szybkością tej, z jaką ludzie i rzeczy przemijają w przestrzeni i czasie. Przestrzeń i czas pełne są cieni tego, co było, a już nie jest. Cienie tego, co było, tworzą wojsko tak ogromne, że z przestrzeni i czasu wyłonione, zmieścićby się nie mogło na tem, co jest, tak jak legiony rzymskie zmieścić się nie mogą na twoim, Helio, paznogciu. Takie nawet dzieci, jak ty, Helio, mają już za sobą wiele swoich rzeczy przeminionych, — tylko jeszcze o to nie dbają. Czy dawno igrałaś w rodzinnym domu swoim i spoczywałaś w słodkiem objęciu matki?
Kiedy o tem myślę, zdaje mi się, że było to wczoraj.
Jednak nie wiele brakuje, aby od czasu tego upłynęło dwa razy po pięć lat. Czy to długo?
Kiedy o tem myślę, zdaje mi się, że od czasu tego przeżyłam jedną minutę.
Gdybyś się znajdowała u kresu najdłuższego z ludzkich istnień, powiedziałabyś tak samo: przeżyłam jedną minutę. Tak samo powie Juniusz, gdy znajdzie się u kresu życia, choćby najdłuższego. Widzisz tedy sama, jak malutki odniosłaś tryumf! Nieodzownego prawa przemijania nie złamałaś; nie pokonałaś śmierci, tylko ją nad głową dziś od niej uwolnionego zawiesiłaś. Juniusz nie umarł jeszcze, ale umrzeć musi, umrzeć może dziś nawet; w tej chwili właśnie, gdy mówimy o nim, umiera... (Helia czyni ruch przerażenia, Kornelia w milczeniu patrzy na nią przez chwilę ze zmieszanym wyrazem litości i zadowolenia. Potem ze wzrastającą ironią mówi dalej) bo w życiu człowieka żadna godzina za drugą nie ręczy. Ranek, obdarzający zbawieniem, poprzedza często południe, przynoszące zgubę. Juniusza, z rana od śmierci wybawionego, spotkać może w wieczór mnóstwo przygód śmiertelnych. Jeżeli na niebie za świecą[8] błyskawice, upadnie może pod ich ognistym mieczem; jeżeli na Tybr wypłynie, pogrąży się może w jego nurtach; jeżeli rumaka rączego dosiędzie, może spadając z jego grzbietu, głowę roztrzaska o płytę bazaltu, o tę samą płytę, po której przed chwilą wesołą stopą bezpiecznie przebiegł zbrodniarz. Bo to zważ, to sobie zważ nadewszystko, że sprawiedliwości niema na ziemi, tak samo, jak wiecznego trwania. Cnotliwego przed śmiercią nie strzeże cnota, ani zbrodniarza w jej objęcia nie popycha zbrodnia. Życie jednego i drugiego przecina Parka ślepa, nie widząc, gdzie i kiedy trafią ostrza jej nożyc, a o to tylko dbając, aby nie opuściły żadnej nici. Widzisz więc, widzisz sama, jak malutki odniosłaś tryumf i że radość twoja jest sprawą tego czegoś niewiadomego, co dokonywa nad nami nieśmiertelnego oszustwa. Piłką jesteś, Helio, którą niewidzialna ręka podrzuciła w górę. Czy pozwolisz jej igrać z sobą, jak chłopię igra z piłką?
Mówisz, pani, rzeczy, od których robi się zimno. Słowa twoje pewno prawdziwe, lecz przypomniały mi te szrony, które zeszłej zimy na Rzym spadły i tak w twarze kłuły, że ludzie od tego płakali. Chce mi się płakać. Tylko co byłam pełną radości i tryumfu, a teraz chce mi się płakać i głowę pogrążyć w piasku (po chwili zamyślenia, podnosząc głowę). Jednak muszę o nim myśleć! Może jestem piłką, z którą igra niewidzialne chłopię... nic to! muszę myśleć o nim! Obraz jego, jak motyl w pajęczynie, uwiązł mi w mózgu i trzepotem skrzydeł napełnia głowę! Motylu, któryś przyleciał do mnie, zrazu tak żałobny, potem tak radosny, muszę o tobie myśleć! Pani, on, pacholęciem będąc, już kochał cnotę i marzył o sławie nieśmiertelnéj. Pamiętam... w ogrodzie... rosły kaktusy wielkie, kolczaste, z ramionami, powykręcanemi jakby w niepojętej męce; o zmroku korony ich kwiatów podobnemi się stawały do głów zakrwawionych... Juniusz... pamiętam, skórę wilczą na wysmukłą postać zarzuciwszy, mieczyk dziecinny ujmował i bawiąc się w Herkulesa, jak tamten głowy Hydrze, ścinał krwawe kwiaty kaktusów. Potem dumny, z boską iskrą w oczach, wołał: „Gdy z szyi mi zdejmą tę złotą kulę,[9] znak wieku dziecinnego, a w zamian obleką mię w togę dojrzałości, Herkulesem będę, ścinającym głowy hydrom świata!”
Czy ściął choć jedną?
Próbował i dlatego właśnie dziś...
Więc próba się nie udała; lecz gdyby nawet bogowie stokroć lepszem uwieńczyli ją powodzeniem, nie ubyłoby przez to światu cierpienia i występków, nie przybyłoby szczęścia i cnoty. Wielu już, — jakże wielu! dziecinnemi mieczykami ścinało hydry świata, a jakimże po nich jest świat? Takim samym, jakim był przed nimi. Powiadają nawet niektórzy, że nic nie sprzyja więcej wzrostowi hydr, nad kąpiele ze krwi małych Herkulesów. Bo wielki Herkules, który pokonał smoka i do szczętu oczyścił stajnię Augiaszową, — to mit, w którego prawdziwość nie wierz wcale. Bogowie w nieskończonej dobroci swojej nie dali ludziom ani tej siły, która pokonywa złe, ani tej, która cierpliwie je znosi. Bohaterowie o czynach skutecznych są pięknemi snami ludzkości; na jawie istnieją tylko niecierpliwi malcy, występujący do boju przez głupotę, której się śni, że jest mądrością.
Dlaczego przez głupotę?
Dlatego, że głupotą jest składać siebie w ofierze — niczemu.
O pani, co nazywasz niczem?
Zarówno człowieka, który dla świata nic nie może, jak świat, który jest katem człowieka.
Przerażasz mnie, pani! lecz wiedzieć chcę, gdy kochamy, czyliż przedmiot miłości naszej jest nam niczem?
Bogowie! (na stronie) Gdy znagła go uwolniono, jak on ramiona ku niebu, ziemi, ku temu miastu wyciągnął! On kocha niebo, ziemię i Rzym.
Jeśli ktokolwiek pierwszego dnia dekady powie ci: „kocham!”, to z dźwięku, jaki wyda rozlane wino, albo przebity palcem liść maku, wywróż sobie, czy powtórzy to jeszcze w dniu jej ostatnim. Bo pierwszą własnością miłości jest: nietrwałość. Na ruchomym piasku, z tumanu kurzawy, buduje swój pałac ten, kto mu daje podstawę — z serca, a ściany — z uczuć człowieka.
Więc może w jego pamięci moje imię już przeminęło!
A druga rzecz: to, że tylko skorupy ludzkie znają się, przyciągają i łączą. To, co je napełnia: uczucia, wrażenia, myśl, tak utajonem bywa, tak przed istotami innemi umyka, że, dla rozpoznania drobnej choćby ich części, uzbroić trzeba oko w surową przenikliwość. Przenikliwym nazywa się ten, kto rozpoznać zdołał cząstkę istoty człowieka, zawartej w jego formie. Dlatego, Helio, w związkach ludzkich, którym na imię miłość lub przyjaźń, skorupy tylko w stanie spojenia przez świat przechodzą, a każda dusza odosobniona troskliwie okrywa się zasłoną, pod którą utajona o siebie dba zawsze, a często przeciwko drugiej spiskuje. Platon miał piękny sen, w którym widział spojone dusze ludzkie, nie skorupy, istoty, nie formy. Biedny mędrzec! na własnym piedestale umieścił naturę człowieka, oblał ją własnem światłem i mniemał, że jest ona wysoką i promienną. Piękny sen Platona pozostał nieziszczonym; ten zaś, kto tak jak on nie śni, jakąż wartość przywiązywać może do ogniw, łączących to, co grube i kruche, a w wiecznem utajeniu i osamotnieniu pozostawiających to, co posiada w sobie pierwiastek szlachetny i nieśmiertelny? Jeżeli kiedykolwiek poznasz dwoje ludzi, którzy w miłości albo w przyjaźni wytrwali od początku do końca dekady[10], nie wołaj: sophos![11]. Wiedz, że spojone są tylko skorupy ich, nie dusze, formy, nie istoty, które, gdy wychylonym będzie cały czar rozkoszy, albo zerwanym cały plon korzyści, w wiecznej samotności pozostaną jedna dla drugiej ukryte, chłodne, lub — wrogie.
Taka przejmuje mię trwoga, jakbym wnet w bramy Hadesu wstępować miała! (Nagłym ruchem prostując się:) O, pani, czy Petus i Arya przeszli przez świat i z niego zstąpili tem tylko spojeni, co grube i kruche?
Dziecko! różanemi usty bełkocesz o rzeczach krwawych! W żywej pamięci mam tych, których imiona wymówiłaś i innych... i innych, którzy z tymi razem byli i przeminęli. Wówczas, jak ty teraz, stałam zapatrzona w jutrzenkę życia i ustami, na których mleko dzieciństwa nie oschło, mówiłam: dzień będzie piękny! Dzień przyszedł straszny: cały w chmurach, błocie i krwi. Lecz pod chmurami, w deszczach krwawych, w błotnistej posoce, imiona, które wymówiłaś, towarzyszyły mi natarczywem pytaniem: „A my? a my, czyści, mężni, wielcy, dobro świata nad życie swoje kochający?” W widokach i doświadczeniach życia wyczytałam odpowiedź — bardzo prostą. Tacy są w lesie ludzkości drzewami najwyższemi, w które uderzają gromy. Zdawać się może, iż dlatego tylko tworzy ich kaprys bogów czy natury, aby istniały na ziemi przedmioty godne świetnych i srogich gromów. Bo nędzną krzewinę strzaskać — rzecz powszednia; w przeraźliwem łamaniu się cedrów niebotycznych przeznaczenie znajduje dla siebie rozkosz i chlubę. Są to dzieci tytanów, którzy w zaraniu świata walczyli z Jowiszem, ród nieśmiertelny i nieszczęsny. Jowisz zwycięża je zawsze; zawsze odradzają się i zawsze giną, jako ślad swojego pobytu na ziemi pozostawiając na niebie jej przeszłości zorzę krwawą, coraz szerszą, lecz od której ziemia nie staje się coraz jaśniejszą. Pocóż więc istnieją i giną? I poco istocie wolnej podnosić czoło jaknajwyżej, aby w nie przeznaczenie ugodziło z jak największą rozkoszą i chlubą?
Czas nam spocząć. Helia dziś czuwać będzie; nam czas spocząć. Prędzej z amfory wylewaj wino, ja ostatnie ziarna biorę z kosza.
Czy Kornelia dziś odejść ztąd nie zamierza? czy obie z Helią czuwać będą? Widzisz, jak znowu z dna jej duszy podniosły się chmury i na posępnem czole osiadły?
Niema na świecie takiego nurka, któryby mógł się spuścić na dno jej duszy...
Czy tak głęboka?
Tak ciemna i pełna postrachów. Patrzcie tylko, patrzcie!
Jaka ona biała! Ani jedna kropla krwi nie przebija się na powierzchnię tego marmuru ! Czy z niej kto krew wytoczył?
Ilekroć patrzę na nią, myślę, że oddechem mogłaby świat zmrozić, a spalić go wzrokiem!
Daleko starsza od nas, jest z pomiędzy nas najpiękniejszą!
Jest piękną, jak Persefona w tej połowie roku, którą z Plutonem w podziemnem państwie przepędza.
I jak grobowiec, po którym błądzą cienie zamordowanych. Podobno też zamordowano wielu jej blizkich... a inni — co dla tej wyniosłej sroższem nad śmierć być musi — chodzą po świecie w latiklawach[12] złotem haftowanych i z czołami napiętnowanemi wyrazem: podły!
Wiele przeżyła.
Dla nas, które żyć zaczynamy, jest zbyt ponurą: nie lubię jej!
A jam jej ciekawa. Ale baczność... baczność! uciszmy się! Czy widzicie, jak czarne brwi i blade usta jej zadrżały, jak odrętwiałemi rękoma zasłonę nad twarzą rozgarnia! Święty szał ją porywa... jak wiele razy już bywało... i wnet, wnet zapewne dziwne rzeczy mówić zacznie. Cyt! słuchajmy!
Ona przychyla ucha ku mowie tylko — srogich!
Niegdyś, bogowie, ja także lekkiem, wonnem kadzidłem wzbijałam się ku wam, ku cnocie, ku szczęściu; lecz ogarnął mię czar niecny i w jedną duszę sto paszcz pogrążywszy, jak dzikie zwierzę miód z leśnego ula, wyżarł z niej wszelką słodycz! (Podnosi wysoko głowę). Tylko tej wyniosłości wyżreć nie mógł, którą mu z paszczy wyrwałam zakrwawioną duszę, czyniąc ją kamienną, lecz wolną i czystą (Zwraca wzrok ku ołtarzowi). Więc, ogniu Westy, nie kłamię, gdy zwę cię świętym, chociaż wiem, że bóstwo, na którego ołtarzu płoniesz, jeżeli kiedykolwiek było i czuwało, teraz przeminęło, albo śpi. Świętym jesteś dlatego, że otacza cię samotność, powietrze czyste i cień smutny, tak dla przedziwnie smutnych przeznaczeń człowieka stosowny! Świętym jesteś, bo płoniesz zdala od cuchnących oddechów i krwawych widowisk czasu, bo pod twojem skrzydłem dusza pozostać może wolną, ciało czystem, a serce długiemi haustami poić się wzgardą i gniewem! Świętym jesteś, ogniu Westy, bo dotykają cię tylko dłonie dziewicze, bo ciebie jednego tylko teraz w Rzymie zapala cel, złudny wprawdzie, lecz wzniosły! Obok ciebie, ogniu nieśmiertelny, goreję jak lampa pokutna; u stóp twych zgasnę, jak gwiazda, która w mgłach brudnych, krwawych świecić nie chciała (Wylewa na ołtarz trochę wina z amfory, poczem twarz zakrywszy zasłoną, zwolna odchodzi).
Żądłem gadziny wpiła się we mnie i Syzyfowi nie tak ciężko toczyć skałę, jak pamięci mojej straszne jej słowa. Takiemi pewno w państwie podziemnem rozpaczają cienie przeminionych. Lecz ja rozpaczy znieść jeszcze nie mogę! Taki niepokój mną wstrząsa, tak na łożu Prokrustowem mię rozciąga, że czuję wyciekającą z siebie młodość... więdnę... jak marny robak po ziemi wić się pragnę... (z krzykiem) Westo, ratuj! Westo, wiecznie młoda... jam tak młoda!... (Pochyla głowę ku samej ziemi i twarz ukrywa w dłoniach).
Same sestercye! Na Wenerę, wszakże to garść samych sestercyów rzucił mi ten młokos! Dopóki trzymałam je w łapie, myśleć mogłam, że są drobiazgiem; ale teraz widzę, widzę... dwie, cztery, ośm... oj, oj! dziesięć! oj, oj, oj! dwanaście, piętnaście, dwadzieścia! Jeszcze nigdy żadna wspaniałomyślność tak hojnie za żadną podłość nie zapłaciła! Ehe, clarissimusem jest ten, kto tak płaci, clarissimusem, choćby go matka ociemniałym urodziła! Dobrze, najjaśniejszy, dobrze! Będziesz gorliwie przez Gigeę usłużonym! Tylko, jak ja się do niej wezmę? (patrząc na Helię). Leży, biedactwo, na ziemi rozciągnięta, z twarzą w rękach, jak nieżywa! No, i nie szkodaż to, aby taka młodość tak marniała? Karmiłam ją piersią swoją; sprawię téż, aby skosztowała najsmaczniejszego mleczka, jakie sączy z siebie życie. Gdybym nie uczyniła tego dla clarissimusa, to uczyniłabym przez miłość dla niej. Turkawka moja! Ale jak ja się do niej wezmę? Jeżeli powiem wprost: „idź do ogrodu, clarissimus czeka tam na ciebie”, to rozgniewa się i przepędzi mię, jak czarownicę. Jeżeli nawet powtórzę jego słowa: „powiedz boskiej Helii, że jestem tym, którego jej spotkanie od śmierci uratowało”, to nie przepędzi mię może, ale i pójść nie zechce, pewno nie zechce, niewiniątko takie, dziewica Westy! Niewinność powstrzyma ją od tego i — strach. Oj, strach! Z tem żartów niéma. Za takie rzeczy dziewica Westy żywcem do ziemi idzie! Tak, tak! żywcem do ziemi! Mnie samej te dwa zęby, które mam jeszcze, na te myśl od trwogi zadzwoniły. No, ale jej nic się nie stanie, bo ja przecież tę parę gołąbków ukryję przed wszelkiem okiem. Zresztą, gdyby człowiek rozmyślał nad tem: czy nie udławi się kąskiem jadła, żadnegoby nigdy nie wziął do ust. Tylko jak się tu do niej wziąć? (Przybliża się i woła z cicha:) Helio! Helio!
Kto mię woła? (spojrzenie jej pada na wpółotwarte drzwi). Na ziemi białe chryzantemy... na niebie gwiazdy złote... Jaka cudna noc!
Aha! złapię ją na cudną noc! (Głośno). To ja, turkawko. Przyszłam zobaczyć, czy cię jeszcze dymy jałowcu i rozmarynu nie zadusiły. Uf, jak tu duszno!
To od woli zależy, turkawko; naprzód od woli bogów, naturalnie, ale potem i człowieka. Owszem, noc jest świeżą i wonną; tu tylko spalony jęczmień, za pozwoleniem, śmierdzi.
Platany nieruchome, za ich gałęźmi gwiazdy, a pod palmami białe chryzantemy, które przed zmrokiem polewałam sama. Motyle zawieszały się do snu na brzegach kielichów, które je teraz kołyszą w zefirze i rosie... Dobrze motylom!
Zrób, jak motyle. Idź pomiędzy kwiaty...
Innym razem uczynić to mogę; dziś nie. Nad świętym ogniem czuwam (Postępuje zwolna ku drzwiom) Tak mię ciągnie ku sobie ta cudna noc! Możeby mi powiedziała, że Kornelia kłamie!
Ja prosta kobieta, jednak wolałabym nie trzymać w garści sestercyów, niż nie widzieć gwiazd na niebie! Stara jestem, a na Wenerę, w taką noc, jeszczeby mi może chłystek jaki głowę zawrócić zdołał! Tobie zaś to właściwe; tobie należy się jeszcze wszystko: gwiazdy, kwiaty, zefiry, rosy i co tam więcej jest takiego. Miłość też... Idź do ogrodu...
Miłość! Coś ty rzekła, Gigeo! miłość! Jam dziewica Westy! mnie to wzbronione. I dobrze. Nikt nikogo nie kocha... pocóż być igraszką...
Ehe, nikt nikogo nie kocha! Bajki! Ja, stara Gigea mówię ci, że to są bajki. Wszyscy, przeciwnie, kochają się na świecie, kto tylko żyw, kochał, kocha, albo kochać będzie i to jest, zaprawdę, najmilszy podarunek bogów. Ale idź do ogrodu, idź do ogrodu! tam przekonasz się sama, czy nikt nikogo nie kocha! Ehe! toż powiedziała! toż głupstwo powiedziała! idź, idź ! (zlekka popycha ją ku drzwiom).
Ale gdyby ten ogień zgasł...
E! gdyby i zgasł, Rzym nie runąłby przez to! Ale nie zgaśnie, przyrzekam ci, że nie zgaśnie! Idź!
Na chwilę tylko...
Niech ogień nie zgaśnie...
Rozpalajże się, rozpalaj tak wysoko, abyś trwał, dopóki z Helią nie powrócimy! Mnie-bo trzeba przybrać postać łasicy i krążyć dokoła pary gołębi... straż trzymać... no, i widokiem czułej uciechy cieszyć się... skoro już własne przeminęły... przeminęły.. Ogień[13] wielkim płomieniem wybucha). Ot tak, ot tak! Teraz na długo ci wystarczy! (Wylewa na ołtarz trochę mleka) Wspaniała Westo, niewiastą jesteś! Miejże litość dla biedactwa tego, tak ślicznego i dla tak hojnego clarissimusa! Ale już lecę straż nad nimi trzymać! lecę! (wybiega).
Nigdy jeszcze tak gorąco nie dziękowałem bogom za to, że obdarzyli mię odwagą! Gdybym jej choć odrobinę mniej posiadał, nie znalazłbym się tu pewnie; gdybym się tu nie znalazł — gdzie i jakim sposobem mógłbym zobaczyć Helię? A widzieć ją muszę, choćbym przez to miał umrzeć, bo odkąd ją dziś ujrzałem, życie bez niej podobnem stało mi się do umierania. Odkąd Rzym na siedmiu pagórkach stanął, urodziło się w nim zaledwie kilku śmiałków, którzy na dziewicę Westy rzucili okiem zuchwałem! Rózgami ich zaćwiczono, pomimo że byli najczystszej krwi patrycyuszami. Szpetna śmierć, na Polluksa! Ale co tam! może mnie nie złapią, a jeżeli złapią, będzie to tak, jak gdyby dzień dzisiejszy wcale nie wschodził. Miałem umrzeć dziś, umrę jutro, ale zobaczę Helię i drugą jeszcze uciechę w zysku mieć będę: Domicyanowi za sprawą moją jeszcze jedna wieczerza we wnętrznościach kamieniem stanie! Cha, cha, cha! jakąż rozkosz uczuwam, wyobrażając sobie tego tygrysa z lisim pyskiem, klapiącego ze złości zębami! Bardzo troszczy się, niezmiernie się on troszczy o nieskazitelność dziewic Westy, dlatego zapewne, że sam jest nieskazitelnym. Ta to nieskazitelność w dwudziestej wiośnie życia ze wszystkich włosów obrała mu głowę, przez nią też porwał żonę drogiemu mojemu Lamii. Na Polluksa! pomszczę cię, Lamio, jeżeli wzamian porwę mu dziewicę Westy! Poczyta to za złą wróżbę dla panowania swego i trząść nim będzie febra strachu. Ale czy porwę? Czy ta stara przywieść ją tu zdoła? Cieniu Owidyuszowy, natchnij mię: jaką sztuką zdobyć mam miłość tej prześlicznej? Albo nie, obejdę się bez Owidyuszowego nauczania.[14] Najlepiej też uczynię, gdy obejdę się bez wszelkich sztuk i prosto, szczerze ukażę jej swoją duszę, pełną miłości i swoje przeznaczenie, pełne gróźb, ale i uciech takich, jakich zazdrościć mogą bogowie. Jakże pragnę ją zobaczyć!
Helio! Helio! przyszłaś więc...
Ty, Juniuszu.. to ty! Bogowie, co za śmiałość!
A tak, tchórzem na świat nie przyszedłem. Prześliczna...
Czy wiesz, jak ukaranym musi być ten...
Wiem, wiem! Nie odbieraj mi rąk swoich... nie odwracaj się...
Twoje wybawienie było jedyną gwiazdą mojej nocy... uciekaj!
Nigdy jeszcze nie uciekałem. Co ty mówisz o nocy, najpromienniejszy z poranków? Jaka noc?
Rozpaczy.
Nie, nie, bogowie! Wy nie pozwalacie! puść mię, Juniuszu!
Na co bogowie nie pozwalają? Na dobywanie z serca i życia tego, co w nich jest dobrem i pięknem?! Nie wierz temu...
Czy cokolwiek jest dobrem i pięknem?
Ależ mnóstwo rzeczy, ukochana, mnóstwo rzeczy! Natura spokojna i kwitnąca, albo wspaniała i dzika, pogoda i burza, cisza i gwar, dźwięk, woń, barwa, linia! I jeszcze — myśl człowieka przebijająca chmury niewiadomości, aby zza nich odsłonić prawdę; natchnienie jego, które, ze sprzecznych i przemijających zjawisk arcydzieła harmonii tworząc, sprzeczne zgodnem, a przemijające nieśmiertelnem czyni; serce jego, które przedmiot ukochania, czy jest on cnotą, czy też ideą, czy drugą istotą ludzką, nad własne życie przekłada. I jeszcze: młodość, ten płomień skrzydlaty, Faetonowym wozem pod niebem pędzący, — wesołość, wdzięczny motyl, który zadumy orłów, zwieszonych na górskich wierzchołkach, rozrywa, — miłość, której bogowie rozkazali być Hebą ziemską, podnoszącą do ust śmiertelnych nie tylko wino rozkoszy, lecz także miód uwielbienia, ufności, przyjaźni, pogody...
I jeszcze, Helio, jest na świecie rzecz dobra i święta, którą znają tylko dusze wyniosłe... (pieszczotliwie włosy nad czołem jej rozgarnia). Zgadnij, droga, co to jest?
Próbujesz, Juniuszu, czy dusza moja spoić się może z twoją tem, co w nich obu jest nąjszlachetniejszem! Tak, zgadnę! Pamiętasz, w ogrodzie rodziców moich, krwawo kwitnące kaktusy i pacholę, które śród nich marzyło o czynach Herkulesowych?...
O droga! We wspaniałem natchnieniu stworzyli cię bogowie! Ciało masz podobne do chryzantemy wysmukłej i białej, a umysłem niewieścim przenikasz myśl męża.
O czem oni gadają? Na sroki, przedrzeźniające Muzy, o czem oni gadają? Słucham, słucham i uszom niedowierzam! O naturze, o cnocie, o Faetonowych wozach, nawet o pogodzie... Teraz znowu ta z kaktusami jakiemiś wyjechała, a on ją za to chwali. Jak żyję, takiej pary kochanków nie widziałam. Jeszcze nawet nie pocałowali się ani razu! Jeżeli to jest miłość, niech starą Gigeę harpie na pazurach swoich po świecie rozniosą! (trzęsie głową i śmieje się). Che, che, che! Nie tak, nie tak wcale ze mną za młodu bywało! Gdy tylko jaki ładny chłopak miłe oczy do mnie zrobił, wnet mu na szyję skakałam i o nic tam nie pytając, całowaliśmy się tak, aż Kupido z radości skrzydłami łopotał. I wina przytem nie skąpiliśmy sobie, a jakże! Ci zaś, z ustami, rosą wieczorną zwilżonemi. za ręce się tylko trzymając, plotą o rzeczach, za które człek rozsądny nie oddałby jednego małego łyku wina. Myślałam, że miłem widowiskiem sobie uciechę sprawię, a tym gołębiom oddam przysługę. Znudziłam się jednak, a im, niech zginę, jeżeli wiem, co z tego paplania i przechadzania się przybyć może! I za co dał mi on dwadzieścia sestercyów? Ale co mi tam! Niech sobie, jak chcą, czas spędzają, a ja tymczasem do gospody skoczę, na chwilę tylko, po dzbanek wina skoczę, bo na dobrotliwe bogi przysięgam, że rosa starych kości nie rozgrzewa. Niebezpieczeństwo nie grozi im żadne. Edylowie śpią, lub po gospodach w kości grają. Wszyscy śpią. Cały Rzym śpi, kto tu zajrzéć może? Zresztą powrócę zaraz. Po dzbanek wina do gospody skoczę i powrócę! (odbiega i niknie pomiędzy drzewami. Juliusz i Helia przechadzają się powoli).
Mów ciągle... kocham dźwięk twojego głosu... Chciałabym nie słyszeć nic, prócz dźwięku twego głosu...
Kiedy mi liktorowie ręce od powrozów oswobadzali, a ty, jak dobry gieniusz przedemną stałaś, z uśmiechu, którym witałaś wolność moją, z rumieńca, który jak zorza na pobladłe lica twe wstępował, odgadłem duszę, piękniejszą od najpiękniejszego z ciał i błagałem bogów, aby z moją zawarła wieczny związek...
Idea miłości jest wieczną. Człowiek, który ją święci, w krótkiej chwili zamyka wieczność. Czy pójdziesz ze mną? (odchodzą w głąb ogrodu).
Znać Fortuna umyśliła opiekować się edylami rzymskimi[15], skoro, tobie, Sofroniuszu, pozwoliła wygrać rzut Wenery! Niedźwiedziemi łapami kości rzucając, wygrałeś tyle złota, ile się go w brzuchu moim pomieścić może.
Beczkę złota miałby ten, ktoby aż tyle wygrał. Ja mam zaledwie parę garści.
Ile?
Nie wiem.
Wysyp tu na ten kamień, policzymy?
Ona mówiła, że wiek jest niecnym.
Takim on jest, droga, takim on jest! lecz ty i ja rozniecimy pośród niego ognisko cnoty... Na tułactwo skazanych, łódź rybacka uniesie nas w cieniach nocy ku morzu, kędy przybycia naszego czeka gościnny okręt. Czy pójdziesz ze mną?
Tam, gdzie nikogo swego mieć nie będziesz, pójdę z tobą! (oddalają się).
Na tym kamieniu tylko stanąć, za ten gzyms w górze rękoma uchwycić i już zajrzeć można do grodu dziewic Westy!
Nie wolno.
Jak komu! Tobie, prywatnemu świerszczowi, wara, ale mnie, urzędnikowi, stróżowi porządku...
Przestań paplać. Liczmy: dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedm... mógłbyś mi amforkę wina zafundować, Sofroniuszu, tyle wygrawszy, mógłbyś...
Znaczyłoby to lać w beczkę, z której się przelewa!.. Trzydzieści trzy, trzydzieści cztery... Chce mi się kotem na ten mur wdrapać i do ogrodu westalek zajrzeć. Śliczne tam dziewczęta, na Wenerę!...
Wenerze ukradzione, a darowane Weście. Zły handel... trzydzieści dziewięć, czterdzieści...
Będę jaskółką, wijącą dla ciebie w kraju dalekim gniazdo...
Może grota, pełna chłodu i nocnych postrachów, może pustynia z wyiskrzonem wiecznie okiem słońca schronieniem nam będzie, nim nad Rzymem zaświta dzień szczęśliwy... Czy pójdziesz ze mną?
Z tobą wzywać będę dnia szczęśliwszego i z tobą, jeśli nieszczęsny nadejdzie — szczęśliwa umrę...
Dobrze jest od czasu do czasu na święty ogień okiem rzucić, bo niewiastom ufać nie można, takim nawet... Popatrz, jak zręcznie się tam wdrapię.
Chciałbym edylem być, aby mieć prawo spojrzeć na ten ogród.
Więc spójrz! Oprzyj się dłońmi na ramionach moich, a nogi z nad ziemi podnieś... ot tak! hop! Uf! Eneaszowi lżej było dźwigać ślepego Anchiza, niż mnie tłustego Waleryusza. Nic to! Przyjacielowi przysługę oddać trzeba! hop!
Cóż ja widzę? Cóż ja osobliwego widzę? To co na każdym kroku dniem i nocą w Rzymie widzieć można!
Ale co? ale co?
Niewiastę i mężczyznę, którzy się obejmują, całują, szepcą...
Ale ta niewiasta... ta niewiasta... bogowie nieśmiertelni, to dziewica Westy... po ubraniu poznaję... bogowie nieśmiertelni, westalka w objęciu mężczyzny... Waleryuszu, otwieraj dobrze oczy! Nieszczęsny Rzymie! Co się stanie z Cezarem! Nefas! Otwieraj oczy, Waleryuszu, abyś mógł świadczyć... dobrze otwieraj oczy...
Otwieram... otwieram... i więcej jeszcze niż ty spostrzegam... W świątyni Westy... jakościć... ciemno!...
Na Jowisza piorunującego! Prawda! Drzwi na oścież otwarte, a nie błyska z nich nawet takie światełko, jakiem świeci kocie oko... Biada nam! biada Rzymowi! Sami bogowie, gdy to ujrzą, z tronów[16] pospadają i na ziemię runą!
Śpieszmy, śpieszmy dać znać... Do prefekta biegnę... ty do arcykapłana leć! lećmy!
Aha, leć! jakby mi łatwo było lecieć! Że tam jednej z dziewic Westy zechciało się wstąpić w służbę Afrodyty, ja mam lecieć! Ale niema co! Straszne klęski na Rzym spaść mogą, więc i na mnie! lecę tedy... do arcykapłana lecę!
Helio, serce prawe brzydzi się oszustwem. W dalekim kraju pochwyceni, możemy, jak ja dziś, oboje iść tam, skąd ciała nasze tłuszcza z dziką wrzawą na haniebne Gemonie[17] ciągnąć będzie...
Wtedy imiona nasze razem wstąpią w błyszczącą nad światem krwawą zorzę. Idę, Juniuszu.
Gdzież gołębie uleciały? (śmieje się). Che, che, che! przecież, przecież choć raz się domyślili, że miłość jest czemś innem, niż gadanie! pewno tam są... w tej gęstwinie mirtów i bukszpanów... Che, che, che, che! Kupido niech wam sprzyja! Niech sprzyja wam Kupido, gołąbki moje, a mnie ten miły dzbaneczek! (pije). Dziękuję ci, clarissime, za sestercye, ergo za to wyborne winko! (pije znowu, poczem z uśmiechem głową trzęsie). Co komu wypada! Co kto może! Młodym kochanie, starym winko, a wszystko dobrze, bo wszystkim wesoło! che, che, che... Wszystkim wesoło! (pije).
Cóż? czy nie prawdę mówiłam? Nie chciałyście mi wierzyć, jednak teraz same widzicie, że mówiłam prawdę. Biada nam! Siny świt mieszał się jeszcze z cieniami nocy, gdy przez jaskółki szczebiocące obudzona, śpiesznie udałam się do świątyni, aby z kolei pełnić służbę Westy. Przychodzę, patrzę... czemuż, bogowie, nie zgasiliście przedtem światła oczu moich? Świątynia pusta, u ołtarza nikogo, na ołtarzu ani iskry świętego ognia, ani iskry! Biada nam! Szałem strachu porwana, od drzwi do drzwi biegałam, budząc was wieścią, której podobnych oby nigdy usta śmiertelne nie wymawiały! Widzicie teraz, że mówiłam prawdę! Biada nam! Nefas!
Biada nam i Rzymowi! Nefas! Nefas! zła wróżba! nieszczęście publiczne!
Gdzie Helia?
Kornelię obudziłam także, wnet nadejdzie; nie nadeszła dotąd, bo wieść moja była dla was grzmotem, który ogłusza, a dla niej gromem, który zabija...
Zabija!
Cóż to było? jakże to było? Mów prędko!
Usłyszawszy co mówiłam, zwykle tak obojętna, porwała się z pościeli jak przez węża ukąszona, ręce nad głową podniosła, wzrok obłąkany we mnie wlepiła i już, już, z krzykiem wyrzec coś miała, gdy nagle rozwaga z pomocą nadbiegająca zamknęła pobladłe jej usta i tylko piersi wydać pozwoliła kilka głośnych i niespokojnych westchnień. Odchodząc, raz jeszcze wzrokiem rzuciłam na nią. Stała tak, jakby na widok Meduzy [18] w posąg się przemieniła; o tem zaś, że jeszcze żyje, świadczyła tylko spływająca po czole struga potu. Tak wyglądać muszą na śmierć idący!
To dziwne! to dziwne!
Takiej trwogi winowajcy tylko doświadczać mogą. I myśmy zmartwione srodze, lecz pot strachu skroń nam nie oblewa; to wina nie nasza...
Dziwcie się, sroki! Ja jedna wiem, czyje imię wypierała z niej trwoga, a powstrzymała rozwaga. Czy ona zdoła przed straszną karą osłonić Helię?
To prawda, to prawda: która z nich dwóch ? Bo jest nas sześć.[19] My cztery białe, jak łabędzie. Któraż dzisiejszej nocy nad świętym ogniem czuwała: Kornelia, czy Helia?
To prawda, która? Bo niekiedy jedna drugą wyręcza, a starsza częściej czyni to dla młodszej, sama bezsennością trapiona i rozmiłowana w cichych mrokach nocy!
Helii nigdzie niema.
Pewno ze służebnemi udała się po wodę do źródła Egeryi. Wiecie przecież, że zaopatrywanie świątyni w wodę jest jej świętą powinnością.[20]
Ty, Adryo, o wszystkiem najlepiej wiedzieć musisz, bo żadna z nas obu im bliższą od ciebie nie jest.
To prawda! Mów, Adryo! która z tych dwóch nieszczęściu winna? która?
Nie wiem.
Winowajczynię wielki kapłan oćwiczy rózgami.
Bogowie! Kornelia, ta wyniosła, ta pyszna, ta nieskazitelna, oćwiczona rózgami! Wyobraźcie to sobie! wyobraźcie to sobie tylko!
To jeszcze nie wiele. Gdyby którą z dziewic Westy w objęciach mężczyzny zobaczono, Rzym miałby widowisko z niewiasty żywcem zakopanej do ziemi...
Na placu Łotrów,[21] w dodatku.
A tak, na placu Łotrów. I to coś znaczy także....
I to coś znaczy! Straszna rzecz, straszna, na plac Łotrów być wiedzioną!...
Czegóż takie pobladłe i drżące przed garścią zimnego popiołu stoicie? Dlaczego z pod spuszczających się powiek rzucacie na mnie spojrzenia, w których ciekawość miesza się z trwogą? Przecież wyście niewinne. Winowajczyni poniesie karę, która przebłaga Westę i Rzymowi nie stanie się nic złego — ani wam!
Wam do niej nic. Ból cudzy nie boli.
Hańba tej kary nad ból sroższa.
I to jeszcze zasmucać was nie powinno, bo z hańby jednego śmiertelnika dla drugiego nieraz płynie chluba. Jeżeli Papiusz ma twarz ciemną, błogo jest Pomponiuszowi, bo wygląda bielszym. (do siebie) Na dnie rzeczy i w jej tajemnych głębiach hańba może być chlubą. (cicho do Adryi) Gdzie Helia?
Nie wiem.
Może to dziecko ukryło się z przestrachu... Ostrożność nakazuje nie wspominać jej imienia...
Co ona zamierza? Oziębłością postawy i mowy mogłaby Tybr zamrozić, a czarne brwi jej kreślą głoski żelaznego postanowienia.
Liktorowie! liktorowie biegną! Jowiszu gromowładny! więc świat już o tem wie! Rzym już wie! Co to będzie? co będzie?
W imię prawa, prefekt Rzymu wstępuje w progi dziewic Westy.
Prefekt Rzymu! Czegoż ten tu?
Prefekt Rzymu! Okropność! Sprawa zgaśnięcia świętego ognia do arcykapłana tylko należy... tylko do niego...
Tak, to sprawa rodzinna... pomiędzy nim a nami! Czegóż ten drugi? Przeczuwam rzecz tysiąckroć straszniejszą... O, Helio!
Gdzie Helia? gdzie Helia?
Nie wiem. I twoje ręce drżą nareszcie!... Pani, czy zdołasz ją osłonić?
Czuję w sobie ruchy czegoś zapomnianego, wzgardzonego!... Lękam się o nią! bogowie, ja się o nią lękam!
Pięć was, dziewice Westy, stoi tu w trwodze i żalu. Gdzie jest szósta?
Poczyna się chwila przerażająca!
Może u źródła Egeryi...
Tamtej powinnością jest zaopatrywać świątynię w wodę świętą. Po nią ze służebnemi udała się do źródła Egeryi.
Jak z domów rzymskich każdy posiada atrium, w którem płonie ognisko rodzinne, tak cały Rzym posiada jedną wspólną świątynię Westy, z rodzinnem ogniskiem narodu. Ognisko to jest przedmiotem świętym[25], świętością publiczną, rodzinnym węzłem narodu[26]. Biada tej, która świętość tę sponiewierała i stargała ten węzeł! Dziewice Westy, która z was to popełniła?
Ja!
Litościwi bogowie! to nieprawda!
Ty, Kornelio? (do siebie) Toż w kłopot wpadłem! Ona, ta wielka pani, córka rodu powielekroć konsularnego...
Oj, oj, wolałbym rzecz tę inaczej obrócić! (do Kornelii) Słuchowi swemu, nie tobie, pani, wierzyć nie chcę. Ty, pani? może cię pamięć myli?
Ja, Kornelia Sabina, z kolei swojej czuwałam nad ogniem świętym, — gdy zgasł!
Nie, noc pogodną spędziłam w ogrodzie.
A! ona to więc tam była!
Byłem pewny, że to ona...
Córka rodu powielekroć konsularnego... Co ja teraz pocznę? (Usuwa się i cicho z członkami kolegium rozmawia).
A teraz kolej na mnie, stróża rzeczy publicznych i świętych praw ojczyzny. Niema przyczyny godziwej, któraby mężowi dawała prawo wstąpienia śród nocy do siedliska westalek. Czekać więc musiałem wschodu dnia, aby tu przybyć; ale przybywam ze słowem tak strasznem, że od niego zblednąć musi twarz śmiertelna. Dziś w nocy widziano dziewicę Westy w objęciach mężczyzny...
Jeszcze i to! Wiem teraz gdzie jest... cyt, usta! czekajmy...
Jeszcze i to! O dziecko nieszczęsne! (Odchodzi na stronę, chwieje się nieco). A teraz... co czynić?...
To już nie jest prostem zgaśnięciem ognia świętego: to już sprawa, obchodząca nie tylko najwyższego strażnika tego ognia (zwraca się do arcykapłana).... to złamanie najważniejszego z praw ojczyzny, dla państwa zła wróżba, dla narodu nieszczęście i hańba...
Ścigają ich, chwytają, wloką na plac Łotrów... O, jak boli!.. więc ból cudzy tak boli?!...
Tę rozpustę i ohydę, to znieważenie ziemi i nieba na własne oczy widzieli: edyl Sofroniusz i obywatel Waleryusz... Czy świadczycie?
Na Jowisza gromowładnego przysięgam, że dzisiejszej nocy widziałem w ogrodzie dziewic Westy jedną z nich tak pogrążoną w całowaniu się i szeptaniu z jakimś młokosem, że nie usłyszała krzyku, który przerażenie wydarło ze mnie.
A ty, obywatelu Waleryuszu?
Cóż ja? Tak jak Sofroniusz, na Jowisza gromowładnego przysięgam, żem to widział. Jeszcze łydki mi drżą od przestrachu, którym widok ten mię napełnił!
W imię Imperatora i praw ojczyzny, dziewice Westy, rozkazuję wam wyznać: która to popełniła?
Korzystając ze zwłoki — umkną...
Na plac Łotrów iść...
Po raz wtóry: która tę rzecz niesłychaną i obrzydłą popełniła?
Chłód ziemi aż w szpiku kości... oczy pełne podziemnych cieniów... nad głową stuk kielni mularskich...
Po raz trzeci: która z was to popełniła?
Już czas! Ogarnęło mię i porywa wieczne to samo. Idę! Idę! (postępuje naprzód, do prefekta spokojnie). Ja!...
Ja, Kornelia Sabina, córka rodu po wielekroć konsularnego, dziewica Westy, dzisiejszej nocy upajałam się szeptami i pocałunkami — z młokosem.
Zgroza!
Kto on?
Nie wiem.
Z nieznanym więc, z pierwszym lepszym! Sophos!
Oszczędź sobie jednego więcej oszustwa; powiedz: kto on?
O, mały Herkulesie, wojuj mieczykiem swoim, wojuj długo i bodaj skutecznie! (do prefekta) Ani niebiescy, ani ziemscy bogowie sprawić nie mogą, aby jakiekolwiek ucho ludzkie usłyszało imię tego, w którego objęciu Kornelia Sabina nocy dzisiejszej spoczywała.
Czy poznajecie ją?
Niższą nieco i szczuplejszą wydawała mi się tamta...
Co do mnie, pewien jestem, że ta sama... ależ naturalnie, jako żywo... ta sama... ona!
Wiążcie ją...
Duchu świata, niezmordowanie w piersiach ludzkich pracujący, przeczyłam ci i bluźniłam: a tyś był we mnie!... Idę za tobą, duchu srogi a słodki, idę za tobą na męki, z rozkoszą...
Wzroku od niej oderwać nie mogę... chciałabym z kolei za nią umrzeć, lecz już za późno! (waha się chwilę, potem przypada do Kornelii i roztrącając liktorów, kolana jej obejmuje) Pani, połóż mi na głowie swe skrępowane ręce, choć na chwilę, połóż mi je na głowie! Wstanę z pod nich wyższa, uświęcona!
Jeżeli kiedy zobaczysz Helię i Juniusza, powiedz im, że w bramy Hadesu wstąpię stokroć szczęśliwsza, niż żyłam na ziemi!
Co się tu dzieje! Co się dzieje! Turkawka uleciała, a Kornelia za nią na plac Łotrów poszła! Ja wszystko wiem, ale nie głupiam przeciw sobie samej gębę otwierać. I tak mi się spać chce! (poziewa). Winko za sestercye clarissimusa smaczne było; po niem to tak mi się spać chce! (przysiada pod kolumną). No, i nie głupstwoż to, iść na takie męki za cudze winy? Wierutne głupstwo! Są ludzie, którzy takie rzeczy boskiemi czynami nazywają. Boginią tedy jest ta, którą teraz chłoszczą na placu Łotrów. No, i nie śmiać się tu na świecie? che, che, che! Boginię chłoszczą na placu Łotrów! (poziewa). Spać mi się chce, a pod tą kolumną taki mrok i chłód! (opiera łokieć o ziemię, a głowę na dłoni). Kiedy podobało się jej bogów małpować, ma, czego chciała, a ja będę spać! Co komu wypada! co kto może! Wielkim małpowanie bogów, małym spanie, a wszystko dobrze, bo wszystkim wesoło... che, che, che... Wszystkim wesoło! (usypia).
- ↑ „Cathedra“. Guhl i Koner Das Leben der Griechen und Römer etc. Berlin, 1882, str. 568.
- ↑ „Suffibulum“. Zawój westalki, patrz Guhl i Koner str. 722.
- ↑ Zwierciadła u rzymian. Guhl i Kohner, str. 656 — 658. fig. 490. Metalowe ręczne i stojące, małe i wielkości człowieka dosięgające. Ze spodu złocone. Etruskie z Prenesty.
- ↑ Obrót wodnego zegara rzymian trwał minut dwadzieścia. Pliniusz młodszy; Listy.
- ↑ Uczta Trimalchiona, w Satyrykonie, utworze Petroniusza, napisanym za panowania Nerona.
- ↑ „Virgines Vestae”.
- ↑ Skazaniec, wiedziony na śmierć, jeżeli trafem spotkał westalkę, to według praw rzymskich, otrzymywał wolność. Guhl i Koner, str. 723.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – zaświecą.
- ↑ Do lat 17-u młodzi rzymianie nosili na szyi kulę złotą, na łańcuszku zawieszoną, jako znak wieku dziecinnego. Po skończeniu lat 17-u oblekano ich w t. zw. togę dojrzałości. O zwyczaju tym wiele wzmianek w poezyach Marcyalisa.
- ↑ Dekada — dni dziesięć. Miesiąc u rzymian dzielił się na trzy dekady.
- ↑ Sophos! po grecku: brawo!
- ↑ „Laticlavia tunica“, tunika bramowana purpurą, noszona tylko przez senatorów i patrycyuszów.
- ↑ Błąd w druku; brak otwarcia nawiasu przed słowem.
- ↑ Owidyusz był twórcą dzieła p. t. „Sztuka kochania“ (Ars amandi).
- ↑ Edylowie pełnili w Rzymie czynność dzisiejszéj policyi.
- ↑ „Thronus.“ Guhl i Koner, str. 569.
- ↑ „Scalae gemoniae“, wschody wykute w skale, z których trupy śmiercią karanych przestępców wrzucano do Tybru. Valer. Maximus, Dio Cassius.
- ↑ Podług mitów greckich, widok głowy Meduzy przemieniał człowieka w posąg. Owidyusz: Metamorfozy. Meduza, jedna z Gorgon, strasznych istot z wężami na głowie.
- ↑ Westalek było jednocześnie zawsze sześć. Tytus Liwiusz 1, 20.
- ↑ Świątynia Westy powinna była codziennie być skrapiana wodą, czerpaną ze źródła Egeryi, znajdującego się w lasku tegoż imienia, w pobliżu Rzymu. Guhl i Koner, str. 723.
- ↑ „Campus sceleratus“, Guhl i Koner, str. 724; Lübker: Reallexicon des classischen Alterthums, str. 517.
- ↑ Pontifex Maximus.
- ↑ Wzbronienie powyższych widoków stosowało się szczególnie do wielkiego ofiarnika, noszącego tytuł: Flamen dialis, w części jednak i do arcykapłana. Guhl i Koner, str. 720.
- ↑ „Collegium pontificum“. Członkowie kolegium kapłańskiego nosili tytuły: pullarii, victimarii, tibicines, calatores, etc. etc.
- ↑ „Res sacra“.
- ↑ „Sacra popularia“, albo „sacra populi Romani“.
- ↑ Błąd w druku; brak nawiasu otwierającego.