Lud polski/Kultura społeczna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lud polski |
Podtytuł | Podręcznik etnografji Polski |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Data wyd. | 1926 |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa, Kraków |
Źródło | skan na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kulturą społeczną nazywamy całość obrzędów i przepisów, związanych z życiem człowieka w całym zespole społecznym. Wielka ilość tych obrzędów łączy się z życiem chłopa od kolebki do mogiły.
Przedewszystkiem olbrzymi krąg przesądów otacza chwilę narodzin dziecka. Stosuje się więc najpierw różne praktyki z zakresu magji symbolicznej, które mają na celu zmniejszenie bólów położnicy. W Małopolsce przy ciężkim porodzie woła
„babka“ męża do łoża cierpiącej, mówiąc: „Cierpcie oboje“; widać tu jakby echa dawnej „kuwady“. Takim charakterystycznym obrzędem celem ulżenia rodzącej jest również rozwiązywanie rzeczy splątanych i związanych, a otwieranie zamkniętych; dlatego otwiera się wówczas skrzynie, szafy, składy, kłódki i t. p.
Wogóle położnica znajduje się jakby w specjalnem niebezpieczeństwie, dlatego nie można jej pozostawić samej; aby ją zaś uchronić przed złem, ustawia się przy niej różne środki ochronne, jak np. żelazo, siekierę, nóż, miotłę, grzebień, czosnek, chleb, sól i przedmioty poświęcane. W tym czasie należy też palić światło w domu.
Ale zarazem i kobieta w okresie rodzenia działa szkodliwie na otoczenie, przeto nie powinna przez pole przechodzić,
ani nie może wykonywać żadnych czynności domowych lub gospodarczych. Zakończeniem obrzędowem owego okresu nie bezpiecznego jest ceremonja kościelna zwana wywodem, która miała niegdyś inny, bardziej oczyszczalny charakter. Tak też
rozumie dotąd lud ten obrzęd. Wogóle, jako zasadnicze momenty zakończenia połogu występują u naszego ludu: 1) ceremonja oczyszczalna; 2) przekroczenie koła, zamykającego przez pewien czas położnicę; 3) uczta; 4) odwiedziny krewnych i sąsiadów.
W obrzędzie narodzinowym jest wiele szczegółów bardzo starych. Najpierw rola babki-akuszerki, która niegdyś pełniła
ważne funkcje obrzędowe, a rolę tę zachowała jeszcze na wschodnich obszarach Polski. Obok babki występują w charakterze obrzędowym kumowie, trzymający dziecko do chrztu. Instytucję tę pojmuje lud nasz bardzo szeroko, a kumostwo bywa uważane za rodzaj pokrewieństwa duchowego. W Małopolsce określa się to jako przyjacielstwo lub „krewieństwo“
duchowe. Rodzice chrzestni odbierają też należną im cześć od swych chrześniaków, a ta jest czasem nawet większa, aniżeli
cześć należna rodzicom, jak to się dzieje np. wśród górali żywieckich, którzy „putków“ więcej szanują niż własnych rodziców. Rodzice chrzestni mają obowiązki względem swych chrześniaków; oni to przynoszą dary dla narodzonego dziecka.
Wśród darów takich najważniejszą rolę odgrywa płótno, dar obowiązkowy, a w Polsce powszechny. Daje się je przy urodzinach, podobnie jak pieniądz na zapoczątkowanie szczęścia nowonarodzonego dziecka. Kumostwo ma u nas wogóle charakter starosłowiański, a więc np. przy chrzcie występuje w Polsce bardzo często całowanie się kumów, które jest jedną z form zwyczajowych przy zawieraniu pobratymstwa.
Nawet sama ceremonja kościelna chrztu obfituje w różne rysy bardziej pierwotne. Zaleca się więc pośpiech przy chrzcie, uzasadniony niekiedy tem, że matka może nakarmić dziecię dopiero po chrzcie, bo niejako dopiero po przyjęciu do społeczności ma dziecko prawo do korzystania z pokarmu. W związku
z tem pozostaje także znana w Polsce forma zwyczajowa braci mlecznych. Nadto są jeszcze inne zwyczaje, wprowadzające
dziecko do rodziny, jako to: kładzenie dziecka na ziemi, na próg, pod ławę, pod stół, względnie pod piecem, czy też w jego
pobliżu. Powszechnie znany jest u nas zwyczaj uderzania dziecka po powrocie z chrztu, na znak objęcia nad niem władzy.
Przy chrzcinach asystuje cała wieś, a także i przy uczcie obrzędowej; zwyczaje te były znane w Polsce średniowiecznej,
gdyż narzekają na nie kaznodzieje. Ucztowanie powszechne istnieje wówczas nietylko na całym obszarze polskim, ale wogóle słowiańskim i ma charakter wybitnie obrzędowy; podczas tej uczty spożywa się obrzędowe potrawy. Niekiedy jednak możemy zauważyć ograniczenie dostępu do tej uczty. Na Mazowszu zaprasza się jedynie osoby żyjące w stanie małżeńskim, tylko żonate i owdowiałe, nieżonate zaś, względnie dziewczęta, tylko wtedy, jeśli trzymały dziecko do chrztu.
Na chrzciny piecze się specjalne pieczywo obrzędowe, w Polsce zachodniej przeważnie kołacze. W Krakowskiem np.
pieką chrzestną kukiełkę, t. j. struclę, a od jej wielkości zależy szczęście dziecka. Natomiast we wschodnich województwach
występuje wówczas kasza jaglana jako potrawa obrzędowa.
Z urodzinami dziecka łączy się jeszcze wiele innych zagadnień. Powodzenie dziecka zależy więc od tego, czy był to
szczęśliwy czy nieszczęśliwy dzień, następnie zawisło też od rodziców chrzestnych; dlatego są pewne przepisy co do zapraszania na chrzestnych rodziców pierwszych spotkanych osób w drodze, jako specjalnie szczęśliwych. Także przy nadawaniu imion obowiązują osobliwe zasady, mające wielki wpływ na przyszłe powodzenie dziecka. W chwili odłączenia dziecka od
piersi, a więc w chwili niejako zakończenia niemowlęctwa, obowiązują różne stare zwyczaje, które jednak dzisiaj już przeważnie zaginęły.
Podobnie nie zachowały się u naszego ludu dawne słowiańskie postrzyżyny, zwyczaj ceremonjalnego obcinania włosów dziecka. Było to święto odchowania dziecka i wprowadzenia
ściślejszego do rodziny, a obchodzono je w dwa do trzech lub siedmiu lat po urodzeniu. Słabem echem tego obrzędu jest
zwyczaj obcinania włosów dziecku po urodzeniu. Wszystkie te przepisy i zakazy są zupełnie zrozumiałe wobec wielkiego znaczenia urodzin w rodzinie chłopskiej.
Literatura: Bystroń J. S. Słowiańskie obrzędy rodzinne. Kraków 1916.
Wesele u ludu polskiego zachowało wiele dawnych rysów i do dzisiaj jeszcze ma bardzo ciekawy ceremonjał, który rozwija się w następujący sposób.
Najpierw posyła się starszego chłopa (lub babę), t. zw. swata, dziewosłęba lub rajka na wywiady do domu upatrzonej panny, z zapytaniem w sprawie dalszych zalotów. Jeśli odpowiedź wypadnie pomyślnie, wówczas udaje się zainteresowany młodzieniec ze swatem lub ze swymi rodzicami do rodziców dziewczyny na t. zw. zaloty lub poseliny. Dziewosłęb pyta, czy nie mają do sprzedania klaczy lub jałówki, a gdy mówią, że tak, wówczas wyciąga wódkę, poczynają do siebie przypijać i omawiają posag. Dziewczyna chowa się zwykle za piec, a jeśli przyjmie od swata wódkę, oznacza to jej zgodę na małżeństwo.
Po tych zalotach odbywają się zwykle zmówiny lub zapoiny, na które zaprasza się krewnych i znajomych. Owe zmówiny łączy się niekiedy z zaręczynami, zwanemi „zrękowiny“, których zresztą lud nasz nieraz wcale nie odbywa.
Zwykle jednak we czwartek lub w sobotę przychodzi swat z narzeczonym i z jego rodzicami do domu panny młodej, która zaprasza znów swoich krewnych. Koło północy rodzice błogosławią młodą parę znakiem krzyża. Swat zaś, jeśli zostaje starostą weselnym, usadza oblubieńców za stołem, kładzie ręce ich na bochenku chleba i związuje je białym ręcznikiem. Po związaniu rąk, przyszły starosta weselny zamienia obrączki, następuje przemowa starosty, picie zdrowia zaręczonych i różne pieśni. Bywa też nieraz wzajemne obdarzanie się, a wreszcie śpiewy i tańce, przyczem tańczy się t. zw. „zrękowinowego“. Ręcznik zrękowinowy przechowują starannie i dają następnie do trumny.
W wieczór przed ślubem idzie muzyka przed dom panny
młodej i gra jej na dobranoc. Nieraz zaś, jak np. w Małopolsce,
pan młody chodzi z tą muzyką także przez cały wieczór i odgrywa na dobranoc tym wszystkim, których pragnie na wesele zaprosić.
Tegoż wieczora zwykle odbywa się dziewiczy wieczór,
na który zbierają się wszystkie druchny i towarzyszki panny
młodej. Przez cały ten wieczór wiją wieńce ślubne i śpiewają
różne pieśni. Wówczas odbywa się również wicie wieńca i rózgi
weselnej. Wicia wianka dokonywa się w ten sposób, że panna
młoda wynosi z komory w fartuchu zieloną rutę i rozsypuje
ją po obrusie, przyczem chór śpiewa: „Rozsypała Kasieńka
drobną ruteńkę po stole, któż tę ruteńkę pozbiera, Kasieńce
wianek uwić ma?“ i t. d. Kształt tych wieńców jest rozmaity.
Wieniec należy do panny młodej. Natomiast symbolem pana młodego jest rózga weselna, zwana tu i owdzie wieńcem pana młodego. Rózga ta (np. w Sandomierskiem), długa na dwie stopy, składa się z głównego badyla, pieńka i siedmiu ramion, t. j. gałązek, przywiązanych doń czerwoną wstążką. Na gałązkach tych zatykają po jabłku i wogóle przystrajają je starannie. Rózgę przy wiciu dzierży w dłoni starsza druchna, a gdy rózga jest gotowa, tańczą z nią i śpiewają pieśni obrzędowe. Wieniec i rózga mają w czasie całego wesela duże znaczenie.
Wreszcie, zwykle w dzień ślubu, odbywa się ważny obrzęd
rozplecin. Na Mazowszu sadzają pannę młodą na środku izby
na dzieży chlebnej, przewróconej do góry i nakrytej kilimkiem
lub poduszką. Druchny związują mocno warkocz i natykają szpilkami, aby utrudnić rozplatanie. Następuje targ o kosę panny
młodej, którą usiłują drużbowie kupić od brata panny. Po skończeniu pozornego targu o ten warkocz przychodzi akt rozplecin. Zaczyna rozplatać starszy z braci panny młodej, czyli jej drużba, następnie każdy z jej rodu na znak zgody pociąga choć raz grzebieniem. W wielu okolicach dziewczyna od chwili rozplecin zwie się panną młodą, a on panem młodym.
Bardzo dokładnie przepisane są wogóle stroje wszystkich weselników, zwłaszcza państwa młodych. Jakie były te stroje np. w Krakowskiem w drugiej połowie XIX wieku, możemy jeszcze dowiedzieć się na podstawie współczesnych fotografij (ryc. 52). Ciekawy był też około r. 1830 strój drużby w Kaliskiem (ryc. 53).
Ślub odbywa się zwykle w niedzielę, po trzeciej zapowiedzi i po komunji św. Często wybierają się dwa orszaki do ślubu, jeden z jego chaty, drugi z jej domu. Orszak młodego staje konno i odpowiednio przystrojony. Zwykle jednak pan młody przybywa z orszakiem do domu panny młodej, tutaj zastaje wrota zamknięte, a otwiera się je dopiero po pewnym targu i wogóle musi pan młody pokonywać szereg obrzędowych przeszkód. Wreszcie po wejściu pana młodego następuje chwila pożegnania młodej z rodziną i błogosławieństwo. Matka,
błogosławiąc, kładzie pannie młodej pod wianek lub za gors zawiniętą odrobinę chleba, soli i miodu, oraz pieniądz. Jeśli zaś panna młoda jest sierotą, wzywają zmarłych rodziców.
Nakoniec wóz już zajeżdża przed dom, by zawieźć pannę młodą do kościoła; poczyna się śpiew, w którym dziewczyna żegna się z rodziną, domem, każdym zakątkiem i progami domu rodzinnego. Pieśń młodego wzywają: „Siadaj, siadaj na wóz, moje kochanie, nie pomoże twoje płakanie, konik zaprzężony już“; na co ona odpowiada: „Jakże ja z tobą będę siadała, kiedym się z matką nie pożegnała“ i t. d. Wogóle młoda żegna się z wielką boleścią z rodziną i z tem wszystkiem, co dotąd było jej drogie i dopiero jakby przemocą daje się porwać.
Panna młoda jedzie na wozie, a obok niej starsza druchna (ryc. 54). Pan młody jedzie z drużbami konno, a orszakowi jego przewodniczy starszy drużba, zwany też marszałkiem, z rózgą weselną. Matka kładzie przed wozem chleb, aby w drodze całego życia nowożeńcom towarzyszył. Skrzypek jedzie na jednym z wozów, a śpiew i muzyka prawie ani na chwilę nie ustają. Do kościoła wchodzą wszyscy parami, a wówczas skrzypek gra starodawnego marsza. Do ołtarza prowadzi pannę młodą jej brat, a pana młodego druchny. Po ślubie panna młoda chowa się za ołtarz, skąd ją wyprowadzają drużbowie i oddają panu młodemu.
Jazda zpowrotem jest równie huczna, a jeszcze więcej urozmaicona śpiewami i obrzędami. Aby zaś pozostałym w domu
zostawić czas do przygotowania weselnej uczty, grono weselników udaje się do karczmy, pędząc do niej na wyścigi, a nawet powiadają, że żadnej karczmy nie można opuścić, aby się na przekleństwa nie narazić. Owe zaprosiny do karczmy zowią się zwykle poczęstnem, które obowiązuje nietylko w różnych momentach obrzędu weselnego, ale także przy narodzinach, po
pogrzebie, przy stawianiu domu, godzeniu służby i w wielu
innych jeszcze epizodach życia wiejskiego (ryc. 55).
Karczmarka spotyka młodych z miseczką patoki, a zabawa
rozpoczyna się od tego, że starościny, t. j. swachy, dokuczają
głównemu staroście, śpiewając mu ironiczne przycinki, że ich nie zabawia, a wtedy on wyprowadza je do tańca. Pan młody nie tańczy, tylko siedzi przy stole z panną młodą, a nie je swego chleba, tylko jej, co ona odpłaca wzajemnością.
Wkońcu cały pochód rusza, śpiewając, a pędzą znów
zupełnie inną drogą, by złemu drogę zmylić lub — jak mówią — „by śmierć drogę zgubiła“.
Po przybyciu do domu zastają młodzi wrota zrazu zamknięte; dopiero rodzice wychodzą przed dom na powitanie,
matka spotyka młodych z chlebem i solą na wieku od dzieży
chlebnej, zasłanem białym ręcznikiem, w izbie zaś marszałek
weselny wita młodych z cepem, chlebem, dzbanem wody i kądzielą w ręku, a wszyscy obecni podają im na powitanie rękę przez połę, mówiąc „Witamy kosmato, niech będzie bogato!“
Następnie zasiadają wszyscy do uczty weselnej, a marszałek jest tym, który zarządza ucztą, zastawianiem stołów i usadzaniem gości. Państwo młodzi siedzą dzisiaj przeważnie razem
na pierwszem miejscu za stołem, zwykle na jego kraju, naprzeciw drzwi, pod obrazami. Niegdyś jednak siedzieli oni przy osobnym stole, z drużbą i skrzypkiem, niekiedy ze względów obrzędowych byli nieobecni na uczcie, tylko w komorze jedli kaszę jaglaną z mlekiem, — a nawet może i pościli. Dzisiaj oczywiście te dawne obrzędy zaginęły i młoda para bierze udział w uczcie. Przed młodymi ustawia się na stole rózgę weselną, przybraną w owoce, słodycze i zieleń, a także dzbany i konwie z piwem, owite zielenią.
Wogóle uczta posiada charakter wybitnie obrzędowy; zwykle jest dokładnie przepisana liczba potraw, t. j. albo siedem,
albo dziesięć. W puszczy sandomierskiej podają wtedy „troiste
pieczywo“, a mianowicie: 1) pierogi, pieczone z pytlowanej lub razowej mąki pszennej, z jagłami i serem, omaszczone masłem
lub słoniną; 2) korowal, to jest wielki okrągły chleb z pszennej mąki, ozdobiony na wierzchu plecionkami, kaczkami lub
innemi ptaszkami z ciasta i 3) chleb razowy. Prócz innych
różnych potraw, podają dla państwa młodych specjalnie kaszę
lubą, t. j. kaszę jaglaną, niesoloną, ugotowaną na samem mleku. Gdy znowu podają na stół kwaśne flaki, jest to oznaką ostatniego dnia wesela i końca uczty. Niegdyś całe sioło ucztowało przez tydzień, a i doniedawna było siedem uczt obrzędowych: u młodej, u młodego, u starosty, u starościny, u starościanki, we dworze i w karczmie. Dzisiaj oczywiście wszystkie te zwyczaje doznały zupełnego uproszczenia.
W czasie uczty śpiewa się różne pieśni obrzędowe, szczególnie uroczyste w chwili wniesienia kołacza, zwanego na
wschodnich obszarach „korowajem“. Kołacz ten wnosi przy końcu uczty weselnej (koło północy) starsza swacha (starościna) i ustawia na środku stołu. W tym momencie zwykle następują
oczepiny, zresztą jednak oczepiny co do czasu i miejsca są
zupełnie nieustalone; czasem odbywają się tego dnia, co i wesele, czasem drugiego lub trzeciego dnia, a nieraz dopiero w kilka dni, na poprawinach i przenosinach ucina się warkocz
młodej.
O ile oczepiny odbywają się w czasie uczty, poprzedzone
one są charakterystycznemi tańcami, poczem, po północy,
rozpoczynają się pieśni, wzywające do oczepin. Panna młoda ucieka wówczas do komory, a druchny nie chcą jej wydać swachom. Następuje wreszcie zdjęcie wianka i ucięcie warkocza. Gdy swachy wyprowadziły pannę młodą z komory, usadzają ją na dzieży lub na stołku i zapalają przy tem światło. Wianek bierze pan młody, a starościna, uczyniwszy nad głową młodej znak krzyża świętego, usiłuje włożyć czepiec, podarowany przez matkę chrzestną, a podany przez któregoś z braci. Panna młoda trzykrotnie zrzuca czepiec, aż wreszcie, gdy go już ubierze, swachy wykrzykują: „Już nasza!“ Teraz dokoła siedzącej na środku panny młodej żonaci i swachy, z zapalonemi świecami w ręku, tańczą i śpiewają pieśń o chmielu.
Po oczepinach następuje nieraz wianowanie, t. j. obdarzanie, mające oznaczać, że cały ród składa się na gospodarstwo dla młodej pary; poczem panna młoda wstaje z dzieży
i następuje teraz uroczysty taniec, t. zw. odbijany. W tańcu
tym każdy z panną młodą choć raz dokoła izby powinien przetańczyć i rzucić za ten zaszczyt pieniądz skrzypkowi. Młodzież tańczy z nią wówczas jakby na pożegnanie jej panieństwa, a żonaci i swachy na powitanie jej stanu małżeńskiego. Wreszcie wykupuje żonę i tańczy z nią sam pan młody. Tańce są różne, powolne lub charakterystyczne, jak np. przepiórka.
Nakoniec odbywa się uroczyste odprowadzenie państwa
młodych na spoczynek. Swachy wprowadzają pannę młodą do komory parami, ze światłem. Następuje śpiewany dialog swach z panną młodą w komorze, a drużbów z panem młodym pod drzwiami komory. Wreszcie swaty otwierają drzwi, a drużbowie i swaci, idąc parami ze światłem w ręku, wprowadzają pana młodego przy dźwiękach weselnego marsza.
Nazajutrz po ślubie śpiewa drużyna weselna państwu
młodym piosnkę „na dzieńdobry“. Wogóle zaś w dniu tym drużyna weselna obchodzi domy swach i swatów; w ten sposób zaznacza się znów udział całej wsi w obrzędzie weselnym.
Po weselu następują przenosiny, które również nie mają stale oznaczonego terminu. Czasem odbywają się zaraz na
drugi dzień po oczepinach, czasem dopiero w dni kilka, a nawet zdarza się, że i w parę tygodni poźniej. Zwykle jednak następuje to na drugi dzień po weselu rano lub też wieczorem. Panna młoda udaje wówczas uciekanie i niechęć do opuszczenia rodzinnego domu; zkolei dopiero następuje rzewne pożegnanie z rodzicami. W drodze śpiewa się różne pieśni, a wreszcie zajeżdża się przed dom pana młodego; w chwili wejścia do chaty, odprawia się wiele obrzędów, zupełnie analogicznych do tych, które mają zastosowanie przy wprowadzeniu do nowego domu. Takie wejście do chaty wygląda zresztą rozmaicie. Najczęściej rodzice pana młodego czekają u drzwi z chlebem i solą. Od progu do stołu ścielą płótno. Gdy orszak wchodzi, młoda zagląda najpierw w komin, a to dlatego, by nie tęskniła do domu. Czasem zaś synowa, wprowadzona do świetlicy, rzuca w cztery kąty kukiełki dla dzieci, przywiezione na znak, że wnosi z sobą dostatek chleba. Goście weselni obtańcowują zaś wszystkie zakątki w domu, podwórze i gumna, żeby młodym było wszędzie wesoło.
Pewne odmienne formy można natomiast zauważyć, jeśli
mąż idzie „w przyjmaki“, t. j. na gospodarstwo młodej. Wówczas
niosą za nim siekierę, widły i cepy, któremi starosta wywija
i uderza młodą, jakby odznakami władzy męża. Gdy ktoś wstępuje już po raz wtóry w związki małżeńskie, wtedy niema tak charakterystycznych obrzędów; lud bowiem przywiązuje
ów ceremonjał jedynie do przejścia ze stanu dziewiczego w stan
małżeński i ten tylko przełom w życiu człowieka uznaje za godny odpowiedniej uroczystości.
Literatura: Abraham Wł. Zawarcie małżeństwa w pierwotnem prawie polskiem. Lwów 1925. — Gloger Z. (Pruski). Obchody weselne. Kraków 1869. — Piprek J. Slawische Brautwerbungs-und Hochzeitsgebräuche. Stuttgart 1914. — Żmigrodzki M. Obrzędy weselne. Kraków 1907.
Podobnie jak urodziny i wesele, tak też i pogrzeb związany jest z bardzo wielu obrzędami, zupełnie zrozumiałemi
w chwili pożegnania się z życiem.
Śmierć zapowiadają, wedle wyobrażeń naszego ludu, niezwykłe oznaki. Wśród przepowiedni tych najczęstsze jest dziwne zachowanie się zwierząt, a więc wycie psa, rzadziej kopanie przezeń jam koło domu (w Polsce wschodniej); widzi się taki znak także wtedy, gdy koń grzebie nogą lub kret ryje w kierunku od domu. We wszystkich tych przesądach można zauważyć wielkie znaczenie magji symbolicznej. Kret, pies i koń stają się zwiastunami śmierci, nietylko ze względu na swe dziwne cechy zewnętrzne, ale szczególnie przez swe kopanie w ziemi, grzebanie lub rycie, które w umyśle ludzkim kojarzy się z „grzebaniem człowieka“, a więc ze śmiercią. Śmierć zapowiadają także ptaki o dziwnym wyglądzie zewnętrznym i zachowaniu się, jak np. cała rodzina sów i puszczyków, kruków i wron. Również kura piejąca wróży niezawodne nieszczęście i śmierć, dlatego trzeba czynić specjalne zabiegi przeciw temu, choćby przez ewentualne jej zabicie. Obok zwierząt zapowiadają śmierć wszelkie dziwne, niewyjaśnione odgłosy, hałasy i stukania w domu, spadanie obrazu ze ściany, przyćmiony blask świecy lub dym, unoszący się ku drzwiom ze świecy, zgaszonej po przyjęciu ostatnich sakramentów,
wreszcie różne wydarzenia niezwykłe w codziennych zajęciach
rolnych i gospodarskich. Spotyka się jeszcze wiele innych ciekawych wierzeń, a więc śmierć wróży także brak cienia u kogoś, ukazanie się żółtej plamy na ręce, brak tężca pośmiertnego u zmarłego i różne sny złowróżbne.
Chłop polski żegna życie z zupełnem poddaniem się, a lęka się tylko niezwykłych objawów, więc czyto zbyt nagłego zgonu, czy też powolnego konania. Przekonanie, że takie wypadki zdarzają się wskutek zaklęcia lub jako kara za popełnione winy, powoduje różne zabiegi, mające na celu, ułatwienie śmierci; są to praktyki częścią o podkładzie chrześcijańskim, jak gromnica, woda święcona i zioła poświęcane, częścią zupełnie pierwotne, jak wyjmowanie poduszki z pod głowy, układanie na ziemi, przestrzeganie ciszy w chwili zgonu, otwarcie okna lub drzwi, a nawet częściowe zerwanie dachu, celem wypuszczenia duszy.
Gdy człowiek umiera, gaśnie także jego gwiazda. W chwili
zgonu przestrzega się wielu niezbędnych zarządzeń, które mają na celu wyprawienie nieboszczyka na drugi świat, z zabezpieczeniem jego ducha od grożących złych i demonicznych sił, a z drugiej strony mają chronić pozostałych przy życiu od szkodliwych wpływów zmarłego. Dlatego przedewszystkiem myje się i ubiera zwłoki bardzo troskliwie w specjalną koszulę śmiertelną i czapkę, oraz w odpowiednie ubranie; natomiast butów przeważnie się nie daje, a tylko umyślnie uszyte płócienne skarpetki. Przy szyciu koszuli lub ubrania dla zmarłego unika się bardzo pilnie robienia węzłów; związuje się też niekiedy zmarłemu wielkie palce u nóg, aby nie chodził po śmierci. Oczy przymyka się zmarłemu, aby uniknąć jego zabójczego wyrazu, czasem też zawiera się i usta. W domu zawiesza się wszelką pracę, ponieważ zwłoki rzucają jakby urok na wszelką czynność, koło nich dokonywaną; nie gotuje się wtedy w domu, a niekiedy nawet opuszcza się chatę, dotąd zamieszkiwaną. Pod wpływem zwłok psują się bowiem wszelkie środki spożywcze, nawet woda, którą się też wylewa, zioła święcone tracą swą moc, zboże i kwiat i wogóle każda istota żywotna zamiera. Trzeba także wtedy śpiących w domu pobudzić, by nie pomarli. Obawa przed pozostaniem zmarłego w domu skłania do zasłaniania zwierciadeł, zatrzymywania zegarów i przewracania sprzętów w domu, a nawet przy dzwonieniu za zmarłych dają się zauważyć podobne intencje. Dom, w którym leżą zwłoki, musi być specjalnie oznaczony, a całą osadę zawiadamia się o śmierci jednego z jej mieszkańców za pomocą laski, krzyżyka lub patyczka z kartką; a we wschodniej Polsce spełnia to zadanie wić brzozowa lub inne jakieś ziele.
Po odpowiedniem ubraniu składa się zmarłego w trumnie,
zwykle czarnej dla starszych, a jaśniejszej dla młodszych, jużto
płaskiej, jużto sklepistej. Pod głowę daje mu się zawsze poduszkę z wiórami z trumny, pieniądze, a dawniej wkładano też różne przedmioty uzbrojenia i codziennego użytku oraz pokarmy. Lud nasz przestrzega bardzo pilnie, aby zmarłemu dać wszystkie należne mu rzeczy, gdyż inaczej wraca on i upomina się o swą własność. Przy zwłokach płonie zawsze światło, które złe duchy odpędza i drogę duszy oświeca. Dla duszy, błądzącej jeszcze przez pewien czas koło ciała, ustawia się też krzesło i ręcznik, a także przygotowuje jadło i napoje. Ustawienie pokarmów obok trupa wytworzyło też ucztę ogólną koło zwłok, która przetrwała pod postacią częstowania odwiedzających zmarłego. Przeważnie częstuje się w czasie czuwania przy zwłokach, które jest konieczne zwłaszcza w nocy, przez cały czas od chwili ubrania zwłok aż do ostatecznego pochowania, aby ustrzec się przed duchem zmarłego, względnie zwłoki od demonów uchronić. Zwyczaj straży nocnej ma u nas nazwę „pustej nocy“ , a wypełnia się ją przeważnie śpiewaniem pieśni żałobnych, gdy tymczasem na ziemiach ruskich zachowały się jeszcze dawne zabawy. Do zwłok nie każdemu można zbliżać się bez szkody. Szczególnie musi unikać tego kobieta brzemienna i siewca, gdyż trup wywiera wpływ niszczący na całe otoczenie; tem też tłumaczą się przeróżne
czary i lecznicze zabiegi, jakich można dokonywać przy pomocy zwłok zmarłego.
Dawniej opłakiwanie zwłok było powszechne, dzisiaj pozostały już tylko słabe ślady tego zwyczaju np. w Wielkopolsce. W przeciwieństwie do tego nakazu występuje zakaz zbytniego opłakiwania w obawie przed niepokojeniem zmarłego;
formuła przeważnie wygląda tak, że płacz jest dozwolony do
chwili pochowania zwłok, ale odtąd musi się go unikać, aby
zmarłego nie sprowadzać do domu zpowrotem. To też należy dotknąć się ręką trumny przy wyprowadzeniu zwłok na znak pożegnania i przebaczenia. Kładzie się też siekierę na progu, aby duszy drogę do domu zagrodzić. Zmarłego wynosi się zawsze nogami naprzód, za zwłokami wylewa się wodę, a naczynie z niej rozbija. Na znak pożegnania uderza się trzykrotnie trumną o próg, a drzwi dokładnie się zamyka lub
właśnie otwiera, w obawie, aby duszy w domu nie zostawić. Wtedy też zawiadamia się bydło i pszczoły o śmierci gospodarza, aby nie poszło w ślad za swym dotychczasowym właścicielem.
Zwłoki na cmentarz niesie się lub wiezie, zależnie od
odległości, a do zaprzęgu używa się wołów lub koni, nigdy zaś klaczy lub krów. Przed ruszeniem w drogę cofa się wóz trzykrotnie, a jedzie się powoli, unikając wszelkich wstrząśnień. Bicza na konie używać nie można, wybiera się więc nieraz drogę okrężną. Pochód odbywa się wedle przepisów kościelnych, a tylko w razie chowania osób bezżennych przybiera
pogrzeb rytualną formę obchodu weselnego. Przy wynoszeniu zwłok, ale częściej w drodze pod figurą lub u krzyża, wygłasza się przemowę pożegnalną, w której idzie głównie o wyjednanie
przebaczenia uraz dla zmarłego.
Żałoby lud nasz przeważnie nie nosi; czasem tylko stosuje barwę czarną, już pod wpływem poźniejszym, lecz w wielu
wypadkach zachowała się dawna słowiańska barwa żałobna, t. j. biała. Barwy czerwonej w stroju żałobnym zawsze się unika.
Przy wiezieniu zwłok wystrzegają się chłopi jazdy przez
pole, gdyż wywoływa to nieurodzaj i szkodliwe zmiany atmosferyczne. Nie można też patrzeć na orszak pogrzebowy przez
okno, ani jeść w czasie pogrzebu. Gdy przechodzi pochód żałobny, trzeba wszelką robotę przerwać, a wogóle unikać spotkania pogrzebu, aby śmierci na siebie nie sprowadzić.
Jak długo ciała nie pogrzebano, dusza błądzi jeszcze koło
zwłok, a zmarły ma zdolność słyszenia i odczuwania wszystkiego, co się wkoło niego dzieje. Dlatego w drodze zrzuca się z wozu słomę, aby dusza miała na czem spocząć. Na tle samego obrzędu kościelnego powstało mniemanie, że ksiądz nie czyta wszystkich wigilij w obawie, by zmarły nie powstał. W wielu wypadkach rodzina nie odprowadza zwłok aż na cmentarz, gdyż krewnym może to szkodzić.
Każdy wieśniak spoczywa najchętniej na wioskowym
rodzinnym cmentarzu. Z grobem zaś wiąże także wiele przesądów. Do grobu nie można zaglądać nikomu z rodziny.
Jeśli przy kopaniu grobu ściana się oberwie, oznacza to,
że zmarły był sknerą, a woda w jamie mogilnej dowodzi, że musiał być pijakiem. Chowa się twarzą ku wschodowi, a na ziemię rzuca każdy z obecnych trzy grudki ziemi, czego jednak krewnym czynić nie wolno. Mogiłę przystraja się w kwiaty i wtyka w nią małe drewniane krzyżyki.
Na Polesiu budowano doniedawna jeszcze na mogile
drewniane domki nagrobne, zwane „naruby“. Domki te właściwe są szczególnie dla obszaru białoruskiego, ale spotyka się je też na terytorjum rosyjskiem i fińskiem.
Dawniej sadzono na mogile bez, a niegdyś i cisy. Prawdopodobnie rosły też na grobach ciernie, które miały być kolczastemi przeszkodami dla duchów. Celem powstrzymania zmarłych od błądzenia po świecie sypie się na grobach mak.
Niegdyś noszono również pokarmy dla zmarłego pod krzyż. Zczasem zmienia się grób w miejsce, wywołujące pełne lęku poszanowanie; stąd to nie wolno zrywać kwiatów z mogiły, a nawet ich wąchać, pod groźbą utraty węchu.
O ile wogóle człowiek zmarły wywoływa lęk, by po śmierci
nie niepokoił pozostałych krewnych, to odnosi się to w jeszcze
wyższym stopniu do wszystkich zmarłych śmiercią nagłą i nienaturalną, jak samobójców, ofiar morderstwa, położnic, dzieci
nieżywo urodzonych i t. d. Zwyczaje, jakich się przestrzega przy chowaniu samobójców, obowiązywały niegdyś wogóle w obrzędzie pogrzebowym, jak np. wynoszenie zwłok samobójcy popod próg. Były nawet w tym celu specjalnie przesuwalne progi. Szkodliwy wpływ na otoczenie wywierają zwłaszcza wisielcy przez wywoływanie wiatrów i burz, a duchy samobójców zmieniają się przeważnie w złośliwe upiory. Z podobnym lękiem odnosi się lud do ofiar zabitych, nad któremi sypie się kopce z gałęzi, rzadziej z kamieni, a stosy te później się podpala. Analogiczną formę grzebania stosuje się wobec dzieci nieżywo urodzonych lub zmarłych bez chrztu oraz wobec położnic. Wielkich grzeszników ziemia nie przyjmuje, lecz ciała ich wyrzuca.
W drodze powrotnej z cmentarza lęk przed duchem zmarłego zakazuje oglądania się, zaś po przyjściu do domu następuje oczyszczalne mycie się, celem usunięcia szkodliwych wpływów, jakie wydzielają zwłoki.
Obrzęd pogrzebowy kończy uroczysta uczta, zwana powszechnie stypą lub pogrzebinami (w Wielkopolsce), na której niekiedy i tańców nie brak. W Polsce odbywa się ta uczta
tylko bezpośrednio po pogrzebie, natomiast na naszych wschodnich ziemiach, pod wpływem Słowian wschodnich, stypę odprawia się nietylko tuż po pogrzebie, ale także pewien dłuższy czas potem, w pewne specjalne dni, zwykle w 3, 7, 9, 30, lub 40 dni po śmierci, a także w pół roku i w rocznicę.
Literatura: Fischer A. Zwyczaje pogrzebowe ludu polskiego. Lwów, 1921.
Z obrzędami rodzinnemi — od kolebki do mogiły — łączą się bardzo ściśle różne zwyczaje domowe. Zwykłe życie codzienne ludu nie jest bowiem zupełnie swobodne, ale określają je pewne przepisy i zakazy, które mają charakter t. zw. obrzędów przejściowych. Stąd są pewne wspólne i podobne obrzędy przy zakładzinach domu i przy kończeniu dachu, a także przy pierwszej potrawie w roku, przy rozpoczynaniu podróży lub też przy wprowadzeniu nowej służby do gospodarstwa. Cel zwyczajów, wówczas odprawianych, zawsze jest podobny, a idzie o to, aby przez odpowiednie, właściwe obrzędowe zaczęcie danej czynności wywołać pomyślność w domu. Przy tem nietylko całość domu, ale i poszczególne części podlegają starannej troskliwości, a więc ognisko, łóżko, stół, drzwi, okno, próg, a także pewne potrawy i różne części ubrania. Wśród czterech ścian chałupy odprawia lud nasz niezliczone praktyki, wykonywane przez jednostkę, ale dla całej rodziny.
Szczególnie wiele przepisów obowiązuje przy zakładaniu
domu. Najpierw wybiera się specjalnie szczęśliwy dzień do budowy, a nadto uważa się, by wybrano właściwe miejsce. Za dzień szczęśliwy poczytuje lud sobotę, a natomiast poniedziałek bywa uważany za dzień zły. Wreszcie częste są w Polsce wierzenia, by zaczynać budowę, a także i sprowadzać się do nowego domu, przy pełni, bo wówczas i szczęście, tak jak miesiąc wzrasta. Różne są też przekonania co do miejsca. Nieraz przenosi się chatę lub choćby przestawia łóżko w celach zabezpieczenia domu przed nieszczęściem. Nie można nigdy budować się na dawnej drodze, bo tam krążą złe duchy. Nadto
panuje przekonanie, że miejsce raz zabudowane winno takiem
pozostać, a dom nowo wystawiony winien być taki sam, jak ów stary; wierzenie to ma oczywiście wielkie znaczenie dla
utrzymywania się pewnych typów w budownictwie.
Zasada ta nie obowiązuje, gdy dom się spali od pioruna,
wówczas bowiem musi się szukać innego miejsca. Niekiedy, jak
np. w Przeworskiem, pytają się nawet „wróżcza“, czy miejsce jest szczęśliwe. Szczególnie we wschodniej Polsce odbywa się często taka wróżba z wody i żyta: kładzie się żyto i wodę na podwalinie, a jeśli pozostają one przez trzy dni nienaruszone, to miejsce jest dobre.
Celem uzyskania zupełnej pomyślności w domu musi się też
uważać na materjał, z którego dom się buduje; drzewo należy w oznaczonej porze ściąć, a w żadnym wypadku nie wolno używać na budowę drzewa rażonego piorunem, t. zw. wywrotu. W Kieleckiem np. nie bierze się do budowy sosny, mającej gałąź środkową prosto do góry strzelającą, czyli t. zw. gromnicę. Panuje także obawa przed drzewem, mającem okrągły sęk.
Ludy pierwotne mają zwyczaj zakopywania żywych osób pod nową budowlą, celem osiągnięcia trwałości danego budynku. Nasz lud zakopuje pod fundamentami Ewangelję lub zioła poświęcone. Niegdyś i Słowianie musieli posługiwać się ofiarami ludzkiemi przy zakładaniu nowych budowli, bo jest wiele podań rosyjskich i pieśni serbskich, które świadczą wyraźnie o takim dawnym zwyczaju w Słowiańszczyźnie.
Opowieść taka przywiązana jest np. do wieży zamku na
Birżach. Lud opowiada, że Radziwiłł, nie mogąc dokończyć
budowania zamku, bo mu zawsze coś przeszkadzało, ogłosił, iż wyposaży dziewczynę, która zechce wyjść zaraz zamąż. Znalazła się taka, ślub się odbył, lecz zaraz po ślubie otoczono nowożeńców, poczem oboje zamurowano. Ksiądz przeklął za to
Radziwiłła, dlatego był on ostatnim panem na Birżach.
W pewnym związku z tem pozostaje też robienie zaciosu
przez cieślę, gdyż przez zły zacios można wywołać śmierć
wszystkich ludzi, mieszkających w takim domu. Dlatego chłop
bardzo uważa na chwilę zaciosu i urządza wówczas uroczysty
poczęstunek, aby nie narazić się na złość majstra. Takież ważne
znaczenie ma również wkładanie pieniędzy pod przycieś. W każdym razie obowiązuje zasada, że musi się nowy dom „na czyjąś głowę założyć“, jeśli nie ludzką, to na głowę psa lub kota, albo nawet kury.
Nadto jest zwyczaj, że nowowybudowanej chaty nie wykańcza się zupełnie, którejś ściany się nie wybiela lub zostawia się w dachu mały otwór, jakby dla zmylenia złego, że dom jeszcze nieukończony.
Przy budowie domu mamy jeszcze zwyczaj ozdabiania
zielenią nowego budynku, zwykle na szczycie dachu; zwyczaj
zatykania „wiechy“ lub „wianka“ utrzymał się do dzisiaj po wsiach i miastach, a polega 'na wywieszaniu świeżej gałęzi
zwłaszcza choiny, ustrojonej niekiedy w barwne i czerwone wstęgi. W związku z tem wywieszaniem zielonej wici, niejako
odmładzającej cały dom, pozostaje zwykle uroczysta uczta
i przemowa.
Pewne stałe zasady obowiązują przy przebudówkach. Wolno przebudować chałupę tylko wzdłuż, a nie wszerz, nadto istnieje zakaz wybijania nowych drzwi, który się utrzymał jeszcze i po miastach.
Gdy dom już zupełnie gotów, następuje wprowadzenie się, które ma różne nazwy. Przeważnie w Polsce zwie się to
„przenosiny“ lub „obsiedliny“; czasem też na Mazowszu spotyka się nazwa „wkurzewiny“, natomiast na Podlasiu mamy nazwę „inkrutowiny“. Wprowadzenie musi się odbyć w pewnym
ściśle określonym czasie, podobnie, jak zakładziny domu i wybieranie drzewa na budulec. Także i tutaj wskazana pełnia i pewne szczęśliwe dnie. Przy wprowadzaniu się, podobnie jak przy pierwszem wejściu do nowozbudowanego domu, przestrzega się pewnych zwyczajów. Nigdy nie wchodzi człowiek, ale najpierw wpuszcza się kota, psa lub kurę, i to bardzo często czarną kurę. Nadto jest ważne, co się najpierw wnosi do domu; a więc w Polsce wnosi się zwykle chleb i sól, aby nigdy tych rzeczy w domu nie brakło, a także różne inne przedmioty, jak miotłę, pieniądze, śpiewnik, krucyfiks, celem odpędzenia czarów. Wreszcie w nowym domu ma bardzo wielkie znaczenie zakładanie ogniska. W chwili wprowadzenia posypuje się ziemię czy podłogę zbożem, podobnie jak przy obrzędach urodzinowych, weselnych i pogrzebowych. Wogóle zaś występują wówczas ofiary, składane z różnych potraw, a przedewszystkiem odbywa się uczta, mająca znaczenie wybitnie obrzędowe ; uczta ta pochodzi stąd, że dawniej budowano dom zapomocą „tłoki“, t. zn. bezinteresownego współdziałania całej wsi, jedynie za poczęstunek. W czasie tej uczty zabija się różne zwierzęta, jakby na ofiarę, albo ofiaruje się pewne rośliny lub pieniądze.
We wszystkich tych zwyczajach widać pewien wysiłek unieszkodliwienia złych sił, jakie mogłyby zagrażać nowemu domowi. W ten sposób objaśnia też lud nasz kościelne poświęcenie nowej chałupy.
Niegdyś przy przeprowadzaniu musiało się przenosić z domu dawnego do nowego także opiekuńczego ducha domowego. W związku z wprowadzeniem się do nowego domu rozpala się w Sieradzkiem uroczyście pierwsze ognisko. Do roznieconego pierwszego ognia wlewa się nieco napoju, którym obecni wznoszą toast, a dawne polskie wyrażenie: „polewać ognisko“ znaczyło właśnie dawać ucztę w nowem mieszkaniu po przenosinach. Wreszcie przy przesiedlinach na nowe mieszkanie winno się pamiętać dokładnie nawet o śmieciach. W opuszczonej, dawnej chacie należy śmieci dokładnie zamieść, a następnie albo wyrzucić albo też ostatnią garstkę tych śmieci zanieść do nowego mieszkania. Śmieci łączą się ściśle z całością gospodarstwa, mówi się „na swoich śmieciach“, dlatego nie można ich podobnie, jak ognia, wynosić po zachodzie słońca.
Z chwilą, gdy dom już wybudowano i zamieszkano, nie
ustaje troska o jego pomyślność, a więc przedewszystkiem obawa przed piorunem lub pożarem. Pomieszczenie rzeczywistego gromochronu uważa lud oczywiście za grzech i wkraczanie w prawa boskie. Na to są inne sposoby, a więc kosa na długiej żerdzi, dzwonek przeciwko burzy, wrzucanie chleba do ognia lub gaszenie ognia mlekiem.
Także gniazdo bocianie na chacie chroni od pioruna i pożarów. Podobną rolę spełnia jaskółka i wogóle oba te ptaki,
wedle wyobrażeń ludowych, przynoszą szczęście.
Od pożarów i piorunów zabezpieczają również różne zioła
poświęcane i lecznicze, jak bylica, leszczyna, łopienie, rumianek i t. d. Powszechne natomiast panuje przekonanie, że nie należy gasić ognia, powstałego od pioruna.
Nietylko piorun lub pożar może szkodzić, lecz także różne
złośliwe cioty-czarownice, na które posiada lud liczne sposoby. Najlepiej miotłę na progu ustawić, gdyż ma ona różnorodne
czarodziejskie zastosowanie. Także podkowa bywa nieraz stosowana jako środek ochronny.
Przed zarazą chroni znów czaszka końska, zatkana na
płocie lub pod dachem, z czem wiążą się wspomniane wyżej różne ozdoby szczytowe (zob. s. 32-34).
Przed złodziejami broni się lud zapomocą pewnych specjalnych zabiegów. Najlepiej „dać na przystawkę“, t. j. postarać się, aby świeca paliła się na intencję złodzieja, a podobnie jak taka świeca „skapie“, tak „skąpie“ i złodziej. Również cząstkę pozostałą ze skradzionej rzeczy wkłada się do trumny ze zwłokami, a wówczas, równomiernie z rozkładem tej rzeczy w trumnie, zamierać będzie też powoli i złodziej. Można także napisać zaklęcie przeciw złodziejowi, zwłaszcza przeciw złodziejowi książki; przyjęło się to już w średniowieczu pod wpływem Zachodu i u nas, a rozpowszechniło i przetrwało w owej uczniowskiej inskrypcji: „Kto tę książkę ukradnie, temu ręka odpadnie; kto ją schowa pod futro, tego powieszą jutro“. Napisy inne, mające na celu wywołanie pomyślności, spotykamy również na naszych domach; zwłaszcza na sosrębie czy siostrzanie umieszcza się inskrypcję, błogosławiącą całemu domowi, a z tem łączy się także zwyczaj pisania na drzwiach kredą „trzechkrólewską“ liter K. M. B.
Drzwi, jak i próg, mają specjalne znaczenie w domu; przez drzwi bowiem wszelkie złe siły mogą się wedrzeć do chałupy. Próg otacza też bardzo wiele wierzeń. Rzucanie uroków i czarów na dom spełnia się przez zatknięcie noża na progu lub przez wylewanie pod próg odwaru pewnych ziół. Na progu odbywa się wiele obrzędów rodzinnych, a więc tutaj bije się dzieci w celach leczniczych, wita państwo młodych, a przy wynoszeniu zwłok z domu uderza trumną o próg na znak pożegnania. Przez próg nie wolno się witać, a natomiast dobrze jest przybić na progu znalezioną podkowę „na szczęście“.
W samej izbie takiem ważnem miejscem jest kąt za stołem, t. zw. pokucie. Bardzo możliwe, że niegdyś u Słowian w tem miejscu miało swoją siedzibę któreś z domowych bóstw; najczęściej jednak gnieździły się te bóstwa koło ogniska, tego
ważnego punktu, skupiającego najdawniejszą formę zrzeszenia społecznego t. j. rodzinę. Ognisko otacza lud nasz bardzo wielką czcią i równie wielką ilością przesądów. Ogień uważa się za istotę żywą, obdarzoną mową, której nie
można się w niczem narazić, gdyż może to wywołać zemstę ognia. Dlatego około tego ognia umieścił lud nasz różne duchy domowe lub też opowiada, że djabeł siedzi w kominie.
Także i inne części izby mogą mieć swoje znaczenie, a więc np. główną belkę w powale otacza wiele przesądów, które pozostały jeszcze dzisiaj w mieście, jak np. zakaz siadania pod belką ze względu na wynikające stąd niepomyślności dla ludzkich przedsięwzięć. Zresztą także każdy niemal sprzęt związany jest z jakimś przesądem, zarówno łóżko, jak stół czy krzesło.
Do domowych zwyczajów należy także zaliczyć różne przesądy, przestrzegane przy jedzeniu i piciu. Zrozumiałe to,
gdyż dla człowieka pierwotnego problem zdobywania pokarmów
był czemś zasadniczem. W związku z tem powstają liczne przepisy, ułatwiające zdobycie i zachowanie pokarmów. Stąd pochodzą owe zakazy u ludu polskiego, wzbraniające mówić przy jedzeniu lub liczyć potrawy czy kąski.
Z tem łączy się zakaz jedzenia pewnych potraw przed
pewnym dniem, np. u ludu naszego zakaz jedzenia jagód przed
Matką Boską Jagodną. Dlatego również pieczenie chleba odbywa się z wielką starannością i z zachowaniem różnych przepisów, aby nie nastąpiła utrata tego chleba w przyszłości. Ale nietylko sztuka kulinarna, lecz i cała domowa higjena ludowa posiada pewne specjalne, bardzo dokładne przepisy.
W pewnem pokrewieństwie z temi zwyczajami domowemi
pozostają zwyczaje, przestrzegane przy zakładaniu ogródka, przy wyborze ziół i kwiatów, w nim sadzonych, a także przy zakładaniu studni, która również jest integralną częścią całości
gospodarstwa.
Rzecz zrozumiała, że podobnie jak wprowadzanie się do
domu, tak też i wyprowadzanie się z niego otaczają liczne
obrzędy, mające na celu zachowanie pomyślności w rodzinie, bez względu na zmianę środowiska.
W przeciwieństwie do zwyczajów domowych, nie związanych z pewną specjalną porą, istnieją liczne zwyczaje doroczne. W zwyczajach dorocznych naszego ludu można zauważyć pomieszanie różnych pierwiastków: mianowicie do dawnych pogańskich obrzędów dołączyły się tutaj wpływy świata klasycznego, rzymskiego na Zachodzie, greckiego na Wschodzie, i na tem podłożu dopiero rozpowszechniły się nowe obrzędy chrześcijańskie.
Podobnie jak przy rozpoczynaniu jakiejkolwiek pracy, tak
i przy Nowym Roku mamy bardzo wiele zwyczajów, starannie
przestrzeganych, gdyż rozstrzygają one o całorocznej pomyślności. Przedewszystkiem więc w dzień ten lud — podobnie
zresztą jak wszyscy — składa sobie nawzajem życzenia. Nieraz obsypują się też owsem, na znak pożądanej obfitości zboża; przy obchodzeniu domów noszono dawniej owies i na wszystkie rogi stołu sypano po szczypcie, aby tak całe stoły były założone chlebem w nowym roku. W dniu tym dzieci i żacy szkolni prawili niegdyś powinszowania, zwłaszcza zaś ci, którzy żywili się z łaski poczciwych ludzi. Pod wpływem tych żaków miejskich także dziatwa wioskowa obchodzi chaty i dwory i za życzenie urodzaju dostaje „kolędę“. Nieraz chodzą po tej kolędzie chłopcy, przebrani w skórę wilczą, baranią lub niedźwiedzią. Wogóle lud nasz stara się witać Nowy Rok z wesołością, a zwłaszcza chłopcy i dziewczęta płatają sobie wzajemnie psoty. Zamazują więc szyby gliną, wciągają na dymnik bronę, drzwi chaty zasłaniają pniem lub zdejmują z zawias wrota i wynoszą za wieś na pole.
Dziewczęta w wigilję Nowego Roku czynią wróżby zamążpójścia. Leją na wodę roztopiony wosk lub ołów, dopatrując
się w krzepnącym wosku i ołowiu kształtu symbolicznych
przedmiotów; to znowu słuchają dalekiego szczekania psów, a z której strony ono doleci, z tej przybędzie młodzian w zaloty. Jeśli z dwóch stron słychać psa, to swaty będą podwójne, jeśli panuje cisza, to rok w panieństwie przeminie, jeśli wreszcie
głos idzie od strony cmentarza, oznacza to śmierć. Czasem
zapala się również lekkie wiechetki lnu, a u której ten len
w górę wzleci, ta wkrótce wyjdzie zamąż. Jeśli dziewczynę czeka szczęście, to jej gałki chleba pies, wpuszczony do izby, najpierw chwyta, podobnie kogut ziarnka pszenicy. Gdzie indziej
dziewczęta, siedząc przy świecach jarzących przed zwierciadłem
i nie oglądając się poza siebie, czekają północy, by ujrzeć
wówczas w zwierciadle przyszłego męża. W ostatnią wieczerzę przed Nowym Rokiem podaje się lemieszkę z mąki pszennej lub hreczanej, suto okraszonej, żeby tak cały rok następny było tłusto. Przy spożywaniu tej potrawy młodzież uderza się łyżką po twarzy, a po wieczerzy maże lemieszką okna, aby w nowym roku usta wszystkich, domy i stodoły były tłuste od chleba i zboża.
Niekiedy w Nowy Rok opalają i opasują słomą drzewa
owocowe, aby obficie rodziły, poczem jeden chłop niesie drugiego z sadu na plecach w tym celu, aby w roku nowym tak wiele owoców dźwigano.
Uroczystości Bożego Narodzenia trwają aż do Trzech Króli, dlatego też wieczory w tym okresie zowią się „świętemi
wieczorami“. Lud nasz przestrzega wtedy, aby po zachodzie
słońca nie prząść, nie motać przędziwa, nie szyć i wogóle nie
pracować ostremi narzędziami. Panuje wierzenie, że kto w te
wieczory przędzie i mota, temu będą się wilki motały do obory.
Wieczory te przepędza lud, zwłaszcza na Mazowszu, na śpiewaniu kolęd i innych pieśni, wogóle na rozrywkach towarzyskich. Wreszcie ze stanu pogody w tych dwunastu dniach czyni się wróżbę dla dwunastu miesięcy tego roku.
Dzień Trzech Króli, jako dzień darów składanych przez
królów Jezusowi, zwie się u naszego ludu „Szczodrym Dniem“,
a poprzedzający to święto wieczór „Szczodrym Wieczorem“; w ten wieczór rozdaje się dzieciom i krewnym upominki i pierogi, zwane „szczodrakami“.
Na tem kończy się właściwie okres zimowy, a rozpoczyna
się w dzień Matki Boskiej Gromnicznej okres zwyczajów wiosennych. Nazwę uzyskało święto Gromnicznej od kościelnego
zwyczaju poświęcania świec, zwanych gromnicami, które wierni
trzymają w ręku w czasie nabożeństwa. Gromnica ma zastosowanie przedewszystkiem w czasie burzy i gromów, jako ochrona przed niebezpieczeństwem, a nadto w chwili śmierci. Z gromnicą obchodzi się również wszystkie zakątki, aby uzyskać pomyślność w gospodarstwie.
Poźniej nieco mamy ważny dzień św. Agaty (5 lutego), gdyż wówczas poświęca się chleb, wodę i sól, które chronią od
pożaru. W dzień św. Doroty (6 lutego) odprawiano niegdyś
zapewne widowiska kościelne, zwane „dorotkami“, które obecnie przeniesiono na okres Herodów i szopek.
Następuje zkolei okres zapustny, w którym zachowało się wiele dawnych rysów rzymskich luperkaljów. Wówczas to lud nasz wyprawia różne widowiska w przebraniu zwierzęcem, jak np. „niedźwiedź“, „podkoziołek“, „koza“, „turoń“ i t. d. „Niedźwiedź“ jest jakby echem dawnych niedźwiedników, którzy chodzili po Polsce, a częsty jest zwłaszcza na Mazowszu;
w Małopolsce nie występuje. Natomiast spotykamy w Małopolsce „kozę“, t. j. chłopaka okrytego kocem lub kożuchem i kłapiącego kozim pyskiem, albo też chodzi się tu z „turoniem“
czy „zapustem“. W tym czasie mamy również w Polsce obrzędowy „taniec na konopie“, w którym trzeba skakać jak najwyżej, celem osiągnięcia bujnego wzrostu konopi. Nadto spotyka się przy końcu zapust t. zw. „kłodę popielcową“, którą
muszą ciągnąć dziewczęta, nie wydane zamąż w okresie zapustnym. Podobny obrzęd obchodzą krakowskie przekupki w tłusty czwartek i zowią to „comber“. W wielu wypadkach jednak owa kłoda obrzędowa zmienia się u naszego ludu na pług, a sam zwyczaj nabiera raczej znamion obrzędu rolniczego, pierwszego wyjazdu z pługiem.
W tym okresie odprawiały się niegdyś w Polsce wspaniałe uroczystości; szczególnie „tłusty czwartek“ był dniem
świetnych biesiad naszej szlachty. Oczywiście te szlacheckie
zwyczaje wpłynęły też na ludowe obrzędy, które nabrały wielu
cech szlacheckich lub zabaw cechowych. Także ze względu na
przyszły urodzaj dokonywa się w tym okresie różnych praktyk, w których ogień i woda, uderzanie czemś lub robienie hałasu, a nawet tańce odgrywają znaczną rolę. Przy ucztach, wówczas
odprawianych, spożywa się specjalnie mięso pewnych zwierząt,
jak np. koguta. Wogóle zaś piecze się pewne pieczywa obrzędowe, przeróżne „bałabuchy“ i „reczuchy“ na wschodzie, pączki czy krepie na zachodzie, faworki na Mazowszu i t. p. Cały okres zaś znajduje się pod znakiem różnych przepisów obrzędowych, gdyż jest to czas wykonywania pewnych specjalnych zabiegów czarowniczych.
Popielec kładzie kres szaleństwom zapustnym: lud odprawiał niegdyś post z bezwzględną ścisłością, która bywała nawet powodem chorób. Rozpoczynano post od uroczystego
wniesienia postnego żuru, przyczem urządzano przeróżne żarty.
Źródła tych konceptów tkwią w staropolskich intermedjach.
Niektóre jednak, jak np. tłuczenie garnków, chociaż objaśniane
obowiązkiem ścisłego postu, są raczej zwyczajami starszemi;
gdyż spotykamy je przy wielu innych, podobnych obrzędach, w których idzie o wywołanie hałasu.
W niedzielę po środopościu mamy znów zwyczaj, właściwy
szczególnie Polsce zachodniej, mianowicie obnoszenie lalki słomianej, zwanej śmiercią lub marzanną; lalkę tę wrzuca się
później do wody lub zostawia na granicy i pali. Następnie obnosi się również drzewko, przystrojone w łańcuszki, wstążki
i pieczywka, od domu do domu i śpiewa się przytem, że
„Śmierć wynieśliśmy ze wsi, a kochane latko przynosimy zpowrotem do wsi“. Zwyczaj ten jest w swej formie typowem
świętem wiosennem; bywa ono u naszego ludu odprawiane w różnym czasie, bardzo często znacznie później, gdy wiosna jest już w pełnym rozkwicie.
Te wszystkie obrzędy, tak uroczyste, są zupełnie zrozumiałe, skoro w tym czasie, w jednym z dni marcowych, przypada rozpoczynanie prac rolnych; szczególne znaczenie mają
dnie św. Kazimierza i św. Józefa; zwłaszcza ten ostatni
dzień odpowiada naszemu klimatowi, stąd też powstało nawet
przysłowie: Święty Józwa — przez pole brózda. Dzień Zwiastowania N. P. Marji nazywa lud nasz Zagrzewną.
Zwyczaje ludowe występują ze szczególną obfitością
w okresie świąt Wielkanocnych. Wiele takich rysów posiada
już Niedziela Palmowa, gdyż do palmy przywiązał lud wierzenie swoje w cudowną i uzdrawiającą moc zielonej wici. W Wielki Piątek występują znów przeróżnego rodzaju kołatki, klekotki, trajkotki, grzechotki, których zadaniem jest rozpędzanie złych mocy, jakie wówczas szaleją. Zresztą mamy w tym czasie już dziś tylko „Boże groby“, ale niegdyś odprawiano całe widowisko dramatyczne, z którego pozostały jedynie szczątki pod postacią „straży przy grobie“, powszechnie przez lud nasz zachowanej. W Wielką Sobotę mamy ważny zwyczaj poświęcania
ognia nowego, który później wierni zabierają do domu i zapalają nim na nowo ognisko domowe, zagaszone przed pójściem do kościoła. Idzie tu jakby o oczyszczenie ogniska. Szczególne
wyobrażenia łączą się też ze słońcem, które — wedle wierzeń
ludowych — z radości wówczas tańczy i trzykrotnie podskakuje.
W dniu Wielkiej Nocy mamy zwyczaj zdobienia jaj wielkanocnych, tak rozmaitych w różnych obszarach Polski. W drugi dzień Wielkanocny obchodzi się t. zw. dyngus lub śmigus, polegający na wzajemnem oblewaniu się. Nazwa niemiecka
wskazywałaby na pewne wpływy obce, ale mogły się one rozwinąć na rodzimych podstawach, gdyż w wielu innych naszych obrzędach występuje często obrzędowe oblewanie wodą. We wschodnich województwach Polski lud czci też wówczas pamięć zmarłych, jak wogóle wszyscy Słowianie wschodni.
W tym okresie przypada dalej w dzień 1 kwietnia prima aprilis, częścią pozostałość po dawnych uroczystościach rzymskich, częścią zastosowanie naszych obrzędowych zwodzeń i okłamywań.
Wreszcie lud polski obchodzi, niezależnie od wnoszenia latka przy wynoszeniu śmierci, także odrębny obchód wiosenny, zwany gaikiem, maikiem lub nowem latem. We wtorek po Wielkiej Nocy lub na początku maja, chłopcy lub dziewczęta ozdabiają zwykle zieloną gałąź choiny wstążkami i obchodzą wszystkie chaty we wsi, śpiewając wesołą pieśń gaikową i życząc nowego latka. Chłopcy chodzą, również poprzebierani, w poniedziałek świąteczny z „kogutkiem“, którego robią z piór kapłonich i osadziwszy go na osi i dwu kółkach, toczą go od domu do domu, śpiewając stare pieśni obrzędowe.
Zwłaszcza na obszarach wschodniej Polski obchodzi się uroczyście także dzień św. Jerzego (24 kwietnia), jako początek wiosny. Do dnia tego muszą być ogrody uporządkowane, a że oczywiście w dniu tym trafiają się różne możliwości czarów, więc obchodzi się pola i błogosławi rolę.
W tym czasie mamy też charakterystyczny zwyczaj: tarzania się po ziemi, powszechny na Podlasiu. W Polsce nawiązuje się raczej ten zwyczaj do dnia św. Wojciecha, a właściwie do pierwszego grzmotu na wiosnę; w tej formie wierzenie to powszechne jest na Mazowszu i w Małopolsce, przyczem lud uzasadnia tę praktykę twierdzeniem, że w ten sposób unika się bólu krzyży przy żniwie. W tym samym czasie mniej więcej wypędza się bydło po raz pierwszy na pole, więc znowu celem uchronienia go od różnych chorób wieńczy się je lub pędzi w pole poświęconemi gałązkami. Niegdyś bardzo charakterystyczne zwyczaje łączono z dniem św. Marka; mianowicie w dniu tym gromadą obchodzono granice włości od jednego kopca do drugiego. Na każdym kopcu kładziono małych chłopców i dawano im pamiętne, aby zachowali w pamięci, jak idzie wioskowa granica. Zwyczaj ten zwano „frycowaniem“.
Owe wiosenne uroczystości przeciągają się aż do maja i przybierają różne formy. W dzień Wniebowstąpienia odprawiano niegdyś widowiska dramatyczne, w których chłopcy podnosili w górę figurę Zbawiciela, a natomiast ze szczytu świątyni strącali djabła i włóczyli go potem po mieście. Zabawa ta przetrwała w wielu okolicach po dzień dzisiejszy, jak np.
na Mazowszu i w Małopolsce. Wszystkie wspomniane obchody
wiosenne są jakby wstępnemi świętami, a dopiero Zielone
Święta są prawdziwem świętem rolników i pasterzy, witających radośnie wiosnę. Obchodzi się wówczas granice z t. zw. królewną. Dziewczęta prowadzą jedną ze swego grona, przebraną za królewnę i śpiewają, a celem tych obchodów jest również wywoływanie urodzaju, jak to zaznacza śpiewana wówczas piosnka: Gdzie królewna chodzi, tam pszenica rodzi. Na Kujawach znowu obchodzą pasterze zwyczaj zwany „królem pasterzy“; tym królem zostaje pasterz, przypędzający pierwszy bydło na pastwisko. Czasem już w okresie tych świąt rozpala
też lud sobótki.
Święto Bożego Ciała obfitowało niegdyś w widowiska dramatyczne, ale nie utrzymały się one u naszego ludu, któremu zupełnie wystarczają wspaniale odprawiane procesje kościelne. Z dniem tym łączy się obrzęd wicia wianków, które zanosi się później do kościoła i poświęca w oktawę Bożego Ciała. Wianki te przechowywa się w domu starannie, gdyż mają one rzekomo cudowną moc leczniczą. Zespół ziół używanych do poświęcania, to zazwyczaj rozchodnik, kopytnik, macierzanka, niezapominajki i t. d. Z dniem Bożego Ciała łączą się również pewne lokalne uroczystości, jak np. konik zwierzyniecki (ryc. 56), urządzany w Krakowie po procesji w oktawę Bożego Ciała. Wedle tradycyj krakowskich, ma on być pamiątką zwycięstwa, odniesionego nad Tatarami przez mieszczan krakowskich; właściwie jest to jednak powszechny ludowy obrzęd wiosenny, znany zarówno we Francji jak w Hiszpanji; wiemy
przecie z innych naszych zwyczajów, jak często w tej
porze lud przebiera się za zwierzęta. Konik w formie dzisiaj spotykanej istnieje na Zachodzie już w średniowieczu jako przeżytek kulturalny dawniejszych czasów, przystosowany do nowych form życia w postaci zabawy cechowej. Tak i u nas, dawny obchód ogólny, praktykowany później przez włóczków krakowskich, uzyskał dzięki temu odpowiednio dorobioną tradycję własną.
Bardzo uroczyste obchody wiosenne, t. zw. sobótkę, odprawia się w czasie letniego przesilenia, szczególnie w wilję św. Jana. Ze starych świadectw i dzisiejszych przeżytków wynika zupełnie jasno, że są to prastare obrzędy, jeszcze pogańskie, związane z kultem słońca, który u dawnych Słowian
odgrywał zasadniczą rolę. Główne rysy tej uroczystości są na całym obszarze Polski takie same, a więc: palenie ognia (ryc. 57), skoki przez ogień, kąpanie się i wieńczenie zielem. Nazwa „sobótki“ pochodzi stąd, że urządzano je w soboty przed świętem. Sobótka na Podlasiu i Mazowszu zwie się „kupalnocką“ ,
gdyż na Rusi zowie się Kupałą. Uroczystość tę obchodzą zwłaszcza dziewczęta; dzień sobótki bywa uważany za feralny, gdyż wówczas czarownice i wszelkie złe duchy są w pełni swych sił i dlatego wtedy zbiera się zioła lecznicze i wróży. Na odbywanie sobótki wybierano dawniej zawsze pewne stałe miejsce; dziś już się tego nie zachowuje i wybiera się albo wyniosłości (pagórki i wzgórza, z którychby było widać daleko rozniecony ogień), albo równiny i doliny, to znowu pola uprawne i pastwiska, specjalnie wybierane celem wzmożenia urodzaju, lub wreszcie miejsca, leżące odłogiem, czy drogi, które pozostają pod wpływem dawnych wierzeń o złych mocach i czarownicach. W obrzędzie tym występuje wiele starych rysów, jak np. opasywanie się
bylicą przeciw bólowi w krzyżach. Dawniej w dzień św. Jana majono w Małopolsce chaty bylicą dla odwrócenia nieszczęścia, szczególnie zaś zarazy bydła. Przeżytki w sposobie zapalania ognia sobótkowego są rzadkie, ale istnieją one czasem, jak np. tarcie dwóch drewek o siebie (por. str. 35-36). Obrzęd sobótki przedstawia u nas różne typy. Najczęstszy jest tego rodzaju, że parobcy układają stosy gałęzi lub drzewa i zapalają je, poczem skaczą przez rozpalone stosy; następnie gonią dziewczęta,
chwytają je i zmuszają również do przeskakiwania ognia. Wreszcie zapalają od płonących stosów „kiczaki“, osadzone na długich kijach, lub stare miotły i biegają z niemi po miedzach lub po wzgórzach, wywijając niemi w różne strony i rzucając je do zboża, rosnącego na polach lub między gromadki dziewcząt. Wogóle zaś robi się możliwie wielki gwar, a więc: trzaska się z batów lub strzela z pistoletów. Dziewczęta trąca się w ogień sobótkowy niby dlatego, że oprószone popiołem w ostatki, a pokropione przy śmigusie, muszą się osuszyć w ogniu sobótkowym. Dzisiaj zanika już dawny obrzęd sobótki i traci charakter obchodu przy wspólnem ognisku; także pieśni śpiewa się już dowolne, a nie łączące się ściśle z sobótką.
Sobótka w dzisiejszej formie ludowej jest pozostałością po dawnem święcie pogańskiem, które oczywiście nie nazywało się sobótką. Obchodzono je latem, gdy dnie najdłuższe, jako święto słońca i ognia zarazem. Wówczas to oczyszczano starannie ogień domowy, zaplugawiony przez całoroczne używanie, gasząc go doszczętnie i rozniecając tarciem świeży i czysty ogień; przy tem oczyszczano siebie i bydło, skacząc przez ten ogień w zawody, przepędzając przez płomienie bydło, przepasane ziołami, zwłaszcza bylicą. Wzajemne ugoszczania i tańce wypełniały resztę nocy. Tyle wiemy o tem święcie, jako o dawnem, słowiańskiem. Inne natomiast szczegóły, łączące się z sobótką, jak tajemnicze kwitnięcie paproci, przesuszanie się skarbów w podziemiach, czarowanie mleka, nawet pławienie wieńców i palenie kół wozowych — są to już wszystko późniejsze nabytki, które przywędrowały do nas z Zachodu.
Lud polski, szczególnie nad Wisłą, ma np. zwyczaj puszczania wtedy wianków na wodę. Dziewczęta wychodzą o zmroku i rzucają wianki. Jeśli wianek zostanie schwytany przez czyhających rybaków i młodzież, jest to pomyślną przepowiednią dla dziewczyny, a jeśli spłynie swobodnie po toniach Wisły, smutna to wróżba, że w najbliższe zapusty jeszcze męża nie dostanie. Później zwyczaj ten uległ w wielu miejscowościach zmianom i małe wianki zmieniły się w duże wieńce, puszczane przez cechy rzemieślnicze, a do wieńców tych doczepiali żartownisie dowcipne wierszyki.
Nakoniec dzień św. Piotra i Pawła jest jakby epilogiem dnia świętojańskiego. Uchodzi on również za dzień nieszczęśliwy, bo wówczas dwóch (świętych) rządzi, zwłaszcza woda domaga się wtedy ofiar, dlatego nie wolno się kąpać.
Dnia 2 lipca przypada uroczystość Nawiedzenia N. P. Marji, którą lud nazywa Jagodną. Nazwa stąd pochodzi, że — wedle zapatrywań wiejskich — przed tem świętem nie należy jeść jagód; zwłaszcza nie mogą tego czynić matki, które postradały małe dzieci. W związku z tem opowiada lud różne legendy, jak np., że Matka Boska, jako opiekunka umarłych dziatek, zgromadza je wkoło Siebie w raju, rozdaje im słodkie jagódki, a wtedy smutne stoją na boku te dzieci, których matki przed owym dniem jadły jakiekolwiek jagody. Do jagód tych liczą się wszelkie drobne owoce, jak wiśnie, czereśnie, poziomki, maliny, porzeczki, agrest i t. p. W czasie tego święta odbywa się zawsze święcenie ziół. Lud mniema, że święcenie ziela (i to wszystkich ziół) musi się corocznie powtarzać, bo przeszłoroczne święcenie nie posiada już skutecznej mocy. Tamtorocznemi ziołami nie można poniewierać, ani ich wyrzucać, lecz należy te resztki spalić w ogniu. Wogóle zaś święci lud nasz rośliny, które albo leczą, odpędzają złe moce, niweczą czary, budzą miłość, lub te, które są przydatne do innych jeszcze praktyk magicznych; święci się także gałązki świerkowe, modrzewiowe, oraz kiście owsa, prosa, kłosy żytne, pszeniczne i jęczmienne. Z roślin zbiera się zaś szczególnie takie, które rosną we wsi po miedzach, bo mają one przedewszystkiem czarowną moc.
Głównem świętem, w którem daje się święcić zioła jest jednak dzień Wniebowzięcia Najśw. P. M. (15 sierpnia), zwany świętem Matki Boskiej Zielnej, szczególnej opiekunki ziół dobrych. Dziewczęta zbierają kwiaty i zioła na parę dni przed tem świętem, a do święcenia daje się następujące zioła: babkę, barwinek, bławatek, boże drzewko, bylicę, czosnek, dzwonki, goryczkę, kłosy jęczmienne, koper, mak, marchew, owies, piołun, szałwję, ślazową różę, szczaw koński, żyto, żywokost, leszczynę, macierzankę, miętę, rozchodnik, dziewannę, lebiodę, nogietek, rosiczkę, rzeżuchę, wrotycz i t. d. Dodają też prócz tego, jako ozdobę, i astry, gałązki grochu, kłosy zboża, malwy, proso tureckie i słonecznik, a do środka wkładają krzaczek kapusty, pietruszki, kilka jabłek i gruszek. Wreszcie przyozdabiają wiązanki ostróżką, paradnikiem, rdestem ogródkowym. Nie święcą
stanowczo czarnego bzu, bo się na nim niegdyś Judasz powiesił.
Te równianki ze zboża, jarzyn, traw i kwiatów, niesie lud do kościoła, aby mieć poświęcone pierwsze nasienie do siewu. (Obok tego zwyczaju, częściej zasiewa się pierwszy zagon zbożem, wykruszonem z wianka dożynkowego.) Poświęcane zioła służą następnie jako skuteczne lekarstwo, a chronią również od burzy gradowej i piorunów. Dlatego, gdy nadciągają groźne chmury, okadza lud ziołami temi chaty, budynki gospodarskie, a nawet miedze graniczne pól. Poświęconą równiankę można spotkać w chacie polskiej, wetkniętą za siostrzan, a trochę tych ziół podkłada się nawet zmarłemu pod głowę.
W tym czasie, a właściwie w Polsce zachodniej znacznie wcześniej, odbywają się bardzo ważne obrzędy żniwiarskie. Podobnie, jak różne zwyczaje otaczają pierwszy wyjazd z pługiem i siejbę, tak też i sprzęt zboża kończy się obrzędem uroczystym, różnie nazywanym w Polsce. W Małopolsce zwie się go dożynkami, Limanowskie i Nowosądeckie ma obżynek, natomiast w Małopolsce połudn.-zach. i w Sieradzkiem używa się formy wyżynek. Wyżynek właściwie oznaczał dawniej pracę żniwiarską na pańskiem polu, a poźniej dopiero nazwa przyjęła się na określenie żniwiarskiego obrzędu. Na Mazowszu i prawdopodobnie też na Śląsku Górnym uroczystość pożniwną określa się nazwą okrężne, a w Wielkopolsce i na Kujawach jako wieńcowe lub pępek — od tak nazywanego ostatniego snopa. W Łęczyckiem, ale i w Wielkopolsce, panuje nazwa wieniec, a w środkowej Małopolsce wieńcowiny. Na północy polskiego
obszaru etnograficznego spotyka się nazwę plon, a mianowicie w Prusiech Królewskich, w Warmji, na prawym brzegu Narwi i w Augustowskiem. U Kaszubów, na Śląsku Górnym i Cieszyńskim występują nazwy żniwne, dożniwki i żniwówka. Na Podgórzu mamy ograbek w pow. limanowskim, a w pow.
sanockim na obszarze ruskim spotykamy nazwę dohrabky.
Niema natomiast dożynek na Podhalu. Nazwy te, przedstawione na mapie (ryc. 58), dają obraz bardzo charakterystyczny. Dożynki i nazwy do nich zbliżone panują na obszarze małopolskim. Okrężne właściwe jest obszarowi Mazowsza, przyczem dość daleko na południe sięga na obszar Małopolski, a występuje również czasem na Śląsku Górnym. Natomiast wieniec, wieńcowiny, wieńcowe — to określenia, które panują w Wielkopolsce, ale też i w środkowej Małopolsce. W obrazie tym mamy pewne analogje do rozmieszczenia wyrazów „sierdzień“
i „sworzeń“ (łączność Mazowsza ze Śląskiem, por. str. 62), a także nazw „kokota“ i „kura“ (łączność Wielkopolski z Małopolską połudn.-zachodnią).
Głównym momentem uroczystości dożynkowej jest oddawanie zbożowego wianka właścicielowi uprzątniętego pola. Niezawsze jednak przynosi lud wianki, gdyż w Wielkopolsce i na Mazowszu przynosi się powszechnie pęczki zboża, t. zw. pępki czyli równianki, jużto w czasie żniw, jużto po ich skończeniu.
Żniwiarz, któremu powierzono noszenie wianka dożynkowego, ma czynność honorową i obrzędową. Rolę tę spełnia przeważnie dziewczyna, zwana przodownicą, na Mazowszu postatnicą, a w Sandomierskiem, Radomskiem i Lubelskiem sternicą (ryc. 59). Orszak przychodzi pod dwór z pieśnią: Plon, niesiem plon! Następuje uroczyste oddawanie wieńca, a wreszcie zabawa i tańce. Dożynki w dawnej formie obrzędowej właściwie zupełnie zanikły. W Wielkopolsce i w Małopolsce ograniczają się przeważnie do dworu, natomiast gdzie indziej można spotkać dożynki tak we dworze, jak u włościan, np. na Mazowszu i na Pomorzu. U Kaszubów nawet chałupnik, który może dokonać całego sprzętu w jednym dniu, plecie wianek z kłosów, wkłada go na kosę i idzie do domu, gdzie go żona przyjmuje lepszą wieczerzą, zwykle jajecznicą ze słoniną. Celem uczty i wogóle całego tego obrzędu
dożynkowego jest zapewnienie sobie urodzaju na przyszłość, jak to było już w zwyczaju niegdyś u Słowian.
W okresie obrzędów jesiennych odgrywa bardzo ważną
rolę siew oziminy; w związku z tem występują pewne analogiczne obrzędy, jak przy sianiu wogóle.
Wreszcie w czasie tym obchodzimy w Polsce święto ku czci zmarłych. Kult zmarłych przodków i sposób ich karmienia ukształtował się u dawnych Słowian zgodnie z ogólnoaryjskiemi wyobrażeniami o duszy. Uroczystości te, nawet w okresie chrześcijańskim, zachowały dawny charakter rodowy; dlatego kościół wydawał ciągle pouczenia, że Dzień Zaduszny jest świętem ku czci wszystkich zmarłych, a nietylko krewnych. Lud polski czci swych zmarłych tylko w okresie jesiennym i nie mamy żadnych śladów takich świąt wiosennych na polskim obszarze. Słowianie wschodni natomiast oddają swym zmarłym cześć szczególnie na wiosnę.
W polskich obrzędach, złączonych z Dniem Zadusznym, są niektóre momenty charakterystyczne, np. troska o ogrzewanie dusz zmarłych, wierzenia, sięgające daleko w zamierzchłą przeszłość. Niegdyś noszono u nas potrawy na groby, ale zaniechano tej praktyki pod wpływem kościoła i spotykamy to tylko wyjątkowo, np. w Opoczyńskiem. Zresztą, daje się ubogim potrawy, przeznaczone właściwie dla zmarłych. Potrawy obrzędowe, przygotowywane wówczas, są różne; w Polsce zachodniej spotykamy zwykle kołacze, na Mazowszu i w Lubelskiem kaszę hreczaną lub jaglaną. Do Dnia Zadusznego nawiązał też lud różne opowieści, mające nieraz koloryt pierwotny, mimo legendarnego wątku.
Zbliża się ostatecznie grudniowy okres dziwów i czarów; przygotowaniem do niego są dnie św. Katarzyny i św. Andrzeja, w których odprawia się różne czarodziejskie praktyki i wróżby. Wróżby małżeńskie odbywają się dla chłopców w wilję św. Katarzyny, a dla dziewcząt w wilję św. Andrzeja. W tym czasie ucina się też gałązki wiśni i zasadza się je w donicy, a czyja gałązka zakwitnie przed Bożem Narodzeniem lub Nowym Rokiem, ten będzie szczęśliwym w ożenku. W dzień św.
Andrzeja dziewczęta, przyszedłszy rano po wodę do studni,
zaglądają do głębi, w tem przekonaniu, że zobaczą w zwierciedle wodnem przyszłego męża. Na Kujawach jest rozpowszechniona wróżba z gąsiorem, a w innych okolicach z psem lub
kogutem; kolejne zbliżenie się tych zwierząt do koła dziewcząt wróży kolejność przyszłego zamążpójścia.
Nadchodzi okres adwentu, który pod pewnemi względami przypomina okres postu; to też podobne w tym okresie spotykamy zakazy i nakazy. Wreszcie, po długich smętnych wieczorach adwentowych, nastaje Wilja Bożego Narodzenia. Dzień ten jest u naszego ludu uroczystością niezwykle podniosłą, rodzinną, domową, w czasie której pamięta się nietylko o żywych, lecz i zmarłych i dla nich zastawia się także nakrycie. Wogóle w wielkiej powadze oczekuje się wieczora i tradycyjnej wieczerzy, w czasie której liczba potraw winna być parzysta; dawniej było ich dwanaście. Pod każdą misę podkłada się kilka ździebeł z każdego gatunku zboża i uważa się pilnie, jakie źdźbło przyczepi się do dna naczynia, gdyż na ten gatunek będzie urodzaj. Z każdej potrawy zostawia się trochę dla bydła. Wogóle zaś jest wilja dniem pełnym przesądów. Wedle wierzeń ludowych, co czyni się w wilję, to czynić się
będzie przez cały rok. Należy przeto: nie pić dużo wody, aby przez cały rok nie dręczyło pragnienie, nie płakać, nie pożyczać nic drugiemu i t. d. Lud przestrzega w ten dzień różnych zabiegów leczniczych, a więc: powinno się zjeść jabłko, poświęcone w święto Matki Boskiej Zielnej, jeżeli się chce uniknąć bólu gardła; trzeba gryźć orzechy, aby zachować zdrowe zęby; nie wolno podnosić rzeczy, którą drugi zgubił, iżby przypadkiem z podniesionym przedmiotem nie ściągnąć na siebie choroby. Celem zdobycia obfitości pieniędzy na cały rok należy obmyć się rano w wodzie, do której wrzuci się srebrną monetę. Po wieczerzy wigilijnej przynosi się nieraz do izby sześć snopków słomy, a następnie rzuca się na obrazy
garście słomy, wróżąc z zaczepionych ździebeł o urodzaju w roku przyszłym.
Po wilji idzie się również do sadu i przez uderzanie lub groźby wymusza się na drzewach urodzaj. W Myślenickiem robią wówczas t. zw. podłaźniki. W tym celu kółka, wycinane z różnokolorowego papieru w liczbie 40—50, niza się na nitkę, a potem przytwierdza do okrągłej plecionki ze słomy, do tego przywiązuje się kulę okrągłą, sztucznie sklejoną z opłatków, która zowie się „światem“; podłaźnikiem bowiem zwie się właściwie ten, co w noc wigilijną chodzi po chałupach, na podłazy t. j. z powinszowaniem świątecznem. U Górali, zwanych Zagórzanami, „podłaźniczkami“ zowie się także małe choinki, czyli raczej wierzchołki z choinek i zatyka się je nad drzwiami, a także zawiesza w izbie i oborze u pułapu. Papierowy podłaźnik ma miejsce pod sufitem, gdzie wisi aż do następnej wilji. Wedle powszechnego ludowego wierzenia wtedy o północy bydło rozmawia z sobą ludzkim głosem.
W tym samym czasie od św. Szczepana do Trzech Króli młodzież wiejska urządza widowiska ludowe, t. zw. Herody, grane przez starszych chłopców, oraz obnosi szopki, czyli teatr z lalkami, przy których śpiewa się kolędy.
Boże Narodzenie święci lud nasz z wielką powagą i dopiero dzień św. Szczepana jest już weselszy, gdyż wtedy dopiero znajomi mogą się odwiedzać. W zwyczajach, odprawianych w czasie świąt Bożego Narodzenia, mamy wyraźną mieszaninę dawnych słowiańskich obrzędów ku czci słońca w czasie zimowego przesilenia, oraz późniejszych zwyczajów, przyjętych już w czasach chrześcijańskich.
Literatura: Bystroń J. S. Zwyczaje żniwiarskie w Polsce. Kraków 1916. — Gloger Z. Rok polski. Warszawa B. r.
W związku z całą kulturą społeczną pozostaje również wiele zasad prawnych naszego ludu, które mają formę dość swoistą. Różnice terytorjalne są tutaj zupełnie zrozumiałe, gdy weźmiemy pod uwagę, że wogóle w rozwoju prawa zachodzą w Polsce różnice, np. między Wielkopolską a Małopolską. Podobne terytorjalne odrębności musimy także zauważyć zarówno na naszych ziemiach wschodnich (gdzie obowiązywało prawo ruskie), jak i na obszarach karpackich (gdzie wsie rządziły się
prawem wołoskiem). Cechą charakterystyczną tych ostatnich praw jest pewna pierwotna surowość.
Już w dziedzinie zasad ogólnych, dotyczących osób, lud nasz zachował wiele dawnych zwyczajów, jak np. w związku z nadawaniem imion. U dawnych Słowian nadawanie imion było niezwykle ważne, gdyż chodziło przy tem o pewnego rodzaju błogosławieństwo dla dziecka, o dobrą dlań wróżbę na całe życie. Stąd też dawne imiona słowiańskie składały się z dwu części, wyrażających życzenia pomyślności, bogactwa
lub męstwa, np. Bogumił, Lubomir, Miłowoj i t. d. Oczywiście, z nastaniem chrześcijaństwa uległo to zmianie. Ale do dziś jeszcze lud unika nadawania imion osób zmarłych w rodzinie, choć czasem właśnie daje się dziecku imię celem ulżenia zmarłemu w zaświatach; dzieciom nieprawym dają specjalnie rzadkie imiona. W średniowieczu imiona właściwe zastępowano przydomkami i przezwiskami. Był to zwyczaj ludowy, który przetrwał
dotąd u naszego ludu; chłop nasz rozróżnia zupełnie wyraźnie, jak się kto „pisze“ a jak się go „woła“. Wśród ludności wiejskiej wyrobiło się wiele nazwisk z dawnych imion słowiańskich, gdyż imiona te, wyparte przez imiona chrześcijańskie, stały się zczasem nazwiskami.
Także w dziedzinie zasad, dotyczących rzeczy, pozostały przepisy z dawniejszej epoki pogańskiej. Mamy więc powszechną nietykalność domu, jako łączącą się z ogniskiem domowem. Również istnieje wielkie poszanowanie granic; mamy zakazy ścinania drzew granicznych, zwłaszcza dębów, ale i krzewów, jak np. bzu.
Z tem łączą się zakazy zabijania zwierząt przynoszących szczęście domowi, jak węże, jaskółki, bociany. Do odgraniczania posiadłości używano niegdyś słupów kamiennych z wyrytym na nich znakiem, np. stopą. Rybacy kaszubscy, a także bartnicy na Kurpiach mają znaki własnościowe, zwane „merkami“, któremi oznaczają swoje
przybory i narzędzia. Prawo graniczne miało niegdyś także ciekawe sposoby rozstrzygania zatargów, np. zapomocą losowania.
Zasady prawa rodzinnego łączą się z omówionemi wyżej zwyczajami rodzinnemi. Lud nasz posiada bardzo dokładnie przemyślane zasady pokrewieństwa i bardzo bogate rodzime słownictwo. Szwagier, t. j. brat męża, oznaczany bywa nazwami: surza, swak, dziewierz, a jego żona zwie się na Mazowszu jeszcze w XVII w. surzyną. Siostra męża, szwagrowa, nazywała się żółwica, żełwica, świeścia, żona brata zaś jątrew, jątrewka, mąż ciotki pociot, paciot, naciot, a teść świekier lub świokier. Wogóle pokrewieństwo jest nietylko naturalne, lecz także sztuczne, np. przez „pobratymstwo“, t. zn. przez obrzęd,
stwarzający między obcemi osobami prawny stosunek rodzeństwa. Pobratymstwo utrzymało się jeszcze wyjątkowo tylko we wschodnich województwach Polski, a nadto w formie t. zw. „kumpaństwa“. Prawo ludowe zna też pokrewieństwo oparte na „przysposobieniu“ czyli adopcji. Dawniej mogło również powstać pokrewieństwo z piastowania, wychowania, czyli tak zwany atałykat, który mamy w Polsce jeszcze w XIII w., lecz u ludu śladów jego już nie spotykamy.
W przepisach spadkowych lud uważa do dzisiaj, że zmarłemu należy się jego część, którą dawniej z nim palono lub grzebano. Dzisiaj używa się w tym celu formy zastępczej przez ofiarowanie pewnej części dziedzictwa na msze lub przez włożenie do trumny pewnych darów zastępczych.
W niektórych wypadkach nie może lud dowolnie rozporządzać swą własnością, ale musi się stosować do ogólnego przymusu. Tak np. przy obsiewaniu działów w pow. łukowskim nie można obsiewać tego pola, którego inni sąsiedzi nie obsiewają (np. ugoru), ani siać oziminy wtedy, kiedy inni sieją zboże jare. Niegdyś była w Polsce (podobnie jak u innych Słowian) wspólnota rodowa, t. zw. zadruga, która przetrwała do dzisiaj u Słowian południowych, ale u nas już w XII wieku poczęła zanikać. Jeszcze w XVI w. znana była ta wspólność na Mazowszu i w woj. ruskiem, a członkowie takiej rodowej wspólnoty zwali się w Małopolsce „chlebojedźcami“, na Mazowszu „ucząstnikami“, i zwykle mieli jedno domostwo; dzisiaj przestało to istnieć, a pozostały jedynie ślady dawnych form w sposobie używania wspólnych pastwisk.
Dawniej miało też u nas zastosowanie prawo nadbrzeżne do rzeczy, uległych rozbiciu na rzekach. Resztki tego prawa mamy w zwyczajach ludu pińczowskiego, gdzie drzewo, wyrzucone w czasie powodzi na czyjś brzeg, staje się własnością posiadacza odnośnego kawałka ziemi. Wedle zapatrywań ludu pińczowskiego, ostrów, powstały wskutek namulenia, należy do właściciela bliższego brzegu.
Mamy również inne przykłady[1] pierwotnego nabywania własności, a więc: owoce, spadłe na grunt cudzy z drzew przerastających przez płot, należą do właściciela gruntu, pszczoły dzikie, które osiadły na czyimś pniu, stają się własnością jego posiadacza; do pszczół swojskich stosuje się już inne zasady, uwzględniające więcej prawa dawnego właściciela. Bardzo wiele praw do rzeczy cudzych przyznaje natomiast prawo ludowe w związku z drogami, groblami, rowami i gruntami nadbrzeżnemi.
Odnośnie do użytkowania rzeczy mamy w dzisiejszem prawie ludowem polskiem zwyczaj, iż rodzice, oddając majątek dzieciom, zwykle z powodu podeszłego wieku i niezdolności do pracy, wymawiają sobie dożywotnie utrzymanie; przytem mogą być zobowiązani do jakiejś lżejszej pracy. Zwyczaj ten zwie się zwykle wymową, ale prócz tego ma też inne nazwy w niektórych dzielnicach, jak np. łaskawizna w Poznańskiem, wymiar, deputat, wydbanek w okolicy Obornik, na Pałukach wyderek, na Kaszubach starkowizna.
Wreszcie w dziedzinie prawa rzeczowego mamy u naszego ludu bardzo często prawo zajmu, zwłaszcza w stosunku do zwierząt, które wyrządziły szkodę w polu.
W dziale prawa obowiązkowego można zauważyć wielką cześć, jaką wzbudza u naszego ludu przysięga. Niegdyś wykonywano ją przy zastosowaniu różnych symbolów, jak uszczknięcie trawy, ucięcie włosów, picie krwi własnej, wody lub innego napoju (który mógł się stać trucizną dla krzywoprzysięzcy), jak składanie przysięgi na broń, składanie jej pod świętemi drzewami, kamieniami i źródłami, wzywanie gwiazd i słońca i t. p. W Polsce średniowiecznej wykonywano tę przysięgę z twarzą zwróconą i z palcami wymierzonemi ku słońcu lub ku wschodowi.
Równie wiele szczególnych przepisów możemy zauważyć przy pożyczaniu, sprzedaży i kupnie. Lud nasz pożycza różne przedmioty niechętnie, ponieważ taki przedmiot, oddany w czasowe posiadanie drugiemu osobnikowi, może przesiąknąć w obcym domu cudzą mocą, która działa nawet szkodliwie. Dlatego bardzo wielu sprzętów domowych, będących w codziennem użyciu, lud nie pożycza wcale, a nawet w swoim domu nie pozwala z nich obcym korzystać, ponieważ tracą w ten sposób sprawność działania. Przy kupnie, podobnie jak i przy pożyczaniu, lud liczy się ze wszystkiemi możliwemi wpływami, jakie mogą oddziałać na przyszłe losy nabytku. Uwzględnia się więc czas zakupu, miejsce, gdzie on się odbywa, osoby, biorące w nim udział, a wreszcie cały szereg innych okoliczności, któreby mogły targowi zaszkodzić. Często nabywa się żywy inwentarz w czasie pełni, gdyż jest potem zawsze pełny i dobry do tuczenia. Bardzo rozpowszechniony w Polsce jest zwyczaj wyprowadzania tyłem bydlęcia, przeznaczonego na sprzedaż, oraz wprowadzania tyłemświeżo kupionego na nowe osiedle. Powszechnie stara się lud zachować w domu część tego, co sprzedaje, a więc: ze zwierzęcia, wyprowadzanego na jarmark, wyskubują trochę sierści, z ptaka pióra, a z nasion sprzedawanych odsypuje się część zpowrotem.
Przy kupowaniu chłopi targują się zawsze, a na zakończenie uderzają się w dłonie, co się nazywa przybijaniem targu; ostateczne zaś dobicie targu łączy się z przecięciem rąk przez świadka targu. Zwierzę sprzedane musi się oddać zawsze z postronkiem, lecz aby to nie szkodziło sprzedającemu, stary, właściwy powróz zostawia się w domu, a na sprzedaż prowadzi się zwierzę na nowym powrozie. Koniec powroza oddają sobie obie strony przez połę ubrania. W związku z oddawaniem konia z uzdą znało prawo polskie także opłatę, zwaną oduzdne lub trędzlowe. Podobnie przy sprzedaży bydła rogatego było w użyciu t. z. rogowe. Wreszcie istnieje drobna opłata t. zw. na szczęście. Zwykle monetę tę rzuca się na ziemię i ze sposobu jej upadku wróży się o szczęśliwem kupnie; pomyślność
wróży upadek monety orzełkiem do góry. Ostatnim aktem
transakcji handlowej bywa poczęstunek, opłacany przez sprzedawcę, zwany w zachodniej Polsce litkup, a na wschodnich ziemiach: mohorycz, barysz. Wypity litkup jest prawnem umocnieniem dokonanego kupna i dlatego chłop polski, po wypiciu litkupu, choćby się czuł najwięcej pokrzywdzony, nie cofa nigdy słowa. Wreszcie do starych czasów należy odnieść zwyczaj dawania „przyczynków“. Jeśli zaś mimo tych wszystkich
zabiegów zwierzę nowonabyte nie darzy się, wówczas jako
ostateczny, a niechybnie skuteczny środek — stosuje lud rzekomy przetarg, a więc trzeba sztukę jeszcze raz pozornie sprzedać.
Mamy wreszcie do dzisiaj u ludu polskiego różne spółki. Występują one zwłaszcza charakterystycznie na Pomorzu. Kaszubi dzielą się na związki, t. zw. maszoperje lub maszopy, które polegają na tem, że każdy ma wydzieloną sobie pewną część brzegu; na czele maszoperji stoi szyper. Po każdym połowie następuje podział według stale uchwalonej normy, a mianowicie każdy żonaty „maszop“ dostaje pewną jednostkę, wdowa jej połowę, a kobieta dorosła i dziecko oraz proboszcz
ćwierć tej jednostki. Podobnie dzielą się u nas chłopi sianem po wykonaniu wspólnej pracy; takie wspólne wykonywanie pewnych czynności gospodarczych możemy zauważyć także przy budowie chałupy i w czasie t. zw. tłoki, w okresie żniw.
Wreszcie i w dziedzinie prawa karnego lud nasz posiadał wiele odrębnych, własnych norm. A więc: za donosicielstwo w Dobrzyńskiem zasługiwało się na rozszarpanie bronami; doniedawna zaś obowiązywał jeszcze bardzo okrutny kodeks karny zwłaszcza w dziedzinie bartnictwa.
Niegdyś i u naszego ludu musiała istnieć krwawa pomsta, poźniej zmieniona na okup. Sądziła cała grupa, cała gromada, zwołana zapewne przy pomocy „kuli“ (krzywuli), tak jak doniedawna jeszcze zwoływano na Podhalu zebrania gminne przy pomocy buławy, którą z wielkim pośpiechem oddawano z rąk do rąk, od chaty do chaty i od wsi do wsi; naczelnik rodu wydawał wyrok, który ród cały wykonywał; stąd powstała zasada rodowej pomsty. Kara mogła być wykonana nietylko na żywej osobie, ale i na trupie przez odmówienie pogrzebu. W dawnych polskich zajazdach są pewne pierwiastki krwawej pomsty rodowej. Zresztą zasady te przeważnie u ludu
zaginęły, a utrzymały się tylko kary chłosty za kradzieże siana, zboża, spasanie bydła i t. d.
Wogóle zaś w tych prawnych zwyczajach ludowych przechowały się dawne formy polskiego prawa pierwotnego, przeważnie zgodnego z dawnem prawem zachodnio-słowiańskiem.
Literatura: Dąbkowski P. Prawo prywatne polskie. T. I—II. Lwów 1910-1911.