Kobieta bez skazy (dramat, 1925)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Kobieta bez skazy
Podtytuł Wydanie pośmiertne
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom VII
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
Przed podniesieniem zasłony słychać krzyk, śmiech, szczęk talerzy, kieliszków, ktoś zanucił jakąś wiedeńską piosenkę z kabaretu — gama śmiechu mu przerywa i damski głos mu odpowiada — chór mieszany podśpiewuje — zwolna rozchyla się zasłona. Scena przedstawia salonik Reny szaro obciągnięty — meble — białe — dużo luster, światło lamp stamizowane wielkiem żółtym abażurem, na prawo od widza 2 duże okna na ulicę przysłonięte koronkowemi storami środkowa ta ściana ma drzwi na balkon — wejście główne w ścianie środkowej kulis — po lewej drzwi do jadalki i pokoju Reny, po prawej do Fili. Atmosfera na wskroś kobieca — głęboka sofa skóry białe — fortepian osłonięty draperją białą w złote desenie. Na nim duży wazon z kopenhagskiej porcelany i pęk storczyków rozpłomienionych. W chwili podniesienia zasłony na scenie pusto, drzwi otwarte do jadalni i stamtąd gwałt i wrzask. Nagle wpada Fila znudzona i ziewa, za nią wchodzi Halski.
SCENA PIERWSZA.
(Wchodząc zamykają drzwi i przez to gwar się przycina mimo to jednak słychać trochę odgłosów kończącej się kolacji).
ஐ ஐ

FILA (rzuca się na bujający fotel). Co za nudy!
HALSKI. Nudy? wśród takiej wesołości?
FILA. To? wesołość?
HALSKI. To więcej niż wesołość.
FILA. Otóż to — otóż to.
HALSKI. Prawie szał.
FILA. To? Szał?
HALSKI. Tak zakrawa.
FILA. To jest? chcę a nie mogę.
HALSKI. Te panie bardzo się bawią...
FILA. Nawet są podniecone.
HALSKI. Zdaje się.
FILA (ironicznie). Tak oczami błyskają — rozdymają namiętnie nozdrza...
HALSKI (zapala papierosa). Mein liebchen was wilst du noch mehr?
FILA. Wam to wystarcza.
HALSKI. Jak komu.
FILA. Otóż to Pan jeden nie dajesz się łapać na te udane i z góry nakreślone objawy namiętności.
HALSKI. Bo sam jestem prawdziwie namiętny.
FILA. Tak cicho — tak... po mojemu.
HALSKI. Tak po naszemu...
FILA. Bez sztuczek — bez błyskania zębami.
HALSKI (pochylony ku niej). Papierosa?
FILA. Tak.

(bierze papierosa).

HALSKI. Lepiej to wszystko użyć w danej chwili.
FILA. A nie nadużywać na pieśni bez słów. Żywiołowość to jedno — wszak prawda? pozatem nic. Wybiórki — pogardy godne.
HALSKI. Pani być musi wspaniałą amouressą.
FILA. Pochlebiam sobie. Właśnie dlatego, że się nie roztrwaniam.
HALSKI. Cały skarb w danej chwili.
FILA. Na ile stać.
HALSKI. Szczęśliwy partner.
FILA. Naturalnie.

(Chwila milczenia).

HALSKI. Czy miejsce zajęte?
FILA (głęboko i cicho). Nie.
HALSKI. O! O!
FILA (patrzy mu w oczy). Tak! tak!
HALSKI (siada przy niej). Więc... możliwe?
FILA. Nawet konieczne.
HALSKI. To lubię.
FILA. I ja!
HALSKI. To było, jest i będzie moją dewizą.
HALSKI. Więc — mógłbym być pani kochankiem?
FILA. Owszem proszę.

(Drzwi od jadalni otwierają się wsuwa się Rena — patrzy przez chwilę na siedzących, idzie ku przedpokojowi i woła).


SCENA DRUGA.
RENA — CIŻ.
ஐ ஐ

RENA. Michale!
FILA (do Halskiego). Pst! ona!...

(Zjawia się Michał).

RENA. Czarna kawa — herbata — likiery.
FILA. Skończone.
RENA. Tak ładne było zakończenie — Marion przegrała zakład z redaktorem.
HALSKI. Ręczę, że przegrała pocałunek.
RENA. Zgadł pan. — Ale nie tylko z redaktorem, lecz w dodatku redaktor miał prawo nakazać Marion całować i innych mężczyzn. Niech pan żałuje, że pana tam nie było.
HALSKI. O, to nie stracone.
RENA. Już najzupełniej.

(Michał postawił tacę z kawą przyrządzoną po turecku, popielniczki, likiery, kieliszki).

HALSKI. Panna Marion nie będzie tak okrutna.
FILA (ironicznie). Tembardziej, że będzie to spełnienie i jej gorących życzeń.
RENA. Pan Halski?
HALSKI (wstał). Skądże ten wzrok zdziwiony? Czy dlatego, że nie mam łaski u pani i inne kobiety czują do mnie wstręt nie-po-cha-mowany?
RENA. Wstręt mam tylko w pewnym kierunku — pan wie...
HALSKI. Nikt by tak nie sądził patrząc na panią w tej chwili.
RENA. Czy dlatego że...
HALSKI (zbliża się do niej). Właśnie dlatego... że...
RENA. To szampan.
FILA. Biedne wy.
RENA. Dlaczego?
FILA. Że musicie się podniecać, aby wasza kobiecość żyła.
RENA. Nie rozumiem cię.
FILA. Robicie na uczcie tam w jadalni wrażenie szwaczek uwodzonych szam-pa-nem.
RENA (ostro). Nikt tu nikogo nie uwodzi — zapominasz się moja droga.
FILA. Tem gorzej, tem gorzej, prawda, panie Henryku?
HALSKI. Prawda.
RENA (oschle). Nie po to się schodzimy.
FILA. Nie lubię chaoud-froid. To chorobliwe połączenie.
RENA. W pewnych razach konieczne.
HALSKI. Ale szkodliwe.
RENA. Jestem mimo to zupełnie en forme.
HALSKI. Na razie.
RENA. Zaręczam, że zawsze. Asceza jest nietylko piękną i konieczną ale i zdrową.
FILA. Asceza wyszła z mody.
RENA. Nie to rozpusta wyszła z mody. Oto moi goście.

SCENA TRZECIA.
(Wchodzą: Poseł do parlamentu, Człowiek bogaty i muzykalny Kaswin, Redaktor, Kobieta wyższa, Panna uświadomiona, Mężatka bez przesądów. Wbiegają w ten sposób, że panna uświadomiona, wpada śmiejąc się za nią reszta — mężczyźni ją gonią obiega scenę zanosząc się ze śmiechu. Człowiek bogaty patrzy na to pobłażliwie. Redaktor wołając).
ஐ ஐ

REDAKTOR i MĘŻATKA (za kanapą). Vous-avez tacher?
PANNA UŚWIADOMIONA. Jamais de la vie.
REDAKTOR. Dostał mi się pocałunek.
RENA. O cóż więc ci chodzi?

(Tymczasem goście biorą kawę — piją — zapalają papierosy. Kaswin elegancko usługuje rządząc Michałem. Człowiek bogaty usiadł przy fortepjanie i gra cicho).
POSEŁ DO PARLAMENTU. Proszę o Wagnera.

WSZYSCY. Ach! nie! piła!
POSEŁ DO PARLAMENTU. Przeciwnie. Niema nic więcej zmysłowego drażniącego nad tego nieboszczyka.
KOBIETA WYŻSZA. Jakim sposobem?
POSEŁ DO PARLAMENTU. Najprostszym.
FILA. A więc rozpacz czarna i beznadziejna.
POSEŁ DO PARLAMENTU. Sensacja najdelikatniejsza i z poza zasłony.
HALSKI. Pani Fila tego rodzaju sensacji nie aprobuje.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. O! na to trzeba mieć długą kulturę.
FILA. Raczej tresurę.
RENA (do Kaswina). Siadaj już malutki i pij swę kawę.
KASWIN. U pani stópek?
RENA. U moich stópek.
KASWIN. Lala! Taka dzisiaj cacana!
RENA (z dumą Wskazując na Kaswina). Oto moja szkoła!
HALSKI. Pewna opozycja. Są bowiem momenty...
RENA. Niema takich panie, — zwracam się do Was.
PANIE (z wyjątkiem Fili). Niema! niema!
HALSKI. Przepraszam. Tu nie panie powinny sąd wydawać, ale my — mężczyźni.
MĘŻCZYŹNI. Tak. Tak.
RENA. Mały, mów dalej!
KASWIN. Kobieta rasowa nie zna momentów.
REDAKTOR. Naukę pan pobiera teoretycznie?
RENA. To wykracza po nad miarę.
REDAKTOR. Ja tylko dla swej wiadomości.
RENA. Zbyteczne.
REDAKTOR. Szkoda.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Redaktorze, bo będę zazdrosna.
REDAKTOR. Paluszek! Paluszek! na zgodę a teraz cała ręka.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Hola! za daleko!
POSEŁ DO PARLAMENTU. Tego słowa nie znamy.
KOBIETA WYŻSZA. Jak gdzie i jak z kim.
POSEŁ DO PARLAMENTU. Raczej — jak kiedy.
KOBIETA WYŻSZA. Impertynent!
POSEŁ DO PARLAMENTU. Paluszek! Paluszek! jak redaktor.
REDAKTOR. Ja już minąłem dołki Łokietka i pnę się na wyżyny.
PANNA UŚWIADOMIONA. Jakżem opuszczona!
RENA. Marion jesteś w stadjum niewinności. Zadowolnij się (rzuca jej biały kwiat) tym kwiatem.
PANNA UŚWIADOMIONA. Merci. Jestem uświadomiona i jestem w stadjum oczekiwania.
RENA. Nietylko ty.
CZŁOWIEK BOGATY (do panny uświadomionej). Czy wolno skrócić czas oczekiwania?
PANNA UŚWIADOMIONA (przypatruje mu się chwilę). Nalej mi pan jeszcze szampana.
HALSKI. Właśnie — zagrajcie oboje bohaterów Strindbergowskich, Ibsenowskich. Nalej mi szampana.
FILA. Ha, ha, ha, Uwiedzenie szwaczek!
MĘŻATKA. Odurzenie i złuda.
FILA. Wolę rzeczywistość.
CZŁOWIEK BOGATY (koło panny uświadomionej). Gdy pani utyje będzie z pani coś bajecznego.
RENA. Czyż tylko konieczny wam typ haremówki.
REDAKTOR. Jeśli mamy być szczerzy.
FILA. Za dużo was tu chudych aby mogła być mowa o szczerości.
KOBIETA WYŻSZA. Nie chudych, ale szczupłych.
FILA. Nie mówi się teraz kobieta chuda, tylko kobieta szczupła.
RENA. Fausse maigre.
FILA. Aby ocalić reputację.
RENA. A pan, panie profesorze?
HALSKI. Mój typ — to Wiktorja Colonna.
CZŁOWIEK BOGATY. Nieziszczalne.
HALSKI. Przeciwnie — pani Rena!
WSZYSCY. O!
HALSKI. Niech się pani obrazi.
RENA (spokojnie). Za co?
HALSKI. Powiedziałem — rozpustnie.
RENA. O! plecy! nie odpowiadam za wyraz moich pleców tylko za moje postępki. Pan się uśmiecha.
HALSKI. Trzeba mieć wiele sprytu aby okazać tyle skromności, ile jej trzeba.
RENA (wyniośle). To też nie obnażam więcej pleców tylko do łopatek.
HALSKI. Na Madagaskarze kobieta umarła by ze wstydu, gdyby ją zmuszono pokazać plecy aż do łopatek.
RENA. Siła nawyknienia.
REDAKTOR. Patrząc z mego oświetlenia pani Rena raczej przypomina typ pani Rekamier.
HALSKI. Może! — gdyż wykwint skromności a zatem kłamstwa.
FILA. Przez to typ niższy.
KOBIETA WYŻSZA. Darujcie. Kłamstwem pani Rekamier był Chataubriand.
HALSKI. A powodem jej braku skazy historycznej opór Napoleona.
RENA. Słuchając tak z boku możnaby sądzić, że niema kobiet cnotliwych.
POSEŁ DO PARLAMENTU. Byłoby zaprzeczyć waszemu istnieniu.
HALSKI. O! czyżby!
WSZYSTKIE (z wyjątkiem Fili). Jakto? Czyżby?
HALSKI. Tem gorzej dla was Ninon, que fait tu de la vie?

(Patrzy bystro na Rene).

KASWIN (u stóp Reny). Ninon! Ninon! co robisz z życiem twem?
WSZYSCY MĘŻCZYZNI. Ninon! Ninon! co robisz z życiem twem?
PANNA UŚWIADOMIONA (cienkim głosikiem). Ja czekam.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Nie może być piękniejszego życia jak moje. Wszelkie rozkosze narzeczonej i...
FILA. Czy mąż po panią dziś przyjedzie?
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Naturalnie. Jak zawsze po swoim klubowym bredgu’u.
FILA. Wierzę, iż życie pani nie pozostawia nic do życzenia.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. W tem mądrość życiowej wiedzy prawda redaktorze!
FILA. Sądzę, że redaktor miał by co do tego powracającego z bridge’a męża pewne zastrzeżenie.
RENA (żywo). Nie, moi panowie, wiedzą na jakim punkcie zatrzymać im się należy.
HALSKI. Punkt ów jest rzeczą zupełnie indywidualną.
KOBIETA WYŻSZA. Rasa, wychowanie, urodzenie, kultura... sprowadza ten punkt do jednego mianownika.
FILA. Wtem by należało dać głos tym panom.
CZŁOWIEK BOGATY (do panny uświadomionej). A ja pani mówię jako koneser, niech pani robi wszystko co można aby utyć. Wtedy będzie pani tym typem, który my nazywamy szampańskim.
HALSKI. Podkreślony cnotliwą kokieterją, bo to wabi.
PANNA UŚWIADOMIONA. Tego się nie wyzbędę.
FILA. Ciągle się zajmujecie nami kobietami czy nie sądzicie, że to was nudzi? Pomówmy o typie męzkim, który jest uosobieniem piękności. Zaraz posłyszymy słuszne zdanie „mężczyzna nie potrzebuje być pięknym.“
HALSKI. Przynajmniej nie z moich ust.
FILA. Bo pan jesteś wystarczająco ładny, ale inni? Prawda moje panie, mężczyzna musi być piękny (milczenie — śmiejąc się). Znaczące milczenie i spadek humorów. A ty Reno? zdaje mi się, że nie jesteś obowiązana milczeć.
RENA (niedbale). Och! mój typ!
HALSKI. Voila — pani typ.

(Chwilę mierzą się oczami wszyscy z zaciekawieniem patrzą się na nich).

RENA (do Kaswina). Mały proszę cię zadzwoń na Michała.

(Kaswin dzwoni otwierają się drzwi wchodzi Michał piękny i rosły, uśmiechnięty).

MICHAŁ. Jaśnie pani dzwoniła?
RENA. Poodbieraj od tych pań filiżanki.

(Michał kolejno odbiera filiżanki, które mu kobiety oddają uśmiechnięte mimo woli; Michał zbliża się do człowieka bogatego, który jest w złym humorze).

CZŁOWIEK BOGATY. Nie trzeba ja sam.
RENA (do pań). Avez vous assez vu? Możesz odejść.

(Michał odchodzi. — Ponownie wstali i gromadzą się razem przy fortepianie).

FILA. Fronda!
KOBIETA WYŻSZA. Zapewne jednak inteligencja, rozum, dystynkcja.
FILA. Zdolności parlamentarne. Na razie jednak poraziło Wam mowę.
HALSKI (do Reny). To było śmiałe, co pani zrobiła.
RENA (niedbale). Nie sądzę. W każdym razie w rodzaju pana. Otwarte.
HALSKI. Brutalne.
RENA. Och! powiedz pan trywialne.
PANNA UŚWIADOMIONA. Czy dziś nie będzie kabaretu?
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Ani gabinetów?
RENA. Ależ i owszem! Należy tym panom dać pole... do rewanżu... Mały podaj Ropsa.

(mężczyźni zbliżają się Kaswin podaje album rysunków Ropsa i trzyma go otwarty przed Reną — klęcząc).

REDAKTOR. Na czem się zatrzymaliśmy?
RENA. Na coup de la jarebier Efekt podwiązki.
CZŁOWIEK BOGATY. Ula! Ula! będzie coś bajecznego.
KASWIN. A która z pań? która?
RENA. Wypada na ciebie, Jadziu!
KOBIETA WYŻSZA. Nie jestem przygotowana.
KASWIN (do Reny). Lala sama... lala nasza...
WSZYSCY (z wyjątkiem Halskiego i Fili). Tak. tak! Rena — Rena.
RENA. Ależ ja już tyle razy ilustrowałam wam Ropsa. Zresztą dobrze. Improwizuj pan. (do człowieka bogatego) orkiestrę niewidzialną.
PANNA UŚWIADOMIONA. Szumana.
CZŁOWIEK BOGATY. Doskonale.

(Rena i Kaswin ustawiają stół w formie estrady na nim taburet. Rena siada na taburecie).

REDAKTOR. My zaś zagramy Hamletów.
KOBIETA WYŻSZA. Gdzie Ofelje? Czy my?
POSEŁ DO PARLAMENTU. Po cóż pytanie.
PANNA UŚWIADOMIONA. Jakżem osamotniona!
REDAKTOR. Czekanie ma swój powab.
HALSKI (do Fili). Więc decyduje się pani?
FILA. Z rozkoszą. Za dwie godziny skoro elektryczność zgaśnie. Oto, drzwi do mego pokoju.

(pokazuje na lewo).
HALSKI. Trzeba tędy przechodzić?

FILA. Wejdę w porozumienie z Michałem.
HALSKI. Z... pięknym?
FILA. Widzę, że to pana ugryzło.
HALSKI. Mnie?
FILA. No... no...
HALSKI. Dam pani dowód jak mnie cała ta aferka nie obchodzi. Do widzenia.
RENA (na stole siedząc na taborecie do Halskiego). Niech pan przejdzie na tę stronę.
HALSKI. Celem?
RENA. Bo muszę według Ropsa siedzieć ku prawej.
HALSKI. Niech pani siedzi.
RENA (podrażniona). Czy sądzi pan, że w mym lustrze zobaczy pan lepiej?
HALSKI (podnosząc blacik lustrzanego stolika, który stoi obok niego). Nie pani! nie miałem tego zamiaru... ale na razie nie pragnę...
KOBIETA WYŻSZA. Jakże więc będzie?
HALSKI. Najprościej. — Rops będzie uszanowany, jego strona prawa. Ja zaś messieurs, madames, ukłony i...
RENA (porywczo). Pan odchodzi?
HALSKI. Najzupełniej.
RENA (z ironją). Idzie się pan przygotować do jutrzejszego wykładu?
HALSKI. Broń Boże! Zwykle moje wykłady i miłosne wynurzenia improwizuję.
CZŁOWIEK BOGATY. To niebezpieczne.
HALSKI. Jestem w tej sytuacji, że mogę sobie na to wszystko pozwolić... pani...

(kłania się przed Reną).

KASWIN. Niech pan nie odchodzi, to będzie śliczne.
HALSKI. Nie panie — to będzie raczej smutne — tak jak cała atmosfera panująca tutaj. Un cochon triste (Wszyscy się poruszają). No tak!... bezrogie melancholijne.
KASWIN (stawiając się). Proszę pana...
RENA (dotykając go końcem bucika). Pst! Cicho! Zapomniałeś mały pierwszym warunkiem — bezwzględna szczerość. Zresztą, ten pan wyznaje bezrogie wesołe.
HALSKI. Przynajmniej niech się wesołością uniewinni.
RENA. Tak — wszystko — otwarcie...
HALSKI. Wszystko albo nic — moja dewiza.
RENA (wyniośle). Wszystko tylko nie to! moja dewiza!
HALSKI. Szkoda!
RENA. Wierzę.
HALSKI. Dla pani.

(z ukłonem wychodzi).
PANNA UŚWIADOMIONA. Dzięki bogu, że poszedł karawaniarz!

REDAKTOR. Zaczynajmy!
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW (zrywa się do Fili). Czy niema pani korespondentki i ołówka?
FILA. Przyniosę.

(Wychodzi do swego pokoju).

REDAKTOR. Na co pani korespondentka?
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. To dla pana. Musisz pan do żony napisać, ja sama wrzucę wracając do domu.
REDAKTOR (całuje ją po rękach). Jesteś aniołem.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Nie, mam tylko serce.

(Człowiek bogaty zaczyna grać, Kaswin klęczy).
KASWIN.

Podwiązeczka, kwiat cudny, filuterne ptaszę
Ona — wróżka nadobna z uniesień cieplarni
Zdradzi nam grzeszki wszystkie i figielki nasze
Któreśmy hodowali na miłosnej darni.
Zdradzi nam, już zdradziła, jak się rodzi księga
Jest skład welinowy i formacik wązki,
A co wewnątrz, to po za wolne żarty sięga
A tytuł będzie — żywot i dzieła podwiązki.

FILA (która wróciła z kartą i ołówkiem). Służę pani.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Dzięki. (do Redaktora). Pisz pan!
REDAKTOR. Niech pani dyktuje.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW (dyktuje). Droga żono! już kilka dni nie pisałem lecz zajęcia.
CZŁOWIEK BOGATY. Marion.

(Z Szumana przechodzi w piosenki z początku sam śpiewa, przyłączają się powoli wszyscy tworzą wyjący, sentymentalny chór. Rena usiadła na fotelu u jej stóp Kaswin najwięcej się wydziera popijając szampana).

Marion! Marion!
U więziennych stoję krat. Wiem, czuję słyszę, że tam
Czeka na mnie z stryczkiem kat,
Marion! Marion!
Spłynęłaś cała krwią, za uścisk nasz gorący
Zapłacę śmiercią swą.

POSEŁ DO PARLAMENTU (porywa się nagle). Pokażę wam, jak się w Wiedniu tańczy tańca apaszów.
PANNA UŚWIADOMIONA. Ze mną, ja będę robić ulicznicę.
KOBIETA WYŻSZA (czule). Niech pan uważa — pan chory na serce.
POSEŁ DO PARLAMENTU. Upust temperamentowi! upust temperamentowi!

(porywa pannę uświadomioną, zaczynają tańczyć).
KASWIN (do Reny). Lalo! paluszki!
(Rena mu obojętnie podaje rękę).

MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW (Do Redaktora). Tak... podpisać twój kochający mąż — Edziuś.
REDAKTOR (wdzięcząc się). Jak? Jak?
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Edziuś... a to... (szybko całuje go w kark). Za nagrodę.
REDAKTOR. Och pali.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW (radośnie). To dobrze.
POSEŁ DO PARLAMENTU (roztańczony krokiem kankanowym).

Marion! Marion!
Gdy błyśnie wreszcie dzień
Na progu mojej celi

KOBIETA WYŻSZA. Pan zachrypnie!
POSEŁ DO PARLAMENTU (j. w.))

Stanie twój blady cień...
Pójdziemy oboje wraz...

KASWIN (do Reny). A ja? lalu! A ja? (śpiewa)

Weźmiemy krwawy ślub
Śmierć stułą złączy nas
U szubienicy stóp.

RENA. Nie! nie chcę!
FILA. Chodźmy do jadalni dojemy trochę kremu.
KASWIN. Prawda! Bo mi się jeść chce.

(wszyscy idą do jadalni, przez długą chwilę słychać śmiechy, otwierają się drzwi przedpokoju i widać mężów rozbierających się z futer przy pomocy Michała).


SCENA CZWARTA.
MĘŻOWIE.
ஐ ஐ
(wchodzą rozglądając się).

I MĄŻ. Służący powiedział, że jeszcze wszyscy są.
II. MĄŻ. Może nie widział kiedy wyszli.
I. MĄŻ. Prosiłem żeby pan prędzej nie wyszedł.
II. MĄŻ. Cóżem winien, że bridge tak długo trwał.
I. MĄŻ. Jakieś krzesło.

(siada).

II. MĄŻ. Słyszę w jadalni — jakieś śmiechy może tam są.
I. MĄŻ. Czekajmy.
II. MĄŻ (zrezygnowany). Czekajmy. A może iść do jadalni.
I. MAŻ. Ja za nic. Niuńcia nie lubi, aby być niedyskretnym.
II. MĄŻ. Jadzia także.
I. MĄŻ. Czekajmy.
II. MĄŻ. Czekajmy.

(śmiech — Rena powraca).

RENA. A... panowie tu? Niuńcia! Jadzia! mężowie!
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW (wychodzi z jadalni). A kuku!
I. MĄŻ (całuje wyciągniętą rękę). A kuku! przepraszam, że się spóźniłem.
MĘŻATKA BEZ PRZESĄDÓW. Naturalnie bridge pierwszy niż żona.
KOBIETA WYŻSZA i POSEŁ DO PARLAMENTU (Rena, Panna uświadomiona, Człowiek bogaty, Redaktor wyszedłszy z jadalni do męża). Już byłabym zmuszona prosić posła aby mnie odprowadził.
II. MĄŻ. Serdecznie jestem panu posłowi wdzięczny. Czy długo pan poseł zabawi?
POSEŁ. Jutro wracam do Wiednia.
KOBIETA WYŻSZA. Pan poseł pojutrze mówił że.
POSEŁ (n. s.). Na komisji... na komisji...
RENA (do mężów). Herbaty?
II MĄŻ. Dziękujemy, zabieramy żony i uciekamy.
MĘŻATKA (do I męża). Przepraszam pójdziemy jeszcze do jakiej knajpy.
PANNA UŚWIADOMIONA. Tam, gdzie się dzieją bezeceństwa.
CZŁOWIEK BOGATY. Ależ naturalnie.
KOBIETA WYŻSZA (do Reny). Ty z nami?
RENA. Nie, nie jestem usposobiona. Gdzie Fila? Gdzie Kaswin?
MĘŻATKA (ubierając płaszcz). Pilnuj się — ta Fila to ci wszystkich adoratorów poodbiera.
RENA. Niech odbiera. Zawsze się tego dość znajdzie!
I. MĄŻ (do żony cicho). Zgrałem się — nie mam ze sobą pieniędzy.
MĘŻATKA (cicho). Cóż stąd — redaktor zapłaci (do redaktora). Prawda redaktorze zafundujesz nam szampan!
CZŁOWIEK BOGATY. Przepraszam — to moja rola! Jestem najbrzydszy i najstarszy więc ja płacę... i proszę do mego automobilu.
KOBIETA WYŻSZA (w płaszczu). Nie zmieścimy się.
CZŁOWIEK BOGATY. Dorożki stoją opodal, ale panie ze mną.
MĘŻATKA. Mężowie siądą do dorożki. Tak, tak!
WSZYSCY (prócz Reny). Tak za karę się spóźnili.
CZŁOWIEK BOGATY. Damy najwyższą szybkość...
PANNA UŚWIADOMIONA. Mój drogi panie przejedź pan kogo.
CZŁOWIEK BOGATY. A będzie mnie pani kochać?
PANNA UŚWIADOMIONA. Szalenie!

(wychodzą śmiejąc się, krzycząc i hałasując najpierw mężatka, za nim mąż).

MĘŻATKA (oglądając się). Pan z nami! proszę! redaktorze!
KOBIETA WYŻSZA. Podaj mi pan rękę.. (do męża). Ty weź moje boa — a nie zgub

(trójka druga),

PANNA UŚWIADOMIONA. Prędzej, prędzej. Ja siadam koło pana!
CZŁOWIEK BOGATY. Ależ tak, tak.

(wychodzą.) — Fila i Kaswin wchodzą z jadalni. Rena niezadowolniona patrzy na nich z pod zmarszczonych brwi).


SCENA PIĄTA.
RENA — FILA — KASWIN.
ஐ ஐ

RENA. Coście tam robili?
FILA (skromnie). Jedliśmy krem.
RENA. Nie lubię skoro dzieją się u mnie rzeczy nieprzyzwoite.
FILA. Patrzcie! Nie wiedziałam o tem!
RENA. Skoro wiesz, zechcesz się do tego zastosować.
FILA. Czy chodzi ci o cnotę moją, czy o cnotę tego młodzieńca.
RENA. Przedewszystkiem chodzi mi tu o mnie samą. Nie chcę, aby osoby, które ztąd wyszły miały złe wyobrażenie o moim domu.
FILA. Czy ci o te panie chodzi? Zaręczam ci, że były same tak mile zajęte, iż nie miały czasu gorszyć się, że my dojadamy krem w jadalni.
KASWIN. Lalu! Jak cię kocham takeśmy krem tylko jedli.
RENA (rzucając się na fotel). Ach! zresztą jest mi obojętne! (patrzy tępo przed siebie). Nudzę się,
KASWIN (klęka przed nią). Lalu!
RENA (nagle patrzy na niego jakby budziła w sobie gwałtem pewne uczucia zimnej zmysłowości). Ty jesteś wcale ładny mały.
KASWIN (głupio). Tak mówią.
RENA. Oczy masz nie złe i zęby. Uśmiechaj się.

(Kaswin śmieje się. — Rena pochyla się ku niemu z rozchylonemi ustami).

KASWIN (osuwa się prawie omdlony). Och!
RENA (jakby ciesząc się tym widokiem). To dobrze.
FILA. Przyznam się — że kiedy jadł krem, to nie zemdlał.
RENA. A teraz niech mi pozdejmuje pierścionki — niech mi rozbierze rączki.
KASWIN. Tak... tak...

(zaczyna się powolne zdejmowanie pierścionków, Fila gra coś cicho jedną ręką na fortepianie).

RENA (da Kaswina). Łaskoczesz mnie.
KASWIN. Już jedna rączka rozebrana może iść spać.
RENA. Ułóż ją do snu.
KASWIN. W bu-du-ar-ku! (układa pieszczotliwie rączkę Reny i otula miękko szalem gazowym). Do-do-enfant-do...

(Rena, kołysząc się na fotelu patrzy na Kaswina z pod przymkniętych rzęs).

RENA. Ładny jesteś mały — coraz ładniejszy.
KASWIN (namiętnie cicho). Bo kocham.
RENA (ostro). Zakazuję takich słów. Zapominasz się do kogo mówisz.
KASWlN (pokornie). Przepraszam — ale ja naprawdę głowę tracę.
RENA (po chwili). Idź tam do mego pokoju sypialnego przynieś mi flakonik, który stoi na stoliku przy łóżku.

(Kaswin wychodzi obcierając pot z czoła).

FILA. Dlaczego to robisz Reno?
RENA. To jest bez konsekwencji.
FILA. Tem gorzej.
RENA. Według twej moralności. Według mojej nie może być inaczej.
FILA. Jeśli rzeczywiście masz ten szósty zmysł, który ludzie nazwali moralnością, to nie powinno być wcale.
RENA. Trudno nie mogę żyć jak zakonnica.
FILA. Egoizm i moralność.
RENA. W każdym razie pełen poświęcenia. Umiem się zwalczać.
FILA. A może nie jesteś w stanie inaczej.
RENA. Mylisz się najzupełniej. Tylko widzisz są nawet i w zmysłowości pewne arystokratyczne stany. Otóż w tych stanach tkwię ja...
FILA. Najarystokratyczniej byłoby w takim razie — nie potrącać nawet o najlżejsze struny.
RENA. To byłoby zbyteczne. A przytem nie miałabym co zwalczać, gdybym ciągle była martwą.
FILA. Popatrz mi w oczy i powiedz czy czynisz to dla nadania sobie piękna czegoś bez zmazy.
RENA. Sądzę.
FILA. A ja sądzę przeciwnie.
RENA. Idź! lepiej zobacz co on tam tak długo w sypialni robi.
FILA. Po co go tam wysłałaś?
RENA (śmiejąc się). Aby nacieszyć się głupią miną, jaką będzie miał, gdy stamtąd wyjdzie.
FILA (patrząc przez drzwi). Klęczy przed twoim łóżkiem i całuje koronki prześcieradeł.
RENA. Idjota! A pali się tam różowa lampa.
RENA. Zawołaj go.
FILA. Puść ty go już do domu.
RENA. Ani myślę! (woła). Mały! mały!
FILA (idąc na lewo). Szczególna zabawa!
RENA. Skoro nie mogę inaczej.
KASWIN (wchodzi z sypialni). Oto flakonik.
RENA. Chodź tu! klęknij! tak! (naciera mu usta perfumami). Będzie ci się zdawało, żeś mnie pocałował.
KASWIN (osuwając się do jej stóp). Reno!
RENA (pochylona nad nim). Tak — pocałował w usta.
KASWIN (zrywając jej z nogi pantofelek, całuje go). Reno! Reno! litości! łaski! ja oszaleję.

(Rena kołysze się).

RENA. No już dosyć... połóż pantofelek i idź sobie do domu.
KASWIN (pół przytomnie). Reno ja tu zostanę.
RENA. Gdzie?
KASWIN (błagając). U ciebie! z tobą.
RENA (zrywając się). Idź stąd! Jak śmiesz? Co ci do głowy przychodzi?
KASWIN. Ależ ja oszaleję.
RENA. A to sobie szalej. Co mnie to obchodzi?
KASWIN. Ja ciebie ubóstwiam, (bełkoce). Kocham! u twoich nóg...
RENA. Brzydki jesteś! teraz jesteś brzydki!
KASWIN (j. w.). Nieprawda! ja jestem ładny... tylko ja ciebie kocham! ja nie pójdę!
RENA (biegnie na balkon). Ależ on płacze to ohydne! Filo proszę cię!
FILA (wychodzi z balkonu). Co?
RENA. Coś mu się stało — nie wiem — czego chce! wyrzuć go! (wchodzi na balkon i pokazuje się jeszcze). A odbierz mu pantofel — bo to nowe wczoraj kupione...

(znika).


SCENA SZÓSTA.
FILA — KASWIN.
ஐ ஐ

FILA (macierzyńsko do Kaswina wciąż klęczącego). A pan niech wstanie nos obetrze — i oczy — odda pantofel, bo to od pary — nowej i wczoraj kupiony — tak (chce odebrać mu pantofel i ociera oczy). Tak — wody proszę się napić (daje mu wody) i przyjąć odemnie małą nauczkę. Proszę się nie wdawać z kobietami.
KASWIN (podejrzliwie). O kim pani mówi?
FILA. Pan wie.
KASWIN. Jeżeli o Lali — to proszę tak nie mówić bo pani Rena to anioł to ideał — to wszystko... tylko ja jestem zwierzę, bydle gruboskórne. Obraziłem ją, a ona nie dała do tego żadnego powodu.
FILA. No... no... żeby tak żadnego..
KASWIN. Tak — żadnego. Tylko ja upiłem się i postąpiłem nikczemnie.
FILA. No tak — to wiadomo.
KASWIN. Okropność! nalewa sobie kieliszek szampana i pije, nagle porywa się. Pójdę ją przeproszę.
FILA. O co to nie! zacznie ją pan przepraszać...
KASWIN (dobrze cięty). Pani nie jest w stanie odczuć ani zrozumieć takiej kobiety, jak Rena...
FILA. A pan wypij jeszcze kilka kieliszków szampana, to ją jeszcze lepiej zrozumiesz.
KASWIN. Czy pani myśli, że ona mi przebaczy?
FILA. Myślę — tylko oddaj pantofel, bo będzie zła.
KASWIN. Chciałem go wziąść na pamiątkę.
FILA. W przedpokoju są jej stare kalosze. Niech się tem ten swój szał romantyczny zadowolni.
KASWIN. Nie chcę kaloszy.
FILA. Oddaj pantofel.
KASWIN (ponuro). Ma pani ten pantofel. (pije szampana całując pantofel). O Reno! boska Reno! (nagle). Szał mnie ogarnia. Czy pani to rozumie?
FILA. Najzupełniej... Dziwię się, że tak umiarkowanie.
KASWIN. To jest kobieta boska, i jak zbudowana. Czy pani kiedy widziała cudniej zbudowaną kobietę?
FILA. Widziałam.
KASWIN. Kogo?
FILA (skromnie). Siebie.
KASWIN. O! O! właśnie!
FILA. A właśnie, że właśnie! A pan idź już stąd — późno.
KASWIN (pijany). Boże, ja stąd muszę iść!...
FILA (prowadząc go do drzwi). Koniecznie... Koniecznie... Michale... podaj panu palto!... (Michał się zjawia w przedpokoju). I odprowadza panicza do dorożki.
KASWIN (ubierając się w futro). Nietrzeba ja pójdę sam.
FILA. No! no! lepiej z Michałem!

(obaj wychodzą).

FILA (wraca, idzie ku drzwiom). Już poszedł, kazałam Michałowi, aby go wsadził do dorożki..

SCENA SIÓDMA.
FILA — RENA.
ஐ ஐ

RENA (Wchodzi na scenę). To zbyteczne.
FILA. Wyszedł zgorączkowany, pijany w dodatku.
RENA. Wstrętne przecież to zwierzęce.
FILA. Czy on temu winien.
RENA. Kto? może ja?
FILA. Tak jest, ty. — I ostrzegam cię — uważaj, bo to może się źle skończyć.
RENA. Z takim młokosem?
FILA. Właśnie z takim młokosem. Młodość w sprawach miłosnych to bandyta.
RENA. Nie boję się. Nic mi nie zrobi.
FILA. Ale — sobie.
RENA. A to! a to niech się zabije.
FILA. Miły masz charakter. Kobieta z ciebie w każdym calu.
RENA. Dumną z tego jestem.
FILA. No, wiesz, często z tej kobiecości niema czego być tak dumną. Nie idziesz spać?
RENA. Nie jeszcze. Nie jestem śpiąca. Mam ochotę porozmawiać z tobą (siada na bujającym fotelu). Siadaj także.
FILA. Już późno.
RENA. Żałuję, że nie poszłyśmy z niemi do knajpy. Byłybyśmy przebumblowały do rana.
FILA (siada naprzeciwko Reny w drugim fotelu). Ja znieść tego życia po knajpach nie mogę. Jest w tem wielki zanik godności.
RENA. Frazesy! każdy wie kim jestem i to że mi nic zarzucić nie można.

(wchodzi Michał).

RENA. I cóż zrobiłeś z panem Kaswinem?
MICHAŁ. Wsadziłem do dorożki.
RENA. Pojechał do domu?
MICHAŁ. Nie proszę jaśnie pani kazał się zawieść do Casino de Paris.
RENA (zrywając się). Gdzie? gdzie?
MICHAŁ. Do Casino de Paris.
RENA (śmieje się spazmatycznie). Oto masz! oto masz to złe zakończenie. Casino de Paris... i kokotki.
FILA. Kaswin ma dwadzieścia lat.
RENA. Wszystko jedno gdyby kochał mnie na prawdę nie zakończyłby tej nocy w Casino de Paris Uf... gorąco.

(biegnie do stolika lustrzanego podnosi płytę wyjmuje puder i puszek pudruje twarz, szyję,, śpiewając).

Marion, Marion, Marion!
Czy widzisz w dali słup
Na słupie tym zawiśnie
Kochanka twego trup.

(Michał sprząta i patrzy na Renę — Fila siedzi na fotelu i obserwuje oboje).

RENA. Chciałabym żeby go tam jaki sutener pchnął nożem, albo żeby głowę rozbili. Michał! podaj mi gazowy szal, co tam leży na fotelu.
FILA (biorąc z ręki Michała szal). Ja podam i niech Michał wyjdzie.

(Michał wychodzi. — Rena wraca na swoje miejsce, zapala papierosa, zakłada nogę na nogę. Fila siedzi naprzeciw niej.

RENA. Cieszę się, że ten mały pojechał pomiędzy kokotki — bo to dowodzi, iż mogę mężczyzn doprowadzić do szaleństwa.
FILA. Takiego Kaswina nie wielka sztuka.
RENA. Robisz aluzję do Halskiego.
FILA. Może.
RENA. I dumna jesteś że...
FILA. Z niczego nie jestem dumną. W sprawach miłości rządzi przypadek.
RENA (z zaciętemi ustami). Wymawiasz słowa miłość odnośnie do Halskiego.
FILA. Szanuję cię zanadto abym miała wymówić tu inne słowa.
RENA. I dobrze robisz, Halski jest zwierzęciem — jak Kaswin.
FILA. Więc sądzisz, że ja względem Halskiego gram tę rolę, co Casino de Paris względem twego Kaswina.
RENA (spokojnie). Och! poniekąd.
FILA. Nie obrażam się, choć zaznaczam, że w swej pysze z powodu swej nieskazitelności posuwasz się trochę zadaleko.
RENA (oschle). Nie jestem pyszną, lecz konstatuję fakt. Ty zadawalniasz się chwilą, ja żądam całego życia od mężczyzny. Nic więc dziwnego, że tobie przychodzi z większą łatwością pozorne zwycięstwo. Przytem broń której używamy rożni się zasadniczo. Ty wojujesz otwarcie ja zaś hołduję zasadom Stendhala. Skromność jest córką dumy i przysparza kobiecie więcej rozkoszy intensywniejszych, bo dozwolonych.
FILA. Tak — skromność, ale nie pruderja. Zresztą moja droga — ty i skromność?
RENA (porywczo). Spodziewam się. Co masz do zarzucenia. Od chwili mego rozstania się z mężem opinja moja jest nieskalana. Dbam o nią więcej niż o życie. Halski wie o tem i dlatego zachowuje się względem mnie inaczej niż względem ciebie.
FILA (spokojnie). To dlatego, że ja na niego działam, a ty nie działasz.
RENA (porywa się z miejsca). Ja nie działam?
FILA. Tak jest. Gdyby tak było — Halski by nawet i ołtarz połknął, aby dojść do celu. Ale naprawdę czas iść spać u was w mieście tak się późno spać idzie — my na wsi mamy inne przyzwyczajenia.
RENA. Pilno ci jakoś dziwnie. Jeszcze słowo. Czy sądzisz że ty jesteś na prawdziwej drodze?
FILA. Sądzę że popełniasz błąd ten sam co świat cały, mięszasz rzeczy erotyczne z etycznemi. Wtedy można by jakoś przejść z życiem i pędem naturalnym do porozumienia. Tak — kobiety tego co ty kroju będą zawsze kręcić się w błędnem kole. Zresztą — powiem ci jedno. Ty nigdy nie byłaś właściwie w objęciach prawdziwego mężczyzny. To, co się nazywało twoim mężem, było tylko nędzną męzkości imitacją. Tak — jesteś broszką tą ociemniałą — która intuicją prawi o kolorach. Idź spać — w świetle swej różowej klasycznej lampy i rozmyślaj przed zaśnięciem nad tem, co powiedziałam. Bonne nuit.

(przesyła jej ręką pocałowanie i wychodzi do swego pokoju)

SCENA ÓSMA.
RENA później MICHAŁ, FILA we drzwiach.
ஐ ஐ

RENA (stoi chwilę nieruchoma wreszcie rzuca papierosa i dzwoni — wchodzi Michał). Poustawiaj krzesła ja sama zgaszę elektryczność.

(wychodzi na balkon — Michał sprząta, Fila uchyla drzwi od swego pokoju).

FILA (we drzwiach). Michał!
MICHAŁ. Słucham!
FILA (cicho). Niech Michał zgasi światło w pokoju i drzwi wchodowe zostawi otwarte i proszę iść spać. Jeżeliby kto przyszedł... bo... tu ktoś zapomniał książki... to niech Michała to nie interesuje... ja się jeszcze nie kładę. Ja to sama załatwię. Rozumie Michał?
MICHAŁ. Rozumiem.

(Michał się kłania, Fila znika z balkonu, wraca Rena).

RENA. Michale!
MICHAŁ. Słucham Jaśnie pani!
RENA. Niech Michał wyjdzie ostrożnie na balkon i zobaczy kto tam stoi po drugiej stronie ulicy.

(Rena gasi światło, na scenie ciemno, Michał wychodzi na balkon i patrzy ze drzwi).

MICHAŁ. Proszę jaśnie pani to pan profesor Halski.
RENA. A! (po chwili). Niech Michał idzie spać i cokolwiek będzie się działo, proszę się nie pokazywać... Tu ktoś zapomniał...
MICHAŁ. Książki, proszę jaśnie pani.
RENA. Tak... może wrócić — ja sama to załatwię... Proszę iść.

(Michał wychodzi. Rena idzie do okna, patrzy na ulicę wreszcie odchodzi, grozi palcem w stronę drzwi Fili i wychodzi do swego pokoju. Gdy wyszła, wchodzi szybko Fila w leciuchnym peniuarze, pantofelkach niesie w ręku świecę przyćmioną różowym abażurem, biegnie do drzwi wejściowych, konstatuje że są otwarte i wraca do siebie. Gdy wróciła drzwi do pokoju Reny otwierają się, wchodzi Rena w leciuchnym peniuarze w pantoflach na bosych nogach, z włosami rozrzuconemi, w ręku trzyma świecę przyćmioną różowym abażurem. Biegnie do drzwi Fili, zamyka je na klucz. Klucz wyjmuje i chowa za gors. Potem cofa się do swego pokoju zostawiając drzwi otwarte swej sypialni tak, że różowy pas światła pada na scenę oświetlając niektóre sprzęty).


SCENA DZIEWIĄTA.

HALSKI, później RENA.

ஐ ஐ
Halski wchodzi cicho, szybko i kieruje się ku drzwiom Fili podchodzi puka cichutko, milczenie — probuje wejść — drzwi zamknięte staje zdziwiony i znów chwyta za klamkę. W tej chwili we drzwiach swej sypialni staje Rena wyniosła, oświetlona różowym światłem, przeświecającem przez jej rudawe, rozrzucone Tycjanowskie włosy).

RENA (wyniośle). Napróżno łaskawy panie. Drzwi zamknięte, a klucz u mnie.
HALSKI (zmieszany). Pani? Pani jeszcze nie śpi?
RENA. Nie śpię, jak pan i ta pani. Lecz z innych powodów. We mnie nie nurtuje w tej chwili żadne bezrogie, ani smutne, ani wesołe. Ale istnieje we mnie pragnienie, aby szanowano mój dom i mnie przez to samo. Do tego zdaje mi się mam prawo.
HALSKI (przychodząc do równowagi). Nikt pani nie uchybia. Sprawa ta wyłącznie kuzynki pani. Jej chciałem uchybić zakradając się tutaj bez jej woli i wiedzy.
RENA. Daj pan jeszcze na to — słowo honoru. Cała komedja będzie wtedy kompletna. Ja mam jednak inne o tem pojęcie. Pan jesteś tu z jej wolą i wiedzą.
HALSKI (zmieniając ton). A gdyby nawet. Jesteśmy oboje swobodni i dość silnie ugruntowani moralnie, aby rozporządzać sobą.
RENA. Ponieważ Fila jest wdową, czy pan masz zamiar się z nią żenić. No... bądź pan szczery i honorowy, jeżeli tak — oto klucz od jej sypialni — proszę — czekam.
HALSKI. Skoro pani żąda szczerości, będę szczery — nie myślę się żenić ani z kuzynką pani, ani z nikim. Nie znam kobiety dość godnej tak wysokiego miana panien jest dość ale ich nieskazitelność jest musowa więc niema waloru. W imię kobiety nie wierzę.
RENA. Zbyt śmiało wobec mnie. Czy mnie pan nie wierzysz?
HALSKI. Jeżeli pani jest cnotliwą, to zapewnie dlatego, że nie zdarzyła się pani prawdziwie burzliwa sposobność, która by odebrała pani wolę i siłę.
RENA. A czy nie dowód, to koncentracji całej woli i siły, aby unikać takich sposobności.
HALSKI. To się na nic nie zda. Takie sposobności nalatują wichrowo same wyłaniają się nagle gdzieś z ciemności nieoczekiwanie i druzgocą.
RENA (wyniośle). Nie mnie — mnie nic zdruzgotać nie jest w stanie.
HALSKI (patrzy na nią przeciągle). Pani źle wybrała z grzechów głównych pychę. A tam są o wiele bardziej pociągające i przyjemniejsze grzeszki.
RENA. Zostawiam je panu.
HALSKI. Jeżeli mam koniecznie śmiertelnie grzeszyć, to wolę rozkosznie.
RENA. Znów to słowo: rozkosz, z przed dwudziestu laty wyszłe z mody efekty.
HALSKI. Co piękne i podstawowe z mody nie wychodzi. Kwiaty mają zawsze tę samą woń, ryk burzy ten sam ton — jęk rozkosznych westchnień ten sam dźwięk. Tylko co jest sztuką zmienia się. I piękność kobiety jest zawsze ta sama w pewnych cudownych chwilach. Patrzę na panią obecnie i myślę jak cudownie jak bosko mieniłaby się pani pod wpływem miłosnych wrażeń.
RENA (osuwając się na kanapę). Sądzi pan byłabym do tego zdolna?
HALSKI (zbliża się do niej). Jak każda kobieta przeznaczona do miłości. A pani jesteś nią od stóp tych różowych — do tej głowy wyniosłej, dumnej, a o pocałunki się proszącej. O pocałunki nie banalne. (pochyla się do jej szyi). Pozwól, niech cię przekonam, jakąż cudną kochanką była byś Reno..! O! (chwila milczenia — cicho namiętnie) Wszak dana ci została piękność od natury. Rena, Rena... cudowna jesteś... kocham cię. Nie odwracaj głowy... płomienie po tobie grają... drżysz cała.
RENA (cicho). Tak.
HALSKI. Reno bądź moją!
RENA. Chcę tego, pragnę i ja...
HALSKI. Otwarcie, szczerze, bez zastrzeżeń.
RENA (przytomniejąc). Czy to cały pana repertuar?
HALSKI. Co? co?
RENA (nagle chłodna i spokojna wstaje idzie na prawo ku fortepjanowi). Pan daruje, panie profesorze — ale nie wszystkie kobiety, pod jedną linję pociągnąć się dają...
HALSKI. Tak się skończyć nie może.
RENA. Nie skończy się nie, bo się nic nie zaczęło.
HALSKI. Kobieto źle mówię chyba nie jesteś kobietą.
RENA (pudrując się). Przeciwnie, jestem kobietą ale uczciwą. Widocznie ten genre panu nie znany. Zresztą, przed chwilą powiedziałeś sam, że nie wierzysz, aby istniała kobieta godna nazwy twej żony.
HALSKI. Co najsmutniejsze to to, że pani się zdaje, iż pani triumfuje.
RENA. Nie, triumf był dość słaby — pan nie byłeś na serjo wzięty.
HALSKI. Głupio, ale byłem.
RENA. Cieszy mnie to, ale ja za to nie byłam.
HALSKI. Śmiem wątpić.
RENA. Stajesz się pan w obronie swojej, zuchwały. Że nie byłam wzięta, najlepszy dowód spokój mój w tej chwili — a co do pana — to rzeczywiście o wzięciu pana świadczy pana głos zmieniony.

(patrzy na niego z pod przysłoniętych rzęs i śmieje się ironicznie).

HALSKI (cicho namiętnie). Reno!
RENA. Proszę tylko nie rozpłacz się pan czasem bo i to podobno do programu żywiołowej namiętności należy.
HALSKI (nagle chłodny). Ma pani rację drwiąc ze mnie. Gram w tej chwili prawie śmieszną rolę. Ale rzeczywiście stoję wobec zagadki. Kobiety negującej cel, dla którego stworzoną zostało jej istnienie.
RENA. To pan raczej negujesz, że nawet w chwili zapomnienia jest jeszcze u nas coś godnego uczczenia.
HALSKI. Tak... buntuję się przeciw rzeczom idącym wbrew instynktom. Ja i pani — dwoje normalnych, a zdrowych ludzi, swoboda zupełna, a my rozmawiamy, jak dwóch belfrów, którzy się w kwestji pustych dźwięków poróżnili i starają się nawzajem wtłoczyć w uniformy. To jest marne i śmieszne.
RENA. Być może. Ale niezwykłe i ma w sobie coś arystokratycznego w nastroju, a ręczę panu, że i Fryne dyskusją częstowała swych kochanków.
HALSKI. Fryne potrafiła urozmaicać gdakania dyskusyjne.
RENA. Żałuję, ale to przechodzi moje środki. Chciałam życzyć panu dobrej nocy — ale widzę — że lekki świt prześwieca. Więc raczej — dobrego dnia.
HALSKI. Odchodząc — muszę pani powiedzieć jedno — zaimponowała mi pani i wyrazić żal, że ja pani zaimponować nie mogłem.
RENA. Jednak.
HALSKI. I nie będzie mi to już nigdy dane, bo wyznaję że cnotę mogę podziwiać, ale niema ona dla mnie siły przyciągającej. Madame j’ai l’honneur.

(kłania się i wychodzi).

SCENA DZIESIĄTA.
RENA — FILA.
(Rena pozostaje chwilę nieruchoma, wreszcie biegnie do fortepianu, pije wodę, naciera wodą skronie, wreszcie prostuje się i podchodzi do drzwi, Fila otwiera je. Fila wpada, jest w peniuarze, wzburzona i zła.
ஐ ஐ

FILA. Czy to ty mnie zamknęłaś?
RENA (wyzywająco). Tak jest — ja!
FILA. Dlaczego to uczyniłaś?
RENA (śmieje się). Aby się przekonać, czy moja pruderja, jak mówisz równie silnie działa na Halskiego, jak twoja uświadomiona żywiołowość.
FILA. A! i przekonałaś się...

(zaczyna świtać).

RENA. Że o wiele silniej...
FILA (z szyderstwem). A więc?
RENA. Nie, nie, aniele, nie ciesz się z mego upadku. Oparłam się.
FILA. Oparłaś się?
RENA (triumfując). Tak!
FILA. Halskiemu?
RENA (śmiejąc się pół nerwowo, pół dziecinnie). Twojemu Halskiemu... O-par-łam się! O-par-łam się.
FILA. To musi drwić z ciebie?
RENA. Przeciwnie, powiedział, że mu zaimponowałam.
FILA. Zamiast imponować należało mu — uledz. — To bardziej wiąże.
RENA. Zostawiam to innym. Nie miej żalu do mnie, że ci weszłam na chwilę w drogę... ale... FILA (przerywa). Och! żalu! Mnie to nie przeszkadza, i moich zamiarów nie zmienia.
RENA. Jakto? nie byłabyś obrażona, iż Halski nie znalazłszy ciebie, zapędy swoje zwrócił ku mnie?
FILA. Ani trochę. Gdyby Halski prosto biegł ku tobie i szukał ciebie — to co innego. Ale on w braku mnie — enfin, to ty raczej winnaś się czuć obrażoną.
RENA (dotknięta). Ja się na to inaczej zapatruję.
FILA. Zadowolniona jednak jestem, że się tak stało. Poznałaś niebezpieczeństwo.
RENA. Tak — Tak — poznałam i potrafię jeszcze się bronić.
FILA (koło fortepjanu). Nie, teraz jeszcze tem łatwiej upadniesz (chwila milczenia). Już dzień. Czas, żebyśmy naprawdę spać poszły. Pa! lalu (odchodzi do swego pokoju i z progu:). A proszę, nie zamykaj mnie — ręczę ci, że on nie przyjdzie (po chwili) przynajmniej dzisiaj!

(Zasłona spada).
Koniec aktu I-go.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.