<<< Dane tekstu >>>
Autor Vicente Blasco Ibáñez
Tytuł Katedra
Wydawca Kazimiera Gadomska
Data wyd. 1909
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. N.
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



VI.

Turkot maszyny do szycia rozlegał się teraz od rana do wieczora u Lunów. Ten szmer metalu łączył się obecnie z uderzeniami młotka szewca, co razem zakłócało pracą świecką pobożną ciszę górnego klasztoru.
Kiedy Gabryel po nocy męczącego kaszlu ze wschodem słońca opuszczał posłanie, zastawał już Sagrarię w pierwszym pokoju, zajętą przygotowa niem, do codziennego zajęcia.
Zaraz nazajutrz po powrocie do katedry ściągnęła pokrowiec z maszyny; z cichym spokojem oddała się pracy, w nadziei, że przestaną się nią zajmować, że przebaczą jej przeszłość. Stara ogrodniczka dostarczała jej roboty, to też skrzypienie igły mieszało się w tem starożytnem domostwie z akordami fisharmonii kapelmistrza.
Vara de Palo nie odszedł, lecz przechodził przez swoje mieszkanie, jak cień, udawał się do katedry, lub do klasztoru dolnego, pozostając tam jak można najdłużej. Do siebie wchodził tylko w koniecznej potrzebie. Podczas posiłku opuszczał głowę, żeby nie widzieć siedzącej na drugim końcu stołu, córki, która też w obecności ojca miała zawsze ochotę wybuchnąć płaczem. Przykre milczenie ogarniało rodzinę. Jeden tylko Don Luis, w swej nieświadomości człowieka roztargnionego, nie zdawał sobie sprawy z sytuacyi. Rozmawiał wesoło z Gabryelem o swoich marzeniach, jak zawsze pełen zapału dla muzyki. Artysta nie dziwił się niczemu, więc i powrót Sagrarii pod dach rodzicielski nie był dla niego niespodzianką.
W tej chwili po śniadaniu Estaban spiesznie wychodził, powracając dopiero na wieczór. Po obiedzie zamykał się w swoim pokoju, zostawiając córkę i brata w pokoju jadalnym. Maszynę puszczano w ruch ponownie. Co do Don Luisa — ten grał na fisharmonii, dopóki zegar nie wydzwonił dziewiątej, a Don Antolin nie przyszedł pozamykać wchodów na wieżę. Poruszał z hałasem pękiem kluczy, co zastępowało dawne dzwonienie na gaszenie ognia.
Gabryela oburzał zacięty upór brata.
— Zabijesz tę małę — mówił. — Ojciec nie powinien tak postępować.
— Cóż chcesz? To jest nad siły moje! Nie jestem w stanie na nią patrzeć... To i tak wiele, że znoszę ją w domu. Ach, gdybyś wiedział ile bólu zadają mi spojrzenia ludzkie.
W rzeczywistości na Claveriasie skandal, wywołany powrotem Sagrarii, był o wiele mniejszy niż przypuszczał Estaban. Naprzód energiczna opieka ciotki Tomasy nakazywała wstrzemięźliwość, przytem te kobiety proste wobec brzydoty opuszczonej dziewczyny nie mogły odczuwać złośliwej zazdrości, jaką niegdyś napełniała je jej piękność i rzekome zaręczyny. Nawet Mariquita, siostrzenica Srebrnej-laski znajdowała wielkie zadośćuczynienie dla swej miłości własnej w oszczędzaniu z pogardliwą wyrozumiałością tej, która niegdyś ściągała na siebie spojrzenia wszystkich mężczyzn, odwiedzających klasztor górny. W pierwszym tygodniu ciekawość spłoszyła trochę zwykły spokój na Claveriasie. Ale niedługo kobiety przestały zbliżać się do drzwi Lunów, w celu zerknięcia okiem na pochyloną nad maszyną Sagrarię. Młoda więc kobieta mogła prowadzić w spokoju życie pracowite i smutne.
Gabryel rzadko kiedy opuszczał mieszkanie. Przepędzał całe popołudnia przy boku młodej robotnicy, starając się wynagrodzić jej wrogie oddalenie brata. Przychodził z żalem do przekonania, że biedna dziewczyna była tak samo pogardzana i równie samotna w swem własnem ognisku domowem, jak była nią na świecie szerokim.
Czasami przychodziła odwiedzać ją ciotka Tomasa i ze swym optymizmem starej, jowialnej kobiety, starała się dodać jej odwagi. Zachowanie się siostrzenicy ujęło ją. Tak, niech pracuje wiele, by nie była ciężarem upartemu ojcu i pomogła do utrzymania domu, który tego bardzo potrzebuje. Ale nie jestto jeszcze racya, by zamęczać się pracą. Spokoju, dobrego humoru, po dniach złych przyjdą dobre. Ciotka i Gabryel będą tam, ażeby wszystko było w porządku. — I rozweselała ponure mieszkanie wybuchami śmiechu i śmiałymi dowcipami zdrowej siedemdziesięcioletniej staruszki.
Czasami znów przyjaciele Gabryela uciekali z nory szewca i nachodzili mieszkanie Lunów. Nie mogli obejść się bez niego, czuli ciągle potrzebę słuchania go, pytania o rady. Nawet szewc, po skończonem zajęciu, korzystał z chwili czasu i, nie rozstając się ze swym stołkiem, przesiąknięty cały odorem skór, z końcem fartucha, założonym za pas, z głową, owiniętą chustkami, siadał obok maszyny do szycia.
Młoda kobieta wpatrywała się w stryja z zachwytem swemi smutnemi oczyma. Kiedy była jeszcze dziewczątkiem słyszała ojca i matkę rozmawiających z jakąś jakby pełną szacunku powściągliwością o tym dziwnym krewnym, podróżującym po odległych krajach. A teraz, kiedy był tu, postarzały przed czasem, chory, jak ona, odczuwała tajemniczy wpływ jego mowy, która tym ludziom o umyśle przytępionym wydawała się nadziemską muzyką. Podobnie, jak ci ludzie prości, którzy w swej niecierpliwości jaknajprędszego dowiedzenia się rzeczy nowych zaniedbywali zajęcia, by szukać mistrza, uważała za jedyną przyjemność słuchanie jego słów. Gabryel — było to życie nowe, które, tak długo trwając poza katedrą, nie przenikało do niej nigdy, aż nareszcie weszło do świętego miejsca ku wielkiemu zdumieniu i wzruszeniu tej garstki biedaków, żyjących jeszcze życiem XVI wieku.
Obecność, Sagrarii wprowadziła pewną zmianę w egzystencyi Gabryela. W rozmowach więcej bywał sobą; zapominał często o ostrożności, z której zrobił sobie zasadę, w chwili, kiedy znalazł schronienie w tym kamiennym przytułku; nie zmuszał się już do milczenia i do ukrywania myśli. Widok kobiety ożywiał go, budził w nim dawny zapał prozelityzmu. Słuchacze znajdowali w nim obecnie mówcę, udzielającego chętniej wiadomości o „nowych zasadach“, poruszających porządek ich dziedzicznych poglądów, a w nocy mącących sny spokojne.
Pytali, prowadzili spory, a, chcąc oświetlić bezładnie tłoczące się idee, radzili się Gabryela, przyczem miarowy turkot maszyny do szycia był ciągłym akompaniamentem ich rozmów. Ludzie ci, przywykli do zajęć kościelnych, tak powolnych, prawidłowych, spokojnych i długiemi przerywanych odpoczynkami, podziwiali nerwową czynność młodej kobiety.
— Wyczerpujesz się, moje dziecko — mówił stary kalkancista. — Wiem, co to jest. Ja robię także coś w tym rodzaju — dąć ciągle miechem, ciągle, nie odpoczywając. I jeśli jestto msza, w której jest dużo muzyki, jedna z tych, które tak lubi Don Luis — przeklinam organy i ich wynalazcę, bo zdaje mi się, że mi ręce poodpadają.
— Ach! praca — zawołał dzwonnik z zapałem — praca to kara Boga. Znacie jej powstanie: jestto nieodwołalna kara, jaką Stwórca naznaczył pierwszym naszym rodzicom, wyganiając ich z raju... Łańcuch ten musimy wiecznie ciągnąć za sobą.
— Ależ nie! — wtrącał szewc. — Według tego, co czytałem w dziennikach, praca jest największą cnotą. Nie mówcie o karze. Lenistwo jest matką występku, a praca — uczciwości. Nieprawdaż, Don Gabryelu?
I drobny szewczyna patrzył na mistrza, oczekując odpowiedzi, jak człowiek, spragniony czeka na trochę wody.
— Mylicie się obydwaj — oświadczył Gabryel. — Praca nie jest ani karą, ani cnotą, jest twardem prawem, któremu musimy podlegać dla utrzymania siebie i dla zachowania gatunku. Bez pracy życie byłoby niemożliwe.
I tym, pełnym gorącego zapału, głosem, którym niegdyś poruszał tłumy, opisywał zgromadzonym tam biedakom wielkość pracy powszechnej, która dnia każdego męczy ziemię, by ją w końcu pokonać i zmusić do żywienia łudzi.
Armia pracy rozpostarła się po całym świecie. Zdzierała skórę lądów, psuła morza, zagłębiała się we wnętrznościach ziemi. Zaledwie słońce ukazało się na horyzoncie, komin fabryczny zionął parę, młot rozbijał kamienie, pilnik gryzł metale, pług krajał glebę, piece rozpalały się, pompy wprawiały w szybszy ruch swoje tłoki, topór dźwięczał w lesie, lokomotywa pędziła wśród kłębów pary, winda skrzypiała w portach, statek pruł fale i ciągnął w ślad za sobą łódź rybacką, wlokącą siecie. Robotnik-kamieniarz rozbijał olbrzymie skały i, upojony zwycięstwem, zatruwał się niewidzialnemi cząstkami połkniętego pyłu; każde uderzenie zabierało mu cząstkę życia. Górnik schodził do piekieł nowożytnych z jednym tylko przewodnikiem — maleńkim płomieniem lampki i wyrywał z pokładów geologicznych pierwszych wieków zwęglone drzewa, dostarczające ongi cienia potwornym bestyom czasów przedhistorycznych; zdaleka od słońca w głębiach ponurych studzien wyzywał śmierć, jak również wyzywał ją murarz, którzy, nie troszcząc się o zawroty głowy, pracował w przestworzach, stojąc na wiotkiej desce, podziwiany przez ptaki, patrzące ze zdumieniem na to stworzenie bez skrzydeł. Robotnik fabryczny, zamieniony przez postęp w niewolnika maszyny, pracował obok niej, jak jedno więcej koło, jak sprężyna z ciała; jego zmęczenie fizyczne walczyło z muskulaturą stali, nie męczącej się nigdy; ogłuszający, miarowy huk tłoczni i kół zębatych ogłupiał go z każdym dniem więcej, by nam dostarczyć niezliczonych produktów przemysłu, niezbędnych w społeczeństwie cywilizowanem. I te miliony ludzi, dających życie społeczeństwu, walczących dla niego z okrutnemi, ślepemi siłami natury, powracających codziennie do walki, znajdujących w tem monotonnem i ciągiem poświęcaniu się jedyną misyę swojego żywota — te miliony tworzyły olbrzymią rodzinę płatnych najmitów, żyjących z resztek, które im dawała mniejszość, bezlitośnie zazdrosna o swoje przywileje.
— Ta egoistyczna mniejszość — mówił G abryel — wykrzywiła prawdę, tłomacząc tłumom wyzyskiwanych, że praca jest cnotą i że jedynem zadaniem człowieka na ziemi jest trud aż do śmierci. Obrońcy tej moralności wymyślonej przez kapitalistów, powołują się fałszywie na naukę, twierdząc, że ciało dla podtrzymania zdrowia winno oddawać się pracy i że bezczynność jest zgubna; strzegą się jednak dobrze, by nie przypominać drugiej prawdy naukowej — że nadmiar pracy wyniszcza daleko węcej, niż lenistwo.
Jeśli mówią, że praca jest bolesną koniecznością, dobrze, ale niech nie mówią, że jest cnotą.
Słudzy katedry kiwali głowami na znak zgody. Mowy Gabryela rodziły w ich mózgach jakby narosty idei, podobne do tej mikroskopijnej roślinności, którą deszcze pokryły granitowe skarpy świątyni. Dotychczas z biernem poddaniem się znosili swój los, byli, jak lunatycy, stający na niepewnej granicy inteligencyi i instynktu; nieoczekiwana nauka tego zwyciężonego bojownika ruchów społecznych rzucała ich na pełne morze myśli, kazała im po omacku szukać drogi, oświeconej niepewnie słowami mistrza.
— Wy — mówił dalej Gabryel — nie cierpicie tyle na niewolnictwie pracy, co ci, którzy pracują w centrum eksploatacji współczesnej. Kościół nie wymaga od was wielkich wysiłków, służba Boża nie wykrzywia was, nie umieracie z głodu. Jest potworna nierównomierność między tem, co zarabiają ci panowie, śpiewający w stalach na chórze i wami, którzy pracujecie rękami. Nie zginiecie jednak z wyczerpania — to prawda; każdy miejski robotnik drwiłby z waszych zajęć, tak mało męczących. Więdniecie przecież z nędzy. Dzieci w tym klasztorze są tak samo anemiczne, jak te na przedmieściach fabrycznych. Wiem, co jecie i jak zarabiacie. Kościół płaci, jak w wiekach wiary; myśli, że żyje dotychczas w tej epoce, w której cała ludność oddawała się z zapałem nadziei otrzymania nieba, budowała, katedry, wynagradzana tylko miską strawy i błogosławieństwem biskupa. I podczas tego, kiedy wy, istoty z ciała, nie mogąc obejść się bez pożywienia, oszukujecie żołądki wasze, waszych żon i dzieci kartoflami i chebem — tam na dole posągi drewniane stoją w złocie i perłach w bezmyślnym przepychu, a wam nie przyjdzie nigdy na myśl zapytać, dlaczego ten martwy przedmiot, nie odczuwający żadnych potrzeb, jest tak bezprzystojnie bogaty, a wy, którzy macie te potrzeby, żyjecie w nędzy i w ciągłym braku.
Słuchacze spojrzeli po sobie ze zdumieniem, jakgdyby słowa te nagle otwarły im oczy. Po krótkiej chwili niepewności i prawie przestrachu, oblicza ich rozpaliły się płomieniem wiary.
— Jednakże to prawda — powiedział dzwonnik ponurym głosem.
— Tak, to prawda — powtórzył szewc, kładąc w tę parę wyrazów całą gorycz pracowitego żywota. Ciągnął on go mozolnie wraz z rodziną, wzrastającą z roku na rok, nie mając żadnych innych środków, oprócz pracy, którą nie był w stanie ich wyżywić.
Sagraria milczała, nie zawsze rozumiejąc dowodzenia swego stryja; przyjmowała je pomimo to, jak zbawienne prawdy, ponieważ pochodziły od niego i dla uszu młodej kobiety miały tony przedziwne.




Sława, jaką wyrobił sobie Gabryel, przedostała się wkrótce do wszystkich niższych urzędników kościoła. Personel katedralny nie skąpił pochwał dla jego mądrości. Księża patrzyli nań ciekawie, a kanonik-bibliotekarz, przechadzając się po Górnym Klasztorze, starał się niejednokrotnie zmusić go do mówienia. Lecz rewolucyonista resztą ostrożności zachowywał tylko chłodną grzeczność i wielką powściągliwość wobec tych, których nazywał „sutannami“ — obawiał się bowiem ciągle, że jeśli odkryje im głąb swych nieśli, wyrzucą go natychmiast z klasztoru.
Jeden tylko ze spotykanych w Górnym Klasztorze księży wzbudzał w nim zaufanie. Był to młody człowiek o nędznym wyglądzie, w zniszczonych sukniach — jałmużnik jednego z żeńskich klasztorów, w Toledo. Jedynym środkiem jego utrzymania było siedm douros miesięcznie, za które musiał wyżywić także swoją matkę, starą naiwną wieśniaczkę, odejmującą sobie niegdyś kęs chleba od ust, by tylko syna popchnąć na drogę duchowną.
— Patrz, Gabryelu — mówił mały księżyna. — Potrzeba było tylu ofiar, żebym zarabiał mniej, niż chłopiec z oberży w naszej wiosce. Czyż po to z taką okazałością wyświęcano mnie na księdza? Czyż po to odprawiłem taką świetną mszę, jak gdyby zaślubiny z Kościołem miały mnie połączyć i z bogactwem?
Niedostatek zrobił zeń niewolnika Don Antolina. Już w trzeciej części każdego miesiąca zjawiał się prawie codziennie w Klasztorze, żeby zmiękczyć swemi prośbami Srebną-Laskę i otrzymać od niego pożyczkę kilku pesetas. Pochlebiał Mariquicie, 13 która nie miała odwagi okazywać mu dumy, pomimo jego skromnych sukni.
— Ma bardzo dobry wygląd — mówiła do kobiet Claveriasu z zapałem, jaki wzbudzali w niej wszyscy mężczyźni. — Przyjemnie jest patrzeć na nich, jak chodzą z Don Gabryelem i słuchać ich rozmawiających w klasztorze. Mają chód i postawę wielkich panów. Matka nazwała go Marcinem z pewnością dla jego podobieństwa do św. Marcina, namalowanego przez malarza Greco, którego obraz jest nie wiem już w jakim Kościele.
Oczarowanie Don Antolina było rzeczą o wiele trudniejszą — pożyczający musiał dołożyć wiele starań, by ugłaskać skąpca, gniewającego się, jeśli nie oddawano mu na czas maleńkich pożyczek. W manii nadawania sobie powagi, Srebrna-Laska znajdował przyjemność w narzucaniu swej woli temu człowiekowi, który był takim samym, jak on księdzem; chciał, żeby widziano na Claveriasie, że przewodzi nietylko motłochowi. Don Martin był w jego oczach zwyczajnym sługą w sutannie, kteremu on, pod różnymi pretekstami, kazał zjawiać się każdego popołudnia. Odczuwał dziwną satysfakcyę, zatrzymując go godzinami całemi przed swem mieszkaniem i zmuszając do słuchania.
Niekiedy Gabryel, mając współczucie dla tej zależności moralnej, w jakiej żył biedny człowiek, porzucał siostrzenicę, aby towarzyszyć mu w spacerze po galeryach Klasztoru. Przyjaciele natychmiast przyłączali się do nich; najpierw dzwonnik, następnie kalkancista, potem niższa służba kościoła; Perrero lub szewc powiększali koło, którego środek stanowił Don Antolin. Temu ostatniemu imponowało to otoczenie, ponieważ nie przypuszczał, że to Don Gabryel przyciągał do siebie tych ludzi. Uważając tylko Gabryela za równego sobie, zwracał się zawsze do niego, jak gdyby inni byli tylko obowiązani słuchać w milczeniu. Jeśli który z nich otwierał usta, udawał, że nie słyszy i ciągnął dalej rozmowę z Gabryelem.
Mariquita, stojąc owinięta w pelerynę na progu swego mieszkania, wodziła za nimi oczyma, dumna, że wuj jej mógł zebrać naokoło siebie wszystkich tych ludzi.
— Wuju, Don Gabryelu — mówiła pieszczotliwym głosem — wejdźcie do mieszkania. Będzie wam tu, lepiej. Nie zapominajcie, że chociaż słońce jeszcze nie zaszło, popołudniowe powietrze jest wilgotne.
Wuj, nie zwracając najmniejszej uwagi na słowa siostrzenicy, spacerował dalej po oblanej słońcem stronie Klasztoru, z zapałem omawiając ulubiony przedmiot rozmowy — teraźniejszą nędzę katedry i jej byłą potęgę.
— Nie wyobrażajcie sobie, że Klasztor, który zamieszkujemy, był zbudowany, na schronisko dla pokornych pracowników, jakich obecnie przytula. Za prawdę, nie. Kościół, chociaż wspaniałomyślny, nie wybudował by mieszkań z wewnętrznemi podwórzami i kolumnadami dla Vara-de-palo, dla dzwonnika, zakrystyana i innych. Górny Klasztor, który miał być równie wspaniały i równie bogaty, jak dolny, był wybudowany przez słynnego kardynała Cisnerosa (tu Don Antolin podniósł rękę do beretu) dla kanoników, których arcybiskup chciał poddać regule 15 klasztornej. Lecz kanonicy dawnych czasów mieli wiele pieniędzy; byli to wielcy panowie, nie radzi też byli żyć tu zamknięci.
— Sprzeciwili się wszyscy. Kardynał chciał ich zmusić do zamieszkania postawionego na ten cel gmachu. Kapituła wysłała skargę do Rzymu. Cisneros był gubernatorem państwa rozstawił więc straże we wszystkich portach. Uwięziono tedy kanonika-emisaryusza w chwili, kiedy wylądował w Walencyi. Pomimo to, panowie z kapituły po długim procesie, który skończył się i zakończył ich wygraną, zamieszkali poza Klasztorem — a Claverias pozostało niewykończone z tym płaskim dachem i brzydką baryerą. Wszystko to było prowizoryczne. A pomimo to w klasztorze tym mieszkali królowie! Wielki monarcha Filip II przepędził tu kilkanaście dni! Jakież to były czasy. Mając pałace w posiadaniu, królowie woleli przebywać w tych skromnych komnatach, byle być w katedrze bliżej Boga!... Jacy monarchowie, jakie narody! Oto dlaczego Hiszpania była wówczas sławniejszą, niż kiedykolwiek w owym czasie byliśmy panami świata — mieliśmy pieniądze, potęgę; na ziemi żyliśmy szczęśliwie, mając pewność, że pójdziemy po śmierci do raju.
— To prawda — potwierdził dzwonnik. — Były to dobre czasy; i żeby je powrócić wielu z nas chwyciło za broń tam w górach. Ach, gdyby Don Carlos był zwyciężył! gdyby nie było zdrajców! Czyż nie mam racyi, Gabryelu? Ty, któryś walczył wraz ze mną, możesz powiedzieć czy się nie mylę.
— Cicho bądź, Mariano — odpowiedział Gabryel z litościwym uśmiechem. — Nie wiesz, co mówisz. Biłeś się, przelewałeś krew swoją za sprawę, której dotychczas jeszcze nie znasz. Podczas wojny byłeś tak ślepy, jak ja. Nie rób tej zdziwionej miny, nie przecz. Czegoś chciał, walcząc za Don Carlosa?
— Ja? Najpierw tego, by oddano każdemu to, co mu się słusznie należy. Korona należy do rodziny Don Carlosa, nieprawdaż? A więc niech mu ją oddadzą.
— I to już wszystko? — zapytał zimno Gabryel.
— Nie, to jest rzecz najmniejszej wagi. To, czego chciałem i czego chcę jeszcze, to żeby naród miał dobrego pana, władcę sprawiedliwego, doskonałego katolika, który, nie prosząc się o prawa ni o Kortezów, rządziłby nami, trzymając w jednej ręce chleb, w drugiej kij. Dla zbrodniarzy jedno, dla uczciwych ludzi drugie. Króla, któryby nie pozwolił bogaczowi potrącać biedaka i szydzić z niego, któryby nie zniósł, żeby człowiek, chcący pracować, umierał z głodu... Zdaje się, że wyraziłem się jasno i dokładnie?
— I wierzysz, że tak było niegdyś i że twój król odnowiłby to? Te wieki, które nam przedstawiają, jako wieki wielkości i dobrobytu, są to najgorsze czasy naszej historyi, są pierwszą przyczyną upadku Hiszpanii, źródłem zła, tak nas dzisiaj gnębiącego.
— Zatrzymaj się, kochany Gabryelu — przerwał Don Antolin. — Przyznaję, że wiesz wiele: czytałeś i podróżowałeś więcej, niż ja; jednakże zatrzymam cię tu. Znasz powierzchownie kwestyę, więc nie pozwolę, żebyś korzystał z nieświadomości Mariana i innych. Jak możesz twierdzić, że wieki przeszłe były złe i że są one źródłem zła, które nas gnębi? Prawdziwy winowajca to liberalizm, to bezreligijność naszej epoki, to szatan, który zasiadł przy naszych ogniskach. Hiszpania, wątpiąca o mocy swych królów i o sile katolicyzmu, jest jak beznogi kaleka, porzucający swe szczudła i padający na ziemię. Bez tronu i bez ołtarza jesteśmy niczem. A dowodem jest to, co się dzieje u nas od czasu rewolucyi. Tracimy znaczenie między narodami; zabierają nam nasze wyspy, a Hiszpanie, najwaleczniejsi żołnierze świata, zostali poniżeni i rozbici; nie ma już ani jednego peseta; wszyscy ci panowie, gadający w Madrycie, głosują za coraz to nowymi podatkami — a pomimo to jesteśmy zgubieni przez długi. Widziane to rzeczy w innych czasach? Przytocz mi inną epokę.
— Widziano rzeczy bardziej hańbiące — odparł Gabryel.
— Oszalałeś, mój chłopcze. Podróże zepsuły cię; myślę, że nie zostało z ciebie, nic Hiszpana. Przeczysz temu, o czem wie świat cały, czego uczą w elementarnych szkołach. Myślę, że Królowie Katolicy[1] znaczyli cośkolwiek. Żeby się tego nauczyć, nie potrzeba tak się wymizerowywać nad książkami. Wejdź tylko na chór, a zobaczysz w dolnym szeregu stal przedstawione wszystkie zwycięstwa, jakie ci pobożni monarchowie odnieśli przy pomocy Boga nad Maurami. Zdobyli Grenadę i wygnali niewiernych, którzy przez sześć wieków trzymali nas w barbarzyństwie... Następnie przyszło odkrycie Ameryki. Kto był zdolny na czyn podobny? My, nikt inny, tylko my. Dobra królowa zastawiła swoje klejnoty, żeby odważny i dzielny Kolumb mógł przedsięwziąć swą podróż. Oto są fakty, którym chyba nie zaprzeczysz. A cesarz Karol I? Co masz mu do zarzucenia? Znałeś człowieka bardziej niezwykłego? Zwalczył wszystkich królów Europy — pół świata należało do niego; „słońce nie zachodziło nigdy w jego państwie”; Hiszpanie byli wówczas panami ziemi. To chyba także nie podlega sporowi. A cóż mogę powiedzieć o Don Filipie II, tym monarsze tak rozsądnym, tak zręcznym, który wszystkim obcym władcom kazał skakać według swej fantazyi, jak maryonetkom, pociąganym za sznurek, wszystko dla jaknajwiększej chwały Hiszpanii i tryumfu religii. Nie mówię o jego zwycięstwach; gdyby ojciec jego zwyciężył pod Padwą, on zgniótłby nieprzyjaciół pod Saint-Quentin... A cóż myślisz o Lepancie? Na dole w zakrystyi są zachowane bandery statku, na którym płynął Don Juan Austryacki. Widziałeś je; na jednym z nich jest wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa; są one tak wielkie, tak wielkie, że jeśli je powiesić w triforium, trzeba podnosić końce, żeby nie dotykały posadzki.
— Straciłeś głowę, Gabryelu, by zaprzeczać niektórym prawdom. Kiedy należało pobić Maurów, by przeszkodzić im w zajęciu Europy i pogrążeniu w niebezpieczeństwie wiary chrześcijańskiej, któż dokonał tego? Hiszpanie. Kiedy Turcy grozili, że staną się panami morza, kto ich zatrzymał? Hiszpanie ze swym Don Juanem. Do odkrycia świata nowego potrzebne były okręty Hiszpanii; do zrobienia podróży na około świata — Hiszpanów, prowadzonych przez Magellana; we wszystkich szlachetnych przedsiębiorstwach jesteśmy w tym wieku rozkwitu religii i dobrobytu my, zawsze my.
— Czyż potrzebuję mówić o nauce? Wieki te stworzyły najznakomitszych mężów kraju, sławnych poetów, znakomitych teologów. Nikt im od tego czasu nie dorównał. I żeby dowieść, że religia jest źródłem wszelkiej wielkości, najsławniejsi pisarze tych czasów nosili suknie duchowne.
— Domyślam się, co możesz mi odpowiedzieć: po tak sławnych monarchach następują inni, mniej godni zachwytu i zaczyna się upadek. Wiem o tem także; słyszałem mówiących o tej kwestyi bibliotekarza katedry i wielu innych uczonych. Ale to niczego nie dowodzi. Co do mnie, widzę w tem wolę Opatrzności, poddającej próbom nietylko oddzielne jednostki, ale cale narody, poniżającej, by znów podnieść z chwilą, kiedy wejdą na dobrą drogę. Zresztą pozostawmy to w spokoju. Jeśli był upadek, zapomnijmy o nim. Żałujemy przeszłości tryumfującej, błyszczącej epoki Królów Katolickich, Karola V i dwóch Filipów i o niej marzymy, życząc Hiszpanii powrotu dobrych czasów.
— Pomimo to wszystko prawdą jest Don Antolinie — podjął Gabryel ze spokojem — że wieki, o których mówicie są erą upadku Hiszpanii i że przygotowywały naszą ruinę. Nie dziwi mnie oburzenie twoje, powtarzasz to, czego cię uczono. Wykształceńsi od ciebie nie mniej się irytują, kiedy ktoś tyka tego, co nazywają złotymi wiekami. Jestto wada kształcenia w naszym kraju. Historya jest tu kłamstwem i lepiej byłoby nie znać jej wcale; niż znać tak fałszywie. Przeszłość Hiszpanii opisują nam w szkołach podług metody dzikich, sądzących o przedmiocie podług jego blasku, nie podług wartości i użyteczności jego.
— Tak, Hiszpania była wielka i była na drodze do zostania pierwszym narodem na świecie z powodu zalet realnych, których nie mogły zniszczyć hazardy wojny i polityki. Ale to było przed tym czasem, który tak chwalisz; było to w wiekach średnich; wtedy można było żywić wiele nadziei, które, po wzmocnieniu jedności narodowej, nie spełniły się nigdy. Średnie wieki stworzyły u nas ludność wykształconą, przemysłową, tak światłą, jak żaden ówczesny naród. Gromadzono materyały, potrzebne do zbudowania wielkiego narodu. Ale obcy budowniczowie stawiali ten gmach, którego przepych podziwiamy, kiedy był nowym a którego ruiny dziś tratujemy.
W zapale rozmowy zapomniał o zwykłej ostrożności. Srebrna Laska z swem obejściem inkwizytora, niezdolnego do rozumowania, nie onieśmielał go bynajmniej; przeciwnie, Gabryel chciał go przekonać; ażeby dojść do tego, odnalazł cały swój dawny zapał prozelity; mówił, nie ukrywając swych myśli, nie wystawiając niczego w innem świetle. Don Antolin słuchał go ze zdumieniem, patrząc nań uporczywie zimnym wzrokiem. Inni słuchali pilnie z uczuciem pewnego zażenowania wobec tych dziwnych poglądów, wygłaszanych w klasztorze katedry. Don Martin, jałmużnik zakonnic, stojąc za plecami swego skąpego protektora, okazywał oczami żarliwą sympatyę, z jaką przyjmował słowa rewolucyonisty.
Gabryel opisywał ten naród rzymsko-hiszpański, po którym przeszło najście Gotów, nie zostawiwszy wielkiego wpływu; zwycięscy, unurzawszy się w występkach rzymskiego imperyum, stracili swoją dzielność, a umysły ich skarlały w ciągłych dysputach teologicznych i w intrygach dynastycznych, przypominających Bizancyum. W Hiszpanii odrodzenie nie przyszło wraz z hordami barbarzyńskiemi z północy, lecz z południa ze zwycięskimi Arabami. Na początku byli oni bardzo nieliczni, a jednakże zwyciężyli Roderica i jego znikczemniałą arystokracyę. Instynkt narodowości chrześcijańskiej jakoby zwracał się przeciwko zdobywcom; energia duszy hiszpańskiej występuje na skałach Covadonga, skąd miano rzucić się na intruzów — wszystko to były kłamstwa.
— W rzeczywistości Hiszpania tych czasów dobrze przyjęła przybyszów z Afryki: miasta poddawały się im bez najmniejszego oporu; jeden oddział kawaleryi arabskiej wystarczał, by otwierano bramy grodów. Była to więcej wyprawa cywilizacyjna, niż zdobywanie państwa. I zaczął się nieprzerwany ciąg immigracyi przez cieśninę Gibraltarską. Tamtędy przyszła do nas ta kultura młoda, potężna, żywa, niesłychanie prędko rozwijająca się, nowa, a już tryumfująca, ta cywilizacya, stworzona przez entuzyazm religijny proroka, cywilizacya, która przyswoiła sobie wszystko, co najlepszego miał w sobie judaizm i nauka bizantyjska, która nadto wniosła wraz z sobą wielkie tradycye hindusów, relikwie Persów i wiele rzeczy, zapożyczonych od tajemniczych Chin. Byłto Wschód, wchodzący do Europy, lecz nie jak za Dariusa i Xerxesa przez Grecyę, która, chcąc ocalić swoją wolność, odpychała go, ale przez drugi kraniec naszego kontynentu — Hiszpanię, niewolnicę królów-teologów i biskupów-wojowników, która z otwartemi rękami przyjmowała swych zaborców.
— W przeciągu dwóch lat zajęli to, do odebrania czego trzeba było siedmiu wieków. Nie był to zbrojny zabór, nie, było to tylko nowe społeczeństwo, zapuszczające wszędzie swe mocne korzenie. Zasada wolności sumienia, węgielny kamień prawdziwej wielkości narodów, była im drogą. W miastach, gdzie byli panami, stały kościoły chrześcijańskie i synagogi żydowskie. Meczet nie przeszkadzał innym świątyniom, znajdującym się w kraju; zajmował miejsce obok nich bez zazdrości i bez chęci panowania. Począwszy od VIII do XV-go wieku układa się i rozwija najpiękniejsza i najpotężniejsza cywilizacya, jaka powstała w Europie w wiekach średnich. Podczas, kiedy narody Północy zdziesiątkowały się przez ciągłe wojny religijne i postępowały, jak plemiona barbarzyńskie, ludność Hiszpanii wzrosła do trzydziestu milionów a w tej gromadzie ludzkiej mięszały się i działały wszystkie rasy i wszystkie wierzenia w swej nieskończonej różnorodności. Powstał stąd potężny ruch społeczny, przypominający nieco to, co widzimy obecnie w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Żyli tam pomięszani chrześcianie i muzułmanie, Arabowie, Syryjczycy, egipcyanie, Maurytanie, żydzi hiszpańscy i żydzi Wschodu. Z tego to krzyżowania i z tej mięszaniny powstali Mozarabowie[2], Mudejarzy, Muladzi i Hebraizujący.
— W tym płodnym związku narodów i ras istniały wspólnie wszystkie idee, wszystkie odkrycia, sztuki, nauki, rzemiosła, wynalazki, nawet cała karność starożytna; ze zderzenia tak różnych elementów rodziły się nowe odkrycia i nowa energia twórcza. Jedwab, bawełna, papier, cytryny, pomarańcze, granaty, cukier przybywały wraz z cudzoziemcami ze Wschodu, również, jak dywany, materye jedwabne, tiule, damasceńska stal i proch. Z nimi także przyszły — system dziesiętny w liczeniu, algiebra, alchemia, chemia, medycyna,, kosmologia i poezya rymowana. Filozofia grecka, tak bliska zniknięcia i zapomnienia, znalazła zbawienie, idąc w ślad za zwycięskimi arabami: Arystoteles panował w sławnym uniwersytecie w Kordubie. Między arabami Hiszpanii zrodził się ten zmysł rycerski, który przywłaszczyli sobie później wojownicy Północy — jak gdyby był on właściwością narodów chrześcijańskich.
— Podczas kiedy w barbarzyńskiej Europie frankowie, Anglo-Normanowie i Germanie mieszkali w nędznych lepiankach, kiedy królowie i ich baronowie rozkładali się na wierzchołkach skał w swych ponurych fortecach, kąsani przez robactwo, ubrani w rzadkie tkaniny, karmiąc się, jak ludzie przedhistoryczni — Arabowie hiszpańscy budowali przecudne alkazary i, jak wytworni mieszkańcy Romy starożytnej, zbierali się w łaźniach, by dzielić się wiadomościami w sprawach nauki i literatury. Kiedy jaki mnich północy uczuł potrzebę nauki, szedł do uniwersytetów arabskich, lub synagog żydowskich Hiszpanii, a królowie europejscy uważali się już za uzdrowionych, jeśli za złoto byli w stanie zdobyć lekarza hiszpańskiego.
— Później nieco, kiedy element miejscowy zaczął powoli odsuwać się od zdobywców i potworzyły się małe narodowości chrześciańskie, Arabowie i starzy Hiszpanie, jeśli wogóle możliwem jest postawienie granicy ras po takiem mieszaniu się krwi, zaczęli toczyć walki rycerskie, lecz, nie tępiąc się po zwycięstwie, świadczyli sobie wzajemny szacunek, zawierali na długie lata pokój, jakgdyby chcieli opóźnić chwilę ostatecznego rozłączenia, a nawet wiązali się niejednokrotnie we wspólnej pracy.
— Rząd wolności panował wówczas w Stanach chrześciańskich Hiszpanii, posiadającej o wiele wcześniej swych Kortezów, niż inne kraje Europy; miasta hiszpańskie miały samorząd, same prowadziły swój budżet, radząc się króla tylko, jako wodza wojennego. Miasta te — były to małe respubliki, mające swych urzędników wybieralnych. Milicya była ideałem armii demokratycznej. Kościół chrześcijański wszedł w naród i żył w zgodzie z różnemi religiami kraju. Inteligentne mieszczaństwo stworzyło potężny przemysł, zbudowało na wybrzeżach najpiękniejszą marynarkę tej epoki; wyroby hiszpańskie były najwięcej cenione we wszystkich fortach Europy. Mieliśmy miasta tak zaludnione, jak nowożytne stolice; olbrzymie fabryki tkanin zajmowały całe grody; ziemia półwyspu była wszędzie uprawna.
— Królowie katoliccy przyszli w chwili, kiedy siły narodu dosięgły najwyższych szczytów. Jeśli panowanie ich było wielkie, to dlatego, że siła energii, zebranej przez wieki średnie, dotrwała aż do tych czasów; ale panowanie to było przeklęte, ponieważ polityka ich zwróciła Hiszpanię z dobrej drogi, popchnęła ją na tory fanatyzmu religijnego i zaszczepiła ambicyę panowania nad światem. Hiszpania wyprzedziła wówczas resztę Europy na dwa lub trzy wieki i była tem, czem stała się teraz Anglia. I gdyby, zamiast rzucać się na wojenne wyprawy, uprawiała nadal politykę tolerancyi religijnej, zlewania się ras, pracy przemysłowej i rolnej, dokąd zaszlibyśmy teraz?
— Odrodzenie było więcej hiszpańskie, niż włoskie. Zmartwychwstała we Włoszech literatura starożytna, sztuka greko-rzymska; lecz Odrodzenie nie było czysto literackie i artystyczne; dawało ono życie nowemu społeczeństwu z jego obyczajami, przemysłem, armią, wiedzą. Któż to zrobił, jeśli nie ta Hiszpania arabów, żydów i chrześcian królów katolickich? Wielki kapitan[3] pokazał światu strategię nowożytną; Pedro Navarro był nieporównanym inżynierem; wojska hiszpańskie zaczęły pierw ze posługiwać się bronią palną, która dała początek piechocie, przez co zdemokratyzowała wojnę, dając ludowi wyższość nad kawaleryą, zakutą w arystokratycznej zbroi. Hiszpania odkryła Amerykę...
— Wszystko to jest dla ciebie niczem? — przerwał Don Antolin. — Czyż nie potwierdzasz tego, co ja mówiłem? Nigdy Hiszpania nie była tak wielką, jak w epoce tych królów, którym nie nadarmo dano nazwę „katolickich“.
— Zgadzam się, że była to najświetniejsza epoka naszej historyi, ostatnia epoka naprawdę pełna chwały, najwyższy promień, który, gasnąc, rzuciła Hiszpania, dotychczas krocząca po dobrej drodze. Ale od tego czasu jeszcze przed śmiercią Królów Katolickich choroba dotknęła młody i potężny organizm tego narodu, w którym połączyli się arabowie, żydzi i chrześcianie.
— Masz racyę, Don Antolinie, nie napróżno królów tych nazwano „Katolickimi”. Donna Izabela w swym kobiecym fanatyzmie pospieszyła się, by zaprowadzić Inkwizycyę...
— Nauka gasi swą lampę w meczecie i synagodze, księgi rzuca w zapomniany kąt klasztoru chrześciańskiego, ponieważ nadeszła godzina modlitwy, zamiast godziny nauki. Myśl Hiszpanów zatapia się w cieniu, drży z zimna i samotności, w końcu umiera. To, co z niej pozostało, poświęca się poezyi, komedyi i sporom teologicznym. Odtąd nauka staje się drogą, prowadzącą na stos.
— Potem następuje nowa hańba: wydalanie z Hiszpanii żydów, tak wskroś przejętych duchem naszego kraju, tak kochających naszą ziemię, że dziś jeszcze po upływie czterech wieków rozpierzchnięci po brzegach Dunaju i Bosforu opłakują w starym kastylskim narzeczu utraconą ojczyznę.

Perdimos la bella Sión,
Perdimós tambien Espana,
Nido de consolación[4].

— Naród, który dał nauce Majmonidesa, który podtrzymywał przemysł i handel Hiszpanii, musiał opuścić królestwo. Hiszpania, złudzona cudowną żywotnością, wyobraziła sobie, że może bez niebezpieczeństwa przenieść tę szkodę i otworzyła sobie żyły, by zadowolić rodzący się fanatyzm.
— Nastąpiło to, co autor nowożytny nazwałby „wprowadzeniem obcego ciała w nasze życie narodowe“. Austrya panuje u nas, a Hiszpania traci raz na zawsze swój właściwy charakter i zamiera powoli.
— Gabryelu — zaprotestował stary ksiądz — to, co mówisz, jest absurdem. Prawdziwa Hiszpania zaczyna się od króla — cesarza; jest pełna chwały za Filipa II go. Jest to czysta Hiszpania, która powinna służyć za przykład i której powrotu pragniemy.
— Nie, czysta Hiszpania hiszpanów bez mieszaniny obcych wpływów to ta, gdzie chrześcianie łączą się z żydami i maurami, gdzie panuje swoboda wyznania, gdzie rozwija się przemysł i rolnictwo, gdzie zaprowadzono wolne urzędy miejskie, a ta Hiszpania umarła za panowania królów katolickich. Zajęła jej miejsce Hiszpania teutońska, krzyżacka, flamandzka, kolonia Niemiec, zaciągnięta, jak najemny żołnierz pod sztandary cudzoziemskie, wyczerpująca się w przedsiębiorstwach, nie mających dla niej żadnego interesu, rozlewająca krew i złoto dla sprawy świętego cesarstwa rzymskiego.
— Rozumiem urok, jaki wywierał cesarz na umysły zacofane, zapatrzone w przeszłość.. Taki wielki człowiek, jak Karol V! Szczęśliwy w bitwach, zręczny w polityce, wesoły i używający życia, jak burmistrz naszych stron, lubił pić, jeść i obejmować dziewczęta; ale nie było w nim nic z Hiszpana. Dziedzictwo matki czcił tylko, jako źródło dochodów. Od tego czasu Hiszpania została sługą germanizmu, gotowa dawać na każde zawołanie swych ludzi, pokrywać pożyczki i płacić podatki.
— W niecałe sto lat północ pochłonęła całkowicie bujne życie, jakie w ciągu wieków zaszczepiła na naszej ziemi kultura hiszpano-arabska. Samorząd miejski ginie, a ci, którzy chcą go bronić w Kastylii i Walencyi, giną na rusztowaniu. Hiszpan porzuca pług i tkactwo, by z bronią na ramieniu obiegać świat cały; milicyę gminną zamieniono w pułki i kazano jej bić się w całej Europie niewiadomo po co i dla kogo. Miasta przemysłowe stają się powoli wioskami; kościoły przemieniono w klasztory; popularny i tolerancyjny ksiądz przemienia się w mnicha, który ze służebniczą dokładnością naśladuje fanatyzm germański; ziemia leży odłogiem, bo nie ma jej kto uprawiać; pracowite mieszczaństwo zamienia się w urzędników biurowych lub w prawników, porzucając handel, jako hańbiący, godny tylko heretyków. Najemne wojska Hiszpanii równie niezwyciężone i pełne chwały, jak obdarte, nie mając żadnego żołdu oprócz rabunku, wiecznie buntuje się przeciw swej władzy, zanieczyszcza kraj, jak niebezpieczne hampa[5]. To zbieranina zawadyaków, żebraków, noszących broń palną, złodziei na wielkich drogach, zgłodniałych hidalgów, tułających się kwestarzy i różnych innych osobistości, opisywanych w późniejszych czasach w romansach hiszpańskich.
— Przyznaję, że Karol V-ty i jego syn byli wielkimi królami, ale zabili oni geniusz Hiszpanii. Ci dwaj Niemcy ukradli nam nietylko naszą narodowość; ograbili nas nadto z ducha religijnego, który, przez ciągłe ścieranie się z mahometanizmem i judaizmem, wykształcił się i nabrał tolerancyi. Po wyrozumiałości dawnego kościoła hiszpańskiego, gdzie ksiądz żył w zgodzie z alfaquim i rabinem, gdzie nakładano kary moralne na tych, którzy przeszkadzali kultom niewiernych, nastąpiła nietolerancya religijna, którą obcy historycy uważają jako, właściwość naszego kraju, ale którą w rzeczywistości zaszczepił u nas germański cezaryzm. Niemiecki mnich, którego brutalna dewocya i szał teologiczny wywołały Reformę w krajach północy, skąd go w końcu wygnano, schronił się do nas, gdzie znalazł grunt dobrze przygotowany. Ten posiew, przyniesiony z zewnątrz, w krótkim czasie dał nam olbrzymi las, las Inkwizycyi i fanatyzmu, który przetrwał jeszcze do naszych czasów. Nowożytni drwale mogą las ten wycinać, ale są zamało liczni i upadną pod brzemieniem; ramię człowieka jest za słabe, by zwalić czterowiekowe pnie. Tylko ogień, jeden tylko ogień jest w stanie zniszczyć tę przeklętą roślinność...
Don Antolin otworzył osłupiałe oczy, nie oburzał się. Słowa Gabryela przygnębiły go.
— Och, moje dziecko, jesteś więcej zielonym[6], niż przypuszczałem. Pomyśl o miejscu, w którem jesteś i uważaj na to, co mówisz. Jesteśmy w kościele prymasowskim Hiszpanii.
Ale przerażenie starego księdza podnieciło tylko Gabryela. Dowodził dalej:
— Tak, Filip II był Niemcem z krwi i kości. Ta milcząca powaga, ta powolna, przenikliwa inteligencya nie miały nic hiszpańskiego, pochodziły z Flandryi. Obojętność, z jaką przyjmował najdotkliwsze dla kraju niepowodzenia, była obojętnością cudzoziemca, którego nic nie wiązało z ziemią. „Wolę panować nad trupami, niż nad heretykami” — mawiał. I rzeczywiście hiszpanie byli wówczas trupami, skazanymi na bezmyślność, albo na ukrywanie swych myśli. Wszystkie dawne zajęcia znikły. Jedynym środkiem utrzymania po za służbą kościelną był awanturniczy wyjazd do tej Ameryki, zgoła narodowi niepotrzebnej, ponieważ została ona szkatułą, z której tylko król mógł czerpać dowoli; lub też zaciągnięcie się w Europie do wojska, walczącego o odbudowanie świętego cesarstwa niemieckiego, o poddanie papieża władzy imperatora, lub o zgnębienie protestantyzmu — wogóle o rzeczy, które nie dotyczyły Hiszpanii. Zbrakło rzemieślników, zajętych w odległych armiach; miasta zapełniły się inwalidami i weteranami, ciągnącymi zardzewiałe pałasze, jedyne dowody zasług osobistych. Korporacye i klasa średnia znikły; pozostała tylko szlachta, dumna, że może służyć królom, i pospólstwo, które, jak niegdyś w Rzymie, pragnęło tylko chleba i widowisk, więc zadawalało się zupą, rozdawaną w klasztorach i autodafe, urządzanem przez Inkwizycyę.
— Przyszła w końcu ruina. Po wielkich cesarzach, szkodliwych dla Hiszpanii, przyszli mali: fanatyczny Filip III, chcąc okazać krajowi swą łaskę, wygnał Maurysków[7]; zwyrodniały Filip IV, który, mając gusty literackie, pisał wiersze, zalecając się przytem do zakonnic; nareszcie zbrodniczy Karol II. Kościół został panem wszystkiego. Trybunały duchowne sądziły nawet królów; ale sprawiedliwość nie śmiała dotknąć najnędzniejszego zakrystyana, gdyby nawet wobec całego miasta popełnił największą zbrodnię.
— Hiszpania posiadała 11 tysięcy klasztorów, a w nich przeszło sto tysięcy mnichów i czterdzieści tysięcy mniszek; należy ta jeszcze dodać sto sześćdziesiąt tysięcy księży i niezliczoną ilość służby kościelnej, jako to oprawców — urzędników inkwizycyi, dozorców więziennych, pisarzów świętego trybunału, zakrystyanów, marszałków, buleros[8] kwestarzy, pustelników, laików klasztornych, dzieci chóru, śpiewaków, braciszków, nowicyuszów i innych. Zato ludność spadła z trzydziestu do siedmiu milionów mieszkańców przez niespełna dwieście lat. Wygnanie żydów i maurysków, strach przed Inkwizycyą, ciągłe wojny na zewnątrz, emigracya do Ameryki w nadziei zbogacenia się bez pracy, głód, brak hygieny, opuszczenie wsi, wszystko to wywołało gwałtowne wyludnienie... Piękne czasy, nieprawdaż Don Antolinie?
Srebrna-laska słuchał z roztargnionym wyrazem twarzy, jakgdyby wyrobił już sobie o Gabryelu dokładne pojęcie — więc nie przywiązywał żadnej wagi do tego, co ten teraz mówił.
— Gdyby te czasy były nawet jaknajgorsze — odpowiedział wolno — nie mogły być gorsze, niż obecne. Przynajmniej wtedy nikt nie okradał kościoła. Każdy, pocieszając się myślą o niebie, zadawalniał się na ziemi tem, co miał. Oddawano Bogu to, co mu się należy... Może ty przypadkiem nie wierzysz w Boga?
Gabryel pozostawił pytanie bez odpowiedzi i ciągnął dalej swoje wnioski.
Podczas tej epoki barbarzyństwa i zastoju u nas, Europa rozwijała się i kształciła. Naród nasz, przodujący niegdyś wszystkim narodom cywilizowanym, pozostał w tyle. Królowie, podnieceni przez dumę narodową, opętani dziedzicznem dążeniem cesarzów germańskich, wzięli na się szalone przedsięwzięcie narzucenia swej władzy całej Europie, mając, jako jedyne środki ku temu, siedmiomilionowy naród i parę nędznie płatnych i licho żywionych pułków. Złoto Ameryki napełniało kieszenie hollandczyków, a my w tej wyprawie, godnej Don Quichota, braliśmy cięgi za cięgami. Hiszpania stawała się coraz bardziej katolicką, coraz biedniejszą i coraz więcej nieokrzesaną. Marzyła o podboju świata, a miała u siebie obszerne, zupełnie wyludnione kawały ziemi. Wielka ilość dawnych wiosek znikła, drogi zatarły się. Nikt napewno nie umiał geografii kraju, ale zato wiedziano dokładnie o położeniu nieba, czyścca i piekła. Najurodzajniejsze okolice były zajęte nie przez folwarki, lecz przez opactwa; na brzegach nielicznych dróg ucztowały bandy rozbójników, które na wypadek pogoni znajdowały pewne schronienie w klasztorach. Ciemnota była niesłychana, nędza straszna. Kiedy panowanie austryaków skończyło się, Hiszpania była tak doszczętnie zrujnowana, tak bezsilna, że bliską była podziału między mocarstw a Europy, jak drugie państwo katolickie, Polska. Niezgoda królów stała się naszem zbawieniem..
— Ale — przerwał Srebrna-Laska — jeśli czasy te były tak złe, dlaczegóż hiszpanie godzili się na nie tak chętnie. Dlaczegóż nie robili ani pronuciamientos, ani zaburzeń, jak dzisiaj?
— Jakimż sposobem mogli je robić? Despotyzm dwóch cesarzów nakazywał bezwzględne posłuszeństwo dla króla, jako dla przedstawiciela Boga na ziemi. Duchowieństwo utwierdzało ich w tem wierzeniu, ponieważ interesy ołtarza i tronu zbiegały się. Przytem religia była wszystkiem dla ludzi tych czasów; ponieważ myśleli tylko o niebie, przyjmowali bez szemrania udział w nędzy ziemskiej: Nie wątpię, że nadmiar uczuć religijnych przyczynił się bardzo do ruiny i o mało co nie zabił naszej narodowości. Dzisiaj jeszcze odczuwamy następstwa tej choroby, trwającej wieki całe. Do czegóż uciekliśmy się, by uniknąć śmierci? Wezwano cudzoziemca, przyszli Burboni. Upadliśmy tak nisko, że nie mieliśmy nawet swego wojska. Podczas wojny o spadek trzeba było używać generałów, a nawet zwykłych oficerów francuzów i anglików — nie było hiszpana, któryby potrafił nastawić armatę i dowodzić wyprawą wojenną. Nie mieliśmy nikogo, kto mógłby być ministrem — a wszyscy, którzy sprawowali rządy za Filipa V i Ferdynanda VI, byli cudzoziemcami. Cudzoziemcy również podnieśli upadły przemysł, uprawiali ziemię, leżącą odłogiem, odnowili starożytne kanały nawadniające i zakładali nowe kolonie w pustyniach, nawiedzanych tylko przez dzikie zwierzęta i przez bandytów. Hiszpania, która miała swe kolonie w połowie świata, została sama kolonizowaną przez Europejczyków.
— Żeby uzdrowić tyle chorób pozostawało tylko jedno lekarstwo, antyklerykalizm. Zmysł antiklerykalny wnieśli do nas także cudzoziemcy. Filip V pragnął znieść Inkwizycyę i położyć koniec wojnie morskiej, prowadzonej z narodami’muzułmańskimi, wojnie, która, trwając tysiąc lat wyludniła zupełnie brzegi morza Śródziemnego. Lecz mieszkańcy kraju oparli się wszystkim reformom kolonistów i pierwszy Burbon musiał wyrzec się swych zamiarów, widząc, że korona jego jest w niebezpieczeństwie. Nieco później jego spadkobiercy, czując, że wrośli już mocniej w grunt Hiszpanii, ośmielili się prowadzić dalej jego dzieło. Karol III, chcąc ucywilizować królestwo, uważał za konieczne położyć rękę na Kościół, ograniczając jego przywileje i dochody; zaczął troszczyć się o rzeczy ziemskie, zapominając o niebieskich. I zobaczono to, na co patrzymy obecnie, ilekroć rząd wtrąci się do interesów duchowieństwa. Biskupi zaprotestowali, skarżąc się w swych pastorałach i listach „na prześladowania, jakie ponosi biedny kościół, wyzuty z dóbr, znieważony w osobie swych przedstawicieli, pogwałcony w swych przywilejach”. Ale kraj się obudził i korzystał z jedynego kwitnącego okresu naszych czasów nowożytnych zanim przyszła reakcya.
— Europą rządzili wówczas królowie filozofowie, a jednym z nich Don Carlos. Echo rewolucyi angielskiej drżało jeszcze w powietrzu. Monarchowie pragnęli wzbudzać w poddanych nie strach, lecz miłość. Walczyli z ciemnotą mas, wprowadzając prawie siłą reformy.
— Wielokroć występki systemu monarchicznego są dziedziczne; człowiek o zdrowych zmysłach i dobrych chęciach może zostać kwadratowym głupcem. Po Karlosie III panował Karlos IV; w roku śmierci tego monarchy wybuchła Rewolucya francuska, a śmiałość jej przyprawiła o szaleństwo królów całej Europy. Burboni Hiszpanii stracili głowę i nigdy już jej nie odnaleźli. Wobec niebezpieczeństwa demagogicznego, przymknęli znów do kościoła, jako do jedynej ostoi: Jezuici, zakonnicy i biskupi stali się znów doradcami w pałacu i są nimi dotychczas.
— Mieliśmy fałszywe rewolucye, obalające ludzi, nie idee. Zrobiliśmy maleńki postęp powoli, nieśmiało, z cofaniem się bezładnem w tył, jak człowiek, który idzie naprzód z obawą i który, za lada szmerem, powraca na dawne miejsce. Przeobrażenie było raczej zewnętrzne, niż wewnętrzne: mamy dotąd jeszcze duszę XVII-go wieku. Nie darmo byliśmy przez trzy wieki służalcami Kościoła. Hiszpanie robią nawet rewolucye, zrywają się do buntu, ale zatrzymają się zawsze na progu świątyni. Nie zagarną nigdy kościoła prymasowskiego, możesz być spokojny, Don Antolinie. Dlaczego? czyż są tak pobożni, jak niegdyś? Wiesz dobrze, że nie, i masz racyę, twierdząc, że naród nie interesuje się, jak dawniej chwałą kościoła.
— To prawda — odpowiedział Srebrna-Laska. — Wiara zniknęła: nikt nie chce poświęcić się dla domu bożego. Tylko w godzinę śmierci, kiedy zjawia się strach, niektórzy ladzie zaczynają o tem myśleć.
— Nie, nie ma już wiary. Hiszpan od czasu choroby religijnej, na którą mało co nie umarł, żyje w obojętności moralnej, nie z przekonania filozoficznego, lecz wskutek niemocy umysłowej. Wie na pewno, że pójdzie do nieba lub do piekła; wierzy w to, bo tak go nauczyli; lecz nie robi żadnego wysiłku, by sobie zapewnić to, a nie tamto miejsce. Jest człowiekiem, który wypełnia praktyki religijne, lecz o nich nie myśli. Nie jest ani bezwyznaniowcem ani wierzącym: przyjmuje to, co jest przyjęte i żyje niby w somnambulizmie umysłowym. Jeśli przypadkiem rozum jego oświeci się na chwilę i spojrzy na rzeczy krytycznie, gasi w tej chwili krytykę przez tchórzostwo. Inkwizycya istnieje jeszcze między nami: przestaliśmy bać się stosu, ale boimy się tego „co o nas powiedzą”. Nowożytny trybunał inkwizycyjny to społeczeństwo — wieczny odszczepieniec wszystkiego, co jest nowe. Z chwilą, kiedy jednostka opuszcza utartą drogę, tę pospolitą banalność, ściąga na siebie głuchy gniew gromady i podlega okrutnej karze. Jeśli jest biedna, skazują ją na głód, odbierając środki utrzymania; jeśli położenie jej jest niezależne, tworzą naokoło pustkę, która jest także pewnego rodzaju paleniem in effigie[9]. Należy być koniecznie przykładnym, szanującym to, co uświęcił zwyczaj i dlatego nie zrodzi się między nami żadna nowa idea, nie zjawi się swobodna myśl, gdy uczeni nawet zachowują dla siebie wyniki swych badań, w życiu codziennem zaś poddają się tym samym zwyczajom i przesądom, co i wszyscy głupcy.
— Dopóki trwać będzie podobny stan rzeczy, praca rewolucyjna u nas nie przyniesie żadnego pożytku. W gruncie, chociaż naród stracił wiarę, charakter jego nie zmienił się wcale. Wiara umarła, ale pozostał trup jej, zawalający drogę. Jedni rewolucyoniści nie okazują szacunku dla przeszłości. Tak, Don Antolinie, kościół jest biedny i opuszczony w porównaniu z kościołem wieków przeszłych, ale nie masz się czego obawiać, że położenie jego pogorszy się jeszcze. Póty, póki ludzie będą się bali tego, co myślą inni, póki będzie ich oburzała każda nowa idea, póki drżeć będą przed tem, co powie sąsiad, możesz szydzić z rewolucyi: choć woda wyleje, nie zaleje nigdy ust waszych.
Don Antolin roześmiał się.
— Ależ, mój kochany Gabryelu, nie rozumiem cię wcale. Oburzałem się przed chwilą, przypuszczając, że pragniesz rewolucyi, która zabrała by nam tę trochę resztek, że myślisz o ogłoszeniu żebraczej respubliki i o zmniejszeniu wydatków na rzeczy kultu. Ale widzę, że przeszedłeś to, co sobie wyobrażałem: ciebie nic nie zadawala. Przyznaję, że sprawia mi to przyjemność. Nie jesteś wrogiem niebezpiecznym, idziesz za daleko... Ale powiedz szczerze, czy rzeczywiście Hiszpania wydaje ci się tak dziką, jak była w wiekach, któreś tak po swojemu opisał? Co do mnie, słyszę nieraz o postępie w naszym kraju, o kolejach żelaznych, o fabrykach, których kominy, przypominające dzwonnice, radują serca bezbożnych.
— Ba — odrzekł Gabryel z wyrazem bezgranicznej pogardy — naturalnie, że jest jakiś postęp. Rewolucye polityczne zetknęły Hiszpanię z Europą, wiatr chwycił nas i pociągnął, jak porwał również narody Azyi i Oceanii: teraz nikt tego nie uniknie. Ale my idziemy z biegiem wody leniwie, bez własnej inicyatywy; idziemy naprzód nie przez własną żywotność, ale silą prądu, gdy tymczasem narody sąsiednie płyną same i ciągle nas wyprzedzają.
— Czem przyczyniliśmy się do postępu? Nasze drogi żelazne, nieliczne i źle obsłużone, zbudowali cudzoziemcy, są też ich właścicielami. Trawa dalej zarasta między szynami, co dowodzi, że w dalszym ciągu dogorywamy w zupełnym bezwładzie ducha jak za czasów, kiedy znaliśmy tylko wozy i dyliżanse. Najważniejszy przemysł, kopalnie są w rękach cudzoziemców; a przynajmniej cudzoziemcy nimi rządzą dzięki swym kapitałom. Wytwórczość krajowa wegetuje w cieniu barbarzyńskiego protekcyonizmu, wywołującego drożyznę produktów i partactwo w robocie. Pomimo to nie ma kapitału. Po wsiach chowają srebro po dawnemu w garnkach; w miastach, jak niegdyś, posługują się lichwą. Najśmielsi odważają się na kupowanie papierów procentowych, a rząd rabuje w dalszym ciągu dochody państwa, pewny, że znajdzie zawsze chętnych wierzycieli; pyszni się z tego kredytu, uważając go za dowód dobrobytu narodowego.
— Hiszpania posiada dwa miliony hektarów ziemi nieuprawnej, dwadzieścia sześć milionów hektarów ziemi jałowej a tylko milion nawodnionej. Troska o uprawę ziemi jałowej, wkrótce jedynego źródła naszego rolnictwa, objawia się ciągle w fanatyzmie, mającym więcej zaufania do modlitw o deszcz z nieba niż do wysiłków ludzkich. Rzeki biegną do morza przez wsie, suszą spalone; a zimą wylewają nie po to, by ziemię użyźnić, ale ażeby wszystko na niej zniszczyć. Mamy kamień na budowę kościołów i klasztorów, ale nie mamy go na budowę rezerwoarów, tam i grobli. Wznoszą dzwonnice i zwalają drzewa, przyciągające deszcze.
— Ale co dla naszego rolnictwa jest jeszcze gorsze, niż brak wody, to rutyna i nieumiejętność. Odtrącają z niedowierzaniem każdy wynalazek, każde zastosowanie naukowe: dawne czasy były to dobie czasy moi przodkowie tak uprawiali ziemię — ja będę ją uprawiał podobnież. Nieuctwo uważają za chwałę narodową i jak na teraz nie ma na to lekarstwa. W innych krajach uniwersytety i szkoły wyższe wytwarzają reformatorów, bojowników postępu; nasze środowiska oświaty mnożą tylko proletaryat tużurkowy, troszczący się wyłącznie o zarobki, rzucający się na zajęcia profesyonalne, lub na urzędy publiczne. Kształcą się, jeśli to można nazwać kształceniem, nie dlatego, żeby coś wiedzieć, lecz dlatego, aby zdobyć dyplom, potrzebny do łatwiejszego zarobienia na kawałek chleba. Uczą się tego, co wykłada profesor, nie odczuwając najmniejszej ciekawości do tego, co jest pozatem. Prawie wszyscy członkowie ciała uniwersyteckiego to lekarze i adwokaci, zajmujący się praktyką. Przez godzinę dziennie na katedrach swoich powtarzają, jak fonografy, to, co mówili już w latach przeszłych; następnie zaś powracają do procesów i chorych.
— Wiedza hiszpańska to wiedza z drugiej ręki, tłomaczona z francuskiego. Przytem odnosi się nawet w tej formie do maleńkiej tylko mniejszości, która czyta. Reszta tych, których uważają za oświeconych, nie posiada innych książek, prócz podręczników z dziecinnych lat, a o zwycięstwach myśli ludzkiej dowiaduje się z dzienników.
— Rodzice, chcąc jaknajprędzej zapewnić przyszłość swych synów, posełają ich do publicznych zakładów naukowych, skoro tylko nauczą się mówić. Student-człowiek, student, który osiągnął pełnię intelektualnego rozwoju, u nas nie istnieje: Uniwersytety zapełnia młodzież podrastająca, a kolegia — dzieci w krótkich spodenkach.
— Hiszpan goli się po raz pierwszy, kiedy już jest licencyatem i ma zostać doktorem. Dzieci otrzymują chrzest nauki w wieku, w którym w innych krajach bawią się jeszcze w bąka. Tacy stają się „inteligencyą“, na którą spada obowiązek rządzenia krajem. — Inteligencyą, która jutro da nam ze swego grona prawodawców i ministrów. Czyż to nie jest śmieszne?
Gabryel nie śmiał się jednak. Srebrna-Laska i inni przyklaskiwali jego słowom. Krytykowanie czasów teraźniejszych napełniało zawsze radością serce starego księdza.
— Jakimże u licha jesteś człowiekiem? — mówił do Gabryela. — W szaleństwie swojem napadasz na cały świat.
— Kraj nasz jest wycieńczony, Don Antolinie. Nic tu nie trzyma się na nogach. Liczba miast, które zniknęły od czasu naszego upadku, jest nieźliczona. Gdzieindziej zachowują z pietyzmem ruiny przeszłości, jak kamienne karty, zapisywane przez historyę; w naszym kraju, gdzie kwitły wszystkie sztuki Europy — romańska, bizantyjska, arabska, mudejarska, gotycka i Renesans — trawy i dzikie krzewy pokrywają ruiny. Myślą jesteście ciągle w przeszłości, a pogardzacie jej relikwiami.
— Kraj marzeń i opuszczenia! Hiszpania to nie naród, to opylone, nieuporządkowane muzeum, którego starożytności oglądają turyści Europy. Nawet ruiny są tu zrujnowane.
Oczy Don Martina, młodego kapłana, wpatrzonego w Gabryela, wyrażały zachwyt, z jakim przyjmował jego mowę. Inni słuchacze, spokojni, z głowami opuszczonemi, nie odczuwali czaru twierdzeń, które w klasztorze wydawały się czemś wprost zuchwałem. Jedynie Don Antolin uśmiechał się pobłażliwie, uważając, że, przez doprowadzenie do absurdu, idee Gabryela stawały się bardzo zajmujące. Wieczór zapadał, słońce ukryło się za dachy Katedry. Siostrzenica księdza z progu swego mieszkania nawoływała znów rozmawiających.
— Tak, moje dziecko, przyjdę zaraz — rzekł Don Antolin — ale przedtem muszę powiedzieć parę słów temu panu.
I zwracając się do Gabryela:
— Człowieku boży... nie powinienem cię tak nazywać, bo jesteś całkowicie pogrążony w grzechu, kościół hiszpański, kościół, jak twierdzisz, zmurszały, jest teraz biedny i to dla ciebie jest nic nieznaczącą rewelacyą. Czegóż pragniesz? — Czego podług ciebie potrzeba, ażeby się wszystko ułożyło pomyślnie? Powiedz nam tajemnicę twego lekarstwa i rozejdziemy się do mieszkań, bo zimno zaczyna już kąsać.
— Tajemnicę mego lekarstwa! Niestety, nie znam jej! Postęp ludzkości może nas uzdrowić. Wszystkie narody przeszły przez te same stopnie rozwoju: najpierw rządził miecz, potem wiara, w końcu nauka. Nami rządzili wojownicy i księża, ale zatrzymaliśmy się na progu życia nowożytnego bez siły i bez woli — nie ujęliśmy dłonią nauki, jedynej przewodniczki, zdolnej nas prowadzić. Stąd powstało nasze smutne położenie. Dziś nauka weszła wszędzie: do rolnictwa, przemysłu, sztuk pięknych, rzemiosł, administracyi, szkół, do całego dobrobytu narodowego, nawet do wojny. Jedna tylko Hiszpania nie korzysta ze światła nauki, z trudnością otrzymując jedynie jej blade, chłodne, słabe odbicie, które przychodzi do nas z zagranicy. Gorączka wiary wyniszczyła nasze siły. Jesteśmy, jak dotknięci ciężką chorobą w wieku młodzieńczym, ludzie, którzy na zawsze pozostają anemiczni, niezdolni do nabrania sił, skazani są też na starość przedwczesną.
— Oh! nauka! — powiedział Srebrna-Laska, zwracając się w stronę swego mieszkania. — Znam to. O niej śpiewają ciągle nieprzyjaciele kościoła. Najlepsza ze wszystkich nauk, to miłość Boga i dzieł Jego. Dobranoc.
— Dobranoc, Don Antolinie!







  1. Ferdynand katolicki i Izabela kastylska.
  2. Mozarabowie, chrześcianie, którzy, żyjąc między Maurami, mięszali się z nimi. Mudejarzy — muzułmanie, którzy, nie zmieniając religii, przyjmowali poddaństwo królów chrześcijańskich w odebranych grodach. Muladowie — chrześcijanie, przyjmujący islamizm. Hebraizujący lub judaizujący — ci, którzy przyjmowali judaizm.
  3. Gonsalw i Korduby, który odebrał w roku 1492 Grenadę.
  4. Straciliśmy piękny Sion, straciliśmy także Hiszpanię, gniazdo pociechy.
  5. Stowarzyszenie włóczęgów, żyjących z rozboju, mówiących specyalnym żargonem — istniejące niegdyś w Hiszpanii, głównie w Andaluzyi.
  6. Verde — za swobodny, cyniczny w określeniu popularnem.
  7. Moriskos, którym królowie Katoliccy pozwolili mieszkać w Hiszpanji po wzięciu Grenady.
  8. rozdawca denarów na świętą wyprawę krzyżową.
  9. Palenie lub wieszanie portretu, wogóle wyobrażenia człowieka nieobecnego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Vicente Blasco Ibáñez i tłumacza: anonimowy.