<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Dzień dzisiejszy
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DZIEŃ DZISIEJSZY.

Iluż ich zwiędło w samym życia Maju —
Czy w własnych domach — bez domu i kraju
Czy na wygnaniu! — i milczeli długo
Z dziwnym uśmiechem nad zadziwem świata
Co im chciał darmo Ojczyzną być drugą; —
Milczeli z dziwną litością przez lata —
Aż wpadli w niemoc; — lecz w skonu godzinie
Dan im wzrok w przyszłość cudowny — proroczy —
I oną Świętą widzieli na oczy,
Co nie zginęła i nigdy nie zginie!

Możem ja zasnął — umarłem już może,
Dajcie mi pokój, przyjaciele moi:
Próżno mnie wskrzeszać — nic mi nie pomoże,
Nikt rany mojej, pod Niebem, nie zgoi.

Jam bardzo smętny — jam bardzo znużony —
A jednak muszę pójść tą drogą ciemną,
Kędy z was żaden nie pójdzie dziś zemną, —
Zdejmcie mi z serca waszych uwag szpony!

Dajcie mym skrzydłom wybujać z tych cieśni,
Już i tak długo byłem z wami razem.
Wy życia tylko rozbitym obrazem —
We mnie brzmią głosy nieznanych wam pieśni.

Na co czekacie? czegóż jeszcze chcecie
Czy żebym przystał, że dobrze na świecie?
Czy żebym płakał, że umieram młody,
Lub też zapragnął pośród ludzkiej trzody

Zostać i starzeć; — zaprządz się do pługa —
Wić się po ziemi jak ucisku sługa —
Czuć tylko w nocy — w dzień działać inaczej;
Niech Bóg wszechmocny przebaczyć wam raczy!

Nie pójdę w starych ojczyzny kościołach
Zasiąść do biesiad na braci popiołach
I katów zdrowie pić w Boga imieniu, —
Wolę tu skonać w zgrozie i milczeniu.

Czemu patrzycie takim dziwu wzrokiem,
Jakbym was urzekł szaleństwa urokiem?
Ja brat wasz — człowiek — ja na was spozieram
Z miłością brata — i cicho umieram;


I prawdę mówię pod skrzydłami śmierci:
Kraj wam trzy sępy rozdarły na ćwierci,
A sprządz go nazad wolą nie umiecie!
Z was niewolniki też dotąd na świecie.

Darmo z natchnieniem czyn pogodzić chciałem —
Ciało w myśl natchnąć i myśl stworzyć ciałem.
Ach! nie czas jeszcze z lotnej marzeń wstęgi
Snuć węzły życia i wieńce potęgi!

Nad grobem świętym — nędznych waśni sporem
Nie Chrystusowem płomieniem my gorem;
Jedni w bojaźni swej się zasklepili —
Drudzy żądają gwałtu w każdej chwili.

Śni się wrzeszczącym, — że lud się przez rzezie
Rzeką krwi bratniej do Raju przewiezie!
Boże pioruny, nie ziemskie trucizny,
Z upadku martwe dźwigają ojczyzny!

A czy wy wiecie, wy, na podłość chorzy
Lub na bezrozum — gdzie ten piorun Boży!
On w piersi ludzkiej drga — i zwie się Miłość —
I on rozcina tu losów zawiłość!

Tem, że się brudem szatańskim nie plami,
Mści się straszliwie po nad szatanami.
Ryje na czole im potępień znamię
I z krzywd budowne cesarstwa ich łamie.

Wiedzcież gdzie zemsta, gdy tak zemsty chcecie.
Kto strachem wzgardzi, a nie tknie się zbrodni,
I wskaże światu świętość Polski — w świecie,
Ten w arcy-zemstę czyny swe zapłodni.

A czas zwyciężyć już, o przyjaciele!
— Nie rozumiecie może, dni za wiele
Na martwych myślach wyście przeigrali —
I na wosk zmiękły wam serca ze stali. —


O pójdźcie — pójdźcie przez rodzinne sioła,
Przez łąk zielenie i przez kłosów fale;
Tam w kłosie każdym szemrzą ziemi żale,
Tam lilia polna o pomstę zawoła! —

Szum tylko borów słychać tam w przestrzeni
A w borach groby z zielska i kamieni,
A w każdym grobie męczennik spoczywa —
I nad nim sosna hymn umarłych śpiewa.

Na polach w okół tajemne grabarze
Kopią w głąb ziemię — i broń poszczerbioną,
Obrazy świętych i stare ołtarze,
Na pył rozbiwszy, rzucają w jej łono.

By nie stał żaden przed oczyma ludzi
Pomnik dni dawnych, — by ziemia ta cała
Nagim — bez krzyżów — cmentarzem się stała —
Gdzie z snu wiecznego mój lud się nie zbudzi.

Ach! u bram miasta — patrzcie — tam w dolinie,
Rota żołnierzy o brzasku godzinie
Strzelby nabija — i stoi — i czeka
Na wóz ten czarny — na tego człowieka,

Co zwolna jedzie w śmiertelnej koszuli
Skazan od sędziów by poległ od kuli,
Za to, że wygnan śmiał wrócić na łany,
Gdzie ojców rola i braci kajdany.

Starców i sierót lud za nim się tłoczy —
Słońce z za wzgórzów wznosić się zaczyna —
Dzwon z wieży słychać — to zgonu godzina;
Lud podniósł w Niebo obłąkane oczy!

On zstąpi z wozu, — on w jaskrawe słońce
Pojrzy jak orzeł i słów kilka doda:
Chleb ten był gorzki i zatrutą woda,
Którąm żył tutaj — teraz na tej łące


— Upaść mam ciałem jak nieczule brzemię —
Jedna myśl tylko mej duszy się śniła —
Tę myśl jak ziarno rzucam na tę ziemię,
Niech dziś się skryje — by jutro odżyła. —

Gdzież jestem? mówcie! — co się zemną dzieje?
Ten obraz cały tak prysnął przedemną —
Mgła mi śmiertelna jakaś w oczy wieje —
Lud — łąka — miasto, zapada w noc ciemną —

Jakby mój naród zapadał w otchłanie!
Dni tyłem płakał i prosił Cię, Panie,
O błysk nadziei! — Podajcie mi ręce —
Ja nie chcę skonać w tej Zwątpienia męce!

Trzymać mnie, ścisnąć — przykuć mnie do ziemi,
Ja tu chcę zostać z temi umarłemi, —
Lub nim odejdę, przeczuć w mojej duszy
Że duch zmartwychwstań ich prochy poruszy.

Mówcie co do mnie — już nic nie wiem zgoła. —
Czy tam nie widać mojego Anioła,
Który obiecał — czy to mi się śniło?
Śnieżnem mnie skrzydłem przykryć pod mogiłą!

On stoi — widzę — niech chwilkę poczeka —
Co będzie z Polską? Patrzcie! — do człowieka
Całkiem podobny! Czyż to twarz Anioła?
Nie — to mój szatan, który na mnie woła!

Znam cię, dusz słabych siwy kusicielu,
Tyś przepsuł Wiarę — zatruł Miłość wielu;
Wiem — ty przyszedłeś w ostatniej godzinie
Mnie prorokować, że mój naród zginie.

Głos szatana.

Ja jestem rozum — ja jestem konieczność!
Nie czas mi bratem — ale siostrą wieczność;
A choć mnie ludzie przezwali szatanem,
Mój duch świat stworzył — i ja ziemi panem!


Ostatni jesteś z wielkiego plemienia,
Ostatni jesteś z bohaterów rodu,
Żyłeś bez domu — umrzesz bez imienia —
Zwiany jest z ziemi ślad twego narodu.

Matką, ci mara upadłej swawoli, —
A bracią twoją proch, co gnije w trumnie!
Życiem twem było — tylko konać dumnie,
Lub siać łzy marne na nicestwa roli!

Śmiercią trza umrzeć — śmierć jest poświęceniem —
Gdy niepojęta — tylko wtedy karą,
A gdy ją pojmiesz, rozumu ofiarą,
Przez zgubę cząstek całości zbawieniem.

Tem bieży potok, że fale mijają,
Tem ogół stoi, że szczególni płyną,
Tem ludzkość żyje, że narody giną,
I trwa tem wszechświat, że światy konają!

Lud twój się dostał drugiemu ludowi
Na krew i pokarm. — Ojców twych spuściznę
Wróg dziś przerobił na śmierć i zgniliznę;
On życie świata tą śmiercią odnowi.

Bo w piersi weźmie zagadkę przyszłości,
Którą rozwiązać — nie wam — było dano!
On ją rozetnie depcąc wasze kości —
Śpijcie na wieki wam noc, jemu rano!

Lecz ty — odpowiedz! — na coś z umarłemi
Zawarł przymierze? Czemu w blaskach słońca
Żyć nigdy nie chciał — lecz w czarnej zaciemi
Sny swe jak lampy rozstawiaj bez końca?

Darmo się zżymasz — przegrałeś w tym boju —
Rozum na ciebie raz ostatni woła —
Przed koniecznością ugnij wreszcie czoła,
Zrzuć z duszy upór — a zaśniesz w pokoju!


Uznaj że dobrze — i mądrze — i święcie;
Klęknij przed zgodą widomą w zamęcie,
Co sprzęgła razem w okrąg nieskończony
Trumny pogrzebów i życia korony!

A w tem uznaniu schwycisz wieczność całą,
Myśl twą pojednasz z naszej myśli chwałą,
I wtedy będzie darowane tobie,
Żeś wprzód nam bluźnił — płacząc gdzieś na grobie!

Jeden z przytomnych.

Jakkolwiek straszny ten czarny Jegomość,
Zda się rozległą ma rzeczy świadomość.

Drugi.

Mógłby on dużo nam ująć cierpienia
Przez myśl tę nową, co sprawy tor zmienia.

Trzeci.

Kołowrot w głowie — i tamto — i owo —
Lecz czuję wielką odrazę sercową.

Głos umierającego.

Czemu bledniecie — obróćcie się ku mnie —
Bracia, nie patrzcie w posępną twarz jego!
— On duchem wprawdzie — ale duchem złego,
Fałsze więc prawi nadęto i szumnie.

Ach! gdzie mój Anioł — ten siostrzany — biały —
Co miał przyjść po mnie — czemu nie przybywa?
Sam głos twój tylko pieśń zgonu mi śpiewa —
Lecz nie drżę, duchu — boś nędzny, boś mały.

Boś jedną tylko Wszechżycia połową,
Niedopełnienie — wieczna twoja dola!
— Z ust twoich płynie wiecznej śmierci słowo,
Bo wiesz co przymus — a nie wiesz co wola!

Żądza serc wielu może pod mogiłę
Zstąpić jak Anioł — i anielską siłę

Wlać w kość i popiół — nazad stworzyć naród;
Bóg w wolę ludzi rzucił cudów zaród!

Byle się nigdy w pychę nie spodliła,
W cud się zolbrzymi — wciąż wzrastając czynem!
Pycha — to karłów zbuntowanych siła —
Wawrzyn jej zwycięstw — na krótko — wawrzynem.

Taki dziś kwitnie na twych lubych czole —
Ich tryumf głosisz w człowieczeństwa kole!
Lecz wierzaj, duchu, — ciału bez idei
Nie zwiastuj nigdy nic, prócz — beznadziei!

Pogromcy wieków, na dziejowej niwie,
Tak jak my walczym — walczą nieszczęśliwie,
Jak my, po grobach żyją — nie na słońcu —
A czemuż, powiedz, ich wygrana w końcu?

Czemuż przed niemi, na wydarzeń polu,
Świat wreszcie zadrży z niewymownej trwogi?
Na Niebie — z niebios pospadają bogi, —
Na ziemi, cezar spada z kapitolu?

Bo wciąż się z tobą pasowali, duchu,
Gdyś na ucisków trzymał ich łańcuchu;
Bo wolni w wolnych głębokściach woli
Przysięgli wtedy — że i śmierć nie boli!

Coś nieznanego stworzyli pod słońcem —
Stworzyli hańbę na wieki, dla ciebie,
Stworzyli ciało wśród katów, — a w Niebie,
I krew z żył wziętą męczarni tysiącem.

Która wciąż świadczy o dobru i pięknie! —
Mówże, u jakich piekieł znajdziesz proga
Moc, co się woli praw strasznych nie zlęknie,
Gdy cierpi w świecie — a poczęta z Boga?

I dziś jak niegdyś wytknięta jej droga
Łaską niebieską — i dziś zdoła wroga

Obalić ona — i zespoi razem
Słowo dni zbiegłych z przyszłych dni wyrazem.

Konieczność, duchu, jest sługą wolności.
— Ten żyć nie umie kto prawa nie rości
Myśl wieczną wcielać — ale w swoje ciało —
A kto męczennik temu się udało!

Zdejm z nas twój rozum bez czynu i woli,
Nie nam przydatny tylko tobie kwoli,
Byś karki ludzkie, jak podłe bydlęta
Na dół przeginał i kuł w hańby pęta.

Wieczna pokora w łzach i krwi — przed Bogiem —
Bunt nieśmiertelny w łzach i krwi — przed wrogiem,
To los nasz — zakon — to nasze sumienie —
Przeszłości chwała — przyszłości zbawienie!

Idź innych zwodzić — Tyś duch cudzoziemiec!
Gdy zbrodnię jaki gdzie spełni morderca,
Wraz ją uprawnisz teoryą bez serca; —
— Tyś idealny Moskal — chybaś Niemiec!

I prawdęś wyrzekł — ja żyłem na grobie!
Wszystkie kajdany wszystkich moich braci
Mnie skrępowały — zmarniałem w żałobie —
Lecz Bóg mi wstydem twym ból ten odpłaci.

Zanim na łożu tem ciało me skona,
Zjawi się duszy mej dusza rodzona —
Zjawi się — wróci — obiecała przecie —
Raz mnie ostatni gdy żegnała w świecie.

Widzę, pamiętam — gasnąc na mem ręku
Tak mi przyrzekła — i zagasła w jęku!
Mówię ci, duchu, że z niebieskich błoni
Wróci tu do mnie i przyszłość odsłoni!

Precz ty uciekaj przed tem objawieniem,
Bo z ust twych wścieklizn lać się będzie piana,

Albo też padnij mi tu na kolana
I Polskę uczcij serca nawróceniem!

Coś ty mi radził, ja ci radzę teraz,
Radzę i szczerze; — wielu zwieść i nieraz
Jeszcze ty możesz, — lecz to nie wygrzebie
Z grobu przyszłości ni twoich, ni ciebie.

Za to, że wiarą twą — był topór kata —
Że twą pięknością — co podłe a harde —
Skazany jesteś na plwociny świata,
Skazany jesteś na wieków pogardę.

Patrzcie! — on znika — bracia! już go nie ma!!
W sercach się waszych tylko strachu zima —
Na licu waszem tylko zwątpień znamię
Po nim zostało — ożyjcie, on kłamie!

Na walkę, bracia — na godność bez końca
Wyście skazani. — W ciepłem świetle słońca
Zwierzętom igrać; — lecz wam działać trzeba;
A przez czyn ziemi przychylicie Nieba!

Jam ciężko grzeszny — wyznaję — o bracia —
Bom dał zamieszkać w sobie tej żałości,
Co z czucia w końcu w krew się przepostacia
I myśl zatrutą przewcieli w szpik kości.

Mnie, smutek zabił — mnie gorzkie koleje —
Mnie, gwałt namiętnych, nieskończonych marzeń, —
Mnie, krok leniwy ognuśniałych zdarzeń —
Mnie, te dni naszych wciąż tak podłe dzieje!

Jam pił zanadto z krynic mętnych łzami, —
Za dużo trumien przeszło mi przed wzrokiem!
Wiek wołał — czekaj — rok ciągnąc za rokiem
Codzień świeżemi witał mnie trumnami! —

Wszystko, com kochał, w ziemi pogrzebałem,
Miłości moich — krzyże — tam po błoniach.

Gdzie blade jeźdzce śpią przy śpiących koniach,
Z orłem na piersiach — sennem, krwawem, białem!

Gdzie leżą w węgiel rozsypane chaty,
A w bagnach rosną niezabudek kwiaty
I czajka woła — jak wprzódy — na dzieci,
I słońce cicho nad równiną świeci!

Wszystko, com kochał, w ziemi pogrzebałem,
Ciężko mi — ciężko — pod wspomnień nawałem;
Czemu nie wraca moja utracona —
Ta, co mnie kocha za grobem — gdzie ona?

Nikt z was nie widział piękności na oczy,
Bo piękność dotąd gdzieś jeszcze w zamroczy!
Zwolna kwiat ziemi z toni wieków wzrasta, —
Lecz przyjdą czasy — lecz kiedyś się zjawi
Córka człowieka i Boga — niewiasta!
I męskie serca od śmierci wybawi!

Ach! ona była nadejścia jej wskazem —
Zorzą przeczucia w ciemnych nocy kole,
Wolnej a świętej — odbitym obrazem —
Z Nieba dni przyszłych na tych dni padole!

Widziałem niegdyś jak wszyscy klęczeli
Plotąc jej z kwiatów więdniejących wieńce!
Ona, na sercu w krzyż złożywszy ręce,
Gardząc, mijała grono kusicieli.

Jak mgły pod słońcem szaty się jej śnieżą,
Na ciemnych włosach z jasnych róż korona,
I z czarnych rąbków na głowie przesłona,
Pod którą róże — jak w śnie smutku — leżą.

I tak szła zwolna przez tłum ludzki cały,
Jak siostra zmarłych — milcząca z żywymi,
Jak córka bogów — samotna na ziemi,
Duch — wszystek z bólu i z promieni chwały!


Ach! teraz wszystkie — te wszystkie obrazy
Walą się na mnie jak grobowe głazy,
Mówcie mi, bracia — spokojne pacierze —
W ostatnich zgonu podrzutach już leżę!
...............
...............

Chór przyjaciół.

Umilkł — już skonał — na grobie mu wieniec
Z cierniów złożymy i napis pod spodem:
„Choć żył na ziemi — nie był z ziemi rodem;
Los jego — rozpacz — a imię — szaleniec!“

Jeden z przytomnych.

Co też za życie tego człeka było!
Ciągle mu tylko w mózgu się roiło!
O nieskończonych błękitu obszarach,
A tu na ziemi o kochanek marach —
I o Ojczyźnie!

Drugi.

To był patryota!

Trzeci.

Nie ma co mówić — lecz to stara cnota!

Czwarty.

Cenię go mocno — ale ganię za to,
Ze nigdy nie był dość arystokratą,
Bo tylko silny pierwiastek takowy
Może kraj podnieść w byt lepszy i nowy.

Piąty.

Cenię go mocno, — lecz nie cierpię za to,
Że nigdy nie był dosyć demokratą,
Bo tylko ostry ten pierwiastek zdoła
Ze zgniłych wyrwać nas przesądów koła. —
Tuszę, że Polskę niechybnie uzdrowi,

Każdemu rzezią grozić szlachcicowi,
A potem — później — jeśli będzie trzeba —
To i dać paszport Ichmościom do Nieba!
Krwi sobie utocz — gdy stoisz nad grobem, —
W łeb sobie wypal — kiedyś mocno chory, —
Takim się Francuz wciąż leczy sposobem,
A zdrów i silny, — z niego więc brać wzory!
Żadnych półśrodków, — precz z niemi do kata,
Wolność i równość et cetera świata;
— Wreszcie komunizm — co bądź — wszystko jedno
Bylem Ojczyznę uratował biedną!
— Wszak tak, Panowie?

Szósty.

Mylicie się srogo —
Będzie nam tylko z panslawizmem błogo!
I oszukamy tak gracko Moskali,
Że ujrzą w końcu, iż my się dostali
Do steru rządów. — Wtedy krzyknąć: brawo!
Oni nam będą — a nie my im strawą!
Tak sztuki stanu radzi polityka!
Żal mi niezmierny tego nieboszczyka,
Że się z tą prawdą minął oczywistą —
On był powinien umrzeć panslawistą!

Siódmy.

On był powinien umrzeć komunistą!
— Pozwólcie chwilkę — nad tym trupem — szczerze
Powiem wam, bracia — w co ufam, w co wierzę.
By zrzucić ucisk, nie łez nam i pisku
Ale gorszego trza jeszcze ucisku!
Despotyzm zbijesz tylko despotyzmem,
Nie liberalnym żadnym krytycyzmem!
— Czem postępowość? — Nie zważać na prawa,
Kiedy gdzie jaka przyjęta ustawa
Celom się twoim na nic nie przydawa!

— Czem znów genialność? Ot, w jednym momencie
Przełamać naród w odmienne nagięcie,
I wciąż twórczości trzymając pochodnię
Czuć się nad wyrzut wyższym i nad zbrodnię!
Cnotliwym ludziom zanadto wygodnie —
Żadnej wewnętrznej nie spełnią ofiary —
Nie narażają się na zgryzot mary,
Nie chcą się shańbić i skalać dla ludu
Jak Saint-JustMarat — ci dwaj święci brudu!
I są spokojni nawet na szafocie!
To — moralności jakby wielkie pany
Co chodzą w uczuć jedwabiu i złocie!
A co z tej cnoty — gdy kraj podeptany?
Uwagąm oną zrobił mimochodem, —
A nią dowiodłem, że gdy twórczość każe,
Słuszna wziąść nawet przemoc nad narodem,
I że tyranią marząc, źle nie marzę.
Niech się wam serca zbytnie tu nie zranią:
Bo oczywiście komunizm tyranią!
Ni takiej znają niewoli na świecie
Ci, których Turek albo Chińczyk gniecie!
Przed komunizmu dopiero obliczem
Każden szczególnik w społeczeństwie — niczem!
Własność przepada — twe włosy — twa skóra
Nie twe — lecz rządu; — to mi dyktatura!
Aleć wiadomo — sławiańskiej natury
Normalnem prawem — żądza dyktatury!
Myśl, pot, grosz wszystkich, przez władzy przetaki
Wciąż przelatuje, — i władzy tartaki
Wciąż kraj piłują — ot! centralizacya!
— Nie dość krwi tylko chcieć jak demokracya; —
A któż krew przyjmie za co gdzie w zapłacie?
Wprzód niż krew — pieniądz wojnę rozpoczyna, —
W skarbie drga zwycięstw ukryta sprężyna —
A skarb oparty na dóbr konfiskacie!
Rząd gdy jedynym właścicielem będzie,
Zaraz się zjawi moc i pogrom wszędzie!

Ci wywłaszczeni wszyscy, w jednej chwili
Tak lwy się będą — obaczycie — bili!
Nic tak człowieka w animusz nie wpędza
Jak zwrot do stanu zwierząt — głód i nędza!
Mnie się to widzi lekarstwem jedynem!
Stare przysłowie: klin wybijaj klinem.
Więc dla mass wynajdź jakby kształt caratu,
Więc podnieś Moskwę jakby do kwadratu,
A taką Moskwą obalisz Moskala,
— Piekłem na piekło. — Tak duch świat ocala!

Ósmy.

Patrzcie panowie, — na tej zgasłej twarzy
Jakby sen dotąd cierpienia się marzy!
Choć oko szklanne — choć jak z głazu warga —
Z ust i z ócz płynie jeszcze na was skarga. —
Od wszelkich stronnictw napuszonej mowy
Pełniejsze życia — milczenie tej głowy,
Na której rysach się ból narodowy
Rozpostarł wszystek, — on ból, co od wieka
Każdego w Polsce rozdziera człowieka!
Błogosławiony on ból — co dowodem
Nieśmiertelności — bo już z grobu rodem!
On ból czyścowy — opatrzny — obrończy
Co nas rozbitych, jak religia, łączy,
Aż cud niezaznan w świecie zeń wykwita:
Pośmiertna polskich dusz Rzeczpospolita!
— Z takiej tajemnic i ofiar głębiny
Świętsze, ja tuszę, i prawdy i czyny
Wyjść na jaw muszą, niż gwałt, konfiskata —
Lub rzeź gdzie jaka, — czci — sił — czasu strata —
Małpiarstwo tylko starych zbrodni świata!
Co wy myślicie — ty i ów — i drugi?
Zamiarów Bożych nieświadome sługi!
Wy źdźbła przyszłości, z których każde śmiało
Prawi o sobie: Jam przyszłością całą!
Wy mędrcy — twórcy — wy krzykacze — zuchy, —

Wielkiej idei studenty — nie duchy!
Żaden z was kraju pod dłoń swą nie zgarnie:
Nie na toć naród zniósł takie męczarnie, —
Nie — nie zwycięstwem stronniczych mierności
Kończą się sprawy, w których Bóg sam gości!
Lecz myśl się Boża tutaj dobrem zowie —
Dobrem zaś tylko jest dobro, panowie!
A brud jest brudem — myj go sofizmami,
Pierz i lat tysiąc — on zawsze cię splami!
Wszystko co chwila rusza się i zmienia,
Prócz w piersiach ludzkich — ludzkiego sumienia!
Tu, wynalazków — daremna ochota!
Środków działania i w myśli i w ciele
Masz do odkrycia nieskończenie wiele,
Lecz jeden tylko w sumieniu tkwi: cnota!
Inaczejś bracie — nie człowiek — lecz zwierzę!
Oto, panowie, w co ufam i wierzę. —
Żadna genjalność w tym razie nie nada,
Bo to nie moja, ni twoja zasada —
To prawo światów co światami włada!
To nie sławiańskiej wynik dyktatury,
Lecz Bożej, w ludzką zstąpionej natury!
A nieboszczyka owszem chwalę za to,
Że komunistą, ni arystokratą,
Ni panslawistą, ani demokratą,
Ni jakiemkolwiek bądź innem przezwiskiem,
Co z klęsk ojczyzny tylko pośmiewiskiem,
Nie zwał się nigdy. Jeśli jakim znakiem
Znaczyć go chcecie, — zwijcież go Polakiem,
Bo kochał Polskę ona wiekuistą,
Ziemsko-potężną — i anielsko-czystą,
W której się zaród wieków szlachetności
Tak dowielmożni i tak dochrześciani,
Że z niej się stanie jak duchowa Pani
Innych narodów. — On żył w tej miłości
I w niej też umarł. Serce jemu wrzało
Goręcej w piersiach niż u innych ludzi!...

Dziewiąty.

Kogoż już teraz taki zapał złudzi?
Praktyki trzeba — sercem żyć za mało.

Dziesiąty.

Aha! tak — prawdę mówi obywatel;
Poszło już serce teraz w rzęd bagatel;
I lepsza jedna z Londynu młockarnia
Niż poetyczna wszystkich dusz męczarnia.

Chór.

Nie traćmy czasu — bo życie praktyczne,
Którem żyjemy, liczy w sobie liczne
Zajęcia. — Zatem gdy już dni na Niebie,
Bądź zdrów umarły — pożegnamy ciebie!

Głos umierającego.

Dzięki wam ludzie! — jam nie skonał jeszcze!

Chór.

Jak! — Co? — ty żyjesz?

Głos umierającego.

Ja z śmiercią się pieszczę!
Ból zwątpień przeszedł — noc ducha ustała —
Coraz mi płynniej cięży ciężar ciała,
A już nie marzę, nie walczę, nie mdleję —
Cały w błękitną zmieniam się nadzieję!
Słodko umieram — słyszę głos Anioła —
Głos wiosen moich — głos tak dawniej znany, —
Wiecznie pamiętan i wiecznie kochany,
Tu, — przy mnie — wszędzie — nademną — dokoła!

Chór.

Nic my, na honor, nie słyszymy zgoła.
Cieszy nas tylko, że cię myśl wesoła
Cieszy w tej chwili — winszujemy tobie!
Może się kryzys w twej zjawi chorobie. —

Głos umierającego.

O, ty nademną tak się kołysząca,
O, ty coś piękną pięknością bez końca,
Bo wiesz już Pana niebieskie wszechcele —
I na twem licu tej wiedzy wesele. —
O siostro! błagam cię — słuchaj — niech oni
Ujrzą cię także — niech światło z twych skroni
W pierś im przypłynie — niech głos twój usłyszą!
Nastrój ich myśli ducha twego strojem,
By wrzask ich niezgód stał się odtąd — ciszą,
I walczyć mogli zwycięskim już bojem!
— A co — widzicie?

Chór przytomnych.

Jakież ciebie licho
Znów opętało? Lecz spokojnie — cicho.
Wnet ci się nerwy wściekłym skręcą spazmem,
Gdy z takim będziesz gadał entuzyazmem.

Głos umierającego.

Czy ty mnie słyszysz? Siostro, błagam ciebie!
Zjaw się im wszystkim, tu, nagle, od razu!
Może ci na to Bożego rozkazu
Potrzeba — prośże — proś Ojca co w Niebie
By ci pozwolił — módl się — módl — mów: Panie
— O co mnie błaga mój brat, niech się stanie. —
Nie bój się, — dobry jest Pan — On pozwoli
Byś im zwiastunką była Jego woli, —
Byś słowom moim w mej śmierci godzinie
Dała świadectwo, które nie przeminie!
Bóg ciebie kocha, boś kochała wiele,
Najnieszczęśliwsza z niewiast człowieczeństwa
Niewiasto Polska niegdyś. — Ty męczeństwa
Duszo i iskro — a dzisiaj Aniele!
Słuchaj ty wymóż to na sercu Boga —
Uczyń to dla mnie, o siostro! o droga!
— A co — widzicie?

Chór.

Wciąż się łudzisz marą!
A nasze oczy widzą co widziały —
Ten pokój, lampą wpółoświecon cały;
Fortepian — stolik — po ścianach broń starą,
A pod tem oknem ten splot róż co wzrasta
Z tych donic kilku — wreszcie piec — i basta!

Głos umierającego.

Prawda, że wszystkiem dotrzymałaś wiary!
Póki na ziemi — kochałaś do zgonu, —
A teraz z góry aż z pod Boga tronu —
Przez zagrobowe wróciłaś bezmiary,
I czekasz na mnie — i stoisz przedemną —
By mnie wprowadzić w noc grobu tajemną!
Prawda, o siostro! a to wszystko na nic. —
Słuchaj — niech raczej w tę otchłań bez granic
Spadam bez ciebie — niech bez twej opieki
Tam błądzić muszę — może błądzić wieki —
A w zamian żądaj, by im się twa postać
Ukazać mogła i słowo twe zostać
Z nimi wszystkimi. — Spiesz się — wszak cierpienie
Me widzisz! spiesz się, ja woli nie zmienię!
Nie mem mi moje zbawieniem zbawienie,
Lecz ich i Polski. Było zostać raczej
Gdzieś była, Siostro — bo pomódz inaczej
Mnie ty nie zdołasz. — Krótka nasza radość,
Jeśli mej prośbie nie uczynisz zadość!
W jaki bądź zaświat odejdziem oboje,
Ścigać mnie będą zgryzot niepokoje,
Żem już gdzieś z tobą schroniony i żywy
A kraj mój Polski dotąd nieszczęśliwy;
A oni wszyscy wciąż w kłótni i w błędzie!
I choćby w Niebie — źle mi w Niebie będzie!
I będę gorzki — i będę okrutny —
I ty choć anioł, będziesz anioł smutny;
Aż patrząc na mnie krzykniesz: „Nieszczęśliwam!“

Więc mnie wysłuchaj — raz jeszcze cię wzywam,
Wysłuchaj, siostro — patrz! — już dogorywam!
— A co — widzicie?

Chór.

Co to za muzyka?
Strun niewidzialnych szum dźwięczy w przestworze
I dźwięk nam każden wskroś duszę przenika.

Głos w górze.

Wszecliświęty Ojcze, Synu, Duchu — Boże!
Dzięki Ci, Panie, żeś w ostatniej chwili
Dał znów być razem tym, co razem byli
W życiu przeszłości; — na ziemi on bratem
Był mi, a teraz go z umarłych światem
Przyszłam pobratać; — lecz nim mu ust pieniem
Duszę odwiążę — i jednem westchnieniem
Porwę go z sobą — wysłuchaj mnie, Panie!
Niech serca jego spełni się żądanie!

Jeden z przytomnych.

Już nie dźwięk tylko — wyraźnie brzmią słowa.

Głos umierającego.

Czemu się jeden za drugim tak chowa?

Jeden z przytomnych.

Słowo honoru! gdybym wierzył w Boga,
To by mnie zdjęła w tym momencie trwoga! . .
— Daruj mi, Boże! padam na kolana!

Inny.

Jakby w płomieniach cała stoi ściana!
O Jezu! biję się w piersi żałośnie;
Zgrzeszyłem, Jezu! — Jakżeż blask ten rośnie!

Głos umierającego.

A co — widzicie?

Chór.

Oszalejem wszyscy
Czy my zbawienia czy też zgonu bliscy!
Widzim, ach, widzim bielejące szaty
I skrzydła widzim — i na głowie kwiaty
Tyś prawdę mówił — twoja ach! wygrana

Głos w górze.

I będzie Polska — będzie w imię Pana!

Chór.

Umieram? po kolei!
Serca nasze, jak tłum liści
Gdzieś niesionych wśród zawiei
Opadają w dół zawiści;
Rwie nas w górę wir nadziei, —
Umieramy po kolei!

Głos w górze.

Będzie Polska w Imię Pana!

Chór.

Gdzie dusz naszych wieczna rana!
Już nas wnętrzny ból nie gniecie!
Piersi skaczą — myśl pijana
Od radości, co nieznana!
My umarli już na świecie!

Głos w górze.

Będzie Polska w Imię Pana!

Chór.

Wszystko w okół — gdyby rajem —
Wszystko wewnątrz — gdyby siłą —
Tak nam dobrze — tak nam miło —
Święty Boże! zmartwychwstajem!
Pierś do piersi — do rąk ręce —
Zesplatajmy się jak wieńce
I rozwieńczmy się nad krajem!

Coraz jaśniej przed oczyma —
Jednym duchem już się stajem —
Tam gdzie miłość — Śmierci nie ma
Ach! kochajmy się my wzajem! —

Głos w górze.

Będzie Polska w imię Pana!

Jeden z chóru.

Mgła przyszłości z serc nam zwiana,
Alleluja! — wraca życie;
Ojców duchy! czy słyszycie?
— O wy, niegdyś bardziej z Bogiem
Niźli Franki — niżli Niemcy —
W każdym czynie czuciem błogiem
Zbawiciele lub rozjemcy!
Wy zdobywce — lecz Uniami,
Których ludzka krew nie plami —
Wy pogromce — lecz tyranów,
Schizmatyków lub poganów!
Przez dziesięciu wieków burzę
Europejskich bram — wy stróże!
Króle, wodze i rycerze
Weszli z światłem w wszechprzymierze;
Przeciw nocy, wiecznie ze dniem
Czy pod Moskwą — czy pod Wiedniem; —
Wy — jak w dziejach sny niebiańskie —
Wy — godzące sprzeczne tory,
Męczenniki wy chrześciańskie
I rzymskie tryumfatory!
O! natchnijcie nas w tej chwili!
Wprzyszlić przeszłość — oto pora:
Niech skra wasza, co w nas chora,
W płomień zdrowia się rozsili —
Z głębi ludu — szlachty ród
By wczłowieczać w ludzkość — lud,
Na to, z Bożej ją opieki

Wybierały los i wieki!
Póki przodem przed narodem
Poświęcenia stąpa chodem,
Żadna rana w pierś zadana
Jej nie zmoże; nie pochowa
Żadna otchłań Kurcyuszowa —
Z tych otchłani — ona rodem!
— O Aniele! patrz Aniele!
My tu wszyscy jedną bracią,
A kto ofiar spełni wiele
Ten na ofiar pała czele,
I to — arystokracyą!

Głos w górze.

Będzie Polska w imię Pana!

Drugi z chóru.

O ty śliczna — oświetlana —
O motylu ty mój Boży!
Niech się serce me roztworzy
U stóp twoich. — My nie kaci
A wyrzynać chcieli braci!
Ach! bo błądzić — to rzecz łatwa,
Kiedy myśli smutek gmatwa;
Cudzoziemiec plótł nam dziwy:
Że gdy szlachtę kto pogrzebie
Ten na wieki już szczęśliwy; —
Aż ja wieszać chciał i siebie —
Bom sam szlachcic — jak Bóg żywy!
O Aniele! — ja szalałem —
Jużci szlachta u nas głową —
— W niej mózg kraju — a lud ciałem
Zetnij głowę narodową,
Cóż zostanieć z pod obucha?
Kadłub tylko — co krwią bucha
Aż się wrogom do stóp zwali.
I po tylu wiekach trudu

Ojczystego kadłub ludu
Będzie grzeban przez Moskali!
A pogrzebią go w koszary —
Pod carskiemi tam sztandary
Trupa pocznie się zgnilizna. —
W rój moskiewskich się żołnierzy
Przerobaczy — sprzeniewierzy —
Taka z mordu nam Ojczyzna!
O Aniele! — aż strach bierze,
Żem tak długo żył w tej wierze.
Gwałtu — ratuj — co się znaczy?
Jak w śnie wszystko się majaczy; —
Czy to głos mój? — ktoś mną włada —
Ktoś przezemnie inny gada!

Głos w górze.

Nie opieraj się daremno —
Co oglądasz, mów. . . . .

Drugi.

Źle ze mną!
Krew się wzdyma przed oczyma —
I szumi i wali,
I falą po fali
Posuwa się dalej. —
Bladych ciał połowy —
Ręce — nogi — głowy —
W głowach — w piersiach — kosy noże
Z czerwonych strumieni
Jeziora czerwieni —
Z jezior — jeden morze —
Wielki Boże!
Kędy spojrzeć — wszechprzestrzeni
Krew kołysze się i pieni!
Już od pian tych rudej pary
Mrok w powietrzu rudoszary —
Sklep Nieba, po szczyty

Tym kirem obity —
Pośrodku — twarz słońca
Jak lampa gasnąca —
I zgasła nademną —
Jakżeż teraz ciemno!
Tylko tam gdzieś na chmur łonie
W lądu stronie
Zorza płonie;
Tam w oddali
Świat się pali!
Z płomienistych łun — w przestworze
Jak drugie krwi morze —
W dole gruzów trzask, —
Nad łoskotem huczy grzmotem
Stutysiąców wrzask!
A tu bliżej — w łun obwodzie
Na szkaradnej onej wodzie
Oto wioseł plask, —
Setne płyną łodzie —
Wszytkie płyną w brzegu stronę
Bagnetami najeżone;
— Bagnetów tysiące —
Działa — ląty tlące —
Wśród dział, trony i korony —
Flag purpury — i mundury: —
— To króle Europy!
Ha! na mordu fali
Jedni się zostali
Królowie i chłopy!
Szparką jadą ci mocarze —
Wesołe ich twarze —
Prosto — prosto w te pożary
Przez te krwi obszary
Wiosłują wioślarze!
I żelazo tych żołnierzy
Uderzy — uderzy
W chłopów ród!

I będzie się pasowało
Z ślepem ciałem — ślepe ciało
Z brudem — brud!
I będzie świat cały
Nad grobowym progiem
Bez Boga!
Ostatnim mu Bogiem
Wszechtrwoga!
Przed strachu bałwanem
Zgniją ludzkie serca!
Wieku tego Panem
Kat — szpieg — i morderca!
Na przemiany wszystkie klęski —
Dziś motłoch zwycięski
Jutro górą król; —
Wszędzie wstyd i ból —
Widnokrężna podłość wszędzie —
I nadejdzie dzień,
I wyciętej w pień
Żal nam szlachty będzie!

Głos w górze.

Zbudź się — zbudź się — w imię Pana!

Drugi.

Światłość jawu mi oddana
Aż się jeszcze trzęsę, pienię —
Kto w mych piersiach mówił za mnie?

Głos w górze.

Twój drugi Ty — twe sumienie,
Co nie mówi nigdy kłamnie. —
Każden w sobie ma olbrzyma,
Który z prawdą — nie z nim — trzyma;
Wszechmoc drzemie — w tym olbrzymie —
Jemu — Wieczny Cud — na imię!
Gdy opisze ciebie kołem
Twoich własnych żądz i myśli.

Tak płomienno ci je skreśli
I rozwiesi po przed czołem,
Że w nie patrzysz ócz twych wzrokiem
Wtedyś sobie sam — wyrokiem —
Wtedy bywasz — i prorokiem!

Drugi.

Serce pękło — myśl strzaskana!

Głos w górze.

Będzie Polska — w imię Pana!

Trzeci z chóru.

O ty jasna — Bogu miła,
Choć mi każda mózgu żyła
Wstydu żary na twarz cedzi,
Rwie mnie spojrzeń twoich siła,
Klękam — klękam — do spowiedzi.
Dusza tylko się została
Narodowi co — bez ciała —
Bóg tej duszy rosnąć każe
Po nad wszystkich klęsk cmentarze;
Jej to straży powierzona
Niw sławiańskich wszechobrona!
A ja właśnie do niej — do niej
Zawołałem w burz godzinie:
Patrz! nóż błyska — pieniądz dzwoni —
Od niemieckiej sprosnej broni
Krew twych synów płynie. —
Zrzucaj z czoła cierniów wieniec —
Zstąp ty z krzyża gdzieś męczona,
Stocz się w cara, stocz ramiona —
On twój odtąd — oblubieniec!
Był ci wiecznym kusicielem —
Był zatracicielem; —
Żebrz — niech będzie dziś — mścicielem!
Konieczności taka droga —
Już czasy łaskawsze
Nie przyjdą od Boga —

Zesamobójcz się — na zawsze!
Zatrać myśl twą — i jej godła —
Z wiar twych tajemnicą
Rozwiedź się — wietrznico!
Zeschizmatycz się — ty podła!
Całuj, lubieżnico
Łańcuchy i bicze!
Zwij siostrami — pustyń dzicze!
Wszystko snem jest — coś kochała —
Snem twa cnota — cześć — wstyd — chwała;
Zemsty jedną chwilką
Ukój boleść niewyleczną —
Zemsty żądaj tylko
I giń — śmiercią wieczną!
A być może iż traf ziści,
Że z bezedni tego błota
Jakie wznijdą i korzyści —
Polska zdatność a ochota
Górę wezmą. — Będą jeszcze
Z nas — po carstwach — urzędniki
Radcy stanu — pisarczyki —
A u dworu — dworu wieszcze;
Trzeba — trzeba, gdy los woła,
Z człowieczeństwa wynijść koła,
Z Chrystusowej zejść Kalwaryi
Do moskiewskich kancelaryi. . .“
Miłosierdzia — o Aniele!
Ja upadam — to za wiele —
Niepodobna ciągnąć dalej —
Mózg na węgiel mi się spali, —
Daruj — daruj — ja tak szlocham
I tak Polskę moją kocham;
Na tej rzezi bratniej polu
Jam był rozum stracił — z bolu!
Lecz dziś dusza odzyskana —
Świadcz mi sama, o przeczysta,
Żem nie Moskal, panslawista!

Głos w górze.

Będzie Polska, w imię Pana!

Czwarty z chóru.

I ja płaczę, cudna Pani,
I ja łaknę przebaczenia! —
Ach! nie rozum, w klęsk otchłani,
Sercem stracił był — z cierpienia; —
Więc człowieka się połową
Stałem tylko — tylko głową!
I ta głowa, sierdząc skronie,
Słów nie swoich brzmiąca echem,
Z pysznym — zimnym — dzikim śmiechem,
Tak wrzeszczała w braci gronie:
„Lat tysiąców fałsz już zbity,
Rozwiązane Wiary Mithy —
Wszech-idea wiekuista,
Wszędobecna — wszędojedna —
Lecz siebie bezwiedna,
Lecz bezosobista,
Absolutną matką — ducha!
I ta wielka — ślepa — głucha,
W kształt się ludzki ubrać chciwa,
Dialektycznych sprzeczni rojem
Przez naturę wskroś przepływa,
Aż się stanie w łonie mojem
Świadomością i ustrojem!
Ją to niegdyś Bogiem zwano —
Lecz się grubo omylono —
W niej pierwiastne tylko ciemnie,
Co brzmią błędnych czuć szelestem —
Dźwięk dopiero spełny — we mnie!
Ja Bóg, bardziej niż Bóg, jestem!
Jam ostatni kres wszystkiego —
Wszechświat ku mnie tęskni — zbiega —
Jam kwiat dobra — jam kwiat złego —
Jam jest Alfa i Omega!
Lecz mnie jednak na wsze strony

Pierś mej matki opierścienia —
Oczywiście — z niw istnienia
Wracam w byt jej nieskończony. —
Nicość czeka mnie — po zgonie!
Każden człowiek się z kolei
Znów roztapia w wszechidei
Jak kropelka w morza łonie!
O zaświaty tylko pyta
Filozofia pospolita. —
Takie, bracia, wam odkrycia
Ja od pruskich niosę włości;
Wiecznej myśli — brak jest życia —
Nam żyjącym — brak wieczności —
Poprzysięgam — choć się zżyma
Serce wasze — nie ma, nie ma
Boga, ni nieśmiertelności. —
Ludzkość tylko się odradza —
W duchu ludzkim więc — wszechwładza!
Jak Jehowa rządził stary
Dziś ja rządzę wśród stworzenia —
Burzę wiary,
Spuszczam kary,
Na śmierć znaczę pokolenia!
A ze śmierci tych nasienia
Wyższej myśli wstaną ruchy!
Trzeba krwawe pchać ostrogi
W przyszłych wieków gnuśne brzuchy —
Żelaznemi niech kopyty
Roztratując stare byty!
Tak w Historyi jeżdżą bogi!
Gdyby nie te jazdy
Postępu by gwiazdy
Nie błysły nad światem, —
Czyn mój miłosierny zatem
Oto prawda rzeczywista
Tak jakem Heglista!
Zastosować tylko święcie

Nam do Polski to pojęcie!
Kto posiada
Temu biada!
Egoista!
Ja rozumem jemu świecę —
On opiera się logice —
Ślepota zuchwała!
Lecz upor ten skruszę —
Zrównam wszystkie ciała —
Zrównam wszystkie dusze —
Będzie sławy karta;
Choćby rozwiać gmach w perzynę
Ja się stwarzam — w Katylinę —
Chcecie? — w Bonaparta —
Chcecie? — to i w Chrysta —
W co bądź... Hej! — ja komunista!“
Tak krzyczałem — tak — o Święta!
Nie bądź — nie bądź mi za sroga —
W myślne Niemców skuty pęta
Ach! wyznaję — jak zwierzęta
Już nie czułem w okół Boga!
Choć mnie ust twych uśmiech rani,
Nie odwracaj się, o Pani!
O patrz ku mnie, Światłolita —
Wzrok twój w Niebo chwyta!
Wiem już, wiem, wiem — wszechubóstwem
Być samemu sobie bóstwem!
Nie rozślubi żadna siła
Co myśl Zbawcy ześlubiła. —
Nie my sami wiążem siebie —
Duch nas Boży wiąże — bratni.
W nim moc pierwsza — cel ostatni —
Ojcem ojczyzn — Ojciec w Niebie —
Królem dziejów — jeden On;
Ja mych braci, tylko brat —
Mnie niewolno rzucać w świat
Ból i zgon!

Źle Ojczyznę — źle kochałem: —
Polska dzielność
Wierzyć tchnieniem piersi calem
W nieśmiertelność;
Źle Ojczyznę — źle kochałem!

Głos w górze.

O boleści — o gorycze
Waśnie — dumy —
Bezrozumy:
O serca stronnicze!
Wina skrusze — darowana;
Będzie Polska w imię Pana!

Głos umierającego.

A tych kilku — patrzaj siostro —
Przemów do nich — przemów ostro
Nie zgrzeszyli smutku szałem —
Ale hańbą — ale kałem;
Gdy nad matki krwawem ciałem
Kirgizowa jazda tętni, —
Oni byli — obojętni!

Głos kilku.

O my bardzo biedni — marni —
O my nędzni — ślamazarni —
My bez zbrodni i bez cnoty!
Nam się śniło w śnie ślepoty,
Że car blizki — Bóg daleki —
I że naród śpi na wieki!
Więc już tylko — wśród niewoli,
Do przemysłu — handlu — roli —
Do dróg bitych — do farbiarni;
By utuczyć — co zostało
To — bez ducha — nasze ciało!
O my biedni — ślamazarni!

Głos w górze.

I wam daję pokój pański,
Pokój święty — chrześciański; —
Lecz słuchajcie — azaż wiecie?
Zanim wynieśmiertelniałam,
Polską żyłam na tym świecie —
Wtedy wami pogardzałam!
I to wraca mi wspomnienie,
Gdy wam głoszę — przebaczenie! . . .

Chór.

Odrodzeni — świeży — nowi —
Czy męczeństwem — czy żelazem,
Wszyscy walczyć my gotowi —
Przebacz wszystkim — równo — razem!

Głos w górze.

Przez was myśl swą Pan zeżniwi!
I będziecie żywi;,
Lecz bądźcie cnotliwi!
Po kryształach — światło Boże! —
Sam Wszechmocny kłaść nie może
W pierś nieczystą — wieków zorzę!

Chór.

Ach! z rozpaczy — nasze błędy —
Nim dokoła rozwiośniały
Nim promienie twojej chwały
Okolała nas śmierć wszędy!
Prawem władnem — po nad nami
Wiek ten uznał — wszechbezprawie;
W europejskich państw ustawie
Nam kazano — żyć zbrodniami, —
Nam kazano — być szpiegami; —
Nam kazano — wydać syna,
Wydać ojca — wydać brata,
Gdy syn — ojciec — brat przeklina
Niechrześciańskość tego świata. —

Kto z nas wyznał świętą Matkę,
Kto czyn poniósł jej w ofierze,
Ten jak dzikie ścigan zwierze
Od mórz włoskich — po Kamczatkę!
Ach! okrutnie — ach! nieznośno —
W Bożej nawet już świątnicy
Imię Polski — rzeczą sprośną; —
Tylko imię to rzec głośno
Wolno było — z szubienicy!
Sprzysiężona ludzkość cała
Cześć i życie wziąść nam chciała!

Głos w górze.

Jej zapłaćcie — jak Syn Boży
Tej zapłacił przed wiekami; —
Za krzyż — wszechdobrodziejstwami —
Niech wasz przykład — ją przetworzy! —

Chór.

Już nam widno — już nam wiedno —
Tak do Polski — jak do Pana
Iść się musi — droga jedna,
Tą, co nigdy — nieskalana!

Głos w górze.

Wszechświęty Ojcze, Synu, Duchu — Boże!
Twej łaski, Panie, potrójnej nad niemi!
Niech im zrozumieć w tym dniu dopomoże
Jak sam ich wiodłeś ścieżki tajemnemi. —
Łaski Twej — łaski — miłości Twej, Panie!
Oto już dawnych wyrzekli się kłótni —
Oto już drgają — na Twej pieśni granie
Jak struny różne — a tej samej lutni;
O! przyspiesz czasy! niech przez tych strun dźwięki
Wieku przejściowe zakończą się męki;
By świat ten poznał — że sąd i zatrata
Na wieki mieszka w każdej zbrodni świata, —
By świat ten poznał — że Twoja uroda
Zejść i na planet potrafi niziny —

By świat ten poznał — że w końcu nagroda
Uwieńcza tylko poświęcenia czyny. —
Bo kiedy próba minęła znikoma,
Znów chwale Twojej w Twojej Polsce — doma!
A teraz, bracie mój dawny, jedyny,
Musisz ty, musisz w nieznane krainy, —
Zdawna już twoja wciąż bije godzina,
I moja tylko do Nieba przyczyna
Wstrzymuje dotąd ciebie w dnia promieniach. —
Lecz już i we mnie mdleje wstrzymań siła —
Mówże więc do nich, com ci objawiła
Kiedyś mnie ujrzał w pierwszych zgonu cieniach. —
A jako chciałeś — będę ci świadczyła; —
I pocałunku śmierci na twej głowie
Nie złożę, póki co było w mem słowie,
Raz im ostatni twój głos nie wypowie!

Chór.

Srebrnem go skrzydeł obwiązała kołem —
Wzrok jej gdzieś w górze — lecz rąk jej promienie
Spuszczone k’niemu — i spływając dołem
Na skroń mu kładą niebieskie natchnienie.

Głos umierającego.

Ona mi świadczy — uderzcie w proch czołem —
Ja wam zwiastuję — że Polska nie będzie
Królestwem tylko lub rzeczpospolitą —
Lecz nad państw świeckich skończenne krawędzie
Prawem miłości rozlewalnem wszędzie —
Niedzielą wieków na jaw wydobytą!
Nagle jak poseł ukaże się Ona —
I pośród mocarstw spodlonego grona
Przezwą ją ludzie: — Mocarstwem-Aniołem! —
Ja wam zwiastuję, iż Polska kościołem
Będzie na ziemi widomego czynu!
Przed nią pobledną potępione społem
Królów uciski i wściekłości gminu!
I będzie — będzie — w tej Polsce i chwała,

O którą szlachta w dziejach harcowała —
I będzie — będzie — i wolność ludowa
Ludziom romańskim i germańskim nowa,
Bo krwią rusztowań ni rzezi nie błotna,
A w wyższą dolę codzień wstępniej lotna,
Aż w ruch bezprzerwny — wraz i w spokój wielki
Rozstrój i rozbrat pobratan już wszelki —
Aż religijnym stało się obrzędem
W Bogu ojczyzny polskiej sprawowanie —
I ludzkość poszła natchnień polskich pędem —
Panu się wszystka dała na mieszkanie
I toć ludzkości pierwsze zmartwychwstanie!
A wszystko sprawia to, sprawia — Duch święty,
Duch Chrysta z Nieba nazad w ziemię wzięty,
O którym wasi marzyli ojcowie,
Gdy doń wznosili cochwilne modlitwy,
By się wprzytamniał czy w sejmy, czy w bitwy;
Lecz trud ich przerwań klęskami w połowie,
I do otchłani wy zejść musieliście,
By cel ten wieczny dopełnił się iście; —
Duszę tam waszą od ciała rozjęto —
Dusza zapadła w czyścową tęsknicę —
Ciało przez zgonu przeszło tajemnicę —
Lecz duch żył mocą światu niepojętą!
I duch ten wstanie z promienniejszem ciałem; —
Patrzcie tam — patrzcie — europejskie święto
Zbliża się — zbliża, — gromowym nawałem
Spieszą wypadki. — Już na dół się chyli
Złe, co was gniotło — źle ze złem w tej chwili!
Ten, co z serc waszych pasował się wiarą
Dotknięt już zwątpień i rozpaczy karą;
Na czole jemu — ciężka Pana ręka, —
Jego się wszczyna — wasza kończy męka!
Przemarni żywot — kto piekła kapłanem!
Pan jeden wielki — Pan jeden jest Panem!
Czy nie słyszycie tych głosów tam w dali?
Wszystkie na czasu już stworzonej fali

Płyną tu, płyną i krzyczą w podziwie:
„Śmierć sama zmarła — a zabity żywie!“
Zaprawdę, bracia — tęsknijcie cierpliwie —
Źli oszaleją zaślepienia szałem —
Olśnią im oczy — przed Boga oczyma —
Dziś są — a jutro, spojrzyjcie — ich niema!
O! ja was żegnam — ja was tak kochałem,
A odejść muszę — ach! nie będę z wami,
Gdy w on dzień zabrzmi pierś wasza hymnami; —
Gdy to co Judzkie śpiewały proroki
Zstąpią wam z góry tęczane obłoki,
Spłyną wam w dole — miodowe potoki,
I starych bólów zrzucicie zewłoki!
— Nie będę z wami... ledwom już na jawie...
Za mgłą mi czarną wy znikli już prawie, —
Czy mnie słyszycie? chciałbym was do łona
Przycisnąć wszystkich, nim ten kształt mój skona!
Sercem i myślą ja wam błogosławię —
Ja błogosławię wam, ach! całym sobą —
Wolnością woli i losem istoty —
Wszystkiemi memi w wszechświecie żywoty —
Kolei ziemskich przebytą żałobą —
Prochem tych trumnie przeznaczonych kości —
Pokutą — którą za grzechy odbędę —
Całą wiecznością mej nieśmiertelności
I Niebem — jeśli ja w Niebie zasiędę!
Wszystkiem czem byłem — czem jestem — czembędę
Wam błogosławię. — O! bądźcie mi czyści,
O! bądźcie święci! a com rzekł, wam ziści
Sprawiedliwy Bóg...

Głos w górze.

— Już wszystko spełnione —
Za mną, idź za mną — nowonarodzone
Ty grobu dziecię! w jedną idziem stronę. —

Chór.

Coraz wyżej — wyżej w górze

Jak w dwóch głosów zgodnym wtórze
Jeszcze nuta brzmi pieśniana!...

Głosy gdzieści.

Będzie Polska, w imię Pana!

Chór.

Jak kapiące dźwięku rosy
Tają — mdleją — nikną głosy —
Pieśń już ledwo dosłyszana. —

Głosy gdzieści.
.

Będzie Polska, w imię Pana!

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.